wzięte z: http://golden-ship.ru/knigi/4/serafim_sar_ZHSiD.htm
Tłumaczenie Eliasz Marczuk
Póki dusza jeszcze sposobna do kształtowania (wychowania), delikatna, czuła i miękka, jak wosk, łatwo odciska i utrwala w sobie obrazy, trzeba niezwłocznie i od samego początku pobudzać ją do dobra. Kiedy otworzy się rozum i zacznie działać rozsądek, wtedy będą już założone pierwotne fundamenty i będą przekazane wzorce pobożności. Wtedy rozum będzie wchłaniać pożyteczne, a nawyk ułatwi osiągnięcie sukcesu
Swiatitiel Wasilij Wielki
Dobre wychowanie nie w tym, aby na początku dać rozwinąć się wadom, a potem starać się je wypędzić. Trzeba przyjmować wszelkie środki, aby uczynić naszą naturę niedostępną dla wad.
Swiatitiel Ioann Złotousty
Jeśli rodzice nie okazują należytej opieki nad dziećmi, nie uczą ich rozumu, nie wpajają im dobrych zasad, to dusze dzieci będą zabrane z ich rąk.
Priepodobny Simieon Nowy Teolog
Czy chcesz, aby syn twój był posłuszny? Od dzieciństwa wychowaj go w surowości (dyscyplinie). Nie myśl, że słuchanie Pisma Świętego będzie mu zajęciem zbytecznym.
Swiatitiel Ioann Złotousty
* Zawiet – można przetłumaczyć jako: testament, nauka, reguła, przykazanie, przymierze.
Pewnego razu do priepodobnego Sierafima przyszła starsza pani wielkiego rodu. Ona od młodości płonęła miłością do Boga i dawno pragnęła zostać mniszką, tylko rodzice nie dali jej na to błogosławieństwa. Dziewica zwróciła się po radę do priepodobnego, mając nadzieję, że on zaakceptuje i pobłogosławi jej zamiary. Ale mądry starec, przeciwnie, zaczął radzić jej zawarcie małżeństwa, mówiąc: „Małżeńskie życie jest błogosławione przez Samego Boga. W nim trzeba tylko z obu stron przestrzegać małżeńskiej wierności, miłości i pokoju. W małżeństwie będziesz szczęśliwa, a w monastycyzm nie ma tobie drogi. Mnisie życie jest trudne, nie dla wszystkich do zniesienia”.
Członków rodziny, żyjących osobno, ojciec Sierafim jednoczył razem do wypełnienia pisma: których Bóg połączył, człowiek niech nie rozdziela. Państwo T-wy, Penzeńskiej guberni z Taganrogu, rozeszli się między sobą z powodu nieprzyjemności i dzieci rozdzielili. Mąż żył w Penzi, a żona – w Taganrogu. Na szczęście dla obojga, pan T-w był w Sarowie. Ojciec Sierafim, tylko co spojrzawszy na niego, zaczął demaskować go i groził mu, mówiąc: „Dlaczego ty nie żyjesz z żoną? Idź do niej, idź!” Mowa starca doprowadziła zbłądzonego do świadomości: on udał się z Sarowa do Taganrogu, wziął swoją żonę, pojechał z nią na pielgrzymkę do Kijowa, i zaczęli oni żyć od tej pory razem we wsi, niedaleko Taganrogu, pomyślnie i według zakonu (prawa) Bożego. „Ja widziałam, – pisze miłująca Boga Maria do pustelnika Gieorgija, – pisma ich po wiadomości o śmierci starca: one przepełnione są goryczą, że umarł ojciec i dobroczyńca”.
Mężowie i żony, czy słyszycie wy ten zawiet świętego starca? Czy przestrzegacie małżeńskiej wierności, miłości i pokoju między sobą? Aby wzmocnić w sobie te święte usposobienia, częściej rozmyślajcie o swoich małżeńskich obowiązkach! My pokrótce przypomnimy wam o nich.
Chrześcijańskie małżeństwo, jako jedność dwóch płci, przede wszystkim powinno być związkiem jednego męża i jednej żony. Każdy powinien mieć jedną żonę i każda – jednego swego męża (1Kor.7,2). Jeśli by Bóg chciał, – mówi święty Ioann Złotousty, – aby żonę porzucali i brali drugą, to stworzyłby jednego mężczyznę i wiele kobiet”. „Przemądre słowo, – rozważa inny święty ojciec (św. Grigorij Teolog), – do wnętrza obu płci wlawszy miłość, pobudziło ich dążyć do siebie wzajemnie. Ale, żeby nie każda kobieta dążyła do każdego mężczyzny, położyło granicę pożądliwości – małżeństwo, tę uzdę dla nie znającej miary materii, aby przy jej energiczności i nieokiełznanych porywach, kiedy ludzie gromadami przyciągaliby się do siebie, od bezprawnych współżyć nie odciął się święty rodzaj ludzki, i niepowstrzymaną nierozważnością porywana pożądliwość nie wzbudzała we wszystkich wojen i smutków”. Prawdziwie chrześcijańska małżeńska miłość może być rzeczywiście tylko między jednym mężem i jedną żoną. Skoro już mąż i żona utworzyli jedno ciało, to nie ma już potrzeby im rozdzielać swojej miłości pomiędzy jeszcze kimś trzecim, czwartym. Mąż i żona stanowią jeden żywy organizm. Organizm rozcięty umiera, tak i małżeński związek, rozdzielony przy wielożeństwie czy wielomężstwie, traci swoje życie i sens. Istniejąc zaś tylko między mężem i żoną, związek małżeński łagodzi zmysłowe płciowe skłonności i zapały, zapobiega w nich wszelkim nadmiarom i nieporządkowi. Zaś dzięki ścisłemu związkowi duszy z ciałem, małżeńskie zjednoczenie męża i żony prowadzi do ścisłej jedności ich dusz: zmysłowość staje się narzędziem duchowości; niższe cele stają się środkami do osiągnięcia celów wyższych; rozkoszowanie się zmysłowym pięknem wznosi spojrzenia i uwagi do piękna niebiańskiego, boskiego. O ile małżeństwo cywilne, będąc jedynie związkiem zmysłowym, wydelikaca i deprawuje człowieka, usypia jego ducha, wzmaga pożądliwość i, wraz z tym, zradza okrucieństwo i wiele innych wad i prawie sprowadza i poniża człowieka do zwierzęcości, – chrześcijańskie małżeństwo służy podniesieniu moralności, do wzmocnienia energii, do wychowania i rozwoju miłości i czcigodnych uczuć, wywołuje pełnię i wysokość szczęścia.
Inna cecha chrześcijańskiego małżeństwa – jego nierozerwalność, zgodnie z którą związek małżeński między mężem i żoną zawierany jest nie na krótki czas, ale na całe życie. Zgodnie z nauką słowa Bożego, małżeństwo według swego pierwotnego ustanowienia jest nierozerwalne, ponieważ męża i żonę jednoczy Sam Bóg: „a co Bóg połączył człowiek niech nie rozdziela” (Mt.19,6). Kiedy faryzeusze przeciwstawili się Jezusowi Chrystusowi, że Mojżesz nakazał dawać pismo rozwodowe i rozwodzić się z żoną, On odpowiedział im: „Mojżesz, z powodu zatwardziałości serca waszego, pozwolił wam rozwodzić się z żonami waszymi; ale na początku tak nie było” (Mt.19,8), tak więc, kto rozwodzi się z żoną i żeni się z drugą, ten cudzołoży; cudzołoży i ten, kto żeni się z rozwódką (Mt.5,32; 19,9; Mk.10,11-12). Jeśli żona nawet nie ma prawdziwej wiary w Boga, to nie daje to prawa wierzącemu mężowi opuścić ją; podobnie i wierząca żona nie powinna porzucać niewierzącego męża (1Kor.7,12-14). Według nauki Jezusa Chrystusa, jest tylko jeden ważny powód do rozwodu – cudzołóstwo męża lub żony (Mt.5,32;19,9), ale i w tym przypadku rozwód nie jest nakazany, nie jest uznawany za obowiązkowy, a tylko dozwolony. Rozwód w ogóle jest odstępstwem od pojęcia (rozumienia) o małżeństwie, od ogólnego prawa, i właśnie dlatego on sam w sobie jest złem. Ale to zło dopuszcza się z konieczności, dla uniknięcia większego zła. Rozwód dopuszcza się wyłącznie jako poszanowanie podeptanych praw osoby, która wycierpiała (poszkodowanej), dla przywrócenia naruszonej sprawiedliwości.
Jako związek ścisły, jedyny i nierozerwalny, chrześcijańskie małżeństwo nakłada na męża i żonę obowiązek najszczerszej chrześcijańskiej miłości. Chrześcijańscy małżonkowie, szanując w sobie ogólnoludzkie godności, – a zwłaszcza nasze odkupienie, bez względu na płeć, przez Pana Jezusa Chrystusa i synostwo nasze wobec Boga, – powinni wzajemnie i w jednakowej mierze szanować i kochać się wzajemnie; z drugiej zaś strony, według swoich naturalnych właściwości i różnicy od żony, mąż powinien chronić, przewodzić i kierować żoną, jako słabszą od niego. Ale to panowanie i przewodnictwo męża nad żoną – wcale nie jest tym despotyzmem i przemocą, jakie czasem cierpi żona od męża, zwłaszcza wśród prostych ludzi; chrześcijański mąż powinien być taką samą głową swojej żony, jaką Głową jest Jezus Chrystus w stosunku do Swojej Cerkwi. Ale jak objawia Siebie Jezus Chrystus, będąc Głową Cerkwi? On pokochał Swoją Cerkiew do tego, że oddał Siebie za nią. Niegdyś Cerkiew, tj. cała ludzkość, była nieczysta, niemoralna i szpetna. I Chrystus nie odwrócił się od jej brzydoty, ale odtworzył ją, naprawił, wybaczył jej grzechy. On nie tylko zmył jej nieczystość, ale wygładził (zatarł) i starość, niszcząc starego grzesznego człowieka. Nie do przemocy, potępień i gróźb uciekał się On w tym celu, a osiągnął to wielką o niej troską i ofiarną bezinteresowną miłością. Aby oczyścić ją, On znalazł dla tego porządne obmycie w sakramencie św. chrztu (1Kor.6,11; Dz.2,38; 22,16); aby uświęcić ją, On dał jej Swoje ewangeliczne Boskie słowo prawdy i wiary (J.17,17; Rz.10,8; Ef.6,17 i inne). Swoje troski o czystość, świętość i nieskazitelność Cerkwi On rozpostarł do tego, że ofiarował w tym celu nawet własne życie.
Oto wzór chrześcijańskich stosunków męża do żony. Szczerze pokochawszy ją, całym sercem, on wszystko czyni dla jej chwały i wywyższenia; w jego stosunkach do niej nie może być nawet cienia przemocy czy poniżenia. Żona jest słabsza od męża, i słabość jej służy mu jedynie jako większe pobudzenie do tego, aby pomagać jej, podtrzymywać i bronić ją; wykorzystać tę słabość jako powód do jakiegokolwiek gnębienia żony, jest nie do pomyślenia dla niego. Wszelkie zwykłe i wymuszone potrzeby żony, fizyczne i moralne, on rozsądnie stara się zaspokoić. Wszystkie nawet najmniejsze niedociągnięcia żony są dla niego przedmiotem niepokoju, najsilniejszych trosk i poświęcenia. Żona jest naturalnie i wewnętrznie zjednoczona z mężem; jest ona jego własnym ciałem. Dlatego nie kochać żony – znaczy nie kochać samego siebie.
Zgodnie z tym, i obowiązki, przypisywane żonie, nie zawierają w sobie niczego sprzecznego jej interesom i godności. Ona powinna kochać swego męża tak, jak Cerkiew kocha Pana. Cerkiew zaś święcie i bogobojnie wypełnia Jego wolę; tak postępować powinna i chrześcijańska żona w stosunku do swego męża. Ona powinna być posłuszna mu, jak Panu Bogu (Ef.6,6-7). Mąż jest dla niej jakby przedstawicielem Jezusa Chrystusa i dlatego nie może stawiać jej jakichś bezprawnych żądań. Żona zaś, szanując wysoką godność męża, odnosi się do jego żądań z całkowitym zaufaniem, pokorą i szacunkiem. Ona boi się męża (Ef.5,33) w tym sensie, że uznaje jego wysokie godności, jako przedstawiciela Pana, i wysoko ceni jego miłość – podobnie do tego, jak i my boimy się Boga albo lubianych przez nas dobrych i uprzejmych przełożonych. Tertulian tak przedstawia małżeńskie współżycie chrześcijańskich małżonków. „Jak opisać szczęście małżeństwa, – mówi on, – określonego przez Cerkiew, uświęcanego jej modlitwami, zapisywanego przez aniołów na niebiosach, błogosławionego przez Boga Ojca. Wiadomo, że dzieci Boże nie zawierają małżeństwa bez zgody Ojca swego. Jakże przyjemne powinny być więzy, łączące dwa serca w jednej nadziei, w jednej wierze, w jednym prawie! Oni – jak dzieci jednego Ojca, jak niewolnicy (słudzy) jednego Pana: nie ma między nimi żadnej niezgody czy rozdzielenia ani w duszy, ani w ciele. Oni – dwoje w jednym ciele: gdzie ciało jedno, tam i dusza jedna. Oni razem modlą się, razem klękają, razem poszczą, wzajemnie dodają odwagi i prowadzą jedno drugie”.
I tacy rzeczywiście bywają chrześcijańscy małżonkowie. Oto prawdziwa powieść z czasów starożytnych.
Pewien kupiec, załadowawszy statek bogatymi towarami, popłynął do Afryki. Ale wkrótce nadeszła burza, statek rozbił się, wszystkie skarby zatonęły, i kupiec, który się uratował powrócił do domu z pustymi rękoma… Ale tam oczekiwało go inne nieszczęście: wierzyciele rozgrabili pozostawiony w domu majątek, i, ponieważ jeszcze pozostawał dłużnikiem, nieszczęśnika posadzili do więzienia. W tym żałosnym stanie żona nieszczęśnika przez kobiece rękodzielnictwo zdobywała niezbędny do przeżycia chleb i tym żywiła siebie i męża. Była ona młoda i piękna, a to właśnie i było powodem kolejnego zdarzenia.
Pewnego razu, kiedy ona jadła obiad w więzieniu ze swoim mężem, przyszedł tam pewien bogaty człowiek, aby dać jałmużnę biednym więźniom. Zobaczywszy młodą kobietę w tak nieszczęśliwym miejscu, był tak wzruszony jej pięknem, że w sercu swoim poczuł nieprzezwyciężoną do niej namiętność, płomienną miłość. Bogacz natychmiast wyszedł z więzienia i posłał po nią swego sługę. Biedna małżonka pośpieszyła zobaczyć się z nim, myśląc, że on, zlitowawszy się nad ich stanem, chce ofiarować jej coś ze względu na Chrystusa.
- Jakie przestępstwo ty popełniłaś, że siedzisz w więzieniu? – zapytał ją bogacz, i kiedy nieszczęsna małżonka opowiedziała mu wszystko, co zdarzyło się z jej mężem, on kontynuował: – Ja spłacę cały dług twego męża, jeśli ty zgodzisz się być moją żoną. Jesteś niewinna: dlaczego masz być uczestniczką jego nieszczęścia?
- Ja przysięgałam przed ołtarzem Pańskim być wierną mężowi do śmierci, – odpowiedziała cnotliwa kobieta, – i dlatego nie mogę rozporządzać sama sobą; jeśli chcesz, poczekaj tu, a, tymczasem, ja zapytam go.
Bogacz zgodził się z jej zdaniem, mając twardą nadzieję, że biedny człowiek swój honor poświęci wolności.
Strwożona kobieta przychodzi do swego męża i przekazuje propozycję bogacza.
Usłyszawszy to, nieszczęsny westchnął i zalał się łzami, potem odpowiedział jej:
- Kochana żono! Powiedz przestępczemu dobroczyńcy, że my, w jakiej skrajności byśmy nie byli, złamaniem zakonu (prawa) Bożego nie chcemy kupić wolności; powiedz mu, że Bóg, badający głębiny, widzi i tych, którzy wtrąceni są do więzienia; że ten Bóg wie, jakimi losami wybawić nas. Powiedz mu, że my nie pokładamy nadziei „na kniazia i na synów człowieczych, bo nie ma w nich zbawienia”.
Małżonka znów wyszła do bogacza i opowiedziała mu wszystko dosłownie. Cnotliwe małżeństwo nie oszukało się, że Bóg ma tysiąc sposobów uratować człowieka od napaści… obok nich za przegrodą był zamknięty rozbójnik. On słyszał rozmowę męża z żoną i, jak bardzo zacięty nie był, do głębi serca wzruszył się ich cnotliwością. Dał im głos, aby podeszli bliżej, i przez ścianę powiedział im:
- Ja – rozbójnik; wiele uczyniłem zła i zabójstw i jestem absolutnie pewien, że wkrótce zostanę ukarany śmiercią. Tak więc, błagam was, pójdźcie po mojej śmierci na takie-to miejsce, rozkopawszy ziemię, znajdziecie tam wielkie mnóstwo złota. Ono zostało zrabowane, ale ja nie wiem u kogo. Jeśli powiem to sędziom, to zostanie u nich. Weźcie je sobie, jako ludzie cnotliwi, pomódlcie się za mnie do Boga.
Rozbójnika kilka dni później faktycznie pozbawiono życia. Cnotliwa kobieta, za pozwoleniem swego męża, idzie późnym wieczorem na wskazane przez rozbójnika miejsce, kopie ziemię… i jakże zdziwiła się, ujrzawszy niezliczony skarb! Były to pudełka ze złotymi monetami. Ze skrajną ostrożnością ona zaniosła je do domu, zaczęła stopniowo spłacać dług i wkrótce uwolniła męża z więzienia.
Priepodobny Sierafim, rozmawiając ze świeckimi, zwłaszcza z mającymi rodziny, niejednokrotnie dawał im krótkie, ale w najwyższym stopniu treściwe pouczenia odnośnie wychowania dzieci w duchu prawosławnej chrześcijańskiej Cerkwi.
Tak, pewnego razu na pytanie pana Bogdanowa: „Czy trzeba uczyć dzieci języków obcych i innych nauk?” – odpowiedział: „Co złego w tym, aby znać cokolwiek?”
Był jeszcze i taki przypadek, gdzie jasno wyraził się pogląd priepodobnego na wychowanie.
„Latem 1829 roku pojechałem do Sarowa, – opowiada rotmistrz Afrikan Wasiljewicz Tiepłow, – z żoną i dziećmi. W drodze żona moja, widząc, że najstarszy syn nasz, który miał około 10 lat, zajmuje się wyłącznie czytaniem świętych ksiąg, nie zwracając uwagi na otoczenie, zaczęła narzekać, że dzieci nasze są zbytnio przywiązane do jednych tylko świętych ksiąg i że w ogóle nie troszczą się swoimi lekcjami, naukami i innymi sprawami, niezbędnymi w świecie. Po przybyciu do Sarowa natychmiast poszliśmy do ojca Sierafima i zostaliśmy bardzo miło przez niego przyjęci. Błogosławiąc mnie, on powiedział, abyśmy przebyli tu trzy dni. Błogosławiąc żonę moją, wygłosił: „Matuszka! matuszka! nie śpiesz się dzieci uczyć francuskiego i niemieckiego, a przygotuj duszę ich najpierw, a pozostałe zostanie dodane im później”.
Ojcowie i matki! przyjmijcie do serca to pouczenie świętego starca: wzmacniajcie ciało waszego dziecka, rozwijajcie fizyczne i umysłowe siły jego. Ale nie zapominajcie najważniejszego, nie zapominajcie o duszy waszego dziecka, o jego życiu duchowym.
Troskę o duszy dziecka powinniście mieć nieprzerwanie: łaska Ducha Chrystusowego, ocieniająca dziecko od dnia odrodzenia go w chrzcie swoją niewidzialną obecnością, zobowiązuje jak was, rodziców, tak i wszystkich, otaczających dzieci, z całą ostrożnością obchodzić się z nimi, aby wszystko wokół nich było czyste i święte. Jest to konieczne i zawsze i szczególnie w tym czasie, kiedy dzieci zaczynają rozumieć otaczające ich rzeczy, aby z pierwszym odkryciem ich rozsądku przyswoiły one sobie tylko niewinne, pożyteczne i niezbędne i stopniowo przygotowywały się do tego, czym należy im być później. Odpowiednio do tych celów należy oddziaływać na umysł, serce i wolę dzieci.
Od tego czasu, jak w dziecku przebudza się (rodzi się) rozsądek, trzeba przekazywać mu wraz ze słowami i pojęcia zdrowe (rozsądne, trzeźwe), prawdziwie pożyteczne i niezbędne człowiekowi. Wraz ze stopniowym odkrywaniem dziecięcego rozsądku musi w miarę możliwości poszerzać się i wiedza, przekazywana dzieciom. Według właściwości dziecięcego wieku, żyjącego bardziej uczuciem, pierwsze pouczenia, dawane dzieciom, przede wszystkim powinny wyjaśniać najbliższe dla nich widzialne rzeczy i od nich stopniowo wznosić się do rzeczy niewidzialnych, tak aby te ostatnie służyły jako wyjaśnienie tego, co dzieci widzą przed sobą. Jednocześnie, jak dziecko uczy się rozpoznawać i nazywać swoich rodziców, uświadamiać ich miłość i dobroczynność, musimy wpajać dzieciom, że jest u nas i Ojciec na niebie, Który kocha wszystkich, każe słońcu Swemu wschodzić dla wszystkich, podaje pożywienie i wszystko, czego nie mamy, i pociesza radościami, i obraca na pożytek nam same nasze zmartwienia i nieszczęścia. Odkrywajcie im, w miarę otwierania ich rozsądku, jak wielki, przemądry i doby jest Bóg; jak wiele dobrodziejstw Jego; jak wszystko od Niego wyszło, (wydarzyło się), wszystko przez Niego jest chronione i zachowywane w bycie i utrzymywane w porządku; jak On zawsze chroni nasze życie i daje wszystko niezbędne dla nas. Ukazujcie i odkrywajcie mądrze, z miłością i szacunkiem, jak Bóg Ojciec posłał na świat Jednorodzonego Syna Swego, Pana Jezusa; jak Zbawiciel uczył, czynił cuda, przecierpiał, umarł, zmartwychwstał i wzniósł się na niebo; zesłał Wszechświętego Ducha; wzywa wszystkich do zbawienia i dziedziczenia carstwa niebieskiego; przyjdzie sądzić żywych i martwych i odpłaci każdemu według uczynków jego w życiu wiecznym. Umiejcie przekazywać dzieciom zbawienne prawdy, odpowiednio z ich rozsądkiem, i one przyjmą naukę z miłością; odrodzone wodą i Duchem, one zachowują jeszcze niewinność, otrzymaną w chrzcie, i, oddychając tchnieniem zbawiennej łaski, szukają i pragną poznać swego Stwórcę i Odkupiciela, kochać Go i służyć Mu.
Strzeżcie dzieci, aby nikt nie zaszczepiał im pojęć fałszywych, przesądnych, szkodliwych dla ich wiary i moralności. Przeciwnie, używajcie wszystkich środków, aby dzieci o wszystkim, o czym mogą sądzić (mniemać), przyzwyczajały się sądzić zgodnie z zasadami zdrowego rozumu i z prawem Bożym i nie podejmowały się rozważać o tym, co przewyższa ich rozumienie, a szczerze uświadamiały swoją niewiedzę, i z całkowitą ufnością oddawały się rozważnemu przewodnictwu swoich rodziców lub wychowawców.
Wraz z utwierdzeniem w dzieciach zdrowych pojęć szczególnie należy troszczyć się o ukształtowanie ich serca i woli. I zdrowe pojęcia o rzeczach zawsze trzeba przekazywać dzieciom tak, aby one, jednocześnie i sercem uczyły się kochać prawdę, prawdziwe piękno i prawdziwe dobro. Jeszcze nie niezepsute wadami dusze dzieci same z siebie dążą do tego; tylko pomagajcie im rozsądnymi wyjaśnieniami poznawać rzeczy, godne ich miłości, i zawsze ukierunkowujcie je w tym waszym własnym przykładem. O godnym miłości i czci mówcie przed nimi z miłością i czcią. Nie mówcie przed nimi chłodno i obojętnie o tym, co godne jest serdecznej życzliwości, podziwu i czci. Ukierunkowujcie ich serce ku rzeczom prawdziwie wysokim, zaszczytnym i przepięknym, aby przywykało ono podziwiać tylko naprawdę wysokie, kochać tylko prawdziwie dobre i przepiękne. Zawsze otacza nas majestat przyrody z jej różnorodnymi pięknami; zawsze nad nami nieogarniony i przewyższający wszelki obraz wysoki, cudowny widok gwieździstego nieba; zawsze oświetla i ogrzewa nas prawdziwie wielkie niebieskie ciało – źródło światła dnia. Częściej rozmawiajcie z dziećmi waszymi o tych i innych wielkich dziełach Bożych, z miłością i czcią wobec Stwórcy i Władcy wszystkiego, i pokazujcie im ślady we wszystkim przejawianych, nieograniczonych doskonałości Bożych. Tak wywyższając serce dziecka ku prawdziwym pięknom, nauczcie je kochać tylko prawdę, prawdziwe dobro i piękno i podziwiać tylko prawdziwą wielkość, majestat.
Wpajając dzieciom zdrowe pojęcia dobrze ukierunkowując serce, trzeba jednocześnie ukierunkowywać i wolę ich ku dobrym uczynkom i cnocie. Dopóki dzieci są jeszcze dziećmi, i zwłaszcza w pierwszych latach ich dzieciństwa, trzeba na nie działać nie tyle pouczeniami, ile działaniem, czyli dając im przykład i zmuszając je robić to wszystko, co, według waszego zdrowego rozsądku, one w swoim wieku i w swoich warunkach powinny robić. Ale w miarę, jak dzieci podrastają i stają się bardziej pojętne, należy te zasady, które one już wypełniają pod waszym kierownictwem, stopniowo bardziej wyjaśniać im i odkrywać ich korzyść i obowiązkowość, przystosowując do stopnia ich rozumienia, pojmowania.
Starajcie się w każdym przypadku wzbudzać i podtrzymywać w dzieciach moralne uczucie i siłę sumienia. Rozmawiajcie z nimi częściej o godności i zbawiennej dobroczynności cnót, a także o niegodności i złej szkodliwości grzechu. Pokazujcie im przykłady ludzi cnotliwych, jako godnych miłości, szacunku i naśladowania; również wskazujcie skutki wad w ludziach zdeprawowanych, aby, tak żywiąc (pobudzając) w dzieciach szacunek dla cnót, jednocześnie żywić i wstręt do wad.
Nigdy nie zapominajcie, że prawdziwą podstawą dobrego wychowania jest jedno – strach Boży, jako początek wyższej mądrości (Prz.1,7). To nie niewolniczy strach, wyobrażeniem kar powstrzymujący człowieka od naruszenia prawa Bożego, ale strach synowski, który składa się z silnej miłości do Boga jako Przedobrego Ojca, połączonej z szczerą troską, aby nie obrazić czymś Wszechdobrego Ojca niebieskiego. Ten strach trzeba wzbudzać i podtrzymywać w dzieciach od najmłodszych lat, wychowując je, – jak mówi apostoł, – w nauczaniu i nastawieniu (ukierunkowaniu) Pańskim (Ef.6,4). Tu, rodzice, szczególnie potrzebny jest dla dzieci przykład waszego pobożnego życia: wasze czcigodne chodzenie przed Bogiem, wasza gorliwość do przestrzegania przykazań Bożych, wasze stałe oddalenie od wszystkiego, co przeciwne jest pobożności i cnotliwości, będą służyć jako najbardziej dobroczynny żywioł dla wychowania w waszych dzieciach dobrej moralności.
Bardzo wielkie znaczenie ma przy wychowywaniu dzieci chronienie ich od złego towarzystwa. Jak pożytecznym jest dla nich mieć przed sobą pouczające przykłady, tak szkodliwe im, przeciwnie, przebywać wśród towarzystwa ludzi o zepsutej moralności: „Złe towarzystwa, – według słów apostoła, – psują dobre obyczaje” (1Kor.15,33). Również zgubnym jest dla dzieci, gdy dawane są im do ręki do czytania książki, szkodliwe dla ich wiary i moralności. Do takich należy zaliczyć nie tylko dzieła, zarażone wolnomyślicielstwem przeciwko nauczaniu wiary i postanowień państwowych, ale i utwory, odciągające myśli dzieci od rzeczywistości do wymysłów, karmiące (pobudzające) zmysłowość i przyuczające dziecięcą czy młodzieńczą wyobraźnię do marzycielstwa, wzbudzające w nich nieziszczalne marzenia i pragnienia. Przeciwnie, dużo uczynicie dla swoich dzieci, jeśli, zakorzeniwszy w duszach ich strach Boży, wychowacie w nich miłość do czytania pobożnych i pouczających utworów i szczególnie słowa Bożego, mogącego uczynić je mądrymi do zbawienia (2Tm.3,15).
Z całym rozsądkiem i rozwagą strzeżcie wasze dzieci, aby nie ulegały one złym skłonnościom, które łatwo przeradzają się w namiętności i czynią człowieka niewolnikiem tej czy innej wady. W tym celu trzeba stawiać złu bariery na jego początku: tłumcie w dzieciach, przy pierwszym przypadku, jak tylko zauważycie, samowolę, pychę, próżną sławę, niepokorność, próżność, lenistwo, nienawiść, mściwość, wrogość, szczególnie chłodność (obojętność) do spraw wiary, brak szacunku dla starszych i władzy, poślizg w pożądliwość itp. Niszcząc te chwasty, jednocześnie z całą gorliwością zakorzeniajcie w ich duszach miłość do Boga i szacunek (bogobojność) do wszystkiego świętego, posłuszeństwo przełożonym, szacunek dla starszych, wdzięczność dobroczyńcom, serdeczność do wszystkich, łagodność, niepamiętliwość o złym, umiłowanie spokoju, życzliwość, usłużność (uczynność), pracowitość, szczery szacunek dla niewinności i czystości moralności.
Rodzice! jak wasza rodzicielska miłość do dzieci pobudza was nigdy nie pozostawiać bez uwagi zauważane w nich moralne wady, tak i w naprawie tych wad ta sama miłość zobowiązuje iść drogą rozsądku i łagodności, aby w przeciwnym przypadku nie zaszkodzić osiągnięciu celu. Wyprostowując delikatną roślinę, trzeba być ostrożnym, aby nie połamać jej. Taka sama ostrożność wymagana jest i w naprawianiu waszych młodych dzieci. Dlatego zawsze na początku należy działać najlżejszymi środkami – radami, przekonywaniami, itp., jeśli tylko same niedociągnięcia dzieci swoją niezwykłością nie wzywają do stosowania surowych środków jako silnego leku przeciwko niebezpiecznej chorobie. Do rozsądnej łagodności wzywa was apostoł, kiedy mówi: ojcowie, nie rozdrażniajcie dzieci waszych, aby one nie upadały na duchu (Kol.3,21). Ale i łagodność ma swoje granice: kiedy konieczna jest surowość, rodzice grzeszą, jeśli nie wykorzystują jej dla zbawienia swego syna od ułomności. Mądry mówi: rózgi i demaskowanie (piętnowanie) dają mądrość (Prz.29,15); kto żałuje rózgi swojej, ten nienawidzi syna swego (13,24). Syn Syracha poucza: kochający syna swego częściej zadawać będzie mu rany, aby radował się w końcu swoim. Karzący syna swego rozkoszować się nim będzie i wśród znajomych pochwali się nim (Syr.30,12).
Rodzice! tak jak należy chronić dzieci od tego, aby nie nabywały one fałszywych pojęć o życiu poprzez czytania utworów, napełnionych uwodzicielskimi, kuszącymi, nieziszczalnymi wymysłami, tak, z drugiej strony nie należy w swoim czasie ukrywać przed nimi tego, co mogą one napotkać w rzeczywistości, jakie, na przykład, trudności, jakie smutki, choroby i bóle oczekują ich na tej czy innej drodze życia, – wtedy właśnie koniecznie trzeba pokazywać im, jak powinien człowiek w takich sytuacjach zachowywać się; jak strzec siebie przed pociągnięciem, skłonnościami do zła; jak przezwyciężać niedogodności ziemskiej wędrówki; czym przezwyciężać smutki i choroby, nierozłącznie związane z tym życiem. Często cierpimy szkodę od tego właśnie, że napotykamy trudności, nie będąc przygotowanymi do nich. Dlatego wielkie zaniedbanie będzie uczynione przy wychowywaniu dzieci, jeśli nie zaczniecie zawczasu przygotowywać ich do walki z tymi nieprzyjemnymi okolicznościami, które będą musiały one doświadczać w ciągu życia. Tak więc nie ukrywajcie przed dziećmi w odpowiednim czasie, na jakie później mogą być one narażone przymusy i niebezpieczeństwa, choroby, bóle, smutki i nieszczęścia. A odkrywając przewidywane czy możliwe trudności życia, trzeba pokazywać im i to, jak w takich przypadkach należy postępować, jak konieczna jest dobroduszna cierpliwość, roztropność, zwłaszcza żywa wiara w Boga i niezachwiane oddanie siebie Jego wszechmiłosiernej Opatrzności.
Rodzice! kiedy oddajecie dzieci swoje w ręce wychowawców, także do edukacyjnych, wychowawczych czy innych placówek, nie myślcie, że przez to zdejmujecie już z siebie obowiązek troski o wasze dzieci, jak to czasem robią: gdzie by wasze dzieci nie były, wy – zawsze jesteście im rodzicami. Czyje serce bardziej może kochać dzieci i być dla nich bardziej życzliwe, jak serce rodzica? Czyja miłość swoją opiekuńczością tak dobroczynnie może działać na dzieci, jak miłość dobrych rodziców? Dlatego wasza troska i opieka nad dziećmi powinna towarzyszyć im wszędzie, dokąd by one nie oddaliły się od was! Przypominajcie waszym dzieciom, co wcześniej mówiliście im; wpajajcie im dobre i niezbędne dla nich zasady życia; ostrzegajcie przed niebezpieczeństwami. Nigdy nie przestawajcie powtarzać im, co podsuwa wam dla nich wasze rodzicielskie serce. I zaocznie bądźcie strażnikami dobrych obyczajów, skłonności. I przy spotkaniu się każdy raz bądźcie przykładem pobożności i czcigodności, i waszym rozumnym, rozsądnym i pouczającym zachowaniem ożywiajcie i podtrzymujcie w nich te dobroczynne i moralne wpływy, jakie wcześniej zrodziliście w nich.
Ale jak niebezpieczna jest szkoda dla dzieci, jeśli one, oddalając się z placówek szkolnych do domów rodziców, będą spotykać tu niedobre przykłady! Jaka zguba dla ich moralności, jeśli rodzice zaczną pobłażać i potakiwać ich swobodom i złym nawykom!
Jak często tacy rodzice skarżą się na wychowawców czy placówki, że nie wywierają w zadowalającym stopniu korzystnego wpływu na ich dzieci, podczas gdy sami są głównymi winowajcami zepsucia ich moralności albo z powodu swojej niedbałości o dzieci, czy nawet sami jako pierwsi dawszy zły przykład swoim dzieciom!
Jeszcze dużo można byłoby mówić wam, rodzice, o waszych obowiązkach wobec dzieci, ale nie można zrobić tego w tym przypadku. Zresztą, i z tych krótkich wskazań waszych obowiązków wobec dzieci widzicie, jak ważny jest wasz stosunek do nich; jak wiele wymaga się uwagi i trosk, abyście wypełnili swój obowiązek. Widzicie, dlaczego zechciał Pan uświęcić związek małżeński łaską świętego sakramentu! Spodobało się Zbawicielowi, aby przez ten sakrament błogosławiona para małżonków otrzymała od łaski Jego szczególne łaskawe wsparcie do wypełnienia tak ważnych i trudnych obowiązków tego stanu. Bądźcie więc wierni waszemu obowiązkowi; bądźcie opiekuńczy i niestrudzeni w opiece nad waszymi dziećmi i starajcie się przy tym, aby wasza opieka i troska zawsze odpowiadała tymczasowemu i wiecznemu powołaniu waszych dzieci.
Nie bójcie się trudów. Gdzie trud, tam i pocieszenie. Rolnik trudzi się i nie pozwala sobie na ulgę w trudach, bo oczekuje owoców. I sadownik z trudem i potem rozplenia sad, podlewa i oczyszcza go z cierpliwością i nie pozwala sobie na ulgę, wspierany nadzieją. Czego więc wy powinniście oczekiwać? Czyż rolnik i sadownik większą pociechę mogą otrzymać ze swoich trudów, niż wy od troski o wychowanie latorośli Cerkwi Bożej, odkupionych krwią Chrystusa Zbawiciela, uświęconych łaską Jego Ducha?
Pamiętajcie, jak dobroczynne i ważne jest wychowanie dzieci w duchu Chrystusa! Jest ono dla dzieci bezcennym skarbem: człowiek staje się godnym swego przeznaczenia tylko poprzez godne wychowanie, i wasze dzieci mogą zachować dar łaski, przyjęty przez nie w chrzcie, tylko przez posłuszeństwo Bogu, przez szczere przestrzeganie przykazań Jego. Wpajajcie więc im świętą wolę Bożą i słowem i uczynkiem: i one, zdobywszy nawyk szczerej miłości, czcigodnego pobożnego posłuszeństwa i oddania Bogu, otrzymają w tym wierny (pewny) warunek i gwarancję swego prawdziwego szczęścia, czasowego i wiecznego.
Rodzice! tak wychowując dzieci, będziecie wypełniać najświętszy obowiązek, będziecie kształtować prawdziwych obywateli dla ojczyzny ziemskiej i niebiańskiej i współdziedziców Jezusowi Chrystusowi w dziedziczeniu carstwa niebieskiego. Co w waszych zajęciach może być wyższe od tego? Jaka jest dla was pociecha być wiernymi swemu najświętszemu obowiązkowi, do wypełnienia którego jesteście zobowiązani i własnym dobrowolnym ślubowaniem przed Cerkwią i Bogiem, i tą łaską, którą przyjęliście w sakramencie małżeństwa? Wasza troska o dzieci, przy błogosławieństwie i wsparciu Najwyższego, jest bardzo ważna i dla obywatelskiego społeczeństwa i dla Cerkwi; dla społeczeństwa przygotowuje ona pożytecznych członków – przyszłych dobrych rodziców, troskliwych przełożonych, pocieszycieli nieszczęśników, dobroczyńców ludzkości, dla Cerkwi – prawdziwych jej członków, godnych sług ołtarza, dziedziców carstwa niebieskiego. I dla was, troskliwi rodzice, dobrze wychowane dzieci – najlepsza pociecha w życiu: one dla was radość i zachwyt w smutku, wparcie w potrzebie, biedzie i niebezpieczeństwie, chorobach i starości, nadzieja i rękojmia miłosierdzia Bożego w przyszłym życiu.
Czy chcecie widzieć owoce takiego prawdziwie-chrześcijańskiego wychowania. Otwórzcie wielką księgę żywotów świętych, i zobaczycie, że święte nasiona, zasiane w dziecięcej duszy, wyrastają i dają obfity plon, bez względu na to, że zewnętrzne okoliczności bywają często niesprzyjające dla takiego rozwoju. Oto przed wami prawdziwa opowieść o świętej Monice i jej synu, błażennym (błogosławionym, szczęśliwym) Augustynie.
Błażenna Monika była odroślą jednej z tych szlachetnych rodzin, które w czasie groźnych obywatelskich przewrotów w Rzymskim imperium utraciły cały swój majątek. Rodzice Moniki mogli już przewidzieć, że zostawią w spadku swojej córce jedynie sławne imię i wspomnienia o dawnym blasku. Przyczyniło się to do tego, że ojciec i matka Moniki całą swoją uwagę zwrócili na rozwój duszy córki, starając się utwierdzić w niej ściśle-chrześcijański pogląd na ziemskie dobra, ulegające rozkładowi, nieistotne i szybko przemijające. Prawdopodobnie, tym wpojeniom ona zawdzięczała tę wczesną obojętność do ziemskich przyjemności i płomienne przyciągania do wiecznych skarbów, które do końca jej życia stanowiły wyróżniającą cechę jej charakteru.
Kiedy błażenna Monika mówiła o pierwszym wychowaniu, danym jej młodej duszy, ona wychwalała nie tylko gorliwe troski matki, ale wspominała z wdzięcznością i starszą służącą, która opiekowała się jej dzieciństwem. Służąca ta wykarmiła ojca błażennej Moniki, nosiła go na rękach, jak młode matki noszą swoje dzieci, i, kiedy on zmężniał na jej oczach, była obecna na jego ślubie. Od tej pory, otoczona szacunkiem, w pełni zasłużonym jej gorliwością i cnotliwym, życiem, ozdabiającym ją, ona nie przestawała żyć u niego w domu i przy narodzeniu jego dzieci stawała się znów nianią, albo, lepiej powiedzieć, drugą ich matką. Gorliwa, rozważna, surowa, czasem nawet trochę ostra i karcąca, ale oddana swojej młodej pani, ta czcigodna niania otoczyła aktywną czujnością kołyskę dziecka, przeznaczonego na tak chwalebny los.
Ochroniona, w ten sposób, przed wszelkimi niebezpieczeństwami, pielęgnowana z taką troską, głowa dziecka ocieniana była od najmłodszych lat wieńcem cnót. Jeszcze w młodym wieku ona już korzystała z tych minut, kiedy jej nie pilnowano, i szła do cerkwi, gdzie w ustronnym kąciku, ze złożonymi na piersi rękami i opuszczonymi do ziemi oczami, znajdowała taką rozkosz w modlitwie, że zapominała o czasie powrotu do domu. Kiedy przychodziła późno do rodziców i opiekunki, to wysłuchiwała surowe wyrzuty i nawet czasem znosiła bicia, ale ani to ani drugie nie wywoływało z jej piersi ani jednego słowa narzekania i nie umniejszało jej wdzięczności wobec postarzałej karmicielki ojca. Czasem ona niepostrzeżenie unikała szumnych zabaw z przyjaciółmi, i znajdowano ją pod drzewem nieruchomą, pogrążoną w wielkich myślach, w zapomnieniu o zabawie na rzecz modlitwy. Ona nawet często wstawała nocą, klękała i, skrzyżowawszy swoje dziecięce ręce, odmawiała z zadziwiającą dla jej lat pobożnością i gorliwością modlitwy, których uczyła ją jej matka.
W sercu błażennej Moniki w tym właśnie czasie budziło się i inne wysokie, prawdziwie chrześcijańskie uczucie – uczucie miłości do biednych. Ona często po cichu chowała ostatki chleba, który jej dawano, i, ukrywając się przed wszystkimi, oczekiwała na progu domu żebraka, aby podzielić się z nim swoim niezbędnym do przeżycia chlebem. Szczególnie wzbudzali w niej współczucie wędrowcy, pielgrzymi i chorzy. Ona oczekiwała przyjścia wędrowców pod gościnny dach swego ojca, usadzała ich na ławce i, choć jeszcze bardzo mała, szukała, zgodnie ze starożytnym zwyczajem, zaszczytu umycia im nóg. Odwiedzała ona chorych. Jak jednym, tak i drugim okazywała usługi, które mogła okazać dziewczynka w jej wieku, posiadająca wrażliwe serce. Ona okazywała również we wszystkich swoich poczynaniach łagodność i spokój duszy. Bawiąc się z koleżankami, ona jednym słowem łagodziła ich dziecięce waśnie i niezgody. Na jej czole, w dźwiękach jej głosu, w jej chodzie było tyle pogodnej, spokojnej ciszy, że ona mimowolnie, bez swojej wiedzy, oddziaływała nawet na starszych, i błogosławiony stan jej jasnej anielskiej duszy dobroczynnie powiewał na dusze wszystkich, otaczających młodą Monikę. Do tych zesłanych przez Boga zalet, przeznaczających ją do zaszczytu bycia matką błażennego Augustyna, dołączały i inne cnoty, wpojone jej przez działania i surową opiekę jej niani. „Wykorzystując to roztropną surowość dla poprawiania, to troskliwą zapobiegliwość dla pouczania, – mówi błażenny Augustyn, – ona przyuczyła ją zawczasu do surowych zasad życia. Poza określonymi godzinami, kiedy Monice przy stole z rodzicami podawano bardzo umiarkowany posiłek, niania nie pozwalała jej pić niczego, nawet wody, choćby odczuwała ona pragnienie”, i, przyuczając ją w ten sposób do wstrzemięźliwości, ochraniała zawczasu przed wszelkimi niebezpieczeństwami w przyszłości, a bez wstrzemięźliwości, pozbawienia, twardości charakteru i ofiarności nie można być ani chrześcijanką, ani żoną, ani matką, ani kobietą prawą.
Tak upłynęło dzieciństwo błażennej Moniki, jak jasna poranna zorza, zapowiadająca wspaniały dzień. Ona przechodziła już z wieku podrostka w młodzieńczy, kiedy złożono jej propozycję wstąpienia w związek małżeński. Jej rodzice wyrazili na to zgodę, i, według niepojętych dróg Opatrzności, ta dziewica, która według wszystkich przypuszczeń powinna była całkowicie poświęcić siebie Bogu albo, pozostając w świecie, być najszczęśliwszą żoną, była zjednoczona więzami małżeńskimi z takim człowiekiem, który, jak okazało się później, był niegodny nazywać się jej mężem. Patrykij, z którym musimy trochę zapoznać się, urodził się w mieście Tagasta, pochodził ze starożytnego wysokiego rodu, bardziej znatnego niż rodzina Moniki, ale był niebogaty; i w dodatku był poganinem i niezwykle okrutny. Wszyscy przerazili się, dowiedziawszy się, że Monika zawiera związek małżeński z Patrikijem: tak daleko rozeszła się pogłoska o jego okrutnym charakterze. Ale tym nieszczęście nie ograniczyło się. Aby być godnym Moniki, aby dać jej szczęście i być szczęśliwym, w tym celu koniecznie trzeba było odczuwać tę świętą miłość, którą płonęło jej serce, to znaczy, trzeba było i samemu Patrikijowi ozdobić swoją duszę tymi cnotami, które stanowią ozdobę małżeńskiego życia: czystość, wstrzemięźliwość, skromność i inne zalety. Patrikij zaś i przed ślubem oddawał się wszystkim nikczemnym wadom i, niemal następnego dnia po weselu, powrócił do poprzedniego, niemoralnego życia.
Wszystko przepowiadało tej młodziej dziewczynie, która mogła oczekiwać w życiu tyle wysokich radości, wiele smutków, wiele godzin ciężkiej samotności, niewypowiedzianych cierpień i, jak nieuniknione następstwo tego wszystkiego, wiele niebezpieczeństw i nawet błędów, jeśli by Bóg nie posłał jej siły mężnie znosić nieszczęścia i Swoją Boską pomocą nie utwierdził jej na tej wysokości cnót, na której ona nie przestawała przebywać przez całe życie.
Błażenna Monika nie wychodziła przed ślubem ze środowiska chrześcijańskiej rodziny. Ona nie podejrzewała tego, co dzieje się w tych rodzinach, w których nie ma miłości do Boga i życie wzburzają nieokiełznane namiętności. Jej teściowa jeszcze żyła, i Monika, jak gdyby po to, aby wszystkie okoliczności zjednoczyły się dla spotęgowania jej uciążliwej sytuacji wśród innowierczej rodziny, musiała żyć razem z nią. Poganka-teściowa bardzo podobna była charakterem do syna-poganina: była kobietą nadętą, okrutną, kapryśną. Ich służące były godne matki i syna. Nie mając możliwości otwarcie buntować się przeciwko swojej młodej pani, one potajemnie obgadywały, oczerniały ją.
Jeśli by Monika mogła znaleźć choćby jakiekolwiek pocieszenie w czułości małżonka, takie bycie byłoby dla niej mimo wszystko znośnym. Ale ona z każdym dniem coraz wyraźniej i jaśniej postrzegała głębię przepaści, leżącej między nią i mężem. On w ogóle nie umiał cenić (szanować) świętego obrazu życia swojej młodej przyjaciółki. Jej modlitwy były mu ciężarem; ofiarowanie jałmużny wydawało się przesadnym. Uważał za dziwne jej pragnienie odwiedzania biednych, chorych; on nie mógł uszanować jej miłości do niewolników. Monika na każdym kroku spotykała tysiąc przeszkód swojej dobroczynności: taka była w tym czasie sytuacja żony-chrześcijanki w rodzinie męża-poganina.
Takie było życie, czy, lepiej powiedzieć, takie były codzienne cierpienia błażennej Moniki! Ona znosiłaby je bez narzekań, jeśli by jej czystość nie była zagrożona. Ale, niestety, czyż nie bywa zmuszana żona-chrześcijanka, zza dogodzenia mężowi-poganinowi, narażać na niebezpieczeństwo swoją niewinność? Czy nie musi, aby dogodzić mu, ozdabiać swego ciała, nosić stroje i w ogóle robić to, co nie jest miłe Bogu? Monika doświadczyła tego już od pierwszych dni małżeństwa. Jak bardzo nie była młoda i wyjątkowo niewinna, wyraźnie zobaczyła wszystkie niedostatki duszy człowieka, nie uświęconego łaską Zbawiciela; ale odkrycie tego nie zachwiało jej twardości. Ona nie upadła duchem, jak wiele chrześcijanek, nie opuściła małżeńskiego dachu. Nie, Monika, wzniósłszy myśli ku niebu, twardo wierzyła, że Bóg nie na pohybel złączył jej los z takim mężem, że On, przeciwnie, powierzył jej duszę Patrikija, i ona swoimi wysiłkami powinna była wyleczyć ją od grzesznych wrzodów, nawrócić i oświecić prawdziwym światłem wiary. Ona starała się być łagodna, cierpliwa, skromna, oddana i nie wątpiła, że jeśli światło ewangelii będzie odzwierciedlać się we wszystkich jej postępowaniach, to Patrikij kiedyś przekona się o jego sile i prawdzie i szybciej podda się jemu, niż jej przekonywaniom. Dla osiągnięcia przez nią samą takiej doskonałości i takiego ustrojenia całego swego życia, aby w nim wyraźnie mogła odzwierciedlać się siła łaski ewangelicznej nauki, trzeba było dużo czasu i twardości ducha, ale Monika nie wystraszyła się trudności tego wyczynu i zebrała wszystkie swoje siły dla nieugiętego kroczenia do zamierzonego celu. Ona widziała wady i niewierność męża, ale nie wszczynała z nim o tym rozmów, aby nie wzbudzić wzajemnej wrogości. Ona przelewała gorzkie łzy pod jego nieobecność, ale przekonana, że nie można wymagać od człowieka, który nie miłuje Boga, stałej miłości do jednego z Jego stworzeń, gorąco modliła się tylko o to, aby Sam Bóg darował jej mężowi wiarę i miłość do Niego, który jako jedyny ma siły wpoić człowiekowi chęć prowadzenia cnotliwego życia.
Pan nigdy nie opuszcza kochających Go. Aby ucieszyć Monikę, aby umocnić jej miłość do Patrikija, pomimo jego niewierności, aby uczynić dla niej znośnym i nawet drogim domowe ognisko, gdzie ona tyle wycierpiała, Bóg dał jej nacieszyć się największym szczęściem: ona stała się matką!
Błażenny Augustyn, który pozostawił po sobie wieczną sławę, był pierwszym dzieckiem. Drugi syn – Nawigij. To było potulne, pobożne dziecko. Monika znajdowała w nim wielką pociechę. Augustyn i Nawigij byli nie jedynymi dziećmi Moniki. Była u niej jeszcze córka, nazwana imieniem jednej z najbardziej czczonych chrześcijańskich ascetek w Afryce, świętej Perpetui, słynnej kartagińskiej męczennicy. Oto rodzina błażennej Moniki. Pomimo tego, że w rodzinie ojciec był poganinem, że teściowa i wszyscy domownicy byli obcy wierze błażennej Moniki i nawet, być może, czynili próby osłabić wpływ matki na dzieci, aby zapobiec wszelkiej możliwości dać im chrześcijańskie wychowanie, wszystkie troje wyróżniały się pobożnością. Monika byłaby pocieszona młodą rodziną, darowaną jej przez Boga, jeśli by nowy, najcięższy ze wszystkich doświadczonych do tej poty smutków nie przyłączył się do poprzednich zmartwień i ostatecznie nie zatruł jej życia. Partikij coraz bardziej oddawał się wadom, występkom. Ani doskonałość umysłu i serca jego młodej małżonki, ani czułość i siła jej przywiązania do niego, ani narodziny trójki dzieci nie mogły przywiązać go do rodziny: nie zwracając uwagi na prośby i łzy Moniki, on zaczynał jawnie prowadzić rozwiązłe życie.
Opuszczona i oszukana przez męża, Monika, mająca nie więcej niż 27 lat, zobaczywszy, że wszystkie nadzieje pierwszych dni małżeństwa przepadają jedna za drugą, zwielokrotniła ufność na Najwyższego i gorliwe do Niego modlitwy. Nadal była łagodna, cierpliwa, uważna wobec męża i, mając nadzieję jeszcze bardziej dogodzić mu, całą miłość skierowała ku dzieciom.
Byłoby, wydaje się, zbędnym mówić, że Monika zaczęła wielkie dzieło wychowywania swego syna Augusta wcześniej, zanim usłyszała ona jego dziecięce gaworzenie. Ona rozpoczęła je jeszcze wcześniej, tj. przed jego narodzeniem. Przy pierwszej myśli o szczęściu, do którego Pan przygotowywał ją, ona zaczęła uważnie kontrolować wszystkie ruchy swojej duszy, nauczywszy się ze świętych ksiąg, nie wychodzących od tej pory z jej rąk, że w ciągu tego czasu, kiedy dziecko jej musiało żyć jednym życiem z nią, jest ona zobowiązana, tak powiedzieć, uświęcić je i jakby zaszczepić w nie, z pomocą łaski, miłość do Boga. Ona stała się jeszcze bardziej ścisła (rygorystyczna) w stosunku do swego postępowania, starając się ożywiać w sobie ducha modlitwy i czystości, dlatego, aby młoda dusza otrzymała od niej wyłączne święte wrażenia. Z jednej strony, pod wpływem słusznego strachu odpowiedzialności, którą brała ona na siebie, a z drugiej – z powodu bardzo zrozumiałej niepewności ani swego doświadczenia, ani swojej miłości, ona, skierowawszy wszystkie myśli ku Bogu, w duszy i sercu oddała już Mu swoje dziecko.
Gdy tylko urodził się Augustyn, ona kazała przedstawić go w cerkwi i wciągnąć w poczet katechumenów, tj. przygotowujących się do przyjęcia św. Chrztu. W ten sposób, zanim Bóg zechciał zamieszkać w świątyni jego duszy, która miała najpierw przejść różne stopnie zbłądzenia, aby wznieść się potem na wyższy stopień duchowego majestatu, Augustyn był ocieniony krzyżem i uświęcony wiarą, do rozprzestrzenienia której był przeznaczony.
Taka matka, oczywiście, nie dopuściłaby swego dziecka do cudzej piersi. Ona bojąc się, że obce, świeckie i, być może, nawet niemoralne oddziaływanie przeszkodzi w osiągnięciu podjętego przez nią przedsięwzięcia, którego wszystkie trudności ona w pełni uświadamiała. Dlatego sama wykarmiła syna swoim mlekiem, dlatego błażenny Augustyn mówił, że on kosztował „słodycz mleka matki”. Ona wraz z mlekiem wlewała w niego poznanie Zbawiciela i miłość do Niego, i, otrzymawszy już w łonie matki głębokie poczucie wiary, Augustyn jeszcze głębiej przeniknął się tym tajemniczym uczuciem w czasie swego pierwszego dzieciństwa.
Ze szczególną miłością przekazywała Monika swemu synowi tę prawdę, którą sama otrzymała, jako skarb, od przodków: pogardę do wszystkiego ziemskiego, ulegającego rozkładowi, tymczasowego. Ona zwracała jego uwagę na życie wieczne i napełniała jego duszę pragnieniem wyższych dóbr, których zaspokojenie było niemożliwe w tym życiu.
Wszystkie te przekonywania matki, jak widzimy, miały rozwinąć głębokie uczucia w sercu jej syna, ale Monika posłużyła się jeszcze czymś innym dla rozwinięcia chrześcijańskich uczuć w duszy Augustyna. Ona nieustannie ukazywała mu miłość Boga do rodzaju ludzkiego: mówiła o jasełkach, gdzie Chrystus raczył leżeć, narodziwszy się w ubóstwie i poniżeniu ze względu na nas, o krzyżu, na którym On przecierpiał męczeńską śmierć, aby zbawić nas od wiecznej śmierci. Można wyobrazić sobie, jakie wrażenie musiało wywrzeć takie nauczanie, wychodzące z ust prawej kobiety, na czułe i kochające serce Augustyna! Działanie jej pouczeń było tak głębokie, że nawet wśród najcięższych błądzeń, w pociągnięciu, entuzjazmie i zapale namiętności swojej młodości, Augustyn nie zapomniał o Zbawicielu.
Jednocześnie, aby jeszcze bardziej rozwinąć w duszy syna poczucie sumienia, Monika wykorzystywała wszystkie siły wpoić mu wstręt do wad i do wszystkiego, co kala czystość serca i poniża święte odczuwanie wiary. Z poświęceniem matki, nie bojącej się ujawnienia swoich słabości dla ochrony dzieci od podobnych występków, ona przyznawała się mu w swoich niedostatkach. Ona opowiadała mu ze wszelkimi szczegółami o swoim życiu i o tych błędach, które popełniła we wczesnej młodości.
„Pewnego razu, – opowiada Augustyn, – kiedy byłem jeszcze dzieckiem, nagle zachorowałem tak mocno na zatwardzenie żołądka, że omal nie umarłem od zapalenia. Matka moja była strwożona do głębi duszy. Ale co było powodem jej niepokoju? Czy bała się ona stracić syna? Niewątpliwie, ona, jako matka, tego się obawiała. Ale Ty wiesz, Panie, – kontynuuje błażenny Augustyn, – że matka moja jeszcze bardziej pragnęła zrodzić mnie dla wiecznego zbawienia, niż dać mi życie tymczasowe. Jej niepokalane serce biło nadzieją dać mi przez święty Chrzest nowe, wieczne życie. Oto dlaczego ona niepokoiła się, błagała, żeby mnie ochrzcili, abym oczyścił się z nieprawości i złożył ślubowanie wiary w Ciebie, Jezusie, Zbawiciela mego”.
Dopóki Augustyn był w niebezpieczeństwie, Patrikij pozwalał Monice działać, jak ona chciała. On zbyt obojętnie odnosił się do wiary, ale, trzeba oddać mu sprawiedliwość, był na tyle uczciwy i wielkoduszny, że nie chciał, widząc syna na krawędzi grobu, ograniczać wolności jego sumienia, nie chciał też potęgować smutku Moniki, obawiającej się o życie syna, jeszcze cięższym smutkiem – widzieć go utraconego dla życia wiecznego. Ale gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, Patrikij znów okazał się dawnym poganinem i objawił swoją wolę, aby chrzest syna został odłożony na czas nieokreślony. Monika nie nalegała: ona zbyt dobrze wiedziała, że nalegać przeciwko woli Patrikija było niemożliwe. Podporządkowała się tej decyzji.
Ale z pokorą patrząc na niebezpieczną przyszłość, na jaką skazywała ją wola męża, Monika czuła, że jej obowiązki stały się jeszcze trudniejsze, że musi jeszcze czujniej czuwać nad duszą syna. Zaniepokojona niedawnym niebezpieczeństwem, na jakie był narażony, ale jednocześnie pocieszona i podtrzymywana tym, co zauważyła radosnego w duszy Augustyna podczas jego choroby, zdecydowała się nie opuszczać go ani na chwilę i, coraz bardziej i bardziej poświęcając dla niego puste świeckie rozrywki, stała się jego aniołem-stróżem, jego widzialną opatrznością. Ale na tym jeszcze nie ograniczył się jej czyn bohaterski. Dla tego, żeby w niczym nie napotykać przeszkód w osiągnięciu swego dobrego celu, Monika bardziej, niż kiedykolwiek, starała się zachowywać się w stosunku do męża, teściowej, krewnych i nawet służących z wszelką łagodnością i cierpliwością, o których już mówiliśmy wcześniej: takim postępowaniem miała nadzieję rozbroić wszystkich, miała nadzieję nawet przekonać ich do pomocy w osiągnięciu jej wysokiego celu.
Godne uwagi jest to, że jej teściowa, kobieta wyniosła i grubiańska, która, według niesprawiedliwych obgadywań służby, nie lubiła Moniki, pierwsza poddała się jej wpływowi. Monika rozbroiła ją stałą łagodnością, uwagą, pełnym szacunku oddaniem, i jej uprzedzenia stopniowo znikły. „Teściowa jej (Moniki), – mówi błażenny Augustyn, – która początkowo była pobudzona przeciwko niej fałszywymi obgadywaniami niegodnych służących, polubiła ją za łagodność, uprzejmość, stałą pokorę i łaskawość, tak że ona sama (teściowa) ujawniała swemu synowi złośliwe podszepty służących przeciwko jego żonie, potęgujące niezgodę w ich rodzinie, i żądała dla nich sprawiedliwej kary. Partikij, spełniając wolę matki, rozkazywał karać służebnice, i teściowa natychmiast przekazywała, że każda służąca, która w swoich kalkulacjach pozwoli sobie na donosy przeciwko Monice, powinna oczekiwać sobie takiej samej nagrody. Od tej pory, oczywiście, wszystkie służące zamilkły, gdyż Monika zaczęła żyć z teściową w niezmiennie przyjacielskich stosunkach”.
Służące zamilkły ze strachu, ale Monika starała się osiągnąć to, aby one nie oczerniały jej z miłości do niej, i udało się jej pozyskać ich przywiązanie i nawet oddanie dla siebie.
Mało tego, krewni i sąsiedzi błażennej Moniki odczuwali na sobie jej dobroczynny wpływ. „Twoja wierna niewolnica, Boże, przez którą Ty darowałeś mi życie, otrzymała od Ciebie wielki dar. Przy wszelkiej niezgodzie ona starała się, gdzie tylko mogła, zaprowadzić pokój, tak że, jeśli jedna ze zwaśnionych stron, pod nieobecność drugiej, z goryczą i złością wypowiadała się przy niej o nieobecnej wrogiej osobie, to matka moja nigdy nie pozwalała sobie mówić przy tym o nieobecnej stronie nic złego, oprócz tego, co mogło służyć do pogodzenia”.
Oto dlaczego ona stopniowo stała się przyjaciółką wszystkich sąsiadów, przychodzących zawierzać jej swoje smutki. Ona łagodnie wysłuchiwała ich skargi, delikatnie dotykała ich ran, z właściwą jej sztuką uspakajała ich i niezauważalnie doprowadzała do pojednania.
Monika wiedziała, że z wiekiem syna jej wpływ może stracić swoją siłę; że namiętności mogą tym szybciej porwać go, że on może usprawiedliwiać je przykładem ojca. Ale, z drugiej strony, ona wiedziała i to, jak ważne są pierwsze lata niemowlęctwa dla rozwoju serca dziecka. Dlatego ona nie przepuszczała ani jednego dnia bez pożytku. Ona każdego ranka starała się wpajać synowi jakąś zasadę życia, jak każdej wiosny wrzucają nasiona do ziemi.
„Ona uczyła mnie, – mówi błażenny Augustyn, – przede wszystkim myśleć o Bogu, nawet wcześniej, niż o ojcu, przestrzegać tylko jego przykazań i kochać Go miłością, przewyższającą wszystkie inne uczucia przywiązania”. I ona odniosła w tym taki sukces w tych relacjach, że wszystkie sprzeciwy, wszystkie przeciwdziałania Patrikija pozostawały bezsilne przed potulną władzą, osiągniętą przez nią nad swoim synem i wzmacniającą się z każdym dniem.
Ale jednocześnie, jak zauważa błażenny Augustyn, ona była niezwykle życzliwa wobec męża. Zmuszona czasem sprzeciwić się mu i przeciwstawić się jego woli w tym, co dotyczyło wiary, ona tym bardziej we wszystkim innym pokornie i łagodnie podporządkowywała się mu. Przewyższając swego męża i wykształceniem i zaletami duszy, ona nigdy nie chciała tego okazywać. Ona chętnie uznawała siebie za jego niewolnicę. Jeśli czasami te uniżenia i ofiary wydawały się jej ciężkimi, ona znajdowała nagrodę w tym, że poprzez te same uniżenia i ofiary zdobywała możliwość swobodnie rozwijać w duszy syna miłość do Zbawiciela.
Po śmierci Patrikija Monika zauważalnie stała się jeszcze doskonalsza: wysokie dążenia jej duszy, nie znajdując więcej przeszkód, zaczęły przejawiać się z wielką swobodą, i ona szybko osiągnęła doskonałości cnót. Z szacunku do pamięci męża ona przysięgła w swoim sercu nie wstępować w drugi związek małżeński i poświęcić całe życie służbie Bogu i wychowaniu dzieci.
Wkrótce do smutku o utracie męża, którego ona pokochała, zapominając wszystkie jego krzywdy, dołączył i drugi smutek, nie mniej bolesny: utrapienie matki, widzącej zgubę duszy syna, który, najwyraźniej, poszedł po złej drodze.
Monika z przerażeniem obserwowała rozwijające się wady syna, ale nie poddawała się rozpaczy. Ona twardo ufała Bogu.
Bóg usłyszał modlitwy Moniki, i nadzieja matki spełniła się. Pewnego razu Monika, zmęczona silnymi wstrząsami, oddała się chwilowemu odpoczynkowi i zobaczyła sen, który uspokoił ją i przywrócił jej nadzieję. „Przyśniło się jej, – mówi błażenny Augustyn, – jakoby ona w silnym smutku stoi na drewnianej desce, i w tym czasie podszedł do niej młodzieniec o jasnym obrazie, z wesołym obliczem, wtedy jak ona ze smutku i zmartwienia zalewała się łzami. Podszedłszy do niej, on zapytał ją o przyczynę jej łez, choć i widać było, że on znał ją i pytał tylko dlatego, aby ją pocieszyć. Kiedy Monika odpowiadała, że ona przeżywa z powodu zguby syna, to on, żeby ją pocieszyć, zaprzeczył: „Nie martw się tak mocno, – i wskazując na deskę, na której ona stała, dodał: – Popatrz na swego syna: on jest tam samo, gdzie i ty”. Wtedy ona odwróciła się i, rzeczywiści, zobaczyła Augustyna obok siebie, na tej samej desce. „Kto mógł uradować ją tym pocieszającym promieniem światła, – woła Augustyn, – jak nie Ty, Boże, Który wysłuchałeś jej głosu i serdecznych zawodzeń!”
Ale nie szybko spełnił się proroczy sen: dopiero po siedemnastoletnim oporze Augustyn poddał się, pokonany łzami Moniki.
Pierwsza myślą Augustyna po nawróceniu się było pośpieszenie do błażennej Moniki. On rzuca się w jej objęcia i oblewa ją łzami. On nie był w stanie mówić i jedynie przyciskał ją do serca. On patrzył na nią spojrzeniem, w którym wylewała się cała jego szlachetna dusza. Swoim milczeniem on wyrażał jej to, co powtarzał różnymi słowami do końca życia. „Tak, Jeśli ja jestem godnym synem Twoim, Panie, to dlatego, że Ty podarowałeś mi w matce wierną niewolnicę (służebnicę) Twoją”. I jeszcze: „Ja jestem zobowiązany tym, że ja jestem, mojej matce, jej modlitwom, jej godnościom”. I w innym miejscu: „Jeśli ja kocham ponad wszystko prawdę, kocham tylko ją jedną, gotów jestem umrzeć za nią, zobowiązany tym jestem matce. Bóg nie mógł nie usłyszeć jej modlitw”. I, na koniec: „Jeśli ja nie zginąłem na wieki w zbłądzeniu i złu, zobowiązany jestem tym długim i serdecznym łzom matki”. Oto jakimi wyrażeniami wdzięczności wobec matki napełnione są pisma błażennego Augustyna. On wtedy żywo odczuwał to, co wyrażał później, i starał się udowodnić to matce swoim spojrzeniem i pocałunkami, w milczeniu obejmując ją i jakby nie chcąc oderwać się od jej objęć.
Błażenna Monika również nie mogła ukryć swojej radości. Ona zraszała Augustyna łzami, kierowała na niego spojrzenie, dyszące szczęściem, i przy każdym wypowiadanym przez niego słowie ponownie radośnie drżała. Widzieć go jako prawdziwego chrześcijanina, dobrego członka rodziny, uczciwego człowieka, na drodze do zbawienia duszy było przedmiotem wszystkich jej modlitw. Wydawało się jej, że, otrzymawszy to miłosierdzie od Boga, może umrzeć szczęśliwa.
Matki-chrześcijanki! z przykładu błażennej Moniki widzicie, co może uczynić w dziele wychowania prawdziwa matka, nawet kiedy jeśli w nikim nie ma ona wsparcia, i jak szczęśliwe są dzieci tej matki, która wypełniona jest płomiennym uczuciem miłości do Boga i ozdobiona wszystkimi chrześcijańskimi cnotami.
Ale przedłużmy jeszcze trochę naszą rozmowę.
Znane wam są, oczywiście, żony-chrześcijanki, takie z matek, które, wychowawszy w pobożności swoje dzieci, zbierają owoce swoich trudów jeszcze za życia i dożywają do tego czasu, kiedy ich dzieci, wyrósłszy, stają się wzorowymi chrześcijanami, wiernymi sługami cara i ojczyzny, wspaniałymi ludźmi w rodzinie i żywicielami i oporą ich matek w ich starości. Bezspornie, że to – wielka nagroda takim matkom. Ale oto jakie pojawia się tu pytanie: czy otrzymają one nagrodę za pobożne wychowanie dzieci w przyszłym życiu? I czy wychowane przez nie w pobożności dzieci zapłacą im czymkolwiek za ich trudy i troski o nich i w zagrobnym świecie? Jak rozwiązać te pytania? Rozwiążemy to na przykładzie.
Święta Marfa, Której pamięć św. Cerkiew obchodzi 4 lipca, miała jedynego syna Simieona. Wychowała go, jak powiedziane w jej żywocie, z całą gorliwością, i Bóg doprowadził ją i przy życiu poradować się świętym i pobożnym życiem syna. Ale oto nadszedł dla Marfy czas odejścia jej do świata niebiańskiego, i tu, na dzień przed śmiercią swoją, ona dostąpiła zaszczytu następującego widzenia. Wydało się jej, że porwana była ona na wysokość niebiańską i tam zobaczyła dom przecudowny i jasny, którego piękna i opisać się nie da. I kiedy chodziła w tym domu i podziwiała cudowne urządzenie jego, nagle zobaczyła Przenajświętszą Bogarodzicę z dwoma przejasnymi aniołami, Która powiedziała jej: „Dlaczego się dziwisz?” Marfa z czcią pokłoniwszy się Matce Bożej, odpowiedziała: „Dziwię się dlatego, Władczynio, że takiego cudownego domu przez całe życie moje na ziemi nie widziałam”. Wtedy Caryca Niebiańska powiedziała: „Jak ty myślisz, komu ten dom jest przygotowany?” – „Nie wiem, o Pani”, – odpowiedziała Marfa. Przeczysta kontynuowała: „Wiedz, że ten pokój tobie przygotowany, i ten dom zbudował dla ciebie syn twój, i ty na wieki w nim pozostaniesz”. Następnie, na polecenie Władczyni, aniołowie postawili tron cudowny, i Matka Boża kontynuowała: „Ta chwała dawana jest tobie za to, że ty w bojaźni Bożej i według woli Bożej żyłaś. Ale czy chcesz zobaczyć tu i jeszcze chwalebniejsze miejsca?” I, powiedziawszy to, kazała Marfie pójść za Nią. I wprowadziła ją Caryca Niebiańska na najwyższe niebiańskie miejsca i pokazała jej jeszcze cudowny i jasny, nieporównywalnie z pierwszym, dom, którego piękna ani umysł człowieczy pojąć, ani język czyjkolwiek wypowiedzieć nie może. Tu Matka Boża powiedziała: I ten dom zbudował syn twój, a jeszcze i trzeciemu założył fundamenty”. Dzień po tym błażenna Marfa umarła (Czet’i Miniei”, 4 lipca).
Tak więc, żony-chrześcijanki, wiedzcie, że matki, w pobożności wychowujące swoje dzieci, nie tylko w tym, ale i przyszłym życiu będą nagrodzone za swój trud i troskę o dzieci, i same dzieci ich, wyhodowane przez nie w pobożności, zapłacą im tam za ich opiekę nad nimi. A wiedząc o tym, i wy same podójcie swoją gorliwość o wychowanie dzieci waszych i, same odnosząc sukcesy w cnotliwości, przyuczajcie je do tego, aby one wypełnienie przykazań Bożych czy życie pobożne stawiały sobie ponad wszystkim. Odciskajcie (zapieczętowujcie) najgłębiej w czułych i delikatnych sercach ich nieudawaną bojaźń Bożą i stałą bogobojność przed wszechwidzącym okiem Bożym, synowską pokorę przykazaniom Bożym i ustawom Cerkwi i odrazę od wszelkiego grzechu. Przyuczajcie, na koniec, i do tego, aby one każdą pracę zaczynały i kończyły modlitwą, we wszystkich dobrych uczynkach prosiły o pomoc u Boga, za wszelki dar dziękowały Mu; w smutkach i wymuszonych potrzebach uciekały się z modlitwą do Niego i na Niego pokładały nadzieję, i aby w szczęściu nie wywyższały się, a w nieszczęściu nie wpadały w przygnębienie. I oto, kiedy tak wychowacie je, wtedy niewątpliwie, wyrósłszy, one osiągną sukcesy w mądrości i łasce, i osiągnąwszy sukcesy, zapewnią i swoje i wasze szczęście i tu i w życiu przyszłym. (Wzięte w skrócie z książki Orłowa. „Kobiece Trudy i cnoty w żywych historiach”).
Pewna wdowa, mająca troje małych dzieci, obciążona ich wychowywaniem, bardzo narzekała na swój gorzki los. Nasłuchawszy się zaś o miłosierdziu ojca Sierafima, postanowiła zwrócić się do niego, poprosić o błogosławieństwo i opowiedzieć o swoim nieszczęściu. Pobłogosławiwszy ją, starec powiedział: „Nie narzekaj na swój los, wkrótce skończy się twoja bieda: jeden będzie twoim żywicielem”. Po tygodniu po tym dwoje z dzieci umarło. Matka porażona był nieoczekiwaną ich śmiercią i znów poszła do o. Sierafima, oczekując, że on rozwiąże jej niedorozumienia (niezrozumienia), niepokojące duszę. Starec, zobaczywszy ją i wyprzedzając jej wypowiedź, powiedział: Módl się do Obrończyni i Wstawienniczki (Orędowniczki), Przenajświętszej Bogarodzicy i wszystkich świętych: klnąc dzieci swoje ty bardzo znieważyłaś je. Pokajaj się we wszystkim twemu ojcu duchowemu i odtąd poskrom gniew swój, aby nie być wielką grzesznicą”.
Ojcowie i matki! powstrzymajcie się od narzekania na wielodzietność. Pomyślcie lepiej: czy winne są dzieci, że narodziły się na świat Boży? Czy życie, które one otrzymały, jest przestępstwem? Jakże obraźliwe więc musi być dla dzieci, kiedy traktują je tak, jakby one, otrzymawszy życie, popełniły jakieś przestępstwo. Ale takie traktowanie, oprócz tego, że jest niesprawiedliwe, może być szkodliwe dla moralności dzieci. Jakiego dobra, tak naprawdę, można oczekiwać od dzieci, które, nie widząc swojej winy, często widzą niezadowolenie przeciwko nim rodziców, cierpią od nich przekleństwa, znęcanie się, wyrzuty i nieżyczliwość! Takie odnoszenia się rodziców do dzieci tylko rozdrażniają dzieci, wyganiają z ich serc miłość do rodziców, przyuczają je do chytrości, kłamstwa, nieposłuszeństwa i nieposzanowania wobec rodziców, w których widzą one najbliższych swoich nieprzyjaciół.
Ale, obrażając i moralnie szkodząc dzieciom narzekaniami i złością przeciwko nim, rodzice, niezadowoleni z posiadania wielu dzieci, są bardzo nierozsądnymi i niegodziwymi w stosunku do samych siebie. Załóżmy, że wielka rodzina jest obciążeniem biednym ludziom, nie mającym dostatecznych środków, aby utrzymać, wychować i urządzić swoje dzieci. Ale po co pomnażać ten ciężar złością i narzekaniem na dzieci? Trudne, kłopotliwe okoliczności stają się jeszcze trudniejszymi, kiedy my tracimy obecność ducha, przestajemy panować nad sobą, i ten zły nastrój, w którym sami jesteśmy, rozprzestrzeniamy na otaczających nas.
Nie, nie powinni narzekać i sprawiać przykrości rodzice, obciążeni wielką rodziną, a brać natchnienie (pokrzepiać duszę) ufnością w Opatrzność Bożą i na Niego pokładać smutek swój. Ten, Który daje pokarm pisklętom wron, wzywającym Go, nie pozostawi bez Swojej dobrej opieki rozumnych stworzeń Swoich, jeśli zwrócimy się do Niego z nadzieją i modlitwą. Pan, Który dał rodzicom wiele dzieci, da i środki do wyżywienia, utrzymania i urządzenia ich dobrobytu, jeśli tylko rodzice będą poszukiwać Jego pomocy i wstawiennictwa. Niestety, trudne okoliczności, jak w innych sprawach, tak i w tym, zamiast tego żeby zwracać nas do Boga, wzbudzają w nas tylko przygnębienie i nawet rozpacz. Gotowi jesteśmy myśleć, że Pan zapomniał o nas, i uciekamy się do wszelkich innych środków aby wybawić się od skrajności, tylko nie do Boga. Cóż więc dziwnego jest potem, jeśli Pan, zawsze gotów okazać Swoją pomoc uciekającym się do Niego w wymuszonych potrzebach, ukrywa Swoje oblicze od tych, którzy sami zapominają o Nim, nie wyznają przed Nim smutku swego?
A tymczasem, Pan jakby i oczekuje tylko tego, abyśmy przybiegli do Niego z mocną wiarą i gorącą modlitwą.
Oto jaki przypadek przekazuje jeden z opisujących życie Metropolity Kijowskiego Filareta.
Owdowiała żona kapitana P., obciążona liczną małoletnią rodziną – pięcioma synami i jedną córką, znajdowała się w najbardziej skrajnej sytuacji, jeśli chodzi o środki do życia w ogóle i w szczególności, aby jakoś urządzić dzieci swoje. Nie mając i nie widząc żadnych nadziei, ona przyjęła sobie za regułę – czytać codziennie akafist Bożej Matce, prosząc Ją, aby Ona wskazała i posłała jej człowieka, który pomógłby jej w jej sprawie. Od gorliwego stałego czytania akafistu nauczyła się go nawet na pamięć. I oto, pewnego razu, w Wielką Sobotę, przeczytawszy akafist, ona położyła się na chwilę przed jutrznią i widzi we śnie, że Przenajświętsza Bogarodzica mówi jej: „Idź do ławry, – metropolita tobie pomoże i wszystkie twoje sytuacje urządzi”. Ona wkrótce pewnego dnia Paschy wybrała się ze swoimi dziećmi do cerkwi w ławrze. Po Liturgii, wychodząc z cerkwi, władyka, w towarzystwie mnóstwa ludzi, nagle zatrzymał swoją uwagę na wdowie i powiedział, wskazując na dzieci: „To – wszystkie twoje! Poczekaj więc jakiś czas”. Odprowadzając gości, władyka powiedział swemu słudze: „Pójdź-no, zawołaj do mnie stojącą tam oto wdowę z dziećmi”. Sługa z trudem odnalazł ją w tłumie biedaków i wprowadził wraz z dziećmi do komnat. Władyka, wypytawszy wdowę o jej sytuację i podarowawszy zaraz potrzebną pomoc pieniężną, powiedział: „No, pociesz się: da Pan, wszystko ułoży się dobrze”. I rzeczywiście, wysokoprieoswiaszczennyj Filaret przyjął tak żywy i zdecydowany udział w sytuacji tej wdowy i jej dzieci, że, pomimo pewnych napotkanych przeszkód przy urządzeniu dzieci w korpusie kadetów, on miał śmiałość zwrócić się z najbardziej uległą prośbą do samego władcy, w wyniku czego i był najwyższy rozkaz – przyjąć dzieci natychmiast nawet ponad etatowymi wakatami.
* * *
Narodziny dzieci stały się największą pociechą dla ludzi, gdy stali się oni śmiertelnikami. Dlatego-to i miłujący człowieka Bóg, aby od razu złagodzić karę prarodziców i osłabić strach śmierci, darował narodzenie dzieci, ukazując w nim obraz Zmartwychwstania.
Nawet gdyby całe nasze życie było pomyślne, będziemy poddani karze, jeśli nie zadbamy o zbawienie dzieci.
Dzieci – nie przypadkowy nabytek, my odpowiadamy za ich zbawienie.
Swiatitiel Ioann Złotousty
Pewien pan miał zamiar ożenić się z taką osobą, której ranga wcale mu nie odpowiadała, a i jego rodzice nie zgadzali się na to małżeństwo. Ale pan ten, wiedząc, że jego rodzice w pełni szanują o. Sierafima i po jego zaakceptowaniu nie będą w stanie sprzeciwić się temu małżeństwu, chciał najpierw przekonać starca na swoją stronę. W tym celu, przygotowawszy wcześniej dowody na prawność swego zamiaru i nawet teksy Pisma Świętego na wypadek niezgody o. Sierafima, dla jego przekonania przybył do tego sprawiedliwego starca. I nagle, ku największemu zdumieniu, słyszy on, że starec wymawia imię i imię ojca tej właśnie osoby, o której on myślał go wypytać, że on mówi mu dalej i te same dowody, które chciał mu przedstawić, i, w końcu, nawet te teksty Pisma Świętego, na które on chciał oprzeć się w przypadku niezgody starca. Porażony tym nieoczekiwanym uprzedzeniem swoich myśli, pan upadł w milczeniu na kolana przed starcem. Ojciec zaś Sierafim, podnosząc go, powiedział mu: „Bogu, i Bożej Matce, i twojej matce nie podoba się twój zamiar – i tego nie będzie”. Rzeczywiście, do tego małżeństwa nie doszło.
W stosunku do rodziców o. Sierafim wpajał szacunek i posłuszeństwo nawet w takim przypadku, jeśli by oni mieli słabości, upokarzające ich. Tak, pewien człowiek przyszedł do starca ze swoja matką. Matka zaś jego w wyższym stopniu oddana była pijaństwu. Gdy tylko chciał on wyrazić o. Sierafimowi słabość swojej matki, starec migiem położył swoją prawą rękę na jego usta i nie pozwolił wypowiedzieć mu ani jednego słowa, powiedziawszy, że według nauki naszej prawosławnej Cerkwi my nie powinniśmy osądzać swoich rodziców, tracić do nich szacunku i miłości z powodu ich wad.
Tak, dzieci! My zawsze powinniśmy pielęgnować w duszy swojej uczucie szacunku do rodziców. Rodzice są błogosławionymi narzędziami Stwórcy; przez nich otrzymaliśmy od Boga życie i byt. Dlatego, czcić rodziców – znaczy czcić Samego Stwórcę. Oto jak wielcy są dla nas rodzice nasi, i jak wielki powinien być nasz szacunek dla nich! Dlatego i kontaktować się z nimi zawsze i w każdym przypadku musimy nie tylko z uprzejmością, ale i z szacunkiem, jak z osobami, świętymi dla nas. Uczynkiem i słowem czcij ojca twego i matkę, aby naszło na ciebie błogosławieństwo od nich (Syr.3,8), poucza przemądry syn Syracha. Dlatego i wola ich powinna być dla nas święta. Powinniśmy okazywać im zawsze i we wszystkim synowskie posłuszeństwo, i każde polecenie ich, rozumie się, nie przeciwne wierze i prawu, wypełniać z całą gorliwością i wiernością. Dzieci, posłuchajcie rodziców swoich we wszystkim: bo jest to miłe Panu (Kor.3,20), – napomina św. Paweł apostoł. Dziecko! – poucza przemądry syn Syracha, – wspomagaj w starości ojca twego (Syr.3,12).
Wydawałoby się, że wystarczy powiedzieć: czcij ojca twego i matkę twoją. Czyż można nie słuchać Boga nakazującego? Czyż nie święty jest sam w sobie obowiązek czczenia rodziców? Ale Pan Bóg zechciał jeszcze dodać do niego i obietnicę: aby dobrze ci było, abyś długo żył na ziemi. Najwyraźniej, i w oczach Bożych szczególnie ważny jest obowiązek czczenia rodziców, skoro do wypełnienia go Pan pobudza (zachęca) dzieci obietnicą pomyślnego i długoletniego życia. I, oczywiście, tak: od poszanowania rodziców zależy pomyślność całego domu i rodziny (wszyscy są z tym zgodni), a od pomyślności domów i rodzin zależy pomyślność całego państwa, bowiem państwo jest nie czym innym, jak większą rodziną narodu, u którego ojcem jest car.
Niech dobrze ci będzie, – mówi Pan, – i abyś długo żył na ziemi. Pan obieca każdemu szanującemu rodziców synowi pomyślność i długie życie. I daruje to dzieciom właśnie przez rodziców. Przecież znacie, bracia, święty obyczaj, zgodnie z którym rodzice błogosławią dzieci. Czy błogosławieństwo rodziców ma małe znaczenie? Powtórzmy słowa przemądrego syna Syracha: czcij ojca twego i matkę, aby naszło, na ciebie błogosławieństwo ich. Znaczy, błogosławieństwo rodziców jest źródłem pomyślności dla dzieci i wielkim darem od Boga.
Przypomnijcie przy tym błogosławieństwo Noego dla Jafeta: niech rozprzestrzeni Bóg Jafeta! – i patrzcie, jak to błogosławieństwo i teraz po kilu tysiącach lat, silnie działa w potomkach Jafeta, europejczykach, którzy nie przestają rozprzestrzeniać na wszystkie kraje świata swoich osad, handlu, władzy, religii, moralności, obyczajów.
Ten święty obyczaj błogosławić dzieci zachował się i w teraźniejszym czasie. I teraz dzieci, szanujący rodziców, otrzymują obietnice szczęścia w błogosławieństwie rodzicielskim; i teraz błogosławienie ojca utwierdza domy dzieci.
Jeśli zaś dzieci nie szanują swoich rodziców, nie podporządkowują się im, sprawiają im przykrości, zmartwienia, znieważenia i różne krzywdy, to naciągają one na siebie przekleństwo z wszelkiego rodzaju nieszczęściem, i śmierć nie tylko tymczasową, ale i wieczną. Przeklęty jest przez Pana rozdrażniający matkę swoją (Syr.3,16). Kto złorzeczy, oczernia ojca swego i matkę swoją, niech umrze śmiercią (Wj.21,17).
Oto kilka przykładów kary Bożej wobec dzieci, nie czczących, nie uprzejmych wobec swoich rodziców.
- Któregoś dnia, – opowiadał pewien czcigodny pan, – przychodził do mnie żebrak – ślepy i jednocześnie suchoręki, oczywiście, po jałmużnę. Ja nawiązałem jakoś z nim rozmowę i z ciekawości zapytałem, między innymi, czy dawno dopadło go nieszczęście, zmuszające tułać się z torbą po świecie, i jaka była dokładnie tego przyczyna? I oto co przekazał mi żebrak.
- Ja jestem winien przed Bogiem i przed ludźmi, – tak zaczął swoją opowieść, – winien! Oto szósty już rok, jak z dnia na dzień przechodzę z jednej chaty do drugiej. A cztery lata jeszcze wcześniej przeleżałem w łóżku, dosłownie jak kłoda. Znaczy, cztery i pięć – dziewięć, i to jeszcze z dodatkiem. Tak dziesiąty rok już idzie, jak dopadł mnie gniew Boży. Sam jestem winien w moim nieszczęściu. Bardzo rozgniewałem Boga! Ciężko zgrzeszyłem przed Nim, naruszając Jego święte prawo!
- W czym że i jak ty naruszyłeś prawo Boże? Niecierpliwie dopytywałem go.
Ale na to pytanie nieszczęśnik odpowiadał jedynie łzami i gorzkim szlochaniem. Na koniec, z wyjątkowym żarem powiedział:
- Czyż to nie naruszenie Jego świętego prawa, kiedy ja tak mocno i grubiańsko pokłóciłem się ze swymi rodzicami, zadając im straszne, nieznośne bicie?
- A czy szybko po swoim awanturnictwie straciłeś wzrok i rękę?
- Nie minęły dwa dni, – odpowiedział on, – jak zacząłem odczuwać najpierw zawroty głowy, potem silną słabość i straszliwy ból we wszystkich członkach ciała. Ból i zawroty głowy z każdym dniem coraz bardziej i bardziej nasilały się, tak że, w końcu, całkowicie straciłem rozsądek i pamięć. Potem całkiem nic nie pamiętam, co ze mną się działo, i czy długo pozostawałem nieprzytomny. Dopiero, kiedy zacząłem odzyskiwać świadomość, nie miałem już ani ręki, ani oczu. Ojciec i matka (carstwo im niebiańskie!) już po moim wyzdrowieniu opowiadali, że, podczas tego przypadku ze mną, łamało mnie i wykręcało tak strasznie, że wszyscy powybiegali z chaty i nikt nie zdecydował się wejść do niej, dopóki nie uspokoiłem się… O, Boże, Boże mój, wielkim jestem grzesznikiem! – z westchnieniem i oznakami serdecznego pokajania powiedział on ostatnie słowa.
- Tak, żałosny ty jesteś człowiek! – powiedziałem. – Jednak, módl się do Boga, i On, miłosierny, przebaczy twoje grzechy.
Żebrak pożegnał się ze mną i wyszedł. Długo myślałem o nim, a słowa jego tak i dźwięczały w moich uszach, żywo obrazując postępek tego nieszczęśnika i sprawiedliwą karę Wszechwidzącego.
W jednej z południowych gazet zamieszona jest następująca opowieść naocznego świadka:
„W chutorku Warwarowka, Jekatierynosławskiej guberni, trzy osoby, polujących w majątku właściciela ziemskiego, po zakończeniu polowania zajechali do dzierżawcy tego majątku. Po jakimś czasie im powiedziano, że w chacie ekonoma, zajmowanej przez urzędnika, wydarzyło się coś szczególnego. Myśliwi udali się do chaty i zobaczyli w rogu pokoju starszą kobietę, żonę urzędnika, która płakała, a pośrodku pokoju jej córkę, dziewczynę około 15 lat, trzymająca rękę przy lewym oku. Okazało się, że kilka minut wcześniej córka zaczęła besztać swoją matkę za to, że ona zmuszała ją pracować, i, między innymi, powiedziała:
- Żeby tobie, starej wiedźmie, oczy powyłaziły!
Obrażana matka, kobieta bardzo łagodna, zaczęła płakać i ruszyła do wyjścia. Nie zdążyła jeszcze zamknąć za sobą drzwi, jak usłyszała krzyk córki. Ona wróciła z powrotem i zobaczyła, że z lewym okiem córki, wcześniej całkiem zdrowym, stało się coś szczególnego. Myśliwi, podszedłszy do dziewczyny, zobaczyli czerwonawą opuchliznę, która pojawiła się wokół oka; źrenica wpadła w głąb, a białko zostało na swoim miejscu. Najwyraźniej, oko pękło, gdyż ciekła z niego woda. Wyglądało ono strasznie i wywoływało przygnębiające wrażenie: błona, gładko pokrywająca źrenicę, zapadła się do środka i utworzyła kilka zmarszczek. Na pytania dziewczyna odpowiedziała, że w czasie wychodzenia jej matki z pokoju ona poczuła w lewym oku swędzenie, a potem – ostry ból. To tak silnie na nią podziałało, że przez cały czas mówienia ona drżała całym ciałem”.
W naszym wieku niewiary nie będzie zbytecznym poinformować o takim zadziwiającym wydarzeniu.
„Było nas dwóch braci, – opowiadał pewien starzec-chłop duchownemu swojej parafii, – ja i starszy, Aleksandr, i żyliśmy razem z ojcem. Nasi rodzice byli pobożni, często chodzili do cerkwi, i Pan, najwyraźniej, błogosławił nas wszelkim dostatkiem. Po śmierci ojca, starszy brat mój Aleksandr nie zechciał żyć ze mną i, otrzymawszy z majątku rodziców swój udział, odszedł ode mnie oddzieliwszy się. Matka nasza zażyczyła żyć z nim, ponieważ brat miał małe dzieci, a u mnie był wtedy żonaty już syn. Po podziale wkrótce i brat mój zaczął żyć dobrze, nie leniąc się odwiedzał świątynię Bożą i żył ze mną przyjaźnie i we wszelkiej zgodzie. Ale wróg, złoczyńca, zamieszał mu. Pewnego razu, jakoś po zimowym święcie, byli u brata goście, schizmatycy pomorskiego wyznania, i przeczytali mu, „dla zbawienia duszy”, jakąś księgę. Od tego czasu brat mój całkiem się zmienił, zaczął unikać i mnie, nazywając mnie człowiekiem świeckim, i przestał ze mną ani pić ani jeść razem, a i rodzicielkę naszą zaczął namawiać, aby porzuciła ona prawosławną wiarę i przeszła na starą wiarę. Ale rodzicielka nie zgodziła się na to. W międzyczasie, usłyszałem, że staruszka-matka nasza mocno zachorowała. Przychodzę do brata i pytam:
- Kto z nas pojedzie po kapłana, aby wyspowiadać i udzielić Darów chorej?
- A po co? – odpowiedział mój brat. – Przecież my żyjemy teraz według starej wiary.
Zrobiło mi się gorzko od takich słów rodzonego brata, i ja, zaprzęgnąwszy swoje konie, całkiem zabrałem się jechać do wsi po batiuszkę, ale brat zdecydowanie powiedział mi, że on za nic nie wpuści duchownego do swego domu. To samo mówił on też i na prośby mamy i na wszelkie sposoby odmawiał ją od ostatniego przedśmiertnego przyjęcia Eucharystii (przygotowania do ostatniej drogi) przez kapłana. Tak i nie był dopuszczony do umierającej kapłan. Przed samą śmiercią mama powiedział synowi:
- Oto ja umieram, nie wyspowiadawszy się i nie przyjąwszy Priczastija, z twojej, synu mój Aleksandrze, winy!
Nie minęło i dwóch tygodni po śmierci matki, jak brata Aleksandra przygniotła na śmierć kłoda podczas piłowania drzew w lesie, i przy tym tak, że nic się nie stało jego towarzyszowi, który był niżej, pod kłodami. Brat z piłą był wyżej, na kłodach, które ze stojakami upadły na ziemię, i on upadł pod nie, nie zdążywszy wypowiedzieć ostatniego słowa”.
Z Jarosławia w „Rybińskiej Giełdowej Liście” piszą, że w pewnej wsi, 15 wiorst od tego miasta, żyła wdowa, biedna wieśniaczka, matka dwóch synów. Straszy syn zdążył jakoś wzbogacić się, żył oddzielnie od matki i odmawiał jej nawet kawałka chleba. Młodszy był biedny, ale uczciwy, czcigodny i pełen szacunku wobec matki. Nagle staruszka umiera. Trzeba ją pochować, a pieniędzy nie ma ani kopiejki. Synowa zmarłej, żona młodszego brata, wybrała się do starszej synowej po pomoc, pod nieobecność męża ostatniej, i po długich prośbach udało się wyprosić u niej na pogrzeb jednego rubla.
Kiedy starszy syn zmarłej, wróciwszy do domu, dowiedział się o tym, to wpadł w straszną wściekłość: zbeształ i pobił żonę, dlaczego ona bez niego dała pieniądze, i, w końcu, wybrał się do chaty brata. Gdzie pod kapliczką (półka w kąciku z ikonami) leżała jego matka, gotowa do wyniesienia do cerkwi. Nie zwracając uwagi na ciało matki, które nie zdążyło jeszcze ostygnąć, lekceważący i bezczelny syn, który zapomniał o bojaźni Bożej i wstydzie ludzkim, rzucił się z pięściami na żonę swego brata, żądając zwrotu danego jej rubla. Biedna kobieta przestraszona pokazała, że pieniądze leżą pod kapliczką.
- Weź je, jeśli chcesz, bierz sam, a ja nie będę, to grzech! – powiedziała ona.
Głupia jesteś, ot co! – wykrzyknął zły syn i przeciągnął się ku kapliczce, żeby wziąć pieniądze. Przy tym on kilkakrotnie nakłonił się do ciała zmarłej. W tym momencie zmarła nagle schwyciła go za rękę i mocno-mocno ścisnęła, otworzywszy na chwilę oczy, po czym znów zasnęła snem śmierci. Mówią, że syn oszalał z przerażenia i jest mało prawdopodobne, że przeżyje.
(Przykłady wzięte z książki: „Jak należy żyć w rodzinie”)
Młodość sama w sobie skłonna jest do wszelkiego zła, wymaga uważnego nadzoru, dobrego wychowania i nastawienia, pouczenia, ale zamiast tego spotyka ją wielkie zło – jadowita pokusa i zgorszenie rodzicielskich usposobień. Pokusa zaś, jak pożar wzmagający się, dalej i dalej rozprzestrzenia się i trawi żywe świątynie. Biada dzieciom od tej pokusy; ale wielokrotna biada rodzicom, którzy, zamiast pożytecznego nauczania, złym przykładem, jak jadem, zarażają młode serca. Wielu rodziców, mając ślepą miłość do dzieci, nie chcą ukarać ich za przewinienia: ale potem, kiedy dzieci wyrosną i będą niemoralne, tacy rodzice sami zrozumieją swoje przegrzeszenie (błąd) w tym, że nie karali dzieci, póki były one małe. Sam Bóg karze swoje wybrane dzieci, jak widzimy w Piśmie, więc czyż On nie kocha ich? Pan, kogo kocha, tego karze, bije zaś każdego syna, którego przyjmuje (Hbr.12,6). W tej sprawie i chrześcijanie powinni naśladować Ojca Niebiańskiego i dzieci swoje kochać i karać. Niekarane w młodości, w wieku dojrzałym pozostają, jak konie nieobuzdane i dzikie, do niczego nieprzydatne. Dlatego, chrześcijaninie, kochaj dzieci swoje po chrześcijańsku i karz je, aby stały się przydatnymi i dobrymi.
Proszę i błagam mieć wielką troskę i opiekę nad swymi dziećmi i stale dbać o zbawienie ich dusz. Ty – nauczyciel całego domu, i tobie Bóg nieustannie powierza i żonę, i synów. Tak Paweł mówi o żonach: jeśli czegoś nauczyć się chcą, niech pytają w domu mężów swoich (1Kor.14,35); a o dzieciach: wychowujcie je w karności i nauczaniu Pańskim (Ef.6,4). Wyobrażaj sobie, że w twoim domu złote posągi – dzieci; każdego dnia poprawiaj i oglądaj je dokładnie, i z wszelkich miar ozdabiaj i urządzaj ich duszę; naśladuj błażennego Iowa (Hioba), który, bojąc się nawet ich grzechów myślowych, przynosił za nich ofiary i wielką miał nad nimi troskę i opiekę (Hi.1,5); naśladuj Abrahama, który troszczył się nie o bogactwo i nabytki, ale o prawa Boże, aby wpoić potomkom swoim skrupulatne i sumienne ich przestrzeganie.
Swiatitiel Ioann Złotousty