Powrót


Na podstawie http://azbyka.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Czym pocieszyć umierającego?

„Oto już trzeci rok moja teściowa nie wstaje z łóżka – paraliż. Ona i wcześniej pokorą nie wyróżniała się, a teraz wprost wykańcza nas z mężem. Ja oczywiście cierpię, ale bywa, zrywam się, nakrzyczę na nią, na męża, na dzieci. Czuję – brak już sił, za co mi taka męczarnia – pielęgnować starą umierającą kobietę, od której to i słowa dobrego przez całe życie nie usłyszałam, same nieprzyjemności. Mówią, u prawosławnych są jakieś specjalne zasady opieki nad nieuleczalnie chorymi. Opowie mi pani o nich, proszę, może pomogą mi one…”

(z listu czytelniczki)

Mówią, nie ma nic prostszego, niż udzielanie rad. Oto i u mnie, jak tylko przeczytałam ten list, gotowe były zerwać się z końca języka rady dla zmęczonej kobiety: cierp, przyjmij z pokorą, nieś swój krzyż godnie. Oczywiście, wszystko w tych słowach z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności prawidłowe, tylko oto powstrzymuje mnie, moje osobiste oddalenie od nielekkiego losu czytelniczki. Przecież nic o niej nie wiem: czy zdrowa ona sama, czy kocha ją mąż, czy sparaliżowana teściowa leży w oddzielnym pokoju, czy ma ona więcej dzieci? Nasze domowe życie utkane jest pstro i szczelnie z różnych niteczek-detali, które to tworzą w efekcie jego obraz – wesoły lub rozpaczliwy, rygorystyczny lub swobodny. Ne znając składników tego rysunku, udzielać rad – ryzykowna sprawa. Zresztą i znając – ryzykowna. Dlatego, że cudza dusza – to nieznane.

Nic nie będę radzić naszej czytelniczce, a przypomnę lepiej narodowe doświadczenie prawosławnej Rosji tych odległych lat, kiedy sam stosunek do śmierci i przygotowanie do niej było czcigodne. Gdzie zwykle umiera ciężko chory w naszych czasach? Z reguły w szpitalu. Oczywiście chory powinien być pod opieką lekarza. Ale oto lekarz zaprosił nas na poważną rozmowę i postawił sprawę jasno: „Dni chorego policzone, w żaden sposób pomóc mu już nie można, przygotowujcie się na najgorsze”. Usłyszeć taki wyrok zawsze boli, ale nie możemy pozwolić sobie wpadać w depresję i od rana do wieczora przelewać łzy, zapomniawszy o prostych i niecierpiących zwłoki obowiązkach wobec ciężko chorego. Trzeba w końcu przyjąć do świadomości najważniejsze: my wstępujemy w nowy etap życia, kiedy powinniśmy uczynić wszystko możliwe dla bliskiego człowieka – dokochać go, dożałować go, docierpieć. A umierać w domu lepiej, na Rusi zawsze o tym pamiętali. Same ściany z tapetą w miłym dla oczu kolorze, okno z dwiema sterczącymi w nim gałązkami jarzębiny, nawet brzęczenie dzwonka przy drzwiach wejściowych – wszystko to jest miłe, przyjemne i drogie. Oczywiście przyjdzie się nam zdrowym i silnym, ścisnąć, zagęścić, ale wykroić choremu oddzielny pokój lub oddzielny kącik, odgrodziwszy go parawanem lub zasłoną, trzeba.

Na Rusi o umierającym człowieku mówiono, że on trudzi się. Tak to i jest. On trudzi się, on przygotowuje siebie do całkowicie nowego, i dlatego wywołującego w nim strach stanu. Stwórzmy warunki do tego wysiłku: nie włączajmy na cały głos telewizora, zasłońmy abażurem jasną lampkę, nauczmy się mówić półgłosem, zapalmy łampadkę (lub świecę) przed ikonami, żeby chory mógł długo patrzeć na nią i myśleć. Myślenie zawsze jest pożyteczne. Ale podwójnie pożytecznym jest pomyśleć, kiedy życie już prawie przeżyte, kiedy coś się udało, a coś nie. Kiedy drobne żale odchodzą, kiedy jest pora posłuchać duszy, rozpoznać co w niej wieczne, a co czasowe i nieważne. Czyż to nie trud? Nie przeszkadzajmy człowiekowi trudzić się.

Przyszedł koniec: dowiadujemy się, że człowiek zaniemógł w ciężkiej chorobie, i do marketu po pożyteczne, smaczne, świeże, a z marketu – z wizytą do niego. Uważa się za dobry ton odwiedzić umierającego. A zdjąwszy w przedpokoju palto, wysłuchawszy, że z chorym źle, hemoglobina zerowa, tętno ledwie wyczuwalne, przypinamy do siebie zupełnie nieodpowiedni do sytuacji beztroski wyraz twarzy:

- No, kiedy na narty pójdziemy? Czekam na ciebie, pamiętaj, dość wylegiwania się…

Albo:

- Wiosna wkrótce… Odwieziemy ciebie na daczę, będziesz na grzyby chodzić.

Chory słabo uśmiecha się. On wie, że jest nieuleczalnie chory, ale nie chce robić przykrości odwiedzającemu. A odwiedzający nie chce robić przykrości choremu. Sytuacja bardzo przypominająca grę w podrzucanego durnia.

Ostatnie dni życia są zbyt poważne, odpowiedzialne i nawet wielkie, żeby spędzać je na fałszywych uśmiechach i czczej gadaninie. Na Rusi w takich wypadkach zawsze przychodził z pomocą batiuszka z najbliższej cerkwi. Znawca dusz-kapłan doskonale wie, jak i o czym poprowadzić rozmowę z umierającym. On znajdzie potrzebne słowa i będą one pocieszeniem. Nawet jeśli chory nie był miłośnikiem chodzenia do Bożej świątyni, kapłan wyjaśni mu, że trzeba śpieszyć się, trzeba nadrabiać, Pan właśnie dlatego i odwleka ostatnią godzinę, żeby zdążyć.

Jest taki wielki sakrament – Soborowanije (Sakrament Oleju, Sakrament Chorych). Z jakiegoś powodu panuje przekonanie, że Soborowanije dokonywane jest przed samą śmiercią i liczni boją się tego sakramentu, uważając go prawie za mistyczny znak śmierci. W rzeczywistości zaś wszystko dokładnie nie tak. Zwykle w dni Wielkiego Postu we wszystkich cerkwiach dokonywane jest Soborowanije, ono nazywane jest jeszcze Jeleoswiaszczenijem.

Jego cel – uzdrowienie i przebaczenie grzechów. Ludzie soborują się corocznie, dla podkreślenia swoich słabych sił. Kapłan czyta specjalne modlitwy, (zwykle uczestniczy siedmiu kapłanów), pomazuje olejkiem twarz i ręce modlących się. Ale często nie chce się nam przyjść do cerkwi, aby przyjąć ten sakrament. I oto już ciężko chorzy… Teraz bliski człowiek powinien pośpieszyć się i poprosić kapłana, aby udzielił sakramentu Soborowanija choremu. Po tym sakramencie z pewnością zrobi mu się lżej, cierpienia fizyczne staną się łagodniejsze a i siły duchowe okrzepną. I oczywiście spowiedź i sakrament Pryczastija. Bez nich nie można przygotować się godnie do ostatniej godziny.

Bywa, człowiek schorowany, wyciszony pod brzemieniem własnych cierpień, sam zaczyna rozmowę o śmierci. Oświadcza ostatnią wolę, rozmyśla, jak będzie żyć bez niego jego rodzina. Ważne i po chrześcijańsku wskazane jest podtrzymać tę rozmowę, a nie machać rękami – niby, coś nawymyślał, odpędź od siebie durne myśli. Dobrze jest przyzwyczaić się czytać choremu Ewangelię, Psałterz i, oczywiście, modlić się. Prawie w każdym prawosławnym modlitewniku jest kanon za chorego, dobrze jest czytać ten kanon w domu. I akafisty, które też są w modlitewnikach. Czytanie akafistów bardzo wzmacnia i samego chorego, i tego, kto przyjął na siebie trud modlitwy.

Jest wiele przypadków cudownego uzdrowienia ciężko chorych według modlitw rodziny i bliskich. Wiem na przykład, jak był wymodlony prawie beznadziejnie chory. Jego przyjaciele każdego wieczoru za błogosławieństwem kapłana jednocześnie w określonym czasie czytali określoną księgę Ewangelii i modlili się. Modliło się naraz kilka osób, w różnych miastach, każdego wieczoru… To był modlitewny trud ze względu na tego, kogo lubią. Przypadków czyniących cuda modlitw jest wiele. Są one opisane w duchowych książkach. Ale jeszcze więcej nieopisanych, a przechowujących się w sercach prawosławnych. Wielu uzdrowionych dzięki modlitwom bliskich natychmiast zwracało się do Boga i już całe pozostałe życie nie rozstawało się z Nim.

Ojcowie Cerkwi nazywają życie przygotowywaniem się do śmierci. Wśród prawosławnych rozmowa o śmierci uważna jest za naturalną i normalną. A niewierzący boją się samego tego słowa i nawet wymyślili sobie jakiś kod, żeby go nie wymawiać – „jeśli coś się zdarzy”… Dla wierzącego śmierć – tajemnica, dla niewierzącego – krach, w mig pozbawiający sensu nawet bardzo długie życie. Dlatego wyjątkowo ciężkie brzemię spoczywa na krewnych niewierzącego chorego. Ale przecież i tu Boża opatrzność. Pan przywołuje do Siebie wszystkich. Tylko jedni zauważają te przywołania, wyciągają wnioski, przewartościowują przeżyte, inni nie chcą zauważać. Lecz miłość Pana jest bezgraniczna, i po długich przywołaniach posyła człowiekowi chorobę. I choroba czyni cuda. Człowiek nagle odczuwa siebie dzieckiem Boga, nagle przeraża go pustka przeżytych dni i prosi, w modlitwie ze łzami prosi dać mu czas godnie przygotować się na godzinę śmierci. Pan daje. Liczni szermierzy cnót chrześcijańskich uważali za wielką łaskę pochorować „odchorować” przed śmiercią grzechy, a oto nagła śmierć uważana jest często za straszną karę. „Śmierć grzesznika sroga”, - powiedziane jest w Psałterzu. Znaczy nie tylko życiem czcigodnym obdarza Pan, ale i czcigodną śmiercią. Wielkomęczennica Warwara akurat ta sama święta, do której modlą się o to, żeby nie umrzeć nagle, bez spowiedzi i świętego Priczastija. Żeby uchronił Pan od nagłej śmierci modlą się do swiaszczennomuczenika biskupa Perskiego Sadoka. A do prepodobnego Afanasija Atoskiego modlą się o szybsze rozstrzygnięcie losu chorego.

Oczywiście nie tylko domowa modlitwa jest ważna, ale i cerkiewna. Za chorych zamawiane są czterdziestodniowe modlitwy, podawane są zapiski na Liturgię, służone molebny. Cerkiew nie zostawia bez swojej troski ani zdrowych, ani chorych. Może, warto akurat opowiedzieć choremu bliskiemu człowiekowi o tym, że jest szczególna łaska, że nie umarł nagle, a chorobą odkupuje swoje grzechy, a skoro jest czas – jest nadzieja…

Oczywiście, ciężko jest oglądać cierpienia bliskiego. Nie zawsze wystarcza nam wytrzymałości i taktu, zwykłej cierpliwości. Ale przecież Pan pobłogosławił nam znosić udręki bliskiego i przez to daje nadzieję i nam. Każdy z nas ma za co prosić o przebaczenie umierającego. Nie wystarczyło czasu, chęci, miłości być obok, wysłuchać, podać ramię. Łatwo wchodziły do serca żale, rozkwitające tam obfitym kwieciem. Oto masz czas – kajaj się. Oto masz czas – nadrabiaj przepuszczone. Patrz w oczy człowieka, który nie był tobie ani przyjacielem, ani wrogiem, a tak… Płacz razem z nim, razem z nim kajaj się.

Nieuleczalnie chorego, umierającego człowieka nie można zostawiać samego. Póki on może rozmawiać, rozmawiajcie z nim cichutko, nie żałujcie miłych słów, ale tylko nie kłamcie. Przyuczcie go do waszej modlitwy za niego, do tego, że do domu zagląda kapłan dla spowiedzi, niech wspomina wszystkie grzechy i śpieszy pokajać się w nich przed śmiercią. A nadejdzie już ostatnia godzina – przezwyciężcie własne zmęczenie i rozpacz, poproście o proszczenije (pożegnanie z prośbą o przebaczenie), przyprowadźcie pożegnać się dzieci i czytajcie błagalny kanon podczas odchodzenia duszy od ciała (on jest w modlitewnikach).

Godnie wypełniwszy wobec ciężko chorego swój obowiązek bycia obok niego do końca, natychmiast stajemy na nowy wysiłek: pomagamy mu przekroczyć granicę od życia ziemskiego do wiecznego. To trudny okres, straszny i męczący. Ale tylko dla tych, którzy nie zostawili na ziemi cierpliwie za nich modlących się.

Natalia Suchinina


Powrót