Do strony głównej


Na podstawie Internetu, tłumaczenie Eliasz Marczuk


Wiara małego chłopczyka

Z błogosławieństwa Świątobliwego Patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksja II

W owej godzinie rozradował się Jezus w Duchu Świętym i rzekł: wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że skryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je dzieciom; zaprawdę, Ojcze, bo tak się Tobie upodobało.

Łuk. 10.21

I

Staruszka Fieodosija Siemionowna od młodych lat była nianią, i całe swoje życie przeżyła u jednych państwa – Gronostajowych. Wszystkie dzieci wyniańczyła, a kiedy dzieci wyrosły, mimo wszystko dalej u nich żyła. Kiedy zaś młodsza panienka wyszył za mąż, to przeszła do niej niańczyć jej dzieci. Wyniańczyła i u niej dwóch synów – Andreja i Michaiła. Gronostajowie bardzo kochali nianię, szanowali i cenili ją i okazywali jej wszelkie poważanie.

Niania zaś tak kochała dzieci, jakby one były jej własne. Gronostajowie byli pod każdym względem bardzo miłymi i dobrymi ludźmi: żyli w zgodzie, i niani u nich żyło się bardzo dobrze; tylko jedno ją bardzo martwiło: w domu Gronostajowych nikt nie uznawał Boga, całkowici negowali wszelką boskość, tak że dzieci wychowywały się bez najmniejszego pojęcia o Bogu. Jeśli i dochodziło o Nim cokolwiek do słuchu dzieci, to rodzice przekonywali ich, że religia potrzebna jest tylko dla ludzi prostych. I tak dzieci przywykły myśleć i obchodzić się bez Boga. Kiedy niania przeszła żyć do swojej młodszej pani, Raisy Iwanownej, która wyszła za mąż za Wiktora Aleksandrowicza Diemientiewa, to okazało się, że i u Diemientiewych była ta sama bezbożność, i Wiktor Aleksandrowicz nawet jeszcze surowiej odnosił się do tego, żeby dzieci, jak się wyrażał, nie przywykły do przesądów, i żeby ktokolwiek nie narzucał im fałszywych pojęć. Dlatego bardzo surowo było zabronione rozmawiać w domu o Bogu. Niania, oczywiście, nie śmiała o tym napomknąć, służba też. Lekcji udzielała dzieciom sama matka. Lato i zimę mieszkali na wsi, i tam łatwo było wychowywać dzieci zgodnie ze swoimi ideami.

Wiktor Aleksandrowicz najbardziej cenił to, żeby dzieci rozwijały się niezależnie, bez obcego wpływu.

Starszy chłopczyk, Andrejka, był nadzwyczaj mądry. Ojciec zachwycał się jego żywym, dociekliwym umysłem.

Wszystko go interesowało, dochodził do wszystkiego, we wszystko wnikał, wszystko chciał wiedzieć i ojciec bardzo lubił zaspokajać jego dociekliwość.

„Tatusiu, dlaczego wahadło w zegarze nie zatrzymuje się, a huśta się całą dobę a w jadalni nawet cały tydzień?” – pytał Andrejka.

I ojciec otwierał zegar i pokazywał mechanizm, wyjaśniał powód dla którego zegar chodzi.

To nagle Andrejka zainteresował się maszyną do szycia albo fortepianem i dochodził, skąd pochodzi dźwięk. Szczególnie interesowało chłopczyka jak ludzie doszli do takich odkryć. Ojciec mu opowiadał, że przedtem ludzie szyli rybią kością, zamiast igły, długo nie wiedzieli, że z żelaza można zrobić igłę, a teraz szyją na maszynach do szycia.

Takie opowiadania niesamowicie cieszyły Andrejka i on całe wieczory spędzał z ojcem na rozmowach o parowcach, parowozach, fabrykach itp. Najbardziej zaś interesowało Andrejka, kto i jak doszedł do jakiegoś pomysłu i pewnego razu on tak rozentuzjazmował się opowiadaniami ojca, że w zachwycie podskoczył, wyprostował się, wsunął rękę za swój szeroki ozdobny pas i powiedział:

- Kiedy ja wyrosnę, to koniecznie coś wymyślę!

- Tatusiu, dlaczego zwierzęta nie wymyślają nic nowego?

- Dlatego, że nie są tak mądre jak człowiek – odpowiedział Wiktor.

- Ale psy i konie są bardzo mądre i, mimo wszystko, nigdy nic, nic nowego nie wymyślają. To bardzo dziwne!

- Tatusiu, dlaczego one nic nie mówią? Jaka szkoda, że one nie rozmawiają!

- To wszystko z tego samego powodu – ich umysł nie jest rozwinięty.

- Idioci nawet rozmawiają – wtrącił Andrejka. – To bardzo dziwne, ja nie chciałbym być zwierzątkiem.

Pewnego razu Andrejka, siedząc przy śniadaniu, zapytał nianię:

- Skąd wzięło się jajko?

- Kurka zniosła – odpowiedziała niania.

- A kurka skąd? – znów zapytał Andrejka.

- Kurka z jajka wyszła – odpowiedziała niania.

- Znaczy, jajko z kurki, kurka z jajka, ot jak fajnie, to jak to jest?

- A tak: kurka siedzi na jajkach, wyjdą kurczaczki, wyrosną i będą kurkami, naniosą jajek i też siądą na jajka – wytłumaczyła niania, myśląc, że to bardzo zrozumiałe.

Ale Andrejkowi to wyjaśnienie nie wystarczyło.

- No dobrze – powiedział – kurka z jajka, jajko z kurki i znów ta kurka z jajka i, w końcu, dojdzie, że pierwsze jajeczko jakaś przecież kurka zniosła? – dociekał Andrejka.

- No już tego ja ci powiedzieć nie mogę, z jakiego jajeczka pierwsza kurka wyszła – odpowiedziała niania.

Na tym rozmowa się skończyła.

Wieczorem Andrejka przylepił się do ojca, skąd wzięły się wszystkie zwierzęta.

- Natura uczyniła, że one wszystkie zjawiły się na świecie – odpowiedział ojciec.

- Natura!? – zdziwił się Andrejka – jakaż ona mądra, jeśli potrafiła zrobić wszystkie zwierzęta i wszystkie kwiaty – zawołał.

- Ty nie pomyśl, że to jakaś istota, to po prostu taka siła – odpowiedział ojciec.

- Wszystko jedno i siła jest niesamowici mądra! – Zachwycał się Andrejka.

- A ona jeszcze cokolwiek nowego wymyśli? – znów zapytały Andrejka.

- Nie sądzę. Człowiek jest wystarczająco doskonałym stworzeniem, ty sam podziwiasz rozum ludzki. Teraz już człowiek odkrywa siły przyrody i korzysta z nich – wytłumaczył ojciec.

- Ja chciałbym, żeby przyroda jeszcze coś wynalazła. Na przykład, człowieka jeszcze lepszego, niż normalni ludzie – rozważał Andrejka.

- A cóż można zrobić lepszego? Zapytał ojciec.

- Jakże, można. Na przykład, żeby on miał takie oczy, żeby mógł widzieć na sto kilometrów, żeby mógł widzieć przez ściany – oto idziesz ulicą obok domu, i widać byłoby wszystko, co w domu się dzieje – powiedział Andrejka.

- No, cóż tu ciekawego? – zapytał ojciec.

- Jakże, to bardzo ciekawe – odpowiedział Andrejka.

- I żeby mógł przechodzić przez ścianę – kontynuował Andrejka.

- Tak ja ci powiem, to byłoby całkiem źle: złodzieje zobaczyliby przez ściany pieniądze, brylanty i resztę, i skoro przechodziliby przez ścianę, to weszliby do domu i zabraliby wszystko – powiedział ojciec ze śmiechem.

Andrejka też rozchichotał się, że to rzeczywiście byłoby niedobrze.

- A oto, co byłoby dobre: jeśli by człowiek umiał latać – znów zaczął rozważać Andrejka.

- Człowiek ma rozum, zrobił sobie urządzenia latające i może latać – odpowiedział ojciec.

- Nie, nie tak latać przerwał Andrejka ojcu, żeby człowiek mógł polecieć na księżyc, popatrzeć, co tam na gwiazdach! Właśnie tak latać!

- Człowiek nie może oddychać zbyt wysoko, tam już nie ma powietrza – powiedział ojciec.

- A trzeba, żeby był taki, żeby mógł oddychać! A, najważniejsze, żeby nigdy nie umierał – marzył Andrejka.

- Gdyby ludzie nie umierali, to byłoby zbyt ciasno na ziemi, i, w końcu, doszłoby do tego, że na ziemi byłby ścisk; nawet położyć się nie byłoby można – odpowiedział ojciec.

Tu Andrejka zamyślił się i potem powiedział:

- Szkoda, że nie można zawsze żyć!

II

Każdego poranka dzieci miały lekcje z matką, potem puszczano je pobiegać na powietrzu do obiadu, po obiedzie zajmowały się muzyką i po muzyce jeździły z mamą na przejażdżkę.

Pewnego poranka, skończywszy lekcje, dzieci wesoło pobiegły do sadu. W tym czasie dojrzewały poziomki. Dzieci, dobiegłszy do końca sadu, przelazły przez niewysoki płot na łąkę, gdzie na wzgórkach obficie rosły poziomki. I tak dzieci przemieszczały się i przemieszczały ciągle przed siebie, ze wzgórka na wzgórek i, w końcu, doszły do niewielkiego bagienka, za którym na skraju lasu była górka; dzieci były przekonane, że tam powinno być dużo poziomek.

- Tu mokro – powiedział Misza.

- No, i co z tego? Nie problem! – odpowiedział Andrejka i, przy tych słowach, usiadł na trawę, zdjął buty i skarpety i pobiegł boso przez bagno.

Oczywiście Misza natychmiast poszedł za jego przykładem.

Wesoło wbiegli na górkę, i, rzeczywiście, jak się spodziewali, poziomek było tam dużo, a ponieważ zbocze górki było mocno nasłonecznione, to poziomki już całkiem dojrzały.

Wspinając się coraz wyżej i wyżej, oni, w końcu, doszli do lasu, i tu zobaczyli ścieżkę; zainteresowało ich, dokąd ona prowadzi – wcześniej jej tu nie było. Poszli po niej przed siebie. Po przejściu pewnej odległości, usłyszeli donośny głos mówiący:

- Było pusto i ciemno, i tylko woda i nic więcej... A nad wodą unosił się Wielki Duch, Silny, Wszechmocny! – Tak mówił ktoś uroczystym głosem.

Zdziwieni chłopcy zatrzymali się i zaczęli rozglądać się, skąd rozległ się głos.

Przez gęstwinę młodych drzew zobaczyli polankę, na której stał duży tęgi chłopiec, a przed nim siedziała grupa chłopskich dzieci. To był Warfołomiejka, który przyjechał z Piotrogrodu na wakacje. I oto on przemawiał przed publiką. Andrejka i Misza powolutku podeszli i przysiedli z tyłu.

Warfołomiejka kontynuował:

- Wielki, Silny Duch miał władzę rozkazywać, i wszystko go słuchało się. Ten Duch był Bogiem! On powiedział: „Niech będzie światło!” – i natychmiast zrobiło się jasno. On powiedział: „Ziemio oddziel się od wody!” – i woda z ziemią się rozdzieliły. On kazał gwiazdom rozbłysnąć i słońcu zajaśnieć, i wszystko stało się tak, jak On rozkazał. On rozkazał ziemi: „Wydaj zioła, kwiaty i drzewa” – i zaczęło wszystko rosnąć, i do tej pory rośnie. On polecił rybom pływać w wodzie, i pojawiły się ryby w wodzie. On powiedział: „Niech ptaki polecą w powietrzu” – i zaczęły latać ptaki. Następnie także On stworzył również wszystkie zwierzęta jakie On chciał. I kiedy stworzył On człowieka, to wetchnął Swój Duch w niego, i stał się człowiek rozumnym i wiecznie żywym, podobnie do Boga, dlatego że Duch Boży był w nim.

Warfołomiejka zakończył słowami: „Jutro o tej samej godzinie będzie wykład; chcący mogą przychodzić. A teraz koniec”. Wszyscy wstali i pobiegli do domu. Andrejka i Misza też. Andrejka był kompletnie zachwycony. Usłyszał właśnie to, co tak pragnął wiedzieć. Tylko się dziwił, jak jago tatuś o tym nie wiedział. Milcząc i w zamyśleniu szedł ścieżką.

- Wiecznie żyjący, dlaczego więc wszyscy umierają? – nie mógł zrozumieć. Wyszedłszy z lasu, on zatrzymał się przed Miszą i zapytał go:

- Ty, Misza, jesteś uczciwy człowiek?

Misza wytrzeszczył swoje wielkie błękitne oczy i powiedział:

- Uczciwy.

- Umiesz dotrzymać słowa? – znów zapytał Andrejka.

- Umiem – przekonująco odpowiedział Misza.

Tu Andrejka położył swoje ręce na ramiona Miszy i poważnie, nawet surowo, patrząc mu prosto w oczy, zapytał:

- Czy obiecasz ty mi nikomu nie mówić, że tu byliśmy?

- Obiecuję – twardo powiedział Misza.

- Pamiętaj, Misza, nikomu nie powinieneś tego mówić: ani tatusiowi, ani mamie, ani niani, nikomu, ani nawet kotu, ani kogutowi, nikomu! Rozumiesz?

- Obiecuję – uroczyście powtórzył Misza.

- Jeśli zaś nie dotrzymasz słowa, to ja nigdy nie wezmę ciebie na spacer, nigdy! Słyszysz? – i przy tych groźnych słowach, Andrejka mocno strząsnął Miszę za ramiona.

- Obiecuję – jeszcze raz powtórzył Misza.

- Jeśli tak, to jutro znów tu przyjdziemy.

I oni zbiegli z górki, przebiegli przez bagienko, obuli się, dobiegli do płotu, przeskoczyli przez niego i popędzili do domu. Bardzo chciał Andrejka wszystkim, wszystkim opowiedzieć, co słyszał. Ale myślał, że roztropniej będzie nikomu nie mówić, a to, być może, nie pozwolą tam chodzić, dlatego że zabronione im było kontaktować się z chłopskimi dziećmi. A tymczasem Warfołomiejka mówił właśnie to, co najbardziej interesowało Andrejka: on postanowił, że opowie wszystko, kiedy u Warfołomiejki skończą się wakacje, i on odjedzie do Piotrogrodu.

Następnego dnia oni w taki sam sposób pobiegli na „wykład”, jak nazywał swoje mowy Warfołomiejka.

Oni trochę się spóźnili, i kiedy podeszli, to Warfołomiejka już kontynuował:

- Diabeł był duchem silnym, złym, zawistnym, hardym i fałszywym. On nienawidził Boga i zazdrościł ludziom szczęścia: chciał ich zgubić i uczynić przykrość Bogu, zepsuć Jego dzieło, pokrzyżować Jego plany, a najważniejsze, podporządkować człowieka sobie.

Między innymi drzewami rosło drzewo życia i drzewo poznania dobra i zła. Bóg kochając i żałując człowieka uprzedził go: „Nie jedz owoców z drzewa poznania dobra i zła: w dzień kiedy zjesz, śmiercią umrzesz.”

- Chyba, oni zjedli – pomyślał Andrejka.

- Diabeł, pragnąc zgubić człowieka, zagadał z niewiastą i zapytał ją – mówił dalej Warfołomiejka – czy naprawdę Bóg zabronił jeść owoców z każdego drzewa?

I kiedy niewiasta powiedziała:

- Tylko z tego nie pozwolił, żeby nam nie umrzeć. Wtedy diabeł powiedział:

- Nie, nie umrzecie, ale Bóg wie, że wtedy wy sami będziecie, jak bogowie, dlatego to On i zabronił wam spożywać.

Teraz niewiasta musiała wybrać, komu wierzyć. Czy Bogu, który mówił „umrzecie” czy diabłu, który mówił „nie umrzecie”. Kobieta wybrała oszusta, uwierzyła jemu, a w słowa Boże zwątpiła. Ona wzięła owoc i zjadła, i mężowi dała, i on jadł.

Andrejka aż klasnął w ręce.

- To dlatego wszyscy umierają? – wykrzyknął. Warfołomiejka nie zwrócił uwagi na jego okrzyk i mówił dalej:

- Jeżeli by po tym Adam zaczął jeść owoce z drzewa życia, to uczynek byłby nieodwracalny.

Ja jutro wytłumaczę, dlaczego Bóg wygonił ludzi z raju, gdzie rosło drzewo życia, i zamknął drzwi, żeby nikt tam nie wszedł.

- Wykład skończony – ogłosił on, i wszyscy się rozeszli. Andrejka nie mógł doczekać się następnego dnia, żeby posłuchać dalszego ciągu. Na lekcji on był rozproszony, zamyślony i poważny. Rodzice zastanawiali się, co się z nim stało, a nawet zaniepokoili się, czy nie zachorował.

III

Znowu zebrała się grupa słuchaczy, znowu Warfołomiejka zaczął mówić: – Bóg bardzo kochał ludzi. Jemu było żal, że oni podporządkowali się diabłu, że zostali jego niewolnikami i że muszą umrzeć: a ponieważ duch w nich wieczny, to, chociaż ciało umiera, ale dusza pozostaje żywa i ponieważ dusza jest niewolnicą diabła, to on i zabierze ją do siebie, daleko od Boga i dusza będzie musiała bardzo cierpieć i wiecznie się męczyć. Bogu zrobiło się tak żal ludzi! On przecież stworzył ich dla wiecznego szczęścia, dla wiecznego życia i, nagle, oni muszą przepaść! Co tu robić, jak sprawę poprawić, jak ich z powrotem odzyskać? I On zdecydował wysłać Syna Swojego na ziemię, jedynego i umiłowanego! On nie pożałował oddać Go, tak chciał wybawić ludzi: tak kochał ich, że ofiarował Swojego Syna. Zdecydował: niech wszystkie grzechy ludzi położą się na głowę Syna Mojego i z Niego jednego wyegzekwuję za nich. Ja Jego oddam na okup za ludzi. On zapłaci za jeńców, On wykupi ich: Diabeł wtedy nie będzie mieć prawa utrzymywać jeńców. Oni wszyscy będą wolni i jakby bezgrzeszni. Minęło cztery tysiące lata i Bóg nie zmienił swojego planu: i ludzi nie przestał kochać, chociaż oni bardzo sprawiali Mu ból.

Narodziło się ludzi dużo, pokryli całą ziemię i wszyscy byli niewolnikami diabła. Wielu ludzi znało obietnicę Bożą, wielu oczekiwało i radowało się. W końcu, przyszedł Syn Boży. Jak myślicie, w jakiej postaci przyszedł Syn Boży? Być może myślicie, że On zjawił się w blasku, otoczony przez aniołów, albo z wojskiem, żeby walczyć z wrogiem? Nie. On urodził się, jak prosty maleńki chłopczyk, i przy tym w wielkim ubóstwie, nawet spał na słomie. I nigdy On nie był bogaty. Kiedy wyrósł, wziął sobie dwunastu uczniów, prostych, biednych ludzi. Imię Jego – Jezus Chrystus!

- Wykład zakończony – jak zwykle ogłosił Warfołomiejka

Andrejka całą drogę powtarzał imię: „Jezus Chrystus, Jezus Chrystus” – bojąc się zapomnieć je. On przecież pierwszy raz w życiu słyszał to imię i bardzo dziwił się, jaki Bóg jest dobry, że zamiast tego, aby strasznie rozgniewać się na człowieka, On żałuje go, ujmuje się za nim i na wszelkie sposoby chce go zbawić. Zadziwiające! Serce i umysł Andrejki pełne były nowych wrażeń, i on nie mógł się powstrzymać, żeby z kimś nie podzielić się tym, o czym się dowiedział. Powiedział niani:

- Ja teraz wiem, skąd wszystko się wzięło, ja wiem, dlaczego zwierzęta nie są tak mądre, jak ludzie, ja wiem dlaczego wszyscy umierają!

- Skąd że ty o tum wszystkim się dowiedziałeś, gołąbku, kto ci to opowiedział? – zapytała niania.

- Tego nie mogę ci powiedzieć, a tylko wiem jeszcze, że na Syna Bożego złożone są grzechy wszystkich ludzi – i po tych słowach Andrejka znów zaczął powtarzać: „Jezus Chrystus, Jezus Chrystus”. Niania ze zdziwieniem patrzyła na niego, nie wiedząc, cieszyć się czy bać się, słysząc to wszystko.

- A tatusiowi powiedziałeś o tym, co wiesz? – zapytała w końcu.

- Nie, nie mówiłem mu – odpowiedział Andrejka.

- Powiedziałbyś mu – poradziła niania.

- Być może mu powiem… ja myślę, że mu powiem – odpowiedział Andrejka. Tego samego wieczoru, Andrejka, siedząc w salonie, powtórzyła półgłosem: „Jezus Chrystus, Jezus Chrystus”.

Ojciec usłyszał i zapytał:

- Co ty tam powtarzasz?

- Imię Syna Bożego – zameldował Andrejka.

- Kto ci to powiedział? – zapytał ojciec.

- Nie mogę ci tego powiedzieć – odpowiedział Andrejka.

- Ale ja żądam, ja powinienem wiedzieć – powiedział surowo ojciec.

- Powiem ci, ale nie teraz, odczekawszy chwilę – odważnie powiedział Andrejka.

- Dlaczego nie teraz? Chcę wiedzieć natychmiast! – mówił ojciec.

- To tajemnica – zagadkowo odpowiedział Andrejka.

- A jeśli ciebie skażę za tę tajemnicę i wtedy zmuszę cię powiedzieć, – oto i twoja tajemnica! – gniewnym głosem powiedział ojciec.

- Jeśli nawet mnie zabijesz, ja teraz nie mogę powiedzieć. Potem ci opowiem jak się o tym dowiedziałem. Ja jeszcze wiem, że Wielki, Silny, Wszechmocny Duch unosił się nad wodą, i On to rozkazał wszystkiemu być, jak On chciał, i wszystko stało się tak, jak on rozkazał. Ja wiem, skąd taka różnica między zwierzętami a człowiekiem. – I pomilczawszy chwilę, Andrejka kontynuował. To dlatego, że Bóg wetchnął Swój Duch w człowieka.

Póki Andrejka mówił, ojciec, zdenerwowany, chodził po pokoju z kąta w kąt, skubiąc nerwowo swoje wąsy i zagryzając wargi, nie pojmując jak należy postąpić, i dlatego postanowił nie śpieszyć się.

Kiedy dzieci poszły spać, Wiktor Aleksandrowicz podszedł do żony i zapytał:

- Raja, skąd on to wie, kto mu powiedział?

- Ja i sama się dziwię i nie mogę sobie wyobrazić, skąd zdobył tę informację – odpowiada Raisa Iwanowna.

- Ty nie uważasz, że to niania mu powiedziała albo ktoś inny ze służby? – zapytał znów Wiktor.

- Niania nie powie, a służąca sama nic nie wie. Ty słyszysz, co on mówi, jakby uczył się u nauczyciela zakonu – odpowiedziała Raisa Iwanowna.

- Czyżby on widuje się z kapłanem? Nie przychodzi czasem tu kapłan? – podejrzewał Wiktor Aleksandrowicz.

- No co ty, cerkiew od nas ponad siedem kilometrów. A jeśli chodzi o nauczyciela, to go teraz tu nie ma, on wyjechał na lato – wyjaśniła Raisa.

- Jedno pozostaje myśleć, że dostał jakąś książeczkę, nauczył się teraz czytać i trudno go upilnować. Popatrz, czy nie ma jakiejś książki w jego rzeczach – mówił Wiktor. Może w gazetach coś było – powiedziała Raisa.

W każdym bądź razie to bardzo niemiła wiadomość dla mnie – powiedział wzdychając Wiktor – cały mój plan wychowania zniweczony. Okropnie przykro! – przejmował się.

Żadnej, oczywiście, książki nie znaleziono. Wtedy Wiktor Aleksandrowicz spróbował odebrać pewność Andrejkowi i przedstawić wszystko, o czym on się dowiedział, jak starą bujdę. Zaczął mu opowiadać mitologię, zamierzając go odciągnąć i mówił, że ludzie wcześniej również mitologicznych bogów uważali za prawdę. Ale z upowszechnieniem wykształcenia wszystko to porzucono! Ale Andrejkowi tak podobało się to, co mówił Warfołomiejka i jakiś wewnętrzny głos szeptał mu: „To wszystko prawdopodobne i w to można wierzyć”.

Pewnego razu Andrejka powiedział niani:

- Warfołomiejka dużo więcej wie, niż ty, nianiu, i niż mama, i nawet tatuś!

- Jaki Warfołomiejka? Wykrzyknęła zdziwiona niania.

Misza przy tej wpadce Andrejki aż przysiadł, złapawszy rączkami swoje kolanka, i szeroko, prawie do uszu, uśmiechnął się, chytrze patrząc na Andrejka, jakby milcząc, ale wymownie mówiąc: „Wygadałeś się sam, Andrejka!” A Andrejka okropnie się wystraszył tego, co powiedział; zbladł i milczał ze ściągniętą twarzą.

Po krótkim czasie, on podszedł do niani i, objąwszy ją, zapytał:

- Nianiu, ty mnie kochasz?

- Kogoż mam kochać jak nie ciebie? – zapytała zamiast odpowiedzi niania.

- Jeśli ty mnie kochasz, to, nianiu, gołąbeczko, nie mów nikomu o Warfołomiejce.

- A któż to, ten Warfołomiejka? – półgłosem zapytała niania. Ale Andrejka zacisnąwszy ręką jej usta, powiedział:

- Nie mów, nie mów, nigdy tego imienia nie wypowiadaj! Zrobisz to?

- No dobrze, dobrze, nie powiem, ale mimo wszystko chciałabym wiedzieć, kto to?

- Potem ci powiem wszystko, tylko teraz ty pomilcz, nianiusiu, dobrze? – nalegał.

- Dobrze, dobrze – zgodziła się niania.

Czas mijał, i wiedza Andrejki poszerzała się; ojciec zabronił mu w salonie opowiadać, o tym, co wie; wtedy Andrejka w pokoju dziecięcym, który był obok salonu, mówił niani, i, wszystko jedno, ku niezadowoleniu Wiktora Aleksandrowicza w salonie wszystko było słychać.

- W Synu Bożym była miłość Boska do ludzi, litość i współczucie, i Boska siła Wszechmocna. I, mimo to, On był pokorny, cichy, łagodny. Czyż nie prawda, jaki dobry On był? – z przejęciem opowiadał Andrejka.

- Kiedy przychodzili do niego chorzy, On żałował ich i wszechmocną siłą Swoją uzdrawiał. Pomyśl, nianiu, przyszedł do niego ślepy, i Jezus Chrystus powiedział: „Przejrzyj!” i ślepy przejrzał w tejże chwili! Cud! Jeden chory trzydzieści osiem lat leżał. Jezus Chrystus podszedł do niego i uzdrowił go. A raz na drodze trafił się mu pogrzeb, matka chowała syna i płakała. Ty pewnie myślisz: „no co teraz można zrobić, kiedy już umarł?” Oto ja ci powiem: Jezus Chrystus rozkazał procesji zatrzymać się. Bardzo było Mu żal, że matka płacze, i On powiedział martwemu: „Wstań!” I zmarły ożył. Oto jaki On wszechmocny! On i teraz taki sam, On nie zmienił się, nie osłabł, On jeszcze więcej ma władzy teraz, aniżeli wtedy, dlatego że On zwyciężył diabła. Tylko ja nie wiem, jaka była bitwa i jak On zwyciężył. Kiedy dowiem się sam, opowiem tobie. To bardzo, bardzo ciekawe! Nieprawdaż? – mówił Andrejka.

IV

- Nianiu, pomyśl, ja tego nigdy się nie spodziewałem, jestem pewny, że i ty nie spodziewasz się, co się stało – następnym razem opowiadał Andrejka niani. – Wyobraź sobie, kiedy Jezus był całkiem młody, zabili Go! Słyszysz, nianiu, zabili Go! I strasznie okrutnie zabili: wzięli dwie belki, zrobili krzyż, położyli Go na belce, ręce rozciągnęli na poprzeczną belkę, a nogi wzdłuż, i w dłonie wbili młotkiem wielkie gwoździe, tak samo i w nogi.

Andrejka mówił te słowa z pełnymi łez oczami, i głos jego drżał.

- Krzyż podnieśli – kontynuował Andrejka – i wkopali go do ziemi, Jezus ociekał krwią, która lała się z Jego ran. I w takim położeniu On umarł… Andrejka umilkł i kilka minut nic nie mówił, on płakał, płakała też niania.

- Tobie żal, nianiu, że On tak cierpiał? – zapytał w końcu Andrejka.

- Bardzo żal – pochlipując, mówiła niania. – Okropnie żal! – mówił Andrejka, przyciskając ręce do serca. – Kiedy On wisiał na krzyżu, grzechy wszystkich ludzi, i twoje, nianiu, i moje, i Miszy, i mamy, i taty, i dziadka, jednym słowem – wszystkich, wszystkich ludzi, były na Nim. Od tego On i umarł. Swoich grzechów On nie miał. Diabeł bardzo chciał wciągnąć Go w grzech, i był przekonany że mu się uda Go skusić, jak Adama z Ewą. Adamowi i Ewie on pokazał tylko jeden owoc, i oni nie wytrzymali; a Jezusowi pokazywał cały świat, wszystkie królestwa, całą sławę, wszystko, czym tylko można skusić człowieka. Ale Jezus nie poddał się. Oto jaki On! Bez grzechu On, i dlatego powinien wiecznie być, wiecznie żyć. A oto grzechy ludzi wziął na Siebie, i za te to grzechy On właśnie umarł! Nianiu, żadnej bitwy nie było, a On zwyciężył. Tym właśnie zwyciężył, że wytrzymał, nie uległ żadnej pokusie. Diabeł daremnie starał się odnieść nad Nim zwycięstwo. Oto dlaczego właśnie mógł On zapłacić za cudze grzechy, dlatego że swoich nie miał, a jeśli byłby choć jeden grzech, jak u Adama, to wszystko by przepadło, diabeł by zwyciężył…

- Zdjęli Go z krzyża – opowiadał Andrejka – położyli w sadzie, w grocie, zawalili wielkim, wielkim kamieniem i nawet opieczętowali carską pieczęcią i żołnierzy postawili pilnować. Wszystko było spokojnie dwa dni, a trzeciego dnia powstało trzęsienie ziemi, kamień odleciał, pieczęć się złamała, i żołnierze popadali.

- Wiesz dlaczego? Jezus Chrystus znów ożył! I znów przyszedł do swoich uczniów. Wszyscy Go widzieli i rozmawiali z Nim. On był żywy! On i teraz jest żywy! On nie może już umrzeć! On powiedział, że wszyscy umarli też ożyją, i wtedy śmierci nie będzie! A diabeł będzie w ogniu, stanie się to, kiedy, Jezus Chrystus znów z nieba wróci na ziemię. Uczniowie widzieli, jak On wznosił się na niebo. Jakie to cudowne! Wszyscy ożyją! I my będziemy tacy sami jak On! To bardzo wspaniale, nianiu, że my będziemy zawsze-zawsze żyć. Ja strasznie z tego się cieszę! Ty cieszysz się, nianiu? Uczniowie też się cieszyli, i zaczęli innym ludziom mówić, a ich za to bili i do więzienia wsadzali, za to, że oni mówili o Jezusie. A ty myślisz, oni z tego powodu płakali? Nie, oni nie płakali, a radowali się, że cierpieli za Jezusa Chrystusa, którego tak kochali. Ja też bardzo, bardzo kocham Jezusa. W taki sposób wykład po wykładzie przekazywane były niani.

V

Pewnego razu u Diemientiewów byli na obiedzie goście – sąsiedzi, ziemianie. Przy stole siedzieli i Andrejka z Miszą. Ktoś z gości opowiadał o pewnej starej damie, wspólnej znajomej, której lekarz oznajmił, że ona nieuchronnie oślepnie, i to będzie nieodwracalne. Wszyscy obecni przy stole bardzo współczująco odnieśli się do tej wiadomości i bardzo tej damy żałowali.

Andrejka nie wytrzymał i nagle wypalił:

- Jeśli by ona poprosiła Jezusa Chrystusa, to On uczyniłby ją widzącą.

Goście rozchichotali się, a ojciec poczerwieniał; było mu wstyd, i bardzo rozzłościł się na Andrejka. Nic nie powiedziawszy, wstał zza stołu, milcząc wziął Andrejka za ramię i wyprowadził do drugiego pokoju.

- Ile razy mówiłem ci – powiedział ze złością – nie pleć głupstw, a ty nie tylko przed domownikami nie milczysz – ja przecież słyszę, jak do niani mówisz różne bzdury – ty jeszcze i przed obcymi wstyd mi robisz! Przy tych słowach Wiktor Aleksandrowicz otworzył drzwi ciemni fotograficznej i, wepchnął tam Andrejka, zamknął ją na klucz. Wróciwszy do stołu powiedział:

- Ku memu wielkiemu zmartwieniu i wielkiemu niezadowoleniu, Andrejka, dostał chyba jakąś książeczkę i naczytał się jej, a ponieważ jest strasznie wrażliwy i ciekawski, to teraz cały jest tym pochłonięty. Taki wstyd, wszystkie moje plany wychowawcze zrujnowane – z goryczą mówił Wiktor Aleksandrowicz.

- Ale pan surowymi środkami, groźbami i zakazami uczyni z niego męczennika, a nie przekona go wcale. Najlepiej – odnieść się do jego pasji obojętnie, i uwierzy pan, on szybko sam wszystko rzuci. Cokolwiek nowego zastąpi to zainteresowanie, i potem już sam będzie się z siebie śmiał. – Takiego rodzaju rozważania prowadzono przy stole z powodu Andrejkowej wpadki.

- Czyż naprawdę zostawisz go bez obiadu? Zapytała Raisa Iwanowna.

- On potem może w pokoju dziecięcym zjeść – odpowiedział Wiktor. Po obiedzie, kiedy goście przeszli do salonu, Wiktor wypuścił Andrejka, powiedziawszy „Idź do niani, ona da tobie zjeść”.

Andrejka wesoło wbiegł do pokoju dziecięcego z radosnymi okrzykami:

- Nianiu, ja za Jezusa siedziałem w ciemnicy!

- Ot widzicie, jak szybko nasze słowa spełniły się – wykrzyknął ktoś z gości, usłyszawszy słowa Andrejki.

VI

W krótkim czasie Wiktorowi trzeba było pojechać dla załatwienia spraw za granicę. On spakował się, pożegnał i wyjechał. Raisa Iwanowna wiedziała, ile czasu trzeba, żeby dojechać do morskiego portu i że mąż przyśle jej telegram przed odpłynięciem parostatku. Już nie pierwszy raz on tak podróżował, i dlatego spokojnie czekała. I rzeczywiście, telegram przyszedł, jak zwykle w swoim czasie. W nim mąż informował, że szczęśliwie dojechał i telegram pisze, siedząc już na parowcu.

Tejże nocy zerwał się silny wiatr, w sadzie szumiały drzewa, nawet się łamały. Raisa Iwanowna nie mogła spać, bardzo się niepokoiła, że mąż na morzu znosi kołysanie i, prawdopodobnie, cierpi na chorobę morską. Do rana wiatr nie ucichł, a nawet jakby się wzmógł.

Otrzymawszy gazety, ona przeczytała, że wczorajsza burza narobiła dużo szkód: zerwała z domów dachy, w sadach i zagajnikach nałamała dużo drzew, a rybackie chaty zniosło do morza.

Przeczytawszy te wiadomości, Raisa zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Wieczorem, siedząc w domu w salonie, zaczęła płakać. Andrejka przyszedł do salonu pożegnać się z mamusią przed snem i, zobaczywszy ją we łzach, zapytał:

- Co ty, mamo, dlaczego płaczesz?

W tym czasie straszne, groźne porywy wiatru buszowały w sadzie.

- Ty słyszysz, Andrejka, jaki straszny wiatr? A tatuś teraz na morzu! Boję się, żeby nic złego z nim się nie stało. – I załkała. Andrejka wlazł na jej fotel z tyłu, przytulił się do pleców, objął ją i zaczął całować policzki, uszy i szyję jej, nie wiedząc, jakby ją pocieszyć. Ale nagle jakby coś sobie przypomniał, szybko zeskoczył z fotela i, stanąwszy na kolanach obok nóg matki, zaczął głośno się modlić. „Panie, Boże Silny i Wszechmocny! Ty masz władzę powstrzymać burzę. Ty wszystko możesz uczynić, co Ty zechcesz. Zachowaj tatusia, żeby nic mu się nie stało”. – Andrejka zapłakał, mówiąc te słowa, i przez płacz powtarzał: „Panie, zachowaj tatusia! Ze względu na Jezusa Chrystusa. Amiń”.

Kiedy on skończył, Raisa Iwanowna też powiedziała: – Panie, zachowaj Wiktora.

- Nie płacz, mamusiu, myśmy się pomodlili, i teraz Pan tatę zachowa. On dobry i wszystko może – powiedział Andrejka i, pocałowawszy mamę, pobiegł spać.

Raisa Iwanowna znów prawie całą noc nie spała. Przy każdym porywie wiatru ona drżała i smutnymi oczami patrzyła w ciemność sadu.

Nad ranem burza ucichła. Kiedy przyniesiono gazety, Raisa pośpieszyła przejrzeć wiadomości, w których opisywano, co uczyniła burza w tych dniach, ile nieszczęść było na morzu, ile statków się rozbiło. „Pasażerski parowiec R., płynący na Sz., zginął; z pasażerów prawie nikt się nie uratował”.

Raisa upuściła gazetę i głośno zapłakała.

Andrejka, który tu był, podbiegł do niej.

- Mamo, mamo, co się stało? – zapytał. – Czytaj – ledwie mogła powiedzieć przez łzy, podając mu gazetę.

On wziął gazetę i powoli, uważnie i poważnie przeczytał na głos: „Pasażerski parowiec R., płynący na Sz., zginął: z pasażerów prawie nikt się nie uratował”. – Jeszcze i jeszcze to przeczytał.

- Mamusiu, tu powiedziane: prawie nikt się nie uratował. Znaczy ktoś się uratował. To tatuś, to tatuś. Myśmy się modlili, i Bóg go zachował.

- Ach, Andrejka, tonący za słomkę się chwyta, tak i my z tobą – powiedziała Raisa i poszła do swojej sypialni.

Ona nie przyszła na obiad i nikogo do siebie nie wpuszczała.

Późnym wieczorem podano jej telegram. Gorączkowo i pośpiesznie rozwinęła go. Oto jego treść:

„Parostatek R. zginął, ja żyję, list wysłałem.

Wiktor.”

- Ach – radośnie wykrzyknęła ona i pobiegła do niani.

- Nianiu, Wiktor żyje! – krzyczała i wymachiwała telegramem. Potem pobiegła do Andrejki do pokoju dziecięcego. On spał w swoim łóżeczku. Żałowała go budzić. Ale z radości nie mogła się powstrzymać, żeby go nie pocałować, i tym go rozbudziła. Kiedy zobaczyła, że otworzył oczka, to powiedziała:

- Andrejka, miły, tatuś żyje! Telegram od niego!

- Ja przecież wiedziałem – odpowiedział Andrejka – Bóg dobry i silny, i On nas kocha! I jego oczka zaczęły się zamykać, i znów zasnął. Z wielką niecierpliwością w domu Diemientiewych oczekiwano poczty, a poczta nie każdego dnia przychodziła.

Ale oto, w końcu, przyszedł listonosz i przyniósł list z zagranicznym znaczkiem. Uradowana Raisa przeczytała następujące:

„Kochana Raju!

Oczywiście, ty już z gazet wiesz o doli naszego nieszczęśliwego parowca R. i, prawdopodobnie, biedactwo, martwiłaś się, że zginąłem, jak i pozostali. Ocalałem cudem! Straszna to była noc! Już nie mówiąc o tym, że wszyscy pasażerowie byli chorzy i cierpieli niesamowicie, wszystko dookoła naprowadzało jakieś przerażenie. Ciemność na morzu była nieprzejrzana, szum fal ogłuszający, dosłownie morze jęczało! Parowiec nasz strasznie trzeszczał, rzucało go we wszystkie strony. A i trzeba przyznać się, był on bardzo lichej, starodawnej konstrukcji. Na pokładzie pozostawać nie można było, cały zalewało falami i silny wiatr wprost zwalał z nóg: to było coś nie do opisania, wściekłe i groźne. Nagle straszne uderzenie i... Możesz sobie wyobrazić, jaka była panika, kiedy do kajuty do nas przyszedł kapitan, blady, jak nieboszczyk, ze strasznym wyrazem rozpaczy i boleści na twarzy i objaśnił nam, że w parowcu pojawił się przeciek, dziura z każdą minutą powiększa się i parowiec szybko przepełnia się wodą. „On nieuchronnie powinien zginąć i to nawet bardzo szybko” – dodał. „Ratujcie się, kto jak może, ja niczym wam pomóc nie mogę!” – skończył, zapłakał, jak dziecko i wyszedł.

My, popychając się nawzajem wybiegliśmy na pokład, fale bez ceremonii dalej zrzucały wszystkich do wody. Nie miałem ani czasu, ani ochoty patrzeć na innych. Widziałem jedno, że ludzie szybko pogrążają się w wodzie. Ty wiesz, jestem dobrym pływakiem. Ale co znaczyły moje umiejętności przy takich falach na środku morza? Jedynie tylko trochę opóźni się śmierć, i nic więcej. Obok mnie utrzymywał się na falach jeden Duńczyk. Jemu udało się schwycić za wywróconą łódeczkę: jakoś udało się mu ją obrócić i wleźć do niej. Poszedłem za jego przykładem, ale przecież rozumiałem, że łódeczka bez wioseł w taką pogodę mało pomoże. Powinniśmy byli w każdej chwili oczekiwać, że ona znów się wywróci albo o coś uderzy i rozpadnie się, albo napełni się wodą i pójdzie na dno: wyczerpywać nie mieliśmy czym. Zacząłem w myślach żegnać się z wami, kochani moi; widziałem ciebie, Raju, Andrejka i Miszę w naszym przytulnym jasnym salonie. Żwawo ukazał się mi Andrejka z jego natchnioną twarzą, z wyciągniętą ręką, mówiący: „I nad wodą unosił się Wielki, Silny, Wszechmocny Duch i co On nakazywał, to się i stawało”.

I wiesz, Raju, nagle pomyślałem, a co jeśli to prawda? I On teraz unosi się nad tą wodą, w której ja ginę! Wykrzyknąłem: „Jeśli Ty rzeczywiście jesteś, i Ty Wszechmocny, to uczyń teraz niemożliwe, uratuj nas”.

Minęło po tym kilka minut, nagle oświetliło nas jasne światło, to był reflektor z ogromnego statku, przepływającego obok nas. Statek ten widział marne szczątki z naszego parowca i, oświetlając reflektorem morze, szukał, czy nie ma tonących, żeby uratować ich. Światło oświetliło nas nieszczęsnych miotanych w łódeczce. Statek ten zwolnił, natychmiast rzucono na wodę łódź, do niej szybko wskoczyli dwaj marynarze, pośpiesznie wzięli wiosła i z narażeniem życia skierowali się ku nam. Dotarłszy do nas, przyjęli nas do swojej łodzi, a łódeczkę odepchnęli, powiedziawszy: niech ona jeszcze komu posłuży. Walcząc z falami i wiatrem, dotarliśmy do okrętu i, w końcu, nas wciągnięto na pokład. Nie możesz sobie wyobrazić mego błogosławionego stanu, kiedy poczułem się bezpiecznym, kiedy zdjęli ze mnie wszystko mokre, włożyli suche, położyli do łóżka i rozgrzali gorącą herbatą! Cały mój bagaż przepadł, zostało tylko to, co było na mnie i w kieszeni marynarki mój paszport. Tak, straciłem wszystko: i pieniądze, i rzeczy; ale nie żałuję, zdobyłem nieporównywalnie więcej! Dowiedziałem się, że jest Bóg Wszechmocny i Silny i Wielcekochający – powiedz to Andrejce.

Dojechałem do Sz., i teraz jestem w hotelu M. przyślij mi pieniądze, abym mógł się ubrać i pojechać na miejsce, a potem natychmiast wrócę do was, i my razem podziękujemy i oddamy chwałę Bogu, Który zbawił mnie i wyprowadził z ciemności niewiary.

Twój Wiktor

Ze zbirów protojereja Walentina Kreczetkowa.

Przygotowane według publikacji 1917 r.