Powrót


Na podstawie http://azbyka.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Uzdrowiciel Pantelejmon

Chorujemy. I obowiązkowo narzekamy na swoje choroby. I w święta życzymy sobie nawzajem: najważniejsze – zdrowia… Ale gdzie wziąć – to zdrowie, jeśli go nie ma? A popróbować poprosić. Tak, tak, poprosić. Ważne, że jest u kogo. Uzdrowiciel Pantelejmon spełnia mnóstwo skierowanych do niego próśb o uzdrowienie. I uzdrawia. Takie właśnie jego posłuszeństwo.

W znojne letnie dni tłumów w parafialnych cerkwiach nie ma. Prawosławny naród śpieszy oddać cesarzowi cesarskie, piele, podlewa, grodzi. Bo i prawda – letni dzień rok karmi. Ale oto przychodzi dziewiątego sierpnia i wycierają prawosławni pot z czoła, wyprostowują zesztywniałe plecy, wkładają czyste koszule. Ten dzień w cerkiewnym kalendarzu nie jest zaznaczony na czerwono, nie jest uważany za święto wielkie z dwunastu, ale ludzie są w cerkwiach, ileż narodu… I maleńkie, wykrzywione przez lata bogoburstwa wiejskie cerkiewki, i mocno wrośnięte w ziemię miejskie chramy, i wypieszczone, spod igły w stolicy i monasterskie – wszystkie połyskują krzyżami w gorącym letnim słońcu, wszystkie otwierają swoje wrota dla święta. Bo jak nie – dziś dzień pamięci wielkomęczennika i uzdrowiciela Pantelejmona, tego samego, którego proszą w swoich modlitwach o wybawienie od choroby, od niemocy, od kalectwa nas, dzieci nasze, rodziców, znajomych, przyjaciół, sąsiadów, krewnych dalekich i bliskich. Którekolwiek imię napisz na karteczce o zdrowie i będzie w porę. Nie ma teraz wśród nas zdrowych. Wszyscy chorzy. I pół biedy jeszcze, jeśli fizycznie. A jeśli choroba duchowa, to i całkiem bieda.

Wspominam niedawny swój „konflikt” w cerkwi przed ikoną uzdrowiciela Pantelejmona. Ostrożniutko, aby nie przeszkadzać myjącej podłogę staruszce, opowiadam znajomej:

- Uzdrowiciel Pantelejmon żył na początku chrześcijaństwa, w Nikomedii. To daleko w Azji Mniejszej na brzegu Morza Marmurowego (Marmara)…

- Bzdury opowiadasz, naskakuje na mnie staruszka - w Azji Mniejszej jakiejś… Ruski on. Nasz, bliski. Po co człowiekowi plątać?

Aby „nie wybuchł z iskry pożar” przemilczałam wtedy. Ruski to ruski. A teraz powiem. Tak, żył w Nikomedii. Było takie przepiękne miasto w starożytnym państwie Bitynii. Na ikonie młodzieniec o piwnych oczach w żółto-zielonych szatach. Kędzierzawe włosy otaczają przepiękną twarz. Smutne i spokojne spojrzenie. Pantelejmon. Wielkomęczennik i uzdrowiciel. Krótkie jak płomyczek świecy życie. Był on dobrym lekarzem, dawał nadzieje. Sprzyjał mu nawet imperator. Ale piękny chłopak z wijącymi się włosami złamał ciszę swego spokoju i dobrobytu radosnym i odważnym okrzykiem: „Mój Bóg – Jezus Chrystus! Wierzę!” I zaczęło się odliczanie czasu do nieludzkich cierpień. Zmuszali go, aby odstąpił od chrześcijańskiej wiary i wrócił do pogaństwa. Grozili mu. Torturowali. Obiecywali mu wszystkie bogactwa ziemi. Ale pogodne było jego oblicze i niezmienne było jego: „Wierzę!”

Z imieniem Chrystusa leczył chromych, ślepych, trędowatych. Z imieniem Chrystusa pomagał pokrzywdzonym. I z imieniem Chrystusa przyjął męczeńską śmierć. Było to w 305 roku. Wielkomęczennik Pantelejmon od tych odległych czasów nie odwrócił się od tych, komu pomagał za życia. Nie ubyło z wiekami chorych i pokrzywdzonych. Przeciwnie, czas sprzyjał grzechowi, a grzech – chorobom.

Nie znam świątyni, gdzie nie byłoby ikony uzdrowiciela Pantelejmona. Oto i rzeczywiście nasz bliski, co z tego, że z Nikomedii. I w prawosławnych domach jego ikona jest obowiązkowo. Modli się chora, bezsilna Ruś, prosi swego świętego o wsparcie. Wierzy mu. Dlatego i rzuca niedopielone grządki w dniu świetlanej jego pamięci. W tym dniu dużo w cerkwiach zwłaszcza kalek. Szczudła, wózki inwalidzkie, zniekształcone skurczem twarze, rozpalone oczy, kikuty rąk, wyczerpujący krzyk obłędu – wszyscy dziś tu. Jedni tylko wchodzą do cerkwi i śpieszą do kącika ze świecami, żeby kupić świecę i zapalić ją i poprosić: „Pomóż, uzdrowicielu. Mnie, mojej mamie, córce, siostrze, bratu, synowej, ojczymowi…”.

Czy naprawdę pomaga? Czy naprawdę słyszy nas ten młody lekarz, który odszedł z rozkosznego pałacu imperatora na tortury, pod topór? Mnóstwo historii jego uzdrowień zachowują starożytne kroniki, ile przypadków z własnej praktyki znają parafialni duchowni i duchowni w monasterach. I ja znam ich wiele. A opowiem o jednym. Nie o ujrzanym, nie o usłyszanym. O tym, który wydarzył się ze mną. Uwierzcie naprawdę oryginalnemu źródłu.

Byłam w morskim pielgrzymkowym rejsie. Za nami Konstantynopol, Cypr, Święta Ziemia Jerozolimska, przed nami – Grecja. Jutro wczesnym rankiem przybijemy do zalanego słońcem portu Saloniki i wybierzemy się na morski spacer wzdłuż półwyspu Atos, na którym mieszkają prawosławni mnisi. Monaster nazywa się Pantelejmonowy ku pamięci uzdrowiciela Pantelejmona. Ale to jutro… A dziś przyjacielski wieczór w jednej z kajut. Urodziny jednej z pielgrzymujących. Przypominam o butelce szampana w swojej kajucie, on bardzo się przyda na naszej uroczystości. Biegnę, biegnę po prezent po wąskim pokładzie, wzdłuż rzędu jednakowych drzwi kajut, po stromych okrętowych schodach. Śpieszę się. Wszyscy już się zebrali. Czekają na mnie – z szampanem. I nagle - coś mignęło przy samych oczach, dźgnęło nieznośnym bólem. Nic więcej nie pamiętam. Przytomność odzyskałam w swojej własnej kajucie. Leżę. Nade mną pochyliła się koleżanka. Obok jeszcze jedna. Słyszę słowa ich modlitwy: „służebnica Boża Natalia”. Zastygło serce. Pogrzeb czy co? Z trudem poruszam językiem – przestańcie.

- Ciszej - mówią mi, - tobie nie można rozmawiać.

Co ze mną się stało? W tym momencie kiedy zbiegałam po schodach, naprzeciwko nagle, ze wszystkich sił otworzył drzwi kuchni okrętowy stukilogramowy kucharz. Też się śpieszył. Drzwi ciężkie, masywne, z metalowymi ostrymi brzegami. Jeden z ich brzegów dostał mi się akurat w czoło. Rozciął je bez specjalnego wysiłku.

Długo nie dawali mi lusterka. A kiedy mimo wszystko dali… Lepiej, żeby nie dawali. Krwawiąca rana, zapuchnięte oko, zniekształcona twarz. Nade mną odmawiali modlitwę za chorą Natalię, a ja przełykałam łzy, rozstawałam się z jutrzejszym spacerem wzdłuż Atosu. Dokąd mi teraz? Całą noc przemęczyłam się. Głowa pękała z bólu, żadne kompresy nie pomagały. Ale rano, wymęczona, niewyspana, decyduję się jednak na spacer na Atos. Odradzają: popatrz na siebie. A co patrzeć? I tak wiem, że straszniej nie bywa. Ale przecież monaster Pantelejmonowy, a Pantelejmon to – uzdrowiciel! Czyż opuści on w swoich modlitwach ranną pielgrzymującą z Rosji? Sadzają mnie na przednim siedzeniu autobusu. Koleżanka trzyma w pogotowiu lekarstwa. Siedzę, bojąc się poruszyć. Piękno za oknem nie cieszy, boli, och, jak boli głowa. Współczujące spojrzenia: no jak? Dobrze – uśmiecham się z wysiłkiem. A sama już po raz setny żałuję: dokąd jadę, leżałabym sobie w kajucie…

Przesiadamy się na prom i – w stronę Atosu. Dzwonieniem dzwonów witają nas mnisi. Pantelejmonowy monaster. Dzwonienie wesołe, słoneczne rozsypało się po morskiej gładzi… od monasterskiej przystani odbija łódź. W niej trzech mnichów, dopędzają nasz prom, przesiadają się. W rękach ostrożnie, z drżeniem trzymają niewielki rzeźbiony relikwiarz. Relikwie uzdrowiciela Pantelejmona… Święty Boży przybył do nas, których słabości są niezliczone, do mnie, siedzącej w cieniu pod sinym parasolem, tak zmęczonej od dokuczającej na czole rany. Oto zaprawdę pogotowie ratunkowe! Nie odważę się nawet dopuścić myśli, że zostały usłyszane moje modlitwy, ale na statku tylu mnichów, kapłanów, głęboko wierzących pielgrzymów. Wielu mi współczuło, może, modlili się?

Po kolei podchodzimy do relikwiarza i przykładamy się do świętych relikwii. Przeżywamy, rozumiemy, że to wyjątkowa chwila w naszym życiu. Oto i moja kolej. Przyłożywszy się do relikwii, w myślach proszę uzdrowiciela – wylecz, pomóż w niemocy i dokonuję zuchwałego postępku: poszarpanym swoim czołem dotykam do ciemniejących w relikwiarzu relikwii. A wieczorem… wieczorem pielgrzymi mieli nieoczekiwaną rozrywkę: oni szukali na moim czole… śladów od rany. Opuchlizna zmniejszyła się, oko się otworzyło, rana zabliźniła się i tylko delikatna, ledwie zauważalna nitka blizny pozostała na moim czole jako pamiątka o minionym bólu i zaistniałym cudzie.

Oto taka historia. Wśród moich kolegów w redakcji jest dwoje podróżujących ze mną i gotowych potwierdzić moją historię. A właściwie po co potrzebne potwierdzenia? Nie byłoby pomocy od nikomedyjskiego świętego, nie szliby do niego ludzie. Przypomnijcie, do jakich lekarzy chodzimy? Do tych, których nam zarekomendują. A rekomendują dopiero po tym, jeśli komuś pomógł. Wieść, jak dobra, tak i zła, na Rusi zawsze jest zwinna. I jeśli już idą, jeśli już przypadają do ikony, jeśli już za swego, za bliskiego uważają, pomaga Pantelejmon. Jednym pomaga, do drugich dobrą pogłoską dochodzi. Oto i idzie po Rusi sława świętego Bożego, i przed jego ikoną zawsze świece.

Tak wprost złożyło się, dwa lata po kolei obchodziłam jego święto na Nowym Atosie w Abchazji. Nowoatoski monaster wybudowany na wzór tego greckiego i też nazywa się Pantelejmonowy. Święto świątyni w pierwszym roku po wojnie. Tu był szpital. Do tej pory jeszcze tkwią w otworach okiennych worki z piaskiem. Ojciec Wissarion. Miejscowy kapłan, wygłasza kazanie. I nagle prosta i nieoczekiwana myśl: szpital, no oczywiście, przecież co jeszcze mogło tu być podczas wojny? Koszary, szpital. Uzdrowiciel zbierał tu pod swoją opieką rannych, łagodził ich cierpienia, pomagał im odzyskać siły, wyżyć. Wierny swemu leczącemu rzemiosłu, święty łączy niebiańską i ziemską lecznicę. Jak był kunsztownym lekarzem na ziemi, tak i pozostał nim na niebie. I stamtąd dla nas jego pomoc, jego modlitwa, jego cuda.

W ostatnich czasach w gabinetach lekarskich coraz to zaczepi się wzrok za ikonkę uzdrowiciela Panteleimona. Dobry znak. Razem – to zawsze zręczniej. Akurat i fraza lekarzowi – „Ulecz samego siebie” – jest pełna wielkiego sensu. Pojmujący ją już nie może być lekarzem-nieudacznikiem.

A w domu czyż można bez ikony tego niebiańskiego lekarza? Przecież do szpitala to biegniemy, jeśli już zupełnie nie do wytrzymania, a tak, w życiu czego tylko nie cierpimy, co tylko się nie zdarza? Sparzyliśmy palec rozgrzaną patelnią. Poślizgnęliśmy się na równym miejscu, obróciliśmy się niezdarnie, łyknęliśmy z lodówki lodowatej wody. Czy wpadliśmy w depresję, czy w złości doprowadziliśmy siebie do histerii… „Nie brzydź się wrzodów grzechów moich”. – powiedzmy te słowa z modlitwy i podejdźmy do ikony. Pomilczmy, skupmy się, pomódlmy się. I ustąpi ból, i złagodnieje gniew, i wyschnie depresja, nie zdążywszy rozkwitnąć pysznym kwiatem. Spróbujcie. To przecież takie proste. A jeśli do ogólnego bogatego doświadczenia uzdrowień według modlitw świętego dołączy i wasze własne. I wy opowiecie o nim przyjaciołom, znajomym: „i ze mną się wydarzyło, i mi pomogło”. A pole, na którym trudzi się wielki uzdrowiciel powiększy się o jeszcze jednego uzdrowionego. Tylko jest jeden konieczny warunek modlitwy – pokora. A to często zachodzą ludzie do cerkwi, pośpiesznym krokiem, nie patrząc na boki, przechodzą do ikony uzdrowiciela Pantelejmona, stawiają świecę. Odwrócą się dookoła i z dumnie podniesioną głową odchodzą. Nie proszą z pokorą – żądają. Świeca – jak czek w sklepie. Zapłacone. Teraz wyjmij i połóż towar. A nie ma towaru – książkę skarg! Przychodziliśmy, prosiliśmy, świecę postawiliśmy – nie pomogło! I nie pomoże! Dlatego, że „Bóg pysznym sprzeciwia się, lecz daje łaskę pokornym”.

Uzdrowiciel Pantelejmon przedstawiony jest na ikonach z niewielką szkatułką w lewej ręce i z cieniutką łżycą (łyżeczką) w prawej. W szkatułce środki lecznicze. On wie, który z nich – komu. Zrozpaczeni ludzie, zmordowani chodzeniem po gabinetach lekarskich, w których siedzą tacy sami zrozpaczeni lekarze, idą do niego z całej Rusi po uzdrowienie. Będzie wam według wiary waszej – mówi Pan. I dawane jest według wiary tym, którzy wierzą. I nie jest dawane – według niewiary.

Natalia Suchinina


Powrót