Do strony głównej | Wersja oryginalna (rosyjska)


POD ŚWIĘTĄ OPIEKĄ

Na podstawie voskres.ru

Wiejska świątynia. Wieczorna służba. Cicho i spokojnie. Tylko, tonąc ogarkami w sypkim piasku, trzaskają w szerokich miseczkach woskowe świece.

Za oknami ciągnie się wielka, zagęszczona letniskowa, wieś, gdzie wrze próżne sobotnie życie, a w świątyni prawie bezludnie, jednakże ojciec Witalij służbę, jak zawsze, celebruje według pełnego porządku, bez pośpiechu i bez skróceń.

Na chórze matuszka Irina – i za lektorkę i za chórzystkę. Obłożywszy się książkami do nabożeństw i nutami, starannie odczytuje wszystko, co należy i tak samo starannie i przenikliwie śpiewa w samotności.

Drzwi świątyni są otwarte na oścież, ale ani lekki wietrzyk, szybkimi falami wdzierający się do wewnątrz, ani strzygący lot hałaśliwych jaskółek ponad wejściem, ani głośne nawoływania sąsiadów, ani jazgot, przejeżdżających od czasu do czasu obok samochodów, nie zakłócają przebiegu służby błogosławionego nabożeństwa.

I zimą i latem, oto już któryś rok z rzędu, Roman przyjeżdża tu wiernie z pobliskiego miasta. Przyjeżdża nie tylko ze względu na ojca Witalija, z którym są w wielkiej i serdecznej przyjaźni. On lubi tą poświęcona Bogurodzicy świątynię. Na tygodniu ojciec zakomunikował przez telefon, że wreszcie gotowa jest pristolnaja ikona „Opieka Przenajświętszej Bogurodzicy” i potem z dziecięcą radością w głosie dodał:

- Już ją przywiozłem i zamontowałem.

Trzymając prosto ciężko poranione plecy, Roman powoli podszedł do nowej ikony. Pochylił się i pocałował ukochany wizerunek:

И Тобою рай да обрящу, Богородице Дево, едина чистая и благословенная… – wyszeptał ze łzami.

... Roman zapamiętał ten dzień na całe życie. W tamten wczesny ranek ich pluton, ramię w ramię, w pełnej bojowej gotowości tkwił w oczekiwaniu rozkazu. W Czeczenii byli oni już ponad tydzień i oto dzisiaj po raz pierwszy wyruszali na bojowe zadanie. Wyruszali w góry. Plutonowy jeszcze raz dokładnie skontrolował młodych niedoświadczonych żołnierzy, a potem ze słowami:

- Proszę ukryć tak, żeby nie zgubić i żeby zawsze był pod ręką, – powierzył każdemu z nich po naboju i niewyraźnie uściślił: – Ten ostatni nabój zachować dla siebie… Na wszelki wypadek – do niewoli lepiej nie trafiać… nie daj Panie Boże!..

Ten nabój, ostatni, Roman, jak i większość żołnierzy, schował w naramienniku na ramieniu.

Bezbarwne nikłe zaranie.

Po wąskiej ścieżce pluton, w którym służył Roman, wspinał się ciągle wyżej i wyżej. Szli gęsiego. Szli milcząc, mimo woli kuląc się od chłodu: Wczesny poranek w górach nawet latem jest wilgotny, chłodny, a w bliskim niebie, jak w oczekiwaniu na łatwy pokarm, szybowały zachłanne orły.

I za każdą fałdą terenu, za każdym zakrętem kryło się nieznane zagrożenie.

Roman, zarzuciwszy łańcuch z ciężkim granatnikiem na ramię, obwieszony, ciągnącym do ziemi, nie mniej ciężkim ekwipunkiem, z trudem przeciągał nogi po nierównej, wyboistej ścieżce i nagle poczuł, jak gdyby ktoś go swobodnie przeniósł przez przecinający ścieżkę kamienisty pagórek.

I nagle niespodziewanie zobaczył kobietę.

Prosta rosyjska kobieta stała na podwyższeniu, przy poboczu i obu rękami szeroko żegnała (błogosławiła) , przechodzący obok, pluton.

Dziwnie było widzieć ją w tym głuchym, bezludnym miejscu. Roman wyraźnie widział jej piękną twarz z zadziwiająco czystymi, promieniejącymi szczerą dobrocią, oczyma. On nawet dostrzegł błękitne drobne kwiatki, rozrzucone po białym tle chustki na Jej głowie. Żołnierz już gotowy był mimo woli wykrzyknąć: „Kto ty?!” - Jednak nie udało się powiedzieć na głos ani słowa: usta jego jak gdyby ktoś przykrył serdeczną dłonią.

Tak on i przeszedł obok w milczeniu, jak w milczeniu przeszli i pozostali, wyraźnie widzący kobietę, żołnierze. Roman szedł ostatni, przeszedłszy koło żegnającej, pośpiesznie obejrzał się: Kobieta, ciągle błogosławiąc ich szerokim znakiem krzyża, była już w znacznej odległości, której pokonanie w tak krótkim mgnieniu oka było po prostu nie do pomyślenia. To go zdziwiło, znów po kilku krokach obejrzał się: okolica była pusta.

Roman i później, po upływie lat, nie zaryzykowałby zdecydowanie powiedzieć, że, błogosławiącą ich wcześnie rano w górach kobietą, mogła być Sama Przenajświętsza Bogurodzica, jak nie powiedział sobie tego i wtedy, w przeszłości. Jednakże wtedy, jak nagłe olśnienie, przyszła jasna i wyraźna pewność co do tego, że on nie zginie. Młody, nie zaprawiony jeszcze w boju żołnierzyk nagle zatrzymał się, wyciągnął schowany ostatni nabój, nisko pochyliwszy się nad ścieżką, głęboko wbił go, jak niepotrzebny, jak zbyteczny ładunek, w ziemię …

W ciągu czasu, spędzonego w Czeczenii, w bojowym życiu Romana było wszystko: udział w najtrudniejszych walkach, kilka ciężkich zranień i nawet - niewola. I za każdym raz w najbardziej skrajnej sytuacji wydawałoby się bez wyjścia „w ostatniej chwili” przychodziło niespodziewane zbawienie.

Pewnego razu podczas walki zdarzył mu się taki przypadek, którego nawet i on sam nie może ani określić, ani objaśnić. On zobaczył lecącą do niego kulę. Lecącą powoli według prostej trajektorii, jak na zwolnionym filmie w kinie, ale to nie było kino. Roman dokładnie widział, jak wystawiwszy do przodu metalowe żądło, kula niby ogromny, brzęczący owad wyraźnie zbliżała się do niego. I oto, drasnąwszy rozpalonym ostrzem po skórze, kula, jak gdyby odbiwszy się od żelbetonowej ściany, rykoszetem pada mu pod nogi. Trudno w to uwierzyć, ale to fakt, potwierdzeniem którego jest blizna po rance pod prawym okiem.

Takim samym cudem było też niespodziewane uwolnienie z niewoli, w której Roman przebywał zaledwie kilka godzin. Dzięki łasce Bożej, ich szybko wymienili na czeczeńskich jeńców (pod obojętnymi spojrzeniami jakichś wypieszczonych cudzoziemców i pod celownikami nie mniej obojętnych kamer telewizyjnych).

Po krwawych walkach w Groznym na placu, znanym wszystkim jako «Minutka», kiedy cały asfalt był podziurawiony odłamkami bomb i zapełniony ołowianym ziarnem, poraniony Roman, cudem przeżywszy w tym piekle, jeszcze raz, przekonał się o pomocy Niebiańskiej Władczyni.

Roman znajdował się w szpitalu w Rostowie. Kiedy na salę wszedł ich dowódca kompanii, zobaczywszy wśród rannych Romana, szczerze i otwarcie ucieszył się z tego, że z całkowicie poległego na placu plutonu chociaż ktokolwiek  został żywy.

Przy czym w tę zatraceńczą walkę pluton był rzucony przez inicjatorów-dowódców nie po prostu bezmyślnie, a wręcz podle. Dosłownie przed tym młodzi żołnierze przez parę dni odpierali ataki Czeczeńców znacznie przewyższających ich liczebnie i w uzbrojeniu. Jednakże rosyjskie chłopaki wyszli jako zwycięzcy z tego otoczenia, a ich, wyczerpanych i zmęczonych, nawet nie nakarmiwszy, natychmiast pod osłoną czołgów rzucono w piekło.

I oto wzruszony do łez dowódca podszedł do Romana, wyciągnąwszy telefon satelitarny, z którego sam mógł korzystać tylko raz na dobę, powiedział:

– Pilnie dzwoń do matki! Już dawno poszło pisemne zawiadomienie o twojej żołnierskiej śmierci…

Nie było telefonu u matki Romana, (która całkiem niedawno przybyła do Rosji z byłej radzieckiej aktualnie nieprzyjaznej republiki). Żołnierzyk zmieszał się, nie wiedząc, do kogo zadzwonić. Nagle w najbardziej nieprawdopodobny sposób przypomniał mu się numer telefonu mało znanego człowieka, do którego oni z matką jakoś raz dzwonili. Wybrał ten numer. Obcy człowiek na prośbę żołnierza zareagował natychmiast.

Mężczyzna przyszedł do domu na drugim krańcu miasteczka i przekazał wszystko, o co prosił Roman. Dosłownie natychmiast, w jego obecności, przynoszą matce pisemne zawiadomienie o śmierci jedynego syna. Czy trzeba mówić o tym, co by się działo z matką, gdyby otrzymała straszną wiadomość o minutę wcześniej...

Poraniony, ale żywy Roman, odsłużywszy przewidziany termin i zarobiwszy sobie i matce rosyjskie obywatelstwo, wrócił do domu. Wrócił jako głęboko wierzący chrześcijanin, niosąc w duszy oddaną pamięć o Panu Bogu Naszym Jezusie Chrystusie i stale wzywając:

– Царице моя преблагая, надеждо моя Богородице… яко не имам иныя помощи разве Тебе, ни иные предстательницы, ни благия утещительницы, токмо Тебе, о Богомати, яко да сохраниши мя и покрыеши во веки веков…

Анна Козырева


Do strony głównej | Wersja oryginalna (rosyjska)