„Strzec tajemnicy carskiej jest dobrze, ale odkrywać i głosić dzieła Boże jest godnym pochwały” – tak powiedział archanioł Rafael Tobiaszowi kiedy dokonało się cudowne uzdrowienie jego ślepoty. Rzeczywiście nie strzec carskich tajemnic jest straszne i zgubne, a przemilczać o chwalebnych sprawach Bożych – wielka strata dla duszy. (Z żywota Marii Egipcjanki)
Dowiedziawszy się o prawym i świętym życiu biskupa Spirydona, pewien z bizantyjskich imperatorów rozkazał wykopać jego ciało i umieścić w grobowcu cerkwi Świętej Sofii w Konstantynopolu.
Kiedy ciało Spirydona wydobyto z grobu, zdziwienie obecnych nie miało granic. Pomimo, że ciało przeleżało w ziemi wiele dziesiątek lat, ono wcale nie zmieniło się – jakby święty starzec pogrzebany był wczoraj. Miał całe zęby i włosy, doskonale zachowała się skóra, bez trudu można było rozpoznać rysy twarzy.
Kiedy relikwie umieszczono w Konstantynopolu w specjalnym relikwiarzu, okazało się, że święty kontynuuje czynić cuda. Mnóstwo pielgrzymów, pomodliwszy się przed relikwiarzem i dotknąwszy się do relikwii, otrzymywało uzdrowienie.
Relikwie świętego znajdowały się w Konstantynopolu aż do uprowadzenia go przez Turków. Potem niezniszczalne ciało zostało przekazane na grecką wyspę Korfu (miejscowa nazwa Kerkiry). Dowiedziawszy się o największym skarbie, jaki im się dostał, kerkirczycy wybudowali dla relikwii cerkiew i do dnia dzisiejszego uważają świętego Spirydona za patrona swojej wyspy.
Wyspa Korfu – jedna z nielicznych greckich wysp, która nie była pod panowaniem Turków. Jej mieszkańcy uważają siebie za prawdziwych helleńczyków, których krew nie mieszała się z cudzoziemską. Oczywiście, Turcy stale odczuwali chęć zdobycia tej malowniczej wyspy. Pierwszy raz, kiedy podpłynęła do niej ich flota, tureccy marynarze zobaczyli ogromny przerażający cień starca i zlękli się wysiadać na brzeg. Wtedy postanowili wysadzić świątynię z relikwiami, mając nadzieję, że po tym kierkirczycy pozbawieni będą swego opiekuna i obrońcy. Ale święty Spirydon ukazał się mieszkańcom i uprzedził o założonych materiałach wybuchowych. W porę je znaleziono i unieszkodliwiono.
Pomimo tego, że wszystkie cuda świętego Spirydona są oficjalnie uznane przez cerkiew i posiadają dokumentalne potwierdzenie w kronikach wyspy Cypr, współczesnemu człowiekowi bardzo trudno jest w nie uwierzyć.
Jednak ja miałem szczęście: trafiłem do cerkwi świętego na Korfu, swoimi oczami zobaczyłem potwierdzenie tego, o czym tyle czytałem i słyszałem.
Relikwiarz z relikwiami świętego znajduje się w cerkwi na pełnym widoku, on cały jest obwieszany złotymi i srebrnymi ozdobami – darami tych, komu pomógł święty. Ten relikwiarz zamknięty jest na zamek: opiekun-stróż otwiera go tylko dla prawosławnych turystów, a katolikom pozwala się ucałować jedynie sam relikwiarz.
Dla mnie był to chyba jeden z najsilniejszych wstrząsów w życiu. Przez szkło bardzo dobrze udało mi się obejrzeć twarz świętego. Jego zarysy są zupełnie rozpoznawalne, wspaniale zachowały się włosy i śnieżnobiałe zęby. Skóra trochę zmarszczona i ściemniała, ale zachowała swoją formę. Właściwie, stróże grobowca mówią, że święty Spiridon ściemniał stosunkowo niedawno. Stało się to w XVII wieku, kiedy przeprowadzona została reforma prawosławnej obrzędowości i ksiąg liturgicznych, znana u nas jako reforma patriarchy Nikona. Widocznie świętemu ona się nie podobała.
Ciało świętego Spirydona ma stałą temperaturę 36,6 stopni. Rosną mu włosy i paznokcie. I co najdziwniejsze – odzież, która jest na niego wdziana, zmieniana jest raz na pół roku, dlatego że zużywa się (znasza się), jakby on nie leżał w relikwiarzu, a chodził. Opiekunowie relikwiarza opowiadają, że bywały przypadki, kiedy klucz po prostu nie może otworzyć zamka relikwiarza. I wtedy kapłani wiedzą – świętego w relikwiarzu po prostu niema, on chodzi po wyspie.
Fenomen niezniszczalnych relikwii świętego Spirydona próbowali zbadać uczeni z całego świata, i cerkiew im nie broniła. Jednak biofizycy i biochemicy, zbadawszy relikwie świętego, jedynie rozkładali ręce. Nie ma innego wytłumaczenia, oprócz cudu, tego, co może widzieć każdy prawosławny odwiedzający cerkiew na Korfu.
Przewodnik po wyspie Korfu opowiedział mi, jak dosłownie na tydzień przed moim przyjazdem święty pomógł pewnemu rosyjskiemu turyście.
Naszemu pechowemu rodakowi udało się zgubić portfel, w którym były nie tylko wszystkie jego pieniądze, ale też paszport i bilety. Miejscowi poradzili mu zwrócić się do świętego Spirydona. Turysta był człowiekiem dość sceptycznym, jednak do cerkwi mimo wszystko poszedł. Początkowo portfel nie znalazł się. Agencji turystycznej ledwie udało się dogadać z władzami, żeby turystę wsadzić do samolotu, ale jak on po przelocie do Rosji poradzi sobie bez paszportu z naszymi celnikami, było niewiadomą.
I nagle na godzinę przed odlotem zadzwoniono do niego na komórkę i powiedziano, że znalazł się portfel i już go wiozą na lotnisko. Kurier przyjechał dziesięć minut przed końcem rejestracji podróżnych. W portfelu wszystkie i całe były bilety, paszport i pieniądze.
Chociaż święty Spirydon jest prawosławnym świętym, jego ikonę w rosyjskich cerkwiach można zobaczyć, niestety, rzadko. Jednak duchowni radzą: jeśli w cerkwi nie ma ikony świętego, do którego chcemy się zwrócić, to trzeba modlić się przed ikoną Wszystkich Świętych.
Tak więc, jeśli potrzebujecie pomocy czy po prostu wskazówki, zwracajcie się do świętego Spirydona. Jeśli zamiary wasze są czyste, to on obowiązkowo pomoże.
(Presnia – ulica Moskwy – przyp. E.M.)
Tak naprawdę, błagając świętego Spirydona Trymifunckiego o niemożliwe, obiecałam mu, że stanę się idealną żoną i matką. Ponieważ tę misje można uznać za zaprzepaszczoną, uważam za swój obowiązek w przeddzień dnia pamięci swiatitiela opowiedzieć o tym cudzie, który on uczynił. Choć, widzi Bóg, nie bardzo chce się dzielić intymnym. A i słowa dobrać trudno – tak więc, po prostu i zwyczajnie opowiem o wszystkim po kolei. Komuś ta historia będzie ciekawa, ktoś – wierzę – i sam może napisać podobny tekst.
Początek będzie banalny: my z mężem nigdy nie mieliśmy własnego mieszkania. Przeżyliśmy razem dziewięć lat, zrodziliśmy dwoje dzieci, długo i uparcie utrzymywaliśmy „gospodarza” płacąc mu dwie trzecie poborów „dorobkiewicza-żywiciela” i, w ogóle, największe, na co liczyliśmy – to wziąć na hipotekę „kawalerkę” w pobliskich okolicach podmoskiewskich. Jednak i to urzeczywistnić było trudno: życie „na zero” (a to i na minusie) całkiem usprawiedliwione przy małych dzieciach i miłości do książek (u niego) oraz do pantofli (u niej). Nie mogę powiedzieć, że cierpieliśmy: szczerze lubiliśmy swoje wynajmowane mieszkanie w Setuńskim stanie (centrum rozrywki w Moskwie – przyp. E. M.), spacerowaliśmy po Worobiowych górach i żegnaliśmy się do kopuł Nowodiewiczego. Ja byłam nieformalnym liderem miejscowej piaskownicy, a mąż przyprowadzał do domu wspaniałych gości.
I tylko czasami, kiedy wewnętrzne obrachunki informowały, że wydana kwota zbliża się do dwóch milionów, w rodzinie zaczynała się histeria. Pisemnego rozrachunku nigdy nie prowadziliśmy: widzieć, że na dzieci wydajasz mniej, niż na cudze ściany z płyty – ciężko.
Sytuacja pogłębiała się przez dwa czynniki. Nasze mamy. Moja „schytrzyła się” urodzić i wychować mnie w samym centrum Moskwy, które ja od tej pory kocham na jakimś cielesnym zwierzęcym poziomie. A potem wywieźć do całkiem miłego, ale całkiem niepodobnego do tych dekoracji miasta Toljatti. Wydaje mi się, już pisałam na jednej z moich kolumn, jak w toljatyńskiej szkole plastycznej zadano nam narysować realny widok z okna, i jak nauczycielka przy wszystkich wyśmiała mnie, zobaczywszy na rysunku folwarczny dworek z kolumnami. Wtedy rzuciłam szkołę plastyczną i powiedziałam sobie, że wrócę do kochanego miasta. (Ten odwrót uczyniłam jeszcze i dlatego, żeby wyjaśnić, dlaczego my niezbyt wysilaliśmy się, żeby osiedlić się gdzieś w Moskiewskim albo Trechgorce – czy warto było zamieniać szydło na mydło?!)
Mama męża „schytrzyła się” zapewnić swemu synowi oddzielne całkiem przyzwoite mieszkanie (dzięki dziadkowi, daj mu Boże wieczny odpoczynek!). Jeden pech – znajdowało się ono w tym samym mieście, gdzie nie bywa domów z kolumnami. Teściowa przekonana była, że Moskwa złamie nas i my obowiązkowo wrócimy do Toljatti, gdzie kiedyś poznaliśmy się. Żadne tłumaczenia i bardzo mądre propozycje na nią nie działały. Na przykład, ja proponowałam jej sprzedać mieszkanie i kupić pokój komunalny w Moskwie, w którym my moglibyśmy się zameldować a ona go wynajmować. Wtedy, oficjalnie przeżywszy w Moskwie dziesięć lat, można zapisać się do miejskiej kolejki, na mieszkanie. Pamiętam, jak płakałam, kiedy w Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym, (w którym oboje z mężem pracujemy) w dzień i z ogniem poszukiwano pracownika z dwoma różnej płci dziećmi, aby osiedlić w „M-3” w granicach MKAD (obwodnicy moskiewskiej – przyp.E.M.). Ale jednym z wielu warunków było kryterium – potrzebujący mieszkania powinni być moskwianami… My nie pasowaliśmy tylko z tego kryterium. A wcześniej w mieszkaniu naprzeciwko wynajmowanego przez nas wydarzyła się tragedia, wynikiem której były dwa rozłożone trupy. Spadkobiercy wystawili je do pilnego sprzedania po obniżonej cenie. To też była szansa, też przepuszczona. Odsprzedano je po kilku miesiącach dwa i pół razy drożej!
Żadne argumenty, że wnuki rosną bezdomni, że każde zapisanie do przedszkola, przychodni czy nawet porodówki – to upokorzenie – nie działały. Czyż trzeba mówić, że oprócz problemu mieszkaniowego, na porządku dziennym stała sprawa relacji? Myślę, że nie.
I oto pośród tego całego rozdarcia lubiłam marzyć o tym, jak mój rodzinny toljatyński dom bierze, i na skinienie czarodziejskiej pałeczki przenosi się do centrum Moskwy. Że obok mnie ukochani mama i tata. Mama siedzi z moimi dziećmi, tatuś wymienia żarówki w reflektorach i podpompowuje koła. A wieczorem wszyscy jemy kolację przy okrągłym stole. Tak właśnie żyliśmy latem, kiedy byłam na urlopie macierzyńskim, i to było tak wspaniałe, że nie mogło być prawdziwe. Ja nigdy nie prosiłam Boga o to. Po prostu żeby nie otrzymać odmowy.
1 marca 2011 roku przyszłam do Dnia Tatiany*. Pierwsze co zrobiliśmy z ojcem Maksimem – to przywróciliśmy na główną stronę portalu kolumnę z ostatnimi komentarzami. I oto każdego dnia zaczęły pojawiać się tam dosłownie płaczliwe wołania do swiatitiela Spirydona, podziękowania, prośby o modlitwę i przysłanie ikonki. Przyznam, czasem były one tak dalekie od „uczesanego* Prawosławia”, że po prostu nie decydowaliśmy się na ich opublikowanie. Ale one były, i niemożna było ich nie zauważyć. Nie można też było nie zauważyć tej strasznej sytuacji, jaka pojawiła się w moim życiu: zmuszona pójść do pracy, oddałam dzieci mamie, bowiem na nianię pieniędzy nie wystarczało. One żyły oddzielnie, i ja po prostu wiedziałam, że to wszystko musi się jakoś rozwiązać, przy czym nie później niż, niż w ciągu miesiąca, bo dłużej – nie przejdzie przez gardło.
A oto w Toljatti tymczasem pojawił się kryzys. Jeśli wcześniej kawalerka tam warta była jednego pokoju tu, to teraz na ten cel nie wystarczało i M-3. Ceny w Moskwie rosły, ceny na prowincji padały. Wszystko dookoła było źle, i ja, schowawszy głowę w piasek, ciągle moderowałam i moderowałam komentarze do swiatitiela Spirydona.
I wtedy rodzice zaproponowali taki wariant: oni sprzedają mieszkanie w Toljatti, my te pieniądze wykorzystujemy jako wkład początkowy i kupujemy dla wszystkich trójpokojowe mieszkanie w Aprielewce. Tak, Aprielewka nie Moskwa, ale… Powiedziane-zrobione. Mieszkanie sprzedaliśmy, rodzice przyjechali, a ja postanowiłam pożyć jak człowiek i my (póki szukaliśmy odpowiedniego wariantu) wynajęliśmy piętrowy dom w Glicyno (tuż obok Aprielewki). To było marzenie – sosny na działce, swoja piaskownica, garaż, jadalnia, grill.
Przeprowadziliśmy się tam w sobotę, a w poniedziałek, wystawszy w korku trzy godziny w jedną stronę, zrozumiałam, JAK zbyt gorączkowo podjęłam decyzję. Po dwóch miesiącach życia poza Moskwą wszyscy jakoś zrozumieliśmy, że to nie wyjście. Samochodem – piekło. Pociągiem – piekielne piekło.
Uciekałam stamtąd bez oglądania się, rozumiejąc, że o żadnej Aprielewce mowy nie ma. Że koło się zamknęło i wyjścia po prosu nie ma. Dom rodzinny sprzedany, wynajmowany oddany, za otrzymane pieniądze nic kupić nie można z jednego powodu – ich nie wystarcza.
Opowiedziałam to wszystko Tani, i ona odpowiedziała: „Przecież ty musisz modlić się do Spirydona! U nas w cerkwi jest ikona!” Poszłyśmy do księgarni i kupiłyśmy akafist. Zadzwoniłam do „gospodarza” i, „ciągając nosem” i pochlipując, przekonałam go, aby przyjął nas z powrotem. Dzięki Bogu, oddać klucze nowym lokatorom miał dopiero w południe tego dnia! Na tle tego wszystkiego ojciec Maksim podarował mi izraziec* błogosławił powiesić go we własnym domu, „który u ciebie niedługo się pojawi”.
Rodzicom zaczęliśmy poszukiwać pokoju komunalnego. Nie do życia – po prostu pieniądze zainwestować i zameldować się. Choć gdziekolwiek. Okazało się to niełatwe. Drogo i strasznie. Teraz to ja tak swobodnie po prostu o tym piszę, a było z tym bardzo ciężko. Jedna transakcja nam się zerwała i straciliśmy dużo pieniędzy.
Ja po prostu chodziłam czytać akafist, jak do pracy (zresztą, dlaczego jak? Nasza redakcja akurat pod cerkwią). I w gazecie „Z rąk do rąk” mama znalazła ogłoszenie o sprzedaży pokoju w CAO (Centralnym Okręgu Administracyjnym Moskwy – przyp. E.M.), w Presnienskiej dzielnicy, cena mizerna. Pojechaliśmy bardziej przekonać się, że to niemożliwe. A za dwa tygodnie mama otrzymała akt własności. Pamiętam ten wieczór, kiedy siedzieliśmy na przyłączonym balkonie pięć metrów długim, piliśmy herbatę i w ogóle nie wierzyliśmy, że wszystko to ot tak wyszło. Wysokie sufity, parkiet, okno w łazience i toalecie – o tym nikt z nas nawet nie marzył! A już o prawnym stosunku do Prefektury CAO tym bardziej… Jeszcze jeden pokój w tym mieszkaniu rodzice wynajęli i przeprowadzili się tam. Ja właściwie też się przeprowadziłam. Nocowałam w domu, ale tak naprawdę cały czas byłam tam, u mamy. Wydawało się, że mieszkaliśmy tu całe życie! Tu też stale były moje siostry (z których jedną my już z Presni za mąż wydałyśmy), przychodził mąż.
Byłam szczęśliwa, na piecu w kuchni wisiał izraziec batiuszki, i, co najbardziej „odlotowe” (nieprawdopodobnie fantastyczne) – nie wiem, jak wytłumaczyć, kto zrozumie, kto nie – całkiem obok te stawy, które Tołstoj opisywał w „Annie Kareninie”. Kitty i Lewin tu na łyżwach jeździli. Każdego dnia przechodząc obok nich odczuwałam coś nie do opisania i dziękowałam Bogu.
Ale, nie zdążyliśmy jeszcze długów spłacić (pieniędzy jednak mimo wszystko nie wystarczało), jak do sprzedaży wystawiono dwa inne pokoje w tym samym mieszkaniu. Ja skrycie marzyłam aby je wykupić, ale nie byłam gotowa uczynić tego „wprost tu i teraz”.
I oto wtedy ja już nie po porostu modliłam się do swiatitiela Spirydona, a czyniłam to BEZUSTANNIE. Po raz pierwszy w życiu prosiłam o modlitwy wszystkich, kogo uważałam za swoich przyjaciół, modliliśmy się w porozumieniu*, zamawialiśmy molebny. Bo jakie jeszcze mieliśmy wyjście? Dom 80 letni, na takie kredytów nie ma. Na komunalne w ogóle nie ma kredytów – tylko bank oszczędnościowy. A ten bank chce wszystko uczesane*, a ja nawet pół roku nie pracuję. I w ogóle szans żadnych nie ma. Ale wniosek złożyliśmy, wszyscy ciągle modliliśmy się, wszystko, co mogliśmy – uczesaliśmy*. Z banku zadzwoniono w tym czasie, kiedy z mężem czytaliśmy kanon do swiatitiela Spirydona. On słuchawki nie podniósł, a ja nie wytrzymałam – przerwałam modlitwę i podniosłam. Według wiary waszej niech będzie wam!
Potem – nowa runda – problemy z dokumentami na mieszkanie, dziesiątki zaświadczeń i – najokropniejsze – świadomość, że cena zawyżona o milion, a targować się sprzedający nie chce – widzi, że „przyciśnie”. Nerwy, łzy, i niekończące się „Spirydonie, POMÓŻ!!!”.
Niegotowi przepłacać, postanawiamy kupić za zgromadzone pieniądze (żeby nie przepadły!) kawalerkę na Pierwomajskim. Jak mama będzie jeździć do dzieci, jak my wszyscy będziemy się ściskać – nikt nie myśli, wszystko jak we śnie. Za to w ostatnim momencie „dumałkę” włącza sprzedawca i opuszcza 900 tysięcy. Potem pomoże nam to nie umrzeć z głodu! :-)
Prze Pokrową* kupujemy te pokoje. Wchodzę do swego mieszkania w centrum Moskwy i siadam na podłodze. Mama mówi o tym, że jego powierzchnia równa jest tym metrom, które zostawiliśmy w Toljatti. A na dwa dni przed świętem Swiatitiela teściowa sprzedaje swoje mieszkanie w Toljatii. Mam nadzieję, potem pomoże to nam kupić książki i pantofle! :-)
Moje marzenie spełniło się, i bardzo mi wstyd, że zapominałam, że u Boga wszystko jest możliwe.
Proszę was, jeśli też będziecie zwracać się do swiatitiela Spirydona ze swoim bólem, wspomnijcie o tych ludziach, którzy kiedyś modlili się do niego za mnie, grzeszną. I o tych, kto pomógł uczynkiem.
Dzień Tatiany (ros.Татьянин день) – dzień upamiętniający powstanie Uniwersytetu Moskiewskiego w Rosji, obchodzony 25 stycznia jako "Dzień Studenta". Nazwa przywołuje pamięć męczennicy chrześcijańskiej św. Tatiany z Rzymu, która oddała życie za wiarę w III wieku w Rzymie, podczas panowania cesarza Aleksandra Sewera. Również nazwa redakcji gazety studenckiej i strony internetowej.
*Uczesany – w języku popularnym ułożony, wygładzony, uporządkowany
*Izraziec – płytka, terakota, kafel; tu chodzi o terakotową płaskorzeźbę – prawdopodobnie ikonkę.
*Modlić się w porozumieniu - kilka osób umawia się i w tym samym czasie odmawia (czyta) te same modlitw w tej samej intencji.
*Pokrow – Święto Matki Bożej Opiekuńczej (Opieki Matki Bożej) 14 października.
Witajcie. Chcę podzielić się z wami moją historią. Pracuję w budownictwie. W 2013 roku organizacja w której pracuję podpisała kontrakt na dokończenie budowy obiektu na Krasnej Polanie. No, i jak zawsze, dyrektorzy dogadali się o jednym, a w rzeczywistości wszystko jest inaczej. Problemy posypały się jak z rogu obfitości, dwa miesiące nie budowaliśmy, a rozwiązywaliśmy problemy z licznymi kierownikami i kontrolerami. Sytuacja patowa, i rzucić nie można i budować się nie daje. W niedzielę pojechałam do Adlera, do cerkwi, i pomodliłam się przed Bogiem o pomoc w pracy. Tego dnia, śni mi się sen. Bardzo wyraźny, barwny, jak na jawie. Słoneczny dzień, błękitne, niezwykle czyste niebo, idę po polnej drodze, śpieszę się, z prawej pole pszenicy, kołysze się jak morze, z lewej brzozowy lasek, piękno niezwykłe. Przede mną idzie człowiek. Prawie go dogoniłam, i chciałam wyprzedzić. Ubrany był niespotykanie, w jakieś odzienie do ziemi, ale z odkrytą głową. Kiedy byłam już w odległości około trzech metrów, człowiek zatrzymał się i obrócił się do mnie. Był to starzec z siwą bródką, z nienakrytą głową, postawny, z laską. Poczekał na mnie, i kiedy podeszłam do niego, wyciągnął do mnie rękę, na jego dłoni leżała cegła. On zacisnął rękę z cegłą, a potem rozwarł i na jego dłoni był maleńki domek. Trzeba przyznać, że ja, do tego czasu o Spirydonie nawet nie słyszałam. Przebudziłam się, swój sen opowiedziałam sąsiadce z hotelowego pokoju, przyszłam do pracy, włączyłam komputer, a tam nowe wiadomości na Yandeksie (największej rosyjskie wyszukiwarce internetowej). Pierwsze co rzuciło się mi w oczy, to była informacja o Spirydonie, o tym że przywieziono jego bucik. Od razu zaczęłam oglądać w wyszukiwarce informacje i byłam wstrząśnięta tym, co przeczytałam o nim. Od razu zrozumiałam, że na moje modlitwy Bóg posłał mi pomocnika!!! I wszystko będzie dobrze. Tego też dnia zaczęłam wyszywać ikonę Spirydona na cześć tego wydarzenia. Wyszyłam ją jednym tchem, przy tym w głównej pracy pracowałam po 12-16godzin dziennie! I nocami byłam w stanie jeszcze wyszywać! Po tym wydarzeniu wszystko poszło gładko. Zmieniła się służba nadzoru technicznego, przyszli odpowiedni projektanci, nawet mogliśmy w ciągu dwóch miesięcy kupić wyposażenie, przy początkowym terminie dostawy od 6 do 8 miesięcy, przy czym dostawca sam do nas przyszedł z bardzo korzystną propozycją! Obiekt wybudowaliśmy i przekazaliśmy. Nawet zarobiliśmy na tym, na co nie mieliśmy już nadziei. Dla mnie był to prawdziwy cud. A wczoraj modliłam się przed ikoną, prosiłam o pomoc w interesach. Dziś rano córka chodziła do cerkwi na molebien i z cerkwi nieoczekiwanie przyniosła maleńki poświęcony pantofelek Spirydona! A przecież nie wiedziała o mojej modlitwie! Wychodzi, że Spirydon przysłał mi znak o wstawiennictwie! A więc cud!
Światłości, Dobroci, Radości, Pomyślności, Miłości i Rozkwitu na korzyść dla Was i całego Wszechświata!
Z poważaniem, Lebiediewa Swietłana
O swiatitielu Spirydonie opowiedzieli nam nasi krewni – bardzo zacni i pobożni ludzie. Nie mieliśmy mieszkania i oni podarowali nam ikonę Spirydona i poradzili jak najczęściej chodzić do cerkwi na Brusowym zaułku.
Postawiłem obraz Spirydona przed ekranem komputera i każdy dzień w pracy zaczynałem od czytania akatystu i modlitwy. Dosłownie po tygodniu od tego, jak zaczęliśmy się modlić, mogliśmy sprzedać dom w Taszkiencie, którego przedtem nie udawało się sprzedać przez 2 lata. Prawda, kwota według moskiewskiej miary była całkiem niewielka. Jeszcze po pół roku mogliśmy kupić mieszkanie w nowym budownictwie w Mytiszczach i wciągu 9 miesięcy spłacić raty. Wkrótce powinniśmy się wprowadzić. Inaczej jak cud nie można tego nazwać. Dziękujemy naszemu Bogu i Swiatitielowi Spirydonowi. Raduj się (bądź pozdrowiony), Spirydonie, przecudowny cudotwórco!
Aleksandr Chalitow
Jak się dowiedziałem, w Moskwie jest jedna cerkiew w której są aż dwie ikony z obliczem prepodobnego Spirydona Trymifunckiego. Znajduje się ona na Brusowym zaułku 15/2, (200 metrów od Twerskiej) a nazywa się „CHRAM WOSKRIESIENIJA SŁAWUSZCZIEHO NA USPIENSKOM WRAŻKIE”.
To przepiekany chram wybudowany w 1634 roku. Pierwsze co mnie zdziwiło i ucieszyło, to jego położenie, to tak zwana cicha Moskwa. Tylko co szedłem po Twerskiej, gdzie mnóstwo ludzi, szum, niekończące się kolumny samochodów, skręciłem w Brusowy zaułek i znalazłem się w ciszy i spokoju.
Wydało mi się, że trafiłem do jakiegoś europejskiego miasteczka, gdzie współczesne budowle harmonicznie współistnieją z budynkami 17 wieku. Wewnątrz cerkiew poraża swoim pięknem. Są tam unikalne ikony, które chyba mało gdzie jeszcze spotkasz. Jest dawna ikona Mikołaja cudotwórcy, świętego Justyna filozofa, ikona „Wzyskanije pogibszych” i nawet świętego męczennika Wasilija Mangaziejskiego, którego relikwie leżą w Turuchańsku w miejscowym monasterze. Jak już mówiłem w tej cerkwi jest cudotwórcza ikona Spirydona Trymifunckiego. Znajduje się ona w dalszej części cerkwi, po prawej stronie. Ikona szczerze mówiąc niezwykła, jakby to powiedzieć… chyba składana. Chodzi o to, że znajduje się ona w centrum jeszcze jednej ikony, a po lewej i prawej jej stronie znajdują się cząstki relikwii innych ŚWIĘTYCH. Mówią, że ikona posiada wielką moc i czyni cuda. Opowiedziano mi wiele różnych historii, ale oto jedna która utrwaliła się mi w pamięci. Jedna z pracownic cerkwi przyszła pewnego razu pomodlić się i poprosić o pomoc Spirydona. Modliła się ona przed ikoną i nagle otwiera się znajdująca się na ikonie szkatułka z relikwiami prepodobnego. Wywołało to tak ogromne wrażenie, że na ten cud zbiegli się popatrzeć wszyscy będący w tym momencie w cerkwi, zawołali batiuszkę i zapytali co z tym robić. Batiuszka powiedział, niech ten, kto otworzył drzwiczki, też je zamknie. Jakież było zdziwienie kiedy ta sama pracownica pomodliła się jeszcze raz i drzwiczki zamknęły się.
Chcesz wierz, chcesz nie, ale to życiowa prawda… i nie takie bywa.
Ilja Michajłow-Sobolewskij
Kiedy miałam 15 lat zaczęła mi często i mocno boleć głowa, pogorszyło się widzenie. Lekarze postawili diagnozę – wodogłowie, tzn. nadmiar płynu w głowie. Po 2 latach leczenia zachowawczego mimo wszystko musiano wykonać operację neurochirurgiczną – wstawić przetokę, żeby płyn wypływał z głowy do jamy brzusznej. Operacja przeszła pomyślnie i szybko odzyskałam zdrowie. 11 lat prowadziłam całkiem normalny tryb życia: wyszłam za mąż (za mężczyznę, który razem z mamą odprowadzał mnie na operację i witał wraz z nią…), obroniłam jeden po drugim trzy dyplomy – wszystkie z wyróżnieniem, pracowałam.
A potem…
Pamiętam mgliście siebie przez 6 miesięcy. Głównie z opowiadań bliskich. Pół roku przebywałam w „stanie wegetatywnym”, tzn. byłam jak roślina. Przez ten czas zrobiono mi 6 operacji głowy. Przetoka, która wysłużyła tyle lat przestała zdawać egzamin. Według opowiadań wstawiano mi i usuwano nowe przetoki, ale poprawy nie było… Nie rozmawiałam, nie jadłam, nie poruszałam się… W szpitalu całe pół roku żyła moja mama. Bóg dał jej siłę znieść to wszystko i nie upaść na duchu! Mąż przyjeżdżał codziennie (chociaż ja nic nie rozumiałam), załatwiał leki, zmuszał mamę jeść. Tatuś w domu codziennie gotował, przecierał cały pokarm przez sitko i przekazywał dla karmienia mnie przez sondę, prał, prasował i przekazywał pościel (w dzień trzeba było wykorzystać po 3 komplety). A i wszyscy krewni, znajomi, obcy ludzie stawiali świece, modlili się za mnie i pomagali nam.
Po kilku miesiącach zmienił się mój lekarz. Zrobił operację. Ale też nieskuteczną. A potem…
Pewnego razu mamie we śnie przyśnił się staruszek. Według jej opowiadań, jeszcze we śnie ona pomyślała: „Jeśli by to był tatuś – ja bym go poznała. Jeśli by Święty Mikołaj – też”. Zbudziła się rano i opowiedziała innym pacjentom w sali. I wspomniała o dzianej czapeczce w której był staruszek. Przed obiadem, do sali weszła jedna z pacjentek i powiedziała: „Tania, chcesz poczytać o naszym świętym?”. Mama wzięła do rąk książkę, a na okładce portret Spirydona w plecionej czapeczce… Mama przeczytała książkę i zaczęła prosić go o zdrowie dla mnie…
Po jakimś czasie lekarz zrobił mi ratującą życie operację. Przy czym w całkiem innej technice, sam zamawiał sobie instrumenty do przeprowadzenia operacji i za swoje pieniądze. Ale stan poprawił się nie na długo. Zaczęłam się poprawiać, kiedy lekarz usunął wszystkie wstawione wcześniej przetoki. I ja siedmiomilowymi krokami zaczęłam wracać do życia. Trzeba powiedzieć, że praktycznie nie widziałam i całkowicie nie miałam odruchów. Mama uczyła mnie przeżuwać, połykać, poruszać się, chodzić… wszyscy byli przy mnie. i nawet ci ludzie od których nie oczekiwałam wsparcia…
Teraz jestem pełnowartościowym człowiekiem: żyję, pracuję. I dziękuję Spirydonowi, że przyszedł do mnie w trudnej godzinie, że przywrócił na świat Boży, że zgromadził wokół mnie ludzi, którzy pomogli mi przeżyć i odzyskać zdrowie, za to że posłał mi wytrwałość i siły do odzyskania zdrowia. Modlę się o pomyślność wszystkich tych, którzy byli przy mnie.
Anna Czertichina
Cudem jest również to, że patron pielgrzymów (wędrowców, tułaczy) sam do dnia dzisiejszego nie przestaje „wędrować”, pomagając wszystkim, kto z wiarą zwraca się do niego w modlitwie.
W prawosławnym świecie on znany jest jako „chodzący” święty – aksamitne trzewiczki, włożone na jego stopy, zużywają się, i kilka razy w roku są zmieniane na nowe. A znoszone buciki są rozcinane na części i jak wielka świętość przekazywane wiernym.
Według świadectwa greckich duchownych, podczas „zmiany obuwia” odczuwana jest reakcja ruchowa.
Po całej świątyni i nad sarkofagiem z relikwiami na łańcuszkach wiszą „tamy”, srebrne płytki z wypukłymi wizerunkami sylwetki całego człowieka albo oddzielnych części ciała: serca, oczu, rąk, nóg, a także srebrne łódeczki, samochodziki, mnóstwo łampad – to dary ludzi, którzy otrzymali uzdrowienie czy pomoc od swiatitiela Spirydona.
Relikwiarz z relikwiami Świętego zamykany jest na klucz, ale bywają przypadki, kiedy klucz po prostu nie obraca się w zamku, i wtedy miejscowi duchowni wiedzą – swiatitiela Spirydona w relikwiarzu nie ma, on chodzi po ziemi, gości u tych, komu potrzebna jest jego pomoc.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Ojciec Justyn, proboszcz cerkwi świętego Spirydona, opowiada, że kiedyś był pewien niewierzący rybak o imieniu Spiro: „Kiedy wypłynął on w morze, zaczął się sztorm. Jego statek zatonął, i on sam poszedł pod wodę. Nagle święty Spirydon wyciągnął go na ląd. Rybak, żeby sprawdzić, że to właśnie Święty go uratował, rzucił się biegiem do cerkwi, a tam mnich bez skutku próbował otworzyć arkę z relikwiami. I arka otworzyła się dopiero wtedy, kiedy przyszedł rybak. Na bucikach świętego Spirydona były morskie wodorosty i muszelki. Rybak natychmiast wydał cały swój majątek na złotą łampadę, która do tej pory pozostaje u nas jedyną z czystego złota”.
I cuda dzieją się nie tylko na Korfu. W Grecji, na wyspie Egina, ojczyźnie świętego Nektariusza Egipskiego, w monasterze świętej Katarzyny jest cudotwórcza ikona swiatitiela Spirydona Trymifunckiego – na ikonie przedstawiony jest nie sam Święty, a jego relikwie. Ten obraz znany jest z tego, że oczy Swiatitiela w cudowny sposób otwierają się na ikonie po odsłużeniu przy niej molebna.
W Grecji jest osiemdziesiąt cerkwi pod wezwaniem świętego Spirydona, zaznaczając tym samym powszechną cześć jego pamięci, szczerą miłość i wdzięczność wiernych.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Swiatitiel Spirydon nawet po śmierci swojej nie przestał świadczyć o prawdziwej wierze. Jeden z cudów, straszny i napominający (pouczający), wydarzył się w 1719 roku, trzy lata po tureckiej inwazji na Korfu. Władca wyspy, admirał Weneckiej floty Andrea Pizani, jego doradca teolog Franciszek Fraggipani, a także niektórzy włoscy katolicy, żyjący na wyspie, we wdzięczności za wyzwolenie postanowili urządzić w prawosławnej świątyni swiatitiela Spirydona katolicki ołtarz. Admirał ogłosił o tej decyzji duchowieństwu cerkwi i poprosił ich o zgodę. Naturalnie, że duchowni odpowiedzieli odmownie, ale to nie powstrzymało władcy.
Wtedy prawosławni duchowni i miejscowi prawosławni zwrócili się po pomoc do swiatitiela Spirydona, błagając o obronę świątyni przed wdarciem się katolików.
Nocą we śnie swiatitiel Spirydon zjawił się weneckiemu władcy i powiedział: „Dlaczego ty mnie niepokoisz? Nie przystoi aby ołtarz twojej wiary był w mojej cerkwi”. Swiatitiel zażądał zrezygnować z tego zamiaru, uprzedzając, że w przeciwnym przypadku wszyscy winni zostaną ukarani. Przestraszony władca zwrócił się do swego doradcy, który powiedział, że to tylko zły podstęp diabła.
Uspokoiwszy się, Pizani zamówił potrzebne materiały dla urządzenia ołtarza. Wtedy wszyscy prawosławni mieszkańcy wyspy jeszcze gorliwiej zaczęli modlić się do swego obrońcy, żeby on nie dopuścił do zbezczeszczenia świętego miejsca. Tejże nocy swiatitiel Spirydon w mnisich szatach znój ukazał się we śnie admirałowi Pizani z ostrzeżeniem: „Ja prosiłem ciebie nie niepokoić mnie. Jeśli ty odważysz się przystąpić do wypełnienia swego zamiaru, będziesz bardzo żałować, ale wtedy będzie już zbyt późno”.
Rano admirał opowiedział o widzianym swemu doradcy, na co ten, zarzuciwszy Pizani tchórzostwo, tylko roześmiał się i powiedział, że nie może taki wykształcony człowiek zwracać uwagi na sny.
11 listopada 1719 roku admirał Pizani ze swymi zwolennikami udał się do świątyni swiatitiela Spirydona, jakoby pokłonić się relikwiom Świętego i zapalić łampadę. Jednak w rzeczywistości przyszli oni do cerkwi po to, żeby dokonać pomiarów w tym miejscu, gdzie zamierzali urządzić katolicki ołtarz. Prawosławni duchowni jeszcze raz próbowali temu zapobiec, ale i tym razem bezskutecznie: katolicy nie ustępowali, szykując się następnego dnia przystąpić do zrealizowania planu.
Ale nie było sądzone zrealizowanie tych planów. W nocy na 12 listopada na morzu powstał straszny sztorm, zaczęła się burza, grzmoty i błyskawice wstrząsały miastem. O północy strażnik stojący przy wejściu do twierdzy Fort Castelli, zobaczył starca w mnisich szatach z zapaloną pochodnią w rękach. Na pytania: „Kim jesteś? Dokąd idziesz?” starzec odpowiedział: „To ja, Spirydon”. W tej samej chwili, trzy języki płomieni wyrwały się z cerkiewnej dzwonnicy, jednocześnie rozległ się ogłuszający wybuch, i magazyn z prochem wraz z pobliskimi domami wyleciał w powietrze. Dziewięciuset katolików (żołnierzy i cywilów) momentalnie zginęło od wybuchu, zginęli wszyscy inicjatorzy tej niemiłej Bogu sprawy: znaleziono martwego admirała Pizani – jego szyja zaciśnięta była między dwiema kłodami, i jego doradcę – za ścianami twierdzy w rynsztoku kanalizacyjnym. Ale od tego wybuchu nie ucierpiał ani jeden prawosławny, ponieważ katolicy zabronili im przebywać wewnątrz twierdzy po nastaniu ciemności. Nie ucierpiał i wartownik, który widział swiatitiela Spirydona z zapaloną pochodnią: w momencie wybuchu jakaś niewidzialna siła pochwyciła go i odniosła od twierdzy – on nie otrzymał ani jednego zadrapania.
W cerkwi swiatitiela Spirydona spadła na podłogę podarowana przez admirała srebrna lampa, w wyniku czego została uszkodzona jej podstawa. Ta lampa znów został powieszona na poprzednie miejsce – do naszych dni jest ona niemym świadkiem tragedii jaka miała miejsce. W tym samym czasie w Wenecji jeszcze jeden piorun uderzył w zamek należący do admirała, przebił ścianę i spalił jego portret. Z całego zamku ucierpiał tylko portret.
Tak gorliwy obrońca Prawosławia swiatitiel Spirydon wielkim i strasznym cudem obronił swój naród, swoje miasto, swoją cerkiew przed zbezczeszczeniem.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
W listopadzie 1861 roku w greckiej rodzinie pochodzącej z Kierkiry, ośmioletni chłopczyk zachorował na febrę tyfusową. Pomimo wszystkich wysiłków lekarzy, jego stan pogarszał się. Matka dziecka wszystkie dni błagała swiatitiela Spirydona o pomoc. Siedemnastego dnia chłopcu zrobiło się całkiem źle. Nieszczęśliwa matka poleciła pilnie wysłać telegram do krewnych na Kierkirę, żeby ci poszli do cerkwi swiatitiela Spirydona i poprosili o otwarcie relikwiarza z relikwiami Świętego. Krewni wykonali jej polecenie, i o tej samej godzinie (jak potem dowiedzieli się rodzice dziecka), kiedy duchowni otworzyli relikwiarz, ciało dziecka wstrząsnęły skurcze, które lekarze wzięli za przedśmiertelną agonię. Ale ku zdziwieniu obecnych, dzieciak otworzył oczy, akcja jego serca stopniowo wróciła, i od tego momentu jego zdrowie zaczęło się poprawiać. Wszyscy obecni lekarze stwierdzili, że to był cud Boży.
Znany jest przypadek wyleczenia psychicznie chorej kobiety. Podczas procesji trzykrotnie przeniesiono nad nią relikwie swiatitiela Spirydona, i ona został wyleczona z ciężkiej dolegliwości.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Na początku II wojny światowej, 12 października 1939 roku, na Oceanie Atlantyckim w odległości 175 mil od brzegów Irlandii grecki parowiec „Aris” został zatopiony przez niemiecką łódź podwodną. Ocalałej załodze udało się opuścić statek i ulokować się na dwóch szalupach. Marynarze związali je ze sobą, żeby trzymać się razem, i zaczęli oczekiwać pomocy. Przy sobie mieli tylko rakiety sygnalizacyjne. Ponad dobę ludzie spędzili bez wody i jedzenia w wątłych łódeczkach na chłodnym jesiennym oceanie, i nadziei na ratunek pozostawało coraz mniej. Wśród marynarzy był jeden pochodzący z wyspy Kierkir, Gieorgij Kokkins. On wiedział o przypadkach cudownej pomocy swiatitiela Spirydona i zwrócił się do niego z modlitwą.
13 października o w pół do piątej wieczorem na horyzoncie w kierunku północno-wschodnim marynarze zobaczyli świecący obraz biskupa Spirydona, oni nabrali otuchy, dostrzegłszy w tym dobry znak pomocy Świętego. O północy marynarze zauważyli ognie na północnym wschodzie i uznali, że to łodzie rybackie, marynarze zaczęli dawać im sygnały i, zmieniwszy kierunek popłynęli w ich stronę.
Jednak ognie wkrótce znikły. Niektórzy niewierzący marynarze zaczęli przeklinać i bluźnić, ale Gieorgij kazał im zamilknąć i zaufać Bogu. O świcie ich wątłe łódeczki zauważył parowiec z Danii i zabrał na pokład, stało się to tylko dlatego, że oni nocą płynęli we właściwym kierunku. Marynarze dziękowali Bogu i świętemu Spirydonowi za cudowny ratunek.
Wróciwszy do Grecji, trzynastu uratowanych marynarzy posłali do cerkwi swiatitiela Spirydona na Kierkirze dwie srebrne łódeczki, związane srebrną nicią, na pamiątkę swego cudownego uratowania i pomocy Swiatitiela.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
28 października 1940 roku Włochy wypowiedziały wojnę Grecji, i już 1 listopada zaczęły się bombardowania Kierkiry, które trwały kilka miesięcy. Włoskie samoloty latały na skrajnie małej wysokości (na wyspie nie było środków obrony przeciwlotniczej) i nie zaprzestały swoich ataków nawet w Boże Narodzenie. Miejscowi mieszkańcy zaczęli dostrzegać, że dzieją się dziwne rzeczy: bomby, zrzucone na cerkiew swiatitiela Spirydona, wbrew wszelkim prawom fizyki spadają nie prosto w dół, a pod kątem, jakby czyjaś niewidzialna ręka odpychała je, i, nie uczyniwszy budynkowi żadnej szkody, trafiają do morza albo wybuchają w powietrzu. Oni zaczęli chować się w cerkwi podczas bombardowań, nie wątpiąc, że Pan według modlitw swiatitiela Spirydona obroni i uratuje ich. Wiele budynków wokół cerkwi było mocno uszkodzonych albo zburzonych, a sama cerkiew przetrwała do końca wojny bez żadnych uszkodzeń. Kiedy pewnego razu bomba spadła na żeńską połowę świątyni, gdzie, jak zwykle, tego dnia było dużo kobiet i dzieci, wybuch nie nastąpił. Nie zadziałał zapalnik.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
W grudniu 1948 roku, w przeddzień święta, na Korfu przyjechała z Epiru kobieta z jedenastoletnim synem Gieorgijem. Dziecko było nieme od urodzenia. Wcześniej oni bywali w wielu cerkwiach gdzie prosili Boga o uzdrowienie. Na kila dni przed świętem swiatitiela Spirydona Trymifunckiego matce chłopca przyśnił się sen, że Święty wyleczył jej syna, i wtedy ona postanowiła zawieźć go na Korfu. Trzy dni matka z synem modlili się w cerkwi swiatitiela Spirydona, i, kiedy pod koniec świętowania nad dzieckiem przeniesiono relikwie Świętego – Gieorgij w tejże chwili przemówił.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Jekatierina Ifandi po studiach przez osim lat miała sparaliżowaną nogę i zakłóconą mowę. Lekarze powiedzieli, że wyleczenie jest niemożliwe. Rozczarowawszy się wobec lekarzy, kobieta zwróciła się do Boga, prawdziwego Uzdrowiciela dusz i ciał, i poprosiła męża, aby zawiózł ją do relikwii swiatitiela Spirydona. Małżonek i syn, nie zważając na odległość i trudności poruszania się, przywieźli ją do Kirkiru i przynieśli do cerkwi. Tu podczas nabożeństwa Jekatierina modliła się i pilnowała, kiedy rozpocznie się procesja; zobaczywszy relikwie Swiatitiela, ze wzruszenia zapłakała i spróbowała słowami zwrócić się o pomoc do Świętego, ale jej mowa była chaotyczna. Iść z procesją ona, oczywiście nie mogła i znakami poprosiła męża aby położył ją na stopniach, po których powinni byli przenieść święte relikwie z powrotem do cerkwi. Mąż spełnił prośbę, ale ochroniarze zażądali aby zabrać leżącą kobietę, ponieważ mogła przeszkadzać przejściu procesji. Jednak, zobaczywszy łzy Jekatieriny, pożałowali nieszczęsną i pozwolili jej zostać. Wracając do cerkwi, duchowni przenieśli nad nią relikwie swiatitiela Spirydona, po czym mąż podniósł ją ze stopni, żeby nie przeszkadzała wiernym wejść do świątyni. Po kwadransie, kiedy nabożeństwo zakończyło się i ludzie zaczęli się rozchodzić, chora poczuła, że język jej się słucha: ona spróbowała mówić, i to jej się udało. Następnie spróbowała wstać, opierając się na sparaliżowanej nodze, i noga była posłuszna. Widziało to wielu obecnych w cerkwi ludzi.
Historię swego uzdrowienia i cudownej pomocy swiatitiela Spirydona opowiedziała osobiście ta kobieta – Jekatierina Ifandi.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
30 marca 1951 roku u mieszkanki wsi Kastri w Epirze, Jewtimii Chisa, zmarła matka. Z żalu kobieta nie mogła mówić – straciła głos. Brat odwiózł ją na Kirkirę do lekarza, jednak niema kobieta znakami pokazała mu, że chce, aby zaprowadzono ją do cerkwi swiatitiela Spirydona, co też uczyniono. Kapłan cerkwi, ojciec Konstantin odsłużył molebien i poprosił o pomoc Świętego, następnie przeczytał modlitwę, przeżegnał chorą krzyżem i dał przyłożyć się do niego (ucałować go). W tejże chwili niema znów odzyskał głos. (Notatka w archiwum cerkwi ukazuje nawet dokładny czas, kiedy to nastąpiło: był wtorek, 8:30 wieczorem.) Następnego dnia, przyłożywszy się do relikwii Światitiela, uzdrowiona kobieta wróciła do domu.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Dziewczynka, cierpiąca na kryzys nerwowy, który następnie przeszedł w psychopatię, w chwili oświecenia poprosiła aby zawieziono ja do cerkwi swiatitiela Spirydona. Wszedłszy do cerkwi, ona przyłożyła się do ikony i relikwii Świętego i poczuła, że ciężar z jej głowy ustąpił. Przebyła w cerkwi cały następny dzień i wróciła do domu całkiem zdrowa.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Oto jeszcze jedno wydarzenie z szeregu najbardziej nieprawdopodobnych… Jedzie pociąg przez most. W dole bardzo daleko kanał wodny. Małe dziecko bardzo wychyliło się z okna i nie utrzymało się, spadło do wody. Oczywiście, matka wypadniętego dziecka zaczęła ze łzami modlić się do Swiatitiela. Poszukiwania chłopczyka trwały cały tydzień, w żaden sposób nie mogli odnaleźć go ani żywego, ani martwego. I nagle odkryto na relikwiach w objęciach samego Spirydona Trymifunckiego – żywego i zdrowego.
(magazyn „Słowianka”. Lipiec – Sierpień 2007 str. 109).
W 1953 roku na wyspach Jońskich wydarzyło się katastroficzne trzęsienie ziemi. Zostało zburzonych wiele historycznych i chrześcijańskich pomników. I tylko na Kierkirze zachowały się wszystkie budowle starego miasta. Czyż to nie cud?
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Ja, wielce grzeszna i niegodna służebnica Boża Jelena, w 2002 roku długi czas próbowałam zamienić mieszkanie jednopokojowe na dwupokojowe. Było wiele problemów, ponieważ proponowano odległe od metro albo drogie. Pewnego razu zadzwoniła do mnie siostra (ona służy w cerkwi) i zapytała jak moje sprawy. Odpowiedziałam, że nic nie wychodzi. Wtedy ona poradziła mi abym zamówiła molebien z poświęceniem wody do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego, co też uczyniłam. Dosłownie po tygodniu zaproponowano nam wspaniały wariant i za rozsądne pieniądze. Przeprowadzkę wyznaczono na 25 grudnia – dzień pamięci Świętego. Dzięki modlitwom swiatitiela Spirudona wszystko nam się udało. Często o tym wspominam i jestem mu bardzo wdzięczna. Dzięki Bogu za wszystko!
http://www.pravmir.ru/svyatitel-spiridon-trimifuntskij-chudesa-po-molitvam-k-svyatomu1/
Chcę opowiedzieć o pewnym cudownym wydarzeniu, świadkiem, a można nawet powiedzieć, uczestnikiem którego byłam sama. W 2000 roku z biura pielgrzymkowego „Radonież” pojechałam do świętych miejsc Grecji. Na Kierkirze w cerkwi swiatitiela Spirydona poprosiliśmy o błogosławieństwo duchownego, aby wziąć olejku z łampady przed relikwiarzem z relikwiami Świętego. W grupie uważaliśmy, że jest on lepszy od kupionego. Nabieraliśmy olejku strzykawką i rozlewaliśmy do zawczasu przygotowanych fiolek.
Grupa była liczna, wszyscy tłoczyli się, starając się szybciej nabrać, ktoś przez nieostrożność trącił łampadę, i resztki olejku rozlały się. wszyscy bardzo zdenerwowali się z powodu naszej niezręczności, ale szczególnie smuciła się jedna kobieta – ona była ostatnią w kolejce i nie dostało się jej ani kropli. Ja postanowiłam, że odleję jej trochę ze swego. Ona trzymała w rękach fiolkę, i ta zaczęła się nagle sama z siebie napełniać się! wydarzyło się to na oczach całej naszej grupy, tak że świadków tego cudu było bardzo wielu. Wszyscy byliśmy dosłownie wstrząśnięci. W autobusie wspominaliśmy o zdarzeniu, kiedy u swiatitiela Spirydona sama napełniła się łampada. Wszystko jest możliwe dla Boga i Jego świętych!
Dziękuję Panu i świętemu Spirydonowi, że pozwolili mi być świadkiem tego cudu!
http://www.pravmir.ru/svyatitel-spiridon-trimifuntskij-chudesa-po-molitvam-k-svyatomu1/
Teraz już samej trudno uwierzyć: czyż naprawdę był taki czas, kiedy długo można było siedzieć „u stóp” starca, słuchając natchnionych prze Boga słów archimandryty Ioanna (Krestiankina)? Prawda, zdarzało się to nieczęsto – starca na wszelkie możliwe sposoby „chroniono” przed odwiedzającymi. I obraz zazwyczaj był taki – batiuszka wychodzi z cerkwi, a mnóstwo pielgrzymów, którzy przyjechali do monasteru po radę do starca, rzuca się ku niemu.
- Batiuszka – krzyczy przez tłum jakaś kobieta – syn zaginął miesiąc temu. Może, żyje albo zabili go?
Starec odwraca się do płaczącej kobiety, ale porozmawiać im nie dają. Jacyś ludzie (ochroniarze, czy co?) odpychają kobietę od starca, a jego samego szybko-szybko prowadzą przez tłum, profesjonalnie podchwyciwszy pod ręce. Tylko kobieta nie poprzestaje, biegnie za starcem i krzyczy, zachłystując się łzami:
- Batiuszka (ojczulku), kochaniutki! Syn jedyny! Matko Boża, uratuj, pomóż!
I tu batiuszka jakoś wykręca się z rąk ochroniarzy i błogosławi kobietę, pocieszając ją:
- Żyje pani syn i wkrótce wróci.
Oto tak i kontaktowaliśmy się ze starcem – w ruchu, w biegu, najczęściej listownie, przekazując swoje pytania przez posługującą w celi Tatianę Siergiejewnę i przez nią też otrzymując odpowiedź. A syn tej kobiety już nazajutrz przyjechał do domu.
Mimo wszystko bywały jednak i na naszej ulicy święta, kiedy batiuszka Ioann (Kriestiankin) długo i szczegółowo rozmawiał z ludźmi. Oto dlaczego wyraźnie zapamiętała się jesień1988 roku w Pskowo-Pieczerskim monasterze. Ciepło, niebo błękitne, a klony lśnią takim złotym blaskiem, jakby to nie korony, a nimby nad cerkwiami. Monasterskie władze wezwano do Moskwy, i archimandryta Ioann (Kriestiankin) mówi, wyszedłszy z cerkwi:
- Więc tak, władze od nas wyjechały. Zostaliśmy tylko my, czarne główki.
Batiuszkę, jak zawsze otaczają ludzie, i krótka droga do celi zamienia się w dwugodzinną rozmowę. Ktoś przynosi mu krzesło, my rozsiadamy się u jego nóg na trawie. I pytania idą za pytaniami:
- Batiuszka, co to jest pierestrojka?
- Pierestrojka? Potyczka-strzelanina.
- Batiuszka, pobłogosławcie nam z mamą przeprowadzić się do Estonii. My w Tapie dobre mieszkanie do zamiany znaleźliśmy.
- Jak do Estonii? Wy co, za granicą chcecie żyć?
Słucham i pojąć nie mogę: no, jakaż Estonia zagranica? A pierestrojka – to… to przecież czas mityngów, entuzjazmu i upojenia swobodą. Ale jakiż gorzki okazał się kac, kiedy zubożało i rozpadło się wielkie mocarstwo. Estonia stała się zagranicą. A w gorących punktach i przed Białym Domem wkrótce przelała się wielka krew.
Ale tymczasem nad głową błękitne niebo, i wstydliwa dziewczyna z rumieńcem na cały policzek pyta batiuszkę, jak doić krowy. Ktoś krzywi się nie ukrywając kpiny: że niby, z taką błahostką zwracać się do archimandryty? Ale dla dziewczyny to nie błahostka – ona ma w monasterze posłuszeństwo dojarki, a krowy, bywa, brykają i nie dają się doić. Ze zmieszania dziewczyna mówi szeptem, a oto odpowiedź batiuszki słyszalna wszystkim:
- Miałem w dzieciństwie taki przypadek. Jedna krowa dawała dużo mleka i nagle zaczęła wracać z pastwiska pusta. Zaczęliśmy obserwować krowę i odkryliśmy, że na wodopoju przy rzece ona zawsze zachodziła do tej zatoczki, gdzie, jak wiedzieliśmy, były sumy. Podpływają do niej sumiki i piją mleko. Wargi u sumików miękkie, delikatne, a krowa lubi delikatność. Zrozumiałaś jak trzeba doić?
- Jak sumik – uśmiecha się dziewczyna.
- Jak sumik.
Różne pytania zadają dla starca, ale najważniejsze pytanie – jak żyć?
- Batiuszka, ja niedawno ochrzciłam się i chcę rzucić pracę, żeby żyć przy monasterze i modlić się do Boga – opowiada pielgrzymująca z Norylska, około pięćdziesięcioletnia nauczycielka muzyki.
- Znaczy, chce pani zostać bezrobotną? – uściśla starec. – A za prąd jak będziemy płacić?
- Jak za prąd? – dopytuje się kobieta i urywa, pojmując, że nawet we wsi trzeba opłacać rachunki za prąd i za coś kupować chleb. – Batiuszka, podpowiedzcie, jak więc mam żyć?
- Trzeba by mimo wszystko dopracować do emerytury. Emerytura daje nam skrzydełka.
- Batiuszka – kontynuuje wypytywanie kobieta – a prawosławni mogą leczyć się lekarstwami?
- Dlaczegoż nie można? Lekarze od Boga.
Tę pielgrzymującą kobietę znam. Obie niedawno ochrzciłyśmy się w monasterze, tam też poznałyśmy się, trafiwszy pod opiekę surowych „bohomołek” (kobiet modlących się do Boga) w czerni, przepowiadających rychłe przyjście antychrysta i czujących jego wszechobecność w świecie. Nam z moją nową znajomą na razie jest to niepojęte, i bohomołki „gorliwki” oświecają nas: herbata i kawa – napoje biesowskie. Obuwie na obcasach też biesowskie, bowiem obcas to tak naprawdę kopyto, i zrozumiałe czyje. No a o tym, że w aptekach handlują biesowską chemią, a chemia i sztuka to cuchnące wyziewy piekła, to nawet mówić nie trzeba. A jeszcze „gorliwki” przekonują nas, że trzeba ubierać się pobożnie, i wkrótce nauczycielka muzyki zjawia się w cerkwi, odziana, jak one: czarna chusta w „nachmurkę”, zawiązana po same brwi, szeroka satynowa spódnica do pięt i proste wielkie męskie trzewiki. Patrzeć na tę maskaradę jakoś nieprzyjemnie. Jednak już po tygodniu „gorliwki” stroją we wszystko czarne również mnie.
A dalej obraz taki. Idę przez podwórze monasteru, taka maskarada jak czarna wrona, wyobrażając się za pobożną, a batiuszka Ioann patrzy z okna swojej celi na moją pobożność i stuka w szybę, próbując coś powiedzieć. Cela batiuszki na piętrze, okna już zaklejone na zimę i co on mówi – nie można zrozumieć.
- Batiuszka, nie słyszę! – odzywam się z dołu.
I wtedy archimandryta Ioann przysyła swoją pisarkę Tatianę Siergiejewnę, żeby przekazać, że batiuszka prosi panią nie ubierać się w czarne.
Przebrałam się w swoje codzienne ubranie, i „gorliwki” tak zlekceważyły mnie, że od tej pory pozbawiona byłam cennej informacji o biesowskich właściwościach herbaty, chemii i sztuki. Po za tym piję herbatę, czytam Tiuczewa, a jeszcze lubię ładne obrazy i cudownego piękna pawłowoposadskie chusty. Chustki – to też z tej jesieni: po porady do starca przyjechali artyści, mąż z żoną. Oboje malują pejzaże i uczestniczą w wystawach, a dla zarobku (rodzina wielodzietna) malują w fabryce chusty. Żona, trochę krępując się, wyjmuje je z torby i pokazuje. A chusty – cud, święto radości w kolorach! Ale mąż, wydaje się, patrzy na tę fabryczną pracę inaczej, opowiedziawszy trochę później, jak wstydził go jakiś „gorliwiec”, mówiąc, że trzeba rozpisywać (malować) cerkwie, a nie babskie łaszki. Słowem, artyści pokornie proszą batiuszkę o błogosławieństwo na porzucenie świeckiej sztuki, żeby malować tylko ikony. Pamiętam odpowiedź starca:
- Ikonopisców i bez was wystarcza, a świat zachoruje bez piękna.
I jeszcze batiuszka mówi nam o tych „domowej roboty krzyżach”, kiedy człowiek odrzuca daną mu przez Boga drogę do zbawienia – nie chce nieść krzyża żywiciela wielodzietnej rodziny albo pielęgnować chorych rodziców, tylko wymyśla dla siebie dumnym mędrkowaniem specjalne „duchowe” życie. Wymieniamy spojrzenia – to o nas. Każde z nas ma swoją pracę, swoje zmartwienia i te trudy życiowe, od których chce się uciec do monasteru albo odejść pośpiesznie z rodziny. Ileż to rodzin, będących już na krawędzi rozwodu, zachowało się wtedy dzięki starcu! Ale o tych rodzinach trzeba opowiadać odrębnie. A na razie opowiem o najważniejszej lekcji, otrzymanej wtedy od starca: z krzyża nie schodzi się – z krzyża zdejmują, a uciekać od krzyża – to uciekać od Chrystusa.
Ale jakże nielekko czasami nieść ten dany przez Boga krzyż! Pamiętam, poskarżyłam się wtedy batiuszce na swoje boleści, i wkrótce otrzymałam od niego pisemną odpowiedź:
„Droga moja wielce ubolewająca Nino! A ja wszakże wezwę panią do wysiłku – iść dalej za Chrystusem, iść po wodach, tylko wiarą pokonując bolesne okoliczności swego życia. Cierpienie dużo już was nauczyło, wiele odkryło ukrytych tajemnic życia duchowego, a ileż ich jeszcze przed wami, ale trzeba za nie zapłacić cierpieniem.
A do pani, droga Nino, mówię nie od siebie, a w imieniu świętych ojców:
„Co uspokaja w okrutne czasy duchowych nieszczęść, kiedy wszelka pomoc człowiecza jest albo bezsilna, albo niemożliwa? Uspokaja tylko uświadomienie sobie, że jesteśmy sługami i stworzeniami Bożymi; tylko ta świadomość ma taką moc, że jak tylko powie człowiek modlitewnie Bogu z całego serca „niech wypełni się nade mną, Panie mój, wola Twoja”, tak i ucisza się niepokój serca od tych słów, wypowiedzianych szczerze, najcięższe zmartwienia tracą władzę (panowanie) nad człowiekiem”.
To Pani na te dni, kiedy mgła zasnuwa niebo nad głową i Pan, wydaje się, opuścił stworzenie Swoje.
Boże błogosławieństwo dla was i O.”
„Jedno mi nakazuje ciało, drugie – przykazanie.
Jedno – Bóg, drugie – zawistnik.
Jedno – czas, drugie – wieczność.
Gorące wylewam łzy, ale nie wypłakany jest przez nie grzech”.
I oto wypłaczmy i zbawmy się. Zachowaj was Panie, a my będziemy o to się modlić.
Archimandryta Ioann (Kriestiankin)”.
Jakże podtrzymywały mnie w te trudne lata listy i modlitwy archimandryty Ioanna! Batiuszka-słoneczko, batiuszka-pocieszyciel i batiuszka z męczeńskim losem. Z obozów on wrócił z połamanymi palcami lewej ręki, ale o latach więzienia mówić unikał, ucinając wszystkie rozmowy o tym. Ale mimo wszystko pewnego razu, nie wytrzymawszy, zapytałam:
- Batiuszka, a strasznie było w obozach?
- Czemuś nie pamiętam nic złego – odpowiedział. – Tylko pamiętam: niebo otwarte i Aniołowie śpiewają na niebiosach.
I to właśnie było najważniejsze podczas spotkań ze starcem – odczucie niewidzialnego Świętego Blasku (Błogosławionej Światłości), spływającej na nas z nieba, a z Bogiem i w boleści jest lekko.
Jednak wrócę znów do tej jesieni, kiedy archimandryta Ioann długo rozmawiał z ludźmi.
- Batiuszka – skarży się staruszka – pół życia czekamy w kolejce na mieszkanie, a żyjemy i do dziś siedmioro w pokoiku. Ciasnota taka, że wnuki śpią na jednym łóżku jak śledzie i nawzajem podbródki sobie nogami podpierają.
W ślad za staruszką skarży się mężczyzna i prawie krzyczy, opowiadając, jak on dziesięć lat przepracował w odlewni ze względu na obiecane mieszkanie, ale po pierestrojce zakład kazał długo czekać. I co teraz robić?
- Modlilibyście się do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego – mówi batiuszka – i dawno mielibyście mieszkania.
Zapisuję na wszelki wypadek imię swiatitiela Spirydona Trymifunckiego, choć i nie zamierzam modlić się do niego. Problemów mieszkaniowych nie mam. Dokładniej, jest. Ale, po tym jak nasza rodzina całe ćwierć wieku przeczekała w kolejce na dwupokojowe mieszkanie, otrzymawszy ostatecznie jednopokojowe, my już nie oczekujemy od władzy nic. Prawda, z kolejki nas nie wykreślono, obiecano dać należne, ale, sądząc według terminów, pośmiertnie. Tak że nasza rodzina ma teraz inne plany – kupić dom obok monasteru w Pieczorach, dobrze że pieniądze na to mamy. Nie ma problemów jeśli masz pieniądze. Ale oto co dziwne – potem ja już prawie nie posiadając pieniędzy kupiłam dom przy Optinoj Pustyni (Otyńskiej Pustelni), a tu i z pieniędzmi w żaden sposób nie wychodziło. Co więcej, za każdym razem, jak wybierałam się według ogłoszenia o sprzedaży domu, nogi atakował taki ból, jakby w pięty wbito igły. Dokuśtykam jakoś, a dom już sprzedali albo zmienili zdanie. Przemęczyłam się pół roku w poszukiwaniach domu, a potem zapytałam archimandrytę Ioanna:
- Batiuszka, a dlaczego w żaden sposób nie udaje się mi kupić domu w Pieczorach?
- Dlatego że wasze miejsce jest nie tu, a w Optinoj Pustyni.
Wybacz, Panie, moją niewiedzę, ale o żadnej Optinoj Pustyni ja w tym czasie nawet nic nie słyszałam. Pojąwszy ze słów starca jedynie: chcą mnie wypędzić z moich ukochanych Pieczor, przyszłam z tym żalem do mego duchowego ojca archimandryty Adriana, ale i ten błogosławił pojechać do Optinoj Pustyni. Pojechałam. Nie spodobało się. Ruiny cerkwi i góry śmieci dookoła. Monaster jeszcze tylko zaczęto odbudowywać. I obrzydliwość spustoszenia na świętym miejscu porażała tak, że natychmiast udałam się do archimandryty Kiryłła (Pawłowa) ze skargą na starców, eksmitujących mnie niewiadomo dokąd.
Pamiętam, jak uśmiechał się ojciec Kiryłł, słuchając moich lamentów, a potem powiedział, błogosławiąc na przeprowadzkę:
- Błogosławiona Optynia, święta ziemia.
Jak bardzo wdzięczna jestem teraz Bogu, Który osiedlił mnie na tej świętej ziemi, ale jakże trudna była tu droga!
- My u Boga jesteśmy ciężko chorymi chirurgicznie – mówiła mi później jedna mniszka. – Każdy ma swoja dumę i swoją koronę na głowie. A Pan żałuje nas, niemądrych, i leczy już chirurgicznie.
Słowem, przeprowadzkę do Optiny poprzedzała ta „chirurgia”, kiedy odcinane było wszystko, czym pyszniła się, bywało, dusza. Oszczędności zjadła inflacja. A to co wydawało się wcześniej ważne: literackie sukcesy, publikacje, życie w kręgu sław – wszystko stało się niepotrzebne i już niemiłe, kiedy ciężko zachorował syn i umierała, zdawało się, mama… W mieszkaniu utrzymywał się ciężki zapach lekarstw, pod oknem ryczała silnikami moskiewska szosa, i w szarosinej mgle gazów spalinowych czasem nie było czym oddychać. Jakże marzyliśmy wtedy o wsi i o łyku, choćby o łyku, świeżego powietrza! Ale póki ja grymasiłam, nie chcąc przeprowadzić się do Optiny, ceny na tutejsze domy, kosztujące przedtem taniej niż drewno, wzrosły do tego stopnia, że nie było nas na nie stać.
Oto tak spełniło się to, o czym zawczasu uprzedzał batiuszka Ioann: nad głową czarne niebo w chmurach i tak rozpaczliwa beznadziejność, że już nawet zaczęłam nie modlić się, a wołałam w płaczu do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego, błagając o pomoc. Pomoc przyszła niezwłocznie, i ja tylko twierdziłam w duchu: tak nie mogło być. Ale tak było. I wkrótce kupiliśmy już dom obok Optinoj Pustyni, gdzie też zaczęli ożywać, wracając do życia, moi bliscy. Pamiętam, jak syn, przeleżawszy w szpitalu cztery miesiące, na początku niepewnie wyszedł do sadu, a potem uciekł kąpać się do rzeki, i oto już my, jak dawniej, pływamy z nim na wyścigi. I mama znów dawna mama. Oto niesie ona z ogrodu rzodkiewkę i raduje się, że wzeszła marchew.
Wyjątkowo lubianych świętych Bożych jest wielu. Ale swiatitiel Spirydon Trymifuncki był w moim życiu pierwszym świętym, przez którego otworzyła się ta moc łaski Bożej, kiedy na doświadczeniu poznasz – Pan Bóg nie daje prób ponad siły, tylko wszystko ku dobremu i wszystko opatrznościowo. I tak polubiłam swiatitiela Spirydona, że codziennie czytałam troparion do niego:
"Собора Перваго показался еси поборник и чудотворец, богоносне Спиридоне, отче наш. Темже мертву ты во гробе возгласив, и змию во злато претворил еси, и внегда пети тебе святые молитвы, Ангелы, сослужащие тебе, имел еси, священнейший. Слава Давшему тебе крепость, слава Венчавшему тя, слава Действующему тобою всем исцеления".
(Soboru Pierwszego okazałeś się zwycięzcą i cudotwórcą, bogonośny Spirydonie, ojcze nasz. Przez to
martwą z trumny wezwałeś, i żmiję w złoto przemieniłeś, i kiedy święte modlitwy śpiewałeś, Aniołów, służących wraz z tobą, miałeś, najświętszy. Chwała Dającemu ci moc, chwała Wieńczącemu (Koronującemu) ciebie, chwała Czyniącemu przez ciebie wszystkim uzdrowienia".)Pamiętam, jak do Optinej Pustyni na całe lato przyjechała rodzina Woropajewych z dziećmi, a wynająć kwatery w żaden sposób nie udawało się. Przyszli oni do mnie smutni i mówią, że nikt nie przyjmuje z dziećmi na kwaterę i będą musieli stąd wyjechać.
- Dawajcie – proponuję – czytać troparion do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego.
Zaczęłam czytać, a dzieci patrzą na mnie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc słów troparionu.
Oto i trzeba było opowiadać im o swiatitielu Spirydonie, bowiem troparion – to krótki jego żywot. Tu każda linijka zawiera swoją historię, i dzieciom szczególnie podobało się o tym, jak „żmiję w złoto zamieniłeś”. Było to w czasie strasznego głodu. Przyszedł do swiatitiela Spirydona biedak i zapłakał, opowiadając, jak prosił u bogacza o pożyczenie chleba dla swojej głodującej rodziny, a ten odmówił dać cokolwiek bez pieniędzy.
Przez sad w tym czasie pełzła żmija, i swiatitiel trącił ją laską, zamieniwszy niezauważalnie dla biedaka w bryłę złota. Oddał złoto głodującemu, poleciwszy odkupić je od bogacza z powrotem, kiedy będzie dobry urodzaj. Potem głód minął i był tak obfity urodzaj, że rolnik z nawiązką rozliczył się z bogaczem za pożyczony chleb i, wykupiwszy złoto, zwrócił je świętemu Spirydonowi. Święty odniósł złoto do sadu, i bryłka po jego modlitwie znów zamieniła się w żmiję, która natychmiast wypełzła z sadu. Wszystko to działo się na oczach zdumionego rolnika, aby przekonał się i podziękował Bogu, nieprzerwanie troszczącemu się o nas…
Swiatitiela Spirydona Trymifunckiego zawsze czczono na Rusi jako opiekuna biednych, bezdomnych, cierpiących. Na jego cześć wznoszono cerkwie i nazywano ulice, weźmy choćby słynną Spirydonówkę w Moskwie. A w te trudne lata, kiedy odbudowywano zniszczoną Optyńską Pustelnię i wszystko wokół leżało w ruinach, w monasterze codziennie czytano akafist do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego…
Opowiedziałam dzieciom, jak cudownie pomaga swiatitiel Spirydon, i my już z wielkim natchnieniem przeczytaliśmy troparion i akafist do niego. Tylko skończyliśmy czytać, jak woła mnie z podwórka sąsiadka:
- Chcę wynająć na lato domek w sadzie jakiejś rodzinie. Nie masz takich znajomych?
- Są! Są! – zakrzyczeli tu razem wszyscy Woropajewi.
Od tej pory każde lato oni mieszkali w tym „swoim” domku.
Równo rok ja czytałam codziennie troparion do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego. Nic nie prosiłam, lecz tylko dziękowałam z całego serca. A po roku przyszedł telegram z wiadomością, że muszę pilnie wyjechać do Moskwy w celu odbioru dwupokojowego mieszkania.
Przyjeżdżam, a inspektorka od spraw mieszkaniowych patrzy na mnie ognistymi oczyma i mówi, dusząc się ze wściekłości:
- Wszystkich przestępców na pamięć znam, ale takiego przestępstwa jak u pani, jeszcze nie widziałam!
Nic nie rozumiem. Jakie przestępstwo? Skąd? Stopniowo się wyjaśniło – nikt nie miał zamiaru mi nic dawać. Przeciwnie, władze postanowiły dać to mieszkanie jakimś przydatnym ludziom. Sprawa była postanowiona, jak nagle mieszkanie według kolejki pozostawiono mi. Wybuchł skandal: dlaczego „przegapili”? I teraz inspektorka skarżyła się mi:
- Nie, jeszcze ja jestem winna. Przecież ja, jak lew, przeciwko pani walczyłam! Ja sobie głowę połamałam, przekalkulowałam wszystkie powiązania. Wszystkich jakby znam, a tu – nie rozumiem. No, dobrze, mieszkanie wasze, ale zdradzi pani sekret – kto za panią stoi?
- Swiatitiel Spirydon – odpowiadam.
- Kto-kto? – nie zrozumiała inspektorka.
Ale ja już nie zaczęłam nic wyjaśniać. Zresztą, to mieszkanie posiadaliśmy niedługo. Moja stareńka mama słabła z latami, a do monasteru było daleko chodzić. Oto i zamieniliśmy prestiżowe mieszkanie w centrum na znacznie tańsze mieszkanie w zielonej „mieszkaniowej” dzielnicy, żeby kupić nowy dom koło monasteru.
Miejsce tu wspaniałe i zawsze piękne. Na Boże Narodzenie skrzy się pod gwiazdami śnieg, a wiosną wszystko białe od kwitnących jabłoni. Powietrze huczy od dźwięku dzwonów, a my całą rodziną idziemy do cerkwi. Mama często żegna się na kopuły Optinej, a syn, wyprzedzając nas, idzie do przodu. Ile tu mieszkam, a ciągle się dziwię: bo za cóż mi taka łaska? I coraz częściej przypomina się stareńki batiuszka Ioann (Krestiankin), pouczający nas nierozumnych: „Opatrzność Boża kieruje światem i losami każdego z nas”. Wszystko tak. Ale uwierzyłam w to dopiero w Optinej.
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
W greckim prawosławnym monasterze św. Spirydona Trymifunckiego, znajdującym się w chrześcijańskiej dzielnicy Jerozolimy (na starym mieście, niedaleko od bramy Damasceńskiej), ikona przedstawiająca świętego do pasa o rozmiarach 70 x 50 cm, namalowana w końcu XIX w. i odrestaurowana około 50 lat temu, 2 czerwca odzwierciedliła się na okiennej szycie.
Hieromnich Sofronij, będący w tym czasie przełożonym tego monasteru, bardzo ciężko zachorował. I już chciał poprosić swoje duchowe dzieci, żeby pożegnać się z nimi. Gdy nagle zjawił się mu swiatitiel Spirydon i mówi, że teraz on jeszcze nie umrze, kilka lat pożyje. Sofronij jeszcze prawie dziesięć lat służył w monasterze, póki nadeszła jego godzina – teraz on już odszedł do Pana. Po jakimś czasie od cudownej wizyty hieromnich Sofronij zauważył, że okno stało się mętne. Przypatrzył się, a na okiennej szybie odzwierciedlił się Swiatitiel Spirydon! Widać czapeczkę, szatę – wszystko dokładnie takie, jak na ikonie. Tak i pozostało to odzwierciedlenie na szkle. Teraz przechowywane w specjalnej gablocie jako wielka świętość. Za tło cudownego obrazu służy ciemno-bordowy aksamit. Najlepiej obraz widoczny jest, jeśli patrzeć na szkło pod kątem około 30 stopni.
Na podstawie http://spyridon-trimifuntsky.narod.ru/chudesa_012.html
Wydarzyło się to w 2008 roku. Olga z Syktywkaru żyła z mężem i trójką dzieci w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu. Kiedy zaś pojawiło się na świat czwarte maleństwo, stało się jasne, że w sześcioro nie da się tu wyżyć i trzeba szukać większego mieszkania. sprawa była pilna, czas mijał, a odpowiedniego mieszkania nie można było znaleźć. I wtedy Olga zaczęła zamawiać w najbliższej cerkwi molebny do świętego Spirydona, pamiętając, że on pomaga akurat w sprawach mieszkalnych. Jeden raz zamówiła – sprawa w żaden sposób nie posunęła się naprzód, drugi raz – ten sam rezultat. I tu nagle znajomy, bardzo dobry człowiek, ni z tego ni z owego sprzedał Oldze niewielką ikonkę św. Spirydona Trymifunckiego, dla dzieci: „Ja słyszałem, święty Spirydon pomaga dzieciom”. Jakby święty chciał przekazać przez tego kolegę tajemniczą wiadomość: niby, nie rozpaczajcie, sprawa idzie do przodu, chociaż wy tego na razie nie widzicie. I wkrótce nagle znalazło się mieszkanie – cztery pokoje, przestrzenna kuchnia i takiż przedpokój! I niedrogie – dlatego że na parterze, ale to też okazało się dobre: czworo tuptusiów mogło teraz tupać ile dusza zapragnie, nie niepokojąc sąsiadów. A z okien mieszkania widać cerkiew, w której to Olga zamawiała molebny do swiatitiela Spirydona. I co jeszcze dziwnego – to mieszkanie dwadzieścia lat temu było „dziecięcym pokojem” zbierały się tu dzieci z okolicznych podwórek i razem spędzały letnie deszczowe dzionki przy szachach i tenisie stołowym… Oto jakie „dziecięce” mieszkanie „upatrzył” dobry wybrańca Boży, który „pomaga dzieciom”, dla rodziny Olgi. Przeprowadzili się przed samym Nowym Rokiem. Czyż trzeba mówić ile było radości. A święty Spirydon patrzy z ikony i dosłownie mówi: „Nigdy nie rozpaczajcie i zawsze radujcie się, Pan jest obok!”
Daniłowskij błahowiestnik, 2009
Moskwianka–emerytka Olga Nikołajewna z powodu trudności finansowych postanowiła sprzedać daczę. Proces ciągnął się kilka lat – wydawało się, że do sprzedaży ot-ot dojdzie, ale w ostatniej chwili transakcje odwoływano. Według rady przyjaciół Olga Nikołajewna zwróciła się po pomoc do Swiatitiela Spirydona. Modliła się, czytała Akafist do Swiatitiela, była w Cerkwi Woskriesienija Sławuszczeho na Uspienskim Wrażkie u ikony Swiatitiela Spirydona Trymifunckiego z cząsteczkami relikwii. Po jakimś czasie pojawił się kupiec. Bez względu na wszelkie trudności po zawarciu transakcji, w cudowny sposób podpisana ona została w Moskwie na ulicy Spirydonowka, kilka kroków od miejsca, gdzie wcześniej, przed rewolucją, znajdował się Chram Swiatitiela. Cudowny jest Bóg w Świętych Swoich! Swiatitielu Ojcze Spirydonie, módl się do Boga za nas!
Nikołaj Sominskij
Z moimi przyjaciółmi kilka lat temu wydarzył się prawdziwy cud, związany ze swiatitielem Spirydonem.
W naszej cerkwi jest rodzina, w której w tym czasie było troje dzieci. Żyją w komunalnym pokoju wszyscy razem. Obok na klatce na ich piętrze zwolnił się pokój, o który oni się ubiegali, ale nie mogli wykupić. Nie mieli pieniędzy.
Tego roku do Swiato-Daniłowego monasteru przywieziono relikwie swiatitiela. Wszyscy pamiętają ogromne kolejki pod deszczem wczesną wiosną 2007 roku. Borys i Jelena (tak nazywają się moi przyjaciele) z dziećmi pojechali pomodlić się i się przyłożyć do świętych relikwii. Rodzice prosili swoje dzieci, aby szczególnie się modliły, przecież dziecięca modlitwa bywa usłyszana szybciej. Więc, oni stali, modlili się, zdążyli przeczytać akafist. Potem w kolejce zaproponowano im, aby przeszli do przodu, widząc, że dzieci już zmarzły. Przyłożyli się.
Potem minął czas, nie pamiętam ile, ale otrzymali oni pismo z miejskiego zarządu komunalnego, że przyszła im kolej wstępnie obejrzeć nowe mieszkanie. Trzeba zauważyć, że do kolejki oni zapisali się zaraz po narodzinach drugiego dziecka.
Tak więc przyszło pismo. W dużej kopercie z herbową pieczęcią.
Przyjechali z tym pismem do kierownictwa, a ich pytają, niby, kto jest waszym patronem i protektorem?
Bo wszystko wygląda na to, że wami interesują się „na górze”, mając na myśli mera Moskwy. Oni oczywiście byli zmieszani i nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Przecież pomoc nadeszła nieoczekiwanie, aby połączyć taką radość z tym, że oni się modlili, nie mogli. To dopiero potem, przypomniawszy sobie wszystkie zdarzenia, oni zrozumieli skąd protekcja.
I molebien do swiatitiela odsłużyli i Panu podziękowali czwartym dzieckiem. Oto takie cuda!
Ionna Zajcewa, http://www.pravoslavie.ru/put/66959.htm
Według modlitw swiatitiela Spirydona w moim życiu dwukrotnie wydarzyły się cudowne wydarzenia.
Ochrzciwszy się w wieku 29 lat, dowiedziałem się, że chrześcijańscy święci mają szczególną łaskę pomagać chrześcijanom w konkretnych życiowych problemach – do konkretnych świętych modlą się z prośbami o rozwiązanie konkretnych problemów. Prawdopodobnie, to nieporozumienie, ale takie wykazy były wtedy publikowane i są publikowane w dużej ilości teraz.
W tym czasie miałem bardzo poważny problem mieszkaniowy, i zacząłem gorliwie modlić się do Swiatitiela, jako „odpowiedzialnego” za to. Ciągle czytałem do niego akafist i zamawiałem molebny. W 1990 roku udało mi się wynająć trzypokojowe mieszkanie na Spirydonowskim zaułku na Patriarszych Prudach za śmieszne pieniądze (1500 rubli miesięcznie w przeliczeniu na 2013 rok). Do tego faktu, że mieszkanie znajduje się na zaułku Spirydonowskim, od razu nie przywiązałem uwagi i dopiero po pół roku mieszkania dowiedziałem się, że na tym miejscu stała cerkiew swiatitiela Spirydona. Memu zdziwieniu, zachwytowi i wdzięczności świętemu nie było granic.
Na tym cuda świętego nie skończyły się, chociaż moja gorliwa modlitwa do świętego, niestety, ostygła. Przeżyliśmy z żoną w mieszkaniu na Spirydonówce dość długo, ale trzeba było je opuścić.
Po jakimś czasie jakoś w czasie przerwy obiadowej podchodzi do mnie dziewczyna-współpracowniczka i daje mi w prezencie maleńką ikonkę Spirydona ze słowami, że podarowaną ją jej w Grecji. Przyszedłszy wieczorem do domu, dowiedziałem się, że rodzicom władze miasta przydzieliły ogromne mieszkanie socjalne. Nadziei na otrzymanie tego mieszkania nie było żadnych – i tu taki cud! Mieszkanie, chociaż i znajdowało się na „końcu geografii”, na obrzeżach Moskwy, ale było to prawdziwe zbawienie w morzu życiowych udręk początku lat 1990-ych.
Siatitielu otcze Spirydonie, moli Boha o nas! Hospodi Iisusie Christie, molitwami Twojeho swiatitiela pomiłuj nas!
Swiatitielu ojcze Spirydonie, módl się do Boga za nas! Panie Jezu Chryste, poprzez modlitwy Twego swiatitiela zmiłuj się nad nami!
Fieodor Chwostikow, http://www.pravoslavie.ru/put/66959.htm
Zwróciliśmy się po pomoc do świętego Spirydona z prośbą o znalezienie dobrego mieszkania do wynajęcia. Tego samego dnia poszłam oglądać jedną z propozycji agencji nieruchomości i od razu przyjęłam: mieszkanie – wprost cudo, na naszą kieszeń, a najważniejsze – znajdowało się ono w samym centrum prawosławnego miasta. Z jednej strony sobór Pietro-Pawłowski, z drugiej – ściany monasteru i z przodu cerkiew świętych Konstantina i Jeleny. Każdego ranka budzimy się przy dźwięku dzwonów, ze wszystkich okien mieszkania widzimy kopuły cerkwi, każdego dnia mamy możliwość wejść do cerkwi i przyłożyć się do ikony swiatitiela Spirydona. Nie przestajemy radować się i podziwiać tej zdumiewającej pomocy i troski o nas niegodnych. Przecież jak mądrze i opatrznościowo on wszystko urządził. Dziękujemy tobie, swiatitielu Spirydonie Trymifuncki!
Ola Miesiahutowa,
W 2007 roku do Moskwy przywożono prawicę św. Spirydona. Była wielka kolejka, ale ja, wystawszy około 8 godzin, musiałem wyjść ze względu na mamę, która, będąc w kolejce ponad 12 godzin, zaczęła cierpieć z powodu starych chorób.
Na święto majowe tegoż roku pojechałem do centrum handlowego „Grand”. Gdzie zgubiłem portfel z dokumentami i pieniędzmi. Zauważyłem to dopiero wieczorem przed pierwszym wyjściem do nowej pracy. Przeszukałem wszystko i nie znalazłem dokumentów. Ogarnęła mnie rozpacz, ponieważ wśród zgubionych dokumentów było wiele dokumentów o dopuszczeniu do różnych poziomów poufności w korporacji. Nocą ze łzami zacząłem prosić św. Spirydona o pomoc. Następnego ranka przyjechałem do pracy bez dokumentów. Tam powiadomiono mnie, że zadzwoniono ze sklepu i proszono o przyjazd i odebranie dokumentów. Natychmiast zabrałem dokumenty. Wszystko było na swoim miejscu, w tym również pieniądze. Nic nie zginęło. Ochroniarze nie mogli jednoznacznie wyjaśnić kto znalazł mój portfel.
Nikołaj Dieptickij
W październiku 2010 roku wraz ze swoim kolegą Ormianinem przyszedłem do moskiewskiej cerkwi na Brusowym Zaułku, gdzie jest ikona św. Spirydona z cząstką jego relikwii. Słyszałem o tej cudotwórczej ikonie i specjalnie przyprowadziłem z sobą kolegę. Chcę zauważyć, że on chrześcijanin, ale nie prawosławny. Przyłożyliśmy się do tej ikony, postawiliśmy świece. Kolega nie mógł dać karteczki za zdrowie z powodu przynależności do innej konfesji. Dałem mu akafist i zaproponowałem aby czytał, żeby swiatitiel nas usłyszał.
Nasz problem polegał na tym, że byliśmy w kolejce po mieszkania, ale w żaden sposób ich nie mogliśmy otrzymać. Następnego dnia mój kolega opowiedział, że zaczął czytać akafist, siedząc na fotelu i zdrzemnął się. W delikatnym śnie przyszedł do niego swiatitiel Spirydon i zapytał czego on potrzebuje. Mój przyjaciel opowiedział o swoim problemie, swiatitiel oddalił się, po czym sen się urwał, a przyjaciel ocknął się.
Po około trzech miesiącach według łaski Bożej dali mi mieszkanie, jednak memu przyjacielowi bez racjonalnego uzasadnienia odmówili. Mnie to zdziwiło. Jakże to tak? Pojawienie się świętego i – odmowa! Jednak jeszcze po trzech miesiącach mój przyjaciel przypadkowo rozmawiał w gościnie z człowiekiem, który pracował we władzach Moskwy, i ten obiecał pomóc. Po dwóch dniach do mego kolegi zadzwoniono z merostwa i poinformowano, że przydzielono mu mieszkanie, które on odebrał w okresie marca-kwietnia 2011 roku.
Bardzo często zwracam się po pomoc do swiatitiela Spirydona. Chcę opowiedzieć o jednym przypadku. Kilka lat temu ja ze starszym synem i krewnymi odpoczywałam w Austrii. Jeździliśmy na nartach i w drodze powrotnej z górskiego ośrodka narciarskiego zajechaliśmy do miasta Salzburg, w którym urodził się Mozart. Mieliśmy aparat fotograficzny – prezent od ukochanych babci i dziadka dla mego starszego syna. Na tym aparacie, który mógł fotografować nawet pod wodą, było „napstrykanych” mnóstwo ciekawych zdjęć.
I oto, spacerując po centralnej ulicy Salzburgu, nagle zauważyłam, że zgubiłam fotoaparat: on leżał u mnie w torebce, a teraz go nie ma. Powiedzieć, że bardzo się zdenerwowałam – to nic nie powiedzieć. Od razu zaczęłam modlitewnie zwracać się do ojczulka Spirydona, idę, modlę się i wierzę, że on pomoże, chociaż i nie rozumiem jak.
Nie wiem, gdzie szukać, wlokę się po ulicy w obcym kraju, zaszłam do tych sklepów, do których zachodziłam przedtem, tam go nie ma. Kiedy wróciłam do hotelu, byłam niepodobna do siebie – tak się zdenerwowałam. Gala, siostra męża, zaproponowała: „Dawaj pójdziemy, jeszcze poszukamy!” Zgodziłam się, chociaż rozumiałam: nie będzie przecież fotoaparat na drodze leżeć i na mnie czekać.
Zaszliśmy jeszcze do jednego sklepu odzieżowego i zapytaliśmy tam. Niewysoka dziewczyna, która stała za ladą, powiedziała, że zaraz zobaczy w szafie, gdzie zwykle zostawiają zgubione rzeczy. Szafa stała wysoko, i dziewczyna z wysokości swego wzrostu zobaczyła tylko te rzeczy, które leżały na wierzchu, a ja przypatrzyłam się… i oczom swoim nie wierzę: tam głębiej leży mój zgubiony aparat! Z radości aż podskoczyłam. Okazuje się, jakiś chłopczyk znalazł aparat, i rodzice oddali go sprzedawcy tego sklepu. Oto jak swiatitiel Spirydon Trymifuncki pomógł mi w obcym kraju!
Jana Bołdyriewa
Witajcie, droga redakcjo portalu „Prawosławie.ru”! Nie mogłam nie odpowiedzieć na waszą prośbę, umieszczoną na stronie, o przysłanie opisu pomocy swiatitiela Spirydona w nasze dni. Historia obszerna, ale niezawiła, wcale nie cud, porażający wyobraźnię, ale przemilczeć o tym wydaje mi się niewdzięcznością, i jeśli coś z mego opowiadania przyda się do waszych zbiorów – to na sławę Bożą!
My z mężem byliśmy w kolejce na budowę domu – w naszym maleńkim białoruskim mieście to możliwe nie tylko na budowę mieszkania, ale i na prawie bezpłatne wydanie działki, żeby budować dom mieszkalny. W komitecie wykonawczym ogłoszono, że lada chwila zaczną wydawać działki, jednak to jedna zagwozdka, to druga, przeróżne biurokratyczne przeszkody, jak to zwykle bywa, i w efekcie obiecane „za miesiąc” zamieniło się w kilka miesięcy, a potem miesiące oczekiwania zamieniły się już w rok.
Pamiętałam jeszcze z opublikowanych listów ukochanego przeze mnie batiuszki Ioanna (Kriestiankina), że święty Spirydon Trymifuncki jest skorym pomocnikiem w sprawach mieszkaniowych, czytałam też żywot tego niezwykłego świętego biskupa w pasterskiej czapeczce. Ale przez długi czas wstydziłam się prosić go o pomoc: wydawało się, że zwracać się do świętych trzeba w skrajnych biedach, a my – choć i rodzina potrzebująca i swego domu nie mamy, ale, tym nie mniej, wynajmujemy mieszkanie, dach nad głową jest. Ale pewnego razu podczas czytania książki listów prepodobnego Niła Synajskiego (nawiasem mówiąc, publikacja waszego monasteru) poraziło mnie pouczenie świętego o tym, jak zwracać się z prośbami do Boga: „Nieodstępnie przystępuj do Władyki, ponieważ w potrzebach śmiała nieodstępność jest cenniejsza (ważniejsza) niż wstydliwe unikanie (uchylanie się)”.
I zwróciłam się do świętego Spirydona z modlitewną prośbą o wstawiennictwo za nas przed Bogiem w naszej potrzebie mieszkaniowej. Dosłownie po 1-2 dniach zadzwoniono do męża z komitetu wykonawczego: „Prosimy przyjść na losowanie działek budowlanych”. To było wprost nieprawdopodobne! Od tej pory każdego dnia podczas modlitw wieczornych czytam troparion do niego, zamawiam dziękczynne molebny, dziękuję i proszę o pomoc w budowie. I Pan dzięki modlitwom swiatitiela podaje swoją cudowną i skorą pomoc. Ludzie niewierzący wzruszą ramionami, że niby, to zwykły zbieg okoliczności, ale na początku naszej budowy mężowi w pracy przeliczony został system wynagradzania, i teraz za wykonanie planu kwartalnych i rocznych sprzedaży (mąż jest menadżerem od sprzedaży) on otrzymuje premie wprost nierealnych rozmiarów dla zwykłego białoruskiego pracownika, o jakich my wcześniej nawet pomyśleć nie mogliśmy! Przy tym ja jestem trzy lata na urlopie macierzyńskim, i ode mnie nie ma żadnego wsparcia finansowego. Budujemy się powoli właśnie za premie męża, otrzymany od państwa kredyt dla młodych małżeństw – też unikalna możliwość dla młodych rodzin, ale zrealizować za niego budowę nie jest możliwe. Minęło 3 lata budowy, dom zewnętrznie gotowy, jeszcze wewnątrz dużo prac przed nami, ale wszystko ma swój czas, niech będzie wola Boża!
A latem do Mińska przywożono prawicę świętego Spirydona, pojechałam i ja pokłonić się ukochanemu świętemu, przygotowałam się na wielogodzinną kolejkę oczekiwania, jak zawsze, kiedy czczone świętości przywożone są dla pokłonienia, ale nic to: trzeba przecież się potrudzić. Zdumiewające, ale o 8 rano w katedralnym soborze kolejka była maleńka, posuwała się szybko, 15 minut – i oto już skłaniasz się nad relikwiarzem zmieszany i zachwycony spotkaniem, i radość cię ogarnia i łzy, i co tu mówić, ten stan wszystkim prawosławnym jest znany.
Teraz z przerażeniem i wstydem wspominam, jak wyśmiewałam się w dzieciństwie wraz z autorem, znanym brytyjskim naturalistą Geraldem Durrellim, kiedy w swojej książce „Moja rodzina i inne zwierzęta” on ironizował z czczenia świętego Spirydona na greckiej wyspie Korfu. Ojcze Spirydonie, wybacz mi, niemądrej! Mam wielką nadzieję kiedyś dostać się z całą rodzina na Korfu, pokłonić się kochanemu batiuszce (ojczulkowi), poprosić o wybaczenie i podziękować za wszystkie jego dobrodziejstwa.
Chwała Tobie, Panie, za wszystkie Twoje łaski wobec nas i za wszystkich świętych Bożych, których Ty posyłasz nam dla oświecenia i pomocy!
P.S. Oto jeszcze maleńki przykład mojej przyjaciółki: jej dokumenty na doprowadzenie gazu do domu „ugrzęzły” w wiejskim komitecie wykonawczym. Z przewodniczącym komitetu nie najlepsze relacje. Wszystko opóźniało się, a terminy naciskały. Zdenerwowana zwróciła się z modlitwą do świętego Spirydona, i prawie od razu w rozmowie telefonicznej przewodniczący powiedział jej, aby przyszła odebrać gotowe dokumenty (co było absolutnie nierealne dla tej sytuacji).
Jelena Doroszenko
Przebywamy z małżonkiem już ponad 9 lat w uświęconym przez Cerkiew związku. Pobraliśmy się z błogosławieństwa starca wkrótce po zapoznaniu się. Ale, niestety, przez 8 lat nie mieliśmy dzieci. Ze zdrowiem – jak u wszystkich, jedni z lekarzy stawiali przeróżne diagnozy, inni mówili, że jesteśmy zdrowi i bezpłodność jest niezrozumiała. Długie lata gorąco modliliśmy się do Boga i wielu świętych. Jeździliśmy do świętych miejsc. Z błogosławieństwa jednego z atoskich starców trwaliśmy w najsurowszym poście. Ale Pan zwlekał. Jedyną naszą nadzieją pozostawała obietnica naszego starca, batiuszki Ioanna Mironowa, który, udzielając nam sakramentu ślubu, powiedział: „Będziecie mieli dzieci, troje”. Ta fraza, powiedziana przelotnie, była dla nas jedynym płomykiem, pozwalającym mieć nadzieję i jakoś walczyć z głęboką rozpaczą i brakiem wiary.
I oto, po 8 latach, Bóg pozwolił nam przypadkowo być na wyspie Korfu. Przedtem znaliśmy swiatitiela Spirydona i serdecznie odnosiliśmy się do tego świętego Bożego. Ale kompletnie nie mieliśmy pojęcia, gdzie spoczywają jego święte relikwie. Znalazłszy się na Korfu, zaczęliśmy chodzić do cerkwi do swiatitiela Spirydona. Cały czas przebywania, prawie trzy tygodnie, nieustannie chodziliśmy do cerkwi, ciągnęło nas tam jak magnesem.
I oto po bardzo gorącej modlitwie, Pan pozwolił nam począć maleństwo.
Dowiedziałam się o tym bardzo nietypowo. Chodzi o to, że ja już dawno przestałam oczekiwać czegokolwiek, ale nadzieja cały czas tliła się we mnie. I nagle podczas modlitwy jakbym usłyszała głos wewnątrz mnie: „Jesteś w ciąży. Ioann”. Strasznie się zmieszałam i pomyślałam, że to jakaś pokusa albo urojenie. Szybko odpędziwszy tę myśl, zapomniałam o tym.
Tego lata Pan pozwolił nam być u wielu świętości, odwiedzić wiele miejsc. Korfu było ostatnim punktem naszej wielkiej podróży. Po powrocie do domu przypadkowo poszłam do lekarza, i powiedziano mi, że jestem w ciąży. Zdziwienie i radość nasza nie mały granic. Wszystko było bardzo dobrze i maleństwo rozwijało się jak należy. Mąż znalazł nowa pracę, wszystko układało się cudownie.
Ale, bracia i siostry, każdy dar należy umieć zachować i pomnożyć. My na tyle przebywaliśmy w euforii (entuzjazmie), że byliśmy na 100% pewni, że wszystko zakończy się pomyślnie. Ja pożałowałam odejść z pracy, chciałam zachować wszystkie świadczenia i tak dalej. Znów pogrążyłam się w wirze krzątaniny. Mąż też skoncentrował się na różnych sprawach doczesnych, kłopotach i nowej pracy. Bywało tak, że nawet czasem mało modliliśmy się rano i wieczorem.
Nasz ojciec duchowy ostrzegał nas: „Dzieci, strzeżcie się, chrońcie wasz dar, jak kryształowy kielich!” Ale my nie od razu byliśmy w stanie usłyszeć jego słowa i oboje byliśmy w jakimś dziwnym duchowym odrętwieniu. I oto poszły pierwsze dzwoneczki: zaczęły się różne niedomagania. I na to nie zwróciliśmy duchowej uwagi, zaczęliśmy więcej polegać na radach lekarzy. W połowie terminu trafiłam do szpitala, długo leżałam na podtrzymaniu. To przywróciło mi rozum, ale zmądrzeć duchowo powinni oboje rodziców.
Tak się stało, że dziecko umarło, i poroniłam. Jak mówi mądrość ludowa: „Bóg dał, Bóg wziął”.
My zawsze myślimy, że jeśli zdarzył się cud, to teraz wszystko będzie na pewno dobrze! Ale, okazuje się, i samemu trzeba się potrudzić, zachować, pomnożyć i trwać w pokorze. Minęło już ponad rok od naszej tragedii, i na razie Bóg jeszcze nie posyła nam dzieci. Ale, wdzięczni jesteśmy Bogu za to doświadczenie i teraz dokładnie wiemy, że nie jesteśmy bezpłodni!
Tego lata znów odwiedziliśmy Korfu i przynieśliśmy skromny dar (srebrną płytkę z wizerunkiem dziecka – jest taka tradycja w Grecji) do cerkwi na znak wdzięczności dla swiatitiela Spirydona za jego cudowną pomoc.
Teraz kajamy się i modlimy się do Pana i Jego świętego wybrańcy, żeby on nie opuścił nas swoją łaską i darowa nam jeszcze dzieci. A także siły godnie ponieść rodzicielskie obowiązki.
P.S. my gorąco prosimy braci monasteru i ojca Tichona wspomnieć nas w swoich modlitwach. Być może, Pan usłyszy nas i pośle jeszcze dzieci.
Jewgienija W.
W pierwsze lata mego życia w Izraelu, z powodu nieznajomości prawa, a bardziej z powodu braku rozsądku popełniłam kilka wielkich błędów, jednym z których, wlokących za sobą ciężkie następstwa, był zakup mieszkania za pośrednictwem biura maklerskiego, gdzie pracowali ludzie wątpliwej reputacji, uchodźcy z byłego Związku. Zorientowawszy się, że mają do czynienia z samotną kobietą, która niedawno przyjechała do kraju, przy zakupie mieszkania oszukali mnie maksymalnie. Zrozumiałam to, oczywiście, zbyt późno. Comiesięczna spłata za mieszkanie rosła co roku i na trzeci rok osiągnęła poziom moich miesięcznych poborów. Mam trzech synów, dwóch starszych pierwszy rok pomagali mi, ale wkrótce średniego syna zabrano do służby w wojsku, a starszy syn zginął w nieszczęśliwym wypadku. Zostałam z małoletnim synem.
Postanowiłam zostawić mieszkanie dla banku do sprzedaży, ponieważ po śmierci syna i ciężkich problemów nie mogłam sama tym się zajmować. Bank sprzedał mieszkanie za połowę jego wartości, pozostałe 70000$ powinnam była spłacić ja. Płacić tego długu nie byłam w stanie i żyłam w ciągłym strachu. Według prawa Izraela, za niespłacenie długu do banku groziło mi jedno z trzech – albo mogli mnie zamknąć do więzienia, albo skonfiskować całe mienie, albo zająć i zamknąć moje konto bankowe, a także zamknąć dostęp do otwarcia konta w innych bankach.
Pan przyprowadził mnie do świętej Cerkwi poprzez śmierć syna. Chociaż byłam ochrzczona od dzieciństwa, ale nie byłam ucerkowiona, i od tej pory, jak batiuszka odsłużył po nim nabożeństwo pogrzebowe, ja nie opuszczałam już ani jednego nabożeństwa, spowiadałam się i przyjmowałam Priczastije (św. Eucharystię). Ludzie z parafii byli bardzo przyjaźni, wszyscy wiedzieli o moim problemie z długiem i każdy próbował coś poradzić, wesprzeć dobrym słowem, niektórzy potajemnie kładł mi do kieszeni pieniądze na życie. A jedna służebnica Boża Julia poradziła modlić się do swiatitiela Spirydona Trymifunckiego. Powiedziała mi tak: „Czytaj akafist do Spirydona Trymifunckiego, on pomaga. Mojej koleżance na Ukrainie pomógł, ona miała wielki dług”.
Kim jest Spirydon Trymifuncki, wtedy nie wiedziałam, a i wymówić nie mogłam poprawnie „Trymifuncki”. Ale nagle widzę: w cerkiewnym sklepiku z książkami sprzedaje się akafist do tego świętego! Zaczęłam czytać akafist codziennie, czytałam i wierzyłam bez wątpliwości, że on mi pomoże. Szczególne wrażenie wywarły na mnie słowa:
„Wospiewajem tia, swiatitielu Bożij, jako udiwił jesi mir czudiesy, istiekajuszczimi ot swiatych moszcziej twoich. Wsi bo s wieroju prichodiaszczii i łobyzajuszczii ich połuczajut wsia błahopotriebnaja prosimaja”.
(Wychwalamy cię, swiatitielu Boży, jako zadziwiłeś świat cudami, spływającymi od świętych relikwii twoich. Wszyscy bowiem z wiarą przychodzący i całujący je otrzymują wszystko według potrzeb proszone).
I postanowiłam pojechać do jego świętych relikwii. Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak znalazła się u nie niezbędna kwota pieniędzy na wyjazd do Grecji. Moi znajomi, bracia w Chrystusie, trudzący się na Atosie, w celi swiatitiela Spirydona przy bułgarskim monasterze Zograf, polecili mnie pewnej rosyjskojęzycznej rodzinie w Atenach – Pontyjczykom, poprosili ich aby przyjęli mnie i według możliwości pomogli. Rodzina Tiemirdżioklis okazała się bardzo wierzącą. Ci ludzie przyjęli mnie, jak członka swojej rodziny, wiele mi pomogli, odprowadzili na dworzec autobusowy i wsadzili do autobusu, jadącego na Korfu.
Na Korfu przyjechałam późnym wieczorem i, przenocowawszy w hotelu, rano udałam się szukać drogiej cerkwi. Nie mogę opowiedzieć swego stanu, kiedy ją znalazłam – to było, jak we śnie, trudno było uwierzyć, że znajduję się w cerkwi, gdzie spoczywają relikwie mego obrońcy, wielkiego świętego Spirydona Trymifunckiego! Serce kołatało, wzruszenie, radość łzy. Pełna cerkiew ludzi. Widzę rosyjską grupę pielgrzymów, naszych duchownych, przedzieram się do nich, jednemu z nich – hieromnichowi Iraklijowi – daruję świętości z Ziemi Świętej, z Grobu Pańskiego, spowiadam się u niego i ledwie zdążam do Czaszy, dzięki Bogu przyjęłam Priczastije! Ojciec Iraklij zapisuje mnie na listę i służy molebien z akafistem. Na koniec, otwierana jest kuwuklia (kapliczka, grobowiec,) ze świętymi relikwiami! Stoję w długiej kolejce, przykładam się i całuję świętą nóżkę w czerwonym zamszowym pantofelku, znów i znów staję do kolejki i przykładam się do świętych relikwii, póki nie zamykają pokrywy srebrnej trumny. Cały dzień byłam obok mego świętego, czytałam akafist, modliłam się ze łzami, prosiłam o wstawiennictwo i pomoc. Widziałam jak pewna opętana kobieta nie mogła przyłożyć się do trumny, jak odpychała ją niewidzialna siła, i, może, dopiero za dziesiątym razem ona była w stanie przyłożyć się do grobu. Wieczorem wypchnięto mnie z kuwukli i zamknięto cerkiew, wróciłam do Aten.
Z Bożą pomocą i z pomocą moich przyjaciół-Pontyjczyków udało mi się odwiedzić mnóstwo świętych miejsc w Grecji, po czym pomyślnie wróciłam do Tel-Awiwu. Dalej żyłam swoim zwykłym życiem, z wiarą i nadzieją kontynuując czytanie skafistu do Spirydona Trymifunckiego. Minęło około roku od dnia, kiedy zaczęłam się modlić do tego świętego. I oto wzywają mnie do banku, trafiam do bardzo życzliwego i dobrego pracownika banku. Porozmawiawszy ze mną i o wszystko mnie szczegółowo wypytawszy, poradził mi napisać prośbę do banku. Napisać szczerze wszystko, co mi się przydarzyło, opisać wszystkie moje problemy, skompletować wszystkie niezbędne dokumenty, które, według mnie, powinny mi pomóc i prosić komisję o okazanie mi łaski, o nieudzielanie surowej kary. Wypełniłam wszystko, jak poradził mi ten dobry człowiek.
Po upływie dwóch miesięcy dzwoni do mnie ten urzędnik i radośnie powiadamia, że komisja rozpatrzyła moją prośbę i postanowiła umorzyć mi prawie wszystkie zaległości, pozostawiając do spłacenia 5000$, które w ciągu jednego roku też z Bożą pomocą i świętego Spirydona spłaciłam. Wydawało się, że powinnam była skakać z radości w momencie, kiedy ogłoszono mi taką wiadomość, a ja płakałam, ja poczułam Boga tak blisko mnie – wielkiej grzesznicy, ja poczułam Go, jak dotknięcie, które przeniknęło całą moją duszę, ja poczułam Jego niewypowiedzianą miłość, bezgraniczną łaskę! Tak, oczywiście, cieszyłam się, ale, radość moja przejawiała się tak.
A z wdzięczności do Boga i mego świętego obrońcy pojechałam na Korfu do monasteru Paraskiewy, do matuli (mniszki) Fotinii i popracowałam w tym monasterze ku chwale Bożej jakiś czas, a kiedy mój młodszy syn kończył służbę w wojsku, to odeszłam od świata i osiedliłam się w jednym z odradzających się monasterów Bułgarii, jak i obiecałam Bogu i świętemu Spirydonowi.
Dziękuję Bogu za wszystkie troski, które On zesłał mi po to, abym wstąpiła na drogę zbawienia, dziękuję i wybaczam wszystkim moim nieprzyjaciołom, przez których Pan odkrył mi moje grzechy i po Ojcowsku z miłością ukarał mnie, dziękuję wszystkim ludziom, którzy podali mi pomocną rękę, wszystkim duchownym, przez których Bóg ukierunkowywał i wzmacniał mnie w ciężkim dla mnie czasie. Dziękuję dla orędownika naszego i obrońcy swiatitiela Spirydona Trymifunckiego! Raduj się, Spirydonie, wielki cudotwórco!
Jelena Lisicyna
Swiatitiel Spirydon pomógł najpierw dla mnie, a potem również mojej przyjaciółce zdobyć swoje mieszkanie. Moja sytuacja była absolutnie beznadziejna, jak mi się wydawało: pieniędzy nie miałam i w ogóle żadnej pomocy. A u niej cała rodzina zbierała jej pieniądze na jednopokojowe mieszkanie. W rezultacie kupili dwupokojowe, do tej pory nie mogą zrozumieć, jak to się udało. My razem modliłyśmy się do świętego Spirydona, i wszystko wyszło lepiej, niż mogłyśmy nawet sobie wyobrazić.
Tak byłyśmy mu wdzięczne za jego modlitwy i wstawiennictwo przed Bogiem! Z takim ciepłem duszy o nim myślałyśmy i bardzo chciałyśmy odwiedzić go na Korfu i podziękować. Wybierałyśmy się na urlop do Grecji, ale finansowo mogłyśmy pozwolić sobie pojechać tylko na Chalkidiki, a to na drugim końcu Grecji – bardzo daleko od Korfu. Szukałyśmy wycieczki z półwyspu Chalcydyckiego na Korfu, ale ich nie było. Musiałyśmy się pogodzić, choć dusza tam się rwała.
Przyjechałyśmy do Grecji i już pierwszego dnia nasz przewodnik zaproponował nam dwudniową wycieczkę Meteory-Korfu! Nie mogłyśmy uwierzyć. Ale to jeszcze nie wszystko! Trafiłyśmy tam na święto swiatitiela Spirydona! Na jedno z trzech świąt w roku, kiedy odbywa się procesja z jego relikwiami i zjeżdża się mnóstwo pielgrzymów. A my nic o tym nie wiedziałyśmy. Myślę, Pan Bóg i swiatitiel Spirydon zobaczyli nasze nadzieje i całą naszą wdzięczność.
Nasz przewodnik wyjaśnił nam, że w sierpniu bywa ogromna liczba pielgrzymów, że do relikwii zaczynają puszczać po godz. 11 przed południem, kiedy skończy się procesja. Że tłum będzie ogromny, i do godziny pierwszej nie dojdziemy. A o pierwszej będziemy musieli odjechać. Ale ja wierzyłam, że skoro mogłyśmy się dostać na Korfu, to święty Spirydon pomoże nam również w tym.
Przyjechaliśmy na Korfu około godziny 9 wieczorem, zmęczeni po podróży przez całą Grecję i odwiedzeniu Meteorów. Molebien w cerkwi świętego Spirydona powinien zacząć się o 5:30 rano następnego dnia. Ja wiedziałam, że na pewno pójdę. Problem był w tym, jak tam się dostać. Wybierające się tam kobiety okazały się w innym hotelu, znajdującym się daleko od naszego. W recepcji wytłumaczono mi, że mogę dojść tam pieszo w ciągu około 20 minut. Kupiłam mapę i przejrzałam trasę. Trochę się bałam. W nocy śniło się mi, że nie będę w stanie tam dostać się, że nie starczy mi sił, że nie potrafię znaleźć tego miejsca. O piątej rano nawet zapytać na ulicy nie ma kogo. I w ogóle jestem w obcym kraju w absolutnie nieznanym miejscu. Ale ja się modliłam.
Wychodzę o piątej rano z hotelu. Ciemno. Na ulicy nie ma nikogo. Obce miejsce, obcy kraj. Zaczęłam modlić się do swiatitiela Spirydona. I w tym momencie zadzwoniły cerkiewne dzwony, i poszłam na dźwięk, wiedząc na pewno, że z Bożą pomocą dojdę. Właściciele maleńkich sklepików pokazali mi drogę, kiedy zaczęłam błądzić. Oni nie rozmawiali po angielsku, ale imię Spirydon znają tu wszyscy. Tak znalazłam się na molebnie, potem na liturgii, potem odbyła się procesja. Na nią nie poszłam, poradzono mi zostać w cerkwi, jeśli chcę zdążyć podejść do relikwii. Ale była na niej moja przyjaciółka, która nie mogła przyjść na liturgię! Oto jak nawzajem uzupełniałyśmy się.
Po procesji w cerkwi było bardzo dużo ludzi zewsząd, był tłok, ale udało mi się pokłonić relikwiom swiatitiela i przyłożyć się do jego bucików.
Świętego Spirydona w jego święta, po procesji, sadzają na tronie, i ty kłaniasz się przed nim siedzącym. Radość, radość i łaska! Kiedy wyszłam z cerkwi, była 12:45. O pierwszej zabrał nas przewodnik, i pojechaliśmy z powrotem przez całą Grecję. Cały dzień latałyśmy jak na skrzydłach i nie było zmęczenia. Tak spełniło się nasze marzenie podziękować świętemu Spirydonowi „osobiście”. Czyż to nie cud?
Chwała Bogu za wszystko!
Julia Dunina
wyszperane w Internecie, tłumaczenie Eliasz Marczuk