Powrót


Na podstawie http://azbyka.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Święta woda

Smak wody poznajemy wtedy, kiedy męczy pragnienie. Wszyscy znamy radość pierwszych łyków – pilibyśmy i pili. Ale pamiętacie, u Puszkina? „Duchowym pragnieniem męczony…” Czym jest duchowe pragnienie i jak możemy je zaspokoić?

„Agiasma” – słowo greckie. Tłumaczy się je, jak „świętość”. Właśnie tak nazywana jest w Prawosławnej Cerkwi święta woda. Jest szczególny rodzaj parafian, bardzo rozpowszechniony. Odwiedzają oni Bożą cerkiew raz do roku w dniu Chrztu Pańskiego – zaopatrzyć się w świętą wodę. Z dużymi plastykowymi karnistrami, z butelkami po „Pepsi” stają po wodę i ściśle pilnują, żeby nie przepuszczano bez kolejki. Zgiąwszy się pod ciężarem swego bagażu, który jak wiadomo, nie ciągnie, parafianie zadowoleni z nie na próżno przeżytego dnia, wracają do swoich domów, rozlewają wodę do butelek, słoików, garnków, po gospdarsku oglądają zapas – na rok wystarczy. Do następnego kreszczeńskiego rozdawania.

Wybaczcie mi ironiczny ton. Pozwoliłam na niego nie dlatego, że osądzam tych ludzi. Chwała Bogu, że chociaż raz do roku chodzą. Ale wielka agiasma – kreszczeńska woda – wymaga szczególnego traktowania, z drżeniem.

Lecz święta woda nie tylko ta, którą według szczególnego rytu wyświęcają kapłani. Wielu prawosławnych świętych miało szczególną moc – wydawać z ziemi święte źródła według swoich modlitw do Boga i Przeczystej Matki. Historia zachowała nam nie tylko imiona tych świętych, ale i same źródła, w których do tej pory nie zubożała łaska i uzdrawiająca siła. Dawajcie przypomnimy jedno takie wydarzenie, prastare, przecież mowa będzie o piątym wieku.

Cudowny platanowy gaj ozdabiał święte bramy wielkiego Konstantynopola. W gaju znajdowała się krynica, której woda była nadzwyczaj smaczna, chłodna i uzdrawiająca. Mijał czas, zarosła krzakami krynica, pokryła wodę zielona rzęsa, stała się ona prawie niezauważalna dla ludzkiego oka. Przechodził przypadkiem obok znany żołnierz Lew Markell, naprzeciw niego ślepiec – stary, zmęczony, bezradnie obmacuje kijem drogę, wyciąga ręce, prosi pić. Lew Markell był człowiekiem dobrym. Wziął ślepca za rękę, przyprowadził w chłodek cienia szerokich platanowych liści.

- Posiedź tu – powiedział – a ja pójdę poszukam tobie wody. Poszedł. Ale tylko kilka kroków uczynił, jak usłyszał żeński głos:

- Nie szukaj wody daleko, ona jest tu, obok ciebie.

Zatrzymał się. Co się dzieje – nikogo nie ma, a głos… Kręci głową na boki, dziwi się. A głos znów:

- Carze! W cieniu krzaków jest krynica. Znajdź ją, nabierz wody, napój spragnionego. A rzęsę, która pokryła krynicę połóż na oczy nieszczęsnemu. I zbuduj na tym miejscu cerkiew. Ona będzie miała wielką sławę…

Zdziwienie Lwa Markella zamieniło się w serdeczne drżenie. On zrozumiał, Caryca Nieba błogosławi go na dobry uczynek. Tylko dlaczego Ona nazwała go, żołnierza, carem? Uczynił wszystko, jak było nakazane. I wody nabrał, i rzęsę przyłożył do oczu ślepca. Cud nie kazał na siebie czekać: przejrzał ślepiec, triumfalnie poszedł do Konstantynopola, dziękując Matce Bożej.

A Markell wkrótce został imperatorem. Teraz naprawdę – car! – stało się powszechnym zwrotem do niego. I polecił car oczyścić krynicę, wypuścić na wolność jej strumienie, wybudować obok cerkiew. Wtedy też została napisana ikona, nazywana od tamtych czasów „Żywonosnyj istocznik” (Życionośne źródło). Na ikonie przedstawiony jest wysoki, wielki kielich (czasza). Nad czaszą unosi się Bogurodzica, trzymająca w rękach Przedwieczne Dzieciątko błogosławiące. Sto lat później na tym miejscu wybudowano jeszcze jedną cerkiew – luksusową, elegancką, a przy niej – monaster. Bardzo szybko zaczęli ciągnąć tu ludzie z modlitwami o uzdrowienie. Według wiary swojej otrzymywali. Uzdrowienia w platanowym zagajniku następowały ciągle i sława o życionośnym źródle dosięgła najbardziej oddalonych zakątków. Pewien Grek wybierał się odwiedzić źródło, ale ciągle odkładał – sprawy. Postarzał się już, kiedy siadł w końcu na statek w stronę Konstantynopola i ciężko na statku zachorował. Poprosił towarzyszy podróży: ja umrę, ale wy mimo wszystko zawieźcie mnie do życionośnego źródła. Tak też zrobili. Dotarli na miejsce, przed pogrzebem wylali na zmarłego trzy wiadra świętej wody, pomodlili się przed ikoną. I do niego wróciło życie. Jego resztę Grek spędził tu, w monasterze, jako mnich. I pogrzebano go obok źródła.

Od pradawnych czasów ikona „Żywonosnyj istocznik” znana jest i na Rusi. Jej święto obchodzone jest w szczególny dzień – w piątek Swietłoj Siedmicy (Wielkanocnego Tygodnia). I to kolejny raz dowodzi, jak jest ona czczona wśród ruskich ludzi. Na początku osiemnastego wieku kopia ikony „Żywonosnyj istocznik” została przyniesiona do Pustelni Sarowskiej. Wielki starec Serafim bardzo czcił ikonę, wielu kierował do niej modlić się. Jest ikona „Żywonosnyj istocznik” i w Moskwie. W Carycyno Dmitrij Kantiemir, doradca Piotra Pierwszego, wybudował cerkiew, a przebudowywał ją i odnawiał syn Kantiemira Antioch, znany rosyjski poeta. Ponad dwieście lat nie przerywano służb w cerkwi „Żywonosnyj istocznik”. Przed samą wojną ją zamknęli. Akurat gdyby tylko zamknęli, a to rozkradli. Czego tu tylko nie było: huczała stacja transformatorów, trajkotały maszyny drukarskie, szeleściły wióry w stolarni. Zaledwie sześć lat temu cerkiew zwrócono prawosławnym chrześcijanom, w niej wznowiono nabożeństwa. A obok cerkwi – głęboki zacieniony wąwóz. Na jego dnie – źródło. Życionośne.

Oczywiście każde źródło, które pojawiło się w świętym miejscu lub po modlitwach świętych Bożych, można nazwać życionośnym. „Niech będzie ląd pośród wód i niech oddziela on wodę od wody” - czytamy w Biblii. A Ewangelia od Jana opowiada historię o kąpieli przy Owczej bramie, dokąd od czasu do czasu schodził Anioł i poruszał wodę. Sam Chrystus wszedł w święte wody Jordanu i przyjął chrzest od Swego Poprzednika Jana. Jordańskie wody od tego czasu niosą w sobie szczególną łaskę i moc. Teraz, kiedy pielgrzymki do Ziemi Świętej stały się zjawiskiem powszednim, powszednimi stały się też słowa: „Ja kąpałem się w Jordanie”. W wielu rodzinnych albumach przechowywane są teraz zdjęcia: pielgrzymi w długich białych koszulach wchodzą do wody Jordanu… Taki nieosiągalny i taki zwyczajny. Czy to dobrze? Chyba, dobrze, że my, oszczędziwszy pieniędzy, i załatwiwszy paszport, dążymy przystąpić do wielkich chrześcijańskich świętości. Tylko żeby nie pozwolić własnemu sercu na powszedniość, tylko żeby zabronić mu przy tym na normalne bicie.

Obwita i nasza Rosja w życionośne źródła. Święci, wielcy asceci swoimi modlitwami powodowali pojawianie się krynic, ozdabiając nimi jak błyszczącymi klejnotami, skromny i dyskretny rosyjski krajobraz. Jeden tyko Siergij Radonieżski w swoim życiu spowodował pojawienie się dwóch źródeł.

Jedno wprost na Makowcu, na miejscu przyszłej Troice-Siergijowej Ławry, kiedy bracia zaczęli szemrać – daleko, niby, ojcze, chodzić nam po wodę. To miejsce teraz utracone. Prawda, od czasu do czasu młodzi, pełni entuzjazmu, seminarzyści zaczynają wymierzać krokami ziemię wokół seminarium – szukać gdzie przecież… Gdyby wiedzieli dawni mnisi o gorliwych potomkach, zostawiliby kawałek kory z mapą, gdzie szukać. Nie pomyśleli. Ale już w połowie XVII wieku na pocieszenie braci podczas remontu Uspienskiego Soboru wytrysnęła krynica. Był w monasterze ślepy mnich. Nazywał się Pafnutij. Wypił wody – przejrzał. Zaczęli i inni czerpać garściami. I inni odczuwali przypływ sił fizycznych i duchowych. Teraz na miejscu tej krynicy, ozdobiona freskami, nadstudzienna kaplica. Do dnia dzisiejszego ta krynica gasi pragnienie cierpiących. Do niej od rana do wieczora kolejka. Wyjechać z Ławry i nie nabrać świętej wody? Nie godzi się. Niektórzy nawet przekonują. Ta Siergijowa krynica jest właśnie tą samą, którą sam Siergij wymodlił dla braci. Jak bardzo wielka jest pokusa uwierzyć, ale to inne źródło. Choć też życionośne, twierdzę to z całą odpowiedzialnością, dlatego że często po podróży do Ławry przywożę do domu tę zadziwiającą wodę.

A oto piętnaście kilometrów od Siergijew Psadu, w pobliżu wsi Malinniki jest źródło Siergija. Oto ono akurat uczynione przez Radonieżskiego cudotwórcę. Pewnego razu wyczuwszy narzekanie wśród braci i pragnąc nie dopuścić do jego narastania, Siergij opuścił monaster i przez lasy skierował się w stronę Kirżacza. Po drodze zatrzymał się akurat tu i długo modlił się. Modlitwa Siergija została usłyszana i w głuchym lesie zaiskrzyła się srebrem czystej wody krynica. Minęło 600 lat, a krynica żyje i nie tylko żyje, a stała się dwudziestometrowym wodospadem, pod silnym strumieniem którego, nie tak łatwo utrzymać się na nogach.

Na samym wierzchu wodospadu – kaplica z bierwion z ikonami na cztery strony i łampadkami nad nimi. Tu śpiewane są akafisty, tu stale palą się świece. Stąd po trzech drewnianych rynnach silny strumień wody kieruje się w dół, do małej rzeczułki Wondigi. Nieco niżej urządzone jest kąpielisko z brewion (kłód).

Okrągły rok idą i idą do krynicy po uzdrowienie. Nawet podczas silnych mrozów wątłe staruszki stają pod jej mrożące krew w żyłach strumienie z modlitwą: „Prepodobnyj otcze Siergije, moli Boha o nas” trzy razy należy, mówią, obmyć się. Liczne choroby uciekają precz od takiej niespotykanej odwagi. Podczas mrozu! Pod lodowatą wodę! Oczywiście tylko ci, którzy uwierzyli pozwalają sobie przyjść do Malinnik zimą. A którzy silniejsi ciałem, bardziej wytrzymali, bardziej niedowierzający, ci czekają lata. A latem!.. Ze smutkiem przyjeżdżam tu latem. Zielone pole dookoła źródła przekształca się w niedostępną bazę wypadową. Wielka narodowa zabawa. W strojach kąpielowych, slipach, domowych majtkach i po prostu w bieliźnie dobijają się „pielgrzymi” do łaski świętego źródła. Pchają się, padają na śliskich drewnianych stopniach, drapią do krwi gołe brzuchy. Widowisko letnich Malinników nieładne. Spłukawszy się, ścielą pielgrzymi w chłodku zaczarowane obrusy-samobranki* z butelką w centrum, włączają muzykę. Czasami zabrzmi czyjś pouczający głos: „Znaleźli miejsce... Tu przecież święte źródło!” Ale za muzyką i toastami czy usłyszysz?

Agiasma – świętość. Życionośne źródło – miejsce naszego duchowego leczenia. Tu powinna dźwięczeć modlitwa, tu powinna być cisza. Duchowe pragnienie gasi się nie w pośpiechu i nie dużymi łykami bezpośrednio z trzylitrowej butli. Jest duchowa kultura, ważna dla każdego z nas, i kultura ta ma swoje zasady. Ikon „Życionośne źródło” było na Rusi bardzo dużo akurat dlatego, że potrzeba zaspokojenia duchowego pragnienia żyła i żyje w naszych ludziach. Przed nią modlili się wymęczeni nieszczęściami ludzie. Przed nią modlili się ci, którzy nagle tracili wiarę, wsłuchiwali się we wrogie oskarżenia, ale bali się, bardzo bali się życia bez Boga. Bogurodzica unosząca się nad czaszą, obejmująca Dzieciątko, uważnie wpatrująca się w oczy modlących się. Ona zna nasze wątpliwości, zmęczenia, strach. Ale Ona zna dobrze i to, w co zwątpiliśmy: życie bez wiary – to wyschnięte źródło, to zaciągnięty szlamem rynsztok. W takim życiu nie ma przyszłości.

Przypomnijmy samarytankę z Ewangelii od Jana, która przyszła do studni zaczerpnąć wody. Chrystus poprosił pić, a ona w zdumieniu: „Panie, Ty zaczerpnąć nie masz czym, a studnia głęboka”. A Chrystus mówi samarytance o innej wodzie, ten, kto będzie ją pić, „nie będzie pragnąć na wieki”. Ona prosi: „Panie daj mi tej wody”, nie rozumiejąc jeszcze, o czym mowa. Chrystus rozmawia z samarytanką przy studni. Po prostu była studnia, ale po spotkaniu ze Zbawicielem stała się ona życionośnym źródłem. Była po prostu samarytanka, grzeszna kobieta, a stała się głosicielką słowa Bożego. W 66-ym roku została wrzucona do studni przez gnębiciela. Na imię miała Fotina (Swietłana). Od czasów ewangelicznych do naszych zapotrzebowanie na żywą wodę nie zaginęło. Przeciwnie, przeżywszy czasy zwalczania Boga, w bardzo męczący sposób znosimy to pragnienie, my nawet nie zawsze rozumiemy, czym ono jest. Niepokój duszy, wojowniczy nastrój, nieuzasadniona tęsknota. Szukamy zaspokojenia swego pragnienia poza świętym życionośnym źródłem. Szukamy gdzie kto może. I – nie znajdujemy. I gniewamy się na życie, na jego drogi, powstrzymujące nasze niecierpliwe galopowanie. Przed ikoną „Życionośne źródło”, może i zmądrzejemy? Może będzie dana nam jasność umysłu i prosta myśl odwiedzić: „Nie tam szukam, nie tam zaspakajam pragnienie”.

Teraz jakoś przycichło, a przecież zupełnie niedawno jeszcze my, jak zadżumieni, biegliśmy do błękitnych ekranów z ciężkimi, jak odważniki, słojami z wodą - ładować. Na nas i na nasze słoje wytrzeszczał oczy kolejny teleaferzysta. My wytrzeszczaliśmy oczy na teleaferzystę. Ta gra we wpatrywanie się - była jak choroba. Prawie epidemia. W rzadko którym domu nie było chętnych wyzdrowieć darmo. Potem piliśmy naładowaną wodę do utraty sił, nabierzemy tchu - znowu pijemy. Nabierzemy tchu - znowu. Przepełnione żołądki, pęcherze, obrzęki pod oczyma... A przecież nie durnie my jakby, wykształceni, użyliśmy życia - ujrzeliśmy wiele. Pan Bóg, według słów krieszczeńskiej pieśni religijnej, „oczyszczenie wodą rodzajowi ludzkiemu daruje”, a nie przeciwstawiliśmy się pośmiewisku nad wodą. Grzech. A batiuszka, kiedy przyjdziemy do spowiedzi, zapyta:

- Do spirytystów chodzili, wodę naładowaną przez telewizor pili?

Nałoży pokutę. I będzie miał rację. Sami nagrzeszyliśmy, sami będziemy się naprawiać. A po pomoc i pocieszenie pójdziemy do ikony „Życionośne źródło”. A potem przybierzemy czas i odwiedzimy jedno z licznych świętych źródeł – czy to Siergijowe w Malinnikach, czy Pafnutijowe w Optinoj Pustyni, czy Sierafimowe w Diwiejewie. I zmyjemy z siebie w ich ożywczych wodach wszystko, co przeszkadza nam i dezorientuje nas. Będzie płonąć zdrowym entuzjazmem ciało, rozjaśni się głowa, przyczai się dusza w oczekiwaniu niezwykłego. Niech oczekiwanie nie będzie próżne. Niech będzie darowana duszy od życionośnego źródła zadziwiająca moc. Bardzo chciała samarytanka żywej wody i prosiła o nią Pana. Ona nie wiedziała, co to za woda, a prosiła. A my – grzeszni wiemy, a nie prosimy…

Natalia Suchinina


Obrus-samobranka — czarodziejski obrus, figurujący w rosyjskich narodowych bajkach i napisanych według ich motywów literackich utworach, zdolny sam się serwisować. Żeby nakryć na stół, wystarczy rozwinąć obrus i on natychmiast będzie zastawiony różnorodnymi daniami. Po zakończeniu posiłku wystarczy zawinąć brudne naczynia i resztki w obrus — wszystko zniknie.


Powrót