Powrót


Na podstawie http://azbyka.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Dożyjemy do poniedziałku?

Gdy kiedykolwiek, ktokolwiek przychodzi nam z pomocą, wdzięczności naszej nie ma granic. Bez pomocników teraz nie możemy się obejść, takie życie. Tylko gdzie ich znaleźć, a oni są obok i, co jest przykre, nie chcemy korzystać z ich pomocy…

Błogosławieni jesteście wy, przyszłe poniedziałki! Ileż ukrytych w was możliwości, ciasno sprasowanej do czasu energii, która jak ściśnięta sprężyna, tylko czeka, kiedy ją zwolnią… i rozwiną się one na spotkanie nowych działań, nowych dokonań i obowiązkowo – nowych zwycięstw. W przyszłych poniedziałkach jest jakieś szczególne odczucie czasu. Wydaje się, nie będzie w nich próżnego upływu minut, jak i nie będzie przeciwnego – szaleństwa wskazówek zegara, które jak popędzane, dookoła, dookoła… A więc co tam będzie? Tam będzie wiele. I przede wszystkim krystaliczna przejrzystość ranka, obdarowującego nadzieją życia po-nowemu. O, żałosne, minione poniedziałki! Śmiało stanąwszy na linii startu, zatrzymujecie się w niezdecydowaniu przed najdrobniejszymi, najbardziej niewinnymi życiowymi kolizjami: nieoczekiwanym dzwonkiem telefonu, przeziębieniem gardła, zatkanym zlewem. Więc gdzie podziała się wasza dziarskość i wasza obiecująca intryga. Skurczycie się w jednej chwili, zamienicie hardo wzniesioną głowę na opuszczone ramiona i powłóczysty chód. I tym chodem powleczecie się po zadanej życiowym azymutem drodze – do wtorku, środy, czwartku… Ale oto przecież zadziwiające: nie uczy nas nawet nasze własne doświadczenie. Ileż przyszłych poniedziałków wypieściliśmy w swoim sercu, ileż minionych poniedziałków ze swego serca wyrzuciliśmy, jak skasowany bilet tramwajowy. A ciągle oczekujemy następnego – w skrytej nadziei zacząć żyć po-nowemu.

Oto i teraz – akurat czas, żeby wstrząsnąć pstrymi iluzjami, pozwolić marzycielskiej duszy uciszyć się w przedsmaku nowych dokonań, tamte razy nie liczą się, już teraz, to wszystko będzie po-nowemu.

Może i prawda, będzie? Może, sami jesteśmy winni w tym, że zwalamy na poniedziałki nasze lenistwo, nasze nieprzygotowanie, nasze guzdralstwo i nagromadzenie planów ponad siły, naszą taką wynalazczą chytrość i przećwiczoną latami przewrotność? A one w zapale dźwigną ciężar i od razu stracą równy oddech i załamią się pod nadmiernym ciężarem projektów. Jest powiedzenie narodowe: „Jeden w polu nie wojownik”. Dobrze mówią. Mądrość narodowa, jak narodowe lekarstwo - sprawdzona przez wieki, przez wieki potwierdzona. Tylko myślę, jej sens jest bardziej głęboki, niż tylko, że jeden w polu nie wojownik. Jeden – znaczy, bez Boga, bez modlitw do Niego, do Jego cudotwórców i świętych. Jeden – to znaczy bez orędownictwa Matki Bożej. Wtedy to już, oczywiście, nie wojownik. Ani w polu, ani w morzu, ani na własnej działce rekreacyjnej. I odprowadzając „w ostatnią drogę” nasze niezrealizowane, nasze żałosne, puste i nikczemne poniedziałki nie narzekajmy, a spróbujmy zastanowić się i zrozumieć, dlaczego wiele z naszych planów nie spełniło się, wiele nadziei nie sprawdziło się. Dlaczego przeszło bokiem jaśnie powodzenie, jak byśmy nie zapraszali go w swoje pałace, jak nie obiecywali mu ciepły kąt i bogaty poczęstunek.

Dzwoni znajoma:

- Dłużej nie mogę. Rok cały borykaliśmy się, chcieliśmy z synem na działce domek zbudować. I to przecież nie do pomyślenia. Cały rok! A tylko fundament zdołaliśmy i połowę cegły z biedą zwieźliśmy.

A w podmiejskim pociągu rudobrody nowicjusz monasteru z drewnianym pudełkiem na piersi pokornie schyla głowę przed każdą nową leptą:

- Cerkiew u nas rozwalona, odprawiamy w kruchcie. Każda kopiejeczka wasza na dobro...

Siedzący przy oknie chłop w naciągniętej króliczej czapie śmieje się:

- Tak tobie, synek, kopiejeczek tych za całe życie nie zebrać. Teraz krok zrobić - milion...

- A my z Bożą pomocą- uśmiecha się nowicjusz.

Z Bożą pomocą. Z nią, niemożliwe można i co nie do pomyślenia daje się pomyśleć. Wojsko Pańskie i święci Jego Panu służą, pomagając nam i pouczając. Jeden z nich, arcybiskup Ioasaf Białogrodzki, akurat „według budowlanego resortu”. Do niego zwracają się z modlitwą prawosławni ludzie, zamyślający budować się. Dlaczego do niego? Rzeczywiście w ciągu swego biskupiego życia dużo cerkwi zbudował. Doświadczenie ma i modlitwę silną. A kto, zamyślając na swoim sześćsetmetrowym „ranczu” zbudować cieszący oko pałacyk, nie zechce porozmawiać z doświadczonym człowiekiem? Ioasaf Białogrodzki - wie co i jak. I sekretu nie zatai, hojnie podzieli się, po-chrześcijańsku. Tylko módl się gorliwie, a nie chowając „w wąsach” ironiczny uśmiech - niech będzie, niby to, spróbuję, było nie było, tylko według wszelkiego rachunku wszystko to same głupoty... Od takiej modlitwy i pomoc jest odpowiednia, więc nie osądzajcie. Oto wam i praca na nadchodzące poniedziałki. Zanim zwozić cegły na działkę, wybierzcie się do najbliższej cerkwi, poproście o odsłużenie molebna do swiatitiela Ioasafa, przed ikoną jego pomódlcie się. Nie znacie modlitwy - swoimi słowami, nie słowa ważne, a serce, skłonne do modlitwy. I, poprosiwszy o błogosławieństwo - za budowanie. Pójdzie robota.

A jeśli już dom jest zbudowany? Jeśli epopeja z cegłą, pijanymi cieślami, bezsennymi nocami, aby nie wywieźli spod nosa dopiero co kupionych okien, za nami? Stoi domek-cacko. Zamek w drzwi wstawiony, świeżą farbą wymalowywany taras, przyjemne tapety cieszą oko. Co robić? „Zapraszać gości na parapetówę” - powiecie. Nie, a wcześniej jeszcze, przedtem, zanim zadzwonią w rękach kielichy? Wpuścić do domu kotkę! Tak robią, kotka powinna jako pierwsza przejść po świeżo wymalowywanej podłodze nowego domu. Nie i jeszcze raz nie. Zostawcie w spokoju kotkę. Obyczaj z kotką jest nie nasz, nie chrześcijański, w nim coś z pogaństwa, coś, przebacz Panie, z magii. I przykro, prawda. Zbudowaliście dom, a pierwsza do niego wejdzie kotka. Dawajcie według sprawiedliwości: sami zbudowaliśmy, sami i wejdziemy. Tylko natychmiast zaraz, jak wejdziemy pomódlmy się do Józefa Sprawiedliwego, tego samego Józefa, który został zaręczony Przeczystej Dziewicy Marii. Właśnie do niego od wieków modlą się prawosławni przy wejściu do nowego domu. A potem zaprośmy do domu kapłana, niech poświęci go, na cztery strony modlitwy poczyta, świętą wodą skropi, pobłogosławi żyć w nim i cieszyć się. Teraz i szampan będzie właściwy. Nowe mieszkanie, święto!

Święci są zadziwiającymi ludźmi. Przeżywszy ziemskie życie w wysiłkach, troskach, ubóstwie, oni i w niebiańskim złożywszy rąk nie siedzą. Zrywają się z pomocą każdemu, proszącemu o to w swoich modlitwach. Czasem nawet i do głowy nam nie przyjdzie prosić świętego - tak mały i nieistotny nasz kłopot. A przewrotna myśl - bardziej zwinną nie bywa - ona już tu: nie ma po co świętych z powodu drobnostek niepokoić. Akurat trzeba niepokoić, trzeba! Po prostu koniecznie trzeba niepokoić. Inaczej powodzenia nie zobaczymy. Jeden w polu nie wojownik, a ze świętymi jesteśmy silni, nie jesteśmy sami, jesteśmy pod zaufanym orędownictwem.

Rok to niemały okres. Oto jaki gruby kalendarz wisi przed nami, gotowy „do wyczynów”. Wszystko tam będzie. Dotychczas nieznane dla nas dni staną przed nami w całej swojej realnej istocie. Dla chleba powszedniego będziemy pracować, wcześnie wstawać, późno przychodzić, męczyć się, rozdrażniać się, rozczarowywać się ludźmi. Będziemy wychowywać dzieci i życzyć im dobrej doli. Dzieci są naszą główną troską. Nie będzie u nich wszystko dobrze, nie ucieszy nas ani nowy dom, ani pełna miodu pasieka. Oto i o dzieciach parę słów. Teraz jest czas ciemnych specjalistów ciemnej sprawy. Czarownicy, uzdrowiciele, spirytyści włażą do naszego domu bez zaproszenia, bezczelnie uśmiechają się „ze skrzynki”, kuszącymi głosami nadają w radiu. Rezultatem naszej bezkrytycznej gościnności często bywa opętanie dzieci przez siły demoniczne. Dzieci stają się nadpobudliwe, źle jedzą, krzyczą we śnie, gasną. Jeszcze w IV wieku żył gocki wojownik Nikita, dużo ucierpiał za wiarę chrześcijańską. Jego właśnie modlitwa uważana jest za silną przy uroku dzieci. „Podeptałeś płomień i demonową twierdzę” - śpiewa się o nim w troparionie. Zauważyliście coś niedobrego z dzieckiem, nie traćcie czasu, można i moleben w cerkwi zamówić i w domu pomodlić się do wielkiego męczennika Nikity. Od IV wieku wymadla on maleństwa, czyż bagatelna sprawa, takie doświadczenie!

A żeby dzieci nasze rosły mądre-rozsądne, poprośmy o to męczennika Neofita i oczywiście wielkiego świętego Siergija Radonieżskiego. Nie dawana była piśmienność chłopięciu Bartłomiejowi (przyszłemu Siergijowi), poprosił on o święte modlitwy starca-mnicha, spotkanego przypadkowo w lesie. Pomodlił się starec i oto cud - Bartłomiej szybko opanował Psałterz, ku zdziwienia rówieśników i radości rodziców. Ikonka prepodobnego Siergija powinna być w każdym prawosławnym domu. Do relikwii jego do Troice-Sergiuszowej Ławry jadą z całego świata. Wszystkich słyszy, wszystkich poucza, wszystkim pomaga. Czyż nas i dzieci nasze zostawi bez swojego wstawiennictwa?

Małe dzieci - małe kłopoty. A wyrosną, wtedy czasami za głowę się chwytać. No, która matka, powiedzcie, nie chce, żeby córeczka jej pomyślne wyszła za mąż? A która matka wie, że ten jej „problem” chętnie weźmie na siebie św. arcybiskup Mikołaj Cudotwórca. A o pomyślności naszych dzieci w społeczeństwie modlą się do świętego Mitrofana, biskupa Woroneskiego.

Może zdarzyć się, zaginie u waszego dziecka rzecz. Nauczcie, niech nie rozkleja się, a modli się. I w tej życiowej potrzebie mamy pomocników. Jeden z nich Jan-wojownik. Od IV wieku „kradzieże w tajemnicy będące” odkrywa i męczennik Trifon. Z Trifonem w ogóle historia szczególna. U Iwana Groźnego był sokolnik Trifon Patrikiejew. I oto bieda - odleciał u Trifona ukochany carski sokół. Car cackać się nie zamierzał - nie znajdziesz przez dwa dni, zabiję. Trifon chodził-błąkał się po podmoskiewskich lasach, zmorzyło go od zmęczenia, zasnął pod krzakiem. I śni się mu sen: Pochylił się nad nim jego niebiański patron męczennik Trifon - nie smuć się, znajdziesz ptaszka. Obudził się, oczom nie uwierzył: siedzi na gałęzi, tylko rękę wyciągnąć, ukochany carski sokół. Chwycił go Patrikiejew i do cara, tak, powiada i tak, cud... Car cuda cenił. Kazał na miejscu, gdzie znalazł się ptak, cerkiew zbudować. Ona i teraz tam. Obok z metra „Riżskaja”. I nazywa się Trifonowskaja. W niej arka z relikwiami męczennika Trifona. Ikona jego. Właściwie, od tamtej pory nierzadko zaczęto przedstawiać go na ikonie z sokołem, siedzącym na ramieniu. Tak więc, jeśli zguba zdarzy się, a czas teraz taki – coś ginie, to biec trzeba do Trifona na Ryską. To jeśli w Moskwie. A daleko od Moskwy modlić się, aby znaleźć zgubę, przed ikonami Jana-wojownika i męczennika Trifona.

Ile żyjemy, tyle i mamy nadzieję. Na lepszy los, na powodzenie, na to, że uzupełni rok nadchodzący stratę roku minionego. Początek wszelakiego uczynku - modlitwa. „Módlcie się nieustannie” - nauczał apostoł Paweł. I właśnie do niego zwracają się prawosławni, zaczynając każdą nową sprawę i robotę. Ponieważ „wszystko bowiem możesz daną tobie władzą od Chrystusa Boga”. On i prawda, wiele mógł. Niósł słowo Boże, oświecał świat, głosił dobrą nowinę światu. A jednocześnie utrzymywał się z pracy swoich rąk, był przykładem pokornego posłuszeństwa. Oto dlaczego i wzywają go na pomoc ci, którzy planują zajęcie, zamierzają przystąpić do niego. Jeśli, oczywiście, ta sprawa jest dobra. A ileż ich, dobrych spraw! Teraz przyjęte kręcić się, aby osiągnąć cel i w kręceniu tym czasem rozmywają się kontury między szlachetnym i nieszlachetnym, złym i dobrym, Bożym i...

Różne bywają sprawy. Wziąć handel. Wszyscy handlują, nawet ci, którzy zawsze uważali to poniżej swojej godności. Niczego złego w handlu nie ma. Od początku wieków handlowali na Rusi, poznawali nowe handlowe szlaki, wzmacniali stosunki i w żaden sposób nie pomniejszy godności praca w handlu, jeśli człowiek sam nie pomniejszy jej chytrością, nieczystą ręką, nieprawym sposobem zysku. A uczciwi kupcy, handlarze, przekupki, przedsiębiorcy, biznesmeni za swego niebiańskiego patrona czczą świętego wielkomęczennika Jana Nowego. Kupcem był, „kupcem wsieizradnym (przewyższającym wszystkich godnością)” i wojował za Wiarę Prawosławną. Za to i ucierpiał w XIV wieku.

Oto ilu ich, wojowników Chrystusowych, gotowych według modlitw stanąć w obronie, osłonić, pomóc, odprowadzić od złego, pobłogosławić na dobre. Jak nie wspomnieć sobie ich z dziękczynieniem serdecznym za już okazaną pomoc, z modlitewną nadzieją na pomoc przyszłą. Ważne jest pojąć, zrozumieć, przyuczyć się do myśli, że to nasi pomocnicy. Ci, bez których po prostu nie obejdziemy się. Wszelkie zajęcie, na którym nie ma błogosławieństwa Bożego, okaże się bezowocnym. Choćby na lewą stronę się wywróć, choćby do bólu mięśnie napręż. I właśnie w tym i tylko w tym źródło wszystkich naszych minionych bied i zamieszań. Powodzenie umyka nie dlatego, że kapryśne. A ponieważ my jesteśmy zbyt zarozumiali i dumni. Bardzo wierzymy sobie, całkiem zapomniawszy, że słabe jest nasze serce. Ja sam, ja wiem lepiej, wszystko będzie pięknie, wszystko będzie okej”. A „okej” nie wychodzi. I właśnie dlatego, że jeden w polu nie wojownik. I właśnie dlatego, że pozostaje niewykorzystane przez nas drogocenne doświadczenie tych, którzy, przestąpiwszy z życia ziemskiego w życie wieczne, stanęli na straży dawnych, jak sam świat, wyrytych na tablicach Bożych przykazań. I jak nie nadymalibyśmy się, jakbyśmy nie gięli z siebie silnych świata tego, możemy tylko to, co możemy. Zrozumieć to - znaczy, raz na zawsze zrehabilitować poniedziałki, napełnić je, wszystkie razem i każdy z osobna, sensem nie przez nas wydumanego, i dlatego wspaniałego ludzkiego bytu.

Natalia Suchinina


Powrót