Na podstawie https://azbyka.ru/nepoznannyj-mir-very, tłumaczenie Eliasz Marczuk
Życie śmierć i zmartwychwstanie
Przyroda - księga Boskiego Objawienia
Wyznania o samych sobie i o wierze
Wypowiedzi naukowców i znanych ludzi
Ze stron tej książki będą rozmawiać z wami o wierze naukowcy, artyści, pisarze, wodzowie, osoby i działacze publiczni, kosmonauci, artyści, piosenkarze i muzycy. Dowiecie się niesamowitych faktów z historii i współczesnego życia chrześcijaństwa, faktów starannie, czasem przez stulecia, ukrytych przed większością ludzi. Odkryje się wam najbogatszy materiał do przemyśleń, a wnioski wyciągać będziecie sami.
Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię… – tymi słowami zaczyna się Wieczna Księga, Księga ksiąg – Biblia.
Kim jest więc Bóg? Czy człowiek może Go zrozumieć? I czy jest On na tym świecie, gdzie nieszczęścia, zło, niesprawiedliwość panują czasem prawie bez ograniczeń? To straszne pytanie o bycie (istnieniu) Boga zadawały sobie miliardy ludzi. I każde pokolenie, każdy z nas nie uniknie poszukiwań odpowiedzi na to pytanie. Ono dostanie się w spadku również naszym potomnym.
„Wieczne, przeklęte pytania”, – nazwał je Fiodor Michajłowicz Dostojewski. Z głębi strasznego potężnego ateizmu, w porównaniu z którym ateizm przeciętnego współczesnego człowieka – prymitywna banalność, Dostojewski doszedł do świadomej i niewzruszonej wiary w Boga, swego Stwórcę i Zbawiciela.
Poznanie Boga – droga całego ludzkiego życia.
Pokolenie za pokoleniem odchodzi w inny świat. Jedni przekraczają tę krawędź spokojnie, z nadzieją i wiarą, że czeka na nich nowe życie, czeka odpowiedzialność za uczynione, ale czeka też Miłosierny Stwórca świata, Którego oni poznali według miary swoich ludzkich sił.
Z przerażeniem umierają inni, którzy stanęli na drodze bogoburstwa (ateizmu), bez względu na to, jak wielkimi wydawali się oni światu.
W niepojętą, tajemniczą ciemność odchodzą ludzie, którzy obojętnością wygasili w swojej duszy pytanie o wiarę. Chociaż i oni mogli słyszeć zbyt wiele z tego, co mówi: od wieczności i od swojej duszy człowiek nigdzie nie ucieknie nawet po śmierci.
O tym i wiele więcej opowiada książka, którą macie przed sobą. Jest ona przeznaczona nie tylko dla wierzących prawosławnych chrześcijan, ale i dla tych, kto jeszcze nie odnalazł wiary w Boga albo trwa w wątpliwościach, jednak szczerze i uczciwie chce zrozumieć (uporządkować) najważniejsze pytania (sprawy), pojawiające się w życiu każdego człowieka, – o bycie Boga i relacjach między Bogiem i człowiekiem.
Ze stronic tej książki będą z wami rozmawiać uczeni, artyści, pisarze, wodzowie, działacze społeczni, kosmonauci, aktorzy, śpiewacy i muzycy. Poznacie porażające fakty z historii współczesnego chrześcijaństwa, fakty, które starannie, czasem przez stulecia skrywane były od większości ludzi. Otworzy się wam najbogatszy materiał do przemyśleń, a wnioski będziecie wyciągać sami.
Kto wie, być może człowiek, poszukujący prawdy, odkryje na stronicach tej swego rodzaju „mozaiki” pewną osobiście dla niego przygotowaną przez Boga i tylko dla niego zrozumiałą odpowiedź. A prawosławny czytelnik znajdzie tu niemało pożytecznych, czasem bardzo nieoczekiwanych faktów do wzmocnienia swojej wiary.
Archimandryta Tichon (Sziewkunow)
Jego Świątobliwość Patriarcha moskiewski i całej Rus Kiriłł: „Wiara stanie się zrozumiałą i realnie pożądaną, pomimo całej wielorakości i sprzeczności istniejących w społeczeństwie poglądów i przekonań, wtedy, gdy człowiek uświadomi sobie i głęboko odczuje niewątpliwą słuszność i moc tego przesłania, które Sam Bóg przekazuje ludziom przez Swoje Objawienie”.
Aleksandr Puszkin (1799-1837): „Jest Księga, w której każde słowo zinterpretowane, objaśnione, wygłoszone we wszystkich zakątkach ziemi, stosowane do wszelkich możliwych okoliczności życia i wydarzeń na świecie; z której nie można powtórzyć ani jednego wyrażenia, którego nie znano by na pamięć, które nie byłoby już przysłowiem narodów… Księga ta nazywa się Ewangelią”.
Denis Diderot (1713-1784), francuski pisarz i filozof, encyklopedysta: „Otwarcie, z całą szczerością przyznam, że nie znam ani we Francji, ani nigdzie na świecie ani jednej osoby, która potrafiłaby pisać i mówić z większą sztuką i talentem, niż ci rybacy i celnicy, którzy napisali Ewangelię. Ośmielam się twierdzić, że nikt nie jest w stanie napisać choćby podobne do ewangelicznego opowiadanie, które byłoby tak proste i jednocześnie wyniosłe, tak świeże, tak wzruszające, posiadałoby tak potężne oddziaływanie na duszę i niesłabnący w przeciągu całych wieków wpływ, jakim jest dla nas każda wzięta oddzielnie, nawet drobna ewangeliczna wiadomość o cierpieniach i śmierci Jezusa Chrystusa”.
Aleksandr Giercen (1812-1870), pisarz, publicysta, rewolucjonista: „Ewangelię czytałem dużo i z miłością, po-słowiańsku i w luterańskim tłumaczeniu. Czytałem bez jakiegokolwiek kierownictwa, nie wszystko rozumiałem, ale przeżywałem szczery i głęboki szacunek do czytanego. W pierwszej młodości mojej często pasjonowałem się wolterianizmem, lubiłem ironię i kpiny, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wziął do ręki Ewangelię z chłodnym uczuciem: to prowadziło mnie przez całe życie; w każdym wieku, przy różnych wydarzeniach wracałem do czytania Ewangelii, i za każdym razem jej treść sprowadzała spokój i łaskę dla duszy”.
George Gordon Byron (1788-1824), angielski poeta: „W tej najświętszej Księdze – tajemnica wszystkich tajemnic. O, szczęśliwi wśród śmiertelnych są ci, którym Bóg darował łaskę słuchać, czytać, z modlitwą wymawiać i z uwielbieniem przyswajać słowa tej Księgi! Szczęśliwi są ci, którzy są w stanie otworzyć drzwi Biblii i zdecydowane iść jej drogimi”.
Jean-Jacques Rousseau (1712-1778), francuski filozof i pisarz: „Czyż możemy powiedzieć, że ewangeliczna historia jest wynalazkiem (wymysłem)? Takie rzeczy… nie są wymyślane, i historia Sokratesa (nikt w to nie wątpi) jest mniej wiarygodna, niż historia Jezusa Chrystusa. Twierdzić przeciwne oznaczałoby tylko odsunięcie na bok istoty sprawy, ale nie jej rozwiązanie. Nasz rozum szybciej gotów jest przyjąć, że jedna osoba swoim życiem rzeczywiście dała treść ewangelicznej historii, niż dopuścić, jakoby kilka osób, zmówiwszy się, opracowali taką historię. Żydowscy pisarze nie byli w stanie wymyślić ani takiego tonu, ani takiej moralności. Ewangelia obdarzona jest tak wysokimi, zadziwiającymi i całkowicie niezrównanymi śladami mądrości, że ich twórca zasługiwałby na większy podziw, niż bohater. Do wszystkiego powiedzianego trzeba dodać, że Ewangelia jest absolutnie niepojętą rzeczą, której nie może pojąć rozum, ale jednocześnie i nie taką, której nie rozumiałby myślący człowiek i z którą nie mógłby się zgodzić”.
Johann Wolfgang von Goethe (1749-1832), niemiecki poeta i myśliciel: „Uważam oczywiście wszystkie cztery Ewangelie za, bez wątpienia, prawdziwe, ponieważ pokazują one odblask wielkości osoby Chrystusa, i to w formie, w której tylko Boskość mogła objawić Siebie na ziemi...”
Fiodor Dostojewski (1821-1881): „Panie! Cóż za księga to Święte Pismo, jakie cudo i jaka moc, dane są z nią człowiekowi!.. I ileż tajemnic – rozwiązanych i odkrytych! Zginienie ludziom bez słowa Bożego…”
Fiodor Tiutczew (1803-1873), posyłając Nowy Testament swojej córce Annie, w towarzyszącym wierszu pisał:
Ale skąpe są wszystkie ziemskie siły:
Rozwścieczy się życia zło –
I nam, jak na skraju mogiły,
Nagle stanie się strasznie ciężko.
Nie zwlekaj w te godziny i z miłością
O tej Księdze ty przypomnij –
i całą duszą, jak do poduszki,
Do niej przylgnij i odpocznij.
Immanuel Kant (1724-1804), twórca niemieckiej klasycznej filozofii: „Dobrze postępujecie, że szukacie ukojenia w Ewangelii, ponieważ to niewyczerpane źródło całej prawdy, której rozum nigdy w innym miejscu nie znajdzie”.
Blaise Pascal (1623-1662), francuski matematyk, chrześcijański pisarz i filozof: „Ewangelia daje człowiekowi ucieszenie, w jakiej by sytuacji i w jakich warunkach on by się nie znajdował. Chrystus przyciąga do Siebie całą ludzkość”.
Konstantin Uszinskij (1824-1870), pedagog, twórca pedagogiki naukowej w Rosji: „Ewangelia jest jedynym i najdoskonalszym źródłem moralności, dającym żywy obraz doskonałości w osobie Chrystusa Zbawiciela”.
Charles Dickens (1812-1870), angielski pisarz: „Nowy Testament jest najlepszą księgą, jaką kiedykolwiek znał albo będzie znać świat”.
Pod koniec XVIII wieku pewien francuski naukowiec zamyślił założyć zamiast chrześcijaństwa jakąś-tam nową religię, ale wkrótce zauważył, że prawie nikt nie wyrażał życzenia do niego się przyłączyć. On poskarżył się na swoje niepowodzenie przebiegłemu, ale rozsądnemu politykowi Talleyrandowi (1754-1838), i ten odpowiedział tak: „Tak, wprowadzić nową religię to nie bagatela; jednakże mógłbym wskazać panu drogę do osiągnięcia waszego celu”. „A jakąż to?” – Zapytał filozof. „Bardzo prostą, – odpowiedział Talleyrand. – Idź w świat, uzdrawiaj chorych i wskrzeszaj umarłych, a następnie daj się ukrzyżować, i zdradzą ciebie na ziemi, a trzeciego dnia powstań z martwych. Jeśli to zrobisz, na pewno osiągniesz cel!..”
Jednym z zadziwiających świadectw Zmartwychwstania Chrystusa, które przetrwało do dziś, jest Całun Zbawiciela, kawałek długiej wąskiej tkaniny, którą owinięte było po krzyżowych mękach i śmierci ciało Jezusa Chrystusa.
Oto jak głosi o tym Ewangelia od Marka.
Józef z Arymatei, jeden z tajnych uczniów Chrystusa, kupiwszy całun i zdjąwszy ciało Pana z krzyża, owinął Go całunem, złożył w grobie wykutym w skale i przywalił kamień do drzwi grobu.
Trzeciego dnia, już po zmartwychwstaniu, uczniowie Zbawiciela, wszedłszy do grobu, za który służyła niewielka pieczara, zobaczyli leżące same płótna. Te właśnie płótna są Całunem. Całun stał się świętością dla uczniów Chrystusa. Potem przez długi czas Całun przechowywany był w Konstantynopolu, a po wyprawach krzyżowych został wywieziony do Europy Zachodniej i oto już sześć wieków znajduje się we włoskim mieście Turynie, od którego to otrzymał swoją nazwę – Turyński.
Na Całunie w tajemny, niepojęty sposób odwzorowany jest Jezus Chrystus, zdjęty po ukrzyżowaniu z krzyża. Zadziwiające oblicze, pełne spokoju i nieziemskiego majestatu, choć i ze śladami najcięższych cierpień. Na wysokim czole zauważalne są strużki krwi, na rękach i nogach – ślady ran od gwoździ, krwiste nacieki (sińce) od uderzeń batów pokrywają całe ciało.
Samo odwzorowanie niewyraźne, jakby rozmyte. Tajemnica tego została odkryta nieoczekiwanie w 1898 roku. Wtedy Całun po raz pierwszy sfotografowano. I jakież było zdziwienie fotografa, kiedy na szklanym negatywie ukazało się wyraźne, kompletnie porażające odwzorowanie (odbicie) Chrystusa! Od tego dnia zaczyna się szczególny, naukowy etap badania Całunu. Naukowcy z całego świata brali udział w tych badaniach, które przynosiły im nie tylko zawodową satysfakcję: całun zaprawdę stał się dla tysięcy współczesnych naukowców „piątą Ewangelią”, doprowadzającą wątpiących do twardej i głębokiej wiary. On przedstawia sobą jakby posłanie do nas, zapieczętowany zwitek, który zaczynamy dopiero trochę otwierać.
W Ewangelii wspomina się, że Jezus Chrystus do Swego ukrzyżowania poddany był biczowaniu, ale jedynie Całun mówi, jak okrutne ono było. Żołnierzy, biczujących Jezusa Chrystusa, było dwóch, a ich bicze miały specjalne metalowe końcówki – jak było przyjęte w rzymskiej armii. W Ewangelii mówi się, że oprawcy włożyli wieniec (koronę) na głowę Jezusa Chrystusa, ale o tym, że to był nie tylko sposób poniżenia, ale i kontynuacja tortur, dowiadujemy się z Całunu. Kolce cierniowego wieńca były tak ostre, że przekłuły naczynia (krwionośne) na głowie i krew obficie ciekła po włosach i obliczu.
Całun świadczy nie tylko o ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa, ale i o Jego zmartwychwstaniu. W zapieczętowanej pieczarze był z Nim tylko Całun, i właśnie dlatego, jak odbyło się zmartwychwstanie Pana, widział tylko on jeden.
Na Całunie naukowcy nie odkryli barwników. Stąd wyciągnięto wniosek, że wizerunek na tkaninie podobny jest do obrazu fotograficznego na negatywie i że mógł on pojawić się pod wpływem działania bardzo silnego strumienia światła, kiedy zwykła tkanina sama staje się jakby negatywem. Ale nikt, nawet w warunkach współczesnych laboratoriów, nie mógł odtworzyć nic podobnego do odbicia na Całunie. Niektórzy naukowcy twierdzą, że dla otrzymania takiego odbicia (wizerunku) niezbędny jest silniejszy strumień światła wewnątrz Całunu, niż podczas wybuchu jądrowego w Hiroszimie, ale przy tym tkanina musi zostać zachowana. Takie światło mogło zajaśnieć w momencie zmartwychwstania. Nie darmo w najdawniejszych pieśniach, poświęconych jasnemu Zmartwychwstaniu Chrystusa, śpiewa się: „światłonośne Zmartwychwstanie”, „ujrzymy w świetle nieprzystępnym Zmartwychwstanie Chrystusa błyskotliwego (świetlanego, olśniewającego).
Uczeni odkryli i inne porażające fakty: na tkaninie zachował się pyłek roślin, rosnących tylko w Palestynie; sama tkanina wykonana w dawno zatracony sposób, stosowany na początku naszego tysiąclecia na Bliskim Wschodzie; wszystkie rany na ciele w zupełności odpowiadają ewangelicznym opisom cierpień i śmierci Pana Jezusa Chrystusa i nie mogły być u żadnego innego człowieka (ślady od wieńca cierniowego, przebita włócznią przestrzeń międzyżebrowa). To tylko nieliczne z tego, co poznali uczeni i cały chrześcijański świat o Całunie. Powstała cała nauka – syndologia (z greckiego „sindon” – całun).
Jednak, u naukowców zostało mnóstwo jeszcze nierozwiązanych pytań, i najważniejsze z nich – naukowe datowanie Całunu.
Całun w ciągu swojej historii przebywał w kilku pożarach, które zostawiły na nim ślady. Ostatnim razem był on w ogniu w 1997 roku. Wtedy z zamkniętego kuloodpornego sarkofagu cudem udało się wyciągnąć go włoskiemu strażakowi, który stał się po uratowaniu Całunu narodowym bohaterem.
W 1997 roku dokładną kopię Całunu Turyńskiego (istnieje kilka takich kopii na świecie), słynny amerykański naukowiec John Jackson przekazał do monasteru Srietienskiego, Rosyjskiemu Centrum Całunu Turyńskiego, w którym pracują prawosławni fizycy, matematycy, biochemicy, historycy sztuki, naukowcy innych specjalności.
7 października 1997 r. Jego Świątobliwość Patriarcha Moskwy i Całej Rusi Aleksy II w moskiewskim monasterze Srietienskim poświęcił obraz Całunu jako Nie Ręką Uczyniony (Cudowny) obraz Zbawiciela.
Chrześcijanie mają niezaprzeczalny dowód cierpień i śmierci Zbawiciela, swego rodzaju „dokument Tomasza niewierzącego”. Właśnie tak można nazwać kryminalistyczną ekspertyzę odcisku ciała Pana Boga naszego Jezusa Chrystusa na Całunie Turyńskim, przeprowadzoną przez francuskich uczonych Gaye, Terme, Vignona, Rimera i Colsona. Naukowym językiem z elementami policyjnego protokołu beznamiętnie opowiada się nam, jak żydzi i rzymscy żołnierze zabijali Bogoczłowieka.
Wszyscy chrześcijanie otrzymują nagrodę według swojej wiary. Katolikom dane było przeprowadzić przytaczaną niżej ekspertyzę, włożyć palce w rany. Nam, prawosławnym, objawienie (odkrycie) o mękach Pańskich zesłane było bez analiz i mikroskopów, po prostu w bezbożnym wirze my o nim zapomnieliśmy. Ale w pamiętnikach ruskiej duchowej literatury XI-XIX weków męki Pana, zaprotokołowane niedawno naukowymi badaniami, bez jakichkolwiek istotnych rozbieżności dawno opisane były przez głęboko wierzących ludzi.
Zanim przejdziemy do tych świadectw, powiemy o Całunie Turyńskim – lnianym płóciennym przykryciu z odciskami poranionego Ciała Chrystusa, przykryciu, którym On był zawinięty podczas pogrzebu (zob. Ew. Jana 19:40).
W 1204 roku, po rozgrabieniu Konstantynopola przez krzyżowców, Całun wywieziony był do Francji, gdzie przez długi czas był potajemnie przechowywany jako własność prywatna. W 1532 roku groziła mu zagłada w ogniu podczas pożaru w cerkwi Świętej Kaplicy francuskiego grodu Chambery, ale świętość cudownie była uratowana. Pod koniec XVII wieku Całun został przewieziony przez książąt Sabaudzkich do włoskiego miasta Turyn, gdzie nadal znajduje się w kaplicy w szklanej arce. Doskonałe fotokopie oryginalnego Całunu Turyńskiego w skali 1:1 można zobaczyć w moskiewskim monasterze Srietienskim.
W 1898 r. Całun został sfotografowany przez mistrza fotografii S. Pia, który zobaczył, że ciemne plamy na Całunie były białe na wywołanej płycie fotograficznej. W ten sposób ustalono, że obraz na Całunie jest negatywem.
Fizyk Colson doszedł następnie do wniosku, że aloes i mirra, które były używane do smarowania płótna, weszły w reakcję chemiczną z oparami z Ciała Pana (którego z powodu nadejścia żydowskiego święta Paschy rano nie udało się umyć), a powstała w wyniku reakcji substancja z kolei utleniała płótno, przekształciwszy je w chemiczny negatyw. Ogólnie, materialnych potwierdzeń jest dosyć. Paradoksalnie, że uzyskali je w epokę nihilizmu niewierzący albo półwierzący pragmatycy; prawdziwi chrześcijanie podobnych dowodów nigdy nie potrzebowali.
„Kość nosowa przebita od uderzenia z lewej strony. Lewy policzek mocno spuchł – on dotykał Całunu, i jego odcisk okazał się znacznie mocniejszy, niż prawego. Z lewej strony oblicze nad kością policzkową rozbite, i ta strona spuchnięta… Podbródek wyraźnie podrapany, zwłaszcza z lewej strony. Po jego prawej stronie jest plama z krwi lub głębokiej rany. Obraz twarzy jest asymetryczny. Ten człowiek bardzo cierpiał, i rysy twarzy po śmierci nierównomiernie się zmniejszyły. Oprócz tego – wiele śladów od uderzeń i okaleczeń.
Ramiona uniesione. Klatka piersiowa ma kształt osoby umierającej z powodu uduszenia (ostatnio medycyna ustaliła, że ludzie ukrzyżowani na krzyżach umierają z powodu uduszenia). Na ręce poniżej nadgarstka jest duża plama od rany. Rany na nogach w tych samych miejscach co na rękach i tego samego typu...”
„Rany są porażająco realne w wszystkich swoich szczegółach: Na skroniach i na czole brązowe plamy – skrzepy zapieczonych kropli krwi. Tworzą one formę korony (cierniowy wieniec Zbawiciela). Kropla nad lewą brwią trochę podłużna: Krew płynęła z rany, potem zapiekła się na skórze. Taka kropla zawsze przyjmuje formę miseczki: Erytrocyty utrwalają się (krzepną) z boków, a wewnątrz kropli pozostaje surowica, płyn, który bardziej wyparowuje i podczas tego procesu powierzchnia kropli wgina się (robi się wklęsła). I właśnie to miejsce odbiło się na Płaszczanicy (Całunie) z idealną dokładnością jako jaśniejsze. Trzeba tu zauważyć, ż nigdy, nigdzie ani jeden artysta (malarz) nie domyślił się właśnie tak naturalnie przedstawić kroplę krwi. Kropla na Całunie była sucha na długo przed śmiercią, około 12 godzin, sądząc po kolorze i kształcie jej odcisku (biczowanie było dzień przed śmiercią).
Na piersi (na Całunie – z lewej, znaczy, na ciele – z prawej) plama od rany między żebrami, o obwodzie 4,5 cm. Do niej od dołu przylega druga plama, mająca wygląd płynącej krwi. Pociekła ona, kiedy człowiek, który został zraniony, był w pozycji stojącej (pionowej). Struga krwi, bardzo obfita, ma idealny naturalny zarys i dała jasny odcisk na Całunie.
Na lewej ręce jest rana i duży skrzep krwi (prawej ręki nie widać, lewa leżała na niej). Oba nadgarstki są ciemne, ponieważ są obficie zroszone krwią z ran na wylot. Krew spływała po rękach do łokci. Gwoździe był wbite nie w środek dłoni, jak to przyjęto przedstawiać, ale wyżej, pośrodku nadgarstka, między kościami.
Na nogach widać obie rany. Zarysy ich bardzo wyraźne, ponieważ krew zapiekła się na długo przed zetknięciem się płótna. W jednym miejscu krawędzie plamy krwi są ząbkowane, ponieważ płyn rozprzestrzenił się bardziej obficie wzdłuż nici płótna; w tym miejscu plama jaśniejsza. To plama od posoki (surowicy), która wyciekła z rany przy zdjęciu ciała: zaschnięta rana była naruszona uwolnieniem od gwoździa.
Wzdłuż całych pleców i miednicy znajdują się rany od biczowania, jedna przy drugiej, każda o obwodzie 3 cm. W centrum uderzenia odciski czarniejsze, bowiem tam były głębsze rany i więcej krwi. Po brzegach plamy jaśniejsze – tam była surowica, która długo ciekła, ponieważ rany podrażniane były odzieżą i powoli zasychały. Tymi ranami usiane są całe plecy, lędźwie i niżej. Razem jest ich 18. Zadane są one wyjątkowym biczem, stosowanym przez rzymian: „flagrum”, składającym się z kilku rzemieni z wielkim i ciężkimi metalowymi guzikami (ciężarkami, haczykami) na końcach. Na prawym ramieniu szeroka smuga – ślad od ciężkiego Krzyża, który Zbawiciel niósł na Golgotę.
Twarz okaleczona: przebita kość nosowa, opuchnięty lewy policzek i rozcięta kość policzkowa. I jednocześnie na obliczu carska jasność i spokój – oblicze niepowtarzalne na świecie. Trudno sobie wyobrazić (bo byłoby to zbyt nieprawdopodobnym), żeby to było ciało nie Jezusa Chrystusa. Któż inny w historii, przy wszystkich opisanych okolicznościach i znakach, mógł mieć takie same rany, tak samo umrzeć ukrzyżowanym na krzyżu, w tej samej epoce, wśród tego samego narodu, żeby nie zdążono go obmyć i namaścić, żeby Całun mimo wszystko był przygotowany, żeby ktokolwiek inny miał tak samo zdumiewająco przepiękne, jedyne w świecie oblicze, kto by tak samo, jak Chrystus, pozostawał nie więcej niż dwa-trzy dni w Całunie, bowiem w przeciwnym przypadku nie byłoby w ogóle wizerunku na płótnie, ponieważ rozkład zniszczyłby jasne plamy i zarysy na nim?”
Wątpliwości co do autentyczności Całunu Turyńskiego pojawiały się u różnych ludzi przez cały okres jego badań. W ostatnim czasie u sceptyków pojawił się jeszcze szereg argumentów w obronie swojej wersji. Zwróciliśmy się do dyrektora Rosyjskiego Centrum Badań Całunu Turyńskiego, fizyka Aleksandra Bielakowa, z prośbą o komentarz w tej dyskusji.
- Aleksandrze Wasiliewiczu, w 1988 r. Watykan zezwolił na datowanie radiowęglowe datowanie tkaniny Całunu. W tym celu z krawędzi Całunu wycięto kawałek tkaniny o powierzchni około siedmiu centymetrów kwadratowych. Trzy niezależne laboratoria w Zurychu, Oksfordzie i Arizonie doszły do wspólnej opinii: tkanina pochodzi z XIV wieku, a zatem Całun Turyński nie może być prawdziwym Całunem Jezusa Chrystusa. Jak to wytłumaczyć?
- Ten wniosek jest sprzeczny z masą pośrednich dowodów przemawiających za jego autentycznością. Bardziej słuszne byłoby stwierdzenie, że Całun Turyński z nieznanych przyczyn zawiera nienormalnie wysokie dla tkaniny z I wieku stężenie węgla C14. Wydaje się, że teraz możemy wyjaśnić, skąd na tkaninie Całunu pojawił się „młody” węgiel w dużych ilościach.
Dokładne zbadanie mikrofotografii odcinka Całunu, z którego pobrano próbkę do datowania radiowęglowego, i samej próbki wzbudziło podejrzenie, że tkanina w tym miejscu różni się od reszty tkaniny. Barry Schworthz, uczestnik bezpośrednich badań Całunu Turyńskiego w 1978 roku, zwrócił uwagę swego kolegi Raya Rogersa, wielkiego sceptyka odnośnie oryginalności Całunu Turyńskiego, na te podejrzenia. Chodzi o to, że u Rogersa zachowały się próbki tkaniny Całunu z czasów jej bezpośredniego badania. Ray Rogers zbadał przechowywane u niego próbki tkaniny i doszedł do wniosku, że próbka, pobrana do analizy radiowęglowej została utkana z oryginalnej lnianej tkaniny Całunu i lekko zabarwionych nici bawełnianych, które zostały, najwyraźniej, dodane przez zakonnice podczas restaurowania Całunu po pożarze w XVI wieku. W ten sposób, datowanie radiowęglowe określiło wiek nie tkaniny Całunu, ale mieszaninę dwóch tkanin: jednej z pierwszego wieku i drugiej z XVI wieku. Chociaż wyniki tych badań nie są oficjalne, są publikowane i budzą zaufanie wśród większości specjalistów.
- Z drugiej strony, archeolodzy odkryli w Jerozolimie przykrycie (całun żałobny), pochodzący z czasów ukrzyżowania Chrystusa. Ich zdaniem, znalezisko to budzi wątpliwości co do autentyczności Całunu Turyńskiego, ponieważ przykrycie wykonane jest prostym dwustronnym splotem, a nie po przekątnej, jak w Całunie Turyńskim.
- Tkanina Całunu Turyńskiego – to wzór starowschodniego drogiego płótna, nazywanego „Damaszkiem”, które tkane było na ręcznych warsztatach, nie używanych w średniowieczu. Oczywiste jest, że tkaniny pogrzebowe mogą się od siebie różnić. Dobrze nam znany sposób pochówku egipskich faraonów w żaden sposób nie przeczy temu faktowi, że prostych śmiertelników chowano nie w piramidach. Organizację zaś pochówku Jezusa Chrystusa wziął na siebie Józef z Arymatei, o którym nam wiadomo z Nowego Testamentu, że był on członkiem religijnej władzy Izraela i mógł bez wstępnych uzgodnienia otrzymać audiencję u Piłata. Właśnie Józef kupił Całun, w który zawinięte było ciało Jezusa Chrystusa. Długo wcześniej prorokował o tym Izajasz: Jemu przeznaczono grób ze złoczyńcami, jednak pogrzebany On u bogatego, dlatego że nie uczynił grzechu, i nie było fałszu w ustach Jego (Iz.53:9).
-Niektórzy specjaliści od tkanin twierdzą, że sposób ich wykonania, w których nicie przeplatają się nie na wskrzyż, a z krokiem jeden do trzech, pojawił się dopiero w X wieku.
- To nie odpowiada rzeczywistości. Zdania specjalistów są różne. Przede wszystkim zauważmy, że lniane tkaniny wiekiem koło 6000 lat można zobaczyć w egipskich muzeach (patrz: Tayer J. Notes upon the Turin Shroud as a Textile // General Report and Proceedings of the British Society for the Turin Shroud).
Humber w swojej książce „Piąta Ewangelia” twierdzi, że niektóre płótna znalezione w grobie faraona Seti I (1300 pne) i Ramzesa II (1200 pne) są utkane jak Całun Turyński. Inni specjaliści uważają, że płótno z krokiem jeden do trzech na Bliskim Wschodzie zaczęto tkać niedługo przed Chrystusem (Walsh J. The Shroud, 1979). Są tacy, którzy nie mogą znaleźć żadnych próbek płótna datowanego na czas Chrystusa i podobnych do tkaniny Całunu Turyńskiego (Sox N. The Image on the Shroud, 1981). W każdym razie nie ma sprzeciwu wobec faktu, że tkaniny wełniane szyte krokiem trzy do jednego istniały już 4000 lat temu (Tayer J. Notes on the Turin Shroud as a Textile). Dlatego utkanie płótna w ten sam sposób nie stanowiło problemu.
- A jednak, jak obraz pojawił się na Całunie?
- Od rozumienia tego, w jaki sposób na Płaszczanicy powstało odparzenie o wyglądzie wizerunku ludzkiego ciała, zależy decyzja o uznaniu oryginalności Całunu Turyńskiego. Dlatego przeróżne mechanizmy powstania obrazu były wielokrotnie i dokładnie badane w różnych eksperymentach modelowych. Te badania, w których brał udział dr John Jackson z Centrum Całunu Turyńskiego w Colorado Springs, doprowadziły do następującego wniosku. Żadnymi naturalnymi mechanizmami nie udaje się stworzyć obrazu, posiadającego wszystkie cechy, które obserwujemy na Płaszczanicy.
Rzecz w tym, że obraz na Płaszczanicy posiada dwie przeciwstawne cechy. Z jednej strony pociemnienie na Całunie zmienia się w sposób ciągły w zależności od odległości, jaka istniała między powierzchnią ciała a tkaniną Całunu, która go pokrywała. Z drugiej strony, obraz na Płaszczanicy jest dosyć szczegółowy, tak, że widzimy wargi, które nie łączą się. Przy pomocy sztucznych mechanizmów udaje się stworzyć obrazy, które posiadają jedną z tych dwóch cech, ale nie obie jednocześnie. Korzystając z procesów promieniowania i dyfuzji, można stworzyć obraz, który posiada ciągłą zmianę koloru w zależności od odległości. Ale obraz przy tym powstaje mocno rozmyty. Kontaktowe mechanizmy pozwalają stworzyć bardziej kontrastowy obraz, ale na nim nasycenie koloru nie zmienia się ciągle i płynnie. Dlatego nie można sztucznie stworzyć obrazu, który obserwujemy na Płaszczanicy.
Pewien człowiek przed śmiercią zobaczył swoją życiową drogę w postaci długiej drogi po piasku wzdłuż oceanu. Obróciwszy się, on zobaczył odciski jeszcze jednej pary nóg. I było mu odkryte, że ocean jest całym jego życiem, a drugie ślady należą do Samego Pana Boga, Który towarzyszył mu, jak podróżnikom, idącym do Emaus. Jednakże w niektórych miejscach przebytej drogi zamiast dwóch par śladów widział ten człowiek tylko jedną, głęboko wrzynającą się w piasek. „Boże, – zwrócił się on do Pana Bóg, – dlaczego, kiedy mi było trudno, Ty zostawiałeś mnie? Patrz, jak głęboko wrzynały się moje stopy w piasek, jak ciężko było mi wtedy iść”. I Pan Bóg odpowiedział mu: „Synu Mój, ty się mylisz. Ty widzisz odciski nie twoich, a Moich stóp. Kiedy tobie było trudno, Ja brałem ciebie na ręce i niosłem…”
Puszkin: Dar napróżny, dar przypadkowy, Kto mnie wrogą władzą Celu nie ma przede mną: Metropolita Fiłaret: Nie na próżno, nie przypadkowo Sam ja samowolną władzą Przypomnij się mi, prze ze mnie Zapomniany! Puszkin „Stansy” W godziny zabaw czy próżnej smuty, Ale i wtedy fałszywej struny Lałem potoki łez niespodziewanych, I teraz z wysokości duchowej Twoim ogniem dusza palona, Pierwotny tekst ostatniej zwrotki, zmieniony na żądanie cenzora, był taki: Twoim ogniem dusza ogrzana, |
Пушкин: Дар
напрасный, дар случайный, Кто меня враждебной властью Цели нет передо мною: Митрополит Филарет: Не напрасно, не случайно Сам я своенравной властью Вспомнись мне, Забвенный мною! Пушкин «Стансы»: В часы забав иль праздной скуки, Но и тогда струны лукавой Я лил потоки слез нежданных, И ныне с высоты духовной Твоим огнем душа палима, Первоначальный текст последней строфы, измененный по требованию цензора, был таков: Твоим огнем душа согрета, |
Pojawiło się wiele książek, których celem jest opisanie pośmiertnych doświadczeń (przeżyć). Zostały one napisane przez znanych naukowców i lekarzy lub otrzymały ich pełną aprobatę. Elizabeth Kubler-Ross, światowej sławy lekarz i ekspert od spraw śmierci i umierania, uważa, że te badania pośmiertnych przeżyć „oświecą wielu i potwierdzą to, czego nas nauczono przez dwa tysiące lat – że po śmierci jest życie”.
Wszystko to, oczywiście, przedstawia sobą ostre odejście od przeważającego dotychczas w medycznych i naukowych kręgach poglądu, kiedy każdą myśl o pośmiertnym istnieniu odrzucano. Odnoszono ją do dziedziny fantazji i przesądów albo, w najlepszym razie, prywatnej wiary, nie mającej w sobie żadnych obiektywnych podstaw.
Widoczna przyczyna tej nagłej zmiany zdań jest prosta: nowe metody reanimacji klinicznie zmarłych (w szczególności, poprzez stymulację zatrzymanego serca) w ostatnich latach znalazły szerokie zastosowanie. Dzięki temu bardzo wielu ludzi, którzy praktycznie byli martwi (bez tętna czy bicia serca), przywracano do życia, i bardzo wielu z nich, obecnie otwarcie o tym mówi, ponieważ tabu na ten temat i strach zasłynięcia jako szaleniec straciły swoją moc.
„Życie po śmierci” – to książka, która rozpaliła współczesne zainteresowanie tym tematem, – została napisana przez młodego psychiatrę z południowych stanów USA dr Moody'ego i opublikowana w listopadzie 1975 r.
Dr Moody zebrał zeznania około 150 osób w ciągu dziesięciu lat. Oni albo sami przeżyli śmierć lub stan bliski śmierci albo poinformowali go o przeżyciach innych osób podczas umierania.
Zgodnie z opowiadaniami, pierwsze, co dzieje się ze zmarłym, – on wychodzi z ciała i istnieje zupełnie oddzielne od niego. On często zdolny jest widzieć wszystko otaczające, włączając własne martwe ciało i próby jego ożywienia; on odczuwa, że znajduje się w stanie bezbolesnego ciepła i lekkości, jakby pływał; on kompletne nie jest w stanie oddziaływać na swoje otoczenie mową albo dotknięciem i dlatego często doznaje wielkiej samotności; jego myślowe procesy zwykle stają się o wiele szybsze, niż kiedy był w ciele. Oto kila krótkich opisów takich sytuacji:
„Dzień był przeraźliwie zimny, ale póki byłem w tej ciemności, czułem tylko ciepło i najwyższy spokój, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem… Pamiętam, pomyślałem: „Pewnie umarłem””.
„U mnie pojawiły się najspanialsze odczucia. Nie czułem niczego, oprócz komfortu, ukojenia, lekkości – po prostu spokój”.
„Widziałem, jak mnie ożywiano, to było rzeczywiście dziwne. Byłem nie bardzo wysoko, jakby na jakimś podwyższeniu, niewiele wyżej od nich; po prostu, możliwe, patrzył nad nimi. Próbowałem rozmawiać z nimi, ale nikt mnie nie słyszał, nikt by mnie i nie usłyszał”.
„Ze wszystkich stron ludzie szli do miejsca wypadku… Kiedy podchodzili całkiem blisko, próbowałem uchylić się, żeby zejść im z drogi, ale oni po prostu przechodzili przeze mnie”.
„Nie mogłem do niczego się tknąć, nie mogłem komunikować się z nikim wokół mnie. To straszliwe odczucie samotności, odczucie pełnej izolacji. Wiedziałem, że jestem całkowicie sam, sam ze sobą”.
Nawiasem mówiąc, istnieją zdumiewające obiektywne dowody, że człowiek naprawdę znajduje się w tym momencie poza ciałem: czasami ludzie są w stanie powtórzyć rozmowy lub podać dokładne szczegóły wydarzeń, które miały miejsce, gdy byli martwi, nawet w sąsiednich pokojach czy nawet jeszcze dalej. Wśród innych przykładów tego rodzaju dr Kubler-Ross w książce „Śmierci nie ma” wspomina jeden niezwykły przypadek, gdy niewidoma kobieta widziała, a następnie dokładnie opisała wszystko, co wydarzyło się w pokoju, w którym ona „umarła”, chociaż kiedy ponownie wróciła do życia, znów była ślepa, – to wstrząsający dowód tego, że widzi nie oko (a myśli nie mózg, bo po śmierci umysłowe zdolności wyostrzają się), ale dusza, która, póki ciało jest żywe, wykonuje te działania poprzez narządy fizyczne, a kiedy martwe – swoją własną siłą.
Po śmierci dusza bardzo krótko pozostaje w pierwotnym stanie samotności. Dr Moody przytacza kilka przypadków, w których nawet przed śmiercią ludzie nagle widzieli już zmarłych krewnych i przyjaciół.
„Lekarz stracił nadzieję na uratowanie mnie i powiedział moim bliskim, że umieram... Uświadomiłem sobie, że wszyscy ci ludzie byli tam, jak się zdawało, prawie w tłumach szybując u sufitu pokoju. To byli wszyscy ludzie, których znałem w poprzednim życiu, ale którzy zmarli wcześniej. Poznałem babcię i dziewczynę, którą znałem będąc jeszcze uczniem, oraz wielu innych krewnych i przyjaciół... To było bardzo szczęśliwe wydarzenie i czułem, że oni przyszli chronić i odprowadzić mnie”.
Dr Moody przytacza pewien przykład spotkania umierającego nie z krewnymi lub istotą duchową, ale z całkiem obcą osobą: „Jedna kobieta opowiedziała mi, że podczas wyjścia z ciała widziała nie tylko swoje przejrzyste duchowe ciało, ale także inne ciało osoby, która zmarła całkiem niedawno Nie wiedziała, kto to był”.
„Spotkanie z innymi” zwykle ma miejsce tuż przed śmiercią, ale nie należy go mylić z innym spotkaniem, które chcemy teraz opisać – spotkaniem z „istotą, bytem”.
To spotkanie Dr Moody opisuje jako „być może najbardziej niewiarygodny ze wszystkich elementów w zbadanych... informacjach, który wywiera najgłębszy wpływ na osobę”.
Większość ludzi opisuje to przeżycie jak pojawienie się światła, które szybko wzmaga się w jasności; i wszyscy rozpoznają je jako niejaką osobowość, przepełnioną ciepłem i miłością, do której zmarły jest wleczony czymś w rodzaju przyciągania magnetycznego. Utożsamienie tego bytu, najwyraźniej, zależy od religijnych poglądów osobowości, sam on nie ma rozpoznawalnej formy. Niektórzy nazywają go Chrystusem, inni – Aniołem; Wszyscy, jak się wydaje, sądzą, że ta istota, wysłana jest skądś, żeby towarzyszyć im. Oto niektóre z opowiadań o tym.
„Usłyszałem, jak lekarze mówią, że nie żyję, i w tym momencie poczułem, jakbym się zapadł, nawet jakbym płynął... Wszystko było czarne, z wyjątkiem tego, że w oddali widziałem to światło. To było bardzo, bardzo jasne światło, ale z początku niezbyt duże. W miarę jak się do niego zbliżałem, ono stawało się coraz większe”.
Inny człowiek po śmierci poczuł, że on „wpływa w to czyste, krystalicznie jasne światło… Na ziemi nie ma takiego światła. Tak naprawdę nikogo nie widziałem w tym świetle, ale jednak ma ono szczególną tożsamość, zdecydowanie ma. To światło doskonałego zrozumienia i doskonałej miłości”.
„Byłem poza ciałem, nie wątpię w to, ponieważ mogłem widzieć swoje własne ciało tam, na stole operacyjnym. Moja dusza wyszła! Najpierw poczułem się z tego powodu bardzo źle, ale potem ukazało się to naprawdę jaskrawe światło. Najpierw wydawało się, że ono jest trochę mętnawe, ale potem przekształciło się w ogromny promień… Kiedy światło ukazało się, nie byłem przekonany, co się dzieje, ale potem ono zapytało, jakby zapytało, czy gotowy jestem umrzeć?”
Niemal zawsze ten byt (istota) zaczyna komunikować się ze zmarłym (bardziej poprzez przekazywanie myśli, niż słów). On zawsze „mówi” mu to samo. Przez tych, którzy to przeżyli, rozumiane to jest tak: „Czy jesteś gotowy umrzeć?”; albo: „Co zrobiłeś w swoim życiu takiego, co mógłbyś mi pokazać?” Czasami, w związku z tą istotą, umierający widzi coś w rodzaju „cofniętych kadrów” dotyczących wydarzeń z jego życia. Jednak wszyscy podkreślają, że ta istota w żaden wypadku nie wypowiada jakiegokolwiek sądu o ich minionym życiu lub postępkach; ona po prostu zachęca ich pomyśleć o swoim życiu.
Święci ojcowie niedawnej przeszłości, tacy, jak starzec Amwrosij Optyński, uczą, że istoty, z którymi ludzie kontaktują się podczas spirytystycznych seansów, to diabły, a nie dusze zmarłych; i ci, którzy głęboko badali spirytystyczne zjawiska, jeśli mieli dla swoich opinii, chociaż jakiekolwiek chrześcijańskie standardy, dochodzili do tych właśnie wniosków.
Zwykli ludzie często doświadczają pojawienia się krewnych, przyjaciół lub „bogów”, zgodnie z tym, czego umierający oczekują lub są gotowi zobaczyć. Dokładna natura tych ostatnich zjawisk jest trudna do ustalenia; nie jest to oczywiście halucynacja, ale część naturalnego doświadczenia śmierci, jakby znak dla umierającego, że jest on na skraju nowego królestwa, gdzie prawa codziennej rzeczywistości materialnej nie są już aktualne. W tym stanie nie ma nic nadzwyczajnego; on, najwyraźniej, jest niezmienny dla różnych czasów, miejsc, religii.
Na początku XX wieku pewien młody mężczyzna doznał 36-godzinnej śmierci klinicznej. Po powrocie do życia napisał książkę „Nieprawdopodobne dla wielu, ale prawdziwe wydarzenie”, która jest przekonującym dowodem na istnienie piekła i mytarstw*.
Po opisaniu ostatniej agonii i strasznej ciężkości, przyciskającej go do ziemi, autor opowiada, że „nagle poczuł niezwykłą lekkość”. On pisze: „Otwierałem oczy i w mojej pamięci z prawdziwą jasnością do najmniejszych szczegółów utrwaliło się to, co w tę minutę zobaczyłem.
Widziałem, że stoję sam pośrodku pokoju; po mojej prawej stronie, otoczywszy coś półkolem, zgromadził się cały personel medyczny... Mnie zdziwiła ta grupa; w miejscu, w którym stała, była koja. Co teraz przyciągnęło uwagę tych ludzi, na co patrzyli, kiedy mnie już tam nie było, kiedy ja stałem na środku pokoju?
Podszedłem i spojrzałem, dokąd patrzyli wszyscy oni – tam na kojce leżałem ja.
Nie pamiętam, żebym doznawał coś podobnego na strach widząc swego sobowtóra; mnie ogarnęło tylko zdziwienie: Jak że to? Czułem że jestem tu, tymczasem i tam też ja…
Zechciałem dotknąć siebie, wziąć prawą ręką lewą: moja ręka przeszła na wskroś; spróbowałem objąć się za talię – ręka znów przeszła przez korpus, jak po pustej przestrzeni… Zawołałem lekarza, ale atmosfera, w której znajdowałem się, okazała się całkiem nieprzydatną dla mnie; ona nie przyjmowała i nie przekazywała dźwięków mego głosu i zrozumiałem swoje zupełne odosobnienie od wszystkich otaczających, swoją dziwną samotność; ogarnął mnie paniczny strach. Było rzeczywiście coś niewypowiedzianie okropnego, strasznego w tej niezwykłej samotności…
Spojrzałem, i dopiero teraz po raz pierwszy pojawiła się przede mną myśl: czy nie wydarzyło się ze mną to, co w naszym języku, języku żywych ludzi, określa się słowem „śmierć”? Przyszło mi to do głowy dlatego, że moje leżące na kojce ciało wyglądało całkiem jak nieboszczyk…
W naszych pojęciach ze słowem „śmierć” nierozłączne związane jest wyobrażenie o jakimś zniszczeniu, przerwaniu życia. Jak zaś mogłem myśleć, że umarłem, kiedy ani na jedną minutę nie traciłem samoświadomości, kiedy czułem się tak samo żywym, wszystko słyszącym, widzącym, świadomym, zdolnym poruszać się, myśleć, mówić?
Odosobnienie od wszystkiego otaczającego, rozdwojenie mojej osobowości szybciej mogło by dać mi zrozumieć co się stało, gdybym wierzył w istnienie duszy, był człowiekiem religijnym: ale tak nie było, i ja kierowałem się tylko tym, co czułem, a odczuwanie życia było tak jasne, że tylko zdumiewały mnie dziwne zjawiska, całkowicie nie będąc w stanie związać moich odczuć z tradycyjnymi pojęciami o śmierci, czyli, czując i będąc świadomym siebie, myśleć, że nie istnieję.
Wspominając i rozmyślając później nad swoim ówczesnym stanem, zauważyłem tylko, że moje zdolności umysłowe działały wtedy z zadziwiającą energią i szybkością, że, wydawało się, potrzebna była najmniejsza miara czasu do tego, żeby z mojej strony uczynić wysiłek zastanowienia się, porównania, przypomnienia czegokolwiek; ledwie cokolwiek stawało przede mną, jak moja pamięć, natychmiast przenikając minione, wygrzebywała wszystkie zapodziane tam i zagłuszone okruchy wiedzy na dany temat, i to, co innym razem, niewątpliwie, wywoływałoby moje zdumienie, teraz wydawało mi się jakby znanym. Lekarze wyszli z sali, obaj felczerzy stali i dyskutowali o perypetiach mojej choroby i śmierci, a staruszka niania (salowa), obróciwszy się do ikony, przeżegnała się i głośno wypowiedziała zwykłe w takich wypadkach życzenie dla mnie:
- No, Carstwo mu Niebieski, wieczny spokój…
A gdy tylko wypowiedziała te słowa, obok mnie pojawili się dwaj Aniołowie; w jednym z nich z jakiegoś powodu rozpoznałem mojego Anioła Stróża, a drugi był mi nieznany. Wziąwszy mnie pod ręce, Aniołowie wynieśli mnie wprost przez ścianę z sali na zewnątrz. Zmierzchało już, padał gruby, spokojny śnieg. Widziałem go, ale chłodu i w ogóle zmiany między wewnętrzną temperaturą i podwórkową nie odczuwałem. Oczywiście, podobne rzeczy utraciły dla mojego zmienionego ciała swoje znaczenie. Zaczęliśmy szybko podnosić się do góry. I w miarę tego jak podnosiliśmy się, przed moim wzrokiem otwierała się coraz większa i większa przestrzeń i w końcu przyjęła ono takie przerażające rozmiary, że mnie ogarnął strach od uświadomienia mojej marności wobec tej nieskończonej pustyni… Idea czasu wygasła w moim umyśle i nie wiem, ile jeszcze podnosiliśmy się do góry, gdy nagle dał się słyszeć najpierw jakiś niewyraźny rozgłos, a potem, wyłoniwszy się skądś, zaczął do nas z krzykiem i rechotem szybko zbliżać się tłum jakichś brzydkich istot.
„Biesy” – uświadomiłem sobie z niezwykłą szybkością i zdrętwiałem od jakiegoś wyjątkowego, nieznanego mi dotychczas przerażenia. Biesy! O, ileż ironii, ileż najszczerszego śmiechu wywołałaby we mnie zaledwie kilka dni temu czyjaś wiadomość nie tylko o tym, że widział on na własne oczy demony, ale że on dopuszcza istnienie ich jako pewnego rodzaju stworzeń! Jak i przystało „wykształconemu” człowiekowi końca XIX wieku, pod tą nazwą rozumiałem głupie skłonności, pasje w człowieku, dlatego i samo to słowo miało u mnie znaczenie nie nazwy, a terminu, określającego znane pojmowanie. I nagle to „znane określone pojmowanie” ukazało się przede mną żywe!..
Okrążywszy nas ze wszystkich stron, biesy z krzykiem i hałasem żądały, żeby mnie oddano im, one starały się jakoś schwycić mnie i wyrwać z rąk Aniołów, ale, widocznie, nie odważyły się tego zrobić. Wśród ich niewyobrażalnego i tak obrzydliwego dla słuchu, jak one same były dla wzroku, wycia i hałasu, czasami wyłapywałem słowa i całe frazy.
„On jest nasz, on wyparł się Boga”, nagle krzyknęły prawie jednym głosem, a jednocześnie z taką zuchwałością rzucili się na nas, że ze strachu na chwilę zmarły we mnie wszelkie myśli.
- To kłamstwo! To nieprawda! – chciałem zawołać pozbierawszy się, ale usłużna pamięć związała mi język. W jakiś niezrozumiały sposób nagle przypomniało mi się takie małe, błahe zdarzenie, w dodatku zaś i odnoszące się jeszcze do dawno minionej epoki mojej młodości, o którym, jak się wydaje, ja i przypomnieć sobie nigdy nie mogłem”.
Tu opowiadający wspomina wydarzenie z czasów nauki, kiedy pewnego razu podczas rozmowy na abstrakcyjne tematy, jakie bywają u studentów, jeden z jego kolegów wypowiedział swoje zdanie: „Ale dlaczego ja mam wierzyć, kiedy jednakowo mogę wierzyć i w to, że Boga nie ma. Nie prawdaż? I być może, Go i nie ma?” Na co on odpowiedział: „Być może, i nie ma”. Teraz, stojąc na kontroli celnej przed biesami-oskarżycielami, on przypomina sobie:
Zdanie to było w pełnym znaczeniu tego słowa „próżną gadką”; nie mogła we mnie wywołać wątpliwości w istnienie Boga bezsensowna mowa przyjaciela, ja nawet nie zwracałem szczególnej uwagi na rozmowę, – i oto teraz okazało się, że to próżne słowo nie przepadło bez śladu w powietrzu, musiałem się usprawiedliwić, obronić się przed wznoszonym na mnie oskarżeniem, i w ten sposób uwiarygodniło się ewangeliczne powiedzenie, że jeśli nawet nie z woli znającego tajemnice ludzkiego serca Boga, to z powodu złośliwości wroga naszego zbawienia, naprawdę będziemy musieli odpowiedzieć za każde próżne słowo.
Oskarżenie to, widocznie, było dla biesów najsilniejszym argumentem mojej zguby, one jakby zaczerpnęły z niego nowej siły dla śmiałości napadów na mnie i już z niepohamowanym rykiem zakręciły się dookoła nas, zagradzając nam dalszą drogę.
Przypomniałem sobie o modlitwie i zacząłem modlić się, wzywając na pomoc wszystkich świętych, których znałem i czyje imiona przyszły mi na myśl. Ale to nie przestraszyło moich wrogów. Żałosny ignorant, chrześcijanin tylko według imienia, ja ledwie po raz pierwszy przypomniałem sobie o Tej, Która nazywa się Obrończynią rodu chrześcijańskiego.
Ale, chyba gorący był mój poryw do Niej, chyba, tak przepełniona przerażeniem była dusza moja, że ja, ledwie przypomniawszy sobie, wypowiedziałem Jej imię, jak wokół nas pojawiła się jakaś biała mgła, która zaczęła szybko zasnuwać (zakrywać) wstrętny tłum biesów. Ona skryła go od moich oczu, zanim zdążył ten tłum oddalić się od nas. Ich ryk i hałas słychać było jeszcze długo, ale dlatego, że on stopniowo słabł i stawał się bardziej przytłumiony, mogłem pojąć, że straszny pościg nas zostawił.
Jest to jedyne „pośmiertne” doświadczenie duszy, wykraczające daleko poza krótkie fragmentaryczne przeżycia przedstawione w nowych książkach, doświadczenie, przeżyte przez wrażliwego człowieka, który zaczął od współczesnej niewiary i doszedł do uznania prawd prawosławnego chrześcijaństwa – i na tyle, że zakończył swoje dni jako mnich. Ta maleńka książka może być wykorzystana jako poglądowy przykład, według którego można oceniać inne opisy.
Dr Maurice Rawlings, lekarz z Tennessee specjalizujący się w leczeniu chorób sercowo-naczyniowych, sam reanimował wiele osób po śmierci klinicznej. Ankiety dotyczące tych ludzi pokazały mu, że „w przeciwieństwie do większości opublikowanych przypadków życia po śmierci, nie każde doświadczenie śmierci jest przyjemne. Piekło też istnieje! Po tym jak ja sam uświadomił sobie ten fakt, zacząłem zbierać opowiadania o nieprzyjemnych wypadkach, które inni badacze jawnie przepuścili. To zdarzyło się, myślę, dlatego, że ci badacze, zazwyczaj psychiatrzy, nigdy nie reanimowali pacjenta. Oni nie mieli możliwości być na miejscu zdarzenia. W moich badaniach „nieprzyjemne” doświadczenia są co najmniej tak powszechne, jak „przyjemne”... Odkryłem, że większość nieprzyjemnych doświadczeń wkrótce zostanie wyparta ze świadomości pacjenta. Te trudne doświadczenia są tak bolesne, że są świadomie usuwane z pamięci, a ludzie pamiętają tylko przyjemne doświadczenia lub nie pamiętają niczego”.
Dr Rawlings tak opisuje swój model tych doświadczeń piekła: „Podobnie jak ci, którzy mieli przyjemne doświadczenie, informujący o ciężkim doświadczeniu też mogą tylko z trudem uświadomić sobie, że umarli, kiedy patrzą, jak lekarze mozolą się z ich ciałem. Oni także po wyjściu z pokoju mogą trafić do ciemnego przejścia, ale zamiast tego żeby trafić do jasnego otoczenia, oni trafiają w ciemność, mętne środowisko, gdzie spotykają dziwnych ludzi, którzy mogą ukrywać się w cieniu albo iść wzdłuż płonącego ognistego jeziora. Przerażenia i okropności przekraczają wszelki opis i trudno ich sobie przypomnieć”. Są różne opisy diabląt i dziwnych gigantów, podróży w czarność i ognisty żar, jam i oceanów ognia.
Ogólnie, te doświadczenia – jak według swojej krótkości, tak i według braku anielskich i biesowskich kierowników – nie posiadają cech prawdziwego pozaziemskiego doświadczenia, a niektóre z nich przypominają przygody Roberta Monroe w „płaszczyźnie astralnej”.
Ale one mimo wszystko wnoszą ważną poprawkę w szeroko znane doświadczenie „rozkoszy” i „raju” po śmierci: „pozacielesna sfera” w żadnym wypadku nie jest rozkoszą i światłem, a ci, którzy doświadczyli w tym „piekielnej” strony, są bliżej istoty rzeczy, niż ci, którzy doświadczyli w tym stanie tylko „przyjemności”. Biesy królestwa powietrznego ujawniają nieco swoją prawdziwą naturę tym osobom, dając im napomknienie na męki, oczekujące tych, kto nie znał Chrystusa i nie wykonywał Jego nakazów.
Ijeromonach Sierafim (Rouz)
*Mytarstwa – różne stany, jakie przechodzi dusza, po opuszczenia ciała, w wędrówce z ziemi do nieba.
Melodyjne dzwonienie dzwonów cerkwi Świętego Łazarz słyszalne jest w wszystkich zakątkach Larnaki (wyspa Cypr). Majestatycznej cerkwi z wysoką dzwonnicą trudno nie zauważyć w dawnym starożytnym Kition (nazwa miasta Larnaka w starożytnych czasach). To miasteczko jest związane z imieniem Łazarza, który był przyjacielem Zbawiciela i którego wskrzesił Chrystus.
Jezus zaś, znowu ubolewając wewnętrznie, przychodzi do grobu. To była grota i kamień leżał na niej.
Jezus mówi: zabierzcie kamień. Siostra zmarłego, Marfa, mówi Mu: Panie! już śmierdzi; bo cztery dni, jak on w grobie.
Jezus mówi jej: czy nie powiedziałem Ja tobie, że, jeśli będziesz wierzyć, ujrzysz chwałę Bożą?
Tak więc zabrali kamień (z pieczary), gdzie leżał zmarły. Jezus zaś wzniósł oczy do nieba i powiedział: Ojcze! Dziękuję Ci, że Ty usłyszałeś Mnie.
Ja i wiedziałem, że Ty zawsze usłyszysz Mnie; Ale powiedziałem (to) dla ludzi, tu stojących, żeby uwierzyli, że Ty posłałeś Mnie. Powiedziawszy to, On zawołał donośnym głosem: Łazarzu! wyjdź oto.
I wyszedł zmarły, owinięty po rękach i nogach pogrzebowymi zasłonami i twarz jego obwiązana była chustą. Jezus mówi im: rozwiążcie go, niech idzie (Jana 11: 38-44).
Druga część życia zmartwychwstałego Łazarza miała miejsce na Cyprze, gdzie był zmuszony szukać schronienia, ponieważ arcykapłani postanowili zabić i Łazarza, ponieważ ze względu na niego wielu Żydów przychodziło i uwierzyło w Jezusa (Jana 12: 10-11). Łazarz miał wtedy przypuszczalne 30 lat. A w 45 roku apostołowie Paweł i Barnaba, którzy nauczali na wyspie wraz z przyszłym ewangelistą Markiem, spotkali go i wyświęcili na biskupa Kitionu, po czym przez 18 lat święty Łazarz był duszpasterzem chrześcijańskiej wspólnoty miasta.
Pobyt św. Łazarza w Larnace wiąże się z różnymi przekazami. Według jednego z nich, po wskrzeszeniu Łazarz nigdy się nie uśmiechał, wstrząśnięty widokiem, który ukazał mu się w piekle, gdzie spędził 4 dni po swojej śmierci.
Jeszcze jeden przekaz związany jest z odwiedzeniem Cypru przez Przenajświętszą Bogurodzicę, Matkę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Zmartwiony rozłąką z Nią, święty Łazarz wysłał po Nią statek do Świętej Ziemi, żeby przywieźć Ją na Cypr razem ze świętym apostołem Janem i innymi uczniami Chrystusa. Przybywszy na Kition, Przenajświętsza Dziewica spotkała się ze świętym Łazarzem, pobłogosławiła go i podarowała mu arcybiskupi paliusz, przez Nią zrobiony.
Po swojej drugiej śmierci w 63 roku Łazarz został pochowany w miejscu, w którym obecnie stoi bizantyjska świątynia na jego cześć. Świątynia została zbudowana na zamówienie i na koszt cesarza Lwa Mądrego. Na sarkofagu znalezionym w jego grobie widniał napis: „Łazarz, który był martwy cztery dni, przyjacielu Chrystusa”. Niestety, po zagarnięciu Konstantynopola przez franków w 1204 roku krzyżowcy wykradli relikwie świętego Łazarza i dostarczyli do Marsylii, gdzie i ślad po nich zaginął… Jednak kitiońscy zwolennicy świętego Łazarza okazali się bardziej dalekowzroczni od swojego imperatora Lwa Mądrego. Oni wysłali do stolicy Bizancjum nie wszystkie relikwie, zostawili sobie niedużą cząstkę. Długi czas nikt nie wiedział, gdzie znajdują się resztki relikwii, o czym nawet napisał z żalem w swojej książce „Chodzenie” nasz rodak Wasilij Grigorowicz-Barskij w 1735 roku.
I tylko w 1972 roku Pan Bóg posłał wierzącym swego rodzaj znak : nieoczekiwanie zapłonęły w cerkwi ikony górnego rzędu ikonostasu. Ogień szybko rozprzestrzeniał się w dół, ale, doszedłszy do ikony świętego Łazarza, przedstawionego w arcybiskupim paliuszu z krzyżami, wykonanym przez Samą Bogurodzicę, on podobnie nagle wygasł. Ten pożar duchowieństwo uznało za znak konieczności przeprowadzenia robót remontowych w świątyni i poszukiwania pozostałości relikwii św. Łazarza. Prace wykopaliskowe powierzono młodemu diakonowi świątyni, Makariowi.
- Ale jak że byłem wynagrodzony za to, że zgodziłem się do tej ciężkiej pracy! – opowiada i obecnie cieszący się dobrym zdrowiem teraz już kapłan cerkwi ojciec Makarij.
Właśnie jemu pod grobowcem jednego z następców świętego Łazarz w dolnej nawie cerkwi udało się odkryć sarkofag, na którym zachowało się z napisu tylko słowo ΦΙΛΙΟΥ, nakreślone greckimi tytułowymi literami, co oznacza „przyjaciela”. Relikwie umieszczono w specjalnym relikwiarzu, położono w pozłacanym grobowcu i wystawiono w cerkwi. Mnóstwo uzdrowień i innych cudów zdarzało się w cerkwi Świętego Łazarza. Jednak do niedawna naukowcy wyrażali wątpliwości co do autentyczności relikwii, proponując poddanie ich skrupulatnemu sprawdzeniu. Zwłaszcza nalegali na przeprowadzenie badań amerykańscy naukowcy. W 1996 roku proboszcz cerkwi archimandryta Łazarz zgodził się wydać im cząstkę relikwii do badań. Gdy tylko w tym celu naukowcy weszli do świątyni Świętego Łazarza, jak wszystkie jego ikony i sam grobowiec obficie zamirotoczyli (zaczęły wydzielać miro), a sama świątynia napełniła się takim aromatem, że żadne badanie nie było potrzebne.
Swietłana Troickaja
Ta historia wydarzyła się w lutym 1964 roku w Barnauł. Kapłan Andriej Ustiużanin pokazuje stare medyczne dokumenty matki. Oto zaświadczenie z 3 lutego, diagnoza: rak, wiele przerzutów. Następnie – „Akt zgonu”.
Kławdia Nikiticzna Ustiużanina była martwa trzy doby. Cały ten czas znajdowała się w kostnicy z niezaszytymi rozcięciami.
Ojciec Andriej wspomina: „Moja matka opowiadała mi, że widziała swoje ciało z boku. Podczas operacji stanęła między lekarzami i ze zgrozą patrzyła na rozłożone (zgnite) jelita. Potem ją powieziono do kostnicy, a ona szła za swoim ciałem i ciągle dziwiła się: dlaczego nas dwie? Mama widziała, jak przyprowadzono mnie, jak płakałem. Ona objęła mnie i pocałowała, ale ja nie zwracałem na to żadnej uwagi.
Potem mama z ogromnej wysokości, ale bardzo wyraźnie zobaczyła nasz dom w Barnauł. Widziała, jak krewni kłócili się o spadek. Widziała biesy, które cieszyły się z ich każdego obelżywego słowa. Potem przemknęły przed nią wszystkie miejsca, związane z jej życiem.
Trzeba powiedzieć, że moja matka pochodziła z bardzo pobożnej rodziny. Jej ojciec zawsze pomagał potrzebującym, a kiedy rodzina została osierocona, wielu odpłaciło jej dobrem. Jednakże po śmierci ojca Ustiużaniny odeszli od Boga.
W końcu ona okazała się leżącą na kwadracie jakiegoś ciemnego niepojętego materiału. Obok – aleja niewysokich krzaków. Nieznana miejscowość. Z dziwnie lśniących wrót, przypominających ołtarzowe, wyszła piękna, bardzo wysoka surowa kobieta. Obok kobiety szedł wyrostek. Potem w Troice-Siergijewoj ławrze wyjaśnili jej, że to byli Matka Boża i Anioł Stróż. On płakał i o coś prosił Ją, głaskał po ręce. Ona nie zwracała na niego uwagi, nawet kiedy on upadł przed Nią na kolana. Potem Kławdia Ustiużanina zrozumiała, że Matka Boża odnosiła się tak surowo do jej Anioła Stróża dlatego, że sama Kławdia odeszła od wiary i długo żyła nie według przykazań Bożych.
Podszedłszy do mnie, Ona wzniosła oczy ku górze i zapytała:
- Panie, a ją dokąd?
Mama silnie zadrżała. Dopiero teraz ona zrozumiała, że umarła.
I nagle ona usłyszała niezwykły głos, donoszący skądś z góry. Głos był o tyle piękny i kochający, że zapomnieć go nie było można:
- Ona wzięta jest do czasu za cnoty jej ojca i nieustanne jego modlitwy.
U mamy pojawiła się nadzieja. Zdecydowała się zadać pytanie:
- U nas na ziemi mówią, że tu u was raj jest.
Odpowiedzi nie było. Wtedy mama powiedziała:
- U mnie dziecko zostało.
- Ja wiem. Tu go żałujesz?
- Bardzo.
- A Ja wszystkich was trzy razy bardziej żałuję. Wy Mną żyjecie, Mną oddychacie i Mnie też krzyżujecie… – i, zwracając się do kobiety, kontynuował: – Ona chciała widzieć raj.
Kobieta przeciągnęła ręką i powiedziała:
- Wasz raj jest na ziemi, a tu oto jaki raj.
I natychmiast mama zobaczyła ogromną ilość opalonych ludzi. Oni jakby dopiero co byli wyjęci z płomienia. Szedł od nich smród. Wszyscy oni byli spragnieni i prosili chociaż kroplę wody jako jałmużnę.
Później starcy tak wyjaśniali sens powiedzianego: jeśliby mama była wzięta z życia właśnie wtedy, to według grzechów oczekiwał ją właśnie taki „raj”.
Mamie były pokazane liczne okropności piekła, listy jej grzechów.
Bóg powiedział mamie takie słowa:
- Ratujcie (zbawiajcie) sami dusze wasze; módlcie się, bo niewiele czasu zostało. Nie ta modlitwa droga, którą czytacie (odmawiacie) i która jest wyuczona, ale ta, która z czystego serca. Powiedzcie: Panie, pomóż mi. I Ja pomogę. Ja wszystkich was widzę.
A potem, w kostnicy, trzy dni później, ona okazała oznaki życia. Wokół zaczęło się zamieszanie. Do sierocińca, do którego mnie oddano, przyszedł starszy chłopiec i powiedział dosłownie: „Oto jego matka umarła i zmartwychwstała”. Tak, Bóg dokonał cudu wskrzeszenia mojej matki”.
Po jakimś czasie nastąpiła druga operacja. Zdumiony chirurg stwierdził, że u Kławdii Ustiużaninoj nie ma nawet śladu na raka.
Po tym zdarzeniu moja matka oddała legitymację partyjną. W trudnych duchowo latach 60-70-tych ona świadczyła o tym, co się z nią stało. Próbowano wsadzić ją do więzienia; odbyło się siedem sądów. Osobiście znam ludzi, którzy dzięki jej świadectwom doszli do wiary.
Po swoim wskrzeszeniu Kławdija Ustiużanina przeżyła jeszcze 14 lat. Zmarła na miażdżycę. Wszystkie nadzieje pokładała w swoim synu, prowadzała go na służby do Troice-Sjergijewoj ławry. Archimandryta Ławrentij, jeden z najstarszych mieszkańców monasteru, pamięta: „Kławdija często przychodziła do mnie, spowiadała się, priczaszczała się (przyjmowała Święte Dary), radziła się, opowiadała o życiu pozagrobowym”.
Andriej wstąpił do Seminarium Duchownego, ukończył je, ożenił się, ukończył Akademię Duchowną. Obecnie służy jako kapłan w Swiato-Uspienskim żeńskim monasterze w Aleksandrowie diecezji Władimiro-Suzdalskiej. Kławdija Nikiticzna, wróciwszy z niebytu, wychowała go godnie i pobożnie i zrobiła wszystko, żeby wypełnić swój macierzyński obowiązek. A syn jej, prawosławny kapłan, robi wszystko, żeby wypełnić do końca swój synowski obowiązek. Z słów matki on wydał broszurę przez samizdat (samodzielnie wydaną). Tę broszurkę, zdjęcia, historie choroby matki on troskliwe przechowuje.
Wierzący ludzie dobrze wiedzą o cudzie wskrzeszenia Kławdii, o jej życiu, przechodzeniu „komór celnych”, o błogosławionym nawiedzeniu jej przez Bożą Matkę. Jeszcze za życia Kławdii przekazywane były wydrukowane na maszynie karteczki, opowiadające o cudzie. O barnaulskim cudzie napisano mnóstwo broszur. Materiały o nim umieszczone są na dziesiątkach stron Internetu, wykorzystane w przeróżnych książkach.
Ojciec Andrzej dosłownie zapisał opowiadanie swojej matki – tak, jak on zapamiętał je jeszcze dzieckiem, kiedy Kławdia Nikiticzna mówiła o najważniejszym zdarzeniu swojego życia licznym odwiedzającym, pragnącym usłyszeć świadectwo o cudzie Bożym. To opowiadanie wydane jest w postaci broszury „Barnaulski cud. Opowiadanie o prawdziwych zdarzeniach, zaistniałych w mieście Barnauł z Kławdią Ustiużaniną w 1964 roku”.
Samobójcy podnoszą na siebie ręce, żeby „skończyć ze wszystkim”, a okazuje się, że tam dla nich wszystko dopiero się zaczyna.
Oto kilka współczesnych opowieści, ilustrujących pośmiertny stan samobójców.
Pewien mężczyzna, gorąco kochający swoją żonę, skończył z sobą, kiedy ona umarła. On miał nadzieję w ten sposób złączyć się z nią na zawsze. Jednakże okazało się całkiem inaczej. Kiedy lekarzowi udało się go reanimować, on opowiedział: „Trafiłem całkiem nie tam, gdzie znajdowała się ona… To było jakieś okropne miejsce… I natychmiast zrozumiałem, że popełniłem ogromny błąd”.
Niektórzy przywróceni do żywota samobójcy opisywali, że po śmierci trafiali do jakiejś ciemnicy (więzienia) i czuli, że zostaną tu na bardzo długi okres. Oni zdawali sobie sprawę, że to kara dla nich za naruszenie ustalonego zakonu, zgodnie z którym każdy człowiek powinien znieść określony udział zmartwień. Samowolnie zrzuciwszy z siebie położone na nich brzemię, oni muszą w tamtym świecie dźwigać jeszcze większe.
Pewien mężczyzna, który przeżył czasową śmierć, opowiadał: „Kiedy trafiłem tam, zrozumiałem, że dwie rzeczy są absolutnie zabronione: zabić siebie i zabić drugiego człowieka. Jeśli bym zdecydował się skończyć z sobą, to oznaczałoby to rzucić w twarzy Bogu dany przez Niego teraz dar. Pozbawić zaś życia drugiego człowieka – znaczyłoby naruszyć Boży plan wobec niego”.
Ogólne wrażenie lekarzy reanimatorów jest następujące: samobójstwo jest bardzo surowo karane. Dr Bruce Greyson, psychiatra z wydziału ratunkowego przy uniwersytecie w Connecticut, który dokładnie przestudiował tę kwestię, świadczy, że żaden z tych, którzy przeżyli tymczasową śmierć nigdy nie będzie chciał przyspieszyć końca swego życia. Chociaż tamten świat jest bez porównania lepszy od naszego, ale tutejsze życie ma bardzo ważne znaczenie przygotowawcze. Tylko Bóg decyduje, kiedy człowiek wystarczająco dojrzał dla wieczności.
Czterdziestosiedmioletnia Bewerly opowiadała, jak jest szczęśliwa, że została przy życiu. Będąc jeszcze dzieckiem, ona bardzo cierpiała od swoich okrutnych rodziców, którzy codziennie szydzili nad nią. Już będąc w dojrzałym wieku, ona nie mogła bez emocji opowiadać o swoim dzieciństwie. Pewnego razu w wieku siedmiu lat, doprowadzona przez swoich rodziców do rozpaczy, ona rzuciła się głową na dół i rozbiła sobie głowę o cement. Podczas klinicznej śmierci jej dusza widziała znajome dzieci, otaczające jej martwe ciało. Nagle dookoła Bewerly rozpromieniło się jaskrawe światło, z którego nieznany głos powiedział jej: „Zrobiłaś błąd. Twoje życie nie należy do ciebie i musisz wrócić”. Bewerly sprzeciwił się temu: „Ale nikt mnie nie kocha i nikt nie chce się mną opiekować”. – „To prawda – odpowiedział głos – i w przyszłości nikt nie będzie się o ciebie troszczył. Dlatego naucz się, sama dbać o siebie.” Po tych słowach Bewerly zobaczyła wokół siebie śnieg i suche drzewo. Ale skądś powiało ciepłem, śnieg stopniał i suche gałęzie drzewa okryły się liśćmi i dojrzałymi jabłkami. Podszedłszy do drzewa, ona zaczęła zrywać jabłka i z przyjemnością je jeść. Tu ona zrozumiała, że jak w przyrodzie, tak i w każdym życiu są swoje okresy zimy i lata, które stanowią jednolitą całość w planie Stwórcy. Kiedy Bewerly ożyła, zaczęła odnosić się do życia w nowy sposób. Kiedy dorosła wyszła za mąż za dobrego mężczyznę, miała dzieci i była szczęśliwa.
Biskup Aleksandr (Mileant)
To zdarzenie dzieje się każdego roku w przeddzień prawosławnej Paschy w jerozolimskiej świątyni Zmartwychwstania Chrystusa (Grobu Pańskiego), która przykrywa swoim ogromnym dachem i Golgotę i pieczarę, w której był położony zdjęty z krzyża Pan Bóg i ogród, gdzie Maria Magdalena jako pierwsza z ludzi spotkała Go zmartwychwstałego. Świątynia została wzniesiona przez cesarza Konstantyna i jego matkę carycę Jelenę w IV wieku, i świadectwa o cudzie pochodzą już z tego okresu.
Pierwszym świadkiem zejścia Świętego Światła w Grobie Pańskim, był, zgodnie ze świadectwem świętych ojców, apostoł Piotr. Przybiegłszy do Grobu po wiadomości o Zmartwychwstaniu Zbawiciela, oprócz płócien pogrzebowych, jak czytamy w Ewangelii, zobaczył wewnątrz Grobu Chrystusowego niezwykłe światło. „Widząc to, Piotr uwierzył, widział zaś nie tylko zmysłowymi oczami, ale także wysokim umysłem apostolskim: Grób wypełniony był światłem, więc chociaż i noc była, jednak na dwa sposoby widział: wewnętrznie, zmysłowo i duszą”. Tak informuje o tym arcypasterz Grigorij z Nyssy.
Najwcześniejsze pisemne świadectwa naocznych świadków pojawienia się Świętego Ognia na Grobie Pańskim pochodzą z IV wieku i są przechowywane przez Cerkiewnego historyka Euzebiusza Pamfila. A z naszych rodaków ihumen Daniił opowiada o tym w swoim „Chodzeniu”. Ihumen Daniił pielgrzymował po Świętej Ziemi na początku XII wieku. W ciągu dwóch tysięcy lata Święta Ziemia była nie raz i nie na jedno stulecie w rękach i Arabów-muzułmanów i Turków i łacinników i Żydów. I w każdym czasie Błogosławiony Ogień schodził, a prawosławne duchowieństwo miało możliwość go otrzymać. Tak było i w przeszłości, tak dzieje się i teraz, kiedy Święta Ziemia – terytorium Izraela. Jest to największy we wszechświecie cud.
Oto jak to dzieje się teraz. Około południa z dziedzińca Patriarchatu Jerozolimskiego wychodzi krestnyj chod na czele z patriarchą. Procesja wchodzi do świątyni Zmartwychwstania, kieruje się ku kaplicy wzniesionej nad Grobem Pańskim, i, trzykrotnie okrążywszy ją zatrzymuje się przed wrotami. Wszystkie ognie w świątyni są wygaszone. Dziesiątki tysięcy ludzi: Arabów, Greków, Rosjan, Rumunów, Żydów, Niemców, Anglików – pielgrzymów z całego świata – w pełnej napięcia ciszy obserwuje patriarchę.
Patriarcha zdejmuje szaty, policjanci dokładnie obszukują go i sam Grób Pański szukając choćby czegokolwiek, co może wywołać ogień (w czasie tureckiego panowania nad Jerozolimą robili to tureccy żandarmi), i tylko w długim opadającym chitonie zwierzchnik Cerkwi wchodzi do środka. Na kolanach przed Grobem on błaga Boga o zesłanie świętego ognia. Długo trwa czasem jego modlitwa… I nagle na zimnej płycie Grobu pojawia się jakby płomienna rosa w postaci kulek niebieskawego koloru. Jego świątobliwość dotyka do nich watką i ona zapala się. Tym chłodnym ogniem Patriarcha rozpala łampadę i świece, które potem wynosi do świątyni i przekazuje Armeńskiemu patriarsze, a potem i ludziom. W tejże chwili dziesiątki i setki niebieskawych ogni zapala się w powietrzu pod kopułą cerkwi.
Trudno wyobrazić siebie, jakie triumfowanie ogarnia wielotysięczny tłum. Ludzie krzyczą, śpiewają, ogień przekazywany od jednego pęczka świec do drugiego i po minucie – cała świątynia w ogniu.
Początkowo Błogosławiony ogień ma szczególne właściwości – on nie opala, chociaż u każdego w ręce pali się pęczek z 33 świec (według liczby lat Zbawiciela). Zdumiewająco obserwować, jak ludzie obmywają się tym płomieniem, przeprowadzają nim po brodzie i włosach. Upływa jeszcze jakiś czas i ogień nabiera naturalnych właściwości. Liczni policjanci zmuszają ludzi gasić świece, ale triumfowanie trwa.
Święty ogień schodzi do świątyni Grobu Pańskiego tylko w Wielką Sobotę – przed prawosławną Wielkanocą, chociaż świętowana jest Wielkanoc każdego roku w różne dni według starego, juliańskiego kalendarza. I jeszcze jedna cecha – Święty Ogień zstępuje tylko według modlitw prawosławnego patriarchy.
Pewnego razu w XVI wieku inna wspólnota żyjąca w Jerozolimie – Ormianie, także chrześcijanie, ale odeszli oni od świętego prawosławia w IV wieku – przekupiła władze tureckie, żeby ci właśnie ich, a nie prawosławnego patriarchę w Wielką Sobotę wpuścili do pieczary – Grobu Pańskiego.
Długo i bezskutecznie modlili się armeńscy arcykapłani, a prawosławny Jerozolimski patriarcha razem z swoją trzodą płakał na ulicy przy zamkniętych drzwiach świątyni. I oto niespodziewanie jakby błyskawica uderzyła w marmurową kolumnę, ona pękła i z niej wyszedł stołp ognia, który rozpalił świece u prawosławnych.
Od tamtej pory nikt z przedstawicieli licznych chrześcijańskich konfesji nie decyduje się kwestionować u prawosławnych prawa modlić się tego dnia w Grobie Pańskim.
W maju 1992 roku, po raz pierwszy po 79-letniej przerwie, Święty Ogień został ponownie dostarczony na rosyjską ziemię. Grupa pielgrzymów – duchowieństwa i świeckich – z błogosławieństwem Jego Świątobliwości Patriarchy przeniosła Święty Ogień z Grobu Pańskiego w Jerozolimie przez Konstantynopol i wszystkie kraje słowiańskie do Moskwy. Od tego czasu ten niegasnący ogień płonie na placu Słowiańskim u podstawy pomnika świętych nauczycieli słowian równych apostołom Cyryla i Metodego.
„Żwawo znalazłem się na placu przy cerkwi, gdzie mnie obstąpiło wielu z naszych pielgrzymów. Wszyscy oni, we łzach pełnego wzruszenia, radości i szczęścia, pokazywali mi, że Błogosławiony Ogień nie pali. Wielu z nich i przy mnie otaczało szyję, ręce i obnażoną pierś tym ogniem i on rzeczywiście nie palił, on zaczyna palić tylko wtedy, gdy pęczek rozpali się jaskrawym płomieniem. Za przykładem i wskazówkami moich znajomych pielgrzymów, wszystko to osobiście wypróbowałem. Otaczając tym Błogosławionym Ogniem i szyję i ręce, nie czułem żadnego bólu. O, obym przez wieki nie zapomniał, jakim świętym zachwytem płonęła moja dusza, jaką błogością ona była przepełniana w święte minuty tego cudownego przejawu Boskiej łaski”.
Konstantin Rostowcew, członek Imperatorskiego Prawosławnego Towarzystwa Palestyńskiego(1896)
* * *
„…Napięcie oczekiwania osiąga najwyższy punkt. Jak kiedyś w paschalną noc uczniowie Chrystusa i niewiasty-wonności niosące, wszyscy ludzie zamierają w świętej bojaźni. I oto ogień schodzi! Jeszcze zanim pojawi się z Kuwuklii zmęczony i jakby wyzwolony patriarcha, szybcy nosiciele świec, którzy przyjęli Święty Ogień przez okienka w bocznej nawie Anioła, już błyskawicznie roznoszą go po wszystkich nawach kompleksu świątynnego. Myśmy stali mniej więcej w centrum Katolikona (katedralna cerkiew nad Kuwuklią. – Przyp. red.) i z napięciem wpatrywaliśmy się w stronę Kuwuklii – tymczasem ogień już zapłonął u nas za plecami, w ołtarzu Katolikona. Chwilę pierwszego błysku ognia poprzedzała niespodziewana, za każdym razem nieprzewidywalna ulewa niebieskawych błyskawic, przeszywających z góry do dołu świętą Kuwuklię, bijących to z dołu do góry, to z góry na dół. Zadziwiające, ale udało się to utrwalić i naszemu operatorowi, umieszczonemu, według błogosławieństwa Patriarchatu Jerozolimskiego, naprzeciwko drzwi kaplicy, na specjalnej płycie nad modlącymi się… Potem, przeglądając sfotografowaną kasetę, operator płakał i całował swoją kamerę”.
Nikołaj Lisowoj, doktor filozofii
* * *
„Ten ogień posiada szczególne cudowne właściwości: w pierwsze minuty on nie pali, jego można przykładać do twarzy, jakby obmywać się im. Ja sam przykładałem ogień do twarzy. Mówić tu o autosugestii nie ma sensu: Nie mogę przecież przekonać swoich włosów, żeby one nie zapalały się od ognia”.
Archimandryta Rafaił (Karielin)
* * *
„Widziałem dwa razy. Wtedy jeszcze żył arcybiskup Antonij (Zawgorodnij). Kiedy w Wielką Sobotę patriarcha wyszedł z Błogosławionym Ogniem, nie zaczęliśmy od niego rozpalać, a szybko, razem z władyką Antonim, zanurkowaliśmy do Kuwuklii Grobu Pańskiego. Jeden Grek zabiegł, władyka i ja. I zobaczyliśmy w Grobie Pańskim sinego, niebieskiego koloru ogień, braliśmy go rękami i obmywaliśmy się im. Przez kilka ułamków sekundy on nie palił, ale potem już zyskiwał moc, i my zapalaliśmy świece... Wszystkie łampady płoną. I cały kamień jest pokryty ogniem... To trzeba zobaczyć! ”
Z rozmowy z biskupem Błahowieszczenskim Gawriiłem
Jedna z najsłynniejszych ostatnio ikon wydzielających mirrę (miro), Montrealska Iwierska ikona Matki Bożej, została napisana na Atosie w 1981 r. przez greckiego mnicha jako kopia oryginalnej ikony Matki Bożej „Wratarnica”, głównej świętości Iwierskiego monasteru.
W 1982 r. Joseph Munoz Cortes, Hiszpan według pochodzenia, który dawno przyjął Prawosławie, wykładowca historii sztuk na uniwersytecie w Montrealu, udał się na Świętą Górę Atos. Ten wyjazd określił całe jego późniejsze życie. Na Atosie zobaczył on Iwierską ikonę Bogarodzicy – kopię słynnej Iwierskiej „Wratarnicy”. Joseph porosił mnichów, żeby sprzedali mu tę kopię, poczuwszy, że ikona powinna być z nim, na Zachodzie. Ale mnisi nie pobłogosławili. Jednakże następnego dnia, kiedy Joseph zbierał się już odchodzić, dogonił go ihumen i pobłogosławił ikoną Bożej Matki, powiedziawszy, że Caryca Niebiańska Sama jemu tę ikonę błogosławi.
Oto co mówił sam Joseph Munoz: „24 listopada, o godzinie trzeciej w nocy, obudziłem się od silnego aromatu. Początkowo pomyślałem, że on wychodzi od relikwii albo rozlanego flakonu perfum, ale, podszedłszy do ikony, zdumiałem się: cała ona była pokryta aromatycznym mirem! Zdrętwiałem na miejscu od takiego cudu!”
Wkrótce mirotoczywaja (wydzielająca miro) ikona została odniesiona do cerkwi. Od tamtej pory ikona Bożej Matki stale wydzielała miro przez 15 lat, za wyjątkiem Wielkich Tygodni.
Nadzwyczajne, że miro wypływało głównie z rąk Matki Bożej i Chrystusa, a także z gwiazdy, znajdującej się na prawym ramieniu Przeczystej. Jednocześnie tylna strona ikony zawsze była sucha. Obecność mirotoczywej ikony z jej aromatycznym mirem rozpowszechniała szczególną łaskę. Tak, sparaliżowany młody człowiek z Waszyngtonu według łaski Matki Bożej został uzdrowiony. W Montrealu ikona była przywieziona do ciężko chorego człowieka, który nie mógł się poruszać. Zostały odsłużone moleben i akafist. Wkrótce ten wyzdrowiał. Cudowna ikona pomogła kobiecie cierpiącej na ciężkie zapalenie płuc. Czternastoletnia dziewczynka cierpiała na ciężką białaczkę. Pokładając wielkie nadzieje na pomoc od cudotwórczej ikony, ona poprosiła żeby przywieźć ją do siebie. Po modlitwie i namaszczeniu mirem stan zdrowia dziecka zaczął szybko poprawiać się i, ku zdziwieniu jej lekarzy, po pewnym czasie guzy zniknęły.
Cudotwórczy obraz był w Ameryce, Australii, Nowej Zelandii, Europie. Przede wszystkim wierzących porażał silny aromat oleju świętego, wypływającego z rąk Matki Bożej i Chrystusa, a czasami z gwiazdy, przedstawionej na prawym ramieniu Przeczystej. To odróżniało go od innych cudotwórczych ikon, gdzie łzy wypływają z oczu, jak gdyby Bogarodzica płacze, podczas gdy tutaj wydaje się, że Ona udziela Swego błogosławieństwa.
Miro zwykle pojawiało się podczas modlitwy albo wkrótce po niej w ilości, zależącej od zdarzenia albo modlitewnej gorliwości obecnych. Niekiedy ono było tak obfite, że pojawiało się przez ochronne szkło i zalewało podstawę ikony, ścianę, stół. Tak bywało w dni wielkich świąt, w szczególności na Uspienije Bożej Matki (Zaśnięcie, Wniebowzięcie).
Bywały także wypadki, kiedy po zaprzestaniu mirotoczenija ono ponawiało się ponownie w niespodziewany sposób. Tak, przy wizycie w Bostońskim monasterze miro wypływało potokami, ale potem zupełnie wyschło, kiedy ikona została przeniesiona do pobliskiej parafii. Po powrocie do monasteru potok odnowił się tak mocno, że przelał się przez brzeg. W innym przypadku po rozdaniu mira 650 pielgrzymom ikona stała się suchą, ale, przybywszy następnego dnia do parafii, gdzie oczekiwała ją masa wiernych, ona w cudowny sposób przywróciła wydzielanie mira. Tylko jeden raz miro skryło się i nie wypływało przez stosunkowo długi czas – w Wielki Tydzień 1983 roku, od Wielkiego Wtorku do Wielkiej Soboty.
Miro spływało na dół ikony, gdzie umieszczano kawałeczki waty. Zwilżone, rozdawano modlącym się. Zostało zauważone, że chociaż miro wysycha dość szybko, aromat utrzymuje się jeszcze długi czas, niekiedy miesiące, i wzmaga się podczas szczególnie gorących modlitw. Często wypełnia on miejsce, gdzie przebywała ikona (pokój, samochód).
Tajemnica tych znaków trwoży wielu sceptyków. Rzeczywiście, można było wyobrazić sobie, że jakiś aromatyczny płyn rozmyślne wprowadzany jest z odwróconej strony ikony. W Miami jeden naukowiec miał okazję zbadać ikonę ze wszystkich stron i ustaliwszy, że jest całkowicie sucha od tyłu, doszedł do wniosku, że był to wielki cud XX wieku. Specjalne badanie części górnego brzegu ikony pokazało, że obraz został namalowany na zwykłej drewnianej desce, która nie zawiera wewnętrznych wnęk i obcych wtrąceń. Ale takie badania mają ograniczenia. Kiedy więc sceptycy chcieli przetestować miro w celu analizy, odmówiono im tego, ponieważ taki czyn jest brakiem szacunku dla Bożej Matki. „Ikona jest przed wami i nikt nie zachęca was do uznania cudu, waszą sprawą jest wierzyć lub odmawiać wiary” – mówił Joseph Munoz. Pewien młody człowiek odpowiedział mu kiedyś: „Widzę, co dzieje się przede mną, ale mój umysł nie jest w stanie w to uwierzyć, chociaż moje serce w to wierzy”.
Wszędzie, dokądkolwiek by przybyła ta ikona, ona rozpowszechniała miłość, ukojenie i zgodę, jak, na przykład, w pewnej wspólnocie, gdzie kłócący się parafianie znów odzyskali drogę do modlitwy i cerkiewnej jedności. Jej obecność zwielokrotnia ducha modlitwy do takiego stopnia, że liturgie, dokonywane przy niej, mogą być porównywalne z paschalnymi, tak płomiennymi w Prawosławnej Cerkwi.
Znanych jest wiele przypadków powrotu ludzi do chodzenia do cerkwi, spowiedzi, przyjmowania Świętych Darów. Tak, pewna biedna kobieta, dowiedziawszy się o śmierci syna, przygotowywała się do odebrania sobie życia, ale, poruszona do głębin duszy na widok cudotwórczej ikony, pokajała się w swoich strasznych zamiarach i natychmiast się wyspowiadała. Błogosławione oddziaływanie Przeczystej rozbudzało i przemieniało wiernych, nierzadko, zastygłych w obojętnej wierze.
Sława ikony szeroko rozprzestrzeniła się poza granice Prawosławnej Cerkwi: wielu katolików i protestantów przychodziło oddać jej cześć…
W nocy przed 31 października 1997 roku strażnik ikony Joseph Munoz Cortes został zabity w tajemniczych okolicznościach, a cudotwórcza Iwierska zniknęła bez śladu...
Długie lata radzieckim ludziom wciskano, że Światowy potop i historia Noego – to jedynie mit, nie mający nic wspólnego z nauką. Ale oto niedawno zostały odkryte tajne materiały wywiadu radzieckiego, świadczące o tym, że w latach 40-ych jeden z pilotów przelatując nad Górą Ararat zauważył na szczycie resztki kolosalnego statku, zamarzniętego w wysokogórskim jeziorze...
Co więc wiemy o arce Noego? Od dzieci Adama i Ewy rodzaj ludzki szybko rozmnażał się. Od Seta zrodzili się pobożni i dobrzy ludzie – synowie Boży, a od Kaina – niegodziwi i źli – synowie człowieczy. Mieszając się między sobą, potomkowie Kaina i Seta stali się przewrotni i niegodziwi (bezbożni). Z całego rodzaju ludzkiego sprawiedliwym (prawym) został tylko Noe ze swoją rodziną. Wtedy Bóg zdecydował oczyścić (obmyć) ziemię z bezbożnego rodzaju ludzkiego, a sprawiedliwego Noego zachować z jego rodziną dla odrodzenia ludzkości.
Bóg zjawił się Noemu i uprzedził, że naprowadzi na ziemię potop wodny, żeby zniszczyć bezbożnych ludzi. Noemu On kazał zbudować arkę – wielki statek, w którym zmieściłaby się jego rodzina i zwierzęta. Dane były Noemu i dokładne rozmiary statku: 300 łokci długości, 50 łokci szerokości i 30 łokci wysokości (150x25x15 metrów). W tym czasie była to potężna budowla.
W epoce racjonalizmu zaczęto wyrażać wątpliwości w realność zdarzeń, opisanych w Biblii: że niby, historia Noego jest niczym więcej niż mitem.
Jakby nie było to dziwne, ale pierwsze potwierdzenie historii Noego, naukowcy znaleźli właśnie w mitologii. Okazało się, że różne narody, niezwiązane ze sobą, żyjące na różnych kontynentach, mają bardzo bliskie w treści legendy o potopie i zbawieniu wybranych ludzi.
Drugie potwierdzenie historyczności Ogólnoświatowego potopu przyniosła współczesna geologia, odkrywając w skamielinach skał lądowych dowody światowej katastrofy.
Ale najwyrazistsze potwierdzenie Światowego potopu i historii Noego mogłoby dać odnalezienie arki Noego.
W Biblii jest powiedziane, że arka zatrzymała się na górach Ararat. Wielki Ararat – to góra o wysokości 5165 metrów, której szczyt prawie na kilometr pokryty jest lodem. Na początku lat 1950-tych alpiniści przedsięwzięli dwie próby odszukania arki Noego, ale zakończyły się one niepowodzeniem z powodu burz śnieżnych. Poszukiwania utrudniało również położenie Araratu na styku granic trzech państw (Turcji, Armenii i Iranu), które zawarły porozumienie zabraniające wspinania się na Ararat.
Odkryć arkę udało się francuskiemu alpiniście Fernandowi Nawarre. Informacja o tym odkryciu stała się sensacją 1955 roku. Nawarra znalazła Arkę wmarzniętą w lodzie górskiego jeziora na wysokości pięciu kilometrów i udało się mu wyciąć kawałek poszycia statku. Analiza radioaktywna przeprowadzona w kilku krajach potwierdziła wiek budowli – około pięciu tysięcy lat. Wyprawa Nawarry przeprowadzona była bez oficjalnej zgody. Był on ostrzelany przez straż graniczną i aresztowany, ale później został szczęśliwie uwolniony z kliszami fotograficznymi i kawałkiem szpanty (części wiązania arki).
Nawarra był nie pierwszym poszukiwaczem arki. W III wieku p.n.e. Babilońscy i greccy historycy pisali, że w kurdyjskich górach Armenii leży starożytna arka, i ludzie odrywają z niej smołę, aby wykorzystać ją jako antidotum (odtrutkę) lub amulety. Józef Flawiusz w swojej pracy „Żydowskie antyki” (I wiek naszej ery) informował, że wielu przynosiło z Araratu cząstki arki. O tym samym świadczył Teofan z Antiochii w 180 r.
W XIX wieku pojawiło się kilka raportów o tych, którzy widzieli pozostałości arki, a Turcy opowiadali, że nawet byli wewnątrz statku, który, jak się okazało, miał komory, z których większość wypełniane były lodem. W 1916 roku rosyjski awiator Roskowickij obserwował arkę, przelatując koło szczytu góry.
Ale dopiero Nawarze udało się swoimi zdjęciami i badaniami naukowymi poglądowo potwierdzić istnienie arki. Po nim kilka kolejnych wypraw wspięło się na Ararat, przynosząc nowe dowody i kawałki poszycia. Wspinaczki trwały do połowy lat siedemdziesiątych, kiedy rząd turecki zakazał wchodzenia na górę.
Amerykański astronauta James Irwin, uczestnik lotu na Księżyc, który dołączył do nowego poszukiwania arki w 1982 roku, powiedział: „Jeśli przebywanie na Księżycu zmusiło mnie poważnie ocenić piękno Ziemi, tego Bożego daru, dającego możliwość podtrzymywania życia, to wejście na górę Ararat pomogło mi lepiej uświadomić opiekę Najwyższego nad Swoim narodem w tym świecie i Jego osądzenie za grzechy nie tylko ludzi czasów Noego, ale dokładnie tak samo dzisiejszego pokolenia”.
Był ósmy wiek po narodzinach Chrystusa. W cerkwi San Legoncii w starożytnym włoskim mieście Lanciano odbył się sakrament Eucharystii. Ale jeden z kapłanów, który tego dnia służył liturgię, nagle zaczął wątpić: czy prawdziwe są Ciało i Krew Pana, ukryte pod postacią chleba i wina? Kroniki nie przekazały nam nazwy tego hieromnicha, ale wątpliwości, które zrodziły się w jego duszy, stały się przyczyną cudu eucharystycznego, czczonego do dziś.
Kapłan wypędzał od siebie wątpliwości, ale one dokuczliwie wracali znów i znów. „Dlaczego powinienem wierzyć, że chleb przestaje być chlebem, a wino staje się Krwią? Kto to udowodni? Tym bardziej, że zewnętrznie one w żaden sposób nie zmieniają się i nie zmieniały się nigdy. Prawdopodobnie, to zaledwie symbole, po prostu wspomnienie o Tajnej Wieczerzy…”
„W tę noc, kiedy On był wydany, On wziął chleb … pobłogosławił, przełamał i podał uczniom Swoim, mówiąc: Bierzcie, jedzcie: to jest Ciało Moje za was łamane (wydane) na odpuszczenie grzechów. Także i czaszę, mówiąc: Pijcie z niej wszyscy: oto jest Krew Moja Nowego Przymierza, za was i za wielu przelewana na odpuszczenie grzechów”.
Ze strachem wypowiadał kapłan święte słowa kanonu Eucharystycznego, ale wątpliwości dręczyły go nadal. Tak, On, ofiarny Baranek, mógł Swoją Boską władzą przemienić wino w Krew, a chleb – w Ciało. Wszystko, On mógł, Który przyszedł z woli Ojca Niebieskiego. Ale odszedł On dawno temu, opuszczając ten grzeszny świat i dając mu na pocieszenie Swoje święte słowa i Swoje błogosławieństwo... I, być może, Swoje Ciało i Krew? Ale czy to możliwe? Czy prawdziwy Sakrament Priczaszczenija nie odszedł wraz z Nim do świata niebiańskiego? Czy nie stała się święta Eucharystia tylko obrzędem – i niczym więcej? Na próżno próbował kapłan przywrócić w duszę pokój i wiarę.
Tymczasem przeistoczenie nastąpiło. Ze słowami modlitwy on przełamał eucharystyczny chleb, i tu krzyk zdumienia ogłosił (wypełnił) niedużą cerkiew. Pod palcami hieromnicha przełamany chleb nagle przemienił się w coś innego – on nie od razu zrozumiał, w co dokładnie. A i w Świętej Czaszy było już nie wino – tam był gęsty płyn, zadziwiająco podobny do… krwi. Oszołomiony kapłan patrzył na rzecz, którą miał w rękach: To był cienki ścinek Ciała, przypominający tkankę mięśniową ludzkiego ciała. Mnisi otoczyli kapłana, porażeni cudem, nie mogąc powstrzymać zdumienia. A on wyznał im swoje wątpliwości rozwiane w taki cudowny sposób. Skończywszy świętą Liturgię, on w milczeniu upadł na kolana i pogrążył się w długą modlitwę. O co się wtedy modlił? Dziękował za znak dany z góry? Prosił o przebaczenie za brak wiary? Nigdy się nie dowiemy. Ale jedno wiemy na pewno: od tej pory w mieście Lanciano dwanaście wieków przechowywane są cudowne Krew i Ciało, zmaterializowane podczas Eucharystii w cerkwi San Legoncii (obecnie San Francesco). Wieść o cudzie szybko obiegła wtedy okoliczne grody i okolice i do Lanciano pociągnęły sznury pielgrzymów.
Minęły wieki, i cudowne Dary stały się przedmiotem zainteresowania naukowców. Od 1574 roku nad Świętymi Darami prowadzono przeróżne eksperymenty i obserwacje, a od początku lat 1970-tych rozpoczęto prowadzić je na poziomie eksperymentalnym. Ale dane, otrzymane przez jednych naukowców, nie zaspokajały drugich.
Profesor medycyny na Uniwersytecie w Sienie Odoardo Linoli, główny specjalista w dziedzinie anatomii, histologii patologicznej, chemii i mikroskopii klinicznej, przeprowadził ze swoimi kolegami badania w listopadzie 1970 r. i marcu 1971 r. i doszedł do następujących wniosków: Święte Dary, przechowywane w Lanciano od VIII wieku, reprezentują sobą prawdziwe ludzkie ciało i krew. Ciało jest fragmentem tkanki mięśniowej serca, przekrój zawiera miokard (mięsień sercowy), endokard (wsierdzie) i nerw błędny. Być może fragment Ciała zawiera także lewą komorę (wyciągnąć taki wniosek pozwala nam znaczna grubość mięśnia sercowego zawarta w tkankach Ciała). Zarówno Ciało, jak i Krew należą do jednej grupy krwi: AB. Do niej też odnosi się i Krew, znaleziona na Całunie Turyńskim. Krew zawiera proteiny i minerały w normalnych dla ludzkiej krwi stosunkach procentowych. Naukowcy szczególnie podkreślili: najbardziej zadziwiające jest to, że Ciało i Krew dwanaście wieków dobrze przechowują się pod oddziaływaniem czynników fizycznych, atmosferycznych i biologicznych bez sztucznej ochrony i zastosowania specjalnych konserwantów. Ponadto Krew, doprowadzona do stanu ciekłego, nadaje się do transfuzji, posiadając wszystkie właściwości świeżej krwi. Ruggero Bertelli, profesor anatomii człowieka na Uniwersytecie w Sienie, przeprowadził badania równolegle z badaniami Odoardo Linoli i uzyskał te same wyniki. W trakcie powtórnych eksperymentów przeprowadzonych w 1981 r. Z wykorzystaniem bardziej zaawansowanego sprzętu i z uwzględnieniem nowych osiągnięć nauki w dziedzinie anatomii i patologii, wyniki te ponownie zostały potwierdzone...
Według świadectw współczesnych cudowi, zmaterializowana Krew później zwinęła się w pięć kulek różnego rozmiaru, które następnie stwardniały. Ciekawe, że każda z tych kulek, wzięta oddzielnie waży tyle samo, ile wszystkie pięć razem. Umieszczona w antycznej czaszy z jednolitego kawałka kryształu górskiego, cudowna Krew już dwanaście wieków wystawiona jest do oglądania odwiedzającym Lanciano pielgrzymom i podróżnikom.
Ta słynna, znana całej Rosyjskiej Cerkwi historia zdarzyła się w prostej radzieckiej rodzinie w mieście Kujbyszewie (obecnie Samara) w noc przed nowym 1956 rokiem. Zoja Karnauchowa zamierzała powitać Nowy Rok. Ona zaprosiła swoje przyjaciółki i młodych ludzi na wieczorek z tańcami. Trwał Bożonarodzeniowy post i wierząca matka prosiła Zoję, żeby nie urządzała tańców, ale córka dopięła swego. Wieczorem matka poszła do cerkwi pomodlić się.
Goście zebrali się, a Zoi kawaler o imieniu Mikołaj spóźniał się. Nie czekali na niego, zaczęli tańczyć. Dziewczęta i młodzi chłopcy połączyli się w pary, a Zoja została sama. Ze złości wzięła ona obraz swiatitiela Nikołaja Cudotwórcy i powiedziała: „Wezmę tego Mikołaja i pójdę z nim tańczyć”, – nie słuchając swoich przyjaciółek, które radziły jej nie bluźnić. „Jeśli Bóg jest, On mnie ukaże!” – rzuciła ona arogancko.
Zaczęły się tańce, ale nagle w pokoju podniósł się niewyobrażalny szum, wicher, rozbłysło oślepiające światło.
Wesołość urwała się. Wszyscy w obawie wybiegli z pokoju. Jedna Zoja została stać z ikoną swiatitiela, przycisnąwszy ją do piersi, – skamieniała, zimna, jak marmur. Żaden wysiłek przybyłych lekarzy nie był w stanie przywrócić jej do normalności. Igły przy zastrzyku łamały się i gięły, jakby napotkały kamienną przeszkodę. Chcieli zabrać dziewczynę do szpitala na obserwację, ale nie mogli ruszyć jej z miejsca: jej nogi były przykute do podłogi. Ale serce biło – Zoja żyła. Odtąd jednak nie mogła ani pić, ani jeść.
Kiedy wróciła matka i zobaczyła, co się stało, straciła przytomność i została zabrana do szpitala, skąd wróciła po kilku dniach: wiara w miłosierdzie Boże, żarliwe modlitwy o litość nad córką przywróciły jej siłę. Ona doszła do siebie i ze łzami modliła się o wybaczenie i pomoc.
Przez pierwsze dni dom był otoczony przez mnóstwo ludzi: przychodzili i przyjeżdżali z daleka wierzący, lekarze, osoby duchowne, po prostu ciekawscy. Ale wkrótce, na polecenie władz, pomieszczenia zostały zamknięte dla zwiedzających. Dyżurowało w nim na zmianę po osiem godzin dwóch milicjantów. Niektórzy z dyżurnych, jeszcze całkiem młodzi, posiwieli z przerażenia, kiedy o północy Zoja strasznie krzyczała. Nocami przy niej modliła się matka.
„Mamo! Módl się! – Krzyczała Zoja. – Módl się! W grzechach giniemy! Módl się!” O wszystkim co się zdarzyło zawiadomiono patriarchę i proszono go pomodlić się o zmiłowanie dla Zoi. Patriarcha odpowiedziała: „Kto ukarał, Ten się i zmiłuje”.
Z odwiedzających do Zoi dopuszczone były następujące osoby:
- znany profesor medycyny który przyjechał z Moskwy. On potwierdził, że tętno serca u Zoji nie ustawało, pomimo całej pozornej skamieniałości;
- kapłani zaproszeni na prośbę matki, żeby zabrać z rąk Zoi ikonę swiatitiela Nikołaja. Ale im nie udało się tego zrobić;
- protojerej Dimitrij Tiapoczkin (od 1970 roku archimandryta Sierafim), przyjechał w święto Bożego Narodzenia. On odsłużył molebien i poświęcił cały pokój. Potrafił wziąć ikonę z rąk Zoi i oddawszy obrazowi swiatitiela należną cześć, zwrócił go na poprzednie miejsce. A potem powiedział: „Teraz trzeba czekać znaku w Wielki dzień (to znaczy na Paschę)! Jeśli zaś on nie nastąpi, niedaleki jest koniec świata”;
- metropolita Kruticki i Kołomienski Nikołaj (Jaruszewicz). Władyka również odsłużył molebien i powiedział, że nowego znaku trzeba oczekiwać w wielkim dniu (to znaczy na Paschę), powtórzywszy słowa ojca Dimitrija;
- zacny starec, przyszedł przed świętem Zwiastowania (tego roku było ono w sobotę trzeciego tygodnia Wielkiego Postu). Prosił dopuścić go do Zoi, ale dyżurni milicjanci odmówili mu. Starec przychodził też następnego dnia, ale znów, od innych dyżurnych, otrzymał odmowę.
Za trzecim razem, w sam dzień Zwiastowania, dyżurni przepuścili go. Ochrona słyszała, jak on łaskawie powiedział do Zoi: „No co, zmęczyłaś się stać?”
Minął jakiś czas, i kiedy dyżurujący milicjanci chcieli wypuścić starca, jego tam nie było. Wszyscy byli przekonani, że to był – sam swiatitiel Nikołaj.
Tak Zoja przestała 4 miesiące (128 dni), do samej Wielkanocy, która w tym roku była 23 kwietnia (6 maja według nowego stylu).
W noc przed Świetlanym Zmartwychwstaniem Chrystusa Zoja zaczęła wyjątkowo głośno wzywać: „Módlcie się!”
Pełniący nocną straż bardzo się wystraszyli i zaczęli ją pytać: „Co tak krzyczysz okropnie?”. I nastąpiła odpowiedź: „Strasznie, ziemia się pali! Módlcie się! Cały świat w grzechach ginie, módlcie się!”.
Od tego czasu ona nagle ożyła, w mięśniach pojawiła się miękkość, żywotność. Położono ją do łóżka, ale ona nadal wzywała i prosiła wszystkich modlić się za świat, ginący w grzechach, za ziemię, płonącą w bezprawiach.
- Jak żyłaś? – pytano ją. – Kto ciebie karmił?
- Gołębie, gołębie mnie karmiły – była odpowiedź, w której jasno obwieszcza się ułaskawienie i przebaczanie od twórczej prawicy Bożej. Pan Bóg przebaczył jej grzechy, poprzez orędownictwo świętego Bożego, miłosiernego Mikołaja cudotwórcy i z powodu jej wielkich cierpień i stania w ciągu 128 dni.
Wszystko co się wydarzyło na tyle poraziło żyjących w mieście Kujbyszewie i jego okolicach, że mnóstwo ludzi, widząc cuda, słysząc krzyki i prośby modlić się za ludzi, ginących w grzechach, nawróciło się do wiary. Ze skruchą spieszyli do cerkwi pokajać się. Nieochrzczeni ochrzcili się. Nie noszący krzyża zaczęli go nosić. Nawrócenie było tak wielkie, że w cerkwiach nie wystarczało krzyży dla proszących.
Ze strachem i łzami modlił się naród o przebaczanie grzechów, powtarzając słowa Zoji: „Strasznie. Ziemia pali się, w grzechach giniemy. Módlcie się. Ludzie w bezprawiach giną”.
Na trzeci dzień Wielkanocy Zoja odeszła do Pana, przeszedłszy ciężką drogę – 128 dni stania przed obliczem Bożym dla odkupienia swojego grzechu. Duch Święty zachowywał życie duszy, wskrzesiwszy ją od śmiertelnych grzechów, żeby w przyszły wieczny dzień Zmartwychwstania wszystkich żywych i martwych mogła zmartwychwstać w ciele dla wiecznego życia. Bo i samo imię Zoja oznacza życie. Amiń.
Radziecka prasa nie mogła przemilczeć o tym wydarzeniu: odpowiadając na listy do redakcji, niejaki rzekomy naukowiec potwierdził, że, rzeczywiście, zdarzenie z Zoją nie jest wymysłem, ale przy tym oświadczył, że niby, to rodzaj tężca, jeszcze nie znany nauce.
Ale to kłamstwo zbyt oczywiste, bo, po pierwsze, przy tężcu nie bywa takiej skamieniałej twardości skóry i dlatego lekarze zawsze mogą zrobić choremu zastrzyk; po drugie, przy tężcu chorego można przenosić z miejsca na miejsce i on leży, a przecież Zoja stała i stała tyle, ile nie może mieć sił przestać nawet zdrowy człowiek i przy tym jej nie mogli ruszyć z miejsca; i, po trzecie, tężec sam po sobie nie nawraca człowieka do Boga i nie daje objawień z góry, a przy Zoji nie tylko tysiące ludzi nawróciło się do wiary w Boga, ale i wiarę swoją potwierdzili czynami: to jest, ochrzcili się i stali się bardziej moralni: nie tylko uznali, że jest Bóg, ale i zostali chrześcijanami. Jasne, że nie tężec był tego przyczyną, a działanie Samego Boga: On cudami utwierdza wiarę, aby uwolnić ludzi od grzechów i od kary za grzechy.
W Kujbyszewie została wzmocniona antyreligijna propaganda: w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 1956 roku zostało wygłoszonych ponad dwa tysiące ateistycznych wykładów – 2,5 razy więcej, niż przez wszystkie poprzednie lata. Upomnienie za dopuszczenie „kompromitującego cudu” otrzymali najwyżsi partyjni funkcjonariusze miasta.
Oto już kilka stuleci każdego roku w Neapolu dzieje się niezwykły fenomen – „cud krwi świętego Iannuarija”. Zastygła krew „odżywa”, przechodząc w płynny stan. Ten cud powtarza się 19 września, w rocznicę męczeństwa świętego, a także w pierwszą niedzielę maja, czasami 16 grudnia i przy okazji nadzwyczajnych zdarzeń.
Cud krwi świętego Iannuarija rzuca wezwanie współczesnej nauce i podstawowym zasadom fizyki. Naukowcy zetknęli się z wielką zagadką, której objaśnić oni nie są w stanie. Zastygła krew człowieka, który żył w IV wieku, nagle przechodzi w stan płynności. Na oczach wszystkich zmienia kolor, masę, objętość. To godne podziwu zjawisko dzieje się w różnym czasie, niezależnie od temperatury (ona waha się w soborze od 5-6 do 30-32 stopni), czasami ją znajdują płynną, kiedy otwierają relikwiarz, w którym ona jest przechowywana. Ale bywały wypadki, kiedy krew pozostawała w zastygłym stanie nawet w dni wzmożonych modlitw – tak było, na przykład, w 1976 roku, w przeciągu całych ośmiu dni wystawiania relikwii.
Naukowców zadziwia fenomen zmiany objętości krwi, która, rozpuszczając się, to wypełnia sobą całe naczynie, to zmniejsza się do całkiem niedużych rozmiarów. Zmienia się kolor: od jasnoczerwonego do ochrowego. Zmienia się nawet masa krwi. Całkowicie przeczy prawom fizyki również czas przejścia krwi ze zwykłego stanu w ciekły. Czasami to dzieje się natychmiast, a czasami trwa kilka minut albo cały dzień. Analogicznie dzieje się i z krzepnięciem.
Fizycy i hematolodzy zgadzają się, że zachowanie krwi przez siedemnaście stuleci w stanie niezmienionym morfologicznie oraz jej nieoczekiwane zmiany objętości i masy, przejście do cieczy i powrót do pierwotnego stanu nie mogą być naukowo wyjaśnione. Współczesna nauka nie jest w stanie przekonująco wyjaśnić tego tajemniczego zjawiska, i wszystkie próby laboratoryjnego odtworzenia tego fenomenu zakończyły się niepowodzeniem.
Analiza spektrograficzna potwierdziła, że bez wątpienia mamy do czynienia z prawdziwą ludzką krwią tętniczą bez dodatku jakichkolwiek obcych substancji chemicznych.
Hipoteza o dodaniu do krwi w okresie Średniowiecza jakiejś substancji całkowicie odpadła: badania archeologiczne wykazały, że zapieczętowane naczynia pochodzą z IV wieku i można je otworzyć tylko przez rozbicie.
Włoski naukowiec, profesor Gastone Lambertini po wielu latach badań doszedł do następującego wniosku: „Prawo zachowania energii, zasady żelowania i rozpuszczania koloidów, teoria starzenia się koloidów organicznych, eksperymenty biologiczne z krzepnięciem plazmy – wszystko to potwierdza, jak przez wieki czczona substancja rzuca wyzwanie wszelkiemu prawu natury i wszelkim wyjaśnieniom, które nie odwołują się do nadprzyrodzonego. Krew św. Iannuarija – to żywy i pulsujący skrzep, nie jest ona owocem jakiejś „majaczącej” pobożności, ale znakiem życia wiecznego i zmartwychwstania”.
W niewytłumaczalny sposób krew św. Iannuarija nie podporządkowuje się zwykłym prawom przyrody, bo wtedy ona dawno by już wyschła i przemieniłaby się w pył. Jest to bezpośrednie świadectwo życia wiecznego, wezwanie do wiary w Chrystusa i powszechne zmartwychwstanie wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na ziemi.
Święty Iannuarij przyjął męczeńską śmierć, bo Chrystus był dla niego najwyższą wartością. Historycy zatwierdzają, że swego męczeńskiego wysiłku on dokonał w Pozzuoli w 305 roku. Święty Iannuarij był biskupem Benewento. Urodził się około 275 roku. Podczas prześladowań chrześcijan przez cesarza Dioklecjana (284–305) został aresztowany diakon Sesij. Biskup Iannuarij protestował przeciwko jego niesprawiedliwemu uwięzieniu. W odpowiedzi namiestnik Draconius aresztował biskupa i skazał go na śmierć. Ścięto go 19 września 305 r. Podczas egzekucji jeden z chrześcijan zebrał krew do naczyń.
Relikwie znajdują się w Neapolu, w kaplicy, zbudowanej na początku XVI wieku w podziękowaniu świętemu za uratowanie grodu od dżumy 1526 roku, w szafie pancernej – w relikwiarzu, wewnątrz którego – dwa naczynia z IV wieku. Jedno z nich, większego rozmiaru jest wypełniony krwią do dwóch trzecich. W drugim, mniejszym, krwi niewiele. Oba naczynia są zapieczętowane bardzo twardym mastyksem, który ma już 16 wieków. Wszystkie badania naukowe były możliwe tylko przy wykorzystaniu metody analizy spektralnej.
Każdego roku 18 września, w przeddzień męczeńskiej śmierci świętego Iannuarija, przed katedrą w Neapolu zbierają się tłumy ludzi. Wcześnie rano następnego dnia kardynał na czele procesji kieruje się do kaplicy i bierze naczynia z krwią świętego, która w tym momencie najczęściej topnieje. Kardynał niesie naczynia z cudowną krwią wzdłuż głównej nawy, pokazując relikwie ludziom. W tym czasie ponad 10 tysięcy wierzących radośnie klaszcze w dłonie. W stanie płynnym krew będzie jeszcze następnych osiem kolejnych dni. Najczęściej na jej powierzchni pojawiają się bąbelki, i krew w tajemniczy sposób „kipi”. Osiem dni cudu krwi świętego Iannuarija to dni modlitewnego czuwania.
Cud krwi świętego Iannuarija jest znakiem, który budzi żywą wiarę w realną obecności zmartwychwstałego Pana.
Pamięć swiaszczennomuczenika Iannuarija Prawosławna Cerkiew świętuje 4 maj (21 kwietnia według st. st.).
W królewskim monasterze Wcielenia Pana w Madrycie przechowywana jest jedna z najbardziej znanych i czczonych świętości chrześcijańskiego świata – krew świętego wielkiego męczennika i uzdrowiciela Panteleimona, która raz w roku przyjmuje postać płynną.
Krew, która pozostaje w twardej postaci przez cały rok, staje się płynna bez interwencji człowieka, podobnie jak krew świętego męczennika Iannuarija. Ten cud w Madrycie ma miejsce w przeddzień dnia męczeńskiej śmierci świętego, 26 lipca (według kalendarza gregoriańskiego).
Tak dzieje się od tego momentu, jak fiolka z krwią świętego Panteleimona była przywieziona do tego monasteru w 1616 roku. W latach 1914–1918, gdy trwała pierwsza wojna światowa, a także w 1936 roku, kiedy wybuchła hiszpańska wojna domowa, cud ten nie powtórzył się.
Każdego roku liczni wierzący przyjeżdżają do Madrytu, żeby uczcić świętość, a po prostu ciekawscy – żeby poobserwować to cudowne zjawisko. Od 1993 roku zabroniono przykładania się do świętości. Cud można obserwować przez system telewizyjny. Ten środek ostrożności stał się niezbędny, dla zachowania świętości.
Po tym jak święty męczennik i uzdrowiciel Panteleimon został ścięty, jeden chrześcijanin zebrał cząstki jego krwi i inne szczątki świętego. Krew przechowywano w szklanej fiolce. W jakimś czasie świętość, widocznie, trafiła do relikwiarza rzymskich papieży, skoro na początku XVII wieku została podarowana przez papieża rzymskiego Pawła V (1605-1621) Janowi Zoonigowi, wicekrólowi Hiszpanii w Neapolu. Małżonka Jana Zoonigi i podarowała świętość królewskiemu monasterowi Wcielenia Pańskiego w Madrycie, ponieważ do tego monasteru w 1611 roku wstąpiła jej jedyna córka Aldonsa.
Dary magów* zachowały się do naszych dni
Ponad dwa tysiące lat temu, zimową nocą, na przedmieściu niedużego miasteczka Betlejem, w półciemnym chłodnym chlewie narodziło się Dzieciątko. Pokłonić się Mu przyszli trzej wschodni carowie (ich nazywają magami) z bogatymi darami w rękach.
Magowie byli nie tylko władcami, ale i uczonymi: Oni obserwowali ciała niebieskie i kiedy zauważyli na wschodzie cudowną gwiazdę, poszli za nią aby pokłonić się Boskiemu Dzieciątku. Podanie zachowało ich imiona: Jeden nazywał się Baltazar, drugi Kasper, trzeci Melchior. W dar nowo narodzonemu Chrystusowi oni przynieśli złoto, kadzidło i mirrę. Kadzidło to droga aromatyczna żywica szczególnego drzewa, którą w starożytności przynoszono na znak szczególnej czci. Mirrą, drogim aromatycznym olejkiem, pomazywano zmarłych. Tak więc, złoto – Carowi, kadzidło – Bogu, mirrę – Człowiekowi.
Te dary magów zachowały się do naszych dni! Złoto – 28 niewielkich płytek różnej formy – trapez, czworokąt, wielokąt… Na każdej – precyzyjny filigranowy ornament, który ani razu nie powtarza się. Kadzidło i mirra – niewielkie, rozmiarem oliwki, kulki, ich około 70. Te skarby przechowywane są w monasterze Świętego Pawła na górze Atos ze szczególną starannością. Wartość ich – nie tylko duchowa, ale i archeologiczna, historyczna – jest niezmierna, i dlatego umieszczone są one w niewielkich szkatułkach-relikwiarzach.
Czcigodne dary magów Matka Boża troskliwie przechowywała przez całe życie. A niedługo przed Swoim zaśnięciem, wiedząc, że Jej ziemskie życie kończy się, Ona przekazała dary wraz ze Swoim pasem i szatą do Jerozolimskiej Cerkwi, gdzie przechowywano je do 400 roku. Bizantyjski imperator Arkadij (396-408) przeniósł dary do Konstantynopola w celu poświęcenia nowej stolicy imperium. Potem trafiły one do Nicei i przebywały tam około 60 lat. Kiedy z Konstantynopola zostali wypędzeni łacinnicy, dary wróciły do stolicy. Po upadku Bizancjum w 1453 roku dary magów wysłano na Atos, do monasteru Świętego Pawła – przywiozła je tam serbska carewna Maria. Tam gdzie stała klęcząca Maria teraz wzniesiony jest krzyż, który tak się i nazywa – Caricyn. Później obok postawiono kaplicę, wewnątrz której przedstawione jest spotkanie (powitanie) przez mnichów wielkiej świętości.
Od darów i do dzisiejszego dnia schodzi zadziwiający aromat. Czasem dary są wynoszone z monasterskiej przechowalni szat (riznicy) dla oddania pokłonu przez pielgrzymów, i aromatem napełnia się cała cerkiew. Mnisi-światogorcy (ze Świętej Góry) zauważyli, że dary uzdrawiają opętanych przez nieczyste duchy.
*Z cerkiewnosłowiańskiego – wołchwy. Wołchw wg słownika cs oznacza: 1 – mędrzec; 2 – zaklinacz, czarodziej; 3 – sporządzający leki, trucizny, wróżbita; 4 – prorok, wieszcz.
Czy wiecie, że program kosmicznych badań udowodnił: to, co nazywano biblijnym mitem, wydarzyło się naprawdę? Oto, co powiedział Harold Hill, prezes firmy inżynieryjnej „Curtis Engine Company” w Baltimore (USA), który uczestniczył jako konsultant w opracowaniu programu badań kosmicznych: „Coś w najwyższym stopniu niezwykłego wydarzyło się niedawno z naszymi astronautami i badaczami kosmosu w mieście Greenbelt, stan Maryland. Oni sprawdzali, gdzie w kosmicznej przestrzeni Słońce, Księżyc i planety znajdowały się sto albo tysiąc lat temu. Musimy o tym wiedzieć, aby wystrzeliwany przez nas satelita, nie natrafił na coś na jednym z odcinków swojej orbity. Powinniśmy planować orbitę z uwzględnieniem tego, jak długo będzie istnieć satelita. Kiedy oni przeprowadzali na komputerze obliczenia na wieki w przyszłość i wstecz, komputer zatrzymał się. Komputer zatrzymał się i zapalił się czerwony sygnał, oznaczający, że coś niedobrze albo z wprowadzoną do niego informacją, albo z rezultatami w porównaniu z ustalonym standardem. Dział zabezpieczenia przeprowadził kontrolę i nie znalazł błędów ani w tym, ani w drugim, ale komputer pokazywał, że w kosmicznej przestrzeni w przeszłości brakuje jednego dnia. Naukowcy nie mogli tego wytłumaczyć.
Pewien wierzący, który uczestniczył w opracowaniu programu, przypomniał sobie, że w Biblii, w Starym Testamencie, wspomina się, że Słońce pewnego razu zatrzymało się prawie na dzień. Oni otworzyli Biblię i znaleźli w księdze Jezusa Nawina (Jozuego) stwierdzenie zbyt dziwaczne, żeby ktokolwiek, mający zdrowy rozsądek, w nie uwierzył! Ale jednak ono tam było – Naw. 10:13. Komputery, brzęcząc, przeprowadziły obrachunki do czasów Jezusa Nawina i dodały ten czas, w ciągu którego, jak powiedziane jest w Piśmie, Słońce stało na miejscu. Już pasowało, ale nie całkowicie. Czasu, którego brakowało w przeszłości, w dni Jezusa Nawina, było 23 godziny 20 minut, nie cały dzień. W Biblii mówi się: Prawie (mniej więcej) cały dzień. Te krótkie słowa w Biblii są ważne.
Naukowcy wciąż jeszcze nie potrafili wyjaśnić tej zagadki. Jeśli nie możecie zrozumieć, dokąd uciekły 40 minut, za 1000 lat was będą oczekiwać nieprzyjemności. Te 40 minut koniecznie trzeba było znaleźć, ponieważ w orbitach planet ta liczba może stać się o wiele razy większą.
Człowiek, który zaczął szukać odpowiedzi w Piśmie, przypomniał sobie, że w Biblii mówi się i o tym, że jeden raz Słońce przesunęło się wstecz. Badacze kosmosu mówili mu, że on, najwyraźniej oszalał, ale wyjęli Biblię i przeczytali 4 Carstw rozdział 20 (4Car.20) (2Krl.20). W niej Izajasz, jako dowód proroctwa, które dał Ezechiaszowi, poprosił Pana, aby cofnął Słońce o 10 stopni (kroków). Ale 10 kroków to dokładnie 40 minut. Zatem 23 godziny 20 minut w Księdze Jozuego oraz 40 minut w 4 Księdze Królów to te właśnie brakujące 24 godziny, które podróżujący w kosmos będą musieli zaznaczyć w swoich pokładowych dziennikach jako brakujący dzień w Wszechświecie.
Był rok 1812. Armia Napoleona wdarła się w granice Rosji. Namiestnik Włoch Eugene Beauharnais, adoptowany syn Napoleona, z 20-tysięcznym oddziałem zajął Zwienigorod. Dowódca wojskowy ulokował się w Sawwino-Storożewskim monasterze, a żołnierze zaczęli rabować monaster.
Pewnego razu we śnie zjawił się mu starec w czarnej długiej odzieży, zniedołężniały, z siwą brodą. Koło minuty stał on, jakby oglądając księcia, w końcu cichym głosem powiedział:
- Nie każ wojsku swemu grabić monasteru i zwłaszcza zabierać cokolwiek z cerkwi. Jeśli wypełnisz moją prośbę, Bóg zlituje się nad tobą i wrócisz do swoje ojczyzny cały i zdrowy.
Następnego ranka książę kazał swojej armii odejść do Moskwy. W świątyni na ikonie rozpoznał starca, który mu się ukazał – mnicha Sawwę, z czcią ukłonił się przed jego relikwiami, opieczętował świątynię i postawił straż, nakazując, aby do środka wpuszczano tylko mnichów.
O tym wszystkim napisał on w swoim dzienniku.
Wydarzenie wywiera jeszcze większe wrażenie, jeśli przypomnieć sobie, że w tym samym czasie w głównej cerkwi Moskiewskiego Kremla, Uspienskim soborze, Francuzi urządzili stajnię.
Późniejszy bieg wydarzeń pokazał, że jak Beauharnais spełnił wolę św. Sawwy, tak i prepodobny dotrzymał swojej obietnicy. W odróżnieniu od wielu innych francuskich wodzów, Beauharnais ani razu nie był ranny w starciach i nietknięty wrócił do ojczyzny. Nawet po upadku Napoleona był lubiany i szanowany, chociaż prawie wszyscy marszałkowie, którzy przybyli do Rosji, zginęli albo byli skazani na karę śmierci. Mortier, który wysadził Kreml, sam został wysadzony w powietrze przez bombę przeznaczoną dla króla Ludwika Filipa. Junot zmarł w szaleństwie, Ney i Murat zostali rozstrzelani, Berthier rzucił się z balkonu zamku, Bessière został zabity w pobliżu Lucen, Duron zginął w bitwie...
Jednakże na tym tajemniczy związek Francuza z rosyjską duchową kulturą nie urwał się. W 1995 roku do Zwienigorodskiego historyczno-architektonicznego i artystycznego muzeum z Francji przyjechała 80-letnia prawosławna zakonnica Jelisawieta, przedstawicielka rodu Beauharnais. Według jej wypowiedzi, domowe podanie głosiło, że priepodobny Sawwa przepowiedział Eugeneowi Beauharnaisowi: „Twoi potomkowie wrócą do Rosji”. I proroctwo się spełniło.
W 1839 roku na świętowanie rocznicy bitwy pod Borodino przybył do Rosji syn Eugienija Beauharnais, Maksymilian, książę Lichtenberga. Wypełniając wolę zmarłego ojca, razem z rodziną cara on odwiedził Sawwino-Storożewskij monaster i pokłonił się relikwiom prepodobnogo.
Na Newskim prospekcie Sankt-Petersburga i dzisiaj można zobaczyć pałac książąt Lichtenbergskich, w których żyli potomni Maksymiliana przed rewolucją. Październikowy przewrót zastał książąt w Paryżu.
Wkrótce po napoleońskiej kompanii pod Paryżem pojawiła się kaplica Prepodobnogo Sawwy i on stał się jednym z nielicznych rosyjskich świętych, znanych i czczonych we Francji.
Dzisiaj praktycznie wszyscy potomni Beauharnais noszą rosyjskie imiona, wyznają Prawosławie i uważają prepodobnogo Sawwę Storożewskiego za swego patrona. Kiedy powstaje nowa rodzina, ona otrzymuje kopię ikony prepodobnogo, niegdyś podarowaną Beauharnaisowi przez monaster.
W Waszyngtonie 17 września 1999 r. Zmarł rosyjski biskup Wasilij (Rodzianko). Władyka Wasilij przez całe swoje życie, prawie 85 lat, świadczył o Chrystusie, Synu Bożym, Zbawicielu świata.
Trzeba przyznać, że robił on to wytrwale i niestrudzenie: w więzieniu i na wolności, na emigracji i w Rosji, w osobistych spotkaniach z ludźmi, w telewizji i radio i nawet samym swoim wyglądem – starca-biskupa – ogromnego, mocnego duchem i ciałem, nieskończenie dobrego człowieka, który przybył do nas jakby z innego świata. Nie z minionego wieku, chociaż był jednym z nielicznych, który przekazał nam ducha Prawosławia wielkich szermierzy-ascetów XIX wieku, a właśnie z INNEGO świata. Z tego świata, gdzie ludzie nie obrażają się, kiedy im się ubliża, gdzie wrogom wybaczają, lubią i błogosławią, nie istnieje przygnębienie i rozpacz, gdzie panuje niczym nie trwożona wiara w Boga, gdzie nienawidzą tylko jednego – niezgody, panującej w tym świecie, rozdzielenia i grzechu, ale gdzie gotowi są duszę swoją oddać za zbawienie grzesznika.
W jego zdumiewającym życiu było dużo takiego, co inaczej jak cudem nazwać nie można. Można, oczywiście, nazwać te wypadki i zbiegami okoliczności. Sam władyka Wasilij na pytanie o „zbiegi okoliczności” zwykle uśmiechał się: „Kiedy ja przestaję modlić się, zbiegi okoliczności ustają”.
Jeden z takich wypadków wydarzył się w 1995 roku. Wtedy władyka Wasilij po raz kolejny przyjechał do Rosji i został zaproszony przez całkiem młodego kapłana na głuchą parafię w Kostromskiej guberni.
Trzeba powiedzieć, że władyka był człowiekiem niezawodnym i z radością spełniał każdą prośbę, jeśli ta, jak on mówił, nie przeczy ewangelicznym nakazom i była według sił jego samego. W spełnieniu próśb, czasem bardzo nie prostych dla osiemdziesięcioletniego starca, władyka widział swoją służbę Opatrzności Bożej wobec ludzi. W tym była jego głęboka wiara i doświadczenie, nagromadzone przez dziesięciolecia.
W ten sposób, w letni dzień on znalazł się na głuchej drodze w podróży do zagubionej w kostromskich lasach wioski. Jechali dwoma samochodami – dobrać się do dalekiej parafii pomogli moskiewscy przyjaciele władyki.
Wszyscy już porządnie zmęczyli się od długiej podróży. Władyka, jak zawsze, milczkiem modlił się, przekładając czetki (paciorki stosowane przy liczeniu odmawianych krótkich modlitw). Niespodziewanie samochód zatrzymał się. Na szosie minutę temu wydarzył się wypadek: motocykl z dwoma pasażerami uderzył w ciężarówkę. Na drodze leżał starszy człowiek. Kierowca ciężarówki i drugi motocyklista w odrętwieniu stali nad nim.
Władyka i jego towarzysze podróży pośpiesznie wyszli.
Leżący na drodze mężczyzna nie żył. Młody człowiek (jak się później okazało, jego syn), ściskając w rękach kask motocyklowy, płakał.
„Jestem kapłanem” – powiedziała władyka Wasilij, obejmując go za ramiona, – jeśli wasz ojciec był wierzący, należy teraz dokonać specjalnych modlitw”.
- Tak, proszę, zróbcie wszystko jak trzeba, – ojciec był wierzącym, prawosławnym, – odpowiedział młody człowiek. – On nigdy nie chodził do cerkwi, wszystkie cerkwie dookoła dawno zburzone… Prawda, on mówił, że ma ojca duchowego (spowiednika).
Z samochodu przyniesiono kapłańskie szaty. Przygotowując się do panichidy, władyka, nie powstrzymawszy się, zapytał:
- Zadziwiające; jak że tak – nie bywał w cerkwi, ale miał ojca duchowego?
- „On przez wiele lat słuchał codziennie programów religijnych z Londynu. Prowadził ich niejaki ojciec Władimir Rodzianko. Tata uważał tego właśnie batiuszkę Władimira Rodzianko za swojego ojca duchowego, chociaż oczywiście nigdy go nie widział.
Władyka opadł na kolanka przed swoim zmarłym duchowym synem, z którym Pan Bóg sądził mu spotkać się po raz pierwszy. Spotkać się – i odprowadzić do życia wiecznego.
P.S. Ponad dwadzieścia lat biskup Wasilij prowadził prawosławne audycje dla Rosji w BBC. Tylko wtedy on jeszcze nie był mnichem i nazywano go ojciec Władimir Rodzianko.
Archimandryta Tichon (Sziewkunow)
W 1884 roku księżna Z. N. Jusupowa zachorowała na zakażenie krwi po przedwczesnym porodzie. Leczył chorą najbardziej znany rosyjski terapeuta profesor S. P. Botkin. Stan księżnej pozostawał ciężki.
Podczas jednej z bezsennych nocy chorej ukazał się obraz ojca Jana Kronsztadzkiego, po czym ona poprosiła bliskich, żeby zaprosili duszpasterza. Przy pierwszej już wizycie o. Jana księżna poczuła ukojenie. „Ona nie umrze”, – z przekonaniem powiedział ojciec Jan po położeniu na nią rąk i modlitwie, chociaż prognoza lekarzy była beznadziejna. Profesor Botkin, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, zwrócił się do kapłana z słowami: „Pomóżcie nam”.
Po drugiej wizycie i priczaszczeniju chorej Świętymi Darami księżna przespała sześć godzin, a przebudziwszy się czuła się praktycznie zdrową. Profesor Botkin był wzruszony do łez i szczerze poznał: „Cóż, nie my to uczyniliśmy”.
Kefalonia to grecka wyspa na Morzu Jońskim, położona w pobliżu Świętej Góry Atos. We wschodniej części Kefalonii, w pobliżu wsi Markopoulo, znajduje się nieduża cerkiewka ku czci Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy. Tu niegdyś był żeński monaster, na który napadli piraci. Mniszki modliły się o zbawienie przed ikoną Bożej Matki. I zdarzył się cud: kiedy piraci wyłamali bramy, to zamiast mniszek zobaczyli węże i uciekli ze strachu.
Oto już w ciągu wielu lat każdego roku w święto Zaśnięcia w Markopoulo dzieje się coś niezwykłego. Od Przemienienia Pańskiego wewnątrz i na zewnątrz cerkwi pojawiają się wężyki. Miejscowi mieszkańcy nazywają je wężami Przenajświętszej Bogurodzicy.
Z każdym dniem ilość węży rośnie i przed Zaśnięciem one wypełniają całą okolicę. W te dni mieszkańcy Markopoulo chodzą po parowie, na zboczu którego znajduje się cerkiew i zbierają wężyki, żeby przynieść je Przenajświętszej Bogurodzicy. W ciągu całej służby one znajdują się wśród ludzi. Skąd wężyki pojawiają się i dokąd znikają po święcie, nikt nie wie. Dla wszystkich pozostaje to tajemnicą.
Podczas służby wężyki swobodnie pełzają wśród ludzi po stasidiach, anłojach, (meblach do stania lub siedzenia i pulpitach cerkiewnych), nikogo się nie bojąc.
- Jeśli wężyk dostanie się wam za pazuchę, – uprzedzają wiejscy mieszkańcy pielgrzymów albo turystów, – wy nie bójcie się! Łaską Przenajświętszej Władczyni Bogurodzicy one żadnej szkody wam nie wyrządzą. Weźcie je w ręce i one, jak kociaki, będą lizać wasze palce.
Rzeczywiście, w ciągu służbą dzieją się nieprawdopodobne rzeczy: Wężyki, jak bransolety, owijają ręce wierzących ludzi, pełzają po ikonie Przenajświętszej Bogurodzicy i ukrzyżowaniu, po przygotowanych do litanii chlebach. Wężyk może nawet wpełznąć na Ewangelię, którą czyta się na Liturgii. Po zakończeniu święta one uciekają.
Dr Joanne Stefanatos, amerykański lekarz weterynarii pochodzenia greckiego, mówi: „Te węże na głowach mają naturalne ozdoby w kształcie krzyża; paski są poprzeczne i bardzo wyraźne. Żaden serpentolog, który badał to zjawisko, nie może powiedzieć, jaki to gatunek. Nikt nie widział węży o żadnej innej porze roku; pojawiają się one w świątyni tylko na święto Zaśnięcia”.
Według opowiadań miejscowych mieszkańców, wężyki przyłaziły każdego roku, oprócz 1940 roku, przed niemiecką okupacją i w 1953 roku, kiedy wyspę poraziło silne trzęsienie ziemi.
Święty Prorok Eliasz – jeden z największych proroków Starego Testamentu – żył 900 lat przed przyjściem Pana Jezusa Chrystusa na świat. On przekonywał niegodziwego króla Achaba, aby odrzucił bożków i zwrócił się do prawdziwego Boga, ale król go nie słuchał. Wtedy prorok oświadczył mu, że trzy lata w Izraelu nie będzie ani deszczu, ani rosy. W królestwie Izraelskim nastąpiły susza i głód. Prorok oddalił się w pustynne miejsce koło strumienia, gdzie karmił go kruk. Kiedy za rok strumień wysechł, prorok Eliasz poszedł na północ od Ziemi Świętej, do Sarepty Sydońskiej i zamieszkał u pewnej biednej wdowy. Wdowa nie miała czym nakarmić proroka. Z resztki mąki i masła ona zrobiła mu placek i nakarmiła go. Po tym według modlitwy proroka Eliasza mąka i masło u wdowy nigdy nie kończyły się i ona w ciągu długiego czasu karmiła siebie, swojego syna i proroka Eliasza (3Car.17 (1Krl 17)).
Swiatitiel Afanasij (Sacharow; 1887-1962) spędził w więzieniu i zsyłkach ponad 28 lat. Był czas, kiedy groziła mu śmierć głodowa. Szczególnie ciężkie były lata powojenne. On zaczął usilnie modlić się do świętego proroka Eliasza, który w cudowny sposób uratował w Sarepcie wdowę przed głodem – codziennie czytał mu troparion z silną wiarą, że pomoże, i nagle zaczął otrzymywać z różnych miejsc paczki. Z każdym rokiem przychodziło ich coraz więcej!
Opowiedział o tym w swojej autobiografii „Etapy i daty mojego życia”: „...Jeśli w ciągu pierwszych 2 lat i 4 miesięcy przysłano do mnie 72 paczki (30 paczek rocznie), to w ostatnim 1954 roku było ich już 200”. W liście do mniszki Margarity (Zujewej) z 1 sierpnia 1954 r. swiatitiel pisał: „Prorok Eliasz... karmiciel dla naszych czasów, jak był on karmicielem dla wdowy w Sarepcie. Opowiadał mi metropolita Kirył, że dowiedział się o tym od arcybiskupa Fieodora, z którym on był w jednej celi w Tagance… Zaczął zwracać się do proroka i metropolita Kirył, i u niego też nigdy nie było niedostatku. A 20 lipca całkiem nieoczekiwanie dostarczono tak wiele przesyłek, że żartownisia, która nosiła przesyłki i, oczywiście, z nadmiarem otrzymała swoją część, zrobiła na drzwiach celi gdzie byli biskupi Kirył i Fieodor, napis: „Magazyn żywności”.
Hieromnich Iow (Gumierow)
Prorok Daniel – słynny bohater Starego Testamentu. On pocieszał żydowski naród w Babilońskiej niewoli i ze zdumiewającą dokładnością przepowiedział czas Narodzenia się Chrystusa. Pod Samarkandą przechowywana jest bardzo wielka świętość. W XIV wieku emir Timur przeniósł tu z Mezopotamii rękę proroka Daniel, żeby uchronić gród od trzęsienia ziemi. Najbardziej rozpowszechniona wersja mówi o tym, że podczas siedmioletniej wyprawy do Małe Azji emir Timur nie był w stanie zdobyć Suzy szturmem. Rozpytawszy teologów, wielki zdobywca dowiedział się, że grodu bronią relikwie świętego Daniel. Po tym emir Timur dogadał się z oblężonymi, że nie ruszy ani jednego mieszkańca Suzy, jeśli otrzyma pozwolenie wywieźć część świętych relikwii proroka, a mianowicie – prawą rękę, żeby ona chroniła Samarkandę.
Grobowiec proroka jest świętym miejscem dla przedstawicieli trzech konfesji: chrześcijan, muzułmanów i żydów.
Ogrodnik Alim pielęgnuje ziemię dookoła grobowca oto już 28 lat. Ale najbardziej pozostał mu w pamięci dzień wizyty w Samarkandzie Jego Świątobliwości Patriarchy Aleksija II. Wydarzyło się to zdarzenie 13 listopada 1996 roku. Po modlitwie patriarchy na grobowcu proroka Daniela zakwitło zaschnięty drzewo. Alim wspominał: „To pistacjowe drzewo było suche do 1996 roku. W 1996 r. Był tu Jego Świątobliwość Patriarcha Moskwy i Całej Rusi Aleksij II. Poświęcił on drzewo, pokropił je wodą święconą, a potem drzewo zaczęło ożywać. To – prawdziwy cud. A to drzewo ma co najmniej 600 lat”.
„To drzewo już zamierzali wyrąbywać. Sam pomnik i terytorium dookoła niego do tego czasu zaczęli doprowadzać do porządku, a pradawny zaschnięty pień tam w żaden sposób nie pasował. Patriarcha pomodlił się przy drzewie i okropił je świętą wodą. To było w listopadzie, a już wiosną następnego roku pod ciepłymi promieniami wiosennego słońca pistacja nagle zakwitła!” – opowiedział dozorca mauzoleum proroka.
Setki przyszło popatrzeć na odrodzone drzewo. „To wydarzenie ożywiło nasze życie” – opowiadał protojerej Dimitrij Kozulin, który służy w cerkwi św. Jerzego w Samarkandzie. „Podczas modlitwy Jego Świątobliwości, byliśmy obok. I cieszymy się z tego cudu – on umocnił nas w naszej wierze” – przyznał przewodniczący oddziału Rosyjskiego Centrum Kultury w Samarkandzie Jurij Ogniew, który był członkiem delegacji towarzyszącej patriarsze.
- Mauzoleum proroka święcie czczą wyznawcy trzech religii, – opowiedział Numon Makhmudow, dyrektor Muzeum Historii Kultury Uzbekistanu. – I wszyscy są zachwyceni cudem, dokonanym przez patriarchę Aleksija II na grobie Daniela.
Na krótko przed śmiercią Jego Świątobliwości Patriarchy Aleksija II drzewo uschło ponownie.
Stało się to podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, podczas wrześniowych bitew 1942 r. w Stalingradzie. W najbardziej napięte dni bitwy pod Stalingradem, kiedy wróg zdołał przedrzeć się do Wołgi i przerwać nasze oddziały wojskowe, „żołnierze jednego z tych oddziałów zobaczyli znak na nocnym niebie, wskazujący na zbawienie miasta, armii i szybkie zwycięstwo wojsk radzieckich”. Wiadomość o tym znaku zawiera się w sprawozdaniu pełnomocnika Rady do spraw Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi w USSR Chodczenki ówczesnemu przewodniczącemu Rady do spraw Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi Karpowowi, że cały oddział wojska z armii Czujkowa była świadkiem cudu. Stalingradzki znak jasno pokazywał wszystkim, że pomoc Boża nie opuści rosyjskiego narodu w najbardziej krytyczne momenty jego bytu. Dalszy rozwój zdarzenia – otoczenie wroga i kontrofensywa radzieckich wojsk jest wyraźnym potwierdzeniem tego.
W ciągu ostatniego dziesięciolecia nasz naród stał się świadkiem nie tylko burzliwych wstrząsów społecznych i ekonomicznych. Można nie bojąc się pomyłki zatwierdzać, że na początku 1990-ch lat powszechną uwagę przyciągnęły zjawiska duchowego porządku, które posiadały niezwykle silne oddziaływania na świadomość indywidualną i społeczną. Przede wszystkim mamy na myśli bezpośrednie transmisje telewizyjne z udziałem różnego rodzaju uzdrowicieli i spirytystów, dla których środki masowej informacji szybko przypasowały definicję – „przedstawiciele medycyny alternatywnej”.
Audycje z udziałem telewizyjnych uzdrowicieli gromadziły przy ekranach niemałą część ludności kraju. Sądząc po entuzjastycznych reakcjach, programy te, oprócz specjalnego wpływu, były prawie jedynym przejawem publicznego optymizmu. I rezultaty i sama procedura podobnych seansów zachwycały. Zapewniano, że liczba osób wyleczonych z przewlekłych lub niepoddających się zwykłemu leczeniu chorób liczona była w setkach. Atmosfera w studiach telewizyjnych wywołała u wielu prawdziwy wstrząs emocjonalny, zwłaszcza gdy ludzie uwolnieni od dolegliwości, na polecenie uzdrowiciela, demonstrowali na scenie „cud uzdrowienia”.
Moralna pozycja „nietradycyjnych lekarzy” była jednomyślna i wyraźnie przez nich określana: miłość do ludzi, dobroć, życzliwość do wszystkich. Szczególnie podkreślano, że główny ich cel – nie fizyczne, a duchowe zdrowie człowieka. Oni zapewniali, że swoimi środkami będą uczestniczyć w duchowym odrodzeniu narodu.
Nie pomijali oni swoją uwagą i Cerkwi. Praktycznie w każdej takiej audycji t podkreślano dyskretny szacunek do Cerkwi i rozlegały się uporczywe wzywania do współpracy. Niektórzy spirytyści nazywali siebie prawosławnymi, odmawiali leczyć nieochrzczonych i nawet prosili oświęcić cerkiewnymi obrzędami swoje dyplomy z „medycyny alternatywnej”.
Sceptykom i ludziom, którzy próbowali powiedzieć o niebezpieczeństwie podobnej działalności, wskazywali na wyzdrowiałych chorych i mówili: „W końcu nieważne, kto i jak leczy, ważne być zdrowym”.
Tak, wielkim skarbem jest zdrowie. Człowiek, który stracił i ponownie je zyskał, zaprawdę zyskuje cały świat! Ale my, chrześcijanie, nie możemy nie pamiętać słów Zbawiciela: Jaki pożytek człowiekowi, jeśli on pozyska cały świat, a duszy swojej zaszkodzi? (Mt.16:26)
Z wielką radością Cerkiew błogosławiłaby swoje dzieci, aby korzystały z umiejętności i kunsztu podobnych uzdrowicieli, jak błogosławi ona wiele wysiłków medycznych, gdyby nie wiedziała o tym duchowym niebezpieczeństwie, które podąża za takim rodzajem oddziaływań.
W doświadczeniu Prawosławnej Cerkwi, w dziełach ojców świętych i chrześcijańskich apologetów rozpatrywane przez nas zjawiska są znane dawno. I dosyć dobrze zbadane, żeby mylić się na ich temat.
Każdemu, kto choć raz bywał na akcie egzorcyzmu („otczytki” w rosyjskim wariancie), wystarczy tylko spojrzeć na ekran podczas seansu „uzdrowienia” i zobaczyć ludzi, którzy wpadli w trans, wbrew swojej woli tańczących, śmiejących się i płaczących, żeby jasno zrozumieć: oni zachowują się dokładnie jak ludzie, opętani tymi siłami, które w prawosławnej praktyce nazywane są diabłami albo nieczystymi duchami. I już nie pojawi się u nas pytanie, dlaczego „uzdrowiciel” uparcie nakazuje takim pacjentom być bardziej powściągliwymi: W stanie opętania ludzie mogą zacząć zachowywać się burzliwie i nieprzewidywalne, jeśli duch, kierujący nimi, całkowicie opanuje człowieka.
Jeśli chodzi o „uzdrowienia”, lekarze muszą jeszcze zbadać wpływ hipnotyzerów, okultystycznych uzdrowicieli i wróżbitów na ludzki organizm. Jak to zawsze w historii bywało, czas pokaże, gdzie tu czyste szarlataństwo, gdzie żałosne błędne rozumowanie ludzi, na oślep wdzierających się w duchowy świat i dusze swoich pacjentów, gdzie świadoma służba złu i wykorzystanie ciemnych sił świata duchowego w celach, dalekich od moralności i miłości do ludzi. W każdym razie, oprócz czysto duchowych konsekwencji, które zostaną omówione później, takie uzdrowienia są zawsze ulotne, kruche, a szkody, jakie wyrządzają człowiekowi na całe życie, są nieporównywalne z krótkotrwałą ulgą fizyczną.
Spirytyści twierdzą, że ich wpływ na ludzi następuje w ramach naturalnych procesów, że oni wyzywają jedynie do działania ukryte możliwości ludzkiego organizmu, chociaż robią to poprzez oddziaływanie fizyczne. Jeszcze starożytni mówili o wielkim uzdrawiającym działaniu słowa. Leczenie, prawdziwe leczenie słowem, niezależnie od tego, czy pochodzi od lekarza, czy od duchownego, czy też od osoby bliskiej choremu, było, jest i będzie. Ale ono nie może być ogólnym dla wszystkich, a odbywa się tylko twarzą do twarzy, od serca do serca. Jeśli zaś takie oddziaływania na człowieka powiązane są z tego albo innego rodzaju tajnymi sugestiami (przekonywaniami) albo tajną (tzn. okultystyczną) wiedzą, to one jednoznacznie związane są z rozumnymi istotami świata duchowego, których jak prawosławni asceci, tak i badacze innych chrześcijańskich konfesji uznają za biesy, a eksperymenty przeprowadzane z ich pomocą są mediumistyczne lub okultystyczne.
Z reguły człowiek daleki od Cerkwi albo całkowicie odrzuca możliwość wpływu świata duchowego na nasze życie, albo przedstawia ten wpływ w zniekształconej formie.
Święta Prawosławna Cerkiew posiada wiedzę o duchowym świecie, daną jej w Boskim Objawieniu, w doświadczeniu świętych szermierzy. Tej zbawiennej wiedzy zupełnie wystarcza, żeby każdy członek Cerkwi mógł orientować się w duchowym świecie, odróżniać dobro i zło.
Poruszona przez nas kwestia gruntownie opracowana jest i w ascetycznych utworach rodzimych szermierzy: arcykapłanów Ignatija (Brianczaninowa) i Fieofana Zatwornika, świętego prawiednoho Ioanna Kronsztadzkiego. My zaś zatrzymamy się na niej tylko w związku z interesującymi nas problemami.
Współczesna myśl naukowa prowadzi poszukiwania rozumnych istot w odległych galaktykach, podczas gdy inny świat jest znacznie bliżej człowieka.
Świat duchowy istnieje równolegle do świata fizycznego i obejmuje nie tylko nasze życie duchowe: miłość, nienawiść, myśli, namiętności. To także świat duchowych niematerialnych istot posiadających niezależną wolę, rozum i możliwości nieporównywalne z możliwościami człowieka. W odróżnieniu do świata fizycznego świat duchowy nie jest moralnie neutralny. Jeśli fizyczny ogień można używać jak w dobrych celach, tak i w złych, to istoty duchowego świata same według siebie mają dobrą albo złą wolę. Pierwsze w cerkiewnej tradycji nazywane są Aniołami, drugie – demonami, biesami. Zwykle nie pytamy, dlaczego Aniołowie są dobrzy, – to wydaje się naturalnym. Pytamy, dlaczego biesy są złe. Tak więc, są one złe akurat dlatego, że wypaczyły zwój naturalny charakter, jak wypaczył swój naturalny ludzki charakter sadysta, któremu dostarcza przyjemności męczenie i niszczenie wszystkiego żywego. Jak Aniołowie, tak i biesy mogą oddziaływać na myśli człowieka, inspirować go do określonych uczynków. Szczegółowiej o tym będzie powiedziane niżej. Zjawianie się duchowych istot w naszym materialnym świecie znane jest dawno. Dużo o nich mówi się w Piśmie Świętym.
Nieskrępowane konkretną fizyczną powłoką, duchowe istoty mogą przyjmować najróżniejszy formy, ale zawsze te, które ludzie w miarę swgo rozwoju gotowi są przyjąć. Tak, w 1940-e lata, kiedy ludzkość psychologicznie już była przygotowywana do międzygwiezdnych lotów i spotkań z „marsjanami”, ukazały się pierwsze UFO. Bez względu na to, jak ekscytujące są historie o ich pojawieniu się, bez względu na to, jak oszałamiające są perspektywy „kontaktów”, ale same UFO i ich „piloci” –to są ciągle te same starożytne chytre stworzenia, które zwodziły naszych przodków w postaci potworów z rogami i kopytami, a teraz zjawiają się ich oświeconym potomkom w pełni uzbrojone w „najnowsze osiągnięcia międzyplanetarnej technologii kosmicznej”. Wielu zachodnich badaczy od dawna porzuciło hipotezy na temat pozaziemskiego pochodzenia UFO. Oni postanowili zajmować się nie samymi nieskończenie nieuchwytnymi obiektami, a następstwami, które mają dla człowieka kontakty z nimi. Stopniowo, od prac nad technologią kosmiczną, dotarli oni do dzieł Świętych Ojców Prawosławnej Cerkwi o świecie duchowym, o zjawiskach zachodzących na pograniczu światów duchowego i fizycznego, o wzajemnym przenikaniu się tych dwóch światów.
Innym rodzajem mistycznego zjawiska i demonstracji jest „poltergeist” (ruch obiektów bez wyraźnego fizycznego powodu), gdy na oczach policji, naukowców i społeczeństwa biesy wyczyniają takie chuligaństwa, że po prostu wstyd robi się za roztargnionych „badaczy” z wysokimi stopniami naukowymi, którzy dotychczas nie mogą zrozumieć, że po prostu z nich szydzą!
Błogosławione zjawiska i działania Aniołów – temat odrębny i tu dotykać go nie będziemy.
Nie może nie powodować najpoważniejszego niepokoju ten fakt, że dziesiątki milionów naszych rodaków otwierają się dla zupełnie nieznanego im oddziaływania, o pochodzeniu i następstwach którego oni nie mają nawet zielonego pojęcia. Ludzie poddają się najbardziej wyrafinowanym i daleko idącym psychologicznym i okultystycznym próbom, wpływowi najniebezpieczniejszych sił świata duchowego. Znane są różne formy mediumizmu: od „wzywania duchów” i kręcących się stolików do poltergeistu, „cudownych uzdrowień”, materializacji duchowych istot i jeszcze bardziej niebezpiecznych okultystycznych sztuczek. Znane są i ich następstwa dla człowieka, wciągniętego w „mistyczną narkomanię”: psychiczne i emocjonalne zaburzenia, najokrutniejsza depresja i, w końcu, samobójstwa i przestępstwa, dokonane pod wpływem demonicznych sił. Ale największe niebezpieczeństwo – wieczne zatracenie duszy, jeśli człowiek nie porzuci obcowania z duchem zła i nie pokaja się. Właśnie dlatego Pismo Święte najsurowiej zabrania kontaktów ze światem okultystycznym: Nie powinien przebywać u ciebie... przepowiadacz, wieszcz, zaklinacz, wróżka, czarownik, wzywający duchy, mag pytających umarłych, bo jest niegodziwy przed Panem każdy, kto to czyni, (Pwt 18: 10-12) .
W nadzwyczajnej analizie o nowoczesnych okultystycznych zjawiskach amerykańskiego kapłana Sierafima (Rouza) „Prawosławie i religia przyszłości” można przeczytać: „Medium – to osoba, posiadająca określoną psychiczną wrażliwość, która pozwala mu być narzędziem albo środkiem ujawnienia się niewidocznych sił albo istot… Prawie wszystkie religie niechrześcijańskie szeroko wykorzystują uzdolnienia mediumistyczne – takie, jak jasnowidzenie, hipnoza, „cudowne” uzdrowienia, pojawienie się i znikanie przedmiotów oraz ich przenoszenie z miejsca na miejsce”.
Pomimo różnorodności form, we wszystkich sesjach mediumistycznych jest coś wspólnego: pasywność medium, która jest niezbędna do pełnego poddania się działaniu siły zewnętrznej, która nim kieruje, bez względu na jej nazwę: naturalną zdolnością, wpływem „czynnika kosmicznego”, przybyszy z innej planety, zjawieniem się„ duchów umarłych ”, czy nawet Aniołów (szatan przyjmuje postać Anioła światłości (2Kor.11:14).
Pożądana jest także pasywność obecnych, dlatego w sesjach okultystycznych dość powszechne są wzywania do poddania się strumieniowi myśli i podchwytywania wszystkich pojawiających się wrażeń. Ale dla „zaawansowanego” medium pasywność obecnych nie jest warunkiem koniecznym. Poprzez trening i własne całkowite poddanie się kierującemu duchowi, medium może osiągnąć rezultaty, kiedy seans będzie prowadzony nawet w obecności wielu sceptyków.
Niezbędny spirytystyczny nastrój zwykle wytwarzany jest sztucznymi chwytami (metodami), takimi, jak, na przykład, śpiew hymnów, słuchanie cichej muzyki i nawet wspólna modlitwa. Wszyscy obecni biorą się za ręce, tworząc tak zwany spirytystyczny lub magiczny krąg.
Za pomocą takiego zamkniętego pierścienia każdy uczestnik zaopatruje w energię pewną siłę, która kolektywnie przekazywana jest dla medium. Jednak magiczny krąg jest potrzebny tylko niezbyt rozwiniętym mediom – takie są obserwacje Ojca Sierafima (Rouza).
Dzisiaj możemy naocznie przekonać się, że magiczny krąg z sukcesem jest tworzony i z pomocą, na przykład, telewizji, jak to miało miejsce na początku 1970-ch lat w USA u popularnego (niedługi czas) tele-uzdrowiciela Orela Robertsa. (W dziedzinie złego mistycyzmu nasze nowo objawione „gwiazdy” – to jedynie przestarzała mod zachodu!) Ten Orel Roberts dokonywał „cudownych uzdrowień” poprzez telewizję, z tą tylko różnicą od naszych krajowych „nietradycyjnych lekarzy”, że w końcu zaczął nazywać okultystyczne rzeczy po imieniu. Wkrótce przerwał eksperymenty, ponieważ zwykłe konsekwencje okultyzmu nie zwlekały objawić się na wielu jego pacjentach.
W jaki więc sposób powstaje ten dziwny łańcuszek energetyczny? Zauważcie, telemagowie nie potrzebują, wydawałoby się, niczego od nas: możemy nie słuchać ich, nawet nie rozumieć (znane są przypadki oddziaływania na niemowlęta, na nieznających języka, przy wyłączonym dźwięku telewizora), dopuszcza się, że możecie nieufnie albo szczerze krytycznie odnosić się do „uzdrowiciela”; ale jeśli nie wyłączacie telewizora, to oddajecie akurat to, co jest niezbędne, – waszą uwagę! A reszta zostanie zabrana wbrew waszej woli! Według jednomyślnej opinii świętych ojców, biesy starają się zawładnąć właśnie uwagą człowieka: to jedyne drzwi, przez które one mogą przenikać w duszę. Ojcowie nakazują, aby nie słuchać sugestii złych duchów lub tych, przez kogo one działają, nie przerzucać do nich duchowego pomostu, łączącego człowieka ze światem zewnętrznym – jego uwagi. Oddając swoją uwagę, człowiek niedostrzegalne włącza się w wielomilionowy spirytystyczny łańcuszek i okazuje się w nim niech nie aktywnym członkiem, ale przewodnikiem (łącznikiem) i uczestnikiem. To wystarczy, aby wpływać na duszę, a dla niektórych i na ciało, po czym może pojawić się „podniosły optymistyczny nastrój” i „cudowne uzdrowienie”, które często następuje kosztem ponownego rozdzielenia energii albo w samym człowieku (jeden narząd jest uzdrawiany kosztem drugiego), albo wśród osób, uczestniczących w spirytystycznym łańcuszku. A już w ślad za tym utrwala się i wiara w medium, decyzja twardo podążać za nim we wszystkim, a czasem nawet prawdziwa „obsesja” na jego punkcie („opętanie” prze niego).
System masowej sugestii (wpajania) nie jest nowy. Dobrze ją znamy w formie sugestii ideologicznych. Przyprawione obietnicami wszelkich możliwych i niemożliwych pomyślności, te sugestie były przyczyną znanych tragedii w historii naszego kraju. Konsekwencje obsesji na punkcie fałszywych myśli, fałszywego ducha u nas przed oczyma. Teraz zaś mowa jest o nowym systemie sugestii psychologiczno-okultystycznych.
Szczególnie niebezpieczne jest to, że system podobnych oddziaływań stara się przeniknąć do najświętszego miejsca ludzkiej duszy – w sferę ducha. Jak bardzo jest to żałosne, mogą zrozumieć na razie tylko chrześcijanie.
Poprzez urządzenie Boże dusza człowieka, jego wola są nieprzenikalne dla oddziaływania woli drugiego człowieka. Tylko duchowe istoty (Aniołowie albo biesy) mogą podsuwać duszy myśli, ale człowiek ma władzę przyjąć je albo odrzucić. W tym jest wielki dar Boży, dar wolnej, bogopodobnej woli. Ale jeśli człowiek dobrowolnie poddaje się silnemu psychicznemu oddziaływaniu ze strony „specjalisty”, mającego doświadczenie sugestii (przekonywania) albo okultystycznych umiejętności, to stopniowo ta, obrazowo mówiąc, duchowa przeszkoda, która ochrania duszę od bezpośredniego wpływu cudzej woli, rozpada się i człowiek staje się dostępnym psychicznemu, woluntarnemu (wolicjonalnemu) oddziaływaniu innej ludzkiej osobowości. Takiemu oddziaływaniu, o którym sam człowiek może nawet nie podejrzewać! Nawet „niewinna” hipnoza jest w stanie zniszczyć te ochronne obszary duchowej struktury człowieka, nie wspominając już o mocniejszych i bardziej tajemniczych sugestiach (wpajaniach).
Nasilenie skłonności okultystycznych przez cały czas pociągało za sobą degradację, osłabienie społeczeństwa. Obecna „nowa fala” w naszym kraju zyskuje na sile, ale jak dotąd nie osiągnęła form, które okultyzm zwykle przyjmuje, gdy gromadzi niezbędną liczbę zwolenników. A te formy są takie – nowa świadomość religijna i działalność antychrześcijańska.
Obecni telemagowie nic nie mówią o tym, że wyjdą na poziom jakichś religijnych systemów. Ale takie przemilczanie jest bardzo powszechne w wielu mistycznych sektach i religiach wschodu. Tych, którzy zaczynają, na przykład, zajęcia z jogi, nic nie informuje się o nadprzyrodzonym, a jedynie o zdrowiu, o fizycznej i moralnej doskonałości. I dopiero po pewnym czasie „zaawansowanym”, obiecującym i wiarygodnym uczniom odkrywane są tajemnice nauki. Większość tak i pozostaje profanami, całkiem zadowolonymi z egzotycznych ćwiczeń, hinduskiego żargonu i świadomości ich znaczenia „w kosmosie”. W tym ostatnim i skupione są prawdziwe, skryte cele początkowego poświęcania (inicjacji) Świadomość własnego znaczenia – oto co wpajane jest człowiekowi razem, oczywiście, z konieczną i trwożną troską o zdrowie, a także z „miłością do ludzi” i całym zestawem humanitarnych ukłonów w stronę abstrakcyjnego „dobra i moralności”. Jednakże duma, satanistyczna duma, którą inspiratorzy wschodnich i okultystycznych nauczań nazywają „świadomością własnego znaczenia (własnej wartości)”, obraca w nicość każdy dobry uczynek.
Prawie codziennie słychać z ekranu mistyczną terminologię: kosmizm, wyjścia na płaszczyznę astralną, podróże w galaktykach, spotkania z kosmitami itp. Słychać już głosy o syntezie wszelkiej duchowości, a modne słowo „pluralizm” jest używane w połączeniu ze słowem „duchowy”. Już starają się przyciągnąć do pluralistycznej duchowości i Prawosławie, gdzie miejsce Chrystusa Zbawiciela będzie obok telemaga, wschodniego guru i humanoida z latającego talerza.
„Uzdrowienia” to niewątpliwie dopiero początek! Zawsze zaczyna się od najbardziej zgrubnego, materialnego, ale efektywnego. Kontynuacja programu zostanie pokazana widzom w następnym odcinku. Ale fundamenty zakładane są dzisiaj. Teraz już można nie wątpiąc powiedzieć: podczas spirytystycznych seansów telewizyjnych ludzie mimo woli otrzymują inicjację (poświęcenie, pasowanie) do świata okultystycznego, są obdarzeni okultystycznymi zdolnościami.
Do poświęcenia (inicjacji) dużo nie trzeba. W różnych czasach i w różnych narodach mogło poprzedzać, towarzyszyć mu oddanie czci mistycznemu obiektowi, „położenie rąk” medium, udział w „magicznym kręgu”, nawet po prostu czytanie okultystycznej literatury i obserwacja okultystycznych praktyk. Przykład jawnej inicjacji, która miała miejsce wbrew woli człowieka, został pokazany w telewizji. Dziewczyna z Petersburga zademonstrowała dar przyciągania metalowych przedmiotów, który ujawnił się po tym, jak on zobaczyła podobne doświadczenie w moskiewskim programie. Zdolności tego rodzaju są na pierwszy rzut oka bezsensowne, ale cel jest ten sam – przyciągnąć do podobnych „cudów” naszą uwagę.
Zresztą, telewidzom zdarzało się widzieć na ekranie przypadki o wiele bardziej niepokojące. Całkiem niedawno pewien spirytysta zaczął swój „kurs leczenia” od prośby do wszystkich widzów wstać i obrócić się twarzą… na zachód. Następnie on, wzniósłszy ręce trzykrotnie pokłonił się, z wysiłkiem, jakby zmuszając stojących przed nim uczynić to samo. Dla każdego prawosławnego człowieka, wiedzącego, jak odbywa się Sakrament Chrztu, jest jasnym, że na jego oczach dzieje się coś wprost przeciwstawnego czynowi wyrzeczenia się szatana, kiedy chrzczony, stanąwszy twarzą ku zachodowi, od zamierzchłych czasów symbolizującemu zło i szatana, wyrzeka się wroga rodzaju ludzkiego. A potem, obróciwszy się na wschód, który symbolizuje Boską obecność na świecie, trzykrotnie kłania się Panu Bogu.
Oczywiście, sam spirytysta może wyjaśnić to wszystko inaczej, przypisując, zgodnie ze zwyczajem, nasze podejrzenia do „klerykalnego obskurantyzmu (ciemnoty)”, ale my jednak rozumiemy, co to może znaczyć.
„Stale zbliżamy się do czasów, gdy otworzy się szerokie pole dla wielu fałszywych cudów, aby przyciągnąć ku zagładzie tych nieszczęsnych potomków zmysłowego mędrkowania, którzy zostaną skuszeni i uwiedzeni przez te cuda”, napisał nasz wielki swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). A cel tych fałszywych cudów jeden – oderwać człowieka od Chrystusa, jedynego i prawdziwego Zbawiciela i przyprowadzić do czego się tylko da: „do duchowości”, do kosmitów, do siebie samego, do guru, do biesa...
Prawdziwe uzdrowienia, dokonywane według wiary w Pana Jezusa Chrystusa w Prawosławnej Jego Cerkwi, w pierwszej kolejności związane są z pokajaniem i uzdrowieniem duszy. Poprzez swoje błogosławione przemiany rozpościerają się one nie tylko na życie tymczasowe, ale i – co najważniejsze –na życie wieczne.
Pierwszą oznaką prawdziwego ascety-szermierza, na którego Pan położył ciężki krzyż uzdrowień i czynienia cudów, jest najgłębsza pokora. Przeciwnie, czyniący fałszywe cuda są wyniośli, dumni, ambitni, podejrzliwi wobec ludzi, okrutni, chociaż mogą bez końca mówić o miłości do ludzkości.
Tu w świecie – czasem przykryte, czasem jawne odstępstwo od Boga. Im dalej, tym bardziej nabierają śmiałości adepci tajnych nauczań, widząc, że coraz łatwiej im wciągać w swoje sieci ludzi, którzy stracili wiarę w Chrystusa. Ale jednocześnie nie mogą nie zdawać sobie sprawy, że ich nienawidząca człowieka siła będzie zhańbiona i zniszczona mocą Bożą. Nie darmo jeden z najbardziej znanych telemagów na pytanie, czy chce on się ochrzcić, odpowiedział sprzeciwem i objaśnił: po chrzcie może zniknąć u niego „uzdrawiająca siła”.
Dzieci, u których zapala się wszystko, co tylko może się palić; domy, w których latają przedmioty; ludzie, którzy nieoczekiwanie zaczynają „leczyć”; kosmici, jak diabelstwo przemykające teraz już i po Ruskiej ziemi, wzbudzając umysły i wstrząsy w prasie, – wszystko to są przejawy tego samego ducha, który od chrztu i Chrystusowej wiary, znika, jak znika dym...
Dlaczego więc nie poświęcą domu, gdzie latają patelnie i kręcą się „barabaszki” (duszki)? Przecież podobne wypadki znane są od stuleci, jak znane są i cerkiewne sposoby walki z nimi. Dlaczego przynajmniej nie spróbować? Nie robią tego, ponieważ nie chcą! Umiłowali bardziej ciemność, niż światło (patrz: Jan 3:19) – spełnia się słowo Pańskie. Im jest ciekawie z „barabaszką”, ciekawie przeprowadzać mediumistyczne eksperymenty, ciekawie po złodziejsku przez tylne drzwi wdzierać się do duchowego świata i zajmować się tam rozbojem, czując się jak potężni nadludzie. Interesuje ich okultystyczna droga w życiu, a nie droga Krzyża Chrystusowego. Ciekawiej im z diabłem, niż z Bogiem!
Jakże daleko jest nasza świadomość od świadomości naszych przodków, którzy rozumiejąc straszne niebezpieczeństwo podobnych eksperymentów dla człowieka, oceniali je na równi z morderstwem i najstraszniejszym okrucieństwem! Prawosławnych chrześcijan za zwracanie się do „uzdrowicieli”, podobnych do teraźniejszych, odłączano na długie lata od Eucharystii. „Ciemnota, zacofanie!” odwróci się wielu. Nie wzywamy, oczywiście, do średniowiecznych egzekucji spirytystów i telemagów, ale czyż w tych faktach historii znajdziemy tylko potwierdzenie „zacofania” naszych przodków i nic nie zmusi nas zastanowić się nad niebezpieczeństwem?
Bez względu na to jak żałośnie jest z powodu ludzi niecerkiewnych, kiedy oni bezmyślnie oddają swoją duszę i ciało pod wolę telemagów i duchów, nimi kierujących, niezmiernie gorsze i straszniejsze, kiedy słyszysz, że ulegają pokusie „uzdrowieniem” prawosławni chrześcijanie i nawet niektórzy duchowni…
W każdym bądź razie, bez względu na to, ktokolwiek by zapraszał nas do korzystania z usług okultystycznych „uzdrowicieli”, jedyną postawą prawosławnego chrześcijanina może być jedynie całkowite i stanowcze unikanie takich „uzdrowień” i eksperymentów. I czyż prawosławni chrześcijanie mają szukać pomocy z zewnątrz? Czyż nie mamy Pana, Który jest taki sam wczoraj i dziś (patrz:Hebr.13:8), Który uzdrawiał i uzdrawia wszystkich, z wiarą przychodzących do Niego? Czyż nie ma Obrończyni, Skorej Pomocnicy Bożej Matki? Nie ma priepodobnogo Sierafima, Sarowskiego cudotwórcy i pocztu świętych, silnych aby podać nam pomoc? Czyż nie ma w nas prawosławnej wiary, jeśli wolimy wiarę w telemagaów i pierwszych lepszych, którzy obiecają znaleźć środki ulżenia w naszych chorobach? Za wszystko przychodzi się rozliczać się. Za nasze zbawienie, za niezliczone cuda chrześcijańskie, Pan zapłacił Swoją Krwią. Za „cuda” biesowskie, za to krótkoterminowe oszustwo, będą płacić zarówno sami magicy, jak i ich ofiary, płacić tyle, ile oddalili się od Chrystusa i namówili do tego innych.
Archimandryta Tichon (Sziewkunow)
W leningradzkim więziennym szpitalu 28 grudnia (wg s.s.) 1929 roku. zmarł na tyfus w majaczeniu wspaniały profesor-teolog, godny podziwu kaznodzieja, dzielny i wierny wojownik za Cerkiew Chrystusową, swiatitiel Boży, arcybiskup Iłarion.
Arcybiskup Iłarion (Władimir Aleksiejewicz Troickij) był wybitnym teologiem i wysoce utalentowanym człowiekiem. Przez całe swoje życie płonął ciągłą największą miłością do Cerkwi Chrystusowej, aż do męczeńskiej śmierci za nią. Oto jak pisał o władyce Iłarionie jego współwięzień z Sołowek – kapłan Michaił: „Arcybiskup Iłarion – człowiek młody, pełen radości życia, wszechstronnie wykształcony, wspaniały cerkiewny kaznodzieja-mówca i śpiewak, wspaniały polemista z bezbożnikami, zawsze naturalny, szczery, otwarty: Wszędzie, gdzie on tylko się pojawiał, wszystkich przyciągał do siebie i cieszył się powszechną miłością. Wysoki wzrost, szeroka pierś, wspaniałe jasne włosy, jasna, pogodna twarz. Pozostanie w pamięci każdego, kto się z nim spotkał. Przez lata naszego wspólnego uwięzienia jesteśmy świadkami jego monastycznego całkowitego braku chciwości, głębokiej prostoty, prawdziwej pokory, dziecięcej potulności. Po prostu oddawał wszystko, co miał, o co go proszono. Nie interesowały go jego rzeczy (dlatego ktoś z litości powinien był jednak pilnować jego walizki). Tego człowieka można obrazić, ale nigdy nie odpowie na to, a może nawet nie zauważy podjętej próby. On jest zawsze wesoły i jeśli nawet zatroskany i zmartwiony, to szybko spróbuje przykryć to wszystko tą samą wesołością. Na wszystko patrzy duchowymi oczyma i wszystko służy mu na pożytek ducha. Na Filimonowym łowisku, siedem wiorst od sołowieckiego Kremla i głównego obozu, na brzegu zatoczki morza Białego my z arcybiskupem Iłarionem, jeszcze dwoma biskupami i kilkoma kapłanami, wszyscy więźniowie, byliśmy sieciarzami i rybakami. Dobroduszność jego rozciągała się nawet na radziecką władzę i na nią on mógł patrzeć miłosiernymi oczyma… Ale ta dobroduszność wcale nie była utratą męstwa przed bogoburczą władzą. Jeszcze w obozie Kiemskim, w przedsionku Sołowków, zastała nas śmierć Lenina. Kiedy w Moskwie opuszczano go do grobu, my powinniśmy byli tu, w obozie, przestać pięć minut w milczeniu. Władyka Iłarion i ja leżeliśmy obok siebie na pryczy, gdy grupa naszych ojców i braci różnych rang stała przed nami po środku baraku, w oczekiwaniu uroczystej chwili. „Wstańcie, jednak wielki człowiek a i wpadnie wam, jeśli zauważą”, przekonywali nas. Patrząc na władykę, i je nie wstawałem. Wystarczyło sił nie skłonić głowy przed taką bestią. I tak pomyślnie przeleżeliśmy. A władyka mówił: „Pomyślcie, ojcowie, co teraz dzieje się w piekle: sam Lenin tam się zjawił, dla biesów taki triumf”. Jego miłość do każdego człowieka, uwaga i zainteresowanie wszystkimi, towarzyskość były po prostu zdumiewające. On był najpopularniejszą osobowością w obozie, wśród wszystkich jego warstw. Nie mówimy, że generał, oficer, student i profesor znali go, rozmawiali z nim, znajdowali jego albo on ich, przy wszystkim tym, że biskupów było dużo i byli starsi i nie mniej wykształceni. Jego znała „szpana”, kryminaliści, przestępczy świat złodziei i bandytów właśnie jak dobrego, poważanego człowieka, którego nie można nie lubić. Czy to w pracy, dorywczo, czy w wolnym czasie można było zobaczyć go, rozmawiającego ramię w ramię z jakimś takim „typem” z tego środowiska. To nie była wyrozumiałość dla młodszego brata i straceńca. Nie. Władyka rozmawiał z każdym, jak z równym, interesując się, na przykład, „zawodem”, ulubionym zajęciem każdego. „Szpana” bardzo dumna i czujnie samolubna. Im nie można okazać lekceważenia bezkarnie. I dlatego maniera władyki była wszystko zwyciężająca. On jak przyjaciel uszlachetniał ich swoją obecnością i uwagą.
Był on zaprzysięgłym wrogiem hipokryzji i wszelkiego rodzaju „pobożności”, całkowicie świadomym i bezpośrednim. W „arteli Troickoho” (tak nazywała się robotnicza grupa arcybiskupa Iłariona) duchowieństwo przeszło w Sołowkach dobre wychowanie. Wszyscy zrozumieli, że nazywać siebie grzesznym albo tylko prowadzić długie pobożne rozmowy, pokazywać surowości swego bytu nie warto. A tym bardziej myśleć o sobie więcej, niż jest tak naprawdę.
Pod koniec lata 1925 r. Arcybiskup Iłarion został nagle nieoczekiwanie usunięty z obozu Sołowieckiego i wysłany do więzienia w Jarosławiu. Wiosną 1926 r. Arcybiskup Iłarion znów był z nami. Jego wiadomości z więzienia dotyczyły wyłącznie jego rozmów z agentem władzy, decydującym o losach Cerkwi, który odwiedził go w więzieniu. Ale kiedy władyka pozostał nieugięty i odkrył rozumienie planów GPU, agent powiedział:
- Przyjemnie z mądrym człowiekiem porozmawiać… A ile macie odsiadki w Sołowkach? Trzy lata?! Dla Iłariona trzy lata?! Tak mało?!
Rzeczywiście, przed końcem pierwszego trzylecia on dostał jeszcze trzy lata…
...Powołanie naukowca czuł on w sobie w czasach swojej najwcześniejszej młodości. Jako siedmioletni chłopiec wziął za rękę swego trzyletniego młodszego brata i poprowadził go z rodzinnej wioski do miasta uczyć się. I kiedy braciszek zapłakał, on powiedział: „No, pozostawaj nieuczonym”… Ich obu w porę rodzice doprowadzili do domu. Przez wszystkie lata swojej nauki, począwszy od szkoły teologicznej, a skończywszy na akademii, Troickij nigdy nie miał oceny z żadnego przedmiotu niższej niż najwyższy stopień (pięć).
W czasie swego swiatitielstwa (arcypasterstwa) (od 1920 roku) on nie miał nawet dwóch lat wolności. Przed Sołowkami przebywał przez rok na wygnaniu w Archangielsku. Z patriarchą w Moskwie on popracował nie więcej niż pół roku. Od 20 grudnia 1923 roku miał już wyrok na Sołowki i przybył do Kiemskiego obozu na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Tu, zobaczywszy całą rozpaczliwość barakowego położenia i obozowe jedzenie, zawsze pełen radości życia i rześki, powiedział: „Stąd żywymi nie wyjdziemy”. W sołowieckim obozie on pobył sześć lat, ale jednak mimo wszystko żywy nie wyszedł ze swego uwięzienia.
Bóg zapragnął mieć tego nienagannie czystego człowieka u Siebie świętym i wziął go do Siebie w dogodnym czasie, pozwalając popełnić dalsze błędy, grzechy i zbrodnie tym, którzy byli do tego zdolni również wcześniej.
O ostatnich dniach arcybiskupa Iłariona drugi kapłan, będący razem z nim w sołowieckim obozie, informował:
„Do samego 1929 roku on przebywał w Sołowkach. Ale oto bolszewicy postanowili zesłać arcybiskupa Iłariona na wieczne osiedlenie do Ałma-Aty w Azji Środkowej.
Władykę powieziono w sposób etapowy – z jednego więzienia transferowego do drugiego. Po drodze został okradziony, a do Petersburga przybył w szmatach pełnych pasożytów i już był chory. Ze szpitala więziennego w Leningradzie, w którym został umieszczony, władyka pisała: „Jestem poważnie chory na tyfus, leżę w szpitalu więziennym, musiałem zostać zarażony po drodze, w sobotę, 15 grudnia, rozstrzygnie się mój los (kryzys chorobowy), jest mało prawdopodobne czy wytrzymam...”
Kiedy w szpitalu mu oświadczyli, że trzeba go ogolić, władyka powiedział: „Róbcie z mną teraz co chcecie”. Majacząc mówił: „Oto teraz w końcu jestem całkiem wolny, nikt mnie nie weźmie…”»
28 grudnia (według n. st.) 1929 roku władyka Iłarion zmarł…
Nocą z więzienia w prostej, pośpiesznie zbitej trumnie ciało zmarłego arcybiskupa Iłariona było wydane dla pochówku najbliższym krewnym. Kiedy otworzono trumnę, nikt nie poznał władyki, wyróżniającego się wysokim wzrostem i mocnym zdrowiem. W trumnie leżał żałosny staruszek, ogolony, siwy. Jedna z krewnych zemdlała…
Metropolita Sierafim (Cziczagow) przyniósł swoją białą szatę, białą mitrę. Po obleczeniu ciało władyki położono do drugiej, lepszej trumny.
Nabożeństwo pogrzebowe sprawował sam metropolita, z sześcioma biskupami i wieloma duchownymi. Chór śpiewał. Władyka została pochowana w monasterze Nowodiewiczym w Petersburgu.
Tak odszedł do wieczności ten bohater duchem i ciałem, cudownej duszy człowiek, obdarzony przez Pana Boga wybitnymi teologicznymi darami (talentami), który życie swoje oddał za Cerkiew Chrystusową.
Swiaszczennomuczenik (duchowny-męczennik) Iłarion został kanonizowany 10 maja 1999 roku. Jego święte relikwie spoczywają w moskiewskim Srietienskim monasterze, gdzie on był ostatnim proboszczem przed zamknięciem monasteru.
Jeszcze niedawno żyła ostatnia duchowa córka swiaszczennomuczenika Iłariona – Lubow Timofiejewna Czieriedowa. Ona zachowała oddanie i niezwykłą duchową jedność z władyką Iłarionem do końca swoich dni. Lubow Timofiejewna nigdy nie wątpiła w jego świętość i błagała Pana, aby mogła dożyć do tego dnia, kiedy dokona się wysławienie ukochanego abby.
W 1998 roku Lubowi Timofiejewnie szedł już 102-i rok. Ale jej pamięci i jasności umysłu mogliby pozazdrościć młodzi. Srietienski monaster opiekował się swoją najstarszą parafianką; póki pozwalało zdrowie, ona była obecna na monasterskich służbach, kiedy zaś siły zaczęły ją opuszczać, kapłani monasteru ze Świętymi Darami zaczęli jeździć do niej do domu. I oto pewnego razu, kiedy namiestnik Srietienskiego monasteru udzielał Eucharystii Lubowi Timofiejewnej, on powiedział jej dobrą nowinę: zbliża się cerkiewne wysławienie (zaliczenie w poczet świętych) władyki.
„Ja wiedziałam, że nie umrę, póki nie dowiem się o tym!” – powiedziała Lubow Timofiejewna. To było podobne do ewangelicznego „Teraz odpuszczasz…” Po kilku dniach ona w spokoju odeszła do Pana.
Nabożeństwo pogrzebowe po Lubowi służono w soborze Srietienskiego monasteru, w tylko co odrestaurowanej bocznej kaplicy (nawie) Jana Poprzednika (Chrzciciela), gdzie w przeddzień kanonizacji swiaszczennomuczenika Iłariona na kolumnie carskich wrót już była napisana ikona duchowego ojca nowo zmarłej. W 1929 roku ona była jedną z niewielu osób na nabożeństwie pogrzebowym władyki w Leningradzie. Teraz, w dniu jej pogrzebu, swiaszczennomuczenik Iłarion swoją ikoną odprowadzał duchową córkę w drogę całej ziemi.
11 lutego 1998 roku, około godziny 11, w ten sam dzień i godzinę pogrzebu Lubowi Timofiejewny, w Nowodiewiczym monasterze na posiedzeniu Komisji do spraw kanonizacji świętych była przyjęta ostateczna decyzja o zaliczeniu do pocztu świętych swiaszczennomuczenika Iłariona. Kiedy o tej radosnej wiadomości przez telefon powiadomiono Srietienski monaster, trumnę z ciałem duchowej córki władyki Iłariona przy dzwonieniu dzwonów wynoszono z soboru.
Archimandryta Tichon (Sziewkunow)
Pewnego razu prorok Mojżesz poszedł paść bydło daleko na pustynię. Przybywszy na świętą górę Synaj, ujrzał cierniowy krzew, który płonął ogniem, pozostając nietknięty. Od tego momentu zaczęło się wyzwolenie narodu Izraela z niewoli egipskiej. Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie uważają to za jedno z największych wydarzeń Świętej Historii, a sama kraina Synaju jest uważana za świętą. Ale tylko wyznawcy Chrystusa widzą w palącej się tarninie pierwowzór zbawienia całej ludzkości. I być może, najpiękniej nazwa legendarnego krzewu brzmi po słowiańsku: „Nieopalimaja Kupina”.
Szczyt Mojżesza na świętej górze Synaj codziennie odwiedzają setki ludzi. Oni wspinają się tu nocą pieszo w ciągu trzech godzin dla tego, żeby powitać świt. Przeważająca większość z nich z pierwszymi też promieniami słońca zaczyna schodzić na dół. Pozostają tylko ci, którzy chcą w ciszy i bogobojności (czci) pobyć w tym miejscu, gdzie Mojżesz otrzymał od Boga tablice Przykazań, w tym miejscu, gdzie Bóg rozmawiał z człowiekiem i zawarł z nim Przymierze.
Trzeciego dnia rano rozległy się grzmoty z błyskawicami, a gęsty obłok rozpostarł się nad górą (Synaj) i rozległ się głos potężnej trąby, tak że cały lud przebywający w obozie drżał ze strachu. Mojżesz wyprowadził lud z obozu naprzeciw Boga i ustawił u stóp góry. Góra zaś Synaj była cała spowita dymem, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu i unosił się dym z niej jakby z pieca, i cała góra bardzo się trzęsła. Głos trąby się przeciągał i stawał się coraz donośniejszy. Mojżesz mówił, a Bóg odpowiadał mu głosem (Wj.19:16-19).
…Wydarzyło się to w trzecim miesiącu po wyjściu synów Izraela z Egiptu. Trzeciego dnia po przyjściu na Synaj, Pan słyszalnie dla wszystkich ogłosił narodowi 10 przykazań Swego Zakonu. W strachu i drżeniu przysłuchiwało się Jego głosowi 600 tysięcy osób, stojąc u podnóża góry. Tak zaczynała się nasza wspinaczka (wznoszenie się) do Boga.
W pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej pustelnicy zaczęli zamieszkiwać te święte miejsca. Ktoś ukrywał się przed prześladowaniami, ktoś szukał odosobnionej modlitwy. Kiedy w IV wieku w Imperium Rzymskim zaprzestano walczyć z chrześcijaństwem, w Dolinie Objawienia istniało już wysokie życie duchowe. Jego centrum stała się świątynia Bogurodzicy – Nieopalimoj Kupiny, którą zbudowała caryca Jelena na miejscu pierwszego spotkania Mojżesza z Bogiem. Nie Spalający się biblijny krzak Cerkiew zawsze uważała za symbol Bożej Matki, Która była w stanie przyjąć w Siebie Boga i nie spalić się.
W opowieści o świętych miejscach Wschodu, napisanej pod koniec IV wieku przez słynną pielgrzymującą Sylwię (lub Eterę), jest informacja o mnisiej wspólnocie, która pojawiła się wokół Nieopalimoj Kupiny: „Przejść zaś do początku tej doliny musieliśmy dlatego, że tam było dużo cel świętych mężów i cerkiew w tym miejscu, gdzie znajduje się kupina: ta kupina (krzew) jest żywa i do dziś i daje latorośle (młode pędy). I tak, zszedłszy z Bożej góry, przyszliśmy do krzewu, około godziny dziesiątej. A ten krzew, jak powiedziałam wyżej, jest tym z którego przemawiał Pan Bóg do Mojżesza w ogniu, i znajduje się w miejscu, gdzie jest dużo cel i cerkiew, na początku doliny. A przed cerkwią cudowny sad, z obfitością doskonałej wody, i w tym sadzie krzew (kupina)”.
Kolejny impuls do rozwoju monaster otrzymał w VI wieku, kiedy imperator Justynian I nakazał zbudować potężne mury forteczne, otaczające poprzednie budowle świętej Jeleny, i cerkiew, która zachowała się do dzisiejszych czasów, a także wysłał do Synaju żołnierzy dla ochrony mnichów.
Począwszy od VII wieku, w wyniku podbojów arabskich, Synaj został całkowicie odizolowany od reszty świata chrześcijańskiego. W 625 roku, w okresie arabskiego podboju Synaju, monaster skierował delegację do Medyny, żeby zapewnić sobie patronat proroka Mohammeda. Kopia otrzymanego przez mnichów glejtu (oryginał z 1517 roku jest przechowywany w Stambule) wystawiona jest w monasterze. List oświadczał, że muzułmanie będą bronić monasteru, a także zwalniają go od zapłacenia podatków. Od samego swego początku monaster nigdy nie był rozgrabiony i zniszczony, nie został zamknięty, w przeciwieństwie do innych prawosławnych monasterów.
Do naszych dni na świętej górze Synaj zachowały się masywne kamienne wrota, przeznaczenie których współczesnemu pielgrzymowi praktycznie jest niepojęte. To wrota pokajania. Rzecz w tym, że w starożytności nie tak po prostu było wejść na świętą górę: mnisi nie wypuszczali tego, kto nie oczyścił swojej duszy pokajaniem. I oto dla tego, żeby człowiek dokonał prawdziwego wejścia i godnie pokłonił się temu świętemu miejscu, na całej drodzy do szczytu Mojżesza było zbudowanych 10 kamiennych wrót (bram). Przy każdym progu siedział mnich i przyjmował od pielgrzyma spowiedź według jednego z 10 przykazań. A zaczyna się ta droga przy monasterze Świętej Jekatieriny (tak od XI wieku nazywa się Synajski monaster).
Święta Jekatierina rodziła się w 294 roku po narodzeniu Chrystusa w Aleksandrii i wykształciła się w pogańskiej szkole, gdzie w doskonałości zgłębiła filozofię, retorykę, poezję, muzykę, fizykę, matematykę, astronomię, medycynę. Wspaniała córka arystokratycznej rodziny, nie brakowało jej ubiegających się o jej rękę, ale odrzucała wszystkie propozycje. Syryjski mnich opowiedział jej o Niebiańskim Oblubieńcu – Chrystusie i nawrócił ją na chrześcijaństwo.
Podczas prześladowań chrześcijan za panowania cesarza Maksymiana (na początku IV wieku) ona wyznała swoją wiarę w Chrystusa, przed wszystkimi demaskując i piętnując cesarza za czczenie idoli (bożków). Pięćdziesięciu filozofów, zebranych ze wszystkich stron imperium, próżno próbowali skłonić ją do czczenia pogańskich Bogów. Przeciwnie, ona nawróciła ich do Chrystusa, przytaczając wypowiedzi antycznych autorów. Widząc, jak mężnie święta znosi okrutne męki, w Chrystusa uwierzyli członkowie imperatorskiej rodziny i jeden z przybocznych Maksymiana. Po egzekucji ciało świętej wielikomęczennicy zniknęło: według podania, ono było przeniesione przez Aniołów na szczyt najwyższej z gór Synaju, od tamtej pory noszącej jej imię.
Po upływie ponad dwóch stuleci mnisi Synajskiego monasteru w cudowny sposób odnaleźli relikwie wielkomęczennicy. Nie tknął ich rozkład, ale nie to zdziwiło mnichów, przywykłych do świętych relikwii, a lśniący na ręce chrystusowej niewiasty pierścień. Ten cudowny pierścień i dziś pokazują wszystkim gościom monasteru.
W różnych czasach silni świata tego uważali za swój obowiązek okazywać orędownictwo monasterowi Świętej Jekatieriny. Wśród dobroczyńców monasteru – bizantyjscy imperatorzy i cesarzowe, europejscy monarchowie, rosyjscy carowie i carowe. W 1860 roku monaster otrzymał od rosyjskiego imperatora Aleksandra II w darze nowy relikwiarz dla relikwii świętej Jekatieriny, a dla zbudowanej w 1871 roku monasterski dzwonnicy imperator przysłał 9 dzwonów, wykorzystywanych do dnia dzisiejszego w dni świąteczne. Po podbiciu Egiptu i Synaju pod koniec XVII wieku Napoleon I Bonaparte, zgodnie z tradycją, wziął monaster pod swoją opiekę. Finansował odbudowę północnej części monasteru, która ucierpiała podczas szturmu na przybytek w 1798 roku.
Jeden raz w roku, 7 kwietnia, na Błagowieszczenije (Zwiastowanie) Przenajświętszej Bogurodzicy, w monasterze Świętej Jekatieriny dzieje się bardzo ciekawskie zjawisko przyrodnicze. Ono znane jest jeszcze od VI wieku i inaczej jak cudem trudno je nazwać. Tego dnia monaster wpada w absolutny cień od gór i znajduje się jakby w półmroku. Przez naturalny okrągły otwór w górze przedziera się promień słońca. On, jak reflektorem, oświetla samo centrum monasteru – Nieopalimuju Kupinu.
Nigdy nie pustoszeje droga do cerkwi na wyspie Eubea, w której spoczywają niezniszczalne relikwie wziętego do niewoli rosyjskiego żołnierza i jednego z najbardziej czczonych prawosławnych świętych Grecji – Ioanna Ruskoho. W kraju, gdzie do cudzoziemców (ksenosów, w dosłownym tłumaczeniu – obcych) zawsze odnoszono się trochę ostrożniej, w „bezbożnym” XX wieku rozpowszechnił się kult rosyjskiego żołnierza-świętego, którego relikwie przyciągają niezliczonych, pragnących uzdrowić się pielgrzymów, i czynią cuda.
Niesamowita historia życia, a następnie żywota Ioannisa Rossosa (jak nazywano świętego w Grecji) rozpoczęła się około trzysta lat temu. Urodzony gdzieś na południu Rosji, w 1711 roku został prostym żołnierzem armii rosyjskiej i był nim przez siedem lat, póki nie trafił pod Azowem do tureckiej niewoli. Iwan został dostarczony do Stambułu, a następnie sprzedany w niewolę do Azji Mniejszej, do miasta Prokopio, do gospodarstwa tureckiego agi, dowódcy janczarów, potężnego i okrutnego człowieka, który domagał się nawrócenia „niewiernego” na islam. Kiedy więzień grzecznie, ale stanowczo odrzucił propozycję Turków, zaczęli go torturować. Iwan był ciągle bity kijami, duszony, kopany, przypalany rozżarzonym żelazem, w nocy wrzucany do chlewu, by spał ze zwierzętami. Jednakże on pozostawał twardy i w ciągłych modlitwach coraz bardziej wzmacniał się w prawosławnej wierze. Siła wiary i męstwo rosyjskiego żołnierza, moralnie zwyciężającego swoich oprawców, poraziły wielonarodową populację Prokopio – Greków, Ormian, a nawet Turków, którzy w większości sympatyzowali z nieugiętym „niewiernym”. Wieść o niezwykłym więźniu rozprzestrzeniła się daleko poza Prokopio. W końcu Iwan stanął przed groźnym paszą, żądającym od niego odpowiedzi, dlaczego upiera się i nie chce przechodzić na islam. „Wierzę w Boga mojego Jezusa Chrystusa, – powtórzył rosyjski żołnierz. – Nie boję się tortur i mąk, od nich moja wiara staje się jeszcze mocniejsza”. Po kilku latach spędzonych w poście, modlitwie i pokorze święty Ioann, potajemnie przyjąwszy Święte Dary, zmarł 27 maja 1730 roku. Miejscowi chrześcijanie z honorami oddali ziemi jego ciało, jednakże kiedy po trzech z połową latach grób Iwana otwarto, mieszkańcy Prokopio stali się świadkami cudu: rozkład nie tknął ciała sprawiedliwego, bogobojnego człowieka. Dowiedziawszy się o tym, władze tureckie wpadły we wściekłość. Janczarzy odebrali od prawosławnych ciało Iwana i rzucili je w ognisko. I tu cud wydarzył się znów – ogień nie tknął niezniszczalnych relikwii, one tylko poczerniały od dymu i sadzy. Dopiero wtedy władzę mający uznali swoją porażkę i bezsilność, a miejscowi mieszkańcy uroczyście odnieśli ciało Iwana do cerkiew i zaczęli czcić go jako świętego. Dowiedziawszy się o dziejących się w Prokopio cudach uzdrowienia, zaczęli napływać tu wierni z całej Azji Mniejszej.
W 1922 r., Po Małoazjatyckiej katastrofie, Grecy musieli opuścić wschodnie wybrzeże Morza Egejskiego i uciekać do Grecji, zabierając ze sobą tylko to, co można było unieść. Mieszkańcy Prokopio nie mieli nic cenniejszego niż relikwie św. Iwana Ruskiego. W 1925 roku one znalazły się w tym miejscu, gdzie są i dzisiaj, – w centrum wyspy Eubea, w mieście o starej nazwie Prokopio, odbudowanym przez przesiedleńców z Azji Mniejszej. Święty nie ustawał pomagać i uzdrawiać cierpiących, śpieszących do Prokopio z całej Grecji i nawet spoza granic. Choroby i dolegliwości, przed którymi lekarze byli bezradne, na oczach wierzących w tym świętym miejscu cofały się albo całkowicie ustępowały i to – dokumentalnie utrwalone fakty.
Świątynia, w której wystawiony jest srebrny sarkofag z relikwiami świętego, była zbudowana w 1951 roku. Wejść w niej przez wąskie drzwi nie tak łatwo – tłumy ludzi w różnym wieku stale znajdują się w cerkwi i po za nią. Pod szkłem sarkofagu można wyraźnie obejrzeć przyozdobione brokatem poczerniało ciało rosyjskiego świętego, większą część twarzy którego zasłania złota płyta. Do sarkofagu prowadzi długa kolejka. Pochyliwszy się nad nim, ludzie trwożne przykładają się wargami do szkła i szeptem wymawiają modlitwy. Wielu płacze. W centrum cerkwi znajduje się wielka ikona z wizerunkiem świętego, także przyciągająca do siebie wierzących.
Kiedy znalazłem się w tym świętym miejscu, proboszcz cerkwi był otoczony przez tłum i nie chciałem rozpychać ludzi z słowami „przepuścicie rosyjskiego dziennikarza”, żeby porozmawiać z nim. W tym godnym podziwu miejscu być ruskim jest wielce zobowiązującym. „Przyjeżdżajcie tu na Paschę, – powiedział mi rozprowadzający książki o Ioannie Ruskim w greckim, rosyjskim i angielskim języku pracownik cerkwi. – I nigdy nie zapomnicie tego, co zobaczycie w świątyni. Tu będzie połowa Grecji. Przekazujcie pozdrowienia swoim rodakom i zwłaszcza ruskim żołnierzom, z których jeden chroni nas tu, na Eubei”.
Siergiej Łatysziew
17 września 1867 roku metropolita Moskiewski Fiłariet przebywał w Troice-Sjergijewoj ławrze. Po zakończeniu porannej Liturgii w jego domowej cerkwi do władyki ze zwykłym codziennym meldunkiem o sprawach w monasterze przyszedł archimandryta Antonij. Po meldunku metropolita powiedział mu: „Widziałem dziś sen, i było mi powiedziane strzec się daty 19-go”. Na co ojciec Antoni zauważył: „Władyko święty! Czyż można wierzyć snom i szukać w nich jakiegokolwiek znaczenia? Jak też można przy tym zwracać uwagę na taką ogólnikową wskazówkę? Dziewiętnastych dni w każdym roku bywa dwanaście”. Wysłuchawszy archimandrytę, metropolita odpowiedział z twardym przekonaniem: „Nie sen ja widziałem – przyszedł do mnie rodzic mój i powiedział te słowa; myślę od tego momentu każdego 19 dnia priczaszczat’sa, przyjmować Święte Dary”. Dwa dni po śnie metropolity, we wtorek 19 września, podczas Liturgii w domowej cerkwi przyjął on Święte Dary. W październiku był w Moskwie i dnia 19, w czwartek, również priczasztiłsia Świętych Darów w swojej domowej cerkwi.
Zbliżało się 19 listopada, w tym roku wypadało to w niedzielę. Przed tym cały czas władyka czuł się dobrze i lekko, przyjmował odwiedzających, gorliwe zajmował się sprawami, wyjeżdżał z domu.
W tygodniu przed 19-m dniem on przyjmował jednego z swoich wielbicieli, który przy pożegnaniu przekazał mu prośbę niejakiej szanownej damy pragnącej być u niego i otrzymać jego błogosławieństwo. Władyka powiedział: „Niech przyjdzie, tylko przed dniem 19-go„.
18 listopada, w sobotę, władyka kazał swemu przysługującemu hierodiakonowi Parfienijowi przygotować wszystko do jutrzejszego służenia Liturgii w domowej cerkwi. Staruszek Parfienij, który wyróżniał się prostolinijnością i szczerością, zdecydował się zauważyć, że władyka zmęczy się od służby i nie będzie w stanie, chyba, służyć na Wprowadzenie, a byłoby lepiej wtedy odsłużyć. Ale władyka powiedział mu: „To nie twoja sprawa. Powiedz, że jutro służę”.
On odsłużył Liturgię i tego samego dnia stanął przed Panem – dnia 19-go.
Wielki misjonarz, swiatitiel Innokientij (w świecie Iwan Wieniaminow), metropolita Moskiewski, przed wdowieństwem, postrzyżynami i święceniami biskupimi, był kapłanem na Wyspach Aleuckich. Dla zgłębienia dialektów wyspiarzy i ich oświecenia, on nie zatrzymywał się na żadnych przeszkodach. Ojciec Ioann ofiarnie odwiedzał wyspy swojej parafii, poświęcając takim podróżom znaczną część roku, narażając się na niebezpieczeństwa i wszelkie wyrzeczenia, przepływając z wyspy na wyspę po oceanicznych falach na kruchym czółenku. Nieustraszoność jego w tym pływaniu, według opowiadań współczesnych, była zdumiewająca. Oto jak sam ojciec Ioann Wieniaminow opowiadał o swoim pływaniu w 1828 roku na kajaku na wyspę Akun:
„Przeżywszy na wyspie Unałaszki prawie cztery lata, w Wielki Post udałem się po raz pierwszy na wyspę Akun do Aleutów, żeby przygotować ich do gowienija*. Podjeżdżając do wyspy, zobaczyłem, że oni wszyscy stali na brzegu wystrojeni, jakby w uroczyste święto. I kiedy wyszedłem na brzeg, oni wszyscy radośnie rzucili się do mnie i byli niezwykle dla mnie czuli i usłużni. Zapytałem ich, dlaczego są tacy wystrojeni. „Ponieważ wiedzieliśmy, że wyjechałeś i dzisiaj powinieneś być u nas; oto my w radości wyszliśmy na brzeg, żeby ciebie powitać”. – „Któż wam powiedział, że ja będę u was dziś i po czym mnie poznaliście, że ja jestem właśnie ojcem Ioannem?” – „Nasz szaman, staruszek Iwan Smirennikow, powiedział nam: oczekujcie, do was dzisiaj przyjedz on już wyjechał i będzie uczyć was modlić się do Boga. I opisał nam twoją powierzchowność tak, jak teraz widzimy ciebie”. – „Mogę tego waszego staruszka-szamana widzieć?” – „Dlaczego nie, możesz. Ale teraz jego tu nie ma i kiedy on przyjedzie, powiemy mu. I on i sam bez nas przyjdzie do ciebie”. Ta okoliczność niezwykle mnie zdziwiła, ale wszystko to zostawiłem bez uwagi i zacząłem przygotowywać ich do gowienija, wstępnie objaśniwszy im znaczenie postu i pozostałe; w końcu przyszedł do mnie ten staruszek-szaman i wyraził życzenie gowienija, nie zwracałem na niego szczególnej uwagi i podczas spowiedzi przegapiłem nawet zapytać go, dlaczego Aleuci nazywają go szamanem i uczynić mu z tego powodu pewnych pouczeń. Udzieliwszy Świętych Darów, pozwoliłem mu odejść… I cóż? Ku memu zdziwieniu, po przyjęciu Darów on udał się do swego tojena i wyraził mu niezadowolenie na mnie, a mianowicie za to, że ja nie zapytałem go na spowiedzi, dlaczego Aleuci nazywają go szamanem, ponieważ skrajnie nieprzyjemnie jest nosić taką nazwę od swoich współbraci i on wcale nie jest szamanem. Tojen, oczywiście, przekazał mi niezadowolenie staruszka Smiriennikowa, i ja natychmiast posłałem po niego aby się wytłumaczyć. I kiedy wysłani poszli, Smiriennikow trafił się naprzeciw z następnymi słowami: „Wiem, że prosi mnie kapłan ojciec Ioann i idę do niego”. Zacząłem szczegółowo wypytywać o jego niezadowolenie wobec mnie, o jego życie; na moje pytanie, czy jest piśmienny, on odpowiedział, że chociaż i niepiśmienny, ale Ewangelię i modlitwy zna. Wtedy poprosiłem go wytłumaczyć, jak on opisał swoim pobratymcom moją powierzchowność i skąd dowiedział się, że w znany dzień powinienem przyjść do was i że będę uczyć was modlić się. Staruszek odpowiadał, że jemu wszystko to powiedziano dwóch jego towarzyszy. „Kim są ci dwaj twoi towarzysze?” – zapytałem go. „Biali ludzie”, odpowiedział starzec. – Oni jeszcze powiedzieli mi, że w niedalekiej przyszłości wyślesz swoją rodzinę brzegiem, a sam pojedziesz wodą do wielkiego człowieka i będziesz rozmawiać z nim”. – „Gdzież są ci twoi towarzysze, biali ludzi, i co to za ludzie i jak oni wyglądają?” – zapytałem go. „Oni żyją niedaleko tu, w górach i przychodzą do mnie każdego dnia”, – i staruszek przedstawił mi ich tak, jak przedstawiają świętego Archanioła Gawriił, czyli w białych szatach i przepasanych różową wstęgą przez ramię. „Kiedy zaś przyszli do ciebie ci biali ludzie po raz pierwszy?” – „Oni zjawili się niebawem, jak ochrzcił nas hieromnich Makarij”. – „A czy ja mogę ich widzieć?” – zapytałem Smiriennikowa. „Zapytam ich”, – odpowiedział staruszek i poszedł. Ja zaś udałem się na jakiś czas na najbliższe wyspy dla głoszenia słowa Bożego i po powrocie swoim, zobaczywszy Smiriennikowa, zapytałem go: „Cóż, pytałeś tych białych ludzi, czy mogę ich widzieć i czy chcą oni przyjąć mnie?” – „Pytałem, – odpowiadał staruszek, – oni choć i wyrazili życzenie widzieć i przyjąć cię, ale przy tym powiedzieli: po co mu widzieć nas, kiedy on sam uczy was tego, czego my uczymy? Więc pójdźmy, przyprowadzę cię do nich”
Wtedy coś niewytłumaczonego wydarzyło się we mnie, jakiś strach napadł na mnie i pełna pokora. Co jeżeli tak naprawdę zobaczę ich, tych Aniołów i oni potwierdzą powiedziane przez staruszka? I jak też pójdę do nich? Przecież ja jestem człowiek grzeszny, więc i niegodny rozmawiać z nimi. To byłoby z mojej strony pychą i zarozumiałością, jeśli bym się zdecydował iść do nich; i wreszcie, spotykając się z Aniołami, mógłbym wywyższyć się swoją wiarą albo dużo rozmarzyć się o sobie... I ja, jako niegodny, postanowiłem nie iść do nich, uczyniwszy wstępnie z tego powodu przyzwoite pouczenie jak staruszkowi Smiriennikowi, tak i jego współbraciom-aleutom, żeby oni więcej nie nazywali Smiriennikowa szamanem.
Pewnego razu postanowiłem jednak zapytać starego Smirennikowa, skąd on wie o przyszłości i czym leczy. On opowiedział mi następujące. Wkrótce po ochrzczeniu go przez hieromnicha Makarija zjawił się mu najpierw jeden, a potem dwóch duchów, nie widzialnych przez nikogo innego, w postaci ludzkiej, o białych obliczach, w białych szatach, według jego opisu podobnych do sticharów (dalmatyk) obłożonych różowymi wstęgami, i powiedzieli mu, że posłani są przez Boga ukierunkowywać, pouczać i chronić go. W ciągu prawie 30 lat oni prawie codziennie zjawiali się mu w dzień lub wieczorem, ale nie w nocy, i, zjawiając się, ukierunkowywali i pouczali do wszelkiej chrześcijańskiej teologii i tajemnic wiary; dawali jemu samemu i według jego próśb innym, jednak bardzo rzadko, pomoc w chorobach i skrajnym braku jedzenia; czasami opowiadali mu, co dzieje się w innych miejscach, i bardzo rzadko o przyszłości i zapewniali, że nie robią tego wszystkiego swoją mocą, ale mocą Boga Wszechmogącego.
Po tym zapytałem go, czy ukazywali się mu oni teraz, po spowiedzi i priczastiju, i czy kazali słuchać mnie. Odpowiedział, że zjawiali się jak po spowiedzi, tak i po priczastiju i mówili, żeby on nikomu nie mówił o wyspowiadanych grzechach swoich i żeby wkrótce po priczastiju nie jadł tłustego (niepostnego) i żeby słuchał mego nauczania… i nawet dziś w drodze zjawili się mu i powiedzieli, dlaczego ja proszę go, i żeby on wszystko opowiedział i aby niczego się nie bał, dlatego że nic złego mu nie będzie. Potem zapytałem go: „Kiedy oni zjawiają się mu, co on odczuwa, radość czy smutek?” On powiedział, że w tym czasie, kiedy on, uczyniwszy coś złego, zobaczy ich, to czuje wyrzuty swego sumienia, a w innym przypadku nie odczuwa żadnego strachu; i ponieważ wielu uważa go za szamana, to on, nie chcąc mieć takiego szacunku, niejednokrotnie mówił im, żeby oni odeszli od niego i nie zjawiali się mu; oni odpowiadali, że nie są diabłami i nie kazano im go zostawiać, i na jego pytanie, dlaczego nie ukazują się innym, mówili mu, że im tak kazano.
Można pomyśleć, że on, usłyszawszy ode mnie albo nauczywszy się od kogokolwiek innego, opowiadał mi nauczanie chrześcijańskie i tylko dla ozdoby albo z samochwalstwa wymyślił zjawianie się mu duchów-piastunów. Ale od nikogo nie mógł on słyszeć biblijnych historii. Będąc analfabetą i w ogóle nie znając języka rosyjskiego, nie mógł ani czytać, ani słyszeć od innych. Dlaczego ja ich nie zobaczyłem, żeby przekonać się o ich zjawianiu się? Powiem na to, że byłem zakłopotany, czy możliwe i konieczne, abym mógł ich zobaczyć osobiście. Pomyślałem tak: czy muszę widzieć ich, jeśli ich nauczanie jest nauką chrześcijańską? Czy po to, żeby z ciekawości tylko dowiedzieć się, kim oni są, i żeby nie zostać ukaranym za taki mój czyn...”
*Gowienije – przygotowanie się do spowiedzi i Eucharystii z zachowaniem postu i uczęszczaniem na nabożeństwa.
Matronuszka – tak z czułością nazywają prawosławni świętą błażenną (błogosławioną) Matronę Moskiewską. Jeszcze za życia była ona ulubienicą ludzi, a po rozsławieniu w poczcie świętych w 1999 roku moskiewski Pokrowski żeński monaster ledwie radzi sobie z ludzkim potokiem. Tysiące ludzi ze wszystkich krańców kraju i zza granicy jedzie do niej, żeby poprosić o obronę i wstawiennictwo przed Panem, przed Którym Błażennaja starica* ma wielką odwagę, ufność
Jadą kobiety i mężczyzna, jadą młodzi i starzy, niezależnie od wykształcenia, narodowości i społecznego położenia, wszyscy jadą do błażennej po pocieszenie, po uzdrowienie, po nadzieję, przypominając sobie jej słowa: „Wszyscy, wszyscy przychodźcie do mnie i opowiadajcie, jak żywej, o swoich zmartwieniach, ja będę was widzieć i słyszeć i pomagać wam”. I otrzymują proszone – każdy według swojej wiary.
Kim zaś jest błażennaja Matrona, którą Pan Bóg dał naszemu narodowi w ciężkie lata bezbożności? Urodziła się błogosławiona Matrona (Matrona Dimitrijewna Nikonowa) w 1885 roku w wsi Siebino Tulskiej guberni. Rodzice jej, chłopi, byli ludźmi pobożnymi, żyli biednie. W rodzinie było czworo dzieci: Matrona była najmłodsza.
Przy tym ubóstwie, w którym żyli Nikonowy, czwarte dziecko mogło stać się zbytecznymi ustami. Dlatego z powodu biedy jeszcze przed powiciem ostatniego dziecka matka postanowiła pozbyć się go. O aborcji nie mogło być nawet mowy. Matka Matrony postanowiła oddać przyszłe dziecko do sierocińca kniazia Golicyna w sąsiedniej wiosce, ale zobaczyła proroczy sen. Jeszcze nienarodzona córka ukazała się Natalii we śnie w postaci białego ptaka z ludzką twarzą i zamkniętymi oczami i usiadła na prawej ręce. Biorąc sen za znak od Boga, kobieta porzuciła pomysł oddania dziecka do sierocińca. Córka urodziła się niewidoma. Był to ciężki krzyż, który Matrona nosiła z pokorą i cierpliwością przez całe życie.
Dom Nikonowych znajdował się blisko cerkwi Uspienija (Zaśnięcia) Bożej Matki, dokąd rodzice Matronuszki lubili chodzić razem na służby. Dziewczynka dosłownie wyrosła w cerkwi. Ona dobrze znała cerkiewne pieśni religijne i często wtórowała chórzystom.
Od siedmio-ośmio letniego wieku u Matronuszki ujawnił się dar przepowiadania i uzdrawiania chorych. Bliscy zaczęli zauważać, że znane są jej nie tylko ludzkie grzechy, przestępstwa, ale i myśli. Ona czuła zbliżanie się niebezpieczeństwa, przewidywała żywiołowe i społeczne nieszczęścia. Do niej zaczęli chodzić i jeździć odwiedzający. Do chaty Nikonowych szli ludzie, ciągnęły się wozy, furmanki z chorymi z okolicznych siół i wsi, z całego powiatu, z innych powiatów i nawet guberni. Przywozili leżących chorych, których dziewczynka stawiała na nogi.
Córka miejscowego Ziemianina Lidia Jańkowa brała Matronę z sobą na pielgrzymki: Do Kijewo-Pieczerskiej i Troice-Sjergijewej ławry, do Petersburga, do innych grodów i świętych miejsc. Do nas doszło podanie o spotkaniu Matronuszki ze świętym prawiednym (sprawiedliwym) Janem Kronsztadzkim, który po zakończeniu służby w Andriejewskim soborze Kronsztadu poprosił ludzi rozstąpić się przed podchodzącą do solei** 14-letnią Matroną i słyszalnie dla wszystkich powiedział: „Matronuszka, chodź-chodź do mnie. Oto idzie moja zmiana – ósmy filar Rosji”. Znaczenia tych słów matuszka (matula) nikomu nie objaśniła, ale jej bliscy domyślali się, że ojciec Ioann przewidział szczególną służbę Matronuszki rosyjskiemu narodowi podczas prześladowań Cerkwi.
W wieku 17 lat Matrona straciła możliwości chodzić: nagle odjęło jej nogi. Do końca swoich dni ona była „siedzącą”. I siedzenie jej – w różnych domach i mieszkaniach, gdzie znajdowała schronienie, – trwało pięćdziesiąt lat.
Jeszcze w młodym wieku Matrona przepowiedziała rewolucję, jak „będą grabić, burzyć świątynie i wszystkich po kolei wypędzać”.
Zadziwiało ludzi i to, że Matrona miała i zwykłe, jak u widomych ludzi, wyobrażenie o otaczającym świecie. Ona mówiła: „Bóg pewnego razu otworzył mi oczy i pokazał świat i stworzenie Swoje. I słoneczko widziałam i gwiazdy na niebie i wszystko, co na ziemi, piękno ziemskie: góry, rzeki, trawkę zieloną, kwiaty, ptaszki…”
Wielu ludzi przyjeżdżało po pomoc do Matrony. Cztery kilometry od Siebino żył mężczyzna, u którego nie ruszały się nogi. Matrona powiedziała: „Niech z rana idzie do mnie, pełźnie. Do godziny trzeciej dopełznie”. On czołgał się te cztery kilometry, a od niej poszedł na swoich nogach.
Pomoc udzielona chorym przez Matronę nie tylko nie miała nic wspólnego z zamawianiem, czarami, tak zwanym uzdrawianiem ludowym, percepcją pozazmysłową (spirytyzmem), magią i innymi działaniami czarodziejskimi, podczas których „uzdrowiciel” nawiązuje łączność z ciemną mocą, ale miała zasadniczo odmienną, chrześcijańską naturę. Właśnie dlatego pobożnej Matrony tak nienawidzili czarownicy i różni okultyści, o czym świadczą ludzie, blisko znający ją w moskiewskim okresie życia. Przede wszystkim Matrona modliła się za ludzi, wypraszając u Pana Bóg pomoc.
Obaj bracia Matrony, Michaił i Iwan, wstąpili do partii, Michaił stał się wiejskim aktywistą. Obecność w ich domu błogosławionej, która całymi dniami przyjmowała ludzi, uczynkiem i przykładem uczyła strzec, zachowywać wiarę prawosławną, stawało się dla braci nieznośnym. Oni bali się represji. Żałując ich, a także staruszków rodziców, w 1925 roku matula przeprowadziła się do Moskwy. Zaczęła się tułaczka po bliskich i znajomych, po domkach, mieszkaniach, piwnicach. Prawie wszędzie Matrona żyła bez zameldowania, kilkakrotnie cudem uniknęła aresztu.
Czasami musiała mieszkać u ludzi, odnoszących się do niej z wrogością. O mieszkanie w Moskwie były trudno, wyboru nie miała.
Opowiadają, że niektóre miejsca Matrona opuszczała w pośpiechu, duchem zgadując nadciągające niebezpieczeństwa, zawsze w przeddzień przyjścia milicji, ponieważ żyła bez zameldowania. Czasy były ciężkie, i ludzie bali się ją zameldować. Tym ratowała od represji nie tylko siebie, ale i przygarniających ją gospodarzy. Wielokrotnie Matronę chciano aresztować. Było aresztowanych i osadzonych w więzieniach (albo zesłanych) wielu jej bliskich.
Anna Filippowna Wybornowa przypomina taki wypadek. Pewnego razu przyszedł milicjant zabierać Matronę, a ona jemu i mówi: „Idź, idź szybciej, masz nieszczęście w domu! A ślepa od ciebie nigdzie nie ucieknie, ja siedzę na łóżku, nigdzie nie chodzę”. On posłuchał. Pojechał do domu, a u niego żona poparzyła się od kuchenki naftowej. Ale on zdążył dowieźć ją do szpitala. Przychodzi on następnego dnia do pracy, a jego pytają: „No co, ślepą zabrałeś?” A on odpowiada: „Ślepej zabierać nigdy nie będę. Jeśli by ślepa mi nie powiedziała, ja bym żonę stracił, a tak ją jednak do szpitala zdążyłem odwieźć”.
Zewnętrznie życie błogosławionej płynęło monotonnie: dniem – przyjmowanie ludzi, nocą – modlitwa. Podobnie do dawnych szermierzy-ascetów, ona nigdy nie układała się spać tak-prawdziwie, a drzemała leżąc na boku, na piąstce. Tak upływały lata.
Pewnego razu w 1939 czy 1940 roku matrona powiedziała: „Oto teraz wy wszyscy przeklinacie, dzielicie się, a przecież wojna lada chwila się zacznie. Oczywiście, dużo ludzi zginie, ale nasz rosyjski naród zwycięży”.
Podczas wojny dużo było wypadków, kiedy ona odpowiadała przychodzącym na ich pytania –żyje czy nie mąż, brat, syn. Komu powie: żyje, czekać. Komu: otpiewat' i pominat' (odłużyć nabożeństwo pogrzebowe i modlić się za duszę).
W ciągu dnia Matronuszka przyjmowała do 40 osób. Niektórzy widzieli w matuli uzdrowicielkę ludową, która jest w stanie zdjąć uroki czy „złe oko”, ale po kontakcie z nią rozumieli, że przed nimi Boży człowiek, i zwracali się do Cerkwi, do jej zbawiennych Sakramentów, Tajemnic. Pomoc jej była bezinteresowna, ona od kogo nic nie brała.
Modlitwy matula wygłaszała głośno. Znający ją blisko mówili, że te modlitwy były znane, czytane w cerkwi i w domu: „Otcze nasz”, „Da woskriesniet Boh”, dziewięćdziesiąty psalm, „Hospodi Wsiedierżitielu, Boże sił i wsiakija płoti”. Ona podkreślała, że pomaga nie ona, a Bóg według jej modlitw: „Co, Matronuszka – Bóg, czy co? Bóg pomaga!”
Uzdrawiając chorych, matuszka wymagała od nich wiary w Boga i poprawy grzesznego życia.
Jaką Matrona pozostała w pamięci bliskich jej ludzi? Z miniaturowymi, jak gdyby dziecięcymi, krótkimi rączkami i nóżkami. Siedzącą skrzyżowawszy nóżki na łóżku albo kufrze. Puszyste włosy w prosty przedziałek. Mocno zwarte powieki. Dobra, pogodna twarz. Czuły głos. Ona pocieszała, uspokajała chorych, głaskała ich po głowie, ocieniała znakiem krzyża, czasem żartowała, a czasem poważnie demaskowała i pouczała. Była tolerancyjna wobec ludzkich słabości, współczująca, ciepła, życzliwa, zawsze radosna, nigdy nie narzekała na swoje choroby i cierpienia.
Matula uczyła nie osądzać bliźnich, mówiła: „Po co osądzać innych ludzi? Myśl o sobie częściej. Każda owieczka będzie podwieszona za swój ogonek. Co tobie do innych ogonków?” Uczyła zdawać się w wolę Bożą. Mówiła: „Ochraniajcie się krzyżem, modlitwą, świętą wodą, priczaszczienijem częstym… Przed ikonami niech palą się łampady”.
Uczyła także kochać i wybaczać starym i niedołężnym. „Jeśli wam cokolwiek będą nieprzyjemnego albo krzywdzącego mówić starzy, chorzy albo kto z rozumu się wyżył, to nie słuchajcie, a po prostu im pomagajcie. Pomagać chorym trzeba z całą gorliwością i przebaczać im trzeba, co by oni nie powiedzieli i nie zrobili”.
Matronuszka nie pozwalała przywiązywać znaczenia snom: „Nie zwracaj na nie uwagi, sny bywają od złego – rozstroić człowieka, oplątać myślami”. Uczyła nie interesować się kapłanami i ich życiem. Uczyła cierpienia (znoszenia) boleści, smutków.
Matronuszka mówiła: „Wróg podchodzi – trzeba obowiązkowo modlić się. Nagła śmierć zdarza się, jeśli żyć bez modlitwy. Wróg u nas na lewym ramieniu siedzi, a na prawym – Anioł i każdy ma swoją książkę: w jednej zapisywane są nasze grzechy, w drugiej – dobre uczynki. Częściej żegnajcie się! Krzyż – taki sam zamek, jak na drzwiach”. Pouczała nie zapominać przeżegnać jedzenia. „Siłą Czcigodnego i Życiotwórczego Krzyża ratujcie się i brońcie się!”
O czarownikach matula mówiła: „Dla tego, kto wszedł dobrowolnie w przymierze z siłą zła, zajął się czarodziejstwem, wyjścia nie ma. Nie wolno zwracać się do babek, one jedno wyleczą, a duszy zaszkodzą”.
Z. W. Żdanowa zapytała matulę: „Jak też Pan Bóg dopuścił tyle cerkwi zamknąć i zburzyć?” (Ona miała na myśli lata po rewolucji.) A matula odpowiadała: „Na to wola Boża, zredukowana ilość cerkwi dlatego, że wierzących będzie mało i służyć nie będzie komu”. „Dlaczego zaś nikt nie walczy?” Ona: „Ludzie są pod hipnozą, sam nie swoi, straszna siła zaczęła działać… Ta siła istnieje w powietrzu, przenika wszędzie. Wcześniej ludzie chodzili do świątyń, nosili krzyż, a domy były chronione przez obrazy, łampady i poświęcenie. Biesy przelatywały obok takich domów, a teraz biesy zamieszkują w ludziach z powodu ich niewiary i odwrócenia się od Boga”.
Matronuszka często mówiła: „Jeśli naród traci wiarę w Boga, to spotykają go klęski, a jeśli nie kaja się, to ginie i znika z oblicza ziemi. Ile narodów zginęło, a Rosja istniała i będzie istnieć. Módlcie się, proście, kajajcie się! Pan Bóg was nie zostawi i zachowa ziemię naszą!”
2 maj 1952 roku ona odeszła do Pana. 4 maja, w Tygodniu niewiast-mironosic, przy wielkim zgromadzeniu ludzi odbył się pochówek błażennej Matrony. Na jej życzenie została ona pochowana na Daniłowskim cmentarzu, żeby „słyszeć służbę” (tam znajdowała się jedna z nielicznych funkcjonujących wtedy moskiewskich cerkwi). Otpiewanije (nabożeństwo pogrzebowe) i pochówek błogosławionej były początkiem jej rozsławienia wśród ludu jako świętej Bożej.
*Błażennyj – błogosławiony, szczęśliwy.
*Starica – od stariec – 1. starzec, człowiek stary; 2. starszy w zgromadzeniu; 3. naczelnik miasta; 4. mnich-przełożony.
**Soleja – podwyższone miejsce przed ikonostasem.
Moja mama, Ludmiła Pietrowna Afanaśjewa, była ochrzczona w dzieciństwie, ale, jak wielu w radzieckie czasy, była daleka od Cerkwi. Bardzo pełna radości życia, gościnna, lubiąca narodowe pieśni, tańce, dowcipy i ostre słowo, ona mówiła: „Ja i w trumnie nogą drygnę”. Ale według ironii losu właśnie nogami ona nie mogła poruszać w ostatnim miesiącu przed śmiercią: udar i całkowite unieruchomienie nóg. Początkowo, kiedy zapytaliśmy, czy przywieźć do niej kapłana, ona odpowiedziała: „Ja jeszcze chcę żyć „. Ale okropności, przeżyte przez nią w szpitalu, fizyczne i duchowe cierpienia zmusiły ją uwierzyć i pogodzić się ze swoją dolą.
Każdego dnia można było opisać niesamowite zmiany w jej stosunku do Boga. Oto tylko jeden epizod: „Pewnego dnia pojechałam do monasteru do świętej błogosławionej Matrony. Wystałam się w kolejce, podałam kartki, pomodliłam się, kupiłam małą ikonkę i olejek. Z monasteru wieczorem pojechałam do mamy do szpitala. Stoję przed nią, próbuję nakarmić, pocieszyć. I nagle ona mówi: „Kobieta za tobą przystojna stoi!” Rozglądam się – nikogo nie ma. Pokazuję jej ikonę Matrony: „Ona?” – „Tak” „No, – mówię, – niech u ciebie będzie, patrz na nią”.
Przychodzę następnego dnia, mówi, że widziała Boga: „Tak On był tu… Zapytałam Go, za co On mnie tak – gorzej od wszystkich?” – „Co zasłużyłaś, – mówi, – to i otrzymałaś. Wierzyć trzeba!”
Kapłan, hieromnich, wyspowiadawszy i udzieliwszy jej priczastija przed zgonem, powiedział nam: „Ja chciałbym umrzeć taką śmiercią”. Znaczy, ona przyszła do Boga.
Profesor, doktor nauk socjologicznych Olga Afanaśjewa, Moskwa
Chcę opowiedzieć o tym, jaką ogromną pomoc okazała mi i mojej rodzinie błażenna matula Matronuszka. U nas zachorowała córka, dokładniej ona przestała jeść i zaczęła niknąć w oczach. Przy wzroście 176 cm jej waga spadła do 47 kg, ale ona jak opętana odmawiała jedzenia. U niej zmienił się smak. Ona z wstrętem patrzyła na wszystkie produkty. W domu na tym gruncie były nieskończone skandale, ale wszystkie nasze wysiłki były próżne. Ona nie mogła przebywać w domu, cały czas dokądś uciekała. Jej sen był zakłócony, spała bardzo słabo, tylko 3-4 godziny w ciągu doby i nigdzie nie znajdowała sobie spokoju. Rozmowa z nią stała się niemożliwa, byle co – wychodziła z domu, zrobiła się złośliwa, egoistycznie i aż do szaleństwa nerwowa. Nasze przekonywania aby zajęła się swoim zdrowiem ona całkowicie ignorowała. Miało się wrażenie, że u niej wewnątrz założony jest jakiś program samozagłady. W ciągu pół roku ona przekształciła się z pięknej, pełnej radości życia dziewczyny w opętany przez jakiegoś złego ducha szkielet. W kwietniu 1998 r. straciła przytomność i została zabrana do szpitala. Ale nawet tam praktycznie nie byli w stanie udzielić jej pomocy. Ona wszystkie leki wyrzucała, do jadalni w ogóle nie chodziła. I kiedy odkryła, że dzięki dyscyplinie w szpitalu zaczęła przybierać na wadze, to oświadczyła, że tego nie potrzebuje i przez kilka lat próbowała pozbyć się tej wagi. W medycynie ta choroba nazywa się anoreksją neurogenną. Jest praktycznie niemożliwa do wyleczenia.
Ja modliłam się stale, prosiłam o pomóc. I oto wreszcie usłyszałam o błogosławionej matuli Matronuszce i odnalazła ją. W najtrudniejszych chwilach przychodziłam do świątyni i ze łzami błagałem pomóc mi z córką. I Matronuszka usłyszała moje modlitwy, zdarzył się cud. Córka zaczęła jeść, stopniowo zaczął wracać jej smak wszystkich produktów. Najbardziej zadziwiające, że ona pokochała swój dom, stała się spokojniejsza. Raz powiedziała mi: „Mama, przecież z tego stanu nikt nie wychodzi bez pomocy medycznej, a my z tobą wyszłyśmy same”. Na co jej odpowiedziałam: „Nie, my nie same wyszłyśmy, a Sam Pan Bóg pomógł nam przy pomocy modlitw błogosławionej matuli Matronuszki”. Ja jestem nieskończenie wdzięczna matuli za to, że ona jest i nadal pomaga nam grzesznym w najcięższych momentach naszego życia.
Tamara Wasiljewna, Moskwa
Ja, pomimo swoich 74 lat, według chrztu – małopiśmienne (małogramorne) 8-letnie maleństwo, bo ochrzciłem się jedynie 8 lat temu. Latem-jesienią 1998 roku, pomagając młodszemu synowi w remontowych robotach i potknąwszy się na deskach, mocno nadwyrężyłem ścięgna prawej i częściowo lewej nogi. Leczenie szwajcarskim „Woltarenem” pomogło tylko lewej nodze, ale nie prawej, która mocno bolała i nie mogłem normalnie chodzić. Powtórny cykl farmakologicznego leczenia pozytywnego rezultatu nie dał.
Czytałem o żywocie i cudach błogosławionej Matrony i wiedziałem, że ona była pochowana na Daniłowskim cmentarzu, a także i to, że jej prochy już spoczywają w cerkwi Pokrowskiego monasteru… 2 i 4 grudnia 1998 roku jak na skrzydłach pomknąłem do monasteru, mnie tam jakby prowadzono. Bardzo szybko docieram do monasteru, wchodzę do cerkwi, piszę kartkę, kupuję i stawiam świece, kłaniam się, jak grzesznik, odmawiam swoimi słowami modlitwę i czuję, że matula Matrona mnie słyszy!..
A prawa noga? Po 4 grudniu 1998 roku i pomazaniu olejkiem matuli wszystko jak ręką odjął: nic nie boli i nie kuleję już trzy miesiące!
Profesor, doktor technicznych nauk Rem (Matfiej) Giennadjewicz Warłamow, Mytiszczi
Mój syn Dmitrij, kiedy przyszedł z armii, zachorował na chorobę psychiczną. Dano mi książeczkę – „Żywot błażennej Matrony”. Przeczytałam ją i natychmiast zaczęłam prosić Matronę o swego chorego syna, żeby ona go uzdrowiła. I cud: dziewięć lat chorował mój syn i został uzdrowiony. Dziękuję błażennej Matronie.
Małyszewa Ludmiła, Jarosławl
Mój zięć Igor wracał do domu późno wieczorem. Jego okrążyli trzej ludzie, dwaj stali z boku. Oni grozili mu nożem. Potem wyszarpnęli u niego dyplomatkę z papierami wartościowymi i kilkoma paszportami, w tym i jego własnym. On zameldował na milicję, ale rezultatów nie było. Wtedy poprosiłam pomocy u błogosławionej Matrony i ona pomogła. Już po dniu do nas zadzwonili z milicji i powiedzieli, że przy sprawdzeniu dokumentów u przejezdnego były wszystkie paszporty, a następnego dnia znalazły się również pozostałe dokumenty. Od bardzo wielu słyszałam o jej pomocy i zrozumiałam, jak ona jest wielka.
Staruchina Nadieżda Siergiejewna, Moskwa
Mamy z mężem ślub cywilny od 17 lat, a w 1997 roku Bóg zesłał rozum wziąć ślub cerkiewny. Dzieci nie mieliśmy, wiele lat leczyłam się, ale wszystko na próżno. A w 1995 roku przeżyłam ciężka operację, otrzymałam drugą grupę inwalidzką, w 1997 roku była druga operacja. W 1996 roku opowiedziano mi o staricy – matuszce Matronie. Zaczęłam chodzić do niej na Daniłowski cmentarz. Prosiłam matuszkę Matronuszkę o zdrowie dla siebie, swoich krewnych i bliskich, i jeszcze prosiłam o dzieci. Powiedziałam sobie: na wszystko wola Boża. Chodziłam jeden raz do Pokrowskiego monasteru do Matronuszki. W 1997 roku przyśnił się mi sen, jakoby żeński głos mówi mi: „ Ty urodzisz dziewczynkę”. To było na początku roku. Pomyślałam: „Coś tu nie tak. Jak ja urodzę, przecież nie mogę rodzić?” I jeszcze jakby przez sen dowiedziałam się, że urodzę w końcu roku. I u mnie w mózgu zapadło, że gdzieś-tam w listopadzie-grudniu. O tym śnie opowiedziałam mężowi. Czekałam cały rok. Nic się nie wydarzyło. Pomyślałam, że chyba coś nie tak zrozumiałam. Minął jeszcze jeden rok. I 22 listopada Pan Bóg dał nam córeczkę. Nazwaliśmy ją Marią. Ja, grzeszna, zapomniałam o dniu urodzin matuli Matronuszki. Mówię mężowi: poczekaj, zaraz zajrzę do żywota Matronuszki. I u mnie i u męża łzy wystąpiły na oczach. Urodziła się Matronuszka 22 listopada, jak i nasza córeczka. Ta nasza historia – jeszcze jedna kartka o wielkiej modlitewnicy Bożej matuli Matronie.
Tatjana, Anatolij. Moskwa
Żołnierz straży granicznej Jewgienij Rodion dostał się do niewoli w lutym 1996 roku. Czeczeńska wojna była w samym szczycie. Dziesięć długich miesięcy matka szukała syna po całej Czeczenii. Ścięto mu głowę pod Bamutem po trzech miesiącach niewoli w dniu, kiedy skończył 19 lat. Czeczeńcy sami wskazali jego grób za ogromne pieniądze. Matka rozpoznała ciało syna na podstawie krzyżyka nacielnego (piersiowego).
Z opowiadania matki, Lubowi Wasiljewny Rodionowej:
- Wiele lat temu 23 października z mężem pobraliśmy się. I 23-go też października dwadzieścia lat później swoimi rękoma wykopałam syna z ziemi, a potem przywiozłam do domu, pogrzebałam. Napis na pomniku „Przebacz, synek” – w znak mojej wiecznej winy wobec niego. On zginął siedem kilometrów ode mnie, w międzyczasie gdy go szukałam…”
Lubow Wasiljewna przyjechała do Czeczenii po telegramie, że jej syn samowolnie opuścił oddział. Ona nie mogła w to uwierzyć. I jedynie po upływie kilku tygodni wyjaśniło się, że czterech żołnierzy, którzy dyżurowali na punkcie kontrolnym, nie zdezerterowali, a zostali schwytani do niewoli przez bandytów, przekraczających granicę w samochodzie „Karetki pogotowia”. Od tego momentu matka rozpoczęła poszukiwania syna, jednego z półtora tysiąca zaginionych bez wieści żołnierzy.
Poszukiwania prowadziły tylko matki. Chodziły po wioskach, aułach, górach pod bombardowaniem ze śmiertelnym strachem i żalem w piersi. Miały nadzieję tylko na Boga i na siebie! Rozumiały doskonale: nikt im nie pomoże, ich dzieci nikomu nie są potrzebne. Matka Jewgenija Rodionowa spotkała się w marcu z Siergiejem Kowalowym, znanym obrońcą prawa, który rzucił jej w twarzy: „Po co ty tu przyjechałaś? Twój syn – zabójca, on przyjechał zabijać pokojowych mieszkańców”. No jak to przeżyć?!
Lubow Wasiljewna rozdawała mieszkańcom czeczeńskich wsi i aułów dziesiątki fotografii syna, zbierając najmniejsze wiadomości. Nie raz pojawiali się pośrednicy, którzy obiecali za okup znaleźć Jewgenija. Tracąc nadzieję na pomocą swoich, ona spotykała się z dowódcami bojowników: Basajewem, Chattabom. W Bamucie odnalazła Rusłana Chajcharojewa, tego, który zamordował Żenię (Gienia). I nawet za martwego znowu zażądano od niej okupu.
Kiedy ona przyjechała w końcu lutego, szeregowy żołnierz, żywy, kosztował 10 milionów. W sierpniu szeregowy żołnierz, żywy, kosztował 50 milionów. U innej matki, Mielichowej, za syna proszono 250 milionów, ponieważ był on oficerem.
Czeczeńska wojna zabrała u Lubowi Wasiljewny Rodionowej wszystko: jedynego syna i męża, który zmarł na udar cztery dni po pogrzebie syna. Teraz jest sama w małym, czysto sprzątniętym mieszkaniu zwykłego bloku w wiosce Kuriłowo, Podolskiego rejonu, w obwodzie Moskiewskim. W pokoju syna wszystko zostały po dawnemu: Fotografie, jego książki na półkach, ukochane akwarium. Życie zatrzymało się. Ale krzyki „Allach akbar!” w bezsenne noce, trupi zapachniał z rozkopanego grobu, którego nie można zapomnieć, kadry czeczeńskiej wojskowej kroniki zmuszają tę rosyjską matkę znów i znów wspominać tę straszną prawdę o wojnie…
O tym, jak wszystko wydarzyły się, opowiedział w obecności przedstawicieli OBWE ten, kto zabił szeregowego Rodionowa. Żenia (Gienio) miał możliwość pozostać przy życiu. W tym celu, konieczne było zdjęcie krzyża piersiowego i nazwanie się muzułmaninem. Ale on tego nie zrobił.
Od chłopców żądali świadomego wyrzeczenia się od Chrystusa, a jeśli jeniec upierał się, w ruch szło bicie, znęcanie się, poniżenia. Jeśli i to nie pomagało, pozostawało ostatnie – śmierć.
Co więc daje Lubowi Wasiljewnie Rodionowej siły żyć dalej, pozostając ze swoją straszną prawdą o czeczeńskiej wojnie?
O tym ona mówi tak: „Oczywiście, jest mi ciężko, że synek zginął. Ale to, że on okazał się godnym synem Ojczyzny, nie wyparł się Chrystusa, prawosławnej wiary, pociesza mnie… nie wiem, jak bym przeżyła, jeśli by on postąpił inaczej”.
Jewgienij Rodionow nie jest kanonizowany przez Rosyjską Prawosławną Cerkwią. Ale jego trwanie w wierze, podobne do wysiłków świętych męczenników, stało się przykładem dla milionów ludzi. I dzisiaj na jego grób na cichym wiejskim cmentarzu niedaleko od podmoskiewskiego grodu Podolska przychodzą ludzie, żeby pokłonić się poległemu żołnierzowi.
W 1829 roku spędzałem zimę w Płoszczanskiej pustelni. I dotąd tam, w ogrodzie, stoi odosobniona drewniana cela, w której żyłem z moim kolegą. W cichą pogodę, w słoneczne jasne dni, wychodziłem na ganek, siadałem na ławkę, patrzyłem na obszerny sad. Nagość jego okrywała się śnieżnym przykryciem; Dookoła wszystko ciche, jakiś martwy i majestatyczny spokój. Ten widok zaczął mi podobać się: Zamyślone spojrzenia mimo woli kierowały się, przykuwały się do niego, jakby wypatrując w nim tajemnicę. Raz siedziałem i wpatrywałem się w sad. Nagle opadła zasłona z oczu mojej duszy: otworzyła się przed nimi księga natury. Jest to księga dana do czytania pierwotnemu Adamowi, księga zawierająca słowa Ducha podobnie jak Boże Święte Pismo. Jakie nauczanie przeczytałem w sadzie? Nauczanie o zmartwychwstaniu zmarłych, nauczanie silne, nauczanie poprzez ukazanie działania podobnego do zmartwychwstania. Jeśli byśmy nie przyzwyczaili się widzieć ożywienie przyrody wiosną, to ono wydałoby się nam zupełnie cudownym, nieprawdopodobnym. Nie dziwimy się z powodu przyzwyczajenia; Widząc cud, już jakby nie widzimy go! Patrzę na nagie gałęzie drzew, a one z przekonaniem mówią mi w swoim tajemniczym języku: „My ożyjemy, okryjemy się liśćmi, będziemy aromatyczne, ozdobimy się kwiatami i owocami; czyż nie ożyją suche kości ludzkie podczas swojej wiosny?”
One ożyją, obleką się ciałem; i w nowej postaci wejdą w nowe życie i w nowy świat. Jak drzewa, które nie wytrzymały srogości mrozu, które utraciły sok życiowy, z nadejściem wiosny są wycinane, wynoszone z sadu na opał, tak i grzesznicy, którzy stracili życie swoje – Boga, będą zebrani ostatniego dnia tego wieku, na początku przyszłego wiecznego dnia i wtrąceni w ogień niegasnący.
Gdyby można było znaleźć człowieka, który nie znałby przemian wywoływanych zmianami pór roku jeśliby przyprowadzić tego wędrowca do sadu, majestatycznie uśpionego w czasie zimy snem śmiertelnym, pokazać mu obnażone drzewa i powiedzieć o tym luksusie, w jaki oblekają się one wiosną, to on zamiast odpowiedzi popatrzyłby na was i uśmiechnąłby się – tak nierealną baśnią wydałyby się mu wasze słowa!
Tak i zmartwychwstanie umarłych wydaje się nieprawdopodobnym dla mądrali, błądzących w mroku ziemskiej mądrości, którzy nie poznali, że Bóg jest wszechmogący, że Jego różnorodna mądrość może być obserwowana i kontemplowana, ale nie pojmowana przez umysł stworzeń. Wszystko jest możliwe dla Boga: nie ma dla Niego cudów. Słabe jest myślenie człowieka: czego nie przyzwyczailiśmy się widzieć, to wydaje się nam rzeczą nieziszczalnym, cudem nieprawdopodobnym. Dzieła Boże, na które stale i już obojętnie patrzymy, – to rzeczy cudowne, cuda wielkie, niepojęte.
I corocznie powtarza przyroda przed oczami całej ludzkości naukę o wskrzeszeniu umarłych, wymalowując ją przekształcającym, tajemniczym działaniem!
Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow)
Niels Bohr, wielki fizyk, który połączył model planetarny atomu z pojęciami kwantowymi, wkrótce po chrzcie doświadczył poczucia obecności Boga. I kiedy ono minęło, wiara w Boga nie zniknęła. Pewnego razu był spór między Bohrem a Einsteinem. Einstein nie zaakceptował teorii kwantowej i powiedział, mając na uwadze probabilistyczny (przypadkowy, losowy) obraz świata odpowiadającego fizyce kwantowej: „Pan Bóg nie gra w kości”. Na to Bohr sprzeciwił się mu: „Jednak nie naszą sprawą jest nakazywanie Bogu, jak On powinien rządzić (sterować) światem”. Bohr chciał powiedzieć, że Ze Bóg jest wszechmocny i że On Sam nakazuje przyrodzie prawa, a sprawą uczonych jest jedynie je odkrywać.
Do egipskiego pustelnika IV wieku abby Antonija Wielkiego przyszedł słynny filozof i zapytał: „Abba, jak możesz żyć tutaj na pustyni, pozbawiony radości czytania książek?” Wskazawszy ręką na błękitne niebo, palące słońce, góry, piaski pustynne, rzadką roślinność, pustelnik powiedział: „Moja książka, filozofie, jest naturą stworzonych rzeczy, i kiedy chcę, mogę czytać w niej dzieła Boże”.
Dla wielkiego naukowca XX wieku, Alberta Einsteina, nasz świat był naprawdę naturalną księgą Boskiego Objawienia. Sam naukowiec w niezwykły sposób wyraził to następującymi słowami: „Moją religią jest głęboko odczuwane przekonanie o istnieniu Najwyższego Intelektu, który objawia się nam w dostępnym poznaniu świecie”.
Ale nie wszyscy ludzie nauki są skłonni do takich wniosków, ponieważ wśród nich są zarówno wierzący, jak i niewierzący. Był czas, kiedy większość naukowców z naszego kraju mówiła o sobie jako o ateistach.
W tamtych czasach bycie wierzącym miało być wyrzutkiem społeczeństwa. I nie wszyscy mieli odwagę przyznać, że on, naukowiec i badacz, jest jednocześnie wierzący. Ale byli i wtedy odważni ludzie. Nie mogę zapomnieć wybitnego uczonego-biologa akademika A.A. Bajewa, z którym dzięki Bogu spotkałem się w 1984 roku. Ten człowiek opowiedział o tym, jak on, naukowiec, czyta wielką księgę naturalnego objawienia, którą my nazywamy żywą przyrodą. Dla tego akademika, człowieka wierzącego, i który dużo przecierpiał, świat ten rzeczywiście był żywą księgą Objawienia Bożego.
Jego Świątobliwość Patriarcha Moskiewski i całej Rusi Kiriłł
Pewien Francuz w towarzystwie przewodnika-Araba odbywał podróż po pustyni. Dzień po dniu Arab nie zapomniał uklęknąć w gorącym piasku i wołać do swego Boga. Pewnego wieczoru niewierzący Francuz zapytał Araba:
„Skąd wiesz, że Bóg istnieje?”
Przewodnik na minutę zatrzymał swoje spojrzenie na szydercy i odpowiedział:
- Skąd wiem, że istnieje Bóg? A z czego wyciągniesz wniosek, że ubiegłej nocy obok naszego namiotu przeszedł wielbłąd, a nie człowiek?
„Cóż, widać to przecież po śladach” – odpowiedział niewierzący Francuz.
Wtedy, wskazując na zachodzące słońce, zalewające swoimi promieniami cały horyzont, Arab powiedział:
- To ślady nie człowieka.
Jeśli nauka teraz posunęła się do przodu, to, być może, dlatego, że niektóre „fakty” przez ostatnie lata zmusiły ją zastanowić się.
To, co ona uważała za niewzruszenie twarde, okazało się zbiorem pustek (próżni); substancja (materia), którą uważała za niezniszczalną, okazała się nie niezniszczalna, a przemieniana w energię.
John Dalton, angielski chemik i fizyk, podał, jak się wydawało nauce, twardy „fakt”: „Atom jest niepodzielny, wieczny i niezniszczalny”. W rzeczywistości okazało się, że atom nie posiada żadnej z tych trzech cech.
Euklides dał również nauce „fakt”, że „całość jest zawsze równa sumie jej części”. Ale cały atom waży mniej niż suma jego części.
Nic dziwnego, że dr Schilt żartobliwie zauważył: „Dziesięć lat temu wiedzieliśmy więcej o Wszechświecie, niż wiemy teraz”.
Dr Catherine Chamberlain, profesor fizyki, przypomniała sobie kiedyś, że Newton porównał siebie do dziecka bawiącego się muszlami na brzegu oceanu, podczas gdy cały ocean prawd leży przed nim nieodkryty... „Tak, i my wciąż jeszcze jesteśmy na brzegu oceanu, – kontynuowała dr Chamberlain – to co my wiemy, to tylko najmniejsze okruszki. A w pozostałym jesteśmy zależni (polegamy) na wierze”.
Arcybiskup Ioann (Szachowskij)
Znany amerykański fizyki-wynalazca Thomas Edison (1847-1931) przy rozmowie z pewnym korespondentem na pytanie o racjonalność na świecie atomów dała taka odpowiedź:
„Czy naprawdę uważasz, że dzieje się to bez żadnego sensu? Atomy w harmonijnej i użytecznej kombinacji przyjmują piękne i ciekawe kształty i kolory, jakby wyrażały swoje zadowolenie. W chorobie, śmierci, rozkładzie lub gniciu niezgoda (na to, protest) składowych atomów natychmiast daje, o sobie znać brzydkim zapachem. Połączone w znanych formach atomy tworzą zwierzęta niższych kategorii. Wreszcie, one łączą się w człowieku, reprezentującym sobą pełną harmonię uświadomionych atomów.
- Ale gdzie jest pierwotne źródło tego uświadomienia?
- W jakiejś Mocy ponad nami samymi.
- Czy wierzysz w Stwórcę, w Boga?
- Oczywiście – odpowiedział Edison – istnienie Boga można nawet udowodnić chemicznie.
Michael Faraday (1791–1867), angielski fizyk i chemik, siedział przy biurku i czytał Biblię. Przyjaciel, który wszedł, widząc, jak Faraday ściska głowę dłońmi, ze strachem zapytał: „Co się z tobą dzieje? Czy źle się czujesz?” Faraday odpowiedział: „Och nie, nie to! Zdumiewam się, dlaczego ludzie wolą błądzić po ciemku w wielu ważnych kwestiach, skoro Bóg dał im tak wspaniałą księgę Objawienia?!”
Wspaniałe świecidło dnia, po dokonaniu dziennej drogi, zbliżyło się ku zachodowi. Pochyliwszy do samego morza i jakby wahając się nad nim, wysyła pożegnalne promienie na ziemię, gotowe zanurzyć się w bezkresnym morzu. Patrzę na to majestatyczne widowisko z okien mojej celi, z głębi cichego monasteru! Przede mną i Kronsztad i przeciwległy brzeg Finlandii i morze, pocętkowane pasami. Nad morzem kręci się rumiane słońce, już dotykając krańcami powierzchni morza. Zachodzące słońce pozwala patrzeć na siebie ludzkiemu oku, dla którego ono jest niedostępne przez cały czas swojej dziennej drogi, zasłaniając się od niego niedającym się wytrzymać, olśniewającym blaskiem.
Jaka kontemplacja zrodzi się od tego widoku dla mnicha samotnego? Jakie natchnienie przeleje się w pierś moją przy czytaniu tej kartki świętej księgi, napisanej przez Samego Boga, – przyrody?
Książka ta stale otwiera się dla tych, którzy nie przestają oczyszczać siebie pokajaniem i oddaleniem od wszelkiego grzesznego przedsięwzięcia i grubego i subtelnego. Ona otwiera się dla tych, którzy wyrzekli się rozkoszy ziemskich, próżnego roztargnienia. Ona otwiera się dla zwolenników i uczniów Ewangelii, dla miłośników sławy niebiańskiej i rozkoszy wiecznych, dla miłośników skromnego i cichego ustronia, którzy umiłowali samotność, z tym żeby w niej odnaleźć obfite poznanie Boga poprzez wyeliminowanie z siebie wszystkiego, co zasłania i oddala od nas Boga.
Wielka księga przyrody zamknięta jest dla czytelników, nieczystych, zamroczonych przez grzech, zniewolonych przez grzech, zanurzonych w przyjemnościach cielesnych, zakręconych, otumanionych próżną rozrywką. Na próżno, według dumy swojej, mniemają oni o sobie, że i oni – są czytelnikami jej! Czytają oni w niej martwą, materialną literę; Nie odczytują – Boga.
Treść księgi natury: Bóg jest nieopisanie opisany, wysławiony głośnymi pieśniami Ducha, nie słyszalnymi przez ucho cielesne, pełen wdzięku, świętości, porażającymi i zniewalającymi słuch odrodzonej duszy.
Przed tą księgą staną na sąd – według nauczania wielkiego apostoła narodów – w dniu Strasznego Sądu Bożego plemiona i narody wszystkich wieków życia na świecie, pozostający w żałosnym, śmiesznym bałwochwalstwie, w katastrofalnej nieznajomości Boga, i ona osądzi ich. Niedostrzegalne w odniesieniu do Boga cielesnymi oczyma, kiedy rozpatrywane (oglądane) jest w stworzeniu Jego - przyrodzie, dostrzegana jest i wieczna siła Jego i Boskość, żeby nie mogli wymówić się od winy (Rz. 1:20)
Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow)
Pewnego razu znanego w Rosji duchownego zapytali, jak on, spędziwszy długi czas w więzieniu, dokonywał służył Boską liturgię. Starec odpowiedział:
- Boską liturgię mogliśmy odprawiać dosyć prosto, ponieważ chleb można było znaleźć bez problemu, a zamiast winie musieliśmy używać sok żurawinowy. A zamiast priestoła (tronu) z relikwiami, na którym powinno się według cerkiewnych reguł służyć liturgię, braliśmy najbardziej barczystego z naszych współbraci – uwięzionych duchownych, – on rozbierał się po pas, kładł się i na jego piersi odprawialiśmy liturgię. W obozie wszyscy byli męczennikami i wyznawcami i w każdej chwili mogli przyjąć męczeńską śmierć za Chrystusa.
- Ale jak, ojcze, dokonywaliście wielkiego poświęcenia wody w dniu Chrztu? W końcu, jeśli wielu kapłanów pamięta modlitwy liturgiczne na pamięć, to modlitwy na Krieszczenije są czytane raz w roku i są bardzo długie?
- A nam i nie trzeba było pamiętać tych modlitw. Przecież jeśli chociaż w jednym miejscu Wszechświata w prawosławnej cerkwi dokonuje się ryt Wielkiego święcenia wody, to według modlitw Świętej Cerkwi wyświęca się i „wszystkich wód natura” – wszystka woda na całym świecie staję się kreszczeńską i świętą. Tego dnia braliśmy wodę z dowolnego źródła, i ona była niepsującą się, świętą, kreszczeńską.
Człowiek boi się spotkać samego siebie, dlatego że, odnalazłszy siebie może znaleźć Boga. A Boga człowiek nie chce spotkać. Dlatego człowiek boi się swojej wielkiej głębi i ucieka przez całe życie od najmniejszego wgłębienia się w sobie. Cały bieg jego życia, cały zamęt świata, cała dynamika jego cywilizacji wraz z jej wyrównywaniem i standaryzacją życia, jej rozrywki i skłonności, troski, plany i entuzjazm dosłownie odpędzają człowieka od Oblicza Bożego i pozbawiają człowieczego oblicza. Ale dokąd pójdę od Ducha Twego, Panie, i od Oblicza Twego dokąd ucieknę? (Ps.138(139):7). Tego wielu jeszcze nie rozumie. Poryw niewierzącego albo mało wierzącego człowieczeństwa jest ukierunkowany do tego, żeby uciekać od swojej głębi, od swojej ciszy, gdzie skryta jest rajska błogość, gdzie Bóg spotyka człowieka. Człowiek ucieka od świata duchowego – dokąd? W błędne koło zewnętrznej twórczości, zewnętrznych zadań, zewnętrznych relacji do ludzi, przemijających sukcesów, natychmiast pojawiających się, nigdy nienasycających radości. I człowiek coraz bardziej boi się zostać na osobności z samym sobą. On już więcej nie patrzy na gwiazdy, nie zastanawia się w ciszy nad życiem. Głębia jego duszy, mogącej pomieścić wielką miłość Samego Twórcy, nie radosna dla niego, ale straszliwa wizja.
Człowiek boi się głębi swego nieśmiertelnego „ja”, swojej absolutności, swojej „zdolności do wszystkiego”: możliwej nieograniczoności swojej przestępczości i swego całkowitego oddania się Bogu.
I we wszystkim człowiek boi się bólu swego i nieznanego, jako nieoczekiwanego bólu. Boi się on i samego strachu swego, bo strach jest bólem; i radości nawet czasem boi się człowiek, bo radość nieprawdziwa (niewierna) i, odchodząc, przynosi ból; człowiek może bać się swoich radosnych nadziei. Jak głęboki jest człowiek, tak tajemniczo-nieograniczony jest świat jego ducha; można zaprawdę powiedzieć: taki duch, jak człowieczy, mógł być dany tylko nieśmiertelnemu człowiekowi.
Arcybiskup Ioann (Szachowskij)
Mówimy o cerkwi jak o domu Bożym. To miejsce, gdzie Bóg żyje. To miejsce, dokąd przychodzimy do Niego i rozumiemy, że On tu jest. I czasem ludzie to czują. Pamiętam jednego człowieka, który jakoś zaszedł do naszej cerkwi. On miał przekazać przesyłkę naszej parafiance, chociaż sam był bezbożnikiem. On chciał przyjść na koniec służby, ale kiedy wszedł do cerkwi, jemu „nie poszczęściło się” – służba jeszcze się nie skończyła. Usiadł w głębi cerkwi. Potem, kiedy wszyscy już wyszli, on dalej siedział. Podszedłem do niego i poprosiłem aby wyszedł, ponieważ trzeba było zamykać cerkiew. A on mówi: „Chcę wiedzieć, o co tu chodzi? Jestem niewierzącym, ale mam uczucie, że coś tu się dzieje. Wskutek czego takie odczucie? Od migotania świec, od smętnego waszego śpiewu czy to zbiorowa histeria? O co chodzi?” Odpowiedziałem, że z mego punktu widzenia jest to obecność Boga, ale jeśli nie ma Boga, to nie mam dla niego odpowiedzi. Ten człowiek zechciał przyjść do świątyni jeszcze, ale tylko wtedy, gdy nie będzie ludzi. On obawiał się pewnego rodzaju „hipnotycznego wpływu”, jak sam powiedział. Przychodził trzy-cztery razy i cały czas czuł czyjąś obecność. „Wiecie, zauważyłem jeszcze, że ludzie przychodzą do cerkwi z jednym wyrazem twarzy, a odchodzą z innym, z jakimś rozjaśnionym. A kiedy oni idą schodkami i coś otrzymują od was, to mają inne oczy. Znaczy, coś dzieje się. Jeśli wasz Bóg jest bierny, On mi nie potrzebny, ale jeśli aktywny – to inna sprawa. Pozwólcie że będziemy spotykać się i rozmawiać o Nim”… Rok później on się ochrzcił.
Metropolita Antonij (Surożskij)
Zdarzyło się tak, że w Wielki Post któregoś roku, wydaje się, trzydziestego, nas, chłopców, zaczęli prowadzać nasi kierownicy na boisko do siatkówki. Raz zebraliśmy się i okazało się, że zaprosili kapłana przeprowadzić duchową rozmowę z nami, dzikusami. No, oczywiście, wszyscy od tego wymigiwali się jak mogli, kto zdążył uciec, uciekł; u kogo wystarczyło męstwa sprzeciwić się w końcu, sprzeciwił się; ale mnie kierownik przełamał. On mnie nie przekonywał, że trzeba pójść, dlatego że to będzie pożyteczne dla mojej duszy czy coś takiego, dlatego że, gdyby powołał się on na duszę czy na Boga, nie uwierzyłbym mu. Ale on powiedział: „Posłuchaj, zaprosiliśmy ojca Siergija Bułhakowa; ty możesz sobie wyobrazić, co on rozniesie po mieście o nas, jeśli nikt nie przyjdzie na pogadankę?” Pomyślałem: tak, lojalność wobec mojej grupy wymaga tego. A jeszcze on dodał wspaniałą frazę: „Ja przecież nie proszę ciebie żebyś słuchał! Ty siedź i myśl swoje myśli, tylko bądź tam”. Pomyślałem, że, chyba to możliwe i poszedłem. I wszystko było rzeczywiście dobrze; Tylko, niestety, ojciec Siergij Bułhakow mówił zbyt głośno i przeszkadzał mi myśleć swoje myśli; i zacząłem przysłuchiwać się, i to, co on mówił, doprowadziło mnie w taki stan wściekłości, że już nie mogłem oderwać się od jego słów; pamiętam, on mówił o Chrystusie, o Ewangelii, o chrześcijaństwie. On był nadzwyczajnym teolog i był nadzwyczajnym człowiekiem dla dorosłych, ale on nie miał żadnego doświadczenia z dziećmi i rozmawiał, jak rozmawiają z małymi zwierzątkami, przywołując do naszej świadomości wszystko słodkie, co można znaleźć w Ewangelii, od czego akurat my byśmy odskoczyli i ja odskoczyłem: pokora, uległość, cichość – wszystkie niewolnicze cechy, za które nas ganią, zaczynając od Nietzschego i dalej. On doprowadził mnie do takiego stanu, że postanowiłem nie wracać na boisko do siatkówki, mimo że była to pasja mojego życia, ale jechać do domu, próbować dowiedzieć się, czy gdzieś w naszym domu jest Ewangelia, sprawdzić i skończyć z tym; nawet nie przychodziło mi do głowy, że nie skończę z tym, ponieważ było zupełnie oczywiste, że on zna swoją robotę, i, znaczy, to tak…
I oto poprosiłem u mamy o Ewangelią, która u niej była, zamknąłem się w swoim kącie, popatrzyłem na książkę i odkryłem, że Ewangelii jest cztery, a skoro cztery, to jedna z nich, oczywiście, powinna być krótsza od innych. A ponieważ nie oczekiwałem niczego dobrego od żadnej z czterech, postanowiłem przeczytać najkrótszą. I tu zostałem złapanym; wielokrotnie potem odkrywałem, jak Bóg bywa przemyślny, kiedy On rozstawia Swoje sieci, żeby złapać rybę; dlatego że, gdybym przeczytał inną Ewangelię, miałbym trudności, każda Ewangelia ma jakąś kulturową bazę; Marek zaś pisał właśnie dla takich młodych dzikusów, jak ja, – dla rzymskiej młodzieży. Ja tego nie wiedziałem – ale Bóg wiedział. I Marek wiedział, być może, kiedy napisał krócej od innych…
I oto usiadłem czytać; I tu, być może, uwierzycie mi na słowo, ponieważ tego nie udowodnisz. Ze mną zdarzyło się to, co bywa czasami na ulicy, wiecie, kiedy idziesz – i nagle obrócisz się, ponieważ czujesz, że ktoś na ciebie patrzy z tyłu. Siedziałem i czytałem i między początkiem pierwszego a początkiem trzeciego rozdziału Ewangelii Marka, którą czytałem powoli, ponieważ język był niezwykły, nagle poczułem, że po drugiej stronie stołu, tu, stoi Chrystus... I to było o tyle rażące uczucie, że musiałem zatrzymać się, przestać czytać i popatrzeć. Długo patrzyłem; nie widziałem niczego, nie słyszałem, zmysłami niczego nie doznawałem. Ale nawet kiedy patrzyłem bezpośrednio przed siebie na to miejsce, gdzie nikogo nie było, miałem tę samą najwyrazistszą świadomość, że tu stoi Chrystus, niewątpliwie. Pamiętam, że wtedy odchyliłem się do tyłu i pomyślałem: jeśli Chrystus żywy stoi tu – znaczy, to zmartwychwstały Chrystus. Znaczy, wiem wiarygodnie i osobiście, w granicach mojego osobistego, własnego doświadczenia, że Chrystus zmartwychwstał i, znaczy, wszystko, co o Nim mówią, – to prawda. To tego samego rodzaju logika, jak u wczesnych chrześcijan, którzy odkrywali Chrystusa i zdobywali wiarę nie przez opowiadanie o tym, co było od początku, a przez spotkanie z Chrystusem żywym, z czego wynikało, że ukrzyżowany Chrystus był tym, co mówi się o Nim, i że cała poprzedzająca opowieść też ma sens.
Więc, czytałem dalej; ale to już było coś całkiem innego. Pierwsze moje odkrycia w tej dziedzinie teraz bardzo wyraźnie pamiętam; prawdopodobnie, wyraziłbym to inaczej, kiedy byłem chłopcem piętnastoletnim, ale pierwsze było: że, jeśli to prawda, znaczy, cała Ewangelia jest prawdą, znaczy, w życiu jest sens, znaczy, można żyć nie dla czego innego, jak dla tego, żeby podzielić się z innymi tym cudem, który odkryłem; że są, prawdopodobnie, tysiące ludzi, którzy o tym nie wiedzą i że trzeba im szybciej powiedzieć. Drugie – że jeśli to prawda, to wszystko, co myślałem o ludziach, była nieprawda; że Bóg stworzył wszystkich; że On umiłował wszystkich do śmierci włącznie; i że dlatego nawet jeśli oni myślą, że są moimi wrogami, to wiem, że oni mi nie wrogowie. Pamiętam, że następnego ranka wyszedłem i szedłem jak w przemienionym świecie; na każdego człowieka, którego spotykałem, patrzyłem i myślałem: ciebie Bóg stworzył z miłości! On ciebie kocha! jesteś mi bratem, jesteś mi siostrą; ty możesz mnie zniszczyć, dlatego że tego nie rozumiesz, ale ja to wiem, i to wystarczy…
Metropolita Antonij Surożskij
Wiele ludzi myśli, że żyć według wiary i wypełniać wolę Bożą jest bardzo trudno. W rzeczywistości – bardzo łatwo. Wystarczy tylko zwrócić uwagę na drobnostki, na błahostki i starać się nie grzeszyć w najmniejszych i najłatwiejszych sprawach. To najprostszy i najłatwiejszy sposób wejść w duchowy świat i przybliżyć się do Boga.
Zwykle człowiek myśli, że Stwórca wymaga od niego bardzo wielkich czynów, najbardziej skrajnej bezinteresowności, całkowitego upokorzenia swojej osobowości. Człowiek tak się boi tych myśli, że zaczyna się bać w czymkolwiek zbliżyć się do Boga, ukrywa się przed Bogiem, tak jak Adam który zgrzeszył, i nawet nie wnika w słowo Boże. „Wszystko jedno, – myśli, – nic nie mogę zrobić dla Boga i dla duszy swojej, będę już lepiej z dala od duchowego świata, nie będę myśleć o życiu wiecznym, o Bogu, a będę żyć jak się żyje.
Przy samym wejściu w dziedzinę religii istnieje pewna „hipnoza wielkich dzieł”: musisz zrobić coś wielkiego – albo nic. I ludzie nie robią żadnego uczynku dla Boga i dla duszy swojej. Zadziwiające: im więcej człowiek oddany jest drobiazgom życia, tym mniej właśnie w drobiazgach chce być uczciwym, czystym, wiernym Bogu. A tymczasem przez poprawny stosunek do drobiazgów powinien przejść każdy człowiek, pragnący przybliżyć się do Carstwa Bożego.
„Pragnący zbliżyć się” – tu właśnie i kryje się cała trudność religijnych dróg człowieka. Zwykle on chce wejść w Carstwa Bożego zupełnie dla siebie niespodziewanie, magicznie cudownie albo też – według prawa, przez jakiś czyn bohaterski. Ale ani to, ani drugie nie jest prawdziwym znajdowaniem wyższego świata.
Nie magicznie cudownie wchodzi człowiek do Boga, nie mając na ziemi zainteresowania Carstwem Bożym, nie kupuje on skarbów Carstwa Bożego jakimiś zewnętrznymi swoimi uczynkami. Uczynki potrzebne są dla dobrego zaszczepienia człowiekowi wyższego życia, niebiańskiej psychologii, jasnej woli, pragnienia dobra, sprawiedliwego i czystego serca, nieobłudnej miłości. Właśnie przez małe, codzienne uczynki to wszystko może zostać zaszczepione i zakorzenić się w człowieku.
Małe dobre uczynki to woda na kwiat osobowości człowieka. Całkiem nie obowiązkowo wylewać na potrzebujący wody kwiat całe morze wody. Możesz nalać pół szklanki, i to wystarczy, aby już mieć ogromne znaczenie dla życia. Wcale nie trzeba człowiekowi głodnemu albo dawno głodującemu zjeść pół puda* chleba – wystarczające zjeść pół funta* i już jego organizm ożywi się.
Życie samo w sobie daje niesamowite podobieństwa i obrazy ważności małych czynów. A w medycynie, która sama zajmuje się małą i ściśle ograniczoną ilością leku, istnieje jeszcze cała dziedzina – nauka homeopatyczna, która uznaje tylko bardzo małe ilości substancji leczniczych na podstawie tego, że nasz organizm sam wytwarza niezwykle małe ilości cennych dla niego substancji, zadowalając się nimi do utrzymania i rozkwitu swego życia. I chciałoby się zatrzymać wnikliwą uwagę każdego człowieka na całkiem małych, bardzo łatwych dla niego i, jednakże, niezwykle potrzebnych rzeczach.
Kto napoi jednego z małych tych tylko kubkiem zimnej wody, w imię ucznia, zaprawdę mówię wam, nie straci nagrody swojej (Mt.10:42). W tym słowie Bożym – najwyższe wyrażenie ważności małego dobra. Kubek wody – to niewiele. Palestyna w czasach Zbawiciela nie była pustynią, jak w nasze dni, ona była kwitnącym, zraszanym (nawadnianym) krajem i czara wody dlatego była bardzo niedużą wielkością, ale, oczywiście, praktycznie cenną w tym czasie, kiedy ludzie podróżowali przeważnie pieszo. Ale Pan Bóg nie ogranicza się tym we wskazaniu na małe: kubek zimnej wody. On jeszcze dodaje, żeby ją podawano „w imię ucznia”. To godny uwagi szczegół. I na nim trzeba uważnie się zatrzymać.
Najlepszymi uczynkami w życiu są zawsze uczynki w imię Chrystusa, w imię Pana. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana, w imię Chrystusa. Duch, imię Chrystusa, nadają wieczną wartość wszystkim rzeczom i czynom, bez względu na to, jak małe są te czyny. A prosta miłość, ofiarna, ludzka, na której zawsze leży odbicie miłości Chrystusowej, czyni znaczącym i drogocennym każde słowo, każdy gest, każdą łzę, każdy uśmiech, każde spojrzenie człowieka. I Pan wyraźnie mówi, że nawet nie w Jego imieniu, ale tylko w imieniu Jego ucznia, mały dobry uczynek już jest wielką wartością w wieczności. W imieniu ucznia – to granica powiązania z Jego duchem, Jego czynem, Jego życiem...
Przecież jasne jest, że nasze działania mogą być i często bywają egoistyczne, wewnętrznie interesowne, samolubne. Pan wskazuje nam na to, radzi zapraszać do siebie do domu nie tych, kto może nam odpłacić tym samym poczęstunkiem, zaprosiwszy, swoją drogą, nas do siebie, ale żebyśmy zapraszali do siebie ludzi, potrzebujących naszej pomocy, wsparcia i wzmocnienia. Goście nasi czasem bywają rozsadnikami samochwalstwa, urągania i wszelkiego zamieszania. Inna sprawa – dobra przyjacielska rozmowa, ludzkie kontakty; to jest błogosławione, to wzmacnia dusze, czyni je bardziej wytrwałymi w dobru i prawdzie. Ale kult nieszczerego światowego obcowania – jest chorobą ludzi i obecnie niszczącej siebie cywilizacji. W każdym obcowaniu ludzkim powinien koniecznie być dobry duch Chrystusowy albo w widzialnym jego objawieniu, albo w skrytym. I ta skryta obecność ducha Bożego w prostych i dobrych kontaktach ludzkich jest tą atmosferą uczniowską, o której mówi Pan Bóg. W imię ucznia – to pierwszy etap komunikacji z inną osobą w imieniu samego Pana Jezusa Chrystusa... Wielu, którzy jeszcze nie znają Pana i cudownych kontaktów w Jego imieniu, mają już między sobą te bezinteresowne, czysto ludzkie kontakty, które przybliżają ich do ducha Chrystusowego. I na tym pierwszym etapie dobroci, o którym Pan powiedział jak o podaniu kubka wody tylko w imieniu ucznia, może utrzymywać się wielu. Lepiej powiedzieć – wszyscy. A także prawidłowo rozumieć te słowa Chrystusa – dosłownie – i starać się pomóc każdemu człowiekowi. Ani jedna chwila podobnych relacji nie będzie zapomniana przed Bogiem, jak ani jeden mały ptak nie będzie zapomniany przed Ojcem Niebieskim.
Gdyby ludzie byli mądrzy, wszyscy dążyliby do małego i bardzo łatwego dla nich uczynku, dzięki któremu mogliby otrzymać wieczny skarb. Wielkie zbawienie ludzi jest w tym, że oni mogą zaszczepić się do pnia wiecznego drzewa życia przez najbardziej znikomy odrost – uczynek dobra. Dobre… najmniejsze może wywołać ogromne działanie. Oto dlaczego nie trzeba lekceważyć drobiazgów w dobru i mówić sobie: „Wielkiego dobra nie mogę uczynić – nie będę troszczyć się o żadne dobro”.
Jak bardzo nawet najmniejsze dobro pożytecznie jest dla człowieka, niezbicie udowadnia się tym, że nawet najmniejsze zło dla niego jest niezwykle szkodliwie. Dostała się nam, powiedzmy, odrobinka do oka, – oko już nic nie widzi a i drugim okiem w tym czas patrzeć trudno. Małe zło, które wpadło, jak odrobinka, w oko duszy, natychmiast wyprowadza człowieka z ustroju życia. Błahą sprawą jest – sobie albo innemu z oka ciała jego czy duszy wyjąć odrobinkę, ale to dobro, bez którego nie można żyć.
Istotnie, małe dobro bardziej niezbędne, powszednio na świecie, niż wielkie. Bez wielkiego ludzie żyją, bez małego nie przeżywają. Człowieczeństwo ginie nie z niedostatku wielkiego dobra, a z niedostatku właśnie małego dobra. Wielkie dobro jest jedynie przykryciem (dachem) wzniesionym na ścianach – cegłach małego dobra.
Otóż, małe, najłatwiejsze dobro zostawił na ziemi Stwórca czynić człowiekowi, wziąwszy na Siebie wszystko wielkie. Nasze małe Stwórca czyni Swoim wielkim, bo Pan Bóg nasz – Stwórca, Który z niczego stworzył wszystko, tym bardziej z małego może stworzyć wielkie. Ale i samemu ruchowi do góry przeciwstawiają się powietrze i ziemia. Każdemu, nawet najmniejszemu i najłatwiejszemu dobru, sprzeciwia się ludzka bezwładność (skostniałość). Tę skostniałość Zbawiciel ujawnił w swojej krótkiej przypowieści: I nikt, pijąc stare wino, nie będzie od razu chciał młodego, ponieważ mówi: stare jest lepsze (Łk 5:39). Każdy człowiek, żyjący na świecie, przywiązany jest do zwykłego i dobrze znanego. Przyzwyczaił się człowiek do zła –i uważa je za swój normalny, naturalny stan, a dobro wydaje się mu czymś nienaturalnym, krępującym, ponad jego siły. Jeśli zaś człowiek przyzwyczaił się do dobra, to już czyni je nie dlatego, że robić trzeba, a dlatego, że on nie może tego nie robić, jak nie może człowiek nie oddychać, a ptak – nie latać.
Człowiek mądry wzmacnia i pociesza przede wszystkim samego siebie. I to wcale nie jest egoizm, jak niektórzy niesprawiedliwie twierdzą, nie, to prawdziwe wyrażenie bezinteresownego dobra, kiedy ono niesie najwyższą duchową radość temu, kto je czyni. Prawdziwe dobro zawsze głęboko i czysto pociesza tego, kto jednoczy z nim swoją duszę. Nie można nie cieszyć się, wyszedłszy z posępnego podziemia na słońce, do czystej zieleni i aromatu kwiatów. To jedyna nieegoistyczna radość – radość dobra, radość Carstwa Bożego. I w tej radości będzie człowiek zbawiony od zła, będzie żyć u Boga wiecznie.
Dla człowieka, który nie doświadczył czynnego dobra, ono wydaje się czasem jak próżna męka, nikomu niepotrzebna… Jest stan fałszywego spokoju, z którego bywa trudno wyjść człowiekowi. Jak z łona matki trudno wyjść dziecku na świt, tak bywa trudno człowiekowi-maleństwu wyjść ze swoich małostkowych uczuć i myśli, ukierunkowanych tylko na dostarczenie egoistycznego pożytku sobie i nie mogących przystosować się do troski o innego, niczym nie związanego z nim człowieka.
Oto to przekonanie, że stary, znany i zwykły stan jest zawsze lepszy od nowego, nieznanego, właściwego każdemu nieoświeconemu człowiekowi. Tylko ci, którzy zaczęli wzrastać, wkraczać na ścieżkę łaknięcia i pragnienia prawdy Chrystusowej i duchowego ubóstwa, przestają żałować swojej skostniałości, bezruchu swoich zdobytych w życiu i życiem rozgrzanych marzeń... Trudno ludzkość odrywa się od dobrze znanego (przyzwyczajeń). Tym ona być może, i chroni siebie częściowo od nieokiełznanej arogancji, bezczelności i zła. Stabilność nóg w bagnach czasami uniemożliwia człowiekowi rzucić się głową w otchłań. Ale częściej bywa, że bagno przeszkadza człowiekowi wejść na górę bogopoznania albo przynajmniej wyjść na twardą ziemię posłuszeństwa słowu Bożemu…
Poprzez mały, z największą łatwością dokonywany uczynek człowiek najbardziej przyzwyczaja się do dobrego i zaczyna mu służyć mimowolnie, ale od serca, szczerze, i przez to coraz bardziej wchodzi w atmosferę dobra, zakorzenia swoje życie na nowej glebie dobra. Korzenie ludzkiego życia łatwo dostosowują się do tej ziemi dobroci i wkrótce nie mogą już bez niej żyć... W ten sposób człowiek zostaje zbawiony: od małych rzeczy pochodzą wielkie rzeczy. Wierny w małym jest wierny w wielkim.
Dlatego teraz śpiewam hymn nie dobru, a jego nieznaczność, jego małości. I nie tylko nie wyrzucam wam, że w dobroci zajęci jesteście jedynie drobiazgami i nie składacie żadnej wielkiej ofiarności, ale wręcz przeciwnie, proszę was, abyście nie myśleli o żadnym wielkim poświęceniu i w żadnym wypadku nie zaniedbali w dobroci drobiazgów. Proszę bardzo, jeśli chcecie, wpadajcie w nieopisaną wściekłość przy jakiejś szczególnej okazji, ale nie gniewajcie się z powodu drobiazgów na swego brata niepotrzebnie (patrz: Mateusz 5:22).
W konieczności wymyślcie jakieś bezsensowne kłamstwo, ale nie mówcie w życiu codziennym nieprawdy swemu bliźniemu. To drobiazg, ale spróbujcie go wypełnić, a zobaczycie, co z tego wyniknie. Zostawcie z boku wszelkie rozważania: dozwolone czy niedozwolone jest zabijanie milionów ludzi – kobiet, dzieci i osób starszych; spróbujcie okazać swoje moralne uczucie w drobnostce: ani razu nie zabijajcie osobowości waszego bliźniego, ani słowem, ani przymówką (aluzją), ani gestem.
Przecież dobrem jest i powstrzymać się od złego…
I tu, w drobiazgach, wy łatwo, niepostrzeżenie i wygodnie dla siebie możecie zrobić wiele. W nocy trudno jest wstać na modlitwę. Ale wniknijcie rano – jeśli nie możecie w domu, to przynajmniej kiedy idziecie do miejsca swojej prace i myśl wasza jest wolna, – wniknijcie w „Otcze nasz” i niech w sercu waszym odezwą się wszystkie słowa tej krótkiej modlitwy. I na noc, przeżegnawszy się, z całego serca powierzcie siebie w ręce Niebiańskiego Ojca… To całkiem łatwe… I podawajcie, podawajcie wodę każdemu, kto będzie potrzebować, podawajcie kubek, napełniony najprostszym współczuciem i życzliwością do każdego człowieka, który go potrzebuje. Tej wody w każdym miejscu całe rzeki – nie bójcie się nie zabraknie, zaczerpnijcie każdemu po kubku.
Cudowna drogo „małych uczynków”, śpiewam ci hymn! Otaczajcie, ludzie siebie, opasujcie się małymi uczynkami dobra – łańcuchem małych, prostych, łatwych, nic nie kosztujących dobrych uczuć, myśli, słów i uczynków.
Zostawmy wielkie i trudne, ono jest dla tych, którzy lubią je, a dla nas, którzy jeszcze nie pokochaliśmy wielkiego, Pan Bóg miłosierdziem Swoim przygotował, rozlał wszędzie, jak wodę i powietrze, małą miłość.
Archimandryta Ioann (Kriest'jankin)
*1pud = 16,38kg.; 1funt = 0,45kg.
Religią może być nazwany tylko ten światopogląd, w którym obecna jest myśl o Bogu, idea Boga, uznanie Boga, wiara w Boga. Jeśli nie ma tego, nie ma i religii. Możemy nazywać taką wiarę jak wygodnie: szamanizmem, fetyszyzmem, astrologią, magią… Ale to już nie religia, to pseudo-religia, zwyrodnienie religii. Chcę porozmawiać z wami na zasadniczy dla każdej religii, oczywiście też i dla chrześcijaństwa, temat – nauczaniu o Bogu.
Temat o Bogu nie jest prosty. Zdarza się często słyszeć: „Oto wy, chrześcijanie, mówicie nam o Bogu, udowadniacie, że On jest. A Kto On taki? O Kim mówicie, kiedy wymawiacie słowo „Bóg””? Właśnie o tym dzisiaj z wami porozmawiamy.
Zacznę z bardzo daleka. U Platona, ucznia Sokratesa, jest taka myśl: pierwonaczała (pierwsze początki, początkowy byt, proste rzeczy, nie mające żadnej złożoności) nie poddają się zdefiniowaniu (określeniu). Nie można ich opisać. Rzeczywiście, złożone rzeczy możemy określić przez proste. A proste przez co? Jeśli człowiek nigdy nie widział zielonego koloru, jak objaśnimy mu, co to takiego? Pozostaje tylko jedno – zaproponować: „Popatrz”. Opowiedzieć zaś, co przedstawia sobą zielony kolor, nie można. Ojciec Paweł Florienskij zapytał raz swoją kucharkę, najprostszą, niewykształconą kobietę: „Czym jest słońce?” Wystawiał ją na próbę. Ona na niego popatrzyła z zdumieniem: „Słońce? No popatrzycie, czym jest słoneczko”. On był bardzo zadowolony z tej odpowiedzi. Rzeczywiście, są rzeczy, których nie można wyjaśnić, można je tylko zobaczyć.
Na pytanie „Kim jest Bóg?” Trzeba odpowiedzieć w ten sposób. Chrześcijaństwo mówi, że Bóg jest tą prostą Istotą, najprostszą ze wszystkiego, co istnieje. On jest prostszy, niż słoneczko. On nie jest tą realnością, o której możemy rozważać i przez to zrozumieć i poznać ją. Jego można tylko „widzieć”. Tylko „popatrzywszy” na Niego, poznać, Kim On jest. Nie wiecie, czym jest słońce – patrzcie; Nie wiecie, kim jest Bóg – popatrzcie. Jak – Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga ujrzą (Mt.5:8). Powtarzam, daleko nie wszystkie rzeczy nadają się do opisu słownego, określenia. Nie możemy wyjaśnić niewidomemu, czym jest światło, a głuchoniememu – co to jest dźwięk, Do trzeciej oktawy lub Re pierwszej. Oczywiście jest wiele rzeczy, o których mówimy i wyjaśniamy je dosyć zrozumiale. Ale jest wiele i takich, które wychodzą poza granice pojęciowego wyrażenia. Można je poznać tylko poprzez bezpośrednie widzenie.
Wiecie, co w przedchrześcijańskiej grecko-rzymskiej literaturze nazywało się teologią i kto nazywał się teologiem? Pod teologią rozumiały się opowiadania o Bogach, ich przygodach, dziejach. A teologami nazywali się autorzy tych opowiadań: Homer, Hezjod, Orfeusz. (Co znajdujemy u nich, nie będę mówić.) Oto wam i teologia i teologowie. Oczywiście, są ciekawe idee o Bogu u Anaksagorasa, Sokratesa, Platona, Arystotelesa i u innych dawnych filozofów, ale te idee nie były popularne.
A w chrześcijaństwie co nazywa się teologią? Termin „bohosłowije”– to rosyjskie tłumaczenie greckiego słowa „teologia”. Według mnie, bardzo nieudane tłumaczenie, bo druga część słowa „teologia” – „logos” ma koło 100 znaczeń (pierwsza – Theos, albo Feos, zrozumiała – Bóg). W starogrecko-rosyjskim słowniku I. Dworeckiego zawiera się 34 gniazda znaczeń słowa „logos”. W każdym gnieździe jeszcze po kilka znaczeń. Ale jeśli mówić o podstawowym religijno-filozoficznym sensie tego pojęcia, to najprawdopodobniej, jak sądzę, ono odpowiada „znajomości”, „poznaniu”, „wiedzeniu”. Tłumacze przyjęli najczęstsze znaczenie – „słowo” i przetłumaczyli teologię na tak nieokreślone pojęcie jak bohosłowije. Ale w istocie teologię należałoby przetłumaczyć jak bohowiedienije (znanie Boga), bohoznanije (wiedza o Bogu), bohopoznanije (poznanie Boga). Przy tym pod znaniem, wiedzą w chrześcijaństwie rozumie się całkiem nie o to, o czym myśleli poganie, – nie słowa i rozważania o Bogu, ale szczególne, duchowe doświadczenie bezpośredniego przeżywania, zrozumienia Boga przez czystego, świętego człowieka.
Priepodobny Ioann Lestwicznik (Klimak) bardzo dokładne i zwięźle sformułował tę myśl: „Doskonałość czystości jest początkiem teologii”. Inni ojcowie nazywają to feorią, czyli kontemplacją, która zachodzi w stanie szczególnej ciszy – hezychii (stąd hezychazm). O tym milczeniu pięknie powiedział priepodobny Warsonofij Wielki: „Milczenie jest lepsze i bardziej godne podziwu niż wszelkie opowiadania. Oddawali mu pocałunek i czcili je ojcowie nasi i rozsławili się nim”. Widzicie, jak mówi, dokładniej mówiło, dawne patrystyczne chrześcijaństwo o teologii. Ona jest zrozumieniem Boga, które realizuje się tylko przez poprawne chrześcijańskie życie. W nauce teologicznej nazywa się to metodą duchowo-doświadczalnego poznania Boga, ono daje chrześcijaninowi możliwość prawdziwego Jego zrozumienia i przez to – rozumienie słusznego sensu Jego Objawienia, danego w Piśmie Świętym.
W teologicznej nauce są jeszcze dwie inne metody i choć są one czysto racjonalistycznymi, jednakże też mają niewątpliwe znaczenie do poprawnego rozumienia Boga. To metody apofatyczne (negatywne, przeczące) i katafatyczne (pozytywne, potwierdzające).
Pewnie o nich słyszeliście. Metoda apofatyczna wywodzi się z bezwarunkowej prawdy o zasadniczej różnicy między Bogiem a wszystkim, co zostało stworzone, i dlatego niezrozumiałości i niewyrażalności Go ludzkimi pojęciami. Ta metoda w istocie zabrania mówić cokolwiek o Bogu, ponieważ wszelakie ludzkie słowo o Nim będzie fałszywe. Żeby zrozumieć, dlaczego to tak jest, zwróćcie uwagę na to, skąd pojawiają się wszystkie nasze pojęcia i słowa, i w jaki sposób powstają. A oto jak. Widzimy coś, słyszymy, dotykamy itd. i odpowiednio nazywamy. Zobaczyliśmy i nazwaliśmy. Odkryli planetę i nazwali ją Plutonem, odkryli cząstkę i nadali jej nazwę „neutron”. Istnieją pojęcia konkretne, są ogólne, są abstrakcyjne, są kategorie. Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Tak więc język jest uzupełniany i rozwijany. A ponieważ komunikujemy się ze sobą i przekazujemy te nazwy i pojęcia, rozumiemy się nawzajem. Mówimy: stół i wszyscy rozumiemy, o czym mówimy, ponieważ wszystkie te pojęcia powstają na podstawie naszego kolektywnego doświadczenia ziemskiego. Ale wszystkie one bardzo i bardzo niekompletnie, niedoskonale opisują realne rzeczy, dają tylko najogólniejsze pojęcie o przedmiocie. Heisenberg, jeden z założycieli mechaniki kwantowej, słusznie napisał: „Znaczenia wszystkich pojęć i słów powstałych w wyniku oddziaływania między światem i nami samymi nie mogą być precyzyjnie określone... dlatego drogą tylko racjonalnego myślenia czasem nie można dojść do absolutnej prawdy” (Heisenberg W. Fizyka i filozofia. – M., 1963. – S. 67).
Interesujące jest porównanie tej myśli współczesnego naukowca i myśliciela ze stwierdzeniem chrześcijańskiego ascety, który żył tysiąc lat przed Heisenbergiem i nie znał żadnej mechaniki kwantowej, – priepodobnego Simieona, Nowego Teologa. Oto co on mówi: „Ja... opłakiwałem rodzaj ludzki, ponieważ szukając niezwykłych dowodów, ludzie cytują ludzkie pojęcia, rzeczy i słowa, i myślą, że opisują Boską istotę, tę naturę, której nikt z Aniołów, ani żaden z ludzi nie mógł zobaczyć ani nazwać „(Święty Symeon Nowy Teolog. Boskie hymny. – Sergijew Posad, 1917. – S. 272). Oto widzicie, co znaczą wszystkie nasze słowa. Jeśli są one niedoskonałe nawet w odniesieniu do rzeczy ziemskich, to tym bardziej są umowne (względne), gdy odnoszą się do rzeczywistości świata duchowego, do Boga.
Teraz rozumiecie, dlaczego metoda apofatyczna jest słuszna – ponieważ, powtarzam, bez względu na to, jakimi słowami określalibyśmy Boga, wszystkie te określenia będą błędne. One są ograniczone, są ziemskie, pochodzą z naszego ziemskiego doświadczenia. A Bóg jest ponad wszelkim stworzeniem. Dlatego, jeśli byśmy spróbowali być absolutnie dokładnymi i zatrzymali się na apofatycznej metodzie poznania, musielibyśmy się po prostu zamknąć. Ale w co wtedy przekształciłaby się wiara lub religia? Jak moglibyśmy nauczać i w ogóle mówić o religii prawdziwej czy fałszywej? Przecież istotą każdej religii jest nauczanie o Bogu. I jeśli byśmy nie mogli o Nim powiedzieć niczego, to przekreślilibyśmy nie tylko religię, ale i samą możliwość rozumienia sensu ludzkiego życia.
Jednakże istnieje i inne podejście do nauczania o Bogu. Ono, chociaż formalnie niepewne, w rzeczywistości tak przecież właściwe (słuszne), jeśli nie bardziej, jak i apofatyczne. Mowa jest o tak zwanej metodzie katafatycznej. Ta metoda twierdzi: powinniśmy mówić o Bogu. I powinniśmy dlatego, że to czy inne rozumienie Boga zasadniczo określa ludzką myśl, ludzkie życie i działalność. Pomyślcie, czy istnieje różnica między następującymi stwierdzeniami: ja nie mogę nic powiedzieć o Bogu; mówię, że Bóg jest Miłością; mówię, że On jest nienawiścią? Oczywiście różnica jest, i to wielka, ponieważ każde wskazanie na właściwości Boga jest wskazówką, przewodnikiem, kierunkiem i normą naszego ludzkiego życia.
Nawet apostoł Paweł pisze o poganach, że wszystko, co można wiedzieć o Bogu, oni mogliby poznać przez oglądanie otaczającego świata. Mowa jest o niektórych właściwościach (atrybutach) Boga, o tym, jak postrzegamy niektóre działania Boże, tego prostego Bytu. I nazywamy to cechami Bożymi: Jego mądrość, Jego dobroć, Jego miłosierdzie i tak dalej. To tylko oddzielne przejawy Boskości, które możemy obserwować na samych sobie i na otaczającym świecie. Bóg zaś jest prostym Bytem.
Dlatego, chociaż wszystkie nasze słowa są niedokładne, niepełne i niedoskonałe, tym niemniej Boskie Objawienie dla naszego nauczania mówi zdecydowanie, że Bóg jest miłością, a nie nienawiścią, dobrem, a nie złem, Pięknem, a nie brzydotą... Chrześcijaństwo mówi: Bóg jest miłość, a kto trwa (przebywa) w miłości, przebywa w Bogu, a Bóg przebywa w nim (1J.4:16). Okazuje się, nauczanie o Bogu-Miłości to nie jakaś nieokreśloność, abstrakcja, nie, to – sama istota (sedno) ludzkiego życia, On jest realnie istniejącym Ideałem. Dlatego nie miłujący brata przebywa w śmierci; dlatego każdy, nienawidzący brata swego jest ludobójcą; dlatego żaden ludobójca nie ma życia wiecznego, w nim przebywającego (1J.3:14-15). Inaczej mówiąc, wiedz, człowieku, jeśli masz nieprzyjaźń choć do jednego człowieka, jesteś w błędzie i przynosisz sobie zło, cierpienie. Pomyślicie, jakie wielkie kryterium (sprawdzian) dany jest człowiekowi przez pozytywne nauczanie o Bogu i Jego właściwościach. Według niego mogę oceniać siebie, swoje zachowanie się, swoje postępki. Znam wielką prawdę: co jest dobre, a co złe, a zatem co przyniesie mi radość, szczęście a co podstępnie mnie zniszczy. Czy jest coś większego i ważniejszego dla człowieka?! W tym jest siła i znaczenie metody katafatycznej.
Rozumiecie teraz, dlaczego istnieje Objawienie Boże, które dane jest w ludzkich pojęciach, obrazach, przypowieściach, dlaczego On, niewytłumaczalny, niepojęty i nie do opisania, mówi nam o Sobie naszymi grubymi słowami? Jeśli by On nam powiedział w anielskim języku, nie zrozumielibyśmy niczego. To całkiem tak jakby teraz do nas ktoś wszedł i zagadał na sanskrycie (starożytny język literacki). Otworzylibyśmy usta w zakłopotaniu, chociaż bardzo możliwe, że on informowałby o największej prawdzie, – my wszystko jedno zostalibyśmy w całkowitej niewiedzy.
Tak więc, jak uczy chrześcijaństwo o Bogu? Z jednej strony mówi, że Bóg jest Duchem i, jako prosta Istota nie może być wyrażony żadnymi ludzkimi słowami i pojęciami, ponieważ każde słowo – jest już wypaczeniem. Z drugiej strony – stoimy przed faktem Objawienia Bożego danego nam w Piśmie Świętym i doświadczeniu wielu świętych. To znaczy Bóg mówi o Sobie człowiekowi w jego języku, i chociaż słowa te są niedoskonałe i same w sobie nie są kompletne, są konieczne dla człowieka, ponieważ mówią mu, co musi uczynić, aby przynajmniej częściowo mógł dojść do zbawiennego poznania, wiedzy o Bogu. A że poznanie Boga jest częściowo możliwe, o tym pisze apostoł: Teraz my widzimy jakby przez matowe szkło, na domysł, wtedy zaś twarzą w twarzy; teraz wiem częściowo, a wtedy poznam, podobnie jak i ja jestem poznany (1Kor.13:12). I sam Pan mówi: Ale to jest życie wieczne, aby poznali Ciebie jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś (Jana 17:3). Życie na ziemi jest początkiem tego życia wiecznego.
Pan Bóg zniża się do naszego ograniczonego pojmowaniu i wyraża nam prawdę w naszych słowach. Myślę, kiedy umrzemy i oswobodzimy się od tego „pojęciowego” języka, to z uśmiechem będziemy patrzeć na nasze wyobrażenia o Bogu, duchowym świecie, Aniołach, wieczności… które mieliśmy, nawet czytając Objawienie. Wtedy z jednej strony, zrozumiemy całe ubóstwo tych naszych wyobrażeń, z drugiej – zobaczymy, jakim skarbem dla nas było to utajnione Objawienie Boże o Sobie, o człowieku, o świecie, bo ono wskazywało nam drogę, środki i kierunek zbawiennego żywota. Czyli wszystko to ma proste odniesienie do duchowego życia chrześcijanina. Wszyscy jesteśmy przepełnieni namiętnościami, wszyscy jesteśmy pyszni, wszyscy samolubni, jednak przy tym jest ogromna różnica między ludźmi. Jaka? Jeden widzi to w sobie i walczy z sobą, a drugi nie widzi i widzieć nie chce. Okazuje się, pozytywnym ((katafatycznym) nauczaniem o Bogu człowiekowi dawane są słuszne kryteria, miary, przy pomocy których on może prawidłowo ocenić siebie, jeśli rzeczywiście chce być wierzącym. Oczywiście, on może i nienawidzić brata swego, nazywając się wierzącym, ale wtedy, jeśli jego sumienie jeszcze nie jest całkiem spalone i nie całkiem zamroczony rozum, on może zrozumieć, w jak biesowskim stanie się znajduje.
Religie są naturalne i nadprzyrodzone. Naturalne religie są nie czym innym, jak wyrażeniem w obrazach i pojęciach, mitach i legendach bezpośredniego, naturalnego ludzkiego odczucia Boga. Dlatego takie wyobrażenia zawsze noszą albo prymitywnie antropomorficzny, albo intelektualnie wyabstrahowany charakter. Tu najrozmaitszy obrazy Bogów, przepełnione wszelkimi namiętnościami i cnotami ludzkimi, tu Boskie Nic, tu idea Platońskiego Demiurga i Arystotelesowskiego Pierwotnego Napędu itp. Ale wszystkie prawdy tych religii i religijno-filozoficznych przedstawień mają wyraźne pochodzenie ludzkie. Religie nadprzyrodzone zaś wyróżniają się tym, że sam Bóg daje znać o Sobie, Kim On jest. I widzimy, jaka wstrząsająca różnica istnieje między chrześcijańskim rozumieniem Boga i tym, które poza nim. Na pierwszy rzut oka i tu i tam te same albo podobne słowa, jednakże treść w tych religiach w istocie różni się od siebie. O ile rażąca ta różnica, przepięknie wyraził apostoł Paweł, kiedy powiedział: A my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, Który jest zgorszeniem dla Judejczyków, a dla Helleńczyków obłędem (1Kor.1:23). Rzeczywiście, wszystkie specyficzne chrześcijańskie prawdy zasadniczo odróżniają się od wszystkich ich dawnych odpowiedników. To nie tylko Chrystus ukrzyżowany, ale także nauka o Trójjedynym Bogu, o Logosie i Jego wcieleniu, o zmartwychwstaniu, o zbawienia itp. Ale o tym trzeba porozmawiać oddzielnie.
A oto o jednej z tych prawd porozmawiamy teraz. Jest jeszcze jedna unikalna prawda chrześcijańskiego nauczania o Bogu, która decydująco wyróżnia chrześcijaństwo ze wszystkich innych religii, włączając nawet i religię starotestamentową. Nigdzie, oprócz chrześcijaństwa, nie znajdziemy, że Bóg jest miłością i tylko miłością.
Poza chrześcijaństwem spotkamy jakie tylko chcesz wyobrażenia o Bogu. Przy tym najwyższe Jego rozumienie, do którego dochodziły poszczególne religie i niektórzy dawni filozofowie, sprowadzało się do nauczania o sprawiedliwym Sędzi, najwyższej Prawdzie, najdoskonalszym Rozumie. O tym zaś, że Bóg jest Miłością, nikt nie wiedział przed Chrystusem. Oto przykład. W naszej Cerkwi istnieje komisja do spraw dialogu z muzułmanami Iranu. Pewnego razu poruszono sprawę o najwyższej cnocie i najwyższej własności Boga. I było ciekawie słyszeć, kiedy muzułmańscy teologowie, jeden za drugim, mówili, że taką własnością (cechą) jest sprawiedliwość. Odpowiadaliśmy: „Jeśli tak, to najsprawiedliwszym jest komputer. I czyż nie zwracacie się do Allacha: „O wszech litościwy i miłosierny!” Oni mówią: „Tak, miłosierny, ale Sędzia. On sądzi sprawiedliwe i w tym przejawia się Jego miłosierdzie”. Dlaczego nie wiedziała i nie wie niechrześcijańska świadomość (choćby i nazywała siebie ona chrześcijańską) o tym, że Bóg jest właśnie Miłością i niczym więcej? Dlatego, że u nas, ludzi, wypaczyło się samo pojęcie miłości. W ludzkim języku „miłość” oznacza: wszechprzebaczenie, brak kary, czyli wolność dla samowoli. Rób co chcesz, oto co po ludzku oznacza „miłość”. Przyjacielowi wszystko przebaczamy, a do tego, kto nam nieprzyjemny, czepiamy się za każdą bzdurę. U nas wypaczyło się pojęcie miłości. Chrześcijaństwo zaś przywraca nam prawdziwe jej rozumienie.
Czym jest chrześcijańska miłość? Bóg tak umiłował świat, że dał swego Jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J.3:16). Miłość jest ofiarą. Ale ofiara nie jest ślepa. Zobaczcie, jak Chrystus zareagował na zło: Węże, potomstwo żmii! (Mt. 23:33). Bierze bat i wypędza ze świątyni, przewracając ławy sprzedających w niej.
Pamiętam jeden epizod z książki arcybiskupa Aleksandra z Tien Shan, gdy miał on 14-15 lat. Napisał: „Wziąłem książkę i zacząłem przyglądać się w niej zdjęcie, na którym konie się parzyły. I nagle zobaczyła to moja matka. Nigdy nie widziałem u niej takiego gniewu. Ona zawsze była bardzo delikatna i dobra, tu zaś ona z oburzeniem wyrwała u mnie z rąk tę książkę. To był gniew miłość, który z wdzięcznością wspominam całe życie”.
Ludzie nie wiedzą, co to jest gniew miłości i pod miłością rozumieją tylko pobłażanie. Dlatego, jeśli Bóg jest Miłością, to, więc, rób co chcesz. Stąd i staje się zrozumiałym, dlaczego za najwyższą cnotę zawsze uważali i uważają sprawiedliwość. Widzimy, jak nawet w historii chrześcijaństwa to najwyższe nauczanie było stopniowo poniżane, wypaczane.
Chrześcijańskie nauczanie o Bogu-Miłości było głęboko postrzegane i odkryte przez świętych ojców. Jednakże to rozumienie okazuje się psychologicznie niedostępnym dla wietchoho* człowieka. Najbarwniejszy przykład to katolickie nauczanie o zbawieniu. Ono sprowadza się, według słusznych słów A.S. Chomiakowa, do nieprzerwanego sądowego procesu między Bogiem i człowiekiem. Jakie to relacje? Relacje miłości? Nie, sądu. Popełniłeś grzech – przynieś odpowiednie zadośćuczynienie sprawiedliwości Bożej, bo grzechem obraziłeś Boskość. Oni nawet nie rozumieją, że Boga nie można obrazić, ponieważ w przeciwnym razie nie będzie On w pełni szczęśliwą, ale najbardziej cierpiącą Istotą. Jeśli Bóg ciągle jest obrażany przez grzechy ludzkie, nieprzerwanie drży od gniewu na grzeszników, to jakaż tam pełnia szczęścia, i dobroci, jaka miłość! To sędzia. Stąd wymyślono dumne nauczanie o zasługach i nawet super-zasługach człowieka, które on niby może mieć przed Bogiem.
No a jeśli Bóg jest Miłością, to jak też zrozumieć tę Miłość? Smutki u człowieka bywają? Tak. Czyż za grzechy ludzkie nie bywa zapłaty? Bywa, i to jeszcze jaka. Z doświadczenia swego i innych możemy stale to widzieć. I samo Pismo Święte mówi o odpłacie i święci ojcowie. Co zatem oznacza to wszystko, jeśli nie to, że Bóg jest sprawiedliwością? Okazuje się, że nie. Kiedy fakty ludzkich nieszczęść i cierpień są oceniane jako kara Boża, to znaczy jako zemsta Boża za grzechy, popełniany jest wielki błąd. Kto karze narkomana, kto karze tego, kto wyskakuje z drugiego, z trzeciego piętra i łamie sobie ręce, nogi? Kto karze pijaka? To zemsta Boga, że on staje się połamany, okaleczony, chory cieleśnie i na duszy? Oczywiście, nie. Cierpienia te są naturalnymi konsekwencjami łamania praw świata zewnętrznego. Dokładnie to samo dzieje się z osobą w przypadku naruszenia praw duchowych, które są pierwotne i nawet bardziej znaczące w naszym życiu, niż prawa fizyczne, biologiczne, psychiczne itp. A co zaś robi Bóg? Wszystkie przykazania Boże są objawieniem praw duchowych i swego rodzaju takim samym ostrzeżeniem dla człowieka, jak i prawa świata materialnego. Można nawet powiedzieć, że Bóg błaga nas, ludzi: nie krzywdźcie siebie, nie grzeszcie, nie skaczcie z piątego piętra, schodźcie po schodach; nie zazdrośćcie, nie kradnijcie, nie bądźcie obłudni, nie… – przecież wy tym siebie kaleczycie, bo każdy grzech niesie w sobie karę.
Pamiętam, w dzieciństwie jakoś zimą mama mi powiedziała, że na mrozie nie wolno języczkiem dotykać do żelaznej klamki drzwi. Tylko mama odwróciła się, ja natychmiast liznąłem ją i był krzyk wielki. Ale dobrze zapamiętałem ten wypadek i od tamtej pory, wyobrażacie, więcej ani razu nie powtórzyłem tego „grzechu”. Tak zrozumiałem, czym są przykazania Boże i że Bóg jest właśnie Miłością, nawet kiedy bardzo boli. Nie mamusia mnie ukarała, nie ona przylepiła mój język do żelaznej klamki, a ja nie zechciałem zastosować się do prawa i zostałem ukarany. Podobnie „karze” nas i Bóg. Nasze boleści to nie zemsta Boga. Bóg pozostaje Miłością i dlatego uprzedza nas zawczasu, mówi, błaga: „Nie postępujcie tak, bo na pewno za tym nastąpią wasze cierpienia, wasze boleści”.
Ale idea, że Bóg mści się, karze, jest szeroko rozpowszechnionym i głęboko zakorzenionym błędem. A fałszywa idea rodzi i odpowiadające jej następstwa. Ile razy, myślę, że słyszeliście, jak ludzie oburzają się… Bogiem. Buntują się przeciwko Bogu: „Co, ja jestem najbardziej grzeszny? Dlaczego Bóg mnie ukarał?” To dzieci rodzą się złe, to spaliło się coś, to sprawy nie tak się układają. I tylko słychać: „Co, ja jestem najbardziej grzeszny? Oto gorsi ode mnie i żyją w pomyślności”. Dochodzą do bluźnierstwa, do przekleństw, do odrzucenia Boga. A skąd bierze się to wszystko? Z przewrotnego, pogańsko-żydowskiego zrozumienia Boga. W żaden sposób nie mogą zrozumieć i zaakceptować, że On nie mści się na nikim, że jest On największym Lekarzem, Który jest gotów pomóc zawsze i każdemu, kto szczerze uświadomił swoje grzechy i przyniósł szczere, serdeczne pokajanie. On jest ponad naszymi zniewagami. Pamiętacie, cudowne słowa w Apokalipsie: Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś usłyszy Mój głos i otworzy drzwi, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, i on ze Mną (Obj. 3:20).
Posłuchajmy teraz, co mówi Pismo Święte o Bogu-Miłości:
On każe słońcu Swemu wschodzić nad złymi i dobrymi i posyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt.5:45).
Bo On jest dobry dla niewdzięcznych i złych (Łk.6:35).
Bo tak umiłował Bóg świat, że oddał Syna Swego Jednorodzonego, aby każdy wierzący w Niego, nie zginął, ale miał życie wieczne (J.3:16).
Kto doznaje próby (pokusy) niech nie mówi: Bóg mnie kusi; dlatego że Bóg nie ulega pokusie złego i Sam nie kusi nikogo, ale każdy wystawia się na pokusę, pasjonując się i łudząc własnym pożądaniem (Jk.1:13-14).
Żebyście wy… mogli… pojąć przewyższającą pojmowanie miłość Chrystusową, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef.3:18-19).
Jak święci ojcowie patrzą na tę sprawę? Znajdziemy u nich (jak i w Piśmie Świętym) mnóstwo wypowiedzi, w których bezpośrednio mówi się o karach Bożych za grzechy. Ale co oznaczają te kary, jaka ich natura? Odczytam wam ich objaśnienie tego poważnego zagadnienia.
Priepodobny Antonij Wielki: Bóg jest dobry i beznamiętny i niezmienny. Jeśli kto, uznając za błogosławione i prawdziwe to, że Bóg nie zmienia się, dziwi się, jednakże, jak On (będąc takim) z powodu dobrych raduje się, złych brzydzi się, na grzeszników gniewa się, a kiedy oni kajają się, jest miłosiernym dla nich, to na to należy powiedzieć, że Bóg nie raduje się i nie gniewa się, bo radość i gniew są namiętnościami (pasjami). Niedorzecznie myśleć, żeby Boskości było dobrze albo źle z powodu spraw ludzkich. Bóg jest dobry i tylko dobre czyni, szkodzić zaś nikomu nie szkodzi, będąc zawsze jednakowym; a my, kiedy bywamy dobrzy, to wstępujemy w kontakt z Bogiem – według podobieństwa do Niego, a kiedy stajemy się złymi, to oddalamy się od Boga – według niepodobieństwa do Niego. Żyjąc cnotliwie – bywamy Bożymi, a robiąc się złymi – stajemy się odrzuconymi od Niego; a to nie tyle znaczy, żeby On gniew miał na nas, ale to, że grzechy nasze nie pozwalają Bogu zajaśnieć w nas, z demonami zaś męczycielami łączą nas. Jeśli potem modlitwami i dobrymi uczynkami zdobywamy uwolnienie od grzechów, to nie znaczy to, że sprawiliśmy Bogu radość i przemieniliśmy Go, ale że, poprzez takie działanie zwrócenia się naszego do Boga wyleczywszy będące w nas zło, znów czynimy się zdolnymi doświadczać Bożej dobroci; tak więc powiedzieć: Bóg odwraca się od złych, to to samo, co powiedzieć: słońce chowa się przed pozbawionymi wzroku” (Pouczenia priepodobnego Antonija Wielkiego //Dobrotolubije (Filokalia). T.1. §150).
Swiatitiel Grigorij Nisskij: „Bowiem że nie czcigodnym jest uważać byt Boży poddany jakiejkolwiek namiętności (pasji) rozkoszy, czy łaski, albo gniewu, temu nikt nie będzie zaprzeczać nawet z mało zainteresowanych poznaniem istoty Istniejącego. Ale choć i mówi się, że Bóg weseli się ze sług Swoich i gniewa się wściekle na upadły naród, potem, że On okazuje łaskę temu kogo ułaskawi, także obdarza (patrz Wj.33:19), ale myślę, że przez każdego z tych powiedzeń powszechnie znane słowo uczy nas donośnie, że poprzez nasze cechy opatrzność Boża dostosowuje się do naszej niemocy, żeby skłonni do grzechu bojąc się kary powstrzymywali się od zła, porwani (pochłonięci) przez grzech nie rozpaczali (nie tracili nadziei) na powrót poprzez pokajanie, patrząc na łaskę…”
Swiatitiel Ioann Złotousty: „Kiedy słyszysz słowa „wściekłość i gniew” w odniesieniu do Boga, nie rozum pod nimi nic ludzkiego: są to słowa względne (wyrozumiałości). Boskości obce jest wszystko podobne; mówi się zaś tak dlatego, żeby przybliżyć temat do pojmowania przez ludzi bardziej grubych (prostych).
Święty Ioann Kasjan Rzymianin: Bóg „nie może być ani przygnębiony urazami, ani poirytowany bezprawiem ludzkim…”
Bardzo ważnym jest aby to wszystko zrozumieć, ponieważ ma duże znaczenie dla życia duchowego. My swoimi grzechami odtrącamy siebie od Boga, ale Bóg nigdy nie odchodzi od nas, jakbyśmy grzeszni nie byli. Dlatego dla nas zawsze pozostają otwarte drzwi zbawiennego pokajania. Nie przypadkowo, a opatrznościowo jako pierwszy do raju wszedł nie sprawiedliwy, a rozbójnik. Bóg zawsze jest miłością.
Takie rozumienie Boga wypływa i z chrześcijańskiego dogmatu o Bogu, jedynym w Istocie i trynitarnym w Postaciach (Hipostazach) – dogmatu znów jednak nowego, nieznanego światu. Jest patrystyczne wyrażenie: kto widział Trójcę, ten widział i Miłość. Dogmat Trójcy otwiera nam pierwowzór tej miłości, która jest idealną normą życia ludzkiego, relacji międzyludzkich. Wielopostaciowa ludzkość, choć i jedna według swojej natury, jednak w obecnym stanie nie jest w istocie jednym, ponieważ grzech dzieli ludzi. Tajemnica Boga-Trójcy odkryta jest ludzkości właśnie dlatego, żeby ludzie wiedzieli, że tylko bogopodobna miłość może uczynić każdego człowieka dzieckiem Bożym.
Aleksiej Osipow, doktor teologii, profesor Moskiewskiej Akademii Duchownej
*Wietchij cziełowiek – cs – dawny człowiek, człowiek obarczony grzechem prarodziców i własną nieprawością, niezdolny o własnych siłach, poza łaską Bożą, czynić i myśleć zbawiennie.
Przed Chrystusem niebo było zamknięte dla wszystkich ludzi, nawet dla sprawiedliwych (bogobojnych, prawych); po cierpieniu, śmierci i zmartwychwstaniu Jego jest ono otwarte dla wszystkich wierzących i kajających się szczerze. O hojności! O miłosierdzie! O bogactwo dobroci! To miłosierdzie Boże dla upadłego rodzaju ludzkiego wyraża się podczas nabożeństwa poprzez otwarcie carskich wrót, przedstawiających bramy raju i Carstwa Niebieskiego. Cóż za wiecznie żywy, wiecznie interesujący aspekt w nabożeństwie naszej Prawosławnej Cerkwi! To ta cudowna miłość, która oddycha w całym nabożeństwie, miłość Boża do ludzi, i miłość i oddanie rozumnych pokornych ludzi Bogu Zbawicielowi, miłość Cerkwi do wszystkich członków swoich i do wszystkich ludzi.
Wniknijcie dokładnie w nabożeństwo, i ono nigdy nie straci waszego zainteresowania, najwyższego, niewyczerpanego. Jeśli chcecie widzieć w całym niebiańskim świetle obraz prawosławia naszej Cerkwi, przeczytajcie cały cykl naszych ksiąg liturgicznych, a zobaczycie, jak cudowna jest ta instytucja na ziemi, nie ludzka, ale Boska! W jakim blasku, w jakim majestacie, w jakim boskim pięknie przedstawiany tu jest życzliwy obraz Jezusa Chrystusa, Jego Przeczystej Matki, świętych Aniołów i wszystkich świętych; jak kompletnie, mądrze, w jakim świetle przedstawione są wszelkie nieszczęścia, wszelkie zepsucie ginącej w grzechach ludzkości, cała nasza słabość i grzeszność; a z drugiej strony – cała wiara, nadzieja, wysiłki, miłość do Boga i bliźnich wszystkich świętych, ich doskonałości, zdobyte przez nich przy pomocy łaski Bożej, podawanej przez Cerkiew, ich zbawienie, ich zwycięstwo nad światem i diabłem, ich skuteczne modlitwy za nas!
O cudowne, życiotwórcze, boskie Prawosławie! Widzę jasny obraz twój! Jeśli wielu chrześcijan nie lubi Cerkwi i nabożeństwa, to dlatego, że ich dusze nie są gotowe, nie są skłonne (ułożone) do tej miłości, nie wychowały jej w sobie z powodu życiowych namiętności, i dlatego, że nie znają Cerkwi, jej sensu, jej ducha, jej celu. Chodźcie do cerkwi, słuchajcie z głęboką uwagą nabożeństw, pieśni, kanonów, czytania, i przyzwyczaicie się do Cerkwi, pokochacie ją: zobaczycie, ile w niej zadatków życia, pokoju, pocieszenia; ile w niej światła, siły, świętości, prawdy. Wchodząc do świątyni podczas nabożeństwa, wkraczacie jakby w inny świat: dla was jakby znika czas i zaczyna się wieczność; bardzo często słyszycie chwałę (sławę) Wiecznemu Bytowi – Bogu, a i kapłan tajnie, w każdej modlitwie, wznosi chwałę Przedwiecznemu. Podczas nabożeństwa często słyszymy: sława Ojcu i Synowi i Świętemu Duchowi, teraz i zawsze, i na wieki wieków, – to dlatego, abyśmy pamiętali, że nasz Bóg w Trójcy jest Bogiem chwały i że my należymy do wiecznego Carstwa Chrystusowego, jemu zaś nie będzie końca, i abyśmy dążyli nieustannie, wszystkimi siłami do tego wiecznego Carstwa, abyśmy nie przyklejali się do ziemskich, tymczasowych, próżnych rzeczy i przyjemności, abyśmy stale pamiętali o swoim powołaniu do nie ulegającego rozkładowi, wiecznego życia, poprzez odkupicielskie cierpienia, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Święty sprawiedliwy Ioann Kronsztadzki
Marność nad marnościami, mówi Ekklesiasta, marność nad marnościami – wszystko marność! Co pożytku człowiekowi od wszystkich wysiłków jego, którymi trudzi się on pod słońcem? Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi, a ziemia przebywa w wieki. Wschodzi słońce i zachodzi słońce i śpieszy do miejsca swego, gdzie ono wschodzi. Idzie wiatr na południe, i przechodzi na północ, kręci się, kręci się na drodze swojej, i wraca wiatr na krążenie swoje. Wszystkie rzeki płyną do morza, ale morze nie przepełnia się: do tego miejsca, skąd rzeki płyną, one wracają, żeby znów płynąć. Wszystkie rzeczy (słowa) – w trudzie: nie może człowiek przekazać wszystkiego; nie nasyci się oko patrzeniem, nie napełni się ucho słuchaniem. Co było, to i będzie; co się działo, to i będzie się dziać, i nie ma nic nowego pod słońcem. Jeśli bywa coś, o czym mówią: „patrz, to jest nowe”; ale to było już w czasach, które były przed nami. Nie ma pamięci o przeszłym, a i o tym, co będzie, nie zostanie pamięć u tych, którzy będą potem.
I oddałem (poświęciłem) serce moje temu, żeby poznać mądrość i poznać szaleństwo i głupotę: dowiedziałem się, że i to – dręczenie ducha; dlatego że w wielkiej mądrości dużo smutku; i kto pomnaża wiedzę, pomnaża smutek.
Wszystko ma swój czas, i czas każdej rzeczy pod niebem: czas rodzić się i czas umierać; czas sadzić i czas wyrywać posadzone; czas zabijać i czas leczyć; czas burzyć i czas budować; czas płakać i czas śmiać się; czas narzekać i czas tańczyć; czas rozrzucać kamienie i czas zbierać kamienie; czas obejmować i czas uchylać się od objęć; czas szukać i czas tracić; czas przechowywać i czas wyrzucać; czas rozdzierać i czas zszywać; czas milczeć i czas rozmawiać; czas kochać i czas nienawidzić; czas wojnie i czas pokojowi.
Jeszcze widziałem pod słońcem: miejsce sądu, a tam bezprawie; miejsce prawdy, a tam nieprawda. I powiedziałem w sercu swoim: „prawego i nieprawego będzie sądzić Bóg; ponieważ czas dla każdej rzeczy i sąd nad każdą sprawą tam”.
Dobre imię jest lepsze od drogiej maści (olejku) i dzień śmierci – od dnia narodzin. Lepiej chodzić do domu płaczu po zmarłym, niż chodzić do domu uczty; bo taki koniec każdego człowieka i żywy przyłoży to do swego serca. Lamentowanie lepsze od śmiechu; ponieważ przy smutku twarzy serce robi się lepsze. Serce mądrych – w domu płaczu, a serce głupich – w domu wesołości. Lepiej słuchać zdemaskowania (upomnienia) od mądrego, niż słuchać pieśni głupich; ponieważ śmiech głupich to samo, co trzeszczenie cierniowego chrustu pod kotłem. I to – marność!
Uciskając innych, mądry staje się głupim, i dary psują serce. Koniec sprawy jest lepszy niż początek jego; cierpliwy lepszy od wyniosłego (hardego). Nie bądź duchem twoim pośpieszny na gniew, ponieważ gniew zagnieżdża się w sercu głupców. Nie mów: „dlaczego to poprzednie dni były lepsze od teraźniejszych?”, ponieważ nie z mądrości o to pytasz.
Nie szybko dokonywany jest sąd nad złymi uczynkami; dlatego i nie boją się serca synów człowieczych czynić zło. Chociaż grzesznik czyni zło sto razy i, tkwi i trwa w nim, ja wiem jednak, że dobrze będzie tym, którzy boją się Boga, którzy czczą Go; a niegodziwcom nie będzie dobra, i, jak cień, niedługo utrzyma się ten, kto nie czci Boga. Jest i taka marność na ziemi: sprawiedliwych (bogobojnych) dopada to, na co zasługiwałyby uczynki niegodziwców, a z niegodziwcami bywa to, na co zasługiwałyby uczynki bogobojnych. I powiedziałem ja: i to – marność!
Wypuść chleb twój nad wody, bo po wielu dniach znów go znajdziesz. I pamiętaj Stwórcę twego w dni młodości twojej, dopóty nie przyszły ciężkie dni i nie nastąpiły lata, o których będziesz mówić: „nie ma dla mnie przyjemności w nich!” Dopóki nie zmierzchły słońce i światło i księżyc i gwiazdy, i nie naciągnęły nowe chmury w ślad za deszczem.
W ten dzień, kiedy zadrżą strzegący dom i ugną się mężowie mocy; i przestaną mleć mielące ponieważ ich niewiele zostało; i zaćmią się patrzący w okno; i zamykane będą drzwi na ulicę; kiedy zamilknie dźwięk żaren i będzie wstawać człowiek według krzyku koguta i zamilkną córy śpiewu; i wysokości będą im straszne i na drodze przerażenie; i zapleśnieje migdał i ociężały stanie się konik polny i rozsypie się kapar. Bo odchodzi człowiek do wiecznego domu swego, i gotowe okrążyć go na ulicy płaczki; – dopóki nie porwał się srebrzysty łańcuszek i nie rozerwała się złota opaska i nie rozbił się dzban przy źródle i nie zawaliło się koło nad studnią. I wróci proch do ziemi, czym on i był; a duch wrócił do Boga, Który dał go. Marność nad marnościami, powiedział Ekklesiasta, wszystko – marność!
Wysłuchajmy istoty rzeczy (esencji) wszystkiego: bój się Boga i przykazań Jego przestrzegaj, dlatego że w tym wszystko dla człowieka; bowiem każdy uczynek Bóg przyprowadzi na sąd, i wszystko tajne, czy dobre ono, czy złe (Ekkl(Koh).1: 2-11, 17-18, 3: 1-8, 16-17, 7: 1-10, 8: 11-14, 11: 1, 12: 1-8, 13-14)
W swojej książce „Człowiek nie jest sam” prezydent Nowojorskiej Akademii Nauk Cressy Morrison mówi, że ludzie są teraz na progu (zaraniu) naukowej ery i każde nowe odkrycie pokazuje im z coraz większą siłą i blaskiem dzieło wielce mądrego Stwórcy. „Co dotyczy mnie, – mówi Morrison, – ja mam siedem podstaw żeby wierzyć. Przede wszystkim, opierając się na nienaruszalnych zasadach matematyki, można udowodnić, że nasz Wszechświat został zamyślony (zaprojektowany) i stworzony przez wielki konstruktywny Rozum. Obecność tylu żywych organizmów na naszej planecie świadczy o istnieniu tak niewiarygodnej liczby warunków ich istnienia, że współistnienie wszystkich tych warunków nie może być sprawą przypadkowości. Ziemia, na przykład obraca się wokół swojej osi z prędkością tysiąca mil na godzinę. Gdyby obracała się z prędkością stu mil na godzinę, nasze dni i noce byłyby dziesięć razy dłuższe i Słońce spaliłoby nasze rośliny w ciągu tego dnia, podczas gdy w tę długą noc zamarzłyby nawet te całkiem małe kiełki, które mogłyby pojawić się w ciągu dnia.
Dalej, Ziemia oddalona jest od Słońca dokładnie na taką odległość, przy której ogień Słońca ogrzewa nas wystarczająco, ale nie nadmiernie. Jeśli by on posyłał nam tylko o 50 stopni ciepła mniej lub więcej, to albo byśmy zamarzli, albo umarlibyśmy od upału.
Ziemia ma nachylenie osi obrotu o dwadzieścia trzy stopnie, co powoduje różne pory roku; bez tego przechyłu pary powstające z oceanu przemieszczałyby się wzdłuż linii Północ-Południe, nagromadzając lód na naszych kontynentach. Gdyby Księżyc był tylko pięćdziesiąt tysięcy mil od nas, zamiast być odległym około dwustu czterdziestu tysięcy mil, nasze przypływy oceanu byłyby tak ogromne, że zatapiałyby ziemię dwa razy dziennie... Gdyby nasza atmosfera była bardziej rozrzedzona, płonące meteoryty (których miliony spalają się w przestrzeni) uderzałyby codziennie z różnych kierunków, powodując pożary... Te przykłady i mnóstwo innych pokazują, że nie ma ani jednej możliwości na milion, żeby życie na naszej planecie było „przypadkowością””.
Arcybiskup Ioann (Szachowskij)
Wierzyć w Boga oznacza mieć żywą wiarę w Jego byt, właściwości i działania, i całym sercem przyjmować Jego szczere słowo o zbawieniu rodzaju ludzkiego. Bóg jest jeden w istocie, ale trynitarny w Osobach: Ojciec, Syn i Święty Duch, Trójca Współistotna i Nierozdzielna. W Symbolu wiary Bóg nazwany jest Wszechmogącym (Wszechmocnym, Wszystkoutrzymującym), dlatego że wszystko, co tylko jest, On utrzymuje w swojej mocy i Swojej woli. Słowa Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych oznaczają, że wszystko stworzone jest przez Boga i nic nie może istnieć bez Boga. Słowo niewidzialnych ukazuje, że Bóg stworzył niewidzialny, albo duchowy, świat, do którego należą Aniołowie.
Synem Bożym nazywana jest druga Osoba Świętej Trójcy według Swojej Boskości. On nazwany jest Panem, dlatego że jest On prawdziwym Bogiem, albowiem imię Hospod’ (Pan) jest jednym z imion Bożych. Syn Boży nazwany jest Jezusem, to znaczy Zbawicielem, to imię nadane jest przez samego Archanioła Gawriiła. Chrystusem, to znaczy Pomazańcem, nazwali Go prorocy – tak od dawna nazywano carów, arcykapłanów i proroków. Jezus, Syn Boży, nazwany jest tak dlatego, że Jego człowieczeństwu bezgranicznie nadane są wszystkie dary Ducha Świętego i, w ten sposób, w najwyższym stopniu należą do Niego wiedza proroka, świętość arcykapłana i potęga (moc) cara. Jezus Chrystus nazywany jest Jednorodzonym Synem Bożym, ponieważ On tylko jest Synem Bożym zrodzonym z bytu Boga Ojca, i dlatego jest On jedynym jednolitym (wspólnym, niepodzielnym) bytem z Bogiem Ojcem. W Symbolu wiary powiedziane jest, że On zrodzony jest od Ojca, i tym przedstawiana jest ta osobista właściwość, która odróżnia Go od innych Osób Świętej Trójcy.
Powiedziane jest przed wszystkimi wiekami, żeby nikt nie myślał, że był czas, kiedy Go nie było. Słowa Światłość ze Światłości w pewien sposób wyjaśniają niepojęte narodziny Syna Bożego od Ojca. Bóg Ojciec jest wieczną Światłością, od Niego zradza się Syn Boży, Który także jest Wieczną Światłością; ale Bóg Ojciec i Syn Boży jest jedną wieczną Światłością, nierozdzielną, wspólnego (jednego) Boskiego bytu. Słowa Boga prawdziwego od Boga prawdziwego wzięte są z Pisma Świętego: Wiemy także, że Syn Boży przyszedł i dał nam światło i rozum abyśmy poznali Boga prawdziwego i abyśmy przebywali w prawdziwym Synu Jego Jezusie Christie. Ten jest prawdziwy Bóg i życie wieczne (1J.5:20). Słowa zrodzonego, niestworzonego dodane przez ojców świętych Powszechnego Soboru dla zdemaskowania Ariusza, który niesprawiedliwie nauczał, że Syn Boży został stworzony.
Słowa współistotnego Ojcu oznaczają, że Syn Boży jest jedną i tą samą Boską istotą (bytem) z Bogiem Ojcem. Słowa przez Którego wszystko się stało pokazują, że Bóg Ojciec wszystko stworzył Synem Swoim jak wieczną najwyższą mądrością Swoją i wiecznym Słowem Swoim. Który dla nas ludzi i dla naszego zbawienia – Syn Boży, według obietnicy Swojej, przyszedł na ziemię nie dla jednego jakiegoś narodu, a w ogóle dla całego rodzaju ludzkiego. Który zstąpił z niebios – jak Sam o Sobie mówi: Nikt nie wstąpił na niebo, oprócz Tego Który zstąpił z nieba Syna Człowieczego, przebywającego na niebie (J.3:13). Syn Boży jest wszechobecny i dlatego zawsze był w niebie i na ziemi, ale wcześniej był On niewidzialny na ziemi i stał się widzialny dopiero wtedy, gdy pojawił się w ciele, wcielił się, to znaczy wziął na siebie ludzkie ciało, z wyjątkiem grzechu, i stał się człowiekiem, nie przestając być Bogiem. Wcielenie Chrystusa dokonało się dzięki współpracy Świętego Ducha, więc Święta Dziewica jak była Dziewicą przed poczęciem, tak w poczęciu, i po poczęciu, i w samym urodzeniu Dziewicą pozostała. Słowa stał się człowiekiem dodane, żeby nikt nie pomyślał, że Syn Boży przyjął tylko postać czy ciało, ale żeby uznawano w Nim prawdziwego człowieka, składającego się z ciała i duszy. Jezus Chrystus był ukrzyżowany za nas – On Swoją krzyżową śmiercią wybawił nas od grzechu, klątw i śmierci. Słowa pod Ponckim Piłatem ukazują na czas, kiedy On był ukrzyżowany. Poncki Piłat – rzymski władca Judei, która była podbita przez rzymian. Słowo umęczonego (cierpiącego) dodane, żeby pokazać, że ukrzyżowanie Jego było nie tylko widokiem cierpienia i śmierci, jak mówili niektórzy fałszywi nauczyciele, ale prawdziwym cierpieniem i śmiercią. On cierpiał i umarł nie Boskością, a człowieczeństwem, i nie dlatego, że nie mógł uniknąć mąk, a dlatego, że zechciał znieść cierpienia. Słowo pogrzebanego potwierdza, że On rzeczywiście umarł i zmartwychwstał, bowiem wróg jego postawił nawet straż przy grobie i zapieczętował grób. I zmartwychwstałego trzeciego dnia według Pisma – piąta część Symbolu wiary uczy, że Pan nasz Jezus Chrystus mocą Boskości Swojej zmartwychwstał, jak napisane jest o Nim u proroków i w psalmach, i że On zmartwychwstał w tym samym ciele, w którym narodził się i umarł. Słowa według Pisma oznaczają, że Jezus Chrystus umarł i zmartwychwstał dokładnie tak, jak o tym proroczo napisano w księgach Starego Testamentu.
I Który wstąpił na niebiosa i siedzi po prawicy Ojca. Te słowa zapożyczone są z Pisma Świętego: Który zstąpił, On też jest tym Który wstąpił ponad wszystkie niebiosa, aby napełnić wszystko (Ef.4:10). Mamy takiego Arcykapłana, Który zasiadł po prawicy tronu Majestatu na niebiosach (Hbr.8:1). Słowa siedzący po prawicy to znaczy siedzącego po prawej stronie, trzeba rozumieć duchowo. One znaczą, że Jezus Chrystus ma jednakową moc i sławę z Bogiem Ojcem. I znów nadchodzącego w chwale sądzić żywym i martwym, Którego Carstwu nie będzie końca. Pismo Święte tak mówi o przyszłym Przyjściu Chrystusa: Ten Jezus, Który wzniósł się od was na niebo, przyjdzie w ten sam sposób, jak widzieliście Go wstępującym na niebo (Dz. 1:11).
Duch Święty nazwany jest Panem, dlatego że On, jak i Syn Boży, – jest prawdziwym Bogiem. Duch Święty nazywa się Życiotwórczym, dlatego że On razem z Bogiem Ojcem i Synem daje stworzeniom życie, zwłaszcza duchowe ludziom: Jeśli kto nie zrodzi się od wody i Ducha, nie może wejść do Carstwa Bożego (J.3:5). Duch Święty schodzi od Ojca, jak mówi o tym sam Jezus Chrystus: Kiedy zaś przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja poślę wam od Ojca, Duch Prawdy, Który od Ojca schodzi, On będzie świadczył o Mnie (J.15:26). Duchowi Świętemu należy się pokłonienie i wysławienie (cześć i uwielbienie), jednakowe z Ojcem i Synem – bowiem Sam Jezus Chrystus kazał chrzcić w imię Ojca i Syna i Świętego Ducha (Mt.28:19). Symbol Wiary mówi, że Duch Święty przemawiał przez proroków – opiera się to na słowach apostoła Piotra: proroctwo nigdy nie było wypowiadane zgodnie z wolą człowieka, ale wypowiadali je święci mężowie Boży, poruszeni Duchem Świętym (2P.1:21). Uczestnikiem Ducha Świętego można stać się poprzez Sakramenty i gorliwą modlitwę: jeśli wy, będąc źli, umiecie dawać dobre dary dzieciom waszym, tym bardziej Ojciec Niebieski da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk.11,13).
Cerkiew jest jedyna, ponieważ jest ona jednym duchowym ciałem, ma jedną Głowę – Chrystusa i ożywiana jest jednym Duchem Bożym. Cerkiew jest Święta, dlatego że Chrystus umiłował Cerkiew i wydał Siebie za nią, żeby uświęcić ją, oczyściwszy kąpielą wodną przy pomocy słowa; aby postawić ją przed Sobą jako chwalebną Cerkiew, nie mającą plamy, ani wady, czy czegoś podobnego, ale aby była ona święta i nieskalana (Ef.5:25-27). Cerkiew jest Soborowa, albo, to samo co, Katolicka, czy Powszechna (ogólnoświatowa), dlatego że nie ogranicza się ona żadnym miejscem, ani czasem, ani narodem, ale obejmuje prawdziwie wierzących wszystkich miejsc, czasów i narodów. Cerkiew jest Apostolska, dlatego że ona nieprzerwanie i niezmiennie od apostołów zachowuje i nauczanie, i sukcesyjność (dziedziczenie) darów Świętego Ducha poprzez święte położenie rąk (święcenia kapłańskie). Prawdziwa Cerkiew nazywa się też Prawosławną, czy Prawowierną (prawdziwie wierzącą).
Chrzest – to Sakrament, w którym wierzący przy trzykrotnym pogrążeniu ciała w wodę z wezwaniem Boga Ojca i Syna i Świętego Ducha umiera dla życia cielesnego, grzesznego i odradza się z Ducha Świętego do życia duchowego, świętego. Chrzest jest jeden, ponieważ są to narodziny duchowe, a człowiek rodzi się raz, dlatego też raz zostaje ochrzczony.
Wskrzeszenie martwych – to działanie wszechmocy Bożej, po którym wszystkie ciała zmarłych ludzi, połączywszy się ponownie z ich duszami, ożyją i będą duchowe i nieśmiertelne.
Życie przyszłego wieku – to życie, które będzie po zmartwychwstaniu umarłych i powszechnym Sądzie Chrystusowym.
Słowo Amiń, kończące Symbol wiary, oznacza „Prawdziwie tak”. Cerkiew chroni Symbol wiary od czasów apostolskich i będzie chronić go wiecznie. Nikomu i nigdy nie można ani ujmować, ani dodawać cokolwiek do tego Symbolu.
Aleksiej Osipow, profesor MDA
Posłuchaj Boże… Jeszcze ani razu w życiu nie rozmawiałem z Tobą, ale dzisiaj chcę Cię powitać. Ty wiesz, od dzieciństwa mówiono mi, że nie ma Ciebie. I ja, głupiec, uwierzyłem. Nigdy nie zastanawiałem się nad twoimi dziełami. A dziś w nocy patrzyłem z krateru, który wybił granat, na rozgwieżdżone niebo, które było nade mną. Zrozumiałem nagle, podziwiając wszechświat, jak okrutne może być oszustwo. Nie wiem, Boże, czy podasz Ty mi rękę, ale ja Tobie powiem, i Ty mnie zrozumiesz: czy to nie dziwne, że pośród przerażającego piekła nagle odkryło mi się światło i ja poznałem Ciebie? A poza tym nie mam nic do powiedzenia, oto tylko, że cieszę się, że Ciebie poznałem. O północy jesteśmy wyznaczeni do ataku, ale nie boję się: Ty patrzysz na nas... Sygnał. No cóż? Muszę iść. Było mi dobrze z Tobą. Jeszcze chcę powiedzieć, że, Jak wiesz, bitwa będzie ostra i, może, nocą zaraz do Ciebie zapukam. I oto, chociaż do tej pory nie byłem Twoim przyjacielem, czy Ty pozwolisz mi wejść, kiedy przyjdę? No, wydaje się, że płaczę. Boże mój, Ty widzisz, ze mną wydarzyło się to, że teraz ja przejrzałem. Wybacz, żegnaj, mój Boże, idę. I chyba już nie wrócę. Jak dziwnie, ale teraz nie boję się śmierci.
List znaleziony w szynelu żołnierza, który zginął podczas II Wojny Światowej
Modlitwa jest największym, bezcennym darem Stwórcy stworzeniu, dla człowieka, który poprzez nią może rozmawiać ze swoim Stwórcą, jak dziecko z Ojcem, wylać przed Nim uczucia podziwu, wychwalenia i dziękczynienia. Ale czy wielu ceni ten dar i spieszy się do modlitwy, wychwalania i dziękczynienia?
Święci ojcowie mądrze, szczerze ułożyli modlitwy pod działaniem Ducha Świętego. Dlaczegoż my często nieszczerze, bezmyślnie modlimy się, mając je w ustach? A jakie cudowne są modlitwy! Jak one wiernie przedstawiają całe wewnętrzne życie człowieka, cały jego stan wewnętrzny, cały rozkład (zepsucie), wszystkie słabości, całą bezradność – jeśli człowiek nie zwraca się szczerze do Boga! Jak przepięknie one uczą nas kajać się, dziękować Bogu za niezliczone Jego łaski, wychwalać Go za Jego Boskie doskonałości, prosić Go w różnych potrzebach! Podążajmy za nimi szczerze, a czasem i sami poruszeni Duchem Świętym, zaśpiewajmy swoje krótkie wysławienie i dziękczynienie: bowiem każdemu dawane jest objawienie Ducha na pożytek (1Kor.12:7).
Święty prawiednyj Ioann Kronsztadzki
Czy myślałeś kiedykolwiek, że wszystko, dotyczące ciebie, dotyczy i Mnie? Bo dotyczące ciebie dotyczy źrenicy oka Mojego. Jesteś drogi w oczach Moich, wielce ceniony, i Ja umiłowałem cię, i dlatego dla Mnie stanowi szczególną radość wychowywać ciebie.
Kiedy pokusy powstaną na ciebie i wróg przyjdzie, jak rzeka, Ja chcę, żebyś wiedział, że ode Mnie to było. Że twoja niemoc potrzebuje Mojej siły i że bezpieczeństwo twoje polega na tym, żeby dać Mi możliwość walczyć za ciebie. Czy znajdujesz się w trudnych okolicznościach, wśród ludzie, którzy ciebie nie rozumieją, którzy nie liczą się z tym, co tobie przyjemnie, którzy ciebie odpędzają, – ode Mnie to było. Ja – jestem Bogiem twoim, rozporządzającym okolicznościami. Nie przypadkowo okazałeś się na twoim miejscu, to jest to właśnie miejsce, które Ja tobie wyznaczyłem. Czyż nie prosiłeś, abym Ja nauczył ciebie pokory, – tak więc patrz, Ja postawiłem ciebie akurat w tym środowisku, do tej szkoły, gdzie ta lekcja jest nauczana. Twoje środowisko i żyjący z tobą tylko wypełniają Moją wolę.
Czy jesteś w trudnej sytuacji finansowej, trudno ci związać koniec z końce, – wiedz, że ode Mnie to było. Bo Ja dysponuję twoimi środkami materialnymi. Ja chcę, żebyś ty przybiegał do Mnie i abyś był w zależności ode Mnie.
Moje zapasy niewyczerpalne. Ja chcę, żebyś przekonywał się o wierności Mojej i Moich obietnic. Oby nie było tego, żeby mogli powiedzieć tobie o ubóstwie twoim: „Ty nie wierzyłeś Panu Bogu twemu”.
Czy przeżywasz ty noc zmartwień, jesteś rozłączony z bliskimi i drogimi sercu twemu – ode Mnie to było. Ja – jestem mężem boleści, Który poznał choroby, Ja dopuściłem to, żebyś ty zwrócił się do Mnie i we Mnie mógł znaleźć pocieszenie wieczne.
Czy zawiodłeś się w przyjacielu twoim, w kimkolwiek, komu odkryłeś serce swoje, – ode Mnie to było. Ja dopuściłem aby to rozczarowanie dotknęło ciebie, żebyś poznał, że najlepszym przyjacielem twoim jest Pan Bóg. Ja chcę, żebyś wszystko przynosił do Mnie i mówił Mi.
Czy ktoś oczernił ciebie – zostaw to Mi i przylgnij bliżej do Mnie, schronienia twego, duszą twoją, żeby ukryć się przed „kłótnią języków”. Ja wyprowadzę, jak światło, prawdę twoją i los twój, jak południe (PS.36(37):6).
Czy zawaliły się plany twoje, załamałeś się na duszy i się zmęczyłeś – ode Mnie to było. Tworzyłeś sobie swoje plany i przyniosłeś je Mnie, żebym Ja błogosławił je. Ale Ja chcę, żebyś ty powierzył Mi rozporządzać okolicznościami twego życia, i wtedy odpowiedzialność za wszystko będzie na Mnie, bo zbyt trudne jest to dla ciebie i ty sam nie możesz poradzić z nimi, ponieważ jesteś tylko narzędziem, działającą osobą (postacią).
Czy odwiedziły ciebie nieoczekiwane niepowodzenia życiowe i przygnębienie ogarnęło twoje serce, wiedz – ode Mnie to było. Bo Ja chcę, żeby serce twoje i dusza twoja były zawsze płomienne przed oczyma Moimi i aby zwyciężały imieniem Moim wszelką małoduszność.
Długo nie otrzymujesz wiadomości od bliskich i drogich tobie ludzi i ze względu na małoduszność twoją wpadasz w rozpacz i narzekanie, wiedz – ode Mnie to było. Bo przez tę mękę twego ducha Ja wypróbowuję moc wiary twojej i niezmienność obietnicy, siłę śmiałej twojej modlitwy o tych bliskich tobie. Bo czyż nie ty powierzałeś ich opiece Matki Mojej Przeczystej, czyż nie ty niegdyś powierzałeś troskę o nich Mojej opatrznościowej miłości?
Czy odwiedziła ciebie ciężka choroba, czasowa czy nieuleczalna, i stałeś się przykuty do łoża swego – ode Mnie to było. Bo Ja chcę, żebyś poznał Mnie jeszcze głębiej w niemocach swoich cielesnych i abyś nie narzekał za to posłane tobie wypróbowanie, nie starał się przeniknąć w Moje plany zbawienia dusz człowieczych przeróżnymi drogami, ale abyś bez narzekań i pokornie skłonił szyję twoją pod dobroć Moją dla ciebie.
Czy marzyłeś o zrobieniu dla Mnie jakiejś szczególnej rzeczy i zamiast tego zaniemogłeś na łożu choroby i słabości – ode Mnie to było. Bo wtedy byłbyś pogrążony w sprawy swoje i Ja nie mógłbym przyciągnąć myśli twoich do Siebie, a Ja chcę nauczyć ciebie najgłębszych myśli, i tej z nich, że ty jesteś na służbie u Mnie. Chcę cię nauczyć, abyś był świadomy, że jesteś – niczym. Niektórzy z Moich najlepszych współpracowników to ci, którzy są odcięci od żywej działalności, aby nauczyli się posługiwać bronią nieustannej modlitwy.
Czy powołany zostałeś nieoczekiwanie zająć trudne i odpowiedzialne stanowisko – idź, zdając się na Mnie. Ja powierzam tobie te trudności, bo za to pobłogosławi cię Pan Bóg twój we wszystkich sprawach twoich, wszystkim, co będzie czynić twoimi rękoma.
W ten dzień daję w rękę twoją to naczynie świętego oleju. Używaj go swobodnie, dziecko Moje.
Każda pojawiająca się trudność, każde obrażające ciebie słowo, każda przeszkoda w twojej pracy, która mogłaby wywołać uczucie niezadowolenia i rozczarowania, każde objawienie twojej słabości i niezdolności niech będą namaszczone tym olejem (balsamem) – ode Mnie to było.
Pamiętaj, że każda przeszkoda jest Bożym pouczeniem i dlatego połóż w sercu swoim słowa, które powiedziałem ci w ten dzień – ode Mnie to było.
Zachowuj je, wiedz i pamiętaj zawsze, że każde żądło przytępi się, kiedy nauczysz się we wszystkim widzieć Mnie.
Wszystko posłane jest przeze Mnie dla doskonalenia duszy twojej – ode Mnie to było.
Rosyjskiemu poecie Gieorgijowi Iwanowowi trafiło się żyć w tej Rosji, która była jeszcze carstwem. Po rewolucji on wyjechał za granicę. I oto pewnego razu, kiedy on, tęskniąc po ojczyźnie, patrzył na fotografię rodziny ostatniego rosyjskiego cara Mikołaja II, w jego umyśle złożyły się takie wersy:
Эмалевый крестик в петлице |
Emaliowy krzyżyk w obszywce |
Skromny, w średnim wieku, z prostą rosyjską twarzą wojskowy („szeregowy Mikołaj Romanow” – on lubił, żeby jego tak nazywano), car w wierszu Gieorgija Iwanowa pokazany jest jak współczesny, wyjątkowo pociągający człowiek. Ale nawet dla poety, który napisał ten wiersz zaledwie kilka lat po upadku starej Rosji, „było to dawno temu”. „Dawno” dlatego, że to była inna epoka – w rewolucji porwał się związek czasów, między przeszłością i teraźniejszością otworzyła się przepaść.
Służbę narodowi Mikołaj II odczuwał jak swój święty obowiązek; do poddanych on odnosił się, jak kochający ojciec. W historycznej pamięci zachowało się mnóstwo wypadków szczególnie wzruszającego stosunku monarchy do prostych ludzi. Car posiadał najwyższe prawo ułaskawienia skazanych na karę śmierci: triumf chrześcijańskiej miłości nad powszechną normą prawną w tym państwowym przywileju, danym Bożemu wybrańcowi, przejawiał się wyjątkowo jasno, wyraźnie. Car nierzadko korzystał z tego swego prawa i zawsze sprawdzał, jak dokładnie urzeczywistniano jego zarządzenie; a pewnego razu on nawet wysłał ułaskawionego państwowego złoczyńcę na Krym leczyć się, zaopatrzywszy go w pieniądze. Do Rosji Mikołaj II odnosił się nie sentymentalnie, ale religijnie: służba Ojczyźnie dla niego nie oddzielała się od służby Bogu. Car był przedstawicielem narodowej rosyjskiej kultury i takiej ponadświatowej realności, jak Święta Ruś.
Wyjątkowo dużo Mikołaj II zrobił dla Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi. Pod jego rządami liczba świątyń i monasterów wzrosła o ponad dziesięć tysięcy. Za jego panowania zostało wysławionych (zaliczonych do pocztu świętych) ośmiu świętych. W szczególności, priepodobny Sierafim Sarowski, cudotwórca i orędownik, sługa Bożej Matki. Monarcha i monarchini podczas uroczystości wysławienia priepodobnego Sierafima (lipiec 1903 roku) odwiedzili Sarow. Zaraz po śmierci ojca Ioanna z Kronsztadu w 1908 r. monarcha przepowiedział, że batiuszka Ioann zostanie później wysławiony, wyznaczył dzień modlitwy upamiętniającej kronsztadzkiego duszpasterza. Zaiste prorocze było słowo Mikołaja II o kanonizowanym w 1913 roku patriarsze-męczenniku Giermogienie, „którego przykład zaświeci w obecnych i przyszłych czasach”.
Za wojnami, rewolucjami, klęskami imperiów – politycznymi zdarzeniami zewnętrznej historii – skrycie działają prawa duchowe. Wszelkie wyjaśnienia przyczyn rewolucji w 1905 i 1917 r. będą niepełne i niedokładne, jeśli nie przyznać, że główną przyczyną było odejście rosyjskiego społeczeństwa od Boga i Cerkwi.
W lutym 1917 roku, skorzystawszy z nieobecności cara w stolicy, wzmocniła swoją działalność opozycyjna arystokracja. Na dworze rozmawiano o celowości pałacowego przewrotu (zamachu stanu) z wyniesieniem na tron wielkiego kniazia Nikołaja Nikołajewicza. Opozycjoniści przekonywali, że na drodze do zwycięstwa Rosji w wojnie stoją car i carowa; Nikołaj Nikołajewicz zażądał od monarchy zrzeczenia się tronu. Telegramy z podobnymi żądaniami przysłało też większość dowodzących na frontach. I kiedy w lutym 1917 roku wybuchła rewolucja, carskie środowisko stanęło po stronie Rządu Tymczasowego. Cara zaczęto przekonywać, że tylko jego wyrzeczenie się tronu uratuje Rosję. I władca, w obliczu zdrady, poświęcając się, posłuchał tych głosów. Wydarzyło się to 2 marca. „Nie ma takiej ofiary, której nie złożyłbym w imię prawdziwego dobra i dla zbawienia Rosji. Dlatego jestem gotowy zrzec się tronu” – taki telegram przekazał on przewodniczącemu Dumy.
Z niepowstrzymaną prędkością Rosja pomknęła do zagłady. Autokracja była tym mistycznym początkiem (pierwiastkiem), które powstrzymywało siły zła…
Car ze swymi bliskimi znalazł się pod strażą w Carskim Siole. 31 lipca rozpoczęła się droga męczenników na swoją Golgotę: oni zostali wysiedleni ze swego pałacu i wysłani na Syberię.
W cierpieniach duch carskich męczenników wzrastał i wzmacniał się. „Droga Boża jest codziennym krzyżem”, – zapisała w swoim zeszycie carowa słowa prepodobnego Isaaka Syryjczyka. I jeszcze wypowiedź Makarija Wielkiego: „Chrześcijanie muszą (powinni) znosić zmartwienia i zewnętrzne i wewnętrzne wojny, żeby, przyjmując uderzenia na siebie, zwyciężać cierpieniem. Taka jest droga chrześcijaństwa”.
Ten sam nastrój – w wierszu, zapisanym na początku 1918 roku przez wielką kniahinię Olgę:
Пошли нам, Господи, терпенье Дай крепость нам, о Боже правый, И в дни мятежного волненья, Владыка мира, Бог вселенной, И у преддверия могилы |
Ześlij nam, Panie, cierpliwość Daj siłę nam, o Boże prawy, I w dni buntowniczych niepokojów Władyko świata, Boże wszechświata, I w przedsionku mogiły |
Męczennikom pozostawało dwa i pół miesiąca życia.
Zbrodnicze zabójstwo w nocy przed 17 lipca 1918 roku niewinnych ludzi, wśród których było dziecko i młode dziewczyny, – już samo w sobie jest strasznym przestępstwem. Ale tragedię Jekaterynburską nazywa się morderstwem XX wieku i nadal uważa się za katastrofę historyczną mimo wszystko ze szczególnego powodu. Nikołaj II był nie po prostu cudownym człowiekiem i dobrym chrześcijaninem – on był Bożym pomazańcem. Podczas jego wstąpienia na tron był dokonany nad nim Sakrament pomazania (namaszczenia), po którym Nikołaj stał się osobą świętą. Dlatego zabójstwo monarchy i jego rodziny – to straszne świętokradztwo, które naciągnęło Boży gniew na Rosję i miało dla jej losu fatalne następstwa…
Natalia Bonieckaja
My, ku naszemu smutkowi i wstydowi, dożyliśmy do takich czasów, kiedy jawne naruszenie przykazań Bożych już nie tylko nie jest uznawane za grzech, ale tłumaczone jest jako coś zgodnego z prawem. Tak, niedawno dokonała się straszna rzecz: rozstrzelano byłego monarchę Nikołaja Aleksandrowicza na podstawie postanowienia Uralskiej Regionalnej Rady Deputowanych Robotników i Żołnierzy, i nasz wyższy rząd – Komitet Wykonawczy – zatwierdził to i uznał to za zgodne z prawem. Ale nasze chrześcijańskie sumienie, kierując się słowem Bożym, nie może się z tym zgodzić. Musimy, podporządkowując się nauczaniu słowa Bożego, potępić ten uczynek, w przeciwnym razie krew rozstrzelanego spadnie na nas, a nie tylko na tych, którzy to popełnili. Nie będziemy tu oceniać i osądzać uczynków byłego monarchy: bezstronny sąd nad nim należy do historii, a on teraz stoi przed nieobłudnym sądem Bożym, ale wiemy, że on, odrzekając się od tronu, robił to, mając na uwadze dobro Rosji i z miłości do niej. On mógłby po ustąpieniu znaleźć sobie bezpieczeństwo i stosunkowo wygodny żywot za granicą, ale nie zrobił tego, pragnąc cierpieć razem z Rosją. On nic nie czynił dla poprawy swojej sytuacji, bez narzekań poddawał się losowi… I nagle zostaje skazany na rozstrzelanie gdzieś w głębi Rosji przez niewielka grupkę ludzi nie za jakąś winę, a za to tylko, że niby ktoś chciał go porwać. Rozkaz ten zostaje wykonany, i to działanie – już po rozstrzelaniu – jest zatwierdzane przez najwyższą władzę. Nasze sumienie nie może się z tym pogodzić, i musimy publicznie ogłosić to jako chrześcijanie, jako synowie Cerkwi. Niech za to nazywają nas kontrrewolucjonistami, niech zamykają w więzieniach, niech nas rozstrzeliwują. Gotowi jesteśmy wszystko to przecierpieć w wierze, że do nas będą odniesione słowa Zbawiciela naszego: Błogosławieni, którzy słyszą słowo Boże i przestrzegają je (Łk.11:28).
Jego Świątobliwość Patriarcha Tichon.
Z kazania 7/20 lipca 1918 roku
„Los dla żadnego kraju nie był tak okrutny, jak dla Rosji. Jej statek zatonął, gdy port był w zasięgu wzroku. Ona już przecierpiała (wytrwała) burzę, kiedy wszystko się zawaliło. Wszystkie ofiary zostały już złożone, wszystkie prace zakończone. Rozpacz i zdrada opanowały władzę, kiedy zadanie było już wykonane… W marcu car był na tronie; Rosyjskie imperium i rosyjska armia trzymały się, front był zabezpieczony i zwycięstwo bezsprzeczne.
Zgodnie z powierzchowną modą naszego czasu carski ustrój przyjęto traktować jak ślepą, zbutwiałą, do niczego nie zdolną tyranię. Ale analiza trzydziestu miesięcy wojny z Niemcami i Austrią powinna była naprawić te małoważne wyobrażenia. Siłę Rosyjskiego imperium możemy zmierzyć na podstawie uderzeń, które ona wytrzymała, według klęsk, które ona przeżyła, według niewyczerpanych mocy, które ona rozwinęła i według odnowienia sił, na które ona okazała się sposobna.
W rządzeniu państwami, kiedy mają miejsce wielkie wydarzenia, przywódca narodu, kimkolwiek by on był, jest potępiany za niepowodzenia i chwalony za sukces...
Oto zaraz go załatwią. Wtrąca się ciemna ręka, najpierw obleczona w szaleństwo. Car schodzi ze sceny. Jego i wszystkich jego kochających wydają zdradziecko na cierpienie i śmierć. Jego wysiłki pomniejszają; jego działania osądzają; jego pamięć zniesławiają… zatrzymajcie się i powiedzcie: a któż inny okazał się użytecznym? Ludzi utalentowanych i śmiałych, ludzi ambitnych i dumnych duchem, odważnych i władczych – nie brakowało. Ale nikt nie zdołał odpowiedzieć, na tych kilka prostych pytań, od których zależało życie i sława Rosji”.
Winston Churchill (1874–1965), brytyjski mąż stanu i polityk.
Umiłowani bracia, dopiero co wysłuchaliście w ewangelicznym czytaniu opowiadanie o tym, jak Pan nasz Jezus Chrystus uzdrowił 10 trędowatych mężów.
Trąd – to straszna, poważna choroba, często występującą na Wschodzie. Ciało pacjenta pokrywa się wrzodami i strupami, skóra pęka i ropieje, ciało po kawałku odpada, a wszystko to trwa całe lata! Cierpiący czekają na śmierć, i jej nie ma, i uradowali by się do zachwytu, jeśli by znaleźli trumnę. Trędowatego wszyscy unikają, bliscy opuszczają i znajomi zapominają go, brzydzą się ci, którzy wcześniej go kochali.
Te męczące przeżycia trędowatych mimo woli przypominają sobą ten okropny stan, w którym znajduje się obecnie nasza droga Ojczyzna, męczennica Rosja.
Całe ciało jej pokryte wrzodami i strupami, mizernieje ona od głodu, krwawi od wewnętrznych wojen. I, jak u trędowatego, odpadają jej część – Małorosja, Polska, Litwa, Finlandia i szybko po wielkiej i potężnej Rosji zostanie tylko jeden cień, żałosne imię. Jak złamane jest berło siły, pastorał sławy! (Jr.48:17).
Wielki między narodami, kniaź nad obszarami stał się płatnikiem danin. Gorzko płacze on nocą i łzy jego na policzkach jego. Nie ma u niego pocieszyciela ze wszystkich, lubiących go (Lm.1:1-2). Jak trędowaty, ojczyzna nasza okryła się wstydem i stała się pośmiewiskiem i postrachem dla wszystkich jej sąsiadów (Jr.48:39)! Wy, oczywiście, czytaliście informację o tym, jak czasami za granicą nasi sojusznicy, kiedy Rosjanie pojawiają się w publicznych miejscach, spieszą się odejść od naszych rodaków, jakby od zarazy. I my sami u siebie w domu często odgradzamy się od tych, kogo jeszcze niedawno uważaliśmy za swoich obrońców i na kogo patrzyliśmy z radością i wielką nadzieją. Tak odbywa się „przeszacowanie wartości”, tak żałosne dla nas!
Gdzie zaś wyjście z dzisiejszego smutnego naszego położenia? Coraz częściej i częściej rozlegają się głosy rozsądnych ludzi, że „tylko cud może uratować Rosję”. Prawdziwe jest słowo i godne wszelkiej akceptacji, że Bóg jest silny, aby ocalić naszą ginącą Ojczyznę. Ale czy jesteśmy godni tego miłosierdzia Bożego – tego, żeby nad nami uczyniony został cud? Ze Świętej Ewangelii wiemy, że Chrystus Zbawiciel w niektórych miejscach nie dokonywał cudów za niewiarę mieszkańców, i, z drugiej strony, Pan, przepowiadając uczniom Swoim nadchodzące nieszczęścia – wojny, głody, pomory, trzęsienia ziemi, rzekł, że ze względu na wybranych ustaną te ciężkie dni. Czy są wśród nas, bracia, przynajmniej nieliczni prawi mężowie, ze względu na których Pan zlituje się nad narodami? To wie tylko Bóg! A my, podobnie do ewangelicznych trędowatych, stanąwszy z dala, wznieśmy modlitwę (błaganie): Jezusie Mistrzu! Zmiłuj się nad nami (Łk.17:12-13).
Jego Świątobliwość Patriarcha Tichon.
„Nacjonalna (narodowa) Rosja ma wrogów… Oni pojawili się nie od wczoraj, i sprawy ich znane są wszystkim z historii” – pisał w 1949 roku słynny rosyjski filozof-emigrant Iwan Iljin, starając się zrozumieć burzliwe wydarzenia rosyjskiego życia w ostatnich dziesięcioleciach. Niestety rosyjska inteligencja potrzebowała wielu lat smutku i nieopisanego cierpienia narodu, aby uświadomić sobie tragedię rewolucji, o ewentualności której ostrzegała Rosyjska Cerkiew na długo przed kataklizmami 1917 roku.
Jeszcze 20 lutego 1905 roku na kazaniu w Isaakijewskim soborze Sankt Petersburga najbardziej autorytatywny rosyjski arcypasterz – biskup Antonij (Chrapowickij) uprzedzał: „Wszystkie warstwy społeczeństwa pod wpływem heretyckiej kultury Zachodu, jak głodne wilki, żądają sobie wszelkiego rodzaju praw i korzyści. Jeśli Rosja ulegnie tym zgubnym, katastrofalnym pokusom, – kontynuował arcybiskup, – naród rosyjski będzie najbardziej nieszczęśliwym z narodów... „Rosja rozpadnie się na wiele części, poczynając od obrzeży i prawie aż do centrum, nasi zachodni wrogowie rzucą się, jak jastrzębie i skażą ją na pozycję zniewolonych Indii i innych zachodnioeuropejskich kolonii”.
Nie zapominaj więc o nich, rosyjski narodzie, – wzywał Jego Ekscelencja władyka Antonij, – strzeż się bluźnierców, świętokradców, buntowników, pragnących oderwać ciebie od wiecznego życia, od Carstwa Chrystusowego”. Ku naszemu nieszczęściu, wygląda, sprawiedliwe jest to porzekadło, które mówi, że historia „uczy tylko tego, że ona nikogo nic nauczyć nie może”. Rosyjska duchowość i rosyjska państwowość przetrwały dziesięciolecia najcięższych prób, ale dziś, kiedy decyduje się los Rosji, nasza beztroska i nieroztropność czasami przekraczają wszelkie możliwe granice.
„Przestańcie, bo czyż Rosja ma wrogów?” – twierdzą ludzie, ogłupieni przez fałszywą propagandę, pozbawieni poprawnego wykształcenia, obiektywnych informacji i zdrowego moralno-religijnego światopoglądu. Ponieważ Cerkiew dzisiaj została ostatnią ostoją prawdziwej, niezniekształconej (nieskażonej) duchowości, ostatnim bastionem moralnego zdrowia narodu, ostatnim rzecznikiem (wyrazicielem) rosyjskiej samoświadomości, nieokaleczonym (niezniekształconym) przez bałwochwalstwo przed fałszywymi „ogólnoludzkimi” wartościami, jest to konieczne, jak widać, żeby właśnie zza cerkiewnego ogrodzenia, zabrzmiał otrzeźwiający i oświecający głos.
Tak – ku wielkiemu ubolewaniu, u nas są wrogowie. Tak – dziś tylko ślepiec albo prowokator może twierdzić, że wszystkie okropności i nieszczęścia, które nękają naszą Ojczyznę przez wiele lat z rzędu, są wynikiem „naturalnego biegu wydarzeń” lub owocu „wadliwej rosyjskiej mentalności”. Tak, przeciwstawiające się Rosji siły posiadają ogromną ekonomiczną, finansową, wojskową i polityczną potęgę. Więc co robić? Przede wszystkim – uświadomić sobie prawdę taką, jaką jest ona w rzeczywistości. I spokojnie, nie wpadając w panikę albo w nieuzasadnione samozadowolenie, rozejrzeć się, określić najbliższe zadania i cele.
Metropolita Ioann (Snyczew)
Niestety, współczesne pojęcia o drogach odrodzenia Rosji wyróżniają się skrajnym zagmatwaniem i sprzecznością. Wydaje się, my w żaden sposób nie możemy zdecydować, co też chcemy osiągnąć? Co będziemy odradzać? Z jakich środków będziemy korzystać?
Rosja. Święta Ruś. Dom Przenajświętszej Bogurodzicy. Co stoi za tymi imionami? Nie zorientowawszy się w tym, jaka jest rzeczywista, niezmyślona treść tysiącletniej ruskiej historii, w tym, czym była Ruś we własnych oczach i przed obliczem Bożym, nie wyeliminujemy i obecnego zgubnego zamieszania w środowisku rosyjskich patriotów.
Rosja jest państwem narodu ruskiego, któremu Pan Bóg powierzył ofiarną, wyznaniową służbę narodu-bogonosca, narodu-stróża i obrońcy świętości wiary. Tymi świętościami są religijno-moralne początki (pierwiastki), pozwalające budować życie osobiste, domowe, towarzyskie i państwowe tak, żeby zapobiec (uniemożliwić) działaniu zła i dać największy przestwór (swobodę) siłom dobra. Właśnie taka była historycznie ukształtowana samoocena Rosjan. To fundament fundamentów rosyjskiej samoświadomości w tym stanie, w jakim uformowały ją dziesięć wieków narodowej historii. Ona przez setki lat była podwaliną państwowej polityki Rosyjskiego mocarstwa. „Rosyjska historia poraża niezwykłą świadomością i logicznym przebiegiem wydarzeń”, – pisał K.S. Aksakow ponad 130 lat temu. Ze względu na dzisiejsze ideologiczne szablony my często zapominany o tej świadomości, mimo woli wznosząc bluźnierstwo na swoich przodków, dodatkowo zrównując ich wysoką duchowość z naszym obecnym ubóstwem.
Kto na przeciągu tysiąca lat kuł i piastował nieugięty władczy duch rosyjskiego patriotyzmu? Cerkiew Prawosławna! Kto inspirował odważnych i wzmacniał małodusznych, uświęcając sprawę ochrony Ojczyzny jako osobisty religijny obowiązek każdego, zdolnego nosić broń? Kto nauczył ruskiego człowieka być wiernym – bez pochlebstwa, męskim – bez okrucieństwa, szczodrym – bez rozrzutności, wytrwałym – bez fanatyzmu, silnym – bez dumy, miłosiernym – bez próżności (samochwalstwa), gorliwym (żarliwym) – bez gniewu i złości? Cerkiew Prawosławna!
Czy to katoliccy prałaci nabatem (rodzaj dzwonienia w dzwony cerkiewne) stawali na nogi nowogrodzkie pospolite ruszenie na bitwę z psami-rycerzami i podawali ostatnie duchowe pożegnalne słowo wojownikom świętego błahowiernego (wyznającego prawdziwą wiarę) kniazia Aleksandra Newskiego na zalanym krwią lodzie jeziora Czudskiego? Czy to protestanccy pastorzy inspirowali świętą żarliwość (gorliwość) dońskiego bohatera, wielkiego kniazia Dymitra, na Kulikowym polu, gdzie straszna bitwa z tatarami decydowała: być czy nie być Świętej Rusi?
Czy to muzułmańscy mułłowie utrzymali naszą Ojczyznę od rozpadu w srogą godzinę Smuty, zmobilizowawszy Koźmę Minina i Dymitra Pożarskiego na ich ofiarny wysiłek, a wojowników rosyjskiego pospolitego ruszenia – na walkę do zwycięstwa? Czy to izraeliccy rabini pod gwizd japońskiej „shimozy” stawali na nogi do ataku oddane, śmiertelnie zmęczone kompanie pod Mukdenem i Port-Arturem, ratując rosyjski honor przed pohańbieniem?
Czy to wyznawcy Kriszny i buddyści w ciągu tysiąca lat codziennie, w skupieniu, bez pośpiechu i z uwielbieniem wznosili do Pana modlitwy za „bogiemchronioną” ziemię Ruską, „jej władze i wojsko”, oddzielnym modlitewnym rytem modląc się za „wodzów i wojowników, którzy za wiarę i ojczyznę życie swoje na polu walki złożyli”?
Czy wielu z was będzie w stanie przypomnieć sobie dzisiaj przynajmniej jeden przypadek, w którym innowiercy i innosławni – czy to katolicy, czy Żydzi – w trudnym momencie dla Rosji czynem udowodnili swoją lojalność wobec niej, do końca dzieląc jej niemiły los? Ale za to przeciwnych przykładów w rosyjskiej historii – ile chcesz!
Gorzko, och jak gorzko pisać te słowa: chwalebna historia naszej ojczyzny jest wypaczona i zapomniana, jej duchowy sens wypaczony i zakłamany! Ocknijcie się, rosyjscy ludzie! Czyż nie czujecie, jak podle, cynicznie i okrutnie oszukują was, pozbawiając Ojczyzny i wiary – suwerennego (mocnego) wsparcia w walce z zewnętrznym złem i niebiańskiej lecznicy wewnętrznych niemocy duchowych? Bracia i siostry, przypomnicie sobie – przecież to błogosławiony metropolita Kiriłł, duchowy mentor i współpracownik Aleksandra Newskiego, ręka w rękę z kniaziem bronił jednocześnie swojej ojczystej ziemi przed Wschodem i Zachodem, przed hordami tatarskimi i hordami krzyżowców!
To święty priepodobny Siergij, ihumen Radoneżski, błogosławił Dymitra Dońskiego na Kulikowską bitwę, przepowiedział kniaziowi zwycięstwo i – naruszając wszelkie obyczaje i zasady, jako widoczny obraz udziału Cerkwi Ruskiej w walce za swoją Ojczyznę – dał mu dwóch mnichów-wojowników, Pierieswieta i Oslabia, którzy polegli w bitwie na dońskich polach wraz z niezliczonymi bezimiennymi ruskimi wojownikami, którzy szli na śmierć za wiarę i Ojczyznę, broniąc Świętą Ruś od panowania „pohanych” (pogan, paskud)!
To duchowny-męczennik patriarcha Giermogen – siwy, bezsilny, umierający z głodu w polskiej katowni staruszek – swoim władczym arcypasterskim wezwaniem poderwał z kolan ginący od swarów i wewnętrznych zatargów kraj, zawstydził małodusznych, podbudował roztargnionych, połączył w jedność wszystkich, pragnących wyzwolić Ruską ziemię z obcokrajowej, innowierczej niewoli!
To święty prawiednyj ojciec Ioann Kronsztadzki, wszechoryjski orędownik i cudotwórca, groźny demaskator „liberałów” i „demokratów”, do swego ostatniego tchu nie milczał, uprzedzając naród rosyjski o zgubnych skutkach obojętności wobec wiary, o zgubnych następstwach tej duchowej zarazy zarówno dla życia cerkiewnego jak i państwowego!
Cerkiewna podstawa rosyjskiego bytu jest skryta w samym sercu Rosji, w najgłębszych korzeniach narodowego odczuwania Świata. Mówię o tym tak szczegółowo, aby stało się jasnym: to, co chcą „odrodzić” ludzie, odrzucający prawosławną duchowość i Cerkiew, nie jest Rosją. Całkowicie zakładając ich osobistą prawomyślność i uczciwość, trzeba mimo wszystko jasno pojmować – taka droga prowadzi w ślepy zaułek. Pozbawiona religijno-moralnych podstaw narodowa samoświadomość albo runie pod naporem kosmopolitycznego diabelstwa, albo przerodzi się w nieuzasadnioną narodową pychę. I to i drugie dla Rosji – jest zagładą. Nie widzieć tego niebezpieczeństwa może tylko ślepy.
„Patrioci”, przysięgający miłość do Rosji-matuli i jednocześnie odrzucający Prawosławie, kochają jakiś inny kraj, który oni sam sobie wymyślili. „Patriotyczna” prasa, wzywająca do rosyjskiego przebudzenia, a jednocześnie reklamująca na swoich stronach „uzdrowicieli” i spirytystów, astrologów i czarowników, pozostawia wrażenie, braku obecności najprostszego narodowego czucia.
W tej sytuacji wszyscy jesteśmy podobni do człowieka, który burzy lewą ręką to, co z wielkim wysiłkiem tworzy prawą. Jedynie uznanie oczywistej prawdy, że kwestie rosyjskiego przebudzenia – to sprawy religijne, pozwoli nam powrócić do głównej, prostej drogi suwerennego państwa rosyjskiego. Oto klucz do rozwiązania wszystkich naszych problemów.
Metropolita Ioann (Snyczew)
Wraz z patriarszym berłem patriarsze wręczany jest też testament jego poprzedników, i testamenty, przechowywane przez Cerkiew od tysiąclecia. I tak zdarzyło się, drodzy moi, że mogę powiedzieć o tych testamentach nie na podstawie książek, ale słyszałem je osobiście z ust patriarchy Pimiena. One zabrzmiały w prywatnej rozmowie mojej z patriarchą, ale wypowiedziane były w sposób znaczący, kategoryczny i władczy.
Oto co powiedział łaską Bożą, Jego Świątobliwość Patriarcha Moskwy i całej Rusi Pimien.
Pierwsze. Rosyjska Prawosławna Cerkiew powinna zachowywać stary styl – juliański kalendarz, według którego sukcesywnie modliła się w ciągu tysiąclecia Rosyjska Cerkiew.
Drugie. Rosja jak źrenicę oka wezwana jest strzec w całej czystości Święte Prawosławie, przekazane nam przez świętych naszych przodków.
Trzecie. Święcie zachowywać cerkiewnosłowiański język, święty język modlitewnego zwracania się do Boga.
Czwarte. Cerkiew opiera się na siedmiu kolumnach – siedmiu Powszechnych Soborach. Zbliżający się VIII Sobór straszy wielu… Ale nie przejmujmy się tym, a tylko spokojnie wierzmy w Boga. Bo jeśli będzie w nim cokolwiek niezgodnego z siedmioma poprzednimi Powszechnymi Soborami, mamy prawo nie przyjąć jego postanowień.
Archimandryta Ioann (Kriestijankin)
„Jedyne przeznaczenie Cerkwi – to zbawienie ludzi; i wszystko, co ona robi, w tym także w relacjach ze społeczeństwem i państwem, ona robi i musi robić tylko dla zbawienia ludzi, aby zbliżyło się Carstwo Boże, aby każdy w swoim sercu realnie odczuwał dotknięcie łaski Bożej i odpowiedział na ten dotyk czystością wiary i życia”.
Jego Świątobliwość Patriarcha Moskiewski i Całej Rusi Kiriłł
„Cerkiew jest źródłem tego wszystkiego żywego i duchowego, jasnego i twórczego, co działa w was... Obce i obojętne spojrzenie nie zauważy w jej życiu niczego, oprócz gry ludzkich i politycznych namiętności… Ale my wiemy, że nasza cerkiew posiada inne życie, które nie jest nasze, ale jest nam darowane. I potrzebne są kochające i wierzący oczy, żeby ujrzeć tchnienie łaski w życiu tej Cerkwi, czego nie można wypowiedzieć inaczej niż wielką literą”.
Jego Świątobliwość Patriarcha Aleksij II
„Posiadamy skarb, który nie ma ceny i nie tylko nie dbamy o to, żeby go poczuć, ale nawet nie wiemy, gdzie go położyliśmy. Gospodarza proszą o pokazanie najlepszej rzeczy w swoim domu, i sam gospodarz nie wie, gdzie ona leży. Ta Cerkiew, która, jak czysta dziewica, tylko jedna zachowała się od czasów apostolskich w swojej nieskazitelnej czystości, ta Cerkiew, która cała ze swoimi głębokimi dogmatami i najmniejszymi obrzędami zewnętrznymi jest jakby zniesiona prosto z nieba dla rosyjskiego narodu, która jako jedyna może rozwiązać wszystkie węzły wątpliwości i nasze pytania, która może sprawić niebywały cud na oczach całej Europy, zmusiwszy u nas każdy stan, tytuł i urząd wejść w ich prawne granice i zakresy i, nie zmieniwszy nic w państwie, dać siłę Rosji zadziwić cały świat zgodną harmonią tego samego organizmu, którym ona dotychczas straszyła, – i ta Cerkiew jest nam nieznana! I tę Cerkiew, stworzoną dla życia, my do tej pory nie wprowadziliśmy w nasze życie!”
Nikołaj Gogol
*priednaznaczienije – przeznaczenie, zadanie, misja, cel, posłannictwo, powołanie, los
On wygląda jak duże mądre dziecko. Oczy naiwne, trochę smutne, kiedy żartuje – świecą entuzjazmem. Mówi płynnie po rosyjsku, choć z akcentem, czasem zabawnie myląc słowa i po francusku wymawiając „r”.
Kiedyś ojciec Wasilij był łPierrem Pasquier. Urodził się w katolickiej rodzinie w mieście Cholet, na północnym zachodzie Francji. Każdej niedzieli rodzice prowadzali chłopczyka do katolickiej świątyni. Pierre nawet czasami usługiwał kapłanowi przy ołtarzu.
O Rosji Pierre dowiedział się od swojej chrzestnej matka, która jako turystka była w Troice-Sjergijewoj ławrze i przywiozła stamtąd fotografie. Wtedy też młodzieniec przeczytał we francuskim tłumaczeniu książki o Siergiju Radonieżskim i Sierafimie Sarowskim. Zainteresowanie Prawosławiem podgrzał też rosyjski chór cerkiewny, którego śpiew wstrząsnął (wzruszył) Pierra do głębi duszy.
Tchnienie Prawosławia dochodziło też z Grecji: wszak Atos geograficznie jest bliższy Francji, niż Rosja. Zainteresowanie wschodnim chrześcijaństwem okazało się tak silne, że w 1980 roku młody człowiek przyjmuje mnisie postrzyżyny i udaje się do greckokatolickiego (unickiego) monasteru Ioanna Poprzednika (Jana Chrzciciela), niedaleko od Jerozolimy. O tym, żeby ostatecznie zerwać z katolicyzmem, wtedy nie było nawet mowy.
Takie myśli pojawiły się na Świętej Ziemi. Pięć kilometrów o monasteru Ioanna Poprzednika znajdował się rosyjski Gornienski żeński monaster. I ojciec Wasilij miał okazję często spotykać się z prawosławnymi.
Decydujące okazało się spotkanie z rosyjskim hieromnichem Ijeronimem. Przed przyjazdem do Jerozolimy ojciec Ijeronim – batiuszka niezwykłej duchowości i wnikliwości – długie lata trudził się na Atosie. On wywołał na ojca Wasilija, według jego słów, niezwykłe wrażenie. „Po spotkaniu z ojcem Ijeronimem już ostatecznie zachorowałem na „ortodoksizm””, – uśmiecha się batiuszka.
W tym czasie on już nie opuszczał ani jednej niedzielnej i świątecznej liturgii w cerkwi Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Wczesnym rankiem pieszo wracał (15 kilometrów!) do swego monasteru, gdzie o piątej rano powinien był dzwonić w dzwony – budzić braci. „W te dni ja praktycznie nie spałem, – przyznaje się ojciec Wasilij. – Ale Pan dawał mi nadludzkie siły poprzez niezwykłą radość, jakiej doznawałem podczas nabożeństwa”.
Więc był 1993 rok. Ojciec Wasilij był już hierodiakonem. W greckokatolickim monasterze Ioanna Poprzednika jego podwójne życie, naturalnie, nie mogło być niezauważalne. Zabroniono my wychodzić poza teren monasteru i spotykać się z ruskimi. Francuz zatęsknił do samej rosyjskiej mowy, do której już się przyzwyczaił. Po miesiącu zebrał swoje proste rzeczy, które wszystkie zmieściły się w niewielkiej torbie, i udał się do batiuszki Ijeronima. „Za rok będę w Rosji i wtedy wezmę ciebie do siebie”, – powiedział ojciec Ijeronim. A tymczasem postanowiono, że ojciec Wasilij uda się do siebie do ojczyzny, do Francji, żeby stamtąd spróbować nawiązać kontakt z patriarchą Aleksijem II w sprawie zaproszenia do Rosji i załatwienia wizy. Ojciec Ijeronim, błogosławiąc na drogę, tak właśnie powiedział: „Do zobaczenia w Rosji”.
Wieczorny telefon zastał ojca Wasilija w domu rodziców. Z podniecenia krew zatętniła mu w skroniach. Dzwonili z Moskwy i na łamanym francuskim interesowali się: czy to prawda, że on chce przeprowadzić się do Rosji i przyjąć Prawosławie?
Wkrótce po otrzymaniu zaproszenia, 9 maja 1994 roku, ojciec Wasilij przyleciał do Moskwy. Pierwsza radość i pierwszy niepokój od tak długo oczekiwanego spotkania z Rosją.
Ryt przyłączenia do Prawosławnej Cerkwi odbył się w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu w Daniłowym monasterze, w Moskwie. A po trzech dniach on już służył jako diakon swoją pierwszą liturgię razem z patriarchą. Szczególne zainteresowanie zgromadzonych wywoływało to, że „nowo przyłączony” litanie wygłaszał w języku francuskim.
Z pamiętnika ojca Wasilija: „Z Moskwy skierowano mnie do Pskowo-Pieczerskiego monasteru. Na początku, pomimo przyjaznego nastawienia braci, odczuwałem głęboką samotność i wiele cierpiałem, co pogłębiało się złym klimatem. Pracować skierowano mnie na traktor, musiałem doprowadzić go do porządku. Długo z tego powodu męczyłem się, ponieważ nie mogłem odczytać instrukcji w języku rosyjskim. Traktorzystą tak i nie zostałem. Kolejnym posłuszanijem (obowiązkiem monastycznym) było budownictwo. Byłem tynkarzem. Bez znajomości rosyjskiego języka czułem się „inwalidą”, nie mogłem kontaktować się z ludźmi. Ekonom nazywał mnie baranem. Wszystko przecierpiałem, oczywiście nie bez łez. Od tej pory jak pożegnałem się z ojcem Ijeronimem, nie miałem od niego wiadomości. Z bólem serca oczekiwałem, kiedy on przyjedzie. Od pielgrzymów z Jerozolimy usłyszałem, że batiuszka będzie w Rosji po Passze…”
W końcu ojciec Ijeronim przyjechał do Pskowa, żeby zabrać ojca Wasilija. Dekretem patriarchy oni obaj skierowani zostali na stałą służbę do Czuwaskiej eparchii, nieść światło Chrystusowe w rosyjskie peryferie. We wsi Małoje Czuwaszewo, dokąd z najszlachetniejszymi zamierzeniami przybyli ojcowie, powitał ich agresywny tłum miejscowych obywateli z dębczakami i kołkami, zagrodziwszy drogę do cerkwi. Ludzie wykrzykiwali obelgi pod adresem duchownych, oskarżali ich o to, że kupili miejsce w tej parafii, wyzywali masonami. Na wszystkie krzyki ojciec Wasilij, w tym czasie nie znający jeszcze wystarczająco języka rosyjskiego, a już tym bardziej wulgaryzmów, jedynie zmieszany mrugał oczami: „Co oni mówią? Co za krzyki?” Ojciec Ijeronim wytłumaczył. Nocą „frankmason” na wszelki wypadek, żeby nie stracić głowy, położył sobie pod bok kij. A rano batiuszki zabrali się i wyjechali do siebie do Czelabińska. Jak najdalej od grzechu.
Kolejna parafia, dokąd skierowano ojców, znajdowała się w siole Nikulino.
Z dziennika ojca Wasilija: „Przyjechaliśmy do Nikulino. Noc, deszcz, nie ma światła. Długo szukaliśmy cerkwi. Starosta otworzył nam stróżówkę. Wyładowaliśmy swój bagaż. Napalono nam w piecu. Piec bardzo dymił. Pościel była wilgotna, w żałosnym stanie. Szczury. Tej nocy płakałem, myślałem, dokąd ja trafiłem, po co mi to wszystko. Mimowolnie przypominała się daleka już teraz cudowna Jerozolima. Jednak rano, przy filiżance herbaty i przyjacielskiej rozmowie, ogrzałem się na duszy, i wszystkie myśli teraz były o służbie”.
Od niedawna hieromnich Wasilij – jest ihumenem i duchowym ojcem Kijewo-Nikołajewskiego Nowodiewiczego żeńskiego monasteru, znajdującego się w niewielkim drewnianym miasteczku Alatyr. Przyjazd do Alatyru ojca Wasilija i zwłaszcza ojca Ijeronima, który stanął na czele i w krótkim czasie przywrócił tu z ruin Swiato-Troicki męski monaster, wetchnął w to cicho umierające miasteczko drugie życie. I duchowe i kulturalne.
Zaczęły często przyjeżdżać tu grupy pielgrzymów z innych miast, znakomici goście, w tym z dalekiej zagranicy. Wśród innych – ambasador Francji w Rosji pan Hubert Colene de Verdier, zainteresował się on swoim rodakiem, który został duchownym prawosławnym i zamieszkał w tak odległym miejscu. Z pamiętnika Ojca Wasilija: „Moja droga do uzyskania obywatelstwa rosyjskiego – długa i ciernista. Począwszy od mojego przyjazdu do Nikulino, mnie stale zobowiązywali przychodzić do urzędów, we wszystkim podejrzewali. Miejska administracja z mojego powodu zwracała się do prezydenta. Mnie sprawdzano nawet na AIDS. Wytrzymałem Wszystko. Wreszcie nastał ten dzień, kiedy w Czeboksarach oficjalnie, przed okiem telewizyjnych kamer, stałem się obywatelem Rosji!”
Andriej Połynskij
O ostatnich dniach życia Fiodora Michajłowicza Dostojewskiego istnieje opowiadanie jego wiernej, ukochanej małżonki Anny Grigoriewny. W nocy na 25 stycznia Dostojewski doznał krwotoku płucnego. Około piątej po południu krwawienie powtórzyło się. Zaniepokojona Anna Grigoriewna wysłała po lekarza. Kiedy lekarz zaczął osłuchiwać i opukiwać pierś chorego, krwotok powtórzył się i to tak silne, że Fiodor Michajłowicz stracił przytomność. „Kiedy przywrócono mu świadomość, – pisze w swoich „Wspomnieniach” Anna Grigoriewna, – pierwsze słowa jego, skierowani do mnie, były: „Ania, proszę cię, zaproś natychmiast kapłana, chcę wyspowiadać się i priczastit’sa (przyjąć Święte Dary)!..””
„Chociaż lekarz zaczął zapewniać, że nie ma szczególnego niebezpieczeństwa, ale żeby uspokoić chorego, spełniłam jego pragnienie. Mieszkaliśmy w pobliża Władimirskiej cerkwi i zaproszony kapłan ojciec Miegorskij za pół godziny były już u nas. Fiodor Michajłowicz spokojnie i dobrodusznie powitał kapłana, długo spowiadał się i priczastiłsa. Kiedy kapłan poszedł i ja z dziećmi weszłam do gabinetu, żeby pozdrowić Fiodoroa Michajłowicza z okazji przyjęcia Świętych Darów, to on pobłogosławił mnie i dzieci, prosił ich aby żyły w pokoju, kochały się nawzajem, kochały i chroniły mnie. Odesławszy dzieci, Fiodor Michajłowicz dziękował mi za szczęście, które mu dałam i prosił mnie o wybaczenie, jeśli on w czymkolwiek sprawił mi przykrość… Wszedł lekarz, położył chorego na kanapie, zabronił mu najmniejszego ruchu i rozmowy i natychmiast poprosił mnie abym posłała po dwóch lekarzy, A.A. Pfiejfiera i profesora D.I. Koszczłakowa, z którymi mój mąż czasami się konsultował... Noc minęła spokojnie.
Obudziłam się około siódmej rano i zobaczyłam, że mój mąż patrzy w moją stronę. „Cóż, jak się czujesz, mój drogi?” Zapytałam, pochylając się w jego kierunku.
„Wiesz, Ania, – powiedział Fiodor Michajłowicz półszeptem, – już trzy godziny jak nie śpię i ciągle myślę, i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że dzisiaj umrę…”
„Gołąbeczku mój, dlaczego tak myślisz, – mówiłam w strasznym niepokoju, – przecież tobie teraz lepiej, krew więcej nie idzie… Na miłość boską, nie dręcz się wątpliwościami, będziesz jeszcze żył, zapewniam cię...”
„Nie, ja wiem, ja mam dziś umrzeć. Zapal świecę, Ania, i daj mi Ewangelię”.
On sam otworzył świętą księgę i poprosił o przeczytanie: otworzyła się Ewangelia Mateusza, rozdział 3, werset 14-15. (Jan powstrzymywał Go, mówiąc: to ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Ale Jezus mu odpowiedział: pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe).
„Ty słyszysz – nie powstrzymuj, znaczy, ja umrę, – powiedział mąż i zamknął księgę…
Około godziny siódmej wieczorem krwotok ponowił się, i o godzinie ósmej trzydzieści osiem F.M. Dostojewski zmarł (28 stycznia 1881 roku).
I.M. Andriejew
Wielkiego polskiego astronoma Mikołaja Kopernika (1473-1543), twórcy heliocentrycznego systemu świata, zapytał pewnego razu jakiś wpływowy kniaź: „Powiedz mi, wielki doktorze, czy w walce o prawdę twoje życie było szczęśliwe?”
„Mogę was zapewnić, kniaziu, – odpowiedział Kopernik, – przeplecione cierpieniem, moje życie było samą radością. Chociaż przed majestatem Bożym i ja powinienem przyznać się: Wszechmocny! My nie pojmujemy Go. On wielki jest siłą, sądem i pełnią sprawiedliwości, ale wydawało mi się, że idę śladami Boga. Czuję, niedaleko i moja śmierć, ale to mnie nie straszy. Wszechmogący Bóg znajdzie inną formę bytu dla mego ducha, poprowadzi mnie ścieżką wieczności, jak prowadzi błądzącą gwiazdę przez mrok nieskończoności. Kłóciłem się z ludźmi o prawdę, ale z Bogiem – nigdy, spokojnie czekając na koniec wyznaczonego mi czasu”.
Na nagrobku tego pokornego sługi Bożego i słynnego naukowca jest napisane: „Nie łaskę, którą przyjął Paweł, nie miłosierdzie, którym Ty przebaczyłeś Piotrowi, ale tę łaskę i miłosierdzie, które okazałeś rozbójnikowi na krzyżu, tylko ją daj Ty mi”.
Pewnego razu Puszkin siedział i rozmawiał z hrabią Łańskim. Obaj poddawali religię najzjadliwszym i najbardziej uszczypliwym kpinom. Nagle do pokoju wszedł młody człowiek, którego Puszkin przyjął za znajomego Łańskiego, a Łański – za znajomego Puszkina. Dosiadłszy się do nich, on zaczął z nimi rozmawiać, natychmiast rozbroiwszy ich swoimi argumentami na korzyść religii. Oni nie wiedzieli, co nawet powiedzieć, milczeli, jak zawstydzone dzieci, w końcu oświadczyli gościowi, że całkowicie zmienili swoje zdania. Wtedy on wstał i, pożegnawszy się z nimi, wyszedł.
Jakiś czas Puszkin i Łański nie mogli oprzytomnieć i milczeli. Kiedy zaś zaczęli rozmawiać, to wyjaśniło się, że ani jeden, ani drugi tajemniczego gościa nie znają. Wezwali licznych służących, i ci oświadczyli, że nikt do pokoju nie wchodził.
Puszkin i Łański nie mogli nie uznać w przyjściu swego gościa czegoś nadprzyrodzonego. Od tej pory oni obaj byli bardziej ostrożni w swoich osądach odnośnie religii.
Prot. Dimitrij Bułhakowskij
Przed śmiercią Puszkin wyraził życzenie widzieć kapłana. Kiedy lekarz Spasskij zapytał, komu on chce wyspowiadać się z grzechów, Puszkin odpowiedział: „Weźcie pierwszego najbliższego kapłana”. Wysłali po ojca Piotra z Koniuszennoj cerkwi. Kapłan był porażony głęboką bogobojnością, z jaką Puszkin wyspowiadał się i przyjął Święte Dary. „Jestem stary, już niedługo mi żyć, po co mam oszukiwać, – powiedział on kniahini J.N. Mieszczierskiej (córce Karamzina). – Możecie mi nie uwierzyć, ale powiem, że ja samemu sobie życzę takiego końca, jaki on miał”. Wiaziemskiemu ojciec Piotr też ze łzami w oczach mówił o chrześcijańskim nastroju Puszkina. Danzasowi Puszkin powiedział: „Chcę umrzeć jak chrześcijanin”.
Cierpienia Puszkina czasami przekraczały miarę ludzkiej cierpliwości, ale on znosił je, według świadectwa Wiaziemskiego, z „duchem dziarskości”, wzmocniony Sakramentem Ciała i Krwi Christowych. Od tego momentu zaczęło się jego duchowe odrodzenie, uzewnętrzniające się przede wszystkim w tym, że on rzeczywiście „chciał umrzeć chrześcijaninem”, wybaczywszy winę swemu zabójcy. „Żądam, żebyś nie mścił się za moją śmierć. Przebaczam mu i chcę umrzeć chrześcijaninem”, – powiedział on Danzasowi.
Rankiem 28 stycznia, kiedy poczuł się lepiej, Puszkin kazał wezwać żonę i dzieci. „On na każdego kierował oczy, – informuje Spasskij, – kładł mu na głowę rękę, przeżegnał go i potem ruchem ręki odsyłał od siebie”. Pletniew, który spędził cały ranek przy jego łóżku, był porażony twardością jego ducha. „On tak znosił swoje cierpienia, że ja, widząc śmierć przed oczyma pierwszy raz w życiu, uznałem ją ca coś naturalnego, wcale nie przerażającego”.
Chory znajdował w sobie męstwo nawet pocieszać swoją przytłoczoną nieszczęściem żonę, szukającą wsparcia tylko w modlitwie: „No cóż, nic to, dzięki Bogu, wszystko w porządku”.
„Śmierć nadchodzi”, – powiedział on w końcu. – Karamzinowi!”
Posłali po Jekatierinę Andriejewnę Karamzinową
„Przeżegnajcie mnie”, – poprosił on ją i pocałował błogosławiącą rękę.
Trzeciego dnia, 29 stycznia, siły jego zaczęły ostatecznie zanikać, dopalał się ostatni olej w naczyniu. „Odchodzi”, – cicho szepnął Dal Arendt. Ale myśli Puszkina były jasne… Z rzadka tylko zaciemniało je półsenne zamroczenie.
Raz on podła rękę Dalowi i wyrzekł: „No podnoś już mnie, pójdźmy; tak wyżej, wyżej, no, chodźmy”.
Dusza jego już gotowa była opuścić cielesne naczynie i rwała się do góry. „Skończone życie”, – powiedział umierający nieco potem i powtórzył jeszcze raz wyraźnie: „Życie skończone… Oddech się zatrzymuje”. I, ocieniwszy się znakiem krzyża (przeżegnawszy się), wyrzekł: „Panie Jezusie Chrystusie”.
„Patrzyłem uważnie, czekałem na ostatnie westchnienie, ale nie zauważyłem go. Cisza, która go objęła, wydawała mi się uspokojeniem. Wszyscy nad nim milczeli. Po około dwóch minutach zapytałem: „Co on?” – „Skończyło się”, – odpowiedział Dal. Tak cicho, tak spokojnie oddaliła się dusza jego. Długo staliśmy nad nim milcząc, nie poruszając się, nie ośmielając się naruszać sakramentu śmierci”.
Tak mówił Żukowski, będący także świadkiem tej godnej podziwu śmierci, w znanym liście do ojca Puszkina, przedstawiając ją w zaiste wzruszających i roztkliwiających barwach. On zwrócił szczególną uwagę na wyraz twarzy zmarłego, odzwierciedlającej w sobie wewnętrzną duchową przemianę, która zaszła w nim podczas ostatnich godzin jego przebywania na ziemi.
„To nie był ani sen, ani spoczynek, nie było wyrażenie rozumu, tak wcześniej właściwe tej osobie, nie było też wyrażenie poetyczne. Nie, jakaś ważna, zadziwiająca myśl rozlewała się na twarzy: coś podobnego do wizji, jakaś pełna, głęboko zaspokojona wiedza. Wpatrując się w niego, ciągle chciałem go zapytać: „Co widzisz, przyjacielu?””
Szczególnie sercu Puszkina były bliskie, oczywiście, nasze natchnione, uduchowione prawosławne modlitwy, według jego własnego wyznania, „wzruszające” jego duszę. Taka jest zwłaszcza wielkopostna modlitwa Jefrema Syryjczyka – tego piewcy pokajania, i największa ze wszystkich innych „Modlitwa Pańska”: tę i drugą on ucieleśnił we wzniosłych, natchnionych wierszach. Poetyckie przełożenie pierwszej wszyscy poznawaliśmy od dzieciństwa. Znacznie mniej znane jest artystyczne odzienie, w jakie poeta spróbował oblec drugą.
Отец людей, Отец Небесный, |
Ojcze ludzi, Ojcze Niebiański, |
Zachowawszy prawie nienaruszonym cały kanoniczny tekst tej ewangelicznej modlitwy, Puszkin potrafił przekazać tu i sam jej duch, jak błagania dzieci, z wiarą i miłością zwracających swoje spojrzenie z tego ziemskiego padołu ku Wszechdobremu swemu Niebiańskiemu Ojcu.
„Kapitańska córka”, skończona sto dni przed śmiercią poety i będąca jakby jego literackim i zarazem duchowym testamentem (przekazem) dla narodu rosyjskiego, wraz z innymi cechami rosyjskiego bytu rysuje nam wiarę naszych przodków w siłę modlitwy – tego pocieszenia „wszystkich strapionych”, która dwukrotnie ratuje Griniewa w najbardziej krytyczne minuty jego życia.
Ale jeśli gdzieś widzimy prawdziwą spowiedź (wyznanie) poety-pielgrzyma, to jest to w jednym z przedśmiertelnych jego wierszy, który został znaleziony w jego papierach znacznie później po jego śmierci i wydrukowany po raz pierwszy w „Rosyjskim Archiwum” dopiero w 1881 roku.
On związany jest z tajemniczym widzeniem, przepowiadającym poecie już bliskie odejście z tego zbuntowanego świata do kraju wiecznego spokoju.
Чудный сон мне Бог послал. – исповедуется поэт-странник. Милосердия надеюсь, |
Sen cudowny mi Bóg posłał. – spowiada się poeta-pielgrzym. Na miłosierdzie mam nadzieję, |
Tak w cichym blasku wiary otwierał się dla niego gród Boży, to spokojne schronienie dla wszystkich pielgrzymów tego świata – i jego niespokojne, tęskniące serce uspakajało się w łonie miłosierdzia Bożego, któremu on powierzył swoją duszę. Jego śmierć i była właśnie takim uspokojeniem, w które on wszedł ciasnymi wrotami i wąską drogą swoich przedśmiertelnych cierpień.
Takie jest duchowe oblicze Puszkina, jakie ono ukształtowało się do 30 lat jego życia. Jego światopogląd wyróżniał się wtedy już pełną doskonałością i logiczną jednolitością; tak przejawiał się on zarówno w jego dziełach, jak i w życiu: on wszędzie pozostawał wierny sobie jako poeta, i jako człowiek. Rosyjska narodowa samoświadomość przenikała go na wskroś. A ponieważ jest nierozerwalnie związana z prawosławnym światopoglądem, naturalne jest, że organiczna jedność jednego i drugiego żywiołu została w nim zrealizowana; im bardziej był on rosyjski duszą, tym jaskrawiej w nim przeświecał blask naszej prawosławnej kultury. Duch tej ostatniej został odciśnięty na nim znacznie głębiej, niż być może, sam zdawał sobie sprawę, i niż to wydawało się jego byłym biografom. Nasz poeta mimowolnie promieniował z siebie jej zapachem, niczym kwiatek, wysyłający swój aromat do nieba.
Puszkin nie był ani filozofem, ani teologiem i nawet nie lubił poezji dydaktycznej. Był jednak mędrcem, który rozumiał tajemnice życia przez intuicję i ucieleśniał swoje objawienia w obrazowej poetyckiej formie. „Złote drzewo życia” jemu, jak i dla Goethe, było droższe od „szarej” teorii, i chociaż on rzadko mówi celowo o sprawach religijnych, jest „coś szczególnie
czułego, łagodnego, religijnego w każdym jego odczuciu”, jak zauważył jeszcze spostrzegawczy Bielinskij. Tą swoją właściwością i przyciąga do siebie jego poezja, która sposobna jest szybciej wychowywać i ożywiać religijne usposobienie, niż ochładzać je.
Wszystko, co wyróżnia i ozdabia geniusz Puszkina, to jego niezwykła prostota, jasność i trzeźwość, „wolny umysł”, obcy wszelkich uprzedzeń i czci dla ludowych idoli, prawdziwość, życzliwość, szczerość, rozrzewnienie wobec wszystkiego, co wysokie i piękne, pokora u szczytu chwały, tryumfalna życiowo radosna harmonia, do której sprowadza on wszystkie sprzeczności życia – wszystko to niewątpliwie ma religijne korzenie, ale sięgają one tak głęboko, że nie mógł ich zgłębić sam Puszkin. Mierieżkowskij ma rację, kiedy mówi, że „chrześcijaństwo Puszkin jest naturalne i bezwiedne (ponadświadome)”. Można o nim, wydaje się, z pełnym prawem powiedzieć, że dusza jego z natury jest chrześcijanką: Prawosławie pomogło mu pogłębić i wzmocnić ten wrodzony jego wysoki dar, ściśle związany z samym jego poetyckim talentem.
Metropolita Anastasij (Gribanowskij)
Wybitni radzieccy naukowcy Mikołaj (1887-1943) i Siergiej (1891-1951) Wawiłowy byli wychowani w prawosławnej rodzinie. Ich ojciec Iwan Iljicz był głęboko religijnym, prawosławnym człowiekiem, doskonale znał cerkiewny ustaw (statut) i śpiewał na chórze. Rodzice cały porządek życia dzieci podporządkowywali życiu cerkiewnemu. Wszystkie święta i obrzędy były ściśle przestrzegane. Chodzili na wszystkie liturgie; a każdej soboty szli na cmentarz i odprawiali panichidę.
Mikołaj Wawiłow był niezwykle religijny w dzieciństwie. On często zamykał się w swoim pokoju i modlił się przed ikoną Świętego Mikołaja, swojego niebiańskiego patrona. On nie przepuszczał ani jednej służby w cerkwi i przysługiwał kapłanowi. Wiarę w Boga i moralne filary Mikołaj Wawiłow, biolog-genetyk, autor wielu odkryć, akademik, laureat wielu nagród, zachował aż do swojej śmierci.
Siergiej Wawiłow był założycielem naukowej szkoły optyki fizycznej, na całym świecie znanym naukowcem, honorowym członkiem szeregu zagranicznych akademii. Takiej gorliwej religijności, jak jego brat, on zewnętrznie nie przejawiał. Jednakże i on był wierzącym i zawsze nosił krzyż. Religijność braci Wawiłowych, zaszczepiona im od dzieciństwa, była jakby naturalną, weszła w ich ciało i krew; w niej nie było nic obłudnego, pozornego.
Wielki rosyjski naukowiec, fizjolog Iwan Pietrowicz Pawłow (1849–1936) przeżył długie i owocne życie ku sławie rosyjskiej nauki. W 1904 roku jego naukowe zasługi zostały uznane na całym świecie: Pawłow został pierwszym rosyjskim laureatem Nagrody Nobla.
Radzieccy biografowie akademika zrobili go materialistą, ale Iwan Pietrowicz przez całe życie pozostał wierzącym chrześcijaninem. Był synem duchownego, ukończył seminarium duchowne. Od najmłodszych lat wychowywał się w duchu prawosławnym.
Uczeń Pawłowa, akademik Ł.A. Orbeli, wspominał słowa swego nauczyciela: „Wiecie, ja straszne lubię służbę wielkanocną. Mimo wszystko chodzę czasami na jutrznię. Po pierwsze, wspaniały śpiew, po drugie, to wspomnienie dzieciństwa. Żywo przypominam sobie, jak w czwartek w Wielkim Tygodniu matka wyprawiała mnie i braci do cerkwi, dawała świecę z sobą, mówiła, że tam podczas cerkiewnej służby trzeba świecę zapalić, a potem nieść ją do domu, – i oto szliśmy i baliśmy się, żeby świeca nie gasła. I te wspomnienia mnie zawsze tak cieszą, że mimo wszystko czasami na Boże Narodzenie i na Wielkanoc chodzę do cerkwi”. W dni wielkanocne przy drzwiach laboratorium Pawłowa można było zobaczyć kartkę: „Zamknięte z okazji Świętej Paschy”.
Akademik Pawłow został zapamiętany przez leningradczyków jako parafianin cerkwi Wejścia Pańskiego do Jerozolimy (Znamienskiej). Jego autorytet ochraniał Znamienską cerkiew w czasach bogoburstwa. Po jego śmierci świątynia została zamknięta, a w 1941 roku, tydzień przed rozpoczęciem II Wojny Światowej wysadzona w powietrze.
Pawłow opiekował się i bronił cerkiew Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Kołtuszach. W latach 1920-30 on chodził tam na Boże Narodzenie i Paschę. Ta cerkiew też została zamknięta, kiedy odszedł jej obrońca, a w 1964 roku wysadzona.
Leonid Pantielejew, znany ze swojej autobiograficznej opowieści „Republika SKID”, w książce „Wierzę!” Opisuje taki interesujący przypadek: „Na pogrzebie słynnego chirurga, profesora I.I. Grekowa (1867–1934) trwało zwykłe pogrzebowe wychwalanie. Dźwięczały nudne, oficjalne przemowy od lokalnego komitetu, od komitetu partyjnego. I nagle skądś pojawia się i staje u wezgłowia trumny niewysoki, z sokratejskim czołem i ogólnie nieco podobny do Sokratesa – Pawłow. Podszedł, postał, kaszlnął i donośnym profesorskim głosem zaczął: „Wielki Nauczyciel ludzkości Jezus Chrystus pewnego razu powiedział…””.
Swiatitiel Łuka (Wojno-Jasienieckij) trzy lata po bezpodstawnym oskarżeniu o działalność antyradziecką przebywał na wygnaniu w Krasnojarskim kraju. Dowiedziawszy się o 75-letnim jubileuszu wielkiego fizjologa, akademika I.P. Pawłowa, przebywający na zsyłce władyka wysyła do niego telegram z pozdrowieniami: „Umiłowany w Chrystusie bracie mój i wielce szanowny kolego! Wygnany za Chrystusa na skraj świata (trzy miesiące przeżyłem 400 wiorst na północ od Turuchańska) i prawie całkowicie oderwany od świata, ja dopiero co dowiedziałem się o minionej Waszej uroczystości z powodu 75-lecia Waszego sławnego życia i o zbliżającym się 200-leciu Akademii Nauk. Proszę Was przyjąć i moje spóźnione pozdrowienie. Chwalę Boga, Który dał Wam tak wielką siłę umysłu i pobłogosławił wysiłki Wasze. Nisko kłaniam się Wam za wielki trud Wasz, i oprócz wielkiego szacunku mego przyjmijcie miłość moją i błogosławieństwo moje za pobożność Waszą, o której doszedł do mnie słuch od znających Was. Żałuję, że nie może zdążyć na akademicką uroczystość moje pozdrowienie. Łaska i miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa niech będą z Wami. Pokorny Łuka, biskup Taszkentu i Turkestanu, Turuchańsk. 28.VIII. 1925r.”.
Zachował się pełny tekst telegramu-odpowiedzi I.P. Pawłowa: „Wasza Przewielebność i drogi kolego! Jestem głęboko poruszony Waszym ciepłym pozdrowieniem i składam za to serdeczne podziękowanie. W trudnych czasach, pełnych nieustannego smutku dla tych, którzy myślą i czują, którzy czują po ludzku, pozostaje tylko jedno wsparcie – wypełnienie, w miarę sił, przyjętego na siebie obowiązku. Z całego serca współczuję Wam w Waszym męczeństwie. Szczerze oddany Wam Iwan Pawłow”.
Można i dalej rozważać, wierzącym czy też niewierzącym był akademik Pawłow. Jednakże zwrócenie się w te lata do zesłanego władyki „Wasza Przewielebność” i wyrażenie współczucia z powodu jego męczeństwa mówią wiele.
Pawłow kazał pochować siebie według prawosławnego obrzędu. Wraz z ostatnim westchnieniem on wyrzekł: „Przy pomocy nauki ja poznałem wszystko. Dalej – tylko Bóg!”
Maria Żukowa
Nie wielu, prawdopodobnie, wie o tym, że generalissimus Suworow, prawdziwy chrześcijanin, zamierzał zakończyć swoją drogę w monasterze, o co kierował prośbę do monarchy, a przed śmiercią napisał pokajanny kanon, w którym błagał Chrystusa aby dał mu miejsce „choćby na skraju Carstwa Niebieskiego”, wzywając: „Twój ja jestem, zbaw mnie”.
Potężny Potiomkin, czując tchnienie śmierci, napisał w swoim „Kanonie do Zbawiciela”: „I teraz niepokojąca się dusza moja i tonąca w otchłani bezprawi swoich szuka pomocy, ale nie znajduje. Podaj jej, Przeczysta Dziewico, rękę Swoją, którą nosiłaś Zbawiciela mojego, i nie dopuść przepaść na wieki”. Admirał Uszakow, wyniesiony obecnie do pocztu świętych, w końcu życia został członkiem Sanaksarskiego monasteru w Mordowii. Są świadectwa o tym, że marszałek A.W. Wasilewskij (syn protojereja), któremu rewolucja nie pozwoliła skończyć seminarium, potajemnie przyjeżdżał do Troice-Siergijewoj ławry i przyjmował Święte Dary Chrystusowe.
Niedawno miałem okazję przeczytać w pewnej książce, że nie ma dowodów, czy Gieorgij Konstantinowicz Żukow wierzył w Boga. Wydaje się, pora powiedzieć o tym, że takich dowodów jest niemało.
„Ja niedługo umrę, ale z tamtego świata będę obserwować ciebie i w trudnych chwilach przyjdę”, – powiedział on, czując zbliżanie się nieuchronnego końca. Powiedział mi, 16-letniej wtedy dziewczynce, która została już bez matki. Przez wiele lat musiałam pojmować te słowa. Wszystkie długie lata, kiedy mój ojciec nie żyje, one zawsze były w moich myślach. Wydawało mi się to najważniejszą rzeczą, którą zostawił po sobie ojciec. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że tymi (dziwnymi, jak mi się wtedy wydawało) słowami, mój ojciec zasiał we mnie wiarę w życie wieczne duszy i niewidzialny związek naszego świata ze światem pozagrobowym – i nie tylko związek, ale także pomoc dla nas od zmarłych krewnych. W tych słowach nie było wątpliwości (on nie mówił „być może”), one były powiedziane łagodnie, spokojnie, ale z wiedzą i siłą. I to, moim zdaniem, jest głównym dowodem jego wiary.
Archimandryta Kiriłł (Pawłow), wszechrosyjski starec, wspominał, że pewnego razu starszy protojerej, służący w Iżewsku, opowiedział mu przypadek, jak podczas walki, będąc generałem-majorem, on spotykał się z Żukowem. Jakoś w czasie rozmowy on zapytał Żukowa, czy ten wierzy w Boga. Marszałek odpowiedział, że wierzy w siłę Wszechmocną, w rozum Najmądrzejszy, Który stworzył takie piękno i harmonię przyrody, i kłania się przed tym. Wtedy generał-major odpowiedział, że to właśnie jest Bóg. Ojciec Kiriłł zakończył, że „niewątpliwie, Żukow odczuwał w duszy Boga. Inna sprawa, że on nie mógł tego swego uczucia wyrazić słowami, dlatego że wiara w Boga w tym czasie podlegała obeldze, ściganiu, i on, jako wysoki rangą szef, musiał zachować ostrożność, ponieważ triumfował ateizm i bezbożność”.
Tym nie mniej ludzie zachowują przekaz o tym, że Żukow woził na frontach Kazańską ikonę Bożej Matki. Nie tak dawno archimandryta Ioann (Kriestiankin) potwierdził to. W Kijowie jest cudotwórcza ikona Bożej Matki Herbowiecka, którą marszałek Żukow odbił u faszystów.
Pewien duchowny ze wsi Omielec obwodu brzeskiego w liście do Żukowa, gratulując mu Zwycięstwa, poskarżył się na to, że okupanci wywieźli wszystkie dzwony. Wkrótce od marszałka przyszła przesyłka ważąca około tony – trzy dzwony! Takiego dzwonienia okolica jeszcze nie słyszała! Dzwony wiszą tam do dnia dzisiejszego.
Zaraz po wojnie, dowiedziawszy się o nieszczęsnej sytuacji świątyni w Lipsku, ojciec dużo zrobił dla jej rekonstrukcji. Na rozkaz Żukowa pracowały tam całe brygady saperów. On przyjechał na otwarcie świątyni, zapalił w niej łampadę. Te świadectwa mówią wiele…
Oto co pisze o ojcu archimandryta Kiriłł (Pawłow): „Dusza jego chrześcijańska… Pieczęć wybraństwa Bożego na nim odczuwana jest w całym jego życiu. Przede wszystkim, on był ochrzczony, uczył się w cerkiewno-parafialnej szkole, gdzie uczono religii, chodził na nabożeństwa do cerkwi Chrystusa Zbawiciela i zachwycał się wspaniałym śpiewem cerkiewnego chóru, wychowywał się jako dziecko w wierzącej rodzinie – wszystko to nie mogło nie odcisnąć w duszy jego chrześcijańskich prawd. I widać to po owocach jego życia i zachowania. „Jego przyzwoitość, ludzkość, towarzyskość, trzeźwość, czystość życia wywyższyły go, a Opatrzność Boża wybrała go na zbawiciela Rosji w ciężkim czasie prób”.
Niedawno stało się wiadomo jeszcze o jednym świadectwie wierzącej duszy Żukowa… pięć lat temu został opublikowany mój „List do ojca”, w którym były takie słowa: „Jako siedmioletnią dziewczynkę powiozłeś mnie do Troice-Siergijowej ławry. Z pamięci wytarły się szczegóły tego wyjazdu, ale pamiętam, że było wielkie cerkiewne święto. Tak po raz pierwszy byłam u priepodobnego Siergija. Potem opowiedziałeś mi, jak Dmitrij Doński walczył na Kulikowym polu, a priepodobny Siergij pobłogosławił go, powiedziawszy: „Ty zwyciężysz”.
Ja czasem zastanawiam się, kto zaś był tym Siergijem, który szepnął tobie w straszne dni 1941-go: „Ty zwyciężysz”? Skąd ty czerpałeś pewność zwycięstwa? Kiedy wielu upadło duchem, ty bez wahania powiedziałeś: „Moskwy nie poddamy. Kości nasze położymy, ale nie poddamy””.
I pytanie: „Kto zaś był tym Siergijem?” – nie zostało bez odpowiedzi. Takim człowiekiem, jak niedawno stało się wiadomym, był ostatni optyński starec Niektarij.
W 1923 roku Optyńska Pustelnia została zamknięta. Ojciec Niektarij przeprowadził się do sioła Chołmiszczi 30 wiorst od Kozielska. On żył w domu chłopa Andrieja Jefimowicza Dienieżkina. Pomimo wystawionego za nim szpiclowania, do samej śmierci starca odwiedzali ludzie. Znamienne jest, że patriarcha Tichon wiele problemów rozwiązał naradzając się z nim.
Po śmierci starca w 1928 roku gospodarz wraz z rodziną był represjonowany, zaś dom bogoburcy zrównali z ziemią.
O tym jak przyjeżdżał do starca Żukow, będący wtedy dowódcą pułku kawalerii, opowiedziała córka gospodarza domu, w którym żył ojciec Niektarij, Jekatierina Dienieżkina (obecnie nieżyjąca).
Było to przykładowo w 1925 roku. Szczegóły tych spotkań (według niektórych świadectw, spotkanie było nie jedno, przyszły marszałek przyjeżdżał kilka razy, zostawał nawet nocować) dla nas na razie – tajemnica. Być może, kiedyś je poznamy, jeśli Pan zechce.
A dotychczas, dzięki łasce Bożej, stało się wiadomym, że zaliczony do pocztu świętych ostatni optyński starec Niektarij błogosławił Żukowa, powiedziawszy, jak wspomina Jekatierina Andriejewna, że wszędzie będzie towarzyszyć mu zwycięstwo. „Ty będziesz silnym wodzem. Ucz się. Twoja nauka nie pójdzie na darmo”.
Czy przeprowadziła ojca Opatrzność Boża przez smutki, czy wypróbowała go, czy ochroniła? Niewątpliwie jest to widoczne na podstawie jego życia.
Kapłan Wasilij Wsieswiatskij (Nikolskiej cerkwi sioła Ugodskij Zawod) chrzcił maleństwo Gieorgija w życie wieczne. A syn tego kapłana Nikołaj, gminny lekarz, uratował jego ojcu ziemskie życie w 1918 roku, kiedy ten dwukrotnie chorował na tyfus – najpierw na wysypkowy, potem nawrotny, sam zaś stał się ofiarą tej ciężkiej choroby.
Opatrzność Boża uratowała Żukowa dla wielkich rzeczy. Ojciec nie był ani rozpustnikiem losu, ani niewolnikiem ludzkiej opinii! On nie potrzebował nic oprócz dobra Ojczyzny. Osiągnął wszystko poprzez trud połączony z samowyrzeczeniem (ofiarnością), która jest największym duchowym darem właściwym dla nielicznych. W wieku 13 la on już był gotów do takiej ofiarności, że nie zastanawiając się rzucił się do płonącego domu, żeby wyciągnąć stamtąd współmieszkańców swojej wsi – chorą staruszkę i dzieci. O wspólnym szkoleniu na kawaleryjskich kursach udoskonalenia drużynowego składu w 1923-1924 latach marszałek I.Ch. Bagramian wspomina: „Byliśmy młodzi, i chciało się czasem rozerwać się i zabawić, co też robiliśmy: wychodziliśmy na miasto czasem posiedzieć w restauracji, chodziliśmy do teatrów. Żukow rzadko brał udział w naszych wyprawach, on siedział nad książkami, analizami operacji Pierwszej Wojny Światowej i innych wojen, a jeszcze częściej rozkładał wielkie mapy… i zdarzało się nierzadko tak: my wracamy po kolejnym wypadzie, a on ciągle jeszcze siedzi na podłodze wpatrzony w te swoje mapy…”
Zaprawdę, jak w ewangelicznej przypowieści o talentach, ojciec czuł dany mu od Boga dar, lubił swój zawód, doskonalił się w nim, pomnażał ten talent. Mimowolnie przypominają się słowa Zbawiciela: W małym byłeś wierny, nad wielkim ciebie postawię… (Mt.23:21).
Maria Żukowa
To zdarzenie opowiedział mi Nikołaj Stiepanowicz Mieszanin, pracujący u mego ojca jako kierowca. Woził on Gieorgija Konstantinowicza na Uralu, kiedy ten był dowódcą Uralskiego Okręgu Wojskowego. „Po pewnym czasie, kiedy nie pracowałem już u marszałka, przypadkiem spotkałem go w Moskwie. Mieszkaliśmy wtedy z żoną w komunalnym mieszkaniu, w ciasnych warunkach. Marszałek przywitał mnie, zapytał co i jak. Opowiedziałem o swoim problemie. A on do mnie mówi: „Ty Kola, módl się o to, żebym ja został ministrem obrony, wtedy i mieszkanie tobie będzie!” Speszyłem się i odpowiadam: „Nie. Bóg nie pomoże! ”A on powiedział mi: „Nie, Kola, czasem Bóg pomaga! ””
Maria Żukowa
Podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (II Wojny Światowej) wielu naszych żołnierzy, oficerów, w tym wyższych dowódców, zwróciło się w stronę wiary. Z relacji naocznych świadków wiadomo, że szef sztabu generalnego, marszałek B.M. Szaposznikow (wcześniej pułkownik carskiej armii) stale nosił ze sobą emaliowy obrazek św. Mikołaja i modlił się krótką modlitwą: „Panie, zbaw Rosję i mój naród!”
W wyzwolonym Wiedniu w 1945 roku według rozkazu marszałka F.I. Tołbuchina (którego brat, protojerej, służył przez wszystkie lata blokady w Leningradzie) zostały odrestaurowane witraże w rosyjskim prawosławnym soborze i odlany w dar cerkwi dzwon z napisem: „Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi od zwycięskiej Czerwonej Armii”. Niejednokrotnie o swojej wierze świadczył dowodzący Leningradzkim frontem marszałek Ł.A. Goworow. Po Stalingradzkiej bitwie zaczął chodzić do prawosławnych świątyń marszałek W.I. Czujkow. Po śmierci Czujkowa w jego archiwum wśród licznych dokumentów marszałka – obok paszportu i legitymacji wojskowej została znaleziona jego osobista modlitwa.
O tym zadziwiającym wydarzeniu ze swego życia opowiedziała narodowa artystka ZSRR Lubow Sokołowa (1921-2001):
- Przypominam sobie, jak w lipcu 1941 roku (żyłam wtedy w Leningradzie), w dzień moich urodzin, pojechaliśmy z teściową załatwiać sprawy za miasto. Wysiadłyśmy z wagonu, idziemy ulicą, nagle podchodzi do mnie postawny brodaty staruszek. On bardzo delikatne mnie zatrzymał, zajrzał w oczy i mówi: „Imię moje – Mikołaj. Ty będziesz jeść po ciut-ciut, ale przeżyjesz”. (A my przecież wtedy jeszcze głodowej blokady nawet wyobrazić nie mogliśmy.) I jeszcze on powiedział: „Naucz się modlitwy: „Otcze nasz” i „Matko Boża, pomóż mi””. Powiedziawszy to, staruszek odszedł od nas i skrył się za płotem, a teściowa moja, oprzytomniawszy, mówi: „To przecież Mikołaj Cudotwórca! Dogoń go!” Pobiegłam za płot, a tam było ogromne pustkowie i nikogo tam nie było... Człowiek nie mógł tu nigdzie zniknąć tak szybko. My natychmiast poszłyśmy do cerkwi i tam, spojrzawszy na ikonę Mikołaja Cudotwórcy, natychmiast poznałam tego staruszka. W lata Leningradzkiej blokady głód skosił wszystkich moich bliskich, w tym i teściową. A ja przeżyłam, i to był cud! i modlitwy, przykazane przez swiatitiela, odmawiam każdego ranka…
Wasilij Szukszin, według świadectwa jego żony, Lidii Fiedosiejewoj-Szukszinoj, chociaż i był komunistą, ateistą nie był. Małżonkowie potajemnie ochrzcili swoje dwie córki. Wielka zasługa w tym, że Szukszin był wierzącym, należy do jego mamy – Marii Siergiejewnej, prawosławnej chrześcijanki, która całe życie modliła się za swego syna. U niej w domu zawsze były ikony. W czasach Stalina do tego „nie zachęcano”, więc pojawiło się pytanie: usunąć ikony czy je zostawić? Szukszin zdecydiwał: świętości zostawić.
W 1974 roku zdjęciowa grupa filmu „Oni walczyli o Ojczyznę” przyjechała do Wieszenskiej do M. Szołochowa. Lokalny dziennikarz P. Ganżin przypomniał, jak G. Burkow, W. Szukszin, J. Nikulin i reżyser obrazu W. Łazarenko udali się na spotkanie z Michaiłem Aleksandrowiczem. Droga przebiegała obok cerkwi, w której trwał służba. Szukszin spojrzał na krzyż na kopule świątyni, i twarz jego na chwilę rozjaśniła się. On wypowiedział słowa N. Gogola: „…nie pokochawszy Rosji, nie pokochać wam swoich braci, a nie pokochawszy swoich braci, nie rozpalić się wam miłością do Boga, a nie zapłonąwszy miłością do Boga, nie zbawić się wam” („Wybrane miejsca z korespondencji z przyjaciółmi”).
Pół roku przed śmiercią, kiedy Szukszin leżał w szpitalu, jego przyjaciółka, reżyserka filmowa Renata Grigorjewa odwiedziła go, zostawiła mu Ewangelię i odjechała na fotografowanie. List Wasilija Makarowicza, otrzymany przez Grigorjewą rok później, kiedy Szukszkin już nie żył, wiele objaśnia w sprawach jego wiary. Ewangelia leżała u niego pod poduszką, i on cały czas myślał: co też tam znajdują inni? A kiedy on otworzył Ewangelię i zaczął czytać, jego jakby opaliło: dokąd też Rosji bez Chrystusa? (gdzie byłaby Rosja bez Chrystusa?) I wyznaje, na koniec: „Wierzę. Wierzę, jak matka w dzieciństwie uczyła: W Ojcu i Syna i Świętego Ducha”.
Maria Żukowa
Igor Iwanowicz Sikorskij, pionier aeronautyki w Rosji, konstruktor samolotów i helikopterów, opublikował po angielsku w Stanach Zjednoczonych książkę o modlitwie Pańskiej.
Inżynier, technik, wynalazca, a zarazem głęboko wierzący chrześcijanin, Sikorskij prowadzi czytelnika swojej książki do dostrzeżenia wielkości Ojca Niebieskiego i do zrozumienia najwyższej rzeczywistości świata.
On pyta, jak może wolność współistnieć z godnym podziwu porządkiem niebiańskiego mechanizmu, który odkrywa się każdemu naukowcowi? Na ziemi porządek i twórczość są prawie nieuchronnie związane z dyscypliną i ograniczeniem wolności. Przeprowadzając analogię między porządkiem ziemskim i niebiańskim, znajdujemy coś głęboko znaczącego, mówi Sikorskij i dalej rozwija swoją myśl tak.
W maszynach ziemskich używamy śrub, nakrętek, kabli itp., Aby uczynić maszynę jedną całością. Złamana nakrętka albo porwany drut w aeroplanie może doprowadzić do katastrofy. To samo dotyczy życia duchowego człowieka. Dalej, jeśli jeden statek holuje inny, odbywa się to za pomocą liny przymocowanej do haków i pierścieni, podczas gdy inne części statku nie biorą udziału w tym procesie, pozostają jakby obojętne. Praca niebiańskiego mechanizmu jest zbudowana na przeciwnej zasadzie. Ziemia porusza się dookoła Słońca po swojej orbicie pewną ogromną siłą ciążenia, równą w przybliżeniu trzem i pół milionom trylionów ton.
W przeciwieństwie do przykładu statku i holownika w przypadku ciał niebieskich, każda z ich cząstek indywidualnie i niezależnie przyciąga każdą cząsteczkę i wszystkie je razem w każdym ciele niebieskim. Każde ziarnko piasku, każda kropla wody „odczuwa” i jest przyciągana przez każdą kroplę Słońca. Można to również powiedzieć o świetle, a także o cieple, które są wysyłane nie tylko przez całe Słońce, ale przez każdą jego cząsteczkę, aby uczynić możliwym nasze życie na Ziemi. To nie jest praca, którą pobudza zewnętrzna dyscyplina; to ogólna żywa współpraca niezliczonych trylionów cząstek, z których każda podtrzymuje cudowną dokładność niebiańskiego mechanizmu i pozwala astronomom przepowiadać niebiańskie zjawiska z dokładnością do sekund za tysiące lat.
W swojej książce I.I. Sikorskij mówi dalej, że we wszystkich maszynach stworzonych przez człowieka mamy do czynienia z „tarciem”, które wytwarza ciepło i zmniejsza wydajność mechanizmu. To też można powiedzieć i o ludzkiej aktywności. Kiedy zachodzi potrzeba koordynacji wysiłków i współpracy między różnymi grupami i klasami, ludźmi, krajami lub narodami, „tarcia” są nieuniknione, i tarcia te „rozpalają” ludzi i nieuchronnie zmniejszają wyniki ich pozytywnej działalności.
W zjawiskach astronomicznych widzimy, jak ogromne masy ciał poruszają się z dużą prędkością i, z reguły, przy całkowitym braku „tarcia”. Te prawa mechaniki niebieskiej symbolicznie pozwalają nam zrozumieć, co dzieje się w sferze wyższego świata, który przewyższa naszą materialną rzeczywistość. Prawo przyciągania mas odkrywa nam prawo przyciągania dobra i miłości, miłości w jej najwyższym znaczeniu. Możemy łatwo wyobrazić sobie niezliczone mnóstwo mądrych i potężnych istot, niezmiernie wyższych od nas, całkowicie wolnych, a jednocześnie żyjących w pełnej harmonii i związanych wszechogarniającym uczuciem miłości do Stwórcy i życzliwości dla siebie nawzajem... Drzwi do tego wyższego świata właśnie otworzył nam Chrystus Pan Swoim słowem, Swoim życiem, ofiarą Swoją, miłością.
Ideę bezgraniczności dobra i ograniczoności zła Sikorskij wyraża w słowach, bazujących na fizycznych obrazach i pojęciach. Całkiem oczywiste, mówi on, że intensywność światła i intensywność ciemności są zupełnie różne. Człowiek może sztucznie wytwarzać światło o znanej mocy, ale Słońce daje niezliczoną ilość razy więcej światła niż wszystko to, co może być stworzone ręką człowieka. Ale są gwiazdy, które są wiele tysięcy razy bardziej ogniste niż Słońce. Na świecie jest nieskończenie więcej światła, niż możemy sobie nawet wyobrazić. Wyrażenie „ogromne” lub „nieskończone” światło jest całkiem odpowiednie dla rzeczywistości światła we wszechświecie.
Nie tak jest odnośnie ciemności. Pojęcie „ogromnej” lub „nieskończonej” ciemności nie ma już sensu. Całkowita ciemność to wszystko, co możemy powiedzieć o najgłębszej ciemności. I jeśli zejść do kopalni na głębokość kilkuset metrów lub wejść do tunelu, ciemność będzie taka sama jak „ciemność obca” (to znaczy zewnętrzna, nieprzenikniona; z ros. „kromieszniaja”). Dlatego człowiek może doświadczyć czegoś w rodzaju doskonałej ciemności, ale daleki jest człowiek od doskonałego światła. To wyższe światło jest tym, czego człowiek nie może ani odtworzyć, ani zobaczyć, ani wyobrazić, ani wytrzymać w swoim ziemskim stanie.
To samo można powiedzieć i odnośnie temperatury... Podczas gdy słowa „milion milionów stopni wyżej od punktu zamarzania” odpowiadają realności, wyrażenie „tysiąc stopni niżej od punktu zamarzania” już nie ma sensu, ponieważ takiej temperatury w przyrodzie nie ma. Jak wiadomo, 273°C poniżej punktu zamarzania, to skrajnie niska temperatura, „absolutne zero”. Widzimy, że podczas gdy ciemność i zimno wydają się, na Ziemi osiągać swoje granice, światło i ciepło na tym świecie to tylko mały początek, jakiś nieznaczny krok w kierunku światła i ciepła istniejącego w wyższym, Boskim świecie. Czy to nie jest wyraźny znak, że istnieje wyższe życie? Zło i cierpienie, które napotykamy na ziemi, też, być może jest bliskie maksimum zła i cierpienia. Ale błogość i szczęście Boskiego, harmonijnego życia w niebie jest nieporównywalnie wyższe i większe niż szczęście, które człowiek może osiągnąć na Ziemi.
Arcybiskup Ioann (Szachowskij)
Wolter, francuski filozof, pisarz i szyderca, poczytawszy Biblię, doszedł do wniosku, że jest ona niegodna uwagi. Napisał cały szereg prac przeciwko niej i wierzył, że wystarczająco ją obalił, a jeśli jej ostateczne zniszczenie będzie wymagało więcej ciosów, zostaną one oczywiście naniesione przez La Garpa, jego młodego ucznia.
Podczas rewolucji francuskiej, w czasach terroru, La Garp został aresztowany i uwięziony z codzienną groźbą skazania na śmierć. W te mroczne dni w jego ręce trafiła Biblia, on przeczytał ją i zwrócił się do Boga. Wyszedł z więzienia i stał się obrońcą wiary chrześcijańskiej, zamiast być jej burzycielem.
Wolter mówił, że za sto lat po jego śmierci chrześcijaństwa już nie będzie. Ale zamiast tego, zaledwie 25 lat po jego śmierci, zostało założone Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, które było w jego własnym domu. Ono zaczynało drukować Biblię właśnie na tych prasach drukarskich, na których drukowane były Wolterowe książki.
Władimir Pietrowicz Fiłatow (1875-1956), okulista i chirurg, akademik, jest znany na całym świecie. To on po raz pierwszy wykonał przeszczep rogówki oka, wynalazł skuteczną metodę przeszczepu skóry za pomocą okrągłego trzpienia, zwanego później „fiłatowskim”, który był cennym wkładem w chirurgię rekonstrukcyjną, szczególnie w latach II wojny światowej. O Fiłatowie mówili, że jest on chirurgiem od Boga. Według słów jego uczniów, nawet beznadziejnym chorym on nigdy nie mówił „nie”, uważając, że odbierać wiarę u chorego – to wielki grzech. Dlatego on niezmiennie odpowiadał swoim pacjentom: „Być może, nauka przecież się rozwija”.
Władimir Pietrowicz był człowiekiem głębokiej wiary, stale uczestniczył w nabożeństwach, przestrzegał prawosławnych tradycji, pomagał Cerkwi i ludziom z potrzebami finansowymi. Protojerej Borys Stark, który blisko znał akademika, opowiadał, że Fiłatow bardzo bał się, żeby po śmierci nie zrobiono go ateistą, jak to miało miejsce z Pawłowem.
Fiłatow był duchowym dzieckiem archimandryty, priepodobnomuczenika Gennadija (Riebieza), duszpasterza wysokiego duchowego życia, rozstrzelanego w 1937 roku. Zachowało się świadectwo archimandryty Jewstafija (Dmitrijewa), mieszkańca miasta Woroszyłowskij na Kaukazie: „Kiedy ja ojcu Gennadijowi opowiedziałem, że przyjechałem leczyć oczy, to on mi poradził zwrócić się do profesora Fiłatowa, oświadczywszy przy tym, że Fiłatow wszystkich duchownych nie tylko bezpłatnie leczy, ale i okazuje im materialną pomoc. Profesor Fiłatow przyjął mnie 7-go października i za wizytę pieniędzy u mnie nie wziął” (sprawa Nr24690.2025 5p archimandryta Gienadij (Riebieza) m. Odessa).
Dzięki staraniu, Fiłatowa była zachowywana cerkiew Świętych męczenników Adriana i Natalii na Francuskim bulwarze w Odessie, którą ludzie nazwali „Fiłatowską”. Także wiele zrobił on dla zachowania cerkwi Swiatitiela Dimitrija Rostowskiego na Drugim chrześcijańskim cmentarzu, gdzie służył archimandryta Giennadij (Riebieza). Po zniszczeniu w 1936 roku Spaso-Prieobrażeńskiego soboru właśnie Fiłatow zwrócił się do miejskich władz Odessy z prośbą o stworzenie na Katedralnym placu, na miejscu, gdzie wcześniej była ołtarzowa część soboru, marmurowej fontanny, „aby nie szydzili” i materialnie pomógł zainstalować ją. (Obecnie sobór odbudowany, jest on katedrą.)
Zachowały się notatki Marfy Wiktorowny Comakion, wdowy po profesorze medycyny, przyjacielu rodziny Fiłatowych, której trafiło się być z Władimirem Pietrowiczem w przeddzień i w godziny jego śmierci, „…on z ożywieniem, natchnieniem, entuzjazmem zaczął mówić o „Realności nierealnego”, o wiecznym, niezmiennym, niezłomnym życiu ludzkiego ducha, potwierdzanym wszelkimi możliwymi dowodami, z całą siłą jego wielkiego umysłu. On mówił przez około pół godziny, a potem z uśmiechem dodał: „No cóż, ja znów usiadłem na swego konika””.
Maria Żukowa
Blaise Pascal (1623–1662), wybitny fizyk, matematyk i filozof religijny, wierzył w to, że „Bóg stworzył w sercu każdego człowieka przestrzeń, która nie może być wypełniona niczym innym niż Bogiem Stwórcą, Którego można poznać poprzez Jezusa Chrystusa”. W 1654 r. w życiu Pascala zdarzył się przypadek, w wyniku którego cudem udało mu się uniknąć śmierci. Tak się złożyło, że konie ponosiły powóz, w którym on się znajdował. Zwierzęta zginęły, a Paskal został cały i zdrowy. Będąc przekonanym, że właśnie Bóg uratował go od śmierci, Blaise zaczął inaczej patrzeć na swoje życie. Po tym, począwszy od 31 roku i do samej śmierci, kiedy miał 39 lat, on miał tylko jedno marzenie: on żył po to, żeby nawracać myśli ludzi do swojego Zbawiciela. Po zbawieniu od nieuniknionej zagłady Paskal pisał: „Pewność! Radość! Pokój!”, „Zapomnienie świata i wszystkiego, oprócz Boga!”, „Całkowicie oddaję siebie Jezusowi Chrystusowi, mojemu Zbawicielowi”. Na krótko przed swoją śmiercią Paskal pisał: „Wyciągam ręce do mojego Zbawiciela, Który przyszedł na tę ziemię, żeby przecierpieć i umrzeć za mnie”.
Po śmierci w jego odzieży znaleziono wszyty kawałeczek pergaminu, który on stale nosił przy sercu. Tam były napisane takie słowa: „Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, nie filozofów, nie uczonych… Bóg Jezus Chrystus. Jego można znaleźć i mieć tylko na drodze, której uczy Ewangelia”.
Walter Scott (1771-1832) będąc przy śmierci zwrócił się do swojego zięcia Lockharda ze słowami:
- Synu, przynieś mi księgę.
W domu pisarza była wielka biblioteka, i zakłopotany zięć zapytał:
- Jaką księgę, sir?
Umierający odpowiedział:
- Jest tylko jedna Księga. Synu, przynieś mi ją.
Dopiero wtedy Lockhard zrozumiał, o czym mówi Walter Scott. On poszedł i przyniósł umierającemu Biblię.
Pewien młody człowiek podszedł pewnego razu do doktora Jamesa Simpsona (1811–1870), słynnego szkockiego chirurga, jednego z twórców anestezjologii. Chciał uczynić lekarzowi komplement w związku z jego wielkim odkryciem w medycynie: Simpson odkrył znieczulające właściwości eteru i chloroformu. Chirurg odpowiedział mu: „Największymi odkryciami, jakich kiedykolwiek dokonałem, to, po pierwsze, że uświadomiłem sobie siebie jako grzesznika, a po drugie, że Jezus Chrystus jest moim Zbawicielem...”
Wielki wódz, generalissimus Aleksandr Wasiljewicz Suworow (1730-1800) zawsze wyróżniał się wysoko moralnym życiem. Ufność w Boga we wszystkim i zawsze i niewzruszona wierność Prawosławnej Cerkwi – oto źródło jego genialność.
Siedmioletnia wojna pokazała te niedociągnięcia, które były w wyszkoleniu rosyjskich żołnierzy. W 1763 roku, otrzymawszy pod swoje dowództwo Suzdalski pułk i kwaterując w Nowej Ładodze, trzydziestotrzyletni Suworow zaczął, jak uważał za słuszne, przygotowywać żołnierzy. Szczególną uwagę poświęcił edukacji religijnej, powtarzając, że „bezbożność pochłania państwa i monarchów, wiarę, prawa i moralność” oraz że „niewierzące wojsko uczyć – jak zardzewiałe żelazo ostrzyć”. On zbudował z żołnierzami drewnianą cerkiew Piotra i Pawła, własnymi rękami rzeźbiąc do niej krzyż-ukrzyżowanie.
Nauka u Suworowa nie ograniczała się do znajomości modlitw i częstych wizyt w świątyni – Suworow wychowywał zasadę moralną, nauczając, że zwycięstwo darowane jest od Boga, i odnosi je nieśmiertelna dusza, że czczenie Boga jest unikaniem grzechu, że bez cnoty nie ma chwały ani honoru. Wódz uczył być wrogiem zawiści, nienawiści i zemsty, brzydzić się kłamstwem, wybaczać uchybienia bliźniego i nie wybaczać ich sobie, nie wpadać w przygnębienie i nie rozpaczać, pomagać towarzyszom, być miłosiernym wobec pokonanych wrogów i nikogo nie zabijać na próżno – „zwycięzcy przystoi wielkoduszność”.
Suworow nie rozpoczął żadnej bitwy bez modlitwy. Pewnego razu, w Trebiusie, w niebezpiecznym momencie bitwy, kiedy żadna taktyka nie pomogła, zeskoczył z konia na oczach u wszystkich i modlił się przez kilka minut rozpostarłszy się na wznak (twarzą do ziemi), a następnie wydał takie rozkazy, że zwycięstwo zostało osiągnięte. Każde zwycięstwo Suworow świętował w cerkwi, dziękując Panu; zawsze odprawiał panichidy po zabitych. I nawet nagrody bohaterom wręczał w cerkwi. Ostrzegał swoich wojowników przed wolnomularstwem, fałszywymi naukami, rewolucyjnymi ideami.
Z poważaniem odnosił się do katolicyzmu, ale za prawdziwą uważał tylko Prawosławną Cerkiew. Słysząc historię o spaleniu Jana Husa, powiedział: „ Ja dziękuję Bogu, że gorączka reformacyjna nigdy nie nawiedziła naszej Ojczyzny: zawsze mieliśmy religię w całej jej czystości”. Kiedyś zapytał młodego generała M.A. Miłoradowicza: „Misza, ty znasz trzy siostry?” Ten odpowiedział: „Znam! Wiara, Nadzieja, Lubow (Miłość)!” Suworow uradował się: „Tak, jesteś – ruski! Znasz trzy siostry: Wiarę, Nadzieję, Miłość. Z nimi sława i zwycięstwo, z nimi Bóg!”
Na drugim po wierze miejscu w nauczaniu wodza był patriotyzm. Suworowskie powiedzenia weszły w porzekadła: „My ruscy – z nami Bóg!”, „My ruscy – jaki zachwyt!” Jego szczera, entuzjastyczna wiara w Rosję jak iskra rozpalał żołnierskie serca. Wojownicy całym sercem podążali za swoim „cudotwórcą-wodzem”, oddając się takiemu samemu triumfowaniu. Suworow równie godnie wierzył w rosyjskiego żołnierza, „cudo-bohatera”, w jego siłę, wiarę, wytrzymałość, odwagę, lojalność, wolę zwycięstwa, pomysłowość, umiejętność przetrwania i zwycięstwa w każdych warunkach.
Trzecią suworowską zasadą była wierność monarchii. Żołnierzowi on mówił: „Ty przysięgałeś. Umieraj za wiarę, cara i Ojczyznę i sztandaru broń do ostatniej kropli krwi”. Wszystkich uczył brać z niego przykład – „do ostatniego tchnienia być wiernej monarsze i Ojczyźnie”.
Żołnierze z uwielbieniem szanowali swego dowódcę, układali o nim legendy i bezgranicznie w niego wierzyli: on stoczył ponad sześćdziesiąt bitew i ani jednej nie przegrał. Wierzyli, że on może wymodlić zwycięstwo, że obdarzony jest Boskim darem – wyczuwa wrogie pułapki, widzi przyszłość, chroni od kul – i że pomagają mu Niebiańskie Moce.
Po raz pierwszy Suworow „zadziwił” bitwą pod Mierzeją Kinburn jesienią 1787 roku podczas wojny rosyjsko-tureckiej. Turcy postanowili opanować twierdzę, zbliżywszy się na okrętach wojennych. To było 1 października, w święto Opieki Przenajświętszej Bogurodzicy. Suworow był w cerkwi. Kiedy mu zameldowali o wylądowaniu wrogiego desantu, on rozkazał nie strzelać i nie przeszkadzać Turkom, a wystał do końca nabożeństwa, potem poprosił jeszcze odsłużyć moleben o zwycięstwo. Dopiero kiedy służba skończyła się, a wróg znajdował się już dwieście kroków od fortecy, Suworow kazał strzelać ze wszystkich dział – Turcy nawet nie zdążyli przystąpić do szturmu. Od tego cudownego zwycięstwa poszła pogłoska, że Suworow nigdy nie zaczyna bitwy, dopóki nie skończy się anielska Liturgia na niebie. Żołnierze z zachwytem śpiewali:
Наша Кинбурнска коса |
Nasz Kinburska Mierzeja |
Kolejnym cudem była bitwa pod Rymnikiem w 1789 roku. Suworow zaatakował wojska tureckie, wielokrotnie przewyższające rosyjskie. Bitwa była okrutna. Według podania, w najbardziej rozpaczliwym momencie, kiedy wydawało się, że siły opuszczają, w pobliżu Suworowa pojawił się jasny jeździec, powiedział coś do niego i rzucił kamieniem w stronę obozu wroga. Po tym, na przekór wszystkim regułom wojennej nauki, Suworow rozkazał iść do ataku i zwycięstwo zostało osiągnięte prawie według suworowskiej zasady: „zdziwić-zwyciężyć”. Za nie Suworow otrzymał tytuł hrabiego Rymnikskiego.
W następnym, 1790 roku szturmem została zdobyta twierdza Izmaił. Twierdza uważana była za nie do zdobycia. Starając się w ogóle uniknąć rozlewu krwi, Suworow dał słynne ultimatum: „Dwadzieścia cztery godziny na zastanowienie się nad poddaniem się i – wolność; moje pierwsze strzały – to już niewola; szturm – śmierć”. Komendant twierdzy wyniośle odpowiedział, że „szybciej zatrzyma się bieg Dunaju i niebo upadnie na ziemię, niż ruscy zdobędą Izmaił”. On, jak wiadomo, zginął podczas szturmu i rosyjscy wojownicy przynieśli jego szablę Suworowowi w prezencie.
W 1794 r. Suworow został wysłany do Polski, aby stłumić powstanie Tadeusza Kościuszki. Niebezpieczeństwo dla Rosji polegało na tym, że Polacy walczący o niepodległość próbowali zwrócić się o pomoc do rewolucyjnej Francji. W tym przypadku Polska może zmienić się w nowe ognisko jakobinizmu. Główna fortyfikacja Polaków znajdowała się na obrzeżach Warszawy – Pradze, szczelnie otoczona rzędami pułapek – wilczymi dołami. Rosjanie przygotowywali się na śmierć, włożyli czystą bieliznę, pogodzili się między sobą i przed bitwą modlili się na kolanach przed pułkowymi ikonami. Szturm rozpoczął się w nocy, a rano po zwycięstwie żołnierze zastanawiali się, jak udało się im uniknąć pułapek: żaden żołnierz nie wpadł do dołu.
Polska wyprawa była ostatnim poważnym poleceniem Jekatieriny II. Jej zgon, który nastąpił w 1796 roku, Suworow przeżywał bardzo ciężko. Na tron wstąpił Paweł I, i dla Suworowa nastały trudne czasy: on był przeciwnikiem przejmowania pruskiego wojskowego systemu („puder – nie proch, pukle – nie armaty”), czym rozdrażnił imperatora. W lutym 1797 roku wódz został wysłany do swojej posiadłości Konczanskoje w obwodzie nowogrodzkim, gdzie żył przez dwa lata.
W Konczaskim oczekiwało go spokojne życie do którego nie był przyzwyczajony, ale on żył według swego porządku. Wstawał z kogutami, szedł do cerkwi, sam dzwonił w dzwony, utrzymywał chórzystów, którzy razem z nim śpiewali według nut utwory Bortnianskiego, uczył chłopskich dzieci, czytał gazety, uważnie śledząc działania Napoleona w Europie. Wtedy on przepowiedział, że jeśli generał Bonaparte pozostanie na wojennej drodze, gdzie darowane mu wielkie talenty, on będzie zwycięzcą, ale jeśli „rzuci się w wir polityczny” – przepadnie. Sam Suworow zamierzał „zakończyć swoje krótkie dni w służbie Bogu” – udać się do Niłowej pustelni, aby zostać tam mnichem, i napisał do cara o to prośbę. Jednakże zamiast monasteru on udał się na Włoską wyprawę, ponieważ Rosja przystąpiła do koalicji antyfrancuskiej. Po naleganiu sojuszników Paweł I wyznaczył Suworowa głównodowodzącym wojskami w Północnych Włoszech, opanowanych przez siły francuskiego Dyrektoriatu. W liście imperator prosił feldmarszałka, żeby natychmiast przybył do Petersburga. W pałacu Suworow we łzach upadł do nóg imperatora, ale ten podniósł go, pocałował i płakał sam – wszystko świadczyło o pojednaniu. Suworow oczywiście, że był wrogiem Francuskiej rewolucji. On mówił swoim żołnierzom, że „Francuzi odrzucili Chrystusa Zbawiciela i podeptali prawomocny rząd. Bójcie się ich rozpusty”. W krótkim czasie serią udanych bitew Północne Włochy zostały wyzwolone. Wtedy jeszcze raz przekonano się o przenikliwości Suworowa: kucharz, przekupiony przez Francuzów, trzykrotnie na obiad przynosił mu zatrutą potrawę, ale Suworow milczkiem patrzył mu w oczy, póki ten w strachu nie zabrał nietkniętego talerza. Za głowę Suworowa Dyrektoria ogłosiła hojną nagrodę pieniężną. Dowiedziawszy się o tym, on obmacał swoją głowę i powiedział: „Zmiłuj się Boże, drogie!”, – po czym rozkazał wypuścić do domu francuskiego jeńca, powiedziawszy mu na drogę: „Powiedz swojej Dyrektorii: ja postaram się sam przynieść do nich swoją głowę wraz z rękoma”.
Zeszyt „Kapralskich rozmów”, sporządzony przez Suworowa, zaczynała się radą: „Módl się do Boga, od Niego zwycięstwo!”, A dalej następowała obowiązkowa dla każdego żołnierza modlitwa: „Przenajświętsza Bogarodzico, ocal nas! Swiatitielu ojcze Nikołaju Cudotwórco, módl się do Boga za nas!” i wyjaśniana była tak: „Bez tej modlitwy nie obnażaj broni, strzelby nie nabijaj, niczego nie zaczynaj!” Efektywność tej rady szczególne uzewnętrzniła się we włoskiej kampanii, gdzie na siedemdziesięciu pięciu zabitych wrogów przypadał zabity tylko jeden rosyjski żołnierz. Co więcej, żołnierze, którzy mieli nieugiętą wiarę i modlili się, pozostawali nietknięci i nawet nie mieli odmrożeń podczas przejścia przez Alpy, podczas gdy ci, którzy nie mieli takiej wiary, odmrażali ręce i nogi.
W „Kapralskich rozmowach” mówi się: „Krótki wymach szabli, krótkie też pchnięcie bagnetem, a wrogowi śmierć, Boża zaś pomoc wojownikowi dzielnemu szybsza od myśli; dlatego proszącemu w boju łaski – okaż miłosierdzie, kto jest mścicielem – ten rozbójnik, a rozbójnikom Bóg nie pomocnik!”
Jak Suworow zrozumiał przysięgę wojskową? Obecne wyjaśnienie przysięgi mówi, że przysięga jest klątwą i dlatego wydaje się słabodusznym jedynie jako „łańcuch”, który przykuwa ich siłą, aby wywiązać się ze swoich obowiązków. Wyjaśnienie Suworowskie przysięgi było skierowane bezpośrednio do serca żołnierza: „Sam dziesięciu swoją siłą pokonać nie możesz, potrzebna jest Boża pomoc! Ona w przysiędze: będziesz bohaterem w boju, chociaż owcą w domu; a owcą w domu tak i zostaniesz, żebyś nie był dumny”. Takie objaśnienie przysięgi jak przymierza z Bogiem zachęcało słabych i małodusznych, którzy poznawali, że w walce otrzymają i odwaga i siłę.
We wrześniu 1799 r. Rozpoczęła się szwajcarska kampania Suworowa, upamiętniona heroicznym przejściem przez Alpy, gdy jego armia, po porażeniu korpusu Rzymskiego-Korsakowa, zdołało cudem wyrwać się z okrążenia francuskiego. Tak wyraźne, triumfujące zwycięstwo ducha nad materią nie przypadło w udziale ani jednemu narodowi, ani jednej armii na świecie. W Alpejskiej wyprawie Suworowa rosyjskie wojska wykazały ponadludzką wytrwałość. Tylko gorąca wiara w ochronę Wszechmogącego pomogła Suworowowi i jego żołnierzom przetrwać i przezwyciężyć te przekraczające ludzkie siły wypróbowania, które przypadły ich losowi w tej kampanii.
O drodze przez Alpejskie góry sami Szwajcarzy opowiadają, jak o cudzie. Pojawienie się Suworowa z żołnierzami na zaobłocznych wysokościach wydawało się tak niezwykłym zjawiskiem, że i do dziś wśród szwajcarskich pasterzy istnieje legenda o cudownym starcu, który prowadził wojska tam, gdzie tylko latały orły i biegały kozy górskie.
Wkrótce sojusznicza koalicja z Austrią rozpadła się, a Suworow otrzymał rozkaz powrotu do Petersburga. Car Paweł I nadał mu stopień generalissimusa. On kazał także wzniesienie dowódcy pomnika za jego życia. Chwała niezwyciężonego Suworowa była u szczytu. Europa nie widziała jeszcze takiego triumfu. Wodzem zachwycał się admirała Nelson, Europejczycy wyobrażali go albo jako Guliwera, albo jako okrutnego starca o twarzy całkowicie pokrytej bliznami po szablach. Istnieje wersja, że nawet A.S. Puszkin, urodzony w tym chwalebnym „suworowskim” roku, kiedy Suworow wyzwalał Północne Włochy, został nazwany na cześć wielkiego rosyjskiego dowódcy.
To był ostatni wyczyn Suworowa. Wiosną 1800 roku, przewidując szybką śmierć, Suworow sporządził kanon Zbawicielowi i Panu Jezusowi Chrystusowi. Niedługo przed śmiercią krótko podsumował wynik swojego życia: „Kocham mojego bliźniego, przez całe życie nie uczyniłem nikogo nieszczęśliwym, nie podpisałem ani jednego wyroku śmierci, ani jeden owad nie zginął z mojej ręki. Byłem mały, byłem wielki, przy przypływie i odpływie szczęścia pokładałem nadzieje w Bogu i byłem niezachwiany, jak i teraz”.
Przyjąwszy przed śmiercią Święte Dary Chrystusowe, Suworow wyrzekł swoje ostatnie słowa: „Długo uganiałem się za sławą – wszystko to marzenie (sen). Spokój duszy – u Tronu Najwyższego”.
W medycynie rosyjskiej nie ma bardziej znanego imienia niż nazwisko chirurga Mikołaja Iwanowicza Pirogowa. Jego pomnik stoi w Moskwie, a jego wyczyny podczas kampanii w Sewastopolu i osiągnięcia naukowe w dziedzinie medycyny są honorową kartą rosyjskiej nauki.
Przyciąganie przez niego kobiet do opieki pielęgniarskiej nad rannymi żołnierzami, stworzenie kobiecej wspólnoty sióstr Miłosierdzia Czcigodnego i Życiotwórczego Krzyża, było początkiem wiekowego już dziś wyczynu rosyjskich kobiet w szpitalach wojskowych i na polach bitew.
I jako naukowiec, i jako genialny chirurg-praktyk (który jako pierwszy w Rosji zastosował znieczulenie podczas operacji) N.I. Pirogow stał się przykładem dla rosyjskich lekarzy...
Żył on akurat w tym czasie (połowa XIX wieku), kiedy w Rosji zaczęła zradzać się niewiara. Pojawiły się idee materializmu, nihiliści, dobrze opisani przez Dostojewskiego, szczególnie w powieści „Biesy”. W epokę 1860-ch lat zrodził się typ tego grubiańskiego ateisty, który, wyszedłszy z podziemia po Rewolucji Październikowej, zaczynał otwarcie prześladować Cerkiew, zamykał i bezcześcił świątynie, ale został zwyciężony i powstrzymany wiarą narodu.
W te 60-e lata XIX wieku zaczęło się też nieuczciwe wykorzystanie świętego imienia nauki do walki z Bogiem. Wpadający w ciężką chorobę niewiary nie chcieli być po prostu niewierzącymi – oni chcieli na pewno myśleć, że oni „naukowo” (a nie jakoś inaczej) nie wierzą w Boga. W takich czasach żył wielki chirurg Rosji. I oto co on myślał i pisał:
„Śmiało i nie zważając na wszelkie badania historyczne, każdy chrześcijanin powinien twierdzić, że żaden śmiertelnik nie mógł myśleć, a tym bardziej osiągać tych szczytów i czystość moralnych uczuć i życia, które zawarte są w naukach Chrystusa; nie można nie poczuć, że one są nie z tego świata. Wierząc, że podstawowy ideał nauczania Chrystusa według swojej nieosiągalności pozostaje wiecznym i wiecznie będzie wpływać na dusze, które szukają pokoju poprzez wewnętrzny związek z Boskością, nie możemy ani przez chwilę wątpić, że temu nauczaniu sądzone jest być niegasnącą latarnią na krętej ścieżce naszego postępu”.
Główny, prawdziwy postęp ludzkości N.I. Pirogow widział w tym, żeby ludzie według ducha swojego zbliżyli się do Ewangelii, stali się dobrymi, szczerymi, czystymi sercem, bezinteresownymi i miłosiernymi. Oczywiście, i postęp reform społecznych w społeczeństwach jest konieczny, ale nie do pomyślenia jest on bez postępu stosunków międzyludzkich, bez doskonalenia każdej ludzkiej duszy. Kamień wrzucony do wody powoduje powstawanie kręgów. Uczucia, myśli i czyny człowieka powodują również powstawanie odpowiednich kręgów w otaczającym go świecie: albo dobro, albo zło. Ludzkie dobro rodzi oddźwięk dobra, udoskonalając ludzkie relacje i samo życie. Zło, kryjące się w jednym sercu, zatruwa życie wielu… To, być może, jest sprzeczne z prawami materializmu, ale to odpowiada prawdzie świata.
Książka najwyższej doskonałości– Ewangelia – była ukochaną książką Pirogowa. On wierzył, że ewangeliczne objawienie jest prawdziwym słowem Bożym i że to słowo wprowadza duszę w wieczność: Swoje życie Pirogow budował na ewangelicznych podstawach. Tak głębokie religijne podejście do życia wyznacza ścieżkę wszystkich wielkich naukowców, prawdziwych sług ludzkości.
N.I. Pirogów uważał, że w światowej historii droga postępu jest kręta, nie ma prostej linii w moralnym doskonaleniu ludzkości. Uchylając się od prawdy Chrystusowej, ludzie wpadają czasami w zwierzęcy, nawet gorzej niż zwierzęcy – demoniczny stan. Czyż nie staliśmy się tego świadkami w naszych czasach? Ludzkość zaciemnia się, kiedy odchodzi od tego obrazu Bożej prawdy, czystości i łaski, który dany jemu w osobie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa.
Genialna uczoność, miłość do Chrystusa, walka o prawdę, sprawiedliwość na świecie, miłosierdzie do cierpiących, chorych – taki jest obraz miłującego ludzi lekarza Pirogowa. Kiedy czytasz jego myśli o świecie i ludzkości, przypomina się pewna stara modlitwa:
Panie, Boże mój!
Uczyń mnie godnym być narzędziem pokoju Twego,
żebym ja wnosił miłość tam, gdzie nienawiść;
żebym ja wybaczał, gdzie krzywdzą;
żebym ja łączył, gdzie kłótnia;
żebym ja mówił prawdę, gdzie złudzenie;
żebym ja budował wiarę, gdzie przytłacza wątpliwość;
żebym ja wzbudzał nadzieję, gdzie rozpacz;
żebym ja wnosił światło, gdzie ciemność;
żebym ja wzbudzał radość, gdzie żyje bieda.
Panie, Boże mój! Uczyń mnie godnym,
nie żeby mnie pocieszali, ale żebym ja pocieszał;
nie żeby mnie rozumieli, ale żebym ja rozumiał;
nie żeby mnie kochali, ale żebym ja kochał.
Bo kto daje, ten otrzymuje;
kto siebie zapomina, ten znajduje
kto wybacza, temu zostanie wybaczone,
kto umiera, ten budzi się do życia wiecznego.
Arcybiskup Ioann (Szachowskij)
Słynnego piosenkarza, narodowego artystę ZSRR Iwana Siemionowicza Kozłowskiego (1900-1993) Bóg obdzielił bezcennym darem – wyjątkowo pięknym i czystym głosem, który on zdołał zachować do podeszłych lat. Iwan Siemionowicz całe życie był głęboko wierzącym człowiekiem (od 8 do 18 lat wychowywał się w Michajłowskim Złatowierchim monasterze w Kijowie), pomimo krzywych spojrzeń kolegów, nie tylko chodził do prawosławnych cerkwi, ale i śpiewał w nich podczas cerkiewnych świąt. W jego domu zawsze były ikony otoczone haftowanymi rusznikami (dekoracyjnymi, ludowymi, ręcznikami).
Narodowy artysta ZSRR, piosenkarz Dmitrij Gnatiuk wspominał: „Pewnego razu z Iwanem Kozłowskim odpoczywaliśmy w Truskawce… Piliśmy wodę, chodziliśmy na zabiegi, jak i wszyscy pozostali. Ale Kozłowskij nie byłby Kozłowskim, gdyby nie zaciągnął mnie do sławnej cerkiew w Drohobyczu, gdzie razem zaśpiewaliśmy w cerkiewnym chórze.
Tego samego dnia nasz duet stał się znany w Kijowie. „Żeby narodowi artyści ZSRR śpiewali w cerkwi? Przecież to prawdziwy skandal!” – wykrzykiwali w Komitecie Centralnym Partii Komunistycznej Ukrainy. Prawda, słynnemu moskiewskiemu gościowi nagana według partyjnej linii była obojętna, a z ukraińskimi artystami w takich wypadkach obchodzili się surowo. „Musiałem długo tłumaczyć się przed partyjnym organizatorem Operowego Teatru, że inicjatywa podróży do Drohobycza należała do Kozłowskiego, i ja nie śmiałem odmówić propozycji która padła od tak wybitnej postaci radzieckiej szkoły wokalnej”.
Pewnego razu na koncercie w Wielkiej Sali Konserwatorium Moskiewskiego Kozłowski zaśpiewał romans Rachmaninowa na melodię Mereżkowskiego „Chrystos woskres”. Publiczność urządziła owację na stojąco, a dyrektor sali otrzymał reprymendę według linii partyjnej. Skandal udało się zatuszować tylko dlatego, że imię Iwana Semionowicza było niekwestionowanym autorytetem i nazwano go „tenorem państwowym”, którego twórczością zachwycali się wszyscy bez wyjątku generalni sekretarze kraju. Odpowiedzialność za to co się stało on wziął na siebie, oświadczywszy, że dyrygent Jewgienij Swietłanow wykonał romans na jego prośbę. A po jakimś czasie wziął udział w nagraniu płyty „Całonocne czuwanie” Rachmaninowa, którego wykonywanie wtedy było zabronione. Regularnie przyjeżdżając do Kijowa, on obowiązkowo znajdował czas na śpiewanie w chórze Włodzimierskiego soboru. Kiedy zakaz na „opium dla narodu” został zdjęty, Kozłowskij nagrał płytę z duchowymi pieśniami religijnymi.
Optyński starec Warsonofij jakoś przytoczył opowiadanie matki, której otworzyła się przyszłość jej syna – jednego z dekabrystów, Kondratija Rylejewa.
„Kiedy syn miał trzy lata, był niebezpiecznie chory, był bliski śmierci; lekarze powiedzieli, że nie przeżyje do rana. Ja i sama o tym bum się domyślała, widząc, jak dziecko miota się i dusi się, – i zalewałam się łzami. Myślałam: „Czyż nie ma ratunku? Nie, on jest! Pan jest miłosierny, przez modlitwy Matki Bożej uzdrowi mojego chłopca i znów będzie zdrowy... A jeśli nie? W takim razie, o Boże, podtrzymaj mnie, nieszczęśliwą!” I w rozpaczy upadłam przed obliczami Zbawiciela i Bogarodzicy i gorąco, gorąco, modliłam się ze łzami.
W końcu oparłszy się na łokciach przy łóżeczku dziecka, zdrzemnęłam się lekkim snem. I nagle wyraźne usłyszałam czyjś nieznany, ale przyjemny, słodkobrzmiący głos, który mówił mi: „Opamiętaj się, nie proś Pana o wyzdrowienie dziecka… On, Wszechwiedzący, chce, żebyście ty i syn twój uniknęli przyszłych cierpień. Co, jeśli jest potrzebna teraz jego śmierć? Z dobroci, z miłosierdzia Swojego Ja pokażę tobie – czyż i wtedy będziesz błagać o jego wyzdrowienie?” – „Tak, będę!” – „Pokazać ci jego przyszłość?” – „Tak, tak, ja na wszystko się zgadzam”. – „No więc podążaj za Mną”. I ja, podporządkowując się cudownemu głosowi, poszłam sama nie wiedząc dokąd. Przede mną pojawił się długi szereg pokojów. Pierwszy, na co wszystko wskazywało, był tym, gdzie teraz leżało umierające dziecko. Ale on już nie umierał. Nie było słychać przedśmiertelnego chrypienia, on spokojnie, słodko spał, z lekkim rumieńcem na policzkach, uśmiechając się we śnie. Chciałam podejść do łóżeczka, ale głos już wołał mnie do drugiego pokoju. Tam był silny, żwawy chłopiec, on już zaczynał uczyć się, dookoła na stole ciążyły książki, zeszyty. Dalej widziałam jego młodzieńcem, potem dorosłym, w pracy. Ale oto już przedostatni pokój. W nim siedziało wielu nieznanych ludzi, oni żywo rozmawiali, spierali się o coś, hałasowali. Syn mój w podnieceniu udowadniał im coś, przekonywał… Następny pokój, ostatni, była zakryty zasłoną. Chciałam udać się tam, ale znów usłyszałam głos, teraz on już dźwięczał groźnie i ostro: „Opamiętaj się, szalona! Kiedy zobaczysz to, co ukrywa się za tą kurtyną, będzie już za późno! Lepiej ulegnij, nie wypraszaj życia dziecku, teraz jeszcze takiemu aniołowi, nie znającemu zła…” Ale ja z krzykiem: „Nie, nie, chcę, żeby on żył!” – Dysząc, śpieszyłam za kurtynę. Tu ona powoli podniosła się i zobaczyłam… szubienicę! Głośno krzyknęłam i ocknęłam się. Nachyliłam się do synka i jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że on spokojnie, słodko śpi, uśmiechając się, z lekkim rumieńcem na policzkach. Wkrótce on obudził się i wyciągnął do mnie rączki, wołając: „Mama!” Stałam nieruchomo, jak oczarowana. Wszystko było, jak we śnie, w pierwszym pokoju… Zarówno lekarze, jak i znajomi byli zdumieni cudem, który się wydarzył.
Czas mijał, moje marzenie spełniło się dosłownie we wszystkich nawet drobnych szczegółach: I młodość jego i, wreszcie, te tajne zgromadzenia… Kiedy syn zapoznawał mnie z nowym swoim przyjacielem, natychmiast poznałam człowieka, którego widziałam w przedostatnim pokoju. A dalej… więcej nie mogę kontynuować. Zrozumiecie: Ta śmierć… szubienica… o Boże! Przysięgam wam, że to nie brednia, nie chore moje wyobrażenie, a prawda!”
15 grudnia 1978 roku z radiostacji Bi-Bi-Si transmitowano kolejną audycję.
„W naszej dyspozycji”, powiedział spiker, „znalazł się dokument historyczny, do tej pory nigdzie nie publikowany” – przedśmiertny list rosyjskiego poety-dekabrysty Kondratija Rylejewa, napisany prze niego w dniu egzekucji 13 lipca (st. st.) 1826 roku. List był przekazany jego żonie, do tego czasu, prawdopodobnie, już wdowie, przez kapłana. Potem (nie wiemy dokładnie, kiedy) ten list Rylejewa dotarł do rodziny, która była z nim spokrewniona, i do niedawna był u starszych członków tej rodziny mieszkających poza granicami Związku Radzieckiego. My oryginał, napisany ręką Rylejewa, otrzymaliśmy przez jednego naszego słuchacza. Głęboko religijna treść tego listu charakteryzuje osobę, która odegrała wiodącą rolę w powstaniu dekabrystów. Przekazujemy tekst.
„Bóg i monarcha zadecydowali o moim losie. Ja muszę umrzeć, i umrzeć śmiercią haniebną. Niech będzie Jego święta wola. Moja miła przyjaciółko, oddaj się i ty woli Wszechmocnego i On ucieszy ciebie. Za duszę moją módl się do Boga. On usłyszy twoje modlitwy. Nie narzekaj na Niego, ani na Monarchę. To będzie i nierozsądnie i grzesznie. Nam nie zrozumieć niepojętych losów Niepojętego. Ja nigdy nie narzekałem przez cały czas mojego uwięzienia i za to Duch Święty cudownie mnie pociesza.
Zdziwisz się, moja przyjaciółko, kiedy jestem zajęty tylko tobą i naszym maleństwem, jestem w tak pocieszającym spokoju, że nie mogę ci wyrazić.
O, droga przyjaciółko, jak zbawienne jest być chrześcijaninem! Dziękuję mojemu Stwórcy, że On mnie uświęcił i ja umieram w Chrystusie. Ten cudowny spokój jest gwarancją, że Stwórca nie zostawi ciebie, ani naszego maleństwa. Na Boga, nie oddawaj się rozpaczy. Szukaj pocieszenia w religii. Prosiłem naszego kapłana, żeby odwiedzał ciebie. Słuchaj rad jego i powierz mu modlić się o duszy mojej. Przekaż mu jedną ze złotych tabakierek w znak wdzięczności mojej albo, lepiej powiedzieć, na pamiątkę, ponieważ odwdzięczyć się mu może tylko Bóg za to dobrodziejstwo, które on okazał mi swoimi rozmowami.
Ty nie pozostawaj tu długo, a staraj się skończyć szybciej sprawy swoje i udawaj się do czcigodnej matuli. Proś ją, żeby ona wybaczyła mi, podobnie wszystkich bliskich proś o to samo. Katierinie Iwanownie i dzieciom jej kłaniaj się i powiedz, żeby oni nie narzekali na mnie za M.P., nie ja wciągnąłem go w ogólną biedę. On sam to poświadczy. Chciałbym prosić o spotkanie z tobą, ale doszedłem do wniosku, że mogę rozstroić cię. Błagam za ciebie i Nastieńkę, za biedną siostrę, Boga i całą noc będę się modlić.
O świcie będzie u mnie kapłan, mój przyjaciel i dobrodziej i znowu priczastit (udzieli Swiętych Darów). Nastieńkę błogosławię w myśli Nierukotwornym (nie ręką ludzką uczynionym) obrazem Zbawiciela i powierzam wszystkich was świętej opiece Żywego Boga. Proszę Cię przede wszystkim troszczyć się o wychowanie jej. Pragnąłbym, żeby ona była wychowana przy tobie. Staraj się przelać w nią swoje chrześcijańskie uczucia i ona będzie szczęśliwa, nie zważając na żadne fałszywości w życiu i kiedy będzie mieć męża, to uszczęśliwi go, jak ty, mój miły, dobry i nieoceniony przyjacielu, uszczęśliwiłaś mnie w przeciągu ośmiu lat.
Czyż mogę, mój przyjacielu, dziękować tobie słowami. One nie mogą wyrazić uczuć moich. Bóg wynagrodzi ciebie za wszystko.
Najczcigodniejszej Praskowii Wasiljewnie moja serdeczna, szczera przedśmiertna wdzięczność.
Przebacz i żegnaj. Każą ubierać się. Niech będzie Jego święta wola. Twój szczery przyjaciel K. Rylejew””.
Tak, nieprzeniknione są drogi Pana! Pan pragnie dla wszystkich zbawienia i do rozumu prawdy dojść. On nie chce śmierci grzesznika i przyjmuje każdego, kto zwróci się do Niego z pokajaniem, jak przyjął w ostatnią godzinę kajającego się na krzyżu rozbójnika.
Kiedy z nami Bóg, to i umierać nie strach, bo wtedy Duch Święty cudownie pociesza nas.
Po II wojnie światowej został uhonorowany w Paryżu angielski naukowiec Alexander Fleming (1881–1955), który odkrył penicylinę,. Podczas uroczystego spotkania na jego cześć powiedziano wiele godnych pochwały słów. Odpowiadając zebranym, Profesor Fleming, powiedział: „Mówicie, że ja coś wynalazłem; w rzeczywistości tylko zobaczyłem – ujrzałem to, co Pan Bóg stworzył dla człowieka. Honor i chwała nie należą do mnie, ale do Boga...”
Wiele lat temu żona Bułata Okudżawy Olga przyjeżdżała do ojca Ioanna (Kriestjankina) do Pskowo-Pieczerskiego monasteru. W rozmowie ona pożaliła się, że jej mąż nie jest ochrzczony i nawet nie chce żegnać się, a i w ogóle jest obojętny do wiary. Na co ojciec Ioann spokojnie powiedział jej: „Nie denerwuj się, ty sama jego ochrzcisz”. Ona była zupełnie porażona i tylko zapytała: „Jak też ja sama ochrzczę?” – „A oto tak i ochrzcisz!” – „A jak też nazwę go? Bułat przecież imię nie prawosławne”. – „A nazwiesz, jak mnie, Iwanem”, – odpowiedział ojciec Ioann i pośpieszył dalej o swoich zajęć.
I oto przed śmiercią, w Paryżu, Bułat Szałwowicz zawołał żonę Olgę i powiedział, że chce ochrzcić się. On już odchodził, było późno wołać kapłana, ale Olga wiedziała, że w takich wypadkach można chrzcić i bez kapłana. Ona tylko zapytała go: „Jak ciebie nazwać?” On odpowiedział: „Iwanem”. I ona sama ochrzciła go z imieniem Ioann. I tylko potem nagle przypomniała sobie, że lata piętnaście wstecz o tym wszystkim mówił jej starec Pskowo-Pieczerskiego monasteru.
Archimandryta Tichon (Sziewkunow)
Twórczość Jewgienija Lwowicza Szwarca (1896-1958), nadzwyczajnego pisarza, dramaturga i scenarzysty, zapamiętywana jest przede wszystkim ze względu na życzliwość. Dla wielu znane są filmy, nakręcone według jego sztuk: „Zwyczajny cud”, „Kopciuszek”, „Bajka o zgubionym czasie”, „Don Kichot”; Spektakle „Cień”, „Goły król”. Ale mało kto wie, że Jewgienij Lwowicz był wierzącym prawosławnym człowiekiem. Przed śmiercią on wyspowiadał się i priczastiłsa Świętych Chrystusowych Darów. Ze słowem pożegnalnym zwracał się do niego znany leningradzki kapłan, protojerej Jewgienij Ambarcumow.
Aleksander Grin (1880–1932), pisarz romantyczny, kojarzony jest przez większość czytelników ze swoimi ekstrawagancjami – „Szkarłatnymi żaglami”, „Biegnącą po falach”, „Migotliwym światem” lub gotyckimi historiami „Szczurołap”, „Szary samochód”, „Fandango”. Był czas, kiedy jego proza była prawie niepożądana albo w ogóle zniesławiona, i były lata, kiedy imię Grina rozbrzmiewało po całym kraju. Ale mało kto wiedział, że Aleksandr Stiepanowicz był prawosławnym chrześcijaninem. Jemu wypadło żyć w czasach bogoburczych, szukać swojej drogi do Chrystusa, nieprostej i nielekkiej.
Pisarzowi Jurijowi Dombrowskiemu, którego w 1930 roku wysłano do Grina uzyskać wywiad dla redakcji czasopisma „Bezbożnik”, Grin odpowiedział: „Oto co, młody człowieku, ja wierzę w Boga”. Dombrowskij przypomina, że zmieszał się i zaczął przepraszać, na co Grin dobrodusznie powiedział: „No cóż, a to po co? Lepiej przeproś siebie za to, że jesteś niewierzący. Chociaż to minie, oczywiście. Szybko minie”.
Wiosną 1932 roku lekarze powiedzieli żonie Grina Ninie Nikołajewnie, że stan męża jest beznadziejny.
„…Ja nie odstępowałam od niego, bojąc się stracić każdą chwilę, – wspomina ona. – A jeśli on zechce mi coś powiedzieć, a mnie nie będzie obok i zrobi się mu przykro.
Na trzy dni przed śmiercią on zechciał zaprosić kapłana. Nie powiedział mi o tym bezpośrednio; spojrzał na wiszącą w rogu ikonę i powiedział: „My, Ninusza, jeszcze molebna w nowym domu nie służyliśmy, trzeba by odsłużyć”. W jego życzeniu zobaczyłam odczuwanie zbliżającej się śmierci. Przyprowadziłam stareńkiego ojca Władimira. Uprzedziłam, że on idzie do chorego, który, pewnie, zechce priczastit’sa. Tak się też stało.
…Odchodząc ojciec Władimir powiedział mi, że Aleksandr Stiepanowicz wyspowiadał się i priczastiłsa.
…Po wyjściu duchownego my weszłyśmy do Aleksandra Stiepanowicza – on poprosił mnie i matkę. …Usadowił obok i zaczął opowiadać o rozmowie z ojcem Władimirem. „…Batiuszka zaproponował mi zapomnieć złe uczucia i w duszy pogodzić się z tymi, kogo uważam za wrogów. Ja zrozumiałem, o kim on mówi, i odpowiedziałem, że nie mam nienawiści do nikogo na ziemi””.
O stosunku do Boga w swoich utworach Grin mówił rzadko, wystrzegając się, widocznie, dotykać do tak wysokich pojęć, jak wiara. Ale w swoim romansie „Migotliwy świat” nazywa własnymi imionami to, o czym wcześniej milczał. „...Ona (Runa) nie straciła nadziei tej, która tak po prostu wyciągnęła do niej rękę; spotkała ona jakby Starego Przyjaciela, o którym zapomniała. Jego głos był tak spokojny i ciągły (wieczny), jak w dni dzieciństwa, – wieczny, jak szum rzeki i prosty, jak tchnienie. Należało posłuchać, co powie On, wysłuchać i uwierzyć Mu”.
W gorące lato 1995 r. Borys Nikołajewicz Jelcyn odwiedził słynny Pskowo-Pieczerski monaster. Oglądając tamtejsze pieczary, głowa państwa wyraził zdziwienie, dlaczego nie odczuwa się zapachu gnicia, chociaż trumny tu nie są zakopywane, a stoją w niszach, tak, że nawet ręką można je poruszać. Prezydentowi tłumaczą: „To cud Boży”. Wycieczka trwa i po jakimś czasie Borys Nikołajewicz w zdumieniu zadaje to samo pytanie. „Tak już Pan Bóg urządził”, – odpowiadają mu. Mija kilka minut, i prezydent, wychodząc z pieczary szepcze do ojca archimandryty: „Zdradźcie tajemnicę – czym wy ich mażecie (namaszczacie)?” – „Borysie Nikołajewiczu, – odpowiada ten, – czy jest wśród waszego otoczenia ktokolwiek, od kogo brzydko pachnie?” – „Oczywiście, nie”. – „Więc czyż myślicie, że ktoś może brzydko pachnąć w otoczeniu Cara Niebios?” Ten przypadek rzeczywiście wydarzył się w Pskowo-Pieczerskim monasterze, który i nazwę swoją otrzymał od „Bogiem zdannych (tj. stworzonych) pieczar”. Od ich odkrycia, właściwie i zaczęła się historia monasteru. Cudowną właściwością pieczar jest to, że po wniesieniu tu zmarłego zupełnie znika zapach rozkładu. Do obecnego czasu w jaskiniach pogrzebano ponad 14 tysięcy osób.
Aleksiej Batałow, narodowy artysta ZSRR:
- Droga do wiary zaczynała się dla mnie z żywych wrażeń dzieciństwa, najwcześniejszych. Babcia była prawdziwie wierzącą, łagodną, miłą osobą. Dlatego cerkiewne święta u nas, niech w domu, niech skrycie, ale były. Nie we wszystkich domach świętowano nawet Paschę, a u nas, jakby nie było ubogo, biednie w różnych czasach, zawsze ją świętowaliśmy. I aktorzy Moskiewskiego Teatru Artystycznego, którzy przyjaźnili się z ojcem, z wujkiem Kolą, Androwską (cała rodzina była związana z tym teatrem), wszyscy kręcili się wokół naszego domu, stołu.
Ale to babcia Batałowa w Moskwie. A rodzice mamy mieszkali we Włodzimierzu. Nasz dom – około czterysta kroków od Kremla i głównych świątyń Włodzimierza. Tak więc tam też ludzie byli bardzo określonego trybu życia. Potem ich wszystkich aresztowano i dom w ten sposób rozsypał się, przekształcił się w mieszkanie komunalne.
A dalej – Moskwa, Ordynka. Na szczęście, cerkiew naprzeciwko nas była otwarta. Dlatego na święto mama pójdzie tam postać, a ja – obok. Tak wszystko i szło pomalutku.
W tej cerkwi był ojciec Kiprian, niezwykle wykształcony, mądry, dobry, subtelny człowiek. On bywał u nas w domu. I ja bardzo go lubiłem.
Kiedy zostałem już aktorem, chodzić do cerkwi nie było można. I na Paschę stałem w cerkwi na górze – od początku do końca wielkanocnej jutrzni…
Staram się wierzyć w Boga. To jedyne, co nie „ulega pierestrojkom”, pozostaje stałym. Pierestrojek widziałem dużo…
Innokientij Smoktunowskij (1925-1994), narodowy artysta ZSRR:
- Ja, może, i żyję tylko dlatego, że wierzę w Pana. Przez wszystkie trudy wojny przeszedłem, kiedy ze mną no tylko śmierci nie było, ona po prostu przypadkowo przeszła obok. On, prawdopodobnie, chronił mnie dla jakichś maleńkiej moich dokonań – Myszkina, Hamleta, Czajkowskiego, Dietoczkina, cara Fiodor. Ja, zupełnie bezradny, rozdzierany dolegliwościami, byłem w niewoli u Niemców, trafiłem pod Żytomierz, kiedy miasto przechodziło z rąk do rąk… Wkradłem się pod most, a z góry przechodziła ogromna kolumna jeńców wojennych, gnali około trzydziestu tysięcy moich kolegów, którzy razem bronili się do śmierci. Kiedy oni szli z góry, szeleszcząc swoimi podeszwami, ja błagałem Boga, może, ocaleję, chociaż, właściwie mówiąc, zdychałem. I nagle z prawej strony zobaczyłem: schodzą niemieckie buty. Dlaczego niemieckie? Ponieważ niemieccy oficerowie mają wysoki obcas. Po co schodzić oficerowi z parabellum w ręce? Dlaczego mu iść na lód tej rzeczułki, gdzie pod mostem stoję ja za słupem? On szedł z zupełnie określonym celem – sprawdzić, czy nie ma kogo pod mostem. I nagle on na swoich wysokich obcasach pośliznął się i na czworakach popełznął tyłem ode mnie na przeciwległy brzeg. A kiedy on przekroczył tę rzeczułkę i buty znów wyszły na śnieg, gdzie nie było ślisko, ja zdążyłem przedostać się za drugi słup.
Ja wierzę nie dlatego, że wtedy uratowałem się, wierzyłem i wcześniej, kiedy jeszcze nikt nie szedł do mnie z parabellum w ręce. Oto inny przykład, być może, tanio-ilustracyjny, ale jednak. Przed wojną mieszkałem u cioci, miałem sześć lat, w jakieś święta ona dała mi 30 rubli: „Idź do cerkwi, daj na świątynię”. 30 rubli! Pamiętam, że były tak długie, czerwone.
Nie wiedziałem wtedy, że istniało 30 srebrników i ciotka, chociaż i wierząca, tego nie wiedziała, Biblii wtedy nie można było trzymać, za to karali. A lody, które tak lubiłem, kosztowały 20 kopiejek. Za te pieniądze półtora roku można jeść lody! Nie, nie oddam 30 rubli jakimś ciociom i wujom w cerkwi. I z zaciśniętą pięścią znalazłem się koło cerkwi. Wszedłem do środka, było tam tak pięknie, że stałem cały rozczulony, a potem z łatwością podszedłem do kapłana i powiedziałem: „Weźcie na cerkiew, weźcie, proszę”.
Bez wiary człowiek nie wyszedłby z lasu, chrząkałby, wył… Świnia – jest dobra, jest cudowna, ale jednak nie ma rozumu, a my oprócz rozumu mamy duszę.
Wija (w chrzcie Jelizawieta) Artmanie (1929-2008), łotewska aktorka teatralna i filmowa, narodowa artystka ZSRR:
- Od kontaktów z ruskimi przeobraziłam się. Rosjanie mają otwartą duszę, wyjątkowe postrzeganie człowieka. Łotysze są inni. Rosjanie są mi bardzo bliscy, kilka lat temu nawet przeszłam na Prawosławie.
Kiedy staje się trudno, idę do cerkwi i mówię duchowemu ojcu: „Proszę pomóc, u mnie złość powstała wewnątrz”. – „Na kogo?” – „A na wszystkich”. On mówi: „Pomódl się”. I ja modlę się i mi bardzo pomaga.
Nikita Michałkow, reżyser, narodowy artysta RFSRR:
-…Mama nigdy nie wstępowała do partii, zawsze chodziła w cerkiew, miała swego spowiednika, w domu wisiały ikony. Jeśli pojawiały się problemy, ojciec mówił władzom: „No co wy chcecie, ona jest 1903 roku urodzenia, starszy człowiek”. Dzięki mamie spowiedź i priczastije dla mnie były naturalną częścią życia, chociaż głową rozumiałem, że to najrzadszy wyjątek i byłem bardzo ostrożny. Dla mnie Prawosławie jako takie, kultura spowiedzi i priczastija były organiczne (życiowe). Większość moich współczesnych nie miała takiego doświadczenia. I teraz, kiedy odrzucone są okowy (zakazy) i ludzie przychodzą do cerkwi, dla wielu nie jest tak łatwo odnaleźć się. Jestem przekonany, że ci, którzy przyszli i nie wycofali się, którzy wbrew wiekowi, pomimo całego ich wychowania, starają się odczuć i odczuwają prawdziwe wartości rosyjskiego Prawosławia, to ludzie, którzy dokonali poważnego wyczynu.
Kiedy masz wewnętrzne poczucie, że znajdujesz się pod osłoną wiary, która była fundamentalną siłą życia i ducha setek pokoleń, które żyją i żyły na tej ziemi, powinno to dać ci energię.
I ja święcie wierzę, że każdy człowiek, próbując zrozumieć, kto on i skąd, na pewno przyjdzie do wiary. Przecież na pytanie „jak żyć?” możesz otrzymać odpowiedź tylko zadawszy sobie pytanie „po co?” Nie wcześniej. Zalążek wiary wszystko jedno przebije się przez beton niewiary. Jestem o tym przekonany.
Władisław Trietjak, zasłużony mistrz sportu, dziesięciokrotny czempion świata w hokeju, pierwszy zastępca Komitetu Dumy Państwowej do spraw Komisji Kultury Fizycznej i Sportu:
- Do tej pory z jakiegoś powodu wszyscy uważają, że jestem żelaznym człowiekiem, który nie ma nerwów. Nie – po prostu zawsze miałem cel w życiu, i zawsze zwracałem się do Boga przed każdym wypróbowaniem, prosiłem o pomoc... I dla mnie nie ma pytania, czy trzeba utrzymywać kontakt z duchownymi. Obowiązkowo! Uważam, że rozmowa z duchownymi jest na pożytek każdemu. Jeśli z Chrystusa brać przykład, i postępować zgodnie z Jego przykazaniami, to można zmienić życie – i to nie tylko swoje osobiście, a całego kraju.
A idole – w sporcie, w sztuce – nie są w stanie poprowadzić za sobą. Tylko Chrystus, tylko chrześcijańska Cerkiew. I wydaje mi się, że ludzie sławni, publiczni – muszą mieć spowiedników (ojców duchowych). I nie ma powodu, aby ukrywać swoją wiarę. Oto nie tak dawno temu Jaromir Jagr (jest kapitanem czeskiej drużyny hokejowej, narodowym idolem tego kraju, i przy tym prawosławnym człowiekiem), gdy był w Petersburgu, natychmiast udał się do świątyni i porozmawiał z batiuszką. I cały czas, póki jego „Awangarda” grała w Pucharze europejskich mistrzów, on chodził do cerkwi, która znajdowała się obok hotelu, modlił się… Nawiasem mówiąc, jego drużyna wygrała turniej. Jaromir sam ze mną tym się podzielił. I ja nie widzę powodu, dlaczego on miałby to ukrywać. Oczywiście wiara musi być w duszy, ale koniecznie trzeba też pokazać, że nie można się jej wstydzić.
Irina Kupczenko, narodowa artystka RFSRR:
- Człowiek zawsze grzeszył, ale wiedział, czym jest grzech, ukrywał go, starał się poprawić. A dzisiaj to, co zawsze uważano za grzech, jest postrzegane jako norma. To jest horror...
„Co jest dobre, a co złe?” Dzieci często zadają to pytanie, a rodzice nie wiedzą, co odpowiedzieć. Czy komuś się to podoba, czy nie, ale jedyny, kto może odpowiedzieć, to Cerkiew.
Jekatierina Wasiljewa, narodowa artystka RFSRR:
- Trzeba przynajmniej jeden raz w życiu zrozumieć, że Pan Bóg dla mnie przyszedł, dla mnie wszystko zniósł, żebym ja odziedziczył życie wieczne i że dane jest mi życie króciutkie. I albo jestem z Nimi, albo jestem przeciwko Niemu. A inteligencja ciągle rodzi (wywołuje) wszelkiego rodzaju niekończące się dyskusje filozoficzne. Ale my przecież rosyjscy ludzie, u nas nie ma niczego, oprócz Chrystusa i nigdy niczego nie było, oprócz Niego. Chrystus zawsze utrzymywał nasz kraj, On go prowadzi. I jeśli nie jesteście z Chrystusem, wtedy nie macie korzeni, wtedy nie macie nic, wtedy po co w ogóle żyjecie w tym kraju? Jej (Rosji) jedyna istota i sens – to Prawosławie. To jej przeznaczenie, zadanie, jej kultura, fundament. I jeśli nie stoicie na tym kamieniu, a biegacie dookoła niego, przepadniecie. Poza Chrystusem przepadniecie, ponieważ świat zbawi piękno Chrystusa. A wszystko inne nie ma znaczenia, wszystko inne jest dodatkiem – wszelkiego rodzaju projekty narodowe, pieniądze, samochody, w ogóle życie ludzkie. Wszystko to jest nietrwałe i wrażliwe, dzisiaj jest, a jutro nie ma. A jest Chrystus, jest Cerkiew, gdzie można przyjmować Jego Ciało i Krew, gdzie można odziedziczyć życie wieczne.
…Wiecie, wielu ludzie wcześniej, kiedy Rosja była krajem wierzącym, na pytanie: „Kim jesteś?” odpowiadało – „Jestem prawosławnym chrześcijaninem”. To istota człowieka i najwyższa wartość. Jeśli brać według takiego rachunku, to na pytanie: „Kim ja jestem?” – odpowiem: „Matką kapłana”. To w moim biograficznym szeregu jest szczytem i nie moja to zasługa, ale łaska darowana przez Pana.
Teraz, zbliżając się do końca swego życia, rozumiem, że człowiek wolny – to tylko wierzący człowiek. Wolność jest wynikiem tego, że człowiek uniezależnienia się od świeckich (światowych) nawyków, uwarunkowań i konwencji. Człowiek wolny jest w Bogu i w Chrystusie. Jest to bardzo proste, ale bardzo trudno do tego dojść. Wolny człowiek próbuje wyrzec się próżności (samochwalstwa) i ziemskiej sławy. To jest nieprawdopodobnie trudne, ale właśnie do takiej wolności ja dążę. Nie sądzę, że w młodości ją posiadałam.
Olga Ostroumowa, narodowa artystka Rosji
- Wiara bardzo trzyma mnie. Są chwile, kiedy tylko ona trzyma. Trudno wyjaśnić, co to takiego, logika jest tutaj bezużyteczna. Wiara to nie wiedza. I nie dar od urodzenia – do niej przecież można dojść. Wydaje mi się jednak, że nawet ci, którzy uważają się za niewierzących, w niektórych momentach życia mimo wszystko mają nadzieję na cud. I to właśnie jest wiara. Z wiekiem ona narasta w tobie. Ponieważ zaczynasz myśleć o tym, dokąd pójdziesz po śmierci.
Wielokrotnie przychodziło się słyszeć: „Oj, nie mówcie o śmierci! Nie trzeba o smutnym!” A mi wydaje się, że to wspaniała, nadzwyczajna rozmowa. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że śmierć – to straszne. Ktoś po prostu nie chce odchodzić z tego życia. Inni boją się nieznanego. A ja postrzegam śmierć jako normalną: oto jest młodość, jeść dojrzałość, jeść druga połowa życia… Tego nie zmienisz, więc znaczy, wariować nie trzeba. Przyjdzie moment, kiedy ja umrę. Spokojnie z tym żyję. Tylko myślę o tym, żeby umrzeć godnie. Ponieważ… tyle nagrzeszyłam w życiu, że i mówić niczego tam nie trzeba będzie, wszystko i tak widać.
Wydaje mi się, ważna jest droga, po której w tym życiu idziesz, i rozumienie dokąd ona prowadzi. Jeśli dążysz do Boga – to idziesz, potykasz się, upadasz, wstajesz, upadasz ponownie, ale idziesz. Starasz się zmienić siebie. Przypominam, jak pewnego razu przyszłam do spowiedzi i mówię: „Batiuszka, a ja nie mam w czym się kajać”. A on odpowiada: „I to jest największy grzech. Jak to – nie masz w czym? Rozdrażniałaś się?” – „Tak”. – „Wpadałaś w złość? Osądzałaś?” – „Tak…” – „A ty mówisz – nie ma w czym…”
Jewgienij Mironow, narodowy artysta Rosji:
Ważnym etapem dla mnie stał się pierwszy wyjazd do Optyńskiej pustelni. Miałem wtedy 33 lata. Wiek Chrystusa… Mówią, w tym wieku w życiu zawsze coś zamienia się. Ale ja rozumiałem, że trzeba zmieniać to „coś” samemu i pojechałem do słynnego monasteru, żeby porozmawiać z ojcem Ilią. Był to moment pewnego rodzaju ogólnego kryzysu: zarówno twórczego, jak i duchowego. Ja wyraźne zdawałem sobie sprawę, że jest mi niezbędne spotkanie właśnie z nim. Ale mnie do niego długo nie wypuszczali, mówili, że on jest chory. Przyszło się przeleźć przez płot i potajemnie wkręcić się do domku, gdzie była cela starca. …To spotkanie przewróciło mnie do góry nogami. On mówił tak, jakby był tysiąc razy bardziej grzeszny ode mnie, jakby tysiąc razy bardziej wątpił ode mnie. Byłem po prostu wstrząśnięty wszystkim co się działo: po raz pierwszy rozmawiałem z duchownym, który – jak to było widać – martwił się o cały świat i modlił się za cały świat. Spotkanie było niedługie – zaledwie pół godziny. Ale w ciągu tych pół godziny czułem coś niezwykłego. Według formy to, oczywiście, nie była spowiedź, ale pod względem ważności i głębi ta rozmowa stała się dla mnie czymś bardzo znaczącym.
Sofia Rotaru, śpiewaczka, narodowa artystka ZSRR:
„W naszej rodzinie jest sześcioro dzieci i wszyscy jesteśmy ochrzczeni”. Zostaliśmy ochrzczeni w niemowlęctwie i, oczywiście, nie pamiętam tego.
W czasie mego dzieciństwa wierzącym ludziom było nielekko. Wtedy strach było nawet krzyżyki nosić, nie mówiąc o chodzeniu do cerkwi. Ale moi rodzice znaleźli możliwość przekazać swoją wiedzę nam, dzieciom. My każdej niedzieli chodziliśmy na służbę do niedużej wiejskiej cerkiewki do naszej rodzinnej wioski Marszincy. A kiedy uczyłam się w młodszych klasach, nawet śpiewałam w cerkiewnym chórze.
Czuję, jak w moim życiu obecna jest ochrona i łaska Boża. Ja wiem, że wszystko, co działo się w moim życiu i jeszcze wydarzy się, – w rękach Najwyższego. Każdego dnia odmawiam „Otcze nasz”, zawsze zwracam się do Boga i jestem wdzięczna Jemu za każdy przeżyty dzień.
Moje wnuki noszą krzyżyki, chodzą do cerkwi, znają historię o Bogu, umieją modlić się. Kiedy one zadają mi pytania na religijne tematy, zawsze szczegółowo odpowiadam im. Chcę, żeby one i ich dzieci wyrosły na wierzących.
Konstantin Kincziew, lider grupy „Alisa”:
„Znalazłem dokładnie to, czego szukałem”. W końcu, zanim dokonałem wyboru, grzebałem się wystarczająco w ezoteryzmie i majstrowałem przy magii, Koran przewaliłem, kilkakrotnie odwiedziłem klasztor buddyjski (bębny kręciłem) itp. itd. Wszystko to było nie to.
Wydarzył się cud. W 1992 roku, kiedy miałem 32 lata, zadzwonił Stas Namin i powiedział, że w Jerozolimie trwają Dni Przyjaźni miast – jej bliźniaków – i jest program kulturalny. Pojechałem…
I właśnie tam, w Jerozolimie, zrozumiałem, że muszę się ochrzcić. Po prostu w monasterze spotkałem się z pewną zakonnicą. Ona powiedziała mi: „Wrócisz do domu i ochrzcisz się”. Potem ta zakonnica przyszła do miasta ze mną porozmawiać i ja nocą odprowadzałem ją do monasteru, który znajduje się nad Getsemańskim sadem. Było już dobrze po północy, szedłem sam, przeskoczyłem przez płot... Spojrzałem na niebo, wyobraziłem sobie, co tu się działo... I jedna myśl: oto teraz by mi umrzeć tu, i wszystko, więcej nic nie trzeba; to byłoby szczęściem. Z tym odczuciem wróciłem do Moskwy.
Sercem poczułem, że Prawosławna Cerkiew – to miejsce, gdzie mojej duszy jest dobrze, a słowa świętego Fieofana Zatwornika (Samotnika): „Nie wiem, jak komu, a mi bez Prawosławia nie ma zbawienia” – tylko wzmocniły mnie w poczuciu właściwego wyboru.
Przekonanie w tym, że chrześcijaństwo jest bierne, okazuje się błędnym. Pokora kształci (wychowuje) wolę i daje siłę przeciwstawiać się złu.
Natalia Warlej, zasłużona artystka RFSRR:
- Do wiary w Boga dochodziłam bardzo długo. Po filmie „Wij” wszystko w moim życiu zaczęło rozpadać się – poszły zdrady, niewierność… Choć wcześniej wszystko układało się pięknie. Co może być bardziej grzesznego niż odegranie nieczystej siły w świątyni? Po filmie mi było bardzo źle, ciężko na duszy. Po chrzcie stało się trochę lżej. I dopiero wtedy zrozumiałem, że chrzest jest tylko pierwszym krokiem do Boga.
Irina Murawiowa, narodowa artystka Rosji:
Babcia mojego tatusia była bardzo wierząca. Ona nazywała się Jewdokija. Kiedy tatuś po dziesiątej klasie odchodził jako ochotnik na front, ona wszyła mu w bluzę wojskową „Żywyj w pomoszczy” (psalm 90). Z tą modlitwą on przeszedł całą wojnę, wszystkie cztery lata, do Niemiec doszedł, i nie miał ani jednej rany. Tylko jeden mały odłamek drasnął mu leciutko nogę.
Ze mną wydarzył się jeden przypadek, który bardzo zapamiętałam. Wtedy chodziłam do cerkwi jeszcze tylko czasami. Starodawna świątynia, ze starymi ikonami, ona nigdy nie została zamknięta. Jej proboszczem wtedy był ojciec Wasilij, starec wysokiego duchowego życia, przewidział bardzo wiele. Pamiętam, przyszłam do ojca Wasilija na spowiedź. Idę i jeszcze myślę: „On przecież całkiem stareńki, nic nie słyszy”. I oto moja kolejka, stoję dosyć daleko i nagle on na całą cerkiew mówi: „wreszcie-to ty przyszłaś, droga moja!” Myślę, on, prawdopodobnie, mnie jako artystkę poznał, jakie przerażenie. Wtedy mnie te jego słowa zmieszały z powodu tego, że on mógł mnie rozpoznać jako artystkę. Teraz rozumiem, że, oczywiście, on wypowiedział je z innego powodu. Pan Bóg tak włożył mu do serca, że on wziął i powiedział takie słowa.
Stanisław Lubszin, narodowy artysta RFSRR:
- Często wspominam swoją babcię. Ona poświęciła swoje życie wychowaniu dzieci i wnuków. Do wszystkich miała swoje podejście, nie wytykała, ale pouczała delikatne, z miłością. Prosta chłopka, a jaki pedagog! O takich mówią: dusza-człowiek. Ale co ukrywa się za tymi słowami? Służba Bogu! Przecież w istocie to wypełnienie jednego z Jego przykazań: pokochaj bliźniego twego, jak samego siebie, które podobne jest do pierwszego i największego przykazania: pokochaj Pana Boga twego całym sercem twoim i całą duszą twoją i całym umysłem twoim (Mt.22:37-40). Na tych dwóch przykazaniach utwierdza się cały zakon (prawo) i prorocy. I tymi przykazaniami żyła Rosja. Bez względu na to, kim jesteś – chłopem czy człowiekiem na stanowisku, jeśli jesteś Rosjaninem, twoja dusza powinna być przychylna do Boga. Podczas wojny moja babcia wierzyła, że wróg nie wejdzie do Moskwy. Ona często stawała na kolana przed ikonami, które wielu do tego czasu zmieniło na portrety Lenina i modliła się, żeby Ojciec nasz Niebiański odwrócił od kraju biedę. Każdy człowiek powinien odczuwać swoją przynależność do religii, nawet jeśli nie jest osobą religijną. Prawosławie jest intonacją ruskiej ziemi! Ono daje ruskim ludziom tę potężną duchową siłę, z której zawsze słynął nasz naród.
Walentina Tołkunowa (1946-2010), śpiewaczka, narodowa artystka RFSRR:
- W dzieciństwie mama nauczyła mnie pełnych łaski słów: „Aniele mój, bądź ze mną, ty z przodu, ja za tobą”. Wydoroślawszy, ten dar przekazałam swojemu synowi. U każdego człowieka jest Anioł Stróż. I my, rodzice, powinniśmy każdego dnia przypominać swoim dzieciom o tym, przyuczać ich do modlitwy, żeby oni swoją drogą przypominali Aniołom Stróżom o sobie.
Ludmiła Zajcewa, narodowa artystka RFSRR:
- Ludzi bezgrzesznych nie bywa, ale zawsze starałam się żyć zgodnie z prawami Boga, moi rodzice założyli to we mnie, za co jestem im wdzięczna bez granic. W naszym chutorze, gdzie wyrastałam, w ogóle nie było cerkwi. I ludzie byli niepiśmienni, chyba, nawet Biblii nie czytali. Ale znali na pamięć modlitwy i żyli jak prawosławni chrześcijanie. Od dzieciństwa wiedziałam, że kłamać nie można, – to grzech. Brać cudzego nie można – grzech. Męża cudzego uwieść, rodzinę zburzyć – straszny grzech. Nie pracować nie można, bo pracujący godny wyżywienia (Mt.10:10). Trzeba przyznać: staruszkowie zachowali nam naszą wiarę. I jeśli nie uczyli wnuków Prawa Bożego, to uczyli ich wiary swojej poprzez prawe życie i modlili się za nich! Możesz przecież codziennie cytować Ewangelię, ale nie żyć według niej. A rosyjski człowiek żyje według Ewangelii.
Nikołaj Burlajew, prezes Międzynarodowego Forum Filmowego „Złoty Witiaź”, narodowy artysta Rosji:
- Prawosławnym stałem się podczas chrztu we wczesnym dzieciństwie, prawda, byłem pionierem i nie mogłem otwarcie nosić krzyżyka w te lata. Ale w 1964 roku podczas nagrywania „Andrzeja Rublowa” Tarkowskij włożył mi na szyję cynowy krzyżyk. I ten moment stał się punktem zwrotnym w mojej dalszej drodze do wiary. Temat, nad którym pracowaliśmy, – Prawosławna Ruś. Kontakty z wybitnym znawcą sztuki Sawielijem Jamszczykowym, konsultantem filmu, z Andriejem Tarkowskim, odwiedzanie Pskowo-Pieczerskiego monasteru, przyjaźń z jego namiestnikiem archimandrytą Alipijem, ikonopiscem i godną podziwu prawosławną osobowością, – wszystko to wzmacniało mnie na prawosławnej drodze.
...Mam pięcioro dzieci, dzień rozpoczynamy i kończymy modlitwą. I to takie szczęście: modlić się razem, żyć w Chrystusie. W modlitwie rozwiązane zostają wszystkie nieporozumienia, wszystkie problemy, które miały miejsce w ciągu dnia. Wyobrażam sobie, jak ciężko jest ludziom, których życie rodzinne nie jest uświęcone przez Cerkiew!
My całą rodziną każdej niedzieli chodzimy do cerkwi. I jeśli przepuścimy służbę, to następuje odczucie dyskomfortu – obok nas przeszło coś ważnego, straciliśmy coś jasnego. Dziękuję Bogu za to, że On pomógł wychować dzieci w wierze. Najpierw my prowadziliśmy ich, teraz one prowadzą nas, nie dają wypaść z kręgu cerkiewnego życia, pogrążyć się w krzątaninie, próżności.
Wiaczesław Butusow, muzykant, założyciel znanej grupy „Nautilus Pompilius”:
- Pan daje wiedzę o sobie, dostosowując się do sił człowieka, wystarczy uzbroić się w cierpliwość. Duchowe znaczenie można dostrzec we wszystkim. Do swojej własnej pieśni „Chcę być z tobą” długi czas odnosiłem się czysto konsumencko i już po tym, jak stałem się wierzącym, przestałem otrzymywać satysfakcję z jej wykonania. Ale nagle ta kompozycja nabrała w mojej świadomości religijnego, biblijnego znaczenia, a teraz wykonuję ją z wielkim entuzjazmem. Zdarzyło się to również w przypadku niektórych innych moich piosenek.
Wiecie, objeździłem wiele krajów, poraziło mnie wiele rzeczy, ale czuję, że Prawosławie – to religia, dzięki której mogę być zbawiony osobiście ja. Oprócz tego, Prawosławie posiada tę surowość, ascezę, której często mi osobiście brakuje. Wydaje mi się, że wszystkie podstawowe prawdy w Prawosławiu są jasno sformułowane i zrozumiałe.
Są również głęboko osobiste sprawy. W pewnym momencie nie miałem już wątpliwości, moje wątpiłem tylko w siebie, w to, czy potrafię ten duchowy zachwyt, który miałem, przekształcić w wartość stałą, żeby dziecięcy zachwyt został w duszy przetopiony w pewną jednolitą złotą bryłę.
Jurij Szewczuk, lider zespołu „DDT”:
- Jestem prawosławnym człowiekiem, ale nie chcę o tym mówić na próżno. Bez Cerkwi, bez wiary prawosławnej moje życie nie istnieje. Człowiek – to przecież istota duchowa. Teraz przejaskrawiane (wyolbrzymiane) jest wyobrażenie o tym, że człowiek – to tylko ciało, jego refleksy (odruchy), to ręce, stworzone po to, żeby wszystko chwytać. To smutne, ale ten punk widzenia jest zaszczepiany teraz wszędzie. Myślę, że trwa bardzo trudny okres i chcę zaapelować do tych ludzi, którzy mnie słyszą: teraz trwa „wojna między niebem a ziemią”, jak śpiewał Coj. Toczy się walka na poziomie duchowym, trwa duchowa wojna o dusze ludzi. Ja naprawdę ją czuję. A po której stronie jestem – sami wiecie.
…chociaż do cerkiew chodzę i nie tak często, ale zauważam: ludzi jest coraz więcej i więcej! Nie tak dużo, jak chciałoby się, ale coraz więcej i więcej. Tej Wielkanocy byliśmy z moim synem Piotrem u nas w Petersburgu w cerkwi: pięknie. Dużo młodzieży.
…U zastanawiającego się, myślącego człowieka zawsze trwają poszukiwania. Nie ma w tym nic złego. Przecież tak naprawdę wszystkie drogi prowadzą do świątyni.
Lidija Fiedosiejewna-Szukszina, narodowa artystka Rosji:
- Ja zbliżałam się do Boga, i odwiedzanie monasterów, rozmawianie z prawdziwie wierzącymi prawosławnymi, znalezienie duchowego ojca, archimandryty Swiato-Nikoło-Szartomskiego monasteru Nikona, odwróciło moje życie. Nie chcę już występować w pustych programach telewizyjnych, chociaż ciągle jestem tam zapraszana, nie chcę zajmować się fałszywym pustosłowiem.
Jestem prawosławną osobą i zawsze we wszystkim widzę Opatrzność Bożą. Teraz, wydaje się, pod koniec życia (nie wiem, jak już Pan wydłuży moje dni), najważniejszą rzeczą dla mnie jest pokajanie. Stałam się starsza, mądrzejsza, wszystkim wybaczyłam. Staram się wybaczyć...
Moja matka była naprawdę prawosławna. Jej modlitwy chroniły mnie i dzieci od wszystkiego, co ciemne i złe. I dzisiaj, jestem pewna, chronią.
W swoich przeżyciach, zadumach jeszcze bardziej doszłam do wiary. W jakimś to celu dawane są człowiekowi i radości, i cierpienia. Głupio jest pytać: „Za co? Dlaczego?” Mówią, że Bóg wypróbowuje tego, którego kocha.
Boris Sztokołow (1930-2005), wokalista, narodowy artysta ZSRR:
- Mój dziadek, Jurasow Iwan Grigorjewicz, był regentem, śpiewał tenorem. Dyrygował w soborze miasta Wotkińsk, gdzie urodziła się moja matka, gdzie urodził się Piotr Iljicz Czajkowskij… Nie zostałem ochrzczony jako dziecko, a ochrzciłem się w 1985 r. w Moskwie. W Boga wierzyli Puszkin, Tołstoj, Dostojewskij, a mi, jak mówi się i Sam Bóg kazał. Nasza wiara jest wspaniała, sprawiedliwa, to wiara wielkich przymierzy.
Tichon Chriennikow (1913-2007), kompozytor, narodowy artysta ZSRR:
- W młodości służyłem w cerkwi, byłem żezłonoscem (paterysforem, trzymałem laskę) Jeleckiego archijereja. I choć było to bardzo dawno, wiele obrazów nabożeństwa tego czasu do tej pory pojawia się przede mną w całej swojej krasie.
Fiodor Ugłow (1904-2008), akademik:
- W prawosławnej wierze byliśmy wychowani od dzieciństwa. Ojciec, starszy brat, siostra – wszyscy śpiewaliśmy w cerkiewnym chórze. Chodziliśmy do cerkiew, spowiadaliśmy się, priczaszczaliś, w szkole nas uczyli Zakonu Bożego. Nawet przyjaźniłem się z dziećmi o. Gieorgija, który służył w naszej cerkwi.
Kiedy przyszła rewolucja, miałem 12-13 lat. Modlić się trzeba było głównie w domu, do cerkwi chodzić stało się trudniej. Leźć przebojem nie było sensu. Wstąpiłem do komsomołu. Komsomolskich czastuszek nie śpiewaliśmy, „antypaschy” nie urządzaliśmy. Wiedzieliśmy, że wszelkie kpiny nad Bogiem – ciężki grzech. A i w ogóle na Syberii, wydaje mi się, było tego mniej. I z wierzących nie wyśmiewano się. Ale mimo wszystko ludzi do cerkwi zaczęło chodzić mniej, a potem zaczęły się chuligaństwa i cerkiew zamknięto… W swoim życiu wiele musiałem przeżyć, ale iskra wiary w mojej duszy zawsze pomagała i ratowała mnie w trudnych chwilach.
Z naszej rodziny wyszło dwóch nauczycieli, jeden inżynier, profesor-okulista i akademik-chirurg. Czy mogliby moi rodzice bez Boga i Cerkwie założyć w nas taki trwały moralny rdzeń?! Już zostawszy ojcem i dziadkiem, jestem twardo przekonany, że tylko w wierze człowiek w całej pełni będzie w stanie się wykazać i realizować. Bez wiary nie może być wysokiej moralności i duchowo wielkich ludzi.
Wiaczesław Kłykow (1939-2006) rzeźbiarz, narodowy artysta Rosji:
- Każdemu prostemu człowiekowi, jeśli on urodził się w Rosji, jeśli jemu wypadło urodzić się ruskim, przede wszystkim potrzebny jest Bóg. Bez Boga w ogóle życie jest bezsensowne. Człowiek bez Boga to jak listeczek w jesienny dzień: dokąd wiatr powieje, tam on i poleci. Naród bez Boga – to po prostu sterowny (kontrolowany) tłum.
Aleksiej Biełow, kompozytor i lider grupy „Park Gorkiego”:
- Zacząłem się modlić. ...I Pan mi odpowiedział. Pierwszą zmianą, którą poczułem w sobie, była bardzo ostra potrzeba spowiedzi. Czułem, że moje grzechy, które dźwigałem przez całe życie na sobie, jak ogromna góra kamieni, całkiem mnie przytłoczyły, że dalsze życie w ten sposób było nie do zniesienia i musiałem zrzucić z siebie ten straszny ciężar.
…Całą godzinę trwała moja spowiedź, prawie krzyczałem, wymawiając wszystko, co nagromadziło się u mnie w sercu. Potem ukląkłem pod epitrachelionem i kapłan zaczął czytać nade mną rozgrzeszającą modlitwę. I w tym momencie poczułem, jakby jakiś nieziemski ogień natychmiast przejrzał mnie na wskroś – od czubka głowy po pięty. Tak było jedyny raz w moim życiu i nigdy więcej się nie powtórzyło. Myślę, że Pan pokazał mi wtedy, ileż grzechów zgromadziłem, jeśli tylko takim ogniem można było je spalić.
Ale potem wydarzyło się jeszcze bardziej godne podziwu zdarzenie. Kiedy kapłan przeczytał modlitwę i wstałem z kolan, to nagle poczułem, że ten ciężar, ta góra kamieni, którą przez tyle lat nosiłem na sobie, gdzieś zniknęła.
To było pierwsze moje praktyczne doświadczenie wchodzenia w Prawosławie, pierwszy krok. Prawdziwy przełom, kiedy życie zostało podzielone na „przed” i „po”, nastąpiło po moim pierwszym priczastiju. Chociaż, szczerze mówiąc, nie oczekiwałem od niego niczego specjalnego. Nie, ja, oczywiście, wiedziałem teoretycznie, że to – Ciało i Krew Chrystusa, ale mimo wszystko... Rozumiecie, ludzie sztuki przyzwyczajają się do alegorii (przenośni), ponieważ sami je stale tworzą. Oto i ja uważałem wtedy priczastije za taką pobożną alegorię.
Ale kiedy przyjąłem priczastije i wyszedłem z cerkwi, wydarzył się cud. Była wczesna wiosna, pogoda utrzymywała się posępna, niebo było zachmurzone. Usiadłem na jakimś kamyku na cerkiewnym placu, i nagle... mój wewnętrzny świat wywrócił się, tak jakby Pan momentalnie wrócił mnie trzydzieści pięć lat wstecz. Poczułem się jak czteroletni chłopiec, i w mojej duszy było takie święto, jakie w tym życiu bywa, prawdopodobnie, tylko u małych dzieci.
Olga Kormuchina, śpiewaczka:
Nie zważając na wszystkie moje błądzenia w ciemnocie – popijawy-hulanki, dwa nieudane małżeństwa, pociąg do buddyzmu, wróżby z talerzyka, wydaje mi się, ja zawsze żyłam z Bogiem w duszy. Wyrosłam przy dźwiękach babcinej modlitwy… a pewnego razu, już w dojrzałym wieku, przeczytałam pamiętnik hieromnicha Samsona, i we mnie jakby wszystko się przewróciło. Jego słowa przeniknęły w samo moje serce zasiadły tam jak drzazga. Jeśli złamaną nogę trzymać na wyciągu, to przy każdym ruchu w lewo czy w prawo odczuwa się ból.
Oto i ja starałam się coraz częściej uciekać od życiowych namiętności-szkaradności, próbując znaleźć cichą przystań. I kiedy znalazłam, wewnątrz mnie zapanowała harmonia.
Władimir Chotinienko, aktor i reżyser filmowy, zasłużony działacz sztuk FR:
- Porażające było to, że moje zwrócenie się do Boga wydarzyło się zupełnie nagle, jakby z nikąd, na tle pozornie stabilnego i dostatniego życia: nikt mnie do tego nie popchnął i nie agitował. Nie miałem żadnego kryzysu ani poczucia impasu (zastoju): studiowałem na Wyższych Kursach Reżysera i nie było żadnych zewnętrznych oznak wewnętrznego przygnębienia lub beznadziejności istnienia. Jak i większość ludzi, którzy wyrośli w radzieckim państwie, nie wyróżniałem się szczególnie religijną świadomością.
Po prostu był elementarnie wykształcony i pewnego pięknego dnia nagle uświadomiłem sobie bezwarunkową potrzebę chrztu. Podczas przygotowań do chrztu doświadczyłem prawdziwego prześladowania sił ciemności. Przy czym nie w snach i wizjach, ale w mojej codziennej rzeczywistości. To diabelskie wtargnięcie było o tyle wyraźne i konkretne, że w pewnym momencie mnie nawet sparaliżowało – kiedy próbowałem nałożyć znak krzyża. Po chrzcie ta inwazja natychmiast ustąpiła. To był prawdziwy znak.
Swietłana Korkoszko, narodowa artystka Rosji:
-…Mama zawsze mówiła: „Bóg, córciu, to sumienie…” …Pamiętam swoje pierwsze „dorosłe” przyjście po długiej przerwie do cerkwi Daniłowego monasteru. Idę stamtąd ulicą, łzy jak grad, myślę, dlaczegoż mi tak dobrze jest w świątyni i źle na zebraniu partyjnym, gdzie krzyki, wykrzywione ze złości czerwone twarze, nerwówka?..
Aleksiej Pietrienko, narodowy artysta Rosji:
- Ja myślę o Bogu, o tym, że ludzie powinni żyć w jedności. Myślę o Prawosławiu. Uczę się języka cerkiewnosłowiańskiego… A to przyjdzie człowiek do innego świata, poproszą go tam o przeczytanie modlitwy, a on nie wie jak to uczynić. Na ile wystarcza sił, myślę też o swoich bliskich. I o tym, żeby, kiedy odejdę tam, nie zostawić tu po sobie nic wstydliwego.
Władimir Fiedosiejew, dyrygent, narodowy artysta ZSRR:
- Jestem ruskim człowiekiem i wierzę w Boga, w Jezusa Chrystusa.
Jekatierina Gradowa, aktorka:
- Ponad trzydzieści lat żyłam na świecie nieochrzczona. Najsilniejsze uczucie nawiedziło mnie w dzień, kiedy urodziłam córkę, śnieżnobiałą, niebieskooką dziewczynkę. Podziw dla tego cudu, miłość i zarazem strach o nią połączyły się i stały się głównym składnikiem tego uczucia, które wciąż mam w sercu. Masza też nie była ochrzczona i mając trzy i pół roku przeżyła bardzo ciężki stan, na oddziale reanimacyjnym w szpitalu. W te straszne dni nie wiedziałam, gdzie Ten, do Którego mogłabym zawołać: „Pomóż!” Stałam przy oknie, wykrzykiwałam to słowo i bezradnie waliłam pięściami w ścianę. Nie pamiętam, czy dodawałam: „Panie”, ponieważ nie wiedziałam o Nim. Wszystko skończyło się szczęśliwie. Nie zrozumiałam, kto pomógł mi w tym smutku. Ale Pan Bóg nie zostawił mnie też dalej.
Wkrótce do mojego życia weszli ludzie, którzy opowiedzieli mi o Stwórcy, Jego Najświętszej Matce i Aniele Stróżu, który po chrzcie będzie stale czuwał obok mnie i mojej córki. To, że moja córka będzie chroniona i dniem i nocą, że ona zyska nieskończenie czystego, czułego przyjaciela i, najważniejsze, że ten związek, w odróżnieniu od ziemskich związków, będzie realny i nierozerwalny, zmusiło mnie ochrzcić się dla tego, żeby ochrzcić też córkę.
Anastasija Mielnikowa, artystka:
- Wyrastałam w prawosławnej rodzinie. Zawsze obchodziliśmy Boże Narodzenie, Wielkanoc. Mama piekła ciasta, malowała jajka, przygotowywała paschę. Kiedy moi bracia i ja byliśmy mali, tata przywiózł z Ameryki Zakon Boży. My sami czytaliśmy tę książkę, nikt nie zmuszał.
Ja pościć zaczęłam od 12 roku, była jakaś wewnętrzna potrzeba. W rodzinie rodzice wychowywali mnie faktem swojego istnienia – tym, jak oni odnosili się do religii, jak w niej żyli. …Moje relacje z Bogiem – to bardzo osobiste. Jeśli o tym opowiadać, to coś ucieka. Wydaje mi się, że nigdy prawdziwie kochający ludzie nie będą w stanie powiedzieć, co się między nimi wydarzyło. Tu jest to jeszcze ważniejsze i głębsze.
Bóg pomaga stale. Najbardziej naturalne jest to, że kiedy przystępuję do spowiedzi i priczastija, robi mi się lżej. Skomplikowane sytuacje rozwiązują się i stają się dostępne memu rozumieniu.
Siergiej Biezrukow, narodowy artysta Rosji:
- Za prawosławnego uważam się od dziecka. Byłem ochrzczony jako niemowlę. Miałem wtedy sześć-siedem miesięcy. Sakrament chrztu odbył się w maleńkiej cerkwi Swiatitiela Nikołaja we wsi Pietrowskoje obwodu Moskiewskiego.
...We wsi Łyskowo w regionie Niżnego Nowogrodu, w którym mieszkają moi krewni, jest żeński monaster. Spotykam się z jego przełożoną, rozmawiamy o różnych rzeczach. Na przykład, pewnego razu mowa była o moim dysku „Pasje według Emiliana”. …ja wykonuję pieśni hieromnicha Romana (Matiuszina).
Nie tak dawno temu wyszła płyta z nagraniami tych piosenek. Krótko przed wydaniem tego krążka opowiedziałem przełożonej o nim, o moich planach. Ona powiedziała, że bardzo chciałaby posłuchać tego, co wyszło, a zapisywać takie pieśni można i trzeba, że to – dobre, duchowe, godne szacunku zajęcie. Odnośnie samego mego bohatera, Emiliana. Główna jego cecha – umiejętność wybaczania. W tym siła jego ducha, siła ruskiego chłopa. Ja sam uczę się tej umiejętności. Jest to niezwykle trudne.
Michaił Ławrowskij, tancerz i choreograf, narodowy artysta ZSRR:
- W dzieciństwie babcia prowadzała mnie do cerkwi na Arbacie. Najlepsza wiara to ta, która dawana jest w dzieciństwie. Potem doszedłem do wiary już świadomie, ale lepiej jest wierzyć po dziecięcemu.
Jurij Łoza, śpiewak i kompozytor:
- Ja zawsze byłem wierzącym człowiekiem, nawet w czasach radzieckich, kiedy wszyscy byli ateistami. Od wczesnego dzieciństwa zaszczepiano mi tradycje, obrzędy ruskiego narodu, bez przestrzegania których życie naszych przodków było nie do pomyślenia. A u nich głównym świętem była Pascha. Początek wiosny, zmartwychwstanie życia, rozkwitanie wszystkiego i pozyskanie nowej siły – czyż to nie przepiękne? „Christos woskriesie!” – mówimy do swoich bliskich, starając się podzielić z nimi swoją radością. W świat przyszła dobra wieść, świat stał się lepszy – w tym, według mnie, sens prawosławnej Paschy.
Cała moja rodzina pości kilka razy w roku, jak się należy. Przy czym pościmy nie dla brzucha, przemieniając wszystko w surową dietę, jak to teraz w modzie, a dla ducha – chodzimy do cerkwi, spowiadamy się, przyjmujemy priczastije. To o wiele ważniejsze, niż niejedzenie niedozwolonych w poście produktów. Post – czas rozmyślenia, pojednania, oczyszczenia. Dlatego w Wielkim Poście ja nie koncertuję, staram się nie błyszczeć publicznie, nie włączam telewizora.
Siergiej Makowieckij, narodowy artysta Rosji:
- Ja jestem wierzący, chodzę do cerkwi. I cała nasza rodzina wierząca. Inna sprawa – przyłapujemy się na tym, że nieczęsto chodzimy do cerkwi. Nie tak często, jak by się chciało. Najczęściej chodzę do cerkwi Prieobrażenija na Piaskach, to na Arbacie. Proboszcz tej cerkwi protojerej Aleksandr Turikow – mój ojciec duchowy. Przychodzę do ojca Aleksandra do spowiedzi, ale też po prostu porozmawiać z nim jest mi przyjemnie. Cenię jego stosunek do mnie jako do człowieka i aktora.
Niedawno w tej cerkwi wzięliśmy ślub z moją małżonką. Przychodzimy do cerkwi, przychodzimy na spowiedź, podchodzimy do priczastija. Po tym wychodzimy i wydaje się, nawet w najbardziej pochmurny dzień, że stało się jaśniej – i szare niebo całkiem przecież nie jest szare! To unikalny stan: w dowolny słotny dzień tobie wydaje się, że widzisz słońce. Zachować tę łaskę my, oczywiście, chcemy jak można najdłużej. Ale nieoczekiwanie znów zawirowanie – i rozumiesz: oto, był ten stan – i koniec, już go nie ma! Bardzo chce się ochronić siebie. Ponieważ im bardziej ty ratujesz swoją duszę, tym łatwiej ci się żyje.
Ludmiła Zykina (1929-1009), narodowa artystka ZSRR:
- Ochrzciłam się kiedy miałam 50 lat. Bóg zawsze mi pomaga, kiedy proszę! On wyprowadza mnie na prawidłową drogę. On przyprowadza mnie do ludzi, z którymi powinnam się spotykać, a od tych, z którym spotykać się nie powinnam, odciąga… Ile pozwoli Pan, tyle też będę wysławiać w pieśniach Jego i Rosję.
Jewgienij Taszkow, reżyser i scenarzysta (filmy „Przyjdźcie jutro”, „Major Wicher”, „Adiutant jego ekscelencji”), narodowy artysta Rosji:
- Dzisiaj Prawosławie dla wielu ludzi – to wyjście ze ślepego zaułka, dokąd ich zaprowadzili materialiści. Przez te wszystkie lata oni mówili nam: „Róbcie to, co mówimy i nie myślcie o niczym. Ponieważ i tak wszystko skończy się grobem!” Oni wbili ten obłęd w głowę całemu narodowi, uczynili ludzi wariatami, dlatego że uważać, że człowiek rodzi się, żeby umrzeć, – to szaleństwo. To następstwo mędrkowania. Po co wszystko komplikować? Co może być prostsze od pozagrobowego życia? To rzeczywiście bardzo proste – żyć potem! A materializm – to mędrkowanie, które, jak wiemy, przewrotne (fałszywe). Odejść od fałszu można tylko w stronę Prawosławia. Innej drogi nie ma.
Nikołaj Drozdow, profesor, doktor nauk przyrodniczych, prezenter telewizyjny:
- W ukształtowaniu mnie nieocenioną rolę odegrali moi rodzice – Mikołaj Siergiejewicz i Nadieżda Pawłowna. Ojciec był profesorem, kierownikiem katedry biochemii Moskiewskiego Instytutu Medycznego... Razem z nim czytaliśmy książki Starego i Nowego Testamentu w języku cerkiewnosłowiańskim, otrzymując szczególną radość z wysokości słowiańskiego słownictwa.
W czasie wielkich cerkiewnych świąt z rodzicami chodziliśmy do jedynej w tych czasach działającej cerkwi w Dmitrowskim, dziesięć kilometrów od Uspienskiego (teraz i w tej wsi, dzięki Bogu, cerkiew odbudowana, wyświęcona i daje duchowe schronienie parafianom). Pamiętam, jak na Wielkie Zmartwychwstanie Chrystusa mój ojciec, będąc przyjacielem z proboszczem, poprosił o pozwolenie dla mnie wejść na dzwonnicę. Był tam jeden wielki dzwon i dwa małe. Dzwonnik postawił mnie do małych dzwonów, a sam dzwonił w wielki. Z wysokości dzwonnicy otwierała się cudowna panorama – zakole rzeki, pola i zagajniki; i czarujące wielkanocne dzwonienie wznosiło duszę do anielskich wysokości, do Samego Pana Boga. Takie wspomnienia na całe życie pozostają jasną stroną życia, do której wracasz w minuty zadumy; i wszystkie smutki i ciężkości wtedy odchodzą.
…staram się robić co mogę i co potrafię; coś dobrego i pożytecznego dla otaczających – krewnych, przyjaciół; a według możliwości – i dla wszystkich ludzi. I staram się nie żałować tego co nie wyszło: znaczy nie było na to woli Pańskiej. A co wyszło dobrego – dziękuję Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi, że pozwolił dokonać dobrego uczynku. Czy dużo udaje się w życiu – nie wiem, a myślę, tyle, ile On chce.
…W trudnych, nieprzewidzianych okolicznościach często wszystkim mówię: „Dawajcie pomodlimy się, i Pan wszystko urządzi”.
Olga Gobziewa, aktorka (teraz mniszka):
- Powiedzieć, że miałam jakąś tragedię lub los był nieudany, byłoby nieprawdą. Ja rzeczywiście dużo występowałam, mam około 80 filmów. I choć nie wszystkie filmy były znakomite, nie wszystkie trafiły na ekrany i ogólnie wiele leżało na półkach, tym niemniej mój twórczy los był bardzo udany. Zawsze robiłam to, co chciałam. Powód mojego odejścia leży bardzo głęboko, być może w moim rodzie.
Rodzona siostra mojej babci była ihumenią, a druga jej siostra – mniszką. Po linii ojca był cerkiewny starosta. Mój ojciec (Carstwo mu Niebiańskie!) był wierzącym człowiekiem, i nigdy – ani kiedy nas wywłaszczali w latach dwudziestych, ani w trzydziestych, ani w czterdziestych – u nas w domu nie gasła łampada. Dlatego powiedzieć: ja odeszłam od świata, coś porzuciłam, przyszłam do czegoś nowego… to nie tak. Ja przyszłam do swego domu.
Arkadij Mamontow, specjalny korespondent kanału telewizyjnego „Rosja”:
- J sam jestem prawosławnym człowiekiem i, oczywiście, czerpię (wynikam) z moralnych podstaw mojej religii. Wiara pozwala człowiekowi kontrolować samego siebie, prowadzić swoją linię. I wiara jako podstawa światopoglądu niewątpliwie formuje mój autorski stosunek do tego czy innego problemu.
Andris Aijepa, zasłużony artysta RFSRR, prezes Fundacji Marisa Lijepy:
- Ja uważam, że tak po prostu nic w życiu się nie dzieje. Nasz dom na ulicy Nieżdanowej przylegał do cerkwi Woskriesienija Słowuszczeho. W niej w swoim czasie śpiewali Kozłowskij i Lemieszew. Oni właśnie obronili świątynię, kiedy zamierzano ją wysadzić.
…Ikona – to cud, który wpływa na człowieka niezależnie od jego wiary. Ja zacząłem to odkrywać po 33 latach. Mając 29 lat wróciłem z Ameryki i wkrótce otrzymałem ciekawe zaproszenie z teatru Kirowa, wyjechałem pracować do Petersburga. Na pierwszym zaś spektaklu podarowali mi ikonę błażennej Ksienii Petersburskiej i powiedzieli, że ona będzie mnie chronić w tym mieście. Ona mnie nie tylko chroniła: Od tego momentu w duszy wszystko zaczęło rozwijać się zupełnie inaczej. Z luteranizmu przeszedłem w Prawosławie. Błażennaja Ksienija połączyła nas z Katiuszą, moją małżonką, wzięliśmy cerkiewny ślub. Kiedy urodziła się córeczka, nazwaliśmy ją Ksieniją. Pomimo tego że dawno wróciliśmy do Moskwy, każdego roku staramy się 6 lutego, w dzień pamięci błażennej Ksienii, pojechać do Petersburga.
Ilze Lijepa, narodowa artystka Rosji:
- Andris, mój brat, podobnie jak ojciec, został ochrzczony w kościele luterańskim. I już jako dorosły sam, całkiem świadomie, przeszedł na prawosławie. On i na mnie bardzo mocno wpłynął pod tym względem, chociaż ochrzciłam się na własną rękę, również już jako dorosła…
Wcześniej, to było zaskakujące, ja dużo szukałam, starałam się znaleźć jakiś sens we wszystkim... Przeglądając teraz notatki w pamiętniku z mojej młodości, jestem porażona swoim miotającym się stanem, odczuwaniem siebie, jako osoby bez wewnętrznego wsparcia. W swoim czasie czytałam książki o buddyzmie, i mi wydawało się, że znajdowałam tam dużo słusznego, pokrewnego moim myślom.
Ale co najciekawsze, wszystkie te rzeczy, te dociekania pozostały na poziomie świadomości. Ja czytałam i uświadomiłam sobie, że to wszystko było cudowne, prawdziwe, piękne, ale moja dusza nigdy się na tym nie zatrzymała... Ale oto kiedy brat dał mi do przeczytania małą, prostą, pozornie prymitywną książeczkę o Prawosławiu, ja zareagowałam na nią całą duszą.
Piotr Mamonow, poeta, aktor i muzyk:
- Zacząłem myśleć, po co w ogóle żyć, po co mi te 70 lat lub ileś tam lat życia. Daj, myślę, kupię modlitewnik – popatrzę, o co oni tam się modlą. Na początku czytałem z przerażeniem i pewnym zdziwieniem. Zacząłem nawet zaznaczać modlitwy, z którymi się zgadzam i z którymi się nie zgadzam. Już nie pamiętam, dlaczego – coś wydało mi się górnolotnym albo nie pasowało w tym momencie memu sercu. Potem wszystko to minęło i zdałem sobie sprawę: wszystko, czego potrzebuję, wszystko tam jest. Zacząłem chodzić do cerkwi. Ludzie ze wsi pytają: „Ty czemu, Pietro, do cerkwi częściej chodzisz?”, a ja im: „Ty piwko lubisz popić, z chłopami w piwiarni cały dzień przestać?” – „Lubię”. – „A ja do cerkwi lubię chodzić”. To był początek, a prawdziwe spotkanie z Bogiem miało miejsce nie tak dawno temu... Ja nie mogłem wydostać się z jednego grzechu. W żaden sposób nie mogłem. I oto rano na Srietienije (Spotkanie Pańskie) wstałem i nagle poczułem, że Pan Bóg zalał moje serce miłością i rozbroił mnie.
Wiara nagle przyszła – jak obuchem. Sens pojawił się: wieczne życie i szczęście zawsze. „Skrzynkę” (telewizor) wyrzuciłem przez okno. Czytam dzieła Ojców Świętych, Biblię, staram się żyć zgodnie z prawami Bożymi. Ciężko czasem tak mąci! Czuję, jak moi przodkowie w te minuty mnie z piekła za uszy ciągną. Oni kapelanami w wojsku byli. A prapradziadek mój był protojerejem soboru Wasilija Błażennoho.
Dmitrij Diużew, aktor, prezenter telewizyjny:
- Ja bardzo dobrze pamiętam swoją prababcię, w jej wiejskim domu zawsze wisiała ikona i paliła się łampada. Było to bardzo niezwykłe na tle całego naszego radzieckiego życia, i wydawało się wtedy czymś zagadkowym. Prawdopodobnie moja wiara zaczęła się gdzieś tam.
A potem… Po prostu pojawił się mus zajść do cerkwi. Zaszedłem… i zostałem. Przyszła wiara, zrozumiałem, że tu jest prawda.
Władimir Konkin, zasłużony artysta USRR:
- Bez duchowego doładowania malarz, zresztą, jak i każdy człowiek, gaśnie. A jeśli jeszcze rozgłos przychodzi, a tym bardziej – sława, człowiek w ogóle może stracić wszelkie punkty orientacyjne. Dzięki Bogu, ja, wydaje się, uniknąłem tego. Nie jestem imprezowiczem, jak mówią teraz, nie lubię fajerwerków i festiwali, nigdzie nie lezę. Od pewnego czasu moja dusza przestała być obciążona całą tą ułudą (dekoracją). Wykonuję tylko swoją pracę, i to z wielkim doborem (selekcją). Nawet jeśli za coś wątpliwego obiecują dużo pieniędzy. Ponieważ zawsze rozumiałem, że pieniądze nie rozwiązują wszystkiego. ...Przez całe moje życie na mojej drodze trafiali się duchowni, nawet gdy nie byłem osobą wystarczająco religijną i chodziłem bez krzyżyka, chociaż jestem ochrzczony. Pan Bóg posłał mi metropolitę Antonija Petersburskiego, który spoczął w Bogu, i wielu innych. Oni jakby prowadzili mnie przez życie.
…Dzisiaj zaś Cerkiew stała się wielką i ważną częścią mojego życia. Z żoną często bywaliśmy w pielgrzymkowych podróżach. Przed moimi urodzinami (urodziłem się 19 sierpnia, na Przemienienie Pańskie) byliśmy na górze Tabor. Duchowni częstowali nas z Ałłą i córką monasterskim winem. Dowiedzieli się, że tego dnia się urodziłem i takie właśnie uczynili nam względy. Wyobrażacie sobie, na Górze Tabor, w dniu Przemienienia Pańskiego, jak to wszystko się zbiegło! Takie oto sygnały nawigacyjne dają wskazówki dotyczące życia. Nie można ich już zapomnieć, dusza cały czas do nich wraca. Dla każdego człowieka jest ta wielka wewnętrzna pomoc. Dusza wysycha, jeśli tego nie ma. Możesz żyć bez wielu rzeczy, ale bez tego jest to już niemożliwe. Zrozumiałem to dawno temu.
Igor Kiriłłow, narodowy artysta ZSRR, spiker telewizji Centralnej:
- Być chrześcijaninem nielekko. I całe moje życie jest walką z samym sobą. Trzeba częściej czytać Ewangelię. A najważniejsze, my nie po prostu czytamy ponownie Ewangelię. My za każdym razem od nowa wczytujemy się w nią. I kiedy ona prawdziwie przeniknie do wnętrza, pojawi się jeszcze więcej pytań. Nie do Ewangelii – do siebie.
Oksana Fiedorowa, prezenterka telewizyjna:
- Pierwszy raz samodzielne przyszłam do cerkwi w studenckie lata, kiedy u mnie nie układały się sprawy na pierwszym roku uniwersytetu i nie było znikąd pomocy. Po moich pierwszych zwróceniach się do Boga wszystkie sprawy jakby poszły w górę – rok szkolny skończyłem bardziej niż dobrze.
Od tego czasu wiele się we mnie zmieniło. Zrozumiałam, że cerkiew jest miejscem, gdzie można otrzymać pomoc, porozmawiać szczerze z samym sobą. I jeśli szczerze pragniesz pomocy sobie i innym ludziom, to cudownie to się spełnia. A jeszcze trzeba wierzyć w te dobre sprawy (uczynki), które napełniają nasze życie sensem.
Teraz wiem, że praca, kariera a i każdy inny materialny cel, który mogę postawić przed sobą, to daleko nie najważniejsze. Najwyższy sens życia człowieka – żyć uczciwie, według sumienia.
Kiedy zaczynasz rozważać swoje działania z punktu widzenia wiary, nabierają one głębokiego znaczenia: jeśli zajmujesz się biznesem, to obowiązkowo dla czegoś, na przykład dla pomocy dzieciom. Wtedy dawane ci jest więcej siły i możliwości realizacji swoich celów.
Wydaje mi się, że powinniśmy bardzo jasno zrozumieć, że cerkiew – nie jest muzeum sztuk duchowych: wiara zawsze musi być poparta czynami.
Człowiekowi, który jest obdarzony jakimiś zdolnościami, bardzo ważne jest wykorzystać je do tworzenia.
Piotr Tołstoj, naczelny redaktor TRWK „Moskowija – kanał 3”:
- Często zdarza się słyszeć: „Wy, prawosławni, o wszystkim z Bogiem dogadaliście się: Zgrzeszyliście – wyspowiadaliście się – i w porządku!” Myślę, że mówić tak mogą tylko ci, którzy postrzegają (odbierają) wiarę jako coś zewnętrznego, rytualnego. Z Bogiem nie można dogadać się – możemy się tylko starać, aby choć trochę do Niego się zbliżyć. Niestety niewielu jest gotowych wykonać taką wewnętrzną pracę, a ci, którzy to robią, nie lubią o tym krzyczeć... Naturalnie, sens spowiedzi jest nie w tym, żeby, pokajawszy się w grzechach, w następnym tygodniu zrobić znów to samo, a w tym, żeby znaleźć w sobie siły pokonać grzech na zawsze. To walka, którą człowiek prowadzi przez całe swoje życie.
Fiodor Koniuchow. Podróżnik, w 2010 r. wyświęcony na diakona:
- Tylko poprzez cierpienia można ujrzeć Pana Boga. Kiedy mój jacht przewrócił się, zdałem sobie sprawę, że na świecie nie ma cięższej pracy niż modlitwa do Boga, właśnie modlitwa... I tylko przez nią objawił się mi Pan.
Oleg Pogudin, śpiewak:
- Ucerkowienie nastąpiło dzięki Ewangelii. Kiedy spotkałem się z tą Księgą, pojawiło się u mnie zrozumienie świata jako systemu, bardzo dokładnego, bardzo integralnego, jednolitego, zharmonizowanego. Wydaje mi się, że bardzo ważne jest spotkać się z osobowością Zbawiciela poprzez czytanie Ewangelii, modlitwę. Po tym spotkaniu wszystko staje na swoje miejsca. Otwierasz książkę i rozumiesz, że wszystko – prawda i że ta prawda jest tak piękna, że dla niej warto żyć. Właściwie mówiąc, tylko w tej prawdzie jest życie.
…bez względu na te wszystkie trudności, przyjście do Cerkwi bardzo mnie zmieniło. Kiedy spotykasz się z wiecznością, nie można pozostać w tym samym rytmie, w którym żyłeś wcześniej. Bardzo wiele staje się nieważnym. A coś staje się nieskończenie ważnym. Oto nad tym nieskończenie ważnym chce się myśleć i chce się z nim pozostawać.
Boris Korcziewnikow, dziennikarz, aktor i prezenter telewizyjny:
- Kiedy miałem siedem lat, przyjaciółka mamy, moja przyszła chrzestna, nalegała i dopięła, aby mnie ochrzczono. Ale ja nadal jednak wzrastałem w środowisku, w którym nie było Cerkwi, czy nawet po prostu rozmów o Bogu. Ale była miłość, życzliwość i dobroć.
A pierwsze ważne zdarzenie na drodze do wiary wydarzyło się w 2004 roku. Zaproponowano mi pojechać do Pokrowskiego monasteru do relikwii świętej Matrony Moskiewskiej. Wtedy wydało mi się, że to może być ciekawe doświadczenie... Nie wiedziałem i nawet nie myślałem, po co ja tam. Po prostu stałem jak wszyscy inni. To, co wydarzyło się ze mną w tej kolejce, można, wydaje się, nazwać pierwszym doświadczeniem spotkania z Bogiem.
Do tego trudno dobrać słowa. Jakby potężny promień reflektora nagle wyświetlił wszystko-wszystko, co we mnie jest. I wtedy po prostu zapłakałem. Nie rozumiałem, co się dzieje… Byłem jakby podrzucony na dużą wysokość, z której zobaczyłem całe swoje życie… W tym momencie z nieprawdopodobną oczywistością ujawniło mi się kłamstwo mojego życia i… prawdziwość właśnie teraz, tu dziejącego się.
…Długo myślałem o doświadczeniu, przeżytym w monasterze, próbowałem je z czymś porównywać, ale nie mogłem. Po prostu nie było słów w leksykonie, żeby wyrazić to doświadczenie. Ale było odczucie… nie, nie światła, a oświecenia we mnie tego wszystkiego, co wcześniej było w ciemności. Przypadków nie ma, teraz jest mi jasne, że tych łez przy relikwiach świętej Matrony tak naprawdę nie zapomniałem, choć od razu nic w moim życiu się nie zmieniło. A wszystko, co było przed tymi łzami, to przygotowania. W wieku siedmiu lat napisałem wiersz, pierwszy w życiu. On był taki: „Powiedz mi Cerkwio, Jezus Chrystus żyje? Odpowiedz mi, Cerkwio, On istnieje czy nie?” I Cerkiew odpowiada mi: „Powiedz mi prawdę, ty w Boga wierzysz czy nie?” I ja odpowiedziałem Cerkwi: „Ja w Boga wierzę, tak, wiec opowiedz ty mi w takim razie, żyje On czy nie?” Dalej już dokładnie nie pamiętam, ale sens był taki, że Cerkiew mi odpowiada, że On istnieje w każdym z nas. A kończył się wiersz tak: „A istnieje On we mnie?” – zapytałem ja cicho Cerkiew. „Oczywiście, istnieje”. – odpowiedziała mi Cerkiew z uśmiechem na twarzy.
Francis Bacon (1561-1626), angielski państwowy działacz, eseista i filozof: „Nikt nie zaprzecza istnieniu Boga, oprócz tych, którzy na tym korzystają”.
„Mała wiedza oddala od Boga, wielka wiedza do Niego przybliża”.
Louis Pasteur (1822-1895), francuski bakteriolog: „Ja wiele się uczyłem i dlatego wierzę, jak prosty chłop, jeśli bym stał się jeszcze bardziej uczonym, to moja wiara stała by się tak głęboka i płomienna, jak wiara prostej kobiety-chłopki”
Georgij Swiridow (1915-1998), kompozytor: „Święte starożytne księgi pełne są tajemnic. Największą zaś tajemnicą jest Chrystus!”
Mikołaj Gogol (1809-1852): „Nie ma innych drzwi, oprócz wskazanych przez Jezusa Chrystusa”.
„Dobrze wypielęgnowane w sercu nasiona Chrystusowe dały wszystko najlepsze, co tylko jest w ruskim charakterze”.
George Byron (1788-1824), angielski poeta: „Jeśli człowiek może być Bogiem i jeśli Bóg może być Człowiekiem, to Jezus Chrystus był Tym i Drugim”.
Fiodor Dostojewski: „W nieszczęściu jaśnieje prawda. Powiem wam o sobie, że – jestem dzieckiem wieku, dzieckiem niewiary i wątpliwości do tej pory i nawet (wiem o tym) do grobowej deski. Jakich strasznych mąk kosztowało i kosztuje mnie teraz to pragnienie wiary, które tym silniejsze w duszy mojej, im więcej we mnie dowodów przeciwnych. I jednak, Bóg posyła mi czasem chwile, w których jestem całkowicie spokojny; w te chwile ja kocham i odkrywam, że jestem kochany przez innych, i w takie właśnie chwile ułożyłem w sobie symbol wiary, w którym wszystko jest dla mnie jasne i święte. Ten symbol jest bardzo prosty, oto on: wierzyć, że nie ma nic piękniejszego, głębszego, sympatyczniejszego, mądrzejszego, mężniejszego i doskonalszego niż Chrystus, i nie tylko nie ma, ale z gorliwą (zazdrosną) miłością mówię sobie, że i być nie może. Mało tego, jeśli by ktoś mi udowodnił, że Chrystus jest poza prawdą, i rzeczywistym byłoby, że prawda jest poza Chrystusem, to bardziej chciałbym pozostać z Chrystusem, niż z prawdą”.
Napoleon Bonaparte (1769-1821), francuski działacz państwowy, imperator, wódz: „Aleksander Macedoński, August Cezar, Karol Wielki i ja sam założyliśmy ogromne imperia. A na jakim fundamencie powstały te twory naszej genialności? Na fundamencie przemocy. Jedyny tylko Jezus Chrystus założył Swoje imperium miłością… I bądźcie pewni, że wszyscy oni byli prawdziwymi ludźmi, ale nikt z nich nie był podobny do Niego; Jezus Chrystus to więcej, niż człowiek… W ciągi tysiąca ośmiuset lat Jezus Chrystus przedstawia trudne do wypełnienia wymaganie, przewyższające wszystkie inne wymagania. On prosi człowieka o serce”.
Johann Wolfgang von Goethe (1749-1832): Każdy, kto nie wierzy w przyszłe życie, jest martwy i dla tego życia”.
„Niech świat podlega postępowi i rozwija się ile tylko chce, niech wszystkie gałęzie ludzkich badań i wiedzy otwierają się do najwyższego stopnia, nic nie może zastąpić Biblii, ona – jest fundamentem wszelkiego wykształcenia i wszelkiego rozwoju!”
„Chcesz zobaczyć niewidzialne – przyjrzyj się widzialnemu”
Dante Alighieri (1265-1321), włoski poeta i działacz polityczny: „Ja zapewniam, że ze wszystkich rodzajów ludzkiego zbydlęcenia (bestialstwa), najgłupszym, najpodlejszym, i najbardziej szkodliwym jest wierzyć, że po tym życiu nie będzie drugiego”.
René Descartes (1596-1650), wybitny francuski filozof, fizyk, matematyk i fizjolog: „Ja zawsze myślałem, że dwa pytania – o istnieniu Boga i o istocie duszy – powinny być uważane za najważniejsze z szeregu tych pytań, na które udzielić odpowiedzi powinni szybciej filozofowie, niż teolodzy; bo choć dla nas, wierzących, całkowicie wystarcza wierzyć w Boga i w to, że dusza nie umiera wraz z ciałem, ale, z pewnością, niewierzących nie można zmusić uznać jakąkolwiek religię czy nawet jakąkolwiek moralną cnotę inaczej, niż poprzez argumenty rozumu”.
„W pewnym sensie można powiedzieć, że nie znając Boga nie można mieć wiarygodnego poznania czegokolwiek”.
Swiatitiel Fieofan Zatwornik (1815-1894): „Cel życia… trzeba dokładnie znać… To życie Bóg nam dał, żebyśmy mieli czas przygotować się do tamtego. To jest króciutkie, a tamto nie ma końca. Ale choć ono króciutkie, to w czasie jego trwania można przygotować prowianty na całą wieczność. Każdy dobry uczynek odchodzi tam, jak niewielki wkład; ze wszystkich takich wkładów powstanie ogólny kapitał, z którego procenty będą właśnie wyznaczać utrzymanie inwestora przez całą wieczność. Kto więcej pośle tam wkładów, tego też utrzymanie będzie bogatsze; kto mniej – tego też utrzymanie będzie mniej bogate. Pan każdemu odpłaca według uczynków jego”.
Aleksandr Sołżenicyn: „I teraz, zwróconą miarą, zaczerpnąwszy wody żywej. – Boże Wszechświata! Ja znów wierzę! I kiedy wyrzekłem się Ty byłeś ze mną…”.
Sokrates (ok. 469-399 p.n.e.), starogrecki filozof: „Ty dotknąłeś Swoim promieniem moją brudną duszę, i ona podążyła do Ciebie, Nieznany, czyje imię – tajemnica, Ja poszukiwałem Ciebie, dlatego że Ty w prawdzie, ja dążyłem do Ciebie, dlatego że Ty w sprawiedliwości, pokochałem Ciebie, dlatego że Ty w miłości… Ty – jesteś źródłem życia”.
(Z przedśmiertelnych słów)
Pewnego razu angielskiego fizyka, astronoma i matematyka Isaaca Newtona (1643-1727), będącego chrześcijaninem, zapytali, jak Bóg może wskrzesić Ludzi, kiedy ich ciała dawno się rozłożyły, rozsypały się w proch i wymieszały się z ziemią. Newton zaproponował takie doświadczenie: wziął ziemię, wysypał w nią stalowy pył, wymieszał, a potem zbliżył magnes, i pył sam oddzielił się od ziemi. „Jeśli nam, – powiedział Newton, – łatwo jest to uczynić, to Bogu, Który z niebytu w byt przyprowadził cały świat, nie ma żadnego problemy wskrzeszenie ludzi”.
Nikołaj Tumilew: „Jest Bóg, jest świat, oni żyją wiecznie, A życie ludzi – chwilowe i ubogie. Ale wszystko w sobie zawiera człowiek, Który kocha świat i wierzy w Boga.”
Marek Tulliusz Cyceron (106-43 p.n.e.), starorzymski polityk, filozof, orator: „Że dusza żyje wiecznie, o tym dowiemy się ze zgodnego świadczenia wszystkich narodów”.
André Marie Ampère (1775-1836), francuski fizyk: „Jedną ręką badaj przyrodę, a drugą jak za ubranie ojca, trzymaj się za skraj Bożej szaty”.
Archimandryta Ioann (Kriestiankin) (1910-2006): „Pan do wszystkich i do każdego puka do serca, zapraszając go do radości i do światłości, które nie kończą się wraz z życiem ziemskim. I wzywanie Jego do wszystkich jest różne, przecież Pan to wie, kto i co szybciej usłyszy i odezwie się (odpowie)”.
Charles Lyell (1797-1875), angielski geolog: „W jakim kierunku nie prowadzilibyśmy swoich badań, wszędzie odkrywamy najwyraźniejsze dowody twórczej najwyższej mądrości i działania wszechmądrej Opatrzności Bożej w przyrodzie”.
Fiodor Tiutczew: „Rozkład duszy i pustka, Co gryzie umysł i w sercu skomle… Kto je wyleczy, kto przykryje? Ty, szato czysta Chrystusa!..”
Hans Christian Andersen (1805-1875), duński pisarz: „Dusza, którą Bóg stworzył na swój obraz, jest nieśmiertelna i nie może zginąć. Nasze życie na ziemi jest nasieniem wieczności. Ciało umrze, ale dusza umrzeć nie może”.
Anton Czechow (1860-1904): „Człowiek albo powinien być wierzącym, albo poszukującym wiary, inaczej jest pustym człowiekiem”.
William Shakespeare (1564-1616), angielski dramaturg: „Ja wręczam moją duszę w ręce Boga, mego Stwórcy, pokładając nadzieje i twardo wierząc, że przez Jezusa Chrystusa, mego Zbawiciela, otrzymam życie wieczne”.
Alexis Carrel (1873-1944), francuski chirurg, biolog i patofizjolog, laureat nagrody Nobla: „Jezus zna nasz świat. Tylko On nie gardzi nami, jak bóg Arystotelesa. My możemy rozmawiać z Nim, i On odpowiada. Chociaż On i człowiek, jak my, On – Bóg i przewyższa wszystko co istnieje”.
Siergiej Trubieckoj (1862-1905), kniaź, religijny filozof, publicysta, działacz społeczny: „Ten, kto nie chce słuchać szeptu wieczności, będzie zmuszony słuchać jej piorunów”.
Immanuel Kant: „Istnienie Biblii jest największym, najwyższym błogosławieństwem, jakie tylko ludzkość kiedykolwiek przyjmowała”.
Hans Christian Oersted (1777-1851), duński fizyk: „każda podstawowa wiedza przyrodnicza (znajomość przyrody) prowadzi do poznania Boga”.
Jego świątobliwość Patriarcha Aleksij II (1929-1008): „My, chrześcijanie, wierzymy i wiemy: przyjście Chrystusa Zbawiciela na świat w korzeniach (fundamentalnie) zmieniło ludzkie życie i samą naszą naturę. Już nie jesteśmy służącymi (niewolnikami) grzechu, ale wolnymi sługami Bożymi. Nie boimy się burzliwych żywiołów morza życia, bo mamy pewną (niezawodną) przystań w Carstwie Chrystusowym. Już nie jesteśmy samotni w tym świecie, bowiem z nami Bóg, wyciągający swoją rękę nam z pomocą. Wszystko to darowane jest nam w Narodzeniu Chrystusa”.
Arthur Holly Compton (1892-1962), amerykański fizyk, laureat nagrody Nobla: „Wiara zaczyna się od znajomości tego, że Najwyższy Rozum stworzył Wszechświat i człowieka. Ja bez trudu wierzę w to, dlatego że fakt istnienia planu i, w konsekwencji, Rozumu jest niezaprzeczalny. Porządek we Wszechświecie, który rozwija się przed naszymi oczami, sam świadczy o prawdziwości największego i najwyższego twierdzenia: „Na początku – Bóg””.
Blaise Pascal (1623-1662), francuski matematyk, chrześcijański pisarz i filozof: „Otwarcie zjawia się tym, którzy poszukują Go całym sercem, i ukrywa się przed tymi, którzy całym sercem uciekają od Niego, Bóg reguluje ludzką wiedzę o Sobie – On daje znaki widzialne dla poszukujących Go i niewidzialne dla obojętnych wobec Niego. Tym, którzy chcą widzieć, On daje wystarczająco światła; tym, którzy widzieć nie chcą, On daje wystarczająco ciemności”.
Augustin Louis Cauchy (1789-1857), francuski matematyk: „Ja jestem chrześcijaninem, to znaczy wierzę w Boskość Jezusa Chrystusa, jak (i) Tycho Brahe, Kopernik, Dekert, Newton, Farma, Leibniz, Pascal, Grimaldi, Euler i inni, jak wszyscy wielcy astronomowie, fizycy i matematycy minionych wieków… We wszystkim tym (chrześcijańskim nauczaniu wiary) nie widzę nic, co zakłócałoby sens w mojej głowie, szkodziłoby jej”.
Fiodor Ugłow (1904-2008), akademik, chirurg: „Wiara podtrzymuje człowieka w trudnych minutach, pozwala mu zostawać wiernym samemu sobie, nie tracić wewnętrznego rdzenia (istoty). Prawosławie – dobra wiara, ono uczy kochać Ludzi”.
Georg Friedrich Hendel (1685-1759), niemiecki kompozytor, organista, był głęboko wierzącym chrześcijaninem. Charles Burney entuzjastyczny wielbiciel Hendela, pisał: „Hendel zmarł 13 kwietnia koło północy. On poczuł zbliżenie się śmierci i, ponieważ zawsze odczuwał szacunek do nauki i obowiązków chrześcijanina, na kilka dni przed śmiercią bardzo poważnie i szczerze pragnął umrzeć w Wielki Piątek, w nadziei, jak sam mówił, zobaczyć Boga i Zbawiciela naszego w dniu Jego zmartwychwstania””. W Londynie wybitnemu kompozytorowi postawiony jest pomnik: on trzyma w rękach zeszyt ze swoim oratorium „Mesjasz”. W zeszycie napisane są słowa: „A ja wiem, Odkupiciel mój żyje!”
Robert Boyle (1627-1691), angielski chemik i fizyk: „W porównaniu z Biblią wszystkie ludzkie książki są małymi planetami, które swoje światło i blask otrzymują od Słońca”.
Iwan Turgieniew (1818-1883), pisarz: „Ziemskie wszystko proch i zgnilizna, i błogosławiony (szczęśliwy) ten, kto rzucił kotwicę nie w te bezdenne fale! Posiadający wiarę posiada wszystko i nic stracić nie może”.
Denis Diderot (1713-1784), francuski filozof, pisarz, encyklopedysta: „Oczy i skrzydła motyla wystarczą, żeby rozgnieść bezbożnika”.
Joseph John Thomson (1850-1940), angielski fizyk, laureat nagrody Nobla: „Nie bójcie się być niezależnymi myślicielami! Jeśli myślicie dostatecznie mocno, to nieuniknienie zostaniecie doprowadzeni prze naukę do wiary w Boga, która jest fundamentem religii. Zobaczycie, że nauka nie jest wrogiem, a pomocnikiem religii”.
Apollon Majkow: „Nie mów, że nie ma zbawienia, że w smutkach zaniemogłeś: im noc ciemniejsza, tym jaśniejsze gwiazdy, im głębsza boleść, tym bliżej Bóg…”
Metropolita Antonij (Surożskij) (1914-2003): „Czym są przykazania Chrystusa według swego sensu? Przecież one to nie rozkaz dowódcy i nie dekret władcy swoim poddanym. Według swego sensu one – Boże objawienie o nas samych, o tym jakimi my możemy (a to znaczy, i powołani jesteśmy) być. Wypełnieniem i uosobieniem (wcieleniem) tego objawienia stał się Chrystus. W Chrystusie przywracana jest harmonia stosunków między Bogiem i człowiekiem”.
Charles Dickens (800 1882), angielski pisarz i myśliciel: „Ja powierzyłem duszę swoją miłosierdziu Bożemu w Chrystusie Zbawicielu”.
Jego Świątobliwość Patriarcha Moskiewski i całej Rusi Kiriłł: „W chrześcijaństwie Boską siłą przezwyciężane są męki, nieszczęście, cierpienie. Jeśli człowiek z wiarą przyjmuje trudne warunki życia, jeśli on siłą modlitwy przyciąga Boską pomoc, jeśli on realnie czuje, że Bóg jest z nim w tych cierpieniach, – wtedy cierpienia przestają być cierpieniami. Właśnie tak wzrastali w duchowych wysiłkach święci ojcowie…”
Arthur Compton (1892-1962), amerykański fizyk, laureat nagrody Nobla: „Nauka Chrystusa i przykład Jego życia – to najlepsze pouczenie z tych, które ja znam, do tego jak układać swoje własne działania. Właśnie dlatego, że przyjmuję Jego kierownictwo, nazywam siebie chrześcijaninem. On wydaje się mi Everestem wznoszącym się nad mnóstwem ziemskich szczytów”.
Priepodobny Siłuan Atosski: „Święci byli takimi samymi ludźmi, jak my wszyscy. Wielu z nich przyszło od wielkich grzechów, ale przez pokajanie osiągnęli Niebieskiego Carstwa. I wszyscy, którzy przychodzą tam, przychodzą przez pokajanie, które darował nam miłosierny Pan Swoimi cierpieniami”.
Iwan Szyszkin (1832-1898), rosyjski malarz: „Malarstwo jest nieme, ale jednocześnie jest ciepłą, żywą rozmową duszy z przyrodą i Bogiem”.
Fiodor Dostojewski: „Pięcio-sześcioletnie dziecko wie czasem o Bogu albo o dobru czy złu tak zadziwiające rzeczy i tak nieoczekiwanie głębokie, że mimowolnie nasuwa się wniosek, że temu maleństwu dane są od przyrody jakieś inne środki zdobycia wiedzy, nie tylko nam nieznane, ale które my, nawet na podstawie pedagogiki, powinniśmy by byli prawie odrzucić”.
Michaił Łomonosow (1711-1765) pierwszy rosyjski uczony-badacz przyrody, inżynier-wynalazca, chemik-metalurg, geolog, językoznawca, historyk, poeta: „Przyroda jest w pewnym sensie Ewangelią, głośno zwiastującą twórczą siłę, najwyższą modrość i wielkość Boga. I nie tylko niebiosa, ale i głębiny ziemskie głoszą sławę Bożą”.
Robert Milliken (1868-1953), amerykański fizyk, laureat nagrody Nobla: „Ja nie mogę sobie wyobrazić, jak prawdziwy ateista może być naukowcem”.
Isaac Newton (1643-1727): „Niebieski Władyka rządzi całym światem jak Właściciel wszechświata. My podziwiamy Go z powodu Jego doskonałości, czcimy Go i kłaniamy się przed Nim z powodu Jego nieograniczonej władzy. Z powodu ślepej fizycznej konieczności, która zawsze i wszędzie jednakowa, nie mogłoby wydarzyć się żadne zróżnicowanie; i wszelkie odpowiadające miejscu i czasom różnice stworzonych przedmiotów, co właśnie tworzy układ i życie wszechświata, mogło wydarzyć się tylko według myśli i woli Bytu samoistnego, Który ja nazywam Panem Bogiem”.
Jean Henri Fabre (1823-1915), francuski entomolog: „Świat jest zarządzany przez nieskończony Rozum. Im więcej obserwuję, tym więcej odkrywam ten Rozum, lśniący za tajemnicą istniejącego. Ja wiem, że będą mnie wyśmiewać, ale mało dbam o to, łatwiej zedrzeć ze mnie skórę, niż zabrać ode mnie wiarę w Boga. Bóg… ja nie muszę wierzyć w Niego – ja Go widzę”.
Karol Linneusz (1707-1778), szwedzki przyrodnik-biolog: „Wieczny, bezgraniczny, wszechwiedzący i wszechmogący Bóg przeszedł obok mnie. Nie widziałem Go twarzą w twarz, ale blask Boskości napełnił moją duszę bezdźwięcznym podziwem. Ja widziałem ślad Boży w Jego stworzeniu; i wszędzie, nawet w najdrobniejszych i niedostrzegalnych jego wytworach, co za siła, co za mądrość, co za niewypowiedziana doskonałość! Ja obserwowałem jak obdarzone duszą istoty, stojąc na wyższym stopniu, związane są z królestwem roślin, a rośliny, z kolei, z minerałami, które znajdują się w głębinach kuli Ziemskiej, i jak sama kula Ziemska ciąży (przyciągana jest) do Słońca i w niezmiennym porządku kręci się wokół niego, otrzymując od niego życie”.
George Gabriel Stokes (1819-1903), angielski fizyk i matematyk: „Co dotyczy przekonania, jakoby niedawne badania naukowe pokazały, że Biblia i religia są fałszywe, to na to ja odpowiem wprost: ten pogląd jest kompletnie fałszywy! Ja nie znam żadnych zdrowych wniosków nauki, które przeczyłyby chrześcijańskiej religii”.
Humphry Bartholomew Davy (1778-1820), jeden z założycieli elektrochemii: „Nauka materialistów zawsze, nawet w dzieciństwie była mi obrzydliwa. Do mdłości nasłuchawszy się w salach lekcyjnych mów fizjologów-ewolucjonistów o stopniowym rozwoju materii do stopnia uzyskania duszy (ożywienia) własnymi siłami i nawet do rozwinięcia się jej do stopnia istoty mądrej (myślącej), ja, bywało, uciekałem w zielone pola, zarośla na brzegu rzeki – do przyrody, bezgłośnie zwracającej moje serce do Boga; widziałem we wszystkich siłach narzędzia Boskości… Nowe idee i nieskończone nadzieje pojawiały się wtedy w mojej duszy, i czułem pragnienie nieśmiertelności. Te nastroje zwykle, oczywiście, odnoszą do dziedziny poezji, ale ja myślę, że one zawierają w sobie zdrowe filozoficzne fundamenty dla wiary w nieśmiertelność”.
James Jeans (1877-1946), angielski matematyk, fizyk i astronom: „Prymitywni kosmogoni rysowali Stwórcę jako pracującego w czasie, wykonującego Słońce, i Księżyc, i gwiazdy z istniejącego już surowego materiału. Współczesna teoria naukowa zmusza nas myśleć o Stwórcy jako pracującym poza czasem i przestrzenią, które są częścią Jego stworzenia, tak samo jak malarz jest poza swoim płótnem”.
Fred Hoyle (1915-2001), angielski astrofizyk: „Wyobrażenie o tym, że program, włożony do żywej komórki, mógł rozwinąć się przypadkowo w pierwotnej zupie na Ziemi, jest w najwyższym stopniu absurdalne… Pojawiło się u mnie wrażenie, że większość biologów w głębi duszy rozumie prawdę, ale są tak zastraszeni jej możliwymi następstwami, że gotowi są przyjąć dowolną linię postępowania, aby tylko od niej odejść”.
Nikołaj Gumilew
On nie skłamał nam, duch smętnie-surowy,
Który przyjął imię porannej gwiazdy,
Kiedy powiedział: „Nie bójcie się najwyższej zapłaty,
Spróbujcie owocu i będziecie jak bogowie”.
Dla młodzieńców otwarły się wszystkie drogi,
Dla starców – wszystkie zakazane wysiłki,
dla dziewcząt – bursztynowe owoce
I białe, jak śnieg, jednorożce.
Ale dlaczego pochylamy się bez sił,
Nam wydaje się, że Ktoś o nas zapomniał,
Nam jasna groza starożytnej pokusy,
Kiedy przypadkiem czyjaś ręka
Dwie żerdzie, dwie trawki, dwa patyczki
Połączy na chwilę nawskrzyż?
Camille Flammarion (1842-1925), francuski astronom, który zbadał Księżyc, Mars, podwójne gwiazdy: „O Najwyższy Sprawco całej harmonii (ładu) i piękna! Któż i cóż takiego jesteś Ty, jeśli dzieła twoje są tak wielkie? I jakie imię dać tym, kto odrzuca Ciebie, kto nie żyje myślą o Tobie, kto nigdy nie odczuwał Twojej obecności?”
Michaił Łomonosow (1711-1765): „Stwórca dał rodzajowi ludzkiemu dwie księgi. W jednej pokazał Swoją wielkość, w drugiej – Swoją wolę. Pierwsza – ten widzialny świat, przez Niego stworzony, żeby człowiek widząc ogrom, piękno i harmonię Jego stworzenia (tworów), uznał Boską wszechmoc… Druga księga – Święte Pismo. W niej pokazane jest błogosławieństwo Stwórcy dla naszego zbawienia”.
Max Planck: „Dokąd byśmy nie zwracali naszych spojrzeń, co by nie było przedmiotem naszych obserwacji, nigdzie nie znajdujemy sprzeczności między nauka i religią. My, raczej, stwierdzamy ich absolutną harmonię w podstawowych punktach zwłaszcza w dziedzinie wiedzy o przyrodzie. Jak religia, tak i nauka w ostatecznym efekcie poszukują prawdy i doprowadzają do wyznania Boga”.
Edwin Conklin (1863-1952), amerykański biolog, profesor uniwersytetu w Princeton, specjalista w dziedzinie teorii ewolucji: „To założenie, że życie pojawiło się w drodze przypadkowości, można porównać z założeniem, że pełnowartościowy słownik jest skutkiem wybuchu w topografii (w drukarni)”.
Kiedy przyjaciel ruskiego pisarza Iwana Gonczarowa (1812-1891), człowieka oddanego Chrystusowi i głęboko wierzącego, pocieszając go, ciężko chorego, mówił, że wkrótce mu będzie lepiej, pisarz odpowiedział mu: „Nie, nie, ja umrę: tej nocy przyszedł do mnie Pan… I On wszystko mi wybaczył!”
Blaise Pascal: „Jest tylko trzy rodzaje ludzi. Jedni odnaleźli Boga i służą Mu, ludzi ci są mądrzy i szczęśliwi. Drudzy nie znaleźli i nie szukają Go, to głupcy i nieszczęśliwi. Trzeci nie odnaleźli, ale poszukują Go, ci ludzie są mądrzy, ale jeszcze nieszczęśliwi”.
Fiodor Dostojewski: „Dranie drażnili mnie niemądrą i zacofaną wiarą w Boga. Tym bałwanom nawet nie śniło się tak silne odrzucanie Boga, jakie występuje w Inkwizytorze i we wstępnym rozdziale, któremu za odpowiedź służy cały romans (powieść). Nie jak dureń przecież i fanatyk, ja wierzę w Boga. I ci chcieli mnie uczyć i śmiali się z mojej głupoty. Ale ich głupiej naturze nawet nie śniło się tak silne negowanie, które ja przeżyłem. Czy oni mogą mnie uczyć”.
Jego Świątobliwość Patriarcha Moskiewski i całej Rusi Kiriłł: „Jeszcze niedawno nasza Cerkiew w społecznej świadomości wyobrażana była jako jakaś rezerwacja dla nieudaczników, ludzi, którzy nie znaleźli miejsca w życiu. Typowy wygląd parafianina prawosławnej świątyni, kultywowany wtedy przez środki masowego przekazu, – to albo staruszka-emerytka, albo, w skrajnie rzadkich przypadkach, „młodzieniec blady z płonącym spojrzeniem”. O tym, że prawosławna wiara może stać się najsilniejszym źródłem motywacji w dowolnej sferze ludzkiej działalności, nikt poważnie mówić nie chciał. Jednak teraz jest inna sytuacja… coraz więcej ludzi z najróżniejszych warstw społeczeństwa… bazuje (zakłada) swoje życie, przy czym nie tylko osobiste i rodzinne, ale i zawodowe, na węgielnym kamieniu wiary. To świadczy o tym, że Rosyjska Cerkiew żyje i owocuje; to pozwala patrzeć w przyszłość z ostrożnym optymizmem, wspominając słowa apostoła Pawła o tym, że „mały zakwas zakwasza całe ciasto”.
Michaił Lermontow:
„W trudną życia minutę
Czy tłoczy się w sercu smutek –
Jedną modlitwę cudowną
Powtarzam na pamięć.
Jest siła pełna łaski
W współbrzmieniu żywych słów
I dyszy niepojęty,
Święty urok w nich.
Z duszy jak brzemię stoczy się,
Wątpliwość daleko –
I wierzy się, i płacze się,
I jest tak lekko, lekko…
Priepodobny Nikodim Swiatogorec (1784-1809): „Niech nie odpada od myśli twojej pewność, że samo wznoszenie umysłu do Boga i samo pokorne klęczenie ku sławie i czci Bożej nieporównywalnie bardziej jest cenne, niż wszystkie skarby świata. Kto może gorliwie modlić się, ten bogatszy jest od wszystkich, choćby był najbiedniejszym. Przeciwnie, kto nie przybiega do modlitwy, ten, choćby i siedział na carskim tronie, jest słabszy od wszystkich”.
Priepodobny Siłuan Atoski: „Dusza moja, Panie, zajęta jest Tobą cały dzień i całą noc, ja szukam Ciebie. Duch Twój ciągnie mnie poszukiwać Ciebie, i pamięć o Tobie weseli mój umysł. Dusza moja pokochała Ciebie, i do łez tęsknię ja do Ciebie”.
Blaise Pascal: „Poznanie Boga bez poznania swojej grzeszności prowadzi do pychy. Poznanie swojej grzeszności bez poznania Boga prowadzi do rozpaczy. Poznanie zaś Jezusa Chrystusa prowadzi na właściwą drogę, ponieważ w Nim odnajdujemy Boga”.
„Co traci człowiek, który zostaje chrześcijaninem? Jeśli po jego śmierci okazuje się, że Bóg nie istnieje, że i jego wiara była próżna, ten człowiek nic nie stracił. W rzeczywistości ten człowiek przeżył swoje życie nawet bardziej szczęśliwie w porównaniu ze swymi niewierzącymi przyjaciółmi. Jednak jeśli Bóg, niebo i piekło jednak istnieją, to ten człowiek trafia na niebo, a jego przyjaciele-sceptycy trafiają do piekła, tracą przy tym absolutnie wszystko”.
Robert Boyle (1627-1691), Angielski chemik i fizyk: „Prawdziwy badacz przyrody nigdzie nie może przeniknąć w poznanie tajemnic stworzenia bez tego, żeby nie przyjąć palca Bożego”.
Natalja Biechtieriewa (1924-1008), rosyjski neurofizjolog, akademik, naukowy kierownik Instytutu Mózgu RAN: „Całe swoje życie poświęciwszy badaniom mózgu ludzkiego, ja dochodzę do wniosku, że zrozumieć stworzenie takiego cudu bez zrozumienia Stwórcy jest praktycznie nierealne”.
Max Planck (1858-1947), niemiecki fizyk, twórca teorii kwantowej, laureat nagrody Nobla: „Kiedy religia i nauka wyznają wiarę w Boga, pierwsza stawia Boga na początku, a druga – na końcu wszystkich myśli. Religia i nauka wcale nie wykluczają się nawzajem”.
Honoré Mirabeau (1749-1791), działacz francuskiej rewolucji, przed śmiercią prosił: „Dajcie mi opium, żebym nie myślał o wieczności”.
Gieorgij Swiridow (1915-1998), kompozytor: „Człowiek od dzieciństwa wychowany na księdze Pisma Świętego, wżywa się w wielkość świata. On wie, rozumie, że w świecie jest wielkie, uroczyste i straszne, albowiem strach przed Bogiem pomaga człowiekowi wznieść się”.
Wiktor Wasniecow (1848-1926): „Rozum nie tylko uzasadnia wiarę w Boga, ale wymaga Boga… Cała historia ludzkości jest walką człowieka-zwierzęcia z człowiekiem duchowym, i tam, gdzie odczuwano zwycięstwo człowieka nad zwierzęciem, tam lśniło światło Chrystusa… Ja nie neguję sztuki poza Cerkwią, sztuka powinna służyć całemu życiu, wszystkim lepszym stronom ludzkiego ducha – gdzie tylko może, ale w świątyni artysta styka się z najbardziej pozytywną stroną ludzkiego ducha – z człowiekiem ideału”.
Fiodor Dostojewskij: „Ja wierzę w Pełne Carstwo Chrystusa. Jak ono powstanie, trudno zgadnąć, ale ono będzie. Ja wierzę, że to Carstwo spełni się (dokona się)”.
Fiodor Dostojewskij (z listu do owdowiałej siostry): „Przecież ty wierzysz w przyszłe życie, Wieroczka; tak samo jak i wy wszyscy; nikt z was nie jest zarażony zgnitym i głupim ateizmem. Zrozumcież, że on na pewno i dokładnie wie teraz o was, nigdy nie traćcie nadziei na spotkanie i wierzcie, że to przyszłe życie jest koniecznością, a nie tylko pocieszeniem”.
Fiodor Tiutczew:
Nie ciało, a duch został zepsuty w nasze dni,
I człowiek rozpaczliwie tęskni…
On rwie się do światła z nocnego cienia
I, znalazłszy światło, narzeka i się buntuje.
Niewiarą palony i wysuszony,
I uświadamia swoja zgubę on,
I pragnie wiary – ale o nią nie prosi…
Nie powie nigdy, z modlitwą i łzą,
Jakby nie ubolewał przed zamkniętymi drzwiami:
„Wpuść mnie! Ja wierzę, Boże mój!
Przyjdź z pomocą nemu niedowiarstwu!..”
Archimandryta Ioann (Kriestjankin): „Dawniej tego uważano za nieszczęśliwca, kto wie wszystko ale nie zna Boga. I tego uważali za szczęśliwego, kto zna Boga, choćby i nie znał nic innego. To nie znaczy, że osądzali edukację, nie, po prostu mądrość Boża w żaden sposób nie dawała porównać się z mądrością ludzką. Bo mądrość Boża wyposaża ludzi w wyższą prawdę i rzeczywistość. I stała pobożność, zdobyta znajomością zakonów (praw) Bożych i przykazań Chrystusa na drodze Chrystusowej, ogradza (chroni) przed błądzeniem (zbłądzeniem) na drodze mądrości ludzkiej”.
Francis Bacon: „Ateizm – to cienka warstw lodu, po której jeden człowiek może przejść, a cały naród zapadnie się w otchłań”.
Archimandryta Ioann (Kriestjankin): „Z historii Rosji widać, że jest zgodność zewnętrznego losu naszej Ojczyzny z wewnętrznym stanem ducha narodu. Dlatego koniecznie trzeba zrozumieć, że jak grzech doprowadził do katastrofy, tak i pokajanie może przyprowadzić do przywrócenia (odrodzenia się) Rosji”.
„Życie – trudna sprawa. I ono staje się nie do zniesienia, jeśli wyrzucony zostanie z niego Bóg”.
Aleksandr Dowżienko (1804-1956), reżyser filmowy, dramaturg: „Ja zacząłem modlić się do Boga. Nie modliłem się do Niego trzydzieści siedem lat, prawie nie wspominałem Go. Ja Go odrzuciłem. Sam byłem bogiem, bogoczłowiekiem. Teraz zrozumiałem niewielki ułamek swego zbłądzenia”.
Boris Rauszenbach (1015-2001), akademik, specjalista technik kosmicznych: „Słowa Nagórnego kazania powinny dźwięczeć nie tylko w pustyni, ale i w metropoliach”.
Swiatitiel Nikołaj Serbski (1881-1956): „Niesłusznie jest mówić: nie ma Boga”, słuszniej powiedzieć: „u mnie nie ma Boga”, bo przecież sam widzisz, że wielu ludzi wokół ciebie odczuwa obecność Boga. Ty mówisz jakby ślepy powiedział: „Nie ma na świecie światła””.
Hieromnich Roman:
Bez Boga naród – tłum,
Zjednoczony ułomnością (hańbą),
Albo ślepy, albo głupi,
Albo, co jeszcze straszniejsze, okrutny.
I niech na tronie zasiądzie ktoś,
Przemawiający wysokim słowem.
Tłum pozostanie tłumem,
Póki nie zwróci się do Boga!
Aleksandr Sołżenicyn (1918-2008): „Dla mnie wiara – to podstawa i wzmocnienie osobistego życia człowieka”.
Siergiej Jesienin:
Boże, ja wierzę!..
Ale wprowadź do Swego raju
Deszczowymi strzałami
Mój przebity kraj.
Za górą niepokonaną,
W błękicie dolin
Znów mi, o Boże mój,
Zjawia się Twój Syn.
Według Ciebie modlę się
Z chłopskich miejsc;
Z Rosji która przejrzała
On niesie swój krzyż.
Ale przed tajemnicą wyspy
Przedwiecznych słów
Nie ma za Nim apostołów,
Nie ma uczniów.
Isaac Newton (1643-1727), angielski fizyk i matematyk, był też teologiem. Napisał prace o Świętej Trójcy, również objaśnienie księgi proroka Daniela. Interesujące, że on wysoko cenił właśnie swoje prace teologiczne, chociaż uważający go za naukowca współcześni mu, nie zwrócili na nie uwagi. Kiedy będąc na ulicy, Newton wypowiadał imię Boże, on zawsze zdejmował przy tym kapelusz.
Max Born (1882-1970), niemiecki fizyk, jeden z twórców mechaniki kwantowej, laureat nagrody Nobla: „Nauka zostawiła temat o Bogu całkowicie otwarty. Nauka nie ma prawa orzekać o tym”.
„Wielu uczonych wierzy w Boga. Ci, którzy mówią, że studiowanie nauk czyni człowieka ateistą, prawdopodobnie, są jakimiś śmiesznymi ludźmi”.
Aleksandr Puszkin (1799-1837) „Ja myślę, że my nigdy nie damy narodowi nic lepszego od Pisma… Jego smak staje się zrozumiały, kiedy zaczynasz czytać Pismo, dlatego że w nim odnajdujesz całe ludzkie życie. Religia stworzyła sztukę i literaturę; wszystko co było wielkiego w najgłębszej starożytności, wszystko zależy od tego religijnego uczucia, właściwego człowiekowi tak samo, jak i idea piękna wraz z ideą dobra… Poezja Biblii dostępna jest zwłaszcza dla czystego wyobrażenia. Moje dzieci będą czytać razem ze mną Biblię w oryginale… Biblia – jest światowa”.
Swiatitiel Ihnatij (Brianczaninow): „Gdzie wiara, tam nie ma ani smutku, ani strachu, tam męstwo i twardość niczym nie pokonana”.
Fiodor Szalapin (1875-1938), śpiewak: „Zawsze przychodząc do cerkwi i słysząc „Christos woskriesie iz miertwych”, odczuwam, jak jestem wzniesiony. Przez krótki czas nie odczuwam ziemi, stoję jakby w powietrzu”.
Leonardo da Vinci (1452-1510), włoski malarz, architekt, rzeźbiarz, inżynier, przed śmiercią powiedział: „Ja obraziłem Boga i ludzi! Moje prace nie osiągnęły tej wysokości, do której dążyłem!”.
Jean Louis Agassiz (1807-1873), szwajcarski przyrodnik: „Świat jest najwyraźniejszym dowodem istnienia osobowego Boga, Stwórcy wszystkich rzeczy i Troszczącego się o świat”.
Iwan Pawłow: „Ja badam wyższą aktywność nerwową i wiem, że wszystkie ludzkie zmysły… związane, każdy z nich, ze specjalną komórką ludzkiego mózgu i jej nerwami. A kiedy ciało przestaje żyć, wtedy wszystkie te zmysły i myśli człowieka, jakby oderwawszy się od komórek mózgu, już umarłych, siłą ogólnego prawa o tym, że nic – ani energia, ani materia – nie znika bez śladu, i są składnikami (tworzą) tę duszę, nieśmiertelną duszę, którą wyznaje chrześcijańska wiara”.
Opowiadano, że pewnego razu Iwan Pawłow wychodził z Znamienskoj cerkwi i żegnał się. Obok przechodził czerwonoarmista. Uśmiechnął się, pokręcił głową: „Och, ciemnota!”
Justus von Liebig (1803-1873), niemiecki chemik, jeden z twórców agrochemii: „To wszystko opinie dyletantów, którzy ze swoich spacerów i granicznych dziedzin przyrodniczych dają sobie prawo tłumaczyć nieświadomej i łatwowiernej publiczności, jak to właściwie mówiąc, powstał świat i życie i jak daleko zaszedł człowiek w badaniu wyższych tematów. Nie zapominajcie, że my z całą naszą wiedzą i badaniami pozostajemy krótkowzrocznymi ludźmi, których siła zakorzenia się w tym, że mamy wsparcie w Wyższym Bycie”.
Charles Darwin (1809-1882), brytyjski przyrodnik i geolog: „W chwilach wyjątkowych wahań (wątpliwości) ja nigdy nie byłem bezbożnikiem w tym sensie, żebym odrzucał istnienie Boga”.
Michaił Kutuzow 8 sierpnia 1812 roku został wyznaczony przez imperatora Aleksandra na dowódcę rosyjskiej armii, wyruszającej do Moskwy. Przyjąwszy funkcję, on wybrał się do soboru Kazańskiego w Petersburgu, i, zdjąwszy wszystkie swoje ordery, długo modlił się przed cudotwórczą Kazańską ikoną Bożej Matki.
Wasilij Kluczewskij (1841-1911), historyk: „Osobowość człowieka żyje w bezpośrednim związku z osobowością Boga. To stan wyższy od fizycznego. Religia jest… rzeczywistym życiem człowieka, a nie umysłowe, myślowe tylko wyobrażenie Boga: to samo życie człowieka. W Religii człowiek poszukuje nie tylko pojęcia o Bogu, ale Samego Boga, osobowej istoty… Religia – nie jakieś pojęcie czy umysłowe wyobrażenie, a fakt, ona – nie nauka, a życie duszy, życiowy stan człowieka”.
Walerij Korzun, lotnik-kosmonauta, generał-major, Bohater Rosji: „Ja znam frazę, która należy do Gagarina – „Jeśli Boga nie spotkali na Ziemi, To nie zobaczysz Go i w kosmosie””.
Pawieł Popowicz (1930-2009), lotnik-kosmonauta ZSRR, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego: „Jura Gagarin podczas pierwszego lotu, kiedy osłony, zakrywające iluminatory, opadły, zobaczył Ziemię, i jak wykrzyknie: ”Oj jakaż ona piękna!” Ziemia rzeczywiście jest nieprawdopodobnie piękna. Ona jest dosłownie przykryta błękitnym woalem – atmosferą. I oto patrzysz w iluminator, przed tobą przepływają gwiazdy, planety na czarnym tle. I mimowolnie myślisz: „A przecież Ktoś wszystko to stworzył, że wszystko to porusza się, Ktoś przecież tym wszystkim kieruje”. My mówimy, że wszystko porusza się zgodnie z prawami niebiańskiej mechaniki. Ale przecież Ktoś te prawa wymyślił! I pojawia się myśl o Bogu. Ja wierzę w Boga, mnie jeszcze w dzieciństwie ochrzcili, dlatego ja i pytania (wątpliwości) nie mam, Kto wszystko to stworzył. I On chroni wszystko i wszystkim steruje (rządzi)”.
Aleksiej Leonow, lotnik-kosmonauta ZSRR, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego: „Bez wiary w naszym zawodzie trudno, prawie niemożliwie”.
Wiktor Sawinych, lotnik-kosmonauta ZSRR, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego, doktor nauk technicznych: „Nikt z kosmonautów nigdy nie zajmował się propagandą i nie mówił, że Boga nie ma. Myślę, że jeszcze i dlatego, że, kiedy wznosisz się w kosmos, wierzysz w Niego bardziej, niż tu, i jedyna nadzieja, którą posiadasz, to nadzieja na Jego pomoc”.
Johannes Kepler (1571-1630), niemiecki astronom, jeden z twórców astronomii współczesnej: „Ja – jestem chrześcijaninem. Wielki Bóg nasz Pan, wielka Jego siła, i nie ma granic Jego mądrości. Ja wierzę tylko i jedynie w to, czego dokonał Jezus Chrystus. Tylko w nim nasze schronienie i pociecha. Miałem zamiar zostać teologiem, ale teraz widzę, jak Bóg poprzez moje starania jest wysławiony i w astronomii, dlatego że, „niebiosa głoszą chwałę Bożą””.
William Ramsay (1852-1916), szkocki fizyk i chemik, laureat nagrody Nobla z dziedziny chemii: „Moim zdaniem, nie ma prawdziwego konfliktu miedzy faktami nauki i zasadniczym nauczaniem chrześcijaństwa”.
James Joule (1818-1889), angielski fizyk: „Przed nami wielka różnorodność fenomenów, które jawnie świadczą o mądrości i dobroci wielkiego Architekta wszechświata”.
James Hall (1811-1898), amerykański uczony-geolog: „Nauczanie Pana naszego i Jego apostołów samo w sobie nosi odcisk Boskiej prawdy (rzeczywistości)”.
André Ampère: „Jak wielki jest Bóg, a nasza wiedza znikoma!”
Swiatitiel Ioann Złotousty (między 344 i 354-407): „Jak oddalający się od światła nic nie szkodzi światłu, a samemu sobie bardzo dużo, pogrążając się w ciemności, tak i ten kto przyzwyczaił się lekceważyć Wszechmogącą siłę nie szkodzi jej wcale, a samemu sobie czyni wielka szkodę”.
Osborne Reynolds (1842-1912), angielski fizyk, badacz przepływu cieczy, turbulencji: „W efekcie naukowych poszukiwań ostatnich lat nie widzę nic takiego, co zmusiłoby mnie zwątpić w bezpośrednie objawienie Boga ludziom w różnych czasach; a chrześcijaństwo oparte jest na tej wierze”.
Abraham Lincoln (1809-1865), prezydent USA: „Ja wierzę, że Biblię – najlepszy dar Boży człowiekowi. Wszystko piękne Zbawiciel świata przekazuje nam przez tę księgę. Bez niej nie moglibyśmy odróżnić prawdy od kłamstwa”.
Kiedy znany przyrodnik Wallace odwiedził Darwina, to musiał oczekiwać na przyjęcie, ponieważ jego syn powiedział: „Teraz mój ojciec modli się”.
John Herschel (792-1871), angielski astronom i fizyk: „Im bardziej rozszerza się dziedzina nauki, tym więcej pojawia się dowodów istnienia wiecznego twórczego i wszechmogącego Rozumu”.
Nikołaj Pirogow (1810-1881), chirurg, przyrodnik, pedagog, działacz społeczny: „Ja nie mogę słyszeć bez obrzydzenia najmniejszego napomknienia o nieistnieniu twórczego planu i twórczej celowości we wszechświecie (w stworzeniu wszechświata), i dlatego istnienie Najwyższego Rozumu, a co za tym idzie i Najwyższej twórczej woli, uważam za konieczne i nieuniknione decydujące wymaganie mego własnego rozumu. Więc, gdybym nawet chciał teraz nie uznawać istnienia Boga, to nie mógłbym tego uczynić nie zwariowawszy”.
Louis Pasteur (1822-1895), francuski bakteriolog, twórca współczesnej mikrobiologii i immunologii: „Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy będą śmiać się z głupoty współczesnej nam filozofii materialistycznej. Im więcej zajmuję się studiowaniem przyrody, tym więcej zatrzymuję się w czcigodnym zdumieniu przed dziełami Stwórcy. Ja modlę się podczas swojej pracy w laboratorium”.
Karol Linneusz: „Ja tu i tam dostrzegałem ślady Jego w Jego tworach. We wszystkich Jego dziełach, nawet w najdrobniejszych i niedostrzegalnych jego wytworach, co za siła, co za mądrość, co za niewypowiedziana doskonałość! Ja obserwowałem jak obdarzone duszą istoty, idą jedna za drugą nieprzerwanym łańcuchem przylegając do królestwa roślin, a rośliny, łączą z królestwem minerałów, schodzących do głębi kuli ziemskiej, i jak sama kula Ziemska krąży w niezmiennym porządku wokół Słońca, dającego jej życie”. W końcu widziałem Słońce i wszystkie inne ciała niebieskie, cały system gwiezdny, nieskończony, niezliczony w swojej nieograniczoności, poruszający się w przestrzeni, zawieszony wśród wiecznej próżni. Tak więc, sprawiedliwym jest wierzyć, że jest Bóg, wielki i wieczny, Który stworzył to wszechświatowe dzieło i zaprowadził w nim porządek”.
Michael Ellis de Bakey (1908-2008) znany na całym świecie amerykański kardiochirurg, prawosławny chrześcijanin przyczynę swoich zdolności do pracy i ogromnych osiągnięć widział w umiarkowanym stylu życia i zwróconej do Boga modlitwie. On lubił chodzić do prawosławnych cerkwi i kontaktować się z ludźmi, zajmującymi się działalnością duchową.
Justus von Liebig (1803-1873), niemiecki chemik, jeden z twórców agrochemii: „Poznanie przyrody jest drogą do uwielbiania (czci) wobec Stwórcy”.
Swiatitiel Fiofan Zatwornik: „Że nie wszyscy wierzą, nie pomniejsza znaczenia wiary. Trzeba patrzeć na tych, którzy szczerze wierzą, i na to, co im przez wiarę jest dawane”.
James Joule (1818-1889), angielski fizyk: „Poznanie praw przyrody – jest poznaniem Boga”.
Blaise Pascal: „Wy chcecie osiągnąć wiarę, a drogi do niej nie znacie; chcecie wyleczyć się od niewiary i prosicie o lekarstwa. Zapytajcie o to tych, którzy podobnie jak wy byli związani, a teraz ofiarowują cały swój majątek. Ci ludzie znają drogę, którą wy zamierzacie iść, i wyleczyli się od słabości, której wy chcecie się pozbyć. Zacznijcie też, jak i oni zaczęli; a oni zaczęli od tego, że robili wszystko tak, jakby wierzyli: pili świętą wodę, zamawiali liturgie i tak dalej. I właśnie to nauczy was wierzyć i czynić pokornym wasz umysł”.
Francois Mauriac (1885-1970), francuski pisarz, laureat nagrody Nobla: „Nasze serca będą pełne niewidzialnych idoli do tej pory, dopóki nie ukrzyżujemy się z Chrystusem na Krzyżu, dopóki nie przestaniemy próbować zadowalać siebie i dogadzać swoim pragnieniom i póki nie oddamy siebie całkowicie biednym, żebrzącym, cierpiącym członkom ciała Chrystusowego na całym świecie”.
Abraham Lincoln: „Ja często uginałem moje kolana przed Bogiem, pobudzany silnym przekonaniem, że do nikogo innego nie mogę zwracać się z moją potrzebą (biedą)”.