Powrót


Na podstawie http://azbyka.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Triumf Matki

28 sierpnia – wielkie cerkiewne święto – Zaśnięcie Najświętszej Bogurodzicy. Poprzedzał je dwutygodniowy post. Co to za święto, dlaczego czcimy je jako wielkie?

Kto był we Włodzimierzu, wie: stoi na niewielkim wzgórku, jak wlana w namodlone powietrze starodawnego grodu, cerkiew. Też starodawna, nazywana Uspienskim Soborem. Jej wzniesienie datuje się na początek dwunastego wieku. Już potem, w czasach późniejszych, wielki architekt Fioravanti wybudował Uspienski Sobór w Moskwie, na Soborowym placu Kremla. Przez wiele lat będą w nim koronować się na carstwo rosyjscy autokraci, a prawosławni patriarchowie znajdą tu sobie miejsce wiecznego spoczynku. A jeszcze później, kiedy Iwan Groźny opanuje Kazań i przyłączy ją do ziemi rosyjskiej, wybuduje on w Troice-Siergijowym monasterze sobór, bardzo podobny do Włodzimierskiego i Moskiewskiego, tylko trochę większy i wyższy. Nazwie też Uspienskim, i święto Zaśnięcia Najświętszej Bogurodzicy stanie się od tego czasu w monasterze prepodobnego Siergija prestolnym*.

Tak więc co to jest Uspienije (Zaśnięcie)? Dlaczego cerkiewny atlas Rosji tak szczodrze jest ozdobiony Uspienskimi cerkwiami, dużymi i maleńkimi, miejskimi i wiejskimi, wzorcami architektury i zupełnie prościutkimi? Dlaczego to święto jest czczone jak jedno z dwunastu, wielkie, i zawsze w końcu sierpnia zamiera Prawosławna Ruś w respekcie przed jego świetlanym zbliżaniem się?

- To Uspienski sobór. Zwróćcie uwagę na jego złote kopuły, czyż nie prawda, one przypominają nam hełmy ruskich żołnierzy, którzy wyszli na pole bitwy…– wyjaśnia kremlowski przewodnik gromadce tłoczących się wokół niego uczniów.

- A co to Uspienije? Zapyta ktoś odważniejszy.

- Uspienije – to święto.

- A czy może być śmierć świętem?

Pytanie nieproste. Ekscytuje ono nie tylko uczniów na Sobornym placu Moskiewskiego Kremla, ono jest przedmiotem zainteresowania wielu z nas, pragnących zrozumieć poważne i nie jałowe pytania. Rzeczywiście, w słownikach przy słowie „uspienije” stoi słowo „śmierć”. Jakby pewien synonim, niby i tak można, i tak dopuszczalne. Ale każdy kapłan zamacha rekami, jeśli w jego obecności postawić między tymi słowami znak równania. I powie – to jest niedopuszczalne.

Dawajcie wyjaśnimy. A wyjaśnić możemy, tylko otworzywszy Pismo Święte, tylko zwróciwszy duchowy wzrok do czasów pierwszych lat chrześcijaństwa, nawet wcześniej, kiedy Boża Matka stała u Krzyża z ukrzyżowanym Synem… Ewangelia nie głosi, co było później, kiedy ukrzyżowany i zmartwychwstały Zbawiciel wzniósł się nad Górą Oliwną, i pozostawieni przez Niego na Jerozolimskiej ziemi uczniowie długo odprowadzali go wzrokiem, dopóki nie skrył Go lekki obłok. A Boża Matka? Jak ułożyło się potem jej Życie? Tam, stojąc przed Krzyżem, słyszała ona słowa, skierowane przez Syna do kochanego ucznia Jana stojącego z drugiej strony: To Matka twoja”. A Jej On powiedział: „Kobieto, to syn Twój”. Ukrzyżowany, wymęczony, cierpieniami Syn Człowieczy kieruje ostatnie słowa do Matki. On powierza ją uczniowi, ukochanemu, jedynemu ze wszystkich, stojącemu obok.

Najwyższe miejsce Jerozolimy – góra Syjon. Właśnie na niej, na tej górze, znajduje się dom świętego Jana Teologa. Właśnie tam, do swego domu, zaprowadził Jan Bożą Matkę. Ona zaczęła żyć w jego domu pokornie, skromnie jak pokornie i sromnie przeżyła Ona życie od poczęcia Zbawiciela do jego mąk krzyżowych. Zadziwiające to matczyne życie. Przygotowując się do wysokiego celu macierzyństwa, my rzucamy się do nauk i pouczenia pedagogów, uczonych, bardzo czcigodnych i szanowanych. Chcemy wchłonąć w siebie jak najwięcej z mądrych książek, aby znienacka nie być zaskoczonymi w nowym tytule, aby wypełnić swój macierzyński obowiązek wobec tego, kto na razie jeszcze – punkt pod sercem. Jako mądrzy, wszechwiedzący, szczęśliwi i nowocześni witamy pierwszy krzyk długo oczekiwanego dziecka. Nie lubimy teraz już niczyich rad, niczyich uwag, nie znosimy korygowania naszych rodzicielskich uczuć. Miłując swoje dziecko, miłujemy w sobie uprawomocnione prawa do niego i nikomu nie pozwalanego ich naruszyć. Nawet jemu, własnemu dziecku.

Jak korzystne, powiem nawet zbawienne dla macierzyńskiej naszej samoświadomości wziąć i poczytać o Bogurodzicy. Nie dla uświadomienia, a dla opamiętania się. Przecież i Ona Matka. I Ona z radością i drżeniem oczekiwała pojawienia się na świat Dzieciątka, i Ona dużo myślała o dalszym jego losie. I czyż mogła Ona zapomnieć powiedziane przez Symeona w dniu Spotkania Pańskiego przed Jerozolimską Świątynią: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu… A Twoją duszę miecz przeniknie” (wg Biblii tysiąclecia). Oto od jakiego czasu, już czterdziestego dnia po urodzeniu Dzieciątka, odkryte Jej było, co czeka Ją, Matkę, nie wyścielona różami i honorami droga, a droga bolesna. Co czyni Ona? Przygotowuje się spotkać oprawców twarzą w twarz, twardnieje Jej dusza w oczekiwaniu na próby? Nie. Ona dalej wypełnia wielki obowiązek Swego wielkiego macierzyństwa. W Ewangelii nie tak wiele wspomina się o Niej. Tylko na samym początku jej macierzyńskiej drogi: Zwiastowanie w Nazarecie, Betlejem, Spotkanie Pańskie, ucieczka do Egiptu, powrót z Egiptu. Powrót do Nazaretu po święcie Paschy w Jerozolimie, kiedy Maria i Jej zaręczony Józef odkryli, że ich dwunastoletniego Jezusa z nimi nie ma, On został w Jerozolimie…

Ale oto Jezus kończy trzydzieści lat. Według izraelickiego obyczaju wcześniej nie można było przyjmować tytułu nauczyciela narodu albo kapłana.. Przybliżał się czas. Czas trudów Zbawiciela. Czas Matki, kiedy miecz przeniknie duszę... Są w Ewangelii od Mateusza zadziwiające słowa. Pamiętacie? Cisną się ludzie, cisną się, nie przejść, nie przedostać się przez tłum: wszyscy chcą zobaczyć Jezusa, za Którym już wiele uzdrowień i cudów. Mówią Mu: „Oto Matka Twoja i bracia i siostry Twoi stoją na zewnątrz i pytają o Ciebie”. Ileż zarzutów zniosły te ewangeliczne słowa od bogoburców-samouczków! Te i inne, które stały się odpowiedzią Zbawiciela: „...Oto Matka Moja i bracia Moi” - wskazuje On na siedzących dookoła. Pragnący „złapać” ewangeliczną mądrość rzucają się w polemikę, jak na strzelnicę: „Oto przecież, nakazywał nam kochać się nawzajem, czcić rodziców, a Sam nie zechciał widzieć własnej Matki. Zostawił Ją stać pośrodku ulicy...”

Akurat nie tak przecież, sens tych słów jest zupełnie inny! On odkryty był komentatorom Ewangelii, żeby oni donieśli go nam, niewierzącym, wahającym się, mędrkującym. Oni donieśli, ale my nie domagaliśmy się. Po co? Sami z wąsami, czytać nauczeni. Zbawiciel przyszedł do świata z najwyższym powołaniem, z najwyższymi obowiązkami, właśnie o tym Jego powołaniu i mówią słowa: „Oto Matka Moja i bracia Moi”. Duchowe wyżej cielesnego. Niebiańskie wyżej ziemskiego. I Matka, zostawszy na ulicy i nie doczekawszy się Syna, rozumie to. My nie rozumiemy i narzekamy. Ona rozumie i - korzy się. Jej bolesna droga coraz bliżej i bliżej ku Golgocie, ale Ona idzie nią - tak trzeba, tak podoba się Bogu.

Niedawno temu do starca* pewnego rosyjskiego monasteru wybrała się niemłoda kobieta. Droga niebliska, ale ona wybrała się prosić za syna. Syn, pouczywszy się w szkole teatralnej trzy lata, rzucił ją i odszedł do monasteru. Matka tak jasno wyobrażająca sobie jego błyskotliwą przyszłość na teatralnych scenach uderzyła na alarm. Zaczęła chodzić do kapłanów, wyjaśniać: jej Andrzej jest utalentowany, Andrzej ma zdolności, po co ma zakopywać w ziemię swój talent. A duchowni wszyscy jak jeden: „pogódź się, matko, nie stawaj na drodze syna do Boga, przecież do monasteru poszedł, a nie do więzienia za obrabowanie kiosku komercyjnego, czego łzy przelewasz?” A ona ciągle jeździ, ciągle chce znaleźć wsparcie w swoim cierpieniu, wpadła w depresję, śle do syna listy całe w wyrzutach i narzekaniach. A ja znam Andrzeja. Maleńki, chudziutki, z zapadniętymi policzkami, on cierpi wielkie pokusy w tak nielekkim w pierwszym okresie życiu mniszym. Jak bardzo potrzebne mu wsparcie, matczyne dobre słowo i matczyna modlitwa, jak niezbędne mu, wybierając się w nielekką drogę służenia Bogu, wiedzieć, że jego matka idzie obok po tej samej ścieżynce, niech trochę z tyłu, ale za nim, w tą samą stronę. On milczy. Nie przyjęte mnichowi opowiadać o swoich problemach. Tylko jeden raz poprosił:

- Pomodli się pani za moja matulę, biedna, tak jej ciężko… - i odwrócił się, abym nie zobaczyła jego łez. A ja zobaczyłam. I nie powstrzymałam swoich. Dlatego, że młodzieniec w czarnej sutannie i ciężkich butach odnalazł się i trwa w swoim niezwykłym życiu. Zobaczyli to wszyscy. Nie zobaczyła tylko własna matka. I na chudziutkie synowskie barki władowała ciężar własnych wymyślonych cierpień. Co powie jej starec? Wiadomo, co. Co mówią jej we wszystkich monasterach, dokąd rzucała się ona ze swoją biedą:

- Nie grzesz matko, nie stawaj na drodze swego syna!

Ona i od starca odejdzie niezadowolona, niezrozumiana, skrzywdzona. Czyż nie jest przykładem dla niej i nas wszystkich, przekonanych, że my lepiej wiemy, w czym szczęście naszych dzieci, wielka pokora Matki Bożej przed wolą Stwórcy, uległość serdeczna i gotowość rozdzielić z Synem i pohańbienia i męki Golgoty. Ofiarna miłość i miłość matczyna to w większości słowa-synonimy. Abyśmy tylko prawidłowo je zinterpretowali…

Ale oto za nami Golgota i Zmartwychwstanie – za nami. Syn Człowieczy kończy ziemską wędrówkę, żeby wrócić do Swego niebieskiego Ojca. A matka? Matka zostaje na ziemi razem z Jego uczniami. Jak w tym czasie Ona żyje? W modlitwie, w głoszeniu słowa Bożego i – w oczekiwaniu spotkania z Synem. Na początku zostawała w Jerozolimie, odwiedzała miejsca, gdzie Syn uczył, cierpiał i umarł, potem, kiedy Herod Antypas zaczął prześladować Cerkiew, oddaliła się z Janem Teologiem do Efezu. Ona odwiedza górę Atos, wyspę Cypr i gości u biskupa Cypryjskiego Łazarza (tego samego brata Marty i Marii, którego Pan wskrzesił czwartego dnia po śmierci, dlatego został nazwany czterodniowym). Następnie wraca do Jerozolimy i znów żyje w domu Jana. Święty Epifaniusz i Nikifor Kallist, współcześni Matce Bożej, piszą, że była Ona wzrostu niewiele wyższego od średniego, z jasnoblond włosami, jasnymi oczami koloru oliwek. Cudownego piękna – potwierdzają wszyscy jej współcześni. I dodają – była w Niej prostota i doskonała pokora. Mówią, miała 72 lata, kiedy zjawił się archanioł Gabriel z gałązką: za trzy dni czeka ją przesiedlenie na niebo. Archanioł wręczył Matce Bożej cudowną gałązkę palmy daktylowej z błogosławieństwem nieść tą gałązkę przed łożem pogrzebowym. Miało to miejsce na Górze Oliwnej, w sadzie Jana Teologa, otrzymanym przez niego w dziedzictwie od ojca Zebedeusza. Dawno oczekiwała Bogurodzica tej wiadomości, dobrej wiadomości, dlatego że dawno pragnęła spotkania z Synem. Zostawiwszy sad, wróciła do domu – pogodna, radosna, pokazała Janowi Teologowi rajską gałązkę, opowiedziała o spotkaniu i zaczęła przygotowywać się do wyznaczonej godziny. Spokojnie wydała rozporządzenia, przygotowała świece i kadzidło, wszystko niezbędne do pogrzebu.

W cudowny sposób apostołowie Chrystusa zostali zgromadzeni w domu Jana, aby mogli pożegnać się z Matką Pana i posłużyć Jej przy pogrzebie. Tylko apostoła Tomasza nie było wśród nich.

I oto nastąpił trzeci dzień. I oto już zbliża się trzecia godzina dnia, kiedy według archanielskiego zwiastowania Bogurodzica powinna zostawić życie ziemskie. W domu paliły się świece, apostołowie śpiewali psalmy, na łożu z jasnym obliczem leżała Przeczysta Panna. „Gotowe serce Moje, Boże, niech będzie Mi według słowa Twego”. To były ostatnie Jej słowa. Kiedyś dawno temu ten sam archanioł Gabriel zwiastował młodej Pannie w Nazarecie: „poczniesz w łonie i zrodzisz Syna i nadasz mu imię Jezus”. Nie pojmująca, jak Ona według obietnicy dziewica, może począć dziecko, Maria zmieszała się. Ale, zrozumiawszy, że na to jest wola Boża, wygłosiła pokorne słowa: „Jestem służebnicą Pana, niech będzie mi według słowa Twego”. Od tych słów zaczęła macierzyńską ofiarną służbę. I oto znów – archanioł Gabriel, i oto już ostatnie Jej słowa: „Gotowe serce Moje, Boże, niech będzie Mi według słowa Twego”.

I zakończyła Matka Boża Swoje ziemskie służenie Synowi, żeby zacząć służenie niebiańskie. I – zasnęła. I dlatego nazywamy Zaśnięciem ten zadziwiający letni dzień 15 sierpnia według starego stylu (28 sierpnia według nowego). Świetlany dzień przejścia. Gorliwa Orędowniczka stanęła przed Bożymi oczami, żeby modlić się za tych, których zostawiła na ziemi, żeby ocieniać z wysokości komnat niebiańskich Swoim zbawczym omoforionem* grzesznych ludzi. Nas z wami. I nam z wami za każdym razem dawać nadzieję na zbawienie i miłosierdzie Jej Syna. A teraz powiedzcie, co tu wspólnego z czarną rozpaczą śmierci, z nieutulonymi beznadziejnymi łzami pożegnalnych nabożeństw? A teraz powiedzcie, czyż Zaśnięcie nie jest dla nas świętem.

…Świąteczny orszak po ulicach Jerozolimy z pieśniami i zapalonymi świecami przyciągnął wielu. Od Syjonu przez całe miasto do Getsemańskiego Ogrodu idą ludzie. Na ich twarzach jasny smutek. Na przedzie z rajską gałązką Jan Teolog, potem Piotr, Paweł, Jakub i inni apostołowie niosą na swoich ramionach łoże z ciałem Przeczystej Dziewicy. Za nimi mnóstwo ludzi. Co to? Pogrzeb Matki Jezusa Chrystusa, Tego Samego… Szybko rozeszła się wiadomość i szybko wkradły się w serca kapłanów i faryzeuszy podstępne myśli zakłócić procesję. Afonia – nazywał się jeden z nich. Jego złość i nienawiść do Matki Bożej były tak straszne, że on rzucił się do łoża, aby przewrócić na ziemię Przeczyste Ciało. Ale Anioł nie dopuścił zbezczeszczenia. Zaledwie dotknęły jego ręce łoża, jak zostały odcięte niewidzialnym niebiańskim mieczem. A zaledwie zostały odcięte, przyszło przejrzenie. I pokajanie. „Wybawcie – wykrzyknął Afonia, zmiłujcie się słudzy Chrystusowi!” Za wszystkich powiedział Piotr: „Wybawić my ciebie nie możemy, ale jeśli uwierzysz…” – „Wierzę” wykrzyknął Afonia, i jego ręce w cudowny sposób przyrosły. Inni mieszkańcy, obserwujący to co się działo, zadrżeli. Wielu tego dnia uwierzyło i w ślad za Afonią dołączyli do procesji pogrzebowej. Matka Boża faktem Zaśnięcia po raz któryś wiernie posłużyła Synowi.

Apostoł Tomasz spóźnił się na pogrzeb. Dopiero na trzeci dzień przybył do Getsemanii i bardzo smucił się, że się spóźnił. Przypomnijmy, że kiedy zmartwychwstał Zbawiciel, Tomasz nie uwierzył w Jego zmartwychwstanie: dopóki Pan nie zjawił się przed nim w ciele. Niewierzący Tomasz – nazywamy teraz tego, kto w coś wątpi. Apostołowie pożałowali Tomasza. Odwalili kamień od grobu w Getsemańskiej pieczarze. Matka Boża zleciła, aby właśnie tam, obok grobów rodziców i zaręczonego Józefa, Ją pochowano. Odwalili kamień… Tylko płótno pogrzebowe znalazł tam apostoł Tomasz. Przeczysta Dziewica została wzięta na niebo razem z ciałem. Czyż to nie Synowska nagroda za pokorę i ofiarną miłość? Prawa przyrody, według których urządzone jest życie ziemskie, zwyciężone w Matce. Śmierć, kiedy ciało wraca do ziemi, nie dotknęła jej. Ona i po śmierci żywa. A skoro tak, więc jaka to śmierć? Zaśnięcie…

W Getsemańskiej pieczarze grób Matki Bożej, wykuty w kamieniu, zachowuje łaskę i świętym drżeniem wypełnia serca wierzących. Miałam zaszczyt i ja, grzeszna, przyłożyć się do niego wśród licznych pielgrzymów, odwiedzających teraz Ziemię Świętą. W półmroku pieczary przyjemny chłód, cicho, nie odczuwa się smutku. I – świątecznie. Prawdopodobnie 28 sierpnia, kiedy obchodzone jest wielkie święto Zaśnięcia, tu jest dużo ludzi. Prawdopodobnie, do dnia dzisiejszego są w tym tłumie i Afoni, których serca nie są nastrojone na święto, ponieważ są zajęte złością i niewiarą. Ale mimo wszystko więcej tych, którzy, przypadając do świętego kamienia, płaczą jasnymi łzami z radości i własnej niegodności i przyjmuje jak wielki Boży awans ten dar dotknięcia ostatniego łoża Matki Bożej która Zasnęła. A u nas w Rosji we wszystkich cerkwiach, a już w Uspienskich zwłaszcza, triumfowanie. Kwiaty, dużo kwiatów, dywany z kwiatów, aromat letniej uroczystości. Ja zwykle tego dnia bywam w swoim kochanym Uspienskim soborze Troice-Siergijowej Ławry. Po długim wieczornym nabożeństwie procesją idziemy dookoła soboru z zapalonymi świecami i niegłośnym śpiewem. Ludzi dużo, a zupełnie bez zamętu. Gdzie wielkie święto, tam nie bywa zamętu. I po raz który, wspominając w myśli tego dnia ziemskie życie Bogurodzicy, pełne smutków, obiecanych Jej w proroctwach, klękam przed tonącą w kwiatach płaszczanicą*, symbolizującą Jej Przeczyste ciało, i proszę tylko o jedno: pomóż nam nie zapomnieć o naszym obowiązku i macierzyńskim powołaniu, pomóż rozpoznać prawdziwą synowską drogę i daj siły ziemskim matkom nauczyć się prawdziwej miłości i prawdziwej pokory. Wiem, dużo proszę, bardzo dużo. Ale przecież prawica Twego Syna nie zna zubożenia.

Natalia Suchinina


Prestoł – tron - kwadratowy stół w centrum ołtarzowej części cerkwi na którym w mistyczny sposób zasiada Jezus Chrystus

Święto prestolne – dzień pamięci tego wydarzenia lub świętego, któremu poświecona jest świątynia

Starec, starczestwo - kierunek mnisiego życia, u którego podstaw leżą rady i pouczenia, udzielane przez doświadczonego duchowego opiekuna«starca» (w żeńskim monasterze – «starycy»); Podobne «pouczające» rozmowy mogą być czysto mnisze, jakby skierowane wewnątrz klasztoru, albo mniszo-świeckie, otwarte na zewnątrz

Omoforion – jedna z siedmiu najważniejsza część biskupiego stroju liturgicznego, nakładana na ramiona i spuszczana z przodu i z tyłu, mająca cztery krzyże. Symbolizuje zagubioną owieczkę, czyli ludzkość, odnalazłszy którą Pan wziął na swoje ramiona, i przyłączył do swoich owieczek, czyli aniołów. Krzyże zaś pokazują wolę arcypasterza pójść za cierpieniami Chrystusa: jak On niósł na ramionach krzyż swój i ukrzyżował się, tak i arcypasterz bierze na ramiona swoje krzyż Chrystusa, nie odrzucając cierpień: albowiem krzyż jest symbolem cierpienia.

Płaszczanica – tu całun – tkanina z wizerunkiem złożonego do grobu Chrystusa


Powrót