Na podstawie http://duhovnik.com Tłumaczenie Eliasz Marczuk
Archimandryta Amwrosij (Jurasow)
(PRZYPOWIEŚCI. 12,10)
Moja siostra Maria kupiła sobie krowę. Krowa dojna, ale z charakterem. Kiedy ją zaczęli doić, ona niewłaściwie stanęła. Siostra ją z lekka uderzyła po nodze i powiedziała: „No-ty, postaw nogę jak trzeba”. Krowa obraziła się i nie dała mleka. Siostra wypędziła ją w podwórze. W tym czasie szła druga siostra i zobaczyła: krowa stoi i płacze. Łzy wprost kapią. Podchodzi krowa do tej siostry, powiedzieć-to niczego nie może, ale widać od razu - skarży się. Siostra ta do domu weszła i mówi: „Maria, krowa-to płacze”. – „Rzeczywiście oto, trochę jej szorstkowato powiedziałam i po nodze uderzyłam. Ona mi mleka potem nie dała”. Tak więc, co robić, trzeba pogodzić się jakoś z krową, zlitować się nad nią. Wzięły odkrajały chleba, posypały solą; wyszły, dały jej, pogłaskały. Krowa uspokoiła się, zaczęła po tym mleko dawać. I tak w życiu bywa.
A oto jeszcze wypadek. Jedna dziewczyna poszła nad jezioro po wodę. Za nią szczeniak się zebrał. Sprawa było późną jesienią, jezioro cieniutkim lodem przykryło się i śnieżkiem go przyprószyło. Piesek pobiegł po śnieżku tak i zapadł się. Chce wyleźć, a lód obłamuje się. Dziewczyna mówi: „Chciałam nosidłem go dostać, a on przestraszył się i ode mnie dalej odpłynął. Musiałem do zimnej wody rzucić się, żeby złapać go i wyciągnąć. Wyciągnęłam - a on z taką radością do mnie rzuca się! Biega dookoła, trzęsie się, szczeka z radości, skacze: cieszy się, że uratowałam go. Na drugi dzień śni się mi sen. Widzę tego samego szczeniaka. On podchodzi do mnie i ludzkim głosem mówi: "Matronuszka! Za ciebie do Boga modlę się!"” To Pan natchnął ją, żeby ona zmiłowała się nad zwierzęciem.
A przecież ilu jest ludzi, którzy biją krowy, konie; wiecie, jak w kołchozach ich męczą. Pewnego razu jeden człowiek pojechał do kołchozu po siano. Zaprzęgli mu konia, naładowali, on i pojechał. Pojechał, a koń nagle stanął - i ani rusz. On i ciągnął go i pchał i namawiał, a ten i uchem nie ruszył. Obok znalazł się kołchoźnik, i mówi: „Cóż ty, miły mój? My mamy konie kołchozowe, one nie przyzwyczaiły się do miejskiej kultury”. I jak puścił dziesięciopiętrowym matem (przekleństwem)! Koń usłyszał znajome słowa, „swój dźwięk” - i poszedł.
I u nas nie tylko konie żyją na takim „paliwie”. Ludzie przyzwyczaili się do tego. Po dobremu nie rozumieją, pracować nie chcą, a jak brygadzista rzuci matem, wszyscy robotnicy natychmiast budzą się i zaczynają pracować. Oto do jakiej nikczemności upadliśmy, oto jak jesteśmy zepsuci. I ta nasza niemoralność odbija się na wszystkim żywym, na każdym bydlęciu, z powodu nas nieme stworzenia cierpią...
Grzech człowieka wszedł w przyrodę i cała ziemia cierpi. Zwierzęcy i roślinny świat żyje z chorobami, ze śmierciami, stale zdarzają się powodzie, trzęsienia ziemi, huragany, burze...
Swt. Teofan Zatwornik
Zwierzęta mają duszę, ale zwierzęca. A człowiek ma duszę ludzką, wyższą, jak i sam człowiek. Zwierzęta mają swój stopień, a człowiek - swój.
Stworzenia Boże są tak poukładane, że każda wyższa gromada łączy w sobie siły niższych gromad i oprócz nich ma swoje siły, jego gromadzie przyswojone i ją charakteryzujące. Na świecie albo w jego urządzeniu trzeba odróżniać, oprócz żywiołów, jeszcze system sił, rozmieszczonych jak schody, idących od niższych do wyższych. Najniższą siłą jest ta, która działa w martwej przyrodzie i której najwyższymi wytworami są zjawiska związków chemicznych i krystalizacji (na przykład, śnieżynki, szron na oknach zimą itp.). Wyżej od tej siły stoi siła roślinna, która w swojej władzy trzyma i krystalizującą siłę i siłę chemicznych połączeń. Wyżej od roślinnej siły stoi siła zwierzęca, która w swojej władzy trzyma i siłę roślinną i krystalizującą i siłę chemicznych połączeń. Wyżej „zwierzęcoduszewnej” siły jest siła ludzkiej istoty, która zawiera w swojej władzy wszystkie siły niższe, i nimi działa.
Co więc zadziwiającego, że jest w nas coś podobnego ze zwierzętami? Jest podobne i z roślinami, bo odżywianie i wzrost ciała jest sprawą roślin. Ale jaki z tego wniosek można wyciągnąć? Żadnego nie można, oprócz tego - że każdy ma swoją rangę (stopień).
W człowieku trzeba odróżniać duszę i ducha. Duch zawiera odczuwanie Bóstwa - sumienie i niczym nie zaspokojenie. On jest tą siłą, która jest tchnięta w osobę człowieka przy stworzeniu. Dusza jest niższą siłą, albo częścią tejże siły, wyznaczona na prowadzenie uczynków ziemskiego życia. Ona jest takiej samej rangi, jak i dusza zwierzęca, ale wywyższona, z powodu połączenia z nią ducha. Duch z Boga, połączywszy się z duszą zwierzęcą, wzniósł ją na stopień duszy ludzkiej. I stał się człowiek dwojakim. Jedno ciągnie go ku górze, drugie - ku dolinie. Kiedy człowiek trzyma się w swojej randze, to on żyje duchem, tzn. strachem Bożym kieruje się i sumienia słucha i górnego (niebiańskiego) szuka.
A kiedy on poddaje się wleczeniu duszy dolnej, to wychodzi ze swojej rangi i to, czego chce duch, spodziewa się otrzymać wśród stworzeń. To mu nie udaje się i on męczy się i upada. Duch jest tu, jak jeniec w więzach, znajduje się w służbie u barbarzyńców, namiętności. Sam on nie zadowala się i namiętności czyni niezaspokojonymi, nadając im bezgraniczny rozlew. Dlatego zwierzęce potrzeby u zwierząt są wszystkie w swojej mierze, a u człowieka, kiedy on oddaje się zmysłowości, zmysłowe potrzeby granicy i miary nie mają? Tę bezgraniczność nadaje im duch, który trafił w niewolę do nich, a duch tą bezgranicznością stara się ugasić swoje pragnienie Nieskończonego, według obrazu Którego jest stworzony i w Którym jedynie skarb jego.
Tak oto widzicie, że posiadamy i zwierzęce cechy i w samym ich działaniu przejawia się coś zupełnie zwierzętom niewłaściwe. O czym jak tylko zaczniesz rozważać, zawsze dojdziesz do tego wniosku, że człowiek posiada ducha, którego prawdziwym życiem jest życie w Bogu. Tam tylko on znajduje spokój, tam jego raj i ziemia obiecana.
Zwykle mówimy: osoba - dusza. A w istocie sprawy należałoby mówić: osoba - duch, albo duch - osoba. Przyjmując słowo dusza jako duch - dusza w żaden sposób nie powiem, że ona jest jednego pochodzenia z duszą zwierzęcą, bo duch jest od Boga, a rozpatrując ją oddzielnie od ducha, mówię tak. Kiedy Bóg tworzył człowieka, to stworzył najpierw ciało z ziemi. To ciało czym było? Gliniany ptaszek czy żywe ciało? Ono było żywym ciałem - było zwierzęciem o wyglądzie człowieka, z duszą zwierzęcą. Potem Bóg wetchnął w niego duch Swój i ze zwierzęcia powstał człowiek - anioł o wyglądzie człowieka. Jak było wtedy, tak i teraz powstają ludzie.
Dusze odradzają się od rodziców, albo dawane są poprzez naturalne urodzenia, a duch jest wdychany przez Boga, Który jest wszędzie. I nie rozumiem, czego tu się wstydzić?! I wy, kiedy mówicie, że człowiek jest zwierzę, mięso samo macie na myśli czy całe zwierzęce życie? Oczywiście, całe zwierzęce życie i z duszą zwierzęcą. A dodając do tego: rozumne, - co oznacza? To, że, chociaż człowiek, z jednej strony, to to samo, co zwierzę z duszą zwierzęcą, ale, z drugiej, - on niezrównanie wyżej zwierzęcia, bo ma rozum, co doskonale odpowiada słowu - ducha. Powiedzieć - zwierzę rozumne - jest to samo, co powiedzieć: zwierzę obdarzone duchem.
Święci ojcowie odróżniają ducha, duszę i ciało - Antoni Wielki, Izaak Syryjczyk, Efrem Syryjczyk i inni. Oni nie mówią, jakie właściwości posiadają nasze dusze. Ale, porównując to, co pisze święty Antoni o rodzajach żywych stworzeń, uważam, że, według jego rozumu, dusza nasza jest jednego charakteru z duszą zwierząt. Zechciejcie przeczytać jego 166-y punkt spośród 170. Oto i zestawienie wszystkiego: żywych istot cztery rodzaje:
1. Aniołowie...
2. Ludzie, którzy mają: rozum, duszę, oddech.
3. Zwierzęta, które mają duszę i oddech.
4. Rośliny mają oddech i życie. Pozwólcie skrócić.
Oddychanie, oddychanie, życie... To wszystko w różnych gromadach istot: roślinach, zwierzętach i ludziach, ale jest jednego rodzaju i właściwości charakteru. Nazwiemy je - organiczne życie.
Dusza, dusza - też jest jednego ustroju, chociaż tkwi, znajduje się w różnych klasach istot - w zwierzętach i w ludziach, ale też jest jednego charakteru. Zatem rozum jest anielską siłą też jednego charakteru. Wywodzę, że według świętego Antoniego dusza nasza jest jednej rangi z duszą zwierząt. Co nas odróżnia - to jest rozum, co ja nazywam duchem. Rozważcie jeszcze raz: wszystkie punkty świętego Antoniego, gdzie on mówi o rozumie, ja odnoszę do ducha... i wyrażam to prawie tymi słowami, twierdząc razem z nim, że ten i jest prawdziwym człowiekiem, kto żyje według ducha, co święty Antoni wyraża: według rozumu.
A że powiedziane: na jeden stopień, więc wolno przecież wam rozumieć to jak kreskę na termometrze. Aniołowie na ile są wyżsi od nas? Na stopień. Jak my jesteśmy wyżsi od zwierząt na stopień. Stopień zamieńcie słowem ranga - wyjdzie na jedną rangę. Kto czepia się do słów, przepuszczając z uwagi myśl?!
Dlaczego wywodzą człowieka od zwierząt (małpy)? Dlatego, że nie odróżniają w człowieku duszy od ducha. Zauważając, że dusza nasza podobna do duszy zwierząt, oni właśnie bredzą: „Ale dusza jedna, znaczy i cały człowiek od nich też się wyrodził”. A kiedy my dopniemy swego na różnicy ducha od duszy i charakterystykę człowieka przeniesiemy w strefę ducha, wtedy cała teoria Darwina padnie sama sobą. Bo w pochodzeniu człowieka trzeba objaśnić nie to tylko, jak powstaje jego zwierzęce życie, ale bardziej to, jak powstaje on jako osoba duchowa w zwierzęcym ciele, z jego zwierzęcym życiem i duszą.
Arcybiskup Łukasz (Wojno-Jasienieckij)
Uduchowienie zwierząt zupełnie wyraźne poświadcza się Pismem Świętym. Oto teksty potwierdzające to:
A któż wie, że duch synów ludzkich wstępuje w górę? a duch bydlęcy, że zstępuje pod ziemię? (Kazn. Salom. – Eccl. 3,21)
Boże, Boże duchów i wszelkiego ciała! (IV Moj. - Num. 16, 22).
A gdy stworzył Pan Bóg z ziemi wszelki zwierz polny, i wszelkie ptactwo niebieskie, tedy je przywiódł do Adama, aby obaczył jakoby je nazwać miał; a jakoby nazwał Adam każdą duszę żywiącą, tak aby było imię jej. (I Moj. – Gen. 2, 19)
Dusza ciała (zwierząt) w krwi... Dlatego też powiedziałem synom Izraelskim: Nie sożywajcie krwi wszelkiego ciała (III Moj. - Lew. 17, 11 - 14). Krew ofiarnych zwierząt święta i poświęca, ponieważ w niej jest dusza zwierzęcia, tchnienie Ducha Świętego. Dlatego zabronione używać jej do jedzenia.
Duch ożywia (Jan. 6, 63).
Wstąpił w nich duch żywota z Boga (Obj.- Apok. 11, 11).
W modlitwie do Ducha Świętego nazywamy Go Dawcą życia. I jeśli nawet w nieorganicznej przyrodzie tak wyraźna jest obecność Ducha, to, oczywiście i rośliny i zwierzęta trzeba uważać za uduchowione. Najogólniejszy, najbardziej rozpowszechniony w przyrodzie ze wszystkich darów Świętego Ducha jest duch życia i on, oczywiście, właściwy jest nie tylko zwierzętom, ale i roślinom. Hindusi i inne narody Azji zupełnie nie tak patrzą na rośliny, jak Europejczycy. Oni głęboko uznają uduchowienie roślin.
Rośliny całą istotą swoją pożądliwie przyswajają światło, powietrze, wilgoć, od których zależy całe ich życie. One jawnie cieszą się ze światła, wiatru, rosy, deszczu. Dlaczego więc nie założyć, że one wyraźnie odczuwają i przeżywają te źródła swojego życia i radości: być może, zupełnie inaczej, niż człowiek albo zwierzęta, które daleko nie tak bezwarunkowo potrzebują światła, jak rośliny. Roślina, być może, znacznie głębiej, niż zwierzę, czuje wszystkie najsubtelniejsze właściwości gleby, w której z takim bogactwem rozgałęziają się jej korzenie, od której, jak od światła i powietrza, zależy całe jej życie. Wiemy, jak różne rośliny subtelnie wybierają z gleby odżywcze substancje, niezbędne właśnie im, a nie innym roślinom. Czyż niezbędnym do tego warunkiem nie jest posiadanie zupełnie odrębnej wrażliwości, której nie ma u zwierząt i ludzi.
„Nerwów nie można uważać za niezbędny substrat duchowego życia. Struny są nerwami skrzypiec i fortepianu. Ale i bez strun duchowe instrumenty wydają cudowne melodie. W roślinach nie ma wegetatywnego systemu nerwowego, bez którego u człowieka i wyższych zwierząt niemożliwe są procesy odżywiania, oddychania, przemiany materii i tym nie mniej te procesy dokonują się w roślinach" (Fechner).
Jeśli obrócić winogronowy liść dolną powierzchnią do światła, to on uporczywie wygina się i przekręca, żeby obrócić do światła swoją górną powierzchnię.
Zadziwiające są instynktowne ruchy pnączy. Roślina najpierw wyciąga się wzwyż, potem nachyla swoją łodygę poziomo i opisuje koło, wyszukuje sobie podporę. Czym dłuższa rośnie łodyga, tym większe staje się koło, czyli roślina, nie znajdując sobie podpory, szuka jej dalej. Wreszcie łodyga nie wytrzymuje swojego własnego ciężaru, pada na ziemię i pełznie po niej, szukając nowego oparcia. Ale i w tym wypadku ona kieruje się wyborem: kanianka nie wije się wokoło nieorganicznych albo martwych organicznych podpór, ale tylko wkoło żywych roślin, do których ona żarłocznie przylepia się, bo jej korzenie, znajdujące się w ziemi, szybko umierają i ona traci pokarmu, który potem wysysa przy pomocy ssawek z owiniętej rośliny.
Znane są zjawiska snu roślin, kiedy liście albo nachylają się, albo składają się, kwiaty pochylają swoje główki i zamykają się.
Zadziwiające też są celowe ruchy słupków niektórych roślin dla zapylenia znamienia pyłkiem.
Wieczorem na kwitnącej łące całe mnóstwo kwiatów obraca się do słońca, jakby posyłając mu wieczorną modlitwę, a po jego zachodzie cicho zasypia, żeby rano, obróciwszy się na wschód, znowu powitać je poranną radosną modlitwą.
Aromat kwiatów to kadzidło Bogu. Kwiaty są kadzielnicą. Nenufary szeroko otwierają się pod błękitnym niebem, rozkoszują się światłem i powietrzem, składają swoje płatki i opuszczają się do wody, kiedy się ściemnia.
Między światem roślinnym i światem zwierzęcym nie można znaleźć wyraźnej granicy, bo w dziedzinie najprostszych jednokomórkowych dużo prawie całkowicie podobnych form, z których jedne służą za początek świata roślinnego, drugie - zwierzęcego i odróżnić ich prawie nie można. Takie najprostsze formy zwierząt, jak hydra rzeczna, toczek, całkowicie podobne są do roślin i według swoich życiowych funkcji prawie nie odróżniają się od nich. Od klasy najprostszych zaczynają się dwa potężne światy żywych istot - roślin i zwierząt.
Stopniowy rozwój roślinnego świata doszedł do takich wspaniałych, potężnych form, jak cudownie roztaczające aromat rozkoszne kwiaty, zgrabne palmy i cyprysy, majestatyczne cedry libańskie, potężne dęby i gigantyczne sekwoje, żyjące po trzy tysiące lata. Całkowicie znikome w porównaniu z nimi są takie prymitywne formy świata zwierzęcego, jak polipy, rozgwiazdy i robaki i dziwnie byłoby uznawać uduchowienie tych najniższych form zwierzęcych i, jednocześnie, nie uznawać uduchowienia wysoce doskonałych i nawet potężnych form roślinnych.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że cały roślinny i zwierzęcy świat posiada, przynajmniej, niższy z darów Świętego Ducha - duch życia.
Dla ogromnej liczby przyrodników odpychające, bezsensowne jest nauczanie witalistów i neowitalistów o życiowej sile. Ale przemyślcie następujące fakty.
Według obserwacji Spallanzaniego, w błotnistej wodzie i piasku wyżłobień ściekowych żyją wrotki, które można wysuszyć razem z piaskiem i przechowywać w szklanych naczyniach. Jeśli po 3-4 latach zmoczyć piasek wodą, to galaretowate w normalnym stanie wrotki, zasuszone do takiego stopnia, że jeśli przycisnąć je końcem igły, to one rozłamują się jak ziarenko soli, znowu ożywają. One mogą wytrzymywać suszenie przy + 54 °C, wtedy kiedy żywe umierają, jeśli woda osiąga 25 °C ciepła.
John Franklin w swojej pierwszej podróży na północnoamerykański brzeg Oceanu Arktycznego widział, że ryby, które zamarzły bezpośrednio po tym, jak je wyciągnięto z wody, przekształcały się w taką lodowatą masę, że można było je rozrąbywać na kawałki siekierą i że zamarznięte ich wnętrzności przedstawiały twarde lodowate kawałki. Tym nie mniej, kiedy te ryby odmrażano przy ogniu, uprzednio nie uszkadzając ich, to niektóre z nich ożywały. Te przykłady wskazują na to, że choć w organizmie i zniknął wszelki ślad życia, ale jednak zdolność aby przy sprzyjających warunkach zaczynać nową życiową działalność w nim może pozostawać, jeśli tylko w nim nie zaszły takie zmiany, anatomiczne albo fizjologiczne, które czyniłyby niemożliwym przywrócenie funkcji życiowych.
Wiadomo, że pszenica, jęczmień i gorczyca, znalezione w egipskich mumiach które przeleżały 3000 lat, jeśli one nie podlegały szkodliwym oddziaływaniom, w których możliwe były uszkadzające je procesy fermentacyjne, dają świetne wschody, jeśli je umieścić w sprzyjających warunkach wilgotności i ciepła.
Następne doświadczenie przeprowadzone przez Becquerela w Paryżu w 1909 r. Nasiona pszenicy, lucerny i białej gorczycy były wysuszone w bezpowietrznej przestrzeni w ciągu 6 miesięcy przy 40 °C i potem zatopione w szklane rurki z których wypompowano powietrze. Te rurki były wysłane do Londynu i tam utrzymywano je przez trzy tygodnie w ciekłym powietrzu w przybliżeniu przy -190 °C i potem jeszcze 77 godzin w ciekłym wodorze przy -250 °C. W Paryżu rurki znów były otwarte i nasiona umieszczone w wilgotnej wannie przy + 28 °. Okazało się, że kiełkowanie odbyło się zupełnie normalnie. Żadnej różnicy nie zauważono w porównaniu z próbkami nasion, przechowywanych w zwykły sposób. Przy tak niskiej temperaturze, jak –250 °, każda aluzja na czynności życiowe jest wykluczona. Nawet najbardziej energiczne reakcje chemiczne przy tak niskiej temperaturze nie następują.
Z tych doświadczeń widzimy, że czasowa śmierć jest możliwa, jeśli działanie, zatrzymujące czynności życiowe, nie dochodzi do niszczenia organizmu (Svedberg, „Zwyrodnienie energii”).
Jeśli jest tak oczywiste, że czasowa śmierć nasion i zwierząt nie przeszkadza temu, żeby znów powstało w nich życie, to nie mamy prawa twierdzić, że jest to możliwe bez przejawu w nich jakiejś nieznanej nam siły, życiowej energii, zupełnie nie poddającej się oddziaływaniu szkodliwych czynników, niszczących życie nasion i roślin? A taka energia, oczywiście, może być tylko duchową energią, życiotwórczą siłą Świętego Ducha.
Przytoczone wyżej zadziwiające fakty czynności życiowych i uduchowienia roślin dają prawo zgodzić się z Eduardem von Hartmannem, kiedy on twierdzi, że rośliny posiadają nieświadome wyobrażenie i nieświadomą wolę. Niewyraźne wyobrażenie i dążenie przypisuje monadom również Leibniz. A roślina jest monadą.
Nasze przekonanie o uduchowieniu roślin, oczywiście, zupełnie nie przeczy zdaniu św. Antoniego Wielkiego o karygodności uznawania duszy w roślinach. Oto jego słowa:
"Przeciwko tym, którzy ośmielają się mówić, że rośliny i trawa mają duszę, napisałem ten rozdział do wiadomości dla najprostszych. Rośliny mają życie fizyczne, ale duszy nie mają. Człowiek nazywa się rozumnym zwierzęciem, ponieważ ma rozum i zdolny jest zdobywać wiedzę. Pozostałe zaś zwierzęta lądowe i powietrzne, które mają głos, mają oddech i duszę. Wszystko rosnące można nazwać żywym dlatego, że żyje i rośnie, ale nie można powiedzieć, żeby wszystko takie miało duszę. Żywych istot są cztery różne rodzaje: Jedne z nich nieśmiertelne i uduchowione - tacy aniołowie; drudzy mają rozum, duszę i oddech, tacy są ludzie; inne mają oddech i duszę - jak zwierzęta; a inne mają tylko życie - jak rośliny. Życie w roślinach trzyma się i bez duszy i bez oddechu i bez rozumu i nieśmiertelności; ale i pozostałe wszystko bez życia być nie może. Każda ludzka dusza jest zawsze w ruchu" (Dobrotolubije, t. 1, str. 93).
Sprzeczności, oczywiście, nie ma. Nie przypisujemy roślinom duszy w tym sensie, jak ona jest rozumiana u człowieka i zwierząt, a tylko nieświadome wyobrażenie i nieświadomą wolę.
Antoni Wielki, mówiąc o duszy zwierząt, oczywiście, miał na myśli wyższe zwierzęta, a nie takie jak jamochłony, mięczaki, gąbki, nawet pantofelka, o istnieniu których albo o przynależności ich do świata zwierzęcego on nawet pojęcia mieć nie mógł.
Oczywiście, te najniższe zwierzęce formy, pod względem duchowości, stoją nie wyżej roślin, a nawet niżej i im przynależy tylko duch życia, jak i każdemu zwierzęciu.
Wniknijmy dlatego w to, co zrozumiałe naszemu poznaniu o duchu wyższych zwierząt i człowieka.
Metropolitę Cyryla [1] wieźli na zesłanie. W pewną głuchą noc on był wyrzucony z wagonu w pełnym biegu pociągu.
Utrzymywała się śnieżna zima. Metropolita Cyryl upadł w ogromną zaspę, jak w pierzynę i nie potłukł się. Z wysiłkiem wydostał się z niej, obejrzał się - las, śnieg i żadnego znaku zamieszkiwania. On długo szedł przez jednolity śniegi i, wyczerpawszy się z sił, siadł na pień. Przez znoszoną sutannę mróz przenikał do kości. Czując, że zaczyna zamarzać, metropolita zaczął odmawiać sobie otchodnuju (modlitwę na wyjście duszy – przyp. EM).
Nagle widzi: Do niego zbliża się coś bardzo wielkie i ciemne, przypatrzył się - niedźwiedź.
„Zagryzie” - przemknęła myśl, ale uciekać nie było sił, akurat i dokąd? A niedźwiedź podszedł, obwąchał siedzącego i spokojnie położył się przy jego nogach. Ciepłem i pełną życzliwością powiało od ogromnej niedźwiedziej tuszy. Ale oto on zakręcił się i, obróciwszy się do władyki brzuchem, rozciągnął się w całą długość i słodko zachrapał.
Długo wahał się władyka, patrząc na śpiącego niedźwiedzia, potem nie wytrzymał skuwającego chłodu i położył się obok niego, przytuliwszy się do ciepłego brzucha. Leżał i to jednym, to drugim bokiem obracał się do zwierzęcia, żeby się ogrzać, a niedźwiedź głęboko oddychał we śnie i oblewał go gorącym oddechem. Kiedy zaczęło świtać zaranie, metropolita usłyszał dalekie pianie kogutów. „Siedziba blisko” - przemknęła radosna myśl i on ostrożnie, żeby nie rozbudzić niedźwiedzia, wstał na nogi. Ale ten podniósł się też, wstrząsnął się i w podskokach pobrnął do lasu. A wypoczęty władyka poszedł na kogucie głosy i wkrótce doszedł do niedużej wioseczki.
1. Metropolita Kazański i Swijażskij Cyryl (Smirnow). W testamencie św. Patriarchy Tichona postawiony jako pierwszy kandydat na zastępcę Patriarchy.
Z Kroniki Chutyńskiego monasteru XVII wieku [1]
Głównym źródłem istnienia bardzo biednego Chutyńskiego monasteru były dobre pastwiska, ofiarowane monasterowi przez sąsiadującego bojara. Ziemi wtedy u wszystkich było do woli i mnisi długo wymyślali, co im przedsięwziąć w stosunku do tego mienia, żeby wydobyć najlepszy pożytek i postanowili założyć hodowlę owiec. Wełna z nich dawała wszystko potrzebne monasterowi: i odzież braci i dochód ze sprzedaży nadmiarów.
Ale oto w sąsiednim lesie osiadł niedźwiedź i zaczął okrutnie krzywdzić biednych mnichów, wykradając ich owce. Nie śmiejąc sami niczego przedsięwziąć, nowicjusze-pasterze nie raz referowali o czynionych przez niedźwiedzia szkodach przełożonemu. Ale starec-przełożony z jakiegoś powodu zwlekał z jakąkolwiek decyzją co do sprawcy krzywd, mówiąc, że, niby to i niedźwiedź powinien też coś jeść. A u ostatniego od bezkarności rozrastała się zachłanność, tak że na skraju lasu zaczęli znajdować już owce nie tylko niedojedzone, ale prawie i nietkniętych, a tylko rozszarpane. Znów zameldowali przełożonemu.
- E, to już łobuzerstwo. Dla zabawy zabijać nie pozwolę - powiedział starec i, wziąwszy swój pastorał, poszedł sam do lasu.
Następnego dnia zdumiona brać zobaczyła swojego przełożonego, idącego z lasu do monasteru w towarzystwie ogromnego utuczonego niedźwiedzia. Starec wszedł do celi, a niedźwiedź położył się przy ganku.
- Ojcze, co też robić z niedźwiedziem? - Pytali usługujący w celi przełożonego. - On leży przy ganku i nigdzie nie odchodzi.
- Nie zaczepiajcie go, niech leży. Jutro pójdziemy z nim do Moskwy na sąd do Patriarchy, - odpowiadał przełożony.
I następnego dnia przełożony, rzeczywiście, udał się "pieszo" do Moskwy, a za nim pokornie powlókł się i sprawca mnisich krzywd - niedźwiedź. Oczywiście, ci dziwni podróżnicy musieli przechodzić i przez wiele osad i wsi i wszędzie ludzie ze zdziwieniem patrzyli na takie dziwne zjawisko.
Wtedy jeszcze prowadzali po wsiach niedźwiedzi dla zabawy, ale tamte bywały na łańcuchu, z przewleczonym żelaznych pierścieniem w nosie i zamorzone, a ten szedł swobodnie i taki ogromny.
I to dziwne, że ludzie bali się niedźwiedzia mocno i nawet odmawiali przełożonemu noclegu, ponieważ on, bojąc się, żeby na ulicy kto nie zabił niedźwiedzia, prosił i jego wpuszczać dokądkolwiek, a zwierzęta odnosiły się do strasznego zwierza zupełnie spokojnie. Psy nawet blisko podbiegały do niego i obwąchiwały go, a pasące się po drodze w polu bydło przy zbliżaniu się przełożonego ze sprawcą swoich krzywd tylko podnosiło głowę i jakby z ciekawością patrzyło na niezwykły pochód, a potem znów spokojnie brało się skubać trawę.
Tak i dowlókł się przełożony chutyńskiego monasteru ze sprawcą swoich krzywd do Moskwy na Patriarszy zajazd. On wszedł na pokoje Patriarchy, prosząc zameldować o sobie, a niedźwiedź został przy bramie.
Patriarcha przyjął chutyńskiego przełożonego.
- Ja do ciebie. Świątobliwy ojcze, przyszedłem ze skargą na sprawcę naszej krzywdy, - przyjmując błogosławieństwo Patriarchy, powiedział przełożony. - W sąsiadującym z naszym monasterem lesie zamieszkał niedźwiedź i prowadzi się nieprzyzwoicie - wykrada naszych owiec więcej, niż zjeść może, znaczy więc, po prostu dla swojej zwierzęcej namiętności zabawia się potulnym Bożym stworzeniem. Tego ścierpieć nie mogłem i przyprowadziłem go do twojej Świątobliwości na sąd.
- Kogo przyprowadziłeś? - dziwił się Patriarcha.
- A naszego krzywdziciela, władyko.
- Gdzie też on?
- Przy bramie czeka na twój sąd. Przekonaj go. Świątobliwy, że takie zachowanie się to wstyd dla stworzenia Bożego.
- Bracie, po co przecież trudziłeś się prowadzić go do mnie, jeśli on tak podporządkuje się tobie, że przyszedł za tobą do Moskwy? - Powiedział Patriarcha. - Upomnij go sam. - O, nie, Świątobliwy ojcze. Kim przecież ja jestem? Nie, zabroń mu ty swoimi arcypasterskimi słowami nie czynić więcej krzywdy niewinnemu stworzeniu. Powiedz mu, że łobuzować grzech i nieprzyzwoicie.
Patriarcha wyszła na ganek, a chutyński przełożony poszedł do bramy i po minucie wrócił na podwórze, w asyście swego kosmatego sprawcy.
- Oto, Świątobliwy ojcze, nasz sprawca krzywd, rozsądź nas twoim arcypasterskim sądem - powiedział przełożony, wskazując Patriarsze ogromnego niedźwiedzia, stojącego, pokornie opuściwszy głowę.
Zdziwił się Patriarcha z takiej pokory zwierzęcia i zwrócił się do niego, jak do rozumnego stworzenia:
- Chutyński przełożony monasteru przynosi skargę na twoje łobuzerskie zachowanie się: krzywdzisz biedny monaster, wykradasz jego mienie i pozwalasz sobie na psoty, nie przyzwoite żadnemu stworzeniu Bożemu. Odtąd żebyś nie śmiał dotykać monasterskich owiec! Pan Bóg silny i bez tego cię wyżywić.
Sąd skończył się. Przełożony ukłonił się do nóg Patriarsze i zawrócił do domu, a za nim pokornie powlókł się i niedźwiedź.
Od tego czasu on nigdy już nie dotykał monasterskich owiec i w przypadku niedostatku w jedzeniu pokornie zjawiał się w tym samym monasterze, prosząc o pożywienie, którego bracia mu nie odmawiali.
1. Chutyński Spaso-Preobrażeński monaster blisko Nowogrodu.
Swt. Ignacy Brianczaninow
"Otiecznik"Widzieliśmy jednego cudownego męża. On żył w małej jaskini, w której mógł mieścić się tylko jeden człowiek. Do niego podczas jego posiłku zwykła przychodzić wilczyca i rzadko kiedy zwierzę to myliło się, nie trafiało na zwykłą godzinę spożywania pokarmu. Wilczyca zawsze oczekiwała przy wejściu do jaskini tak długo, dopóki eremita nie wynosił jej resztek od swego stołu: wtedy ona lizała jego ręce i odchodziła, jakby wykonawszy swój dług i otrzymawszy pocieszenie.
Zdarzyło się, że święty oddalił się na dosyć długi czas z jaskini, odprowadzając odwiedzającego - brata i wrócił dopiero w nocy. W tej przerwie przychodziła wilczyca o zwykłej porze posiłku. Poczuwszy, że cela jest pusta, że pan jej jest nieobecny, ona weszła do jaskini, dokładnie szukając mieszkańca. W jaskini wisiał koszyk z palmowych gałęzi z pięcioma chlebami. Z tych chlebów jeden wilczyca wzięła i zjadła; potem, popełniwszy przestępstwo, poszła.
Eremita, wróciwszy, zobaczył, że koszyk jest uszkodzony i że brakuje jednego chleba. Po okruchach które zostały ze zjedzonego chleba on łatwo odgadł winowajcę. Słuszność podejrzenia potwierdziła się następstwami: w następne dni wilczyca nie przychodziła według swego zwyczaju, nie decydując się w świadomości zuchwałego czynu przyjść do tego, kogo ona obraziła.
Przerwana znajomość z wychowanką martwiła eremitę. Przywołana jego modlitwami, ona, po upływie siedmiu dni, wróciła i siadła, według obyczaju, przed jaskinią w tym czasie, jak eremita spożywał posiłek. Jednakże, patrzcie, jaka była wstydliwość kajającej się! Wilczyca nie ośmieliła się podejść tak blisko, jak podchodziła wcześniej, ale siedziała daleko, opuściwszy oczy na ziemię z powodu głębokiego wstydu, czym jasno wyrażała, że prosi o przebaczenie. Eremita, zlitowawszy się nad nią, polecił jej podejść bliżej i, pieszczotliwie pogłaskawszy ręką po smutnej głowie, poczęstował ją podwójną ilością chleba. Otrzymawszy przebaczanie, wilczyca rozweseliła się i znów zaczęła wypełniać przyjęty przez nią na siebie obowiązek - odwiedzać mieszkańca pustyni.
Spójrzmy i w tym odniesieniu na siłę Chrystusa, Której podporządkowuje się wszystko, nawet pozbawione rozumu, przed Którym poskramia się wszystko zwierzęce: wilczyca przebywa w służbie! wilczyca uświadamia grzech złodziejstwa! wilczyca podlega działaniu wstydu z powodu świadomości! Przywołana, ona przychodzi, podstawia głowę, rozumie, że jej podane przebaczanie, podobnie do tego, jak poczuła wstyd od upadku w uchybienie. To - Twoja siła, Chrystusie! To Twoje cuda, Chrystusie! Do Ciebie należą cudowne uczynki, dokonywane przez sług Twoich w imię Twoje! To jest godne nieukojonego płaczu, że zwierzęta odczuwają Twoją wielkość - nie odczuwają jej ludzie.