Do strony głównej


Boże narodzenie na Sołowkach

Z «Неугасимой лампады»

Na podstawie http://www.voskres.ru

Nie ma światła bez dobrych ludzi. Nawet na Sołowkach. Słusznie i niesłusznie ściągnięto nas do dziesiątej kompanii, która składała się z urzędników i speców. Trafiłem tu jako szósty sublokator przestronnej celi.

Współlokatorzy byli sławnymi ludźmi i żyliśmy zgodnie, ufaliśmy sobie, rozmawialiśmy swobodnie i jednomyślnie walczyliśmy z trudnościami reżimu, to usilnie protestując, to omijając je, z przebiegłością myśliwego.

Ale ciągle różniliśmy się w swoich „wczoraj” i „dzisiaj”.

Starszym celi był Misza Jegorow, „Paryżanin”, tu też zawiązała się nasza przyjaźń. On, jak należało się starszemu, zajmował stojącą koło pieca bardzo obszerną i tak samo niezgrabną - pozostałą po mnichach szeroką drewnianą kanapę „hipopotam”, twardą, ale z oparciem. Na innej takiej samej kanapie - lokował się jego przyjaciel jeszcze ze szkoły handlowej - Wasia Owczynnikow, także moskiewski kupiec, ale z Rogożskiej, staroobrzędowiec, wychowany w surowej, jeszcze przestrzegającej wiekowego porządku rodzinie i według tak samo surowych reguł dawnej ruskiej pobożności.

Przyjaciele lubili się, ale to nie przeszkadzało im w stałej, wzajemnej uszczypliwości.

Trzecim był Turek Rieszad-Sedad, ich rówieśnik, ale z inną, pstrą i egzotyczną nawet jak na Sołowki przeszłością. Podczas wojny Rieszad zajmował się handlem, a być może i z przemytem między Turcją i Gruzją. Podczas zdobywania Tbilisi trafił do bolszewików i razem przystosował się do nowego położenia. Wstąpił do partii, dokąd jako cudzoziemiec był przyjęty w tych czasach z rozpostartymi ramionami, zaczął robić karierę, spekulując na samookreśleniu narodowości. Najpierw wszystko szło świetnie, handlowiec-przemytnik Rieszad-Sedad został ni mniej, ni więcej jak ludowym komisarzem oświaty Adżarskiej Republiki Autonomicznej. Ale potem stało się coś, o czym Rieszad mówił krótko:

- Bardzo dobrze żyłem, żyłem jak szejk… tylko mały błąd wyszedł…

Z Batumi - na Sołowki.

Brak zasad politycznych Rieszada był wynikiem jego całkowitego braku zainteresowania polityką w ogóle. On rozumiał i wyceniał ją tylko z komercyjnego punktu widzenia. Ale ten kult mamony nie przeszkadzał mu być w osobistym życiu zupełnie przyzwoitym, bardzo wrażliwym człowiekiem i dobrym, wiernym kolegą. Małych talentów i umiejętności korzystania z nich Rieszad miał z wielkim nadmiarem. Był i grafikiem, i rysownikiem, umiał robić zabawki, instrumenty muzyczne, przyrządzać ser i mydło, wędzić rybę, przygotowywać cukierki z ziemniaków… czego tylko on nie umiał! Z takimi znajomościami na Sołowkach nie ginęli: Rieszad został kierownikom warsztatu eksportowych artystyczno-chałupniczych zabawek i pokierował robotą nieźle, korzystając z całej różnorodności zawodów sołowieckiej katorgi.

Obok niego spał na ledwie przykrytym jakąś cieniutką ściereczką tapczanie - stary baron Johann-Ulrich Ritter fon Rikpert der Gelbenzandt - jego zupełne przeciwieństwo, który absolutnie niczego nie umiał robić, nawet trochę przystosować się do sołowieckiego bytu. Całe życie przesiedział w swoim rycerskim zamku, czytając gocki almanach i luterański modlitewnik. Do czysta został obdarty przez łobuza w drodze, wbił sobie siekierę w kolano pierwszego dnia pracy i, straciwszy rzepkę kolana, jako zupełny inwalida, został nocnym stróżem jakiegoś magazynu. To też uratowało go od zagłady. Rodacy- którym już udało się wkręcić do mizernego katorżniczego szczęścia, wyciągnęli staruszka do uprzywilejowanej kompanii. Wolny za dnia, pedantyczne dbał o czystość i porządek w celi, pracując za swoich chaotycznych sąsiadów, a sprzątnąwszy i dosłownie wyskrobawszy ją, siadał przy oknie i czytał swój modlitewnik. Gocki almanach odebrano mu przy wyładunku. Dotychczas nie mogę zrozumieć, jak on potrafił wykonywać całą procedurę sprzątania na swoim szczudle.

Jego sąsiadem według łóżka i rywalem według starożytności rodu był niezależny szlachcic Staś Świda-Świdierski, herbu Jacuta, także stróż feudalnych tradycji, według innego porządku. Pan Świdierski był młody, silny, piękny i niegłupi. Tylko wojnę i myślistwo. uznawał za zajęcia, godne swego dawnego, sięgającego samego Kazimierza Wielkiego pochodzenia. Jak bardzo waleczne były jego wyczyny na wojnie, wiedzieliśmy tylko według jego, zmuszających wspominać pana Zagłobę, opowiadań, ale w wszystkim, co dotyczyło polowania, on był rzeczywiście wybitnym i dogłębnym znawcą. Rozpoznawanie śladów zwierzęcia, osaczanie go, tresura psów, przestrzeliwanie strzelb - cały obszerny i złożony kompleks myśliwskich nauk nie miał dla niego tajemnic. Prawo do życia w dziesiątej kompanii dawała mu bardzo przyjemna i wygodna służba. On był leśniczym Ejchmansa i całe dni spędzał, włócząc się po wyspie, śledząc zwierzynę i tresując psy. Współlokatorem był przyjemnym, wesołym, ustępliwym i zabawnym rozmówcą.

- Pan, spać jeszcze wcześnie, czytać nie chce, pokłam jeszcze o czymkolwiek - prosił go co wieczór bezceremonialny i prosty Owczynnikow.

- Łajdak! - Dobrodusznie odgryzał się Świda - ucz się honoru. Kłamią tylko chłopi i chamy, a szlachcic jeśli i mówi nieprawdę, to fantazjuje - jednak natychmiast zaczynał barwne opowiadanie o jakimkolwiek niezwykłym polowaniu albo o przepychu „pałacu” książąt Lubomirskich.

Szóstym w celi byłem ja. Dziwnym przypadkiem wszyscy byliśmy nie tylko różnych wyznań, ale i różnego religijnego wychowania. Wasia Owczynnikow - gorliwy staroobrzędowiec, Rieszad - prawowierny muzułmanin, baron - umiarkowany, jak i we wszystkim, szanowany luteranin, pan Staś - fanatyczny katolik, ja - prawosławny, z nalotem wtedy deizmu, Misza Jegorow - pełny i przekonany atieista-epikurejczyk.

Pewnego razu w grudniowy wieczór zdarzyło się tak, że wszyscy sześciu zebraliśmy się w celi wystarczająco wcześnie. Tak bywało rzadko. Pan zwykle późno wracał z lasu, ja robiłem próbę albo występowałem w teatrze, Misza Jegorow przesiadywał u swoich licznych przyjaciół i tylko baron w samotności odtwarzał sobie w pamięci swoich przodków - magistrów i komturów - przed wyjściem na nocne stróżowanie.

- A wiecie, przecież dzisiaj piętnastego grudnia - rzekł Misza. On zawsze zaczynał mowę od sentencji.

- A jutro - szesnasty - wtrącił się Owczynnikow.

- Za dziesięć dni - Boże Narodzenie - objaśnił Misza, oglądając nas wszystkich.

- Tobie, ateiście, co do tego? - Sprzeciwił się Owczynnikow, nie przebaczający braku wiary przyjacielowi.

- Jak - co? - Szczerze zdumiał się Misza - a choinka?

- Choinka? A Siekirkę znasz? Choinki, bracie, u was w Paryżu urządzają, a socjalistyczna pienitencjarka (służba penitencjarna) im inne przeznaczenie wyznaczyła - ukłuliśmy Miszę jego partyjną przeszłością.

- A my i tu swój Paryż organizujemy! Własne riu Darje! Wspaniale będzie - zapalił się Misza.

- Po sprawdzeniu do celi nikt nie zajrzy… Drzwi zabarykadujemy, okna na drugim piętrze… choćby nabożeństwo służ!

Idea była kusząca. Wrócić chociaż na godzinę w bezpowrotnie minione, pożyć w tym, co każdy troskliwe przechowuje w ukrytym zakamarku pamięci… Nawet baron wyrwał się ze swego zwykłego odrętwienia i w jego mglistych mętnych oczach błysnęło jakieś ciepłe światło.

- Choinka? Tannenbaum? Tak, to jest bardzo dobre. W moim domu zawsze sam ładowałem, nie, jak to będzie po rosyjsku? Obierałem rodzinną choinkę… I było dużo gości.

Ufaliśmy sobie i wiedzieliśmy, że „Donosicieli” między nami nie ma. Propozycja Miszy była wykonalna i natychmiast przystąpiliśmy do przygotowania planu.

- Choineczkę, niedużą oczywiście, ty zrąbiesz - mówił mi Misza - przez bramę wnieść nie można - wzbudzi podejrzenie. A oto co zrobimy: ja na narożną wieżę zakradnę się i sznur spuszczę. Ty wracając, przywiąż choinkę, a ja wciągnę. W ciemności nikt nie zauważy.

- Ozdoby wyprodukuje, oczywiście, Rieszad. On jest mistrzem wielkim. A świece?

- Skleimy rurki z papieru, wstawimy knoty i ogrzanym tranem zalejemy - odezwał się Owczynnikow. - U nas w molennach fabrycznych nie akceptowano. Sami robią i ja będąc chłopakiem robiłem. Umiem.

- Tak jest , kapitanie! Ale jeszcze pytanie: poczęstunek? Bez kuti jakaż wigilia…

- Sza, kinder! - Władczo rozporządził Misza. - Ta moja sprawa. Ja przedstawiciel handlowy! Paryskie spodnie załatwiam, najlepszych urkaganów mobilizuję, a poczęstunek będzie! Ręczę!

- Ale przecież jeszcze trzeba jeden kapłan… To Boże Narodzenie, Heilige Nacht… Trzeba modlić się… Ja, oczywiście, mogę czytać modlitwy, ale po niemiecku. Wam będzie, jak to? nierozumiane?

- Rzeczywiście, popa trzeba - w zamyśleniu zgodził się Misza - mi, oczywiście, to jest obojętne, ale u nas zawsze na wigilię popa prosili… Bez popa jakoś kuso będzie. Nie to!...

- Sprawa w tym - jakiego? My, jak na dobór, każdy innej wiary.

- Rosja jest prawosławna Imperium - baron surowo obwiódł wszystkich swoimi mętnymi oczyma i dla sugestywności nawet podniósł do góry wyschnięty, jak u szkieletu, palec wskazujący, - Rosja ma prawosławny rieligion. Mój ojciec chodził w rosyjski Kirche na Pasch, na Boże Narodzenie i na każdy carski dzień. On był rossijski generał!

- Ty, pan, jak sądzisz? Ty, diamencie prawdziwy?

- Pan ksiądz Hieronim, oczywiście, nie będzie w stanie. On będzie zajęty… Niech służy rosyjski.

- Dalekowato od nas Rohożskoje - uśmiechnął się Wasia Owczynnikow - pewnie, nie zdążymy stamtąd naszego przywieźć!

- Zdecydowane. Pytanie tylko, kogo z kapłanów - podsumowałem. - Nikodema Pocieszyciela?

- Jasne, jego! Pod każdym względem - odezwał się Misza. - Po pierwsze, on jest nadzwyczajnym chłopakiem, a po drugie, głodny. Podkarmimy go na święto!

„Nadzwyczajnemu chłopakowi”, jak nazwał go Misza, ojcu Nikodemowi było już około osiemdziesięciu lat i chłopakiem on chyba nie był, ale nadzwyczajnym był rzeczywiście, o czym opowiem potem. Jego znali wszyscy spiskowcy i kandydatura była przyjęta jednogłośnie.

Przygotowanie do zabronionej wtedy i na kontynencie i na Sołowkach bożonarodzeniowej choinki poszło, jak po maśle. Rieszad zamyślił zachwycić wszystkich swoją sztuką i, pozostając do głębokiej nocy w swoim warsztacie, nikomu nie pokazywał wyrabianego.

- Wszystko będzie, jak pierwszy gatunek - twierdził on w odpowiedź na pytania - żywy towar! Ja wszystko wie, co tebe nada… Wszelki hurda-murda! I rybka i anioł…

- A u was, u bisurmanów, czyż anieli są? - Z wątpliwością zapytał Wasia.

- Sowsem osioł ty! - Oburzył się Turek. - Jak mosze Allach być bez anioła? Jeden Bóg, jeden anioł wszystkich! I nazwisko ten samo: Gabariił, Ismaił, Azaraił… Zupełnie jednakowo!..

Misza także trzymał w tajemnicy swoje przygotowania, tylko Wasia Owczynnikow z baronem jawne wykonywali swoje chemiczne doświadczenia, starając się usunąć z tranu nieprzyjemny zapach. Chemicy oni byli kiepscy i po korytarzu nieznośnie niosło zbutwiałym foczym tłuszczem. Pomógł zaś sprytny Rieszad, zdobywszy u szewców kawałek ciemnego wosku, jakim nacierają dratwę.

W wigilię zrąbałem choineczkę i, pozostawszy w tyle za wracającymi drwalami, przywiązałem ją do sznura w umownym miejscu, pociągnąłem i drzewko popełzło do góry po zaśnieżonej ścianie.

Kiedy owinąwszy kreml i przekazawszy siekierę dyżurnemu, wszedłem do swojej celi, choineczkę już stroili. Starali się wszyscy. Rieszad stał w pozie tryumfatora, wyjmując z worka rybki, domki, laleczki, słoniki… On rzeczywiście prześcignął się i w rzemiośle i w wynalazczości. Nie do pojęcia, jak on był w stanie wytworzyć to wszystko, ale jego tryumf był całkowity. Każdą rzecz witano to szeptem, to okrzykami zachwytu. Jego wyroby opowiadały nam wzruszającą bajkę dzieciństwa…

Cisnęliśmy się do choinki, do worka, przepychaliśmy się, sprzeczali się. Misza, który dążył zawsze do modernizmu, uporczywie chciał ubrać w papierową spódniczkę tańczącego słonia, przekonując, że w Paryżu to wywołałoby huczny efekt.

- Głuptasie ty montparnaski - uświadamiał go stateczny Owczynnikow - zielone słonie jeszcze bywają, dopijają się do nich niektórzy, ale do słonia w spódnicy i dopić nikomu się nie udawało… choćby nawet w Paryżu!

Na szczycie choinki świecił… nie; oczywiście, nie radziecka gwiazda, a korona twórczości Rieszada - foliowy pozłacany anioł.

Przystroiwszy choinkę, doprowadziliśmy się do porządku sami, ubraliśmy się we wszystko, co mieliśmy lepsze, ogolili się, umyli się. Trochę trudności mieliśmy z baronem, mającym tylko coś, pokryte różnokolorowymi łatkami, będące kiedyś marynarką, ale Misza przyszedł z pomocą, wyjąwszy ze swojej walizki jaskrawą aż oślepiającą kraciastą marynarkę.

- Proszę Przyoblekać się, baronie! Ostatni krzyk mody! Nawet nie Paryż, a Londyn… Model!

Rękawy były trochę krótkie, w ramionach uciskało, ale baron promieniał i nawet jakby przestał kuleć na pozbawionej rzepki nodze.

- Nakrywamy do stołu - proklamował Misza i teraz nastała godzina jego triumfu. - Zostawaj transporterem!

Sam ulokował się koło swojej bezgranicznej kanapy i z ukrytej pod nią skrzyni zaczęły pojawiać się i wznosić się w rękach Miszy odziedziczone od mnichów krępe cynowe misy i drewniane półmiski.

– Salade des pommes de terre. Etoile du Nord - uroczyście, jak zawodowy metr-d-otel, ogłaszał Jegorow. – Saute de cielęca wątróbka, czort ją wie, jak ona po francusku będzie!

- No, to bracie, sam ją jedz - burknął Owczynnikow.

- Rzeczywiście ty - diament rogożski! Słup i koniec! Głąb! Próbowałem, lepsza od cielęcej! Uwierz! Ragou sovietique. Paluszki lizać! Frit de śledź avec cebulą! Riz russe … kutia… Oto co nawet dostałem! Z rodzynkami!

- Prawdziwie изобилие плодов земных и благорастворение воздухов! obfitość płodów ziemskich i sprzyjające masy powietrzne!

W zapale nakrywania stołu nie zauważyliśmy, jak do celi wszedł ojciec Nikodem. Stał już wśród nas i zmarszczki jego uśmiechu to zbierały się pod oczyma, to rozbiegały się do siwej, dzisiaj dokładnie rozczesanej brody. Pocierał zmarznięte ręce i czule nas oglądał. - Och ty, jak się sfrancuzili na święta! Bohaterowie!.. A jaśnie pana barona i poznać nie można: Pan młody, wprost pan młody! No, a mi już wybaczycie, sutanna moja solidnych dodatków żąda - obejrzał on odcięte poły - jednak, materiał dobry… W Kijowie kupiłem, w roku - pozwólcie przypomnieć sobie… w dziewięćset dziesiątym. Znakomicie wtedy produkowali…

- Drzwi! Drzwi! - Strasznym głosem zaszeptał Misza. - Zapomnieli przyprzeć, przeklęci! Ledwo nie wpadliśmy. Przysuwaj „hipopotama”… Żywiej i ciszej!

Rozkaz był natychmiast wykonywany.

- No, pora i zaczynać. Stawiaj swoją ikonę, diamencie. Bierz triebnik, ojcze Nikodemku!

Na narożnej mniszej szafeczce-anałojczyku, który służył nam zwykle do dzielenia porcji chleba, były rozścielone czyste chustki do nosa, a na nich stała ciemna dawna ikona Nieuczynionego Ręką Ludzką (Cudownego) Zbawiciela, zachowywana przez dziesiątki pokoleń niezachwianych w swojej wierze rodu Owczynnikowych.

Ale tylko ojciec Nikodem został przed pulpitem i odruchowo kaszlnął… nagle „hipopotam”, blokujący drzwi, zaskrzypiał i powoli popełzł po podłodze. Drzwi uchyliły się i w szczelinę wlazła głowa dyżurującego na kompanii strażnika, starego Żyda Szapiro, byłego gospodarza GPU, nie wiadomo za co zesłanego na Sołowki.

Wpadliśmy! Siekirka nieunikniona, a zimą tam pewna śmierć - przeleciało w mózgach u wszystkich, oprócz chyba barona, który dalej stał w pozie kamiennej statuy.

- Aj-aj!.. to-jednak prawdziwe Boże Narodzenie! I choinka! I batiuszka! I swieczeczki! Tylko dzieci brakuje… Nu i co? Będziemy sam sobie dziećmi!

Wciąż staliśmy jak posągi, nie domyślając się, co wróży ta wizyta. Ale w miarę rozwoju monologu gadatliwego Szapiro narastała i nadzieja na pomyślne zakończenie.

- No tak. Co też tu takiego? Stary Aaron Szapiro też będzie sobie wnuczkiem. Dlaczego nie? Ale o dyżurnym jednak zapomnieliście. To nieładnie. On też człowiek i też chce sobie święta. Zaraz przyniosę swój przydział i będziemy robić sobie Boże Narodzenie, o którym będziemy wiedzieć tylko my… jedne my…

Głowa Szapiro zniknęła, ale po paru minutach on przecisnął się do celi całkowicie, ostrożnie trzymając nakryty kartką papieru talerz.

- Bardzo smaczna ryba, po żydowsku fisz, chociaż nie szczupak, a dorsz… Sam przygotowywałem! Nie jem trefnego. Ja też wierzący i znam zakon. Wszyscy Żydzi są wierzącymi, nawet i Lejba Trocki… Ale, oczywiście, dla siebie. To można. W Talmudzie wszystko jest powiedziane i uczone rabini wiedzą… Batiuszka, proszę zaczynać modlić się Bogu!

– Благословен Бог наш, всегда, ныне и присно и во веки веков! Аминь.

- Błogosławiony Bóg nasz, zawsze, obecnie i nieustannie i w wieki wieków! Amen.

- Amen - powtórzył drewnianym głosem baron.

- Amen - szeptem wygłosił pan Staś.

Ojciec Nikodim służył półgłosem. Dźwięczały proste słowa o Urodzonym w pieczarze, o szukających prawdy mędrcach i o tylko pragnących jej prostych, niewyuczonych pasterzach, przyprowadzonych do groty przez cudowną gwiazdę…

Elektryczność w celi była zgaszona. Paliła się tylko jedna świeca przed obliczem Zbawiciela i w oknach połyskiwały tęczowe iskry majestatycznej zorzy polarnej, oblamowującej uroczystymi wielobarwnymi frędzlami ciemną szatę usypanego gwiazdami nieba. Widzieliśmy w nich odblaski gwiazdy, która zajaśniała na świecie Najwyższym Rozumem, przed którym nie ma ani Greka, ani Izraelity.

Ojciec Nikodim czytał Ewangelię po słowiańsku. Metodyczny baron szeptem, powtarzał ją po niemiecku, zaglądając do swojego modlitewnika. Ze strony stojącego z tyłu za wszystkimi szlachcica czasem słyszała się łacina… Na twarzy ateisty Miszy błąkał się radosny dziecięcy uśmiech.

- Z nadchodzącym świętem - pozdrowił nas ojciec Nikodem. I potem zupełnie inaczej, domowo. - Proszę Powiedzieć łaskawie, nawet kutię przygotowaliście Prawdziwy cud!

Wszyscy cicho, godne i jakoś lękając się, jak gdyby wstydząc się ogarniającego ich uczucia, siedli za stół, nie wiedząc, od czego zacząć

- O głównym-to i zapomniałem przez wasze modlitwy! - Klasnął się po czole Misza, rzucił się do łóżka, poszperał pod materacem i zwycięsko machnął taką znajomą wszystkim butelką. - Oto ona, kochana! Kompletne 42 procent, pieczęć… Z zamkniętego dystrybutora dostałem! Na paryską jedwabną koszulę wymieniłem…

Radość przekroczyła wszystkie miary. Nikt z nas nigdy w życiu, ani wcześniej, ani potem nie jadł takiej smacznej sałatki, jak Etoile du Nord z przemarzniętych ziemniaków; ryba-fisz była oryginalnym kulinarnym cudem, a cielęca wątróbka - egzotycznym wynalazkiem…

Wypiliśmy po pierwszym i powtórzyliśmy. Zarumienił sie nawet baron fon-Rikkiert , wstał i trzymając w ręce kieliszek zaciągnął Stille Nacht, Heilige Nacht, a Rieszad zaczął przekonywać wszystkich:

- Po turecku ta pieśń też jest, tylko słowa inne…

Potem wszyscy razem cicho zaśpiewaliśmy „Choineczkę”, uzupełniając i improwizując zapomniane słowa, wzięliśmy się za ręce i pokrążyli dookoła zapalonej choinki. Przecież w tę noc byliśmy dziećmi, tylko dziećmi, jakich On zapraszał do swego królestwa Ducha, gdzie nie ma ani Greka, ani Izraelity…

Kiedy świece dopaliły się i gospodarny Wasia zebrał ze stołu pozostałości uczty, ojciec Nikodem obejrzał wszystkie wyroby Rieszada swoimi rozpromienionymi oczyma, a niektóre nawet podotykał.

- Przystojna choinka, słów brak, a jednak u nas na Połtawszczyźnie obyczaj lepszy. U nas w ten dzień szopkę noszą. Teraz oczywiście mało, a wcześniej, kiedy w seminarium byłem i my seminarzyści z gwiazdą chodziliśmy. Szczególne wiersze sylabiczne śpiewaliśmy z tej okazji. A szopki-to jakie konstruowaliśmy - cud mechaniki! Takie urządzaliśmy, że gwiazda po niebie chodzi, mędrcy na kolanka stają, a zwierzęta jasełkowe, różne tam - i owcy i osiołki i wielbłądy głowy swoje przed Niemowlęciem skłaniają… a my o tym śpiewamy…

- Bydlęta to czegoż się kłaniają? - Zdziwił się Misza. - One co rozumieją?

- A jakże - całą twarzą zabłysnął ojciec Nikodem - rozumieć nie rozumieją, a współczują. Dlatego i one - stworzenie Boże. Nawet i drzewo nieme i to Radość Pańską przyjmuje. Apokryficzne podanie o tym świadczy… Jakże bydlęta maja nie ukłonić się Jemu w pieczarze?

- Ukłoniłeś się przecież Jemu dzisiaj i ty… bydlątko w jaskince…

- Ty czasami wprost nie tak głupi, jak się wydajesz, diament - ni to w zamyśleniu, nie to ze zdziwieniem odpowiedział Misza swojemu przyjacielowi.

Borys Sziriajew

Siekirka – sołowiecki obóz o zaostrzonym rygorze (karcer), obóz koncentracyjny

Molenna – świątynia staroobrzędowców

Urkagan zuchwały przestępca-recydywista, zajmujący ważną pozycję w grupie

Metrdotel (fr. maître d'hôtel) — osoba koordynująca obsługę odwiedzających restaurację albo gości hotelowych

Montparnasse – dzielnica Paryża

Triebnik – Księga Posług Religijnych

Anałojczyk, anałoj – analogion, pulpit cerkiewny; prostokątny , skośnie ścięty stół, na którym umieszcza się księgi liturgiczne i ikony – święte obrazy

GPU - Państwowy zarząd polityczny - przy NKWD w Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej

Tłumaczenie Eliasz Marczuk


Do strony głównej