Do strony głównej


Paisij Swiatogorec

Słowa.
Namiętności i cnoty

Spis treści

Dział 1. Namiętności

Walka z namiętnościami

 

1 część. Samolubstwo – matka namiętności

Rozdział 1. Samolubstwo i jego następstwa

Rozdział 2. Wolność od niewoli samolubstwa

 

2 część. Duma, hardość – korzeń grzechu

Rozdział 1. Duma – generalny sztab namiętności

Rozdział 2. Hardość różnorodna

Rozdział 3. Następstwa hardości

Rozdział 4. Uderzmy po hardości

 

3 część. Osądzanie – największa niesprawiedliwość

Rozdział 1. „Nie sądźcie, abyście sądzeni nie byli” (Mt.7,1)

Rozdział 2. Walka z osądzaniem

 

4 część. Dzieci samolubstwa i hardości

Rozdział 1. Jad zawiści

Rozdział 2. Gniew – wróg spokoju Bożego

Rozdział 3. Smutek szkodliwy dla duszy

Dział 2. Cnoty

Hodowanie cnót

 

1 część. Jest jedna cnota – pokora

Rozdział 1. „Bóg pokornym daje łaskę”

Rozdział 2. Trud w zdobywaniu pokory

Rozdział 3. Pokora – wielka siła duchowego życia

 

2 część. Miłość duchowa

Rozdział 1. Niewyczerpana miłość Boża i nasza miłość do Boga

Rozdział 2. Miłość do bliźniego

Rozdział 3. Miłość do wszystkiego stworzenia

 

3 część. Szlachetność i czcigodność

Rozdział 1. Szlachetność – majestat Boży

Rozdział 2. Luboczestije – miłość wielkiej wdzięczności

 

4 część. Dzieci miłości i pokory

Rozdział 1. Prostota i czystość

Rozdział 2. Wiara i nadzieja na Boga

Rozdział 3. Zbawienna cierpliwość

Rozdział 4. Duchowa radość

Rozdział 5. Rozważanie – korona cnót

 

5 część. Dobry niepokój

Dobry niepokój – dobra trwoga o „dobrym trudzie”

 

 

Dział 1. Namiętności*

„Walka z namiętnościami – to nieustanne słodkie męczeństwo o przestrzeganie przykazań ze względu na miłość do Chrystusa”

*Namiętność – w oryginale „strast’”. Z języka cerkiewnosłowiańskiego słowo to ma takie znaczenie w księgach Pisma Świętego: mocne pragnienie rzeczy zakazanej; cierpienie, męka; choroba; mocne pragnienie; wielki czyn; niedola, rozpaczliwy stan; pasja, namiętność. Ja będę używać słowa „namiętność”, ale wskazane jest rozumieć to określenie szerzej.

Walka z namiętnościami

- Geronda*, o co prorok Dawid prosił Boga, kiedy mówił: „Duchem władczym utwierdź mnie” (Ps.50,14)?

- Dawid prosił Boga o dar przywództwa, ponieważ rządził on ludźmi. Ale „duch władczy” potrzebny jest każdemu człowiekowi, aby mógł on rządzić samym sobą i nie władały nim namiętności.

- Geronda, czym są namiętności?

- Ja myślę, że namiętności – to siły duszy. Bóg daje człowiekowi nie wady, ale siły. Ale jeśli my nie wykorzystujemy tych sił do dobrego, to przychodzi tangałaszka (nieczystość przeszkadzająca człowiekowi podążać do Boga – bies), zaczyna sam je ukierunkowywać, i stają się one namiętnościami, a potem my narzekamy i żalimy się na Boga. Ale jeśli będziemy prawidłowo korzystać z tych sił, ukierunkowując je przeciwko złu, to one pomogą nam w naszym duchowym trudzie. Na przykład, gniew. Jeśli on jest w człowieku – to znaczy, że dusza ma męstwo, a ono przydatne jest w życiu duchowym. Kto nie posiada gniewu – ten nie posiada i męstwa, temu niełatwo jest poradzić z samym sobą. Człowiek gniewliwy, kiedy wykorzysta siłę, którą posiada, dla duchowej korzyści, jest jak drogi samochód, jadący dobrą drogą, – włączasz prędkość, i nikt nie może ciebie dogonić. A jeśli on tę siłę wykorzystuje niewłaściwie i nie kontroluje siebie, to jest jak samochód, który z ogromną prędkością pędzi po rozbitej drodze i co jakiś czas wpada do jamy.

Człowiek powinien znać siły, które posiada, i ukierunkowywać je ku dobremu. Tak, z pomocą Bożą, on dojdzie do dobrego duchowego usposobienia. Swój egoizm, na przykład, niech on kieruje przeciwko diabłu i nie poddaje się, kiedy ten go kusi. Skłonność do próżnej gadaniny niech uświęca, ćwicząc się w modlitwie. Czyż nie lepiej mieć kontakt z Chrystusem i uświęcać się, niż rozmawiać o różnościach i grzeszyć? W zależności od tego, jak człowiek będzie wykorzystywać siły swojej duszy, on będzie stawać się albo lepszym, albo gorszym.

*Geronda – w Grecji jest odpowiednikiem „Starca” oznacza pełen szacunku zwrot do osoby duchowej.

Nie trzeba usprawiedliwiać swoich namiętności

- Geronda, niektórzy uważają, że nie mają oni niezbędnych przesłanek do życia duchowego i mówią: „Nic nie można wymagać od nieposiadającego” (Łukian. Rozmowy w carstwie umarłych. Dialog II).

- Jeszcze gorzej, kiedy ludzie mówią, że mają namiętności bo je odziedziczyli, i tym siebie usprawiedliwiają.

- A jeśli, geronda, to naprawdę jest tak?

- Posłuchaj, co ci powiem. U każdego człowieka od urodzenia są pewne zadatki, dobre i złe. A człowiek powinien potrudzić się, aby pozbyć się niedostatków i rozwinąć to dobre, co w nim jest, aby stać się obrazem Bożym.

Złe zadatki – to nie przeszkoda dla duchowej doskonałości, ponieważ jeśli człowiek trudzi się, choć trochę, ale z gorliwością i pragnieniem, to znaczy to, że jest on w dziedzinie działania praw duchowych, w dziedzinie cudu, i wtedy wszystkie jego dziedziczne niedostatki usuwa Łaska Boża.

Bóg szczególnie kocha i pomaga tej duszy, która, mając od urodzenia niezbyt dobre zadatki, gorliwie trudzi się w życiu duchowym i dąży do Nieba, próbując oderwać się od ziemi i wznieść się do góry na swoich bezsilnych skrzydłach, osłabionych złym dziedzictwem. Ja znam wielu ludzi, którzy, włożywszy pewne wysiłki, otrzymali silną pomoc od Boga i uwolnili się od tego, co ich obciążało. Dla Boga tacy ludzie są prawdziwymi bohaterami. Bo co skłania do nas Boga? Trud, który my wkładamy, aby pokonać starego, ulegającego zniszczeniu człowieka.

- Geronda, a Chrzest nie wymazuje złych odziedziczonych skłonności?

- Podczas Chrztu człowiek obleka się w Chrystusa, uwalnia się od pierworodnego grzechu, zstępuje na niego Łaska Boża, ale złe dziedziczne zadatki pozostają. Czyż Bóg nie może i ich wymazać świętym Chrztem? Może, ale zostawia je człowiekowi, aby on trudził się w walce, aby zwyciężył i w końcu otrzymał zwycięską koronę.

- Geronda, ja, kiedy oddaję się jakiejś namiętności, mówię sobie: „Taką już się urodziłam”.

- Tego jeszcze brakowało. Może, powiesz, że wszystkimi wadami obdarzyli ciebie rodzice, że wady twoich przodków w tobie się objawiły, a wszystkie talenty i cnoty przeszły do innych? Może i na Boga będziemy narzekać? Jeśli człowiek mówi: „Taki mam charakter, takim już się urodziłem ze złymi skłonnościami, w takich warunkach wyrosłem, znaczy, poprawić się nie mogę”, on dosłownie mówi: „Winni w tym są nie tylko mój ojciec i matka, ale i Bóg”. Wiecie, jak ciężko mi słyszeć takie słowa? Przecież człowiek nie tylko gani swoich rodziców, ale i Boga. Kiedy on zaczyna tak myśleć, Łaska Boża przestaje działać.

- Geronda, niektórzy uważają, że skoro niedostatek tkwi w samej istocie człowieka, to nie można go naprawić.

- Patrz, co się dzieje, niektórym wygodnie jest tak mówić, ponieważ w ten sposób oni usprawiedliwiają siebie i nawet nie próbują pozbyć się wad które w nich siedzą. „Dla mnie, – mówi teki człowiek, – Bóg nie dał zdolności! W czym ja jestem winien? Dlaczego ode mnie wymagają tego, co ponad moje siły?” Oto tobie i wykręt. Człowiek usprawiedliwia siebie, uspokaja swoje myśli i żyje, jak mu wygodnie. Jeśli zaczniemy mówić: „To dziedziczne, to – cecha charakteru”, jak wtedy będziemy się poprawiać? Taka postawa pozbawia duchowego męstwa.

- Tak, geronda, ale…

- Znów „ale”? No cóż z ciebie za człowiek taki? Zwinna, jak węgorz. Ciągle wymyślasz jakieś usprawiedliwienia.

- Ja przecież nie celowo.

- Nie mówię, że celowo. Ale jeśli Bóg dał tobie taki umysł, że w locie wszystko chwytasz, to dlaczego nie możesz zrozumieć, że usprawiedliwianie – to bardzo źle! W takiej niewielkiej główce tak dużo umysłu, i nie rozumiesz!

Zauważyłem, że niektórzy mądrzy ludzie bronią nieprawidłowego, bo tak im wygodniej, tak oni usprawiedliwiają swoje namiętności. Inni, przeciwnie, nie usprawiedliwiają siebie, ale mają niezniszczalną myśl, że jest w ich charakterze coś, czego nie mogą naprawić, i dlatego wpadają w rozpacz. A diabeł, co on robi? Dla jednych, jako przeszkodę do duchowej doskonałości stawia samousprawiedliwienie, innych łowi poprzez ich nadwrażliwość i doprowadza do rozpaczy.

Aby odciąć namiętność, człowiek powinien nie usprawiedliwiać siebie, a ukorzyć się. Jeśli on mówi, na przykład: „Mi nie jest dane kochać, a drugiemu dane”, i nie stara się zdobyć miłości, to jak może on odnieść sukces duchowy? Bez walki nie ma sukcesu. Czyż nie czytaliście ojców świętych, jakie początkowo u niektórych ascetów były wady i na jaki stopień duchowej doskonałości oni potem wnieśli się? Przewyższyli wielu bardzo cnotliwych. Na przykład, abba Mojsiej Murin, jakim był przestępcą i kim stał się potem! Oto co Łaska Boża czyni!

Według mego rozumowania, człowiek, mający złe predyspozycje dziedziczne, kiedy walczy o zdobycie cnót, otrzymuje większą nagrodę, niż ten, kto odziedziczył cnoty od swoich rodziców i nie przelewał potu, aby je zdobyć. Ponieważ jeden przyszedł już na wszystko gotowe, podczas gdy drugi musiał wiele się potrudzić, aby to zdobyć. Przecież, popatrz, i ludzie bardziej szanują tych, którzy, odziedziczywszy od swoich rodziców długi niestrudzenie pracując, mogli nie tylko spłacić długi, ale i zgromadzić własne bogactwo, niż tych, którzy otrzymali od swoich rodziców w spadku majątek i zachowali go.

Widzenie namiętności

- Geronda, mnie męczą namiętności.

- Czujesz, że w tobie żyją namiętności?

- Czasami czuję.

- To dobrze. Kiedy człowiek rozumie, że walczą z nim namiętności, on korzy się. A gdzie pokora – tam przychodzi łaska Boża.

- Ale mnie ciągle jednak martwi, że ja cały czas dopuszczam błędy.

- Raduj się, że dopuszczasz błędy, – one ciebie uśmierzają (dają pokorność), przecież w tobie jest duma. „Boże mój, – mów, – oto jaka jestem. Pomóż mi. Jeśli Ty mi nie pomożesz, nie będę w stanie nic zrobić”. Nie rozpaczaj. Kiedy dopuszczamy błędy, ujawnia się nasz prawdziwy wewnętrzny człowiek, my poznajemy siebie i staramy się poprawić. To wskazuje nam właściwą drogę i uwalnia od złudzeń. Ja raduję się, kiedy ujawnia się jakaś moja słabość, kiedy wyłażą na zewnątrz namiętności. Jeśli by namiętności nie ujawniały się, myślałbym, że osiągnąłem świętość, podczas gdy nasiona namiętności skrycie żyłyby w moim sercu. Tak i ty, kiedy rozgniewasz się i wpadniesz w osądzanie, zrozumiałe jest, że zmieszasz się, zdenerwujesz, ale przecież i dla radości też jest powód – ujawniła się twoja słabość, co oznacza, że będziesz walczyć, aby od niej się uwolnić, pozbyć się jej.

- Geronda, kiedy namiętność przez jakiś czas nie przejawia się, czy to znaczy, że już jej nie ma?

- Jeśli w tobie żyje namiętność, w pewnym momencie ona objawi się. Dlatego, jeśli wiesz, że w tobie jest namiętność, bądź uważna. Na przykład, wiedząc, że gdzieś obok twojej celi żyje wąż, ty, wychodząc za drzwi, za każdym razem będziesz patrzeć, aby on nie wypełzł i nie ugryzł ciebie. Nie jest straszne, gdy wiesz, że gdzieś w pobliżu jest wąż, i czekasz na moment, aby zabić go, gdy wypełznie, straszne jest, jeśli idziesz beztrosko i nic nie podejrzewasz (nie domyślasz się), a on nagle rzuci się na ciebie i ukąsi. Chcę powiedzieć przez to, że kiedy człowiek nie obserwuje siebie i nie zna swoich namiętności, to jest to niebezpieczny stan. Ale, kiedy on wie, jakie ma namiętności i walczy z nimi, wtedy Chrystus pomaga mu je wykorzenić.

- Geronda, może, ja powinnam po prostu trudzić się ascetycznie i nie przeżywać tego, przyszła poprawa czy nie? Być może, moja poprawa zależy nie ode mnie, a od Boga?

- Tak, trudź się i wszystko zostaw Bogu, ale i siebie rozpatruj, aby zrozumieć, gdzie się znajdujesz i co z tobą się dzieje. Lekarz najpierw stara się znaleźć przyczynę gorączki u chorego, a potem już ustala, jaki podać mu lek, aby obniżyć temperaturę. Od tego momentu kiedy człowiek zaczyna widzieć swoje niedostatki, powinien pojawić się u niego dobry niepokój, który popycha go do walki o poprawę. Ja patrzę na siebie i widzę, że mam takie-to niedostatki. Walczę i analizuję swój stan: „Do wczorajszego dnia u mnie były takie-to niedostatki, jakiego z nich pozbyłem się, na jakim etapie walki jestem?” Potem zwracam się do Boga. „Boże mój, ja robię, co mogę, pomóż mi poprawić się, bo sam nie mogę”.

- Geronda, czy może człowiek nie widzieć swoich namiętności?

- Jeśli człowiek uczuciowy, to Bóg nie pozwoli mu od razu rozpoznać swoje namiętności, gdyż wrażliwego człowieka kusi diabeł i stara się doprowadzić go do rozpaczy. „U ciebie taka-to namiętność?” – mówi mu diabeł. – „Dlaczego uczyniłeś to-to i to-to? Ty nie zbawisz się”. Tak może człowiek dojść i do szpitala psychiatrycznego.

Duma* – podstawa namiętności

*Duma – duma, pycha, hardość

- Kiedy człowiek trudzi się w ascezie wiele lat i nie czuje żadnego postępu, co to oznacza?

- Jeśli nie widzimy sukcesu w trudzie ascetycznym – znaczy nie ma u nas trzeźwienia albo Bóg nie pozwala nam iść dalej, abyśmy nie popadli w dumę (pychę) i nie poszkodzili sobie.

- Geronda, wydaje mi się, że ja z każdym dniem staję się coraz gorsza i gorsza, co więc ze mną będzie?

- W duchowym życiu są trzy etapy. Na pierwszym etapie Bóg daje człowiekowi cukierki i czekoladę, ponieważ widzi słabość duszy i jej potrzebę w pocieszeniu. Na drugim – stopniowo odejmuje Swoją łaskę w celach wychowawczych, aby człowiek uświadomił sobie, że bez Bożej pomocy on nie może uczynić nawet najmniejszego. Tak w człowieku rodzi się pokora i odczuwa on konieczność we wszystkim zwracać się do Boga. Trzeci etap – to stały równy dobry stan duchowy. Ty jesteś między drugim i trzecim etapem: trochę idziesz do przodu, potem zapominasz o swojej słabości, Chrystus odejmuje łaskę, i zostajesz z niczym, znów zaczynasz odczuwać swoją niemoc i dochodzisz do siebie, odzyskujesz zmysły. Gdybyś mi powiedziała, że im dalej trudzisz się, tym lepszą stajesz się, to przeraziłoby to mnie – znaczy siedzi w tobie duma. Ale teraz, kiedy mówisz, że sama sobie wydajesz się coraz gorsza i gorsza, to ja cieszę się, ponieważ widzę, że wszystko z tobą dobrze. Nie bój się, im dalej człowiek idzie do przodu, tym wyraźniej widzi swoje niedostatki i niedoskonałości, a to – postęp.

- Geronda, czy może tak być, że Bóg mnie nie słyszy, kiedy proszę Go o wybawienie od namiętności?

- Co, nasz Bóg – Baal? (Patrz 3Car.18,26) (1Krl) Bóg słyszy nas i pomaga nam. Może, ty nie odczuwasz Jego pomocy? Ale w takim razie to nie Bóg jest w tym winien, a ty sama, ponieważ swoją pychą odpędzasz Jego pomoc.

Jeśli nie ma niebezpieczeństwa, że Jego pomoc stanie się powodem do wywyższania się, to niemożliwe, aby Bóg nie pomógł. Dobry Bóg chce, abyśmy wyzbyli się namiętności, ale jeśli w nas jest duma albo skłonność do dumy, to On nie będzie pomagać, abyśmy nie pomyśleli, że pokonaliśmy je swoją siłą.

Dlatego, kiedy my z całego serca prosimy Boga aby pomógł nam uwolnić się od jakiejś namiętności i nie otrzymujemy pomocy, to od razu powinniśmy uświadomić sobie, że za naszą namiętnością stoi druga, większa namiętność – duma. Ponieważ my nie widzimy dumy, to Bóg pozwala pozostawać tej namiętności, którą widzimy, na przykład obżarstwu, pustosłowiu, gniewowi itd., dla naszej pokory. Kiedy my z powodu częstych upadków znienawidzimy swoje namiętności, poznamy swoją niemoc i ukorzymy się, wtedy otrzymamy pomoc od Boga i zaczniemy stopień po stopniu wspinać się do góry po duchowej drabinie.

Namiętności wykorzeniają się łatwo, dopóki są „młode”

- Geronda, widzę, że mam dużo namiętności.

- Tak, namiętności w tobie dużo, ale i wiek twój młody, i męstwo jest, aby potrudzić się i oczyścić swój sad z cierni i zasadzić lilie, hiacynty, róże, a potem patrzeć na to wszystko i radować się. Póki jesteś młoda, namiętności w tobie, podobnie jak młode pędy, łatwo można wykorzenić. I chwasty, i ciernie póki nie urosły, łatwo wyrywają się z ziemi, ale kiedy nabiorą siły i zgrubieją, to z trudem je się wyrywa. I pokrzywa, kiedy wypuszcza pierwsze listeczki, miękka jest w dotyku, jak bazylia. Można ją spokojnie wziąć w ręce, bo jej pędy są jeszcze młode. Dlatego postaraj się wykorzenić w sobie namiętności, póki jesteś młoda, jeśli zostawić je rosnąć dalej, to potem duszę zniewolą przeróżne pożądliwości, i już trudno będzie od nich się uwolnić.

Ludzie, którzy w młodości nie wykorzenią swoich namiętności, w starości bardzo cierpią, ponieważ ich namiętności starzeją się wraz z nimi i przechodzą w trudno uleczalne nawyki. Z wiekiem człowiek zaczyna lubić swoje namiętności, staje się bardziej pobłażliwym wobec siebie, wola słabnie, i walczyć z namiętnościami staje się trudniej. W młodości człowiek jest energiczny i, jeśli skieruje tę energię na wykorzenienie namiętności, odniesie sukces.

Jak uwolnić się od namiętności

- Geronda, dlaczego ja ciągle cierpię z powodu przejadania się?

- Ponieważ masz tu słabe miejsce. Diabeł atakuje placówkę, najsłabszą, innych – dobrze chronionych on nie zaczepia. „Jeśli uda mi się zdobyć tę placówkę, – mówi on, – to potem jedna po drugiej zdobędę i inne”. Dlatego słabe miejsce trzeba dobrze wzmacniać.

- Widząc swoje namiętności, ja całkiem się gubię.

- Nie gub się i nie bój się. Śmiało jedną po drugiej zwyciężaj swoje namiętności, zaczynając od najważniejszej. Pożytecznym jest na początku szczególnie nie rozważać, a brać i niszczyć najobrzydliwsze i najbardziej dostrzegalne. I kiedy zaczną zasychać grube korzenie głównych namiętności, to razem z nimi zaczną zasychać i cieńsze korzonki. Więc, wykorzeniając największą namiętność, razem z nią wykorzenisz i inne, mniejsze.

- Dlaczego, geronda, choć ciągle decyduję się podjąć poważną walkę z namiętnościami, ale jednak nic nie robię?

- Dlaczego bierzesz się za wszystko na raz? Namiętności, jak i cnoty, tworzą jeden łańcuch. Jedna namiętność podąża za drugą, i jedna cnota łączy się z drugą cnotą, jak wagony w składzie pociągu. Jeśli zaczniesz przez jakiś czas walczyć z jedną namiętnością i pielęgnować w duszy przeciwną tej namiętności cnotę, to w końcu odniesiesz sukces. I wraz z pokonaną namiętnością pozbędziesz się i innych namiętności, i rozwiną się w tobie przeciwstawne im cnoty. Powiedzmy, ty zazdrościsz. Jeśli będziesz walczyć przeciwko zazdrości, pielęgnować w sobie miłość, dobroć, to, pokonawszy zazdrość, jednocześnie uwolnisz się od gniewu, osądzania, złośliwości, smutku.

- Geronda, a namiętności czy złe przyzwyczajenia lepiej odcinać od razu czy pozbywać się ich stopniowo?

- Lepiej, jeśli można odciąć od razu – inaczej będą one rosnąć. Nie trzeba tu czekać. Kiedy człowiek przechodzi strumień, zwłaszcza zimą, to stara się przebiec na drugi brzeg jak można najszybciej, aby nie zamarznąć. Jeśli przebiegnie szybko, to zamarznąć nie zdąży. Konie, kiedy ich przywiązują, jednym ostrym ruchem zrywają uzdę, tak i przy pokusie – zrywać uzdę trzeba ostro.

- Geronda, abba Izaak Syryjczyk mówi „Beznamiętność nie na tym polega, aby nie odczuwać namiętności, ale na tym, aby nie przyjmować ich w siebie”. Czy może beznamiętny człowiek niepokoić się namiętnościami?

- Może, ale czego by diabeł mu nie podrzucał, wszystko to spala się w boskim ogniu, który w ascecie rozpłomienia się. Diabeł nie przestaje kusić człowieka, ale, jeśli człowiek nie przyjmuje wrogiego przekonywania, wtedy serce jego oczyszcza się i zamieszkuje w nim Chrystus. Jego serce przemienia się w piec, w „krzak niespalający się” (Wj.3,2-3), i co by potem nie dostało się do serca – wszystko się spala.

Lepiej bohatersko zginąć, niż być pokonanym przez namiętności

- Geronda, czy może sama wdzięczność Bogu motywować nas do walki z namiętnościami?

- Samej wdzięczności Bogu nie wystarczy, konieczna jeszcze dobra wola, uznanie własnej grzeszności i gorliwy trud.

- Czy śmiertelna pamięć (pamięć o śmierci) pomaga wewnętrznym działaniom?

- Tak, bardzo pomaga. Jeśli mamy śmiertelną pamięć z nadzieją na Boga, to poznamy marność tego świata i otrzymamy duchową pomoc. Dlatego trzeba pamiętać o Sądzie Bożym i nie zapominać, że musimy odpowiedzieć za swoje grzechy w których nie pokajaliśmy się. „Co ja robię, czemu żyję tak niedbale? Jeśli ja teraz umrę, to co ze mną będzie? Czyż zawarłem umowę ze śmiercią? Przecież umierają i wielcy i mali”. Jeśli będę myśleć o tym, że Bóg wkrótce może wezwać mnie do Siebie, to grzeszyć nie będę.

Aby namiętności umarły, powinniśmy myśleć o śmierci, o przyszłym Sądzie i okazać gorliwość do Chrystusa, Który wiele wycierpiał, aby nas odkupić. Walka z namiętnościami – to nieustanne słodkie męczeństwo za przestrzeganie przykazań w imię miłości Chrystusowej. Lepiej bohatersko zginąć, niż być pokonanym przez namiętności i znieważyć Chrystusa.

- Geronda, ciężko jest mi walczyć.

- Nawet drzazgę z palca wyciągać jest bolesne, a wyrywać z siebie namiętności o wiele bardziej bolesne! Wiedz jeszcze, że kiedy człowiek stara się odciąć jakąś namiętność, to pokusa stawia mu na drodze przeszkody, i człowiek cierpi, jak cierpi opętany, gdy modlą się aby wypędzić z niego biesa, bo w tym momencie trwa walka z diabłem. Ale potem opętany zostaje uwolniony.

Oczyszczenie siebie nie następuje automatycznie, bez wysiłku, przez naciśnięcie przycisku. Namiętności odcinane są nie od razu, jak pień drzewa nie jest przepiłowywany jednym ruchem. Piłą pracują długo, póki nie przepiłują całego pnia na wskroś. Ale i na tym robota nie kończy się. Żeby kłoda stała się meblem, ileż pracy trzeba! Najpierw trzeba kłodę rozpiłować na deski, następnie długo będzie obrabiać je majster, robiąc z nich potrzebny mebel.

- A jeśli ja nie rozumiem, że ten trud jest konieczny?

- Wtedy pozostaniesz pniem i wrzucą cię w ogień.

Trzeba sadzić, aby Bóg wyhodował

- Geronda, każdego dnia ja mówię: „Od jutra zacznę modlić się i poprawiać się”, ale wszystko pozostaje jak przedtem.

- Stawiaj na pierwszym miejscu Boga, mów tak: „Siłą Bożą będę starać się poprawić się”, wtedy Bóg pomoże. To, że ty chcesz poprawić się, oznacza, że przyjmujesz pomoc. Prosisz Boga o pomoc – i On patrzy na ciebie. Robisz to niewielkie, co możesz zrobić, i tak idziesz do przodu. Kto z ludzi, widząc, jak małe dziecko swoimi rączkami stara się przesunąć z miejsca wielki kamień, nie podbiegnie do niego, aby pomóc? Tak i Bóg, widząc twoje niewielkie wysiłki, pomoże tobie zwyciężyć.

Niektórzy, choć sami nie przykładają żadnych wysiłków do poprawy, mówią: „Chrystusie mój, są we mnie jakieś namiętności. Ty możesz mnie od nich uwolnić. Uwolnij mnie od nich!” Jak tu Bóg może pomóc? Żeby Bóg pomógł, trzeba, aby sam człowiek postarał się. Są pewne rzeczy, które musi wykonać sam człowiek, aby potem Bóg posłał Swoją pomoc. Nie bywa tak, aby człowiek otrzymał pomoc, jeśli on sam nie chce sobie pomóc.

Czasem my próbujemy pozyskać łaskę i dary Boże w jakiś magiczny sposób. Myślimy, że bez walki zdobędziemy jakąś cnotę i nawet staniemy się świętymi. Ale, żeby Bóg cokolwiek dał, my musimy gorliwie z wysiłkiem postarać się. Jak Bóg może dać nam cokolwiek bez naszego trudu? W troparionie jak jest powiedziane?: „Dla pustyni bezowocne uczyniłeś” (Z troparionu do priepodobnego, albo troparion, ton 8). Bóg daje deszcz, rozmiękcza ziemię, ale my musimy „uprawiać” swoje pole. Ziemia jest gotowa, ale trzeba puścić lemiesz po polu i zasiać je. I wtedy co posiejemy – to i zbierzemy. Jeśli nie orać, to jak siać? A jeśli nie posiejemy, to co będziemy żąć?

Dlatego nie trzeba pytać, co Bóg może zrobić, ale trzeba siebie pytać, co ja mogę zrobić. W banku u Chrystusa procenty są bardzo wysokie. Ale jeśli nie mamy konta w tym banku, to jak możemy pobrać stamtąd pieniądze?

1 część

Samolubstwo – matka namiętności

„W kim jest samolubstwo, ten nie ma spokoju, u takiego człowieka nie ma przyszłego świata, ponieważ nie jest on wewnętrznie wolny”

Rozdział 1. Samolubstwo i jego następstwa

Od samolubstwa pochodzą wszystkie namiętności

- Geronda, czym jest samolubstwo?

- Samolubstwo – to spełnienie zachcianek swego starego (ulegającego rozkładowi) człowieka, to jest miłość do swego zniszczalnego człowieka. I objadanie się, i egoizm, i upór, i zawiść mają swoje pochodzenie w samolubstwie i są mu zobowiązane. Patrzysz, jeden z samolubstwa poszukuje sobie wygody i komfortu i nie liczy się z nikim. Drugi ze scholastyczną dokładnością troszczy się o jedzenie i o spanie, aby tylko cokolwiek nie stało się z jego drogocennym zdrowiem. Trzeci wymaga, aby z nim liczyli się, cenili. Wystarczy lekko go w czymś przycisnąć, zrobić nie tak, jak on chce, od razu wybucha: „Dlaczego ze mną nie liczą się? Ja im pokażę”. Tak straszna rzecz samolubstwo!

- Geronda, jak może człowiek mówić: „Ze względu na Ciebie zabijani jesteśmy cały dzień” (Ps.43,23)?

- Może tak mówić, jeśli ze względu na innego składa w ofierze swoje pragnienia. Każde pragnienie niesie na sobie odcisk człowieczego „ja”, samolubstwa. Jeśli człowiek nie zastanawia się, czy podoba się innemu to, co podoba się jemu samemu, i zaczyna domagać się: „Chcę tego, chcę tamtego” albo „Dlaczego ty tego dla mnie nie zrobiłeś, dlaczego mi tego-to nie dałeś?” – taki człowiek w końcu wpada pod władzę diabła.

- Niektórzy ludzie nie mogą uspokoić się, kiedy coś dzieje się nie według ich życzenia.

- Bo jak oni mogą uspokoić się, kiedy w ich pragnieniach siedzi ich „ja”? Jeśli w życzeniach człowieka siedzi jego „ja”, to jak tam może być Chrystus? Ale kiedy nie ma „ja”, a jest jedyne, najważniejsze, czyli Chrystus, – znaczy jest wszystko. A kiedy Chrystusa nie ma – znaczy nie ma niczego. Kiedy człowiek odrzuci od siebie swoje „ja”, wtedy Bóg daje mu wszystko w cudowny sposób.

- Geronda, kiedy Wy mówicie nam, że trzeba odrzucić swoje „ja”, ja odczuwam strach – a jeśli nagle nie wytrzymam.

- Och, co za bieda! To jest to samo jakby powiedzieć: „Jeśli ja odrzucę swoje namiętności, co mi zostanie?” Przecież kiedy ja mówię, że trzeba odrzucić siebie, to mam na myśli odrzucić swoje namiętności, zdjąć swego zniszczalnego człowieka. Dla człowieka dorosłego, który rozumie co jest co, jakoś niepoważnym jest mówić: „Nie mogę zrezygnować ze swego „ja” ”. Gdyby tobie mówili: „Weź łom i rozbij tę ścianę”, a ty oprócz pędzelka nic nigdy w rękach nie trzymałaś, to mogłabyś powiedzieć: „Nie mogę”. Ale przecież po to, aby zdjąć z siebie zniszczalnego człowieka, potrzebna nie fizyczna siła – potrzebna pokora.

Jedz niesmaczne i rozkoszuj się Chrystusem.

Samolubstwo – to także pragnienie jeść i odpoczywać więcej niż to konieczne. Po-dobremu, dla ciała trzeba dawać tylko to, co jest mu niezbędne. Jedna sprawa pożądanie i druga to konieczna potrzeba. Jedno – pragnienie rozkoszy dla ciała, i drugie – potrzeba w niezbędnym. Przypuśćmy, przede mną stoją dwa talerze, w każdym jedzenie jednakowe pod względem witamin, ale w jednym smaczniejsze, niż w drugim. Jeśli będę woleć smaczniejszy pokarm – to właśnie będzie samolubstwo. Ale jeśli wybiorę pokarm smaczniejszy, aby wzbudzić w sobie apetyt, ponieważ z powodu choroby cierpię na brak apetytu, to będzie w tym rozsądek.

Ciało, ten „zły celnik”, jak mówi abba Makarij, może żądać więcej, niż mu trzeba, w zależności od tego, do czego przyzwyczaił się organizm. Jeśli u człowieka żołądek jest niewielki, to mu i pościć jest łatwiej, a jeśli nie, to on staje się niewolnikiem swego żołądka, ponieważ żołądek trzeba czymś napełniać. Weź, na przykład, grubego człowieka: w jego żołądku cały magazyn, jemu, co najmniej, pół cielaka trzeba zjeść, aby nasycić się, a potem jeszcze i wypić ze dwa wiadra wody!

- A przedtem, geronda, ludzie byli fizycznie silniejsi czy oni bardziej siebie zmuszali?

- Oczywiście, i fizycznie byli trochę silniejsi, ale i zmuszali siebie bardziej. Starec Hadżi-Gieorgij swoim mnichom dawał trochę miodu i orzechów. A przecież wszyscy oni byli młodzi, po około piętnaście lat, okres aktywnego wzrostu, ale duchowo byli dorośli! Dzisiaj ludzie kierują się świecką logiką: „Nie trzeba dzieciom pościć, żeby nie zachorowały, powinny mieć wszystkiego pod dostatkiem, trzeba chronić je przed trudnościami”. Tak i żyją, biedaczyska, domagając się cały czas kotletów, ale nie mają od tego żadnego sensownego pożytku.

Kiedy człowiek raduje się, że nie je ze względu na miłość Chrystusową, wtedy on prawdziwie odżywia się. Jeśli on ze względu na miłość Chrystusową woli niesmaczne od smacznego, wtedy poprzez niesmaczne nasładza się Chrystusem.

Miłość do siebie niszczy miłość do bliźniego

- Geronda, dziś jeden staruszek z trudem próbował wejść po schodach do świątyni, i nikt mu nie pomógł, choć wielu przechodziło obok.

- I „kapłan… widząc go, przeszedł obok… i lewita… widząc, przeszedł obok” (Łk.10,31-32). Prawi oni… Nie wiedzą… nigdy nie słyszeli Ewangelii o dobrym samarytaninie! Co mogę powiedzieć? Siebie samych kochamy, a innych nie. Miłość do siebie niszczy miłość do bliźniego, i dlatego tak postępujemy. Ale kochający siebie nie żyje zgodnie z duchem Ewangelii. Jeśli by Chrystus myślał o Sobie, to siedziałby na Niebie, nie przychodziłby na ziemię, nie cierpiał, nie dałby się ukrzyżować ze względu na nasze zbawienie.

Dziś prawie we wszystkich ludziach jest samolubstwo, ale nie ma ducha ofiarności. Dziś panuje duch: „aby tylko dla mnie nie było źle”. Wiecie, jak ciężko jest patrzeć na otaczających! Niedawno w szpitalu byłem świadkiem takiej sytuacji: trzeba było podnieść leżącego chorego, żeby przenieść do innej sali; pielęgniarz nie ruszył się z miejsca, choć to była jego praca. „Nie mogę, boli mi krzyż”, – powiedział on obojętnie! Tak, widzisz, człowiek nieludzki! A brzemienna pielęgniarka wraz z inną wzięły i przeniosły go. O sobie one nie myślały. A ta i całkiem zapomniała o tym, że jest w ciąży, i rzuciła się na pomoc! Wiecie, jak ja się cieszę, patrząc na człowieka, który, sam będąc w trudnej sytuacji, poświęca się dla dobra innych! Bardzo raduję się! Serce triumfuje. Odczuwam pokrewieństwo z takim człowiekiem, ponieważ jest on bliski Bogu.

Inni niech przepadną całkowicie!

- Geronda, dziś wielu ludzi oczekiwało Was, a jeden młody człowiek nie poczekał i wszedł bez kolejki.

- Tak, wszedł i powiedział: „Ja muszę spotkać się z tobą. Ja byłem na Atosie, nie znalazłem ciebie tam i przyjechałem tu”. „Dobrze, – mówię mu. – Czy nie widzisz, że inni ludzie czekają? Może, teraz wszystkich zostawić i zajmować się tobą?” „Tak, ojcze”, – mówi. Wyobrażasz to sobie? Ludzie stoją na schodach, jabłko nie ma gdzie upaść, – chorzy, kobiety z małymi dziećmi… a ten nalega na swoim. I żeby była jakaś poważna sprawa, a to bzdurę jakąś niósł. Najważniejsze on, pozostali niech przepadną całkowicie!

Bywa, przychodzą ludzie i mówią. „Dziś, ojcze, módl się tylko za mnie i za nikogo innego”. Oto jakie roszczenie! Przecież to tak samo jakby mówić: „Tym pociągiem pojadę tylko ja, żeby w wagonach nie było nikogo więcej”. Ale przecież pociąg i tak jedzie, dlaczego więc i inni nie mieliby nim pojechać?

- Geronda, jak zrozumieć słowa Chrystusa: „Kto bowiem chce duszę swoją zbawić, straci ją” (Mt.16,25)?

- Chodzi o to, żeby człowiek „stracił” swoje życie w dobrym sensie. Aby nie liczył się on ze swoim życiem, a ofiarowywał je, poświęcał dla dobra innych. „Nikt niech nie szuka własnej korzyści, ale każdy korzyści bliźniego” (1Kor.10,24), – mówi apostoł Paweł. W tym cała podstawa duchowego życia: zapominać o sobie, w dobrym sensie, i zwracać się do innego, uczestniczyć w jego bólu i trudnościach. Trzeba nie szukać sposobu, jak by uniknąć trudności, ale znajdować możliwości pomóc innej osobie, uradować ją.

- Geronda, a jak zrozumieć, co potrzebne jest drugiemu człowiekowi, aby zrobić to dla niego?

- Postaw się na miejscu innego, wtedy zrozumiesz, co mu potrzebne. Jeśli będziesz siedzieć w swojej skorupie, to nie będziesz w stanie zrozumieć, co potrzebne innemu człowiekowi.

W naszych czasach większość myśli o tym, jak usiąść na miejscu innego, a nie jak postawić siebie na jego miejscu. Ja czasem obserwuję, jak niektórzy podchodzą do Priczastija (Eucharystii), wyprzedzając innych. Każdy z nich myśli: „Mam swoje sprawy, śpieszę się” – i nie myśli: „A czy godny jestem przyjąć Priczastije?” albo „może, inny człowiek śpieszy się bardziej niż ja?” Nic podobnego! Przyjmują Priczastije i spokojnie odchodzą. A przecież jeśli nawet nie wystarczy tobie Priczastija, to powinieneś cieszyć się, że dostało się ono innemu, a nie tobie. A jeśli u kapłana tylko jedna cząstka, jedna perła, i znajdzie się człowiek, bliski śmierci, któremu potrzebne jest Priczastije, to przecież trzeba tobie radować się, że nie ty przyjmiesz Priczastije, a on. Oto czego chce od nas Chrystus. Oto tak Chrystus i wchodzi w serce, napełniając człowieka radością.

Męka samouspokojenia

- Geronda, mam trudności z jedną siostrą.

- Wiesz o co chodzi? Wielu ludzi widzi, w czym inni ich uciskają, i nie widzi tego, w czym oni uciskają innych. Oni mają wymagania tylko wobec innych, nie wobec siebie. Ale logika duchowego życia w tym, aby zwracać uwagę na to, w czym ty uciskasz innych, a nie na to, w czym uciskają ciebie, dążyć do tego, co potrzebne jest innemu, a nie do tego, co potrzebne tobie. Czyż my przyszliśmy do tego życia odpoczywać albo dla wygodności i komfortu? Na ten świat przyszliśmy nie po to, aby wesoło spędzić czas, ale żeby oczyścić siebie i przygotować się do drugiego życia.

Jeśli my myślimy tylko o sobie i robimy tylko to, co nam się chce, to potem zaczynamy chcieć, aby i inni myśleli o nas, służyli nam, pomagali… czyli tak, aby zawsze było dobrze nam „Ja tak chcę”, – mówi jeden, „A ja inaczej”, – mówi drugi. Każdy dąży do tego, co mu się podoba, ale nie znajduje spokoju, ponieważ prawdziwy pokój przychodzi wtedy, kiedy człowiek myśli nie o sobie, a o innych.

W czasie okupacji w 1941 roku my, ratując się przed Niemcami, którzy niszczyli wsie, palili i mordowali, uciekliśmy z Konicy w góry. Tego dnia, kiedy Niemcy weszli do Konicy, dwaj moi bracia rankiem zeszli z góry na równinę spulchniać kukurydzę w ogrodzie. Usłyszawszy, że przyszli Niemcy, ja rzuciłem się do matki: „Mamo, ja zbiegnę na dół i uprzedzę braci”. Ona mnie nie puszczała, bo wszyscy jej mówili: „Ci i tak zginęli, chociaż tego nie puszczaj, bo i jego stracisz”. „Nie, to nie tak”, – pomyślałem. Włożyłem żołnierskie buty i pobiegłem w dół do ogrodu. W pośpiechu nie zdążyłem dobrze zawiązać butów, i, kiedy biegłem przez pole, które niedawno polano, one spadły mi z nóg i ugrzęzły w błocie. Porzuciłem je i pobiegłem boso wzdłuż rzeki, a tam pełno ostu. Około godziny w letnim upale biegłem po kłującej trawie i nie odczuwałem żadnego bólu. Przybiegam na ogród do braci, krzyczę: „Niemcy przyszli, musimy się ukryć”. I tu widzimy idących uzbrojonych żołnierzy niemieckich. „Spulchniajcie dalej, – mówię do braci, – a ja będę udawał, że pielę i przerzedzam kukurydzę”. Niemcy przeszli obok i nawet nic nie powiedzieli. Dopiero potem zauważyłem, że moje nogi całe są w ranach od cierni, a do tego momentu nawet nic nie odczuwałem. W tym biegu była radość! Radość samopoświęcenia. Czyż mogłem zostawić swoich braci? A gdyby z nimi coś się stało? To potem męczyłoby mnie sumienie. Nawet gdybym nie miał sumienia, to i tak potem doznawałbym męki samouspokojenia.

Samolubstwo pozbawia nas pokoju i radości

- Geronda, z jakiego powodu nie ma we mnie ducha pokoju na stałe?

- Ty nie uwolniłaś się od swego „ja”, jeszcze jesteś więźniem swego zniszczalnego człowieka. Postaraj się uśmiercić swoje „ja”, inaczej ono zniszczy ciebie. W kim żyje samolubstwo, ten nie może mieć pokoju, spokoju duszy, bo wewnętrznie jest on zniewolony. Taki człowiek wszystko robi, jak żółw, i porusza się, jak żółw. Czy żółw może swobodnie wystawić głowę? Przez większość czasu on siedzi w swoim pancerzu.

- Teoretycznie wydaje mi się, że ja pracuję nad sobą, ale w rzeczywistości…

- W rzeczywistości trudno. Oto tu właśnie i jest uciskany nasz stary zniszczalny człowiek. Ale jeśli nie będziemy z gorliwością i rozsądkiem uciskać naszego ulegającego zniszczeniu człowieka, to on wysadzi w powietrze cały gmach naszego życia duchowego.

- Geronda, a jak wygląda piekło?

- Opowiem ci pewną historię, którą kiedyś usłyszałem. Pewnego razu jeden prosty człowiek poprosił Boga, aby pokazał mu raj i piekło. I oto pewnej nocy we śnie ten człowiek usłyszał głos „Chodźmy, ja pokażę tobie piekło”. Wtedy znalazł się on w pokoju. Po środku stał stół, przy nim siedziało wiele ludzi. Na stole był garnek pełen jedzenia. Ale ludzie byli głodni: oni czerpali długimi łyżkami z garnka, ale nie mogli donieść łyżki do ust. Dlatego jedni z nich warczeli, drudzy krzyczeli, trzeci płakali… Potem on usłyszał ten sam głos „Chodźmy, teraz ja pokażę tobie raj”. Wtedy on znalazł się w drugim pokoju, gdzie stał taki sam stół z garnkiem, i wokół niego też siedzieli ludzie z długimi łyżkami. Jednak wszyscy byli syci i weseli, ponieważ każdy z nich czerpiąc z garnka pokarm, karmił swoją łyżką innego. Teraz ty rozumiesz, jak możesz jeszcze w tym życiu doznać raju?

Czyniący dobro raduje się, bo pocieszany jest Boskim pocieszeniem. A czyniący zło cierpi, i ziemski raj przemienia w ziemskie piekło. Jeśli w tobie jest miłość, dobroć – jesteś aniołem, i dokąd byś nie poszła i gdzie byś nie była, niesiesz z sobą raj. A jeśli w tobie żyją namiętności, złośliwość – znaczy jest w tobie diabeł, i dokąd byś ty nie poszła i gdzie byś nie była, niesiesz z sobą piekło. Już w tym życiu zaczynamy doznawać (odczuwać) raj albo piekło.

Rozdział 2. Wolność od niewoli samolubstwa

Cel trudu ascetycznego: zdjęcie z siebie swego ulegającego zniszczeniu człowieka

- Geronda, jak mam pokonać samolubstwo? Moje cielesne siły są ograniczone, i trudno mi we wszystkim mieć samowyrzeczenie i działać z poświeceniem siebie.

- „Ofiara Bogu duch skruszony: serce skruszone i pokorne Bóg nie poniży (nie wzgardzi nim)” (Ps.50,19). Nie można pokonać samolubstwa, jedynie podnosząc za kogoś jego ciężki worek – tego Bóg od ciebie nie wymaga, bo nie masz wystarczających sił fizycznych. Ale egoizm można pokonać pokorą, znosząc obrazy i niesprawiedliwości. A jeśli dodać do tego jeszcze trochę trudu fizycznego, w imię miłości i miłosierdzia, wiesz, jaka pomoc od Boga przychodzi?

- Geronda, jaki jest związek między trudem cielesnym, ascetycznym i odcięciem namiętności?

- Cielesny trud podporządkowuje ciało duchowi. I post, i czuwanie, i każdy inny wysiłek ascetyczny, dokonywany w imię miłości do Chrystusa, gdy towarzyszy mu walka z namiętnościami duszy, jest pożyteczny. Bo jeśli człowiek nie wykorzeni namiętności duszy: dumy, zawiści, gniewu, – a tylko bezmyślnie dręczy ciało, to on jedynie karmi swoje namiętności dumą, pychą. Namiętności duszy wyrządzają nam więcej szkody, niż obfitość ciała: otyłość ciała – to obrzęk łagodny, a namiętności duszy – to obrzęk złośliwy. Ja nie mówię, że wysiłek cielesny jest niepotrzebny, po prostu chcę, aby ludzie uświadomili sobie istotę trudu ascetycznego, która polega na zdjęciu z siebie swego starego ulegającego rozkładowi człowieka.

- Geronda, jak należy trudzić się we wstrzemięźliwości?

- Trudzić się trzeba w następujący sposób: trzeba dawać swemu organizmowi to, co jest mu niezbędne – sen, pokarm itd. Następnie zadaniem człowieka jest odciąć swoje namiętności duszy: pożądanie, egoizm, zawiść itd. A potem już przechodzić do powstrzymania się w jedzeniu, w spaniu. W takim przypadku trud cielesny będzie uzasadniony.

- Geronda, jak człowiek może zrozumieć, gdzie jest granica jego możliwości i gdzie samolubstwo?

- Człowiek powinien obserwować siebie i wypróbowywać. Metodą prób on może ocenić i zrozumieć swoje możliwości. Niedoświadczony sprzedawca waży to mniej, to więcej, ale z czasem wie już, czego i ile trzeba kłaść. W każdym razie, póki człowiek jest młody, on może surowiej trudzić się w ascezie. Im starszy on się staje, tym mniej ma sił, i nie może już siebie zbytnio obciążać. Jeśli przesadzi (będzie nadgorliwy), to może i zdrowiu zaszkodzić. Dlatego od czasu do czasu trzeba przeprowadzać kontrolę swoich fizycznych możliwości i dostosowywać się do swego nowego stanu.

- Czasem, kiedy czuję, że siły mi się wyczerpały, ogarnia mnie strach, i nic nie mogę robić. Może, to od samolubstwa?

- Kiedy ty czujesz wyczerpanie sił, to przyjrzyj się, co jest tego przyczyną, czy nie jest to od choroby. Jeśli nie od choroby, to, może, od niewyspania się – i trzeba więcej zjeść i odpocząć. Jeśli nie to i nie drugie – znaczy że to pokusa. Podnoś się, bierz się za robotę i pokonasz pokusę.

- Geronda, czy trzeba nadmiernie wysilać się przy pracy? Może, oszczędzając siebie, ja odpędzam Łaskę Bożą?

- Nie, duraszka (głupiutka)! Trzeba obserwować siebie i powstrzymywać się, zanim nadejdzie moment, kiedy stracisz już siły.

- Ale wydaje się mi, że ja jeszcze nigdy w swoim życiu nie spełniłam powiedzianego przez świętych ojców: „Oddaj krew i przyjmij Ducha”.

- Jaką krew ty możesz dać? Tobie samej krew jest potrzebna… Całą uwagę zwróć na namiętności duszy.

Nie trzeba zbytnio troszczyć się o komfort

- Geronda, kiedy ja mówię, że mogę pracować tyle-to i że jest to granica moich możliwości, to mówię to z samolubstwa?

- Im dłużej człowiek siedzi bezczynnie, tym bardziej słabnie, a im więcej pracuje, tym silniejszy się staje. Oprócz tego że pracą odpędza on od siebie smutek, jeszcze i pomaga sobie duchowo.

Celem jest – aby człowiek bardziej cieszył się z niedogodności i trudności, niż z komfortu. Gdybyś wiedziała, jak żyją na Atosie niektórzy starcy i jakiej radości doświadczają! Wiesz, jakie samowyrzeczenie miał pewien starec, żyjący około kilometr od mojej celi, wysoko na górze, na stromym zboczu. Biedaczek na czworaka schodził ścieżką, kiedy trzeba mu było zejść do starca, żyjącego niżej. Chcieli zabrać go do monasteru, żeby wygodniej było opiekować się nim, ale on nie zgadzał się. Potem wszyscy zaczęli mówić: „Przecież on w urojeniu”, ponieważ ten starec żył w celi sam. Pewnego razu on przyszedł do mnie i opowiedział, dlaczego nie chciał odchodzić do monasteru. Kiedyś u nich w celi nie było świątyni, on długo namawiał swego starca aby zbudować świątynię, i w końcu jego starec powiedział: „Dobrze, dawaj zbudujemy, ale ty już nie będziesz mógł odejść z tego miejsca, bo świątynia będzie miała swego Anioła-stróża, a jego samego zostawiać nie można”. Ten obiecał, że nigdy nie odejdzie z celi, i oni zbudowali świątynię. W końcu cela, w której żył starec, zawaliła się, i on zaczął żyć w świątyni. Tam i spał, siedząc na stasydii*. Oto jakie samowyrzeczenie! Ja zaniosłem mu jakieś ubranie, bo w ogóle nic u niego nie było. Był on jeszcze chory – ciągle męczyły go bóle brzucha. Raz posłałem do niego znajomego lekarza. Ten poszedł ze swoim kolegą, ale zastali starca już martwego: on siedział w stasydii, owinięty kocem. Oto jak odszedł człowiek do Pana!

Życie w surowych warunkach ze względu na miłość Chrystusa przynosi w serce czułość Chrystusową. Boska rozkosz zradza się z cielesnych cierpień. Święci ojcowie oddali krew i przyjęli Ducha. Potem i trudem zdobyli łaskę. Wyrzekli się swego „ja” i znaleźli je w rękach Bożych.

Ja wzruszam się, kiedy czytam synaksarion** świętych ascetów góry Synaj. Pięć tysięcy ascetów żyło na Synaju, a ilu jeszcze na Atosie! Przez tysiąc lat iluż ojców uświęciło się! A wyznawcy i męczennicy ile cierpień przecierpieli! A my narzekamy przy pierwszej najmniejszej trudności. Chcemy bez trudu osiągnąć świętość. Samowyrzeczenie – rzadkość. Nawet my, mnisi, nie rozumiemy, że dobra zdobywane są przez trud, i oszczędzamy siebie, usprawiedliwiamy i znajdujemy okoliczności łagodzące. To stąd i pochodzi zło. Diabeł pomaga każdemu człowiekowi znaleźć usprawiedliwienie, a lata mijają.

Dlatego nie warto zapominać i o śmierci. A jeśli i tak trzeba umierać, to i o ciało zbytnio troszczyć się nie warto, nie w tym sensie, że doprowadzać je do choroby, ale w tym, aby nie troszczyć się zbytnio o komfort.

*Stasydia – mebel do stania i siedzenia w cerkwi greckiej

** Synaksarion (gr. Συναξάριον, od συναγειν – zbierać razem) – księga liturgiczna zawierająca krótkie życiorysy świętych na każdy dzień roku liturgicznego (w roku przejściowym). Używana w kościele prawosławnym i kościołach przedchalcedońskich. W Kościele katolickim jej odpowiednikiem jest Martyrologium, odczytywane zazwyczaj w klasztorach.

Dla kogo ty chronisz swoje „ja” – dla siebie samego?

- Geronda, przychodzi mi do głowy myśl, że w tym, że ja szybko się męczę, winna jest nie tylko moja cielesna słabość.

- Tak, gdyby w tobie był Boski ogień, to wszystko byłoby inaczej.

- A jak mogę zdobyć ten Boski ogień?

- Trzeba zapomnieć o sobie i myśleć o innych.

- Wydaje mi się, że trudno jest czynić tak cały czas.

- Przynajmniej, postaraj się myśleć i troszczyć się o innych tyle, ile myślisz i troszczysz się o sobie. Tak stopniowo dojdziesz do tego, że staniesz się obojętna wobec siebie, w dobrym sensie, i będziesz ciągle myśleć o innych. Wtedy i Bóg będzie o tobie myśleć, i ludzie. Tylko nie rób tego ze względu na to, aby inni myśleli o tobie!

- Wychodzi, że męczy mnie moje własne „ja”?

- No, oczywiście! Odrzuć swoje „ja”. Jeśli odrzucisz – wzniesiesz się. Po co ono tobie, dla kogo ty je chronisz? Dla siebie? Część miłości, którą zostawiasz sobie, ty odejmujesz od całkowitej i bezgranicznej miłości, którą koniecznie trzema mieć wobec innych.

- Geronda, jak mam odrzucić swoje „ja”?

- Na ile można, wyłącz swoje „ja” z tego, co robisz, umieść w swoim sercu innych. To, czego pragniesz dla siebie, oddawaj innym. Oddawaj, oddawaj, nie myśląc o sobie. Im więcej będziesz oddawać, tym więcej będziesz otrzymywać, ponieważ Bóg będzie tobie obficie dawać Swoją łaskę i miłość. On zacznie ciebie bardzo kochać, a ty Jego, bo przestaniesz kochać siebie, swoje „ja”, które wymaga, aby karmiły je pycha i egoizm, a nie Łaska Boża, dająca duszy wszystkie niezbędne soki, przemieniająca ciało boską przemianą i zmuszająca człowieka promienieć niematerialnym światłem. Będę modlić się, abyś ty szybciej odczuła to, o czym mówię, i uwolniła się od męki samolubstwa.

- Geronda, a czy może być tak, że ja będę walczyć z samolubstwem, ale w moich uczynkach mimo wszystko będzie przeświecać moje „ja”?

- Wszystko zależy od tego, jak się trudzisz. To, co brudne i obrzydliwe, człowiek wyrzuca, ale najpierw trzeba zrozumieć, że to naprawdę jest brudne i obrzydliwe. Nie odczuwszy obrzydzenia, nie wyrzucisz. Aby odrzucić ulegającego rozkładowi człowieka, trzeba odczuć do niego obrzydzenie. Na sparaliżowanych nogach nie można iść do przodu.

Kiedy jest samowyrzeczenie, Bóg daje Swoją łaskę

- Geronda, kiedy ja myślę o tym, jak święci przymuszali siebie, męczy mnie sumienie, wydaje mi się, że ja siebie oszczędzam.

- Kiedy człowiek, trudząc się w ascezie pokornie, gorliwie i rozsądnie, wykracza poza granice swoich możliwości, wtedy zstępuje na niego nadprzyrodzona Boska siła.

- Geronda, co ma na myśli abba Warsonofij, mówiąc: „Nie szukaj cielesnego spokoju, jeśli nie pośle go tobie Pan”?

- Przez to chce on powiedzieć, że nie trzeba szukać dla siebie spokoju, wygody. Przede wszystkim potrzebne jest samowyrzeczenie, a za nim podążają obfite dary Boże, ponieważ, jeśli jest samowyrzeczenie, wtedy Bóg podaje człowiekowi Swoją łaskę.

Kiedy w człowieku jest duch ofiarności, wtedy otrzymuje on Bożą pomoc, Bóg troszczy się o niego. Odpowiednio do miary samoofiarności i modlitwy za bliźnich człowiek otrzymuje i pomoc od Boga.

Pewnego razu późnym wieczorem szedłem z monasteru Stawronikity do celi ojca Tichona, którą porządkowałem, mając zamiar osiedlić się tam. Po drodze zatrzymał mnie człowiek. Na plecach miałem ciężki worek, w dodatku mżył deszcz, a ja stałem i słuchałem. Już ściemniło się, a on ciągle mówił i mówił nie przestając. Przemokliśmy na wskroś. W pewnym momencie przyszła mi myśl: „Jak ja znajdę swoja celę? Noc, błoto, droga trudna, i latarki nie ma”. Ale jak przerwać człowiekowi? Zapytałem go, gdzie zamierza nocować. On powiedział, że w sąsiedniej celi. Tak staliśmy do północy. W końcu pożegnaliśmy się. Ja poszedłem swoją drogą, ale tylko wszedłem na ścieżkę, prowadzącą do celi, poślizgnąłem się i zwaliłem się w krzaki. Buty poleciały w dół, worek zaczepił się za gałęzie, a sutanna zadarła się do szyi. Nic nie widać. Wtedy powiedziałem sobie: „Lepiej zostać tu. Odmówię powieczerze, połunoszcznicę, jutrznię, a tam, oto zaświta i do celi dojdę. A ten biedak, czy znajdzie on drogę?” Jak tylko doszedłem do „Wspomnij mnie Boże, według wielkiego miłosierdzia Twego”, nieoczekiwanie, jak promień reflektora, silne światło oświetliło cały parów! Znalazłem buty i mogłem iść. Ścieżka była oświetlona, doszedłem do celi, znalazłem i klucz od zamka, a był on taki maleńki i schowany tak daleko, że nawet w dzień z trudem bym go odnalazł. Wszedłem do świątyni, zapaliłem tam wszystkie łampadki, I wtedy światło znikło – było ono już nie potrzebne!

2 część

Duma, hardość – korzeń grzechu

„Dumny oddzielony jest od Boga, ponieważ duma – zły przewodnik, izolator, nie przepuszczający Łaski Bożej i oddzielający nas od Boga”

Rozdział 1. Duma – generalny sztab namiętności

- Geronda, ja jestem zazdrosna, pamiętliwa, osądzam, gniewam się…

- Zazdrość osądzanie, gniew, pamiętliwość itd. pochodzą od dumy. Duma – to, tak powiedzieć, generalny sztab wszystkich namiętności. Pokonując dumę, pokonujesz wszystkie namiętności, i do serca przychodzą pokora i miłość. Dlatego, myślę, wystarczy skupić się na dumie, rozwinąć front w jej kierunku. Skoncentrować cały ogień na cytadeli dumy, oddzielającej nas od Boga. Wróg, kiedy chce zdobyć państwo, główne uderzenie zadaje stolicy. Jeśli uda się zdobyć stolicę – uważaj, że zdobyłeś całe państwo.

- Geronda, komy spokrewniony jest dumy?

- Temu, kto za tymi murami, diabłu… Choć diabła pokonać jest łatwiej, niż tego drugiego, dla niego wystarczy ukorzyć się; a drugiego, nawet jeśli ukorzysz się przed nim i poprosisz o przebaczenie, mimo wszystko nie możesz zmiękczyć. On powie tobie: „Ty udajesz!”

U kogo więcej pokory, u tego bogatsza duchowa treść. Dumny nie ma wewnętrznej treści. On jak niedojrzały kłos, stoi prosto, a dojrzały pochyla głowę w dół. Zamroczony dumą człowiek nie tylko wewnętrznie jest niespokojny, ale i zewnętrznie zatrwożony i szumny. Wszystkie jego uczynki, jak balonik: diabeł go najpierw nadmuchuje, a potem przebija, i balonik z szumem pęka.

Duma – haniebna i straszna rzecz, przecież ona Aniołów zamieniła w demonów! Ona wypędziła nas z raju na ziemię, a teraz z ziemi próbuje wysłać do piekła.

Kiedy my nie odczuwamy dumy

- Geronda, ja nie odczuwam dumy, gdy jestem dumna z czegoś konkretnego.

- Znaczy, masz dumę w ogóle. Diabeł często przedstawia rzeczy zamaskowane, i człowiek nie rozumie, kiedy postępuje hardo. Ale jeśli będzie on uważny wobec siebie, to zrozumie, kiedy działa z pychą. On może nie odczuwać całej pychy, która w nim jest, ale choćby część jej on odczuwa, może rozpoznać, jeśli dozna poczucia egoistycznego zadowolenie i wyższości nad innymi.

- A jeśli człowiek w ogóle nie rozumie, że jest w nim duma (hardość, pycha), co wtedy się dzieje?

- Wtedy zaczynają działać prawa duchowe. Człowiek pyszni się, upada i upokarza się. Znów pyszni się, znów upada i znów upokarza się. I tak trwa przez całe życie: pycha – pokora, pycha – pokora. Takie upokorzenie się nie jest cnotą, a rezultatem działania praw duchowych. Człowiek upokarza się, sam tego nie chcąc i nie wyciągając dla siebie żadnych wniosków. Jest to stagnacja, stan zastoju, człowiekowi po prosu dawana jest możliwość zrozumienia, że coś jest z nim nie tak. Na przykład, mówisz do siostry: „Ta ikona tobie dobrze wyszła”. Jeśli ona nabierze pychy, to następnym razem, kiedy trzeba będzie namalować druga ikonę, pomyśli „Tę ikonę namaluję lepiej, żeby Starec znów mnie pochwalił”. I patrzysz, zamiast ikony wychodzi jej karykatura. Ja ją poprawiam, a ona znów mówi sobie: „Tym razem zrobię dokładnie tak, jak powiedział mi Starec, i on mnie pochwali”, i znów wychodzi karykatura.

- Geronda, a czy jej samej jej ikona może wydawać się piękną?

- Oczywiście, może. Jej samej jej bazgranina może wydawać się arcydziełem, ona przyjdzie i będzie z radością mówić mi: „Jak teraz, geronda? Ikona wyszła piękna?” Ja jej wyjaśnię, że jej praca – bazgranina, wtedy zrozumie.

- A jeśli nie zrozumie?

- Jeśli nie zrozumie, znaczy, duma stwardniała i ona będzie popełnić te same błędy. Co byś nie mówił, będzie stać na swoim.

- Geronda, a jeśli ja umysłem odczuwam hardość, a serce pozostaje głuche?

- Od tego i zacznijmy, i stopniowo przyjdzie uzdrowienie. Lekarz najpierw stawia diagnozę, a dopiero potem przystępuje do leczenia.

Hardość przenika wszędzie

- Geronda, to dobrze, kiedy przy wypełnianiu moich mnisich obowiązków pojawiają się niewielkie trudności – ja odczuwam z tego korzyść. Może, w tym też jest pycha?

- Jeśli człowiek jest nieuważny, on może pysznić się, leżąc na łóżku i nic nie robiąc. Pociąg może zlecieć pod stok i w prawo i w lewo. Diabeł nas łapie i z tej i z drugiej strony. Niektórzy mnie pytają: „Na co mam zwrócić uwagę, aby nie wpaść w pychę?” To tak jakby zapytać: „Gdzie mogę upaść, tu czy tam?” I tu możesz upaść i tam, i z prawej strony i z lewej, i ze schodów możesz spaść, i z krzesła i z ławki. W każdej chwili i przy każdych okolicznościach potrzebna jest uwaga, ponieważ hardość przenika wszędzie.

- Geronda, a czy może człowiek pysznić się, nic nie mając?

- Czasem taki człowiek może pysznić się bardziej od innych. Kiedy żyłem w monasterze Stomion w Epirze, to dowiedziałem się tam o pewnym staruszku-pastuchu. On nie miał rodziny, i przenosił się z miejsca na miejsce. W końcu przygarnął go do siebie drugi pastuch, umieściwszy w chatce, gdzie trzymał gałęzie dla swoich kóz. On nie pozwalał temu staruszkowi rozpalać ognia, żeby nie zapaliły się gałęzie. I tak żył ten starzec w zimnej chacie, spał w kącie na dwóch deskach, na które kładł stary materac. Usłyszawszy o nim, poszedłem go odwiedzić. On wyglądał całkiem źle. Ja zapytałem pewną biedną kobietę, ile ona zechce, aby go umyć. „Nic, tylko mydło daj”, – odpowiedziała. Drugi raz odwiedziłem go, gdy jadł obiad. Skończywszy jeść, on popatrzył na mnie, odwrócił talerz do góry dnem i dumnie oświadczył: „Oto jaka mądrość w głowie mojej, ojcze! A to tu psy, koty”. Przewrócenie talerza do góry dnem, aby nie oblizywały go psy i koty, on uważał za osiągnięcie. Jakby w kosmos poleciał. To jest pycha, hardość! Żył nie wiadomo jak, a pysznił się, był hardy!

Harde myśli

- Geronda, co trzeba robić, kiedy przychodzą nam do głowy harde myśli?

- Jak inni ludzie śmieją się, kiedy widzą w nas hardość, tak i my powinniśmy śmiać się z myśli hardości.

- A czy pokornemu człowiekowi przychodzą harde myśli?

- Przychodzą, ale on śmieje się z nich, ponieważ wie, kim on jest naprawdę.

- Geronda, ja gdzieś czytałam, że harde myśli trzeba natychmiast odpędzać, jak i niepotrzebne.

- Niepotrzebna myśl rozpoznawana jest od razu, a żeby rozpoznać myśl hardą, potrzebna jest trzeźwość. Na przykład, jeśli podczas modlitwy w umyśle pojawi się niepotrzebny pomysł, ty go rozpoznasz i od razu wygonisz: „No-już wynoś się stąd”. Ale jeśli w cerkwi przyjdzie ci myśl, że dobrze przeczytałaś Psałterz, to potrzebna jest trzeźwość, aby ją rozpoznać i przepędzić.

- Ale przecież w większości przypadków myśl dumy pojawia się w mgnieniu oka. Jak zdążyć wprowadzić do umysłu pokorną myśl?

- Przygotowywać się trzeba zawczasu. „Przygotuj się i nie trwóż się” (Ps. 118,60), – mówi prorok Dawid. Myśli hardości (dumy, pychy) przychodzą błyskawicznie – to stara sztuczka diabła. A ty zastosuj inną sztuczkę – stale uprawiaj pokorne myśli, aby wyprzedzić go.

Tylko pokorne myśli przynoszą pokorę, i tylko z pokorą odchodzi duma. Pewien kaznodzieja opowiadał mi, że pewnego razu przygotował bardzo dobre kazanie. Wszedł na ambonę i zaczął mówić, mówił bardzo pięknie. W pewnym momencie w jego umyśle przemknęła harda myśl, i on pomylił się. Wybuchnął płaczem i zszedł z ambony skompromitowany. Potem długo nie mógł wygłaszać kazań – stał się niezdatny. Ja powiedziałem mu: „To stało się z tobą z powodu pychy. Stałeś się dumny, i dlatego Łaska Boża odeszła. Teraz z pokorą zacznij wszystko od początku. Kiedy nadejdzie czas wejść na ambonę, mów sobie: „Jeśli ja pomylę się, znaczy, dla mojej korzyści duchowej trzeba znów stać się pośmiewiskiem”. I jeśli nagle znów zaczniesz płakać, to ludzie pomyślą, że płaczesz ze wzruszenia, i nie ulegną pokusie, a otrzymają korzyść. Tak więc nie bój się”. I, rzeczywiście, on wrócił do swego zajęcia i zaczął z pokorą głosić kazania zawsze gotów do poniżenia.

Rozdział 2. Hardość różnorodna

Ukryta hardość

- Geronda, Wy powiedzieliście, że jest we mnie ukryta duma (hardość). Czym jest ukryta hardość?

- To wewnętrzna hardość. A wewnętrzna hardość znacznie gorsza jest od zewnętrznej.

- A czym zewnętrzna hardość różni się od wewnętrznej?

- Zewnętrzna hardość (duma) jest zauważalna i dlatego łatwa jest do wyleczenia. Człowieka, mającego zewnętrzną dumę, można rozpoznać po ubraniu, po ruchach (chodzie), i po rozmowie. Ale bywa, że powiesz mu kilka słów, i on, jak widzisz, zaczyna poprawiać się. A ukryta duma jest bardzo podstępna i dlatego trudna do wyleczenia. Ona ukrywa się głęboko, otaczający jej nie widzą, i jedynie doświadczony człowiek jest w stanie ją rozpoznać. Na ukrytą dumę cierpią, głównie, ludzie życia duchowego. Zewnętrznie oni mogą wydawać się pokornymi i czcigodnymi, pobożnymi, a w duszy ukrywać taką dumę (hardość), że bądź zdrów! Tak że, tangałaszka może być odziany i w łachmany…

- A człowiek, mający ukrytą hardość, odczuwa ją?

- Jeśli obserwuje siebie, do odczuwa.

- Wydaje mi się, że mający skrytą hardość nie odczuwa w duszy spokoju.

- Spokoju od Boga nie odczuwa, nawet nie wie, co to takiego, ale uspokaja swoje myśli.

- Geronda, co może pomóc mi rozpoznać ukrytą dumę i jak walczyć, aby jej się pozbyć?

- Wyobraźmy, że ty gorliwie trudzisz się w ascezie i pomysł mówi tobie, że czynisz coś wielkiego, że jesteś cnotliwą osobą. Jeśli tak, to jest w tobie duma (hardość, pycha), ale ją ukrywasz. Jeśli przyjrzysz się uważnie, to zobaczysz, że zadowolenie, którego doświadczasz, jest fałszywe. Aby ukryta duma odeszła, musisz znienawidzić ten fałsz i wypędzić to od siebie. Ludzie brzydzą się tymi, w kim jest zewnętrzna duma, i przez to pomagają im poprawić się. A ci, u kogo wewnętrzna, ukryta, duma, aby uwolnić się od niej, muszą sami poczuć do siebie obrzydzenie. Poza tym, jeśli ty dajesz innym prawo czynić tobie uwagi, to tym też sobie pomagasz, bo ukryta duma wychodzi na zewnątrz, staje się jawną, a potem stopniowo znika.

Egoizm – nieposłuszny syn hardości (pychy, dumy)

- Hardość i egoizm – to różne namiętności?

- Hardość, egoizm, próżne samochwalstwo – to jedna i ta sama namiętność, tylko w różnych jej odcieniach i przejawach. Szatański stopień hardości nazywany jest hardością.

Egoizm – nieposłuszny syn hardości. Egoista zawsze obstaje przy swoim. Ale jak drzewa, które, nie uginając się pod naporem wiatru, w końcu łamią, się, tak i egoista rozbija sobie łeb, dlatego że nie ustępuje. Egoizm – wielkie zło! Choć egoista i nie znajduje spokoju, mimo wszystko stoi przy swoim! Na przykład, Ariusz. Matka mówiła mu: „Tyle ludzi twierdzi, że ty nie masz racji, czyż ty nie rozumiesz?” „Wiem, – odpowiedział on, – ale nie mogę podporządkować się ich zdaniu”. Egoizm Ariusza nie pozwolił mu uznać swego błędu.

- Czyż było mu obojętne, że on tylu ludzi wciągnął w swoją herezję?

- To go nie interesowało. „Jeśli ja przyznam się do błędu, – mówił on, – to utracę szacunek swoich zwolenników”. I im bardziej on zdawał sobie sprawę, że jest w błędzie, tym aktywniej próbował przekonać innych o swojej racji. Straszna rzecz egoizm!

- Geronda, a czym egoista różni się od hardego?

- Egoista ma zaciętość, upór, a hardy może nie mieć ani tego, ani drugiego. Na przykład, w cerkwi podchodzicie do ikon po kolei, wszyscy wiedzą, kto za kim idzie. Jeśli u jakiejś siostry jest egoizm i druga siostra wyprzedzi ją, to ta tak nadmie się, że nie pójdzie przyłożyć się do ikony. „Jeśli ona mnie wyprzedziła, – powie, – ja w ogóle nie pójdę przyłożyć się”. A jeśli u niej jest hardość, to też obrazi się, ale nie okaże tego, a nawet jeszcze i innym, jakoby z uprzejmości, ustąpi miejsce: „Przechodźcie! I ty przechodź, i ty!”

- Geronda, co mam robić, kiedy naruszają moją godność?

- Kiedy ranią twój egoizm, nie trzeba śpieszyć mu z pomocą. Zostaw go, niech sobie umiera. Jeśli egoizm umrze, to dusza zmartwychwstanie.

- A jak umiera egoizm?

- Trzeba pogrzebać swoje „ja”, niech gnije i zamienia się w nawóz, aby na nim wyrosły pokora i miłość.

Wysokie mniemanie o sobie

- Geronda, dlaczego ja łatwo popadam w pychę?

- Jeśli łatwo wpadasz w pychę, to znaczy, że masz wysokie mniemanie o sobie. Myślisz, że coś sobą reprezentujesz. Człowiek nie byłby dumny, jeśli by nie myślał, że coś sobą reprezentuje. I ponieważ uważasz się za osobę wybitną, to i pysznisz się z najmniejszego powodu, jak hipertonik, u którego w mgnieniu oka podskakuje ciśnienie, gdy tylko trochę zdenerwuje się.

- Geronda, u mnie znów zobojętniało serce. Dlaczego ze mną tak się dzieje?

- Ponieważ u ciebie głowa nie zakręcona jak należy i hula w niej wiatr wyniosłości. Ja stawiam zatyczkę, zakręcam, a ty ją wyrywasz. Teraz musimy wstawić większą zatyczkę i zakręcić ją mocniej. Wiesz, jakie dary mogłabyś otrzymać od Chrystusa, gdybyś nie miała tej ułomności? Kiedy tracimy uwagę, to niezauważalnie przychodzi diabeł, przebija nam głowę ostrzem wyniosłości, nadmuchuje, jak balon, i wypuszcza do góry.

- Temu, kto ma wysokie mniemanie o sobie, trudno jest dostrzec dobro w innych.

- To prawda. Człowiek, mający o sobie wysokie mniemanie, znajduje się we mgle pychy i nie ma ani duchowego zdrowia, ani wzroku, dlatego i nie może dostrzec talentów, jakie mają inni ludzie. Jak mogą przyjść wysokie myśli od Boga, jeśli jest on zajęty wysokimi myślami o sobie? Jeśli Chrystus ciut-ciut obróci w naszej głowie choć jedną śrubkę, to my natychmiast zaczniemy opowiadać bzdury. Jak już wysokie jest tu mniemanie o sobie?

Mający wysokie mniemanie o sobie jest poza sobą, taki człowiek jest szaleńcem. Trzeba płynnie opuścić się na ziemię, aby odnaleźć samego siebie, a inaczej tak i będziesz bujać w obłokach i tracić benzynę na próżno!

Pewność siebie (zarozumialstwo)

- Geronda, co znaczy „Jeśli Pan nie zbuduje domu, na próżno trudzi się budowniczy” (Ps.126,1)?

- To powiedziane jest o człowieczej pewności siebie. Kiedy podczas dokonywania wielkich postrzyżyn poddawanego postrzyżynom pytają: „Czy to wszystko… przecierpieć obiecujesz? – on odpowiada: „Tak, z pomocą Bożą”. Nie mówi: „Tak, sam wszystko zniosę”. Jeśli człowiek nie stawia przed sobą we wszystkim Boga, a mówi: „Ja sam to zrobię, ja swoimi siłami uczynię to-to”, wtedy on nawet jeśli łeb sobie rozbije, i tak nic nie zrobi.

- Geronda, ja bardzo sprawiam ból siostrom: one mi mówią jedno, a ja robię całkiem co innego.

- To dzieje się z tobą z powodu pewności siebie. Wydaje ci się, że ty muchy w locie chwytasz, a tak naprawdę łapiesz nie muchy, a powietrze! Podnosisz rękę i myślisz, że złapałaś muchę. „Ja złapałam”, – krzyczysz, a w garści jednak u ciebie pusto. Podnosisz drugą rękę. „Ja złapałam muchę”, – krzyczysz, a garść jednak znów pusta. Ty najpierw patrz, czy jest coś w garści, a dopiero potem mów: „Ja złapałam”.

- Siostry mówią, że im ze mną ciężko, ponieważ ja upieram się przy swoim zdaniu, ale ja tego nie zauważam.

- Wiesz o co tu chodzi? Kiedy masz określone zdanie, ty nie rozważasz: „Przyszła mi myśl, i ja nie wiem, słuszna ona czy nie”, ale uważasz, że twoje zdanie zawsze jest słuszne, i dlatego obstajesz przy swoim. Jesteś jak ta gospodyni, którą mąż poprosił o przygotowanie ośmiornicy, a u ośmiornicy brakowało jednej macki. „No co, gotowe? Ugotowana ośmiornica?” – pyta mąż. „Jaka ośmiornica? Siedmiornica!” – odpowiada żona. „Nie siedmio-nóg, a ośmiornica!” – „Nie ośmiornica, a siedmiornica!” W końcu mąż nie wytrzymał i, rozzłościwszy się na upartą żonę, wrzucił ją do studni. Ale i stamtąd ona dalej na palcach pokazywała „siedem, siedem, siedem”! Tak więc, mów, co myślisz, ale nie upieraj się przy swoim zdaniu.

- Ale ja często zauważam, że moje zdanie jest słuszniejsze, niż zdanie sióstr, z którymi razem pracuję.

- Z powodu twojej pewności siebie sprawy przedstawiają się tobie w takim świetle. Bądź akuratna: ten, kto ma w sobie zbyt logiczne podejście, ze swoim egoizmem i pewnością siebie może dojść do tego, że przestanie w ogóle kogokolwiek słuchać.

- A jak mam pozbyć się pewności siebie?

- Przyjrzyj się sobie, i zobaczysz, że nie masz nic swego, że nic nie możesz zrobić bez pomocy Bożej. Jeśli zrozumiesz, że to dobre, które ty robisz, – od Boga, a głupoty – twoje własne, to przestaniesz ufać sobie i pozbędziesz się pewności siebie.

Samochwalstwo (przechwalanie się)

- Geronda, w kim siedzi duma, ten zawsze ogłasza o dobru, które czyni?

- Ogłasza czy nie ogłasza, wszystko jedno siedzi w nim ukryte samozadowolenie! Któregoś dnia przyszedł do mnie pewien człowiek. Mówił ciągle o sobie i o sobie i jakiś czas powtarzał: „Mówię to na chwałę Bożą”. Opowiada-opowiada… „Mówię to na chwałę Bożą”. Ja ostrożnie zwracam uwagę: „Może, trochę i twojej chwały tu jest?” „A nie, – odpowiada, – wszystko na chwałę Bożą…” Okazuje się, człowiek przyszedł nie po to, aby opowiedzieć o tym, co go niepokoi, ale aby opowiedzieć o swoich osiągnięciach „na chwałę Bożą”, choć tak naprawdę on wszystko opowiadał ze względu na swoją własną chwałę.

W każdym razie, człowiek zawsze traci, jeśli informuje innych o uczynionym przez niego dobru i jest dumny z uczynionego. Tylko bez sensu trudzi się, i podlega jeszcze potępieniu. Pewien człowiek, który przygotowywał się zostać duchownym, na czterdzieści dni przed chirotonią (święceniami kapłańskimi) odszedł do głuchego monasteru. Po trzydziestu ośmiu dniach powinien był wyjść z monasteru w świat. I on ze skóry wyłaził, żeby wrócić do monasteru i „odsiedzieć” jeszcze dwa dni, żeby potem mówić, że spędził w monasterze czterdzieści dni przed chirotonią. Przecież i Mojżesz, zanim otrzymał dziesięć przykazań, spędził na Synaju czterdzieści dni!.. Potem on wszystkim mówił: „Ja przed chirotonią spędziłem w samotności czterdzieści dni”. Ale czy tak przychodzi łaska? Tak, byłoby lepiej, gdyby przesiedział on dwadzieścia, albo piętnaście, albo wcale ani jednego dnia, żeby nie mieć powodu do chwalenia się, że przesiedział czterdzieści dni, – więcej łaski by otrzymał.

- Geronda, apostoł Paweł mówi: „Kto się chwali, w Panu niech się chwali” (1Kor.1,31. Czy w takiej chwale może być duma?

- Nie. Jakże w niej może być duma? Nie duma, a wysławianie, wdzięczność Bogu. Jeśli my uważamy za wielki zaszczyt i za dobrodziejstwo to, że Dobry Bóg urządził tak, że staliśmy się chrześcijanami, to nie ma w tum żadnej dumy. Jeśli, przypuśćmy, ktoś uważa za szczególne błogosławieństwo i cieszy się, że Bóg dał mu dobrych, czcigodnych i pobożnych rodziców, nie oznacza to, że człowiek przechwala się światową chwałą. To oznacza, że on doznaje wdzięczności Bogu.

Przypodobanie się ludziom (pochlebstwo)

- Geronda, ja często odczuwam niezadowolenie i obrazę, żal.

- Co za obrazę?

- A tak oto myślę: „Dlaczego ludzie nie rozumieją, ile wysiłku kosztuje mnie zrobienie jakiejś rzeczy, i nie okazują mi szacunku?”

- Kiedy człowiek robi coś z pokorą i miłością i nie znajduje zrozumienia, to, naturalnie, może poczuć żal, choć nie jest to właściwe (w skrajnej mierze, w tym przypadku są pewne okoliczności łagodzące). Ale, kiedy człowiek żąda od innych uznania, to już gorzej. To przejaw egoizmu, poczucia swojej słuszności, dogadzania ludziom. Na ile można, postępuj z pokorą. Czyń to, co czynisz, czcigodnie, ze względu na Chrystusa, a nie z powodu przypodobania się ludziom czy próżnego samochwalstwa, aby usłyszeć pochwałę od ludzi. Kiedy człowiek nie przyjmuje pochwały od ludzi, a trudzi się tylko ze względu na Boga, to Bóg wynagradza go w tym życiu, obdarzając go obfitością Swojej łaski, a w przyszłym daruje skarby raju.

- Geronda, a może do umiłowania sławy przyłączać się pochlebstwo?

- Diabeł, który chce wszystko zbezcześcić, może poprzez pochlebstwo (dogadzanie człowiekowi) wykradać u człowieka część umiłowania sławy. U człowieka jest zdrowe czcigodności (oddawanie czci innym), ale jeśli on nie będzie uważny wobec siebie, to zarazi się pochlebstwem, i potem, co by nie czynił taki człowiek, nie będzie przynosić owoców. To jak czerpanie wody dziurawym wiadrem. Ale jeśli człowiek zda sobie sprawę, że każdy uczynek, robiony dla dogadzania ludziom (pochlebstwa), jest próżnym, to u niego od razu odpadnie wszelkie pragnienie czynienia czegokolwiek na pokaz. Jego oczy nie zechcą widzieć zaszczytów, a uszy słyszeć, co mówią o nim inni.

- A ja nie mogę rozróżnić, gdzie w moim postępowaniu czcigodność, a gdzie przypodobanie się ludziom.

- Czyste widać od razu. Kiedy człowiek kieruje się czcigodnością, to ma wewnętrzne przesłanie, to znaczy odczuwa wewnętrzny spokój, ciszę, a pochlebianie przynosi w duszę niepokój i zamęt.

- Geronda, myśli mówią mi, że ja wpadam w pokusy z powodu tego, że moje serce nie należy całkowicie do Boga.

- Tak, częściowo włada nim pochlebstwo. Postaraj się, aby w żaden twój dobry uczynek nie wcinało się pochlebianie, aby otrzymać w pełni wynagrodzenie za trud, bez potrąceń na korzyść tangałaszki, i rozkoszować się w pełnej mierze wewnętrznym spokojem. Analizuj motywy swoich działań, i jak tylko zauważysz, że działasz w celu przypodobania się ludziom, od razu odcinaj je. Jeśli będziesz trudzić się w ten sposób „dobrym trudem ascetycznym” (1Tm.6,12), to uwolnisz się od świeckich pobudek, których centrum jest ludzkie „ja”. Wtedy wszystko pójdzie jak trzeba i nie będzie u ciebie pokus ani zewnętrznych, ani wewnętrznych, a będziesz rozkoszować się wewnętrznym spokojem.

- Geronda, mnie martwi mój zastój w życiu duchowym. Chciałabym każdego dnia iść do przodu.

- Wiesz, jak czasem bywa? Ludzie chcą pozbyć się namiętności i stać się lepszymi nie dlatego, aby dogodzić Bogu, ale aby podobać się innym. Oto ty, na przykład, chcesz stać się lepszą i doskonalić się w życiu duchowym. A czy pomyślałaś, dlaczego tego chcesz? Dla tego aby stanąć bliżej Boga czy aby ukazać się lepszą od innych sióstr? Przypuśćmy, że starasz się przychodzić do cerkwi wcześniej niż inni. A dlaczego? Dlatego aby nie spóźniać się na nabożeństwo, bo tak trzeba czy aby przyjść pierwszą i otrzymać pochwały od sióstr? Duchowy człowiek myśli o tym, aby podobać się Bogu, a nie ludziom „Jeśli chciałbym podobać się ludziom, – mówił apostoł Paweł, – to nie byłbym sługą (niewolnikiem) Chrystusa” (Ga.1,10).

- Geronda, ja zawsze boję się, jak by nie upaść w oczach ludzi, ale nie myślę o tym, aby prawidłowo postępować przed Bogiem. Jak uczynić tak, aby zawsze mieć bojaźń Bożą?

- Potrzebna trzeźwość. W każdym działaniu, nawet najmniejszym, w centrum powinien być Bóg. Skieruj całą swoją istotę ku Bogu. Jeśli pokochasz Boga, to twój umysł stale będzie zajęty rozmyślaniem o tym, jak Mu dogodzić, jak podobać się Bogu, a nie o tym, jak podobać się ludziom. To pomoże tobie uwolnić się od ciężkich oków (kajdan, łańcuchów) przypodobania się ludziom, które są dla ciebie przeszkodą do wyższego życia. I kiedy zaczniesz radować się z tego, że upadasz w oczach ludzi, to będziesz wewnętrznie rozkoszować się Najsłodszym Jezusem.

Lizak pochwały

- Geronda, ja usłyszałam pochwałę i…

- No i co? Co nas powinno niepokoić? Jak inni do nas odnoszą się czy jak odnosi się do nas Chrystus? Inni będą dla nas siłą napędową czy Chrystus? Jesteś poważną osobą, więc nie zachowuj się lekkomyślnie. Mnie często, w tym i ludzie poważni, chwalą, a mnie od ich pochwał mdli. Ja śmieję się w sobie i odrzucam ich pochwały jak najdalej. I ty też, jak tylko usłyszysz coś dobrego, od razu odrzucaj jak najdalej od siebie. To są zgniłe rzeczy! Co zyskujemy od tego, że inni nas chwalą? Tylko to, że jutro-pojutrze będą śmiać się z nas tangałaszki? Człowiek, który raduje się, gdy inni go chwalą, jest oszukiwany przez biesy.

Jeśli człowiek jest uszkodzony, to znaczy zarażony pychą albo skłonny do niej, to wszelkie pochwały, „światowe” czy „duchowe” (odnoszące się do ciała czy duszy), są szkodliwe. Dlatego lepiej jest po prostu innych nie chwalić. Przecież jeśli człowiek jest słaby duchowo, to swoją pochwałą tylko mu zaszkodzimy, on może zginąć.

Pochwała jest jak narkotyk. Na przykład, człowiek, który zaczyna wygłaszać w świątyni kazania, może po pierwszym razie zapytać innych, czy kazanie się udało, na co powinien zwrócić uwagę, aby nie zaszkodzić słuchaczom. Inny człowiek, aby go pokrzepić, może powiedzieć: „Ty dobrze mówiłeś, tylko na to-coś, wydaje się mi, trzeba zwrócić uwagę”. Ale potem skłonny do dumy kaznodzieja może dojść do tego, że będzie pytać o zdanie innych tylko, żeby usłyszeć od nich pochwałę. I jeśli powiedzą mu: „Tak, dobre było kazanie”, – on ucieszy się. „Oto jak mnie chwalą”, – będzie on myśleć i nadymać się. Ale jeśli powiedzą mu: „Złe kazanie”, zacznie przeżywać. Widzicie, jak tangałaszka jednym tylko lizakiem pochwały oszukuje człowieka? Najpierw człowiek pyta z dobrym nastawieniem, aby zrozumieć, w czym musi się poprawić. A potem zaczyna pytać o zdanie innych, aby usłyszeć pochwałę, która sprawi mu radość!

Jeśli radujecie się i doznajecie uczucia zadowolenia, kiedy was chwalą, i denerwujecie się i zwieszacie nos, kiedy czynią wam uwagi albo mówią, coś-tam zrobiliście niezbyt dobrze, to wiedzcie, że to stan świecki. I niepokój wasz jest świecki i radość świecka. Człowiek duchowo zdrowy raduje się, jeśli mu powiesz: „To u ciebie źle wyszło”, bo tym pomagasz mu zobaczyć swój błąd. On przyznaje, że uczynił coś nie bardzo dobrze, dlatego Bóg go oświeca, i już następnym razem uczyni to dobrze. Ale znów będzie uważać, że nie on to uczynił, a Bóg. „Co ja sam mógłbym zrobić? – mówi taki człowiek. Jeśli by Bóg mi nie pomógł, robiłbym same niedorzeczności”. Taki człowiek ma prawidłowe podejście.

- Geronda, jak zrobić tak, abyśmy czuli się tak samo, i kiedy nas chwalą, i karcą?

- Jeśli znienawidzisz świecką sławę, to z jednakowym nastawieniem będziesz przyjmować i pochwałę i wyrzuty (obelgi).

Próżna chwała (samochwalstwo)

- Geronda, dlaczego ja odczuwam wewnętrzną pustkę?

- To od samochwalstwa. Kiedy dążymy wywyższyć się w oczach ludzi, to odczuwamy wewnątrz pustkę – owoc próżnej chwały. Przecież Chrystus przychodzi nie w pustkę, a do serca odnowionego człowieka. Niestety, często ludzie życia duchowego często dążą do zdobycia cnoty, ale chcą jeszcze mieć i coś, co karmiłoby ich dumę, – społeczne uznanie, przywileje itp. Tak w ich duszy pojawia się pustka, pustka próżnej chwały. Nie ma pełni, nie ma serdecznej radości. I im bardziej wzrasta w nich samochwalstwo, tym bardziej powiększa się pustka w duszy i tym bardziej oni cierpią.

- Geronda, od czego pochodzi ciężkość, którą doświadczam w swoich działaniach?

- Nie trudzisz się z pokorą. Ten, kto trudzi się z pokorą, nie napotyka trudności w swojej pracy. Ale kiedy u człowieka jest duchowe dążenie, któremu towarzyszy samochwalstwo, wtedy w duszy pojawia się ciężkość. Pozostałe namiętności nie tak silnie przeszkadzają nam w duchowym wznoszeniu się, jeśli my pokornie wzywamy miłosierdzie Boże. Ale kiedy tangałaszka łapie nas próżną sławą, to zawiązuje nam oczy i zmusza iść za sobą wąską i niebezpieczną ścieżką, wtedy to i odczuwamy w duszy ciężkość, ponieważ znajdujemy się w obszarze działania sił tangałaszki.

Życie duchowe to nie to samo co świeckie. W świeckim życiu, aby, na przykład, jakieś przedsięwzięcie miało sukces, koniecznie trzeba zrobić jakąś reklamę, rozpowszechnić te, jakieś tam, foldery, postarać się zrobić tak, aby o tobie się dowiedzieli. Ale w życiu duchowym „przedsięwzięcie” odniesie sukces, tylko jeśli człowiek znienawidzi świecką sławę.

- Geronda, jak odpędzić myśli próżnej sławy?

- Raduj się z rzeczy przeciwstawnych tym, do których dążą ludzie świeccy. Tylko, mając dążenia przeciwstawne świeckim, można działać w dziedzinie ducha. Chcesz, aby ciebie lubili – raduj się, gdy nie zwracają na ciebie uwagi. Chcesz mieć miejsce honorowe – siadaj na ławeczce. Szukasz pochwał – pokochaj poniżenie, aby poczuć miłość poniżonego Jesusa. Szukasz chwały – dąż do pohańbienia, aby odczuć chwałę Bożą. I kiedy odczujesz chwałę Bożą, wtedy poczujesz się szczęśliwym i będziesz mieć w sobie radość, większą od radości całego świata.

Rozdział 3. Następstwa hardości (dumy, pychy)

Hardość oddziela nas od Boga

- Geronda, ja czuję, że ze mną nie wszystko jest w porządku.

- Znalazłaś przyczynę? Kiedy przychodziłaś poprzednim razem, widziałem, że myślisz prawidłowo i postępujesz rozsądnie, dlatego i Chrystus ci pomagał. Może, ty z tego powodu popadłaś w pychę, i dlatego Chrystus odebrał od ciebie Swoją łaskę?

- Tak, geronda, tak, chyba, tak jest.

- Kiedy my przestajemy rozumieć, że sukcesy osiągamy z pomocą Bożą, i zaczynamy myśleć, że wszystko osiągamy sami, wtedy Bóg odbiera Swoją łaskę, abyśmy zrozumieli, że nasze są tylko pragnienia i wysiłki, a moc i rezultat zależą od Boga. Gdy tylko zdamy sobie sprawę, że odnosimy sukcesy z pomocą Bożą, natychmiast otwierają się nam oczy, pokorniejemy, płaczemy z powodu swego upadku, Bóg lituje się nad nami, znój daje Swoją łaskę, i idziemy dalej.

- Kiedy człowiek wpada w hardość, to czy Boska Łaska odchodzi natychmiast?

- Naturalnie! Ty co myślisz, czy dlatego, żeby Jutrzenka z Anioła przemienił się w diabła, trzeba było dużo czasu? Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Gdy tylko u człowieka pojawi się myśl, że jest on czymś, jak Łaska Boża natychmiast odchodzi. Co wspólnego ma Łaska Boża z pychą? Bóg jest pokorą. A kiedy Łaska Boża odchodzi, to przychodzi diabeł i zaciemnia człowiekowi umysł. Potem człowiek może doświadczyć i zewnętrznego ataku od biesów, a wewnątrz niego tworzy się duchowa ciemność.

Hardy nie ma Łaski Bożej, a z tego powodu istnieje niebezpieczeństwo tego, że on – nie daj Boże – może upaść wielkim upadkiem. Taki człowiek oddzielony jest od Boga, ponieważ pycha – to zły przewodnik, izolator, który nie przepuszcza Bożej Łaski do człowieka i oddziela nas od Boga.

Kiedy my przyjmujemy hardą myśl, to tracimy wszelką rzecz, sprawę

- Geronda, ja jestem bardzo nieuważna, ode mnie pochodzą same szkody.

- Być może, że siedzi w tobie ukryta hardość, a ponieważ Bóg ciebie lubi, to, dlatego, zaczynają działać duchowe prawa: coś psujesz i pokorniejesz. „Każdy wywyższający się spokornieje” (Łk.14,11).

- Geronda, ja boję się prasować, bo niedawno spaliłam czyjąś sutannę.

- Żegnaj się i kontynuuj prasowanie.

- Może, to była pokusa?

- Wyrządzana przez nas szkoda rzadko pochodzi od zazdrości diabła. Zazwyczaj, przyczyną jest harda myśl. Kiedy przyjmujemy hardą myśl, to zawalamy każdą sprawę. Wygląda na to, że i ty przyjęłaś hardą myśl.

- A dlaczego spaliła się sutanna, a nie stało się coś ze mną?

- Dlatego że sutanna była cudza, ludzie dowiedzieli się o tym, co narobiłaś – ty zhańbiłaś się. A jeśli by się stało coś z tobą, to nie zhańbiłabyś się. Dlaczego człowiek spowiada się? Aby grzech stał się jawny, był wystawiony na pośmiewisko: tak pokonuje się diabła.

- Geronda, kiedy człowiek robi coś, a od tego zamiast pożytku przychodzi szkoda, to co to znaczy: że człowiek robił źle czy nie miał dobrego nastawienia?

- Powodów może być wiele. Trzeba przeanalizować motywy działania.

- Geronda, a może człowiek wyrządzić szkodę z roztargnienia?

- Jeśli przyjrzysz się uważnie, to zobaczysz, że w większości przypadków szkoda pochodzi od hardości, pychy. Jeśli, na przykład, jakiejś gospodyni przyjdzie pomysł, że nikt nie myje talerzy lepiej od niej, to może zdarzyć się tak, że ona przewróci półkę z naczyniami i wszystko rozbije. Pewnego razu kobiecie, która pracowała w sklepie wyrobów szklanych, przyszła do głowy taka myśl: „Jak zręcznie ja biorę z półki pudełka z lampkami do wina”. I jak tylko ona tak pomyślała, pudełko, które zdejmowała wyskoczyło jej z rąk i upadło na podłogę, i wszystkie kieliszki rozbiły się. Albo, przypuśćmy, kierowca widzi na drodze biednego staruszka, wsadza go do samochodu i wiezie, gdzie trzeba. Jeśli w tym momencie przyjdzie mu myśl: „Inny by tak nie zrobił! Teraz ten dziadek będzie wszystkim mówić, jaki ja jestem dobry!” – to Łaska Boża opuści go, i on może uderzyć w słup, wjechać na chodnik albo, coś dobrego, czy kogoś potrącić!

U hardego człowieka zamiast duchowych wzlotów następują upadki

- Geronda, ja nie mam już gorączki.

- Dobrze, ja bardzo się cieszę, że nie masz, chwała Bogu, bo bardzo ciężko ci było. Mam nadzieję, że w życiu duchowym gorączka też ustąpi, tylko trzeba uporać się z hardością, od której ona pojawia się. W rzeczywistości hardość to taka rzecz, że może wywołać nie tylko wzrost temperatury duchowej, ale i silny żar. Im silniejsza duma, tym wyższa temperatura duchowa, która wpływa i na ciało, wywołując w nim gorączkę, ponieważ ciało i dusza są ze sobą powiązane.

Hardość – to najstraszniejsza choroba duchowa. Ona jak pijawka, jeśli pijawka przyssie się, to zaczyna pić krew. Tak i hardość wysysa u człowieka całą krew. Powoduje duchową duszność, ponieważ hardość pochłania cały duchowy tlen, przeznaczony dla duszy.

- Geronda, ja zauważyłam, że trzeba mi w moim działaniu wejść w pewną rutynę…

- Najwyraźniej myśli zaczynają ci mówić: „Ja odnoszę sukcesy”, dlatego potem następuje upadek. U hardego człowieka zamiast duchowych wzlotów następują upadki.

- Geronda, mnie zawsze rani hardość, co bym nie robiła i nie mówiła.

- A ty wszystko rób z pokorną myślą, bo inaczej nawet w twoich dobrych uczynkach obecny będzie diabeł. Załóżmy, jakiś człowiek z dumą oświadcza innym: „Ja zamierzam spełnić dobry uczynek”, wtedy on wprowadza w swój zamiar diabła i może napotkać na swojej drodze mnóstwo przeszkód, i w efekcie tak i nic nie uczyni. Ale jeśli człowiek idzie i czyni dobro bez szumu, wtedy diabeł nie wtrąca się, nie przeszkadza.

- Geronda, jak prawidłowo wykonywać duchową pracę nad sobą?

- Tajemnie i w milczeniu. Duchowe działanie – sprawa delikatna, i każde nasze działanie wymaga szczególnej uwagi. Duchowe życie – to „nauka nauk”, mówią święci ojcowie. Jaka trzeźwość jest potrzebna! Wznoszenie się w duchowym życiu jak wspinanie się po kręconych schodach bez poręczy. Jeśli człowiek wspina się i nie patrzy pod nogi, a mówi sobie: „Oto jak wysoko wspiąłem się! I dokąd jeszcze wespnę się!” – to potyka się i leci w dół.

- A dlaczego te schody nie mają poręczy?

- Dlatego że człowiek – wolna istota i powinien korzystać z umysłu, który dał mu Bóg. Jeśli nie korzysta prawidłowo ze swego umysłu, to jak może pomóc mu Bóg?

- Geronda, a czy może hardość być powodem duchowej suszy u człowieka?

- Tak. Jeśli w człowieku jest hardość, to Bóg dopuszcza mu pozostawać w stanie uwiędłości, obojętności, oziębłości, nieważności. Przecież jeśli hardy człowiek skosztuje niebiańskich dóbr, to zacznie być dumny i będzie myśleć, że zasłużył na to swoimi uczynkami. Potem zacznie i innym mówić: „Trudźcie się! Widzicie, czego ja stałem się godny za swoje wyczyny!” – i tak będzie wyrządzać innym ludziom szkodę. Dlatego Bóg dopuszcza takiemu człowiekowi być bitym, tyle ile trzeba, póki nie umrze w nim zarozumiałość, dopóki on nie zwątpi w siebie w dobrym sensie i nie poczuje, co znaczy „beze Mnie nic nie możecie czynić” (J.15,5).

Hardość czyni z człowieka pośmiewisko

-Geronda, dlaczego my zawsze chcemy, żeby inni wiedzieli o naszych dobrych uczynkach, choć tak słodko i lekko jest żyć i pracować bez rozgłosu?

- Człowiek mający wewnętrzne zadowolenie, stara się, aby jego uczynki nie były zauważalne, i ludzie takiego człowieka szanują i lubią, choć on sam tego i nie rozumie.

Jak pociągający jest pokorny człowiek i jak obrzydliwy hardy! Hardego człowieka nikt nie lubi. Nawe Bóg od niego odwraca się. Maleńkie dzieci, widząc, że ktoś z dzieci zachowuje się wyniośle, zaczynają się z niego wyśmiewać. A cichego i rozsądnego szanują. Jeśli dzieci zobaczą na ulicy człowieka, który idzie zadarłszy nos, od razu wyczuwają, co to za owoc, biegną w ślad za nim i drażnią. Pamiętam pewnego człowieka w Konicy: on każdego dnia wkładał garnitur, krawat, kapelusz i dumnie spacerował po placu, choć żył w strasznej biedzie. Dzieci, jak tylko widziały go, podbiegały i szły za nim, przedrzeźniając jego chód. Całkiem małe dzieci! A dorośli, na ileż lepiej oni odczuwają dumnego człowieka! Nie patrz, że nic nie mówią, żeby nie urazić, ale wewnętrznie czują obrzydzenie.

Człowiek, który chce się wywyższyć, ostatecznie staje się pośmiewiskiem. Pamiętam, kiedy żyłem na Synaju, przyjechał tam pewien duchowny o imieniu Sawwa. Był on człowiekiem trochę próżnej sławy i samolubnym. Pewnego razu Beduini wnosili do monasteru coś ciężkiego. Kiedy ciągnęli, to, żeby się nie pogubić się, krzyczeli „saya-saya”, co znaczy „razem”. Ojciec Sawwa, usłyszawszy ich krzyk, wybiegł na podwórze. „Nie zdążyłem przyjechać, a już krzyczą „Sawwa, Sawwa”! I tu mnie wszyscy znają!” On myślał, że Beduini krzyczą: „Sawwa, Sawwa”! Kiedy to powiedział, wybuchnąłem śmiechem. No czyż można tu nie roześmiać się? W jakim kierunku działa mózg człowieka, tak on wszystko rozumie… Jeśli u człowieka jest lekko rozdęte mniemanie o sobie, to on i widzi wszystko rozdętym.

- Człowiek tak robi z powodu hardości?

- Jest on więźniem próżnej sławy, i fantazja robi swoje, tak że potem… Pewien mnich mi opowiadał, że kiedy on żył w świecie, to pewnego razu podarował swemu znajomemu drogi płaszcz. Jakoś znaleźli się oni w jednym towarzystwie. Jego znajomy był ubrany w ten płaszcz. Podczas rozmowy on nagle mówi: „A czy wiecie, skąd mam ten płaszcz? Z Paryża! A wiecie ile on kosztował?” On mówił to w obecności człowieka, od którego otrzymał płaszcz w prezencie!

- On co, głupi?

- Kto może być głupszy od hardego? Hardość czyni z człowieka pośmiewisko.

Rozdział 4. Uderzmy po hardości

Walczyć trzeba, ale walczyć prawidłowo

- Geronda, myśl mówi mi, że jeśli zmienię posłuszanie (obowiązki monasterskie), porzucę chór i przestanę malować ikony, to przestanę być ciągle dumną i wpadać w pokusy.

- Nawet jeśli przestaniesz śpiewać i pisać ikony, ale nie znienawidzisz próżnej sławy, to będziesz popełniać jeszcze więcej błędów. I w twoim odejściu też będzie hardość, nawet jeszcze większa hardość, bo tak naprawdę chcesz zrezygnować z posłuszania dlatego, żeby nie został naruszony twój egoizm.

- Geronda, czy nie lepiej w ogóle nic nie robić, niż robić coś i przy tym być dumnym?

- Jeśli tobie każą robić to-tamto, to idź i rób, ale uważaj na to, aby nie potknąć się i nie upaść. A jeśli potkniesz się i upadniesz, wstawaj. Zdaj sobie sprawę, że potknęłaś się przez nieuwagę, i jeśli znów powiedzą ci robić, rób, ale uważaj, aby znów nie potknąć się. Jeśli raz upadłaś, to nie znaczy to, że nie trzeba kolejny raz pracować! Oto jeśli ci powiedzą: „Nie idź, dlatego że poprzednim razem upadłaś”, to nie idź. Zrozumiałaś? Kiedy mówią ci coś robić, rób, ale rób poprawnie i z pokorą. Nic nie robić, aby nie być dumnym, to jeszcze gorzej. To jak patrzeć na walkę z boku, nie walczyć, aby nie zostać rannym. Walczyć trzeba, ale walczyć prawidłowo. A inaczej, jaki z ciebie pożytek?

Przełamać hardość pomaga tobie twój brat

- Geronda, ja denerwuję się, kiedy siostry zwracają mi uwagi.

- Pysznisz się, dlatego denerwujesz się. Przełamać pychę (hardość) pomaga tobie twój brat, jeśli dajesz mu prawo czynić ci uwagi i pozwalasz powiedzieć kilka słów pouczenia. Tak oczyszcza się dusza.

Człowiek z trudem widzi swoje wysokie mniemanie o sobie, dlatego powinien on traktować innych ludzi jak lekarzy i przyjmować od nich wszystkie lekarstwa dla wyleczenia się od swojej choroby. Każdy człowiek ma w zapasie lekarstwa dla swego bliźniego. Dobry lekarz odnosi się do chorego ze współczuciem i miłością, zły – ze złością i nienawiścią. I często właśnie drugi bywa dla człowieka lepszy, bo właśnie u takiego chirurga skalpel wchodzi głębiej.

- Geronda, jestem głupia, dlatego często nie rozumiem, za co czynią mi wymówki.

- Powiedz lepiej: „Jestem mądra, ale nie ma u mnie pokory”. Ty, kiedy wskazują ci błędy, zaczynasz usprawiedliwiać się. Jak możesz uznawać swoje błędy, jeśli ty nie dopuszczasz błędów, a inni tylko na próżno cię osądzają? Człowiek, który usprawiedliwia siebie, kiedy inni czynią mu uwagi, zabija pokorę. A człowiek, który przyznaje się do swoich błędów, upokarza się, i ocienia (okrywa) go Łaska Boża.

- Geronda, wydaje mi się, że nie staram się udowodnić swojej racji, a po prostu chcę wyjaśnić, że źle mnie zrozumieli.

- Ja zauważyłem, że jest w tobie ukryta hardość, która wyraża się w samousprawiedliwieniu. Postaraj się nie usprawiedliwiać się, bez względu na to, co ci mówią. Szczerze poproś o wybaczenie, to wystarczy. Słowem „wybacz” i szczerym pokajaniem odcina się hardość.

- Dziś jedno dziecko bawiło się w archondariku (pokoju). Matka kazała mu poprosić o przebaczenie, a ono odpowiedziało: „Nie chcę”. Dlaczego niektórym ludziom tak trudno jest powiedzieć „przebacz (przepraszam)”?

- Hardość nie pozwala.

Duchowe rozszczepienie osobowości

- Geronda, jak mogę pozbyć się zarozumiałości?

- Jeśli zajrzysz w głąb siebie, poznasz siebie, to zobaczysz tam taką brzydotę, że poczujesz do siebie obrzydzenie.

Jeśli człowiek przez poznanie siebie nie spokornieje w naturze swojej, to Łaska Boża nie będzie mogła przebywać w nim. Diabeł przez całe życie (nawet jeśli Bóg da mu długowieczność Metuszelacha) będzie bawić się z nim w kotki-myszki: to diabeł wszczepi hardą myśl, to człowiek odpowie myślą pokorną. To jeden będzie zwyciężać, to drugi. Tak i będzie kontynuować dąć w jedną dudę.

- Geronda, ja widzę, że wszystkie siostry, nawet młode, przewyższyły mnie w cnocie.

- Sama nie spokorniałaś, więc upokorzyli cię inni. Wiesz, co robią, kiedy chcą wystrzelić rakietę w kosmos? Prowadzą wsteczne odliczanie: „Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem… jeden, zero!” Kiedy dochodzi do zera, rakieta startuje. Ty doszłaś do zera, teraz polecisz do góry. Fizyki uczyłaś się?

- Tak, geronda.

- Nadszedł czas zgłębić duchową fizykę, dowiedzieć się, jak następuje duchowe rozszczepienie osobowości.

- Jak, geronda?

- Kiedy ty zajmiesz się sobą, poznasz siebie, spokorniejesz – wtedy nastąpi duchowe rozszczepienie twojej osobowości, uwolni się duchowa energia, i polecisz w kosmos. Tylko tak można wyjść na duchową orbitę, w przeciwnym razie pozostaniesz na świeckiej.

Nie ma człowiekowi żadnej korzyści, jeśli on pozna cały świat, ale nie pozna swego własnego. Jeśli on najpierw pozna swój wewnętrzny świat, czyli swoją osobowość, to potem łatwo może przestudiować nie tylko ziemię, ale i kosmos. Kiedy człowiek pozna siebie, w naturalny sposób następuje rozszczepienie jego osobowości, i on zaczyna obracać się w duchowej orbicie, poza przyciąganiem ziemskim, poza przyciąganiem świata. Choć i żyje na ziemi jako człowiek, ale nie doświadcza przyciągania grzechu i w ogóle świeckich pożądliwości.

- Jeśli w człowieku pozostaje hardość, to znaczy to, że nie ma on prawidłowego pojęcia o sobie?

- Tak, jeszcze nie nastąpiło duchowe rozszczepienie jego osobowości.

- To znaczy znów powracamy do pokory?

- No oczywiście! Człowiek, w którym jest hardość, nie poznał siebie. Jeśli on pozna siebie, to hardość odejdzie. Poznanie – to najważniejsze. Nie ma poznania, dlatego nie ma i pokory. I kiedy człowiek w pokorze poznaje siebie, wtedy otrzymuje uznanie u ludzi.

- A jeśli jest poznanie, ale nie ma pokory?

- Wtedy nie ma dobrego usposobienia, czcigodności.

Wysoka pozycja i pokorne usposobienie

- Geronda, jest we mnie hardość?

- Jest trochę. W skrajnej mierze, trzeba, aby duma (hardość) była w granicach dopuszczalnej normy, w ramach przewidzianych przez prawo (duchowe)…

- A jest „dopuszczalna ilość” dumy?

- Jeśli troszkę stanie się dumny ten, kto ma zdolności, wiedzę itd., to ma on łagodzące okoliczności. To, oczywiście, nie znaczy, że taka duma jest dobra, ale, w skrajnym przypadku, człowiek ma usprawiedliwienie. Ale ten, kto nie ma ani zdolności, ani wiedzy, nie ma prawa być dumnym, on po prosu zobowiązany jest być pokornym. Jeśli on jest dumny – znaczy całkiem przepadł. Na przykład, pielęgniarka jest dumna, kiedy robi choremu zastrzyk penicyliny i u niego spada temperatura. A Fleming, który odkrył penicylinę, był pokornym człowiekiem! Po swoim odkryciu on przyjechał do Ameryki. Ludzie witali go oklaskami. On też klaskał, a potem i zapytał: „A komu oni klaszczą?” I, kiedy dowiedział się, że jemu, zmieszał się! Co chcę powiedzieć: odkrywca penicyliny nie był dumy, a pielęgniarka, która robi zastrzyk, czuje się ważną. Dlatego Wasilij Wielki mówi: „Najwspanialsza rzecz, jeśli człowiek ma wysoką pozycję i pokorne usposobienie”. To bardzo cenna cecha, i jest ona nagradzana przez Boga.

Jaką pokorę można czasem spotkać u wojskowych, mających wysoką rangę, i jaką dumę u prostych żandarmów. Pewnego razu przyszedł do mnie do celi sierżant żandarmerii, taki rozwiązły, i puścił się w rozmowę… „Ja jestem policjantem, ja taki, ja siaki!” Gdyby był szefem całej żandarmerii i to nie powinien był tak mówić. Okropność! A bywają ludzie bogaci, wysokiej rangi, utalentowani i przy tym maja taka pokorę, taką prostotę. Wojskowi, wysokiej rangi, nie noszą mundurów, aby uniknąć zaszczytów. Pamiętam, pewien generał, który miał wiele odznaczeń z wojny, wybierając się na defiladę, mówił: „Znów trzeba dźwigać na sobie te nagrody…” A drugi, który z nagród miał tylko jedną naszywkę, cały czas nosił mundur, żeby pokazywać nagrody. Przyszył i szerokie galony, za co omal go nie ukarali, bo zgodnie z przepisami galon powinien mieć określoną szerokość. Biedni ludzie!

- Znaczy, jeśli ktoś jest dumny, zajmując przy tym niewysoką pozycję, to pokazuje swoją głupotę?

- Nie jeden raz pokazuje, a wiele!

Nie przypisuj sobie tego, co dał ci Bóg

- Geronda, ja jestem dumna ze zdolności fizycznych i darów duchowych, które, jak mi się wydaje, posiadam.

- Z jakiej okazji masz być dumna? Ty stworzyłaś niebo i ziemię (por. 2Krl.(4Car)19,15; Ne.9,6; Est.4,17; Iz.37,16; Jr.39,17)? Nie przypisuj sobie tego, co dał ci Bóg, i nie staraj się pokazać, że masz to, czego nie masz. Mów sobie: „Bóg w mojej słabości dał mi pewne dary, abym nie traciła nastroju i nie czuła się nieszczęśliwa. Teraz powinnam te dary rozwinąć, aby wzbogacić się duchowo. Chwała Tobie, Boże mój! Dziękuję Tobie, że Ty zlitowałeś się nade mną i pomogłeś mi”. Ty uważasz za swoje wszystkie dary, jakie posiadasz, ale czy rzeczywiście są one twoje? „Co też masz, czego nie przyjąłeś?” (1Kor.4,7). Oto gdzie potrzebna jest pojętność, bystrość, oto gdzie trzeba popracować głową, aby zrozumieć, że wszystkie dary pochodzą od Boga. Wystarczy że Łaska Boża nas opuści, nic nie będziemy mogli robić. Wszystko proste. Przypuśćmy, że ktoś ma pewne zdolności i jest z nich dumny. Przede wszystkim niech pomyśli, skąd ma te zdolności. Dał mu je Bóg. Co zrobił on sam? Nic. Na przykład, komuś Bóg dał więcej inteligencji, i on może mieć swój biznes i żyć w dostatku. Dlaczego teraz miałby być dumny ze swoich sukcesów? Wystarczy że Łaska Boża go opuści, on może wpaść w długi i trafić do więzienia.

W każdym razie, ten, kto ma dary, ale nie ma pokory, i on swoim wyzywającym zachowaniem obraża bliźniego, zmusza Chrystusa do lekkiego poluzowania śrubek w jego głowie dla przymuszonej pokory. Przypuśćmy, ktoś chce przesunąć z miejsca wielki kamień i nie może, bo brakuje mu rozumu. Wtedy podchodzi do niego inny, mądrzejszy i mówi: „No co, nie dociera do ciebie?” Bierze łom i, wykorzystując go jako dźwignię, z łatwością przesuwa kamień. Jeśli on tak się zachowuje, czy nie powinien Bóg poluzować u niego śrubki w głowie? Niektórzy znani kaznodzieje doznają takiego paraliżu mowy, że potem słowa nie mogą oni wypowiedzieć! Oto jak muszą oni upokorzyć się. A co byłoby, jeśli by Bóg dopuścił takiemu kaznodziei mówić bez przeszkód? Każdego Bóg przyhamowuje na swój sposób, aby człowiek nie zaszkodził sobie.

Musimy uważnie pilnować, aby darów, które nam dał Bóg, nie przypisywać sobie. Trzeba dziękować Bogu i troszczyć się, aby nie okazać się niegodnymi takich darów. Jednocześnie trzeba przeżywać z powodu tych, którzy nie dostąpili zaszczytu takich darów od Boga, i modlić się za nich. I kiedy widzimy człowieka, który w czymś jest od nas słabszy, mówmy sobie: „Jeśli by on miał dary, które dał mi Bóg, to byłby teraz świętym. Ja nie tylko nie rozwinąłem danych mi darów, ale jeszcze i oszukuję Boga, przypisując sobie dary, które On mi dał”. Oczywiście, Bóg nie denerwuje się, kiedy człowiek przypisuje sobie dary, które On mu daje. Tylko On nie może dać mu większych darów, aby nie zaszkodzić. Ale, jeśli człowiek postępuje z prostotą i pokorą i przyznaje, że jego dary są od Boga, wtedy Bóg daje mu i inne.

Hardością my sami siebie czynimy nieszczęśliwymi, ponieważ wyrzekamy się darów, które daje nam Bóg, a także martwimy Boga, Któremu ciężko jest widzieć nas nieszczęśliwymi. Choć u Niego są obfite bogactwa, które On może nam dać, ale nie daje, żeby nie zaszkodzić. Tak więc, co następuje? Jeśli On nam daje jakiś dar, to my zaczynamy patrzeć na innych, jak na muchy, i obrażać swoim wyniosłym zachowaniem. Jeśli nie daje – popadamy w rozpacz. Wtedy Bóg mówi: „Jeśli im dać jakikolwiek dar, oni stają się hardzi, szkodzą sobie i wobec innych postępują bezczelnie. Jeśli nie dawać, męczą się i cierpią. Oto Ja i nie wiem, co robić”.

Dziękujmy Bogu nie tylko za te dary, które On dał nam, ale i za to, że On uczynił nas ludźmi. Przecież jest On gospodarzem w Swoim domu, i dlatego mógł stworzyć nas i jako węże, i skorpiony, i żółwie, i muły, i osły. Mówmy tak: „Bóg mógłby stworzyć mnie mułem, trafiłbym do złego gospodarza, który władowałby na mnie sto pięćdziesiąt kilogramów i bił, ale On tak nie uczynił. On mógłby stworzyć mnie jako węża czy skorpiona, ale nie stworzył. On mógłby stworzyć mnie jako żółwia, świnię, żabę, komara, muchę itd., ale nie stworzył. Kim On mnie stworzył? Człowiekiem. A nadaję się ja do danych mi darów? Nie”. Jeśli człowiek nie rozważa w podobny sposób, to on, choć i wydaje się ludziom jako prawy, jest najbardziej kłamliwym człowiekiem na ziemi, ponieważ oszukuje nie ludzi, a Boga, Który obdarzył go tyloma darami. Ale jeśli rozważa on prawidłowo, to i wtedy, kiedy osiągnie duchowe szczyty i będzie dokonywać tysiące cudów każdego dnia, myśli nie powiedzą mu, że robi on coś szczególnego, bo on wszystko przypisuje Bogu, a sam patrzy, czy godzien jest on tego, co Bóg mu dał. Taki człowiek w tym życiu przyjmuje łaskę za łaską, staje się człowiekiem pełnym łaski, ponieważ pokora stała się dla niego naturalnym stanem. I jeśli on wszystko oddaje Bogu i staje się wdzięcznym sługą (niewolnikiem) Bożym, to usłyszy w przyszłym życiu: „Dobrze, sługo dobry i wierny: w małym byłeś wierny, nad wieloma ciebie postawię” (Mt.25,21).

3 część

Osądzanie – największa niesprawiedliwość

„Tylko Bóg sądzi sprawiedliwie, bo tylko On zna serca ludzi. My, nie znając sprawiedliwego sądu Bożego, sądzimy „powierzchownie”, zewnętrznie, i dlatego osądzamy i niesprawiedliwie oskarżamy innych”

Rozdział 1. „Nie sądźcie, abyście sądzeni nie byli” (Mt.7,1)

Osądzanie przepełnione jest niesprawiedliwością

- Geronda, ja z lekkością osądzam i potępiam.

- Twoja zdolność sądzenie – to dar, dany ci przez Boga, ale korzysta z niego tangałaszka, który zmusza ciebie osądzać i grzeszyć. Dlatego, dopóki twoja zdolność sądzenia nie oczyści się i nie uświęci się, póki nie przyjdzie Boskie oświecenie, nie dowierzaj własnej opinii. Jeśli u człowieka nie oczyściła się zdolność sądzenia, a on wtrąca się w obce sprawy i osądza Innych, to stale wpada w potępienie.

- A jak może uświęcić się zdolność sądzenia?

- Trzeba ją oczyścić. Ty możesz mieć dobrą wolę i pragnienie, ale jesteś pewna, że zawsze osądzasz prawidłowo. Jednak twój sąd jest ludzki, światowy. Postaraj się uwolnić od człowieczego, zdobyć bezinteresowność, aby przyszło Boskie oświecenie i twój sąd przemieni się w duchowy, Boski. Wtedy twój sąd będzie odpowiadał Boskiej, a nie ludzkiej sprawiedliwości, będzie zgodny z miłością i miłosierdziem Bożym, a nie z ludzką logiką. Tylko Bóg sądzi sprawiedliwie, ponieważ tylko on zna ludzkie serca. My, nie znając sprawiedliwego sądu Bożego, sądzimy „powierzchownie”, zewnętrznie, i dlatego potępiamy i niesprawiedliwie oskarżamy innych. Nasz ludzki sąd – to największa niesprawiedliwość. Pamiętasz, co powiedział Chrystus: „Nie sądźcie z pozoru, ale sądźcie sprawiedliwie” (J.7,24).

Konieczna jest wielka ostrożność, my nigdy nie możemy znać prawdziwego stanu rzeczy. Wiele lat temu w monasterze na Atosie żył pobożny diakon, który pewnego przepięknego dnia zostawił monaster i wrócił do świata, do ojczyzny. Wtedy ojcowie mówili o nim różnie. Ale co się stało? Ktoś napisał do niego, że jego siostry do tej pory nie urządziły się w życiu, i on, bojąc się aby one nie zboczyły z właściwej drogi, pojechał im pomóc. Znalazł pracę w jednej z fabryk i żył jeszcze bardziej ascetycznie, niż w monasterze. Jak tylko urządził siostry, porzucił pracę i znów poszedł do monasteru. Ihumen, zobaczywszy, że on wszystko zna: regulamin posłuszeństwa itd. – zapytał, gdzie on tego się nauczył. Wtedy on otworzył swoje serce i wszystko mu opowiedział. Ihumen poinformował biskupa, i ten od razu wyświęcił go na kapłana. Potem on wyjechał do pewnego odległego monasteru, gdzie surowo trudził się w ascezie, osiągnął świętość i pomógł duchowo wielu ludziom. A ci, którzy nie wiedzą, jak sprawa się zakończyła, może, to tej pory osądzają go. (W tym przypadku postępowania tego człowieka są sprzeczne z kanonami Cerkwi i cerkiewnym porządkiem i nie mogą być uważane za prawidłowe. Starec Paisij przytoczył ten przykład po to, aby pokazać, że sąd „powierzchowny”, niezależnie od tego, jak prawidłowy może się wydawać, może być niesprawiedliwy w stosunku do człowieka. – Przypisy wydawcy.)

My musimy być bardzo ostrożni z osądzaniem! Jaką niesprawiedliwość wyrządzamy bliźniemu, kiedy go potępiamy! Choć tak naprawdę wyrządzamy niesprawiedliwość sobie a nie innym, ponieważ Bóg od nas odwraca się. Nic nie jest tak nienawistne Bogu, jak osądzanie, ponieważ Bóg jest sprawiedliwy, a osądzanie jest pełne niesprawiedliwości.

Jak my dochodzimy do osądzania

- Geronda, czemu ja często popadam w osądzenie?

- Ponieważ patrzysz na innych. Jesteś ciekawska i chcesz wiedzieć, co robi jedna siostra, co druga. Zbierasz materiały, żeby tangałaszka miał czym się zajmować i pogrążał ciebie w osądzanie.

- Wcześniej nie zauważałam wad innych, a teraz zauważam i osądzam…

- Teraz widzisz wady innych, ponieważ nie widzisz swoich własnych.

- Geronda, skąd pochodzą pomysły osądzania?

- Od zarozumiałości, wysokiego mniemania o sobie, to znaczy od hardości i od skłonności do samousprawiedliwiania się.

- Geronda, czy osądzanie bywa w wyniku niedostatku miłości?

- I z powodu niedostatku miłości bywa, i z powodu pogardy. Kiedy u ciebie nie ma miłości, to nie ma i wyrozumiałości do cudzych błędów, w myślach poniżasz i obrażasz innych. Potem przychodzi tangałaszka, popycha ich do nowego błędu, ty go widzisz, ponownie ich osądzasz, a potem zaczynasz odnosić się z pogardą.

- Geronda, sprawia mi nieprzyjemność siostra, z którą razem pracuję, i ja ją osądzam.

- Skąd ty wiesz, z iloma tangałaszkami w tym czasie walczy siostra? Może, napadało na nią pięćdziesiąt demonów, próbując pokonać, abyś potem powiedziała: „Och, jaka ty jesteś”. I kiedy zobaczą, że ty ją osądziłaś, to przyjdzie już pięćset demonów, aby znów poniżyć ją przed tobą, abyś potępiła ją jeszcze bardziej. Na przykład, możesz powiedzieć: „Siostro, nie kładź tam tej rzeczy, jej miejsce tutaj”. Następnego dnia tangałaszka może zrobić tak, że ona zapomni, co jej mówiłaś, i położy rzecz na stare miejsce. Zrobi jeszcze coś nie tak, i zaczniesz w myślach mówić: „Czyż wczoraj nie powiedziałem jej, a dziś ona robi to samo! I co innego jeszcze narobiła!” Wtedy ty ją osądzasz i nie możesz się powstrzymać, żeby nie powiedzieć: „Siostro, czyż nie mówiłam tobie nie kłaść tego tam? To nieporządek. Ty kusisz mnie swoim postępowaniem!” Ot i wszystko: diabeł zrobił swoją robotę! Zrobił tak, że ty ją potępiłaś i zepsułaś relacje z nią. A ona, nie wiedząc, że ty byłaś winowajczynią jej nieuwagi, będzie odczuwać wyrzuty sumienia za to, że doprowadziła ciebie do zamieszania, i popadnie w smutek. Widzicie, z jaką chytrością działa tangałaszka, a my go słuchamy.

Dlatego postarajcie się nikogo nie osądzać, osądzajcie tylko tangałaszki, które z Aniołów stały się demonami, i zamiast tego, żeby pokajać się, stają się coraz bardziej przebiegłymi i złymi i z całych sił starają się doprowadzić do zguby stworzenia Boże. Zły pobudza ludzi robić dziwne rzeczy i stwarzać nieporządek i sam też wpaja innym ludziom pomysły osądzania, pokonując w ten sposób tych i drugich. Ale ci, którzy stwarzają nieporządek, odczuwają potem swoją winę i kajają się, a drudzy, którzy osądzają, usprawiedliwiają siebie, nadymają się i upadają tak samo, jak upadł zły, – z powodu hardości (pychy, dumy).

Z powodu osądzania Łaska Boża odchodzi

- Geronda, kiedy przychodzi mi myśl przeciwko komuś, to zawsze jest osądzanie?

- Ty tego nie rozumiesz w tym momencie?

- Czasem rozumiem to z opóźnieniem.

- Staraj się uświadamiać sobie swój upadek jak można najszybciej i proś o przebaczenie siostrę, którą osądziłaś, i Boga, ponieważ osądzenie staje się przeszkodą w modlitwie. Od osądzania Łaska Boża sama odchodzi, i w twoich relacjach z Bogiem pojawia się ochłodzenie. Jak będziesz potem się modlić? Serce przemienia się w lód, w kamień.

Osądzenie i oczernianie – to najstraszniejsze grzechy, są silniejsze, niż każdy inny grzech, oddalają Łaskę Bożą. „Jak woda gasi ogień, – mówi święty Ioann Klimak, – tak osądzanie gasi łaskę Bożą”.

- Geronda, ja zasypiam podczas porannego nabożeństwa.

- Może osądziłaś jakąś siostrę? Ty patrzysz na rzeczy zewnętrzne i osądzasz innych, dlatego potem i zasypiasz na nabożeństwie. Kiedy człowiek osądza i nie patrzy na rzeczy duchowo, to pozbawia siebie duchowych sił. A kiedy pozbawia się sił, to jego albo skłania do snu, albo on, przeciwnie, cierpi na bezsenność.

- Geronda, ja często grzeszę przejadaniem się, łakomstwem.

- Teraz ty całą uwagę musisz zwrócić na osądzanie. Jeśli nie przestaniesz osadzać, to i od łakomstwa nie będziesz mogła się uwolnić. Człowiek, który osądza, odpędza od siebie Łaskę Bożą, staje się bezbronny i dlatego nie może się poprawić. I jeśli on nie uświadamia sobie swego błędu i nie spokornieje, nie pogodzi się, to ciągle będzie upadać. Ale jeśli zrozumie i zwróci się o pomoc do Boga, to Łaska Boża wróci.

Ten, kto osądza innych, wpada w te same grzechy

- Geronda, dlaczego tak się dzieje: kiedy osądzam siostrę za jakieś niedociągnięcie, to potem sama robię to samo?

- Jeśli ktoś osądza za cokolwiek innego, ale nie zdaje sobie sprawy ze swego upadku i nie kaja się, to zazwyczaj sam wpada w ten sam grzech. Dzieje się tak, aby człowiek uświadomił sobie swój upadek. Bóg ze swojej miłości dopuszcza skopiować stan tego, kogo on osądził. Jeśli, na przykład, powiesz o kimś, że jest chciwy, i nie zrozumiesz tego, że osądziłaś, to Bóg odejmie Swoją łaskę i dopuści, abyś i ty wpadła w chciwość – i zaczniesz gromadzić. Dopóki nie uświadomisz sobie swego upadku i nie poprosisz Boga o przebaczenie, będą działać prawa duchowe.

Aby pomóc ci to lepiej zrozumieć, opowiem ci pewną historię ze swego życia. Kiedy żyłem w monasterze Stomion, dowiedziałem się, że jedna z moich koleżanek z klasy, zeszła z prawidłowej drogi. Ja modliłem się, aby Bóg natchnął jej myśl przyjścia do mnie do monasteru. Ja nawet wypisałem z Pisma Świętego i świętych ojców niektóre myśli o pokajaniu. I oto pewnego razu ona przyszła. Porozmawialiśmy, i wydało mi się, że ona wszystko zrozumiała. Zaczęła często przychodzić do monasteru razem z dzieckiem, przynosić świece, olej, kadzidło do świątyni. Pewnego razu moi znajomi, pielgrzymi z Konicy, powiedzieli mi: „Geronda, ta kobieta udaje. Tu przynosi świece i kadzidło, a w mieście dalej hula z oficerami”. Kiedy ona przyszła do monasteru kolejny raz, zacząłem krzyczeć na nią w świątyni: „Idź stąd, ty zasmrodziłaś wszystko dookoła”. I biedna kobieta wyszła zalana łzami. Po jakimś czasie poczułem silną cielesną walkę. „Co to? Nigdy nie spotykały mnie takie pokusy. Co się dzieje?” Nie mogłem znaleźć przyczyny. Modlę się – nie przemija. Poszedłem na górę Gamiłę. „Lepiej niech zjedzą mnie niedźwiedzie”, – myślałem. Wspiąłem się wysoko, ale pokusa nie ustępowała. U mego pasa wisiał mały toporek. Wyjąłem go i trzy razy uderzyłem po nodze w nadziei, że od bólu pokusa odejdzie. Do buta polała się krew, a pokusa nie ustępowała. Nagle w mojej głowie błysnęła myśl o tej kobiecie. Przypomniałem sobie słowa, które jej powiedziałem. „Boże mój, – pomyślałem, – ja tylko trochę doświadczyłem tej piekielnej męki, a ona żyje z nią stale!.. Boże, przebacz mi, że ja ją potępiłem”. I od razu poczułem niebiańską ochłodę, walka odeszła. Widzisz, co czyni osądzanie?

Jeśli my wyrozumiale, pobłażliwie odnosimy się do błędów innych, to Bóg przejawi pobłażliwość i wobec naszych błędów

- Geronda, Dziś podczas zbioru oliwek ja osądziłam niektóre siostry, ponieważ były nieuważne wobec pracy.

- Wiesz, zostaw osądzanie i potępianie, bo inaczej Bóg ciebie też potępi. Czy ty nigdy nie kładziesz trochę zepsutej oliwki razem z dobrymi?

- Nie, staram się nie kłaść.

- Jeśli Chrystus będzie nas tak samo uważnie sortować na Strasznym Sądzie, przepadliśmy! Ale jeśli my będziemy wyrozumiale odnosić się do błędów innych ludzi i nie będziemy ich osądzać, to potem będziemy mogli powiedzieć Chrystusowi: „Boże, umieść i mnie w raju, w jakimś kąciku!” Pamiętasz, co napisane jest w Paterykonie o niedbałym mnichu, który zbawił się, dlatego że nie osądzał. Kiedy nadszedł czas jego śmierci, on był wesoły i spokojny. Wtedy starec dla duchowej korzyści ojców, którzy zebrali się z innych cel, zapytał go: „Bracie, dlaczego ty nie boisz się śmierci, przecież żyłeś niedbale?” Brat odpowiedział mu: „To prawda, że żyłem niedbale, ale od tego czasu, jak zostałem mnichem, ja starałem się nikogo nie osądzać, dlatego ja teraz powiem Chrystusowi: „Chrystusie, jestem nieszczęsnym człowiekiem, ale, przynajmniej, Twoje przykazanie „Nie sądźcie, abyście sądzeni nie byli” (Mt.7,1) ja przestrzegałem””. Błogosławiony, szczęśliwy jesteś, bracie, – powiedział mu starec, – bo otrzymałeś zbawienie bez trudu”.

- Geronda, niektórzy wierzący ludzie, kiedy widzą człowieka, żyjącego w grzechu, mówią: „On prostą drogą idzie do piekła!”

- Tak, jeśli świeccy ludzie pójdą do piekła z powodu rozpusty, to duchowni z powodu osądzania… O nikim nie można powiedzieć, że on idzie do piekła. My nie wiemy, jak działa Bóg. Sądy Boże – bezdenność. Nikogo nie można osądzać, ponieważ w ten sposób odbieramy sąd z rąk Bożych, sami robimy siebie bogami. Jeśli Chrystus zapyta nas w dniu Sądu, to wtedy i wypowiemy swoją opinię…

Rozdział 2. Walka z osądzaniem

Jeśli my będziemy zajmować się sobą, to osądzać nie będziemy

- Geronda, kiedy ja widzę nieporządek w posłuszaniu (wypełnianiu obowiązków monastycznych), to w myślach osądzam.

- Ty pilnuj porządku u siebie, a nie patrz na czyjś nieporządek. Bądź surowa wobec siebie, a nie wobec innych. Dzisiaj co robiłaś?

- Wycierałam kurz.

- Z innych kurz wycierałaś czy z siebie?

- Niestety, z innych.

- Uważaj, zaczniesz pracować nad sobą, kiedy przestaniesz interesować się tym, co robią inni. Jeśli będziesz zajmować się sobą i przestaniesz patrzeć na innych, będziesz widzieć tylko swoje własne wady i niedociągnięcia, a w innych nie będziesz ich dostrzegać. Wtedy zwątpisz w siebie, w dobrym sensie, i będziesz osądzać tylko siebie. Będziesz odczuwać swoją grzeszność i starać się pozbyć swoich słabości. Potem, kiedy zaczniesz widzieć w innych jakąś słabość, będziesz mówić sobie: „Czyż ja pokonałam swoje słabości? Jak więc mogę okazywać wobec innych takie pretensje?” Dlatego stale zajmuj się i uważaj na siebie, aby uniknąć ukrytej hardości i dumy, i miej wyrzuty sumienia z rozwagą i rozumowaniem, aby uniknąć wewnętrznego osądzenia. Tak się poprawisz.

- Geronda, abba Izaak pisze „Jeśli lubisz czystość… wszedłszy do winnicy serca twego, pracuj w niej, niszcz w duszy swojej namiętności, staraj się nie znać zła ludzkiego”. Co on ma na myśli?

- Ma na myśli zwrócenie się ku sobie i pracę nad sobą. Jak święci osiągnęli świętość? Zwrócili się ku sobie i widzieli tylko swoje własne namiętności. Dzięki samoosądzeniu i samoukorzeniu, z oczu ich duszy spadła zasłona, i zaczęli widzieć czysto i głęboko. Oni widzieli siebie niżej od wszystkich ludzi i uważali wszystkich za lepszych od siebie. Oni widzieli własne wady jako duże, a wady innych jako maleńkie, ponieważ patrzyli oczami duszy, a nie ziemskimi oczami. Dlatego oni mówili sobie: „Jestem gorszy od wszystkich ludzi”. Oczy ich dusz oczyściły i się zdobyły ostrość i czujność, dlatego oni widzieli własne niedostatki – sęki – jak kłody. My, choć nasze niedostatki są jak kłody, widzimy je jak sęki (Mt.7,3) albo wcale ich nie widzimy. Oglądamy innych przez mikroskop. Cudze grzechy wydają się nam wielkie, a swoich własnych my nie widzimy, bo u nas nie oczyściły się oczy duszy.

Najważniejsze, aby oczyściły się oczy duszy. Kiedy Chrystus zapytał ślepego: „Jak ty teraz widzisz ludzi?” – ten mu odpowiedział: „Jak drzewa” (Mk.8,24), ponieważ jego wzrok został przywrócony nie w pełni. Kiedy wróciło całe widzenie, on zaczął widzieć wyraźnie. Osiągnąwszy dobry stan duchowy, człowiek wszystko widzi czysto, usprawiedliwia wszystkie wady innych, w dobrym tego słowa znaczeniu, ponieważ widzi je duchowym wzrokiem, a nie ludzkim.

Jeśli my innych usprawiedliwiamy, to nie osądzamy

- Kiedy przychodzą do mnie myśli dumy i osądzania, ja staram się usprawiedliwiać innych. To upadek czy walka, geronda?

- Walka. Kiedy człowiek wytrzeszcza oczy, otwiera usta, to do ust może wlecieć mucha. Oczywiście, on ją wyplunie, ale lepiej starać się, aby mucha nie wlatała.

- Geronda, często, patrząc na innych, ja ich osądzam.

- Prawdę mówiąc, nie można nie widzieć, co dzieje się wokół ciebie. Jednak trzeba zdobyć rozsądność, aby widzieć łagodzące okoliczności i usprawiedliwiać ludzi. Wtedy będziesz widzieć ich w dobrym stanie.

- Geronda, podczas nabożeństwa przychodzą mi myśli, dlaczego jedna siostra nie przychodzi na chór, dlaczego druga śpiewa cicho, i tak ciągle osadzam.

- Dlaczego ty nie myślisz, że, być może, siostra zmęczyła się albo, może, coś jej zabolało, i ona nie spała i dlatego nie śpiewa? Ja znam siostry, które, nawet chore i z gorączką, ledwie wlokąc nogi, idą na posłuszanie i starają się, żeby nikt nic nie zauważył, aby nie zwolniono ich z posłuszeństwa i nie postawiono drugiej na ich miejsce i musiałaby ona pracować za dwie. To ciebie nie wzrusza?

- Wzrusza, ale nie zawszę potrafię usprawiedliwić siostrę, kiedy ona szorstko się prowadzi.

- Czy ty kiedykolwiek myślałaś o tym, że, siostra zachowuje się szorstko, aby ukryć swoją cnotę? Ja znam ludzi, którzy celowo czynią awantury, aby ich oczerniali ci, którzy nie są uważni wobec siebie. Albo, możliwe, siostra zachowuje się szorstko, bo jest zmęczona, ale potem od razu kaja się. Ona już pokajała się za swoje zachowanie, a ty ją ciągle potępiasz. W oczach ludzi ona wygląda poniżenie, a w oczach Boga wysoko.

- Geronda, mam jakąś ciasnotę: nie stawiam siebie na miejsce innego człowieka, żeby usprawiedliwić.

- Patrz ze współczuciem na tego, kto popełnia błędy, i wychwalaj Boga za to, co On dał tobie, a inaczej On może potem tobie powiedzieć: „Ja tobie tyle dałem, więc dlaczego postąpiłaś ze Mną tak okrutnie?” Pomyśl o tym, co było u człowieka w przeszłości, jakie były u niego możliwości do samorozwoju i jakie były u ciebie, a ty z nich nie skorzystałaś. Będziesz wtedy radować się dobrami, które darował tobie Bóg, wysławiać Go i pokornieć. Jednocześnie poczujesz miłość i współczucie do brata, u którego nie było takich możliwości, jak u ciebie, i będziesz za niego z całego serca modlić się.

Są ludzie, którzy popełniają ciężkie przestępstwa, ale mają wiele okoliczności łagodzących. Kto wie, jacy są ci ludzie w oczach Bożych? Gdyby Bóg nam nie pomagał, to, może, i my bylibyśmy chuliganami. Przypuśćmy, przestępca popełnił dwadzieścia przestępstw, ja go osądzam, ale nie wiem, co u niego było w przeszłości. Kto wie, ile przestępstw popełnił jego ojciec!.. Może, od dziecięcych lat był on posyłany kraść? A potem, w młodości, wiele lat spędził w więzieniu, gdzie uczyli go doświadczeni złodzieje. On mógłby popełnić nie dwadzieścia, a czterdzieści przestępstw, ale się powstrzymał. A ja ze swoimi dziedzicznymi zadatkami i wychowaniem teraz już powinienem był czynić cuda. A czynię cuda? Nie czynie. Znaczy, nie mam usprawiedliwienia. Ale nawet gdybym dokonał dwudziestu cudów, a przecież mogłem dokonać czterdziestu. Znaczy, znów, usprawiedliwienia nie ma. Takimi myślami my odpędzamy osądzanie i łatwo zmiękczamy nasze twarde serce.

Nie trzeba śpieszyć się z wyciąganiem wniosków

- Geronda, co może pomóc mi nie osądzać?

- Czy zawsze naprawdę jest tak, jak ty myślisz? Nie. No to wtedy mów: „Ja nie zawsze myślę poprawnie, często popełniam błędy. Oto, na przykład, w takim-to przypadku myślałam tak, a okazało się, że nie miałam racji. W innym przypadku ja osądziłam a okazało się, na próżno i niesprawiedliwie postąpiłam z człowiekiem. Więc, nie powinnam słuchać swoich myśli”. Każdemu z nas zdarzało się popełniać błędy w swoich przypuszczeniach. Jeśli będziemy przypominać sobie przypadki, kiedy popełnialiśmy błędy w swoich opiniach, to unikniemy osądzania. Nawet jeśli jeden raz nie pomyliliśmy się, ale mieliśmy rację w swoim zdaniu – nie trzeba śpieszyć się wyciągać wniosków. Czyż my wiemy, jakie u drugiego człowieka są okoliczności łagodzące?

I u mnie w młodości osądzanie zawsze wierciło się na języku. Ponieważ żyłem dość uważnie i miałem obraz pobożności, dlatego i osądzałem to, co wydawało mi się niewłaściwe. Kiedy człowiek żyje w świecie duchowym życiem, to może widzieć w innych wady i nie widzieć cnót. Tych, którzy uprawiają cnoty, on może nie widzieć, ponieważ żyją oni niezauważalnie, ale widzi innych, czyniących awantury i osądza ich. Ten robi nie to, drugi chodzi nie tak, trzeci patrzy nie tam…

Wiecie, co mi się kiedyś przydarzyło? Ze znajomym poszliśmy na nabożeństwo do monasteru do Monodendry, od Konicy około dziewięciu godzin pieszo. W świątyni mój znajomy poszedł na chór, a ja stanąłem w stasydii za śpiewakami i cicho im przyśpiewywałem. Po jakimś czasie do świątyni weszła dość młoda kobieta odziana na czarno, stanęła obok mnie i zaczęła uważnie mi się przyglądać. Patrzy na mnie i żegna się, patrzy i żegna się… Ja rozzłościłem się. „No cóż to za człowiek, – myślałem, – czego ona ciągle patrzy?” Ja na swoje siostry, kiedy przechodziły obok mnie ulicą, nie patrzyłem. One potem przychodziły do domu i żaliły się mamie: „Arsienij mnie widział i przeszedł obok!” „Ale czyż tak można, – mówiła mi potem mama, – spotykasz na ulicy swoje siostry i nie witasz się z nimi!” „Będę patrzyć na każdą, która przechodzi obok mnie, siostra to czy nie, – odpowiedziałem. – Mamy wielu krewnych. Nie mam innego zajęcia”. Oto w takie skrajności ja wpadałem: przechodzi obok siostra, a ja z nią nie witam się! No tak więc… tylko skończyła się liturgia, ta kobieta w czarnym zaprosiła mnie do siebie do domu. Okazuje się, byłem bardzo podobny do zabitego na wojnie jej syna! Tak oto dlaczego ona patrzyła na mnie w cerkwi i żegnała się: przypominałem jej jej dziecko. A ja jednak osądzałem: „Oto bezwstydna, jak ona patrzy w cerkwi!” Bardzo źle czułem się po tym zdarzeniu. „Ty, – mówiłem sobie, – niewiadomo, co myślisz… a ona straciła syna, jest w żałobie!”

Innym razem osądziłem swego brata, który był w wojsku. Kwatermistrz kompanii mi powiedział „Ja dałem twemu bratu dwa bidony z olejem. Gdzie one?” Przypomniałem sobie, że brat przyprowadzał do naszego domu na nocleg swoich towarzyszy z wojska… „Jakże on mógł to zrobić, wziąć olej?” – pomyślałem. Siadam i piszę do brata ostry list… A on mi odpowiada: „O bidony zapytaj stróża dolnej cerkwi”! Okazuje się, on posłał olej do cerkwi dolnej Konicy. „Gratuluję, – powiedziałem sobie, – tamtym razem osądziłeś biedną kobietę, teraz własnego brata. Dość, wystarczy! Następnym razem nie osądzaj w ogóle. Jesteś człowiekiem nienormalnym, dlatego i widzisz wszystko nienormalnie. Staraj się stać się normalnym człowiekiem”. Następnym razem, kiedy coś wydawało mi się nie tak, mówiłem: „Chyba, to coś dobrego, tylko ja tego nie rozumiem, ile razy ja przyjmowałem myśli z lewej, zawsze okazywałem się w błędzie”. Kiedy ja, w dobrym sensie, znienawidziłem siebie, to zacząłem wszystkich usprawiedliwiać. Dla innych zawsze znajdywałem usprawiedliwienie i obwiniałem tylko siebie. Jeśli człowiek nie uważa na siebie, nie będzie miał co powiedzieć na Sądzie aby siebie usprawiedliwić.

Potrzebne jest męstwo i odwaga, aby odciąć osądzanie.

Tak więc:

Pragnę położyć dobry początek. Stop.

Stop pomysłom osądzania. Amiń.

Pragnę oczyszczenia i uświęcenia umysłu i serca. Amiń.

4 część

Dzieci samolubstwa i hardości

„Kiedy człowiek nauczy się radować z sukcesów innych, Chrystus da mu wszystkie sukcesy innych, i on będzie radować się tak, jak radują wszyscy inni ranem wzięci, i wtedy jego sukcesy i radości będą ogromne”

Rozdział 1. Jad zawiści

Zawiść – jedna z głównych namiętności

- Geronda, ja zazdroszczę pewnej siostrze.

- Ja wiem, której siostrze zazdrościsz… A jeszcze dowiedziałem się, że ona tobie też zazdrości! Życzę wam, abyście obie zazdrościły gorliwemu Eliaszowi i on wypędziłby z was zawiści i dałby swojej Boskiej gorliwości. Amiń.

- Geronda, kiedy ja zaczynam zazdrościć, to staram się spojrzeć na rzeczy logicznie.

- A czy nie lepiej od samego początku starać się nie zazdrościć? Zazdrość jest śmieszna. Człowiek musi trochę popracować głową, aby pokonać zazdrość. Nie są potrzebne wielkie trudy, ponieważ zawiść – to namiętność duszy. Uważaj, nigdy nie pozwalaj zawiści panować nad tobą, ponieważ jest ona jedną z głównych namiętności. Wiesz, do czego Może doprowadzić człowieka zazdrość? Do nieżyczliwości, złej woli i oszczerstw. A oszczerstwo – zło o wiele większe, niż nieżyczliwość i zła wola.

- A na czym polega zawiść (zazdrość)?

- Czego tylko w niej niema!.. Hardość, egoizm jest, samolubstwo jest… Nie ma miłości i nie ma, oczywiście, pokory.

- Znaczy, geronda, w tym, kto zazdrości, nie może być miłości?

- Oczywiście, nie może! Niemożliwe, aby w jednym człowieku współistniały zazdrość i miłość. Jeśli nawet jest w nim trochę miłości, miłość jego jest nieczysta, ponieważ w tej miłości jest jego „ja”. Zawiść psuje, czyni bezwartościową miłość i dobroć, jak zdechła mysz czyni bezwartościowym olej, kiedy wpadnie do glinianego garnka.

- Geronda, ja myślę, że zazdroszczę dlatego, że nie odczuwam w sobie pełni.

- Jak ty możesz odczuć pełnię, kiedy chcesz, żeby wszystko należało do ciebie?

- A jeśli ja pragnę czegoś, co ma siostra?

- Jeśli Bóg powiedział: „Nie pożądaj… wszystkiego, co należy do bliźniego” (Wj.20,17), to jak, my możemy pragnąć czegoś, co należy do innego? Cóż więc, nawet podstawowych przykazań nie będziemy przestrzegać? Wtedy nasze życie przemieni się w piekło. „Każdy bywa kuszony przez swoje pożądliwości…” (Jk.1,14), – mówi święty Jakub, brat Pański. Te pożądliwości będą męczyć duszę w piekle. I jeśli Bóg weźmie nas do raju, a my nie będziemy wolni od zazdrości, to i tam nie znajdziemy spokoju, ponieważ będziemy mieli te same nierozsądne pragnienia.

Zazdrość zatruwa silną miłość kobiety

- Geronda, dlaczego namiętność zazdrości właściwa jest kobietom w większym stopniu, niż mężczyznom?

- Kobieta z natury ma wiele dobroci i miłości, i diabeł bardzo ją atakuje, on podrzuca jej jadowitą zazdrość i zatruwa jej miłość. A kiedy jej miłość będzie zatruta i stanie się złością, wtedy kobieta z pszczoły zamienia się w osę i okrucieństwem przewyższa mężczyznę. I jeśli dla mężczyzny wystarczy, żeby z oczu znikła niechciana twarz (osoba), to kobiecie, którą Bóg stworzył bardziej emocjonalną, tego nie wystarcza, jej chciałoby się, aby ona umarła. To znaczy… żeby już na pewno!

Złość kobiety, kiedy wkracza w nią zazdrość i upór, może osiągnąć demoniczny poziom. Kobieta powinna bać się zazdrości. On musi odrzucić swoje „ja” ze swojej miłości, aby jej silna miłość była czysta.

- Jak można to osiągnąć?

- Jeśli pokonać małostkowość i wypielęgnować duchowe męstwo, duchową szlachetność (wielkoduszność, wysoką moralność) i ofiarność. Szlachetność – to odtrutka od zazdrości. Ale, niestety, u niewielu jest szlachetność.

Zazdrość nas osłabia

- Geronda, ja całkiem nie mam odwagi.

- Zazdrościsz, i oto dlatego nie masz odwagi. Kiedy człowiek zazdrości, on przeżywa, nie może jeść, marnieje i traci odwagę, a inni myślą, że jest on wielkim ascetą!

- Ja czuję się duchowo bardzo biedną i słabą.

- Masz dużo sił, ale tracisz je na głupią zazdrość, i choć jest w tobie wrodzona szlachetność, ty cierpisz, jak ostatnia żebraczka. Odniosłabyś wiele sukcesów w życiu duchowym, jeśli byś nie buksowała w zazdrości. Uważaj, ponieważ zazdrość wysysa u ciebie wszystkie siły duszy i ciała, które mogłabyś przynieść w dar Bogu. Jeśli byś odpędziła zazdrość, to i modlitwa twoja miałaby siłę.

Z powodu zazdrości człowiek traci duchowe siły. Dlaczego, myślicie, apostołowie nie mogli wypędzić biesa z opętanego chłopca (Mt.17,16; Mk.9,18; Łk.9,40), chociaż przyjęli od Chrystusa władzę wypędzania biesów i już wypędzali biesów z ludzi? Dlatego że zazdrościli Piotrowi, Jakubowi i Janowi, bo tylko ich Chrystus wziął na górę i przemienił się przed nimi (Mt.17,1; Mk.9,2; Łk.9,18). Chrystus mógłby wziąć z Sobą wszystkich uczniów, ale nie wszyscy byli w stanie przyjąć taką tajemnicę, dlatego On wziął tylko tych, którzy mogli przyjąć. Może, powiecie, że On nie lubił innych uczniów. Albo lubił Jana bardziej od innych? Nie, ale Jan kochał Chrystusa bardziej niż inni uczniowie i dlatego lepiej odczuwał miłość Chrystusową. On miał większą pojemność, jego „bateria” była większa. Widzicie, jak zazdrość oddaliła Łaskę Bożą od apostołów, i nie mogli oni uzdrowić opętanego chłopca? Dlatego Chrystus powiedział: „O, rodzie niewierny i przewrotny, jak długo będę z wami? Dokąd będę znosił was?” (Mt,17,17; Mk.9,19; Łk.9,41)!

Kto zakopuje własne dary, ten zazdrości darom innych

- Geronda, jak człowiek, który zazdrości, może pomóc sobie pokonać tę namiętność?

- Jeśli on pozna dary (talenty), którymi obdarzył go Bóg i zacznie je rozwijać, to nie będzie zazdrościć i będzie żyć jak w raju. Wielu nie widzi swoich własnych darów, widzi tylko dary innych, i ogarnia ich zazdrość. Uważają siebie za nieobdzielonych, pokrzywdzonych. Męczą się i zamieniają swoje życie w koszmar. „Dlaczego on ma te dary, a ja nie?” – mówią oni. Ty masz jedne dary, a drugi inne. Pamiętacie Kaina i Abla? Kain nie starał się rozpoznać własne dary, a patrzył na dary, które posiadał Abel. Tak on wyhodował w sobie wrogość do brata, potem zbuntował się i przeciwko Bogu, i w końcu doszło do zabójstwa (Rdz.4,3-8). A przecież, może, on miał dary większe, niż Abel.

- A jak może człowiek, widząc talenty innych, nie zazdrościć, a radować się?

- Jeśli on będzie rozwijać swoje własne talenty, a nie zakopywać ich, wtedy będzie radować się z talentów innych. Ja już wiele lat obserwuję pewną siostrę, jest u niej głos i bogobojność, jednak nie śpiewa ona na chórze. A ponieważ swój własny talent ona zakopuje i nie śpiewa, to ją kręci, kiedy ona słyszy, jak śpiewa inna siostra, która i ma nie tak już piękny głos. Ona nie myśli o tym, że Bóg dał jej lepszy głos, ale ona go nie rozwija.

Dlatego, niech każdy popatrzy, może dar, którego on zazdrości innym, jest i u niego, ale on go nie rozwija, albo, może, Bóg dał mu inny talent. Bóg nikogo nie zostawił nieobdarzonym, każdemu dał określone dary, które mogą pomóc człowiekowi w jego duchowym rozwoju.

Jak jeden człowiek nie jest podobny do drugiego, tak talenty jednego człowieka nie są podobne do talentów drugiego. Czy zwracaliście uwagę na dziki groch rosnący nisko przy ogrodzeniu? Ma jeden korzeń, ale każdy pęd ma swoje kwiaty, jedne piękniejsze od drugich. Jednak one nie zazdroszczą sobie nawzajem… Każdy zadowolony ze swego koloru. A ptaki! Każdy ma swoje piękno, swoje szczebiotanie.

Każdy niech odnajdzie dary, które dał mu Bóg, i niech wysławia Dobrego Boga, nie dumnie jak faryzeusze, ale pokornie, przyznając, że zaniedbał je, i niech w przyszłości rozwija je.

- A oto ja zazdroszczę niektórym siostrom z tego powodu, że mają niektóre talenty, których ja nie mam.

- Tobie Bóg dał tyle darów, i ty zazdrościsz darów innym? Przypominasz mi córkę pewnego cukiernika w Konicy. Ojciec codziennie dawał jej niewielki kawałek ciasta, duży mógłby jej poszkodzić, a ona patrzyła na dzieci w szkole, które jadły duże kukurydziane placki, i zazdrościła im „Oni jedzą duże kawałki, a dla mnie ojciec daje maleńki”, – mówiła ona. Zazdrościła kukurydzianych placków, które jedli inni, a sama miała całą cukiernię z ciastami! Tak i ty nie cenisz wielkich darów, które tobie dał Bóg, ale patrzysz na dary innych i zazdrościsz.

Nie bądźmy niewdzięczni. Przecież Bóg, Dobry nasz Ojciec, obdarzył każdego ze Swoich stworzeń różnymi darami, ponieważ On wie, co potrzebne każdemu z nas, aby nie uczynić sobie krzywdy. My często zachowujemy się jak małe dzieci, narzekamy, że Ojciec nie dał nam drachmy czy dwóch drachm, jak naszym braciom i siostrom, choć dał On nam całe sto drachm. Uważamy że nam On nic nie dał, ponieważ myślimy, że sto drachm – to prosty papierek, nam podoba się drachma czy dwie drachmy, które On dał innym, płaczemy i obrażamy się na naszego Dobrego Ojca.

Dobra zazdrość

- Geronda, ja zazdroszczę pewnej siostrze, bo widzę, że jest u niej pokora, prostota, bogobojność.

- Ja pomodlę się, żeby ona umarła. Chcesz, żeby ona umarła?

- Nie, geronda! Ja mogę zazdrościć cnót innemu, ale nawet nie myślę, żeby przytrafiło się mu coś złego. Ja nie chcę, żeby inny niemiał cnót, chcę, żeby i we mnie było coś dobrego.

- To wtedy my to rozdzielmy, żeby każda miła po połowie! Nie przeżywaj. Twoja zazdrość – to dobra zazdrość. Zazdrościsz „darów wielkich” (1Kor.12,31)…

- Więc znaczy, jest i doba zazdrość?

- Tak, kiedy ktoś zazdrości cnót innego i jednocześnie cieszy się z niego, to jest to zazdrość dobra. Ale jeśli człowiekowi źle, jeśli on rozstraja się, kiedy widzi sukcesy drugiego, albo w tajemnicy cieszy się, kiedy u niego pojawiają się trudności, to ta zazdrość jest zła. Przypuśćmy, że ty zazdrościsz siostrze, że ma ona ładny głos i ładnie śpiewa. Jeśli się dowiesz, że ona ochrypła i nie może śpiewać, i ucieszysz się, znaczy, w twojej zazdrości jest zło, jest jad. Jeśli zasmucisz się – to znaczy, że w twojej zazdrościcie nie ma zła, po prostu i ty chciałbyś ładnie śpiewać.

- A jak mogę zdobyć dobrą zazdrość?

- Będziemy nazywać ciebie dobrzezazdrosna!... Postaraj się oczyścić i uświęcić swoją zazdrość, żeby stała się ona dobrą zazdrością. Raduj się z siostry, która odnosi sukcesy, i staraj się ją naśladować. Tak przemienisz się duchowo, i będzie przebywać w tobie Łaska Boża, która daruje człowiekowi niebiańską radość już w tym życiu.

- Geronda, a czy może w człowieku dobra zazdrość przemienić się w złą?

- Jeśli człowiek nie pracuje nad sobą, to, oczywiście, może. Potrzebna jest uwaga.

- Geronda, ja nie zawsze mogę zrozumieć, to, co odczuwam, widząc sukcesy siostry. Jaka to zazdrość: dobra czy zła?

- Zapytaj siebie: „Gdyby siostra dokonała cudu, co bym ja odczuła?” Albo: „Jeśli by ona wpadła w pokusę i poniżyła by siebie w oczach ludzi, ja cieszyłabym się czy martwiłabym się?” Odpowiedziawszy na to pytanie, zrozumiesz, dobra u ciebie zazdrość czy zła. No, powiedz mi, jeśli usłyszysz, że siostra, której zazdrościsz, rozleniwiła się i całkiem przestała wypełniać swoje mnisie obowiązki, sama nie modli się, a wkłada do magnetofonu kasetę i słucha: „Hospodi Iisusie Christie…”, ty smucisz się?

- Tak, smucę się, ale jeśli i usłyszę, że ona robi coraz większe i większe postępy, też, myślę, nie ucieszę się.

- Wiesz, jeśli masz problem z chodzeniem, raduj się z powodu tego, kto chodzi szybko, a nie smuć się. Jeśli chcesz odnieść sukces duchowy, raduj się z sukcesów sióstr i proś Boga, aby i dalej odnosiły one sukcesy, a tobie, żeby osiągnąć swoją własną miarę. Kiedy byłem nowicjuszem w monasterze, tam był jeszcze jeden nowicjusz, mniej więcej w moim wieku. On osiągnął wielką duchową miarę, jego twarz promieniała. On we wszystkim był przykładem, wielkim ascetą i gorliwcem. Był jeszcze bardzo bogobojny. Starsi mnisi na znak szacunku wstawali, kiedy on przechodził obok. Ja więcej otrzymałem korzyści od tego nowicjusza niż ze wszystkich książek, które wcześniej czytałem, ponieważ on był żywym przykładem. Raz bolało mi serce. Zdarzyło się, że w tym czasie do mojej celi przyszedł ten brat, i ja poprosiłem go o modlitwę. On jeszcze nie zdążył wyjść, a ból już minął. Innym razem do monasteru przyszedł opętany i prosił ojców, aby go uzdrowili. Wtedy ihumen powiedział do tego nowicjusza: „No, pomódl się, niech bies wyjdzie z tego nieszczęśnika”. „Waszymi modlitwami, – powiedział on, – Chrystus niech wypędzi biesa”. Gdy tylko on odszedł, bies wyszedł z człowieka. Oto jaką śmiałość on miał do Boga! Do jakiego duchowego poziomu doszedł! Tak więc, ja prosiłem Boga, aby ten brat doszedł do poziomu tego świętego, którego imię nosił, a ja abym doszedł do jego miary. Tak samo i ty rób, i wyraźnie ujrzysz siłę Bożą.

Kiedy człowiek nauczy się radować się sukcesami innych, Chrystus da mu sukcesy innych, i on będzie radować się tak, jak radują się wszyscy inni razem wzięci, i wtedy jego sukcesy i radość będą ogromne.

Rozdział 2. Gniew – wróg spokoju Bożego

Skierujmy gniew przeciwko namiętnościom

- Geronda, ja chcę uwolnić się od gniewu. Widzę, jak niestosowny jest gniew dla mnicha.

- Gniew, czysty gniew – to siła duszy. Jeśli człowiekowi z natury łagodnemu ta cecha jego charakteru pomaga w duchowym doskonaleniu, to człowiek gniewliwy ma dwa razy więcej pożytku od siły, która tkwi w jego charakterze, tylko aby on tę siłę gniewu wykorzystał przeciwko namiętnościom i przeciwko złemu diabłu. Jeśli on nie będzie wykorzystywać tej siły prawidłowo, to wykorzysta ją diabeł. Jeśli człowiek z natury jest miękki i nie postara się zdobyć męstwa, to nie będzie zdolny do wielkich uczynków. A gniewliwy, jeśli zdecyduje się na coś wielkiego i skieruje swój gniew przeciwko złu, to uważaj zadanie za wykonane. Dlatego wysokości w życiu duchowym osiągają ludzie, w których jest iskra szaleństwa.

- Znaczy, geronda, powinnam gniewać się na diabła, a nie na siostry.

- Czy widzisz, na początku człowiek gniewa się na innych, potem, jeśli będzie trudzić się ascetycznie, zacznie gniewać się na tangałaszkę, a w końcu dochodzi do tego, że gniewa się tylko na swego starego (ulegającego rozkładowi) człowieka, na swoje namiętności. Dlatego staraj się gniewać tylko na tangałaszkę i na swoje namiętności, a nie na siostry.

- Geronda, Mój gniew i upór – to dziecięce namiętności?

- Nie, droga! Zrozumiałe, jeśli małe dziecko złości się, stuka nóżkami i krzyczy „nie chcę, nie będę!” Ale z wiekiem ono powinno tego pozbyć się, zachować tylko dziecięcą prostotę, bezpośredniość, a nie swoje dziecięce głupoty. Widzisz, do czego niektórzy potem dochodzą! Biją w gniewie głową o mór – dobrze, że Bóg tak urządził, że ludzie mają mocną głowę, dlatego nic im się nie dzieje! Inni drą na sobie ubranie! Był człowiek, który każdego dnia w gniewie rwał na sobie koszulę. Rwał na kawałeczki, żeby nie wyładowywać się na innych.

- Wychodzi, że gniew – to wyładowanie złości?

- Tak, ale czy nie lepiej wyładowywać złość na swoim starym człowieku, niż na innych?

Dlaczego my się gniewamy

- Wydaje mi się, że ja się nie gniewam, a po prostu rozdrażniam się.

- To jak? Jeśli rozdrażniasz się to powinnaś sprawdzić, czy nie ma w tobie namiętności gniewu. Jedna sprawa, jeśli człowiek w rozdrażnieniu powie ostre słowo, bo jest zmęczony, coś mu boli, ma jakieś problemy itd. Inny nawet na powitanie może odpowiedzieć: „A daj ty mi spokój!” – choć nic złego mu nie powiedziano, powiedzieli tylko „witaj” (cześć). Ale człowiek jest zmęczony, odczuwa ból, dlatego tak reaguje. Przecież nawet najbardziej cierpliwy osiołek, jeśli go zbytnio obciążyć, będzie wierzgać, kopać.

- Kiedy nie mam spokoju z sobą, to rozdrażnia mnie każda drobnostka.

- Jeśli ty nie masz spokoju z sama sobą – znaczy, masz duchowe niedomaganie i nie dziwi, że tak reagujesz. Jeśli człowiek jest chory, on czasem męczy się nawet od dźwięków mowy. Tak samo, jeśli jest on w złej formie duchowej, brakuje mu trzeźwości, cierpliwości, wyrozumiałości.

- Geronda, dlaczego ja gniewam się z najmniejszego powodu?

- Gniewasz się, bo myślisz, że zawsze winni są inni. Gniew w tobie pojawia się od tego, że przyjmujesz odnośnie innych myśli, przychodzące z lewej strony. Jeśli będziesz przyjmować myśli, przychodzące z prawej strony, to nie będziesz zwracać uwagi na to, co ci powiedziano i jak powiedziano. Będziesz przyjmować odpowiedzialność na siebie i nie będziesz się gniewać.

- Ale, geronda, ja nie mogę uwierzyć, że zawsze winna jestem właśnie ja.

- Wygląda na to, że jest w tobie ukryta duma (hardość). Uważaj, ostrożnie, bo przecież gniew niesie w sobie samousprawiedliwienie, dumę, niecierpliwość, bezczelność.

- Geronda, dlaczego teraz ludzie tak łatwo rozdrażniają się, denerwują się?

- Teraz i muchy denerwują się! Mają upór, natarczywość! Wcześniej, jeśli muchę odganiałaś, ona odlatywała. Teraz uparcie siedzi… Ale prawdą jest i to, że teraz i niektóre rodzaje działalności nie tylko nie pomagają zdobyciu spokoju duszy, ale mogą i spokojnego z natury człowieka uczynić nerwowym.

- Dlaczego teraz, kiedy żyję w monasterze, nie gniewam się, a w świecie bardzo się gniewam?

- Często z powodu przyczyn zewnętrznych człowiek doświadcza niezadowolenia i załamuje się, dlatego że nie doświadcza satysfakcji od tego, co robi i chce czegoś innego. Ale takie rozdrażnienie jak zewnętrzny pył, ono znika, kiedy człowiek znajduje to, do czego dąży.

„Gniewajcie się, i nie grzeszcie” (Ps.4,5)

- Geronda, oburzenie pochodzi od egoizmu?

- Nie zawsze. Jest i sprawiedliwy, święty gniew. Prorok Mojżesz tablice z przykazaniami trzymał w rękach, ale, kiedy zobaczył, że izraelici składają ofiarę złotemu cielcowi, w świętym gniewie rzucił je na ziemię i rozbił (Wj.32,1-24). Przed wejściem na górę Horeb, gdzie miał otrzymać przykazania, Mojżesz powiedział izraelitom, co powinni robić do jego powrotu. Ponadto oni i sami widzieli błyskawice i słyszeli grzmoty na szczycie Horebu, ale, ponieważ Mojżesz długo nie wracał, oni zaczęli szukać sobie boga. Poszli do Aarona i powiedzieli mu. „My nie wiemy, co stało się z Mojżeszem. Kto nas teraz poprowadzi? Zrób nam bogów, żeby one nas prowadziły”. Aaron początkowo nie zgadzał się, ale potem ustąpił. Ludzie wzięli się za robotę. Zbudowali piec, powrzucali do niego złoto, które dali im Egipcjanie przed wyjściem z Egiptu, i zrobili całego złotego cielca. Podnieśli go na wielki kamień i zaczęli pić i weselić się. „On poprowadzi nas”, – mówili ludzie. Wtedy Bóg powiedział Mojżeszowi: „Idź szybciej na dół, bo naród zdradził Mnie”. Schodząc z Synaju, Mojrzesz usłyszał krzyki. Jozue, który czekał na niego na dole, mówi „Co się stało? Przyszli obcoplemieńcy!” „To nie bojowe krzyki, to zabawa”, odpowiedział mu Mojżesz. Oni podeszli bliżej, zobaczyli, jak ludzie weselą się, dlatego że złoty cielec poprowadzi ich do Ziemi Obiecanej! Widzisz, cielec był złoty!... Oburzył się Mojżesz, rzucił na ziemię i rozbił tablice z przykazaniami.

Człowiek duchowy może rozzłościć się, oburzyć się, zakrzyczeć, ale z poważnego duchowego powodu. Wewnątrz w nim nie ma zła, i innym on zła nie czyni. „Gniewajcie się i nie grzeszcie” – czyż nie tak mówi prorok Dawid?

„Przygotowałem się i nie trwożyłem się” Ps.118,60)

- Geronda, jak mogę pokonać gniew?

- Zadanie w tym, żeby nie dochodzić do gniewu. Mleko, jeśli nie zdążysz w porę zdjąć go z ognia, podnosi się i od razu ucieka.

- A jak nie dochodzić do gniewu?

- Konieczne jest czuwanie. Obserwuj siebie i powstrzymuj swój gniew, aby namiętność nie zakorzeniła się w tobie. A inaczej, nawet jeśli potem zechcesz wyrąbać ją siekierą, ona będzie wypuszczać nowe pędy. Pamiętaj powiedziane przez proroka Dawida: „Przygotowałem się i nie trwożyłem się”. Wiesz, jak pewien mnich postępował? Wychodząc z celi, on żegnał się i mówił: „Boże mój, zachowaj mnie od pokus”. On był gotów na spotkanie z pokusami. Jakby stał na straży. Patrzył, z której strony przyjdzie pokusa, aby obronić się przed nią. Jeśli jakiś brat robił mu coś złego, on był przygotowany i odpowiadał mu łagodnością i pokorą. To samo rób i ty.

- Geronda, czasami, kiedy bywa pokusa, ja sobie mówię: „Przemilczę”, ale pod koniec nie wytrzymuję, zrywam się (załamuję się, tracę panowanie nad sobą).

- Co znaczy zrywam się? A zerwane gdzie potem trafia? Spala się? Wygląda, mało w tobie pokory, dlatego dochodzisz do pewnej granicy, a potem zrywasz się. Trzeba jeszcze ciut-ciut pokory. Zanim zaczniesz mówić, odmów dwa-trzy razy modlitwę Jezusową, dla oświecenia. Pewna kobieta, kiedy złościła się, najpierw odmawiała (w myślach) „Wieruju” i potem otwierała usta. Świeccy ludzie, a widzisz jak trudzą się w ascezie!

- Co mam robić, jeśli mi nie podoba się styl zachowania się jednej z sióstr?

- Odnoś się do siostry po dobremu. Postaraj się usprawiedliwiać ją z miłością. To pomoże tobie w naturalny sposób zdobyć trwałe dobre duchowe usposobienie. I kiedy przyjdzie do ciebie namiętność gniewu, to zastanie twoje serce zajęte miłością i, nie mając miejsca, gdzie zatrzymać się, odejdzie.

Pokorą i milczeniem my przezwyciężamy gniew

- Geronda, jak człowiek może przezwyciężyć gniew?

Pokorą i milczeniem my przezwyciężamy gniew. Dlaczego nazywamy węża mądrym? Choć ma on silną broń, jad, i może on nam wyrządzić krzywdę, ale gdy tyko usłyszy niewielki szum, od razu odpełza: nie idzie przebojem, ustępuje miejsce naszemu gniewowi. Tak i ty, jeśli ktoś dotknie cię słowem, nie odpowiadaj. Milczeniem rozbrajasz człowieka. Pewnego razu kot Dikas w mojej celi zamierzał udusić żabkę. Żabka siedziała bez ruchu, i Dikas zostawił ją w spokoju i odszedł. Żabka swoim milczeniem i pokorą… pokonała kota. Ale gdyby tylko choć trochę poruszyła się, Dikas schwycił by ją, zacząłby rzucać i bić jak bęben.

- Kiedy my z siostrą nie zgadzamy się i każda stoi przy swoim, to wchodzimy do ślepej uliczki, i pod koniec ja rozdrażniam się.

- Czy widzisz, jedna z dwóch powinna spokornieć i ustąpić, inaczej nie ma wyjścia. Jeśli dwie osoby chcą wnieść w małe drzwi długą deskę, ktoś z nich musi wejść pierwszy a drugi za nim, w przeciwnym razie oni nie będą mogli jej wnieść. Kiedy każdy upiera się przy swoim, to tak jak bić kamieniem o kamień – tylko iskry lecą!... Mieszkańcy farsy, kiedy ktoś upierał się przy swoim, mówili: „Niech twój kozioł będzie kózką, a mój koźlęciem”, i tak unikali kłótni. W każdym razie, ten, kto ustępuje, wygrywa, bo coś poświęca, i to przynosi mu radość i spokój.

- A jeśli człowiek zewnętrznie zachowuje się prawidłowo i ustępuje, a w duszy oburza się?

- To znaczy, że w nim żyje jeszcze stary (ulegający rozkładowi) człowiek, i on z nim walczy.

- Ale dlaczego, geronda, choć on i prawidłowo się zachowuje, ale wewnętrznego spokoju nie ma?

- Jak że może być u niego spokój? Aby człowiek miał spokój, on musi i wewnętrznie być prawidłowo ukierunkowany. Wtedy odchodzi gniew, niepokój, i w człowieka wchodzi spokój Boży. A kiedy przychodzi pokój duszy, to niszczy dzieci gniewu, oczy duszy oczyszczają się, i człowiek zaczyna widzieć jasno. Dlatego Chrystus właśnie o „czyniących pokój” mówi, że oni „synami Bożymi nazwani będą” (Mt.5,9).

Rozdział 3. Smutek szkodliwy dla duszy

Radość od Chrystusa, a smutek od diabła

- Geronda, ostatnio ja bardzo przeżywam, smucę się.

- Dlaczego przeżywasz? Zatonęły twoje statki? Dokąd je wysłałaś? Na Ocean Atlantycki? No co ty, czyż przy takiej pogodzie wysyłają statki do pływania? Ile zatonęło?

- Wszystkie, geronda, zatonęły.

- Świetnie, w takim razie nie masz majątku, i możesz stać się dobrą mniszką! Dlaczego cały czas nie wychwalasz Boga? Czego ci brakuje? Jeśli przeżywa i smuci się człowiek, który jest daleko od Chrystusa, ja to rozumiem, ale jeśli przeżywa ten, kto blisko Chrystusa, trudno to zrozumieć. Przecież jeśli nawet coś ci boli, twój ból łagodzi Chrystus.

Człowiek nie może mieć gorzkiego smutku, bo jeśli on swój smutek przyniesie do Chrystusa, to stanie się ten smutek słodkim nektarem. Jeśli u kogoś jest smutek, to znaczy to, że człowiek ze swoimi zmartwieniami nie idzie do Chrystusa.

Radość od Chrystusa, a smutek od diabła. Gdybyście wiedzieli, jak ja się martwię, kiedy widzę mnicha z wyrazem twarzy, jak u właściciela sklepu z bakaliami, którego pozbawiono zysku. Inna rzecz to smutek w Bogu, płacz przynoszący radość. Tu człowiek raduje się. Jego milczenie, jego skupienie wydzielają w jego serce miód. Kiedy widzę takiego człowieka, mam ochotę całować jego nogi.

- Skąd człowiek może zrozumieć, że jego smutek jest rzeczywiście w Bogu?

- Przypuśćmy, człowiek popełnił grzech i przeżywa. Jeśli martwi się z tego powodu, że zmartwił Chrystusa, to odczuwa w sercu słodki ból, ponieważ Bóg rozlewa w jego duszy słodycz, Boskie pocieszenie. To smutek w Bogu. A jeśli człowiek stale przebywa w smutku, odczuwa strach i rozpacz, to powinien on zrozumieć, że ten smutek nie w Bogu. Smutek w Bogu – to duchowa radość, ona przynoście w serce pocieszenie. A smutek, który nie w Bogu, przynosi strach i rozpaczliwą beznadziejność.

- A jeśli, geronda, człowiek duchowy martwi się z tego powodu, że jakiś heretyk wykorzystuje jego imię i wyrządza ludziom szkodę?

- Ten smutek jest uzasadniony, człowiek powinien przeżywać, ponieważ dla wielu wyrządzana jest szkoda. Ale i w tym przypadku reagować trzeba duchowo. Jeśli człowiek przyjmie wszystko pokornie i powie: „Boże mój, ja nie chcę, żeby ludzie doznali cierpienia, oświeć ich, aby zrozumieli prawdę”. Jeśli on tak powie, to będzie spokojny. Ale jeśli zacznie niepokoić się i mówić: „Co robić? Moje imię wykorzystują i ludzi gubią”, to spokoju nie zazna. W każdym razie, jeśli człowiek sam nie jest winien i sumienie ma spokojne to, nawet jeśli inni sprawiają mu ból, on będzie otrzymywać wielkie.

Egoizm zawsze przynosi smutek i strach

- Geronda, ja stale myślę o tym swoim błędzie, który Was zmartwił, i ogarnie mnie smutek.

- Przestań, już wszystko przeminęło. Niczego, poza zmartwieniem, to tobie nie da, i w żaden sposób nie pomoże. Ale być uważniejszą w przyszłości, to nie zaszkodziłoby tobie. Kontynuuj dalej gorliwą walkę. Wszyscy ludzie popełniają błędy, ale Dobry Bóg, jak Ojciec, nas chroni. Po to ma On świętych, dlatego dał On każdemu Anioła-stróża, aby ten go chronił, dlatego On wydziela ludzi duchowych, aby pomagali oni innym ludziom.

- Gnębi mnie smutek o moich upadkach, geronda, i męczę się trudami ascezy.

- To od egoizmu. Ty nie skłaniasz się, dlatego tracisz siły. Nie ma pokory, pokajania, skruchy, ale jest egoizm, a egoizm zawsze przynosi smutek i strach. Kiedy u człowieka nie ma pokajania, on przeżywa, smuci się z powodu swego egoizmu, chęci przypodobania się ludziom, z powodu tego, że upadł w oczach innych, wtedy żyją w nim trwoga, gorycz, ból.

- Znaczy, jeśli człowiek po swoim upadku silnie przeżywa, to przyczyną tego zawsze jest egoizm?

- Nie zawsze. To może pochodzić i od gorliwości. Kiedy człowiek silnie przeżywa z powodu gorliwości i żarliwości, wtedy otrzymuje wielkie pocieszenie, które pokrzepia nie tylko duszę, ale i ciało.

- Ale jak mogę zrozumieć, że przeżywam dzięki gorliwości?

- Ten, kto przeżywa z gorliwości, obwinia we wszystkim siebie, a ten, kto z egoizmu – obwinia we wszystkim innych i mówi, że postępują z nim niesprawiedliwie. Uciskany jest egoizm, człowiek zaczyna nadymać się, przestaje rozmawiać… Oto dzisiaj dwóm siostrom zwróciłem uwagę za ich niedopatrzenie. Obie zmartwiły się i opuściły głowy. Ale jedna zmartwiła się serdecznie, ponieważ swoim niedopatrzeniem zasmuciła mnie, a druga zmartwiła się od egoizmu. Pierwsza wstydziła się nawet oczy na mnie podnieść. A druga, aby nie zepsuć swojej reputacji, od razu zaczęła usprawiedliwiać się, nie myśląc o tym, jak poważne jest jej niedopatrzenie. Ona pomyślała tak: „Ja poniżyłam siebie w oczach innych, przestaną mi dowierzać. Jak mam teraz usprawiedliwić swoje niedopatrzenie, żeby nie zepsuć reputacji?” Gdyby ona uznała swój błąd, obwiniłaby we wszystkim siebie, to miałaby pocieszenie. Ale ona postarała się usprawiedliwić się, dlatego spokoju w jej duszy nie było. My, kiedy sami siebie usprawiedliwiamy, dajemy miejsce diabłu, który przychodzi, działa na nas w subtelny (zręczny) sposób i wywołuje smutek. Ale kiedy przyjmujemy całą winę na siebie, wtedy Bóg bierze na Siebie cały nasz ciężar. Tak że, dawajcie zdecydujemy, co mamy wybrać: pokorę, która daje spokój, czy egoizm, który przynosi smutek, strach i niepokój?

Niewdzięczny człowiek zawsze jest smutny

- Dlaczego wielu ludzi, choć jest u nich wszystko, odczuwa strach i smutek?

- Jeśli widzicie człowieka, który doznaje silnego strachu, zmartwienia i smutku, choć wszystko u niego jest, to wiedzcie, że nie ma u niego Boga.

Ten, u którego jest wszystko: i materialne dobra, i zdrowie, – a on, zamiast tego żeby dziękować Bogu, wysuwa nowe niemądre żądania, warczy i narzeka, zdecydowanie, przygotowuje sobie miejsce w piekle. Człowiek, który wie, czym jest wdzięczność, ze wszystkiego jest zadowolony. On myśli o tym, co Bóg daje mu każdego dnia, i raduje się ze wszystkiego. Ale jeśli człowiek jest niewdzięczny, ze wszystkiego jest niezadowolony, narzeka z każdego powodu i męczy się. Przypuśćmy, nie podoba się mu słońce, i zaczyna dąć Wardaris, północny wiatr, i przynosi chłód… Nie podobało się mu słońce, oto i trzęś się teraz z zimna.

- Geronda, co Wy chcecie przez to powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że jeśli my nie odczuwamy, nie przyswajamy dóbr, które daje nam Bóg, i narzekamy, to przychodzą wypróbowania, które zmuszają nas skurczyć się w grudkę. Ja wam poważnie mówię, kto ma takie nawyki, kto ciągle marudzi i narzeka, niech wie, że otrzyma od Boga policzek, aby w tym życiu spłacić choć część swego długu. A jeśli policzka nie będzie, to jeszcze gorzej, wtedy on będzie musiał jednocześnie, od razu za wszystko rozliczać się w przyszłym życiu.

- Znaczy, narzekanie może stać się nawykiem?

- Staje się nawykiem, ponieważ za narzekaniem następuje narzekanie i za skargą skarga (za żalem żal). Siejący żale, żale zbiera i gromadzi strach. A siejący chwałę kosztuje boskiej radości i błogosławieństwa na wieki. Narzekający, ile by Bóg błogosławieństw mu nie dawał, on ich nie odczuwa. Dlatego, Łaska Boża odchodzi od niego i przychodzi pokusa. Pokusa depcze mu po piętach, i wszystko u niego przez pień kłodę (wszystko nie tak jak trzeba, niedbale). A wdzięcznego Bóg Sam ściga, goni Swoimi darami.

Niewdzięczność – wielki grzech, który potępił Sam Chrystus „Czyż nie dziesięciu oczyściło się? Więc dziewięciu gdzie?” (Łk.17,17) – zapytał On trędowatego, który przyszedł podziękować Mu. Chrystus oczekiwał wdzięczności od dziesięciu trędowatych nie dla Siebie, a dla nich samych, bo wdzięczność im samym przyniosłaby pożytek.

Tangałaszka chce widzieć nas zasmuconych

- Geronda, dlaczego u mnie radość nagle zmienia się w smutek?

- Ostre przejście od radości do smutku najczęściej następuje od pokusy. Złośliwy tangałaszka walczy z człowiekiem zwłaszcza z wrażliwym i z natury pełnym radości życia, starającym się prowadzić życie duchowe. Na tym i polega jego praca, on chce widzieć nas smutnych i cieszyć się. Ale w imię czego my powinniśmy pozwalać tangałaszcze robić to? Czyż radość nie jest lepsza od smutku? I miłość nie lepsza od złości?

- A oto ja czasem popadam w smutek, a powodu nie znam.

- Tangałaszka nie chce, żeby człowiek radował się. On znajduje sposób zmartwić i tych, u których jest powód do zmartwienia, i tych, u których go nie ma. Co dotyczy ciebie, to wydaje mi się, że on próbuje doprowadzić ciebie do rozczarowania, coraz bardziej oplątuje cię subtelnymi zręcznymi nićmi. Dobrze, gdyby on wiązał ciebie sznurkiem, to jeszcze jakby można powiedzieć, że jest powód do zmartwienia. Ale przecież tobie subtelne nicie wydają się grubymi linkami, i ty przeżywasz. Nie męcz siebie bez powodu bo przez to radujesz tangałaszkę i martwisz Chrystusa. Czy chcesz, aby Chrystus się martwił, smucił?

- Nie, geronda, ale…

- Żadnych „ale” „Piekło zasmuć się!”, powiedz: „Zasmuć się!”

- „Zasmuć się!”

Smutek wyniszcza siły naszej duszy i ciała

- Geronda, często boli mi brzuch, i trudno mi wypełniać swoje mnisie obowiązki.

- Ty ciągle siedzisz i rozmawiasz ze swoimi myślami, wszystko widzisz w czarnym świetle i dręczysz się na próżno, dlatego i cierpisz duszą i ciałem. Po kolejnym takim ataku i brzuch zaczyna ci boleć, gdzie już potem mogą znaleźć się siły do duchowego? Można wypić lekarstwo i zdjąć ból, ale jeśli nie uwolnić się od smutku, to brzuch znów zacznie boleć. Nie przyjmuj myśli, które wywołują w tobie rozczarowanie, aby nie uczynić bezużytecznymi tych darów, które dał ci Bóg. Im poprawniej będziesz patrzeć na sprawy, tym więcej będzie w tobie spokoju i wyciszenia, tym zdrowsza będziesz i przestaniesz przyjmować leki.

Smutek rozbraja człowieka. Wysysa wszystkie soki sił duszy i ciała i nie pozwala nic robić. Zatruwa duszę i w ciało wprowadza nieporządek. Uderza w najwrażliwsze miejsca ciała, wywołuje strach i wyczerpuje nim człowieka. Jad przygnębienia może powalić nie tylko człowieka ze słabym organizmem, ale i bardzo silnego. Jest tu jedna siostra. Wiecie ile u niej sił? I w duchowym sensie jest zuchem, i w wypełnianiu posłuszeństwa wszystko w jej rękach płonie! Cały monaster może rozkręcić, ale z powodu przygnębienia nic nie robi, popada w marność. Taki mocny silnik, a stoi bez pożytku.

Duchowym męstwem odgońcie niemoc

- Geronda, kiedy w moim trudzie ascetycznym jedna po drugiej dopadają mnie trudności, zaczynam narzekać, i ogarnia mnie przygnębienie.

- Oto w trudnych chwilach i przejawia się ludzka siła. Nie bój się i nie panikuj, kiedy pojawiają się trudności. Proś Boga o duchowe męstwo, aby śmiało spotykać trudności na swojej duchowej drodze i odważnie walczyć.

- Smutek, którego w ostatnim czasie doświadczam z powodu swego złego stanu duchowego, całkowicie pozbawia mnie duchowych sił.

Chwała Bogu, że odeszłaś od tego, gdzie wcześniej byłaś, choć tam, gdzie powinnaś być ty jeszcze nie przyszłaś. Jestem pewien, że ty szybko pokażesz, na co cię stać, rozerwiesz ostatnie pęta duchowej niemocy z pomocą Łaski Bożej, jak lew rozrywa pajęczynę. Przepędź niemoce duchowym męstwem. Będę czekać i modlić się. Mam nadzieję, doczekam się i będę mógł radować się twoimi sukcesami.

- Geronda, kiedy ja zaniedbuję swoje duchowe obowiązki, ogarnia mnie przygnębienie.

- Smutek z powodu, że coś zaniedbaliśmy i radość z tego co zrobiliśmy – są rzeczą naturalną. Ale do tego może mieszać się i egoizm, dlatego bądź ostrożna. Połóż dobry początek, ustal porządek twojej duchowej walki i powoli idź do przodu. Tak osiągniesz stabilność, ustaną te skoki w górę i w dół, które wywołuje zamaskowany wróg. Jeśli będziesz korzystać ze swoich sił z duchowym męstwem w celu rozwoju w monastycznym trudzie, to osiągniesz wielkie sukcesy. A jeśli ugrzęźniesz w słabości, to sama będziesz bez końca lamentować, a tangałaszka w tym czasie będzie klaskać w dłonie.

- Geronda, czy nie wystarcza mi siły?

- Potrzeby nacisk, poryw!

- Jak tego dokonać?

- Konieczne jest męstwo, odwaga! Po co mi mniszki-nieboraczki, potrzebne mi są duchowe suliotki (zahartowane w walkach), które z duchową odwagą walczyłyby z tangałaszką, rozsławiając Boga.

Wysławianie Boga – odtrutka na smutek

- Geronda, ja martwię się, kiedy widzę w sobie resztki jakiejś namiętności.

- Mów: Chwała Bogu, że podstawowe odeszło”! Gdybym był na twoim miejscu, to, patrząc na wielkie Boże dary, „od straży porannej do nocy” (Ps.129,5) powtarzałbym: „Chwała Tobie Boże”. Jeśli chcesz już tu zacząć żyć rajskim życiem, patrz na miłosierdzie i bogate dary, które Bóg ci daje, i wysławiaj: „Chwała Tobie, Boże”. Wychwalajcie Boga za to, że On pomógł wam odnieść sukcesy, choćby trochę, dzięki albo własnemu wysiłkowi albo pomocy innych. Kiedy człowiek mówi: „Chwała Tobie, Boże”, to Bóg pomaga, ponieważ wdzięczność połączona z pokornym usposobieniem, gorliwością i porywem w trudzie ascezy przyciąga niezliczone niebiańskie moce i Boskie dary.

- Geronda, a jeśli ja wiem, że znów upadnę?

- Nie wiesz. A myślisz tak ze strachu. Nie trzeba bać się, że dopuścisz poprzedni błąd, bo tak właśnie chwieje się wasza wiara w Boga. Tu szczególna skrupulatność do niczego niepotrzebna. Jeśli pomysł mówi wam, że nie poradzicie sobie, i wpadacie w przygnębienie, to trzeba samym siebie pocieszyć i pokrzepić, dodać otuchy. „Chwała Bogu, – trzeba powiedzieć, – dziś stałem się lepszy, niż byłem wczoraj. Tysiąc razy Chwała Bogu…” Choć to natchnienie (uniesienie) i wydaje się nieprawdziwe, ale zawiera w sobie wielką siłę – nadzieję na Boga. Nadzieja na Boga – dźwignia, która odrzuca rozpacz, uwalnia duszę od przygnębienia i strachu, i krok po kroku wzmacnia duchowe siły człowieka, przebudzając w nim święty optymizm.

- Geronda, ja przeżywam z powodu problemów ze zdrowiem.

- Przyjmuj wszystko jak wielki dar Boży. Bóg nikogo nie krzywdzi. Na niebie będziesz miała czym się pocieszyć. Otrzymasz dużą emeryturę, jeśli sama jej nie obniżysz swoim narzekaniem.

- Ale jak, geronda, przecież teraz nie odczuwam w sobie Nieba?

- Nie odczuwasz Nieba, bo nie wysławiasz Boga. Kiedy człowiek żyje wychwalaniem, raduje się ze wszystkiego. Są ludzie w świecie, którzy będą sądzić nas, mnichów. Popatrzcie na Beduinów, jakie ciężkie życie mają, a oni dziękują Bogu i zawsze są weseli. Oni pszenicy nie oczyszczają z kamieni, a mielą jaka jest, dlatego chleb u nich – pełen kamieni! W pokarmie, który oni jedzą, podobno, nie ma niezbędnych mikroelementów, wapnia itp., dlatego mają całkiem zniszczone zęby. Patrzysz, Beduin z jednym jedynym zębem, a raduje się, jakby ten jego ząb był z masy perłowej. Innemu człowiekowi tylko jednego zęba brakuje, a on z tego powodu czuje się niepełnowartościowym. Wszystko to znaczy, że trzeba nieustannie wychwalać, wysławić Boga dniem i nocą za Jego błogosławieństwa i dary dla nas.

Pewien biskup opowiadał mi, że w świątyni, kiedy diakon czytał Ewangelię o uzdrowieniu gergesińskich opętanych, jeden prosty parafianin, który stał za biskupim miejscem, cały czas powtarzał „Chwała Tobie Boże”. Diakon zaczyna: „W czasie tym, gdy Jezus przyszedł do krainy Gergesińskiej”. „Chwała Tobie, Boże”, – mówi parafianin. „Spotkali Go dwaj opętani” – „Chwała Tobie, Boże”. „Nieszczęśliwi bardzo” – „Chwała Tobie, Boże”. „I oto rzuciło się stado całe… w morze” – „Chwała Tobie, Boże”. „Ja zrozumiałem, – powiedział mi potem biskup, – że ten prosty człowiek miał rację, że ciągle powtarzał: „Chwała Tobie, Boże”, dlatego że „Chwała Tobie, Boże” wrzuca biesów w morze”. I wy ciągle powtarzajcie: „Chwała Tobie, Boże, chwała Tobie, Boże”, dopóki stado nie rzuci się w morze…

Wysławianie uświęca wszystko wokół. Wysławiając, człowiek zapomina o sobie we wdzięczności, traci rozsądek w dobrym sensie, raduje się ze wszystkiego. A kiedy człowiek dziękuje Bogu nawet za małe, to potem na niego spływa tak hojnie błogosławieństwo Boże, że nie może go ponieść. Tu diabeł nie może już wystać i odchodzi.

 

Dział 2. Cnoty

„W kim jest piękno duchowe, zrodzone z cnoty, ten jaśnieje Łaską Bożą. Ponieważ, zdobywając cnoty, człowiek zdobywa przebóstwienie, i dlatego promieniuje światłem, Boża Łaska go ujawnia”

Hodowanie cnót

- Geronda, kiedy człowiek osiąga przebóstwienie?

- Kiedy wchodzi w niego Łaska Boża.

- Wtedy żyje w nim radość?

- W nim żyje nie tylko radość, ale i wielka miłość, pokora, pociecha, ufność. W nim są te cechy, które są u Boga, dlatego wchodzi w niego Łaska Boża.

- A co znaczy „Bóg bogów” (Ps.49,1)?

- Czy Dawid nie mówi „Bogami jesteście, i synami najwyższego wszyscy” (Ps.81,6)? Człowiek stworzony jest „na obraz” Boży, dlatego, Bóg jest Bogiem bogów, czyli ludzi. Człowiek powinien osiągnąć przebóstwienie. Na obraz Boży stworzeni są wszyscy ludzie, ale kto z nas stoi na drodze do „według podobieństwa”? Im dalej my oddalamy się od Boga, tym mniej stajemy się podobni do Niego, czyli tym bardziej oddalamy się od istoty „według podobieństwa”.

Aby człowiek stał się podobny do Boga, musi żyć w zgodzie z przykazaniami i pracować nad sobą. W ten sposób on oczyszcza się od namiętności i zdobywa cnoty, i on już nie po prostu człowiek, stworzony „na obraz” Boży, ale przechodzi w stan „na podobieństwo”, gdyż działa w nim Boża Łaska.

„Czynienie cnót jest przestrzeganiem przykazań Pańskich” (Izaak Syryjczyk)

- Geronda, ja bardzo chciałabym zobaczyć swego świętego.

- A ja chciałbym, żebyś postarała się zostać przyjacielem Bożym.

- Jak mogę to osiągnąć?

- „Jak naprawi najmłodszy ścieżkę swoją? Kiedy przestrzegać będzie słów Twoich” (Ps.118,9). Jeśli będziesz żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi, staniesz się przyjacielem Bożym.

Jeśli jesteśmy dziećmi Bożymi, to powinniśmy przestrzegać Jego przykazania. Kiedy żydzi powiedzieli: „Naszym ojcem jest Abraham”, Chrystus odpowiedział im: „Waszym ojcem jest nie Abraham, a szatan, bo gdybyście byli dziećmi Abrahama, to czynilibyście i dzieła Abrahama” (por. J.8,39; J.8,44).

- Geronda, co ma na myśli abba Izaak, kiedy mówi, że Chrystus wymaga nie wypełnienia przykazań, ale poprawy duszy (Izaak Syryjczyk, słowa ascetyczne)?

- Po co Bóg dał przykazania? Czyż nie dla naszej poprawy? Przestrzegając przykazania Boże my hodujemy (pielęgnujemy) cnotę i zdobywamy zdrowie duszy. „Czynienie cnoty, – mówi abba Izaak, – jest przestrzeganiem przykazań Pańskich”.

- Geronda, abba Izaak mówi: „Człowiekowi potrzebne serce mężne i wielkie, aby dbać o przestrzeganie przykazań Bożych”.

- To prawda. Aby dokładnie wypełniać przykazania Boże, niezbędne jest męstwo, odwaga i trzeźwość. Dlatego szukaj, czego ci brakuje i czego Bóg od ciebie wymaga: pomyśl, co zrobiłaś i co powinnaś była zrobić, ale nie zrobiłaś. Mów sobie: „Tak, podoba mi się to, czym się zajmuję, a czy miłe to jest to Panu?” – i staraj się spełniać wolę Bożą. „Ze względu na słowa ust Twoich ja zachowałem ścieżki surowe”, – powiedziane jest w Piśmie Świętym.

Wartość ma ta cnota, która zdobywana jest swobodnie, bez przymusu z zewnątrz. Człowiek powinien poczuć cnotę jako swoją potrzebę i potem potrudzić się, aby ją zdobyć. Nie Bogu jest potrzebne, abyśmy wypełniali Jego wolę, – to potrzebne jest nam. My musimy wypełniać wolę Bożą, aby uwolnić się od swego starego człowieka. Wszystkie siły wierzącego człowieka powinny być ukierunkowane na to, aby dokładnie przestrzegać przykazania Boże. Kiedy człowiek stara się wypełnić wolę Bożą, wtedy przybliża się do Boga i, nawet jeśli nie prosi, to i tak otrzymuje Bożą Łaskę. Inaczej mówiąc, czerpie wodę bezpośrednio ze źródła.

Wszystkie cnoty konieczni trzeba uprawiać (hodować, pielęgnować)

- Czy może być człowiek z natury cnotliwym?

- Człowiek z natury może być, na przykład, prostym, spokojnym, pokornym. Wszystko to dary naturalne, które daje mu Bóg, a człowiek, aby pomnożyć je, powinien pielęgnować. Poprzez trud ascetyczny on otrzymuje dary duchowe, dary Świętego Ducha.

- Geronda, rozważanie, rozumowanie – to dar Boży czy cnota, którą stopniowo zdobywa człowiek poprzez działanie duchowe?

- Powiem ci tak: rozumowanie – to dar. Ale, załóżmy, ty nie masz tego daru, a masz jakiś inny. Rozwijając swój dar, będziesz jednocześnie rozwijać i rozumowanie i inne cnoty, a przez to uzupełniać te cnoty, których ci brakuje. Kiedy człowiek trudzi się ascetycznie, na przykład, we wstrzemięźliwości, to jednocześnie on uprawia milczenie, uwagę, modlitwę, rozumowanie, itd.

Przecież cnoty i namiętności rozwijają się w zależności od tego, w jakim kierunku człowiek będzie pracować. Jeśli on będzie uprawiać cnoty, to wyrosną cnoty i zagłuszą namiętności. Jeśli będzie uprawiać namiętności, to wyrosną namiętności i zagłuszą cnoty. Jeśli będzie uprawiać i jedno i drugie, to wyrosną i te i drugie, i powstanie zamęt. Aby to zrozumieć, wyobraź sobie ogród, w którym rosną i kwiaty i chwasty. Jeśli gospodarz będzie pielęgnować chwasty, to wyrosną chwasty i zagłuszą kwiaty. Jeśli zacznie dbać o kwiaty, to kwiaty rozrosną się i zagłuszą chwasty. Jeśli będzie dbać i o jedno i o drugie, to z czasem nie będzie mógł oddzielić kwiatów od chwastów.

Aby człowiek odniósł sukces, on musi poznać, jakie namiętności w nim są, i postarać się je odciąć. Również poznać dary, które dał mu Bóg, i rozwinąć je. Jeśli zacznie w pokorze je uprawiać, to wkrótce wzbogaci się duchowo. Jeśli będzie duchowo pracować, stanie się dobrym, jeśli zaniedba, sanie się złym.

Ja spotykałem ludzi, którzy, choć gleba ich duszy była urodzajna, pozostawili ją nieobrobioną, i zarosła ona cierniami i ostami. A inni, choć na ich ziemi rosły ciernie i osty, wszystko wypielili, zaorali, i ziemia zaczęła przynosić plony. Jaka korzyść, jeśli Bóg dał nam dobrą ziemię, a my ją zostawiliśmy, i zarosła ona chwastami? Jeśli nasza ziemia nadaje się do uprawy trzciny cukrowej, a rośnie na niej trzcina błotna, jeśli nie troszczymy się o to, żeby wypielić trzcinę błotną, posadzić i wyhodować trzcinę cukrową, to Bóg jak może nam pomóc? Z trzciny błotnej można tylko koszyczki wyplatać, cukru nie wydobędziesz…

Bóg od każdego z nas żąda odpowiedzi, czy podwoiliśmy ten dar, który On nam dał. Jeśli komuś dał On pięć darów, to człowiek powinien przemienić je w dziesięć. Dziewięć – nie jest już dla niego najlepszym wynikiem. Dlatego każdy niech trudzi się z pokorą i rozumowaniem (z rozsądkiem) dla osiągnięcia lepszego wyniku. Przecież Bóg zażąda odpowiedzi, czy przemienił człowiek jeden talent w dwa, dwa w cztery, a pięć w dziesięć. Więc, jeśli człowiek podwoił dane mu talenty, to w oczach Boga on zasługuje na wyższą nagrodę. A jeśli ktoś, z gorliwości, ale nie pychy, jeden talent przemienił w dziesięć, wzruszy tym nie tylko Boga ale i człowieka nawet z kamiennym sercem.

Cnota innych i nas napełnia aromatem

- Geronda, co pomaga osiągnąć cnotę

- Kontakty z człowiekiem, u którego ta cnota jest. Jeśli utrzymujesz relacje z kimś, u kogo jest pobożność, to możesz stopniowo też zdobyć pobożność. Tak dzieje się ze wszystkimi cnotami, ponieważ cnota innych i nas napełnia aromatem.

Kiedy patrzymy na cnoty innych ludzi i staramy się ich naśladować – pouczamy się, budujemy się moralnie. Ale i patrząc na niedostatki, też otrzymujemy korzyść, ponieważ niedostatki innych pomagają nam zobaczyć nasze własne. Cnota innego pobudza mnie do tego, aby dążyć do jej naśladowania, a niedostatek zmusza do zastanowienia się, czy nie ma i u mnie takiego samego niedostatku, a jeśli jest, to w jakim stopniu, aby postarać się go się pozbyć. Na przykład, widzę w kimś pracowitość i raduję się, staram się takiego człowieka naśladować. W drugim widzę ciekawość i nie osądzam brata, ale patrzę uważnie, czy nie ma i u mnie ciekawości. I jeśli widzę, że jest, to postaram się jej pozbyć. Ale jeśli ja w sobie widzę tylko cnoty, a w innych tylko wady, i przy tym na swoje wady nie zwracam uwagi albo usprawiedliwiam je, mówiąc: „Ja jestem lepszy i od tego człowieka, i od tego, i innego!” – koniec – przepadłem.

Inni ludzie są dla nas lustrem. Patrząc na innych, widzimy siebie, i inni widzą nasze wady, i ich uwagi zmywają z nas brudne plamy.

Przykład świętych w czynieniu cnót

- Powiedzcie, geronda, jakie są charakterystyczne, wyróżniające cechy świętych?

- Miłość z pokorą, prostota i rozsądek – oto charakterystyczne cechy świętych. Jeśli człowiek z rozsądkiem będzie przymuszać siebie naśladować życiu świętych, to i sam osiągnie świętość.

W działaniu do zdobycia cnót bardzo pomoże nam przykład świętych. Porównując siebie ze świętymi, widzimy swoje namiętności, osądzamy siebie, pokorniejemy i staramy się z gorliwością, z boską zazdrością ich naśladować. Nie mamy żadnego usprawiedliwienia, jeśli drepczemy w miejscu, ponieważ przed oczami mamy przykłady świętych, ich życie. Wszyscy święci – to dzieci Boże, i oni pomagają nam, nieszczęsnym dzieciom Bożym, pokazując, jak uniknąć podstępnych pułapek złego.

Uważne czytanie żywotów świętych ogrzewa duszę, pobudza iść za ich przykładem i mężnie kontynuować walki o zdobycie cnót. W żywocie każdego świętego widać jedno i to samo święte szaleństwo, tylko w każdym ono objawia się inaczej. Widoczna jest płomienna miłość, którą mieli oni do Boga. I oto zapala się w człowieku ogień boskiej zazdrości i gorące pragnienie naśladowania ich.

- Geronda, ile lat trzeba czytać synaksarion (krótki żywot) świętego?

- Całe życie. Choć w synaksarionie napisane jest bardzo mało, w żywocie nie całe życie świętego, a tylko krople z pełnego kielicha, które spadły przez krawędź. Święci byliby niemądrzy, gdyby odkryli wszystko, co przeżywali w tajemnicy. Ale wystarczy nam i tych małych słów, aby tylko mogły one dotknąć naszego serca, aby tylko ucieleśnić nam je w swoim życiu.

- Wydaje mi się trudnym uczynić coś z tego, co uczynili święci. Powiedzmy, święta Synkletyka, jak ciężki trud niosła do końca swego życia, choć cierpiała z powodu ciężkiej choroby! Albo priepodobny Warsonofij, ile lat zachowywał on kompletne milczenie!

- Dobrze, jeśli chcesz naśladować priepodobnego Warsonofija, postaraj się choćby nie odpowiadać, gdy koś cię upomina. Co dotyczy świętej Synkletyki, to i mnie wydaje się, że nie masz dość sił fizycznych aby ją powtórzyć, – nie wytrzymasz, ale wewnętrznie, moim zdaniem, możesz ją naśladować, i tu oczekuje ciebie bardzo dużo pracy. Życzę, aby święta dała tobie choćby trochę z tego, co miała sama.

Oczyśćmy cnotę od domieszek

- Geronda, Wy czasem mówicie „toksyczna cnota”. Kiedy cnota bywa „toksyczną”?

- „Toksyczna” cnota – to, na przykład, dobroć kiedy jest w niej przypodobanie się ludziom, albo miłość, kiedy jest w niej wyrachowanie. Kiedy w naszych działaniach nie ma bezinteresowności i prostoty, a z cnotą zmieszany jest egoizm, to wtedy to wypaczona cnota. Wtedy ona jak niedojrzały owoc, w którym, oczywiście, też są jakieś witaminy, ale kiedy go odgryzasz, w ustach odczuwasz gorycz.

- Czy może być tak, że nie ma we mnie cnoty, a ktoś uważa mnie za czcigodną, pobożną?

- Źle, jeśli sama siebie uważasz za pobożną i czcigodną.

- Czy mogę nie widzieć swego prawdziwego duchowego stanu i myśleć, że posiadam cnotę?

- Możesz, ale jeśli przyjrzysz się uważnie, to poczujesz, że wewnątrz nie ma słodkości, i z tego zrozumiesz, jaki jest twój prawdziwy stan duchowy. Czasem człowiek może myśleć, że osiągnął cnotę, tylko dlatego, że przyswoił niektóre zewnętrzne oznaki tej cnoty i podąża za nimi dlatego, aby innym sprawiać wrażenie pobożnego i czcigodnego. Ale w rzeczywistości to nie cnota, nie prawdziwa cnota. Tak on długo nie utrzyma się. Nadejdzie próba, i prawda odkryje się. Co innego jeśli, powiedzmy, człowiek trudzi się w milczeniu dlatego, aby słowami nie urazić innych, i tak stopniowo zdobywa cnotę milczenia. A co innego, jeśli on nie rozmawia, aby inni uważali go za milczka. On może milczeć językiem, ale jednocześnie nieustannie rozmawiać z myślami, i namiętności mogą panować nad tym człowiekiem. Zewnętrznie on może wydawać się prawdziwym świętym, ale kiedy odkryje się jego wewnętrzny człowiek, to okaże się, że to…

- Geronda, ja popadam w rozpacz z powodu swego stanu. To dobre, co widziałam w sobie, w rzeczywistości okazało się nikczemnym.

- Co dokładnie?

- To, co uważałam za gorliwość, w rzeczywistości w końcowym bilansie okazało się egoizmem.

- Nie, droga, to nie tak! W rudzie jest wiele różnych metali. Może być dużo piasku, ale jest i miedź, i żelazo, i trochę złota… Jeśli ruda trafi do paleniska, to wtedy złoto wytopi się. Czyż nie mówi się: „Jak złoto w ogniu” (Mdr.3,6)?

Hardość i pycha – złodziej cnót

- Geronda, ja jestem w niewoli namiętności. Czasem mnie okrada samolubstwo, czasem dążenie do zewnętrznego.

- Jeśli człowiek pozwala, aby złodzieje rozkradali jego majątek, to czy może on wzbogacić się? I ty, jeśli będziesz pozwalać, aby okradały ciebie namiętności, czyż możesz odnieść sukces? Tak i pozostaniesz na zawsze w biedzie, ponieważ, co byś nie gromadziła, będziesz tracić. Nie mogę zrozumieć, jak to tangałaszka może ciebie okradać, ty zaś sama możesz porwać (wziąć siłą) raj!

- Ja bardzo chciałabym popracować nad osiągnięciem cnoty, a drepczę w miejscu? Dlaczego?

- Może być i tak, że człowiek jeszcze nie dojrzał do cnót. A ty, widzę, zaczynasz zbliżać się do duchowej dojrzałości. Tak więc uważaj, teraz, kiedy nadejdzie lato i winogrona zaczną powoli wypełniać się słodkością, należycie chroń je od wron – tangałaszek, – żyj pokornie i niezauważalnie.

- Ale wszystko, co robię dobrego, tracę, ponieważ natychmiast wpadam w pychę.

- Wiesz, co ty robisz? Produkujesz mód, a potem zostawiasz go, i zły tangałaszka wykrada go u ciebie, a ty zostajesz z nosem. Jak pszczelarz dymem zaparowuje (zaciemnia) pszczoły, a potem zabiera im miód, tak i u ciebie tangałaszka dymem pychy zaciemnia głowę, kradnie cały twój duchowy miód, a potem z radością zaciera ręce. Wykrada u ciebie bardzo cenne dary Boże, a sam raduje się. Ty przecież mądra, czyż nie rozumiesz tego? Dlaczego nie łapiesz za ręce złodzieja, złego, który ciebie ograbia?

- Ale jeśli człowiek czuje, że dar, który on posiada, jest od Boga, to jak pokusa może ten dar ukraść?

- Przez lekceważący stosunek. Bóg obdarza każdego człowieka wieloma darami, a człowiek, choć powinien za nie dziękować Bogu, czasem nie zwraca uwagi, przywłaszcza dary, dane mu przez Boga, i wywyższa się w duszy. Wtedy zły diabeł idzie i kradnie u człowieka te dary, bo jest złodziejem, zatruwa je swoim jadem i czyni niegodnymi, bezużytecznymi.

Duchowe piękno

- Geronda, jak mogę zdobyć duchowe piękno?

- Jeśli będziesz trudzić się z boską gorliwością w zdobywaniu cnót, pozyskasz i duchowe piękno. Bogarodzica posiadała i zewnętrzne i wewnętrzne piękno. Kto Ją widział, stawał się innym człowiekiem. Dychowa łagodność, którą Ona promieniowała, uzdrawiała dusze.

Swoim wewnętrznym pięknem i siłą łaski Ona dokonała misjonarskiego wyczynu! I każdy człowiek, jeśli będzie duchowo trudzić się, szlifować swój charakter, stanie się błogosławionym, o pięknej duszy.

- Człowiek, posiadający Łaskę Bożą, sam to odczuwa?

- Odczuwa niektóre działania łaski.

- A inny człowiek, patrząc na niego, może rozpoznać w nim łaskę?

- Tak, może, ponieważ łaska ujawnia go. Czy wiesz, cnoty nie można ukryć, jakby człowiek nie starał się. Słońca nie da się ukryć za sitem ponieważ jego promienie i tak przejdą przez dziurki.

Ten, w kim jest duchowe piękno, zradzane cnotą, jaśnieje łaską. Ponieważ, zdobywając cnoty, człowiek zdobywa przebóstwienie, a to znaczy, promieniuje z siebie światło, i Boska Łaska go ujawnia. Tak, sam tego nie chcąc i nie wiedząc, człowiek ujawnia siebie przed innymi i wysławiany jest Bóg.

Wyzwolenie się od namiętności i oczyszczenie duszy przejawia się i na ciele, które też oczyszcza się, przecież oczyszczenie zaczyna się od serca. Serce poprzez krew przekazuje swoją duchowość ciału, i tak uświęca się cały człowiek.

1 część

Jest jedna cnota – pokora

„Pokora otwiera bramy Nieba i schodzi na człowieka Łaska Boża”

Rozdział 1. „Bóg pokornym daje łaskę”

U pokornego są wszystkie cnoty

- Geronda, powiedzcie nam coś na pożegnanie.

- Co wam powiedzieć? Ja tyle mówiłem!

- Powiedzcie nam cokolwiek, abyśmy nad tym pracowały do Waszego powrotu.

- Cóż, jeśli nalegacie, powiem… Jest jedna cnota – pokora, a ponieważ wy tego nie rozumiecie, to dodam jeszcze i miłość. Ale w kim jest pokora, czyż nie ma w nim miłości?

- Abba Izaak mówi: „Czym sól dla każdego pokarmu, tym pokora dla każdej cnoty”

- Znaczy, bez pokory cnoty… niejadalne! Święty Izaak chce pokazać, jak niezbędna jest pokora w praktykowaniu, czynieniu cnót.

- Geronda, w innym miejscu abba Izaak mówi, że pokora przychodzi, kiedy człowiek osiąga wszystkie cnoty.

- Może, ty coś nie tak zrozumiałaś? Jeśli u człowieka nie ma pokory, do niego nie może zbliżyć się żadna cnota.

- Znaczy, mający pokorę ma jednocześnie wszystkie cnoty?

- Oczywiście. Pokorny wydziela wszystkie aromaty duchowego zapachu: prostotę, łagodność, miłość bez granic, dobroć, niezłośliwość, ofiarność, posłuszeństwo itd. On ma ubóstwo ducha, dlatego i posiada wszystkie duchowe bogactwa. Jest on jeszcze pobożny, czcigodny i milczący (cichy), a dlatego jest on tego samego rodzaju, co i Przebłogosławiona Bogarodzica Dziewica Maria, Która posiadała wielką pokorę. Nosząc w Sobie wcielonego Boga, Ona odpowiedział: „Oto, niewolnica Pańska: niech będzie mi według słowa twego” (Łk.1,38). Nie powiedział: „Ja zostanę matką Syna Bożego”. Ona milczała, milczała, dopóki nie przemówił Chrystus w wieku trzydziestu lat.

Święty Andrzej z Krety mówi, że Ona jest Bogiem po Bogu i zajmuje drugie miejsce po Trójcy. Niewolnica i jednocześnie Oblubienica Boża! Dziewica i Matka! Stworzenie Boże i Matka Stworzyciela! Wszystko to wielkie tajemnice, których nie można wyjaśnić, można tylko przeżyć!

- Jaka ikona Bogarodzicy podoba się Wam najbardziej?

Podobają mi się wszystkie ikony Bogarodzicy. Nawet jeśli po prostu zobaczę, że gdzieś napisane jest Jej imię, wiele razy z szacunkiem całuję je, i serce drży z radości.

Straszne, jeśli zastanowić się! Maleńka dziewczynka mówi: „Wysławia dusza moja Pana, bo wejrzał na pokorę niewolnicy Swojej” (Łk.1,46-48). W niewielu słowach taki sens! Wielką korzyść można otrzymać, jeśli wniknąć w sens tych słów. Krótko, ale mocno. Jeśli będziesz w nie wnikać, pokochasz pokorę, i jeśli spokorniejesz, zobaczysz przyjście w ciebie Boga, Który przemieni twoje serce w Betlejemskie jasełka.

Na pokornym spoczywa Duch Boży

- Powiedzcie nam, jakie cnoty powinien mieć człowiek, aby ocieniła go Łaska Boża?

- Samej pokory wystarczy. Często mnie pytają: „Ile czasu trzeba, aby zdobyć Bożą Łaskę?” Niektórzy mogą całe życie jakoby żyć duchowo, trudzić się w ascezie itd., ale jednocześnie myśleć, że coś sobą prezentują, – tacy nie zdobywają Łaski Bożej. A inni w krótkim czasie zdobywają łaskę, bo pokornieją.

Jeśli człowiek pokornieje, to łaska może w ciągu minuty go ocienić, uczynić Aniołem, i trafi on do raju. A jeśli stanie się dumny, w ciągu minuty stanie się tangałaszką i znajdzie się w piekle. Człowiek, jeśli chce, staje się owcą, jeśli chce – kozłem. Biedne są kozły i chciałyby stać się owcami, ale nie mogą, a człowiekowi Bóg dał taką zdolność z kozła stawać się owcą, gdyby tylko on tego zechciał.

Łaska Boża schodzi tylko na pokornego i łagodnego człowieka. Na takim spoczywa Duch Boży. Pamiętasz, co mówi prorok Izajasz: „Na kogo spojrzę, tylko na łagodnego i milczącego”?

Bóg wymaga od nas trochę pokory, abyśmy weszli w pokrewieństwo z Nim, a wtedy wszystkie Jego bogate dary wylewają się na nas obficie jeden za drugim. Przecież Bóg jest jakby winien każdemu pokornemu człowiekowi wielką łaskę, On daje mu ją jako dar, jeśli sam człowiek nawet i nie prosi. Takie jest prawo duchowe. Czyż w Ewangelii nie mówi się: „Bóg hardym sprzeciwia się, pokornym zaś daje łaskę”? Tak już Bóg zdecydował. „Pokorny” oznacza „mający łaskę”! Bardzo pokorny, znaczy, wielką łaskę otrzymuje od Boga, ponieważ pokorny człowiek, jak gąbka, wchłania w siebie Bożą Łaskę. Ten, kto pokornie skłania się i przyjmuje uderzenia od innych, oczyszcza siebie z narośli, według piękna duchowego staje się podobny do Anioła i swobodnie przechodzi przez wąskie wrota raju. Nikt nie wznosi się na Niebo światową wspinaczką, tylko przez duchowe schodzenie (poniżenie siebie).

Pokora otwiera drzwi Niebios, i przychodzi na człowieka Łaska Boża, a hardość je zamyka. Starec Tichon mówił: „Jeden pokorny człowiek ma więcej łaski, niż wielu ludzi razem. Każdego ranka Bóg jedną ręką błogosławi świat, ale jeśli zobaczy pokornego człowieka, błogosławi go dwiema rękami. U kogo więcej pokory, ten jest większy od wszystkich!”

Wszystko zależy od pokornego usposobienia. Kiedy w człowieku jest pokorne usposobienie, wtedy dla niego w naturalny sposób ziemia jednoczy się z Niebem. W pokorze ludzie znaleźli klucz, przez obrót którego wznoszą się do trzeciego Nieba na duchowej windzie miłości. A przecież niektórzy mówią: „I dla czego to Bóg wymaga od nas pokory?” Powiedzą też! Jeśli człowiek nie ukorzy się, nie przejdzie przez wąskie drzwi raju, to i w tym życiu nie będzie miał spokoju. Chrystus co powiedział? „Nauczcie się ode Mnie, bo łagodny jestem i pokorny sercem i znajdziecie pokój duszom waszym” (Mt.11,29).

Jedna pokorna myśl natychmiast wprowadza w działanie Łaskę Bożą

- Zadziwia mnie, jak jedna pokorna myśl natychmiast wprowadza w działanie Łaskę Bożą. Kiedyś do mnie do celi zabłądził kotek. Biedaczek, widocznie, zjadł coś niedobrego, zatruł się i teraz prosił o pomoc, zwijał się z bólu, podskakując, jak ośmiornica, kiedy uderzają ją o kamienie… Żal było na niego patrzeć, ale co zrobisz? Przeżegnałem go raz, drugi, nic! „Popatrz na siebie, – powiedziałem wtedy sam sobie, – ile lat jesteś już mnichem, a nawet nieszczęsnemu kotkowi pomóc nie możesz”! Tylko siebie obwiniłem, kotek, który był już przy ostatnich oddechu, nagle odzyskał siły. Podbiegł, zaczął ocierać się o nogi i radośnie podskakiwać… Oto jaka siła w pokorze! Dlatego i powiedziano: „W pokorze naszej wspomniał nas Pan” (Ps.135,23).

Zauważyłem, że od jednej pokornej myśli człowiek zaczyna promieniować, błyszczeć. Kiedy człowiek bierze całą winę na siebie, wylewa się na niego Łaska Boża. Przedwczoraj przyjeżdżał lekarz, który ma wiele dzieci, on powiedział mi: „Geronda, ja jestem bardzo dumy, i z powodu mojej dumy dzieci źle się zachowują”. I mówił to w obecności dzieci, ze złami w oczach, ale jego twarz przy tym promieniała! Coś podobnego widziałem i tu kilka dni temu. Kilka sióstr przyszyło do mnie porozmawiać. Porozmawialiśmy o różnych sprawach, musiałem ich ostro skarcić. Jedna cała skurczyła się, wprost do łez. Upokorzyła się, za to potem jej twarz promieniała. Widzicie, co robi jedna pokorna i skruszona myśl! Natychmiast wszystkie niedociągnięcia na bok, człowiek odzyskuje siły, twarz promienieje. Druga zaś żadnego pożytku dla siebie nie otrzymała: z chłodnym sercem przyszła, z chłodnym odeszła, ciągle mówiła o czyichś wadach, w dodatku ze szczegółami. Kto nad sobą nie pracuje, u tego od jednej hardej czy bluźnierczej myśli twarz ciemnieje.

Jedna pokorna myśl może migiem wznieść człowieka na taką duchową wysokość, na którą on nie wejdzie przez lata ponadludzkich wyczynów.

- Geronda, jeśli człowiek hardy przyjmie sobie do umysłu jedną pokorną myśl, Bóg mu pomoże?

- Jeśli będzie u niego jedna pokorna myśl, to nie będzie on już hardy, a będzie pokorny, i Bóg mu pomoże. Człowiek jest zmienny: to skłania go w jedną stronę, to w drugą, w zależności od tego, jaką ma myśl. Hardy człowiek, jeśli przyjmie do umysłu pokorną myśl, otrzymuje pomoc. I pokorny człowiek, jeśli przyjmie myśl hardą, przestaje być pokornym. Staje się dumny – i Łaska Boża opuszcza go, i popada on w zły stan. Jeśli zaś on uświadomi sobie swoje zgrzeszenie i szczerze pokaja się, przychodzi pokora, i jego stan zmienia się na dobry, ponieważ pokora przynosi Łaskę Bożą. Ale, żeby pokora stała się dla człowieka trwałym stanem i przebywała w nim Łaska Boża, konieczna jest praca duchowa.

Rozdział 2. Trud w zdobywaniu pokory

Jak uprawia się (hoduje się) pokorę

- Geronda, w jaki sposób uprawia się pokorę?

- Pokorę uprawia się: przez umiłowanie czcigodności i kultywuje się, użyźnianą nawozem upadków. Miłujący czcigodność człowiek wszystko, co posiada dobrego, przypisuje Bogu. Widzi mnóstwo dobrodziejstw Bożych i rozumie, że nie jest ich godzien, upokarza się i nieustannie wysławia Boga. I czym bardziej upokarza się i wysławia Boga, tym mocniej wylewa się na niego Boża Łaska. To jest dobrowolna pokora. A pokora, która pochodzi od nieustannych upadków, – jest wymuszoną pokorą.

Niewątpliwie, dobrowolna pokora ma większą wartość, niż wymuszona. Jest ona jak działka urodzajnej ziemi, na której drzewa rosną bez użyźniania i nawozów i dają smaczne owoce. Wymuszona zaś pokora podobna do ubogiej gleby, gdzie, aby otrzymać polon, potrzebne są i nawozy i obornik, i, mimo wszystko, owoce będą nie tak smaczne.

- Geronda, jest mi ciężko, kiedy z powodu złego potraktowania kogoś ja poniżam siebie w oczach innych i z przymusu upokarzam się.

- Wymuszoną pokorą ty spłacasz choć część tego długu, który gromadzisz swoimi grzechami. Jednak musisz zacząć upokarzać się dobrowolnie.

- A ja jestem w bardzo ciężkim stanie. Dręczą mnie cielesne myśli, i wpadam w przygnębienie. Boję się, że nigdy nie wyjdę z tego stanu.

- Odwagi, mój dobry człowieku, i w końcu końców Chrystus zwycięży. Śpiewaj: „Ot junosti mojeja wrag mia iskuszajet, słast’mi palit mia: az że nadiejaś na Tia Hospodi, pobieżdaju jeho”. (Od młodości mojej wróg mnie kusi, słodyczami, rozkoszami pali mnie: ja zaś pokładając nadzieje na Ciebie Panie, zwyciężam go). W istocie, nie tak bardzo winne jest biedne ciało, winna hardość. W rzeczywistości, masz wiele godności, które, oczywiście, darował Bóg, ale z powodu pewnego zaniedbania i nieuwagi wróg znajduje dogodny moment i pogrąża cię w dumę. I zamiast tego aby omywać swoją twarz łzami radości i wdzięczności Bogu, ty zraszasz ją łzami zmartwienia i smutku. Stąd wynika taki wniosek: jeśli my nie ukorzymy się dobrowolnie, to ukorzą nas przymusem, ponieważ Dobry Bóg nas kocha. Tak więc, odwagi, dziecko moje, i Chrystus zwycięży. „Bo jeśli znów będziecie mogli, i znów pokonani będziecie: Ponieważ z nami Bóg”. Burza minie i przyniesie za sobą wiele dobrego. Ty lepiej poznasz siebie, ukorzysz się pod przymusem, i, zgodnie z prawami duchowymi, na pewno przyjdzie na ciebie Łaska Boża, której wcześniej przeszkadzała hardość.

My na razie jeszcze nie poznaliśmy siebie. Jeśli poznamy, dusza nasza zacznie triumfować, i będzie pokornie prosić miłosierdzia Bożego. Poznanie siebie zradza pokorę. Ponieważ, im bardziej człowiek poznaje siebie, tym szerzej otwierają się oczy jego duszy i on lepiej widzi swoją wielką słabość. Poznaje swoje ubóstwo i swoją niewdzięczność, a razem z tym wielką szlachetność i miłosierdzie Boże. Od tego on odczuwa wewnętrzną skruchę, pokornieje do ziemi i zaczyna mocno kochać Boga.

Serdeczna pokora – jest wszystkim

- Geronda, czy może człowiek ukorzyć się rozsądkiem, ale jednocześnie sercem nie ukorzyć się?

- Wcześniej w monasterach i w wielu domach drzwi były bardzo niskie, i człowiek, aby wejść do środka, musiał schylić (skłonić) się: jeśli nie pochylił się, uderzał głową o futrynę. Tak więc trzeba było zginać się i chcąc nie chcąc zastanawiać się i następnym razem nie przegapić, aby się nie skaleczyć i nie skompromitować się przed ludźmi. Ten przykład pokazuje, że rozsądna pokora nadaje się tylko do tego, aby ochronić głowę i nie stracić reputacji. Przedwczoraj przyszła pewna siostra i mówi mi: „Geronda, ihumeni powiedziała mi, że, kiedy ja śpiewam, chwalę się swoim głosem, od tego czasu mam to na uwadze i staram się śpiewać pokorniej”. „Ty zrozumiałaś to, co powiedziała tobie ihumeni? – mówię jej. – Ty musisz poczuć i uświadomić sobie tę słabość i zechcieć pozbyć się jej. Bo jeśli twój wysiłek nie przechwalać się swoim głosem będzie czysto zewnętrzny, tylko po to, żeby ihumeni nie zwracała ci więcej uwagi, to możesz dojść do tego, że zaczniesz nie tylko chwalić się swoim głosem, ale i być dumną z siebie”.

- Geronda, choć ja i przywołuję do umysłu pokorne myśli, ale w głębi mnie, wewnątrz, jest pewien szacunek do siebie. Jak może jedno łączyć się z drugim?

- Ty po prostu przywołujesz do umysłu pokorne myśli, ale te myśli nie dochodzą do serca. Gdyby one dotykały twego serca, to wewnętrznie przemieniałyby ciebie dobrą zmianą i byłabyś teraz aniołem. Serdeczna pokora – jest wszystkim. Co mówi abba Izaak? „Doskonale zaś pokornie mądry (mądrze pokorny) jest ten, kto nie ma potrzeby mędrkowaniem swoim wymyślać sposoby aby być pokornie mądrym… ale bez przymuszenia jest taki w sercu swoim”.

Pokora w rzeczywistości, a nie tylko w słowach

- Geronda, jeśli człowiek sam siebie upokarza, czyni sobie wyrzuty i mówi: „Jestem wadliwy, bezwartościowy, stracony człowiek itp., czy tym pomaga on sobie zdobywać pokorę?

- Łatwo jest człowiekowi robić sobie wyrzuty, ale on z trudem przyjmuje zarzuty od innych. Sam sobie on może mówić: „Jestem żałosny, najgrzeszniejszy, najgorszy ze wszystkich ludzi”, ale jednocześnie od innych nie może przyjąć ani jednej uwagi. Kiedy człowiek sam potyka się i pada, nawet jeśli mu boli, ale on nie bardzo denerwuje się. Albo jeśli uderzy go ktoś z tych, kto go kocha, znów powie: „Niech będzie, nic strasznego”. Ale jeśli go lekko drapnie albo trąci człowiek, którego nie lubi, oto wtedy tak! On zacznie krzyczeć, pokazywać, jakoby mu boli, że nie może wstać!

Kiedy żyłem na Synaju, tam był świecki o imieniu Stratus. Jeśli wołałeś do niego: „Panie Stratus”, on odpowiadał: „Jaki pan? Grzeszny, grzeszny Stratus mów”. Wszyscy mówili: „Jaki pokorny człowiek!” Pewnego razu on zaspał rano i nie wstał na czas na nabożeństwo. Ktoś poszedł go budzić. „Stratus, ty ciągle śpisz? Już Sześciopsalmie przeczytali. Ty, czemu nie pójdziesz na nabożeństwo?” Jak on zaczął krzyczeć: „Przecież ja jestem pobożniejszy od ciebie, i ty będziesz mówić mi, żebym szedł do cerkwi?” Krzyczał jak szalony… Nawet schwycił klucz od drzwi – taki duży, jak od spichrzowego zamka, – zamachnął się na człowieka, bo dotknęli jego samolubstwo. Ludzie, którzy słyszeli, jak on krzyczał, zaniemówili, przecież wszyscy uważali go za bardzo pokornego i brali z niego przykład. Skompromitował się Stratus. Widzisz, co się dzieje? Sam siebie nazywał grzesznym, ale tylko dotknęli jego samolubstwo, wprost zezwierzęcał!

Inny człowiek w Epirze podreperował cerkiew. Sam mówił, że nic szczególnego nie zrobił, tylko podmalował gdzie-niegdzie. Ale kiedy mu powiedzieli: „Dobrze, „podmalowałeś”. Jednak co-nieco zrobiłeś”, oto jak się rozzłościł! „Można pomyśleć, ty zrobiłbyś lepiej, – zaczął mówić. – Ja wiem, co znaczy budować, nie jestem jakiś tam cieśla, jak ty. Mój ojciec sam zawierał kontrakty!”

Samemu siebie łatwo jest upokarzać, ale to nie znaczy, że u człowieka jest prawdziwa pokora.

- Geronda, czym jest prawdziwa, naturalna, szczera pokora?

- Kiedy inny ciebie poniża, i ty to przyjmujesz, oto wtedy masz prawdziwą pokorę, ponieważ prawdziwa pokora – to pokora w czynach, a nie w słowach. Pewnego razu święty Kosma z Etolii zapytał ludzi, którzy stali wokół niego: „W kim z was nie ma dumy?” „We mnie”, – powiedział jeden człowiek. „Podejdź-no tutaj, ty, w kim nie ma dumy, – mówi święty Kosma. – Odetnij-no jednego wąsa i idź na plac”. „E-e, tego ja nie mogę zrobić” – odpowiada ten. „Więc w takim razie nie ma w tobie pokory”, – mówi mu święty. Święty Kosma chciał przez to powiedzieć, że konieczna jest pokora w działaniach.

- Oto i ja, kiedy mnie dotykają, odpowiadam.

- Nie masz pokory, dlatego odpowiadasz. Popatrz, jaką pokorę miał abba Mojsiej? Kiedy go wyświęcono na kapłana, arcybiskup zechciał to wypróbować i powiedział duchownym: „Kiedy abba Mojsiej wejdzie do ołtarza, przepędźcie go precz i idźcie za nim, żeby usłyszeć, co on zacznie mówić”. Gdy tylko abba Mojsiej wszedł do ołtarza, zaczęli go wypędzać: „Idź precz, Etiopczyku”. „Słusznie z tobą postąpiono, czarnoskóry Etiopie, – powiedział sobie abba Mojsiej, ty nie jesteś człowiekiem, dlaczego więc chodzisz z ludźmi”! On nie obraził się, nie rozgniewał się.

- A może człowiek nie mieć pokory, ale być łagodnym i nie odpowiadać, gdy go obrażają?

- Pokorny człowiek jest łagodny. Ale to nie znaczy, że kto jest łagodny, ten jest pokorny. W łagodności powinna być i pokora, bo jeśli jej nie ma, to człowiek może zewnętrznie wydawać się łagodnym, ale wewnątrz być napełniony dumą i mówić o innych: „Oni są nienormalni, nie ma sensu nawet zwracać na nich uwagi, niech sobie mówią!” Jak ten mnich, którego ojcowie nigdy nie widzieli rozgniewanym i który nigdy nie reagował jeśli sprawiali mu przykrość. Dlatego pewnego razu zapytali go: „Jaką myśl ma on zawsze w sercu swoim, że, podlegając znieważeniom albo cierpiąc od kogoś obrazy, wykazuje tak wielką cierpliwość?” Na co ten odpowiedział: „Czy ja mam zwracać uwagę na ich wady… To są szczekające psy”. Czyli on gardził innymi.

Kiedy prosimy Boga o pokorę, to powinniśmy przyjmować poniżenia

- Geronda, co mi pomoże w zdobyciu czynnej pokory?

- Jak zdobyć pokorę? Tobie słowo, a ty dziesięć? Nie znosisz najmniejszego wyrzutu? Wiesz co, droga, kiedy dostajesz możliwość korzenia się, upokarzaj się.

Twoje lekarstwo polega na tym, żeby zachowywać się prosto, pokornie, jak ziemia: przyjmować i deszcz, i grad, i śmieci, i plunięcia, jeśli chcesz uwolnić się od swoich namiętności. Poniżenia od innych pomagają człowiekowi szybko uwolnić się od swego starego (ulegającego rozkładowi) „ja”, jeśli on to lekarstwo przyjmuje.

- Ja, geronda, potrzebuję dużo pokory.

- Pójdź, kup. Jest wielu ludzi, którzy sprzedają pokorę, nawet oddają za darmo, tylko abyś ty tego chciała…

- Kim oni są, geronda?

- Są to ludzie, którzy, nie mając dobrego duchowego usposobienia, postępują z nami grubiańsko i swoim zachowaniem poniżają nas. Pokory nie można kupić w sklepie spożywczym, jak artykułów spożywczych. Kiedy prosimy: „Boże, daj mi pokory” – to nie znaczy, że Bóg weźmie szufelkę i zacznie każdemu odsypywać: „Kilogram pokory tobie, pół kilograma – tobie”. Bóg dopuści, aby pojawił się grubiański człowiek i postąpił z nami surowo, albo Bóg odbierze innemu Swoją łaskę i ten człowiek zacznie nas obrażać. To będzie dla nas doświadczeniem (wypróbowaniem), i jeśli chcemy zdobyć pokorę, to będziemy się trudzić. Ale my nie myślimy o tym, że Bóg to dopuścił, aby nasz brat stał się zły dla naszej korzyści, i gniewamy się na brata. I chociaż prosimy Boga o pokorę, nie korzystamy ze sprzyjających okazji i możliwości, które On udziela nam dla pokory, ale oburzamy się i złościmy się. Po dobremu, powinniśmy być wdzięczni temu człowiekowi, który nas upokarza, bo jest największym naszym dobroczyńcą. Kto w modlitwie prosi Boga o pokorę, ale nie przyjmuje człowieka którego posyła mu Bóg dla spokornienia, ten nie wie, o co prosi. Kiedy żyłem w monasterze Stomion, to w Konicy żył pewien kapłan, który bardzo mnie lubił, jeszcze od tego czasu, kiedy byłem świeckim. Pewnej niedzieli poszedłem do Konicy na liturgię. W cerkwi było dużo ludzi. Ja, jak zwykle, poszedłem do ołtarza i, kiedy wchodziłem, powiedziałem sobie: „Boże mój, weź wszystkich tych ludzi do raju, a dla mnie, jeśli chcesz, daj tam choć jeden maleńki kącik”. Kiedy nadszedł czas priczastija, kapłan, który zwykle udzielał mi priczastija w ołtarzu, odwraca się w moją stronę i głośno mówi: „Wyjdź z ołtarza, będziesz przyjmować priczastije razem ze wszystkimi jako ostatni, bo nie jesteś godzien”. Ja wyszedłem z ołtarza, nie mówiąc ani słowa. Stanąłem na chórze i zacząłem czytać modlitwy do świętego priczaszczenia. Podchodząc ostatnim do priczastija, mówiłem w sobie: „Bóg oświecił kapłana, i on odkrył mi, kim jestem naprawdę. Panie Jezusie Chrystusie, zmiłuj się nade mną, bydlakiem”. Gdy tylko przyjąłem priczastije, odczułem wewnątrz wielką słodycz. Kidy Boska Liturgia skończyła się, kapłan podszedł do mnie z pokorą: „Wybacz mi, – mówi. – Nie wiem jak to się stało! Przecież ja nigdy nie stawiałem przed tobą ani swoich dzieci, ani matuszki, ani siebie samego. I jak to ze mą się stało?” On kłaniał mi się do ziemi, prosił o wybaczenie, próbował całować mi ręce. „Ojcze, – odpowiedziałem, – nie przeżywaj. Ty nie jesteś winien, winny jestem ja. Bóg wykorzystał ciebie, aby wypróbować mnie”. Kapłan nie mógł zrozumieć, co ja mu mówię, i, wydaje mi się, że go tak i nie przekonałem. Przyczyną zaś tego co się wydarzyło była moja modlitwa.

I wy, kiedy widzicie, że jakaś siostra traci panowanie nad sobą i grubo z wami rozmawia, wiedzcie, że, w większości przypadków, przyczyną tego jest wasza modlitwa. Ponieważ prosicie Boga o pokorę, miłość itd., to Bóg odejmuje na krótki czas Swoją łaskę od siostry, i ta poniża was i denerwuje. W ten sposób dawana jest wam możliwość zdać egzamin z pokory, z miłości. Jeśli się upokorzycie, otrzymacie korzyść. Co dotyczy siostry, to ona otrzyma podwójną łaskę: po pierwsze, za to, że Bóg odebrał jej łaskę, aby was poddać próbie, i po drugie, dlatego że ona pokornieje widząc swoje zgrzeszenie, i prosi Boga o przebaczenie. Tak więc, i wy uprawiacie pokorę, i ona staje się lepsza.

„Poniżaj siebie we wszystkim”

- Geronda, kiedy ja grzeszę i widzę, że inni mogliby mnie przed tym ostrzec, to okazuję wobec nich pretensje.

- W sprawie własnej poprawy żądania trzeba okazywać tylko wobec siebie samego. A ty zachowujesz się jak małe dziecko, które ma same wymagania.

- Kiedy więc ja dorosnę, kiedy zrozumiem, że mam też i obowiązki?

- Kiedy poniżysz się! To znaczy kiedy wyhodujesz pokorę i miłość.

- Abba Izaak pisze: „Poniżaj siebie we wszystkim przed wszystkimi ludźmi” (Izaak Syryjczyk). Jak to osiągnąć?

- Pokornym usposobieniem. Kiedy w rodzinie, w monasterze itd. jest duch rywalizacji w duchowej doskonaleniu, kiedy jeden uniża się przed drugim, to każdy z tego ma pożytek jak w starożytnej Cerkwi, gdzie spowiedź była publiczna, z czego wszyscy otrzymywali korzyść. Kto uniża się i pokornieje, otrzymuje od Boga łaskę i potem pomaga innym. Pokorne usposobienie nigdy nie rani drugiego, ponieważ pokorny człowiek zawsze ma miłość.

- Co może mi pomóc odczuć siebie poniżej wszystkich sióstr?

- Żeby odczuwać siebie niżej wszystkich sióstr, myśl o tym, jak dużo darów dał ci Bóg, a ty ich nie podwoiłaś. Mów sobie: „Ja tylko w drewniane klepadło nauczyłam się bić, a swoich talentów tak i nie potrafiłam podwoić”.

Kiedy człowiek widzi siebie poniżej wszystkich, na samym dole… to właśnie tu wznosi się na Niebo. A co robimy my? Porównujemy siebie z innymi i wyciągamy wniosek, że jesteśmy ponad nimi. „Ja jestem lepszy od tego, – mówimy, – i lepszy od tego… Ja – to nie to, co on…” Jak tylko w nas osiedlą się myśli, że inny człowiek jest niżej nas, my zamykamy siebie przed pomocą Bożą.

- Geronda, kiedy ja uznaję cnotę innego, jest w tym pokora?

- Oczywiście, jeśli ty szanujesz i lubisz człowieka, posiadającego cnotę, to znaczy, że masz pokorę i rzeczywiście lubisz cnotę. Znak duchowego sukcesu oto w czym jeszcze jest: coś dobrego, co jest w tobie, ty nie uważasz za ważne, a najmniejsze dobro w innym uważasz za znacznie wyższe od twego, czyli zawsze cenisz dobro w innym. Wtedy schodzi na ciebie obfita Łaska Boża. Dlatego ten, kto uważa innych za wyższych od siebie, jest wyższy, ponieważ spoczywa na nim Łaska Boża.

U wszystkich ludzi są wady, są i cnoty, które oni albo odziedziczyli od swoich rodziców, albo zdobyli trudami: w kimś na dziesięć procent, w kimś na trzydzieści, w drugim na sześćdziesiąt, w innym na dziewięćdziesiąt. Dlatego, od każdego człowieka można nauczyć się czegoś dobrego, zyskać korzyść i pomóc innym. Z drugiej strony, na tym właśnie polega prawosławny duch. Ja i od małych dzieci czerpię korzyść, choć i nie pokazuję tego, żeby one nie wpadły w pychę i zaszkodziły sobie.

„Niżej wszelkiego stworzenia”

- Jakie najwyższe działanie jest dla mnicha, geronda?

- Czy ty nie pamiętasz, co odpowiedział abba Sisoj temu mnichowi, który powiedział mu, że jego umysł zawsze jest z Bogiem? „To nie jest ważne dzieło, ważne jest widzieć siebie „niżej wszelkiego stworzenia” ”

- Jak można, geronda, odczuwać siebie „niżej wszelkiego stworzenia”?

- Kiedyś ja próbowałem zrozumieć, do jakiego by zwierzęcia siebie porównać, i znalazłem, że do gnojowego chrząszcza. Ale, kiedy uważniej popatrzyłem, czym on się zajmuje, to zrozumiałem, że jestem niżej od niego. Wiesz co robi gnojowy chrząszcz? Znajdując na drodze gnój, on rozbija go na kawałeczki, robi z tych kawałeczków kulki i stacza je na pobocze. Tak on oczyszcza drogę. Widząc, co on robi, powiedziałem sobie: „Jesteś gorszy od gnojowego żuka, ponieważ on, mały owad, oczyszcza z gnoju drogę, a ty, którego Bóg stworzył człowiekiem, swoimi grzechami gromadzisz gnój w „świątyni Bożej” (1Kor.3,16; 2Kor.6,16)”. Chcę powiedzieć, że człowiek, myśląc o dobrodziejstwach Bożych i widząc, że nie jest ich godny, coraz bardziej uważa siebie za zasługującego na karę, widzi siebie gorszym od wszystkich ludzi, gorszym od zwierząt, nawet gorszym od samego diabła. On mówi sobie: „Diabeł jeden raz zgrzeszył, a ja grzeszę każdego dnia i myślami, i uczuciami, i zmysłami. Znaczy, jestem gorszy od niego”.

- Czy nie jest niebezpiecznym uważać siebie za gorszego od diabła?

- Niebezpieczne tylko dla tego człowieka, u którego nie ma duchowej odwagi i który łatwo wpada w rozpacz. Taki człowiek powinien mówić diabłu: „Jakim by ja nie był, i tak jestem lepszy od ciebie. Chrystus mnie nie opuści, mam nadzieję, że On mnie zbawi”. A mający duchowe męstwo może powiedzieć tak: „Diabeł dobrze wykonuje swoją robotę, ale co robię ja?”

Rozdział 3. Pokora – wielka siła duchowego życia

Gdzie jest pokora, tam nie ma miejsca diabłu

- Geronda, w książce „Ojcowie świętej góry” Wy piszecie, że biesy pobiły starca Jewłogija. Jak Bóg dopuścił do tego?

- Kto skosztował kaszy (breji)?

- Starec Jewłogij.

- Nie, biesy! I w przypadku, kiedy Bóg dopuszcza, żeby jeden człowiek pobił drugiego, a ten, kogo biją, przyjmuje wszystko z pokorą, to w końcowym wyniku pokaleczonym zostaje ten, kto bije. Powiedz, czego najbardziej boi się diabeł?

- Pokory, geronda.

- A ja myślałem, że on najbardziej boi się hardości, dumy, bo odczuwa… kompleks niższości! „Hardy on, hardy ja, kto od kogo hardziejszy?” No oczywiście, tak i jest, diabeł boi się pokory: ona mu nanosi takie rany! Tam gdzie jest pokora, diabeł nie może przebywać.

Pokorą człowiek oświeca się i nigdy nie potyka się na swojej duchowej drodze, pokonuje wszystkie przeszkody, które stawia mu pokusa. Pamiętacie świętego Antoniego, który widział sieci wroga, rozpostarte po całej ziemi? „Któż może ich uniknąć?” – wykrzyknął on. I zaraz usłyszał głos mówiący mu: „Pokora połączona z mądrością”.

Na Synaju żył w celi święty Jepistimij, tam była maleńka cerkiew i całkiem niewielki pokój. Z wierzchu była góra, a z dołu ściana wysokości cztery czy pięć metrów. Tam u mnie stał pień, na którym strugałem deseczki pod rzeźbione ikonki. Pewnego razu strugałem swoje deseczki i odmawiałem modlitwę i wtedy usłyszałem głos: „Ty możesz skoczyć w dół bez szkody dla siebie”. Odwracam się i widzę czarny cień z wielka głową. „Tangałaszka”, – myślę. Dobrze, nie zwracam uwagi. A on w tym samym miejscu, nie odchodzi! „Ty możesz skoczyć w dół bez szkody dla siebie”, – mówi. Udaję, że nie słyszę. Z piętnaście minut on powtarzał jedno i to samo. Wtedy mówię mu: „Dobrze, ja rzucę w dół kamień”. „Do takiego, – mówi, – nawet Chrystus nie domyślił się! Twoja odpowiedź jest lepsza niż Jego!” Tu wyszedłem z siebie. „Chrystus, – mówię mu, – był Bogiem, a nie jak ja, strachem na wróble, który siedzi tu i gapi się na ciebie. No-dalej wynoś się stąd!” Tego wystarczyło. On natychmiast zniknął.

Kiedy jest pokora, diabeł nie może pokonać duszy. Pokorny nie upada, ponieważ chodzi nisko. Oto co zdarzyło się ze starcem Awwakumem, kiedy trudził się ascetycznie na pustyni Wigły! Pewnego razu, kiedy on siedział na skale i modlił się z czotkami (odpowiednik różańca), zjawił mu się diabeł w postaci „anioła światłości”. „Awwakum, – mówi, – mnie posłał Bóg, abym wziął ciebie do raju, ponieważ stałeś się już aniołem. Dawaj, polecimy”. „Tak, ale u ciebie są skrzydła, a ja jak polecę?” A ten „anioł” mówi mu „I u ciebie są skrzydła, tylko ty ich nie widzisz”. Wtedy Starec Awwakum przeżegnał się i powiedział: „Matko Boża, kim ja jestem, żeby latać?” Migiem ten „anioł” przemienił się w dziwnego czarnego kozła ze skrzydłami, jak u nietoperza, i zniknął.

Widzicie, jak z pomocą pokory możemy rozpoznać diabelskie pułapki?

Duchowe sukcesy są tam, gdzie jest wielka pokora

- Geronda, dlaczego jeden człowiek może zmienić się w ciągu miesiąca, a drugi trudzi się lata i nie odnosi sukcesu?

- A ty jak uważasz? Dlaczego tak się dzieje?

- Myśl mi mówi, że jeśli człowiek ukorzy się i będzie wzywać miłosierdzie Boże, to Bóg mu pomaga i on odnosi sukcesy.

- Tak właśnie jest. Konieczna jest pokora. Duchowe sukcesy są tam, gdzie jest wielka pokora.

Ci, którzy odnaleźli drogę pokory połączonej z mądrością, osiągają sukcesy w życiu duchowym szybko po kolei i bez trudu. My jeszcze nie zrozumieliśmy, czym jest pokora, ta wielka siła! Od niej zależy cały sukces. Im bardziej człowiek upokarza się, tym większą łaskę otrzymuje od Boga i tym większe odnosi sukcesy. Tyle siły w pokorze, i ludzie jej nie wykorzystują!

- A dla człowieka pokornego duchowy trud jest łatwiejszy?

- Oczywiście. Ponieważ pokornego lekko popchniesz, i on leci do przodu. Weź kulę bilardową, uderzysz ją z jednej strony, ona toczy się, uderzysz z drugiej, znów toczy się; jest okrągła – dlatego nie zacina się.

- Geronda, może być tak, że człowiek, aby zdobyć pokorę, cały czas będzie siebie upokarzać i w końcu wpadnie w rozpacz?

- Nie, bo prawdziwa pokora przynosi nadzieję, a nie rozpacz. Rozpacz przynosi egoizm, ponieważ egoista polega na sobie, a pokorny na miłosierdziu Bożym. W skrusze pokory stopniowo wzrasta duchowy człowiek. Całe życie człowieka staje się wielkim i lubiącym okazywać cześć wyczynem, ale on zawsze idzie do przodu z wielką nadzieją na Boga, rozczarowany sobą, w dobrym tego słowa znaczeniu, to znaczy rozczarowany w swoim „ja”.

- A człowiek, który nie jest w dobrym duchowym usposobieniu, może mieć nadzieję na łaskę Bożą?

- A skąd człowiek może wiedzieć, że jest on w dobrym duchowym usposobieniu? Człowiek tylko jedno może wiedzieć – że nie ma on dobrego duchowego usposobienia. Nawet jeśli ma, nie widzi, ponieważ i wtedy widzi tylko swoją grzeszność. Ponieważ ten, kto trudzi się dla duchowego sukcesu, nigdy nie widzi swego sukcesu, widzi tylko swoje upadki.

Pokorni przechowują swoje duchowe bogactwo w skarbcu u Boga

- Geronda, nie podoba mi się być niezauważalną. Może, dlatego odczuwam wewnątrz pustkę?

- Tak, szaleńca Chrystusowego z ciebie nie będzie! Żeby być szaleńcem Chrystusowym, trzeba mieć wielką pokorę. Wiesz co, jeśli ty chcesz polubić niepostrzegalność, to poczytaj żywot priepodobnej Izydory. Zobaczysz, jakie ona miała klejnoty, cnoty. I ty wyrzuć swoje nieprawdziwe miedziane cnoty-błyskotki i odtąd zbieraj złote, chowaj je w swoim sercu i porządnie zamykaj, aby nie ukradł ich tangałaszka.

U szaleńców Chrystusowych nie ma wewnątrz żadnej pustki, u nich pełnia Boskiej miłości, która aż się przelewa. Oni – wielcy święci. Niedorzeczności, które oni mówią, w rzeczywistości są prawdziwymi pouczeniami, bardzo głębokimi. Mają oni bardzo wielką pokorę, siebie oni w ogóle nie cenią, dlatego Bóg ich czyni godnymi poznania świętych tajemnic i zaszczyca wielkimi darami, talentami.

- Geronda, dlaczego niektórzy mieszkańcy Farasy, mimo że widzieli liczne cuda, które czynił święty Arsienij, nie uznawali go i peszyli się?

- Święci więcej sił tracili na to, żeby ukryć swoje duchowe bogactwo, niż na to, żeby je zdobyć. I święty Arsienij też ukrywał swoje cnoty pod różnymi zewnętrznymi osłonami, co jest całkiem wytłumaczalne. Ludzie zewnętrzni jego samego nie „wyróżniali” i peszyli się, ponieważ widzieli tylko zewnętrzne, jego „sztuczne” dziwactwa. Święty Arsienij zawsze starał się pokazywać ludziom nie swoje cnoty, a ich przeciwieństwa, aby uniknąć czci. Oczywiście, niektórzy mimo wszystko rozumieli, jakie bogactwo skrywał w sobie święty.

Pokorni i niezauważalni wojownicy Chrystusowi mądrzejsi są od wszystkich na świecie, ponieważ udaje się im przechowywać swoje duchowe bogactwo w skarbcu Boga. Dlatego powinniśmy radować się, jeśli żyjemy niezauważeni, ponieważ zobaczymy oblicze Boże w przyszłym życiu, i w tym będziemy stale odczuwać Jego obecność.

2 część

Miłość duchowa

Duchowy człowiek oddaje najpierw swoją miłość Bogu, potem ludziom, a resztę miłości oddaje zwierzętom i wszystkim żywym stworzeniom.

Rozdział 1. Niewyczerpana miłość Boża i nasza miłość do Boga

„Gęsty ogień” miłości Bożej

- Geronda, czasem ja bardzo mocno odczuwam miłość Bożą i cierpię, widząc własną niewdzięczność.

- Życzę abyś okazała się godną licznych błogosławieństw i darów Bożych. „Miłosierdzie Twoje, Panie, popędzi za mną przez wszystkie dni życia mego”, – mówi Dawid. I ty tak mów, bo i tobie miłosierdzie Boże towarzyszy. Dobrze, że to widzisz, dziękujesz i wysławiasz Boga.

Kiedy człowiek odczuwa miłość Bożą, wtedy spada na niego „gęsty ogień” miłości Bożej. Prawdopodobnie, wydaje się wam dziwnym to wyrażenie – „gęsty ogień”. Ale, żeby usunąć z serca wapienne osady albo zburzyć otaczający je granitowy mur, potrzebne są pociski, zawierające najsilniejszy materiał wybuchowy – Boską miłość. Kiedy ta twarda powłoka zostanie zniszczona, to serce stanie się wrażliwe, i człowiek zacznie radować się nawet z najmniejszego dobrodziejstwa Bożego. On odczuwa siebie przed Bogiem jako niespłacalnego dłużnika i cały czas odczuwa wzruszenie, bo cały czas myśli o swoim długu, a Bóg posyła mu błogosławieństwa, jedno większe od drugiego, tak że w końcu jego kochająca i uczciwa dusza rozpływa się od miłości Bożej.

- Geronda, dlaczego Bóg nas tak mocno kocha?

- Ponieważ jesteśmy Jego dziećmi, więcej nic nie mogę wam powiedzieć!

- A jeśli człowiek trudzi się i cały czas potyka się o jedno i to samo, tym on gniewa i rozczarowuje Boga?

- Czy Bóg oczekuje od nas sukcesów? Nie. My Jego dzieci, i On wszystkich nas jednakowo kocha. Kiedyś widziałem jednego ojca. Jedno z jego dzieci było trochę głupawe, i ciągle wycierało rękawem smarki. Ale ojciec i je przytulał do siebie, całował i czule głaskał, jak i inne. Tak samo i Bóg, jak Dobry Ojciec, kocha nie tylko piękne dzieci, ale i duchowo słabe. I przeżywa, i troszczy się o nie bardziej, niż o zdrowe.

Nikt nie może pojąć, jak Bóg kocha człowieka! Jego miłość z niczym nie jest porównywalna! Ona nie ma granic! Jest tak wielka, że jeśli człowiek odczuje choć małą jej część, jego serce nie wytrzymuje, rozpływa się, bo zrobione jest z gliny.

Bóg często pozwala Swojej miłości zejść obficie na Jego stworzenie, i wtedy nasza dusza rozgrzewa się, widzimy, jak słodka jest Boska miłość, jak wielka, tak wielka, że my nie wytrzymujemy i prosimy: „Starczy, Boże mój! Ogranicz Swoją miłość, bo ja nie mogę jej wytrzymać”. Tak Bóg chce nam pokazać, że On ze swojej strony gotów jest darować nam w obfitości Swoją miłość, ale nie robi tego, ponieważ pojemność naszej akumulatorowej baterii jest mała. Koniecznie trzeba powiększyć ją, aby mogła pomieścić więcej Boskiej miłości, przecież prąd miłości Bożej dopływa do nas w oparciu o pojemność naszej baterii.

- Jak zwiększyć pojemność baterii?

- Im bardziej oczyszcza się serce, tym bardziej powiększa się jego pojemność i tym więcej możemy przyjmować Boskiej miłości, bezgranicznej, niedającej się pomieścić, niewyczerpanej.

Właściwe rozdzielenie miłości

- Geronda, czy może moja miłość do jakiegoś świętego osłabić moją miłość do Boga?

- Nie, bo jeśli, człowiek bardzo czci jakiegoś świętego i żywi do niego wielką miłość, to za tym kryje się i wielka miłość do Trójjedynego Boga i Bożej Matki.

Kto czci świętych, niewątpliwie, jeszcze bardziej czci Bożą Matkę. Tak jak i ten, kto czci Przenajświętszą Bogarodzicę, to naturalnie, czci jeszcze bardziej Przenajświętszą Trójcę. Jeśli jesteś blisko związany z kimś ze świętych i doznajesz do niego wielkiego uczucia wdzięczności, to, zdarza się, że jesteś nawet gotów poświęcić się dla tego świętego. Ale, jeśli poświęcasz się dla świętego, czyż to nie oznacza, że poświęcasz się dla Boga?

Miłość do Chrystusa, do Bożej Matki, do świętych – to wielka rzecz. Ta miłość nie jest porównywalna z żadną inną. To trwała miłość, która nie pozostaje bez odpowiedzi.

- Czy można kochać Boga i nie kochać ludzi?

- Nie, bo jeśli kochasz Boga, to nie możesz nie kochać obrazu Bożego, człowieka. Miłość do Boga przynosi z sobą miłość do bliźniego, ponieważ ten, kto jest bliski Bogu, jest bliski do wszystkich ludzi, jak święci. Ale i za miłością do bliźniego kryje się wielka miłość do Boga.

Kiedy człowiek odda swoje serce Bogu, to zaczyna wszystko kochać, nie tylko ludzi, ale i ptaki, drzewa, nawet węże. Wtedy on nie tylko czcigodnie oddaje cześć Bogu i świętym, ale i obrazowi Bożemu, ludziom. Każde stworzenie, wielkie czy maleńkie, drogocenne czy proste, kamyki czy szczapki, on z szacunkiem bierze i całuje, jako błogosławieństwo od swego Stwórcy, jak całuje rzecz, dużą czy maleńką, którą otrzymał jako błogosławieństwo od szanowanej przez niego osoby.

Wchodzenie na Niebo

- Geronda, jak człowiek przychodzi do Boga?

- Są dwa sposoby, jak człowiek może wznieść się do Boga na wysokość i „skłonić” Go zejść na dół i przebywać razem z nim. Pierwszy sposób – to szczere pokajanie – dotyczy wielkich grzeszników. Kiedy oni uświadomią sobie swój wielki upadek i głęboko ukorzą się, to Bóg, przez wzgląd na ich wielką pokorę, okazuje im wielką miłość i wprowadza na Niebo. „Wielka radość bywa na Niebiosach z powodu jednego człowieka kajającego się” (Łk.15,7), – mówi Ewangelia. Wtedy, oczywiście, i grzesznicy doświadczają wielkiej miłości do Boga, ponieważ On pozostawił im wielki dług. Drugi sposób jest następujący: kiedy człowiek zachowa się w czystości od śmiertelnych grzechów, to powinien dziękować Dobremu Bogu za to, że Ten od dziecięcych lat chronił go, i szata jego duszy nie skalała się. I ty, gdyby Chrystus nie chronił ciebie, jak pisklę, u Siebie pod skrzydłem, możliwe, byłabyś dziś największą grzesznicą na świecie. Dlatego dniem i nocą wysławiaj Dobrego Boga za ten Jego wielki dar i wylewaj przed Nim łzy radości i wdzięczności. Te łzy mają taką samą, a może i większą moc, niż łzy pokajania. Wtedy człowiek wznosi się na Niebiosa, przychodzi do Boga i wysławia Go nieustannie, jak Aniołowie. I choć żyje na ziemi, ale jak gdyby – na Niebie. Jego życie staje się ciągłym wysławianiem i śmierć on oczekuje z wysławianiem, ponieważ wie, że wtedy będzie stale z Bogiem, co i jest jego ostatecznym celem. Wtedy rodzi się w nim największe wysławianie: „Chwał Tobie, Który pokazałeś nam Światłość…”

Oddajmy swoją miłość Chrystusowi

- Geronda, jak mam się trudzić, aby pokochać Boga?

- Zacznij od ofiary. Kiedy człowiek nie liczy się z samym sobą i składa siebie w ofierze, wtedy wszystko idzie jak trzeba: on kocha swego bliźniego, kocha Boga. Ci ludzie, którzy mówią, że kochają Boga, ale nie poświęcają siebie dla bliźniego, „pokochali Boga ustami swymi, i językiem swoim skłamali Mu” (Ps.77,36).

- Geronda, jak wzrasta miłość do Boga?

- Niech wasz umysł stale będzie w Bogu, myślcie o Bogu. Módlcie się, rozmawiajcie z Bogiem. Kiedy człowiek zajmuje się takim działaniem, to na początku słabo odczuwa miłość Bożą, ale im dalej, tym odczuwa ją coraz mocniej. Teraz jego umysł stale przebywa w Bogu, nie zajmuje go nic ziemskiego i próżnego. W jego sercu rośnie miłość do Boga, napełnia, i on nie chce myśleć o niczym, tylko o Bogu. Nie wzrusza go nic z tego, co jest na świecie, on stale myśli o Ojcu Niebiańskim. Tych, którzy zajmują się nauką, ona pochłania całkowicie. A czy my jesteśmy pochłonięci przez Chrystusa?

- Czego więc nam brakuje do tego, abyśmy z taką właśnie gorliwością poszukiwali Chrystusa?

- Wszystko u nas jest. Głowa jest, dojrzałość jest. Przeszkoda – my sami, nasze „ja”. Jeśli nie zaprzemy się siebie, to jak wejdzie w nas Chrystus? Jeśli zaś wyrzekniemy się siebie i nieuczciwy lokator, nasz stary człowiek, opuści nasz dom, to w sercu na uwolnionym miejscu osiedli się nowy człowiek, człowiek Nowego Testamentu. Nasza świątynia, cała nasza istota napełni się miłością, bo zamieszka w nas Chrystus, Który jest Miłością. Wtedy serce człowieka przemienia się w dzwon, który cały czas dzwoni tak głośno, że od tego dzwonienia drżą ściany – klatka piersiowa i żebra, które, jak ściany domu, pokryte są gliną, która z polecenia Bożego stała się ciałem. I jeśli ty znajdziesz się na pustyni, gdzie nie ma świątyni, to świątynią będzie twoje ciało, a dzwonem serce.

Kiedy człowiek odda swoje serce Bogu, wtedy i umysł jego objęty jest miłością Bożą, i serce drży z radości. W głowie lekkość, ciało jak piórko. A kiedy miłość Boża jest większa niż może pomieścić serce, wtedy dzwon serca słyszalny jest dla otaczanych, ponieważ w tym stanie uczestniczy również ciało.

Takie maleńkie serce, a może tak mocno kochać! I jeśli taka jest miłość człowieka do Boga, to jaka w takim razie miłość Boża! Mam na myśli ilość, ponieważ pod względem jakości miłość Boża jest taka sama, jak nasza, jeśli nasza jest duchowa.

Jak wielkie zło czynią ludzie, którzy nie chcą oddać swojej miłości Chrystusowi, a trwonią ją na ziemskie, próżne i przynoszące zamęt rzeczy! Nawet gdybyśmy żyli tysiąc lat i mieli tysiąc serc, to i tego by nam nie wystarczało, aby odpłacić Chrystusowi za Jego wielką miłość do nas, którą On nam okazał i dalej okazuje, przebaczając nam, cierpiąc i oczyszczając nasze śmierdzące dusze Swoją Boską Krwią.

Ogień miłości Bożej

- Geronda, Dlaczego nie ma u mnie do Boga takiej samej miłości jak do człowieka, przecież jeśli kogoś kocham, to chcę być z nim cały czas?

- To przychodzi stopniowo w efekcie walki, bo inaczej ludzie zapłonęliby i płonęliby miłością Bożą. Dookoła byłby chłód, a oni myśleliby, że płoną, i uciekaliby w góry. Pewien żołnierz w czasie wojny porzucił swój oddział i uciekł w góry. W jego sercu rozpaliła się taka miłość, że nie mógł jej powstrzymać, chciał odejść i modlić się. Zapomniał o wszystkim. Znalazł jedną pieczarę, wszedł do niej i zaczął się modlić! Kiedy inni żołnierze poszli z zadaniem, znaleźli go i krzyczeli: „Dezerter”. Potem wezwał go na przesłuchanie dowódca oddziału. „Jak to nazwiesz?” – pyta. „Ja płonę, panie komendancie, płonę miłością do Chrystusa. Wiecie, co znaczy „płonę”. ”A ja co, według ciebie nie płonę?” – pyta komendant. „Ja płonę, panie komendancie, rozumiecie czy nie?” – powtarzał on i jakby mówił: „Jeśli płoniesz, to uciekaj!” Bóg pomógł mu i on uniknął trybunału. Tu, w czasie pokoju, jeśli żołnierz ucieknie ze swojej jednostki, grozi mu trybunał, a co mówić o wojnie!

- Geronda, kiedy człowiek jest w takim stanie, to odczuwa on ciepło w swoim ciele?

- Tak, ale najbardziej w okolicy klatki piersiowej. Kiedy rozpali się duchowa miłość, to płonie ogromnym ogniem cała klatka piersiowa. Cała klatka piersiowa przemienia się w płomień. Płonie człowiek silnym słodkim ogniem miłości Bożej, unosi się, parzy, kocha prawdziwą, macierzyńską miłością.

Ten wewnętrzny ogień, który zapala Sam Chrystus Swoją miłością, ogrzewa ciało mocniej niż ogień materialny. On ma moc spalać wszelkie śmieci, wszelkie złe myśli, które podrzuca tangałaszka, jak i wszelkie pożądanie i niewłaściwe widowiska. Wtedy dusza odczuwa boską rozkosz, która nieporównywalna jest z jakąś inną rozkoszą!

Jaka szkoda, że ten ogień jeszcze nie wszedł w was! Jeśli on zapłonie i rozpali się w waszym sercu, to nie będą was kusić żadne próżne rzeczy. Życzę, aby Bóg rozpalił Swoją miłością wasze serca!

Boski eros

- Boski eros – to miłość do Boga?

- Boski eros – to coś wyższego, niż miłość Boża, – to szaleństwo. Miłość-eros-szaleństwo jest jak zazdrość-nienawiść-morderstwo. Wielka miłość do Boga, łączy się z ofiarą, słodko rozpala serce, i, jak para, wyrzuca się Boski eros, którego nie można powstrzymać, i jednoczy się z Bogiem.

Boski eros rozmiękcza twarde kości, które stają się tak miękkie, że człowiek nie może ustać na nogach i pada! On staje się jak świeca umieszczona w ciepłym miejscu, która nie może stać prosto i skłania się to w jedną stronę, t w drugą. Prostujesz ją, a ona znów skłania się, znów pada, ponieważ dookoła jest ciepło, bardzo ciepło… Kiedy człowiek jest w takim stanie, i trzeba mu gdzieś iść albo coś robić, on nie może, on musi walczyć, stara się wyjść z tego stanu…

- A człowiek, ogarnięty Boskim erosem odczuwa ból?

- Jeśli ból jest bardzo silny, to on przycicha i staje się znośny, jeśli słaby – znika. Widzisz, ludzie, kiedy są zakochani, są w takim zachwycie, że i o spaniu zapominają. Pewien mnich mi mówił: „Geronda, mój brat zakochał się w cygance, nawet spać przestał. Słychać tylko „Paraskiewuszka moja, Paraskiewuszka moja”. Zaczarowali go, czy co? Nie wiem! Ja tyle lat jestem mnichem i nie kocham Bożej Matki tak, jak mój brat kocha swoją cygankę! Ja, na przykład, wcale nie odczuwam w sercu żadnej radości”.

Niestety, są ludzie duchowi, których trwożą słowa „Boski eros”, i chcą usunąć te słowa z Minei i Oktoechosa, ponieważ one ich niepokoją. Oto do czego doszliśmy! I, przeciwnie, świeccy, którzy wiedzą, czym jest ludki eros, kiedy mówisz im o Boskim erosie, natychmiast odpowiadają: „To musi być coś wyższego”. Z wieloma młodymi, którzy poznali ziemskiego, ludzkiego erosa, szybko znajduję wspólny język, jeśli zaczynam im mówić o Boskim erosie! „Wy kiedykolwiek z wielkiej miłości padaliście bez sił na ziemię? Wy kiedykolwiek czuliście, że nie możecie ruszyć się, nie możecie nic robić?” Oni domyślają się, że jest to coś wyższego, i zaczynamy się rozumieć. „Jeśli na nas, – mówią oni, – tak działa prosta, ziemska miłość, to można wyobrazić sobie, czym jest miłość niebiańska!”

Święte szaleństwo

- Geronda, jak można oszaleć od miłości Bożej?

- Kontaktować się z szaleńcami, żeby oni zarazili ciebie swoim duchowym szaleństwem! Mam nadzieję zobaczyć ciebie… szaloną w Bogu! Amiń.

I ja mam niewielkie doświadczenie duchowego szaleństwa, pochodzącego od Boskiego erosa. Wtedy człowiek wpada w stan świętego roztargnienia i nie chce myśleć o niczym, oprócz Boga, oprócz świętego, duchowego i niebiańskiego. Przebywając w stanie boskiej miłości, on płonie rozkoszą od wewnątrz, zewnętrznie wylewa siebie w szaleństwie, w granicach świętej pobożności, jak anioł, wysławiając dzień i noc swego Boga i Stwórcę.

- To nazywa się otępieniem?

- Tak, wtedy człowiek jest poza sobą (nieprzytomny), w dobrym sensie. To i jest… „Przeraź się bojący się nieba…” (słowa irmosu 8 pieśni kanonu Wielkiej Soboty)!

Święte szaleństwo stawia człowieka poza ziemską grawitacją, wznosi go do tronu Bożego, i człowiek zaczyna odczuwać siebie, jak piesek przy nogach swego gospodarza, radośnie i z szacunkiem liżąc mu nogi.

Boskie upojenie

- Geronda, ja boję się, że nie zbawię się.

- Nie bój się, będziemy razem wznosić się do góry. Tylko powiedz przełożonej, żeby dała nam dwie wielkie plastikowe butelki na drogę. Uważaj, plastikowe, a nie szklane, żeby nie rozbiły się po drodze!.. Napełnimy je wodą i będziemy pić z nich w drodze do Nieba, kiedy będziemy czuć się zmęczeni! Zostawimy w nich wody tylko na trzy palce, i poprosimy Chrystusa, aby ją pobłogosławił, przemienił w wino. Wypijemy je i duchowo upijemy się obok Chrystusa.

- Geronda, a co to za woda taka?

- To miłość do Chrystusa i do braci.

- A upojenie?

- Upojenie od Świętego Ducha. Upici Świętym Duchem cały czas radują się czułą miłością Boga, swego Ojca.

Jeśli człowiek duchowo upije się niebiańskim winem, to jego życie tu na ziemi staje się męczeńskie, jednak, w dobrym sensie. On staje się niegodnym dla świata, nie niepokoi go nic ziemskiego, i on uważa wszystko za wymiociny, śmieci. Widzisz, ludzie, kiedy dużo wypiją, upijają się, i potem niczym się nie przejmują. „Dziadku Fanasij, twoja chata się pali”, – krzyczą ludzie do pewnego dziadka, u którego zapaliła się chata. „No cóż, niech się pali”, – odpowiedział on, ponieważ napił się i był pijany!..

Co innego, niebiańskie pijaństwo – dobre, ale człowiek cały czas powinien być tam, przy bezdennej beczce z niebiańskim winem. Życzę wam znaleźć tajemny, najdroższy, rajski święty kran, pić i stale upijać się rajskim winem. Amiń!

Rozdział 2. Miłość do bliźniego

Miłość i pokora – dwie cnoty-siostry

- Geronda, jak ja się zbawię, skoro mam tyle namiętności?

- Miłością i pokorą. Jak tylko rozwiną się miłość i pokora, hardość i gniew dojdą do wyniszczenia i nastanie agonia namiętności. Tak stopniowo wszystkie namiętności zginą i wszystkie pozostałe cnoty przyjdą same. Dlatego wszystkie swoje siły skieruj na zdobywanie miłości i pokory.

Prawdziwa miłość nierozerwalnie związana jest z pokorą, jak dwaj bracia bliźniacy, którzy bardzo się nawzajem kochają. Miłości nieodłączna jest od pokory. W miłości znajdujesz pokorę i w pokorze znajdujesz miłość.

Dla mnie podstawa życia duchowego – miłość i pokora. Gdzie jest miłość, tam przebywa Chrystus-Miłość, i gdzie jest pokora, ona dosłownie siłą utrzymuje w człowieku Łaskę Bożą. Wtedy wszędzie panuje Bóg i ziemia przemienia się w raj. A gdzie miłości i pokory nie ma, tam przebywa tangałaszka – wróg, i ludzie razem z nim już tu żyją jak w piekle, i z dnia na dzień pogarszają swój los w drugim życiu.

Najłatwiejsza droga do zbawienia – to miłość i pokora. Jeśli nie będziemy ich mieli, to zostaniemy osądzeni. Te dwie cnoty skłaniają Boga do miłosierdzia i wznoszą Jego stworzenia na Niebiosa. Na podstawie tych rozpoznawczych cech – po pokorze i miłości – święci Aniołowie identyfikują dzieci Boże, z miłością biorą ich i bez strachu przeprowadzają przez powietrzne mytarstwa (kontrole, wypróbowania, komory celne), wprowadzają do czule kochającego Ojca, Boga.

Droga prawdziwa miłość

- Według mego zdania, są trzy rodzaje miłości: miłość cielesna, która pełna jest duchowych mikrobów; miłość świecka (światowa) – pozorna, zewnętrzna, obłudna, płytka; i miłość duchowa – prawdziwa, czysta i droga. Ta miłość jest nieśmiertelna, trwa ona „na wieki wieków”.

- Jak ja mogę zrozumieć, geronda, czy mam prawdziwą miłość?

- Aby to zrozumieć, trzeba wypróbować siebie, czy kochasz jednakowo wszystkich ludzi i czy uważasz wszystkich za lepszych od siebie.

- Geronda, moja miłość do Boga i bliźniego ostygła.

- Zasiej tę niewielką resztkę miłości, którą posiadasz. Niech wykiełkuje ona, wyrośnie, wyda owoc miłości, który ty i zbierzesz. Potem posiejesz już więcej miłości i jeszcze więcej zbierzesz, tak stopniowo wypełni się twój spichrz, tak że nie będziesz już maiła gdzie jej składać, przecież im więcej miłości siejesz, tym więcej jej rośnie. Przypuśćmy, rolnik ma niedużą torebkę nasion i on je sieje. Potem zbiera owoce i napełnia nimi dużą torbę. Jeśli następnie wysieje owoce z torby, to, kiedy zbierze urodzaj, napełni nasionami cały worek. I kiedy będzie miał dużo nasion i on je wysieje, to potem napełni cały spichrz. Ale jeśli będzie trzymać nasiona w torebce i nie posieje ich, to zalęgną się w nich robaki. On musi rzucić nasiona w ziemię, aby one wykiełkowały, wyrosły i wydały owoc.

Chcę powiedzieć, że to samo dzieje się i z miłością. Aby miłość rosła, trzeba ją oddawać. Człowiek, który nie oddaje nawet tej niewielkiej miłości, którą posiada, to dosłownie trzyma w garści nasiona i nie chce ich posiać. Taki człowiek – przewrotny sługa, który ukrył talent (Mt.25,25).

W zależności od tego, ile miłości ty oddasz, tyle i otrzymasz. Jeśli nie dasz miłości, nie otrzymasz miłości. Widzisz, matka nieustannie oddaje swoją miłość dzieciom, ale i nieustannie bierze od dzieci, i jej miłość nieustannie rośnie. Ale kiedy żądamy miłości od innych tylko dla siebie, chcemy tylko otrzymać od innych i, czyniąc jakieś dobro, myślimy o odpłacie, to nasza miłość nie jest droga, a tania miłość. Wtedy stajemy się obcy Bogu i nie otrzymujemy miłości ani od Boga, ani od innych ludzi.

Ci, u których miłość jest świecka, kłócą się między sobą, kto ma uchwycić dla siebie więcej miłości. Ale ci, u których duchowa, droga miłość, sprzeczają się między sobą, kto odda drugiemu więcej miłości. Oni kochają, nie myśląc o tym, kochają ich inni czy nie kochają, i nawet nie wymagają, aby inni ich kochali. Chcą stale oddawać swoje i siebie i nie żądają od innych, aby oni oddawali im swoje i siebie. Takich ludzi kochają wszyscy, ale najbardziej Bóg, z Którym są oni jednego rodzaju.

Miłość bez rewanżu! Nie trzeba okazywać dobroczynności po to, aby otrzymać dobra. Trzeba hodować szlachetną, drogą miłość, taką, jaką kocha Bóg, a nie tanią świecką miłość, która wypełniona jest wszelkimi ludzkimi słabościami.

- Geronda, trudno mi oddawać swoją miłość tam, gdzie jej nie docenią.

- Ty nie masz prawdziwej miłości, i dlatego ci trudno. Tego, u kogo jest prawdziwa miłość, nie niepokoi, docenią jego miłość czy nie. Ofiary, którą on dokonuje dla bliźniego z czystej miłości, on nawet nie pamięta.

- Jak mogę nauczyć się zapominać o dobru, które ja czynię?

- Wrzuć je do morza… Tak i zapomnisz. Ale i zło, które tobie czynią, też trzeba zapominać. Tak ty, sama tego nie zauważając, zgromadzisz sobie duchowe bogactwo.

Oddalać (usuwać) swoje „ja” z naszej miłości

- Geronda, jaki jest wzorzec miłości?

- „Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J.13,34). Przez to Chrystus mówi, że my zawsze powinniśmy poświęcać się dla innych, jak On złożył Siebie w ofierze za nas.

- Czy może w ofierze być obecna korzyść (interesowność)?

- Tak, może. Pamiętam, (byłem wtedy jeszcze osobą świecką) jeden z mieszkańców Konicy po paschalnym nabożeństwie mówił każdemu spotkanemu: „Pójdę do monasteru na górze, do Bożej Matki, zapalę łampadki”. Ale po tym, jak on to mówił, było widać, że w człowieku siedzi hardość i korzyść… Poszedł nocą do monasteru zapalać łampadki, dwie godziny drogi tam, dwie godziny z powrotem. A droga – okropna! I cerkiew zaniedbana, wszystko wala się, gdzie więc zaleźć knoty i pływaki do łampad! Tak więc okazało się, że cały jego trud był na próżno. A przecież, prawdopodobnie, gdyby ktoś mu powiedział po nabożeństwie: „Zapal łampadkę, jak przyjdziesz do domu”, być może, on by i nie zapalił! Gdyby on naprawdę zechciał przynieść ofiarę Bogu, to powinien by był pójść do monasteru zapalać łampadki, bez rozgłosu.

- Znaczy, człowiek może poświęcać się i z dumy?

- Może, jak nie może? On może poświęcić nawet, jak mówi apostoł Paweł, soje życie, a miłości nie mieć (1Kor.13,3).

- Taka ofiara ma wartość?

- Nie pamiętasz, co przed tym mówi apostoł Paweł? „Miłości zaś nie mam, niczym jestem” (1Kor.13,2). Ofiara, żeby była według Boga, musi być wola od ludzkiego: korzyści, dumy itd. Kiedy człowiek pokornie poświęca się, wtedy oznacza to, że jest u niego miłość, wtedy on skłania ku sobie Boga. Kiedy ja mówię o miłości, mówię o prawdziwej, oryginalnej miłości, w której jest szlachetność. Przecież człowiek może być pewny swoich myśli i myśleć, że ma miłość, ponieważ wszystko rozdaje, i, jednak, nie mieć miłości, bo w jego miłości jest jego „ja”, to znaczy jego miłość ma na celu osiągnięcie swoich osobistych interesów.

Aby nasza miłość była prawdziwa, musimy ją oczyścić, usunąć swoje „ja” z naszej miłości. I kiedy wszyscy usuwają swoje „ja” ze swojej miłości, wtedy każdy jest w drugim i wszyscy zjednoczeni są jedną miłością Chrystusową. A w Chrystusie rozwiązują się wszystkie problemy, ponieważ miłość Chrystusowa likwiduje wszystkie problemy.

Macierzyńska miłość do wszystkich

- Geronda, jak człowiek może przyjąć cały świat do swego serca?

- Jak może objąć cały świat, kiedy ma krótkie ręce?.. Aby człowiek mógł zmieścić cały świat w swoim sercu, musi rozszerzyć swoje serce.

- Jak to zrobić, geronda?

- Miłością. Ale i tego nie wystarczy. Potrzebna jest macierzyńska miłość. Matka kocha swoje dzieci bardziej niż siebie samą. Jeśli człowiek osiągnie taką miłość, to zacznie kochać nie tylko tych, którzy jego kochają, ale i tych, którzy mu szkodzą, ponieważ będzie zawsze dla innych znajdować okoliczności łagodzące i obwiniać we wszystkim siebie. Nawet jeśli go okradną, on będzie odczuwał wyrzuty sumienia, gdy złodziej zostanie złapany i osadzony w więzieniu. ”Przeze mnie człowiek trafił do więzienia, – będzie on mówił. – Gdybym znalazł sposób dać mu pieniądze, których on potrzebował, to on by nie był teraz w więzieniu”.

Macierzyńska miłość wszystko przykrywa i wszystko gasi. Jeśli dziecko coś uszkodzi, coś złamie albo zrobi coś złego, matka od razu mu wybacza, bo jest ono jej dzieckiem. Tak, jeśli ty kochasz swego bliźniego matczyną miłością, to usprawiedliwiasz wszystkie jego słabości, i nie widzisz jego grzechów, a jeśli i widzisz, to od razu przebaczasz. Wtedy twoje serce przepełnia się miłością, ponieważ stajesz się naśladowcą Chrystusa, Który znosi nas wszystkich.

- Geronda, ja do wszystkiego podchodzę jakoś wąsko. Może, nie ma u mnie serca?

- To u ciebie nie ma serca? Czy wiesz jakie u ciebie serce? Ale ty pozwalasz, aby uciskała je twoja wąskość umysłu, a potem męczysz się. Kto ma szerokie serce, ten wszystko może znieść, a ten, u kogo wąskie serce, jest małoduszny, z powodu jednej uwagi, jednego nieprzyjemnego wydarzenia popada w przygnębienie, nie może tego znieść.

- Dlaczego?

- Ponieważ na tyle wystarcza jego akumulatorowej baterii.

- Co mam zrobić, aby zwiększyć moc mojej baterii?

- Usprawiedliwiaj brak opanowania, roztargnienie i niedostatki innych. Do wszystkiego odnoś się duchowo, z wiarą i zaufaniem Bogu. Myśl o tym, że jesteś w rękach Bożych, i jeśli coś dzieje się nie tak, jak ty chcesz i pragniesz, przyjmuj to z wdzięcznością.

- I moje serce rozszerzy się?

- Aby twoje serce stało się szersze, trzeba coś z niego usunąć: pozbyć się samolubstwa. Jeśli bluszcz samolubstwa i wąskości umysłu, który cię dusi, uschnie, to twoje duchowe drzewo zacznie rozwijać się swobodnie. Życzę, aby twoje serce szybko uwolniło się całkowicie, rozrosło się i rozszerzyło się. Amiń.

Ja teraz, wiecie, co odczuwam? Odczuwam taką macierzyńską miłość, taką łagodność i czułość, jakich nie miałem wcześniej. Mieści się we mnie cały świat. Chcę objąć wszystkich ludzi, chcę im pomóc. Bo miłość nie może pozostawać ukryta w sercu. Jak matce, która straciła dziecko, mleko wylewa się z piersi, tak i miłość szuka wyjścia.

Serce nie starzeje się nigdy

- Geronda, abba Pamwo mówi: „Jeśli masz serce, możesz się zbawić”. Co on ma na myśli, mówiąc: „jeśli masz serce”?

- Wiele można mieć na myśli. Po pierwsze, „jeśli masz serce” może znaczyć „jeśli kochasz Boga”. Po drugie, „jeśli masz serce” może znaczyć „jeśli masz wrażliwość i nie jesteś nieczułym”. Po trzecie, „jeśli masz serce” może znaczyć „jeśli jesteś dobry”. Po czwarte, „jeśli masz serce” może znaczyć „jeśli jest u ciebie tolerancja, pobłażliwość”. Po piąte, „jeśli masz serce” może znaczyć „jeśli masz męstwo”. Kiedy mówimy „serce”, to mamy na myśli nie kawałek ciała, a usposobienie, nastawienie do poświęceń, szlachetną miłość.

Siła serca to wielka rzecz! Serce to dosłownie jak akumulator, który stale jest doładowywany. Ono nie męczy się i nie starzeje, jego siła nie wyczerpuje się nigdy. Ale nad sercem trzeba pracować. Przecież i u mnie jest serce, i u ciebie jest serce, ale jaki z niego pożytek, przyszłość, jeśli my nad nim nie pracujemy? Jeśli człowiek nie pracuje nad swoim sercem, on może być olbrzymem i przy tym w ogóle nie mieć odwagi. A inny, maleńki i wątły, czyniąc wszystko z sercem, nigdy nie męczy się. Oto i tu jest jedna słaba siostra, ale, ponieważ ona w każde zajęcie wkłada serce, nie czuje zmęczenia. Patrzy nie na to, jakby uchylić się od pracy, a jakby pomóc innym. Każdą pracę wykonuje ona z miłością, bo przeżywa z jej powodu, a nie dlatego, że oczekuje, żeby inni ją zauważyli i pochwalili. U niej nie ma samolubstwa, przypodobania się ludziom, ona żyje tak, żeby nie było jej widać, dlatego i otrzymuje Boską Łaskę i przyjmuje pomoc od Boga.

Jeśli człowiek jest z natury słaby albo już postarzał, i jego ciało nie może znosić wielkiego obciążenie, jeśli on nauczył się pracować nad sercem, to jego serce przymusza ciało do pracy. On jak stary samochód z przebitymi kołami, z połamanymi osiami, ale z mocnym silnikiem – pchasz taki samochód, i on pędzi. A inny człowiek i młody, i silny, ale jeśli nie pracuje on nad swoim sercem, to jest jak nowy samochód ze słabym silnikiem, który nie może poruszać się do przodu. Każde, nawet najlżejsze zadanie, wydaje mu się niewykonalne. Czasem zdarza się, że jakiś staruszek zapomina w mojej celi parasol czy torbę, i ja proszę kogoś z młodych: „Dawaj-no, orle, biegnij, dogoń staruszka”. Gdy tylko to powiem, „orzeł” ciężko wzdycha: „Ojcze, a on sam nie wróci?” „No co ty, dawaj, zrób dobry uczynek”, – proszę znów. On znów wzdycha. I on od samego słowa „biegnij” jeż zmęczył się, gdzież więc może pobiec!

Jeśli człowiek nie pracuje nad sercem, to on nawet nie jak zwierzę, on staje się jak posąg, pomnik. Jego serce do niczego nie przydatne.

Wspólna praca umysłu i serca

- Geronda, czasem ja umysłem rozumiem, że trzeba pokochać innego, ale miłości wewnątrz nie odczuwam.

- Pomału z umysłu przejdzie i do serca, i odczujesz miłość. Aby pokochać innego człowieka konieczne jest, aby też pracowało serce, samego umysłu nie wystarczy. Maksymalne, co może uczynić umysł, to doprowadzić ciebie do stanu, kiedy możesz powiedzieć: „Ja muszę wytrzymać tego człowieka” albo „ja muszę trzymać siebie w rękach, aby nie powiedzieć albo nie zrobić mu czegoś złego” itd. To znaczy, że ty drugiego nie kochasz. Patrzysz na niego, jak na obcego, nie widzisz w nim brata, żeby przeżywać o nim i żeby serce drżało.

- Jeśli między umysłem i sercem jest dystans, czy mogę logicznym rozumowaniem uczynić tak, aby serce podążyło za umysłem?

- I jaka odległość między sercem i umysłem? Dlaczego musi być odległość?

- Dlatego że choć umysłem ja myślę prawidłowo, ale serce nie może za nim podążyć, bo jest ono w niewoli namiętności.

- Diagnoza słuszna, ale to nie wystarczy, trzeba zadbać o leczenie. Całą duchową pracę wykonuje umysł razem z sercem. Umysł – nadajnik, a serce – odbiornik. Jak człowiek nastroi nadajnik, na takiej częstotliwości pracuje i odbiornik. Jeśli umysł pracuje świecko, to wysyła sercu świeckie informacje. Jeśli pracuje duchowo, to serce rozczula się i duchowo ubolewa, pragnie. Jak ty możesz, na przykład, objadać się, jeśli wiesz, że w innym miejscu ludzie umierają z głodu albo że Beduini jedzą wielbłądzie odchody?

- Geronda, ja zauważyłam, że kocham nie sercem, a umysłem. Jak zmusić serce do pracy?

- Czyż ty nie wiesz? Teraz lekarze, żeby zmusić serce do pracy, rozcinają klatkę piersiową i wstawiają do środka… baterię. I my powinniśmy zrobić tak, aby umysł przeciął cerce, włączył je i zmusił do pracy.

- Jak to?

- Ja myślę, że to dzieje się na trzy sposoby. Albo człowiek czuje wdzięczność za dobrodziejstwa Boże, tak że ulega i wysławia Boga. Albo on odczuwa ciężar swoich grzechów i z bólem prosi Boga o przebaczenie. Albo on stawia siebie na miejsce człowieka, znajdującego się w trudnej sytuacji i współczuje mu w naturalny sposób.

- Geronda, ja zachowuję się bezpośrednio (spontanicznie), tak, jak odczuwam. Czy to dobrze?

- Patrz, jeśli w sercu jest czysta i całkowita miłość do Boga, wtedy każdy mimowolny ruch serca jest czysty. Ale kiedy w sercu nie ma czystej miłości, wtedy trzeba bezpośredniość ograniczać, ponieważ wtedy ten mimowolny ruch serca jest pełen światowych toksyn.

- Co mam zrobić, aby ograniczyć swoją spontaniczność?

- Czy ty nie prowadziłaś samochodu? W samochodzie są hamulce? No, powiedz mi teraz, człowieku… bez hamulców, co trzeba zrobić?

- Trzeba wstawić w serce hamulce.

- Tak, umysł powinien hamować serce, bo jeśli serce wyprzedza umysł, to pracuje na próżno. Tobie Bóg dał dużo rozumu i wielkie serce, ale ty nie wykorzystujesz rozumu po to, aby hamować serce, i dlatego ono pracuje u ciebie bez efektu. Zanim cokolwiek zrobić – pomyśl i tak pracuj nad sercem, które dał ci Bóg, prosto i czcigodnie.

„Z niedostatku…” (Łk.21,4)

- Geronda, apostoł Paweł mówi: „Ochotnego bowiem dawcę miłuje Bóg” (2Kor.9,7). Ja przymuszam siebie, kiedy trzeba coś dać albo zrobić jakiś dobry uczynek.

- Jesteśmy dziećmi Bożymi, i naszym obowiązkiem jest czynić dobro, bo cały Bóg jest miłością. Widzisz wdowę, która przyjęła u siebie proroka Eliasza? Była poganką, ale jaką miła miłość! Kiedy prorok przyszedł i poprosił ją o chleb, ona powiedziała „Mamy trochę oleju i mąki, zjemy to z moimi dziećmi i umrzemy”. Nie powiedziała mu: „Nic u nas nie ma”. I kiedy prorok, aby wypróbować jej wolę, powiedział jej upiec chleb najpierw dla niego, a potem dla dzieci, to biedaczka od razu się zgodziła. Gdyby nie było w niej miłości, zaczęły by zradzać się w niej różne myśli. „Mało mu, – myślałaby, – że ja mu powiedziałam, że mało u nas oleju i mąki, on jeszcze chce, abym najpierw upiekła chleb dla niego!” Ujawniło się jej usposobienie, aby było nam dobrym przykładem. Czytamy Pismo Święte, tyle wszystkiego w nim znajdujemy, ale jak w praktyce przyjmujemy je?

Pamiętam, jak na Synaju dzieci Beduinów, które nie wiedziały, czym jest Ewangelia, kiedy coś im dawałem, dzieliły to między sobą, nawet jeśli dawałem im całkiem ciut-ciut. Każdy dostawał troszkę. A jeśli ostatniemu nie wystarczało, to każdy wydzielał mu ze swojej części.

Niech to wszystko będzie dla was przykładem. Rozpatrujcie siebie, aby zrozumieć, gdzie jesteście. Jeśli człowiek tak się trudzi, to wyciąga dla siebie korzyść nie tylko z przykładu świętych i ascetów, ale z życia wszystkich ludzi. Pomyśli: „A we mnie jest ta dobra cecha? Jak ja przyjdę na Sąd?”

Cenne jest to, co my udzielamy drugiemu ze swego niedostatku, czy jest mowa o duchowej pomocy czy o materialnej. Przypuśćmy, są u mnie trzy poduszki. Jeśli oddam innemu tę poduszkę, której nie używam, to nie ma w tym nic cennego. Ale, jeśli oddam tę poduszkę, na której śpię sam, to wtedy jest to cenne, bo tu jest ofiara. Dlatego Chrystus i powiedział o wdowie: „Wdowa ta uboga więcej od wszystkich wrzuciła” (Łk.21,3).

Wrzuć swoje stare liczydła (porachunki) w ogień miłości

- Nie jest mi łatwo wybaczać innym, geronda.

- Ty nie chcesz, żeby Chrystus tobie przebaczył?

- Chcę, geronda. Jakże nie chcę?

- W takim razie, dlaczego sama nie wybaczasz innym? Pomyśl dobrze, przecież tym bardzo zasmucasz Chrystusa. On wybaczył ci dług w wysokości dziesięciu tysięcy talentów, a ty nie chcesz wybaczyć innemu stu denarów. Mów w swoich myślach tak: „Jak to możliwe, że Chrystus, Który nie ma grzechu, stale mnie znosi, a jeszcze znosi i wybacza miliardom innych ludzi, a ja nie wybaczam ani jednej siostrze?”

Pewnego razu do mnie do celi przyszedł młodzieniec, który pokłócił się z człowiekiem i, choć ten prosił go o przebaczenie, nie przebaczał mu. Raz on mi mówi „Pomódl się, geronda, żeby Bóg mi wybaczył”. „Ja będę modlić się, – odpowiadam, – żeby Bóg tobie nie wybaczył”. On znów mnie prosi „Ja chcę, geronda, żeby Bóg mi wybaczył”. „Jeśli ty, drogi, nie przebaczysz innym, – powiedziałem mu, – wtedy jakże Bóg tobie przebaczy?”

Sprawiedliwe sądownictwo Boże – to miłość i wielka cierpliwość. Ono nie ma nic wspólnego z ludzką sprawiedliwością. Tę Boską sprawiedliwość my i powinniśmy zdobywać. Pewnego razu do celi ojca Tichona przyszedł jeden świecki, aby go okraść. Po tym jak on dostatecznie wymęczył starca – dusił go sznurem, – zrozumiał, że nie ma u niego pieniędzy, i przygotował się do wyjścia. Kiedy wychodził, ojciec Tichon powiedział mu: „Bóg wybaczy, dziecko moje”. Potem ten bandyta poszedł okraść celę innego starca, ale tam złapała go policja. On sam przyznał się, że chodził okradać i celę ojca Tichona. Policjant wysłał żandarma, aby ten przyprowadził ojca Tichona na przesłuchanie, ale ten nie chciał iść. „Ja, dziecko moje, – mówił starec żandarmowi, – wybaczyłem złodziejowi z całego serca”. Ale żandarm nie zwracał żadnej uwagi na jego słowa „Dawaj, ojcze, chodźmy szybciej, – mówił on. Co mi do twoich „przebacz” i „błogosław” ” W końcu kiedy już starec zaczął płakać jak małe dziecko, naczelnik policji zlitował się nad nim i wypuścił go. Kiedy starec wspominał to wydarzenie, on w żaden sposób nie mógł zrozumieć: „Dziecko moje, – mówił on, – u tych świeckich własne zasady, nie ma u nich ani „błogosław”, ani „Bóg wybaczy” ”!

- Geronda, co znaczy pamiatozłobije? Pamiętać zło które ci wyrządzono, czy złościć się na tego, kto je uczynił?

- Jeśli ty pamiętasz zło i smucisz się, kiedy u tego, kto je uczynił, wszystko idzie dobrze, albo cieszysz się, kiedy źle, to jest to pamiatozłobije. Ale jeśli, nie patrząc na zło, które tobie wyrządził inny, ty cieszysz się z jego sukcesów, to nie jest to pamiatozłobije. Oto tak możemy sprawdzić siebie w tej sprawie.

Ja każde zło które mi robią, zapominam. Wrzucam stare liczydła w ogień miłości, i one spalają się. Podczas wojny 1944 roku do naszej wsi przyszli powstańcy. Było bardzo zimno. Ja pomyślałem: „U nich, pewnie, nie ma jedzenia. Ludzie pozostaną głodni. Zaniosę więc im trochę chleba”. Kiedy przyniosłem im chleb, oni uznali mnie za podejrzanego i zatrzymali. Ja nawet i nie pomyślałem o tym, że ci buntownicy polują na moich braci, którzy ukrywają się w górach. Co powiedział Chrystus? „Miłujcie swoich wrogów, i czyńcie dobro tym, którzy was nienawidzą” (Mt.5,44).

Miłość ze współczuciem

- Geronda, jak ciężko Wam w celi! Przychodzą chorzy psychicznie, narkomani…

- Oto i tu staje się jasne, czy jest w nas prawdziwa miłość. W osobie naszego brata widzimy Chrystusa. Ponieważ, robiąc coś dla brata, robimy Samemu Chrystusowi. „Bo co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, – powiedział Chrystus, – dla Mnie uczyniliście” Mt.25,40).

Pewnego razu do mnie do celi przyszedł ojciec z opętanym synem-młodzieńcem. Niemal jednocześnie z nim przyszedł i mój znajomy. Odprowadziłem ojca młodzieńca na bok, żeby z nim trochę porozmawiać, bo to on był powodem opętania chłopca. Biedny młodzieniec! Zdrowy, a z nosa ciekły smarki… Zobaczywszy to, mój znajomy podszedł do niego, wyciągnął z kieszeni chusteczkę, wytarł chłopcu nos, a potem chusteczkę włożył z powrotem sobie do kieszeni. Potem zdjął z siebie złoty nacielny (noszony pod ubraniem, na ciele) krzyżyk i założył go chłopcu na szyję. Ale nie to mnie poraziło, a to z jaką miłością on wycierał mu nos – i gdybyście widzieli tego młodzieńca, w jakim on był stanie! Ten człowiek współczuł mu jak bratu. Gdyby on nie widział w nim brata, czy postąpiłby tak? Jeśli ty lubisz drugiego człowieka jak brata to możesz swoją chusteczką wytrzeć mu nos, a potem włożyć chusteczkę z powrotem do swojej kieszeni! Ale jeśli takiego uczucia nie ma, to drugi człowiek jest dla ciebie jak ciało obce, dlatego wykrzywia ciebie od każdego jego dotyku, i wystarczy że on przypadkowo opryska ciebie śliną, ty natychmiast na złamanie karku pobiegniesz myć się.

Skoro Dobry Bóg dał nam obfite dary i nie dopuścił, żebyśmy cierpieli, to powinniśmy współczuć swemu bliźniemu, który cierpi. Na przykład, widzimy inwalidę. Jeśli pomyślimy tak: „Jeśli bym ja był inwalidą i nie mógłbym chodzić, jak bym się czuł?” – to odczujemy do niego współczucie. Albo, jeśli ktoś, kto jest w trudnej sytuacji, poprosi nas o pomoc, od razu powinniśmy pomyśleć tak: „Gdybym ja był na jego miejscu, czyż nie chciałbym, żeby mi pomogli?” – w tym będzie nasze współczucie dla niego. Ale nawet gdy sam człowiek jest w biedzie, jeśli jest w nim prawdziwa miłość do bliźniego ze współczuciem, to taki człowiek zapomina o swojej własnej chorobie i ubolewa z powodu innych. Ja, jeśli ktoś mówi mi o swoim bólu, przestaję odczuwać własny ból, nawet gdybym siedział na gwoździach albo chodził boso po stłuczonym szkle.

- Święty Mark Podwiżnik (Szermierz ascezy) pisze: „Jedna namiętność przeszkadza nam czynić według siły dobro – nieradienije (niedbałość, lekceważenie). Namiętność ta leczona jest modlitwą i jałmużną”. Dlaczego on w tym przypadku mówi o jałmużnie?

- Ponieważ jałmużna, dobroć zmiękczają serce. Jałmużna działa na serce, jak oliwa na zardzewiały zamek. Twarde serce mięknie, kiedy człowiek patrzy na cierpienia innych, staje się bardziej wrażliwym i pokornym. Bóg nie stworzył człowieka zatwardziałym i niemiłosiernym, ale ludzie nie rozwijają w sobie miłosierdzia, danego im przez Boga, nie współczują bliźniemu i z powodu niedbałości i lekceważenia stopniowo stają się zatwardziali, bezlitośni.

- A jak zmiękczyć serce?

- Aby zmiękczyć swoje serce, trzeba stawiać siebie na miejsce nie tylko innych ludzi, ale i zwierząt, i nawet węży. Pomyślmy na przykład, tak: „Czy dobrze byłoby mi, gdybym był wężem: wypełzam ja na słoneczko ogrzać się, a do mnie biegnie człowiek z kijem i bije mnie po głowie? Nie, nie dobrze”. Jeśli będziemy tak myśleć, to zaczniemy żałować i kochać nawet węże. Jeśli człowiek nie będzie stawiać siebie na miejsce innych ludzi, i nie tylko ludzi, ale i zwierząt i owadów, to nie będzie mógł stać się człowiekiem.

We współczuciu ukryta jest miłość o takiej sile, że jest większa od zwykłej miłości. Jeśli ty współczujesz innemu, to zaczynasz kochać go bardziej. Kiedy w miłości jest współczucie, wtedy ściskasz w objęciach swego brata, opętanego przez biesa, i bies wychodzi z niego. Ponieważ „silna” miłość, duchowa miłość, w której jest współczucie, pociesza stworzenia Boże świętym pocieszeniem, zatapia zastępy demonów, uwalnia duszę, leczy jej rany balsamem wylewanej na nią miłości Chrystusowej.

Człowiek duchowy – cały jest jednym wielkim współczuciem. Traci siły, współczując innym, modli się, pociesza. I, choć bierze na siebie cudze cierpienia, zawsze pełen jest radości, ponieważ Chrystus zabiera od niego jego ból i pociesza duchowo.

Miłość obwieszcza

- Geronda, jak ja mogę okazać miłość?

- Okazywać miłość? Ja tego nie rozumiem. To kłamstwo i hipokryzja. W nas jest miłość, i ta miłość nas ujawnia? To zrozumiałe. Prawdziwa miłość sama obwieszcza o sobie innemu człowiekowi bez pokazowych przejawów. Miłość – to znaczy wysłuchać ze współczuciem cudzy ból. Miłość – to znaczy współczujące spojrzenie i słowo, powiedziane człowiekowi w trudnej chwili. Miłość – to znaczy dzielić się jego biedą, uspokoić w trudnościach. Miłość – to znaczy przyjąć od niego grubiańskie słowo. Wszystko to jest cenniejsze od wielu słów i pokazowych wyrażeń.

Kiedy wewnętrznie współczujesz innemu człowiekowi, to Bóg go informuje o twoim nastawieniu, twojej miłości, i on rozumie ją bez pokazowych manifestacji. Tak samo i złość, jeśli nie jest ona wyrażana na zewnątrz, ale wewnątrz jest, to drugi człowiek ją odczuwa. Przecież i diabeł, kiedy pojawia się w postaci „anioła światłości”, przynosi niepokój, a prawdziwy Anioł przynosi niewypowiedzianą lekką radość.

- Co, geronda, przeszkadza mi otrzymywać obwieszczenie o miłości do mnie innych ludzi?

- Prawdopodobnie, ty nie rozwinęłaś w sobie miłości? Człowiek, który kocha, otrzymuje obwieszczenie o miłości do niego innego człowieka, ale i drugiego obwieszcza o swojej miłości do niego.

Człowiek rozumie, czy kochasz go naprawdę czy udajesz, ponieważ miłość leci do niego, jak telegram. Jeśli, na przykład, zajdziemy do sierocińca, dzieci od razu zrozumieją, z jakim nastawieniem przyszliśmy. Pewnego razu do mnie do celi przyszło kilka osób, które chciały organizować dom dziecka. „Najważniejsze, – powiedziałem im, – przeżywać z powodu tych dzieci, jak za swoich własnych, i nawet bardziej, niż za swoje. Jeśli tego nie będzie, to lepiej nic nie zaczynać”. Wtedy jeden lekarz, człowiek bardzo czcigodny, powiedział: „Masz rację, geronda. Kiedy zaszliśmy pierwszy raz do domu dziecka, dzieci od razu zrozumiały, z czym każdy przyszedł. „Ten pan, – mówią, – przyszedł po prostu tak, ten przyszedł z nami porozmawiać, a ten pan naprawdę nas kocha” ”. Widzicie w jaki sposób miłość obwieszcza?

Miłość likwiduje odległości

- Geronda, jak ludzie duchowo komunikują się ze sobą na odległość?

- Przekazują sobie wiadomości przez radiostację albo przy pomocy alfabetu Morse’a!

- Jak to?

- Aby ludzie mogli ze sobą duchowo komunikować się, muszą pracować na tej samej częstotliwości. Tego w żaden sposób nie mogą zrozumieć naukowcy. Pamiętasz wydarzenie, o którym jest mowa w książce „Otcy-swiatogorcy…” (Ojcowie ze świętej góry)? Pewnego razu mnich zamierzał odwiedzić drugiego mnicha, żyjącego w Kapsale, i zaczął rozmyślać, co zanieść mu w prezencie. Wziął dwie ryby i zaczął je czyścić, przygotowując na prezent. W międzyczasie drugi ojciec otrzymał obwieszczenie od Boga o wizycie brata i zamyślił się: „Czym ugościć brata, kiedy on przyjdzie?” W tym czasie kiedy pierwszy brat czyścił rybę, nieoczekiwanie przyleciał kruk, schwycił jedną z ryb i zaniósł ją drugiemu mnichowi do Kapsały na odległość pięć i pół godziny drogi. Rozumiecie? Jeden człowiek myślał o tym, jak uradować drugiego, a kruk stał się między nimi pośrednikiem!

Kiedy człowiek ma Miłość – Chrystusa, nawet jeśli jest niemy, znajdzie wspólny język z miliardami różnych ludzi, z człowiekiem w każdym wieku, choć każdy wiek ma swój język komunikacji. Posadź obok siebie dwoje ludzi, którzy nie lubią się wzajemnie, i powiedz aby siedzieli w milczeniu i posadź tych, u kogo jest wzajemna miłość, i im powiedz siedzieć w milczeniu. Jak będą czuć się ci i drudzy? I pierwsi milczą i drudzy milczą. Jednak drudzy, choć i milczą, rozmawiają, ponieważ między nimi jest związek. I przeciwnie, pierwsi nie mogą komunikować się, ponieważ są od siebie odizolowani. Kiedy nie ma miłości, dwie osoby fizycznie mogą być obok siebie, ale być daleko od siebie.

- Geronda, przykro mi, że nadszedł dzień, kiedy Wy znów musicie nas opuścić i wyjechać daleko.

- W życiu duchowym nie istnieje „daleko” i „blisko”. Miłości Chrystusowej nie rozdzielają odległości, ponieważ Chrystus Swoją miłością odległości likwiduje. Więc daleko czy blisko jest człowiek, on zawsze czuje, że jest obok, kiedy jest on blisko Chrystusa i związany jest z drugim człowiekiem brackimi ramami miłości Chrystusowej.

Ja dziękuję Bogu, że mam miłość takiego rodzaju, duchową, anielską, tak że odległości znikają, i ja będę komunikować się z wami i w tym życiu na odległość, i podczas przejścia do drugiego życia, choć odległość będzie znacznie większa, – bo będzie ona całkiem niewielka, ponieważ jednoczy nas Miłość – Chrystus.

Rozdział 3. Miłość do wszystkiego stworzenia

Związek człowieka ze zwierzętami przed i po upadku w grzech

- Geronda, pożyczcie mi coś na Boże Narodzenie.

- Życzę, abyś była blisko z Chrystusem i Bożą Matką, jak ta owca, która stoi obok żłóbka. Myślę, że ona nie ma na co narzekać, jak i byczek i osiołek, które ogrzewają swoim ciałem Chrystusa leżącego w jasełkach – „Poznał wół właściciela i, i osioł jasełka pana swego” (Iz.1,3), – mówi prorok Izajasz. Co znaczy, wół zna gospodarza swego, i osioł – jasła pana swego. Oni wiedzieli, Kto leży w jasłach i ogrzewali Go swoim oddechem! Poznali swego Stwórcę! A osiołek, jaki zaszczyt mu przypadł wieźć Chrystusa do Egiptu! Władcy jeździli na ozdobionych złotem rydwanach, a na czym pojechał Chrystus! Jak ja chciałbym być tym osiołkiem!

W raju zwierzęta odczuwały aromat łaski i uznawały w Adamie swego władcę (Rdz.1,28). Ale po upadku człowieka w grzech one też straciły raj, choć same nie były winne. Teraz one już nie uznawały Adama za swego władcę, ale rzucały się na niego, chcąc rozszarpać, jakby mówiły: „Ty jesteś zły, nie jesteś naszym władcą”.

Teraz, kiedy człowiek przez przestrzeganie przykazań Bożych znów przybliża się do Boga, znów obleka się w Bożą Łaskę, tak że powraca do stanu, w jakim był przed upadkiem w grzech, zwierzęta znów uznają go za swego władcę. On bez strachu chodzi wśród dzikich zwierząt, które przestają już być dzikimi, bo gospodarz ich oswoił.

Zwierzęta odczuwają miłość człowieka

- Abba Izaak mówi. „Serce miłujące – to rozpalanie się serca człowieka do całego stworzenia…”

- Tak, tak i jest, „rozpalanie się serca” i do zwierząt, i nawet do demonów. Duchowy człowiek oddaje swoją miłość najpierw Bogu, potem ludziom, a resztę swojej miłości oddaje on zwierzętom i całemu stworzeniu. Ta boska miłość informuje zwierzęta. One rozpoznają człowieka, który je lubi i współczuje im, i bez bojaźni przybliżają się do niego. Nawet dzikie zwierzęta mogą odróżnić człowieka, który je lubi, od myśliwego, który poluje na nie. Przed myśliwym one ukrywają się, a do człowieka, który je kocha, przybliżają się. Wcześniej myślałem, że nie dotyczy to węży, ponieważ wąż – jedyne zwierzę, którego ludzie nie lubią. Jednak później przekonałem się, że i węże odczuwają miłość człowieka i mogą stać się jego przyjaciółmi. Jeśli człowiek postawi siebie na miejsce węża i zacznie mu współczuć, wąż od razu to zrozumie i przybliża się do człowieka jak do przyjaciela. On jakby mówi: „Chwała Bogu, oto w końcu znalazłem przyjaciela”!

- Być może, to przejaw instynktu?

- I zwierzęta Bóg obdarzył tym co niezbędne, On dał im wyczucie. Po upadku w grzech człowiek utracił nadprzyrodzony dar, ale został u niego umysł i zdolność rozumowania. Na przykład, ludzie widzą platany i uświadamiają sobie, że gdzieś tu jest woda, kopią i znajdują. A zwierzęta dowiadują się o tym w inny sposób, one mają jakby jakiś dar. Wielbłąd w pustyni, kiedy zechce pić, sam biegnie do miejsca, gdzie jest woda, a poganiacz jedynie podąża za nim. Wielbłąd dosłownie jakby wyłapuje jakiś sygnał.

Zwierzęta proszą o pomoc człowieka

Dla zwierząt człowiek – to Bóg. Jak my prosimy o pomoc Boga, tak one proszą o pomoc człowieka.

Na Atosie słyszałem o starcu Fieofiłakcie ze skitu świętego Wasilija, który przyjaźnił się z dzikimi zwierzętami. One czuły jego miłość i w razie potrzeby szły do jego celi. Pewnego razu łania, która złamała nogę, przyszła pod okna jego celi i zaczęła żałośnie jęczeć. Starec wyszedł z celi i zobaczył, że ona wyciąga do niego złamaną nóżkę, jakby pokazując, gdzie boli. On wyniósł jej trochę sucharków aby się pokrzepiła, wziął dwie szczapki i mocno obwiązał złamane miejsce. Potem powiedział łani: „Teraz idź w spokoju, a za tydzień przyjdź, ja obejrzę”. Ten błażenny (błogosławiony, szczęśliwy) starec rozmawiał ze zwierzęciem, jak lekarz z chorym człowiekiem, ponieważ sam stał się człowiekiem Bożym!

- Geronda, mnie dziwi, jak priepodobny Gierasim nie wystraszył się lwa, który do niego przyszedł, żeby ten wyjął mu z łapy kolec.

- Przecież on był święty, a i zwierzęta nigdy nie wyrządzą człowiekowi krzywdy, kiedy są w ciężkim stanie. Pewnego razu robotnicy obok mojej celi wieźli na mułach drewno. Nagle jeden muł pada i z góry na niego pada juczne siodło z drzewem. Ja zapomniałem o swojej przepuklinie, o tym, że mi nawet chodzić było ciężko. Pobiegłem i zacząłem zdejmować z muła drwa. Próbuję podnieść siodło – nie udaje się. Szarpnąłem zapięcie, pociągnąłem za uzdę i uwolniłem zwierzę. Wtedy jeden ojciec, który był w pobliżu, krzyknął – „Uważaj, masz przecież przepuklinę, żeby się nie pogorszyło”. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że mam przepuklinę. Dobrze, – mówię mu, – ja mam przepuklinę, a ty czemu nie pobiegłeś na pomoc?” „Wystraszyłem się, żeby muł mnie nie kopnął”, – odpowiedział on. „Wiesz, drogi, zwierzę, choćby i wilk, jeśli jest w ciężkiej sytuacji, to prosi o pomoc i nie może skrzywdzić człowieka”.

Kiedy zwierzęta cierpią z powodu głodu czy pragnienia, znów uciekają się do pomocy człowieka, ponieważ człowiek jest ich gospodarzem. Pamiętam jak któregoś razu latem w celi Czcigodnego Krzyża żmija spełzła z dachu na ziemię i zwinęła się przede mną w kółko. Zadarła wysoko głowę, wysunęła swój język i zaczęła syczeć. Ona cierpiała z powodu pragnienia – było bardzo gorąco – i groziła mi. Żądała wody, jakbym był zobowiązany zaopatrywać ją w wodę. Tak, – mówię jej, – takim stylem zachowania ty innych nie bardzo do siebie skłaniasz!” Potem nalałem jej wody, i ona napiła się. A szakale mnie wprost roztkliwiają, ponieważ, kiedy chcą jeść, płaczą, dosłownie jak małe dzieci. A z kociętami u mnie teraz w celi po prosu bieda. One zrozumiały, że każdy raz, kiedy dzwoni dzwoneczek, ja wychodzę na podwórko i czasem wynoszę im jakiś pokarm. Więc one teraz, kiedy chcą jeść, szarpią za sznur, i dzwoneczek dzwoni. Ja wychodzę, widzę, że one szarpią za sznurek, i karmię je. Jak Bóg to wszystko urządził!

- Geronda, do Was do celi przychodzą zwierzęta?

- Jak nie przychodzą, przychodzą! Przychodzą szakale, dziki… Czasem przybiega maleńka lisiczka. Kiedy koty odchodzą, przybiega lisiczka. Dzików latem nie widać, ponieważ boją się myśliwych, tylko węży wydać, bo ludzie ich się boją.

Ptaki przylatują stadami: duże, małe. Daję im rozmoczone suchary, i one jedzą. Orzechy tureckie szczególnie przechowuję dla ptaków, które przynoszą wiosnę. Te biedne ptaszki, począwszy od zimy, kiedy jest jeszcze śnieg, śpiewają po wiosennemu. Jednym słowem, pocieszają. Jak zaś lubią one orzechy!

- Geronda, a na Synaju były zwierzęta?

- Na Synaju, ponieważ tam pustynia, więcej było dzikich zwierząt, a jeszcze ptaków. Kuropatw, przepiórek, takich właśnie jak jedli żydzi w pustyni. Jeszcze były piękne myszy, podobne do żółwików, bez ogona, u których na grzbiecie szczecina była gęsta jak szczotka! Ja wszystkich ich karmiłem, kuropatwy, przepiórki, myszy! Rozkładałem oddzielnie pokarm na płytach, żeby się nie kłóciły! A to ptaszek tylko zacznie dziobać, przybiega mysz, i ptaszek odlatuje.

Ptaki, dokąd bym nie poszedł, podążały za mną. Kiedy wybierałem się na skały i zaczynałem śpiewać, one gromadziły się, i rzucałem im trochę ryżu. Jeśli chciałem ciszy, musiałem zamilknąć, bo wystarczyło zacząć śpiewać i ptaki natychmiast przylatywały. Pamiętam, pewnego razu dostałem bólu lędźwi, musiałem kilka dni spędzić w łóżku. Więc jeden ptaszek przyleciał do mnie wprost do celi i usiadł na piersi. Siedział, patrzył mi w twarz i szczebiotał kilka godzin z rzędu, bardzo pięknie. Oto było zadziwienie!

Bierzmy przykład ze zwierząt

- Co to za szum, geronda?

- Za moim oknem osiedlił się rój pszczół, i teraz pszczoły tak aktywnie pracują, że wieczorami muszę znosić taki hałas! Chodźmy, pokażę wam swoją pasiekę. Patrzcie, jak u pszczół wszystko architektonicznie przemyślane, choć nie mają ani architekta ani wykonawcy! Życzę i wam trudzić się prawidłowo, duchowo, stworzyć duchowy ul, dający duchowy miód, aby przychodzili świeccy, jedli i nasładzali się duchowo.

- Geronda, co oznacza powiedziane przez psalmistę: „Ludzi i zwierzęta zbawisz, Panie”?

- To oznacza, że Bóg pomaga też i zwierzętom. Ilu jest świętych patronów zwierząt! A same zwierzęta, co muszą cierpieć, biedne! My i tydzień nie moglibyśmy znieść takiego posłuszeństwa, jak one znoszą, służąc człowiekowi. Jeśli je nakarmić – dobrze, a jeśli nie, pozostają głodne. Jeśli nie robią tego co chce gospodarz, ich biją. A jak ciężko pracują bez żadnej nagrody! My za jedno „Panie, zmiłuj się” możemy otrzymać raj. Czyż to nie wystarczy? Tak więc zwierzęta przewyższyły nas w nie zdobywaniu bogactw, i w cierpliwości, i w posłuszeństwie.

Obserwujcie życie zwierząt i owadów, jest to pożyteczne. Ja patrzę, jak gorliwie i czcigodnie pracują mrówki, nie posiadając przełożonego. Ani w jednym człowieku nie ma takiej taktyczności, jaka jest w mrówkach. Młode mrówki ciągną do mrowiska małe patyczki i wiele innych bezużytecznych rzeczy, ponieważ nie wiedzą, co jest potrzebne, a co nie. Dorosłe mrówki im nie przeszkadzają, ale potem same wynoszą to wszystko z mrowiska. Z czasem młode zaczynają patrzeć, co do mrowiska niosą dorosłe mrówki, i uczą się. Gdybyśmy my byli na ich miejscu, to mówilibyśmy tak: „Hej, ty, chodź tu, co takiego ty niesiesz? No, wyrzuć szybko!”

Bóg stworzył zwierzęta, żeby one służyły człowiekowi, ale i żeby człowiek brał z nich przykład. Człowiek, jeśli naprawdę jest człowiekiem, ze wszystkiego wyciąga korzyść.

Olet – gorliwy ptak

- Z ostatnim listem przysłaliście mi ikonę, na której przedstawiony jest Adam ze zwierzętami w raju, Oto i ja pomyślałem wysłać wam ze swojej strony rysunek pewnego ptaka, mego najbliższego przyjaciela, ponieważ, gdybym wysłał wam rysunek węża, myślę, że byście się wystraszyli. Ja nazwałem go Olet*, co po arabsku znaczy „dziecko”. Olet żyje na wzgórzu pięćset metrów od mojej celi. Codziennie w południe ja niosę mu prezenty i poczęstunki. Kiedy daję mu pokarm, on bierze troszkę i odlatuje. Krzyczę, żeby wrócił, jednak odlatuje, ale wkrótce wraca, cicho i spokojnie podlatuje od tyłu i kryje się pod moją kamizelką. Kiedy odchodzę, on odprowadza mnie na odległość około stu metrów, i ja, żeby on nie leciał za mną dalej i nie męczył się, rzucam mu okruchy, aby odwrócić, a sam szybko idę do przodu, aż straci on mnie z oczu.

Ostatnio Olet porzucił surowe życie i szuka przyjemności! Nie je ani pokruszonego ryżu, ani rozmoczonych w wodzie sucharów, tylko robaczki, i chce, abym przynosił mu je na talerzu – na dłoni, – siada na niej i je. Postęp!

Obecnie ja rozkoszuję się obecnością Oleta. Ktoś mógłby powiedzieć: „Dlaczego robisz Oletowi wyjątek? Dlaczego innych ptaków nie traktujesz tak samo, jak jego?” Odpowiadam: kiedy wołam Oleta, on przylatuje razem z innymi ptakami, swoimi przyjaciółmi; inne od razu rzucają się na pokarm, a Olet przylatuje z posłuszeństwa i z miłości. Nawet kiedy jest głodny, może długi czas przesiedzieć razem ze mną, potem ja sam przypominam mu o jedzeniu. Teraz nastała ładna pogoda i Olet ma dużo jedzenia, żuczków, bączków, ale on mimo wszystko przylatuje, kiedy go wołam, choć jest nasycony, – przylatuje z posłuszeństwa. Jak więc nie radować się tym gorliwym czcigodnym ptakiem bardziej, niż innymi?

Często z wielkiej miłości chce mi się mocno uściskać Oleta w dłoniach, ale boję się, abym się nie okazał jak ta małpa, która mocno przyciska do siebie swoje dzieci, tak że w końcu je dusi. Dlatego powstrzymuję swoje serce i raduję się z Oleta z daleka, aby nie wyrządzić mu krzywdy.

Pewnego razu ja spóźniłem się, i, kiedy przyszedłem na wzgórze, Oleta już nie było, gdyż tego dnia wiał silny wiatr. Zostawiłem pokarm w zwykłym miejscu i odszedłem. Następnego dnia poszedłem do Oleta bardzo wcześnie, bo przeżywałem, czy nie zjadł go jastrząb. Olet, kiedy zobaczył zostawiony mu pokarm, „uległ pokusie myśli”, poleciał w kierunku mojej celi i zaczął oczekiwać mnie w połowie drogi.

Zobaczywszy mnie, on z radości dosłownie oszalał. Zacząłem go karmić, ale on bardziej potrzebował mego towarzystwa, niż pokarmu. Podziwiam jego wstrzemięźliwość, miłość i wdzięczność. Módlcie się, abym był naśladowcą jego cnót.

Myślę, że was nie rozczarowałem, powiedziałem wszystko bez ukrywania, nie prosząc o pozwolenie Oleta. Mam nadzieję, że on nie obrazi się, choć i tak nikt, poza wami, o tym nie dowie się… Wielki ukłon wam od Oleta i ode mnie.

U mnie w celi nie tylko ptaki, ale i wszystkie zwierzęta, przychodzące tam – szakale, zające, łasice, żółwie, jaszczurki, węże, – nasycają się nadmiarem mojej miłości, nasycam się i ja, kiedy nasycają się one, i wszyscy razem, zwierzęta i wszystkie bydlęta, gady i ptaki upierzone (Ps.148,10) „wychwalamy, błogosławimy, kłaniamy się Panu”.

*Olet – oznacza też: sokół skalny.

3 część

Szlachetność i czcigodność

Gdzie jest szlachetność, tam spokój, niezauważalność, dlatego tam odpoczywa Chrystus i żyje błogosławieństwo Chrystusa.

Rozdział 1. Szlachetność – majestat Boży

Czym jest szlachetność

- Geronda, na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę w okresie Wielkiego Postu?

- Na szlachetność, na duchową szlachetność. – Czyż Wielki Post – to nie czas przede wszystkim pokajania?

Szlachetność, szlachetność, aby zjednoczyć się z Chrystusem, – bez tego sukces niemożliwy. Gdybyście wiedzieli, co daje szlachetność, uganialibyście się za nią dzień i noc, zapomnielibyście i o spaniu. Jeśli człowiek uważnie rozpatrzy duchową szlachetność, to znajdzie ukryty w niej majestat Boży!

- Czym właściwie jest szlachetność?

- Szlachetność duchowa – to duchowa wyższość, ofiarność. Szlachetna dusza wymaga tylko od siebie, a nie od innych. Ofiarowuje siebie dla innych, nie szukając odpłaty. Zapomina o tym, co daje, ale pamięta o każdej drobnostce, którą otrzymuje. Posiada czcigodność (okazywanie czci), pokorę, prostotę, bezinteresowność, uczciwość… wszystko posiada. Posiada i największą radość i duchowe podskoki, triumfowanie.

Duchowa szlachetność niesie Łaskę Bożą, ona jest, jakby to powiedzieć, cechą Boską. Gdzie jest szlachetność, tam spokój, niedostrzegalność, dlatego tam odpoczywa Chrystus i żyje błogosławieństwo Chrystusowe.

Duchowa szlachetność – to duchowa sprawiedliwość

- Geronda, czy duchowa szlachetność jest wyższa od duchowej sprawiedliwości?

- W duchowej szlachetności jest duchowa sprawiedliwość, i w duchowej sprawiedliwości jest duchowa szlachetność, albo, lepiej powiedzieć, szlachetność i jest duchową sprawiedliwością. Dlatego dla człowieka, w którym jest duchowa szlachetność, nie ma prawa: „dla prawego prawo nie istnieje”. Taki człowiek woli zostać zabitym, niż zabić kogoś samemu.

- Geronda, kiedy mnie proszą coś zrobić, ja od razu zaczynam myśleć, że mam dużo roboty, i sprzeczam się.

- Jeśli człowiek zdobędzie szlachetność, to wszystko to pokona. On działa, w oparciu nie o suchą logikę, ponieważ szlachetność jest poza logiką. Wy staracie się ułożyć wszystko zgodnie z ludzką logiką, światową sprawiedliwością. A gdzie duchowa sprawiedliwość? Czyż nie mówiłem, że im człowiek jest wyżej duchowo, tym mniej ma praw w tym życiu, że duchowy człowiek tylko daje i nigdy sam nie żąda?

- To dlaczego w Ewangelii mówi się: „Bo każdy proszący przyjmuje, i szukający znajduje” (Mt.7,8; Łk.11,10)?

- To co innego. Jeśli człowiek prosi o coś u Boga dla siebie samego, a nie ze względu na miłość do innego, to, znów więc, niepokoi go tylko własna wygoda. Przecież jeśli, na przykład, matka prosi Boga, aby jej dziecko wyzdrowiało z choroby albo żeby w rodzinie wszystko było dobrze, to ona prosi o to nie dla siebie, a dla dobra swego domu. Oto i Kananejka, o której mówi się w Ewangelii, nie prosiła o nic dla siebie. Ona biegła w ślad za Chrystusem i prosiła, aby On pomógł jej córce, która była opętana przez biesa. Wtedy apostołowie zbliżyli się do Chrystusa i powiedzieli Mu: „Uczyń, o co prosi ta kobieta, aby nie biegła w ślad za nami i nie krzyczała”. On zaś im odpowiedział: „Nie jestem posłany, tylko do owiec zaginionych domu Izraela”. Ale Kananejka nadal krzyczała i prosiła o pomoc. Wtedy Chrystus odwrócił się i powiedział jej: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. A ona Mu odpowiedziała tak: „Tak, Panie, ale i psy jedzą okruchy, które spadają ze stołów ich gospodarzy”. I wtedy Chrystus powiedział jej: „Za takie twoje słowo córka twoja wyzdrowiała”. Widzicie jej wiarę, pokorę, szlachetność, duchową wyższość! Gdyby była ona samolubną pysznisią, powiedziałby Chrystusowi: „Nie oczekiwałam od Ciebie, że porównasz mnie do psa! Rozczarowałeś Ty mnie!” I odeszłaby od Niego rozdrażniona! I sumienie jej byłoby spokojne, że postąpiła bardzo słusznie, sprawiedliwie. Mogłaby nawet mówić sama do siebie tak: „Nie rozumiem, jak to tylu ludzi siedzi i słucha Go!”

- Geronda, jej pomogła jej wiara?

- Jej szlachetność pomogła jej zdobyć taką wiarę. Ona była wolna od wszelkiej zarozumiałości, nie miała żadnych pretensji. Ale miała dobrą myśl: „Skoro tak powiedział Bóg o narodzie Izraelskim, znaczy tak i jest, Bóg wie, co mówi. A my należymy do innego narodu”.

Jak zdobywa się szlachetność

- Jak mogę zdobyć szlachetność, geronda?

- Zachowuj się pokornie, działaj z czystą gorliwością i zapałem, czcigodnie. Rozwijaj duchową wrażliwość. Pokojowo przyjmuj dokuczanie i przykrości od drugiego i raduj się, że sprawiają przykrości tobie, a nie ty. Ponieważ są niektórzy ludzie, których nie wzrusza, jeśli oni przyczyniają komuś niepokój, ich niepokoi tylko, aby nie zakłócano spokoju im. Są i tacy, że nie chcą sami innych niepokoić, ale nie chcą, aby i inni niepokoili ich. Trzeci mówią tak: „Jestem człowiekiem wrażliwym, nie mogę znieść ostrego słowa”, jednak sami innym mówią ostrości. Co to za wrażliwość taka? W czystej wrażliwości jest szlachetność.

- Jeśli u człowieka są wady, ale on walczy o zdobycie szlachetności, czy odniesie korzyść?

- Szlachetność usunie wady.

- Duchowa wolność oznacza wolność od namiętności?

- Duchowa wolność – to szlachetność, o której zdobyciu wam mówię. A żeby człowiek posiadał szlachetność, w nim nie powinno być niższych namiętności, małostkowości, niegodziwości itd. W małostkowości i niegodziwości Boga nie ma, bo Bóg z natury jest dobry.

- Geronda, a żeby pokochać cierpienia, też trzeba pracować nad szlachetnością?

- Ach, ty do tej pory tak i nie zrozumiałaś, co znaczy szlachetność! W szlachetności jest męstwo, ponieważ, kiedy w człowieku jest szlachetność, jego serce pracuje. Aby zrozumieć, czym jest szlachetność, popatrz na Chrystusa. Co Chrystus wziął dla Siebie? Nic. On wszystko oddał. On przyniósł i nadal przynosi Siebie w ofierze za nas wszystkich. Daje nam Swoją miłość, bierze na Siebie nasze grzechy. A my przeciwnie, chcemy otrzymać miłość. Popatrz, jak postępują dobrzy rodzice. Oni nieustannie poświęcają się dla dzieci, nie patrząc na to że dzieci czasem nawet ich biją. Wiedząc o tym, co ich czeka, rodzice mimo wszystko ofiarowują siebie dla nich. To samo robią i zwierzęta i ptaki. Jaskółka troszczy się o swoje pisklęta, ale i pisklęta, kiedy dorosną, zaczną troszczyć się o swoje pisklęta. Tak urządziła wielkoduszna miłość Boża.

Przez wielkoduszną szlachetność człowiek ma wspólnotę z Bogiem

- Geronda, jak człowiek staje się spokrewniony Bogu?

- Najważniejsze, żeby człowiek zdobył duchową szlachetność. Wtedy staje się spokrewniony Bogu.

- A może być tak, że siostra zajmuje się w swojej celi duchowymi zajęciami, a potem nie ma sił uczestniczyć we wspólnej pracy?

- Jakimi duchowymi zajęciami? Ze szkodą dla innych? Czyli niech inny pracuje, a ja zajmę się duchowymi zajęciami? Ale to nie duchowe podejście, tym bardziej dla młodego. Młody człowiek powinien myśleć o tym, jak pomóc starszemu. Otóż to tak, młody będzie zajmować się niby duchowymi zajęciami, a stary ponad siłę wykonywać sam całą robotę! Gdzież tu poświęcenie? Gdzie wielkoduszna szlachetność? Ja będę czytać, odmawiać modlitwy, a pracę zostawię, innym? Wszystko to rzeczy puste. Wielu ludzi tak i nie zrozumiało jeszcze istoty życia duchowego. Nie zaznało jeszcze szlachetnej wielkodusznej przemiany, myślą tylko o sobie.

W trudnościach sprawdza się człowiek. Pamiętam, kiedy żyłem w monasterze, kazali mi leżeć w celi, nie wstawać, ponieważ miałem ciągły krwotok. Nagle zobaczyłem przez okno jak pewien starec-odźwierny próbuje toporem rozłupać pień na drewno do kominka. Ten starec miał problemy z jelitami, ciągłe krwawienia, był całkiem osłabiony. Wyobraźcie sobie, on spał w butach, bo nie miał sił je zdjąć. Zerwałem się, pobiegłem do niego, schwyciłem topór, parę razy uderzyłem w pień, rozłupałem go, a potem mi z ust poszła krew. Rozumiesz? Ja nawet nie pomyślałem, w jakim jestem stanie, nie liczyłem się z sobą.

Duchowa szlachetna wielkoduszność! Nic tak nie raduje Boga, jak ona! Ona – odbiorca Bożej Łaski. Jak wszystko jest proste i jak my wszystko komplikujemy! We wszystkim wymagana jest duchowa szlachetność. Jeśli człowiek tego nie zrozumie, może w tygodniu uczestniczyć na trzech nocnych nabożeństwach, trzy razy w miesiącu po trzy dni po kolei przestrzegać ścisłego postu, modlić się godzinami, zachowywać cnotę (czystość) cielesną – i wszystko to będzie bez korzyści. Nie mówię, że to wszystko niepotrzebne, ale główne, aby człowiek zatroszczył się zdobyć to, co najważniejsze ze wszystkiego – duchową szlachetność, która jest czystością duszy. Aby nie było w nim chciwości, samowoli, egoizmu, przypodobywania się ludziom itd., aby mógł zamieszkać w nim Bóg. Kiedy tego wszystkiego nie ma, w człowieku jest czystość duszy, a to znaczy, nich nawet i nie modli się człowiek, on spokrewniony jest z Bogiem, zjednoczony z Nim.

Tylko przez wielkoduszną szlachetność człowiek ma kontakt z Bogiem, pracuje na tej samej częstotliwości, co i Bóg, a inaczej jego odbiornik nastrojony jest na inną stację nadawczą. Dlatego dawajcie-więc starajcie się zmienić wasze anteny na nowe… Są anteny pionowe, są poziome. Pionowe skierowane są na siebie i źle chwytają, łatwo tracą sygnał! A poziome (horyzontalne) anteny otwierają się szeroko, dlatego mają większy promień i zasięg działania i wychwytują nawet słabe fale. Chcę powiedzieć, że ten, kto ukierunkowany jest na siebie, nie uwolnił się od siebie, swego „ja”, w nim nie ma wielkodusznej szlachetności, a dlatego nie ma i Łaski Bożej, i on nie ma Boskiego oświecenia.

Człowiek albo zdobędzie szlachetność, albo ugrzęźnie w ubóstwie

- Geronda, ja zazdroszczę, kłócę się z ludźmi i w ogóle zachowuję się niewłaściwie.

- Brakuje tobie ojcowskiej (patrystycznej), duchowej szlachetności, i, w efekcie, kłótnie. Staraj się zdobyć duchową szlachetność, aby osiągnąć razem z nią rozsądność. A no powiedz mi, jakie pomysły przyszły ci do głowy, kiedy nie otrzymałaś ode mnie, jak inne siostry, w prezencie małej ikonki, i co pomyślałaś, kiedy następnym razem otrzymałaś wielką? No-więc przedstaw mi duchowe sprawozdanie, a ja zobaczę, czy dobrze zrobiłem, decydując wyrzeźbić tobie z drewna maleńką Górę Atos i posłać ją tobie z Atosu. Było, że ja już zacząłem robić jedną z monasterami, skałami, ścieżkami i dróżkami… Wymiarem, przykładowo, około dwudziestu centymetrów. Była ona w połowie gotowa, ale oto chłopcy wyprosili ją u mnie. Prosili uporczywie jako błogosławieństwo, musiałem oddać.

- Pewnie byli to bardzo dobrzy chłopcy…

- Gdyby byli dobrzy, mieliby więcej szlachetności i nie żądaliby z takim uporem! Ja im powiedziałem: „Pozwólcie że ja ją najpierw skończę, nie będę przecież oddawać wam połowy pracy!” A oni nic, upierają się przy swoim „Nie, oddaj nam jak jest! Dlaczego masz mordować się dokańczając”! Rozumiesz? Postanowili ułatwić mi życie! Co za ludzie! Wyobraź sobie, pewien człowiek poprosił mnie w ramach błogosławieństwa nawet o oko.

- Poważnie, geronda?

- Tak, poważnie! Oko na błogosławieństwo! Młody człowiek około trzydziestoletni stracił wzrok i przygotowywał się do operacji. Przywieźli go do mnie do celi. Było mi go tak żal, że powiedziałem mu: „Proszę, nie przeżywaj, jeśli nieoczekiwanie operacja będzie nieudana, oddam ci swoje oko. Dla życia wystarczy mi jedno”. Wkrótce on znów przyjechał, radosny, ponieważ operacja udała się: dobrze widziały oboje oczy. Przyjechał i mówi mi: „Ja przyjechałem, żeby otrzymać od ciebie oko!” „Ale przecież ty widzisz!” – mówię. „Nie, ja chcę je jako błogosławieństwo”, – odpowiada. Tu znów użaliłem się nad nim, tym razem użaliłem się, dlatego że nie zobaczyłem nawet śladu wielkoduszności i szlachetności! To inna choroba…

- Geronda, ja zauważyłam, że jeśli wiem, że ludzie ocenią moją pracę, to pracuję z wielkim zapałem.

- Wiesz, kogo mi teraz przypominasz? Biedną dziewczynkę o imieniu Spiryduła. Kowal postawił ją, aby dmuchała miechami, i co chwila mówił jej: „Pompuj, Spiryduła, pompuj, ja kupię ci nową sukienkę”. I ona, biedna, podnosiła swoje ręce i z całych sił pompowała miechy, bo obiecano jej nową sukienkę! Rozumiesz? Jeśli nie zdobędziesz szlachetności, będziesz jak Spiryduła. Człowiek albo zdobywa szlachetność, albo ugrzęźnie w ubóstwie.

- Mam myśl, że Wy o mnie mniej troszczycie się, niż o inne siostry.

- Choć ja i dużo ci dałem, i tu, i będąc na Atosie, sądząc po wszystkim, ty tego nie utrzymałaś. Roztrwoniłaś wszystko, a teraz przypominasz wpadniętą w rozpacz żebraczkę, która straciła wszystko, co zgromadziła. Czym mogę ci pomóc? Będę modlić się, abyś szybciej wzbogaciła się w Chrystusie, opuściła swoją chatę z zardzewiałymi naczyniami i stała się księżniczką Chrystusa.

Ja rozczulam się, widząc ludzi, posiadających szlachetność. Człowiek, mający szlachetność, sam wchodzi w moje serce – ani on nie prosi mnie o pozwolenie, ani ja jego – i mieszka w nim, zawsze jest ze mną, obok, jak daleko nie byłby cieleśnie.

Rozdział 2. Luboczestije* – miłość wielkiej wdzięczności

Luboczestni ludzie – to szlachetne dusze

- Geronda, czym jest luboczestije?

- A co napisane w słowniku? Takiego pojęcia, jak „luboczestije”, nie ma w żadnym innym języku. Choć u greków i są pewne wady, ale otrzymali oni od Boga dwa dary: luboczestije i odwagę, na wszystko patrzą wesoło.

Posłuchaj co napisane w moim słowniku. Luboczestije – to esencja dobroci, miłość wielkiej wdzięczności, cała dobroć i pokora. To czysta miłość pokornego człowieka, który wcale nie szuka swego w tym, co robi. Jego serce przepełnione jest duchową subtelnością i doskonałością, wrażliwością i wdzięcznością wobec Boga i obrazu Bożego, człowieka.

Luboczestni ludzie wewnętrznie rozpływają się od wdzięczności Bogu, którą na wszelkie możliwe sposoby wyrażają duchowo, jako dzieci Boże. Ponieważ oni mieszkają na Niebie w dziedzinie chwały, to z radością przyjmują i wypróbowania. Wysławiają Boga za nie, tak jak i za dobrodziejstwa, i stale przyjmują błogosławieństwo Boże.

Luboczestni ludzie – szlachetne dusze. Oni głęboko przeżywają najmniejsze dobro, które czynią im inni, i starają się za nie odwzajemnić, ale, co by oni nie uczynili, odczuwają, że tego mało. Oni nigdy nie zapominają uczynionego im dobra.

- Ten, kto naprawdę kocha swego dobroczyńcę, pokazuje przez to, że jest w nim luboczestije?

- Ten, kto kocha swego dobroczyńcę, nie czyni nic. Ale, niestety, dzisiaj nawet tego nie ma, rzadko można spotkać wdzięcznego człowieka. Jakie luboczestije było u ludzi wcześniej! Moi rodzice opowiadali mi, że jeden austriacki przedsiębiorca, który żył w Ałanach, uratował mego ojca przed Turkami. Potem on zbankrutował i uważał za znieważenie dla siebie dalsze pozostawanie w Adanach, ale i do Austrii nie chciał wracać. Wtedy mój ojciec, który nigdy nie zapominał, że ten człowiek uratował mu życie, przyjął go do swego domu w Farasach i zapewnił mu spokój w starości.

- Czy luboczestije, geronda, ma granice?

- Nie, granicy nie ma. To stała wielka nierozważność… Duchowa nierozważność!

- Geronda, dla luboczestija wymagane jest rozważanie?

- Luboczestije ma i rozważanie, i wrażliwość, i szlachetność… W nim jest wszystko… Luboczestny człowiek nie jest naiwny, on może być poniżony, ale w nim mieszka Chrystus, ponieważ najbardziej poniżony ze wszystkich – to Chrystus.

*Luboczestije – wg słownika cerkiewnosłowiańskiego – okazywanie czci, chwały

Chrystus raduje się z naszego luboczestnego trudu ascetycznego

- Geronda, powiedzcie kilka słów o tym, jak mam się trudzić w ascezie.

- Męstwo, odwaga i luboczestije! Pracuj dla Chrystusa z luboczestijem. Chrystus w duszy, mającej dobre usposobienie, wolę do zwycięstwa i luboczestije, działa cicho i niezauważalnie.

- Geronda, dlaczego nie napełnia mnie modlitwa, choć i dbam o to, aby dokładnie wypełniać wszystkie moje mnisie obowiązki?

- Jakże ona może ciebie napełnić? Trzeba dźwignię obrócić w drugą stronę. Popatrz, ile w duchowym życiu robisz umysłem, a ile sercem, na ile kierujesz się europejską punktualnością, a na ile prawosławnym luboczestijem. Za tym co my nazywamy „konsekwencją”, czasem ukrywa się nasz egoizm, i on nas okrada. Wydawać się konsekwentnym, aby inni myśleli, że wszystko u mnie dobrze. Jednak wtedy moje duchowe życie przemienia się w jeden wielki nieporządek. We wszystkim trzeba działać z luboczestijem, ponieważ na tej częstotliwości działa Chrystus, Boża Matka i święci… Bez luboczestija nie przychodzi Boża Łaska.

- Geronda, stała trzeźwość męczy…

- Męczy, kiedy mieszasz z tym egoizm, bo wtedy człowiek nienaturalnie przymusza siebie. Ale kiedy jest luboczestije, wtedy trud ascetyczny dokonywany jest sercem, wtedy on nie męczy, ponieważ osładzany jest luboczestijem. Ty, myślę, odczuwasz trudność w działaniu ascetycznym, ponieważ mówisz: „Ja musze robić to i to”. Tak niezauważalnie dla ciebie dyscyplina otwiera wejście egoizmowi: „Czynić, aby zbawić się”. Trudzić się trzeba nie po to, aby się zbawić, a żeby przynieść radość Chrystusowi. Jeśli ty trudzisz się, aby przynieść radość Chrystusowi, to trud twój będzie lekki i będziesz odczuwać w sobie Boskie pocieszenie. Teraz twój trud jest surowy, i nie ma w nim pocieszenia. Chrystus – czuły Ojciec, a nie tyran. Chrystus raduje się z naszego luboczestnego trudu.

Kiedy człowiek trudzi się duchowo z luboczestijem, to odczuwa wewnętrzne triumfowanie, ponieważ Bóg daje mu duchową rozkosz. Zrozumiałe, że luboczestny człowiek nigdy nie trudzi się ascetycznie dla wygody i rozkoszy. I nawet jeśli Bóg nie otworzy mu raju, on nie obrazi się, bo nie mówi „Będę trudzić się, aby znaleźć się w raju, aby żyć dobrze i nie męczyć się w piekle”, ale nie grzeszy z luboczestija, ponieważ nie chce znaleźć się w piekle i zasmucić Chrystusa, swego Dobroczyńcę. I jeśli Chrystus mu powie, że i w raju będzie musiał znosić męki, to on mimo wszystko zechce być tam ze względu na Chrystusa.

Wróg luboczestija – samolubstwo

- Geronda, człowiek, posiadający luboczestije, zawsze wyróżnia się samowyrzeczeniem?

- Jeśli ma on czyste luboczestije, to ma i samowyrzeczenie. Im mniej w miłości człowieka jego własnego „ja”, tym więcej luboczestija on zdobywa. Tam, gdzie jest samolubstwo, nie ma luboczestija, ponieważ wróg luboczestija – samolubstwo.

- Geronda, nie patrząc na to że pracuję, jeśli trzeba po dwanaście-trzynaście godzin dziennie, pracuję gorliwie i luboczestnie, trwożę się, jeśli proszą mnie zrobić coś, czego nie planowałam.

- Ne nazywaj tego luboczestijem. Ten, u kogo jest luboczestije, nie sprzeciwia się, kiedy proszą go o pomoc i nie mówi, ile godzin on pracuje. W monasterze, gdzie żyłem, ten, kto pracował więcej niż inni, starał się to ukryć. Jakiś brat zebrał dwa worki oliwek, a mówił, że zebrał jeden koszyk i że inny brat nazbierał kilka worków. Oto co znaczy miłość. A tu wystarczy zapytać: „Kto zebrał oliwki?” „Ja”, – natychmiast odpowiada siostra. Byłoby lepiej gdyby ona ich nie zbierała. Jeśli przyszliście do monasteru, aby zbierać pochwały, to żal mi was.

- Kiedy widzę, że mamy wiele roboty, to zaczynam miotać się i odczuwam ciężar.

- Gdybym był na twoim miejscu, to przymuszałbym siebie wykonać pracę i za inną siostrę. Kiedy uczyłem się na cieślę, właściciel wziął sobie do pomocy, oprócz mnie, jeszcze jednego młodzieńca. On był starszy i silniejszy ode mnie, ale leniwy. Właściciel dawał nam pracę, a ten siedział złożywszy ręce. „Co? Ja będę zarabiać dla właściciela pieniądze?” – oburzał się on i nic nie robił. „Posłuchaj, – mówiłem mu, – jeśli chcesz nauczyć się, pracuj, rób co tobie każą!” Ale było to bez pożytku, i musiałem pracować za siebie i za niego. „Przynajmniej, – mówiłem, – jeśli już siedzisz bezczynnie, to siadaj na warsztat i przyciskaj deski, a ja będę je piłować, choć nie będę tracić czasu na to aby zaciskać deski w imadłach”. A przecież mógłbym powiedzieć tak: „Ja swoją pracę wykonałem, reszta mnie nie obchodzi”. Przyszedłby właściciel i zacząłby obstawiać mego kolegę „Gdzie twoja praca? Popatrz na niego, on jest słabszy od ciebie, a oto ile zrobił!” Czy przyjemnie byłoby mi słuchać, jak drugiego obstawiają? Jaki pożytek mi z tego, że mnie chwalą, a drugiego obstawiają? W końcowym wyniku, mój partner tylko sam sobie zaszkodził, bo tak i nie nauczył się stolarskiego rzemiosła, i potem pracował nie strugiem a kilofem. Człowiek, posiadający luboczestije, gdzie by się nie znalazł, będzie odnosić sukcesy, ponieważ wszystko, co on robi, robi z luboczestijem. A człowiek, który nie rozwija w sobie luboczestija, danego mu przez Boga, co by nie robił, będzie dreptać w miejscu.

Wcześniej, bywało, patrzyliśmy na biedne zwierzęta, na woła czy konia: w parze jedno zwierzę mogło być gorliwe, luboczestne, a drugie leniwe, i gorliwe ciągnęło za sobą leniwe. I w końcu leniwe szło pod topór rzeźnika. Wiecie, jak żal mi było jednego bawoła! Zaprzęgliśmy razem trzy bawoły, i jeden z nich, niezbyt i silny, tak starał się, tak pracował, ciągnął za sobą pozostałych dwóch. Od wysiłku on, biedak, cały pokrywał się potem. A jeśli później Chrystus wskaże nam takie zwierzę i powie: „Patrzcie, ono ciągnęło za sobą dwa inne, a co wy uczyniliście?” – co odpowiemy? O, morze!, przyjmijcie bliżej do serca sprawę własnego zbawienia. Przecież macie tyle możliwości!

U luboczestnych ludzi jest delikatne sumienie, i Bóg im pomaga

- Geronda, człowiek, który posiada luboczestije, sam to rozumie?

- Ty posiadasz? To się czuje, droga! Człowiek na przykład wie o sobie, kim on jest, otrzymuje obwieszczenie, ponieważ odczuwa wewnętrzną ciszę i spokój. Ale i posiadając luboczestije, człowiek nie przechwala się, nie mówi: „Ja posiadam luboczestije”. Przecież u niego w głowie zawsze żyje myśl: „Potrzebuję jeszcze więcej luboczestija”.

Człowiek luboczestny jest szczery, nie liczy się z sobą, jest prosty, ma pokorę. Wszystko to daje spokój jemu samemu, ale w sposób oczywisty i innym, ponieważ ma on wewnętrzny kontakt z innymi ludźmi i rozumie ich. I jeśli tobie jest źle, ale ty, żeby nie sprawiać bólu, będziesz mu mówić: „U mnie wszystko cudownie”, on zrozumie, że jest ci źle i postara się ciebie nie niepokoić. Podczas gdy inny człowiek, choć i widzi, że jesteś zmęczony i źle się czujesz, ale ponieważ chce, abyś się nim zajął, to zacznie mówić: „Geronda, ty dziś wyglądasz lepiej, niż poprzednio, widzę, że jesteś całkiem zdrowy!” I choćby było w tym coś poważnego. A człowiek luboczestny, przeciwnie, nawet jeśli bardzo potrzebuje, powie tylko: „Geronda, nie będę ci sprawiał kłopotów, tylko pobłogosław mnie”. Takiego człowieka trzymam długo, i łzy napływają do oczu. „Pójdę, geronda, widzę, że jesteś zmęczony”, – mówi on. Czyż takiemu człowiekowi Bóg nie pomoże?

Są ludzie, którzy, kierowani luboczestijem, od razu rozumieją, co pożyteczne i co miłe jest innemu, w dobrym sensie, ponieważ ciągle myślą o innych, a nie o sobie. Niektórzy, choć i nie znają mnie, czują, co mi potrzebne i przysyłają paczki, w których jest właśnie to, czego w danej chwili potrzebuję. Patrząc na taką przesyłkę, można zrozumieć cały wewnętrzny świat człowieka. Subtelność świadomości jaśnieje w każdej rzeczy.

- Geronda, do Was do celi czasem przychodzą ludzie nierozsądni i natarczywi.

- Tak, ale korzyść otrzymują ludzie luboczestni, którzy w swojej skromności nie chcą mnie niepokoić. Ostatnim razem przyszedł tu ojciec rodziny. Widzieliśmy się z nim i oddzielnie, przyjeżdżał też i z żoną i z dziećmi. Potem po trzech dniach przyjechał znów. W tym czasie rozmawiałem z kimś, a za drzwiami oczekiwała jedna dziewczyna, która specjalnie przyjechała z Aten, aby omówić ze mną pewną niepokojącą ją sprawę. „Czy pani pozwoli mi porozmawiać z batiuszką pięć minut?” – poprosił on, i dziewczyna przepuściła go przed siebie. Potem musiała ona czekać półtorej godziny, aż wyjdzie pan, który prosił aby go przepuściła… na pięć minut. Kiedy on wyszedł, ona już musiała śpieszyć na lotnisko, i powiedziała mi tylko: „Pobłogosław mnie, geronda, ja przyjechałam z Aten, aby poradzić się ciebie w pewnej sprawie, ale teraz nie mam już czasu. Zwolniłam się z pracy, i muszę jechać na lotnisko, żeby zdążyć na samolot”. Jak można zapomnieć takiego człowieka! Ostatecznie tylko w szerokości duszy człowiek otrzymuje pomoc od Boga.

- Geronda, kiedy luboczestny człowiek żyje z ludźmi trudnymi, czy on nie cierpi?

- Sens w tym, aby pokazać swoje luboczestije w kontaktach z ludźmi trudnymi. W Ewangelii mówi się: „I jeśli kochacie kochających was, jaka wam łaska od tego”. (Łk.6,32).

Ludzie luboczestni i duchowo wrażliwi dobrowolnie znoszą straty z powodu ustępstw, które czynią innym z miłości do nich albo z powodu przebiegłości innych, ale sami nigdy nie starają się znaleźć sprawiedliwości w tym próżnym życiu. Ludzie luboczestni w tym życiu spłacają wszystkie długi, ale otrzymują pomoc od Boga i w drugim życiu będą mieć wielką nagrodę.

4 część

Dzieci miłości i pokory

Tylko obok Chrystusa człowiek odnajduje prawdziwą, naturalną radość, bo tylko Chrystus daje prawdziwą radość i pocieszenie

Rozdział 1. Prostota i czystość

Prostota – pierwsze dziecko pokory

Pierwsze dziecko pokory – prostota. Kiedy w człowieku jest prostota wtedy jest i miłość, i ofiarność, i luboczestije, i czcigodność, i pobożność. W prostym człowieku jest czystość duszy i niewątpliwe zaufanie Bogu, bez wypróbowania. Prostota była stanem Adama przed upadkiem w grzech, kiedy wszystkich widział czystymi i dobrymi, ponieważ był obleczony Łaską Bożą.

- Geronda, kiedy mówią: „Piękno jest w prostocie”, mają na myśli Bożą Łaskę?

- Naturalnie. Prosty i nie przewrotny człowiek, posiadając pokorę, otrzymuje łaskę od Boga, Który z natury jest prosty i dobry.

- A może człowiek zachowywać się prosto i jednocześnie mieć hardość?

- Tak nie bywa. W człowieku, mającym prawdziwą prostotę, nie ma hardości.

- Czy może ktoś zewnętrznie pokazywać siebie prostym człowiekiem, nie posiadając przy tym rzeczywistej prostoty?

- Tak, i, udając prostego, dobijać się swego! W zewnętrznej prostocie człowieka, udającego prostego dlatego, żeby coś osiągnąć, czai się największa chytrość i oszustwo. To jest podobne do tego, jakby stary człowiek wkładał na siebie dziecięce skarpetki po to, aby inni spełniali wszystkie jego zachcianki, jakoby był małym dzieckiem! Podczas gdy prawdziwie prosty człowiek posiada, szczerość, prostolinijność i rozwagę.

Prostota i arogancja – różne rzeczy

- Czasem wydaje mi się, że postępuję z prostotą, a inni mówią, że zachowuję się arogancko. Gronda, jak odróżnić gdzie prostota, a gdzie arogancja?

- Prostota i arogancja – różne rzeczy. Arogancja pozwala człowiekowi czuć się komfortowo w sensie światowym. Człowiek zachowuje się arogancko i tym karmi swój egoizm. Mówi „Oto ja postawiłem go na miejsce”. To daje człowiekowi poczucie satysfakcji w światowym sensie, ale nie przynosi mu prawdziwego spokoju. Podczas gdy prostota cieszy duchowo – pozostawia w sercu pewną lekkość.

- Geronda, mówią mi, że zachowuję się lekkomyślnie, ale ja zaś ciągle myślę, że działam z prostotą.

- Działać z prostotą – nie znaczy zachowywać się głupio. Ty mylisz te dwie rzeczy. Mówisz, nie myśląc, i wyobrażasz sobie, że działasz w prostocie. W tobie jest trochę naturalnej prostoty, ale nie wystarcza roztropności, choć według umysłu nie jesteś dzieckiem, ale zachowujesz się jak dziecko. Na szczęście, siostry dobrze cię znają i nie wpadają w zakłopotanie.

- Może człowiek być naprawdę prostym, jednak swoim postępowaniem wprowadzać innych w zakłopotanie?

- Jeśli człowiek naprawdę jest prosty, to nawet gdyby mówił czy robił coś, co może wydawać się czymś nie bardzo przyzwoitym, drugi człowiek nie popada w zakłopotanie, ponieważ w prostym człowieku przebywa Łaska Boża i on swoimi działaniami nie obraża innych. Podczas gdy nie posiadający prostoty, choć i mówi światowo uprzejmie, ale jego uprzejmość gorsza niż gorzka rzodkiew.

Bądźcie jak dzieci (Mt.18,3)

- Geronda, na czym więc polega naturalna prostota?

- Naturalna prostota – to prostota, którą posiada małe dziecko. Kiedy dziecko chuligani, obstawiasz je, i ono płacze. Jeśli potem dasz mu samochodzik, ono o wszystkim zapomina. Nie rozmyśla, dlaczego najpierw je obstawiali, a potem dali samochodzik, ponieważ dziecko wszystko przyjmuje, odczuwa sercem, a człowiek dorosły – umysłem, rozsądkiem.

- Geronda, są i dorośli ludzie prości z natury. Taka prostota – to cnota?

- Tak, ale naturalna prostota, jak i wszystkie naturalne cnoty, wymaga oczyszczenia. Człowiek prosty z natury posiada niezłośliwość, dobroć, jednak jest w nim i dziecięca chytrość. On może, na przykład, nie życzyć zła bliźniemu, ale jeśli trzeba będzie dokonać wyboru między rzeczą złą i dobrą, to on dobrą weźmie sobie, a złą zostawi drugiemu. Taki człowiek dosłownie jak złoto, w którym są w niewielkiej ilości różne domieszki. Aby złoto stało się czyste, koniecznie trzeba je przetopić w piecu. To znaczy jego serce musi oczyścić się od wszelkiej chytrości, chciwości itp., wtedy on osiągnie stan doskonałej prostoty.

W prawdziwej miłości Chrystusowej, która jest stanem prostoty i czystości, rozwija się dobra dziecięca prostota, której osiągnięcia żąda od nas Chrystus „Bądźcie jak dzieci”, – mówi On. Ale w naszych czasach, im więcej światowej uprzejmości kształtuje się w ludziach, tym mniej pozostaje w nich prostoty, tym mniej spotyka się prawdziwej radości i naturalnych uśmiechów.

Pamiętam, był pewien starec w Iwierskim skicie – Pachomij. Jaki by smutek ciebie nie ogarniał, wystarczyło popatrzeć na niego, i smutek sam znikał. Zobaczywszy go, od razu o wszystkim zapominałeś, wszystko przemijało. Starec, a z wyglądu dziecko. Miał rumiane policzki, a śmiał się jak dziecko! Co by się nie działo, on śmiał się. Wieczne świętowanie! On ani piśmienności nie znał, ani śpiewać nie umiał, oprócz „Chrystos woskriesie” na Wielkanoc. Kiedy on na święta przychodził do skitskiego kiriakun (głównej świątyni w skicie), to nigdy nie siadał na stasydii, zawsze stał, nawet podczas całonocnych czuwań, i odmawiał modlitwę Jezusową. To był mężny człowiek z wielkim luboczestijem. Jeśli go pytali: „Ojcze Pachomij, co teraz śpiewają?” – on odpowiadał: „Psałterz, Psałterz czytają ojcowie”. On wszystko nazywał Psałterzem.

To był bardzo prosty starec i bardzo pełen łaski. On uwolnił się od namiętności, był jak niezłośliwe, delikatne dziecko. Jeśli człowiek od wczesnego wieku nie pozbędzie się dziecięcego egoizmu, dziecięcej pychy i uporu i będzie przebywać w takim dziecięcym stanie, to w starości będą u niego pretensje, jak: u małego dziecka. Dlatego apostoł Paweł mówi: „Nie bądźcie dziećmi w umysłach, ale złośliwością bądźcie dziecinni” (1Kor.14,20).

Prosty człowiek zawsze ma dobre myśli

Prosty człowiek nie jest złośnikiem ani cwaniakiem. Złe i brzydkie on przemienia w dobre. On zawsze ma dobre myśli o innych. Nie jest naiwny, po prostu ma pewność, że inni rozważają tak samo jak on.

- Geronda, Wy możecie nam podać jakiś przykład?

- Czyż nie opowiadałem wam o ojcu Charałampii, który żył kiedyś w monasterze Kutłumusz? On był bibliotekarzem, ale usunęli go z tego stanowiska, ponieważ nigdy nie zamykał drzwi biblioteki. „Po co wam te wszystkie zamki i klucze, – mówił on. – Nich ludzie swobodnie czytają ksiązki”. On miał taką prostotę i czystość duszy, że nawet nie przychodziła mu myśl, że są ludzie, którzy kradną książki.

Prosty człowiek, ponieważ o wszystkich ma dobre myśli, wszystkich uważa za dobrych. Pamiętam jeszcze jednego starca ojca Fieoktista z monasteru Dionisiat, jaką on miał prostotę! Pewnego razu z jeszcze jednym mnichem został on na nocleg w monasterskim domu w Karei. W środku nocy ktoś zastukał do drzwi, i ojciec Fieoktist pobiegł otwierać. „Zostaw, – powiedział mnich, – nie otwieraj, późno już, pora odpoczywać”. „Skąd ty wiesz, ojcze, kto to, może, to Chrystus! Trzeba otworzyć”. I poszedł otwierać. Widzicie, u prostego człowieka zawsze są dobre myśli, i on zawsze oczekuje tylko dobrego.

Kiedy jest prostota, to czujesz się lekko

- Geronda, ja myślę, że prostota – to kiedy człowiek postępuje tak jak odczuwa. Prawidłowo?

- W zależności od tego, gdzie on żyje. Aby postępować prosto, człowiek powinien znaleźć odpowiednie środowisko. W świecie, zwłaszcza współczesnym, trzeba postępować ostrożnie. Ale w monasterze czy w rodzinie trzeba żyć w prostocie. Bardzo męczy, jeśli w relacjach między ludźmi nie ma prostoty i zaufania! Wtedy, żeby coś powiedzieć człowiekowi, konieczny jest wstęp, zakończenie, wyjaśnienia… Tak życie zamienia się w mękę. A kiedy jest prostota, można powiedzieć człowiekowi „siadaj” – i on usiądzie, albo „teraz nie jesteś mi potrzebny, idź” – i on odejdzie, i nie będziesz się bać, że on źle ciebie zrozumie. Kiedy jest prostota, to czujesz się lekko, a kiedy nie ma – ciężko.

- Geronda, co znaczy: „Zdobądź wolność w życiu swoim, aby uwolnić się od burzy” (Izaak Syryjczyk)?

- Zdobądź prostotę w kontaktach z innymi, aby nie wzburzały ciebie myśli i w głowie nie powstawał zamęt. Kiedy człowiek prosto wypowiada to, co odczuwa, wtedy czuje się wolny i ułatwia życie innym.

Kiedyś jechałem do Aten samochodem ze znajomym, z nami był jeszcze jeden człowiek. Ja ciężko znoszę podróż, i kierowca otworzył okno. Było przewiewnie. „Wam nie zimno?” – zapytałem pozostałych. „Nie, nie”, – odpowiedzieli. Ale po jakimś czasie zauważyłem, że mój współpodróżnik drży z zimna i zapina marynarkę. Wtedy powiedziałem „Jeśli nie chcecie, żeby ktoś z was zachorował, to mówcie otwarcie, kiedy jest wam zimno, a ja powiem, jeśli nagle poczuję się źle”. I tak nikt z nas nie odczuwał skrępowania. Ale gdybym ja czul się źle i milczał albo inny by marzł i też milczał, to ktoś z nas na pewno przyjechałby do Aten chory. Wy też kontaktujcie się ze sobą prosto. W przeciwnym razie cały czas będziecie przeżywać, czy nie obraziliście i nie sprawiliście czymś nieprzyjemności innemu. Kiedy tak się dzieje, człowiek cały czas przejmuje się, doznaje niepokoju i zaczyna zachowywać się nienaturalnie.

- Geronda, na widoku przy innych ja nie mogę zrobić nawet najprostszej rzeczy. To skrępowanie czy duma?

- Czasami Bóg daje człowiekowi podwyższoną nieśmiałość jako hamulec, aby nie przydarzyło się mu coś złego. Przecież, kto wie, gdyby u człowieka nie było tej nieśmiałości, jak daleko on mógłby oddalić się od właściwej drogi! Tobie przecież trzeba być mieć trochę większą uważność i poddawać się we wszystkim woli Bożej. Nie warto zaciskać się i męczyć siebie, ponieważ w tym ludzkim zaciskaniu się jest i jakaś doza egoizmu. Popatrz na mnie, przecież ja zachowuję się naturalnie, nie przykładając do tego żadnych wysiłków. Czasem zachowuję się jak dziadek, czasem jak ojciec, czasem jak starszy brat, a czasem jak dziecko. Prawda?

- Ja cały czas przeżywam, jak człowiek odnosi się do tego, co ja mówię, i boję się, że mogą mnie źle zrozumieć.

- Ciebie zamyka, bo nie ma w tobie prostoty. Postaraj się zdobyć prostotę serca, aby mieć duchowy sukces. Prosto przyjmuj uwagi, które ci czynią, i staraj się poprawić, prosząc o pomoc Bożą. Na przykład, mogą ci powiedzieć, że postąpiłaś nierozsądnie. Innym razem, w podobnej sytuacji, powinnaś pomyśleć: „Wtedy powiedzieli mi, że postąpiłam nierozsądnie, teraz muszę starać się działać z rozsądkiem”. W ten sposób będziesz stopniowo zdobywać doświadczenie, poprawiać się, rozwijać się i odnosić duchowe sukcesy. Tak i inny człowiek otrzymuje obwieszczenie, i ty sama, i odczuwasz w duszy spokój.

Prostota w połączeniu z trudem luboczestija i nadzieją na Boga przynosi wewnętrzny pokój i radość, i dusza napełnia się nadzieją i pocieszeniem.

Przez świętą prostotę człowiek poznaje tajemnice Boże

- Geronda, czytanie książek i wiedza pomagają poznać Boga?

- Popatrz, co ci powiem: jeśli człowiek będzie trudzić się duchowo i dojdzie do dobrego duchowego ułożenia, to zacznie widzieć niektóre rzeczy bardzo wyraźnie, dzięki Bożemu oświeceniu, bez książkowej wiedzy. Będzie widzieć je nawet wyraźniej niż ci, którzy przeczytali kupę książek. Swoją wewnętrzną czystością on widzi wyraźniej, dalej i głębiej, ponieważ porzucił świecką orbitę i krąży po orbicie duchowej, w sferze tajemnic. Ci którzy zdobyli wewnętrzną prostotę i czystość to i na rzeczy ponadnaturalne patrzą bardzo prosto, jak na naturalne, ponieważ w Bogu wszystko jest proste. On Sam jest prosty i pokazał nam to na ziemi w Swoim Synu, w Jego świętej prostocie. On nie potrzebował więcej siły, aby czynić nadprzyrodzone, nadnaturalne, i dla naturalnego i ponadnaturalnego u Niego ta sama siła.

- Geronda, a jak człowiek, i nie czytając wielu książek, może poznać tajemnice Boże?

- Jeśli jest w nim święta prostota, to on może nie tylko poznać, ale i stać się współuczestnikiem tajemnic Bożych. Pamiętacie historię o bardzo prostym mnichu, który dostąpił zaszczytu jeść razem z Chrystusem? Zanim został mnichem, był on pasterzem, i jedyne co go interesowało, – jak się zbawić. Pewnego razu przez te okolice przechodził pustelnik, który powiedział mu: „Jeśli chcesz się zbawić, idź prostą drogą”. Ten zrozumiał jego słowa dosłownie. Poszedł drogą i trzy dni szedł cały czas prosto, dopóki nie doszedł do bramy monasteru. Ihumen monasteru, widząc gorliwość pastucha do zbawienie, od razu postrzygł go na mnicha i postawił przysługiwać w cerkwi. Pewnego razu, kiedy on robił porządek w świątyni, przechodził obok ihumen i udzielił mu pewnych wskazówek odnośnie pracy. Mnich, wysłuchawszy wskazówek, zapytał przełożonego, wskazując na wizerunek ukrzyżowanego Pana: „Ojcze, kto jest tam na górze? Ja tyle dni tu jestem, a on ani razu nie zszedł na dół, aby pojeść albo wypić wody”. Ihumen był zdziwiony jego prostotą i powiedział: „To ja ukarałem go za to, że on źle wykonywał swoją pracę”. Mnich wysłuchał go, nie powiedziawszy ani słowa. Wieczorem on wziął z jadalni swoją porcję jedzenia i zamknął się w świątyni. Podszedł do ukrzyżowania i ze współczuciem powiedział: „Zejdź, bracie, zjemy razem”. Wtedy Chrystus zszedł na dół i jadł razem z prostym mnichem. Pan obiecał, że weźmie go do domu Swego Ojca, gdzie będzie on wiecznie radować się. Rzeczywiście, po kilku dniach ten prosty mnich w pokoju odszedł do Pana. Widzicie, on był kompletnie niegramotny, a jakiego zaszczytu dostąpił za swoją wielką prostotę i czystość!

Aby Łaska Boża spoczywała na człowieku, w nim musi być szczerość i czystość. Bóg objawia się ludziom, którzy uświęcili swoją prostotę. Kiedy w człowieku jest prostota i czystość w połączeniu z ciepłą wiarą i pobożnością, to on ma Boskie wizyty i poznaje tajemnice Boże, nie znając żadnych nauk. Ponieważ wtedy mieszka w nim Święta Trójca. Przez Boskie oświecenie on łatwo znajduje klucze Boskich sensów i wyjaśnia działania Ducha Bożego bardzo prosto, naturalnie, bez umysłowej plątaniny.

Kiedy oczyścimy nasze przewrotne serce, z którego wychodzi wszystko złe, to staniemy się czystymi i pokornymi naczyniami Bożej Łaski, i wtedy będzie spoczywać w nas Przenajświętsza Trójca. Ja będę modlić się za was, a wy módlcie się za mnie, niech Chrystus i Przenajświętsza Bogarodzica pomogą w oczyszczeniu naszych serc, abyśmy ujrzeli Boga. „Błogosławieni czyści sercem, albowiem ci Boga ujrzą”. Amiń.

Rozdział 2. Wiara i nadzieja na Boga

Całe zło pochodzi dziś od niewiary

- Geronda, ja zauważyłam, że u niektórych ludzi, którzy nie wierzą w Boga, jest silne pragnienie zwiedzić świat, namiętność do podróży, rozrywek.

- Kiedy człowiek nie wierzy w inne życie, to stara się zobaczyć świat, rozkoszować się w tym życiu jednym, drugim, a w ostatecznym efekcie co okazuje się? W nim stale jest pustka. Ale jeśli uwierzy on w Boga, pozna Boga, to i sam będzie poznany przez Boga, i pojawi się u nie go odczucie pełni.

- Gdyby ludzie myśleli o tym, że to życie jest przejściowe, czyż naprawdę oni by się nie zmienili?

- Zależy kto. Jeśli powiemy, na przykład, nadszedł koniec świata – to człowiek niewierzący stanie się jeszcze bardziej arogancki, niż zwykle, odda się złu i grzechowi. A człowiek wierzący, przeciwnie, będzie się powstrzymywał. „Dlaczego będę tracić czas na próżności, – powie on. Lepiej zatroszczę się o duszę, postaram się żyć duchowo, czynić jałmużnę”.

Cale zło pochodzi dziś od niewiary. Wcześniej ludzie wierzyli, i u najbardziej obojętnych w duszy żyła wiara, choć ludzie byli prości i nawet nie rozumieli nic z tego, co słyszeli w cerkwi. Niektórzy nie wiedzieli nawet, że jest tylko cztery Ewangelie, myśleli, że dwanaście. Ale jaką wiarę mieli ludzie, jaką czcigodność, pobożność! A jakie męstwo miały pielęgniarki! Ile z nich poszło na wojnę na ochotnika! Była u nich wiara i poświęcenie, jak pomagały one ludziom! A teraz? Ktoś mi opowiedział, jak pewien chory czytał „Wierzę”, a pielęgniarka, usłyszawszy, zaczęła go bić – myślała, że chce rzucić na nią urok! Ludzie nie znają nawet Symbolu Wiary! Do czego doszliśmy! Pytasz młodych: „W co ty wierzysz?” „Nie wiem, jeszcze nie zdecydowałem”, – odpowiada. „Jaką wiarę wyznają twoi matka i ojciec?” – „Nie wiem, ja ich nie pytałem”. On nawet nie zadał sobie trudu dowiedzieć się, w co wierzą jego rodzice! Jeśli człowiek jest tak obojętny, jak można mu pomóc?

- Geronda, a przecież w krajach, w których istniał totalitarny reżim, sytuacja jest jeszcze gorsza.

- Tak, ale ilu męczenników będzie spośród tych, którzy zachowali swoją wiarę przy totalitarnym reżimie! Pewien Rosjanin, żyjąc na obczyźnie, w końcu odwiedził Rosję, i on opowiadał mi: „Do mnie podeszła pewna babcia, która znała mnie dawno, i zapytała: „W tym płaszczu ty jeździsz na Atos?” „W tym”, – odpowiedziałem. W jej oczach pojawiły się łzy, ona wzięła płaszcz i zaczęła, biedulka, go całować, aby otrzymać błogosławieństwo”. Widzisz, wiara, im bardziej ją uciskają, tym jest silniejsza. Ona jak sprężyna, im bardziej ją ściskają, tym mocniej wystrzeliwuje, kiedy rozpręża się. Przychodzi czas, kiedy temu, kto uciska, staje się ciężko naciskać na sprężynę, on ją puszcza, i sprężyna wystrzeliwuje.

Kiedy wiara chwieje się

- Geronda, dlaczego wielu wierzących straciło wiarę?

- Jeśli człowiek odnosi się nieuważnie do spraw wiary i obrzędu, to stopniowo zaczyna zapominać się i może stać się całkowicie niewrażliwym, dojść do tego, że przestanie w ogóle w cokolwiek wierzyć.

- Niektórzy mówią, że ich wiara chwieje się, kiedy widzą, jak cierpią dobrzy ludzie.

- Nawet gdyby Bóg spalił wszystkich dobrych ludzi, mimo wszystko człowiek nie powinien przyjmować pomysłów „z lewej”, ale powinien myśleć, że Bóg wszystko, co tylko robi, robi z miłości. Bóg wie, co robi. Jeśli On dopuścił dokonać się złu, znaczy, że z niego wyniknie coś dobrego.

- Geronda, dziś nawet i wierzące dzieci chwieją się, ponieważ w szkołach są nauczyciele, którzy uczą niewiary.

- Dlaczego one mają chwiać się? Święta Katarzyna miała dziewiętnaście lat, i ona swoją wiedzą o Bogu i mądrością zamknęła usta dwustu filozofom. Nawet protestanci uważają ją za patronkę nauki.

W sprawach wiary i miłości do Ojczyzny nie ma miejsca na kompromisy, człowiek powinien być nieugięty, twardy.

- Geronda, wcześniej ja modliłam się z wiarą, i Bóg spełniał wszystko. O co prosiłam. Teraz nie mam takiej wiary. W czym tu przyczyna?

- W twojej świeckiej logice. Świecka logika rozchwiewa, osłabia wiarę. „Jeśli macie wiarę i nie zwątpicie… wszystko, o co tylko poprosicie w modlitwie wierząc, otrzymacie” (Mt.21,21-22), – powiedział Pan. To jest podstawa. W duchowym życiu jesteśmy w dziedzinie cuda.

Jeden plus dwa nie zawsze będzie trzy, może być i pięć tysięcy, i jeden milion! Niezbędna jest dobra wola i luboczestije. Przecież, jeśli człowiek nie ma dobrej woli, on nic nie rozumie. Oto i ukrzyżowanie Chrystusa prorocy opisywali w takich szczegółach – aż do tego, co stanie się z Jego szatami (Ps.21,19), dokąd pójdą pieniądze, otrzymane za zdradę, że kupią za nie ziemię garncarza dla pochówku pielgrzymów (Mt.27,7-9; Jer.18,2;39,9), ale żydzi mimo wszystko nie zrozumieli. „Bezprawny zaś Judasz nie zechciał rozumieć”.

Niedowiarstwo i małowiarstwo

- Geronda, dlaczego Mojżesz za niewielkie przeoczenie był pozbawiony możliwości wejść do Ziemi Obiecanej (Lb.20,1-13; Pwt.32,48-52)?

- To było nie niewielkie przeoczenie, to było niedowiarstwo. Bóg przeprowadził izraelitów przez Morze Czarne (Wj,14,1-31), wydał im wodę ze skały na Synaju (Wj.15,22-25; 17,1-7), karmił ich manną (Wj.16,1-36), pokazał im tyle cudów, a oni, kiedy znów zabrakło wody, zaczęli narzekać. A Mojżesz, kiedy Bóg powiedział mu uderzyć o skałę, aby wypłynęła woda, okazał niedowierzanie „Czy ,może z tej skały popłynąć woda?” powiedział (Lb.20,1-13). Dlatego Bóg wyznaczył mu taką karę: „Za karę, – powiedział On, – ty tylko z daleka zobaczysz Ziemię Obiecaną” (Pwt.32,48-52). Gdyby innym razem Bóg nie wylał dla narodu w cudowny sposób wody ze skały, to Mojżesz miałby jakieś usprawiedliwienie, ale teraz jego niedowiarstwa nie można było usprawiedliwić, dlatego Bóg nie pozwolił mu wejść do Ziemi Obiecanej.

- Geronda, ja uważam, że mogę poprawić się swoimi własnymi siłami, i dlatego nie odnoszę sukcesów?

- Co ty możesz zrobić sama? Dopóki człowiek trzyma się siebie, on nie pozwala wylać się na niego miłosierdziu Bożemu, drepcze w miejscu, nie posuwa się do przodu. Gdyby było u ciebie trochę wiary, to twoje życie zmieniłoby się praktycznie całkowicie, i gdyby było trochę pokory, to zdobyłabyś Łaskę Bożą. Wszystko dlatego, że kulejesz w wierze i pokorze. Bóg okazuje się „skutym” na rękach i nogach i nie może ci pomóc, ponieważ szanuje twoją wolną wolę. Proś Chrystusa o wiarę – „Dodaj nam wiary” (Łk.17,5) – i uprawiaj pokorę. Przecież jeśli człowiek nie wierzy, a opętany jest przez pychę, to wiara jest bezczynna.

Przypomnijcie sobie setnika, o którym mówi się w Ewangelii. W nim nie było dumnej myśli, a jaka była wiara! „Ja nie jestem godzien, – powiedział on do Chrystusa, – abyś Ty wszedł do mego domu, ale powiedz jedno słowo i sługa mój wyzdrowieje”. I nie pozwolił Mu przybliżyć się do swego domu. Dlatego Chrystus powiedział: „Nawet w Izraelu takiej wiary nie znalazłem” (Mt.8,10).

Wierzący w Boga niczego się nie boi

- Geronda, nam mówili, że nadejdzie czas, że wszystko u nas będzie, ale nie będziemy w stanie wszystkiego tego jeść. Dziś ludzie wątpią w jakość większości produktów.

- Co robić? Otaczające środowisko jest zanieczyszczone. Ale niech nie będzie u was strachu. Czyńcie znak krzyża i nie bójcie się. Znam ludzi, którzy zamieniają swoje życie w mękę, ponieważ wszystkiego się boją – i oni chrześcijanie, ochrzczeni, namaszczeni świętym mirem, przyjmują priczastije, czytają Ewangelię, znają na pamięć różne wypowiedzi z Niej. Czyż oni nie widzą mocy Łaski Bożej? „Jeśli wypijecie coś śmiercionośnego, nie poszkodzi wam” (Mk.16,18), – powiedział Chrystus, i jeszcze: „Daję wam władzę następować na węży i skorpiony, i nic nie zaszkodzi wam” (Łk.10,19).

Jeśli w człowieku żyje Łaska Boża, on niczego nie boi się. Dlatego zawsze prośmy o Łaskę Bożą, czyniąc znak krzyża. Pamiętacie wydarzenie o którym mówi się w Ławsaiku? Pewien mnich poszedł nabrać wody ze studni i, zobaczywszy tam jadowitego węża, w strachu uciekł, tak i nie nabrawszy wody. „Przepadliśmy, abba, – powiedział on do swego starca, – u nas w studni wąż!” „Dobrze, powiedział mu Starec, – a jeśli we wszystkich studniach będą węże, co zaczniesz robić, umrzesz z pragnienia?” – Starec poszedł, przeżegnał studnię, nabrał wody i wypił. „Gdzie krzyż, tam nic nie może złośliwość szatana”.

- A ja odczuwam wewnętrzny strach.

- Twój strach – to błogosławieństwo Boże, Boża Opatrzność, abyś zawsze uciekała się do Niego z modlitwą. To pomoże ci uchwycić się Boga. Popatrz, jeśli małego dziecka nie postraszyć, nie można go uspokoić. Trudź się z luboczestijem, z nadzieją na Boga, i wtedy nie będziesz bać się niczego. Czyż nie śpiewamy podczas wielkiego powieczerza: „Strachu zaś waszego nie ulękniemy się, ani strwożymy się: bo z nami Bóg”?

„Przewidziałem Pana przede mną zawsze” (Ps.15,8)

- Geronda, jakiego rodzaju był strach, który odczuł prorok Daniel, kiedy zobaczył Anioła (Dn.10,8-12)?

- To było pewne zaniepokojenie, drżenie, święty strach. Daniel upadł, aby pokłonić się Aniołowi, ale ten mu powiedział: „Wstań Danielu, i nie bój się, Bóg usłyszał twoją modlitwę”.

Strach Boży – to wielki szacunek, czcigodność, bogobojność, pewien niepokój duchowego rodzaju, wynikający z wielkiej miłości do Boga. Jak człowiek odczuwa pewne zaniepokojenie w obecności szanowanej osoby, takiego też odczucia doznaje i człowiek, mający bojaźń Bożą, gdziekolwiek się znajdzie, ponieważ wszędzie odczuwa obecność Bożą. Czyż nie jest powiedziane: „Stojące w pobliżu ze strachem Cherubiny”? Takie zaniepokojenie i strach zawierają w sobie pokój i radość, nie powodują u człowieka bólu. „Służcie Panu ze strachem, i radujcie się w Nim z drżeniem” (Ps.2,11), – mówi psalmista.

- Geronda, spokój sumienia ma związek z bojaźnią Bożą?

- Jeśli u człowieka nie ma strachu Bożego, jakie on może mieć sumienie? Jeśli nie ma strachu Bożego, człowiek może łatwo podeptać swoje sumienie, i wtedy przestaje on być człowiekiem.

- Geronda, kiedy odczuwam wdzięczność do człowieka, to mogę zrobić dla niego wszystko, o co on poprosi. Ale nie mam takiej samej wdzięczności wobec Boga za jego dobrodziejstwa.

- W tobie jest wdzięczność wobec Boga, ale nie ma żywego ruchu. Ty doświadczasz więcej wdzięczności wobec człowieka, ponieważ odczuwasz jego obecność. Potrzebny jest duchowy trud, aby zacząć żywo odczuwać obecność Boga. Jeśli będziesz odczuwać obecność Bożą, to będziesz odczuwać i wielką wdzięczność Bogu. Teraz mówisz „Otcze nasz” i nic nie odczuwasz. Ale gdyby u ciebie naprawdę było poczucie tego, że Bóg jest twoim Ojcem, to nie mogłabyś pozostawać nieczuła przy tych słowach.

Człowiek powinien stale mieć odczuwanie obecności Bożej. Kiedy człowiek odczuwa obecność Bożą, obecność Aniołów i świętych – to jest to dla niego dobrą powstrzymującą siłą nie pozwalającą uchylić się na bok. „Przewidziałem, wyobraziłem Pana przede mną zawsze.. abym nie poruszył się” (Ps.15,8), – mówi Dawid. Jeśli my, robimy cokolwiek, myślimy, że Bóg nas widzi, obserwuje nas, to możemy być pewni tego, co robimy.

- Geronda, w jaki sposób racjonalne odczuwanie Boga stanie się serdecznym, abyśmy poznali Boga?

- My powinniśmy oczyścić swoje serce. Jeśli serce zostanie oczyszczone, Bóg przychodzi do naszego serca, i poznajemy Go. Znaczy, wszystko poprzedza luboczestny trud i luboczestne podejście, wtedy i przychodzi serdeczne odczuwanie Boga.

Nadzieja na Boga i ufność Bogu – najpewniejsza gwarancja

- Geronda, ja jeszcze do wszystkiego podchodzę po ludzku, a nie duchowo, i odczuwam niepokój.

- Ty swoje własne plany stawiasz ponad planami Bożymi, dlatego cierpisz. Ufnością Bogu i pokorą rozwiązywane są wszystkie problemy. Czyń to, co możesz uczynić sama, a potem oddawaj się Opatrzności Boskiej i woli Bożej. Nadzieja na Boga – to wzmożona, wzmocniona wiara, to dla człowieka najpewniejsza gwarancja.

Czy małoważna sprawa ma człowiekowi Boga za sprzymierzeńca? Pamiętam, przed pójściem do wojska, pomodliłem się do świętej Barbary, prosząc ją o pomoc – szanowałem tę świętą, ponieważ od dzieciństwa chodziłem modlić się do świątyni świętej Barbary. „Niech ja ulegnę na wojnie niebezpieczeństwu, tylko abym człowieka nie zabił”, – prosiłem. I jak wszystko urządził Bóg! Lepiej wykształconych ode mnie wysłali na przednią linię frontu, a mnie z moim podstawowym wykształceniem wzięli do łączności! Mówili mi: „Masz silnych patronów”. „Jakich mam patronów, – odpowiadałem, – ja tu i znajomych nie mam”. „Dobrze, dość żartów. Odpowiadaj, kto u ciebie w generalnym sztabie?” Ponieważ ludzie nadal nalegali, to im odpowiedziałem: „U mnie w sztabie generalnym Chrystus”. Tak wyszło, że ja nigdy nie brałem do rąk broni.

- Geronda, jak rozwija się, wyrasta wytrzymałość duszy?

- Przez nadzieję i ufność do Boga. One dają człowiekowi wielką siłę. Trzeba całkowicie zaufać Bogu i na każde wypróbowanie patrzeć jak na dar, posłany miłością Bożą. Człowiek, mający wielkie zaufanie do Boga, raduje się ze wszystkiego. Czy będzie chory, czy głodny, czy niesprawiedliwie skrzywdzony, czy… czy… on zawsze wierzy, że to dopuszczone jest przez Boga, pokłada nadzieję na Boga i zawsze pozostaje bezpieczny, przebywając w przystani (w schronisku) nadziei na Boga.

Mający prawą, słuszną wiarę posiada prawdziwą miłość

- Geronda, Wy mówiliście nam, że najpierw wiara, a potem przychodzi miłość do Boga.

- Uważajcie, aby pokochać Boga, trzeba w Niego uwierzyć. Jaka nasza wiara, taka i miłość do Boga. Choć myśl mi mówi, że u luboczestnego człowieka miłość do Boga poprzedza wiarę. To trochę małostkowe jest prosić Boga aby najpierw objawił się tobie, abyś mógł w Niego uwierzyć, a potem dopiero Go pokochać. Ja kocham luboczestnie Boga, a potem Bóg działa. I im więcej widzę dobrodziejstw Bożych, tym bardziej wzrasta moja wiara i miłość do Boga. Ja kocham wszystkich ludzi, ponieważ są oni obrazem Bożym, i kocham wszystkie zwierzęta i ptaki, i wszystkie stworzenia, ponieważ stworzone są przez Boga.

-Geronda, może człowiek mieć miłość, nie mając prawej wiary?

- Człowiek może myśleć, że ma miłość, a w rzeczywistości nie mieć. W prawosławnym dogmacie znajduje człowiek prawdziwą miłość. Pewnego razu przyszli do mnie dwaj katolicy, jeden był dziennikarzem, drugi sekretarzem w Watykanie. „Najpierw przeczytamy „Otcze nasz” ”, – powiedzieli. „Aby przeczytać „Otcze nasz”, – powiedziałem, – trzeba dojść do zgody w dogmacie, ale między nami i wami jest wielka przepaść”. „Więc co, – mówi jeden, – tylko prawosławni się zbawią? Bóg jest ze wszystkimi ludźmi”. „Słusznie, odpowiadam mu, – a ty możesz powiedzieć mi, ilu ludzi jest z Bogiem?” „Okazujmy miłość”, – mówią oni potem. „I grzech stał się modą”, – mówię ja. „I to też część miłości”, – mówią oni. „Wszyscy mówią o miłości, pokoju i zgodzie, – powiedziałem im w końcu, – i wszyscy żyją w niezgodzie z sobą i z innymi, dlatego i robią coraz większe bomby”.

Wielu, którzy mówią o pokoju i jedności, sami nie przebywają w jedności z Bogiem, ponieważ nie kochają Go i nie mają prawdziwej miłości. Prawdziwa miłość jest u tego, kto ma prawą wiarę, żyje blisko Boga. Wtedy w jego obliczu (osobowości) zarysowuje się (odbija się) Bóg, i inni widzą w jego obliczu Boga.

Życzę, aby Bóg oświecił wszystkich ludzi, z którymi jesteśmy braćmi według ciała – od Adama i Ewy, – aby oni doszli „do rozumu prawdy” (1Tm.2,4), aby stać się i naszymi braćmi w duchu. Amiń.

Rozdział 3. Zbawienna cierpliwość

„Błogosławiony, mąż, który wytrwa w próbie” (Jk.1,12)

- Geronda, jak przeżyć pokusę, wielkie wypróbowanie?

- Cierpieć. Cierpliwość – to najsilniejsze lekarstwo, które leczy ciężkie i długoletnie biedy. Większość bied przemija tylko dzięki cierpliwości. Wielka cierpliwość rozplątuje najbardziej zaplątane i przynosi boskie owoce: tam, gdzie ty nie widzisz żadnego rozwiązania, Bóg daje najlepsze rozwiązanie.

Wiedzcie, że Bóg kocha, kiedy człowiek, znosząc próby, cierpi je bez narzekania, wysławiając Jego święte imię. „Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie”, – mówi święty apostoł Jakub. Dlatego módlmy się, aby Dobry Bóg dał nam cierpliwość, abyśmy wszystko znosili bez narzekania, z wysławianiem.

Nasze życie na tym świecie jest ciągłym trudem, i każdy z nas trudzi się swoim trudem. Wyobraźcie sobie, czego musiał doświadczyć Chrystus podczas Swego ziemskiego życia! Co musiał cierpieć od żydów, i On nic nie mówił! A jaką cierpliwość wykazał apostoł Paweł! Choć miał on obwieszczenie od Boga, że powinien być w Rzymie (Dz.23,11), ale pozostawał dwa lata w więzieniu, ponieważ władca opóźniał sąd. A czego musiał doświadczyć święty Jan Teolog! Za małe narzekanie musiał przeżyć rozbicie statku… Widzicie, Bóg dopuszcza świętym z powodu małego cierpieć pokusy (wypróbowania), abyśmy mieli przykład, żeby i nam przyjmować pokusy cierpliwie, w modlitwie i z radością.

Aby znosić drugiego człowieka, trzeba go kochać

- Jak zdobywa się cierpliwość, geronda?

- Podstawa cierpliwości – miłość. „Miłość… wszystko znosi” (1Kor.13,4-7), – mówi apostoł. Aby cierpliwie znosić drugiego, trzeba go kochać, współprzeżywać z nim. Jeśli nie współprzeżywasz z drugim człowiekiem (nie współczujesz), to on ciebie męczy.

- Geronda, mam opowiedzieć o pewnej trudności, której doświadczam, czy lepiej przemilczeć?

- Jeśli nie będziesz mówić o swoich trudnościach z miłości, aby nie postawić drugiego w trudnej sytuacji, to zachowasz w duszy pokój. Ta trudność przyniesie błogosławieństwo Boże. Lepiej niech będzie trudno tobie, niż innemu z twego powodu. Pewnego razu późnym wieczorem wracałem z krestnego chodu z monasteru Kutłumusz. Zmęczyłem się i źle się czułem – w tym czasie miałem problem z lędźwiami. Przed bramą celi czekał na mnie osiemdziesięciopięcioletni starzec, który chciał zostać u mnie na nocleg. Swoją walizkę zostawił na dole, ponieważ nie mógł sam jej donieść. Wytłumaczyłem mu, że u mnie nie ma gdzie nocować, władowałem na plecy jego walizkę i odprowadziłem do hotelu, do którego trzeba było iść półgodziny drogą pod górę, i jeszcze dałem mu pięćset drachm na wydatki. Musiałem trochę pocierpieć, za to potem byłem spokojny, bo drugi miał dobrze.

- Kiedy siostra, z którą razem pracujemy wypełniając posłuszeństwo, zachowuje się nieprzychylnie, ja ją żałuję i cierpię. W tym przypadku postępuję z miłością?

- A skąd ty wiesz, że przyczyną jej nieprzychylności nie jesteś ty sama? Może ona cierpi z twego powodu? Jeśli ty myślisz, że twój stan duchowy jest lepszy, niż jej, i ty ją znosisz, to powinnaś żałować sama siebie. Kiedy u człowieka jest prawdziwa miłość, on usprawiedliwia innego i obwinia tylko siebie. „Boże mój, – mówi on, – to moja wina, nie licz się ze mną, zostaw mnie i pomóż drugiemu”. Oto właściwa postawa, która zawiera w sobie wielką pokorę, i w tym przypadku człowiek szczodrze przyjmuje Łaskę Bożą. Będę modlić się, abyś stała się duchowym lwiątkiem, jak te brązowe lwy, które trzymają na swoich ramionach podświeczniki w cerkwi, one nie buntują się, nie słyszą i nie mówią, a po prostu niosą na swoich ramionach ciężar. Amiń

Chrystus założył ludzkie zbawienie na cierpliwości

Niewielką cierpliwością, którą człowiek okazuje w trudnych chwilach, on może zdobyć Łaskę Bożą. Chrystus nie dał nam innej drogi do zbawienia, poza cierpieniem. Ludzkie zbawienie On założył na cierpliwości. „Kto zaś wytrwa do końca, ten zbawiony będzie” (Mt.10,22; Mk.13,13). Nie powiedział: „Kto wytrwa do… lata!” Do lata łatwo wytrać. A do końca? Uważajmy na to, żeby nie stracić cierpliwości, żeby nie stracić w końcu swojej duszy. „W cierpliwości waszej zyskajcie dusze wasze” (Łk.21,19), – mówi Ewangelia.

Słyszałem o cierpliwości, jaką miała pewna kobieta. Ona, oprócz nagrody niebiańskiej, i w tym życiu była wynagrodzona za nią przez Boga stukrotnie. Jej mąż był lekarzem, oni mieli troje dzieci. Mąż był bardzo dobrym lekarzem, a człowiekiem nie, ponieważ, niestety, był opanowany przez namiętności cielesne. On brał sobie młode dziewczyny jakoby do pracy jako pielęgniarki. Jedna z takich pielęgniarek, dosłownie jak klin, weszła między małżonków i dobiła się tego, że wypędziła legalną żonę z trójką dzieci na ulicę, a sama zaczęła żyć z lekarzem w jego domu. Matka z trójką dzieci zmuszona była wrócić do domu rodziców i pracować, aby utrzymać siebie i dzieci. Ona dużo modliła się i znosiła wszystko z cierpliwością. Nieślubna żona urodziła lekarzowi jeszcze troje dzieci. Ale co tu się stało? Gdy tylko urodziło się trzeci dziecko, lekarz zakochał się w szesnastoletniej panience, też przyjętej do pracy, i wygonił z domu poprzednią nieślubną żonę z trójką dzieci. Widzicie, oto działanie duchowych praw: jak ona zapłaciła za swoje przestępstwo i doświadczyła takiego samego bólu, jaki z jej powodu musiała przeżyć ślubna żona. Wkrótce lekarz zachorował i leżał w domu przykuty do łóżka. Młoda dziewczyna pozostawała z nim dopóki miał pieniądze, ale prowadziła nieporządne życie. Zbierała w domu przyjaciół, usprawiedliwiając się tym, że sama nie mogła iść na spacer, bo musiała opiekować się chorym. Lekaż był o nią bardzo zazdrosny i cierpiał, widząc jej rozwiązłe życie. W końcu, kiedy skończyły się pieniądze, ona go porzuciła. Prawdziwa żona, dowiedziawszy się o ciężkiej sytuacji swego męża, przyszła do niego z pomocą. Ona sprzątała dom, karmiła go i utrzymywała z własnych pieniędzy i pieniędzy dzieci, które do tego czasu już dorosły i same pracowały. Poprzednia nieślubna żona, którą lekaż też kiedyś wygonił, nie tylko nie zaczęła mu pomagać, ale nawet słyszeć o nim nie chciała. Tylko ślubna żona podtrzymywała go w biedzie. W końcu lekarz zechciał wyspowiadać się i resztę życia spędził w pokajaniu. Dobry Bóg, widząc starania tej dobrej kobiety i żony – jak ona tyle lat cierpiała, żyła czysto i gorliwie pracowała, utrzymywała męża, który z nią tak okrutnie i nisko postąpił, – wynagrodził ją. Co się stało? W Ameryce zmarł bogaty krewny jej męża, i oni odziedziczyli od niego wielki majątek. Cały ten majątek dostał się dobrej żonie i matce. Ona mogła dobrze urządzić życie dzieciom, pomóc wielu biednym ludziom i sama przeżyła resztę dni w dostatku. Choć i w biedzie, mimo wszystko była bogatym człowiekiem, ponieważ posiadała bogactwo duszy – a to najważniejsze.

Zimą cierpimy w nadziei, że przyjdzie wiosna

- Geronda, ja widzę, że nie mam duchowego sukcesu i to mnie martwi.

- Pewnego razu człowiek zasadził winogrona. Winogrona jeszcze nie zdążyły puścić jak należy korzeni, a człowiek już oczekiwał owoców, aby tłoczyć wino, pić i radować się. Tak i ty. Posadziłaś jedną winorośl i chcesz od razu pić wino. Tak nie bywa. Nie można dziś posadzić winogron, a jutro pić wino. Za rok, być może, i uda się tobie spróbować dwa-trzy grona. Za dwa zbierzesz koszyk winogron, a za pięć będziesz pić wino. Trudź się i cierpliwie czekaj, jeśli chcesz nacieszyć się duchowymi owocami.

- Ja nie przyzwyczaiłam się czekać i dlatego łatwo tracę cierpliwość.

- Potrzebna cierpliwość i rozsądek. Często człowiek czeka godzinę lub dwie, póki jedzenie się przygotuje, a potem nie może poczekać dwóch minut, żeby ono ostygło, zaczyna jeść i poparzy się… Kiedy wrócę na Atos, wyślę ci ikonę świętej cierpliwości. Przysłali mi trzy ikony, dwie z obliczami priepodobnych i jedną świętej cierpliwości: priepodobnych oddałem jako błogosławieństwo, a świętej cierpliwości zostawiłem…

- Geronda, a Wy nie przywieźliście mi jakiejś „leczniczej rośliny” z Atosu?

- W tym czasie w majątkach Bożej Matki nie ma „leczniczych ziół”… Musi nadejść wiosna. A żeby przyszła wiosna, trzeba troszkę pocierpieć, póki minie zima. Dlatego, najlepszym i najskuteczniejszym „leczniczym zielem” jest dla ciebie teraz – cierpliwość.

- Geronda, ja czuję, że moje serce jest w stanie duchowej zimy.

- Jeśli chcesz, aby pogoda się zmieniła, stała się jasna i słoneczna, żebyś rozkwitła i przyniosła owoce, owoce cnót, to powinnaś radować się i z mrozu i słonecznych dni, bo i jedno i drugie jest dla dobra. My cierpliwie przeczekujemy duchową zimę, a cierpliwość rodzi się z nadziei duchowej wiosny. Dlatego, latem, poznajemy dobra zimy, która napełniła zbiorniki wodą i zniszczyła mrozem wszystkie drobnoustroje.

Dobry Bóg wszystko urządził z wielką mądrością dla naszego zbawienia i Sam pomaga nam jak kochający Ojciec. Od nas wymaga tylko trochę cierpliwości.

Rozdział 4. Duchowa radość

Bogarodzica przyniosła radość światu

- Geronda, Wy możecie zaśpiewać nam wysławianie, które napisaliście na cześć Bożej Matki?

- Dawajcie zaśpiewamy razem. „Ty zyskałaś u Boga wiele łaski, Matko Władyki, Wielcebłogosławiona, prawdziwie Błogosławiona, jak Gabriel ogłosił, Caryco Aniołów, ochraniaj sług Twoich”. A teraz posłuchaj dogmatyka: „Bogarodzica – Córka i Matka, Niewolnica i Caryca, Caryca całego świata”. Czy mieści się to w umyśle człowieka? Zwiastowanie – to coś nadprzyrodzone, ponadnaturalne, przewyższa rozum. Niech Boża Matka da tobie radość Zwiastowania, a Anioł cię pobłogosławi, aby mieć duchowy sukces. Amiń.

- Geronda, w jednym troparionie śpiewa się: „Raduj się Ewy radość, bo smutek owej przez zrodzenie twoje się skończył, Czysta”.

- Co by dobrego znalazł człowiek powiedzieć o Bożej Matce, nie będzie w stanie wyrazić Jej wielkości, majestatu. Bogarodzica swoim posłuszeństwem znów otworzyła dla nas raj, który zamknęło nieposłuszeństwo Ewy. Ewa rozerwała ogniwo, które łączyło nas z Bogiem, i przyniosła na świt smutek i ból. Boża Matka ponownie połączyła ogniwo i przyniosła na świat rajską radość. Ona zjednoczyła nas z Bogiem, przecież Chrystus – Bogoczłowiek.

Archanioł Gabriel przyniósł na świat radosną wiadomość, że ludzie, dzięki Bożej Matce, zyskali „łaskę u Boga”. Raduje się Wszechświęta, ponieważ wcieliło się Słowo Boże i uwolniło nas od grzechu. Radujemy się i my, ponieważ Ona wybawiła nas od rumieńca wstydu. Dlatego my śpiewamy na Boże Narodzenie: „Pustynia przynosi Chrystusowi jasełka, a my ludzie przynosimy Matkę Jego, Bogarodzicę”.

Gdzie Chrystus – tam prawdziwa radość

- Geronda, czasem nie mogę radować się, i wtedy myślę, że, być może, radość nie jest dla mnie.

- Co ty mówisz? Radość nie dla ciebie? A dla kogo? Dla tangałaszki? Co ty? Radość jest dla człowieka! Bóg przyniósł nie smutek, przyniósł tylko radość.

- Ale dlaczego, geronda, ja nie zawsze odczuwam w sercu radość?

- Jeśli twój umysł nie jest w Bogu, to jak odczujesz radość Bożą? Ty zapominasz o Chrystusie, twój umysł ciągle zajęty jest robotą, próżną krzątaniną, dlatego i zatrzymuje się twój duchowy motor. Włącz modlitwę i ciche spokojne śpiewanie, i polecisz do przodu, i będziesz krążyć wokół Chrystusa jak gwiazda.

Tylko w Chrystusie człowiek odnajduje naturalną, prawdziwą radość, bo tylko Chrystus daje radość i duchowe pocieszenie. Gdzie Chrystus – tam prawdziwa radość i rajskie triumfowanie. Będący daleko od Chrystusa nie posiadają prawdziwej radości. Oni mogą oddawać się marzeniom „Zrobię to-to i to-to, pojadę tam, pojadę tu”, mogą okazywać im honory, oni mogą oddawać się rozrywkom i od tego doświadczać radości, ale ta radość nie zaspokoi ich duszy. Ta radość jest materialna, światowa, a światowa radość nie nasyca duszy, i człowiek pozostaje z pustką w sercu. Wiesz, co mówi Salomon? „Ja wybudowałem domy, zasadziłem winnice, założyłem ogrody i sady, zgromadziłem złoto, zdobyłem wszystko, czego pragnęło moje serce, ale w końcu zrozumiałem, że wszystko to marność” (Koh.2,4-11).

Światowa radość daje coś tymczasowego, co miłe jest tylko w danej chwili, nie daje tego, co daje radość duchowa. Duchowa radość – to rajskie życie. Ci, którzy przeszli Krzyż i zmartwychwstali duchowo, żyją w paschalnej radości. „Pascha Pańska Pascha”! A potem przychodzi Pięćdziesiątnica! A kiedy człowiek dojdzie do Pięćdziesiątnicy i zstąpi na niego ognisty język, Święty Duch, wtedy wszystko się kończy…

Duchowa radość przychodzi w efekcie duchowych działań

- Geronda, opowiedzcie nam o niebiańskiej radości.

- Istnieje i w tym życiu niebiańska radość i niebiańskie rozkosze, i człowiek zastanawia się nad pytaniem, czy jest w drugim życiu coś wyższe od tego, czego doświadcza tu. Tej radości nie można wyrazić słowami, można ją jedynie przeżyć.

- Jak można osiągnąć taki stan?

- Aby dojść do takiego stanu, kiedy nie możesz pomieścić przepełniającej ciebie radości i nie możesz wyrazić jej językiem, trzeba zwrócić uwagę na dwie rzeczy: zachowywać się prosto, nie patrzeć na innych, czynić modlitwę. Jeśli będziesz to robić, to przyjdzie czas, kiedy odczujesz taką radość, że będziesz mi mówić: „Geronda, ja oszalałam! Może nie jestem w sobie? Co takiego ja odczuwam?” Taka będzie u ciebie szalona radość!

- Geronda, aby człowiek odczuwał duchową radość, on powinien być w dobrym nastroju?

- Jak ty uważasz, kiedy człowiek doświadcza duchowej radości? Kiedy w jego wnętrzu jest bałagan? Wewnętrzna radość przychodzi po tym, jak w środku będzie zaprowadzony porządek. Ona daje duszy skrzydła. Dopóki dusza nie jest ogrzana wewnętrznym działaniem, jest jak samochód z nierozgrzanym silnikiem, trzeba popychać, aby ruszyć z miejsca. Wewnętrzne działanie – trzeźwość, uwaga, pouczenie i modlitwa – ogrzewa duszę, silnik uruchamia się, i samochód pędzi do przodu. Wtedy człowiek przestaje zwracać uwagę na zewnętrzne i idzie w duchowym życiu do przodu gigantycznymi krokami.

- I wtedy niekorzystne otaczające warunki nie wpływają już na człowieka?

- Nie, nie wpływają, ponieważ żyje on w innym świecie, poza tym środowiskiem. I ponieważ żyje on w innym świecie, to ten świat nie sprawia mu niepokoju. Ludzie wokół niego jakby mówią innym językiem, którego on nie zna, dlatego i nie rozumie, co oni mówią. I dobrze, że nie rozumie, bo gdyby on coś trochę rozumiał, choć trochę, to jego uwaga odwracałaby się na te słowa. A teraz on całkowicie pochłonięty jest językiem, który zna. Tak zaczyna się wewnętrzne wznoszenie się. Wiecie czym jest wewnętrzne wznoszenie się? Jaki anielski zastęp ma skrzydła? Cherubiny czy Serafiny? „Sześć skrzydeł” (Iz.6,2), o których mówi prorok Izajasz, który zastęp ma?

- Serafiny, geronda.

- Wiecie, co robią Serafiny? Wymachują skrzydłami w takt… Dokładnie tak samo bije i serce, kiedy jest wewnętrzne wznoszenie się. Wtedy życie – triumfowanie. Ale wy na razie przywiązani jesteście do siebie, nie uwolniliście się od swego „ja”, dlatego serce nie jest wolne i nie może dojść do stanu, kiedy drży z radości. Zasmakujcie najpierw tej radości, a potem przychodźcie, porozmawiamy!

Boska radość przychodzi, gdy siebie oddajesz

- Geronda, każdy człowiek, który żyje w Bogu, doznaje duchowej radości?

- Naturalnie! Aby człowiek miał prawdziwą radość, duchową, on musi kochać, a żeby kochać, musi wierzyć. Ludzie nie wierzą, dlatego nie kochają, nie ofiarowują siebie i nie mają radości. Gdyby wierzyli, to kochaliby, ofiarowywaliby siebie dla doba innych i wtedy mieliby radość. Z ofiarności pochodzi największa radość.

- Człowiek raduje się, kiedy kocha?

- Nie, odwrotnie! Kiedy kocha, raduje się. A kiedy miłość pomnaża się, wtedy człowiek nie szuka radości dla siebie, ale chce, aby radowali się inni.

- To znaczy, że radość wypływa z czegoś, a miłość istnieje sama z siebie?

- Rzeczywiście, tak i jest. Miłość istnieje sama z siebie, podczas gdy radość wypływa z miłości. Kiedy oddajesz miłość, wtedy przychodzi radość. Człowiek oddaje miłość i otrzymuje radość, wynagradzany jest za miłość radością, której doświadcza. Na przykład, człowiekowi dają jakąś rzecz, on bierze tę rzecz i raduje się z tej jednej rzeczy. Drugi człowiek oddaje wszystko i raduje się nie z jednego, a ze wszystkiego. Radość, której doświadcza człowiek, kiedy otrzymuje, jest radością ludzką. A radość, której doświadcza, kiedy oddaje, – święta, Boska. Boska radość przychodzi, gdy siebie oddajesz!

Duchowa radość – dar Boży

- Geronda, jak człowiek otrzymuje obwieszczenie o swoim pojednaniu z Bogiem?

- Wewnętrzna radość, Boska uciecha, które człowiek odczuwa, jest obwieszczeniem tego, że człowiek pojednał się z Bogiem.

- A czy może człowiek czuć się pojednanym z Bogiem i przy tym nie odczuwać radości i Boskiej uciechy?

- Nie, nie może, coś on mimo wszystko będzie odczuwać. Może, on kiedyś doświadczył silnej uciechy, a potem uciecha stała się słabsza, i dlatego wydaje się mu, że nie odczuwa Boskiej uciechy.

- Geronda, dlaczego czasem bywa tak, że jesteś w dobrym duchowym usposobieniu i doświadczasz radości, a potem nagle tracisz tę radość?

- Bóg posyła tobie duchową radość, i ty radujesz się. Potem zabiera ją, i zaczynasz jej szukać, wkładasz więcej wysiłku i odnosisz większe sukcesy duchowe.

- Geronda, dlaczego ja odczuwam taką radość? Może, nie mam świadomości swojej grzeszności?

- Akurat nie! To Bóg weseli ciebie cukiereczkiem. Teraz cukierki, a potem wino, jak to, które piją w raju. Wiesz, jak słodkie tam wino? Tak! Jeśli Bóg zobaczy choć ciut-ciut luboczestija, choć troszkę dobrej woli, to szczodrze obdarza Swoją łaską, upija ciebie Swoim winem już w tym życiu. Duchowa przemiana, którą przemienia się człowiek, i serdeczna radość, którą odczuwa, kiedy nawiedza go Boża Łaska, nie może dać człowiekowi ani jeden… kardiolog, nawet największy. Kiedy odczuwasz tę radość, postaraj się utrzymać ją jak można najdłużej.

- Czy powinniśmy prosić Boga, aby On dawał nam duchową radość?

- Drobnostką jest prosić o duchową radość, ona przychodzi sama, kiedy są ku temu przesłanki. Jeśli chcesz stale radować się, to w takim pragnieniu jest samolubstwo. Chrystus przyszedł na świat, aby za miłość przyjąć Krzyż. On najpierw ukrzyżował się, a potem zmartwychwstał.

Dzieci Boże trudzą się dla nagrody niebiańskiej, nie dla duchowej radości w tym życiu. Przecież Ojciec nie płaci dzieciom za ich trud, ponieważ należy do nich cały Jego majątek. Inna sprawa Boskie dary, które Bóg, jak Dobry Ojciec, daje w tym życiu i w przyszłym.

Duchowy ból – to duchowa radość

- Geronda, jak człowiek może zachować w sobie radość?

- Jeśli do wszystkiego odnosi się duchowo. Wtedy nawet choroby i wypróbowania nie odbierają mu radości.

- Czy człowiek, aby do przeżywanych prób odnosić się duchowo, nie powinien najpierw pozbyć się namiętności?

- Jeśli człowiek i nie pozbył się namiętności, mimo wszystko może odczuwać radość, kiedy dopadają go wypróbowania, zmartwienia. Jeśli on będzie myślał, że te zmartwienia – to lekarstwo przeciwko namiętnościom, wtedy przyjmie je z radością, jak chory przyjmuje z radością gorzkie leki w nadziei, że one wyleczą go z choroby.

- Ale jak powiązać z sobą radość i ból?

- W duchowym życiu dzieje się coś zadziwiającego: kiedy człowiek cierpi coś w imię miłości Chrystusowej, nawet tortury, to jego serce napełnia się Boską rozkoszą. To samo się dzieje, kiedy on współuczestniczy w Cierpieniach Pana. Im bardziej on przenika się (przejmuje się) myślą o tym, że Chrystus ukrzyżował się za nasze grzechy, i ubolewa, tym obficiej wynagradzany jest Boskim triumfowaniem. Ból – triumfowanie, ból – triumfowanie. I im bardziej cierpi choroby i bóle, bym większej radości doświadcza. On ma wrażenie, jakoby Chrystus czule głaska go po głowie i mówi: „Nie martw się o Mnie”.

Pewna siostra mówiła: „Nie potrzebna mi radość, ja chcę martwić się dla Chrystusa, Chrystus ukrzyżował się za mnie, jak ja mogę radować się? Dlaczego Chrystus daje mi radość?” Ona przeżywała duchowe stany, i im bardziej współuczestniczyła w Mękach Chrystusa i miała luboczestny smutek, tym więcej radości dawał jej Chrystus. Chrystus pozbawił ją rozsądku w dobrym sensie!

Ukrzyżowanie zawsze poprzedza zmartwychwstaniu i przynosi zwycięstwo. Krzyż przynosi chwałę. Chrystus, po tym jak wszedł z Krzyżem na Golgotę i po tym jak się ukrzyżował, wzniósł się do Ojca. Ukrzyżowany Chrystus osładza gorycz ludzi, a ukrzyżowany człowiek naśladuje Bogoczłowieka Jezusa.

Dobry Jezus wraz z grzechami całego świata wziął na Siebie i wszystkie jego gorycze, a nam zostawił radość i triumfowanie, które odczuwa ten, kto zdjął z siebie swego starego człowieka, i w kim teraz żyje Chrystus. Taki człowiek odczuwa na ziemi część rajskiej radości, według słów Ewangelii: „Carstwo Boże wewnątrz was jest” (Łk.17,21).

Dziękuję Bogu, że On uczynił mnie godnym znać wielu takich ludzi, i proszę Go, żeby On mi pomógł abym i ja przestał zasmucać Go, nawet jeśli sam nie dostąpię zaszczytu takich stanów.

Życzę wam zawsze w tym życiu mieć duchową radość, a w drugim, wiecznym – radować się już stale przy Chrystusie.

Rozdział 5. Rozważanie – korona cnót

Jaki jest nasz stan duchowy – takie rozważanie

- Geronda, dlaczego święci ojcowie mówią, że cnota rozważania (rozumowania) – „największe ze wszystkich cnót”?

- Rozważanie (rozwaga) to nie po prostu cnota, ono – korona, wieniec cnót.

Jaki jest nasz stan duchowy, jaka jakość naszych cnót, takie i rozumowanie. Jeśli mamy papierowe cnoty, to i papierowa będzie korona cnót, czyli rozumowanie. Jeśli cnoty brązowe, brązowa będzie i korona. Jeśli one złote, to i korona u nich złota. Jeśli w naszych cnotach jest diament, to diamenty będą i na koronie cnót – rozważaniu.

- Geronda, czym jest rozważanie?

- Rozważanie – to duchowe widzenie. A duchowe widzenie posiada ten, kto ma oczyszczony umysł, taki ma jasność ducha i oświecenie od Boga.

- Święty Ioann Klimak mówi: „Dwoma oczami widzimy fizyczne (cielesne), a rozważaniem widzimy duchowe”.

- Tak i jest. Widzisz, jeśli nasze oczy są zdrowe, to widzimy dobrze, a jeśli porażone są chorobą, to widzimy źle. Ostrość naszego widzenia zależy od zdrowia oczu. To samo dzieje się i w duchowym życiu. Od tego, na ile zdrowi jesteśmy duchowo, zależy i nasze duchowe widzenie, rozważanie.

- Geronda, jak otwierają się duchowe oczy?

- Czyż Chrystus nie błotem otworzył oczy ślepemu (J.9,6)? Ale żeby otworzyły się oczy naszej duszy, musimy zrzucić z siebie błoto, brud, nieczystość grzechu. Czyż nie powiedziano: „Nieczystość bowiem strząsnął z oczu mądrego”? Jeśli my nie wyrzekniemy się swego „ja” i nie uwolnimy się od starego człowieka, ale nadal będzie pozostawać w nas samolubstwo, egoizm, przymilanie się ludziom, to nie będziemy mieli jasnego duchowego widzenia.

Im bardziej człowiek odnosi sukcesy w duchowym życiu, tym szerzej otwierają się oczy jego duszy. Umysł oczyszcza się, człowiek zaczyna lepiej rozpoznawać własne wady i widzieć liczne dobrodziejstwa Boże, pokornieje, doznaje wewnętrznej skruchy – i w naturalny sposób przychodzi Łaska Boża, Boże oświecenie, i on zdobywa rozważanie. Wtedy w każdym przypadku widzi on jasno, jaka jest wola Boża, i nie potyka się na swojej duchowej drodze. Ponieważ rozważanie – to kierownica, która prowadzi go bezpiecznie, nie pozwalając zejść z prostej drogi ani na prawo, ani na lewo.

- Geronda, kiedy człowiek zaczyna z dobrej woli czynić coś dobrego, a potem dochodzi do skrajności i wychodzi zło, to znaczy, że nie ma rozważania?

- Początek może być dobry, ale jeśli człowiek nie jest uważny, to do działania domiesza się egoizm i on zbacza z potrzebnego kursu. Kiedy do tego co robimy wmiesza się nasze „ja”, nasze ego, to pojawiają się namiętności, i diabeł zbiera owoce. Dlatego starajcie się żyć wewnętrznie uważnie, pokornie, trudząc się niezauważeni, aby mieć Boskie oświecenie. Żyjący życiem wewnętrznym, pokornie pokonuje ludzką małostkowość, fanatyzm itd., stając się zelotą, nadgorliwym miłośnikiem (fanatykiem), w dobrym sensie tego słowa.

- Geronda, trudno mi rozpoznać, co jest słuszne w każdym konkretnym przypadku.

- Tobie konieczne jest oczyszczenie, aby pojawiła się jasność duchowego postrzegania. Czytaj „Ławsaik”, „Limonarij”, „Wiekopomne opowieści” abby Warsonofija, czytaj w odniesieniu do siebie, aby rozwinąć duchową intuicję. Wtedy będziesz w stanie rozpoznać, gdzie złoto, a gdzie miedź, i staniesz się prawdziwym jubilerem w sprawach duchowych.

W każdej cnocie niezbędne jest rozważanie

- Geronda, abba Izaak pisze: „Bóg przypisuje cnotę według rozsądności (rozważności)”.

- To prawda. Każdy nasz czyn, aby był miły Bogu, i każda cnota, aby rzeczywiście była cnotą, wymagają rozsądności. Rozsądność – to sól cnót. Dlatego Chrystus i mówi w Ewangelii: „Każda ofiara solą osoli się” (Mk.9,49). Na przykład, w sprawie trudu ascetycznego ile trzeba rozważności! Człowiek powinien uwzględniać swoje siły, swój duchowy stan itd. Jeśli on posunie się za daleko, to okaże się niezdolnym w ogóle cokolwiek robić, a to zaszkodzi całemu jego życiu duchowemu. Dlatego ojcowie mówią: „Co ponad miarę, to od diabła”. Dla Paisija Wielkiego, na przykład, który mógł dwadzieścia dni pozostawać bez jedzenia, nie byłoby skrajnością ciągle utrzymywać trzydniowe posty. Ale dla człowieka, u którego nogi drżą ze słabości i który z trudem wytrzymuje trzydniowy post raz w roku, narzucać na siebie stale takie posty byłoby skrajnością, a skrajność, jak powiedzieliśmy, od diabła.

- Geronda, ja rozumiem, że w trudzie ascetycznym potrzebna jest rozważność, ale dlaczego jest ona potrzebna w innych cnotach, trudno mi zrozumieć. Czy moglibyście przytoczyć nam jakiś przykład?

- Weźmy, na przykład, ciebie. Masz serce matki, a… Mówić dalej?

- Mówcie, geronda.

- A maniery… złej macochy. W tobie tyle poświęcenia, tyle samowyrzeczenia, tyle dobroci, ale nie ma rozważności. Ty nie zwracasz uwagi, jaki człowiek z tobą rozmawia i czego on chce, nie myślisz, jak trzeba z nim się zachowywać, a zaczynasz kręcić się wokół niego jak bąk. Ale człowiek, który nie widzi twego serca a tyko zewnętrzne zachowanie, denerwuje się.

- Co więc mam robić, geronda?

- Proś Boga o oświecenie, aby do wszystkiego odnosić się z rozsądkiem. Uzbrój się w cierpliwość i modlitwę i stopniowo zdobędziesz rozsądność.

I w miłości wymagana jest rozważność

- Abba Pimien mówi: „Dowiedz się, czego chce brat i zaspokój go”. Co dokładnie on chce przez to powiedzieć?

- On ma na myśli, że trzeba poznać potrzeby brata, bliźniego, i w odpowiedni sposób uspokoić go, w dobrym sensie. Ponieważ i w miłości wymagana jest rozsądność. Jeśli, na przykład, człowiek jest żarłokiem, to nie trzeba go cały czas karmić smacznymi potrawami, bo to mu zaszkodzi. Smaczny pokarm trzeba przygotować temu, kto cierpi na brak apetytu. Jeśli człowiek ma cukrzycę, a ty dajesz u słodkie, czyż to miłość?

- Geronda, Jak człowiek może kochać wszystkich ludzi jednakowo i przy tym kochać rozsądnie?

- On wszystkich kocha jednakowo, ale okazuje swoją miłość na różne sposoby. Jednego kocha na odległość, ponieważ tego człowieka trzeba trzymać na dystans, drugiego z bliska: jak komu pożytecznie. Z kimś on w ogóle nie musi rozmawiać, drugiemu trzeba powiedzieć kilka słów, z trzecim porozmawiać dłużej.

- Czy można okazując miłość, wyrządzić komuś krzywdę?

- Jeśli w człowieku jest luboczestije i ty okażesz mu wielką miłość, to on zmienia się w dobrym sensie i stara się na wszelkie sposoby tobie odwdzięczyć się. A człowiek arogancki, jeśli ty okażesz mu wielką miłość, staje się jeszcze bardziej arogancki, ponieważ wielka miłość luboczestnych czyni jeszcze bardziej luboczestnymi, a aroganckich bardziej aroganckimi. Tak więc, kiedy widzisz, że twoja miłość nie przynosi pożytku, ograniczasz ją z rozsądkiem, ale i to robisz z miłości.

- Geronda, czy może zdarzyć się tak, że ja ofiaruję z czystych pobudek i w efekcie popadnę w niepokój?

- Tak, dlatego ofiarność powinna być z rozsądnością. Uważaj, nie wychodź poza ramy swoich możliwości, ponieważ fizyczne siły też mają granicę. Kiedy przekraczasz granice swoich fizycznych możliwości, to, jeśli ktoś ci powie: „Ty od rana nic nie zrobiłaś”, możesz pomyśleć: „Oto niewdzięcznik! Od rana pracuję nie prostując się, a on mówi, nic nie zrobiłam!” I tak cały trud przepadnie darmo.

- Jeśli ja na jakąś chwilę wewnątrz oburzę się, a potem od razu pomyślę, że stało się to dlatego, że działałam nie z czystych pobudek, to i w tym przypadku tracę wszystko?

- W tym przypadku tangałaszka cię popycha, a ty odpowiadasz mu uderzeniem w policzek. Tak więc tangałaszka otrzymuje swój policzek i ucieka.

W rozważności nie ma granic i zasad

- Geronda, w rozważności jest jakaś określona miara?

- Nie, w rozsądności nie ma określonej miary, nie ma granic i zasad. Jest i „tak”, jest i „nie”, jest i dużo, jest i mało. Siostrze, u której jest rozważność, nie trzeba wskazywać, co ma robić i co mówić. Ona zawsze postępuje prawidłowo, ponieważ zawsze rozważa duchowo. Ona oświeca się Boskim oświeceniem i posiada duchową intuicję.

- Geronda, powiedzieliście mi kiedyś, że mam wąskogłowie (wąskość umysłu, wąskie horyzonty myślowe). Co mieliście na myśli?

- Patrzysz na rzeczy wąsko: ciebie niepokoi tylko porządek i nie interesuje sam człowiek. Podczas nabożeństwa, na przykład, mówisz: „Taka-to siostra powinna stać tam-oto i śpiewać to-to”. Ty nie patrzysz, czy ona ma siły stać i czy może ona to śpiewać. Najpierw trzeba patrzeć, gdzie i jak zastosować w praktyce to „powinien” czy „powinna”, a potem już wymagać wykonania. Ty nie masz rozważności, dlatego ty i odnosisz się do wszystkiego sucho, formalnie.

Aby człowiek prawidłowo stosował kanony cerkiewne z pożytkiem dla ludzi, musi być duchowym i mieć duchowe usposobienie. Ponieważ inaczej pozostaje na literze prawa, a litera prawa „zabija”. Człowiek tobie mówi: „W Sterniku tak napisane”, i jak widzi w książce, tak dosłownie i stosuje, a powinien by każdy przypadek analizować osobno. Jak widziałem w praktyce, w jednym przypadku mogą ukrywać się tysiące innych przypadków. Epitymia, na przykład, powinna odpowiadać człowiekowi, jego stanowi, przestępstwu, jakie on popełnił, pokajaniu, które okazał, i uwzględniać wiele-wiele więcej. Tu nie ma jednej recepty, jednej jedynej reguły na wszystkie przypadki życia.

We wszystkich przypadkach najważniejsze – to rozważność, Boskie oświecenie. Dlatego ja zawsze modlę się, aby Bóg posłał ludziom oświecenie „Chryste mój, – mówię, – my utraciliśmy swój dom i drogę, prowadzącą do niego. Oświeć nas, abyśmy znaleźli swój dom, swego Ojca. Podaj nam Boże przewodnictwo”.

5 część

Dobry niepokój

Jeśli nie będziemy zapominać, że naszym celem na ziemi – jest zdobycia Carstwa Bożego, wtedy wstąpi w nas dobry niepokój. Ten niepokój wcześniej czy później wprowadzi naszą duszę w sferę duchowości, gdzie ona znajdzie w obfitości tlen, ożyje i wysoko się wzbije.

Dobry niepokój – dobra trwoga o „dobrym trudzie”

- Geronda, czym jest dobry niepokój?

- Dobry niepokój – to dobra trwoga o „dobrym trudzie”. Człowiek trudzi się ascetycznie, obserwuje siebie, odkrywa, co przeszkadza jego duchowym sukcesom, zamyśla się, prosi, jeśli to konieczne, o pomoc i podejmuje duchowy trud. Na przykład, widzi, że w jakimś przypadku zachował się hardo, od razu myśli: „Czym pokonuje się hardość? Pokorą. Znaczy, potrzebna pokora”. Ciach-ciach, rąbie hardość toporem. Krótko mówiąc, człowiek szuka duchowego sukcesu i zajmuje się duchową pracą. Patrz, uczeń kończy pierwszą klasę szkoły podstawowej, potem idzie do drugiej, kończy szkołę podstawową, przechodzi do gimnazjum, idzie do liceum itd. Jeśli ma problemy z nauką, to zwróci się o pomoc albo będzie brał dodatkowe lekcje, jeśli chce iść na uniwersytet. Potem pilnie uczy się, aby otrzymać dyplom. Potem on może pójść na studia magisterskie, potem na aspiranturę, jeśli chce uczyć się dalej, może pojechać za granicę. A wszystko to robi dlatego, aby odnieść sukces w nauce. Tym bardziej w duchowym życiu, które jest duchową nauką, człowiek powinien niepokoić się o swoim duchowym sukcesie!

Dobry niepokój – to rozigranie się i dążenie. Ono dodaje duszy dziarskości, rześkości, przynosi nie strach i smutek, a pocieszenie. Nie jest ono napięciem i trwogą, ale gorliwością do trudu. U was czasem zauważa się pewien zastój. Mówicie: „Ja tak się trudzę, w takim stanie jestem” – i pozostajecie tam, gdzie byliście. A jak zachowałby się w takiej sytuacji jakiś święty? Nie ma u was tego porywu, tego dążenia. Nie ma w was wewnętrznej zmiany, ponieważ jeszcze nie poruszyła się wewnątrz dźwignia dobrego niepokoju, która ruszyłaby was z miejsca.

Przyjmijmy blisko do serca sprawę zbawienia naszej duszy

- W żywocie starca Chadżi-Gieorgija piszecie: „Zainteresowanie zbawieniem duszy upokarza ciało i uśmierca namiętności”. We mnie nie ma tego zainteresowania…

- Najważniejsze, że twój umysł i serce nie są tym zajęte. Umysł i serce muszą być stale skupione na tym, jak dostać się do końcowego celu, którym jest Carstwo Niebiańskie. Kiedy serce boleje o zbawienie duszy, to i umysł idzie tam, gdzie ból serca. Cała sprawa w bólu. Kiedy boli, ty nie chcesz ani jeść, ani spać. W kim jest dobry niepokój, ten wszystko przyjmuje blisko do serca. Wygląda na to, że ty jeszcze nie postawiłaś sobie za cel Nieba, twoim celem – ziemia. Jeszcze nie przyjęłaś blisko do serca sprawy zbawienia swojej duszy. Jeśli jednak nie przyjąć blisko do serca tej sprawy, na co można liczyć?

Nam nie może być obojętnym zbawienie własnej duszy. Stale powinniśmy myśleć o tym, jak się zbawić. Jeśli nie będziemy o tym myśleć, to pozostaniemy przywiązani do ziemskiego i będziemy stale przebywać w stanie zastoju. Jeśli nie będziemy zapominać, że naszym celem na ziemi – jest zdobywanie Carstwa Bożego, to wstąpi w nas dobry niepokój. Ten niepokój wcześniej czy później przeniesie naszą duszę w sferę duchowości, gdzie ona znajdzie w obfitości tlen, ożyje i wysoko się wzniesie.

Bóg obdarzył człowieka umysłem nie po to, aby on stale myślał o tym, jak by znaleźć najszybszy sposób przemieszczenia z jednego punktu świata na drugi, ale żeby on przede wszystkim myślał o najważniejszym, jak zdobyć ostateczny cel – przyjść do Boga, osiągnąć kraj prawdziwy, raj.

„Daj mądremu pouczenie, i mądrzejszy będzie” (Prz.9,9)

- Co dla obojętnego człowieka może być impulsem (popchnięciem) do tego, aby zacząć żyć duchowym życiem?

- Popchnąć może wiele, jeśli on sam chce iść do przodu. A jeśli sam nie chce, to wprost pokryje się ranami, jak wół, którego kłujesz ościeniem, aby szedł szybciej, a on nie idzie, pokrywa się ranami od ościenia, a sensu popchnięcia nie ma.

- Geronda, jeśli u człowieka jest dobra wola i ty dasz mu popchniecie, to czy Bóg nie pomoże mu coś osiągnąć?

- Tak, Bóg pomoże, ale od popchnięcia on powinien biegnąć. Inaczej męczy się i ten, kto popycha. Kiedy człowiek cały czas depcze w jednym miejscu dlatego, że nie chce się poprawić, to bardzo męczące jest to dla tego, kto próbuje mu pomóc.

Jeśli w człowieka nie wejdzie dobry niepokój, aby on mógł zacząć poruszać się i wykonywać dobra pracę, nie odniesie on duchowego sukcesu, on będzie jak kwadratowe koło, które trzeba co raz popychać. Popychasz – „bryk”, stanęło. Znów popychasz, „bryk”, stanęło. Czyż można tak jechać? Jeśli przed nami długa droga, czy można pchnięciami ją pokonać? A duchowa droga ma długość nie sto i nie dwieście metrów.

- Geronda, jak wzbudza się dobry niepokój?

- Przypuśćmy, czytam pożyteczną duszy książkę i zatrzymuję się na tym miejscu, które wywołuje na mnie wrażenie, – jakbym znalazł drogocenny kamień i chcę popatrzeć, co to za kamień, badam go. Przystosowuję do siebie, potem pytam, czy dobrze go zrozumiałem i staram się wypełnić w życiu. Potem pytam, czy dobrze spełniam. Tak stopniowo uczę się iść właściwą drogą w życiu duchowym. O abbie Izaaku nikt mi nie opowiadał, ale pewnego razu sprzedawca w sklepie spożywczym zawinął mi śledzika w kartkę czasopisma „Świętogórska biblioteka”. Kiedy rozwijałem, moje spojrzenie padło na tekst, wydrukowany na papierze. On był ze świętego Izaaka. Wziąłem papier, wysuszyłem na słońcu, przeczytałem i byłem porażony. Czytałem to przez rok; czytałem i czytałem fragment i tak pokochałem świętego Izaaka. Potem zastanawiałem się nad pytaniem, czy jest jego książka? Szukałem i bałem się znaleźć i wziąć w ręce tę książkę. A wy tyle wszystkiego czytacie, czyż nic z tego, co czytacie, nie wywołuje w was wrażenia? Zapisujcie to, co wyjątkowo chcecie zapamiętać. Jeśli będziecie zapisywać i stale o tym myśleć, to nie będziecie mogli łatwo zapomnieć i zaczniecie wypełniać.

Niektórym mówisz tylko dwa-trzy słowa, i oczy ludzi natychmiast zaczynają błyszczeć. Zapisują to, co słyszą na kawałku papieru, wypełniają i idą do przodu. Czyż Salomon nie powiedział: „Daj mądremu pouczenie, i mądrzejszy będzie” (Prz.9,9)? A inni, choć tyle wszystkiego usłyszeli i tyle otrzymali, nic nie robią, bo nie wstąpił w nich dobry niepokój. Przychodzą i po prostu opisują mi swój stan, nie mając dobrego niepokoju o trudzie. Bardzo powierzchowne podejście. Ja nie rozumiem! Czyż wszystko im jasne w duchowym życiu? Wcale nie ma pytań?

Jak tylko w człowieku pojawia się dobry niepokój, on zaczyna obserwować to, czego mu brakuje, pyta, jak można to zdobyć i wyciąga duchową korzyść. Jak można dowiedzieć się, jeśli nie pytać? Kiedyś jechałem razem z pewną parą małżeńską, było z nimi małe dziecko. Maluch całą drogę nie dawał ojcu spokoju, pytał to o jedno, to o drugie. „Tato, co to takiego? Tato, a to dlaczego?” „Przestań, tacie już głowa od ciebie boli”, mówiła mu mama. „Niech pyta, – mówił ojciec, – jak on się dowie, jeśli nie będzie pytać?” Tak samo i w duchowych sprawach.

Abyście lepiej zrozumieli, jakie duchowe działanie jest u tego, kto ma dobry niepokój, muszę opowiedzieć wam, jakie pytania ciekawią tu jedną z sióstr. Patrzę na nią i raduję się. Aby odpowiedzieć choćby na jedno z pytań, które mi zadaje z powodu dobrego niepokoju, a nie z powodu próżnej ciekawości, trzeba zapisać cały zeszyt. Ona ma wielki dobry niepokój, ona dużo wychwytuje, gorliwie trudzi się w ascezie, dlatego i otrzymuje wielką łaskę. Kiedy człowiek stara się znaleźć, jakie ma niedostatki i próbuje poprawić się, upokarza się, to przychodzi Łaska Boża, i od tego momentu on idzie już równo.

Dobry niepokój nie znika nigdy

- Geronda, ja niepokoję się, że nie trudzę się w ascezie jak należy.

- Odczuwasz strach?

- Nie, ale dlaczego mam ten niepokój?

- Droga moja, jest spokojny niepokój i niespokojna cisza. Dobry niepokój u nas powinien być zawsze, nie byłoby strachu. Jeśli człowiek prawidłowo trudzi się w ascezie, on nigdy nie bywa zadowolony z siebie, w nim zawsze jest pewien niepokój, wynikający z jego luboczstnych starań i wysiłków.

- Geronda, czy przychodzi czasem taki moment, kiedy człowiekowi, który trudzi się ascetycznie, już niepotrzebny jest dobry niepokój?

- Nie, ponieważ dobry niepokój nie kończy się nigdy w tym życiu. „Biegnijcie, abyście osiągnęli” (1Kor.9,24) (to znaczy „biegnijcie, abyście otrzymali”), – mówi apostoł Paweł. Człowiek biegnie, ile żyje, aby zyskać Chrystusa, i nigdy nie zatrzymuje się. Biegnie i odczuwa nie zmęczenie, a radość.

Aby było zrozumiałe, podam wam jeden przykład: dobry pies, wyczuwszy zająca, nie stoi przy myśliwym, a zrywa się z miejsca, biegnie i szuka zająca. Biegnie, potem na chwilę zatrzymuje się, obwąchuje, znów biegnie. On nie może stać w miejscu. Jego umysł zajęty jest tym, jak naleźć zająca. On nie rozgląda się na boki. Większą radość ma w biegu, niż w staniu na miejscu. Życie dla niego to bieg i poszukiwanie.

Oto taka trzeźwość jest nam potrzebna. Umysł nasz powinien stale dążyć do Chrystusa, ponieważ On jest naszym celem. A my, choć znaleźliśmy ślad, choć znamy drogę, wiemy dokąd iść, aby spotkać Chrystusa, często stoimy w miejscu, nie idziemy do przodu. Gdybyśmy nie znali drogi, to nasze stanie w miejscu miałoby usprawiedliwienie.

Pamiętam, u mego ojca w Konicy były dwa dobrze wyszkolone charty. Pewnego razu chórzysta świątyni świętego Arsienija Prodromos Korcinogłu poprosił go o szczeniaka tej rasy, dla ochrony stada, aby pies szczekał, kiedy zbliża się wilk. Ojciec dał mu jednego szczeniaka. Sąsiad Korcinogłu był zapalonym myśliwym, ale jego pies zachorował, i on bardzo się smucił, że pozostawał bez polowania. Prodromos dowiedział się o tym i mówi mu: „Nie przeżywaj, ja dam tobie swego psa, jest tej samej rasy, co i Ezniepidisa”. Sąsiad uradował się, wziął psa i poszedł na polowanie. Wszedł on do lasu, machnął ręką, jak zwykle czynią myśliwi, dając psu polecenie szukania, a pies, zamiast biec, zaczął kręcić się wokół niego, lizać nogi i pchać się do dłoni, szukając chleba! Widzicie, pies był dobry, rasowy, ale nie wyszkolony do polowania na zające, dlatego kręcił się cały czas wokół myśliwego.

Ale wy, myślę, wpadliście na ślad, będziecie ciągle biec, poszukując Chrystusa, aby serce wypełniło się Nim na tyle, że nie mogłoby pomieścić więcej i zaczęlibyście prosić: „Boże mój, starczy, ja więcej nie mogę”.

Tłumaczenie Eliasz Marczuk