Do strony głównej


Na podstawie http://azbyka.ru/otechnik/?Feofan_Zatvornik/gospod-poslal-k-tebe-nuzhdajushhegosja tłumaczenie Eliasz Marczuk

PAN BÓG POSŁAŁ DO CIEBIE POTRZEBUJĄCEGO.

STOSUNEK CHRZEŚCIJANINA DO DOBROBYTU

Swiatitiel Teofan Zatwornik

 

BŁOGOSŁAWIENI MIŁOSIERNI

„Każdemu… proszącemu ciebie daj” - nakazuje Pan Bóg (Łk. 6, 30). To jedno z pierwszych przykazań w chrześcijaństwie, o nim często przypomina i Pan Bóg, i święci apostołowie i, żeby zachęcić nas gorliwiej wypełniać je, ogrodzili je najbardziej wzruszającymi zachęceniami i najbardziej zdumiewającymi groźbami. Każdy to wie i każdy, według sumienia, uważa się zobowiązanym według sił swoich pomagać potrzebującym. Tymczasem, jeśli rozważyć nasze uczynki surowiej, to nie znajdzie się, być może, ani jednego uczynku, który byłby wypełniany przez nas z mniejszą uwagą niż obowiązkowe dla nas wsparcie potrzebujących. Pomagamy jakoś, aby tylko pozbyć się dokuczliwego petenta, a czasami i zupełnie odmawiamy - czy nie częściej to ostatnie? I czego nie wymyśliły nasze skąpstwo i sobkowstwo, żeby usprawiedliwić swój chłód wobec potrzebujących! Fałszywość próśb, nieróbstwo proszących, swoje niedostatki, ciężkie czasy, konieczność zabezpieczania się samym na czarną godzinę i inne. Wszystkie te myśli krążą w mowach i porzekadłach między lekceważącymi swój obowiązek, zachodzą i do nie lekceważących i ich nierzadko zbijają z prawej drogi działań.

W tym czasie, kiedy trzeba pomagać, przede wszystkim przychodzi do głowy taka myśl: czy rzeczywiście proszący potrzebuje - kto go wie! - prosi, a biedy być może nie ma żadnej. Mówią niektórzy, bywają i tacy, ale czy wiemy na pewno, że ta osoba, która stoi przed nami, rzeczywiście należy do tej klasy? A jeśli nie wiemy, więc po co zaraz podejrzewać i tym bardziej odmawiać z powodu samego tylko podejrzenia? A być może, jest to matka, która zostawiła w domu głodne dzieci, czy ojciec rodziny, którego żona chora i dzieci obdarte, czy starsi z sierot których nie ma komu przygarnąć? Takim, oczywiście, nie odmówicie. Ale patrzcie tak i na wszystkich proszących was i nie obrażajcie ich podejrzeniem. Co, jeśli rzeczywiście cierpiący niedostatek, u którego i bez tego ciężko na sercu, przeczyta w oczach waszych takie podejrzenie? Przecież to tylko powiększy boleść i ciężar jego i, zamiast pocieszenia, odejdzie on od was z jeszcze większą boleścią. Dobrze to? To, że u niego oczy nie są mętne, twarz nie jest zniekształcona, chód jest twardy i odzież nie jest w łatach - więc on już, znaczy i nie zasługuje na wasze miłosierdzie? Więc cóż, czy chcecie, żeby on doszedł do ostatniej skrajności, która być może i zacznie się natychmiast w ślad za waszą odmową?

Ale czy przykazanie Zbawiciela tylko tych chce osłonić, którzy już nie mają gdzie się podziać, którzy nie mają ani dachu, ani jedzenia, ani odzieży, ani sił? Nie, dla pomocy takiego rodzaju ludziom nie potrzebne odrębne przykazanie. On mówi: „każdemu… proszącemu u ciebie daj”. Wy i będziecie dawać; tylko postawcie sobie za regułę nie podejrzewać proszącego, nie rysować za jego plecami obrazu przypuszczanego dostatku, a szybciej obraz skrajnej biedy i rzeczywiście przygniatającą go boleści. Wtedy samo serce nie da wam spokoju do tej pory, póki nie ulżycie jego doli. Obecnie dużo jest rozpowszechnianych podejrzeń na biednych, ale na wszystkie te podejrzenia można postanowić jedno: upewnijcie się dokładnie, kto prosi bez potrzeby, takiemu i nie dawajcie, a odmawiać wszystkim dlatego tylko, że są fałszywi proszący - grzech. Święty Ioann Miłosierny nie tak robił: on nie odmawiał nawet i tym, o których wszyscy wiedzieli, że nie są biedni i kiedy mówili mu o tym, to odpowiadał: «Chyba, w tym czasie oni przeżywali skrajną biedę».

Czasami od proszącego zwracamy się do siebie i mówimy: «A skąd przecież wziąć? Ledwie wystarcza na swoje potrzeby, z trudem koniec z końcem wiążemy». Kiedy nie ma z czego dawać, to nikt do tego i nie zobowiązuje. Podawać trzeba od nadwyżek: „Jeśli bowiem jest ochotna wola – mówi święty apostoł Paweł – zasługuje ona na uznanie według tego, co ma, a nie według tego, czego nie ma. Nie chodzi bowiem o to, by inni mieli ulgę, a wy obciążenie, lecz chodzi o równość” (2Kor. 8:12-13).

Ale tylko czy jest prawdą, że nic nam nie zostanie na zaspokojenie swoich własnych potrzeb? Poza tym, czy mądrze określiliśmy to, co należy uważać za własne potrzeby? Potrzeby przecież to taka sprawa, którą mocno można i ograniczyć i rozszerzyć. Wyłączcie wydatki na to, co uważa za potrzebę przyzwyczajenie, zachcianka, próżność, puste żądania świata, przyjemności świata - ile będzie pozostawać na korzyść potrzebujących!.. Załóżmy, że i tych niepotrzebnych potrzeb nie ma, wystarczy tylko zechcieć, wtedy z najbardziej istotnej potrzeby, z pokarmu, odzieży i pozostałych potrzeb rozsądek zawsze potrafi wydzielić część Chrystusową. Od wspomożenia potrzebami wymawiają się tylko skąpcy i rozrzutni.

Mówią jeszcze czasem: „Po co bezczynnie plączą się! Pracowaliby i w ten sposób zapewniliby sobie chleb!” Żądanie najbardziej sprawiedliwe. I apostoł przykazuje pracować, „pracując swoimi rękoma”, żeby zaspokoić nie tylko swoje potrzeby, ale i mieć co podarować potrzebującym (Ef.4:28). Ale, wymawiając się pod takim pretekstem od wsparcia, czy jesteście przekonani, że proszący może pracować? Staremu, małemu i nie mającemu sił gdzież do jakiejkolwiek pracy! Ale niech on nawet może pracować, to czy ma pracę? Niektórzy i gotowi są pracować, ale nie ma o co rąk zaczepić. W przypowieści o robotnikach jedna część z nich do godziny jedenastej, to jest prawie do północy nie miała pracy z tego powodu, że nikt ich nie wynajmował.

Ale niech i praca będzie, lecz czy taka ona, że zapewnia środki na wszystkie potrzeby? Jak często pracują dzień i noc, a niedostatki ciągle męczą, zwłaszcza kiedy jeden pracuje dla wielu. Dobrze mówić: pracuj, ale trzeba najpierw urządzić tak, żeby proszący mógł wyżywić i siebie i innych.

Wtedy mu odmawiajcie, a bez tego odmawiać – to tak, jakby skazywać go na śmierć głodową.

I czego tylko nie mówią ludzie na usprawiedliwienie swojej niechęci do wspomagania i zatwardziałości serca! Jeden mówi: „Ciężkie czasy! Gdzież tu myśleć o innych, żeby choć siebie utrzymać!” Drugi: „Sobie trzeba, trzeba oszczędzać pieniążki na czarną godzinę”. Trzeci: „A czyż ja jeden czy co? Są bogatsi ode mnie – wspomogą”. Czwarty: „No, cóż, ja i daję, co pod rękę popadnie”. Rozsądźcie miłościwie, czy jest tu cokolwiek podobnego do prawdy? Ciężkie czasy, mówią, ale jeśli one ciężkie dla ludzi dostatnich, to ileż razy cięższe dla biednych? Znaczy, nie zaprzestawać, a wzmagać należy w takich przypadkach wsparcie.

Trzeba, mówią, oszczędzać na czarną godzinę, załóżmy, że trzeba, ale przecież i na to powinna być miara. Inaczej nasze wyobrażane przyszłe potrzeby nigdy nie pozwolą nam pomóc biednym w ich rzeczywistych potrzebach. Przy tym, czyż przyszłość od naszej zapobiegliwości zależy czy też od urządzenia przez Opatrzność Bożą? Och, oczywiście, od ostatniego. No, więc przyciągnijcie do siebie łaskę Bożą waszym miłosierdziem do potrzebujących i wtedy będziecie mieć zastaw dobrobytu w przyszłości. Pokażcie mi przykład, że jakikolwiek dom rozpadł się od szczodrych ofiar ubogim! A ja wam pokażę tysiące takich, którzy poszli w świat (prosić) z powodu marnotrawstwa…

Mówią, drugi, ofiaruje – ale czy jednak drugi ofiaruje? A jeśli i on tak samo powie: drugi ofiaruje, a tam trzeci i czwarty – czy nie będzie to oznaczać właśnie tego, że pozostawimy biednego na pastwę losu? Nie, nie tak. Bóg posłał tego biednego właśnie do ciebie – więc ty pomóż mu, nie przepuszczaj okazji, która, być może nie powtórzy się. „Ja przecież daję – mówisz – co popadnie i kiedy się nadarzy”. Dobrze, ale czy to oznacza dawanie w całym zakresie długu i według całej miary możliwości? Czy to oznacza zwracanie całej uwagi na gorliwość wobec tej świętej sprawy? I czy nie ta niedbałość bywa przyczyną, że zapomoga trafia nie w należyte ręce i używana jest nie jak należy? Dajesz komu popadnie, a kto pomoże tym, których wstyd zatrzymuje w domu i którzy milcząc cierpią, być może, bardziej, niż lamentująca o sobie bieda? Nie, prawdziwe chrześcijańskie współczucie nie zadawala się tym; ono samo śpieszy do miejsc biedy, żeby swoimi rękoma dotknąć jej ran i natychmiast przyłożyć potrzebny uzdrawiający plaster.

Oto ile złych myśli wynalazł wróg, aby i dobrych ludzi odciągać od udzielania wsparcia! Przyznajmy się, że w większym lub mniejszym stopniu my wszyscy czasami dajemy się nim ponieść.

Postanówmy więc od teraz w swoim sercu nie poddawać się im więcej, albowiem jeśli wszystkie one są tak słabe przed naszym prostym rozważaniem, to jak mogą przetrwać na sądzie prawdy Bożej, która widzi wszystko – i w uczynkach, i w uczuciach serca do najgłębszych tajemnic?

„Błogosławieni miłosierni!” (Mat.5:7)

SWOJEJ OBOJĘTNOŚCI WOBEC PROSZĄCEGO – NIE USPRAWIEDLIWIAJ

O obowiązku pomocy biednym nie ma co mówić. Wszyscy są tego świadomi i każdy w samym sobie nosi orędownika za biednych w naturalnym człowiekowi współczuciu wobec biednych. I biedni wiedzą o tym obowiązku, o tej potrzebie serca wszystkich i każdego, dlatego właśnie śmiało zwracają się do wszystkich z pełnym przekonaniem, że posiadający dostatek nie odmówią pomóc im ze swojego zbytku.

A więc czego często brakuje? Brakuje przychylności (dobrych uczuć), którymi powinny być otoczone i ogrodzone ofiary oraz jałmużny. Ofiarowują, ale nie tyle, ile powinni; ofiarowują, ale czasem nie całkiem chętnie i ze ściśniętym sercem, nie szczodrze, nie od serca. Od czego to więc skraca się ręka i zaciska się cerce? Od złych, niesprawiedliwych myśli, które sprowadzają z dobrej drogi nasze serce w chwili ofiarowywania. Serce dąży ku pomocy bliźniemu, ale natychmiast ustala z góry miarę i sposób dobroczynności. W tym samym czasie przychodzi wróg, zasiewa niedobre myśli i udaremnia całą sprawę: „U siebie wiele potrzeb – przekonuje wróg – a czy na pewno twoja ofiara pójdzie na dobre?”. Serce więc się ściśnie i dająca ręka się skróci.

Żeby skierować nasze serce ku sprawiedliwemu i dać nam siłę odpierać ataki niedobrych myśli podczas ofiarowywania, apostoł poleca nam patrzeć na ofiarę, jak na siew. „A powiadam: kto sieje skąpo, skąpo też żąć będzie, a kto sieje obficie, obficie też żąć będzie” (2Kor.9:6).

Siejący, tracąc nasiona na sianie, ani trochę nie myśli, że wyniszcza tym siebie, podkopuje swój dobrobyt i pozbawia się możliwości zaspokajania swoich potrzeb.

Przeciwnie, siejąc, pokłada nadzieje wzbogacić się, powiększyć swoje środki i zapobiec ubóstwie. Tak i ty: siej ofiary, nie dopuszczaj myśli, że wypuszczając monetę z rąk, albo oddając rzecz, tracisz cokolwiek. Ty nie tracisz, a zyskujesz, nie pomniejszasz, a powiększasz, nie dajesz, a otrzymujesz.

Siejącemu, kiedy rzuca ziarno w ziemię, nawet na myśl nie przychodzi, że rzuca je nadaremnie, na próżno, nie na korzyść; przeciwnie, jest przekonany, że ziemia nie tylko przechowa powierzone jej nasiona, ale i przyniesie z nich plon trzydziesto i nawet stukrotny. Tak i ty: szczodrze siej jałmużnę, wierząc, że ręce biednych to najwierniejsi stróże twoich zbytków, i najżyźniejsze i nawilżone gleby, na których i małe sianie twojej dobroczynności przyniesie obfity plon w swoim czasie.

Siewca, ile by nie siał, nie smuci się i nie rozpacza; przeciwnie, im więcej zasieje, tym weselszy i pewniejszy siebie bywa. Tak i ty: im obfitsza twoja dobroczynność, tym więcej raduj się i wesel. Przyjdzie pora i Wynagradzający za pracę wyprowadzi ciebie na użyźnione, zasiane i zapłodnione dobroczynnością pole życia twego, i rozweseli serce twoje, pokazawszy stukrotnie pomnożone ziarno zbóż prawdy twojej.

NIE TRĄB PRZED SOBĄ

„Nie trąb przed sobą” – przykazał Pan (Mat.6:2), a jednak prawie wszyscy trąbią, albo dokładniej u wszystkich jest trąbione. Ktoś podchodzi do serca, wkłada w nie swoje usta i trąbi, a człowiek słucha tego i zachwyca się. Żeby choć pohamowywała nas myśl o tym, że dźwięk tej trąby, przypuśćmy, choć i naszej, ale powodowany jest jednak przez obcą nam siłę!

A to i na myśl nam nie przychodzi; przeciwnie, pochwała wydaje się nam tak sprawiedliwa, że i sprzeciwić się jej to jakoby przestępstwo. Jeśli rozważyć należycie, to okaże się, że tu akurat nie jesteśmy godni pochwał, kiedy trąbimy przed sobą. Już samo to trąbienie demaskuje nasze ubóstwo i brak godności. Kiedy usłyszysz dźwięk tej zgubnej wrogiej trąby, oddal się trochę od siebie i, przeciwstawiwszy się sobie, zacznij sądzić siebie sprawiedliwie. Ktoś trąbi w tobie przed tobą, że to i to dobre w tobie, albo to i to dobrze zrobiłeś. Wniknij dokładnie, dlaczego lezie ci to do głowy i zajmuje twoją uwagę? Dlatego, podpowiem ci, że widocznie tylko tyle jest w tobie dobrego. Gdybyś miał dużo dobrych uczynków (spraw), albo były tylko same dobre uczynki, to każdy przypadek indywidualnie znikałby w ich masie, nie dając się zauważyć. Jak ten, kto ma dużo pieniędzy, nawet uwagi nie zwraca, kiedy przynoszą mu jakieś grosze lub złotówki, albo jak ten, kto ma dużo ubrań, i minutę nie interesuje się nowo uszytym ubraniem, dlatego że ma ich tak dużo, że nowe nie przedstawia żadnej wartości, tak i bogaty w dobre uczynki nie będzie zwracać swojej uwagi na jakiś konkretny swój uczynek. Każdy dobry uczynek znika u niego, jak kropla w morzu, w bogactwie jego dobroczynności. Z tego wynika, że jeśli ktoś zachwyca się swoim dobrym uczynkiem, to dlatego widocznie, że jest on tylko jeden. Dobry uczynek, choć i niedoskonały, zawsze przyciąga wzrok, a jeśliby tych uczynków było wiele, to oczy rozbiegłyby się, nie wiedząc, na którym się zatrzymać.

Oto i podejdź do siebie z tej strony, kiedy usłyszysz trąbę w sobie, i wytłumacz sobie, że z tego, że przykułeś uwagę swoją do tej sprawy, należy się nie chwalenie siebie, a zganienie siebie z powodu niedostatku dobrych uczynków. Prawdopodobnie, w całej sumie uczynków twoich nie ma na co spojrzeć, tylko właśnie na to jedyne. A skoro tak, to twój stan godny jest politowania. Nie, nie jeden dobry uczynek powinieneś posiadać, a całe twoje życie powinno być nieprzerwanym łańcuchem dobrych uczynków.

Nie patrz na blask myśli samozadowolenia, a pojmując jego siłę, przechodź jak najszybciej ku temu przekonaniu, że chyba ubogi jesteś w dobroć, miłą Bogu, skoro zachwycasz się tym lub innym chwalebnym postępkiem. Nie do wysokiego o sobie mniemania wznoś się do góry, a zstąp do samouniżenia i do odczuwania skruchy. Jak tylko to zrobisz – trąba natychmiast zamilknie.

LIST DO DOBROCZYŃCY

Niech Miłosierdzie Boże będzie z wami!

N. N. i N. N.

Bardzo jestem Wam wdzięczny za Waszą taką dobrą propozycję kupna dla mnie futra do spacerowania na balkonie. Ja nigdy nie wątpiłem i nie wątpię w Waszą gotowość uczynić wszystko, co tylko byłoby mi potrzebne. Podczas mego pobytu w Wyszy miałem tego wiele dowodów, dających mi możliwość wymierzyć całą rozległość Waszych dobrych chęci wobec mnie.

Wdzięczny jestem Bogu za pocieszenia, które On zechciał podarować mi przez Was.

Ale Waszej propozycji sprezentowania mi futra odmawiam, dlatego że futerko takie dobre i drogie w mojej sytuacji – sprawa zbędna. Zimą chodzę tylko na balkon. Przed chłodem zewnętrznym chroni mnie kożuch ciepły-cieplutki i takie same buty. Do tego drzwi pod ręką. Tylko-tylko chłód się poczuje – chowam się do chaty i tam się ogrzewam.

Więc, proszę, nie gniewajcie się na mnie, że odmawiam. Przecież i Bóg rozliczyłby nas, że na próżno tracimy taką sumę, za którą można ogrzać dziesiątkę marznących biednych. Poprzestańmy więc na tym i nie narzekajcie na mnie.

Błogosław Panie Was wszelkim błogosławieństwem.

Wasz życzliwy

Biskup Teofan

18 grudnia 1890 r.

ŻYWOT PREPODOBNEGO OJCA NASZEGO PROCHORA, CUDOTWÓRCY

On z ziela, zwanego lebiodą, swoją modlitwą uczynił słodki chleb, a z popiołu – sól.

Bogaty w łaski i miłosierdzie Bóg często dopuszcza zło na rodzaj ludzki, aby takimi karami (nauczkami) doprowadzić go do zdrowego rozumu i pobudzić do dobrych uczynków.

Ale jeśli i karze, i zadaje rany, to na pewno okazuje miłosierdzie i nie zwleka z posyłaniem uzdrowienia ran, jak można widzieć z życia tego prepodobnego Prochora. Zachowało się o nim następujące opowiadanie.

W dni swego panowania w Kijowie kniaź Świętopełk Izjasławicz przejawił dużo przemocy wobec narodu. Bez winy zniszczył domy silnych i u wielu zabrał majątki. Za to Bóg i dopuścił, aby poganie zwyciężali go, i podczas jego panowania było dużo napadów Połowców i oprócz tego wewnętrznych walk, tak że nie raz bywał wtedy głód i wielki niedostatek na Ruskiej Ziemi.

W te dni przyszedł ze Smoleńska do Pieczerskiego monasteru błogosławiony Prochor do ihumena Ioana i przyjął od niego święty anielski sposób życia (schimę – wyższy stopień mnisi). Podjął ciężkie wysiłki doskonalenia cnót i przyuczył siebie do wielkiej wstrzemięźliwości, tak że pozbawił siebie nawet zwykłego chleba, ale zbierał ziele lebiodę i przecierając ją swoimi rękoma, wyrabiał z niej chleb i żywił się nim. Latem robił zapasy na cały rok i kiedy znów następowało lato, robił to samo na następny rok tak, że całe życie nie potrzebował normalnego chleba, i otrzymał przydomek „lebiednika”, dlatego że oprócz prosfory w cerkwi w celi nie jadł nigdy nawet warzyw, ale tylko lebiodę, i nie pił nic, oprócz wody.

Bóg, widząc znoszenie przez świętego takiej wstrzemięźliwości, przemienił dla niego tę gorycz chleba, zrobionego z lebiody, w słodycz. I była mu w miejsce smutku radość.

Nigdy nie smucił się ten błogosławiony, tylko w radości pracował Bogu. Nigdy nie bał się ataków nieprzyjaciół, dlatego że żył jak ptaszek, niczego nie mając, oprócz lebiody, tak więc nie mógł zrównać się ewangelicznym bogaczem, mówiącym: „Duszo, dużo dobra leży u ciecie na wiele lat: odpoczywaj, jedz, pij, wesel się!” (Łuk.12:19). Ale i za ziele to zgromadzone na rok, zarzucał sobie: „Prochorze, tej nocy wezmą u ciebie duszę twoją, a co przygotowałeś – komu będzie?” czynem wypełnił ten błogosławiony słowo Pańskie: „Spójrzcie na ptaki niebieskie, one nie sieją, nie żną, nie zbierają do spichrzy, i ojciec wasz Niebieski żywi je” (Mat.6:26). Biorąc przykład z ptaków, prepodobny łatwo przechodził tam, gdzie rosła lebioda, i stąd przynosił ją do monasteru na plecach jak na skrzydłach. I tak żywił się on nie sianym pokarmem z nieoranej ziemi, jak ptak.

Podczas tych trudów świętego na Ruskiej Ziemi od ciągłych wojen zaczął się wielki głód, do tego stopnia, że śmierć groziła ludziom. Bóg zaś, chcąc rozsławić świętego Swego i zmiłować się nad ludźmi Swoimi, nasilił wtedy porastanie lebiody bardziej niż w inne lata; i dlatego błogosławiony Prochor coraz więcej się trudził, bez przerwy zbierając to ziele, rozcierając je rękoma i robiąc z niego chleby, które rozdawał ubogim i ginącym z głodu. Niektórzy, widząc, jak on zbierał lebiodę, też zaczęli zbierać, żeby wyżywić się podczas głodu, ale nie mogli jeść z powodu goryczy. Wtedy wszyscy potrzebujący zwracali się do świętego i on nie odmawiał nikomu swego chleba z lebiody. I wszystkim smak tego chleba wydawał się słodki, jak gdyby zmieszany był z miodem, tak więc chętniej niż chleb pieczony z pszenicy brali ten chleb, wypieczony z ziela rękami błogosławionego Prochora.

Ale niezwykłe i to, że chleb ten, tylko jeśli był dawany przez świętego z błogosławieństwem, okazywał się jasny, czysty i słodko smakował; a jeśli ktoś brał go w tajemnicy, stawał się czarny, jak ziemia, i gorzki jak piołun. Jeden z braci wziął u świętego chleb potajemnie, bez błogosławieństwa, i zaczął jeść. I w jego ręku chleb zrobił się jak ziemia, a w ustach gorzki ponad miarę, tak że nie mógł go jeść. Zdarzyło się to kilka razy. Ten wstydził się błogosławionemu wyznać grzech i prosić u niego o chleb z błogosławieństwem. Ale, będąc bardzo głodny, i nie mogąc znieść pragnienia głodu, widząc śmierć przed oczyma swoimi, przyszedł do ihumena Ioana i opowiedział mu co zaszło, prosząc o przebaczenie. Ihumen, nie uwierzył w opowiadanie, polecił drugiemu bratu wziąć potajemnie od niego chleb, aby zobaczyć, czy naprawdę tak jest. Kiedy chleb przyniesiono, okazało się dokładnie to, co mówił pierwszy brat: nikt nie mógł go jeść z powodu goryczy. Chleb ten był jeszcze w ich rękach, kiedy ihumen znów posłał do świętego poprosić o chleb z błogosławieństwem. „Wychodząc od niego – powiedział ihumen – weźcie potajemnie i drugi chleb”. Kiedy przyniesiono te chleby, chleb, wzięty potajemnie, zmienił się przed nimi i zrobił się czarny, jak ziemia, i gorzki, jak piołun, jak i pierwszy chleb; a chleb, wzięty z rąk jego, wydawał się czysty i był słodki, jak miód. Po tym cudzie Prochor stał się sławnym wszędzie i, nakarmiwszy głodnych, pomógł wielu.

Po tym Świętopełk Izjasławicz, kniaź Kijowski, rozpoczął wojnę domową z Dawidem Igorewiczem, kniaziem Władimirskim, za oślepienie na Trembowli kniazia Wasylka Rostisławowicza, którego rozkazał oślepić Świętopełk, zwabiony przez Dawida Igorewicza; także i z Wołodarem Rostisławiczem, bratem Wasylka, kniaziem Przemyskim, i z samym Wasylkiem za tereny ojca swojego Izjasława, które zagarnęli Rostisławicze. I już sam Świętopełk powrócił z wyprawy do Kijowa, przepędziwszy Dawida do Lachów i posadziwszy w jego grodzie Włodzimierzu swego syna Mścisława, ale nie pokonał Wołodara i Wasylka i posłał na nich z Węgrami drugiego syna swego, Jarosława. W tym czasie, przy wielkiej niezgodzie i bezprawnych grabieżach, nie przepuszczano do Kijowa kupców z Galicji i Przemyśla, i nie było soli w całej Ruskiej Ziemi – i wtedy ludzie byli w wielkim smutku.

Błogosławiony zaś Prochor, widząc ten niedostatek, zgromadził w swojej celi mnóstwo popiołu ze wszystkich cel i, pomodliwszy się do Boga, zaczął rozdawać wszystkim potrzebującym soli ten popiół, z którego dla wszystkich dzięki modlitwom błogosławionego tworzyła się czysta sól.

I im więcej on jej rozdawał, tym więcej jej się mnożyło, tak że wystarczało nie tylko dla monasteru, ale i ludzie świeccy, przychodzili do niego, i brali duże ilości dla swoich potrzeb domowych. Nic za to święty nie brał, a rozdawał darmo wszystkim, którzy potrzebowali. I można było widzieć jak bazar pustoszeje, a monaster pełen ludzi, przychodzących, aby otrzymać soli.

Wtedy wzbudził wróg wielką zawiść wśród kupców, sprzedających sól na rynku, nagle pozbawionych oczekiwanych zysków. Albowiem spodziewali się oni w te dni zdobyć za sól bogactwa całego świata, ale bardzo się w tym oszukali, dlatego że wcześniej sprzedawali zbyt drogo, a teraz nikt już nie kupował i tanio. Zebrawszy się razem, wszyscy handlarze solą przyszli do kniazia Świętopełka ze skargą na błogosławionego: „Prochor, mnich Pieczerskiego Monasteru, pozbawił nas dużych pieniędzy: wszystkich natarczywie zwabił do siebie po sól, a my, płacący tobie podatki, nie możemy sprzedać swojej soli i przez niego popadliśmy w ruinę”.

Kniaź zaś, wysłuchawszy ich, zamyślił dwie rzeczy – i przerwać ich skargi, i samemu zarobić pieniądze. I postanowił ze swoimi doradcami podnieść cenę soli, i, zabrawszy ją od Prochora, samemu być jej sprzedawcą poprzez swoich ludzi. I obiecał on tym wywrotowcom: „Dla was ograbię mnicha”. Zaś myśl o własnym wzbogaceniu ukrywał, chcąc dogodzić im, a tak naprawdę przygotowując się z zawiści wprowadzić ich w jeszcze większe straty – dlatego, że zawiść nie może zgodzić się z tym, co pożyteczne innym.

Świętopełk posłał, aby zabrano całą sól Prochorowi. Kiedy ją przewieziono, sam przyszedł popatrzeć na nią z tymi wywrotowcami, którzy skarżyli się na błogosławionego i wszyscy zobaczyli, że przed ich oczami popiół. Kniaź rozkazał niektórym spróbować i również w ich ustach okazał się popiół. Bardzo dziwili się z tej zmiany i nie pojmowali. Chcąc dowiedzieć się dokładniej, czym się to wszystko skończy, kniaź rozkazał przechować popiół przez trzy dni.

A do błogosławionego, jak zwykle, przychodziło mnóstwo ludzi, aby dostać soli, ale dowiedziawszy się o jej rozgrabieniu, wracali z pustymi rękami, przeklinając tego, kto to zrobił. Błogosławiony zaś powiedział im: „Kiedy kniaź sól wysypie, wtedy pójdźcie ją zbierać sobie”. Kniaź przytrzymawszy ją trzy dni i nie otrzymawszy niczego, oprócz popiołu, rozkazał nocą wywieźć go precz.

A ten popiół, który wysypano, znów zamienił się w sól. Dowiedziawszy się o tym, mieszkańcy zaczęli zbiegać się i z radością zbierać ją. Kiedy wydarzył się ten dziwny cud, przeraził się kniaź, który pozwolił sobie na przemoc. A ponieważ nie mógł ukryć tej sprawy, albowiem wydarzyła się ona przed całym ludem, zaczął dochodzić, co to takiego. Wtedy opowiedziano mu wszystko, co czynił błogosławiony Prochor: nie tylko o tej soli, powstałej z popiołu, ale i o chlebie z lebiody, którym on wykarmił mnóstwo ludzi, i jak słodkim on się okazywał, jeśli ktoś otrzymywał go z rąk świętego z błogosławieństwem, i gorzkim, jeśli brał potajemnie.

Dowiedziawszy się o tym, kniaź Świętopełk zawstydził się swego postępku, poszedł do Monasteru Pieczerskiego i pogodził się z ihumenem Ioanem. A wcześniej był wrogi wobec ihumena za zdemaskowanie w nienasyconej chciwości i krzywdzeniu ludzi, tak że nawet zamknął go w Turowie. Ale bojąc się ściągnąć na siebie gniew pobożnego kniazia Władimira Monomacha, wkrótce zwrócił go z honorami do Pieczerskiego Monasteru.

Z powodu tych cudów Świętopełk posiadł od tej pory wielką miłość do Przenajświętszej Bogarodzicy i do prepodobnych ojców Antoniego i Fieodisija Pieczerskich.

A błogosławionego Prochora bardzo czcił i dogadzał mu, wiedząc, że jest on prawdziwym sługą Bożym. Przed nim też przysiągł Bogu wobec nikogo więcej nie czynić przemocy i potwierdził to słowo, mówiąc błogosławionemu: „Jeśli ja, według woli Bożej, wcześniej niż ty odejdę z tego świata, ty swoimi rękami połóż mnie do trumny, żeby pokazać nade mną, że się nie gniewasz. Jeśli zaś ty umrzesz przede mną, ja, wziąwszy ciebie na ramiona, wniosę ciebie do pieczary, żeby za to Bóg dał mi przebaczenie ciężkiego mego grzechu wobec ciebie”.

Po tej rozmowie błogosławiony Prochor przeżył niemało lat w podobającym się Bogu i skromnym z powodu postu życiu, i potem się rozchorował. Kniaź zaś Świętopełk był na wyprawie przeciw Połowcom. Wtedy błogosławiony posłał do niego z wiadomością: „Zbliżył się już czas odejścia mego z ciała; jeśli chcesz wypełnić swoją obietnicę i otrzymać od Boga wybaczenie grzechów, przyjdź, aby otrzymać rozgrzeszenie i swoimi rękami położyć mnie do trumny. Oczekuję twego przyjścia. Jeśli zaś się spóźnisz, i ja odejdę bez ciebie, to nie będzie moja wina, i wyprawa zakończy się nie tak, jak gdybyś przyszedł do mnie”.

Przeczytawszy tą wiadomość, Świętopełk zostawił wojsko i przyszedł pośpiesznie do chorego Prochora. Prepodobny dużo pouczał kniazia o miłosierdziu (jałmużnie), o przyszłym sądzie, o życiu wiecznym i o niekończących się mękach, przebaczył mu i błogosławił i pożegnał się prosząc o przebaczenie ze wszystkimi otaczającymi go kniaziami. Potem, wzniósłszy ręce ku niebu, oddał ducha swego w ręce Boga.

Kniaź zaś z mnichami, wziąwszy ciało prepodobnego, odniósł go do pieczary i swoimi rękami położył do trumny. Potem poszedł na wyprawę i odniósł wielkie zwycięstwo nad bezbożnymi Turkami, podporządkował sobie wszystkie tereny połowieckie i przyprowadził niewolników do ziemi swojej. To zwycięstwo, darowane przez Boga Ruskiej Ziemi, odniesione zostało według przewidzenia przez miłościwego błogosławionego Prochora.

I od tej pory Świętopełk, idąc na wyprawę lub na polowanie, zawsze przychodził do Monasteru Pieczerskiego po błogosławieństwo i z wielką gorliwością i wdzięcznością kłaniał się w Bożej cerkwi przed cudotwórczą ikoną Przenajświętszej Bogarodzicy i przed mogiłą prepodobnego Fieodosija, również w pieczarze przed trumnami prepodobnych Antoniego i Prochora, i wszystkich pozostałych prepodobnych, i dopiero wtedy wyruszał w drogę.

I szczęśliwie upływało jego kniaziowanie, które po wielu karach otrzymało Boże błogosławieństwo przez prepodobnego Prochora, i sam miłujący Chrystusa kniaź Świętopełk Izjasławicz, będący świadkiem, jawnie głosił wszystkim cuda i znaki tego świętego Bożego.

Dzięki jego świętym modlitwom i teraz wśród ciągłej walki niech nie będą pozbawieni ruscy ludzie pokarmu: zwłaszcza zaś wiecznie istniejącego i ziemskiego – czynienia woli Bożej, i niebieskiego – nasycenia duszy, kiedy objawi się Jego chwała.

I tym świętym pokarmem obyśmy cieszyli się z prepodobnym Prochorem; już nie spożywając liści lebiody i popiołu, ale widzeniem kwitnącej przedwiecznej natury Bożej i wziętej z ziemi natury ludzkiej, które zjednoczyły się w Chrystusie – Bogu i człowieku.

Jemu z Przedwiecznym Ojcem i z Przenajświętszym, Dobrym i Życiotwórczym Duchem należna jest wszelka chwała, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.


Do strony głównej