Do strony głównej


Świąteczna historia

Opowiadanie

Na podstawie http://www.voskres.ru/literature/library/zaeva.htm tłumaczenie Eliasz Marczuik.


Nikita skręcił z chodnika i poszedł w stronę samotnie stojącego warsztatu samochodowego. Padał lekki śnieżek, skrzypiał pod nogami, apetycznie pachnąc świeżymi ogórkami. Kończył się świąteczny tydzień.

On pamiętał inne Światki*. Miał wtedy pięć lat, kiedy ojczym brutalnie zbił matkę i ona trafiła do szpitala. Głodny w nieogrzanym domu, Nikita nie spał wtedy całą noc. Jęczał cichutko pod kołdrą, jak szczenię i oczekiwał na cud: oto zaraz otworzą się drzwi i wejdzie mama, zdrowa, wesoła. I rozpali w piecu i da dużo smacznych prezentów. Przecież to właśnie w Światki dzieją się wyjątkowe cuda.

Ale los zrządził inaczej. Mama umarła nie odzyskując przytomności, ojczyma zabrali milicjanci, a Nikitę oddano do domu dziecka. Od tej pory nie wierzył w cuda i nie lubił Światków.

Życie nauczyło oceniać sytuację trzeźwo i prosto: dziś ostatnia noc w warsztacie, a jutro Piotr odda pieniądze za samochód i można będzie wynająć a potem nawet kupić niedrogie mieszkanie.

Warsztat przywitał Nikitę chłodem. W odgrodzonym zakątku on włączył grzejnik, zagotował herbaty i zjadł na kolację chleba z kiełbasą, kupione po drodze. Liściku dziś nie było.

Dzięki Bogu uspokoiła się - z uczuciem nieprzyjaźni pomyślał Nikita.

Cały tydzień, korzystając z zapasowych kluczy, Anna zostawiała w garażu pisma – najpierw z propozycją powrotu a potem z obelgami. Rozpieszczona, od dzieciństwa nie znająca w niczym odmowy, nie znosiła, kiedy jej sprzeciwiali się. Posiadała duży sklep, odnosiła sukcesy w interesach, a życie osobiste w żaden sposób nie układało się: nikt nie wytrzymywał jej charakteru.

Nikitę Anna spotkała na stacji obsługi technicznej, kiedy poważnie zakaprysiła jej „Toyota”. Małomówny kawaler szybko usunął usterkę, a ona pomyślała, że nieźle byłoby dostać go pod swoje zwierzchnictwo. I natychmiast zaproponowała mu posadę kierowcy i wyjątkową pensję.

W tym czasie Nikita miał na peryferiach miasta wybudowany własnoręcznie garaż, a w nim „Żigulonka”, którego dosłownie odrodził z popiołów. Z mieszkaniem było gorzej – wynajmował w pobliżu kącik u staruszki.

Mając nadzieję zaoszczędzić na mieszkanie, zgodził się pracować u Anny. Pracowity, posłuszny młodzieniec bardzo przydał się w obejściu: w jego osobie ona pozyskała kierowcę, mechanika, elektryka i nawet tragarza. Wkrótce on przeprowadził się do niej i zamieszkali razem. Nie było czasu często jeździć do garażu i Nikita sprzedał samochód staremu przyjacielowi, zgodziwszy się na późniejszą zapłatę: Piotr był człowiekiem sprawdzonym, godnym zaufania. Już znalazł się kupiec i na garaż, a w najbliższej przyszłości Nikita planował kupno nowego samochodu, godnego zająć miejsce obok „Toyoty” Anny.

Wszystko jakby układało się nieźle, i w ciągu pierwszych miesięcy wspólnego życia Nikita był szczęśliwy, nie patrząc an to, że jego miłość była o dwanaście lat starsza. Ale później zaczął zauważać pewne lekceważenie ze strony Anny. Wydawało mu się, że ona wstydziła się pokazywać ich związek przed swoimi zabezpieczonymi szacownymi przyjaciółmi. Przy nich patrzyła na niego z góry, rozmawiała arogancko i wysyłała do różnych zadań, zmuszając do odczuwania krzywdy i zazdrości. Pytania na ten temat ignorowała, a kiedy zaczął zbyt uporczywie żądać wyjaśnień wyniośle powiedziała:

- Kim ty jesteś, żebym ja przed tobą się tłumaczyła? Znaj swoje miejsce.

Nikitę zamurowało: okazało się, że on w jej życiu nic nie znaczył

- Jeśli tak to ja odejdę - powiedział z przekonaniem.

Anna ironicznie uśmiechnęła się.

Ciekawe, dokąd? Ty nawet kąta swego nie masz, jesteś jak włóczęga.

Nikita milcząc spakował walizkę i trząsnął drzwiami. Anna i nie myślała go zatrzymywać. Dokąd przecież on pójdzie. Pomiota się i wróci z powrotem, kto ma dobrze, ten tego nie docenia.

A Nikita nie mając innego wyboru udał się do warsztatu w którym wcześniej pracował, w myślach chwaląc siebie za odgrodzony kącik z grzejnikiem stołem i ławką.

- Zanocuję tu tydzień – zdecydował – a tam Piotr odda pieniądze, będę mógł znaleźć mieszkanie. Oczywiście z marzeniem o nowym samochodzie przyjdzie się pożegnać. Ale to nieważne.

Z pracą problemów nie miał, znów go zatrudnili na dawnym stanowisku mechanika.

Tak przemieszkał tydzień: żal serce ściskał, ale w swoim postanowieniu trzymał się twardo, na telefony i pisma Anny starał się nie zwracać uwagi. Nadchodziła ostatnia noc „warsztatowego” życia.

Wypiwszy herbatę i ogrzawszy się owinął się kocem i położył się na ławce. Zasnął natychmiast. We śnie młoda kobieta – ładna, o szarych oczach, z dołeczkami od uśmiechu na policzkach i lokami koloru dojrzałej pszenicy – wołała go

- Pójdź za mną, nie pożałujesz.

I on szedł, a ona to znikała, to pojawiała się znów, i ciągle maniła, maniła.

Nikitę zbudził jakiś hałas. On nie od razu zrozumiał, że ktoś stuka do drzwi warsztatu

- Diabli, trzeba było światło wyłączyć! Przyszła spóźniona myśl. Stukanie nie ustawało, trzeba było wstać.

- Kto tam wariuje?..

- Otwórzcie, gonią mnie! – kobiecy głos drżał z przerażenia. Nikita podniósł zasuwkę i uchylił drzwi. Nocny gość wśliznął się do warsztatu, wyczerpana kobieta oparła się o ścianę. Nikita nasłuchiwał: na zewnątrz było cicho.

- Tam nikogo nie ma.

- Oni są gdzieś niedaleko, po prostu jeszcze nie domyślili się, że ja tu pobiegłam. Proszę, niech mnie pan odprowadzi na przystanek autobusowy, boję się iść sama.

W tym momencie zadzwoniła komórka i kobieta drgnęła z zaskoczenia.

- To mój telefon – uśmiechnął się Nikita, i ostatecznie rozbudziwszy się, przeszedł do zakątka.

- Tak, słucham.

- Ty nie namyśliłeś się wrócić? – wybełkotał głos Anny, była pijana.

- Nie - odciął Nikita, - i nie dzwoń do mnie więcej. On wyłączył telefon i położywszy go na ławkę wyszedł do nieznajomej, w biegu naciągając kurtkę.

- Ja panią odprowadzę – zaczął miękko, wpatrując się w piękną twarz. I nagle zastygł na miejscu: to była ona , ta, która wołała go we śnie.

- Nie może być!..

- Co pan powiedział? - drgnęła kobieta

- Nnnie, nic, ja po prostu nie całkiem się zbudziłem. Chodźmy.

Oni wyszli i upewniwszy się, że dookoła jest cicho i bezludnie, poszli ścieżką.

Śnieg przestał padać, światło księżyca rozsrebrzyło okolicę. Nikita szedł, ukradkiem zerkając na swoją towarzyszkę, i ona coraz bardziej mu się podobała. Kobieta odczuła jego zainteresowanie i policzki jej oblał rumieniec.

- Pan mi wybaczy wtargnięcie. Ile razy chodziłam tą drogą i zawsze było spokojnie. A dziś – zawahała się , ale przezwyciężyła zmieszanie i kontynuowała - a i uciekać nie było dokąd: od domów odeszłam daleko. A wasz warsztat świecił przede mną jak latarnia morska.

Nikita uśmiechnął się:

- Przecież nie jestem zły. Na ulicy tak przyjemnie! Pogoda rzeczywiście świąteczna. I miło mi przespacerować się z panią.

Wyciągnął z kieszeni papier i długopis, napisał numer telefonu z imieniem i podał jej.

- Oto kontakt do mnie – na wypadek, gdyby moja pomoc była potrzebna albo po prostu zechce pani zadzwonić.

Ona wzięła wyciągniętą kartkę i przeczytała. Potem oderwała pasek, też coś śpiesznie napisała.

- I pan weźmie moje dane na wszelki wypadek, Nikita.

W Świetle latarni jej oczy wydawały się bezdenne: można było w nich utonąć. Nikita tchórzliwie odwrócił wzrok.

- Cieszę się, że panią poznałem, Aleksandro.

Ona uśmiechnęła się wesołymi dołeczkami. Co wiedziała o Nikicie? Prawie nic i bardzo dużo. Wiedziała, że z jakiegoś powodu nocuje w warsztacie, że gotów jest bez zbędnych pytań pomóc nieznajomemu człowiekowi. I jeszcze wiedziała na pewno, że podoba się mu, i z jakiegoś powodu nie było jej to obojętne.

 

W tym czasie Anna trzęsącymi się rękoma nalewała kolejny kieliszek koniaku. Była pijana, samotna i zła. Nie udało się jej ani zapomnieć ani skłonić do powrotu Nikity.

Jak okrutny dzieciak, który stracił ulubiona zabawkę, nienawidziła cały świat, a zwłaszcza jego – takiego pożądanego teraz. Kto mógłby pomyśleć, że ten młody, bezdomny mężczyzna ma w sobie tyle dumy i godności.

Anna podeszła do lusterka, stuknęła się kieliszkiem ze swoim odbiciem, a potem wróciwszy do stołu, uśmiechnęła się strasznym uśmiechem, i wypielęgnowanym paluszkiem nacisnęła przycisk zdalnego detonatora.

- Leć gołąbku! Ty myślisz, że ode mnie tak łatwo odejść? To nie jest tak! To ja rzucam, kiedy zechcę. A ty mnie czymś poderwałeś. Tak więc, jeśli nie ja, to nikt nie może cię dostać. Będziesz kolejną ofiarą terroryzmu. Bum – i nie ma.

Chlipnąwszy przechyliła kieliszek do ust, jak wprawiony pijak, i zachichotała histerycznie:

- Za pokój duszy sługi Bożego Nikity.

 

Nikita z Aleksandrą tylko odeszli od lampy, kiedy z tyłu usłyszeli silny wybuch. Razem obrócili się, oni dosłownie osłupieli: warsztat jakby rozłamał się na połowy, i do nieba wystrzeliły języki płomieni. Aleksandra wcisnęła się w piersi Nikity, jakby chciała się schować. Nikita odruchowo ją objął. Żal, gorycz, a potem nieoczekiwana ulga naprzemiennie przemknęły przez jego umysł. Przypomniał się niedawny sen i słowa maniącej go Aleksandry.

- Poszedłem i nie pożałowałem – wyszeptał – tak, to przecież cud

- Co powiedziałeś? Otrząsnęła się Aleksandra.

Nikita ostrożnie odchylił z jej czoła pszeniczne pasemko które wysunęło się spod czapeczki.

- Po prostu uratowałaś mi życie

Aleksandra wróciła do rzeczywistości i w nieoczekiwanym porywie zaproponowała:

- Jedziemy do mnie. Przenocujesz w kuchni na wersalce, a jutro zobaczymy, ranek mądrzejszy niż wieczór.

I oni, wziąwszy się za ręce, udali się na przystanek. Za nimi płonęła przeszłość Nikity, było słychać głosy ludzi którzy się zbiegli i wycie syreny pojazdu straży pożarnej, a oni, żywi i cali, nie oglądając się, odchodzili od tego przeszłego, do nowego życia i nowego przeznaczenia

Olga Zajewa, Bijsk

 


Do strony głównej