Z błogosławieństwa Jego Świątobliwości Patriarchy Moskiewskiego i całej Rusi Kiryła
Człowiek składa się z ciała, duszy i ducha. Wychowywanie* dzieci oznacza wychowywanie duszy i ciała, bo życie ducha nie podlega naszemu wpływowi. Jeśli z wychowywaniem ciała wszystko jest jasne, ponieważ życie ciała jest widzialne, to wychowanie duszy jest dużo bardziej złożone. Życie duszy jest już ukryte nawet przed samym człowiekiem. Nie bez powodu w psychologii jest pojęcie „podświadomość”, czyli ta część duszy, która nie jest uświadamiana przez samego człowieka, choć ma wielki wpływ na jego zachowanie. Wychowanie duszy może odbywać się na różne sposoby. Przede wszystkim, to oddziaływanie na człowieka poprzez określone metody pedagogiczne. Ale na początku książki chciałbym powiedzieć o tym, że my często wywieramy bezpośredni wpływ na dzieci dzięki pewnemu duchowemu związkowi między rodzicami i dziećmi.
Teraz rozpowszechnione jest pewne błędne przekonanie o duszy dziecka. Zwykle uważa się tak. Oto mama przyniosła dziecko z porodówki. Bierzesz go na ręce – wprost aniołek, tylko skrzydełek brakuje. Dusza jego – czysty arkusz papieru, jeszcze nie ma na niej ani jednej plamki. Chce się rozczulać, i strach nawet dotykać do niego, żeby nie zabrudzić jego czystej duszyczki. W rzeczywistości wszystko jest nie tak! Okazuje się, kiedy mama przyniosła dziecinkę z porodówki, ma ono już nie pięć-siedem dni, ma już dziewięć miesięcy! Cerkiew zawsze wiedziała, że życie człowieka zaczyna się od chwili poczęcia. To już od razu maleńki człowieczek. Jego ciało składa się z jednej, dwóch, czterech, ośmiu itd. komórek, i ma ono prawdziwą duszę, dlatego jest już pełnowartościowym, pełnoprawnym człowiekiem – z duszą i ciałem. I aborcje według nauki Cerkwi zawsze utożsamiane były z prawdziwym morderstwem.
Tak więc, dziecko ma już dziewięć miesięcy, i przez ten okres jego dusza, z reguły, okazuje się ubrudzona już mnóstwem grzechów. Jakich? Przecież ono jeszcze nie uczyniło ani jednego kroku, nie wypowiedziało ani jednego słowa, nie uczyniło ani jednego samodzielnego postępku!
Ale dziecko dziewięć miesięcy (ogromy okres!) żyło w łonie, otoczone przez matkę nie tylko fizjologicznie (cieleśnie), ale i emocjonalnie, psychicznie. Ono wchłaniało styl życia matki: spokojny i łagodny albo impulsywny i huczny.
Duchowa więź dziecka z rodzicami jest tak silna, że każdy grzech rodziców odciska się ciemną pieczęcią na duszę dziecka. Mama i tata wieczorem siadają przed telewizorem, aby obejrzeć nieprzyzwoity film. Ich córka jest jeszcze w łonie matki, ona nic nie widzi i prawie nic nie słyszy. Ale grzech rodzicielski odciska się na jej duszy. Potem, po piętnastu-szesnastu latach, rodzice będą rozkładać ręce i dziwić się: „Skąd to w niej? Wychowywaliśmy ją rygorystycznie, niczego nieprzyzwoitego ona w swoim życiu nigdy nie widziała, wszystkie jej koleżanki przyzwoite. Więc dlaczego wyrosła ona na hulaszczą?!” Tak, nic jej nie pokazywali, ale sami prowadzili się rozpustnie: w towarzystwie przyjaciół mama mogła pozwolić sobie poflirtować, tatuś na ulicy i w pracy często zapatrywał się na krótkie spódniczki, wieczorami razem, ułożywszy dzieci, mama i tarta pozwalali sobie na czytanie bulwarowych artykułów, z zainteresowaniem obgadując intymne szczegóły życia znanych ludzi (gwiazd). Dziecko nic z tego nie widziało, ale na duszy zostawała pieczęć grzechu. Na przykład, ojciec ukradł z fabryki dobre narzędzie, i on rozumie, że syn nie powinien o tym wiedzieć. „Bo wyrośnie na złodzieja!” – myśli w sobie. Ale potem ten bieda-ojciec nie będzie mógł zrozumieć, dlaczego z jego kieszeni giną pieniądze, przecież on nie przyuczał syna do tego. Taka jest właściwość duchowego związku bliskich ludzi – matka nie widzi syna, ale odczuwa jego ból; syn nie widzi grzechu rodziców, ale nabywa skłonność do niego.
Ale nie należy myśleć, że dzięki duchowemu związkowi przekazywane są tylko grzechy. Świętość, prawość też odpieczętowują się na dzieciach. Sam Pan w Piśmie Świętym mówi, że On pamięta grzech do trzeciego czy czwartego pokolenia, a prawość do tysiąca pokoleń: „Ja Pan, Bóg twój Bóg gorliwy (zazdrosny), karzący dzieci za winy ojców do trzeciego i czwartego pokolenia, nienawidzących Mnie, i czyniący miłosierdzie do tysiąca pokoleń kochającym Mnie i przestrzegającym przykazania Moje” (Wj.20,5-6). Wielu świętych miało prawych rodziców, na przykład, priepodobny Siergij Radonieżski, rodzice swiatitiela Wasilija Wielkiego wychowali kilkoro dzieci, które wysławione są w gronie świętych. Co prawda zastrzegę, że choć prawość i przekazywana jest człowiekowi od rodziców, tylko za tę prawość Bóg nie wysławia człowieka, bo jest to zasługa rodziców, a nie jego samego. Pan patrzy na to, co człowiek dodaje do tego, co otrzymał on od innych, czy też traci od tego.
Można powiedzieć tak: duchowe życie dzieci i rodziców jest jedno, nierozerwalne. Według wypowiedzi pewnego starożytnego cerkiewnego pisarza dusza człowieka z natury swojej – chrześcijanka. Dziecko od momentu swego poczęcia chce modlić się, jego dusza domaga się tego. Dziecinka budzi się rano na łóżeczku, przeciąga się, dusza jego chce pomodlić się do Boga, ale ono samo nie może, powinni to zrobić za nie rodzice. A mama wstaje z łóżka i idzie do kuchni przygotowywać śniadanie. Ona rozumie, że dziecko przygotować jedzenia nie umie, choć jeść nawet bardzo chce, dlatego ona musi wszystko przygotować i pokarmić je. Ale modlić się jego dusza też chce i też nie umie, dlatego mama powinna wstać rano i pomodlić się, potem przeżegnać dziecko i dopiero potem pójść do kuchni przygotować jedzenie.
O tym, że dzieci mogą modlić się już w łonie matki, wyraźnie widać z żywota priepodobnego Siergija. Pewnego razu matka priepodobnego, kiedy on był już w jej łonie, tak przenikliwie modliła się podczas Liturgii, że w trzy najważniejsze momenty Liturgii wszyscy w cerkwi wyraźnie słyszeli, jak dziecko z łona wydawało swój głos. Oczywiście, to cud Boży, bo dzieci w łonie matki nie krzyczą, dokładniej, one mogą krzyknąć, mają do tego wszystko gotowe, ale nie mają powietrza. Ale Pan pokazuje ten cud, abyśmy nie wątpili, że dzieci mogą się modlić, jeszcze przed narodzeniem. One modlą się nie słowami, one ich nie znają, ale dusza ich może odczuć podążanie matki do Boga podczas modlitwy, one mogą podążać swoją duszą tam samo i doświadczyć tejże radości modlitwy, która ogarnia matkę.
Ta więc, podsumowując powiedziane, można stwierdzić, że w pewnym sensie dzieci – to przedłużenie (kontynuacja) swoich rodziców. Dlatego kiedy mama albo tata modli się, a dziecinka w tym czasie, być może nawet śpi w łóżeczku, to tym nie mniej w jego duszy dzieje się coś zadziwiającego, co pozwala mówić o tym, że i niemowlęta mogą przyswajać owoce modlitwy.
*Wychowywanie w słowiańskim „Wospitanije” jest zrostem dwóch słów – wos + pitanije. Wos –oznacza – wyżej, ku górze, ku górnemu; pitanije – karmienie, odżywianie, nasycanie. Więc wospitanije oznacza dosłownie – karmienie, odżywianie ku górnemu ku wyższemu, a więc dostarczanie dziecku tego co potrzebne (nie tylko pokarmu dla ciała a bardziej dla duszy) aby osiągnęło ono wyższy poziom, wyższe życie (wyższe – czyli dążące ku niebiańskiemu); w języku polskim nazywamy to wychowaniem.
Dla wierzącego człowieka jest jasne, że wychowanie zaczyna się od łona matki, bo Cerkiew uznaje, że życie człowieka zaczyna się od poczęcia. O tym już mówiliśmy. Coraz więcej mówią o tym i psychologowie. Na przykład, teraz aktywnie rozwija się prenatalna (przedporodowa i poporodowa) psychologia, która bada formowanie się psychiki w najwcześniejszych stadiach rozwoju dziecka. Bardzo interesujące są osiągnięcia radzieckiej szkoły naukowej seksuologii (była taka gałąź psychologii w czasach radzieckich, i zajmowała się ona problemami wychowania dzieci z uwzględnieniem płci). Niektóre ważne osiągnięcia powinien znać każdy młody człowiek, zamierzający zostać rodzicem.
Kolejny najważniejszy okres w rozwoju dziecka – to wiek od narodzin do trzech lat.
W tym okresie dziecko kształtuje swoje wyobrażenie o świecie, w tym o ludziach, o tym, czym mężczyzna różni się od kobiety. Dziecko musi samo określić się kim ono jest według płci, aby potem prawidłowo budować (formować) swoje zachowanie. Nowe badania w psychologii dowodzą ogromne znaczenie tego okresu w kształtowaniu całej psychiki dziecka. To, co zostanie założone w tym okresie, będzie miało wpływ na całe życie człowieka. Zwykle człowiek nie ma wspomnień z tego okresu życia, ale to mówi tylko o tym, że wszystkie wydarzenia z życia tego wieku układają się głęboko w podświadomości dziecka.
Na przykład, w latach siedemdziesiątych w zagranicznej psychologii zostało wprowadzone pojęcie „bezmamina” mama. Okazuje się, że jeśli w tym wieku mama nie bierze często córki na rączki, nie przelewa na nią całej swojej czułości i troski, a zachowuje się wobec niej chłodno, albo oddaje dziecko do żłobka, to kiedy córka wyrośnie, ona sama będzie chłodna wobec swoich dzieci. Okazuje się, że to, co zawsze uważaliśmy za wrodzony macierzyński instynkt, wcale nie jest wrodzonym instynktem, a tym wzorcem zachowania, który dziecko przyswaja w najmłodszym wieku. Teraz aktywnie rozwijają się takie kierunki psychologii, jak prenatalne (przedporodowa i poporodowa) psychologia, zajmujące się najwcześniejszymi etapami rozwoju dziecka. Prenatalna psychologia pozwala na badanie kobiet w ciąży pod kątem psychologicznej gotowości do macierzyństwa. Jako jedne z pierwszych pytań w ankietach zadawane są pytania o stosunki ciężarnej ze swoja matką w młodym wieku. Jeśli te stosunki były nienajlepsze psycholog powinien przeprowadzać działania psychoterapeutyczne.
W tym okresie rozwoju dziecka dzieje się najważniejsze – kształtowanie wyobrażenia o świecie, dziecko poznaje, jak urządzony jest ten świat. Ono patrzy swoimi szeroko otwartymi oczami i stara się zrozumieć ten świat. Można wyróżnić kilka fundamentalnych odkryć, których powinno dokonać dziecko.
1. Świat składa się ze swoich i obcych. Pierwsze odkrycie dziecka – to przyswojenie tego faktu, że świat można podzielić na swoich i obcych. Swoi – to wąski krąg rodziny, którzy otaczają dziecko. Już w wieku czterech-pięciu miesięcy dziecko może niepokoić się przy pojawieniu się obcych ludzi. Szczególnie widoczne to jest podczas Chrztu dzieci. Ja zawsze staram się radzić, aby chrzczono dzieci najpóźniej w wieku dwóch-trzech miesięcy. Dziecinkę chrzczono, ono wystraszyło się, ale przytuliło się do mamy, poczuło kochane ręce, usłyszało kochane serce – i wszystko w porządku, uspokoiło się. A dziecko w wieku sześciu miesięcy zachowuje się już nie tak. Ono bardzo dużo rozumie. Ono widzi, że przyprowadzono je w nieznajome miejsce, dookoła nieznajomi ludzie, a jeszcze jakiś brodaty wujek, jakich nigdy ono nie widziało. I po Chrzcie, nawet u mamy na rękach będzie uspakajać się ono pół godziny, albo i dłużej.
Dziecko, które nie ma wąskiego kręgu bliskiej rodziny, którzy są przy nim stale, może i nie wyznaczyć tej granicy „swój” – „obcy”, a jeśli ono tego nie uczyni, jego rozwój w przyszłości będzie przebiegał nieprawidłowo.
Jedna ze specjalistów w dziedzinie seksuologii naukowej zauważyła, że przeprowadzone przez nich w latach siedemdziesiątych badania pokazały wielką różnicę między dziećmi domowymi i żłobkowymi. Dzieci ze żłobków, pozbawione dostatecznej czułości rodzicielskiej, już w przedszkolu różniły się swoim zachowaniem od dzieci, do trzech lat wychowywanych w rodzinie. Jeśli żłobkowe dziecko w wieku 5-6 lat zapytać, kim są jego przyjaciele, to wymieni ono połowę przedszkola. A jeśli zapytać o to domowe dziecko, to odpowie na przykład tak: „Mam przyjaciela Władzia, ale on teraz choruje, dlatego ja bawię się z Andrzejem, ale on też dobry chłopak”. To znaczy, drugie dziecko z ogólnej masy będzie wyróżniać kogoś, do kogo bardziej przywiązuje się duszą, a dla pierwszego wszystkie dzieci są jednakowe, ono do nikogo nie może przywiązać się poważnie. To samo będzie i w starszym wieku. W wieku piętnastu lat jeden młodzieniec będzie podrywać wszystkie panienki po kolei i łatwo z nimi się rozstawać. Drugi zaś będzie zapoznawać się z panienkami rzadko, ale każda znajomość będzie pozostawiać ślad na całe życie. W wieku dwudziestu pięciu lat jeden bezmyślnie wstąpi w związek małżeński i tak samo łatwo się rozwiedzie, drugi zaś będzie kochać tylko jedyną.
Okazuje się, że aby dziecko (czy podrostek) nauczyło się przywiązywać się do kogoś sercem, musi najpierw przed ukończeniem trzeciego roku przywiązać się całym sercem do swojej matki, wtedy ta zdolność pojawi się w jego duszy. Musi ono przyswoić właśnie taki obraz świata: jest wąskie grono bliskich, którzy zawsze są z tobą, z którymi zawsze jest dobrze i przytulnie, i są obcy. Właśnie ten obraz, przyswojony do trzech lat, człowiek będzie próbować odtwarzać przez całe swoje życie. A co najważniejsze, on będzie odtwarzać go w swojej rodzinie. Nic nie będzie droższego człowiekowi niż rodzina, i tylko w rodzinie on będzie odnajdywać swoje szczęście. Ale teraz coraz więcej jest ludzi, dla których rodzina nie przedstawia wartości. Człowiek, przyswoiwszy w dzieciństwie obraz świata, gdzie zawsze dużo jest nowych ludzi, gdzie wszyscy są równi, będzie nudzić się w rodzinie, dla niego nawet przypadkowi przyjaciele i rodzina będą jednakowo interesujący.
Naukowa seksuologia pokazała, że szczególnie zniekształcają się dusze tych dzieci, które w najmłodszym wieku trafiają do domów dziecka, ponieważ pozbawione są one rodzicielskiej miłości w tym najważniejszym okresie, a wychowawca nigdy nie może zastąpić rodziców. W przyszłości te dzieci są bardzo niewymagające (niepojmujące) wobec przyjaciół i znajomych. Bardzo szybko trafiają one do grupy ryzyka według prostytucji, według markomanii i alkoholizmu.
2. Świat składa się z mężczyzn i kobiet. Jeszcze jedno ważne odkrycie, jakiego dokonuje dziecko – to podział wszystkich ludzi na mężczyzn i kobiety. Do tego odkrycia dziecko dochodzi zwykle w wieku sześciu miesięcy. Właśnie od tego wieku dzieci zaczynają bardzo niepokoić się przy pojawieniu się nieznajomego mężczyzny, podczas gdy mało niepokoją się czy wcale nie denerwują się przy pojawieniu się nieznajomej kobiety. Następnie w ciągu ponad dwóch lat dziecko kształtuje swój obraz męskości i kobiecości.
Obraz męskiego i kobiecego zachowania, ukształtowany w tym młodym wieku będzie miał wpływ na całe pozostałe życie. Na przykład, już od 4 roku życia poprzez męskie zabawy chłopczyk będzie przyswajać męski typ zachowania. Od siódmego roku on stanie się maleńkim mężczyzną, i będzie budować swoje relacje ze światem po męsku już bez zabaw, ale prawdziwie, rzeczywiście. On zacznie uczyć się, i będzie wchłaniać właśnie tę wiedzę, która potrzebna mu jako mężczyźnie. W okresie dojrzewania młodzieniec zacznie zachowywać się jak mężczyzna w kontaktach z panienkami, starając się w przyszłości właściwie urządzić relacje rodzinne. I będzie szukać on panienki, która odpowiada jego idealnym wyobrażeniom o kobiecie. Ale zawsze to będzie odbywać się zgodnie z tymi idealnymi obrazami mężczyzny i kobiety, które pojawiły się w nim w najmłodszym dzieciństwie.
Wydaje się, że wszystko to jest oczywiste, i po co o tym mówić? A mówić okazuje się trzeba, ponieważ teraz granica między męskim i kobiecym zachowaniem się coraz bardziej rozmywa się. Teraz nawet trzyletnie dzieci widząc nieznajomego człowieka mogą mylić się, gdzie „wujek”, gdzie „ciocia”. A to już oznacza, że trudno mu ukształtować obraz męskości i kobiecości, czyli u niego mogą być niewyraźnie wyrażone męskie zabawy w wieku przedszkolnym, potem niewyraźnie ukształtowane męskie zachowanie w wieku młodzieżowym. A w przyszłości i nie w pełni męskie zachowanie się w rodzinie.
Na przykład, w młodzieńczą kulturę coraz bardziej wchodzi styl „uni-sex”, kiedy panienki chodzą w sportowo podciągniętym ubraniu, a w ich zachowaniu widać coraz bardziej ostre męskie maniery, a chłopcy zaczynają chodzić z długimi kobiecymi fryzurami, a i w ogóle poświęcają swoim ubraniom zbyt wiele uwagi. Z powodu chłopców jest mi szczególnie przykro i żal mi ich. Przecież takie kobiece zachowanie wyraźnie mówi, że u nich we wczesnym dzieciństwie nie było przed oczyma obrazu ojca-gospodarza, głowy rodziny, ojca-robociarza, który wszystko potrafi zrobić swoimi rękami. W ich zachowaniu prześwieca większy wpływ matki, która, oczywiście, chce, aby jej dziecko było najpiękniejsze i najakuratniejsze, a nie najsilniejsze i najsprawniejsze, jak chcą tego ojcowie. Wszystko to są skutki niepełnych rodzin, kiedy ojca albo całkiem nie ma w rodzinie, albo on wycofał się od wychowywania dzieci.
W tym wieku dziecko, obserwując ojca i matkę (a także babcię i dziadka, jeśli oni są), kształtuje swoje wyobrażenia o tym, jakie stosunki bywają między mężczyzną i kobietą, jak trzeba traktować dzieci. Znam dwie rodziny. W obu jedno z małżonków pochodzi z niepełnej rodziny. W jednym przypadku żona z dobrej mocnej rodziny, a mąż nigdy nie pamiętał swego ojca, bo on odszedł, kiedy dzieciak miał rok. Mąż, dzięki swojej matce, która starała się wychować prawdziwego mężczyznę, miał zdecydowany charakter o silnej woli. Wydawałoby się, że wszystko dobrze, żadnej kobiecości. Ale pierwsze lata życia rodzinnego były przyćmione długimi wyjaśnieniami relacji z małżonką. Ona często załamywała się, coś ją przygniatało, ciągle pojawiało się jakieś napięcie. Oboje starali się coś zrobić, wyjaśnić skąd to, ale mąż nie mógł zrozumieć takiego zachowania się żony, a i małżonka nie mogła go wytłumaczyć. Relacje nieco poprawiły się po pierwszym dziecku, a ostatecznie dopiero po drugim. Dopiero potem, oglądając się już wstecz, oni mogli zrozumieć przyczynę tego co się działo. Mąż nigdy nie widział poprawnej relacji mężczyzny wobec kobiety, tej troski i łaskawości, która widoczna jest jedynie wewnątrz rodziny, i rzadko wynoszona jest na pokaz obcym ludziom. Jak małżonkowie proszą siebie nawzajem o coś, jak dziękują sobie nawzajem, jakie słowa wypowiadają, jak na siebie patrzą, jak nawzajem się dotykają, – wszystkie te szczegóły były mu nieznane. On był towarzyskim imprezowym facetem, duszą towarzystwa, i małżonce, kiedy była jeszcze panną na wydaniu, wszystko to się podobało, ona zachwycała się przyszłym mężem. Ale w rodzinie, kiedy zostawali sami, ona oczekiwała widzieć to, co było w rodzinie jej rodziców – opiekę i czułość. On troszczył się o nią, ale wszystko to robił tak, jakby ona nie była delikatnym stworzeniem, a jednym z jego kolegów-przyjaciół, on gotów był uczynić dla niej wszystko, ale stosunki były przyjacielskie, a nie rodzinne.
W drugiej rodzinie było odwrotnie, tam małżonka wychowywana była przez samotną matkę. Była ona wspaniałą gospodynią i troskliwą matką, ale nie w pełni czułą żoną. Dopiero po pięciu latach rodzinnego życia, przeszedłszy przez żale i wyrzuty męża ich relacje stały się normalne.
Zachowanie się mężczyzny i kobiety dziecko wchłania właśnie w tym wieku. Jeśli małżonkowie rozwiodą się, kiedy dziecko ma zaledwie 4-5 lat, to tym nie mniej ono zdąży już przyswoić wzór do naśladowania w swojej przyszłej rodzinie.
3. ”Ja jestem chłopcem, ja chcę zostać mężczyzną”. Pod koniec tego okresu, poznawszy, czym różni się mężczyźni i kobiety, dziecko powinno samo siebie zakwalifikować do jednej z płci. Chłopcy zwykle obrażają się (i powinni obrażać się), jeśli nazywa się ich dziewczynkami, i odwrotnie. Ale najważniejsze, że dziecko powinno nie tylko określić się, kim jest, ale powinno wypełnić się pragnieniem rozwijać w sobie cechy właśnie swojej płci. Czasem tak się nie dzieje. Przytoczę nieco nieprzyjemny, ale obrazowy przykład, który usłyszałem od pewnej parafianki, która całe swoje życie przepracowała z młodzieżą. Pewnego razu przyszedł do niej w gości jeden z byłych jej wychowanków, którego nie widziała kilka lat. On wprosił się w gości i podczas rozmowy oświadczył, że jest teraz w „związku małżeńskim” i ma męża. Po kilu zagadkowych pytaniach wyjaśniło się, że jest on teraz homoseksualistą, bardzo zadowolonym ze swojej sytuacji, i w ogóle on zawsze chciał być kobietą. Skąd w tym młodym człowieku zaczęły się tak zagadkowe przemiany? Okazuje się, jego mama zawsze chciała mieć dziewczynkę, ale urodził się chłopczyk. Pragnienie dziewczynki jeszcze długo utrzymywało się w mamie. Ona często wystrajała syna w dziewczęce stroje, prawie zawsze nazywała go „słodziutką”, zachwycała się, jak on dobrze zmywa naczynia, krótko mówiąc, na wszelkie sposoby pochwalała wszelkie przejawy kobiecości. Syn tylko radował matkę, zawsze był posłuszny, wykonawczy, staranny, – prawdziwa „słodziutka”. Uświadomił sobie że jest chłopcem, ale dążenia do męskiego stylu życia u niego się nie pojawiło, on rozwijał swoją duszę w innym kierunku.
Przytoczony przypadek, oczywiście, rzadkość, i jest przykładem tego, jak rodzice sami niezauważalnie dla siebie mogą zepsuć dziecko. Zwykle dzieje się trochę inaczej. Na przykład, w rodzinie dziecko często karcą, ono stale słyszy: „Ach, jaki niedobry chłopczyk, zachowujesz się jak dziewczynka!” albo „Ech, płaksa, co beczeć zacząłeś, jak dziewczynka!” I dziecko już jakoś nie jest szczęśliwe z tego powodu, że jest chłopcem, i chęć kształtowania z siebie mężczyzny znika. A to źle, bo na kolejnym etapie on nie będzie rozwijać w sobie tak niezbędnych mu cech.
Wynika stąd ważny wniosek o tym, że przecenić znaczenie tego wieku jest trudno. Właśnie tu formują się wyobrażenia (pojęcia) dziecka o charakterystycznych, odróżniających cechach mężczyzn i kobiet. Na podstawie tych pojęć dziecko będzie w przyszłości budować swoje zachowanie. Większość przyszłych problemów sięga swymi korzeniami do tego wieku.
Następny etap rozwoju dziecka – od trzech-czterech lat do siedmiu. Głównym zadaniem dziecka w tym okresie jest przyswojenie i opanowanie męskiego i żeńskiego zachowania poprzez gry i zabawy. Dzieci w poprzednim etapie ukształtowały swoje wyobrażenia o mężczyznach i kobietach, teraz one starają się spróbować stać się mężczyznami i kobietami, prawda, na razie w zabawowej formie. Ale jest to bardzo ważny trening przed przyszłą prawdziwą działalnością.
Ważną cechą tego okresu jest to, że chłopcy dla otrzymania męskiego wychowania powinni przejść na wychowywanie do mężczyzny – ojca lub dziadka. Dawniej w rodzinach książęcych wychowywaniem chłopców zajmował się wujek. Tak i w minionych wiekach były nie tylko guwernantki, ale i guwernanci, zapraszani właśnie do wychowywania chłopców. Przypomnijmy sobie, na przykład, wspaniały film „Marynarz Czyżyk”, gdzie wychowywaniem oficerskiego syna zajmował się ordynans marynarz Czyżyk, a wcale nie matka.
Szczególnie mnie, jako ojca trzech chłopców, boli gdy widzę, że bardzo często ojcowie odchylają się od wychowywania swoich synów. Mężczyznę powinien wychowywać mężczyzna. Teraz wiele kobiet narzeka, że nie ma prawdziwych mężczyzn, na których można się oprzeć, za którymi można czuć się jak za kamienną ścianą. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ nasi chłopcy otrzymują wyłącznie kobiece wychowanie. W przedszkolach i szkołach mężczyźni są wielką rzadkością. I jeśli w takiej sytuacji jeszcze i ojciec nie chce zajmować się wychowywaniem syna, wszystko zwaliwszy na przedszkole i szkołę, to jest to prawdziwe przestępstwo. O tym, jak chłopczyki od trzeciego roku ciągną się do ojców albo starszych braci, wyraźnie widzę po swoich dzieciach. Na przykład, najmłodszy nasz syn dość rozbawiany jest przez babcię. Stwarza to niemało problemów, ponieważ w odpowiedzi na rozpieszczanie ja z żoną zaczynamy wychowywać go bardziej surowo. Dziecku pojawia się wybór: kochająca babcia czy surowi rodzice. Na każdą surowość on coraz częściej odpowiada: „Do babci chcę”, – i ucieka pod obronę do babci. Ale pomimo całej mojej surowości wobec niego, a dostaje się mu niemało, widzę, że w wieku trzech lat następuje znaczna przemiana w zachowaniu. Dzieciak nagle zaczął znacznie rzadziej uciekać do babci i dosłownie nie opuszcza mnie. On nagle wyraźnie poczuł potrzebę sobie męskich relacji. Średni syn, mający teraz cztery lata, jeśli na ulicy spotyka chłopca sąsiadów, który skończył 14 lat, dosłownie wije się wokół niego, ale prawie nie zwraca uwagi na jego siostrę. Ten pociąg do męskiego wychowania jest u chłopczyków oczywisty i wyraźny. Więc jeśli ta prośba dziecięcej duszy nie otrzyma odpowiedniego zaspokojenia, to najprawdopodobniej w rozwoju jego duszy nastąpi jakaś zmiana. Albo dziecko otrzyma kobiece wychowanie, albo mimo wszystko znajdzie ono męskie towarzystwo, ale wśród ulicznej łobuzerii, która da mu wypaczone wyobrażenie o męskości.
Chłopczyk powinien na tym etapie przyswoić następujące cechy prawdziwego mężczyzny:
Obrońca, wojownik, bohater. Wszystko to dziecko opanowuje poprzez zabawy w wojnę, w bohaterów, walcząc z wrogami (tatarami, turkami, faszystami itd.). Dla prawidłowego wychowania tej roli chłopcy powinni mieć przed oczyma wojowników bohaterów. Te obrazy rodzice powinni zaszczepiać dzieciom poprzez czytanie bylinowych bajek, poprzez stare radzieckie filmy animowane, poprzez filmy wojenne. Wszystkie te obrazy głęboko zapadają w duszę dziecka. Na przykład, nasz najstarszy pięcioletni syn po obejrzeniu filmu „Opowieść o prawdziwym człowieku” dwa tygodnie chodził pod wrażeniem zadziwiającej wewnętrznej siły bohatera. Cały ten czas on, odłożywszy inne zabawy, bawił się w Mierieśjewa, wziąwszy dwa kije i zrobiwszy z nich szczudła.
Gospodarz, żywiciel, pomocnik. Mężczyzna powinien być pracowity, on powinien żywić rodzinę. Ważne, aby właśnie w tym wieku dziecko wykonywało jakąś pracę w domu. Jeśli w tym wieku dziecko nie nauczy się pracować, to lenistwo będzie cechą jego charakteru. Gospodarczy stosunek do domu dziecko przyswaja najszybciej poprzez wspólną pracę z ojcem. Ojciec powinien jak można najczęściej brać syna z sobą i pracować z nim.
Budowniczy, fachowiec. Chłopiec powinien nauczyć się samodzielnie coś wymyślać, tworzyć, i, w końcu, doprowadzać swoje pomysły do końca. Niestety, współczesne dzieci zawalone są gotowymi zabawkami. Dorośli naiwnie myślą, że im bardziej złożona i interesująca jest zabawka, tym bardziej rozwinięte będzie dziecko. Ale jest całkiem odwrotnie. Najbardziej prymitywna zabawka dużo bardziej zmusza dziecko do wykazania swojej fantazji, swoich pomysłów, a nie podążania za gotowymi wariantami zabawy, zaproponowanymi przez dorosłych. My z synem staraliśmy się jak najwięcej robić własnymi rękami. Z każdej deski w ciągu 10 minut za pomocą siekiery lub wyrzynarki można zrobić niezłą broń. Radości z zabawki, wykonanej własnoręcznie, dziecko będzie miało znacznie więcej, niż z kupionej, choć ta i będzie wyglądać prawie jak prawdziwa. Co zaś dotyczy siekiery. Począwszy od czwartego roku, ja nie bałem się dawać swemu starszemu synowi do ręki siekiery, piły, młotka i innych narzędzi. Zwykle rodzice boją się dawać narzędzia, ale ja mogę na doświadczeniu swoich trzech synów powiedzieć, że nawet półtoraroczne dziecko może wbijać gwoździe młotkiem i ani razu nie trafić sobie w palce. Tak robiła nasza babcia, kiedy trzeba było zająć czymś trochę młodsze dziecko, choć ja jestem za późniejszą znajomością z młotkiem. Umiejąc posługiwać się narzędziami, już w szóstym roku nasz starszy syn mógł zrąbać drzewo o średnicy 15 cm., piłować deski itd., czego, niestety, wiele miejskich dzieci nie potrafi nawet w wieku 12-13 lat. W wyniku takich zajęć rozwija się smykałka dziecka. Tak, kiedy najstarszy syn skończył sześć lat, on przyniósł mi jakiś niezrozumiały rysunek i powiedział: „Tato, zrób mi czołg”. Okazało się, że rysunek był schematem, jak robić czołg. Wszystkie części czołgu były narysowane oddzielnie, i na każdej z nich było pokazane, gdzie powinien być otworek, a gdzie wypust, który wkłada się w ten otworek w celu mocowania. Schemat okazał się całkiem dobrze przemyślany.
Dziewczynki na tym etapie pozostają z matkami, aby uczyć się kobiecych zachowań. Ja wydzieliłbym następujące cechy, niezbędne dla dziewczyny.
Bajkowa księżniczka. Dziewczynka może i powinna bawić się w bajkową księżniczkę. Przecież w przyszłości będzie musiała stać się dla kogoś taką niezwykłą bajkową księżniczką. Ten obraz pomoże jej później znaleźć swego niezwykłego księcia. Dziewczynka, która wchłonęła (przyswoiła) ten obraz, będzie szukać bardzo czystych relacji. Ten obraz szczególnie ważny jest teraz, ponieważ w relacjach między chłopcami i dziewczętami w okresie dojrzewania coraz mniej jest romantyzmu. Ale tylko romantyzm może uratować podrostków od pokus fizjologicznego dojrzewania, które oni przeżuwają.
Kopciuszek. To obraz ciężko pracującej, umiejętnej gospodyni, ponieważ dziewczyna powinna być pracowita. Jeśli my zmywamy naczynia, a nasza córka nie bardzo ma na to ochotę, to ja czasem robię tak. „Droga Ulianeczko, skoro ty nie chcesz mi pomagać, to zawołaj Kopciuszka, niech ona mi pomoże”. „Dobrze, tatusiu”, – odpowiada ona i już chytrze się uśmiecha. Po chwili ona przybiega (czasem przebrawszy się) i, od ucha do ucha uśmiechając się, mówi: „Oto, Kopciuszek przyszedł, wołaliście mnie?” I my radośnie zmywamy naczynia.
Mama. Każda dziewczynka powinna przygotowywać się do zostania mamą. Dlatego wszystkie dziewczynki powinny bawić się w córki-matki. Myślę, że w prawosławnej literaturze już nie raz czytaliście o tym, że lalki powinny być właśnie w postaci maleńkich dzieci, pupsików (bobasków), niemowląt, a wcale nie w postaci Barbie, u której coraz częściej pojawiają się kukiełkowi przyjaciele płci męskiej.
Opowiem jeszcze jedno wydarzenie z życia naszych dzieci. Pewnego razu widzę, że u starszego syna pojawiło się kilkoro zabawkowych dzieci. Zaczynam przyglądać się, czyż on zaczyna bawić się w córki-matki? Stoję za drzwiami i słucham. On usadził swoje dzieci w kółeczko, położył pośrodku kolorową ściereczkę i mówi: „Słuchajcie, jutro pójdziemy na bitwę. Oto mapa. Wróg stoi tu w lesie, a my pójdziemy nocą tą oto drogą. Teraz wszyscy kładźcie się spać, żeby odpocząć”. Uspokoiłem się, zrozumiawszy, że chłopczyk bawi się w prawdziwe chłopięce zabawy.
Właśnie w tym wieku w dziecięcych duszach zaszczepia się patriotyzm, miłość do Ojczyzny. Jeśli do trzech lat dziecko już rozdzieliło cały świat na „swoich” i „obcych”, to teraz jego wyobrażenia o „swoich” nieco się rozszerzają. Pojawia się u niego pojęcie swego rodu, swego narodu. O tym, że patriotyczne uczucia mogą rozwijać się u dzieci już w wieku trzech lat, odkryłem przypadkowo. Pewnego razu zobaczyłem zadziwiająco zabawny widok. Na dwóch garnkach, naprzeciwko siebie, usiedli dwaj młodsi synowie (dwa i pół i trzy i pół roku). Oni bawili się z sobą, i ja postanowiłem sfilmować tę scenę. Okazało się, że nagrałem wyraźne świadectwo o patriotycznych uczuciach tych maleństw. Obaj trzymali w rękach zabawkowe byczki. Na początku oni spierali się: „Ty miecki, a ja usski” („Ty nieniecki, a ja ruski”). – „Nie-e-e, to ty miecki, a ja usski”. Po niedługim sporze jeden z nich zgadza się być „mieckim”. Rozpoczyna się gra. Byki spotykają się do bitwy, po decydującym uderzeniu „miecki” byk z jękiem pada martwy. Gra powtarza się, ale za każdym razem zwycięża „usski”, a dzieciak reprezentujący stronę niemiecką, doskonale wie, że jego byk powinien upaść martwy, bo duszą jest on po stronie ruskich.
Nieco później po obejrzeniu wojennego filmu o zwiadowcach trzech naszych synów urządzali zabawę w rosyjskiego zwiadowcę. Jeden przedstawiał zwiadowcę, który musiał przedrzeć się przez niemiecką ochronę. Dzieci, przedstawiający ochroniarzy, każdy bardzo obrazowo padał od uderzeń rosyjskiego zwiadowcy. Wcale nie było im przykro, że „zostali zabici”, bo przecież przedstawiali stronę wroga.
Obserwując zabawy dzieci, możemy bardzo wiele dowiedzieć się o ich wewnętrznym życiu. Na przykład, pewnego razu bawiąc się z synkiem w żołnierzyków, zaproponowałem mu: „Patrz, jak wielu masz ruskich żołnierzy, zróbmy żeby niemieckich było więcej, a ruscy i tak ich pokonają”. Synek popatrzyła mnie ze zdziwieniem i powiedział: „Nie, tato, co ty? Ruskich więcej!” Próbowałem jeszcze raz wytłumaczyć, że to jeszcze większa sława, jeśli mała liczba żołnierzy pokona wielkie wojsko. Ale dzieciak znów z zakłopotaniem popatrzył na mnie i powiedział: „No, ruskich jednak więcej!” Wtedy zrozumiałem, że nie można upierać się na swoim. Rzeczywiście, dziecko ma normalne wyobrażenie o świecie: dobra jest więcej, niż zła! Jeśli dziecko ma inne wyobrażenie o świecie, i ono widzi w świecie więcej zła, niż dobra, to dusza dziecka będzie w ciągłym napięciu i jego psychika może nie wytrzymać takiego nacisku. Dlatego bajki dla dzieci powinny być dobre i dzieci nie powinny widzieć żadnego okrucieństwa. W ruskich bajkach złe siły są często, ale nigdy nie są przedstawiane jako wszechmocne, a najczęściej z ironią.
Uczynię kilka uwag odnośnie miejsca wychowywani dzieci. Normalnym środowiskiem dla wychowania jest rodzina. Ale gdzie wychowują się współczesne dzieci? Od najmłodszego wieku dziecko oddawane jest do żłobka, przedszkola, potem do szkoły. W przedszkolu dziecko spędza około 8 godzin dziennie, z rodzicami kontaktuje się mniej więcej tyle samo. Wiek przedszkolny – bardzo ważny jest w kształtowaniu osobowości, a połowę swego czasu dziecko spędza w środowisku, całkiem niepodobnym do domowych rodzinnych warunków.
Czym różni się środowisko rodzinne od przedszkola? Po pierwsze, w rodzinie jest wyraźna struktura hierarchiczna. Są dorośli, są starsi bracia i siostry, są młodsi. Dziecko ma określone miejsce w tej hierarchii. Po drugie, w domu wszyscy otaczający ludzie – są bliskimi krewnymi, z którymi związany jesteś na całe życie. W przedszkolu wszystko nie tak. Dziecko znajduje się w grupie rówieśników.
Hierarchicznej struktury prawie nie ma. Jest jeden wychowawca na całą grupę, dlatego większa część wszystkich konfliktów w życiu dziecka dzieje się w kontaktach z rówieśnikami. W kolektywie rówieśników wszyscy są równi, nie ma tu starszych i nie ma młodszych.
To całkiem nienaturalne warunki. Nienaturalne choćby dlatego, że Pan Bóg nie dal kobiecie możliwości jednorazowo urodzić od razu piętnastu-dwudziestu dzieciaczków, które byłyby równe w rodzinie. Całe wychowanie w rodzinie zbudowane jest na tym, że młodszym wpaja się posłuszeństwo wobec starszych, a starsi przyuczani są do opiekowania się młodszymi. Dziecko przeszedłszy podwójną szkołę (szkołę posłuszeństwa i szkołę opiekuńczości), wyrasta na normalnego człowieka – posłusznego i troskliwego.
W przedszkolu dziecko przechodzi całkiem inną szkołę – szkołę równoprawności. Wszystkie dzieci mają równe prawa i obowiązki. Dzieci uczą się współistnieć bez konfliktów: nie walczyć, nie kłócić się. Nie więcej! To wszystko jest i w rodzinie. Ale w przedszkolu nie ma ducha posłuszeństwa i troskliwości, którymi przeniknięte są warunki rodzinne. Jeśli byśmy przygotowywali dziecko do tego, że nigdy nie będzie zakładać rodziny, całe życie będzie mieszkać w internatach, nigdy nie będzie zajmować kierowniczej posady i nigdy nie będzie podwładnym, to wtedy wychowanie w przedszkolu zupełnie w tym może pomóc. Jeśli zaś chcemy wyhodować przyszłego członka rodziny, to przedszkole nie jest tak korzystne.
Właściwie, równoprawności w przedszkolach mimo wszystko nie ma. Pewna hierarchiczna struktura między dziećmi mimo wszystko zaczyna się budować, ale już według innej zasady: dzieci dzielą się nie na starszych i młodszych, a na mądre i głupie, albo silne i słabe. I relacje między dziećmi odpowiednio budowane są inaczej. Przecież jeśli w relacjach główną cechą, według której dzieci się dzielą, jest wiek, to będą to relacje troski i posłuszeństwa, jeśli główna cecha – mądrość i siła, to relacje będą miały charakter wyższości i podporządkowania. Oczywiście, umiejętni nauczyciele i wychowawcy wygładzają te relacje i uczą troski i posłuszeństwa, ale dla wychowania (ukształtowania) tych cech warunki nie są tak sprzyjające.
Jeśli chcemy wyhodować prawdziwego obywatela, to wysoce pożądane jest wychowanie właśnie w rodzinie. Całe społeczeństwo urządzone jest hierarchicznie. Są przełożeni, są podwładni. Każdy ma swoje prawa i swoje obowiązki, każdy ma swoją odpowiedzialność. Dziecko właśnie w rodzinie przyswaja właściwą postawę wobec starszych i młodszych, i to, z czym spotyka się w życiu dorosłym, było opanowane przez nie już w dzieciństwie.
W przedszkolu wszyscy ludzie są tymczasowi. Wychowawcy zmieniają się według określonego harmonogramu, same dzieci nie są ze sobą związane niczym, poza dziecięcą przyjaźnią. Dziś przyjaźnimy się, jutro pokłócimy się. Dzieci nie ponoszą odpowiedzialności za siebie nawzajem. W rodzinie zaś dzieci nie mogą długo żyć w kłótni, zwłaszcza jeśli są maleńkie. Na to po prostu nie pozwolą rodzice, którzy zrobią wszystko co w ich mocy aby dzieci pogodzić. Brat i siostra pozostają bliskimi na całe życie, i rodzice od wczesnego dzieciństwa przyuczają ich, że kłótnia – to straszne i zupełnie niedopuszczalne w ich życiu wydarzenie. W przedszkolu konflikty mogą mieć zupełnie inny przebieg: długotrwałe wzajemne rozzłoszczenie, można rozstać się z byłym przyjacielem, można nawet przejść do innej grupy czy innego przedszkola.
To nie znaczy, że dzieci absolutnie nie można oddawać do przedszkoli. Po prostu, jeśli rodzice decydują się na to, to muszą zdawać sobie sprawę o konieczności wzmocnienia domowego elementu wychowania i cały wolny czas rodzice muszą poświęcić kontaktom z dziećmi.
Kolejny etap rozwoju dziecka – 7-10 lat (ramy tych etapów, oczywiście, mogą różnić się o rok-dwa i więcej w zależności od cech dziecka i jego rodziców). Dziecko staje się małym dorosłym, już może spowiadać się, odpowiadać za swoje postępki. Ale w sensie rodzinnego wychowania według opinii jednego ze specjalistów nastaje „martwy sezon”. Relacje między chłopcami i dziewczętami w tym czasie są zwykle bardzo napięte, nie lubią się nawzajem. Choć i bywają przypadki zalecania się w tym wieku, ale, z reguły, mimo wszystko chłopcy i dziewczęta oddalają się od siebie, aby potem znów spotkać się już w nowej roli – kawalerów i panienek. Jest to czas nauki i gromadzenia doświadczeń.
W kolejnym okresie – 11-14 lat – u podrostków (u dziewcząt nieco wcześniej, u chłopców później) pojawia się znów zainteresowanie problematyką płci. Zaczynają się poważne zakochania, głębokie sympatie. Pod koniec tego okresu podrostki zaczynają uznawać się za dorosłych, dziewczynki stają się panienkami, a chłopcy kawalerami.
Ale w całej swej sile romantyczny okres pierwszej miłości przychodzi później – w wieku 14-18 lat. W tym okresie bardzo ważnym jest pomóc młodym ludziom w zrozumieniu i uporządkowaniu swoich uczuć, ważne, aby przed ich oczyma był wysoki ideał czystej miłości. Znów powtórzę, że ten okres jest właśnie romantyczny. To bardzo ważne, bo często tylko wywyższony romantyzm tego wieku ratuje młodych ludzi od wielu błędów. Ale ten wywyższony nastrój można też zniszczyć. Każde, nawet przypadkowe spotkanie z wulgarnością, obejrzany erotyczny fragment filmu, ujrzany obraz pornograficzny może zabić w młodym człowieku zdolność kochania, zdolność widzieć w obiekcie swojej miłości niezwykłą bajkową księżniczkę, prawie anielską istotę. A tylko przy takim podejściu do swojej panienki młody człowiek gotów jest do poświęcenia się, dokonania bohaterskich czynów dla ukochanej.
O czym koniecznie trzeba rozmawiać z podrostkami? Przede wszystkim trzeba pokazać różnicę pomiędzy prawdziwą miłością a zakochaniem się. Jeśli miłość – to głęboka więź („dwoje w jedno ciało”!), która łączy dwoje ludzi na wszystkich poziomach istnienia (ciało, dusza, duch), to zakochanie – to po prostu uczucie zradzającej się miłości. Uczucie może łatwo minąć, z czym też zderza się większość zakochanych. Uczucia szybko przytępiają się z czasem, przyzwyczajamy się do nich. Dla podtrzymania emocjonalnego nasycenia zakochani zawsze idą do przodu, powiększając „dawkę” kontaktów. Na początku pierwszy spacer podnieca serce, ale wkrótce tego nie wystarcza. Pierwszy dotyk. Pierwsze objęcie. Pierwszy pocałunek. Jeszcze trochę i dalej już nie ma dokąd iść. Zakochani patrzą, jak ostygają ich uczucia, i mówią: „Miłość odeszła!” A jej tam i nie było. Prawdziwa miłość jest cicha, spokojna, skromna, przy niej nie ma burzliwego wybuchu uczuć. Ona po prostu jest. Jest związek między ludźmi, i kochający ciągle go odczuwają, przeżywają. Jak matka czuje swego syna, pomimo tysięcy kilometrów, oddzielających ją od syna, tak samo i między kochającymi się nawzajem mężem i żoną jest ten niezauważalny, ale bardzo silny związek.
Z podrostkami trzeba rozmawiać o tym, jak prawidłowo trzeba wybierać małżonka. Tu można doradzić młodym ludziom aby wybierali nie sobie męża czy żonę, a ojca czy matkę swoim dzieciom. „Czy chcę ja, aby ta panienka była matką mojej córki, i moja córka była do niej podobna?” Wielu o swojej panience od razu powie: „Oj, nie-nie-nie! Moja słodka-córeczka powinna być miła, urocza, w długiej spódniczce, z długimi wijącymi się włosami, skromnego zachowania i bardzo pracowita”. Oto taką mamę trzeba szukać dla swojej córki.
Z podrostkami trzeba rozmawiać o tym, jak zmieniają się relacje między mężczyzną i kobietą, w miarę tego, jak przechodzą oni trzy podstawowe etapy: kawaler i narzeczona, mąż i żona, ojciec i matka. Kawaler i narzeczona – są na razie jeszcze sobie obcy, i dlatego ukrywają wszystkie swoje wady. Mąż i żona – to już bliscy ludzie, przy czym żona jest bliższa niż matka, a mąż bliższy niż ojciec. I jeśli nie krępujemy się swoich bliskich krewnych, to po miesiącu miodowym, małżonkowie nie są skrępowani wobec siebie. W pierwsze dwa-trzy lata małżonkowie tyle dowiadują się o sobie wcześniej nieznanego, że większość rozwodów następuje akurat po dwóch-trzech latach wspólnego życia. Ale nawet jeśli stosunki między mężem i żoną ułożyły się wspaniale, dalecy są oni jeszcze od doskonałości, ideału. Przecież można kochać się według zasady: „Ty – mnie, ja – tobie”. Prawdziwa miłość może przejawić się tylko wtedy, kiedy dwoje nauczą się razem kochać trzeciego, czyli tylko wtedy, kiedy w rodzinie pojawiają się nowi członkowie rodziny, i małżonkowie stają się ojcem i matką.
Z podrostkami trzeba rozmawiać o tym, kto powinien być głową rodziny, o tym, jaki powinien być mężczyzna, aby zostać prawdziwym głową rodziny, i o tym, jaka powinna być kobieta, aby zostać opiekunką domowego ogniska. Zwykle rozmowa o tym, że mąż powinien być głową rodziny bardzo obraża współczesne dziewczyny i musimy starannie wyjaśniać im ten problem. Trzeba wyraźnie rozdzielić dwa pojęcia – „głowa” i „despota”. Czym one się różnią? Krótko można powiedzieć tak: głowa – odpowiada za wszystko, co się dzieje, i za wszystko ponosi winę. A despota, przeciwnie, – za nic nie odpowiada, a winni są u niego wszyscy wokół.
Jeśli człowiek się potknął, kto w tym jest winien: głowa czy noga? Jasne, że głowa. Ona ma oczy, które powinny patrzeć pod nogi na drogę, ona ma rozum, który powinien wybierać bardziej bezpieczną drogę. Ona ma uszy, które słuchają, czy nie jedzie w pobliżu samochód. Oto i mąż powinien być takim głową i odpowiadać za wszystko.
Mała ilustracja do tego, aby zrozumieć, czym głowa różni się od despoty. Mąż i żona wybierają się w daleką podróż. Żona długo grzebała się przed lusterkiem, dobierając stroje, oni spóźnili się na autobus i, w efekcie, na pociąg. Kto winien? Zwykła odpowiedź: żona. Nieprawda! Winien mąż! Spójrzcie sami: on przecież wiedział, że żona lubi długo wybierać się, dobierając stroje. Bóg mu dał jasny umysł, zdolność trzeźwego rozumowana i wszystko kalkulować. Dlaczego więc on nie wykorzystał swoich możliwości i nie domyślił się wyznaczyć czas wyjścia z domu o półgodziny wcześniej? Dlaczego nie przeliczył wszystkich możliwych błędów? Mężowi dana jest twarda wola. Dlaczego więc on nie wykorzystał jej, aby w porę oderwać żonę od lustra? Mężczyzna nie tak bardzo daje się ponieść zmysłom. Dlaczego więc uległ uczuciom, był roztkliwiony i rozczulał się nad swoją krasawicą-żoną, popisującą się, upiększającą się przed lustrem? Winien tylko on!
Jeśli mąż – jest prawdziwym głową rodziny, to nie będzie winił żony za ich spóźnienie, a będzie winić sam siebie. Despota zaś będzie w histerii wrzeszczeć na żonę, która sterczała zbędne pół godziny przed lustrem i w ogóle winna jest we wszystkich jego niepowodzeniach.
Dlatego, kiedy Cerkiew mówi, że mąż – głowa rodziny, to jest to nie tyle groźne przypomnienie kobiecie o jej niewoli (podporządkowaniu), ile uprzedzenie (ostrzeżenie) mężczyźnie o tym, jaki powinien on być, żeby żona uważała go za głowę. Takich mężczyzn teraz prawie nie zostało, dlatego kobiety i nie mogą być w tym posłuszeństwie, jakie było wcześniej u kobiet. A podporządkowywać się tyranowi-despocie – to rzeczywiście okropne.
Z panienkami na szkolnej ławie obowiązkowo trzeba rozmawiać o szczególnym rodzinnym powołaniu kobiety. Jeśli mąż – to zewnętrzna ochrona rodziny, to wszystko, co wewnątrz rodziny zależy od kobiety. Tu przecenić jej roli nie można.
Pierwsze powołanie kobiety – to być żoną, współtowarzyszką i pomocnicą mężowi. Bez zaufanego zaplecza nie dokonuje się ani jedno zwycięstwo. Również i w rodzinie praktycznie żadne osiągnięcie mężczyzny nie byłoby możliwe bez kobiety. Pewien znany moskwianin opowiadał następujące.
Żona pewnego rektora dużego uniwersytetu mówiła mi: „On przyjdzie do domu, a ja zaczynam go chwalić: „O jaki z ciebie zuch, jaki jesteś dobry”. – I on natychmiast jakoś rozkwita”. Choć jest jakby – dorosłym człowiekiem, naukowcem, głową ogromnej instytucji edukacyjnej, najmądrzejszym człowiekiem. A jednocześnie potrzebuje pochwały od żony. Ponieważ robi to wszystko nie tylko dla Boga, nie tylko dla państwa, nie tylko dla studentów, ale też i dla żony. Dlatego obowiązkowo potrzebuje on i pochwały, że opiera się na rodzinie.
I rzeczywiście, żona jest nie po prostu pomocnicą, ale i daje natchnienie mężowi. Jeśli żona będzie piłować (dręczyć) męża – nie będzie mu życia, i nigdy nie stanie się mężczyzna ani dobrym pracownikiem, ani dobrym gospodarzem, ponieważ wszystkie siły jego duszy zużywają się na to, żeby poradzić z krzywdą, przezwyciężyć swój niepokój. Mądra żona będzie żyć problemami męża, we wszystko wnikać, wszystko widzieć, chwalić, zachęcać i dawać natchnienie.
Drugie powołanie kobiety – być matką.
W radzieckim kinematografie jest wspaniały film wychwalający matczyny trud – „Pewnego razu dwadzieścia lat później”. Główna bohaterka filmu Nadia Krugłowa, matka dziesięciorga dzieci, przychodzi na wieczór absolwentów, którzy zebrali się 20 lat po skończeniu szkoły. Podczas spotkania nakręcany jest film dla telewizji, gdzie zebranym zadawane jest pytanie: „Co najważniejszego zrobiłeś przez te dwadzieścia lat?” Odpowiedź każdego z kolegów z klasy Nadia porównuje ze swoim życiem. Stopniowo widz rozumie, że Nadia, siedząc w domu z dziećmi, i będąc prostą „gospodynią domową”, w rzeczywistości żyje życiem bogatszym i jaśniejszym niż wszystkie inne losy.
Rzeczywiście prosty matczyny trud wchłania w siebie dziesiątki zawodów. Życie matki nie ma nic wspólnego z monotonną jednostajną pracą, kiedy nie widzisz nic poza piecem i czterema ścianami, jak wielu uważa. Każdy dzień w jej życiu – to odkrycie, każdego dnia dzieci zmieniają się, a wraz z nimi zmienia się sama kobieta. Oto rodzi się dziecko i mama staje się człowiekiem, który musi nauczyć swoje dziecko wszystkiego, nauczyć je widzieć ten świat. W tym jednym okresie niemowlęctwa swego dziecka matka przeżywa całe życie. Oto dziecko poszło do szkoły, i mama staje się nauczycielką młodszych klas. Oto dziecko przechodzi do średnich klas i mama staje się nauczycielem literatury, i matematykiem i fizykiem. Oto dziecko wstępuje w okres dojrzewania i tu znów mama przyswaja nielekki wysiłek psychologa.
Wielu uważa, że trud kobiety w rodzinie, – to coś bardzo prostego, można powiedzieć prymitywnego: pomyć, poprać, poprasować, wytrzeć nos, sprawdzić pracę domową – ot i wszystko. Do tego nie trzeba kończyć uniwersytetów. Ale macierzyński trud – to bardzo wysokokwalifikowany trud. Przecież, wychowanie człowieka – to najwyższa ze sztuk. Artysta bierze bezduszne przedmioty i tworzy z nich dzieło sztuki. Ale każda matka pracuje z najtrudniejszym – z ludzką duszą, która posiada wolność. Wychować dobrego człowieka – nie jest to łatwiejsze niż dokonać odkrycia naukowego. W obu przypadkach długie lata prób i błędów, a co najważniejsze, pracy.
Monotonna jednostajna prac zwykle przeciwstawiana jest pracy twórczej, kiedy człowiek coś stale wymyśla, wypróbowuje, jest w ciągłym poszukiwaniu decyzji (rozwiązań). Ale wtedy można z całą pewnością powiedzieć, że nie ma bardziej twórczej pracy, niż praca macierzyńska.
Zadziwiające jest to, że przebywanie matki w domu oceniane jest czasem, jak niechęć kobiety do pracy. A w rzeczywistości jest odwrotnie. Wiele kobiet ucieka od rodziny do pracy po prostu dlatego, że w pacy jest łatwiej. Łatwiej, po pierwsze dlatego, że w pracy człowiek siedzi od danej godziny do danej godziny, a potem jest wolny. A matka nie może być wolna od swoich dzieci nigdy. Matką pozostaje ona 24 godzin na dobę. Po drugie, w pracy kobieta wykonuje określone obowiązki, a w domu ona musi oddawać nie tylko swoje siły, ale i samą siebie, swoją miłość i troskę. To wymaga wytężenia wszystkich sił – i cielesnych, i duszy, i duchowych.
To po prostu i czysto fizycznie i emocjonalnie bardzo wytężona praca. Można wyobrazić sobie taki obraz. Mama siedzi i odrabia lekcje ze starszym, który poszedł do pierwszej klasy. Obok siedzi jeszcze dwoje: jednemu (czteroletniemu) trzeba narysować samochód, żeby go pokolorował, drugiego nakarmić łyżeczką, bo jeszcze nie umie sam jeść. A przy tym trzeba umieć widzieć nastrój i stan każdego dziecka, nie zapominać o mężu, utrzymywać porządek w domu, nie zaniedbywać siebie. Czyż to nie najbardziej zawiły trud, z którym nie poradzi wielu mężczyzn?
Choć trud macierzyński i nie jest lekki, ale jednocześnie jest bardzo radosny. Tylko on czyni kobietę naprawdę szczęśliwą. I bardzo chciało by się, aby już w wieku szkolnym dziewczynki uświadamiały sobie swoje rodzinne powołanie.
Nieposłuszeństwo dzieci – to, prawdopodobnie, największy ból rodziców. Chce się, aby dziecko wszystko robiło prawidłowo, rodzice mówią, jak trzeba postępować, a ono nie słucha. I przykro nie tylko dlatego, że dziecko robi źle, ale jeszcze i dlatego, że robi ono to po tym, jak wskazaliście mu właściwą drogę.
Pierwsze nieposłuszeństwo pojawia się w wieku trzech lat. Ten wiek jest jednym z przejściowych okresów w życiu dziecka. W jego świadomości następuje ważne odkrycie. Dziecko odkrywa sobie, że ma swoją wolę, która może nie zbiegać się z rodzicielską.
Kiedy u dziecka pojawia się możliwość coś chwytać, to zaczyna ono chwytać wszystko po kolei i ciągnąc do buzi, aby popróbować, co ono schwyciło. Tak poznaje ono otaczający świat i właściwości przeróżnych przedmiotów. To było poznanie świata materialnego. W trzyletnim wieku dzieje się coś podobnego. Pojawia się u niego zdolność okazywania swojej woli i swoich pragnień, i zaczyna ono kierować swoją wolę we wszystkie strony. Oto chce ono kaszy, a po chwili już nie chce. Oto chce zbierać zabawki, a po chwili odmawia to robić. To jego sposób poznawania świata, ale teraz już nie materialnego świata, świata relacji z innymi ludźmi. Ono uczy się prawidłowo okazywać, przejawiać swoją wolę. Przecież każdy raz, zmieniając swoje pragnienie, dziecko uważnie przygląda się na reakcję dorosłych i innych wokół niego.
Na przykład, jeden nasz chłopczyk (miał wtedy prawie cztery lata) podczas wieczornej modlitwy, naśladując starszych i wymieniając swoich przyjaciół, w końcu powiedział: „…Saszę, Iljuszę, i ogórek”. Starsze dzieci, oczywiście, zaśmiały się, a samemu żartownisiowi spodobała się taka reakcja otoczenia. Następnego wieczoru on, figlarnie oglądając się na wszystkich, już powiedział: „…i pomidor”. Ale w odpowiedzi otrzymał groźnie napomnienie i lekki ostrzegawczy klaps w usta. Więcej podobne wygłupy nie powtórzyły się. Można powiedzieć, nastąpił pewien akt poznania. Dziecko spróbowało nową psotę, dowiedziało się, co za to bywa, i proces poznawania świata poszedł dalej.
Dlatego we wszystkich dziecięcych kaprysach bardzo ważna jest reakcja dorosłych. Reakcja musi byś prawidłowa. Mówiąc o nieprawidłowej reakcji, należy rozdzielić sytuacje, kiedy rodzice potakują dziecku, nie przejawiając dostatecznej surowości, i sytuacje, kiedy rodzice, przeciwnie, przejawiają nadmierną surowość, nie biorąc pod uwagę możliwości dziecka.
O tym, co bywa, jeśli bezmyślnie wypełniać wolę dziecka namacalnie zobaczyliśmy już przy pierwszym swoim dziecku. Z powodu braku naszego doświadczenia on dużo chorował w pierwsze lata życia, a my z matuszką, oczywiście, litowaliśmy się nad nim w czasie choroby i czasami rozpieszczaliśmy go. Badając naszą reakcję na niektóre jego pragnienia, odkrył, że jest kilka „magicznych” słów, które działają niezawodnie. Na przykład, wystarczy wypowiedzieć słowo „prosfora”, jak rodzice natychmiast pobiegną do kuchni po prosforę i szklankę wody i przez dziesięć minut rodzice są do jego dyspozycji. Albo przebudziwszy się w nocy wystarczy wypowiedzieć słowo „pić”, aby podnieść rodziców z łóżka. Było i jeszcze kilka „magicznych” słów. Zaczęliśmy już podejrzewać, że te słowa zaczęły być wymawiane bezzasadnie często, ale ostatecznie mogliśmy ocenić sytuację dopiero po następującym. Dziecko budzi się w nocy, ale rodzicielską frazą „Śpij, kochanie” nie zadawala się i wtedy na wpół śpiąc wypowiada wszystkie swoje „magiczne” słowa na raz. Od tego momentu słowa utraciły swoje „magiczne” właściwości i zaczęły być wykorzystywane przez dziecko tylko w realnej konieczności.
Dzieci dość łatwo przyswajają chwyty kierowania uległymi rodzicami. Na przykład, dziecko z urażonym wyrazem twarzy tupie nóżką, i rodzice ulegają kaprysowi dziecka. Jeśli dziecko już dobrze opanowało ten chwyt, to poradzić z tym nie jest łatwo. Najpierw ono tupie raz, potem wytupie całą serię, potem upadnie na podłogę na znak swojej krzywdy itd. Dlatego, oczywiście, łatwiej jest przeciąć (powstrzymać) taki przejaw kaprysów na samym początku.
W rzeczywistości, niemądra rodzicielska ustępliwość wynika z niedostatecznej miłości rodziców wobec dziecka. „Czymkolwiek by się dziecko cieszyło, aby nie płakało”. Zamiast wychowywania rodzice jedynie zapewniają swoim dzieciom bezchmurne dzieciństwo. Ale i nadmierna surowość wynika z tego samego niedostatku miłości. Przecież miłość odsłania wzrokowi duszę drogiego człowieka. I rodzicielskie kochające serce łatwo odróżni dziecięcy kaprys od prawdziwej potrzeby. A ślepe serce może, z jednej strony, ulegać kaprysom, a, z drugiej strony, nie dawać możliwości zaspokojenia najbardziej rzeczywistej potrzeby.
Kiedy najstarszy syn skończył pięć lat, postanowiłem przyuczyć go do pracy, i zacząłem od mycia naczyń. Mnie bardzo drażniło, że dzieciak ciągle zaczynał bawić się z wodą. Ale jak bardzo wymagałem od niego aby przestał się bawić, nic z tego nie wychodziło. Dzieciak wcale się nie słuchał. „A no, myj naczynia! Co ci powiedziałem?!! A no, przestań się wygłupiać, bierz talerz i myj!” Mycie naczyń stało się dla niego męką, a po krzykach jeszcze bardziej nie chciał myć. Ta sama historia powtarzała się, kiedy my ze wszystkimi dziećmi po całodziennym bałaganieniu wieczorami zaczynaliśmy sprzątać zabawki. Krzyczenie na dzieci, klapsy itd. Dzieciom trudno było sprzątać zabawki, ponieważ, biorąc je do rąk, im znów i znów chciało się pobawić z ulubionymi zabawkami. Ja zaś wpadałem w rozpacz, skąd w dzieciach tyle nieposłuszeństwa.
Z pomocą przyszły same dzieci. Pewnego razu po obejrzeniu filmu o ptakach, one oświadczyły: „Chodźmy zbierać zabawki jak pelikany”. One brały dolny koniec podkoszulki w zęby i w powstały worek zbierały zabawki. Sprzątanie przemieniło się w wesołą zabawę. Z myciem naczyń pomogła córka: „Tato, ja będę królową naczyń, a Grisza będzie królem stołów”. Mycie naczyń zamieniło się w opiekę nad swoimi poddanymi. Rzeczywiście, wiek od trzech do siedmiu lat – to okres zabaw. W zabawach dzieci opanowują życie, dla nich to nie rozpieszczenie, po prosu one tak przygotowują się do dorosłego życia. I trzeba brać to pod uwagę. Czasami, kiedy córka nie chciała zmywać naczyń, ja jej po prostu mówiłem: „Dobrze, Uljanoczka, zmęczyłaś się, idź, odpocznij. Ale naczynia trzeba pomyć, dlatego zawołaj Kopciuszka, żeby on mi pomógł”. Po minucie ona wracała, czasem przebrawszy się, a czasem nie, ale zawsze promieniejąca. „Dzień dobry. Jestem – Kopciuszkiem, przyszłam pomyć naczynia”. I potem zawsze radośnie i łatwo myła naczynia. Bawiąc się w pracowitą dziewczynkę, ona przyswajała pracowitość.
W książce Słynnej psycholog dziecięcej Iriny Jakowlewny Miedwiediewoj „Różnokolorowe białe wrony” jest wspaniały rozdział „Laury na kredyt”. W tym miejscu autorka opowiada o tym, że rodzice, niczym artyści, powinni rysować na duszy dziecka jasnymi kolorami. Jeśli dziecko stale ganią, że ono nie może nic zrobić akuratnie, że jest niechlujem, leniem, chuliganem, chciwcem, egoistą itd., to ono wkrótce, naprawdę, w to uwierzy. Myślimy przynaglić je do tego, żeby się poprawiło, udowodniło, że takim nie jest, ale efekt bywa, zazwyczaj, odwrotny. I dziecko będzie lenić się po prostu dlatego, że włożyło na siebie maskę lenia. A dusza dziecka, jak roślina, musi dokądś zmierzać. Jeśli chłopczyk wie, że jest bohaterem, że jest silny, to będzie starać się pokazać swoją siłę i brać się za wiele zadań w domu, gdzie wymagana jest męska siła. Jeśli zaś nazwać go „słabeuszem”, on będzie na wszelkie sposoby unikać wykazania fizycznej siły. Dlatego należy nie bać się chwalić dziecko zawczasu (dawać „laury na kredyt”), pokazując mu, w jakim kierunku trzeba podążać, aby stać się prawdziwym człowiekiem.
Irina Jakowlewna przytacza barwny przykład. Po tym, jak syn po raz kolejny rozpaczliwie płakał i wyrywał się w gabinecie dentystycznym, ojciec, przyszedłszy do domu, opowiedział mamie, że syn tym razem bardzo mężnie zachowywał się i prawie nie płakał. Matka bardzo ucieszyła się z takiego zachowania syna, jego odwagi. Syn ze zdziwieniem wysłuchał tego, a następnym razem rzeczywiście starał się znosić to z całych sił. A jeszcze kolejny raz w ogóle nie płakał, i zachowywał się rzeczywiście mężnie. Dziecko wyznaczono być bohaterem, i ono rzeczywiście wypełniło swoje zadanie. Kiedy próbowali go ganić i nazywać płaksą, zachowywał się, jak płaksa, ponieważ wewnętrznie zgodził się z tym, że lepiej być płaksą, próbując uniknąć nieprzyjemnej wizyty u lekarza. Być bohaterem jest trudniej, ale skoro chłopczyka nazwano bohaterem, on będzie starać się udowodnić wszystkim, że takim jest.
Przed chłopczykiem trzeba rysować piękny obraz męskości, siły, stanowczości, dzielności. Przed dziewczynką trzeba rysować obraz czułości, troskliwości, wrażliwości. I dziecko będzie wiedzieć, dokąd podążać. Realnie wygląda to bardzo prosto: „Tak, kto u nas jest najsilniejszy? Grigorij, a no, chodź, pomóż zanieść”. Dziecko określono jako najsilniejsze, i ono z radością wypełnia to swoje powołanie. I to są „laury na kredyt”.
Przy tym nie trzeba myśleć, że postępujemy przewrotnie czy podstępnie, chwaląc dziecko z góry, zawczasu. Po prostu w jego duszy trzeba widzieć najjaśniejszą stronę, wtedy właśnie ta strona będzie częściej przejawiać się. Na przykład, kiedy odrabialiśmy lekcje ze starszym synem w pierwszej klasie, to nie mało namęczyliśmy się póki nie zrozumieliśmy najprostszych rzeczy. Gdy tylko skarciliśmy go za niezdarnie napisane teksty i żądaliśmy, żeby zaczął pisać ładnie, natychmiast zaczynał coraz bardziej rozpraszać się. Nadal pisał tak samo brzydko, tylko teraz jeszcze i wolniej. I ile byś nie krzyczał na dziecko i nie groził, lepiej od tego się nie stawało. Wkrótce zmieniliśmy swoje postępowanie. W linijce tekstu zawsze znajdzie się mniej czy bardziej ładnie napisana litera. Wskazując ją, chwaliliśmy swego pierwszoklasistę, zwracając uwagę jednocześnie, że pozostałe litery jeszcze nie dorównują jej: „No, te literki na razie jeszcze nie bardzo, ale za to ta litera wyszła ci taka piękna! Zupełnie jak u nauczycielki!” I on, wysunąwszy język, zaczął starać się napisać jeszcze tak samo ładną, aby ucieszyć rodziców. Nadzieja na lepsze, umiejętność dostrzegania tego co najlepsze w dziecku – to jedna z cech prawdziwej rodzicielskiej miłości.
Za zewnętrznym nieposłuszeństwem mogą ukrywać się i popełnione wcześniej błędy rodziców. U nas do tej pory najstarszy syn Grigorij nie bardzo lubi myć naczynia, gdyż wywołuje to w nim wiele negatywnych skojarzeń dlatego, że wcześniej obstawialiśmy go podczas zmywania naczyń. Choć potem i załagodziliśmy sytuację, ciesząc się z jego sukcesów i chwaląc za nie, ale pierwotne wrażenia, najwyraźniej, gdzieś pozostały. Za to u córki zmywanie naczyń wywołuje tylko mnóstwo pozytywnych skojarzeń, i ona prawie zawsze z radością odpowiada na propozycję pozmywania naczyń.
W dzisiejszych czasach zaś rodzice bardzo często rysują na duszy dziecka daleko nie najjaśniejszymi barwami. Na przykład, dziecko wygłupia się (stroi miny) przed telewizorem, naśladując pop-gwiazdy. Rodzice, widząc to, śmieją się i rozczulają się. Dziecko widzi, że wszystkim to się podoba, że chwalą je. Znaczy, potem całe życie będzie ono starać się wygłupiać się (stroić miny). Rodzice będą potem wymagać od dziecka przyzwoitego zachowania, dziwiąc się: „My przecież, nie uczyliśmy go tego!” A tak naprawdę uczyli, kiedy dobrodusznie śmiali się, kiedy nie powstrzymywali dziecka.
Tak naprawdę, bardzo wiele uczymy dziecko sami, nawet nie zdając sobie sprawy, że to robimy. My dopiero w wieku pięciu lat zaczęliśmy poważnie zwracać uwagę, na to, że najstarsze dziecko przerywa starszym, wtrąca się w rozmowy. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, jak sam praktycznie go tego uczyłem. Wyraźnie pamiętam sytuację. Dziecko miało trzy lata. Przyjechał do mnie pewien batiuszka, rozmawiamy w kuchni. Przybiega syn, ja przerywam rozmowę, i całą uwagę przełączam na dziecko. Gdzieś wewnątrz coś podpowiadało, że batiuszka przyjechał z daleka, że rozmowa jest ważna, ale duma z tego, że rośnie u mnie syn, jaki jest sprytny i silny, przeważała. I my z batiuszką ze wzruszeniem słuchaliśmy dziecięcego gaworzenia. Było tak nie jeden raz, i za każdym razem dziecko otrzymywało lekcję, że ono – pępek ziemi, że jest ono ważniejsze od jakiegokolwiek gościa, że rodzice mają obowiązek rozmawiania z nim, a nie z inna osobą.
Jeszcze trochę o zakazach. Bardzo często słyszymy i sami mówimy o tym, że dziecko trzeba uczyć własnym przykładem. Ale w praktyce daleko nie zawsze rodzicielski obraz życia jest przekazywany dzieciom. Choć w określonych warunkach dzieci łatwo wypełniają zasady i przestrzegają zakazy, ustanowione przez rodziców. Przytoczę przykład. Kiedy w domu jest dużo dzieci, jeden z głównych problemów – to sprzątanie w domu, ponieważ dzieci mają zadziwiająca zdolność robienia bałaganu, brudzenia. Aby łatwiej walczyć z bałaganem w domu wprowadzany jest zakaz: jedzenia z kuchni nie wynosić, nie można jeść w pokojach. Aby zakaz był skuteczny, i dzieci nie poczuły się obrażone zakazami, wszyscy dorośli powinni przestrzegać ważnego warunku: zakaz obowiązuje wszystkich i zawsze!
Wszyscy z łatwością w swoim życiu przestrzegamy zakazu: „Nie wyskakuj przez okno, bo się rozbijesz”. Ponieważ jest to prawo fizyki, ono działa na wszystkich i zawsze. Dlatego każdy zakaz powinien mieć moc prawa fizycznego. W pokojach nie można jeść: w pokojach nie je ani mama, ani tato, ani babcia, ani rano, ani wieczorem, ani podczas oglądani filmów, ani podczas czytania książki – nikt i nigdy. Wystarczy że tato przyniesie kanapkę i usiądzie przed telewizorem, oglądając pobożny prawosławny film, jak dzieci czynią swoje wnioski. Kiedy ojciec kolejny raz powstrzymuje dziecko, aby nie wynosiło ciasta z kuchni, dziecko rozumie, że w zasadzie jednak w pokoju można jeść, ale tato zabrania tego, bo ma taką zachciankę. Okazuje się, ten zakaz – nie jest prawem natury, a kaprysem taty. I tu zaczynają się dziecięce żale, podejrzenia, że tato nie daje ciasta ze złości, z braku miłości do dziecka. A kiedy taty nie ma, można cichutko przemycić coś do pokoju dziecięcego, aby uraczyć się podczas zabawy.
Oto dlaczego obecnie oddawanie dziecka do przedszkola czy szkoły jest czasem niebezpieczne. Wcześniej w czasach radzieckich była jedna pedagogiczna przestrzeń: w rodzinie, w przedszkolu, w szkole – wszędzie były te same zasady, jednakowe wymagania, stworzone przez jeden system ideologiczny. Teraz jednej ideologii nie ma, dlatego rodzice powinni być czujni i stale interesować się warunkami (sytuacją) w przedszkolu i szkole. Nic dziwnego, że wielu prawosławnych rodziców stara się oddać dziecko do prawosławnych szkół, żeby zasady, przestrzegane w szkole, pokrywały się z zasadami, panującymi w domu. Kiedy dziecko w wieku 15-16 lat okrzepnie duchowo, będzie mogło przeciwstawić się zasadom otaczającego go ateistycznego świata, a do tego momentu rodzice powinni uważnie śledzić za tym, co otacza dziecko.
Choć czasem istnieją zakazy dla dzieci robienia czegoś, co dorośli robią. Na przykład, używanie zapałek, włączania różnych urządzeń. Na przykład, podczas wieczornych modlitw zapalamy świece. Kiedy dzieci zaczęły dorastać, im też bardzo zachciało się, jak dorosłym, zapalać świece. To normalne pragnienie, i pod naszym nadzorem dzieci zaczęły zapalać świece. Jeszcze dzieciom pod kontrolą dorosłych pozwala się włączać gaz i zapalać go zapałkami, ale przez pozostały czas działa zakaz. Ale i dorośli w pozostałym czasie nigdy nie używają zapałek.
Całkowicie zakazywać dorastającym dzieciom robienia tego, co robią dorośli, będzie niesłuszne z kilku powodów. Po pierwsze, dla dziecka, które dorastając chce robić wszystko, jak dorośli, jest to po prosu przykre. Po drugie, jeśli dziecko wewnętrznie dojrzało do tego, trzeba dać możliwość do rozwijania nowej zdolności, inaczej dorośli będą powstrzymywać rozwój dziecka.
Wszyscy rodzice chcą, aby ich dzieci były posłuszne, ale, pamiętając o posłuszeństwie, trzeba nie zapominać i o drugiej stronie. Dziecko stając się dorosłym, musi uczyć się samodzielności. Dlatego rodzice w określonych momentach powinni dawać możliwość działać według własnego uznania. Im więcej będzie w dziecku zdrowej samodzielności, tym łatwiej będzie dorośleć, pokonując przejściowy wiek dojrzewania. W tym wieku podrostki, z zasady, przejawiają tyle nieposłuszeństwa, że rodzice chwytają się za głowę. Ale takie jest prawo rozwoju duszy w tym wieku. Żeby nauczyć się samodzielnie podejmować decyzje, podrostek demonstracyjnie odrzuca rady i ostrzeżenia dorosłych. On chce wszystkim i samemu sobie udowodnić, że podjętą decyzję podjął wyłącznie on sam. Dlatego zanim uczynić to, czego od niego się wymaga, podrostek często robi dokładnie odwrotnie. Potem on zrobi prawidłowo, ale najpierw udowodni sobie, że prawidłowego wyboru dokonał sam, a nie dlatego, że zmuszono go tak uczynić.
Wiek przejściowy (dojrzewania) nie jest najlepszym okresem do tego, aby uczyć dzieci posłuszeństwa. Ale nie powinno być to powodem, aby całkiem nie stawiać podrostkom żadnych wymagań. Wymagać trzeba, ale trzeba pamiętać i o cechach wieku. Na przykład, rodzice mówią, aby ich córka wróciła o godzinie dziewiątej, a ona domaga się prawa imprezować do jedenastej. Jeśli rodzice ustąpią i cofną swoje wymagania, to córka potrafi przyjść i o godzinie jedenastej, i o dwunastej, doprowadzając do rozpaczy swoich rodziców. A jeśli rodzice nie ustąpią, to córka przyjdzie o dziesiątej. W rezultacie zostanie osiągnięty całkowicie akceptowalny kompromis. Rodzice mogą być zadowoleni, że zachowanie córki jest mniej więcej pod kontrolą, i ona nie zostaje do jedenastej, jak chciała. A córka może być zadowolona, że udowodniła rodzicom swoje prawa do niezależności.
I na zakończenie chciałbym dodać o jednomyślności rodziców. Różnica poglądów wśród dorosłych – to najbardziej sprzyjający grunt dla rozwoju kaprysów i nieposłuszeństwa. Kiedy między rodzicami nie ma zgody, to dziecko uczy się wybierać to, łatwiejsze, uczy się chytrości i podstępności. Różnica zdań rodziców – to jeden z objawów niedostatku miłości między nimi, a z tego korzenia wypływają wszystkie niedostatki w rodzinie.
W ten sposób, chcę pożyczyć rodzicom przede wszystkim pełni miłości, aby ich kochające serca podpowiadały im, jak postępować z dziećmi. Aby oni wierzyli i mieli nadzieję, że w duszy ich dzieci zaszczepione są najwspanialsze zdolności. Aby pomogli oni swoim dzieciom odkryć (otworzyć) te strony duszy.
Rodzina jest hierarchiczna, i jest to bardzo ważne, ale dla wychowywania wymagana jest prawidłowa hierarchia: ojciec – matka – dziadek i babcia – starsi bracia i siostry – ja – młodsi. Każdy członek musi mieć swoje miejsce w tej hierarchii. Właściwie, w przytoczonym schemacie dziadek i babcia stoją n drugim miejscu po rodzicach. Taka sytuacja ma miejsce w tym przypadku, jeśli starsze pokolenie już się zestarzało i samo przekazało starszeństwo swoim dzieciom. Słyszałem opowieści starszy ludzi o tym, że w starych rodzinach obowiązkowo nadchodzi moment, kiedy zestarzały głowa rodziny przywoływał swego syna i przekazywał mu swoje obowiązki.
Ta prawidłowa hierarchia nie powinna być naruszana. Jeśli żona stawia się na pierwszym miejscu, to szpeci rodzinę. Ale jest jeszcze jedno częste wypaczenie w strukturze współczesnych rodzin. Okazuje się, często utajoną głową rodziny jest dziecko. Spróbuję wyjaśnić, co mam na myśli.
Pewien prawosławny psycholog zauważa, że w radzieckiej pedagogice w 50-ych latach nastąpił przewrót. Zostało ogłoszone znane nam wszystkim motto: „Wszystko najlepsze – dzieciom”. Tak do niego przyzwyczailiśmy się, że nie wątpimy w jego słuszność. Aby wyjaśnić rodzicom, skąd biorą się ich problemy z dziećmi, ten psycholog zadawał rodzicom pytanie: „Komu w waszej rodzinie dostaje się najlepszy kawałek?” – „Oczywiście, dziecku”, – brzmi odpowiedź. A to i jest oznaka tego, że w rodzinie wszystkie relacje są wywrócone. Zacznijmy od tego, że lepszego kawałka w rodzinie nie powinno być w ogóle. Pierwsza i największa część powinna należeć się ojcu. Podkreślę jeszcze raz: nie najlepsza, a pierwsza i największa. Druga i mniejsza część – matce, a dalej wszystkim pozostałym – dziadkom i babciom, i, w końcu, dzieciom. Tak zawsze było w rodzinach z tradycyjnym prawosławnym stylem życia. Często wypytywałem starszych ludzi o to, jak wyglądał obiad w starych rodzinach. Każdy raz słyszałem coś podobnego. Na stół stawiano garnek z zupą. Jeden dla wszystkich! Żadnych lepszych kawałków, wszyscy jedli z jednego garnka. Ojciec zaczynał jeść pierwszy, przed nim nikt nie mógł sięgać swoją łyżką po zupę. Mięsa na początku nikt z zupy nie brał. Na koniec, kiedy już wszystko rzadkie będzie wysiorbane, ojciec stuknie raz w garnek, i to będzie sygnałem do tego, że można jeść mięso. Przy stole nikt nie rozmawiał, i do skończenia obiadu samowolnie odejść od stołu nikt nie mógł. Taka sytuacja w ruskich prowincjonalnych rodzinach utrzymywała się do końca lat czterdziestych*. Dopiero na początku lat pięćdziesiątych w wiejskich rodzinach pojawiły się naczynia dla każdego członka rodziny. Wcześniej każdy miał tylko swoją łyżkę. Jeśli we wsi odbywało się wesele, to naczynia do tego zbierane były w całej wsi. Tak było we wszystkich środowiskach. I w kupieckich, i w szlacheckich rodzinach szacunek dla starszych przenikał cały styl życia.
Pewna parafianka opowiadała, że kiedy oni pierwszy raz całą rodziną wyjechali z Moskwy na całe lato na wieś, to dokonała dla siebie wielu odkryć. Pewnego razu wrócili oni z ogrodu do domu z pewną sąsiadką, mieszkanką tej miejscowości. Ona w pierwszej kolejności, jak zawsze, zaczęła od razu przygotowywać do stołu dzieciom, aby wzmocnić ich po pracy. „Ty co tam robisz?!” – ze zdziwieniem pyta sąsiadka. „Jak co? Dzieci karmię”. – „Ty męża-to najpierw nakarm! Oto daje!” Dopiero wtedy ta parafianka po raz pierwszy pomyślała, że w rodzinie powinien być głowa rodziny, którego należy szanować i że trzeba przyuczać dzieci do szanowania ojca. Podstawowe reguły życia rodzinnego, które znała zwykła wiejska kobieta, były odkryciem dla mieszczanki, posiadającej wyższe wykształcenie, dużo czytającej i uważającej się za bardzo dobrą żonę.
W parafii, gdzie stawiałem pierwsze swoje kroki cerkiewnego życia (a i w wielu innych parafiach), prawie zawsze widziałem jeden obraz. Podczas Priczastija najpierw podchodziły dzieci, potem dorośli – i mężczyźni, i kobiety naprzemiennie. Uważałem to za całkiem normalne i prawidłowe. Ale czytając pewnego razu dawne cerkiewne pamiętniki, natrafiłem na opis porządku, w jakim podchodzili do Priczastija w dawnej Cerkwi. Najpierw przyjmowali Priczastije klirycy (chórzyści, lektorzy), potem świeccy: mężczyźni, kobiety i dopiero na koniec – dzieci. Na początku byłem zdziwiony: jak że tak?! Biedne dzieci zmuszano czekać! Potem zdziwienie ustąpiło miejsca zrozumieniu, że tak właśnie powinno być. Właściwie, całkiem maleńkie dzieci przyjmowały Priczastije, najwyraźniej, wcale nie na końcu, a po prostu na rękach swoich ojców i matek, razem z nimi przystępując do Priczastija, a samodzielne dzieci, których nie trzeba ciągle trzymać za rączkę, szły rzeczywiście na końcu. Tak powinno być, jeśli chcemy wyhodować dobre dzieci, które znają swoje miejsce w życiu.
Za co dziecko w rodzinie otrzymuje najlepszy kawałek? Za to że jest małe? Zatem strzeżcie się, rodzice! Dziecko bardzo łatwo przyucza się, że ma pewne przywileje po prostu dlatego, że jest małe. Zamiast tego żeby wydorośleć już w wieku 16-17 lat, współcześni kawalerowie dojrzewają dopiero koło 25, a panienki, które w ubiegłych wiekach czasami wychodziły za mąż już w wieku 14 lat, dorośleją dopiero około 20 roku. Do 17 lat rodzice rozpieszczają swoją dziecinkę, a potem dziwią się, dlaczego ich syneczek nie chce zarabiać sobie na życie, a ciągle domaga się od rodziców pomocy jak czegoś co mu bezwzględnie się należy. Przy czym fizyczne doroślenie następuje w tym wieku, w którym powinno: panienka fizjologicznie już zdolna jest zostać matką, chłopak fizjologiczne zdolny zostać ojcem. Ale nie są gotowi do tego moralnie.
Dziecko nie powinno mieć żadnych przywilejów, żadnych specjalnych praw, które wywyższałyby je ponad rodziców. Ono powinno znać swoje miejsce w rodzinie. Dziecko powinno mieć jasne wyobrażenia o hierarchii w rodzinie: „ojciec – matka – dziadek i babcia – starsi bracia i siostry – ja – młodsi bracia i siostry”. Jeśli przez 17 lat dziecko czy już podrostek stale wchłania: „Należy mi się najlepszy kawałek, bo jestem maleńki. Nie muszę pracować w ogrodzie, bo jestem maleńki. Mogę nie pomagać mamie, bo jestem maleńki i nie umiem jeszcze zamiatać”, – to taki stosunek do otaczającego świata pozostanie u niego do końca życia. Na początku jest maleńki, ponieważ nie chodzi jeszcze do szkoły. Potem maleńki, ponieważ jeszcze tyko uczy się w szkole. Potem maleńki, ponieważ jeszcze tylko uczy się na uniwersytecie. Dalej jest wciąż maleńki, ponieważ jest młodym specjalistą. I cały ten czas człowiek wymaga sobie specjalnych przywilejów dlatego, że jest maleńki.
Oczywiście, trzeba uwzględniać wiek dzieci i nie wymagać od nich tego, czego nie jest w stanie jeszcze robić, ale żadnych darmowych przywilejów być nie powinno.
*Ja osobiście pamiętam podobną, a może i taką sytuację ze swego dzieciństwa w ruskiej chłopskiej rodzinie (w ruskich wsiach na wschodzie obecnej Polski) w latach sześćdziesiątych. Byłem mniej więcej tak wychowywany, za co wdzięczny jestem rodzicom. Uwaga dotyczy całego tekstu. Przypis tłumacza.
Wy, prawdopodobnie, słyszeliście historie o dzieciach-Mowgli, które wyrosły wśród zwierząt. Znanych jest kilka takich przypadków, i co najważniejsze, że tych dzieci praktycznie nie udawało się przywrócić do ludzkiego trybu życia. Dla wychowania człowieka niezbędne jest ludzkie środowisko, w wilczym środowisku wyrasta wilk. Ja bym dodał jeszcze następujące: dla wychowania dorosłego człowieka niezbędne jest środowisko dorosłych ludzi. Dzisiejsze dziecko pogrążone jest w dziecięce środowisko ze swoich rówieśników, albo po prostu dziecięce środowisko, – przedszkole, szkoła, dziecięcy obóz. Kontakt dzieci z dorosłymi jest skrajnie ograniczony. Ale po takim wychowaniu nie powinniśmy się dziwić niedorozwojowi dzieci, zdumiewać się, dlaczego one tak powoli dorośleją. One przyzwyczaiły się być dziećmi. Kiedy dziecko wychowuje się w rodzinie, to od stałego kontaktu z dorosłymi ono przyswaja dorosłe podejście do życia. Już o tym trochę mówiliśmy.
Dla wychowania dorosłego człowieka konieczny jest silny związek pokoleń. Jak tylko osłabimy więź międzypokoleniową (oddawszy dziecko do przedszkola, szkoły, itd.), to zostanie utracone ogromne doświadczenie, nagromadzone przez setki lat, a każde nowe pokolenie zacznie od nowa starać się wynaleźć koło (rower). Cała zaś struktura współczesnej rodziny praktycznie niszczy więź międzypokoleniową. Ojciec cały dzień spędza w pracy z dala od rodziny. To pierwszy cios zadany rodzinie. Jakimi dzieci widzą swoich rodziców? Ojciec zmęczony przyszedł z pracy, kładzie się na tapczan i zaczyna czytać gazetę. Co zaczyna robić mój starszy syn, kiedy ja przychodzę do domu zmęczony i od razu próbuję odpocząć? On kładzie się obok na tapczanie albo na podłodze i zaczyna wariować (innego słowa nie znajduję). Tak on naśladuje dorosłych. Muszę zmusić się wstawać i zacząć czymś się zajmować, aby syn całkowicie nie przyzwyczaił się do bezczynności.
Wcześniej takiego rozerwania między pokoleniami nie było. 90% ogółu ludności było rolnikami. Ojciec pracował albo przy domu, albo niedaleko od domu, i dzieci od najmłodszego wieku uczestniczyły we wszystkich pracach. Dziecko przyswajało pracowitość od najmłodszego wieku. Pracować zaczynali już od wieku 4 lat. Chłopczyki często pomagali ojcom w polu, dziewczynki pomagały matkom w domu. Niedawno widziałem w kronice filmowej obrazy, nakręcone jeszcze przed rewolucją, jak pięcio-sześcioletni chłopczyk sam kieruje koniem i bronuje ziemię. Przypomnijmy sobie tego samego Niekrasowa, o „najmłodszym człowieczku”. Ale nie tylko wśród chłopów była silna więź pokoleń. Kupcy mieli swoje sklepy często w swoich domach, i znów dzieci od najmłodszych lat przyuczały się pomagać ojcom w prowadzeniu gospodarstwa.
Pewnego razu w dalekobieżnym pociągu długo rozmawiałem z pewną kobietą-lekarką, która podczas rozmowy oświadczyła: „Dobry lekarz może wyrosnąć dopiero w trzecim-czwartym pokoleniu. Ja wykładam w instytucie medycznym i doskonale widzę, że w pierwszym pokoleniu dobry lekarz – to wielki wyjątek”. Jako przykład podała swoich znajomych – dziedzicznych lekarzy. „Tam panuje szczególna atmosfera, tam dziecko już od dzieciństwa zna całą medyczną terminologię, ponieważ rodzice często omawiają swoje problemy. Ono już w średnich klasach łatwo posługuje się wszelkimi medycznymi poradnikami i encyklopediami. Już w ostatniej klasie szkoły – jest ono gotowym felczerem, choć nie otrzymało jeszcze żadnego wykształcenia medycznego. Ale najważniejsze, że przyswoiło ono już troskliwą postawę wobec chorych ludzi, którą przejęło od swoich rodziców”.
Zwróćcie uwagę – jedynie w ciągu 3-4 pokoleń może zgromadzić się doświadczenie. Na przykład, czcigodni, pobożni carowie wychowywali się przez kilka pokoleń. Z reguły mądrym władcą stawał się ten, kto jeszcze od dziecięcych lat wtajemniczony był we wszystkie wewnętrzne i zewnętrzne problemy państwa, kto widział swego rodzica, podejmującego decyzje, widział, do czego prowadzą te decyzje po wielu latach. Taki władca, z reguły, o cały poziom mądrzejszy jest od człowieka, który doszedł do władzy według zasady „od sadzy, do władzy”. I to jeszcze dlatego, że wcześniej carowie ponosili odpowiedzialność za swój naród i za swoje decyzje do końca swego życia. Kraj zmieniający władców, podobny jest do kobiety zmieniającej mężów, podczas gdy głowa rodziny – mąż – powinien być jeden na całe życie. Nie na darmo koronowanie na carstwo nawet zewnętrznie podobne jest do Sakramentu ślubu cerkiewnego małżonków. W obu przypadkach odpowiedzialność przyjmuje się na całe życie.
Teraz większość kobiet pracuje. Jeśli matka wychodzi do pracy, opuszczając swoją rodzinę, to jest drugi i najcięższy cios zadany rodzinie. Na jednym z seminarium o wychowywaniu dzieci pewna przedstawicielka oddziału do spraw nieletnich podzieliła się swoim spostrzeżeniem. Dopóki w rodzinie pije tylko ojciec, to dzieci są jeszcze normalne i rodziny nie można nazwać dysfunkcyjną. Ale jeśli popija i matka, to wtedy dzieci istotnie trafiają do kategorii trudnych, a rodzina – do kategorii dysfunkcyjnej. Coś podobnego można powiedzieć o wszystkich rodzinach. Kiedy z rodziny do pracy wyszedł ojciec – to jeszcze nie najstraszniejsze, ale jeśli z rodziny odchodzi matka, to rodzina rozpada się całkowicie. Przez cały dzień tata w pracy, mama w pracy, dzieci w przedszkolu czy w szkole. Gdzie rodzina? Można odpowiedzieć: przecież wieczorem wszyscy się zbierają, w dni wolne od zajęć też wszyscy są razem. Ale jaki jest cel, z reguły, u dorosłych wieczorem i w dni wolne? Cel w większości przypadków jeden – odpocząć. A dzieci często i w tym czasie wybiegają pospacerować albo posiedzieć u przyjaciół. Każde pokolenie rośnie, rozwija się samodzielnie. Dlaczego teraz u wielu dzieci zauważa się zaburzenia psychiczne? Ponieważ rodzina, która była zawsze silną tarczą, ochroną dla dziecięcej duszy, teraz jest zniszczona. Zamiast przytulnego domu – tylko pogorzelisko.
Ale w jaki sposób przekazywane jest doświadczenie życiowe od jednego pokolenia drugiemu? To doświadczenie przekazywane jest, z reguły, poprzez wspólną pracę. Ojciec pracuje z synem, i ten chłonie wszystkimi strukturami (komórkami) swojej duszy ojcowski stosunek do życia. Nie rozmowa, nie pouczenie, a jedynie wspólne działanie.
W niedzielnej szkole w naszej świątyni zderzyliśmy się z tym problemem. My, dorośli, mamy doświadczenie cerkiewnego życia, a dzieci, które w swojej większości przyszły do nas z niecerkiewnych rodzin, mają pragnienie przyłączyć się do tego doświadczenia. Ale ucerkowienie dzieci przebiega bardzo trudno – przecież my nie jesteśmy rodzicami i nie możemy żyć z nimi. A efektywność zajęć z Zakonu Bożego (z religii) jest bardzo niewielka. Przecież czym jest godzina-dwie tygodniowo w życiu dziecka, kiedy ono ze swoimi przyjaciółmi biega po ulicy po trzy-cztery godzin dziennie? Oczywiście, ulica zajmuje w jego życiu znacznie ważniejsze miejsce. Zajęcia z religii są potrzebne, ale przynoszą istotną korzyść tylko w tym przypadku, jeśli cała rodzina jest wierząca, dzieci wychowywane są w cerkiewnym duchu i jako pomoc rodzicom prowadzone są zajęcia, aby dać dzieciom systematyczną wiedzę o Bogu i Cerkwi, co mogą uczynić nie wszyscy rodzice. I okazuje się, że jedynym miejscem, gdzie my prawdziwie, choć trochę mogliśmy przyłączyć dzieci do doświadczenia cerkiewnego życia, był letni obóz pracy dla dzieci. Na dwa tygodnie wyjeżdżaliśmy do jednej z wiosek, rozbijaliśmy w pobliżu cerkwi obóz namiotowy i żyliśmy, maksymalnie robiąc wszystko swoimi rękami. Tylko tu, kiedy byliśmy z dziećmi ramię w ramię, całe 24 godziny na dobę, kiedy one żyły i pracowały z nami, następowało prawdziwe dotarcie (szlifowanie) charakterów i prawdziwe przekazywanie doświadczenia życiowego.
A póki współczesne dzieci rosną w swoim pokoleniu, nie mając kontaktów ze starszymi, one „gotują się w swoim własnym soku”, co nie jest im chyba pożyteczne.
Problem ojców i dzieci, moim zdaniem, na taką skalę przejawił się wyjątkowo w XVIII-XIX wiekach, od tej pory, kiedy zaczęły burzyć się rodzinne filary w wyższych kręgach społeczeństwa. Mam przed oczyma rodziny, pracujące na roli. Dzieci w tych rodzinach są pierwszymi pomocnikami, i żadnych typowych dla naszego życia konfliktów między ojcami i dziećmi ja tam nie widziałem. Pewien współczesny pisarz bardzo słusznie pisze, że są dwa style życia: miejski i wiejski. Na wsi dzieci są rodzicom potrzebne, ponieważ potrzebni są pomocnicy w gospodarstwie. Praca na wsi nie jest tak wąsko wyspecjalizowana i dorosłym mogą dobrze pomóc też dzieci, – potrzebny jest tylko zapał, chęć do pracy, cierpliwość itd. Wszystkie te cechy wychowywane są właśnie poprzez wiejski styl życia. W mieście wszystko jest inaczej, tam industrializacja (uprzemysłowienie). A właśnie industrializacja szczególnie mocno niszczy rodzinę, ponieważ obecnie wymagana jest coraz bardziej wąsko specjalistyczna praca. I jeśli wcześniej można było wziąć małoletniego syna na pole aby pomógł orać ziemię czy kosić trawę, to teraz syneczka do elektrowni atomowej nie weźmiesz i przy maszynie z cyfrowym programem sterownia obok siebie nie postawisz. A i córka mamie teraz w prowadzeniu księgowego rozliczenia w przedsiębiorstwie w żaden sposób nie pomoże. Wysoka kwalifikacja całkowicie odrzuca możliwość małemu synowi stania obok ojca, a córce obok matki. Wysokokwalifikowanemu (ale wąskiemu) specjaliści dzieci są jedynie przeszkodą w jego miejscu pracy.
Właściwie nie patrząc na to, że prac chłopska uważana jest często za mniej wykwalifikowaną, bardziej prymitywną, niż inne, to tak nie jest. Chłopska praca jest znacznie bardziej twórcza i wymaga ogromnej kwalifikacji. Tu człowiek ma do czynienia ż żywą naturą, roślinami i zwierzętami, on zależy od natury, a nie od mechanizmów. A to znaczy, że człowiek znajduje się w ciągle zmieniających się warunkach, musi brać pod uwagę znacznie więcej warunków i okoliczności niż przy pracy z techniką. Człowiek ciągle musi podejmować decyzje, a to i oznacza, że przebywa on ciągle w twórczym procesie. Chłop, z reguły, nie staje się wąskim specjalistą, ponieważ musi być szerokim specjalistą: on musi umieć i orać, i kosić, i doić, i sadzić, i pleć, i rąbać, i heblować… I każdy rodzaj chłopskiej pracy ma tyle tajemnic, że można z całą pewnością powiedzieć, że dobry rolnik – to człowiek bardzo wysokokwalifikowany.
Młodzi ludzie dorośleją w dzisiejszych czasach bardzo powoli. Infantylizm* podrostków zakorzeniony jest w naszym układzie życia i typowych wyobrażeniach o dzieciach. Wcześniej życie zmuszało przyuczać dzieci do pracy przykładowo od wieku czterech lat. Od wieku siedmiu lat wszystkie dzieci zaczynały spowiadać się, to znaczy już uczyły się nieść odpowiedzialność za każdy swój postępek. Na dziecko od najmłodszych lat patrzono jak na człowieka, przygotowującego się do zostania dorosłym. Świadomie i celowo je do tego przygotowywano.
Rzeczywiście, na dziecko trzeba patrzeć jak na maleńkiego dorosłego. Zaś zasadę wychowania w naszych czasach można bardzo jasno określić słowami jednej ze współczesnych piosenki: „Tańcz, pókiś młody”. Póki dziecko jest maleńkie, dużo mu się pozwala. To prowadzi do tego, że nawet dwudziestoletniego dryblasa mamuśki będą dalej pielęgnować i pieścić. A żeby zmusić dziecko pracować w wieku 4-5 lat, prawie nie do pomyślenia: „Ono przecież jeszcze maleńkie!”
A kiedy nagle specjaliści przypomną sobie o ogólnym opóźnieniu (niedorozwoju) dzieci, to zaczynają sztucznie rozwijać dziecko. Wymyślane są przeróżne rozwijające programy, gry. Wszystko to jednak świadczy o tym, że dzieci najwyraźniej nie otrzymują czegoś w wystarczającej ilości nawet w normalnych rodzinach. A dzieci nie otrzymują wystarczająco podstawowej komunikacji z dorosłymi, ale nie dziecięcej komunikacji, a dorosłej. Trzeba, aby nie rodzice zniżali się do poziomu dzieci i zaczynali biegać, skakać, bujać się, budować wieże i babki piaskowe, trzeba, żeby dorośli przyjmowali swoje dzieci do swego dorosłego życia. Jeśli dziecko zostanie włączone w życie dorosłych, będzie rozwinięte! Współczesne zaś dziecko włączone jest w życie swoich rówieśników, a nie dorosłych.
W jednej szkole w Taldomie w pokoju nauczycielskim wisi dobry plakat ze słowami: „Opowiedz – i ja zapomnę, pokaż – i ja zapamiętam, zrób ze mną – i ja się nauczę”. Wydaje mi się, że te słowa wszyscy rodzice powinni napisać wielkimi literami w swoim mieszkaniu. Rzeczywiście, jeśli dziecko wie, że matka pracuje gdzieś w fabryce i jest przodownikiem fabrycznym, to jeszcze nie znaczy, że wyrośnie ono pracolubne (pracowite). Jeśli ono na własne oczy widzi, jak matka ciągle pracuje, myje naczynia, sprząta w domu, pierze ubrania, – to dobrze, ale jeszcze nie znaczy, że będzie ono lubić pracować. Trzeba razem z dzieckiem myć naczynia, sprzątać z nim w domu, przyuczać je do prania (to znaczy wprowadzać je w swoje dorosłe życie) – wtedy jest nadzieja, że będzie ono pracowite. Dziecko może myć naczynia już w wieku trzech lat. Ono cieszy się, że przyłącza się do życia dorosłych. Wszystkie dzieci stale naśladują dorosłych, tylko trzeba dawać im możliwość przejawiania swoich pragnień w prawdziwej pracy.
Mamy znajomych, których dzieci przychodzą czasem do nas w gości. Któregoś razu daliśmy tym dzieciom do rąk noże, aby obierały z nami ziemniaki, i radość dzieci nie miała granic. One zawsze chciały nauczyć się obierać ziemniaki, tak sprawnie jak mama, ale według słów tej właśnie mamy, są one jeszcze zbyt małe do tej pracy. A tu dano im możliwość popracować, jak dorośli. One zaczęły specjalnie częściej przychodzić do nas i prosić aby mogły w czymś nam pomóc. Okazuje się, rodzice nie boją się oddawać dzieci do różnych rozwijających kółek od wieku trzech-czterech lat, a dać dziecku w wieku trzech lat nieostry nożyk, aby pokroiło grzyby do zupy, już budzi strach.
Wszystko zależy od układu rodziny – trzeba, aby rodzice byli stale nastrojeni na to, aby wychować sobie pomocników. Współczesne mamy i tatusiowie z podziwem śmieją się i radują się, widząc, jak ich mała córka tańczy, naśladując gwiazdy pop-muzyki, widziane w telewizji. Oczywiste jest, że w tym przypadku rodzice nastrojeni są na to, aby wychować estradową śpiewaczkę, a nie pomocnicę dla siebie. Dzieci doskonale wyczuwają, co podoba się rodzicom i co trzeba zrobić, aby ich zadowolić.
Mój dziadek ożenił się z babcią, kiedy miała ona 14 lat. Zabrał ją daleko na południe, gdzie upatrzył niezłą działkę ziemi, kiedy służył w wojsku. W wieku 14 lat była ona pełnowartościową panią domu. Przy prawidłowym wychowaniu w tym wieku dziewczęta już w pełni są sposobne samodzielnie prowadzić całe gospodarstwo i wewnętrznie gotowe do macierzyństwa. Tak przy okazji, i teraz wiejskie dziewczynki w wieku 12-13 lat – są już wspaniałymi gospodyniami domowymi.
Rodzice małej dziewczynki powinni patrzeć, aby wychować dziewczynkę, która w wieku 14 lat będzie całkowicie samodzielną gospodynią. Jak to osiągnąć? Wydaje mi się, że bardzo ważnym jest nie tracić czasu. Każdemu rodzicowi potrzebna jest najbardziej elementarna wiedza. Przecież w rozwoju dziecka są określone etapy, kiedy kształtują się w nim te czy inne zdolności. Są one dobrze znane psychologom. Niestety, w szkole nie wykłada się nawet elementarnej wiedzy z zakresu dziecięcej psychologii rozwojowej, chociaż cała ta wiedza będzie niezwykle przydatna praktycznie dla wszystkich. Przecież rodzicami będzie przytłaczająca większość dzisiejszych uczniów.
Na przykład, jeśli trener prowadzi sekcję koszykówki, to on musi wiedzieć, że dokładność rzutu zależy od precyzyjnej koordynacji ruchów. Ta koordynacja kształtuje się w wieku 12-14 lat. To znaczy, że jeśli dziecko przyszło do drużyny w wieku 15 lat, to nigdy już nie będzie miało dobrego rzutu, ponieważ czas, kiedy formowały się jego mięśnie, zakończenia nerwowe, które odpowiadają za dokładność rzutu, już przeminął. Nawiasem mówiąc, właśnie w tym wieku zaczyna się kształcenie zawodowe w szkołach. Ważne jest na tym etapie nauczyć dziecko trzymać w ręku młotek, piłę, śrubokręt. Choć nauczyć się pracować nimi dziecko powinno było jeszcze wcześniej, ale właśnie w tym wieku rozwijają się u niego zdolności do dokładnych i precyzyjnych prac i właśnie w tym wieku można wychować mistrza swego rzemiosła, u którego będzie wszystko „palić się w rękach”. Właśnie w tym wieku – od 12 roku życia – dzieci oddawane są do szkoły plastycznej, ponieważ stają się zdolnymi przekazywać precyzyjnym ruchom ołówka czy pędzla swoje pomysły. I ta zdolność związana jest nie tylko z rozwojem mięśni, ale i rozwojem sił duszy, przejawem zdolności pojmowania piękna i zdolności przekazywania harmonii.
Jest też w rozwoju dziecka i określony etap, kiedy kształtuje się samo przyzwyczajenie do pracy. Jest to wiek około 4-6 lat. Właśnie w tym wieku trzeba zaczynać przyuczać dziecko do pracy. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę i możliwości dziecka. Ono rzeczywiście nie jest jeszcze zdolne do długotrwałej i gorliwej żmudnej pracy. Ale dziecko już powinno wiedzieć, czym jest praca. Musi ono mieć określone obowiązki w domu. Jeśli przegapić ten wiek, to potem przyuczanie dziecka do pracy będzie praktycznie bezużyteczne. Ono, prawdopodobnie, i będzie mogło zrobić coś bardzo ładnie, ale samej pracy nie będzie lubić i podobnych pięknych rzeczy robić nie będzie.
W wieku dwóch i pół czy trzech lat dziecko, na przykład, jeszcze za wcześnie posyłać do sklepu po chleb. Ono po prostu nie umie jeszcze kierować swoimi uczuciami. Na przykład, spotka po drodze kota i koniec: pobiegnie za nim, zapomniawszy o jakimś tam sklepie. Jeśli dziecko chce podrygiwać nogami w łóżku, to nie możecie zmusić go, aby nie podrygiwało nóżką. Jeśli nie ma gdzie podziać energii, i nie panuje ono nad sobą, choć będziecie je karać paskiem czy ręką po czułym miejscu. Minutę po karze nóżki zaczną znów podrygiwać. Ale po trzech latach u dziecka pojawia się zdolność kontrolowania swoich pragnień. Pojawi się u niego chęć pobiec za kotem, ale może już ono pokonać jedno swoje pragnienie i wypełnić drugie – dojść do sklepu. U dziecka stopniowo pojawia się odpowiedzialność za powierzone mu zadania. Ta nowa zdolność powinna rozwijać się, dlatego już od wieku czterech lat trzeba przyuczać dziecko do jakichś stałych obowiązków domowych. Inaczej czas na to, aby zaszczepić mu pracowitość i odpowiedzialność, będzie stracony.
Kiedy dziecko podrasta, trzeba i powinno się przyswajać je do prawidłowego planowania swego życia. Kiedyś słyszałem opowiadanie pewnej młodej jeszcze kobiety o tym, jak ona uczy swoją wnuczkę. Kiedy wnuczka długo błaga babcię o jakiś poważny zakup (magnetofon, ubranie itp.), to babcia postępuje w następujący sposób. Ona kupuje rzecz, ale nie po prosu, a bierze ją na kredyt. Kiedy po jakimś czasie u wnuczki pojawia się nowe pragnienie kupić coś, to babcia jej odpowiada: „Poczekaj. Pamiętasz, kupiłyśmy z tobą magnetofon? Jeszcze na razie nie wypłaciłyśmy za niego. Teraz odkładamy pieniążki na to, aby rozliczyć się. A kiedy rozliczymy się z tym zakupem, wtedy kupimy coś nowego”. Tak wnuczka od dzieciństwa przyucza się planować swoje wydatki i współmierzyć swoje pragnienia i możliwości. Od dzieciństwa ta wnuczka wprowadzona jest w życie dorosłych i uczestniczy w nim, nabywając nawyki podejmowania decyzji i odpowiedzialności za nie.
*Infantylizm: 1. «naiwność i niedojrzałość w zachowaniu osoby dorosłej» 2. «patologiczne zahamowanie psychicznego rozwoju człowieka»
Jeszcze jeden problem związany z tym, że współczesny mężczyzna przestaje być gospodarzem (panem), jak w swojej rodzinie, tak i na swojej ziemi, w swoim interesie, – przestaje być gospodarzem w ogóle. Współczesna cywilizacja stworzyła swój system gospodarczy. Głównym kierunkiem współczesnego uprzemysłowienia – jest stworzenie wielkich, o dużej mocy przerobowej, zakładów produkcyjnych, w których osiąga się najniższe koszty własne produktów. Wszystko to wymaga wąskiej specjalizacji pracy – jeden zakład przygotowuje kołki, drugi śrubki czy trybiki, trzeci składa kołki ze śrubkami i zębatkami w jeden mechanizm. Przy takim systemie gospodarowania my wszyscy sami stajemy się trybikami ogromnego mechanizmu. Industrializacja praktycznie wyparła naturalną gospodarkę. Wszyscy postrzegają to jak jakieś dobre osiągnięcie cywilizacji. Naturalne gospodarstwo, kiedy człowiek wszystko robił swoimi rękoma – i orał, i kosił, i budował dom, – wydaje się bezpowrotnie przestarzałym.
Ale nie we wszystkim to osiągnięcie jest dobre. Współczesny przemysłowy styl życia rozkłada (psuje) społeczeństwo od wewnątrz, i przede wszystkim rozkłada rodzinę. Mężczyzna musi być głową rodziny. On zawsze i był takim wcześniej. On był i głową rodziny, i gospodarzem na swojej ziemi i w swoim domu. Teraz człowiek stał się najemnikiem, a nie gospodarzem. Zupełnie typowe rozumowania: „Przyszedłem do fabryki, odpracowałem swoje godziny i poszedłem do domu. A w nocy gdyby ona nawet wybuchła, ja mało ucierpię. Szkoda, oczywiście, że nowej pracy trzeba szukać, a tak, ogólnie mówiąc, nic strasznego, można przeżyć. W razie katastrofy państwo mimo wszystko gdzieś mnie zatrudnić powinno”.
Takie warunki praktycznie zabijają odpowiedzialność w starszym pokoleniu. Jeśli zabijają nie od razu, to stopniowo. Choćby tym, że w ogóle nie pomagają tej odpowiedzialności rozwijać się. Co znaczy być odpowiedzialnym? Jeśli ja dziś nie posieję, to jutro ja i moje dzieci nie będziemy mieli co jeść. Jeśli nie nakarmię swego bydła, to po kilku dniach ono zdechnie. Czyli samo życie przyuczało do odpowiedzialności, do gospodarskiej postawy, ponieważ człowiek był gospodarzem swoich spraw. We współczesnym układzie życia wiele się zmieniło. O tym, kiedy i ile siać, niech myśli agronom. O tym, aby karmić bydło, niech dogląda zootechnik: „Moja sprawa maleńka, powiedzieli mi, – więc zrobię, a samemu pchać się na rożen (w kłopoty) – nie, wybaczcie”.
Utrata gospodarczego podejścia, czyli praca najemna, oszpeca średnie pokolenie, i, naturalnie, przechodzi na młodsze pokolenie. Mądre, odpowiedzialne podejście do życia wychowywane jest przez kilka pokoleń, a zatracić się może bardzo łatwo i szybko.
Prywatne gospodarstwo, niewielkie rodzinne przedsiębiorstwo – to najbardziej sprzyjająca atmosfera dla wychowania utraconego dziś podejścia do życia. Oczywiście, naturalnego gospodarstwa już nie przywrócisz, ale wzywam was nie zachwycać się szczególnie osiągnięciami cywilizacji, a pamiętać, czym musimy płacić za te osiągnięcia. Jeśli wybór określić bardzo jasno: „Co wam ważniejsze: owoce cywilizacji czy mocna rodzina?” – ja zdecydowanie wybiorę mocną rodzinę.
Przypominam, że industrializacyjny styl życia rozrywa jeszcze i związki między pokoleniami, o tym całkiem niedawno mówiliśmy.
Wszystkie wskazane wcześniej strony miały miejsce w okresie radzieckim. Po pierestrojce pojawiły się nowe zjawiska, jeszcze bardziej zniekształcające stary sposób życia.
Jedną z najważniejszych cech współczesnego życia jest brak jakiejkolwiek państwowej albo chociażby ogólnie uznanej ideologii. Próby nauczania chrześcijańskiego światopoglądu po długim okresie bezbożności często przyjmowane są jak próby popów wciągnąć do świątyń jak najwięcej ludzi, aby napełnić sobie kieszenie. Powrót do komunistycznej ideologii nie wydaje się już możliwym po tym wszystkim, co opowiada się nam o bestialstwach bolszewików.
Ale wychowanie bez ideologii jest praktycznie nie do pomyślenia. Można nawet powiedzieć, że ideologia – jest właśnie systemem wychowania (jak dorosłych, tak i dzieci). Ideologia zakłada obecność ideałów (bohaterów, przykładów z życia, godnych naśladowania), norm moralnych (co jest dobre i co jest złe) i hierarchii wartości (na przykład, publiczne interesy są ważniejsze od prywatnych). Ideologia jako system wychowania może być też chrześcijańska, jeśli państwo zacznie wychowywać podrastające pokolenie na przykładzie chrześcijańskich męczenników i ascetów, przyjmie przykazania Boże w charakterze norm moralnych i będzie ukierunkowywać się na chrześcijańską hierarchię wartości (na przykład, „Szukajcie przede wszystkim Carstwa Bożego, i reszta będzie wam dodana”).
Przypuśćmy, że nie jesteście jeszcze gotowi do tego, aby w pełni utrzymywać się chrześcijańskiego stylu życia i wychowywać dzieci na przykładzie prawosławnych świętych. Ale chciałbym, aby wszyscy siedzący tu w klasie zapamiętali, że jeśli w waszej rodzinie nie będzie żadnego stanowiska ideologicznego, to strzeżcie się. Drzewo rośnie smukłe, jeśli ciągnie się do słońca. Pozbawcie go źródła światła, i będzie ono zniekształcone, brzydkie. Dusza dziecka potrzebuje przykładów do naśladowania. Jeśli nie dacie ich dziecku i nie będziecie śledzić tego, co proponowane jest dziecku jako ideał, to ono będzie naśladować nie to, co wy byście chcieli. Dziecko trzeba dosłownie otaczać tymi wzorcami i przykładami, które uważacie za pożyteczne. Ruskie bajki, dobre stare radzieckie filmy i filmy animowane – oto co może napełnić duszę dziecka wspaniałymi, dobrymi i mądrymi wzorcami, obrazami.
Każdy jasny obraz pozostawia w duszy dziecka głęboki ślad. Jeśli pozwolicie oglądać w telewizji wszystko jak leci, to do biedy niedaleko. Dziecko chłonie wszystko, szczególnie zapamiętuje zachowanie się dorosłych i naśladuje ich. Jeśli dziecko widzi w reklamie telewizyjnej, jak grupa zdrowych mężczyzn skacze z radości, kiedy pada na nich z nieba skrzynka piwa, to ono zapamięta, że przy słowie „piwo” trzeba skakać i się radować. Jeśli dziecko widzi w telewizji, jak zdrowi mężczyźni wytrzeszczają oczy na przechodzącą obok mini-spódniczkę udając ekspertów mrugają do siebie, to ono będzie w szkole oglądać nogi swoich koleżanek z klasy i mrugać do swoich kolegów. To będzie normą jego zachowania.
Teraz niektórzy, a być może, nawet większość rodziców uważa, że dziecko powinno znać wszystkie strony życia. „Niech dziecko wie wszystko! A to wyrośnie w cieplarnianych warunkach, wejdzie w życie, spotka się z prawdą życia i nie wytrzyma prób (doświadczeń) jakie na nie się zwalą”. Albo inny człowiek kłócił się ze mną i mówił: „No, zabronię mu oglądać telewizję, a on pójdzie do kolegów i będzie tam oglądać, otworzywszy usta, to, czego w domu nie pozwalają. Lepiej już niech w domu wszystko ogląda, i będziemy wiedzieć, co się z nim dzieje. A zakazany owoc – zawsze jest słodki!”
Z powodu takich rozumowań należy zwrócić uwagę na trzy momenty. Po pierwsze, zadanie wychowania, oczywiście że, nie polega na zakazach. Jak powiedział mi pewien hieromnich, zadane wychowania polega na tym, aby rozwinąć w dziecku smak i rozumienie, co jest dobre i co jest złe. Żeby dziecku samemu nieprzyjemnie było oglądać zły film. Po drugie, żeby dziecko samo mogło oceniać, trzeba mu na początku dać przykład (wzór), na podstawie którego będzie ono wszystko oceniać, z którym będzie ono porównywać. Dlatego bardzo ważne jest, aby we wczesnym dzieciństwie dziecko karmiło się (nasiąkało) tylko z czystych źródeł. Na przykład, jeśli takie arcydzieła radzieckiej animacji, jak „Kwiatek Aleńki”, „Pinokio”, Księżniczka-żaba”, Konik-garbusek”, nakręcone w 40-60 latach, będą otaczać dziecko, to współczesny film animowany z bójkami i mordobiciem dziecko wyraźnie oceni jako zły i samo nie zechce go oglądać. W pewnej rodzinie widzieliśmy, jak dzieci od razu wołają rodziców, kiedy widzą na ekranie coś współcześnie-natrętnego, niezwykłe dla nich. One od razu czują, że zaraz będzie jakieś okrucieństwo, i proszą rodziców szybciej wyłączyć telewizor.
Ja nie boję się, że moje dziecko przy tym wyrośnie na rozpieszczone stworzenie, wyrośnięte w cieplarnianych warunkach. Wszystko wręcz przeciwnie: tylko chroniąc dziecko przed filmami, niszczącymi jego psychikę, można wyhodować je silnym. Kiedy sadzimy drzewo, to rozumiemy, że nie od razu stanie się ono potężne i mocne. Póki jest maleńkie łatwo można je zgnieść, złamać, wyrwać z ziemi, czy w końcu, wygiąć, aby rosło ono wykrzywione. Ale upłynie 10-15 lat, i już go nie zmienisz, nie wyprostujesz. Tak i dusza człowieka. Jeśli dusza zawsze dąży ku Niebu, to człowiek będzie żyć uczciwie i prosto. Jeśli dusza ludzka jeszcze w dzieciństwie była nadłamana (wykrzywiona) grzechami, to ślad od tego też będzie na całe życie. Tak więc jeśli „hartować” duszę i system nerwowy dziecka widokiem krwi i zabójstw, to tak naprawdę jego serce po prostu stwardnieje, i w kontakcie z prawdziwym bólem nie będzie on zauważony. I jeśli nagle rodzicom będzie źle, to serce ich ukochanego „zahartowanego” dziecka będzie milczeć, i ani kropli litości czy współczucia w tym sercu nigdy nie znajdzie się.
Wychowanie zakłada stworzenie w człowieku określonej hierarchii wartości. Bez tej hierarchii nie ma możliwości oceniać sytuacji i podejmowania decyzji. Na przykład, dziennikarzowi proponują napisać kłamliwy artykuł za niezłe wynagrodzenie. Jeśli w jego hierarchii wartości sumienie jest na pierwszym miejscu, on łatwo odrzuci tę propozycję. To normalny, uczciwy człowiek. Jeśli u niego na pierwszym miejscu są pieniądze, on łatwo się zgodzi. To jawny nikczemnik, łajdak. A jeśli człowiek nie posiada żadnych zasad? To będzie całkowicie pozbawiony zasad i skrupułów i dlatego bardzo niebezpieczny człowiek. On w pewnym sensie jest gorszy od jawnego łajdaka, ponieważ nie wiesz, czego po nim się spodziewać.
Jeden współczesny teolog mówił coś takiego. Nie dawać dziecku żadnych zasad moralnych – jest to tym samym, co nie uczyć człowieka języka. Są rodzice, którzy mówią: „Ja nie chcę decydować za dziecko, niech wyrośnie i samo wybierze wiarę”. Ale w takim razie niech ci rodzice będą konsekwentni i nie wybierają języka dla swego dziecka, niech ono wyrośnie i samo wybierze, w jakim języku będzie rozmawiać: francuskim, angielskim czy chińskim. „Nie-nie, co ty, to on niedorozwinięty wyrośnie. Jak to, języka nie uczyć?!” – oburzą się rodzice. A nie dając dziecku żadnej wiary, hodujemy je moralnie niedorozwiniętym. W tym czasie, kiedy w jego duszy powinny kształtować się normy zachowywania się i wyobrażenia o tym, co jest dobre i co jest złe, rodzice postanowili przemilczeć o tym.
Jeśli w czasach radzieckich ideologią zajmowała się szkoła, to współczesny system edukacji zajmuje się teraz tylko gołą informacją, sumą wiedzy. „Wiedza – potęga” – głęboko fałszywe hasło. Ważny jest nie tylko sam fakt, ale też jego ocena. A żeby coś ocenić, potrzebna jest skala, punkt odniesienia, ilość wiedzy w niczym tu nie pomoże. Potrzebny jest system wartości: co jest dobre i co jest złe.
Stopniowo następuje zmiana wartości: profesjonalizm ceni się wyżej, niż przyzwoitość, dobroć, uczciwość. Nowe pokolenie goni za profesjonalizmem, ale jest to straszne. Szczęście człowieka w 90%, jeśli ni bardziej, zależy od jego rodziny, od tego, jak on będzie w stanie urządzić swój dom, jakie tam będzie środowisko. Współcześni rodzice zajmują się przygotowaniem dzieci do przyszłego życia tym, że posyłają je do prestiżowej wyższej uczelni. A czyż nie lepiej wychować skromnego, pracowitego człowieka, który twardo stałby na nogach nawet w czasie kataklizmów? Profesjonalizm nie daje szczęścia. Wielu ludzi, którzy odnieśli wspaniałe sukcesy w pracy, ale nie zachowali przez to swojej rodziny, w wieku 40-45 lat nagle stają przed dość strasznym pytaniem: a po co mi to wszystko potrzebne? Komu od tego stało się lepiej?
I chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną konsekwencję tego, że nie mamy żadnej ideologii. Jest to obecność celowego ukierunkowanego demoralizowania (rozkładu) młodego pokolenia. O tym, dlaczego jest to straszne dla każdego człowieka, wydaje mi się, już dużo było powiedziane. Zepsute dziecko nigdy nie stanie się dobrym obywatelem. Dziecko nie umie jeszcze radzić sobie z silnymi wrażeniami i pojawiającymi się pasjami. A teraz, po pierestrojce, na dziecko od najmłodszych lat wywierany jest nacisk ze strony całego uprzemysłowienia rozrywki i smakołyków, a w starszym wieku – seksualna demoralizacja. Póki to uprzemysłowienie będzie działać, nie można mieć nadziei na wychowanie dobrego pokolenia. Drogie dzieci, kiedy wyrośniecie, zróbcie wszystko, aby w naszym kraju waszych dzieci nikt nie mógł psuć, demoralizować.
Dzieci według sił swego wieku nie mogą stać w cerkwi i modlić się tak samo, jak dorośli. Na przykład, dzieci od narodzin do roku zwykle przynoszone są do świątyni tylko dla Priczaszczenija (udzielenie Priczastija, Świętych Darów).
Dzieci od roku do 3 lat mogą spokojnie zachowywać się w cerkwi nie dłużej niż pół godziny, i to pod warunkiem, że będą w czymś uczestniczyć albo coś oglądać. Dlatego zwykle jedno z rodziców przychodzi z dziećmi do cerkwi na najważniejsze lub najbardziej uroczyste momenty. Na przykład, podczas całonocnego czuwania (wieczorne nabożeństwo w przeddzień większych świąt) z dzieckiem wystarczy przyjść na polieleos. Ta część nabożeństwa wypełniona jest czynnościami (wyjście duchowieństwa z ołtarza, kadzenie, śpiewanie hymnów pochwalnych czy innych pieśni, dzwonienie dzwonów, czytanie Ewangelii, przykładanie się do ikony święta, pomazanie św. olejem). Po pomazaniu olejem z dzieckiem można iść do domu. Na Liturgię z takimi maleństwami wystarczy przyjść na 10-15 minut przed Priczaszczenijem. Podczas przyjmowania Priczaszczenija przez duchownych w ołtarzu zwykle w cerkwi bywa przerwa, podczas której z dziećmi można postawić świece, ucałować ikony. Po Priczaszczeniju można postać do końca nabożeństwa i udać się do domu. Z dziećmi w tym wieku rodzicom lepiej jest stać w końcu świątyni za wszystkimi modlącymi się, ponieważ dziecko, niepotrafiące kontrolować siebie, będzie przyciągać do siebie wiele uwagi, i odwracać uwagę innych modlących się.
Jeśli dziecko zachowuje się spokojnie, można przychodzić i wcześniej. Już sama atmosfera świątyni z modlitewnym śpiewem chóru, z wozgłasami (aklamacjami) diakona czy kapłana, obliczami świętych, jakby parzącymi z górnego (niebiańskiego) świata, wyjątkowym zapachem kadzidła dobroczynnie wpływa na dzieci.
Dzieci od 3 do 7 lat już potrafią trochę panować nad sobą, dlatego czas przebywania ich w świątyni można stopniowo wydłużać od pół godziny w wieku trzech lat do godziny (albo półtorej godziny, w zależności od charakteru i cierpliwości dziecka) w siódmym roku życia. Niektóre dzieci mogą wystać i dwie godziny, ale to wyjątkowe przypadki i nie można się nimi kierować. Ponieważ dzieciom mimo wszystko trudno jeszcze jest stać w świątyni w jednym miejscu dłużej niż 5-10 minut, to można je przyuczyć i powierzyć im poprawianie świec na świecznikach, zachęcać je do śpiewania (na przykład, podczas Liturgii „Wieruju” i Otcze nasz”, albo cichutko podśpiewywać „Hospodi, pomiłuj”, „Amiń”). Rodzice powinni stać obok dzieci i podpowiadać im co mają robić podczas modlitwy: kiedy przeżegnać się, skłonić głowę, zrobić pokłon do ziemi, robiąc wszystko razem z dziećmi. Latem można nawet wyjść na podwórko podczas nie najważniejszych momentów nabożeństw. Na przykład, podczas całonocnego czuwania po pomazaniu pod koniec polieleosu, można wyjść ze świątyni, aby wrócić na śpiewanie „Cziestniejszuju chieruwim…” Można tak robić, ponieważ ważna jest nie ilość czasu, jaki przebywa dziecko w świątyni, a cześć (pobożność). Lepiej wyjść, jeśli dziecko nie może już stać spokojnie, i wrócić w ważnym momencie, kiedy dziecko może znów skupić się i stać pobożnie z czcią. Rodzice muszą nauczyć się wyczuwać złoty środek między tym aby nie przegiąć pałki i nie zmusić dziecka robić tego, do czego ono po prostu nie jest jeszcze zdolne, i tym, aby nie dać dziecku powodu zachowywać się zbyt swobodnie, frywolnie. Nawiasem mówiąc, przesada w pierwszym przypadku jest bardziej niebezpieczna, niż w drugim. W tym wieku z dziećmi można stać po środku albo na przedzie świątyni, żeby lepiej widzieć nabożeństwo.
Dzieci od 7 do 14 lat stopniowo zbliżają się do dorosłych. Czas przebywania na nabożeństwie stopniowo wydłuża się od godziny do całego nabożeństwa (dwie – dwie i pół godziny). Rodzice albo nauczyciele religii powinni wyjaśniać dziecku nabożeństwo, sens tych czy innych czynności. W tym czasie dzieciom można dawać stałe dla nich posłuszeństwa (obowiązki): śpiewanie na chórze, dyżurowanie przy świeczniku, pomoc w ołtarzu. Takie posłuszeństwo może dać tylko proboszcz. On, na przykład, swoim autorytetem może wskazać dyżurującym przy świeczniku babciom o konieczności takiej praktyki. Proboszcz powinien angażować się w wychowywanie przyszłych parafian w świątyni. W praktyce wyznaczanie dzieciom określonych obowiązków (posłuszeństw) odbywa się z pomocą nauczycieli niedzielnej szkoły (katechetów) i aktywnych rodziców. Dziecko w tym wieku powinno umieć pisać zapiski (kartki) o zdrowie i o upokojenie (spokój dusz) swoich bliskich.
Wszystkie podane tu rekomendacje są przybliżone, rodzice powinni sami obserwować doroślenie dziecka i określać zgodny z jego siłami udział w nabożeństwach. Skrajnie niebezpieczne są przeholowania, kiedy dziecko zmuszane jest wystać podczas nabożeństwa więcej, niż jest w stanie według wieku. Trzeba brać to pod uwagę i jeśli dziecko zaczyna chodzić do cerkwi nie od wczesnego dzieciństwa. Obowiązkowym warunkiem jest stopniowe ucerkowianie dziecka wraz z rodzicami. Jeśli dziecko przyszło do cerkwi dopiero w wieku dziesięciu lat, jego modlitwa powinna zaczynać się od niezbyt długiego przebywania (pół godziny) w świątyni i stopniowo, w miarę ucerkowienia, wydłużać się do poziomu, odpowiedniego dla jego wieku.
Trzeba brać pod uwagę i fizyczne możliwości dziecka. Na przykład, jeśli dziecko jest zmęczone, to może usiąść podczas nabożeństwa. Sytuację (ciężko jest dziecku czy nie) powinni obserwować rodzice. Ale dziecko musi znać te ważne momenty nabożeństwa, kiedy trzeba wstać.
Żeby nie było problemów z chodzeniem do cerkwi, rodzice muszą starać się, żeby dziecko szło do cerkwi i do Priczaszczenija, jak na święto. Przemoc (zmuszanie) do uczestniczenia w nabożeństwach jest niewłaściwe. W przypadku, jeśli dziecko może wystać określony mu przez rodziców czas, ale zatnie się (uprze się), źle się zachowuje i nie poprzestaje po odpowiednich napomnieniach, można je ukarać, wypędziwszy ze świątyni albo nie dopuściwszy do Priczaszczenija. Jest to bardziej słuszne, niż zmuszanie go do modlitwy czy ciągnięcie do Priczastija, ponieważ będzie ono przyjmować modlitwy czy Priczaszczenije jak karę. Karą powinno być pozbawienie prawa modlić się czy przystępować do jakiegokolwiek Sakramentu, a nie sama modlitwa czy Sakrament.
Z reguły, wielkie problemy z dzieckiem w cerkwi pojawiają się przy rozbieżności między rodzicami w sprawie chodzenia przez dziecko do świątyni, zwłaszcza jeśli jedno z rodziców kategorycznie sprzeciwia się chodzeniu dziecka do cerkwi. Ponieważ modlitwa w cerkwi to, oczywiście, nie tylko święto, ale i obowiązkowo wysiłek, dziecko często chce uwolnić się od tego wysiłku. Dziecko będzie starać się ukryć się za rodzicem, które daje mu możliwość rozklejania się. Tu od cerkiewnego rodzica wymagana jest wielka mądrość w wychowaniu dziecka. W przejściowym wieku dla podrostków, ze względu na to, że coraz większą rolę w ich życiu odgrywają rówieśnicy, a nie rodzice, ważne jest, aby w cerkwi byli i ich przyjaciele, na przykład, z niedzielnej szkoły czy z lekcji religii. Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo, zostawszy z przyjaciółmi dziecko będzie bawić się i rozmawiać. Ja myślę, że do 11-12 lat lepiej nie zostawiać dzieci samych z przyjaciółmi, a w wieku 13-14 lat, kiedy już pełną parą zaczyna się wiek przejściowy i dzieci poważnie zaczynają dorośleć, w pełni można i trzeba zostawiać je, ale jeśli zaczynają się rozmowy i zabawy, wtedy, oczywiście, trzeba to przecinać.
Ważne jest, żeby w cerkwi odbywały się wydarzenia (imprezy), skierowane do podrostków (pochody, obozy letnie, wycieczki, wspólna praca w kółkach, wydawanie gazetek itd.).
Rodzice (lub jedno z nich), którzy stale chodzą do cerkwi z dziećmi, zmuszeni są rzadziej chodzić do cerkwi, dostosowując się do poziomu ich rozwoju. Jeśli rodzice prowadzą do Priczaszczenija swoje dzieci każdy tydzień, to dopuszczalne jest jednemu z rodziców przyjmować Priczastije z dziećmi, nie wystawszy całego nabożeństwa, ale przeczytawszy w całości regułę modlitewną do Priczaszczenija.
Dzieci spowiadają się zwykle od siódmego roku życia. Czasem pierwsza spowiedź ucerkowionego dziecka następuje przed ukończeniem siódmego roku po poważnym występku, który samo dziecko uznaje za grzech. Rodzice wyjaśniają dziecku, że przyjmować Priczastija z takim grzechem bez spowiedzi nie można, a dziecko samo podejmuje decyzję wyspowiadać się. W danym przypadku póki dziecko nie skończyło siedmiu lat, ono może nadal przyjmować Priczastije i bez spowiedzi, jeśli nie będzie popełniać innych poważnych grzechów. Po ukończeniu zaś siedmiu lat dzieci obowiązkowo spowiadają się przed każdym priczastijem, jak czynią to dorośli.
Bardzo ważne jest aby rodzice przygotowali dziecko do pierwszej spowiedzi. Dziecka nie można zmuszać do spowiedzi – pokajanie powinno być szczere i całkowicie dobrowolne. Dziecko może podporządkowywać się autorytetowi (władzy) rodziców, ale przy tym nie będzie w nim następować rozwój duchowy. Wydoroślawszy, dziecko zrezygnuje ze spowiadania się w ogóle. Dziecku można pomóc przemyśleć swoją pierwszą spowiedź, rozmawiając z nim o tym, jakie mogą być grzechy, czym możemy ubliżać Bogu i ludziom. W tym celu można wymienić podstawowe przykazania Boże, wyjaśnić każde z nich. Nie wypada przypominać dziecku jego konkretne przewinienia, nalegając, aby nie zapomniało ich wyznać na spowiedzi. Trzeba też koniecznie wytłumaczyć, że wyznanie grzechów na spowiedzi – to jeszcze tylko początek pokajania i bardzo ważnym jest, aby ono nie powtarzało ich.
Zwykle spowiedź odbywa się przed priczastijem, dlatego ucerkowione dzieci spowiadają się przykładowo raz na dwa-trzy tygodnie. Spowiadać się można i bez priczaszczenija. Częsta spowiedź dokonywana przez dziecko bez przymusu, sprzyja jego moralnemu dojrzewaniu i odpowiedzialności za swoje postępowanie. Przy tym rodzice powinni swoim przykładem przyuczać dziecko do częstej spowiedzi, sami przystępując do tego sakramentu.
Spowiedź dokonuje się przed Krzyżem i Ewangelią, które przypominają o tym, że spowiedź przyjmuje Bóg, a nie kapłan, który jest tylko świadkiem spowiedzi. Dlatego można spowiadać się, jak zwracając się do kapłana, tak i po prostu wymieniając grzechy, nie zwracając się bezpośrednio do duchownego.
Chciałoby się, aby dziecko przyswoiło prawidłowe pojmowanie spowiedzi. Duchowny przy Krzyżu i Ewangelii – to nie sędzia, który będzie decydować, jak zły postępek uczyniłeś. Spowiedź dla dziecka powinna być duchową „lecznicą”. Jak w gabinecie lekarza siedzi doktor, który nas leczy, i siedzi pielęgniarka, która pomaga lekarzowi, tak i podczas spowiedzi spowiadamy się przed Bogiem – Lekarzem naszych dusz – i kapłanem, który jak pielęgniarka po prostu pomaga wyspowiadać się. Jeśli spowiedź – jest sądem, to im większy grzech, tym trudniej iść do spowiedzi. A jeśli spowiedź – to lecznica, to im większy grzech, tym szybciej dziecko pójdzie do spowiedzi.
Choć dziecko powinno rozumieć, że spowiadać się można przed każdym kapłanem, ponieważ nie kapłan przyjmuje nasze pokajanie, a Bóg, nie mniej jednak jest wskazane, aby dziecko miało ojca duchowego, czyli duchownego z którym ono mogłoby się poradzić i rozwiązać swoje duchowe problemy. Aby poradzić się, wybierać duchownego można i trzeba. Jak lekarze bywają różnej specjalności – kto terapeuta, kto chirurg, kto dentysta. I każdy specjalista lepiej radzi w swoim kręgu chorób. Również i duchowni mogą różnic się w tym, kto jakie choroby duszy lepiej widzi i może pomóc. Jednemu duchownemu łatwiej jest zrozumieć dziecko z jego problemami, innemu podrostka w przejściowym wieku itd. dlatego lepiej, jeśli dziecko samo wybierze któregoś z duchownych i z nim będzie się radzić. Ten duchowny w tym przypadku będzie ojcem duchowym, a dziecko jego duchowym dzieckiem. To nie znaczy, że teraz nie można z nikim więcej poradzić się. Każdy kapłan, jak i każdy dorosły, ma życiowe doświadczenie i może poradzić i trzeba go wysłuchiwać, a potem można poradzić się z innymi ludźmi, jeśli macie do nich szacunek. Po prostu łatwiej jest radziści się z tym, do kogo masz już zaufanie, i kto już zna trochę ciebie i twoją rodzinę.
Ponieważ dzieci często przejmują się (denerwują się) na spowiedzi, zwłaszcza, jeśli spowiadają się rzadko, lepiej zaproponować dziecku, aby zapisało swoje grzechy na kartce, z której można przeczytać grzechy podczas spowiedzi.
Po spowiedzi rodzice nie powinni naruszać tajemnicy spowiedzi i próbować poznać grzechy swoich dzieci, czy wypytywać dzieci, co kapłan powiedział im na spowiedzi.
Podczas przygotowania do spowiedzi można korzystać z książek, takich, jak „Na pomoc kajającym się”, gdzie dla przypomnienia wymienione są możliwe grzechy. Jest to szczególnie potrzebne kiedy dziecko spowiada się pierwszy raz albo spowiada się jeszcze nie często. Ale dzieciom lepiej nie korzystać z listy grzechów, sporządzonej dla dorosłych, aby przeczytanie nie skierowało przedwcześnie dziecięcego umysłu w tę stronę, w którą myśl jeszcze nie poszła ze względu na siłę swojej dziecięcej czystości. Niepomyślnie zadane pytanie podczas spowiedzi albo przeczytana nazwa grzechu może nie tylko nie uchronić dziecka od tego grzechu, a wręcz przeciwnie wzbudzić w nim zainteresowanie tym grzechem. Dlatego podczas rozmowy z dzieckiem o możliwych grzechach trzeba być bardzo ostrożnym i wymieniać tylko najogólniejsze grzechy. Można wyjaśnić dziecku te grzechy, których ono może nie uważało za grzechy, na przykład, gry komputerowe z wszelkiego rodzaju „strzelankami”, długie przesiadywanie przed telewizorem itd… Ale nie należy dziecku opowiadać o ciężkich grzechach, pokładając nadzieję na Boga i Jego głos w duszy ludzkiej – sumienie.
Dla dziecka od 7 do 12-13 lat (przed początkiem okresu przejściowego, dojrzewania) można wykorzystać następującą listę grzechów.
Grzechy wobec starszych. Nie słuchałem się rodziców czy nauczycieli. Sprzeczałem się z nimi. Byłem niegrzeczny wobec starszych. Brałem coś bez pozwolenia. Imprezowałem bez pozwolenia. Oszukiwałem starszych. Byłem kapryśny. Źle zachowywałem się na lekcjach. Nie dziękowałem rodzicom.
Grzechy wobec młodszych. Krzywdziłem młodszych. Byłem grubiański wobec nich. Znęcałem się nad zwierzętami. Nie troszczyłem się o zwierzęta domowe.
Grzechy wobec przyjaciół i kolegów z klasy. Byłem zachłanny. Oszukiwałem. Biłem się. Wyzywałem obraźliwymi słowami albo przezwiskami. Często kłóciłem się. Nie ustępowałem, przejawiałem upór. Donosiłem.
Obowiązki. Nie sprzątałem w pokoju. Nie wypełniałem poleceń, wydawanych przez rodziców. Nie odrabiałem, albo odrabiałem niestarannie prace domowe.
Złe nawyki. Dużo oglądałem telewizję. Dużo grałem na komputerze.
Grzechy w odniesieniu do Boga. Zapominałem modlić się rano i wieczorem, przed i po posiłku. Rzadko spowiadałem się i przyjmowałem Priczastije. Nie dziękowałem Bogu za Jego dobrodziejstwa.
Wymienione grzechy w pełni wystarczą, aby dać dziecku prawidłowe ukierunkowanie myśli, resztę podpowie dziecku jego sumienie.
Po wejściu dziecka w okres dojrzewania, listę możliwych grzechów można nieco uzupełnić:
Kłóciłem się przeklinając. Próbowałem palić. Próbowałem napojów alkoholowych. Oglądałem nieprzyzwoite zdjęcia, filmy. Były dobrowolne kontakty z przeciwną płcią.
Do tej listy też można się ograniczyć, ponownie mając nadzieję na to, że myśli są ukierunkowane, a poważniejszych grzechów sumienie nie pozwoli zapomnieć.
Dzieci, jak dorośli, przygotowują się do Priczastija poprzez post, spowiedź i modlitwę. Ale przygotowanie dzieci do Priczastija różni się od przygotowania dorosłych.
0-3 lat. O przygotowaniu dzieci do Priczastija w tym wieku można powiedzieć bardzo prosto: dzieci na razie nie są w żaden sposób przygotowywane. Niemowlęta można karmić, kiedy one tego potrzebują, i przychodzić do cerkwi. Przy czym przychodzić można nie na początek nabożeństwa. W tym wieku dzieci nie poszczą, ponieważ i nie mogą pościć. Maleństwa jeszcze nie w pełni nauczyły się kierować swymi uczuciami i zachowaniem. Na przykład, dziecko, wszedłszy rano do kuchni i zobaczywszy tam ciasteczka, weźmie je, choć dwie minuty wcześniej mama surowo przypominała, że jeść przed Priczastijem nie można. Ono to zrozumiało i łatwo zgodziło się z mamą, jego pragnienie w pełni pokrywa się z pragnieniem mamy. Ale oto przed nim ciasteczko, i pojawia się już nowe pragnienie. Dziecko ma dwa pragnienia, ale pokierować nimi ono jeszcze nie umie, dlatego zwycięża, z reguły, ostatnie. Dziecko zje to ciasteczko, i nie będzie w tym jego winy. Nie można wymagać od dziecka tego, do czego nie jest ono jeszcze zdolne. Dlatego dziecko w tym wieku można pokarmić przed Priczaszczenijem, jeśli to konieczne. Bliżej ukończenia trzech lat pożądane jest nie jeść przed Priczaszczenijem, ale jeśli dziecko coś przypadkowo zjadło, to nie przeszkadza mu przyjąć Priczastija. Specjalnych modlitw przed Prziczastijem z dzieckiem na razie się nie czyta. Oczywiście, że spowiedzi też jeszcze nie ma.
Przychodzić na Liturgię można na 15 minut przed Priczaszczenijem. Jeśli w cerki nabożeństwo zaczyna się o 8.00, to przychodzić z maleństwami można przykładowo około 9.15. Przyszliście, za 15 minut będzie Priczaszczenije, przyjęliście Prziczastije, za kolejne 15 minut – koniec nabożeństwa. Dziecko spędza w cerkwi około pół godziny, dlatego praktycznie każde dziecko, nawet najbardziej niespokojne, zwykle wytrzymuje ten czas w świątyni. Trzeba tylko zawczasu wyjaśnić w cerkwi, dokąd będziecie chodzić, kiedy lepiej przyjść z dzieckiem do Priczastija.
Najlepiej aby dzieci w tym wieku przyjmowały Priczastije co tydzień. Tak samo często przyjmowali Priczastije w starożytności wszyscy chrześcijanie. Teraz ze względu na to, że przyjęto dorosłemu człowiekowi pościć dwa-trzy dni przed Priczastijem, to dorośli przystępują do Priczastija nieco rzadziej: raz na dwa-trzy tygodnie albo raz w miesiącu. W każdym tygodniu są już dwa postne dni (środa i piątek), a dodawać jeszcze kilka postnych dni będzie trudne dla dorosłych. Ponieważ dzieci nie poszczą, mogą przyjmować Priczastije co tydzień.
3-7 lat. W wieku trzech lat u dziecka pojawia się pewien wiek przejściowy, ono dorasta i już kieruje swymi uczuciami i działaniami. Dlatego od 3 do 7 lat dzieci przyjmują Priczastije już na czczo. W wieku trzech lat można wytłumaczyć dziecku, że do nabożeństwa jeść nie można, i ono może już powstrzymać się na widok przypadkowo pozostawionego przysmaku. Jeśli dziecko przypadkowo coś zje, to ono może być niedopuszczone do Priczastija, o czym powinien zdecydować kapłan, uwzględniając wiek dziecka, cerkiewność dziecka i rodziców i wiele innego.
W tym wieku dziecko również przyprowadzają nie na początek nabożeństwa, choć i nieco wcześniej niż maleństwa. W domu razem z rodzicami dziecko może czytać (odmawiać) 2-3 znane mu modlitwy. Do świątyni dziecko przyprowadza się 15-30 minut przed Priczastijem. Dzieci mogą przyjmować Priczastije co tydzień. Dzieci w tym wieku nie spowiadają się. Niektóre dzieci mogą w pełni świadomie spowiadać się i przed ukończeniem siedmiu lat, na przykład, już w wieku sześciu lat.
7-14 lat. W wieku siedmiu lat następuje kolejny etap rozwoju dziecka. Ono staje się małym dorosłym, dlatego wszystko robi, jak dorośli, tylko w mniejszym stopniu (zakresie). Na przykład, dorośli poszczą dwa-trzy dni, a dziecko powinno pościć choćby jeden dzień. Dorośli czytają całą regułę modlitewną, a dziecku wystarczy kilka krótkich modlitw. I, w końcu, od siedmiu lat dzieci zaczynają spowiadać się. Dalej, w miarę doroślenia, dzieci coraz bardziej zbliżają się do dorosłych: poszczą trochę dłużej, czytają (odmawiają) więcej modlitw i bardziej poważnie spowiadają się.
Dlatego w tym wieku dziecko pości 1-2 dni przed Priczastijem. Od chwili, kiedy dziecko nauczy się czytać, ono czyta specjalne modlitwy do Priczastija. W wieku 7 lat można czytać tylko 3-4 modlitwy, a im starsze dziecko, tym jego reguła modlitewna bliższa jest do reguły dorosłych.
Stopniowo dziecko dochodzi do tego, że w wieku 14 lat ono robi wszystko w pełni, jak dorośli: bywa na całonocnym czuwaniu w przeddzień Liturgii, modli się na Liturgii od samego początku nabożeństwa, pości 2-3 dni (można i więcej), czyta w całości Posledowanije ko Priczaszczeniju, a także kanony: pokajanny, Bogarodzicy i Aniołowi-Stróżowi.
Jak i dorośli od wieku siedmiu lat dzieci przystępują do Priczaszczenija raz na dwa-trzy tygodnie, obowiązkowo wcześniej spowiadając się.
Rodzina w Prawosławnej Cerkwi często nazywana jest domową albo małą cerkwią. Oprócz modlitw osobistych, w których człowiek przedstawia swoje osobiste potrzeby, w rodzinie dokonuje się wspólna rodzinna modlitwa. Jak nabożeństwo w świątyni, tak i modlitwa w rodzinie jest niezbędna.
Najbardziej niezbędnymi modlitwami są poranne i wieczorne modlitwy, a także modlitwy przed posiłkiem i po posiłku. Przy tradycyjnym układzie rodziny te modlitwy były wspólnymi rodzinnymi modlitwami. Jeśli w rodzinie są maleńkie dzieci, to one odmawiają skrócone poranne i wieczorne modlitwy oddzielnie od dorosłych z kimś ze starszych. Modlitwy poranne należy odmawiać zaraz po przebudzeniu, zaś wieczorne modlitwy mogą być dokonywane jak bezpośrednio przed snem, tak i w dowolnym dogodnym do tego czasie wieczorem.
Modlitwy dokonywane są przez wszystkich członków rodziny, oprócz maleńkich dzieci do 3 lat, bo one jeszcze ze względu na siłę wieku, z reguły, nie omegą uczestniczyć nawet w krótkich modlitwach. Modlitewna reguła może być czytana w całości przez jedną osobę albo po kolei przez różnych członków rodziny. Jeśli ktoś wygłasza modlitwę, nie przyjęto aby odmawiała ją głośno inna osoba, ona powinna albo po prostu słuchać, albo powtarzać w myśli, po cichu. Śpiewanie zaś oddzielnych modlitw, przeciwnie, dokonywane jest przez wszystkich. Początkowy i końcowy wozgłas (zawołanie, aklamacja) w modlitewnej regule, a także błogosławienie pokarmów dokonują tylko starsi z modlących się.
Modlitwy zwykle odmawia się stojąc lub na kolanach. Przy chorobach, słabości czy zmęczeniu modlić się można siedząc w czcigodnej pozycji. Podczas modlitwy zwykle zapala się świece czy łamady, jeśli jest w domu kadzielnica, to można dokonać kadzenia. Zwykle modlitewna reguła jest czytana z modlitewnika albo odmawiana z pamięci. Do reguły z modlitewnika w razie potrzeby można dodawać specjalne modlitwy, w tym swoimi słowami.
Od trzeciego roku dzieci uczestniczą w modlitwie tylko tym, że żegnają się z dorosłymi i wymawiają „Amiń” na zakończenie modlitwy. W wieku czterech lat dzieci mogą odmawiać najkrótsze modlitwy: „Triswiatoje”, „Hospodi, pomiłuj”, „Sława, i nynie”. Bliżej piątego roku dzieci mogą same odmawiać najbardziej znane modlitwy z pamięci, uczestnicząc we wspólnej modlitwie. Z reguły dzieci najpierw zapamiętują następujące modlitwy: „Otcze nasz”, „Cariu Niebiesnyj”, „Triswiatoje”, „Bohorodice Diewo, radujsia”, Spasi Hospodi, ludi Twoja”.
Jeśli w rodzinie jest kilkoro małych dzieci, to dobrze, aby one po kolei odmawiały modlitwy, aby odczuwać swój udział we wspólnej sprawie (wysiłku).
Aby modlitwa była żywa, oprócz określonej krótkiej reguły, wyuczonej przez dzieci na pamięć, w dziecięcej modlitwie powinno być miejsce na modlitwę o swoich potrzebach i o swoich bliskich. Jest to bardzo ważne, ponieważ dziecko przyucza się nie po prostu powtarzać wyuczoną regułę, ale rozumieć, do Kogo się modli, o co się modli.
Dziecięca reguła stopniowo powiększa się w miarę wzrastania dzieci i w wieku czternastu lat (albo i wcześniej) dochodzi do reguły dorosłych.
Dla wieku przedszkolnego można zastosować przykładowo następującą regułę:
Starszy wygłasza wozgłas: „Molitwami swiatych otiec naszich Hospodi Iisusie Christie Boże nasz pomiłuj nas”. Wszyscy odpowiadają: „Amiń”. Starszy: „Sława Tiebie, Boże nasz, sława Tiebie”. Wszyscy śpiewają „Cariu niebiesnyj…” Wszyscy po kolei odmawiają „Triswiatoje” po „Otcze nasz…”, przy czym „Otcze nasz…” śpiewa się. Następnie można wszystkim po kolei odmawiać modlitwę osobistą. Tu dzieci mogą modlić się za swoich wychowawców i nauczycieli, za swoich przyjaciół, a także za swoich wrogów, jeśli tacy się pojawili. Tu dzieci często wspominają, że, na przykład, w grupie ktoś zachorował i trzeba pomodlić się o jego wyzdrowienie, albo ktoś źle się zachowywał i trzeba pomodlić się o jego poprawę. Trzeba pomodlić się i o spokój dusz umarłych krewnych. Po tych modlitwach wszyscy śpiewają „Bohorodice Diewo…”, „Spasi, Hospodi, ludi Twoja…”, „Dostojno jest’…”. Jeśli z dziećmi modli się ktoś z dorosłych, to dzieci podchodzą po błogosławieństwo. Świeccy błogosławiąc po prostu żegnają dzieci, złożywszy palce jak przy zwykłym czynieniu znaku krzyża. Jeśli dzieci kilkoro, to lepiej jeśli do błogosławieństwa podchodzą od najstarszego do najmłodszego.
W wieku ośmiu-dziewięciu lat do reguły dołączane są modlitwy spośród porannych i na son hrauszczym (przygotowującym się do snu). Na przykład, rano wystarczy dodać cztery króciutkie modlitwy zapisane w modlitewniku „Świętego Makarija Wielkiego”.
W czasach radzieckich przy panowaniu komunistycznej idei tworzono swój system świąt, ponieważ człowiek tak urządzony jest przez Boga, że potrzebuje świętych, świątyń i świątecznych dni. I stwarzano ten system świąt właśnie jako przeciwwagę świętom cerkiewnym. Cerkiewni ludzie, odczuwając to, oczywiście że, czujnie i nieprzychylnie odnosili się do tych świeckich świąt, tym bardziej przesiąkniętych komunistycznymi ideami. Na niektóre święta już sam cerkiewny naród odpowiadał stworzeniem swoich świąt. Na przykład, we współczesnej cerkiewnej świadomości utrwaliło się mniemanie, że dzień żen-mironosic (kobiet niosących mirrę) to prawosławny dzień kobiet. Ale taki sens pojawił się dopiero w czasach radzieckich jako reakcja na 8 marca. Wcześniej było to święto wszystkich tych, którzy pozostali wierni w swojej służbie, nawet w czasie największych pokus. I tu Cerkiew wspomina nie tylko żen-mironosic, ale i Iosifa z Arymatei i Nikodima.
Teraz po upadku komunistycznej idei samo państwo próbuje przemyśleć wiele świąt, choć nie zawsze robi się trafnie, pomyślnie. Świeckie święta teraz nie mają już antycerkiewnego ukierunkowania (nastawienia).
Dlatego teraz dla prawosławnego chrześcijanina całkiem nie do przyjęcia są tylko jawnie bezbożne albo wprost satanistyczne święta (Halloween itp.). Nie do przyjęcia i godne potępienia z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności, są święta, prowadzące do rozpusty moralności, na przykład, dzień świętego Walentego (walentynki), czy Maslenica, (mięsopust) traktowana, jak szeroka ludowa hulanka bez jakiejkolwiek idei moralnej.
Ale chrześcijanie, jako część swego narodu, nie powinni z pogardą traktować tych świąt, które w pełni zgodne są z prawosławną moralnością lub przynajmniej nie przeczą jej. Na przykład, święto 8 marca, mimo swej komunistycznej przeszłości, może być w pełni przyjęte przez prawosławnego chrześcijanina, jeśli święto pojmować, nie jako święto równości kobiet w stosunku do mężczyzn, a święto, wysławiające prawdziwą kobiecość. To święto może być wykorzystane przez rodziców do wychowania w dzieciach szacunku do roli kobiety w rodzinie, jako żony i matki. Można opowiedzieć chłopcom, że powinni czule odnosić się do dziewcząt, ponieważ są one ich przyszłymi żonami i matkami ich dzieci, a dziewczętom powiedzieć o tym, że one powinny przygotowywać siebie do tej roli, i tylko wtedy one rzeczywiście zasłużą na miłość i szacunek do siebie mężczyzn.
Niebezpieczne jest nastrajać dziecko przeciwko temu świętu, a ponieważ ono powszechnie obchodzone jest w szkołach, to i przeciwko społeczności, na przykład, szkolnej. Dziecku nie będzie łatwo iść na konflikt z nauczycielami i swoimi kolegami, zwłaszcza jeśli święto jest właściwie uświadomione i przedstawione dziecku w szkole. Rodzicom w danym przypadku lepiej jest skontaktować się z wychowawcą klasy czy dyrekcją szkoły, aby pomóc w przeprowadzeniu tego święta we właściwym ukierunkowaniu.
W podobny sposób można postąpić i w dniu 23 lutego.
Ta droga tradycyjna jest dla Cerkwi, która i w starożytności szła drogą „ucerkowienia” pogańskich zwyczajów – drogą ich przemyśliwania (ujmowania w nowy sposób) i napełniania nowym chrześcijańskim sensem. Na przykład. Narodzenie Chrystusa, oddzielono w IV wieku od święta Objawienia Bożego i zaczęto świętować w pogańskie święto dnia Słońca, ale przy tym chrześcijanie rozumieli, że czczą oni prawdziwe Słońce Prawdy – Chrystusa.
Przed wieloma prawosławnymi rodzinami stoi pytanie: czy obchodzić w rodzinie świeckie święta?
Cerkiew i wcześniej przed rewolucją często uczestniczyła w świeckich świętach, uświęcając swoją modlitwą wydarzenia obywatelskiego życia społeczeństwa. Na przykład, w Trebniku (Księdze Posług Religijnych) jest porządek nabożeństwa molebna na Nowy Rok, w którym Cerkiew dziękuje Bogu za miniony rok i modli się o pomoc w przyszłym. Dlatego i teraz podobne molebny odprawiane są w cerkwiach, i dobrze, jeśli prawosławna rodzina uczestniczy w modlitwie za swój kraj i swój naród. Dobrze, jeśli prawosławna rodzina obchodzi Dzień Zwycięstwa 9 maja, na przykład, uczestnicząc w dziękczynnym molebniu i panichidzie za dowódców i żołnierzy, którzy zginęli na polu walki. Taki modlitewny udział w święcie możliwy i w tym przypadku, jeśli ten dzień wypada w okresie Wielkiego Postu.
Z drugiej strony, prawosławna rodzina może nie obchodzić świeckich świąt, które nie przedstawiają sobą żadnej wysokiej moralnej idei z chrześcijańskiego punku widzenia. Przy tym ważne jest tylko pamiętać, że nie należy osądzać, zwłaszcza przy dzieciach, tych, którzy świętują je. To święto 1 maja, 7 listopada i im podobne.
Na przykład, prawosławna rodzina może nie świętować Nowego Roku, przenosząc całą uroczystość na Narodzenie Chrystusa. Nowy rok przypada na ostatnie dni Bożonarodzeniowego postu, więc jeśli w rodzinie surowo przestrzegany jest przez wszystkich(!) członków post, to obchodzenie Nowego Roku może ograniczyć się tylko do udziału w molebniu na Nowy Rok, a sama rodzinna uroczystość odbywa się dopiero w Narodzenie Chrystusa, po nabożeństwie w cerkwi i zakończeniu postu.
Jeśli w rodzinie dochodzi do sprzeczek z powodu święta, kiedy, na przykład, ktoś z członków rodziny nie jest cerkiewnym człowiekiem i dla niego ważniejszy jest Nowy Rok, niż Narodzenie Chrystusa, to w takim przypadku cerkiewnej stronie lepiej jest pamiętać, że niezgoda w rodzinie przyniesie znacznie więcej szkody, niż próba zachowania surowości postu. W takiej sytuacji lepiej znaleźć rozwiązanie kompromisowe: rodzina zbiera się przy noworocznym stole, na którym będą znajdować się dania zarówno postne (dla strony cerkiewnej), jak i niepostne (dla niecerkiewnej strony).
Tłumaczenie Eliasz Marczuk