Do strony głównej


Fomin A.W

Lekarstwo od grzechu

Przypowieści

RECEPTY OD NIEWIARY

Pewnego razu przyszedł ateista do starca i zaczął mówić mu, że nie wierzy w Boga. On po prostu nie mógł uwierzyć w jakiegoś „Stwórcę”, który stworzył Wszechświat.

Kilka dni później mędrzec odwiedził ateistę z rewizytą i przyniósł ze sobą wspaniały obraz. Ateista był zdumiony. On jeszcze nie widział doskonalszego płótna!

- Co za przepiękny obraz. Powiedzcie, kto namalował to? Kto jest autorem?

- Jak kto? Nikt. Leżało sobie czyste płótno, a nad nimi półka z farbami. One przypadkowo przewróciły się, rozlały się – i oto tobie efekt.

- Dlaczego tak żartujesz? – zaśmiał się ateista. – Przecież to niemożliwe: przepiękna praca, precyzyjne linie, pociągnięcia i zestawy odcieni. Za całą tą wspaniałością wyczuwa się i głębię pomysłu. Bez autora taka rzecz nie może się pojawić!

Wtedy mądry uśmiechnął się i powiedział:

- Ty nie możesz uwierzyć, że ten niewielki obraz powstał przypadkowo, bez wcześniejszego pomysłu twórcy. I chcesz, abym ja uwierzył, że nasz przepiękny świat – z lasami i górami, oceanami i dolinami, ze zmianą pór roku, czarującymi zachodami słońca i spokojnymi księżycowymi nocami – pojawił się z woli ślepego przypadku, bez planu Stwórcy?

* * *

U jednego wierzącego człowieka był niewierzący syn. Ojciec bardzo przeżywał, ale w żaden sposób nie mógł zaszczepić młodzieńcowi religijności. Czując zbliżanie się śmierci, on wezwał syna:

- Wypełnij jedną moją prośbę.

- Jaką, tato?

- Kiedy ja umrę, ty czterdzieści dni przychodź do tego pokoju na piętnaście minut.

- A co mam przy tym robić?

- Nic nie trzeba robić. Po prostu siedź. Ale każdego dnia nie mniej niż piętnaście minut.

Syn pochował ojca i dokładnie wypełnił prośbę: każdego dnia przychodził do pokoju i po prostu siedział. Tak minęło czterdzieści dni, po których młodzieniec sam przyszedł do cerkwi i stał się głęboko wierzącym.

Dopiero wiele lat później on uświadomił sobie, jak mądra była ostatnia wola ojca.

Ojciec zrozumiał, że u młodych jest zbyt szybkie tempo życia, zawrotna krzątanina i nie ma kiedy pomyśleć o wiecznym: o sensie życia, o swojej duszy, o nieśmiertelności, o Bogu. Ale wystarczy tylko zatrzymać się, pobyć w spokoju – i Pan zapuka do serca.

* * *

Pewien człowiek przyszedł do starca i powiedział:

- Ja chcę znaleźć drogę do Boga. Pomóż mi!

Ten uważnie popatrzył na niego i zapytał:

- Powiedz mi na początku, czy ty kochałeś kogokolwiek?

Gość odpowiedział:

- Ja nie interesuję się sprawami świata, miłością i innymi. Ja chcę przyjść do Boga!

- Pomyśl jeszcze raz, proszę, czy kochałeś ty w swoim życiu kobietę, dziecko czy choćby kogokolwiek?

- Przecież powiedziałem już tobie, że ja nie jestem zwykłym laikiem. Ja – człowiek, pragnący poznać Boga. Wszystko pozostałe mnie nie interesuje.

Oczy starca napełniły się głębokim smutkiem, i on odpowiedział:

- W takim razie to niemożliwe. Najpierw ty musisz poznać, jak to istotne jest, prawdziwie kogoś kochać. I to będzie pierwszy szczebelek do Boga. Ty pytasz mnie o ostatni szczebel, a sam jeszcze nie stąpiłeś na pierwszy.

* * *

Pewien człowiek przyszedł do zakładu fryzjerskiego, aby go, jak zwykle, ostrzygli i ogolili. Rozgadał się z fryzjerem, który go obsługiwał. Mówili o różnościach, i nagle rozmowa zaczęła się o Bogu. Fryzjer powiedział:

- Co byś mi nie mówił, a ja nie wierzę, że Bóg jest.

- Dlaczego? – zapytał klient.

- Bo przecież to i tak jasne. Wystarczy wyjść na ulicę, aby zobaczyć, że Boga nie ma. Oto powiedz, jeśli Bóg istnieje, skąd tylu chorych ludzi? Skąd samotne i bezdomne dzieci? Gdyby On rzeczywiście istniał, nie byłoby ani cierpień, ani chorób. Trudno wyobrazić sobie kochającego Boga, który dopuszcza to wszystko.

Rozmówca w odpowiedzi zamyślił się, ale przemilczał. A kiedy po jakimś czasie wyszedł na ulicę, to zobaczył tam dano nieogolonego człowieka z niechlujną czupryną na głowie. Klient od razu wrócił z powrotem i wykrzyknął:

- Wiesz, co ja tobie powiem? Fryzjerzy nie istnieją.

- Jak to tak? – zdziwił się fryzjer. – A czyż ja się nie liczę? Ja jestem przecież fryzjerem.

- Nie! – wykrzyknął klient. – Oni nie istnieją, inaczej nie byłoby zarośniętych i nieogolonych ludzi, jak oto ten człowiek, który oddala się ulicą, całkowicie was nie zauważając.

- No, miły człowieku, rzecz nie w fryzjerach. Po prostu ludzie sami do mnie nie przychodzą.

- I o to właśnie chodzi! – potwierdził klient. – I ja o tym samym: Bóg jest. Po prostu ludzie nie poszukują Go i nie przychodzą do Niego. Oto dlaczego na świecie tak wiele chorób i cierpień.

* * *

Pewien kapłan ciągle w żaden sposób nie mógł uspokoić kilku neofitów (nowo nawróconych) w swojej parafii. Im słowo – oni w odpowiedzi dziesięć, i ciągle wszystko z patrystycznego pisma, i nawet trochę z góry na prostaka-duchownego spoglądając, nie rozumiejąc, że nawet podstaw wiary jeszcze nie opanowali. W jakimś momencie wydało się im, że całkiem go pokonali, ale wtedy ojciec wyjął wielki szklany słój i, napełniwszy go kamieniami, zapytał neofitów:

- Czy słój jest pełny?

- Tak, pełny, – usłyszał zdecydowaną odpowiedź.

Wtedy wsypał do niego jeszcze trochę grochu i wstrząsnął. Naturalnie, groszek zajął wolne miejsce między kamieniami. I jeszcze raz zapytał kapłan neofitów:

- Czy słój jest pełny?

- Pełny, – chórem odpowiedzieli oni, jednak, z mniejszą pewnością siebie, niż wcześniej, wyczuwając podstęp, który nie kazał na siebie czekać.

Kapłan wsypał do słoja cały woreczek piasku, uściślając:

- A teraz?

- Pełny… – rozległ się już jeden-samotny niepewny głos.

A batiuszka już lał do dzbana jeden po drugim kubki wody, przygadując:

- Kamienie – to jest to, co wy przeczytaliście o wierze, groszek – wasze uczynki, piasek – doświadczenia, woda – łaska Boża. Im wcześniej wy zdecydujecie, że wszystko już poznaliście, tym mniej u was nadziei prawdziwie napełnić się łaską Bożą.

* * *

Pewien kapłan, który zmęczył się słuchaniem wymówek na temat tego, dlaczego ludzie nie chodzą do cerkwi, powiedział następujące:

„Dziesięć analogicznych przyczyn, z powodu których ja się nie myję:

1. Dlatego że zmuszano mnie myć się w dzieciństwie.

2. Ci, którzy myją się, – są obłudnikami, myślą, że czyściejsi są od innych.

3. Nie mogę zdecydować się, które mydło jest lepsze.

4. Kiedyś to ja się myłem, ale potem mi się znudziło.

5. Myję się tylko na wielkie święta – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc.

6. Nikt z moich przyjaciół nie myje się.

7. Zacznę myć się, kiedy stanę się stary i brudny.

8. Nie mam czasu na mycie się.

9. Zimą woda jest zbyt zimna, a latem zbyt ciepła.

10. Nie chcę, aby na mnie zarabiali producenci mydła”.

* * *

Latem 1921 roku swiatitielowi Łukaszowi (Wojno-Jasienieckiemu) przydarzyło się publicznie przemówić na sądzie, broniąc profesora P.P. Sitkowskiego i jego kolegów przed postawionym przez władze oskarżeniem o „szkodnictwo”. Wtedy na czele taszkenckiego CzK (Tajnej Policji w ZSRR w latach 1917-1922) był łotysz Peters, który postanowił uczynić proces wzorcowym. Profesor S.A. Masumow wspomina o procesie następujące:

„Wspaniale, przepychem przemyślany i wyreżyserowany spektakl poszedł do szamba, kiedy przewodniczący wezwał w charakterze eksperta Wojno-Jasienickiego:

-Powiedzcie, popie i profesorze Jasieniecki-Wojno, jak to wy nocą modlicie się, a w dzień ludzi rżniecie?

W rzeczywistości święty Patriarcha-wyznawca Tichon, dowiedziawszy się o tym, że profesor Wojno-Jasieniecki przyjął godność kapłańską, pobłogosławił mu kontynuowanie pracy chirurga. Ojciec Walentin nie zaczął nic wyjaśniać Petersowi, a odpowiedział:

- Ja rżnę ludzi dla ich zbawienia, w imię czego rżniesz ludzi Ty, obywatelu społeczny oskarżycielu?

Publiczność powitała udaną odpowiedź śmiechem i oklaskami. Wszystkie sympatie były teraz po stronie kapłana-chirurga. Oklaskiwali go i robotnicy, i lekarze. Kolejne pytanie według wyrachowania Petersa powinno było zmienić nastrój robotniczej publiczności:

- Jak to Wy wierzycie w Boga, popie i profesorze Jasieniecki-Wojno? Czy Wy Go widzieliście, swojego Boga?

- Boga ja rzeczywiście nie widziałem, obywatelu społeczny oskarżycielu. Ale wiele operowałem mózgów i, otwierając czaszkę, nigdy nie widziałem tam też i rozumu. I sumienia tam też nie znajdywałem.

Dzwonek przewodniczącego utonął w długo niemilknącym śmiechu całej sali. „Sprawa lekarzy” z trzaskiem zawaliła się (fatalne nie powiodła się)”.

* * *

Młody mężczyzna całym sercem przyjął prawosławną wiarę i w ślad za sobą przyprowadził do Cerkwi swoją żonę i córkę. Z wielką gorliwością on zajmował się życiem duchowym i poznawał prawdę Prawosławia. Jednak po kilku latach pobożnego życia jego wiara zaczęła wyraźnie słabnąć. Pojawiły się u niego wątpliwości odnośnie wielu cerkiewnych tradycji i nawet podstawowych dogmatów chrześcijaństwa. Jednocześnie w jego duszy obudziło się zainteresowanie wschodnimi kultami, którymi pasjonował się on jeszcze przed swoim nawróceniem się do Chrystusa.

Pomimo odejścia od cerkiewnego życia głowy rodziny, żona i córka, pozostawały wiernymi dziećmi Cerkwi. One bardzo przeżywały z powodu swego najbliższego członka rodziny, choć czasem musiały cierpieć od żartów z powodu ich wiary.

Pewnego razu, kiedy rodzina urządziła się w nowo wybudowanym domu, do jego poświęcenia zaprosili znajomego kapłana. Batiuszka przeczytał należne modlitwy i poszedł po przestronnym piętrowym domu kropić pomieszczenia świętą wodą. Kiedy szedł ku schodom, prowadzącym na piętro, głowa rodziny, przyjmujący poświęcenie domu z prawie nieukrywaną ironią, drwiąco powiedział:

- Batiuszka, pokropcie schody trochę lepiej, bo inaczej ktoś nagle z nich spadnie!

Żonę i córkę te słowa poraziły: one wiedziały, że kryje się za nimi szydzenie. Kapłan zaś nie czując podtekstu prośby mężczyzny, pokropił schody i wszedł po nich na piętro. Tam też podążyła i cała rodzina. Kiedy piętro było poświęcone, wszyscy skierowali się na dół. Jako ostatni szedł głowa rodziny. Żona, córka i kapłan bezpiecznie zeszli na parter. Mężczyzna zaś potknął się na jednym z górnych stopni wysokich schodów i, wyczyniając niesamowite akrobacyjne figury, poleciał w dół. U córki ze strachu zamarło serce, i ona, jak potem wspominała, pomyślała, że tata złamie sobie teraz kręgosłup. Jednak w jakiś niewiarygodny sposób udało się mu uczepić ręką za poręcz i uniknąć nieuchronnego bolesnego spadnięcia.

Małżonka i córka stały, zamarłszy ze strachu. Tym nie mniej, kiedy zobaczyły one twarz ojca rodziny, który po upadku skamieniał na dolnym stopniu schodów, razem i głośno roześmiały się. Choć śmiać się jakby nie było z czego: na pobielałej twarzy mężczyzny wyróżniały się nienaturalnie szeroko otwarte oczy, napełnione strachem.

- No, cóż tato, – powiedziała córka, – rozumiesz, co teraz stałoby się z tobą, gdyby batiuszka nie okropił schodów święconą wodą?

Mężczyzna powiedział żonie i córce że obraził go ich śmiech i wyjaśnił swój upadek tym, że on pośliznął się właśnie na świętej wodzie. Jednak jego wyjaśnienie nie zadowoliło córki, i ona powiedziała:

- My Troje zeszliśmy po schodach i nie poślizgnęliśmy się. Pomyśl więc jednak, tato, dlaczego upadłeś właśnie ty!

* * *

Poganin pyta świętego Fieofiła:

- Pokaż mi swego Boga.

- Pokaż mi twego człowieka, i ja pokażę mego Boga. Pokaż, co oczy duszy twojej widzą i uszy serca twego słyszą, – odpowiada ten.

* * *

Pewien człowiek spotkał swego znajomego, który wcześniej był zajadłym pijakiem i awanturnikiem. Patrzy na niego, a on zmienił się: wygląda przyzwoicie, schludnie ubrany, w oczach jasność. Zapytał on znajomego o jego życie, a ten i opowiedział, że jego syn został duchownym. Człowiek zdziwił się: „Syn takiego ojca poświęcił swoje życie służeniu Bogu!” A znajomy, kontynuując mówić, powiedział, że przez syna sam doszedł do wiary i od korzenia (radykalnie) zmienił swoje nieszczęsne życie.

- Jak to mogło się stać? – zdumiał się człowiek.

- Pewnego razu, – opowiedział były pijak, – zrugałem swego syna ostatecznymi słowami. A on w odpowiedzi ukłonił się mi i poprosił o wybaczenie. Od tego uczynku syna przewróciła się we mnie dusza. Nie mogłem sobie wyobrazić, że on, duchowny, u mnie, drania, kiedykolwiek o przebaczenie będzie prosić! Ja mu całe dzieciństwo okaleczyłem, a on o przebaczenie mnie prosi! Od tego mementu coś ze mną się wydarzyło. Przestałem pić i hulać. Uwierzyłem w Boga. Innym człowiekiem się stałem.

* * *

Odważny młodzieniec starał się znaleźć sobie coś takiego, czego nie ma na ziemi, ale żeby jego znalezisko było pożyteczne jemu i ludziom. On spotkał w dalekich górach siwego pustelnika i zapytał go, czy wykonalne jest to marzenie.

- To jest możliwe, – odpowiedział pustelnik, – jeśli posłuchasz mojej rady. Teraz wejdziesz do pieczary. Oczekuje ciebie przejście poważnej próby. Na wszystkie pytania, jakie będą ci zadawać, powinieneś odpowiadać „nie”. A kiedy usłyszysz główne pytanie, wtedy odpowiedz „tak”. Jeśli popełnisz błąd, – zginiesz.

Oni podeszli do pieczary. Tam nikogo nie było. Ale jak tylko młodzieniec wszedł do środka, natychmiast rozległ się grzmiący władczy głos:

- Chcesz wiecznej młodości?

- Nie! – lekko zmieszawszy się, odpowiedział młodzieniec.

- Chcesz za żonę najpiękniejszą dziewczynę na świecie?

- Nie! – zmieszawszy się jeszcze bardziej, niezdecydowanie odpowiedział młodzieniec.

- Chcesz został słynnym dowódcą?

- Nie! – już bardziej stanowczo odpowiedział młodzieniec.

- Chcesz aby wszystkie bogactwa ziemi były twoje?

- Nie! – nieugięcie odpowiedział młodzieniec.

- Chcesz umrzeć ze względu na to, czego nie ma na ziemi?

- Tak! – spokojnie odpowiedział młody człowiek.

Ziemia zadrżała i dały się słyszeć powoli oddalające się głuche jęki: „Ty pokonałeś mnie, o człowieku, i od teraz ja odchodzę od ludzi…” Młodzieniec rozejrzał się dookoła: nie było ani pieczary, ani starego pustelnika. Otaczali go szczęśliwi młodzi ludzie. „A co to było i odeszło?” – zapytał młodzieniec. „Śmierć!” – odpowiedzieli mu.

„…Albowiem życie zjawiło się, i my widzieliśmy i świadczymy, i zwiastujemy wam to wieczne życie, które było u Ojca i zjawiło się nam…” (1J.1,2). (Mnich Symeon z Atosu).

* * *

Pewnego razu późnym wieczorem w jednym z domów wybuchł pożar. Cała rodzina – ojciec, matka i dzieci – wstrząśnięci tym co się dzieje, wybiegli na ulicę i patrzyli na rosnący ogień. I nagle wszyscy zrozumieli, że wśród nich nie ma najmłodszego członka rodziny – pięcioletniego syneczka. Najprawdopodobniej, on, wystraszywszy się płomieni i dymu, zamiast tego, żeby zejść na dół, wspiął się po schodach na samą górę. O odnalezieniu go nie można było już nawet marzyć. Nieoczekiwanie otworzyło się okno, i pojawiła się w nim wypaczona strachem twarz dziecka. Ojciec w rozpaczy krzyknął: „Skacz!” Małysz, widząc przed sobą tylko kłęby dymu i języki ognia, krzyknął:

- Tato, ja ciebie nie widzę!

- Za to ja ciebie widzę, nie bój się, skacz natychmiast!

Chłopczyk, nabrawszy męstwa, skoczył – i znalazł się w objęciach ojca.

Właśnie takiej wiary oczekuje od nas Bóg.

* * *

Pewnego razu ateista spacerował wzdłuż urwiska, poślizgnął się spadł w dół. Spadając, udało mu się uchwycić się za gałąź maleńkiego drzewa, wyrastającego ze szczeliny w skale. Wisząc na gałęzi, kołysząc się na zimnym wietrze, on zrozumiał całą beznadziejność swojej sytuacji: w dole były omszałe głazy, a sposobu wspiąć się na górę nie było. Jego ręce trzymające się gałęzi, z każdą chwilą słabły. „No, – pomyślał on, – tylko jeden Bóg może uratować mnie teraz. Ja nigdy nie wierzyłem w Boga, ale, być może, byłem w błędzie. I tak nie mam nic do stracenia”.

I oto on zawołał:

- Boże! Jeśli Ty istniejesz, zbaw mnie, i ja będę wierzyć w Ciebie!

Odpowiedzi nie było. On wezwał ponownie:

- Proszę, Boże! Ja nigdy nie wierzyłem w Ciebie, ale jeśli Ty uratujesz mnie teraz, ja od tej chwili będę wierzyć w Ciebie.

Nagle rozległ się głos:

- O nie, nie będziesz, Ja widzę, co zapisane jest w twoim sercu!

Człowiek tak się zdziwił, że omal nie wypuścił gałęzi.

- Proszę, Boże! Ja naprawdę myślę tak! Ja będę wierzyć!

- No, dobrze, Ja pomogę tobie, – znów dał się słyszeć głos. – Puść gałąź.

- Puścić gałąź?! – wykrzyknął człowiek. – Czyż nie myślisz Ty, że ja jestem wariatem?

* * *

U wrót do Carstwa Bożego kolejka. Mężczyzna wita przybyłych z ziemi nieboszczyków.

- Ty kim jesteś? – pyta kolejnego.

- Ja – katolicki teolog.

- A Jezusa Chrystusa znasz?

- Cóż za pytanie, jestem przecież teologiem…

- A-a… No, idź na lewo.

Podchodzi następny.

- A ty kto?

- Ja – protestancki pasterz.

- A Jezusa Chrystusa znasz?

- Cóż za pytanie, jestem przecież pasterzem, to mój najlepszy przyjaciel…

- A-a… No, idź na lewo. Następna!...

Podchodzi staruszka.

- Ty kto?

- Ja – prawosławna, jestem nikim, grzesznicą, niewolnica Boża do niczego nie przydatna, całe życie w chórze śpiewałam.

- A Jezusa Chrystusa znasz?

- Zmiłuj się, Panie, któż Ciebie nie rozpozna?!

* * *

W pewnej wsi mieszkała wdowa. Jakoś usłyszała ona od ludzi, że powiedział Pan: „Jeśli będziecie mieć wiarę choć jak ziarno gorczycy i powiecie górze tej: przejdź stąd tam – i ona przejdzie”.

Uradowała się wdowa, usłyszawszy dobrą nowinę, gdyż na jej podwórku od dawana leżała wielka góra obornika, ale chęci wziąć się za łopatę i sprzątnąć ją wdowa nie miała.

Dwa miesiące wdowa przestrzegała Prawa, pościła i modliła się. W końcu zdecydowała, że napełniła się wiarą obficie. Wyszedłszy na podwórko przykazała obornikowi przejść na pole. Ale nie poruszyła się góra nawozu. Wiele razy powtarzała wdowa: „Przejdź stąd tam”, ale nie poruszyła się nawet trawa, rosnąca na podwórku. Rozdrażniona wdowa poszła spać, powiedziawszy: „Tak właśnie myślałam”.

* * *

Było suche lato, i mieszkańcy niewielkiej wioski byli zaniepokojeni tym, co będzie z ich urodzajem. Pewnej niedzieli zwrócili się oni po radę do swego kapłana.

- Ojcze, my musimy coś robić, albo stracimy urodzaj!

- Wszystko co od was jest wymagane, – to modlić się z absolutną wiarą. Modlitwa bez wiary – to nie modlitwa. Ona powinna wychodzić z serca, – odpowiedział kapłan.

Cały następny tydzień mieszkańcy zbierali się dwa razy dziennie i modlili się, aby Bóg zesłał im deszcz. W niedzielę przyszli do duchownego.

- Nic nie wychodzi, ojcze! My każdego dnia zbieramy się razem i modlimy się, a deszczu ciągle nie ma.

- Wy rzeczywiście modlicie się z wiarą? – zapytał ich kapłan.

Oni zaczęli zapewniać go, że tak właśnie jest. Ale duchowny sprzeciwił się:

- Ja wiem, wy modlicie się bez wiary, ponieważ żaden z was, idąc tu, nie wziął z sobą parasola!

* * *

Pewnego dnia człowiek z ciężką niebezpieczną chorobą przyszedł do lekarza, który wypisał mu doskonały środek na jego chorobę. Człowiek nic nie wie o mechanizmie działania tego leku, jednak wierzy w jego uzdrawiające działanie, przyjmuje go i wraca do zdrowia.

Czyż ty mniej powinieneś ufać Bogu, który leczy twoją duszę?

* * *

Pewnego razu pustelnik przyszedł do wsi, gdzie było pełno-przepełno niewierzących. Otoczyła go głównie młodzież, wzywająca go aby powiedział, gdzie mieszka Bóg, tak bardzo przez niego czczony.

On powiedział, że może to zrobić, ale najpierw niech dadzą mu szklankę mleka.

Kiedy mleko postawili przed nim, nie zaczął go pić, a długo i milcząc patrzył na nie z ciągle wzrastającą ciekawością. Młodzi ludzie przejawiali niecierpliwość, ich żądania stawały się coraz bardziej natarczywe. Wtedy pustelnik powiedział im:

- Poczekajcie minutkę; mówią, że w mleku zawarte jest masło, ale w tej szklance, jak bardzo się starałem, nie zobaczyłem go.

Młodzież zaczęła śmiać się z jego naiwności.

- Ty głupi człowieku! Nie wyciągaj tak bezmyślnych wniosków. W każdej kropli mleka zawarte jest masło, ono właśnie czyni je pożywnym. Aby otrzymać i widzieć je, trzeba zagotować mleko, ostudzić je, dodać zsiadłego mleka, poczekać kilka godzin, aby się ścięło, potem ubić i wyjąć kawałek masła, który pojawi się na powierzchni.

- Ach tak! – powiedział asceta, – teraz mi dużo łatwiej jest wytłumaczyć wam, gdzie mieszka Bóg. On – jest wszędzie, w każdej istocie, w każdym atomie Wszechświata, dzięki czemu one istnieją i my postrzegamy je i radujemy się nimi. Ale żeby zobaczyć Go jako realną istotę, musicie ściśle, gorliwie i szczerze przestrzegać ustanowionych zasad. Wtedy, w końcu tego procesu, odczujecie Jego miłosierdzie i Jego moc.

* * *

Czasy sowieckie. Burzą cerkwie, wynoszą ikony, rzucają na ziemię. Ludzie milcząc stoją wokół. „No co? krzyknął komisarz i zaczął deptać ikonę. – Dlaczego mnie Bóg nie ukarał?” – „Już ukarał, – powiedział jeden człowiek. – Rozum zabrał”.

* * *

Pewnego razu komórka ludzkiego organizmu rozmyślała o życiu. Ona myślała o tym, że życie nie jest już tak dobre, przecież jest w nim tak dużo cierpień. Ona widziała, że otaczają ją takie same komórki, rozmnażają się i umierają. I tak pokolenie za pokoleniem. A jeszcze i wojny z bakteriami i mikrobami. I po co my żyjemy, po co takie życie, w którym tyle cierpień? Znaczy, nie ma żadnego wyższego rozumu, i nie ma żadnego CZŁOWIEKA, który stałby nad nami i czyja świadomość napełniałaby nasz świat i kierowałaby nami – uczyniła ona podsumowanie. A gdyby CZŁOWIEK naprawdę istniał, to byłby i cel, i sens w tym życiu, i nie byłoby tyle cierpień, bo wszystkim kierowałaby ta wyższa i dobra istota.

Usłyszał te myśli człowiek, którego częścią była ta komórka, i uśmiechnął się. Bo on wiedział, że widok od wewnątrz różni się od widoku z zewnątrz.

Ona patrzyła na tego CZŁOWIKA i nie widziała Go, żyła w nim i nawet nie podejrzewała, że jest częścią Jego. Z tego powodu, że patrzyła ona od wewnątrz, widziała tylko mnóstwo, a człowiek nie widział mnóstwa, on odczuwał siebie jako jedną całość, choć i wiedział, z czego składa się jego ciało…

Żył-był człowiek i pewnego razu zaczął on rozmyślać o życiu. Uważał życie za nie tak dobre, bo widział w nim tak wiele cierpień. On widział, że otaczają go tacy sami ludzie, jak i on, ze swoimi maleńkimi radościami i smutkami, że wszyscy oni rodzą się, żyją, trudzą się, żenią się, rozmnażają się i umierają. I tak pokolenie za pokoleniem. A jeszcze i choroby, i kataklizmy, i wojny między ludźmi. I po co my żujemy, po co takie życie, w którym tyle cierpień? Znaczy, nie ma żadnego Wyższego Rozumu, i nie ma nijakiego BOGA, który by stał nad całym tym światem – uczynił człowiek podsumowanie. A gdyby BÓG istniał, to byłby i cel i sens tego życia, nie byłoby tylu cierpień, bo wszystkim by kierowała ta wyższa, rozumna i dobra Istota…

Usłyszał te myśli Pan, którego częścią był ten człowiek i uśmiechnął się. Bo on wiedział, że widok od wewnątrz różni się od widoku z zewnątrz…

* * *

Mędrzec zapytał ucznia: „Na czym polega najstraszniejsza tragedia człowieczego życia?”

„Prawdopodobnie na tym, że człowiek nie znajduje odpowiedzi na swoje pytania?” – zapytał uczeń.

„Nie, – odpowiedział mędrzec, – na tym, że on nie znajduje pytań, na które należy szukać odpowiedzi”.

* * *

Młody pełen radości życia człowiek przyszedł do ojca i mówi:

- Ojcze, poraduj się ze mną, wstąpiłem na uniwersytet. Będę prawnikiem! W końcu odnalazłem swoje szczęście!

- Bardzo dobrze, synu mój, – odpowiedział ojciec, – znaczy, chcesz teraz gorliwie się uczyć, No a co potem?

- Za cztery lata ja obronię na ocenę „z wyróżnieniem” dyplom i opuszczę uniwersytet.

- I co dalej? – nie ustępował ojciec.

- Potem będę z całych sił pracować, aby jak można szybciej stać się samodzielnym adwokatem.

- A dalej?

- A potem ożenię się, założę swoją rodzinę, będę hodować i wychowywać dzieci, pomogę im wyuczyć się i zdobyć dobry zawód.

- A dalej?

- A potem pójdę na zasłużony odpoczynek – będę radować się szczęściem swoich dzieci i odpoczywać w dobrej starości.

- Co zaś będzie potem?

- Potem? – młodzieniec przez chwilę zamyślił się. – Tak, wiecznie nikt na tej ziemi nie żyje. Potem będę musiał, prawdopodobnie, jak i wszyscy ludzie, umrzeć.

- A co potem? – zapytał stary ojciec. – Drogi synu, co też będzie potem? – drżącym głosem powiedział ojciec.

Syn jeszcze bardziej zamyślił się i powiedział:

- Dziękuje ci, ojcze. Ja zrozumiałem. Ja zapomniałem o najważniejszym.

* * *

Profesor na uniwersytecie zadał swoim studentom takie pytanie:

- Wszystko, co istnieje, stworzone jest przez Boga?

Jeden student odważnie odpowiedział:

- Tak, stworzone przez Boga.

- Bóg stworzył wszystko? – zapytał profesor.

- Tak, sir – odpowiedział student.

Profesor zapytał:

- Jeśli Bóg stworzył wszystko, znaczy, Bóg stworzył zło, skoro ono istnieje. I zgodnie z tą zasadą, że nasze dzieła określają nas samych, znaczy, Bóg jest ZŁEM.

Student ucichł, usłyszawszy taką odpowiedź. Profesor był z siebie bardzo zadowolony. On pochwalił się studentom, że jeszcze raz udowodnił, że wiara w Boga to mit. Jeden ze studentów podniósł rękę i zapytał:

- Czy mogę zadać panu pytanie, profesorze? Zimno istnieje?

- Cóż za pytanie? Oczywiście istnieje. Tobie nigdy nie było zimno?

Studenci roześmiali się nad pytaniem młodego człowieka. Młody człowiek odpowiedział:

- Tak naprawdę, sir, zimno nie istnieje. Zgodnie z prawami fizyki, to, co my uważamy za zimno, w rzeczywistości jest brakiem ciepła. Człowieka albo przedmiot można badać z punktu widzenia tego, czy ma on albo przekazuje energię. Absolutne zero (minus 460 stopni Farenheita) to całkowity brak ciepła. Cała materia staje się obojętna i niezdolna do reakcji przy tej temperaturze. Zimna nie ma. Stworzyliśmy to słowo do opisania tego, co odczuwamy przy braku ciepła.

Student kontynuował:

- Profesorze, ciemność istnieje?

- Oczywiście, istnieje.

- Pan znów nie ma racji, sir. Ciemność też nie istnieje. Ciemność tak naprawdę jest brakiem światła. Możemy zbadać światło, ale nie ciemność. Możemy wykorzystać pryzmat Newtona, aby rozłożyć białe światło na mnóstwo barw i zbadać różne długości fal każdego koloru. Pan nie może zmierzyć ciemności. Prosty promień światła może włamać się w świat ciemności i rozświetlić go. Jak pan może dowiedzieć się jak bardzo ciemna jest jakaś przestrzeń? Pan zmierzy, jaka ilość światła jest tam prezentowana. Czyż nie tak? Ciemność – to pojęcie, które człowiek wykorzystuje, aby opisać co dzieje się przy braku światła.

W końcu, młody człowiek zapytał profesora:

- Sir, zło istnieje?

Tym razem profesor odpowiedział bardzo niepewnie:

- Oczywiście, jak już powiedziałem. My widzimy je każdego dnia. Okrucieństwo między ludźmi, mnóstwo przestępstw i przemocy na całym świecie. Te przykłady są nie czym innym jak przejawem zła.

Na to student odpowiedział:

- Zło nie istnieje, sir, albo, w skrajnej mierze, ono nie istnieje dla niego samego. Zło – to po prostu brak Boga. Ono podobne do ciemności i zimna – słowo stworzone przez człowieka, aby opisać brak Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło – to nie wiara czy miłość które istnieją, jak światło i ciepło. Zło – to skutek braku w sercu człowieka Boskiej miłości. To jak zimno, które pojawia się, kiedy nie ma ciepła, albo jak ciemność, która pojawia się, kiedy nie ma światła.

Profesor był zhańbiony, skompromitowany. Student nazywał się Albert Einstein.

* * *

Pewnego razu w jednej z sowieckich szkół nauczycielka zaczęła przekonywać dzieci, że nie ma Boga.

- Dzieci, – powiedziała ona. – Boga nie ma! Pokażcie Bozi figę!

Wszyscy pokazali, oprócz jednego chłopczyka.

- A ty czemu nie pokazałeś?

- Proszę wybaczyć, ale jeśli Boga nie ma, to w takim razie komu pokazywać?

* * *

Pewnego razu w szkole dzieciom zadano takie pytanie”

- Powiedzcie, dzieci, czym jest przyroda?

Dziewczynka z pierwszej ławki podniosła rękę i mówi:

- Przyroda – to wszystko, co nas otacza.

- Zgadza się, dawajcie zastanowimy się, co nas otacza. Pod przyrodą my rozumiemy słońce, księżyc, planetę, gwiazdy, powietrze, ziemię, i wszystko na niej, wodę i wszystko w niej. A powiedzcie: słońce, księżyc, planety… czy mają duszę, życie?

Dzieci mówią:

- Nie, ponieważ odpowiadają na pytanie „co?”.

- Rozum one mają?

- Oczywiście, nie.

- Ale w tę przyrodę wchodzi jeszcze człowiek, zwierzęta i ptaki. One mają dusze (żyją)?

- Tak, ponieważ odpowiadają na pytanie „kto?”.

- A kto z otaczającej przyrody ma twórczy rozum?

- Człowiek.

- Prawidłowo. Dawajcie jeszcze raz podkreślimy, że słońce, księżyc, ziemia, woda – są bezduszne i rozumu nie mają. A oto kiedy lecą samolot i ptak, w locie podobne są do siebie?

- Tak, ponieważ akademik Żukowski model samolotu wziął od ptaka.

- Powiedzcie, ptaka można zabić rozebrać na kosteczki, tak samo można rozebrać i samolot na części, a co łatwiej złożyć: samolot czy ptaka?..

- Oczywiście, wszyscy rozumieją, że samolot, – ptaka jeszcze nikt nigdy nie złożył.

- Kto jest konstruktorem samolotu?

- Człowiek

- A kto jest konstruktorem ptaka?

- Przyroda, – chórem odpowiedziały dzieci.

- Dobrze, a kto z otaczającej przyrody ma twórczy rozum?

- Człowiek.

- Czy może człowiek stworzyć ptaka?

- Nie.

- Jak więc nierozumna bezduszna (nieżywa) przyroda mogła stworzyć żywego ptaka? Człowiek – to też część przyrody, wychodzi, i jego stworzyła nierozumna, bezduszna przyroda albo on sam siebie stworzył? Wziął gdzieś ręce, nogi, głowę… Dziwne… Być może, słońce, księżyc, planety, powietrze, ziemia, woda zebrały się i zaczęły myśleć: jak stworzyć ptaka? Więc kto jest konstruktorem ptaka?

Połowa klasy odpowiedziała: „Bóg”, a druga: „Przyroda”.

Mówią, że Boga nie ma… A gdzie on się podział? Wiele tysięcy lat On był i nagle On zniknął? Być może, ateiści go zastąpili i nazwali „przyrodą”?

Jeśli wszystko stworzyła przyroda, znaczy, był taki czas, kiedy jej nie było, to jak ona mogła się stworzyć? Trzeba wznieść się o jeden stopień wyżej i zadać sobie pytanie: a kto tak mądrze urządził wszystko w przyrodzie? Człowieczemu rozumowi to nie podlega, to może tylko Najwyższy Rozum. Tym Najwyższym Rozumem jest Pan. Bóg – to nie dziadek z brodą, który lata za obłokami. Pan Bóg – to Najczystszy Duch. Boga nikt nigdy nie widział, ale On często objawiał się i objawia się ludziom. W naszym życiu wiele jest takiego, czego nie możemy zobaczyć, dotknąć, ale wiemy, że to jest: tak, my nie widzimy swego rozumu, nie widzimy miłości, nie widzimy, że cały eter wypełniony jest falami radiowymi, niosącymi ludzkie myśli… I żeby dowiedzieć się, czym jest miłość, trzeba pokochać, aby „zobaczyć” fale radiowe, potrzebny jest specjalny aparat. Tak i w życiu duchowym: kiedy człowiek zwróci się do Pana, nastroi swój aparat – duszę, on „zobaczy” Boga, rozpozna Go i otrzyma mnóstwo dowodów na to, że Pan Bóg jest. (Archimandryta Amwrosij Jurasow).

* * *

Zmarł pewien wybitny naukowiec i jego dusza stanęła przed Bogiem. Oczarowany ilością i głębią swojej wiedzy, naukowiec zuchwale oświadczył Stwórcy: „My, ludzie nauki, doszliśmy do wniosku, że już Ciebie nie potrzebujemy! My zrozumieliśmy wszystkie tajemnice i wiemy wszystko, co wiesz Ty: umiemy przeszczepiać serce i wszystkie organy ciała, umiemy klonować ludzi, tworzyć nowe gatunki zwierząt i roślin… Jednym słowem, możemy czynić wszystko, co wcześniej uważano za cudowne i przypisywano Twojej mądrości i wszechmocy”.

Pan cierpliwie słuchał przemowy samochwalstwa zarozumiałego naukowca, i, kiedy ten umilkł, zaproponował mu:

- Dobrze! Aby sprawdzić, czy ludzkość nadal Mnie potrzebuje czy nie, przeprowadzimy niewielki konkurs twórczości.

- Świetnie, – odpowiedział naukowiec, – co chcesz, abym ja uczynił?

- Wrócimy do początkowej epoki i stworzymy pierwszego człowieka, Adama.

- Wspaniale! Odpowiedział naukowiec i schylił się, aby zaczerpnąć garść kurzu.

- Ej, nie tak szybko! – powstrzymał go Stwórca, – ty wykorzystaj własny kurz, Mego nie dotykaj!”

Wielu ludzi o ograniczonych umysłach nie zauważa tego oczywistego faktu, że książki i artykuły naukowe zaczynają od „drugiego rozdziału” – jak rozwijają się zjawiska! A „pierwszy rozdział”, który rzuciłby światło na Pierwotną Przyczynę tego, skąd wszystko powstało – nie istnieje!

* * *

Pewnego razu ryby w rzece usłyszały, jak ludzie mówią, jakoby ryby mogą żyć tylko w wodzie. Usłyszysz to, ryby bardzo zdziwiły się i zaczęły pytać jedna drugą: czym jest woda?

Pytały, pytały – nikt nie wie. Wtedy jedna ryba powiedziała: „Mówią, że w morzu żyje stara mądra ryba, ona, pewnie, wie, co to takiego woda. Popłyńmy do niej i zapytajmy ją”.

I oto popłynęły ryby do morza do tego miejsca, gdzie żyła mądra ryba i zapytały ją, co to takiego woda.

I stara mądra ryba powiedziała: „Woda – to jest to, czym my żyjemy. Wy dlatego nie znacie wody, że żyjecie w niej i z nią”.

Co więc można powiedzieć o ludziach, którzy wątpią w istnienie Boga? Oni nie wiedzą tego, że my, ludzie, żyjemy Nim, poruszamy się i istniejemy tylko dzięki Bogu. My oddychamy Jego powietrzem i pijemy Jego wodę, bo On – Twórca i Stwórca nasz. My przyjmujemy Boże dobra codziennie, ale nie zawsze i nie za wszystko dziękujemy Mu. My tak przyzwyczailiśmy się mieć powietrze, wodę, światło, że stało się to dla nas zwykłą codziennością. Ale gdy tylko coś się stanie i my natychmiast biegniemy do Boga: „Daj. Pomóż”. Od razu przypominamy sobie o Jego istnieniu. Kiedy nasze dzieci postępują niewdzięcznie, to sprawia nam to nieprzyjemność, martwi. Jak bardzo zaś my sami codziennie martwimy Pana swoją obojętnością!

* * *

Dwaj bliźniacy zostali poczęci w łonie. Oni zobaczyli się wzajemnie i uradowali się: „Jak dobrze, że nas poczęto! Jak wspaniale być żywym!”

Bliźniacy razem odkrywali świat. Kiedy odkryli pępowinę, oni zaśpiewali:

- Jak wielka jest miłość naszej mamy, jak cudownie, że ona dzieli się swoim życiem z nami!

Mijały dni, i bliźniacy zaczęli zauważać, że zmieniają się.

- Co by to znaczyło? – zapytał pierwszy bliźniak.

- To znaczy, że nasze życie w tym świecie dobiega końca, – powiedział drugi.

- Ale ja nie chcę opuszczać tego świata, ja chcę zostać tu na zawsze, – powiedział pierwszy.

- Nie mamy wyboru, – powiedział drugi. – Ale, być może jest jeszcze życie po narodzinach!

- Jak może być życie po urodzeniu?! Kiedy rozerwiemy pępowinę – życie przestanie do nas dopływać! Po za tym nikt jeszcze nie powracał do łona i nikt nie mówił nam, że jest życie po narodzinach! To koniec!

Jeden z bliźniaków popadł w rozpacz:

- Jeśli poczęcie kończy się narodzinami, czy jest wtedy w ogóle sens życia w łonie? Życie nie ma sensu! Być może, w ogóle żadna mama nie istnieje.

- Ale przecież musi być mama, – oburzył się drugi. – Jeśli jej nie ma, to, jak w takim razie my tu trafiliśmy? Co więc wtedy daje nam życie?

- A ty ją kiedykolwiek widziałeś, tę mamę? – powiedział drugi. – Może ona istnieje tylko w naszej wyobraźni. Może, my sami stworzyliśmy ten obraz, żeby lepiej się czuć!

Ostatnie dni życia w łonie były pełne przeżyć. W końcu nadszedł moment narodzin. Bliźniacy przeszli do innego świata i otworzyły się ich oczy. Oni zakrzyczeli z radości, ponieważ to, co oni zobaczyli, przerosło wszelkie ich oczekiwania.

* * *

Pewien pogański car zażądał od chrześcijańskiego biskupa wyrzeczenia się od wiary.

- Nie mogę! – brzmiała odpowiedź.

- Dlaczego? Czyż ty nie wiesz, że twoje życie jest w mojej władzy? Jeden gest ręką, i nie będzie ciebie na świecie!

- Wiem, – odpowiedział męczennik, – ale wyobraź sobie, że twój najwierniejszy sługa wpadł w ręce twoich wrogów… Starali się zmusić go, aby ciebie zdradził, ale on pozostał niezłomny… Tortury, ośmieszania – nic nie mogło złamać jego dzielności. Wszystko było na próżno… Powiedz, kiedy zbezczeszczony, wymęczony i obnażony wróci on do ciebie, czyż nie wynagrodzisz go szacunkiem i sławą za zbezczeszczenie i czy nie dasz mu lepszego ubrania?

- Dlaczego ty to mówisz?

- Carze, ty możesz zdjąć ze mnie to ziemskie ubranie, czyli odebrać mi życie, ale Pan oblecze mnie w nowe, lepsze… On da mi wieczne życie w chwale Swego nieskończonego carstwowania!

* * *

Pewnego razu ateista zapytał wierzącego:

- A co jeśli po śmierci wy odkryjecie, że raju, o którym głosicie, nie ma?

Na pytanie ateisty wierzący odpowiedział:

- A co, jeśli w końcu ziemskiej wędrówki, za grobem wy odkryjecie, że wieczne piekło, którego istnieniu wy, ateiści, przeczycie, istnieje?

- Ja mam nadzieję, że to nigdy się nie stanie, – powiedział ateista.

- Masz nadzieję? – ponownie zapytał wierzący. – Oto właśnie na tym polega cała różnica między twoimi przekonaniami i moimi. Ty żyjesz chwiejnymi nadziejami, a ja żyję wiarą w to, że jeśli jest stworzenie, znaczy, jest i Stwórca.

* * *

Pewnego razu młody mnich szedł ze swoim nauczycielem brzegiem morza i zadawał mu różne pytania.

Ale tak naprawdę on najbardziej chciał się dowiedzieć, co myśli starec o sile jego wiary i czy naprawdę uważa go za najlepszego ze swoich uczniów? Przecież tylko jego jednego święty abba wziął z sobą w daleki marsz, i oni cały dzień, nie zaznając odpoczynku, spędzili w drodze…

- Abba, mi bardzo chce się pić, – poprosił uczeń.

Starec zatrzymał się, uczynił modlitwę i nagle powiedział:

- Pij z morza.

Uczeń posłusznie zaczerpnął z morza garść wody i omal nie krzyknął z radości: morska woda w smaku nie był słona i gorzka, a słodka, jak ze źródła.

On rzucił się do morza, aby napełnić cudowną wodą swoje naczynie na wypadek, gdyby po drodze znów zachciało mu się pić.

- Co ty robisz? – zdziwił się starec. – Czyż ty wątpisz, że Bóg jest nie tylko tu, ale i wszędzie?

Uczeń znów siorbnął ze swego naczynia i natychmiast wyplunął: teraz woda była całkiem niezdatna do picia.

- Oto widzisz, bracie, na razie głębię twojej wiary można zmierzyć jednym łykiem wody, – powiedział starec, odpowiedziawszy jednocześnie na wszystkie jego pytania.

O OPATRZNOŚCI BOŻEJ W ŻYCIU CZŁOWIEKA

Żył na świecie rolnik, pracujący od świtu do nocy, ale jednocześnie ledwie wiążący koniec z końcem. Tak trwało wiele lat, i przez te wszystkie lata coraz częściej przychodziła mu myśl o niesprawiedliwości urządzenia świata. „Dlaczego jednych Bóg obdarzył bogactwem, sławą, a drugich pozostawił w ubóstwie na całe życie?”

I oto pewnego dnia miał widzenie. Stoi w ogromnej pieczarze, wypełnionej wielkim mnóstwem krzyży różnego i rozmiaru, i rodzaju, i ciężaru. Są tu krzyże i złote, i kamienne, i drewniane, i ze słomy. Wtedy ukazał się mu anioł i mówi: „Widzisz te krzyże? Wybierz dla siebie dowolny i nieś na szczyt góry”.

Chłop najpierw wybrał największy złoty krzyż, ale bez względu na to jak bardzo się starał, nie mógł go nawet podnieść. Wtedy postanowił wziąć krzyż mniejszy, ze srebra, ale i jego nie był w stanie włożyć na siebie. Przebrał on wszystkie krzyże – jedne były zbyt ciężkie, drugie – niewygodne do niesienia. Pasował mu prosty drewniany krzyż, który wygodnie wziął i poniósł na górę. Zaniósłszy krzyż na szczyt, chłop wrócił i zapytał Anioła:

- Jaka więc nagroda będzie mi za ten trud?

- Abyś ty sam mógł zdecydować, na co zasługujesz, ja odkryję ci, co to były za krzyże, – powiedział Anioł. – Złoty krzyż, który spodobał się tobie na początku, – to krzyż carski. Większość ludzi myśli: jak dobrze być carem! Siedź sobie na miękkim tronie i wydawaj rozkazy. A nie wiedzą tego, że jak złoto – najcięższy metal, tak i dola cara – jest najcięższa. Srebrny krzyż przygotowany jest tym, którzy obleczeni są władzą. Ci ludzie niosą na sobie wiele trosk i zmartwień innych ludzi, i dla niewielu udaje się donieść ten krzyż do szczytu. Miedziany – krzyż tych, komu Bóg posłał bogactwo. Wielu zazdrości im, a wszak żyć im ciężej, niż tobie. Ty po pracy możesz spokojnie zasnąć, nikt nie pokusi się na twój skromny dom. A bogaty i dniem, i nocą boi się o swój majątek, aby nikt go nie oszukał. Ponadto, bogaty za swoje bogactwo musi dać odpowiedź przed Bogiem: jak je wykorzystał. Żelazny krzyż – krzyż wojskowych. Wypytaj tych, którzy wojowali, i oni opowiedzą, jak on przychodzi. Kamienny krzyż – u ludzi handlu; ich praca jest nie ciężka fizycznie, za to jak często bywa, że kupiec traci wszystko i zmuszony jest zaczynać od nowa! A oto drewniany krzyż, który ty zaniosłeś na górę, – to i jest twój chłopski krzyż. Wie znawca serc Pan, że w każdej innej sytuacji ty zniszczyłbyś swoją duszę i życie, nie doniósłbyś krzyża. Tak więc idź do domu i nie narzekaj na swoją dolę: Pan daje krzyż każdemu według jego sił.

* * *

Pewien asceta, widząc nieprawdę, istniejącą na świecie, błagał Boga i prosił odkryć mu przyczynę, według której prawi i pobożni ludzie wpadają w biedy i niesprawiedliwie są męczeni, podczas gdy nieprawi i grzeszni bogacą się i żyją w spokoju. Kiedy asceta modlił się o odkrycie mu tej tajemnicy, usłyszał głos, który mówił:

- Nie badaj tego, czego nie jest w stanie osiągnąć umysł twój i siła wiedzy twojej. I nie poszukuj tajnego, ponieważ sądy Boże – bezdenność. Ale skoro prosiłeś o poznanie, zejdź w świat, i siedź w jednym miejscu, bądź uważny na to, co zobaczysz, i zrozumiesz z tego doświadczenia część sądów Bożych. Poznasz wtedy, że niezbadana i niepojęta jest troska Boża we wszystkim.

Usłyszawszy to, starec zszedł ostrożnie w świat i przyszedł do pewnej łąki, przez którą przechodziła jezdnia.

Niedaleko było tam źródło i stare drzewo, w którego dziupli starec dobrze się ukrył. Wkrótce podjechał na koniu pewien bogaty człowiek. Zatrzymał się przy źródle napić się wody i odpocząć. Kiedy napił się, wyjął z kieszeni portfel z setką dukatów (złotych monet) i przeliczył je. Skończywszy liczenie, chciał położyć go na swoje miejsce, jednak nie zauważył, jak portfel upadł w trawę.

On zjadł, odpoczął, pospał i potem, usiadłszy na konia, odjechał, nie wiedząc nic o dukatach. Wkrótce przyszedł drugi przechodzeń do źródła, znalazł portfel z dukatami, wziął go i pobiegł polami.

Minęło trochę czasu, i pojawił się kolejny przechodzeń. Będąc zmęczonym, zatrzymał się przy źródle, nabrał wody, wyjął i chlebka z chusty, i usiadł jeść. Kiedy biedak ten jadł, pojawił się bogaty jeździec, rozwścieczony i ze zmienioną od gniewu twarzą, i rzucił się na niego. Ze wściekłością krzyczał on, aby ten oddał mu jego dukaty.

Biedak, nie mając pojęcia o dukatach, zapewniał przysięgając, że nie widział takiej rzeczy. Ale ten, ponieważ był w silnym gniewie, zaczął go chłostać i bić, póki nie zabił. Przeszukawszy całe ubranie biedaka, nic nie znalazł i odszedł przygnębiony.

Starec zaś ten wszystko widział z dziupli i dziwił się. Żałował i płakał z powodu niesprawiedliwego zabójstwa i modlił się do Boga, mówił:

- Panie, co oznacza ta wola Twoja? Powiedz mi, proszę Ciebie, jak znosi dobroć Twoja taką nieprawdę. Jeden stracił dukaty, drugi je znalazł, a inny został niesprawiedliwie zabity.

W tym czasie gdy starec modlił się ze łzami, zszedł Anioł Pański i powiedział mu:

- Nie smuć się, starcze, i nie myśl ze złością, że to wydarzyło się jakby bez woli Bożej. Ale z tego, co się zdarza, jedno bywa za dopustem, drugie dla nakazania (ukarania, wychowania), a inne według opatrzności. Więc posłuchaj:

Ten, kto zgubił pieniądze, – sąsiad tego, kto je znalazł. Ten sąsiad miał sad, o wartości stu dukatów. Bogacz, ponieważ był bardzo chciwym dorobkiewiczem, wymusił oddać mu sad za pięćdziesiąt dukatów. Biedak ten, nie wiedząc, co robić, prosił Boga o pomstę.

Dlatego Bóg urządził, aby zwróciło się mu podwójnie.

Drugi biedak, zmęczony, który nic nie znalazł i został zabity niesprawiedliwie, kiedyś sam popełnił zabójstwo. Jednak szczerze kajał się i całe pozostałe życie prowadził po chrześcijańsku i pobożnie. Nieustannie prosił Boga o przebaczenie mu morderstwa i mówił: „Boże mój, taką śmierć, jaką uczyniłem ja, taką samą daj dla mnie!” Oczywiście, Pan nasz wybaczył mu już od tego momentu, jak on okazał pokajanie. Tym bardziej że on nie tylko starał się o zachowanie Jego przykazań według okazywania chwały, ale chciał nawet zapłacić za swoją starą winę. Więc, wysłuchawszy go, On pozwolił mu umrzeć w brutalny sposób – jak ten Go prosił – wziął do Siebie, nawet darując mu świecącą koronę za okazywanie chwały!

Na koniec, drugi chciwy dorobkiewicz, który stracił dukaty i popełnił morderstwo, karany był za jego chciwość i umiłowanie pieniędzy. Dopuścił mu Bóg wpaść w grzech zabójstwa, aby zabolała dusza jego i doszedł do pokajania. Z tego powodu on teraz opuszcza świat i idzie zostać mnichem!

Tak więc, gdzie, w jakim przypadku, widzisz ty, że Bóg był nieprawy, czy okrutny, czy też bezlitosny? Dlatego w przyszłości nie testuj losów (sądów) Bożych, bo Ten czyni je sprawiedliwie i jak wie, podczas gdy ty uważasz je za nieprawdę. Wiedz też, że i wiele innego dzieje się w świecie według woli Bożej z przyczyny, której ludzie nie znają. Tak więc sprawiedliwie jest mówić: „Sprawiedliwy Ty, Panie, i sprawiedliwe sądy Twoje” (Ps.118,137).

* * *

Pewien afrykański król miał bliskiego przyjaciela, który w każdej sytuacji miał zwyczaj mówić: „To dobrze!” pewnego razu król był na polowaniu. Przyjaciel jak zwykle ładował broń dla króla, ale, najwyraźniej, zrobił coś nieprawidłowo: kiedy król wziął od swego przyjaciela broń i pociągnął za spust, królowi oderwało duży palec u ręki. Przyjaciel zaś jak zwykle powiedział: „To dobrze!” Na to król odpowiedział: „Nie, to nie dobrze!” – i rozkazał wsadzić swego przyjaciela do więzienia.

Rok później król znów polował w dżungli. Nagle zaatakowało go uzbrojone dzikie plemię ludożerców, i wzięli go do niewoli z całą świtą. Przyprowadziwszy jeńców do wsi, ludożercy naściągali stos drzew, związali królowi ręce, przygotowawszy go do ofiarnego zabicia. Wkrótce zauważyli oni, że u króla brakuje dużego palca u ręki. Z powodu swego przesądu oni nigdy nie jedli tych, którzy mieli uszczerbki ciała. Rozwiązawszy króla, oni go wypuścili.

Wróciwszy do domu, on przypomniał sobie ten przypadek, kiedy stracił palec, i poczuł wyrzuty sumienia za swoje potraktowanie przyjaciela. Od razu poszedł do więzienia, aby z nim porozmawiać. „Ty miałeś rację, – powiedział on, – to było dobrze, że ja zostałem bez palca”. Opowiedział wszystko, co z nim się wydarzyło, i zakończył swoją opowieść słowami: „Ja bardzo żałuję, że wsadziłem ciebie do więzienia, to było złe z mojej strony”. „Nie, – powiedział jego przyjaciel, – to dobrze!” – „Co ty mówisz? Czyż to dobrze, że ja wsadziłem swego przyjaciela na cały rok do więzienia?” „Gdybym ja nie był w więzieniu, to byłbym tam razem z tobą”.

* * *

Żył-był chłop, który myślał, że gdyby on czynił pogodę, to byłoby o wiele lepiej. „Zboże będzie szybciej dojrzewać, – myślał on, – i w kłosach będzie więcej ziaren”.

Bóg zobaczył jego myśli i powiedział mu:

- Skoro ty uważasz, że wiesz lepiej, kiedy jaka pogoda jest potrzebna, to sam zarządzaj nią tego lata.

Chłop bardzo uradował się. Natychmiast zapragnął słonecznej pogody. Kiedy ziemia podeschła, on zapragnął, aby w nocy popadał deszcz. Zboże rosło, jak nigdy. Wszyscy nie mogli nacieszyć się, a chłop myślał: „Wspaniale, w tym roku wszystko dobrze – i pogoda, i urodzaj. Takich kłosów ja jeszcze nigdy w życiu nie widziałem”.

Jesienią, kiedy pole pożółkło, chłop pojechał zbierać plon. Ale jakie było jego rozczarowanie: kłosy jednak wszystkie były puste! On zebrał tylko słomę.

I znów ten chłop zaczął żalić się Bogu, że urodzaj do niczego nie przydatny.

- Ale przecież to ty zamawiałeś pogodę według swego życzenia, – odpowiedział Stwórca.

- Ja posyłałem kolejno to deszcz, to słońce, – zaczął tłumaczyć chłop. – Zrobiłem wszystko, jak trzeba. Nie mogę zrozumieć, dlaczego zaś kłosy są puste?

- A o wietrze to ty zapomniałeś! I dlatego nic nie wyszło. Wiatr potrzebny po to, aby przenieść pyłki z jednego kłoska na drugi. Wtedy ziarno zapładnia się, i powstaje dobry pełny kłos, a bez tego urodzaju nie będzie.

Chłop poczuł się zawstydzony, i pomyślał: „Lepiej niech Pan sam zarządza pogodą. My tylko wszystko poplączemy w przyrodzie naszą mądrością”.

* * *

Miejską ulica szedł młody człowiek. Zobaczywszy na ziemi niewielką, kieszonkową książkę, zainteresował się nią, podniósł i idąc zaczął przeglądać. W tym czasie na ulicy rozległy się krzyki, ludzie zaczęli miotać się po chodniku. Ze strasznym szumem zawalił się stary piętrowy dom, przeznaczony do rozbiórki. Młodzieniec akurat przechodził obok, i padająca ściana omal go przywaliła, ale on był pogrążony w czytanie i nie zauważył, jak strasznego niebezpieczeństwa uniknął.

Na skrzyżowaniu, do którego on podszedł, rozległ się pisk hamulców. Piękny samochód sportowy, nie wyrobiwszy się na zakręcie, wyleciał na chodnik i, przewracając się, potoczył się w stronę młodego człowieka. Jeszcze chwila – i samochód zmiażdżyłby go. Ale tu uderzył on o betonowy słup, i, przewróciwszy się ostatni raz, pozostał leżeć do góry kołami. Młodzieniec był uratowany, ale, zafascynowany ksiązką, on nawet tego nie zauważył.

Skręciwszy za róg, młody człowiek doszedł do wieżowca. Wysoko na górze rozległ się trzask. Zerwały się rusztowania budowlane i poleciały w dół, grożąc śmiercią wszystkim, będącym przy gmachu. Ludzie rzucili się w rozsypkę. Wokół młodzieńca z gruchotem padały żelazne rury i drewniane pomosty. Ale on cały pogrążył się w czytanie książki, i nic nie widział i nie słyszał. Na szczęście, nikt nie ucierpiał. Młody człowiek, podszedłszy do budynku instytutu, w którym on się uczył, akurat skończył czytać książkę i wzruszył ramionami, nie znalazłszy w niej nic ciekawego. Książka nosiła tytuł: „Trzy cudowne sposoby uratowania się od śmierci”. „Czy jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie? Jeszcze skamieniałe jest u was serce?” (Mk.8,17).

(Mnich Simieon z Atosu).

* * *

Świętemu starcowi podczas choroby brat wlał do pokarmu zamiast miodu lnianego oleju, bardzo szkodliwego. Jednak starec nic nie powiedział, ale jadł milcząc i pierwszy, i drugi raz, i wcale nie czynił wyrzutów usługującemu mu bratu, nie powiedział, że jest nieostrożny, i nie tylko nie powiedział tego, ale ani jednym słowem nie zasmucił go. Kiedy zaś brat dowiedział się, co zrobił, i zaczął się smucić, mówiąc: „Ja zabiłem ciebie, abba, i ty zrzuciłeś ten grzech na mnie tym, że przemilczałeś”. Ten pokornie odpowiedział:

- Nie ubolewaj, dziecko: jeśli by Bóg chciał, abym ja jadł miód, to ty wlałbyś mi miodu.

Tak, podobnie jak starec, postępuje ten, kto we wszystkim rozpoznaje Opatrzność Bożą: on w nikim nie chce widzieć złych zamiarów, nikogo nie podejrzewa, ale prawdziwie uznaje, że wszystko co go spotyka dzieje się według Opatrzności i woli Bożej.

* * *

Jakoś raz pewnemu człowiekowi przyśnił się sen. Śniło się mu, jakoby idzie on piaszczystym brzegiem, a obok niego – Pan. Na niebie migały obrazy z jego życia, i po każdym z nich on zauważał na piasku dwa łańcuchy śladów: jeden – od jego nóg, drugi – od nóg Pana.

Kiedy błysnął przed nim ostatni obraz z jego życia, on obejrzał się na ślady na piasku. I zobaczył, że często wzdłuż jego życiowej drogi ciągnął się tylko jeden łańcuszek śladów. Zauważył też, że były to najcięższe i najbardziej nieszczęśliwe chwile w jego życiu.

On bardzo zasmucił się i zaczął pytać Pana:

- Czyż nie Ty mówiłeś mi: jeśli pójdę drogą Twoją, Ty nie opuścisz mnie. Ale ja zauważyłem, że w najtrudniejszych okresach mego życia tylko jeden łańcuszek śladów ciągnął się po piasku. Dlaczego więc Ty opuszczałeś mnie, kiedy ja najbardziej potrzebowałem Ciebie?

- Moje miłe, miłe dziecko. Ja kocham ciebie i nigdy ciebie opuszczę. Kiedy w twoim życiu były bieda i wypróbowania, tylko jeden łańcuszek śladów ciągnął się drogą. Dlatego że w tych chwilach Ja niosłem ciebie na rękach.

* * *

Pewnego razu osioł wpadł do studnie i zaczął głośno krzyczeć, wzywając pomocy. Na jego krzyk przybiegł gospodarz osiołka i rozłożył ręce – przecież nie było możliwości wyciągnąć osiołka ze studni.

Wtedy gospodarz rozsądzał tak: „Osioł mój już stary, i niedługo mu zostało, a ja i tak chciałem kupić nowego młodego osła. Ta studnia całkiem już wyschła, i ja już dawno chciałem zasypać ją i wykopać nową. Więc dlaczego by od razu nie ubić dwóch zająców – zasypię więc starą studnię, a i osiołka jednocześnie zakopię”. Niedługo myśląc, on zaprosił swoich sąsiadów – wszyscy zgodnie wzięli się za łopaty i zaczęli rzucać ziemię do studni. Osioł natychmiast zrozumiał co się dzieje i zaczął głośno krzyczeć, ale ludzie nie zwracali uwagi na jego krzyki i w milczeniu kontynuowali rzucać ziemię do studni. Jednak bardzo szybko osiołek zamilkł. Kiedy gospodarz zajrzał do studni, zobaczył następujący obraz – każdy kawałek ziemi, który padał na grzbiet osiołka, on strząsał i przydeptywał nogami. Po jakimś czasie, ku ogólnemu zdziwieniu, osiołek znalazł się na wierzchu i wyskoczył ze studni. Tak więc…

…Być może, w naszym życiu było wiele wszelkich nieprzyjemności, i w przyszłości życie będzie posyłać wam ciągle nowe i nowe. I za każdym razem, kiedy upadnie na was kolejna bryła, pamiętajcie, że możecie strząsnąć ją i właśnie dzięki tej bryle, wznieść się nieco wyżej. W ten sposób, będziecie mogli stopniowo wydostać się z najgłębszej studni.

Każdy problem – to kamień, który życie rzuca w was, ale stąpając po tych kamieniach, możecie przejść wzburzony potok.

* * *

Jedyny człowiek który uratował się po rozbiciu statku, został wyrzucony na bezludną wyspę. On z całych sił modlił się do Boga o zbawienie, i każdego dnia wpatrywał się w horyzont, ale nikt nie płynął na pomoc.

Wyczerpany, on, w końcu, zbudował chatkę ze szczątków statku, aby uchronić się od żywiołów i schować swoje nieliczne rzeczy. Ale pewnego razu, połaziwszy w poszukiwaniu jedzenia, wrócił i zobaczył, że jego chatka objęta jest płomieniem, i ku niebu wznosi się dym. Stało się najstraszniejsze: on stracił wszystko.

Ogarnięty biedą i rozpaczą, zawołał: „Boże, za co?”

Wczesnym rankiem następnego dnia zbudziły go dźwięki zbliżającego się do wyspy statku, śpieszącego na pomoc.

- Jak wy dowiedzieliście się, że tu jestem? – zapytał człowiek swoich wybawicieli.

- Widzieliśmy wasze sygnalizacyjne ognisko, – odpowiedzieli oni.

Jak łatwo wpaść w rozpacz, kiedy przychodzi bieda. Ale nie można opuszczać rąk, ponieważ Bóg troszczy się o nas, nawet kiedy dopadają nas bóle i cierpienia. Trzeba pamiętać o tym za każdym razem, kiedy wasza chata pali się doszczętnie: być może, to ognisko sygnalizacyjne, wzywające Boga na pomoc.

* * *

Kiedyś pewien żołnierz zapytał jednego ze starców, czy daruje Bóg przebaczenie grzesznikom. I starec odpowiedział:

- Powiedz mi, umiłowany, jeśli płaszcz twój porwie się, ty wyrzucasz go?

Żołnierz odpowiedział:

- Nie. Ja go naprawiam i dalej noszę.

Starec podsumował:

- Jeśli ty troszczysz się o swój płaszcz, czyż Bóg nie będzie miłosierny wobec Swego własnego obrazu?

* * *

Żył kiedyś człowiek, samotny i nieszczęśliwy. I zaczął się modlić on:

- Panie, poślij mi przepiękna kobietę: jestem bardzo samotny, potrzebny mi przyjaciel.

Bóg roześmiał się:

- A dlaczego nie krzyż?

Człowiek rozzłościł się:

- Krzyż?! Co mi, życie zbrzydło? Ja chcę tylko piękną kobietę.

Cóż, otrzymał on piękną kobietę, ale wkrótce stał się jeszcze bardziej nieszczęśliwy, niż wcześniej: ta kobieta stała się bólem w sercu i kamieniem na szyi. On znów zaczął się modlić:

- Panie, poślij mi miecz.

On zamierzał zabić kobietę i uwolnić się od niej, marzył przywrócić dobre stare czasy.

I znów Bóg zaśmiał się:

- A dlaczego nie krzyż? Czy nie posłać ci już krzyża?

Człowiek rozgniewał się:

- A Ty nie myślisz, że ta kobieta jest gorsza niż jakikolwiek krzyż? Poślij mi miecz!

Pojawił się miecz. Człowiek spróbował zabić kobietę, ale został schwytany i skazany na ukrzyżowanie. I na krzyżu, modląc się do Boga, on głośno śmiał się:

- Wybacz mi, Panie! Ja nie słuchałem się Ciebie, a przecież Ty pytałeś, czy posłać mi krzyż, od samego początku. Gdybym się posłuchał, uwolniłbym się od tego całego niepotrzebnego zamieszania i rozgardiaszu.

* * *

Żył-był pewien wschodni władca, którego mądrość jak słońce oświetlała kraj życiotwórczymi promieniami. Nikt nie mógł przewyższyć go w mądrości i zrównać się z nim w bogactwie.

Pewnego razu przyszedł do niego wezyr z nieszczęśliwą miną:

- O, wielki carze, jesteś najmądrzejszy, największy i najpotężniejszy w naszym kraju. W twoich rękach życie, i śmierć. Jednak, co ja usłyszałem, kiedy jeździłem po miastach i wioskach? Wszyscy wychwalają ciebie, ale są wśród nich i tacy, którzy źle o tobie mówili. Oni wyśmiewali ciebie i besztali twoje mądre decyzje. Jak może być, o największy z wielkich, takie niepodporządkowanie w twoim carstwie!

Car pobłażliwie uśmiechnął się i odpowiedział:

- Jak wszyscy w moim carstwie, ty wiesz o moich zasługach przed moimi poddanymi. Podporządkowanych jest mi siedem prowincji. Siedem prowincji pod moim panowaniem stały się bogatymi i odnoszącymi sukcesy. W siedmiu prowincjach lubią mnie za sprawiedliwość. Oczywiście, masz rację, mogę wiele. Ja mogę zamknąć ogromne wrota swoich miast, ale jednego ja nie mogę – zamknąć ust swoim poddanym. Ale nie ważne, że niektórzy mówią o mnie źle, a to, że ja, nie patrząc na to, kontynuuję czynić dla tych ludzi dobro!

* * *

Pewnego razu abba Makarij zastał w swojej celi złodzieja, który ładował jego rzeczy na stojącego przed celą osła. Nie pokazując, że on jest właścicielem tych rzeczy, priepodobny zaczął w milczeniu pomagać uwiązywać bagaże. Odpuściwszy go w spokoju, błogosławiony powiedział sobie:

- My nic nie przynieśliśmy na ten świat, oczywiste, że nic nie możemy i zabrać stąd. Niech będzie błogosławiony Pan we wszystkim!

* * *

Pewnego razu Bóg, powierzył swemu słudze robotę. On pokazał mu ogromny kamień przed jego domem i powiedział, że zadaniem człowieka będzie popychać ten kamień z całych sił. I człowiek robił to dzień po dniu, dzień po dniu. Od wschodu słońca do zachodu, przez wiele lat. Jego ramiona bezpośrednio dotykały tego chłodnego kamienia, który nie ruszał się z miejsca, kiedy człowiek popychał go w ciągu wielu lat. Każdego dnia człowiek wracał do domu zmęczony, wyczerpany, z poczuciem, jakoby dzień minął na próżno. Szatan zauważył, że człowiek ten przejawia przygnębienie, i postanowił wnieść swój wkład. On zasiał w umyśle człowieka negatywne myśli: „Ty już od tak dawne popychasz ten kamień, a on w ogóle nie ruszył się z miejsca. Po co tak się zabijasz? Ty nigdy nie ruszysz go z miejsca”. W ten sposób, on wpoił człowiekowi, że to zadanie jest niewykonalne i że jest on nieudacznikiem. Te myśli odebrały człowiekowi pragnienie kontynuowania powierzonej mu przez Boga roboty.

„Po co tak się męczyć, – myślał człowiek, – ja pracowałem do utraty sił, a efektu nie widać, lepiej nie będę przemęczać się, będę popychać delikatnie”.

I tak człowiek planował robić, ale pewnego dnia postanowił pomodlić się i opowiedzieć Najwyższemu o swoich przeżyciach.

On powiedział: „Boże mój, ja długo i gorliwie służyłem Tobie, wkładałem wszystkie moje wysiłki, aby wypełnić zadanie, które Ty mi dałeś. Do tej pory, choć minęło tyle czasu, ja nie przesunąłem tego kamienia nawet o pół milimetra. Co ja robię nie tak? Dlaczego mi nie udaje się?”

Wtedy Bóg odpowiedział ze zrozumieniem i współczuciem: „Mój przyjacielu. Kiedy Ja prosiłem ciebie, abyś Mi służył, ty zgodziłeś się. Ja powiedziałem, abyś ty popychał kamień z całych sił – i ty to robiłeś. Ja nigdy nie mówiłem, że oczekuję od ciebie tego, abyś ty zruszył go z miejsca. A ty teraz przychodzisz do Mnie wyczerpany, myśląc, że zawiodłeś Mnie. Ale czy rzeczywiście to tak?

Popatrz na siebie. Twoje ramiona stały się mocnymi i wytrenowanymi, twój tułów i ręce stały się silniejsze, a twoje nogi stały się bardziej wytrzymałymi i muskularnymi. Dzięki ciągłym wysiłkom stałeś się silniejszy, i twoje możliwości dziś, o wiele przewyższają te, jakie miałeś przed tym, jak zacząłeś robotę.

Tak, ty rzeczywiście nie ruszyłeś tego kamienia z miejsca, ale co najważniejsze, Ja oczekiwałem od ciebie posłuszeństwa, wiary i ufności do Mnie. I ty to czyniłeś.

I Ja teraz zepchnę ten kamień z miejsca”.

* * *

Zawsze, co byście nie zamierzali zrobić, mówcie „jeśli to miłe Bogu”, aby z wami nie wydarzyło się to, co wydarzyło się z pewnym współczesnym człowiekiem. On wybierał się pójść popracować w winnicy i powiedział swojej żonie”

- Jutro wczesnym rankiem pójdę do winnicy.

- Jeśli to Bogu miłe, pójdziesz, – powiedziała mu ona.

- Miłe Bogu czy nie miłe, – odpowiedział, – a ja pójdę.

Następnego ranka, gdy było jeszcze ciemno, on wyszedł z domu, ale po drodze lunęła taka ulewa, że on musiał wrócić. Jeszcze nie rozwidniło się. On zastukał do drzwi.

- Kto tam? – zapytała żona.

- Jeśli to miłe Bogu, – odpowiedział on, – to jestem to ja, twój mąż!

* * *

Dwaj Aniołowie pod postacią podróżników zatrzymali się na nocleg w domu bogatej rodziny. Rodzina była niegościnna i nie chciała przyjąć Aniołów w pokoju gościnnym.

Zaproponowano im zostać na nocleg w chłodnej suterynie. Kiedy oni rozściełali pościel, starszy Anioł zobaczył dziurę w ścianie i załatał ją. Kiedy młodszy Anioł zobaczył to, to zdziwił się i zapytał:

Dlaczego ty to robisz?

- Rzeczy nie są takie, jakimi się wydają, – odpowiedział starszy.

Na następną noc oni przyszli na nocleg do domu bardzo biednego, ale gościnnego człowieka i jego żony. Małżonkowie podzielili się z Aniołami niewielką porcją jedzenia, jaka u nich była, i powiedzieli, aby Aniołowie spali w ich pościeli, gdzie mogą dobrze się wyspać. Rano po przebudzeniu Aniołowie zastali gospodarza i jego żonę płaczącymi. Ich jedyna krowa, której mleko było jedynym dochodem rodziny, leżała martwa w oborze. Młodszy Anioł zapytał starszego:

- Jak to mogło się stać? Pierwszy mężczyzna miał wszystko, a ty mu pomogłeś. Druga rodzina miała bardzo mało, ale był gotowa podzielić się wszystkim, a ty pozwoliłeś, aby zdechła ich jedyna krowa. Dlaczego?

- Rzeczy nie są takie, jakimi się wydają, odpowiedział starszy Anioł. Kiedy my byliśmy w suterynie, ja zrozumiałem, że w dziurze w ścianie był schowek ze złotem. Jego właściciel był grubiański i nie chciał uczynić dobra, ja wyremontowałem ścianę, żeby skarb nie był odnaleziony.

Gdy następnej nocy spaliśmy w łóżku gospodarza, przyszedł anioł śmierci po jego żonę. Ja oddałem mu krowę. Rzeczy nie są takie, na jakie wyglądają.

My nigdy nie wiemy wszystkiego. I nawet jeśli masz wiarę, trzeba wpajać tobie jeszcze zaufanie, że wszystko, co się dzieje jest dla twojej korzyści. Ale do tego dochodzisz z czasem.

* * *

Amatij-pustelnik, święty mąż, był w swoim czasie żywym zwierciadłem. Mają obowiązek wpatrywać się w niego wszyscy, którzy Opatrzność Bożą pojmują nieprawidłowo albo negują i poddają skrycie bluźnierstwu. Amatij, potrudziwszy się trzydzieści lat w monasterze, odszedł na pustynię, gdzie na wybranym przez siebie kamieniu żył w wielkiej wstrzemięźliwości. Jeden z braci monasteru co każde trzy dni przynosił mu część chleba i kubek wody – i to było jedynym jego pokarmem. Taka wstrzemięźliwość nie była przyjemna diabłu. I oto, przyleciał kruk, kubek z wodą przewrócił nogami, a kawałek chleba schwycił dziobem i zabrał. W ten sposób, asceta pozbawiony został trzydniowego pożywienia. Jak też popatrzył na to cnotliwy mąż? Być może, przeklął kruka, albo wypowiedział absurdalne słowa na Bożą Opatrzność, albo zaczął potępiać biesowskie intrygi? Nic takiego on nie uczynił. To my postępujemy tak w podobnych przypadkach, a on, podniósłszy ręce wzniósłszy umysł ku niebu, zawołał: Dziękuję Tobie Panie Boże mój, za to, że zechciałeś Ty zostawić mnie w dłuższym poście według Twojej świętej woli. Ja wiem, że będzie to dla mnie bardzo pożyteczne na przyszłość, bo nic nie dzieje się na świecie bez Twojej Opatrzności, bez niej ani jeden listeczek nie spadnie z drzewa”.

* * *

Pewien człowiek ciągle narzekał, że Matka Boża, Pan Bóg, nie pomagają mu w niczym. Pewnego razu ukazał mu się Anioł i powiedział: „Przypomnij sobie, oto kiedy na łodzi płynęliście z przyjaciółmi, łódź przewróciła się i twój przyjaciel utonął, a ty zostałeś żywy. Ciebie wtedy Matka Boża uratowała; Ona słuchała i wsłuchiwała się w modlitwy matki twojej. A teraz przypomnij sobie, kiedy jechaliście bryczką i koń skoczył w bok – bryczka wywróciła się. Przyjaciel z tobą siedział – on umarł, a ty zostałeś żywy”. I zaczął anioł przytaczać inne przypadki, które przydarzyły się temu człowiekowi w jego życiu. Ile razy groziła mu śmierć albo nieprzyjemność, i wszystko przechodziło mijając go… Po prostu jesteśmy ślepi i myślimy, że wszystko to jest przypadkowe, dlatego nie jesteśmy wdzięczni Panu za wybawienie nas od nieszczęść.

* * *

Jak działa w nas opatrznościowa ręka Boża? Widocznych oznak jej działania my nie zauważamy. Można myśleć, że Opatrzność Boża działa w zwyczajny, a przez to niedostrzegalny sposób w ludziach, którzy nie są ani zbyt dobrzy i nie zbyt źli. A odkrywa się ona w szczególny i wyraźny sposób wtedy, kiedy człowiek żyje i działa albo w pełni sprawiedliwie i święcie albo niezmiernie niegodziwie i bezprawnie. Tak, Pan widzialnie czynił cuda nad mężami prawymi i świętymi, chroniąc i wysławiając ich, i nad ludźmi niegodziwymi i niekajającymi się, poddając ich tej czy innej karze. To bywa również i u nas. Sprawiedliwy przełożony dobrych i porządnych podwładnych jawnie wyróżnia i wynagradza, a złych i nieporządnych karze. Tych zaś, którzy ani zasług szczególnych, ani przestępstw nie wykazują, pozostawia bez wynagrodzenia i karania, a tylko nadal utrzymuje ich na służbie.

* * *

Pewien poszukujący Boga człowiek zdecydował, że jeśli pokaże mu Pan cud albo znak, wtedy on jutro z rana pójdzie do świątyni ochrzcić się w prawosławnej wierze. Tak rozważając, on położył się spać.

Następnego ranka, przebudziwszy się, on zrozumiał, że żaden cud się nie wydarzył. Żadne sny mu się nie śniły, w pokoju wszystko na swoim miejscu, jednym słowem znaku nie było. Zdecydował, że nigdzie nie pójdzie, mężczyzna włączył radio. A tam czytanie Ewangelii: „Dlaczego ród ten żąda znaków? Zaprawdę mówię wam, że żaden znak nie będzie dany rodowi temu”. Zrozumiawszy, że słowa te skierowane są do niego, pośpieszył do świątyni.

* * *

Starec-asceta, który trudził się w pustyni w całkowitej samotności i milczeniu, z powodu niedostatecznego doświadczenia był pochłonięty herezją. Jednak, dręczyły go wątpliwości, i on bardzo długo modlił się, aby Pan odkrył mu, czy prawidłowo wyznaje on swoją wiarę. W końcu, straciwszy cierpliwość, udał się do drugiego ascety, i ten pouczył go w wierze. Kiedy zaś starec zaczął zastanawiać się, dlaczego Pan tyle czasu nie odkrywał mu prawdy, to otrzymał objawienie, że tam, gdzie można otrzymać pomoc od ludzi, nie należy oczekiwać cudów od Boga.

* * *

Umarł pewien bogacz, o którego grzechach wiedział cały świat. Pogrzeb był uroczysty, z biskupem i mnóstwem duchownych. Niedługo potem jednego pustelnika w pustyni zaatakowała hiena i rozszarpała go. Pewien mnich, który widział i uroczyste pożegnanie na ostatnią drogę grzesznika, i krwawe szczątki prawego człowieka, w zmieszaniu swoim z płaczem zawołał: „Panie! Jak że tak, dlaczego?! Dlaczego Ty darowałeś grzesznikowi dobre życie i dobrą śmierć, a prawemu – gorzkie życie i gorzką śmierć?!” Wkrótce ukazał mu się Anioł Boży i wyjaśnił: ten bogacz-grzesznik uczynił w życiu swoim tylko jeden dobry uczynek, a ten pustelnik-prawy popełnił w całym swoim życiu tylko jeden grzech.

Uroczystym i czcigodnym pogrzebem Najwyższy chciał nagrodzić nieprawego bogacza za jedyny dobry uczynek i pokazać, że już niczego na tamtym świecie nie może on oczekiwać. Straszną śmiercią pustelnika Pan chciał zmazać ten jego jedyny grzech, aby potem w pełni wynagrodzić pustelnika na niebiosach.

Pamiętaj o tym, kiedy będziesz rozmyślać o sądach Bożych, i pokładaj wszystkie nadzieje na Stwórcę swego. „Nie zazdrość złoczyńcom, nie bądź zawistny czyniącym bezprawie” (Ps.36,1).

* * *

Pewna kobieta bardzo przeżywała z tego powodu, że jej małoletni syn był umierający, zarzucała to Bogu, i prosiła pozostawić jej dziecko przy życiu. Zasnąwszy, ona zobaczyła sen, w którym ukazało się jej całe życie tego dziecka, począwszy od tej chwili: on wyzdrowiał, wyrósł, stał się silnym, otrzymał wspaniałe wykształcenie, miał przyjaciół, narzeczoną, która później została jego żoną. Ale nagle wpada on w wir przestępczego świata, popełnia ciężkie przestępstwa, ma wiele grzechów, kara jest nieunikniona.

Nieszczęsna matka, widząc to wszystko, przerażona zawołała: „Panie, powstrzymaj!” – i przebudziła się przy łóżku umierającego dziecka.

Musimy pamiętać, że Bóg kocha każdego z nas bardziej, niż matka. I jeśli Bóg podejmuje decyzję skrócić życie człowieka, to robi to dla dobra człowieka. Musimy pamiętać, że ani jeden włos nie spadnie z głowy człowieka bez woli Cara Niebiańskiego. Wszystkie nasze trudności, przeżycia i sama śmierć, nawet i przedwczesna, – to wszystko w rękach Boga. Pan postanawia skrócić czyjeś życie w nadziei, że widząc śmierć swoich bliskich, ludzie opamiętają się, nabiorą rozumu.

Anioł-Stróż, święty, którego imię nosi człowiek, Sam Pan miłosiernie czuwają nad nami w nadziei, że my zmienimy swój styl życia. Wielka Cierpliwość Boża prowadzi do pokajania. Pan posyła człowiekowi ostrzeżenie o jego nieprawidłowym życiu w postaci przeróżnych kar: trudnych okoliczności, skomplikowanego otoczenia, chorób samego człowieka albo jego bliskich. Te trudności, ciężkości życia powinny zmusić człowieka do zastanowienia się, czy prawidłowo on żyje. Ale czasem ludzie nie słyszą, że sam Pan Bóg puka do ich życia, nic nie rozumieją z tego, co z nimi się dzieje. Dalej żyją po dawnemu, a jeszcze i narzekają na Boga, za Jego „niemiłosierdzie” wobec nich, to znaczy uważają że oni maja rację, a nie Bóg!

I oto, Bóg skraca życie ludzi, aby, widząc śmierć jeden drugiego, oni zastanowili się i nad własną śmiercią, nad sensem życia. Jednak i ta lekcja nie zawsze bywa przyjęta przez ludzi.

LEKARSTWO OD GRZECHU

Pewnego lekarza zapytali: „Czy jest u pana lekarstwo od grzechu?”

- Jest, – odpowiedział lekarz, – oto recepta na nie: „Nakop korzeni posłuszeństwa, nazbieraj kwiatów czystości duszy, narwij liści cierpienia, nazbieraj owoców nieobłudny, nie upijaj się winem cudzołóstwa. Wszystko to wysusz postem wstrzemięźliwości, połóż do garnka dobrych uczynków, dodaj wody łez pokajania, posól solą braterskiej miłości, dodaj hojności jałmużny, we wszystko to wsyp proszek pokory i klęczenia. Przyjmuj po trzy łyżki dziennie bojaźni Bożej, ubieraj się w odzienie prawości i nie wchodź w pustosłowie, bo inaczej przeziębisz się i znów wpadniesz w chorobę grzechu”. (Opracowała w 20 lata XX wieku mniszka Szamordinskiego monasteru).

* * *

Umarł brażnik*, czyli pijak, i dusza jego powinna był wybierać się do piekła. Ale nie chciało mu się do piekła, i postanowił spróbować trafić do raju. Podchodzi do rajskich wrót, a tam – apostoł Piotr z kluczami: „Tu nie można!” Brażnik odpowiada mu: „Sam przecież wyrzekałeś się Chrystusa, zdradzałeś Go, a teraz oto rajskimi wrotami rozporządzasz”. Piotr zamyślił się, co robić. Wezwał na pomoc Dawida-psalmopiewcę. Dawid przyszedł i mówi: „Brażnikom tu nie można”. – „A zabójcom i cudzołożnikom można? – pyta brażnik. – Ty wziąłeś sobie cudzą żonę, potem zabiłeś jej męża, a teraz tu”. Wezwali na pomoc Mojżesza-prawodawcę. Ten też potwierdził, że brażnikom do raju nie można, to – święte miejsce. Wtedy brażnik mówi mu: „Ty Egipcjanina zabiłeś, do piasku zakopałeś, a potem prawo napisałeś – nie zabij. I też tu trafiłeś. Więc dlaczego dla mnie nie można?” Postanowili wezwać na pomoc kogoś ze starożytnych. Idzie Noe. Brażnik, zobaczywszy go, bardzo uradował się, i mówi: „Oto, nasz człowiek idzie. Ten z pewnością był brażnikiem”. Ta przypowieść mówi nie o tym, jak trzeba „tam” odpowiadać, a o tym, że każdy grzech może być przebaczony przez Pana kajającemu się.

Kim jest chrześcijanin? To – człowiek, kajający się w swoich grzechach. W jednym z listów Apostolskich wymieniane są bardzo straszne grzechy, i apostoł mówi, że oni też byli takimi samymi grzesznikami, jak wszyscy ludzie, ale zmienili się. Przypomnijcie sobie, jaki grzech popełnił Dawid, – cudzołóstwo, połączone z zabójstwem. Przypomnijcie sobie Marię Egipcjankę i jej grzechy. Przypomnijcie Mojżesza i jego grzech zabójstwa. A apostoł Paweł będący wcześniej prześladowcą chrześcijan? A apostoł Piotr, który trzykrotnie wyrzekł się swego Pana? W raju można zobaczyć wielu byłych grzeszników: zabójców, złodziei, rozbójników, cudzołożników i innych.

*Brażnik – (ćma, hulaka, butelnik; braga – niedostatecznie przefermentowany alkohol)

* * *

Pewnego razu mnich przyszedł do swego kierownika i mówi:

- Ojcze, ile razy chodzę ja do ciebie, kajam się za grzechy, ile razy pouczałeś mnie radami, ale ja nie mogę poprawić się. Jaka korzyść mi przychodzić do ciebie, jeśli po naszych rozmowach ja znów wpadam w swoje grzechy?

Abba odpowiedział:

- Synu mój, weź dwa gliniane garnki – jeden z miodem, a drugi z pusty.

Uczeń tak i uczynił.

- A teraz, – powiedział nauczyciel, – przelej kilka razy miód z jednego garnka do drugiego.

Uczeń znów się posłuchał.

- Teraz, synku, popatrz na pusty garnek i powąchaj go.

Uczeń popatrzył, powąchał i mówi:

- Ojcze, pusty garnek pachnie miodem, i tam, na denku zostało trochę gęstego miodu.

- Oto tak, – powiedział nauczyciel, – i moje pouczenia osiadają na twojej duszy. Jeśli przez wzgląd na Chrystusa przyswoisz w życiu choć część cnót, to Pan, według miłosierdzia swego uzupełni ich niedostatek i zbawi twoją duszę dla życia w raju. Bo nawet ziemska gospodyni nie sypie pieprzu do garnka, który pachnie miodem. Tak i Bóg nie odtrąci ciebie, jeśli zachowasz w duszy choćby zaczątki prawości.

* * *

Aby ryba znalazła się w baniaku, wystarczy jej tylko raz połknąć przynętę.

Aby zostać złodziejem, wystarczy jednej kradzieży.

Aby rozbić się w przepaści, wystarczy jeden krok.

Aby doświadczyć nieskończonych smutków, wystarczy i jednej złej myśli.

„Rozmyślania cielesne są śmiercią, a rozmyślania duchowe – życiem i pokojem…” (Rz.8,6). (Mnich Simieon z Atosu).

* * *

Pewien młody mnich mył liście sałaty. Podszedł do niego drugi mnich i, chcąc go wypróbować, zapytał:

- Czy ty możesz powtórzyć, co mówił starec na kazaniu dziś rano?

- Ja nie pamiętam, – przyznał się młody mnich.

- Dlaczego więc ty słuchałeś kazania, skoro już go nie pamiętasz?

- Popatrz, bracie: woda myje sałatę, ale nie pozostaje na jej liściach. Sałata mimo to pozostaje całkowicie czystą.

* * *

Pewnego razu do starca przyszła pewna para małżeńska. „Ojcze, mówi małżonka, ja oczekuję dziecka, a u nas i tak czworo dzieci; kiedy urodzi się piąte – nie przeżyjemy. Pobłogosław dokonać aborcji”.

- Widzę, żyje się wam nie łatwo, – odpowiada starec, – no cóż, błogosławię wam zabić swoje dziecko. Tylko zabijajcie najstarszą córkę, ma już przecież piętnaście lat: myślcie, pożyła już na świecie, co-nieco zobaczyła, a ta kruszynka i promyka słonecznego jeszcze nie widział, niesprawiedliwym będzie pozbawić go tej możliwości.

Przerażona kobieta zakryła twarz rękoma zaszlochała…

* * *

Było trzech pracowitych mnichów. Jeden z nich wybrał dla siebie zajęcie – godzić skłóconych między sobą ludzi. Drugi – odwiedzać biednych. Trzeci oddalił się milczeć na pustyni. Pierwszy, trudząc się z powodu kłótni między ludźmi, nie mógł wyleczyć wszystkich, i ze smutkiem przyszedłszy do odwiedzającego chorych, zastał go również osłabionego i nie starającego się o wypełnienie swojej obietnicy. Dogadawszy się, obaj oni poszli do pustelnika, opowiedzieli mu smutek swój i prosili aby powiedział im, co dobrego uczynił on w pustyni. Trochę pomilczawszy, pustelnik wlał wody do kubka i powiedział:

- Patrzcie na wodę.

A woda była mętna, tak że nic nie było w niej widać. Po jakimś czasie on znów mówi:

- Patrzcie, teraz woda ustała się.

Jak tylko popatrzyli oni na wodę, to zobaczyli swoje twarze, jak w lustrze. Wtedy on powiedział im:

- Tak bywa i z człowiekiem, żyjącym wśród ludzi, – z powodu zamieszania on nie widzi grzechów swoich; a kiedy milczy, i zwłaszcza w pustyni, wtedy widoczne są jego niedostatki.

* * *

Brudna bielizna wcześniej czy później potrzebuje prania. Można przez lata składać ją do ogromnego baku, zbierać, odkładać nieprzyjemny moment, kiedy trzeba będzie prać całą tę stertę. Problem w tym, że po upływie czasu brud wnika głębiej, i odeprać go staje się trudniej: oto i trzeba gotować, parząc w parze palce i zdzierając skórę z dłoni, trzeć, trzeć, trzeć… Wiele dni, wiele lat. Wyobrażanie sobie, ile brudnych koszul może zgromadzić się w ciągu ludzkiego życia? Można prać bieliznę w miarę jej brudzenia się. Póki bród jest świeży, jedne plamy można zmyć zwykłą wodą. Inne trzeba zapierać z mydłem. A trzecie, najgłębsze – wytrawiać żrącym ługiem, od którego łzawią oczy. Każda praczka powie wam, że najtrudniej odeprać tłuszcz i krew. Nasze grzechy i nieprzyzwoite postępki – to brudna bielizna, i każdy – sam sobie jest praczką. Dana jest nam unikalna możliwość – w pewnym sensie szczęśliwa, w pewnym gorzka – nie gromadzić grzechów przez całe życie, aż do tej chwili, kiedy będą podsumowane nasze ziemskie uczynki, a zacząć odkupywać (kąpać) je jeszcze przy życiu – czyli w tym odcinku czasu, kiedy można coś naprawić. Jest to prawidłowe i logiczne, dlatego nie należy się dziwić tym, że po każdym białym pasie (okresie) następuje czarny: wyobrażacie sobie, jaka czerń oczekiwałaby nas wszystkich po absolutnej bieli?

* * *

Powiedział starec pewnemu bratu: „Diabeł jest twoim wrogiem, a ty – domem. Wróg nie przestaje rzucać w ciebie wszelkich śmieci, jakich by nie znalazł, wrzucając w ciebie wszelkie możliwe nieczystości. Ale ty starannie wyrzucaj z siebie co on wkłada; jeśli zaś zaniedbasz, to dom twój napełni się śmieciami i ty nie będziesz mógł wejść do niego. Od samego początku, kiedy diabeł zacznie zaśmiecać ciebie, ty stopniowo wyrzucaj śmieci, i dom twój pozostanie czystym dzięki łasce Chrystusowej”.

* * *

Żył kiedyś wilk; on rozszarpał wiele owiec i doprowadził do niepokoju i płaczu wielu ludzi.

Pewnego razu on poczuł nagle wyrzuty sumienia i zaczął kajać się za swoje życie; postanowił zmienić się i nie zabijać już owiec. Aby wszystko było według reguł, on udał się do duchownego i poprosił go o odsłużenie dziękczynnego molebna.

Kapłan rozpoczął nabożeństwo, a wilk stał i płakał w cerkwi. Służba była długa. Wilkowi przytrafiło się zarżnąć niemało owiec i u kapłana; dlatego kapłan z całą powagą modlił się o to, aby wilk się zmienił. Ale nagle wilk spojrzał w okienko i zobaczył, że owce pędzą do domu. On zaczął przestępować z nogi na nogę; a kapłan ciągle modli się, i końca modlitwy nie widać.

W końcu wilk nie wytrzymał i zaryczał:

- Kończ, kapłanie! A to wszystkie owce do domu zagonią i zostawią mnie bez kolacji!

* * *

Chłopiec około pięciu-sześciu lat, spacerując z rodzicami po lesie, zobaczył czysty strumyk. On napił się świeżej wody, a potem – dla zabawy – wziął do rąk gałązkę i zaczął mącić wodę w strumyku. Dno strumienia było ziemiste, i dlatego zaraz podniósł się piasek, opadłe liście i różne śmieci. Niegdyś przejrzysta woda stała się niezdatna do picia. Dziecku szybko przestało podobać się patrzeć w brudną wodę strumyka. On wrzucił tam gałązkę i pobiegł do mamy.

A gdzieś wysoko w górach drugi chłopczyk tak samo zabawiał się z górskim strumykiem. On też chciał zmącić wodę gałązką. Ale dno strumyka było kamieniste, i on złamał gałązkę i pobiegł dalej, nic nie osiągnąwszy. Potok był czysty jak poprzednio.

Podobnie do tego niektórzy ludzie zewnętrznie wydają się dobrymi i wrażliwymi, jak czysty strumyk. Ale spróbuj choćby niechcący urazić takiego człowieka i zobaczysz, jak z dna duszy wypłynie zarozumiałość, małostkowość i duma i stare żale, jak szlam i śmieci w leśnym strumyku. Kiedy zaś człowiek stale poucza się w Słowie Bożym i myśli o sprawach niebiańskich, to przykład pokory Chrystusa stopniowo hartuje cnotliwego człowieka pokorą i silną cierpliwością, o które, niczym trzcina o kamień, łamie się wszelka ludzka złośliwość i wrogość.

* * *

W Egipcie żył pewien mnich-pustelnik. I oto bies, po wieloletniej walce z nim poobiecał mu, że nie będzie go już gnębić żadnymi pokusami, aby tylko on popełnił któryś jeden grzech z trzech. On zasugerował trzy następujące grzechy: zabójstwo, nierząd i pijaństwo. „Uczyń, – mówił on, – którykolwiek jeden z nich: albo zabij człowieka, albo dopuść się rozpusty, albo raz upij się – i dalej będziesz w spokoju, i po tym ja już nie będę kusić ciebie żadnymi pokusami”. Pustelnik zaś ten pomyślał o sobie tak:

„Człowieka zabić – straszne, ponieważ to samo w sobie jest wielkim złem, i zasługuje na śmiertelną karę jak i według Bożego sądu, tak i według obywatelskiego. Popełnić cudzołóstwo, wstyd, zniszczyć zachowywaną do tej pory czystość ciała – szkoda, i ohydnie skalać się temu, kto nie doznał jeszcze tego skalania. Upić się zaś jeden raz, wydaje się, niewielkim grzechem, bo człowiek szybko wytrzeźwieje przez sen. Tak więc, pójdę, upiję się, aby bies więcej nie gnębił mnie, i w spokoju będę żyć w pustelni”. I oto, wziąwszy swoje rękodzieło, poszedł on do miasta i, sprzedawszy je, wszedł do karczmy i upił się. Według szatańskiego działania przydarzyło się mu rozmawiać z pewną bezwstydną i cudzołożną kobietą.

Będąc uwiedzionym, on upadł w grzech i spał z nią. Kiedy dopuszczał się z nią grzechu, przyszedł mąż tej kobiety i, zastawszy grzeszącego z żoną, zaczął bić go, a on, odzyskawszy siły, zaczął bić się z tym mężem i, pokonawszy go, zabił.

W ten sposób, ten pustelnik popełnił wszystkie trzy grzechy: cudzołóstwo i zabójstwo, począwszy od pijaństwa. Jakich grzechów będąc trzeźwym bał się i brzydził się, te on śmiało popełnił pijany i przez to zniszczył swoje wieloletnie trudy. Jedynie dopiero potem poprzez prawdziwe pokajanie udało się mu znów odzyskać je, bowiem poprzez miłosierdzie Boże prawdziwie kajającemu się człowiekowi przywracane są wszystkie jego poprzednie zasługi, które o utracił upadkiem w grzech. (Dzieła św. Dimitrija z Rostowa).

* * *

Dorośli grali w karty, a około pięcioletnia dziewczynka leżała na piecu i patrzyła na nich. Czystym dzieciom często otwiera się inny świat. Ona widziała, jak biesy stały za plecami grających i w swoich kartach-papierach zapisywały ich grzechy. I tu, jak zwykle bywa w grach hazardowych, zaczęła się kłótnia, wszyscy zaczęli przeklinać, krzyczeć, i dziewczynka zobaczyła, że u biesów skończył się papier, a grzechów wciąż przybywało, więc one zaczęły zapisywać je na swoich łapach i brzuchach. I nagle w trakcie kłótni jeden z graczy wstał i mówi: „Wybaczcie mi, bracia”. I wszyscy chórem odpowiedzieli: „Bóg ci wybaczy, wybacz nam”. I w tym momencie kartki biesów zapłonęły, zapłonęły i grzechy, zapisane na ich łapach i brzuchach. Dziewczynka, widząc to, zaczęła śmiać się. Wszyscy zwrócili na nią uwagę, zaczęli wypytywać, i ona opowiedziała, co widziała i dlaczego tak bardzo roześmiała się.

Wielka jest moc słów „Bóg wybaczy”. Nimi spalane są nasze codzienne grzechy. „Wybacz mi” – jak trudno bywa wypowiedzieć te słowa, ale, wypowiedziane, jak łatwo one przywracają pokój naszym duszom i rodzinom. Nauczmy się prosić o wybaczenie i wybaczać sobie nawzajem, do tego wzywa nas Pan i Święta Cerkiew w Niedzielę Przebaczenia.

* * *

Pewien kapłan tym, którzy nie chodzili w niedziele do cerkwi, opowiedział następującą historię.

- Bogaty człowiek spotkał na ulicy żebraka. Biedak opowiedział mu o swoich nieszczęściach. Ten zlitował się nad nim i z siedmiu monet, które miał, dał dwie. Potem, jak żebrak opowiedział i o innych swoich biedach, otrzymał jeszcze dwie monety. Podszedłszy do źródła, oni postanowili pokrzepić się. Bogacz podzielił się z towarzyszem podróży swoim jedzeniem i, usłyszawszy kolejną historię z jego życia, oddał jeszcze dwie monety. Był on tak miłosierny! Ten zaś który otrzymał cześć monet zamiast wdzięczności, nagle wyrwawszy spod ubrania nóż, zażądał siódmej monety. Czarna niewdzięczność! Czegoż jest on godzien? – zakończył swoją opowieść kapłan.

- Śmierci! – zakrzyczeli jego słuchacze.

- I wy zasługujecie na tak surową karę, – powiedział on im. – Wy i jesteście tym właśnie niewdzięcznym żebrakiem.

Bóg dał wam sześć dni i tylko jeden przeznaczył dla Siebie. A wy i ten dzień zrabowaliście u Niego.

* * *

Pewnego razu z okazji święta patronalnego (odpustu) szły do monasteru na nabożeństwo dwie wiejskie kobiety. Jena z nich w młodości bardzo dawno popełniła zły uczynek i od tej pory nie mogła go zapomnieć, nieustannie męczyło ją sumienie, kajała się i spowiadała się. I teraz ona szła i całą drogę ubolewała:

- Jestem grzesznicą! Czy jestem godna nieczystymi ustami całować ikonę miłosiernego Zbawiciela? Jak matka-ziemia mnie nosi? Jak mnie sprawiedliwy Pan nie ukarze?

Współpodróżniczka jej była kobietą surowego życia i dlatego czuła się lepszą od koleżanki.

- A ja się nie boję, – mówiła ona. – Ja idę z lekkim sercem. Oczywiście i ja też nie jestem prawa, ale jakie tam u mnie grzechy? Drobnostki tylko, i pamiętać nie warto. Twoja sprawa, miła, co innego. Ja rozumiem, jak to musi być dla ciebie ciężkie.

Przyszły pielgrzymujące do monasteru, pomodliły się w świątyni, trafiły, w końcu, i do starca-samotnika. Wypytał on je o wszystko, a potem i mówi pierwszej:

- Ty pójdź na pole i przynieś tu największy kamień, jaki tylko znajdziesz.

Drugiej zaś powiedział:

- Ty nabierz pełny fartuch maleńkich kamieni i też przynieś ich do mnie.

Kobiety wypełniły polecenie starca. Kiedy one przyniosły mu kamienie, on powiedział do nich:

- Dobrze, a teraz odnieście te kamienie z powrotem i połóżcie na to miejsce, skąd wzięłyście.

Pierwsza, z ciężkim kamieniem, poniosła, a druga zakłopotana zawahała się.

- Ty co? – zapytał starec.

- Ach, ojcze, ty każesz mi odnieść kamienie tam, skąd ja wzięłam?

- Tak, przysypać te miejsca, z których wzięłaś kamienie.

- Ja nie mogę.

- Dlaczego?

- Jest ich bardzo dużo. Ja nie pamiętam wszystkich miejsc, skąd wzięłam.

- Wiedz zatem, – powiedział starec, – twoja koleżanka kiedyś popełniła wielki grzech i stale pamięta o nim, kaja się w nim, obmywa łzami. Ona wie, gdzie została jama od jej kamienia. Ty zaś ze swymi drobnymi, jak myślisz, grzechami, nie wiesz komu, gdzie i kiedy wyrządziłaś zło. Ty nawet nie pamiętasz ich, i dlatego nie masz możliwości zatrzeć swoich grzechów. One zostają u ciebie na duszy, jak te kamienie w fartuchu. Brud – zawsze jest brudem, czy jest to cała kałuża czy jedna kropla.

I zrozumiała kobieta, że ona z jej maleńkimi słabościami i grzechami nie mniej niż przyjaciółka musi zatroszczyć się o czystość duszy i pokajanie.

* * *

Pewien człowiek kupił na bazarze warzyw. Przyjechawszy do domu, on odkrył, że handlowcy zamiast towaru włożyli do jego powozu stos kamieni. Ale nie pojechał z powrotem i nie zaczął smucić się, a żył dalej jak przedtem.

I oto po czterdziestu długich latach zapukali do jego domu. Kiedy człowiek otworzył drzwi, na progu stali niedołężni staruszkowie.

- Witaj, – powiedzieli oni, – to my oszukaliśmy ciebie wtedy, i przyszliśmy prosić o wybaczenie.

Człowiek odpowiedział:

- Ja pamiętam ten przypadek. Ale nic nie jesteście mi winni: kamienie ja wyrzuciłem tego samego dnia do jamy. A wy czterdzieści lat nosiliście je w waszym sercu.

* * *

Pewnego razu trzech przyjaciół kąpało się w rzece nad wodospadem. Przepływając rzekę, oni zauważyli, że ich znosi. Prąd był spokojny, ale w miarę zbliżania się do wodospadu on zauważalnie przyśpieszał. Zaniepokojeni tym, dwaj przyjaciele wrócili na brzeg i zaczęli wołać trzeciego towarzysza.

Ale on tylko śmiał się w odpowiedzi i krzyczał:

- Tak lekko mi się płynie!

Przyjaciele niepokoili się o niego i wołali:

- Trzymaj się bliżej do brzegu, bo wciągnie!

Ale ten odpowiadał:

- Przeciwnie, płynie mi się coraz lepiej i swobodniej! Ja prawie nie przykładam wysiłku, żeby płynąć…

Minutę później on nagle poczuł, że prąd niesie go z przerażającą prędkością do wodospadu, ale było już za późno. Jeszcze jeden krzyk – i pływak znalazł się w otchłani.

Pływacy – to my. Łatwo i wygodnie jest płynąć w życiu z prądem. Ale nieostrożny i beztroski może skończyć w otchłani.

* * *

Pewien człowiek chodził po okolicy, przeklinając duchownego i rozpowszechniając o nim po całej parafii fałszywe, złośliwe pogłoski. Pewnego pięknego dnia on odczuł żal za popełnione grzechy i, przyszedłszy do duchownego, poprosił go o przebaczenie.

On powiedział, że gotów jest na wszystko, aby zatrzeć swój grzech. Duchowny powiedział mu, aby on wziął ze swego domu poduszkę, rozpruł ją i wysypał pióra na wiatr. Prośba była dość dziwna, ale wypełnienie jej nie było trudne.

Uczyniwszy, jak było mu powiedziane, on wrócił i oznajmił o tym duchownemu.

- A teraz, – powiedział duchowny, – idź i pozbieraj wszystkie piórka. Choć żal twój, jak i pragnienie naprawić uczynione zło, są szczere, ale naprawienie (zrekompensowanie) szkody, uczynionej twoimi słowami, jest tak samo niemożliwe, jak zebranie puszczonych z wiatrem piór.

* * *

Żył-był pewien zapalczywy i niepohamowany człowiek. I oto pewnego razu ojciec dał mu woreczek z gwoździami i przykazał za każdym razem, kiedy on nie powstrzyma swego gniewu, wbijać w słup płotu jeden gwóźdź.

Pierwszego dnia w płot zostało wbitych kilkadziesiąt gwoździ. Następnego tygodnia młody człowiek nauczył się powstrzymywać się, panować nad sobą, i każdego dnia liczba wbijanych w słup gwoździ zaczęła maleć. Młodzieniec zrozumiał, że kontrolować swoją zapalczywość jest łatwiej, niż wbijać gwoździe.

Wreszcie nadszedł dzień, kiedy on ani razu nie stracił panowania nad sobą. On opowiedział o tym swemu ojcu i ten powiedział, że od tego dnia każdy raz, kiedy synowi uda się powstrzymać swój gniew, on może wyciągać ze słupa po jednym gwoździu.

Czas upływał. I nadszedł dzień, kiedy młodzieniec powiedział ojcowi, że w słupie nie zostało ani jednego gwoździa. Wtedy ojciec wziął syna za rękę i podprowadził do płotu:

- Ty nieźle się spisałeś, ale widzisz, ile dziur w słupie? On już nigdy nie będzie takim, jak wcześniej. Kiedy mówisz człowiekowi coś złego, u niego w duszy pozostaje tka sama blizna, jak te dziury.

* * *

Jeden starec powiedział pewnemu bratu: „Diabeł jest wrogiem twoim, a ty – domem. Wróg nie przestaje rzucać do ciebie wszelkich śmieci, jakich by nie znalazł, wrzucając w ciebie wszelkie możliwe nieczystości. Ale ty dokładnie wyrzucaj z siebie wkładane przez niego; jeśli zaś nie będziesz czynić tego, to dom twój napełni się śmieciami i ty nie będziesz mógł wejść do niego. Od samego początku, kiedy diabeł zacznie zaśmiecać ciebie, ty stopniowo wyrzucaj śmieci, i dom twój pozostanie czysty dzięki łasce Chrystusa”.

O POŻYTKU DOBRYCH UCZYNKÓW

Żyła-była pewna baba złośliwa-przezłośliwa, i umarła. I nie pozostało po niej ani jednego dobrego uczynku. Pochwycili ją czarci i wrzucili w ogniste jezioro. A Anioł-Stróż jej stoi i myśli: „Jaki by mi taki dobry uczynek jej przypomnieć, żeby Bogu powiedzieć”. Przypomniał sobie i mówi Bogu: „Ona w ogrodzie cebulkę wyrwała i biedaczce podarowała”. I odpowiada mu Bóg: „Weź więc ty, mówi, tę samą cebulkę, wyciągnij ją do jeziora, niech uchwyci się i się ciągnie, i jeśli wyciągniesz ją z jeziora, to niech do raju idzie, a jeśli oberwie się cebulka, to tam i zostanie baba, gdzie jest teraz”. Pobiegł Anioł do baby, wyciągnął jej cebulkę: „Masz, mówi, babo, schwyć się i ciągnij się”. I zaczął on ostrożnie ją ciągnąć, i już prawie całą wyciągnął, ale inni grzesznicy w jeziorze, jak zobaczyli, że ją wyciągają, i zaczęli wszyscy za nią chwytać się, aby i ich razem z nią wyciągnęli. A baba jednak była złośliwa-przezłośliwa, i zaczęła ich nogami kopać: „Mnie ciągną, a nie was, moja cebulka, a nie wasza”. Tylko ona to wypowiedziała, i cebulka zaraz przerwała się. I wpadła baba w jezioro i płonie do dnia dzisiejszego. A Anioł zapłakał i odszedł. (Dostojewski F.M. Bracia Karamazow).

* * *

Pewien człowiek miał trzech przyjaciół. Pierwszych dwóch on bardzo lubił i ofiarowywał im wszystko, co tylko miał dobrego, trzeciemu zaś przyjacielowi udzielał niewiele przychylności. Zdarzyło się, że ten człowiek musiał spłacić znaczny dług. Nie mając swoich pieniędzy, udał się do swoich przyjaciół. Oto przychodzi do pierwszego i prosi o pożyczkę. Ale przyjaciel, na którego on tak liczył, odmówił pomocy biedakowi.

- Ja nie jestem teraz twoim kolegą, mam przyjaciół ważniejszych od ciebie, a jeśli i tych nie będzie, to jeszcze lepsi się znajdą. Oto, jednak, dla ciebie dwa łachmany, a więcej ode mnie nie oczekuj. Zmartwiony dłużnik udał się do drugiego przyjaciela.

- Przyjacielu mój, – powiedział, – przypomnij, jak ja zawsze szanowałem ciebie i ceniłem twoją przyjaźń, teraz jestem w nieszczęściu, pomóż mi.

- Dziś jestem bardzo zajęty, – odpowiedział drugi przyjaciel, – i całkiem nie mam dla ciebie czasu. Wszystko, co mogę dla ciebie zrobić, to odprowadzić ciebie do cara, i niczego więcej ode mnie nie oczekuj.

I tak z niczym wrócił dłużnik od swoich ulubionych przyjaciół. Wtedy postanowił pójść do trzeciego przyjaciela. Przyszedłszy do niego ze smutną miną, ledwie słyszalnym głosem powiedział:

- Nie śmiem nawet ust otworzyć, aby wypowiedzieć tobie swoją prośbę. Ja tak mało zawsze udzielałem ci uwagi, ale oto przyszła do mnie wielka bieda i nie mam do kogo zwrócić się o pomoc, oprócz ciebie.

- Dlaczego ty tak wcześnie się zasmuciłeś? Odpowiedział trzeci przyjaciel. – Ja uważam ciebie za bliskiego człowieka, choć ty i mało ze mną się znałeś. Nie martw się, miły, ja tobie pomogę.

To przypowieść… Co zaś ona znaczy i czego nas uczy?...

Pierwszy przyjaciel – to nasza chciwość do zysku i samo bogactw, które człowiek gromadzi w ciągu życia. Ono daje mu tylko dwa łachmany na pogrzeb – koszulę i całun (kir, przykrycie).

Drugi przyjaciel – to krewni i znajomi, których my często kochamy aż do zapomnienia o Bogu. Ale i od nich przy śmierci pożytku mało: odprowadzają do grobu, a potem pośród swoich trosk i zapomną.

Trzeci przyjaciel – to nasze dobre uczynki, które po rozłączeniu się duszy z ciałem są orędownikami za nas przed Bogiem. Oni to i są prawdziwymi naszymi przyjaciółmi, pomagającymi chrześcijaninowi odziedziczyć szczęście w życiu pozagrobowym.

* * *

Człowiek szedł brzegiem i nagle zobaczył chłopczyka, który podnosił coś z piasku i rzucał do morza. Człowiek podszedł bliżej i zobaczył, że chłopczyk podnosi z piasku morskie rozgwiazdy. One otaczały go ze wszystkich stron. Wydawało się, na piasku – miliony rozgwiazd, brzeg był dosłownie usiany nimi na wiele kilometrów.

- Dlaczego ty rzucasz te rozgwiazdy do wody? – zapytał człowiek, podchodząc bliżej.

- Jeśli one zostaną na brzegu do jutrzejszego ranka, kiedy zacznie się odpływ, to zginą, – odpowiedział chłopczyk, nie przerywając swego zajęcia.

- Ale to wprost głupota! – krzyknął człowiek. – Rozejrzyj się! Tu miliony rozgwiazd, brzeg jest wprost usiany nimi. Twoje podejścia nic nie zmienią!

Chłopczyk podniósł kolejną rozgwiazdę, na chwilę zamyślił się, rzucił ją do morza i powiedział:

- Nie, moje podejścia zmienią bardzo dużo… dla tej gwiazdy.

* * *

Chłopiec bardzo lubił czytać dobre i mądre bajki i wierzył we wszystko, co tam było napisane. Dlatego poszukiwał on cudów i w życiu, ale nie mógł znaleźć w nim nic takiego, co byłoby podobne do jego ulubionych bajek. Czując pewne rozczarowanie od swoich poszukiwań, on zapytał mamę, czy słuszne jest to, że on wierzy w cuda? A może w życiu cudów nie ma? „Drogi mój, – z miłością odpowiedziała mu mama, – jeśli ty będziesz starać się wyrosnąć na dobrego i życzliwego chłopca, to wszystkie bajki w twoim życiu spełnią się. Zapamiętaj, że cudów nie szuka się, – do dobrych ludzi one przychodzą same”. „Kto czyni dobro, ten od Boga; a czyniący zło nie widział Boga” (3 J.11).

* * *

Pewnego razu kobiecie przyśnił się sen, że za ladą sklepu stał Pan Bóg.

- Panie! To Ty? – zawołała ona z radością.

- Tak, to Ja, – odpowiedział Bóg.

- A co u Ciebie można kupić? – zapytała kobieta.

- U Mnie można kupić wszystko, – zadźwięczała odpowiedź.

- W takim razie daj mi, proszę, zdrowia, szczęścia, miłości, pomyślności i dużo pieniędzy.

Bóg życzliwie uśmiechnął się i poszedł do pomieszczenia gospodarczego po zamówiony towar. Po jakimś czasie On wrócił z małym kartonowym pudełkiem.

- I to wszystko?! – zawołała zdziwiona i rozczarowana kobieta.

- Tak, to wszystko, – odpowiedział Bóg. Czyż ty nie wiedziałaś, że w Moim sklepie sprzedawane są tylko nasiona?

* * *

W starożytności po Syberii jeździli kupcy. I był wśród nich jeden, który, kiedy człowiek nie miał czym zapłacić, dawał na kredyt. On mówił: „Oto, patrz, ja twoje imię do księgi wpisuję. Następnym razem ja przyjadę i odbiorę od ciebie dług.”

Jeśli zaś podczas kolejnego jego przyjazdu dłużnik znów nie miał czym zapłacić, kupiec mówił tak: „No dobrze, teraz ja nic od ciebie nie wezmę, ale uważaj, ja naprzeciw twego imienia w księdze krzyżyk stawiam, tak że ja nic nie zapomniałem i następnym razem obowiązkowo ściągnę od ciebie dług”. Tak i następnym razem, jeśli dłużnik nie miał pieniędzy, kupiec stawiał jeszcze jeden krzyżyk.

A już za trzecim razem on mówił tak: „Koniec, ja wybaczam tobie dług. Widzisz, przekreślam twoje imię, przekreślam krzyżyki. Niech od ciebie Bóg ściągnie”.

* * *

Pewien człowiek przygotował wielką wieczerzę i zaprosił wielu. I kiedy nadeszła pora wieczerzy, posłał sługę swego powiedzieć zaproszonym: „Chodźcie, bo już wszystko gotowe”. I zaczęli wszyscy, jakby zmówiwszy się, przepraszać. Pierwszy powiedział mu:

- Ja kupiłem ziemię i muszę pójść obejrzeć ją; proszę ciebie, wybacz mi.

Drugi powiedział:

- Ja kupiłem pięć par wołów i idę wypróbować je; proszę ciebie, wybacz mi.

Trzeci powiedział:

- Ja ożeniłem się i dlatego nie mogę przyjść.

I, powróciwszy, sługa ten poinformował o tym swego pana. Wtedy, rozgniewawszy się, gospodarz domu powiedział słudze swemu:

- Pójdź szybciej po ulicach i zaułkach miast i przyprowadź tu ubogich, kalekich, chromych i ślepych.

I powiedział sługa:

- Panie! Wypełnione, jak przykazałeś, i jeszcze jest miejsce.

Pan powiedział słudze: – Pójdź po drogach i do zagród i przekonaj przyjść, aby napełnił się dom mój. Bo powiadam wam, że nikt z tych zaproszonych nie skosztuje wieczerzy mojej, bo wielu jest zaproszonych, ale mało wybranych.

* * *

Pewien świecki człowiek o bardzo czcigodnym życiu przyszedł do abby Pimiena. U starca byli i inni bracia, którzy chcieli posłuchać jego rozmowy. Starzec powiedział czcigodnemu świeckiemu: „Powiedz coś dla pouczenia”. Świecki odmawiał, ale przymuszony przez starca powiedział: „Nie umiem mówić na podstawie Pisma, ale powiem wam przypowieść. Jeden człowiek powiedział do swego przyjaciela: „Ja chcę zobaczyć cara, chodź ze mną”. Przyjaciel odpowiedział mu: „Pójdę z tobą połowę drogi”. Powiedział do drugiego: „Pójdź, zaprowadź mnie do cara”. Ten odpowiedział: „Doprowadzę cię do carskiego pałacu”. On powiedział i do trzeciego przyjaciela: „Chodź ze mną do cara”. „Chodźmy, – odpowiedział trzeci przyjaciel, – ja doprowadzę ciebie do pałacu, wprowadzę do niego, powiem o tobie carowi i przedstawię mu ciebie” ”.

Bracia zapytali co znaczy ta przypowieść. Świecki odpowiedział: „Pierwszy przyjaciel to asceza, która doprowadza do prawdziwej drogi; drugi – czystość, która sięga do niebios; trzeci przyjaciel – jałmużna, która odważnie prowadzi do Samego Cara – Boga. W ten sposób, bracia otrzymali pouczenie i rozeszli się.

* * *

Człowiek kupił sobie nowy dom, wielki, piękny. I sad z drzewami owocowymi – wszystko dobre, akuratne. Obok w krzywym, stareńkim domku żył zazdrosny sąsiad, który stale próbował zepsuć mu nastrój: to śmieci pod bramę podrzuci, to jeszcze jakąś podłość uczyni. I pewnego razu przebudził się człowiek w dobrym nastroju, wyszedł na ganek, a tam wiadro z pomyjami. Człowiek wziął wiadro, pomyje wylał, wiadro wyczyścił do blasku, nazbierał do niego największych, najdojrzalszych i najsmaczniejszych jabłek i poszedł do sąsiada. Sąsiad usłyszawszy stukanie do drzwi, złośliwie pomyślał: „W końcu go mam!!!” Otwiera drzwi w nadziei na skandal, a człowiek podaje mu wiadro z jabłkami i mówi: „Kto w co jest bogaty, to i tym się dzieli!”

* * *

Na ulicy, przy chodniku, zamontowali słup z latarnią do oświetlenia. Jedni ludzie cieszyli się, że ciemna część ulicy jest teraz oświetlona, i już nikt nie potknie się w ciemności. A drudzy złościli się, mówiąc: „Jeśli lampa zgaśnie, to już na pewno można będzie o słup rozbić głowę”.

Tak zwykły słup może cieszyć jednych i sprawiać ból drugim. „Dobry człowiek z dobrego skarbca serca swego wynosi dobre, a zły człowiek ze złego skarbca swego wynosi zło, bowiem z obfitości serca mówią usta jego (Łk.6,45). (Mnich Simieon z Atosu).

* * *

Pewnego razu uczniowie przyszli do starca i zapytali go: „Dlaczego złe skłonności łatwo opanowują człowieka, a dobre – trudno i pozostają nietrwałe w nim?”

- Co będzie, jeśli zdrowe nasienie pozostawić na słońcu, a chore zakopać do ziemi? – zapytał starec.

- Dobre nasienie, które pozostawione bez gleby, przepadnie, z złe nasienie wykiełkuje, wyda chory pęd i złe owoce, – odpowiedzieli uczniowie.

- Tak postępują ludzie: zamiast tego, aby w tajemnicy robić dobre uczynki i głęboko w duszy hodować dobre pędy, oni wystawiają je na pokaz i przez to niszczą. A swoje wady i grzechy, aby nie zobaczyli ich inni, ludzie ukrywają głęboko w duszy. Tam one rosną i gubią (niszczą) człowieka w samym jego sercu. Wy zaś bądźcie mądrzy.

Uczniowie podziękowali abbie za pouczenie i odeszli w zamyśleniu.

* * *

Pewien starec, kiedy siedział w celi, usłyszał głos: „Chodź! Pokażę tobie czyny człowiecze”. On wstał i poszedł. Głos przyprowadził go w jedno miejsce i pokazał mu człowieka, który rąbał drewno i, narąbawszy dużą wiązkę, chciał ją nieść, ale nie mógł. Zamiast tego, aby odjąć drzewa z wiązki, on znów rąbał drewno i wkładał do wiązki, i robił to bardzo długo.

Kiedy starec przeszedł nieco dalej, głos pokazał mu drugiego człowieka, który stał przy studni i, czerpiąc z niej wodę, lał ją do dziurawego naczynia, i wszystka woda znów odpływała do studni.

Potem powiedział mu: „Chodź! Pokażę tobie jeszcze coś”. I widzi starec świątynię i dwóch mężczyzn, którzy siedzieli na koniach i trzymali kłodę jeden naprzeciwko drugiego. Oni chcieli wejść do drzwi, ale nie mogli, ponieważ kłoda uderzała o boki drzwi, i żaden z nich nie chciał ukorzyć się i stanąć z tyłu za drugim, aby przenieść kłodę wzdłuż, dlatego obaj pozostawali za drzwiami.

„Trzymający kłodę, – powiedział głos, – to ci ludzie, którzy niby niosą jarzmo prawdy, ale z pychą i nie chcą pogodzić się, spokornieć, aby poprawić się, poradzić sobie i iść drogą pokory Chrystusowej, dlatego i pozostają na zewnątrz Carstwa Bożego. Rąbiący drwa oznacza człowieka, obciążonego wieloma grzechami, który zamiast tego, aby pokajać się w nich, dokłada do swoich grzechów nowe bezprawia. A czerpiący wodę przedstawia takiego człowieka, który choć i robi dobre uczynki, ale i miesza z nimi złe, a dlatego traci i swoje dobre uczynki.

Tak więc, każdy człowiek powinien czuwać nad swoimi uczynkami, aby nie trudzić się na próżno.

UZDRAWIAJĄCA SIŁA MODLITWY

Kiedyś rybak przewoził łodzią pewnego „wolnomyśliciela”. Odpłynęli od brzegu, pasażer pośpiesza rybaka: „Szybciej, spóźniam się do pracy!” I tu on zobaczył, że na jednym wiośle było napisane „Módl się”, a na drugim „Pracuj”.

- Po co to? – zapytał on.

- Żeby pamiętać, – odpowiedział rybak, – żeby nie zapomnieć, że trzeba modlić się i pracować.

- No, pracować, rozumiem, wszyscy muszą, a modlić się, – „wolnomyśliciel” machnął ręką, – to niekonieczne. Nikomu to nie potrzebne!

- Nie potrzebne? – zapytał rybak i wyciągnął z wody wiosło z napisem „Módl się”, i sam zaczął wiosłować jednym wiosłem. Łódź zakręciła się w miejscu.

- Oto widzisz, jaka jest praca bez modlitwy? Na jednym miejscu kręcimy się, żadnego ruchu do przodu!

* * *

Pewien zamożny chłop miał wiele pól urodzajnej ziemi. On pracował gorliwie, ale zboże mimo wszystko nie rosło tak dobrze, jak na polu biednego chłopa, znajdującym się obok jego pola. Bogaty chłop dziwił się tym i zapytał swego biednego sąsiada, co on robi, żeby na jego piaszczystej ziemi wszystko tak dobrze rosło, w jaki sposób on uprawia ziemię? Biedny chłop odpowiedział:

- Kochany sąsiedzie, różnica tylko w tym, że wy inaczej siejecie, niż ja.

- A jak wy to robicie?

- Z modlitwą, – odpowiedział pobożny chłop, – w moim spichrzu ja klękam i błagam, aby Bóg, Stwórca całego Wszechświata, wielokrotnie pomnożył mój zasiew. Dlatego ziemia, użyźniona modlitwą, jest najlepsza.

* * *

Pewnej nocy modlitwę brata Bruna przerwał głośny rechot gigantycznej żaby. Wszystkie jego próby niezwracania uwagi na te dźwięki okazały się nieskuteczne, dlatego on krzyknął z okna: „Hej tam, cicho! Ja muszę się pomodlić”.

Brat Bruno był święty, i jego prośba została natychmiast spełniona. Wszystkie żywe istoty zamilkły, aby nic nie przeszkadzało modlitwie.

Ale zaraz rozległ się jeszcze jeden dźwięk, który przeszkodził Bruno wysławiać Boga. wewnętrzny głos powiedział:

- Być może, dla Boga słyszeć rechot tej żaby jest nie mniej przyjemne, niż śpiewu twoich psalmów.

- Jak może rechot żaby radować uszy Pana? – kpiąco sprzeciwił się Bruno.

Ale głos nie zamierzał poddawać się:

- A dlaczego, według ciebie, Bóg wymyślił dźwięk?

Bruno postanowił wyjaśnić to. On wychylił się przez okno i rozkazał: „Śpiewajcie!” Powietrze napełniło się równomiernym rechotaniem żaby pod oszalały akompaniament krewnych ze wszystkich pobliskich zbiorników wodnych. Bruno wsłuchał się w dźwięki, i głosy przestały drażnić go; on odkrył, że jeśli nie sprzeciwiać się im, to one jedynie wzbogacają ciszę nocy.

Z tym odkryciem serce Bruna odczuło jednolite wibracje z całego Wszechświata, i po raz pierwszy w swoim życiu on zrozumiał, co znaczy prawdziwa modlitwa.

* * *

W domu pewnych bogatych ludzi zaprzestano modlić się przed jedzeniem. Pewnego razu w gości do nich przyszedł kaznodzieja. Stół został przygotowany bardzo wytwornie: wyjęli najlepsze soki owocowe i podali bardzo smaczne dania. Rodzina usiadła przy stole. Wszyscy patrzyli na kaznodzieję i myśleli, że teraz on pomodli się przed jedzeniem. Ale kaznodzieja powiedział:

- Ojciec rodziny powinien modlić się przy stole, przecież jest on pierwszym modlitewnikiem w rodzinie.

Zapadła nieprzyjemna cisza, bo w tej rodzinie nikt się nie modlił. Ojciec odchrząknął i powiedział:

- Wiecie, drogi kaznodziejo, my nie modlimy się, ponieważ w modlitwie przed jedzeniem zawsze powtarza się jedno i to samo. Modlitwy z przyzwyczajenia – to pusta paplanina. Te wieczne powtarzania każdego dnia, każdego roku nic nie pomagają, dlatego my już nie modlimy się.

Kaznodzieja popatrzył na wszystkich zdziwiony, ale wtedy siedmioletnia dziewczynka powiedziała:

- Tato, czyż mi nie trzeba już każdego ranka przychodzić do ciebie i mówić „dzień dobry”?

* * *

W Petersburgu żył pewien dobry i pobożny wielmoża. Miał on dom, mnóstwo przyjaciół. Niestety, miał nieszczęście popaść w niełaskę władcy; wnieśli na niego jakieś oszczerstwo, oddali pod sąd i sprawa groziła więzieniem. Nieszczęsny wielmoża zachorował i zaległ od smutku w łóżku. Wszyscy dawni przyjaciele odwrócili się od niego.

W tym czasie do Petersburga przyjechał surowy asceta Wałaamskiego monasteru ojciec Nazarij. On znał nieszczęsnego wielmożę i zaszedł pocieszyć go w smutku. Nieszczęsna żona gospodarza rzuciła się do nóg ojca Nazarija i zaczęła go błagać: „Pomódl się, ojcze, żeby sprawa mego męża dobrze się potoczyła”.

„Dobrze, – odpowiedział starec, – oczywiście trzeba modlić się do Pana; ale koniecznie trzeba poprosić o wstawiennictwo i osób bliskich władcy. Daj mi trochę pieniędzy, ja sam poproszę ich o was”.

Starcu dano złota, „Nie, – powiedział on, – to mi nie nadaje się. Czy nie ma miedziaków albo drobnych srebrników?” Dano tych i drugich. Ojciec Nazarij wziął pieniądze i wyszedł.

Późnym wieczorem on znów przyszedł do wielmoży i spokojnie powiedział: „Wszyscy bliscy carowi obiecali wstawić się za was; uspokójcie się i czekajcie na radosne wieści”. I rzeczywiście – starec jeszcze siedział przy łóżku chorego, jak ten otrzymał wiadomość o pomyślnym zakończeniu jego sprawy. Radosna wiadomość korzystnie podziałała na chorego. Wielmoża zaczął dziękować starcowi i poprosił go aby powiedział, kto z bliskich władcy miał największy udział w jego biedzie, za kogo on powinien modlić się i komu dziękować. Dopiero teraz wydało się, że ojciec Nazarij u nikogo z bliskich ludzi władcy nie był. Zamiast tego on cały dzień chodził po ulicach miast i rozdawał biedakom pieniądze, wzięte u wielmoży. „Tak więc, dziękujcie Panu, – powiedział na zakończenie starec. – On, Miłosierny, wysłuchał modlitw ubogich i włożył w serce dobremu władcy jeszcze raz rozważyć waszą sprawę. Tak więc, nie zapominajcie i wielmożów Pana – waszych dobroczyńców, ubogich i żebraków. Ich modlitwa wiele może przed Tronem Bożym!”

* * *

Kobieta skarży się:

- Ojcze, włażą do głowy złe myśli. A jak z nimi poradzić, nie wiem. Kapłan uśmiecha się:

- Jeśli do was przyjdzie dwie osoby – jedna dobra, a druga zła, kogo łatwiej przepędzić?

- Dobrą, – odpowiada kobieta.

- Oto i myśl dobrą też łatwo odstraszyć. A złych – nie pozbędziesz się. Trzeba prosić: „Panie, pomóż!” I jednak odchodzą…

* * *

Na pewnej wyspie żyło trzech pustelników, którzy mieli ikonę trzech swiatitielej. I ponieważ byli to ludzie prości, niewykształceni, to i modlili się przed tą ikoną nie inaczej jak prostą swoistą modlitwą: „Trzech was, i trzech nas, zmiłujcie się nad nami”. Tak oni nieustannie powtarzali jedną i tę samą modlitwę.

Oto przybili do tej wyspy podróżnicy, a starcy zaczęli prosić, aby oni nauczyli ich modlić się. Podróżnicy zaczęli uczyć ich modlitwy „Otcze nasz”, a nauczywszy, popłynęli swoim statkiem dalej po morzu. Ale, odpłynąwszy nieco od brzegu, nagle zobaczyli, że trzej starcy, którzy uczyli się od nich modlitwy biegną za nimi po wodzie i krzyczą:

- Zatrzymajcie się, my zapomnieliśmy waszą modlitwę.

Zobaczywszy ich, chodzących po wodzie, podróżnicy zdumieli się i, nie zatrzymując się, tylko powiedzieli im:

- Módlcie się, jak umiecie.

Starcy wrócili i pozostali przy swojej modlitwie.

* * *

W raju było dwóch Aniołów. Jeden zawsze odpoczywał na obłoku, a drugi latał od ziemi do Boga.

Odpoczywający Anioł postanowił zapytać drugiego:

- Co ty latasz tam i z powrotem?

- Ja noszę do Boga pisma, które zaczynają się „Pomóż Panie…” A czemu ty zawsze odpoczywasz?

- Ja mam nosić do Pana pisma, które zaczynają się „Dziękuję, Panie…”

* * *

Dawno-dawno temu żył pewien święty starec, który dużo modlił się i często ubolewał z powodu grzechów ludzkich. I dziwnym wydawało mu się, dlaczego tak się dzieje, że ludzie chodzą do cerkwi, modlą się do Boga, a wszyscy żyją tak źle, grzechu nie ubywa. „Panie, – myślał on, – czyż nie wysłuchujesz Ty naszych modlitw? Oto ludzie ciągle modlą się, aby żyć im w spokoju i pokajaniu, i w żaden sposób nie mogą. Czyż na próżno jest ich modlitwa?”

Pewnego razu z tymi myślami on zapadł w sen. I wydało się mu, jakoby świetlisty Anioł, objąwszy skrzydłem, podniósł go wysoko-wysoko nad ziemię. W miarę tego jak wznosili się oni wyżej i wyżej, coraz słabsze i słabsze stawały się dźwięki dochodzące z powierzchni ziemi. Nie było już słychać ludzkich głosów, ucichły pieśni, krzyki, cały hałas krętaniny światowego życia. Jedynie czasem dolatywały skądś harmonijne czułe dźwięki, jak dźwięki odległej lutni.

- Co to? – zapytał starec.

- To dźwięki modlitwy, – odpowiedział Anioł, – tylko one są tu słyszalne.

- Ale dlaczego tak słabo brzmią one? Dlaczego tak mało tych dźwięków, przecież teraz cały naród modli się w świątyni?...

Anioł spojrzał na niego, i smutne było jego oblicze.

- Ty chcesz wiedzieć? Patrz.

Daleko w dole widniała wielka świątynia. Cudowną mocą otworzyły się jej sklepienia, i starec mógł widzieć wszystko, co działo się wewnątrz. Cała świątynia napełniona była ludźmi. Na klirosie (miejscu dla chóru) widać było duży chór. Kapłan w pełnych szatach stał w ołtarzu. Trwała służba. Jaka służba – nie można było powiedzieć, bo ani jednego dźwięku nie było słychać. Widać było jak stojący na lewym klirosie diak coś czytał szybko-szybko, klepiąc i przebierając wargami, ale słowa tam, do góry, nie dolatywały. Na ambonę powoli wyszedł olbrzymiego wzrostu diakon, płynnym gestem poprawił swoje bujne włosy, potem podniósł orarion, szeroko otworzył usta, i… ani dźwięku! Na klirosie dyrygent rozdawał nuty: chór przygotowywał się do śpiewu. „Już chór to, chyba, usłyszę”, – pomyślał starec. Dyrygent uderzył kamertonem o kolano, podniósł go do ucha, wyciągnął ręce i dał znak rozpoczęcia, ale nadal panował kompletna cisza. Patrzeć było bardzo dziwnie: dyrygent machał rękoma, przytupywał nogą, basy czerwieniały od napięcia, tenory wyciągały się na palcach, wysoko podnosząc głowę, usta u wszystkich były otwarte, ale śpiewu nie było.

„Cóż to takiego?” – pomyślał starec. On skierował oczy na modlących się. Było ich bardzo wielu, w różnym wieku i statucie: mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci, kupcy i prości chłopi. Wszyscy żegnali się, kłaniali się, wielu coś szeptało, ale nic nie było słychać. Cała cerkiew była niema.

- Dlaczego tak jest? – zapytał starec.

- Zstąpimy na dół, i ty zobaczysz i zrozumiesz, – powiedział Anioł.

Oni powoli, nikomu nie widzialni opuścili się do samej świątyni. Elegancko ubrana kobieta stała przed całym tłumem i, jak wyglądało, gorliwie modliła się. Anioł przybliżył się do niej i delikatnie dotknął ręką. I nagle starec zobaczył jej serce i zrozumiał jej myśli.

„Ach ta wstrętna poczmistrzyni! – myślała ona. – Znów w nowym kapeluszu! Mąż – pijak, dzieci – łachmaniarze, a ona popisuje się, wywyższa się!.. Jak wypięła się!..”

Obok stał kupiec w dobrej sukiennej kapocie i w zamyśleniu patrzył na ikonostas. Anioł dotknął jego piersi, i przed starcem zaraz ujawniły się jego utajone myśli: „…Ależ złość! Zbyt mało zaceniłem… Takiego towaru teraz za skarby nie kupisz! Co najmniej tysiąc straciłem, a może, i półtora…”

Dalej widać było młodego wiejskiego chłopca. On prawie nie modlił się, a cały czas patrzył na lewo, gdzie stały kobiety, rumienił się i przestępował z nogi na nogę. Anioł dotknął się do niego i starec przeczytał w jego sercu: „Och, ależ piękna jest Duniasza!.. Wszystkim mnie podbiła: i twarzą, i zachowaniem, i pracą… Chciałbym mieć żonę taką! Wyjdzie za mnie czy nie?”

I wielu dotykał Anioł, i u wszystkich były podobne myśli, czcze, próżne, życiowe. Przed Bogiem stali, ale o Bogu nie myśleli. Pokazywali tylko, że modlą się.

- Teraz ty rozumiesz? – zapytał Anioł. – Takie modlitwy do nas nie dochodzą. Dlatego i wydaje się, że wszyscy oni są istotnie niemi.

W tym momencie nagle nieśmiały dziecięcy głosik wyraźnie powiedział:

- Panie! Ty jesteś dobry i miłosierny… Zbaw, zmiłuj się, uzdrów biedną mamę!..

W kąciku na kolanach, przycisnąwszy się do ściany, stał maleńki chłopczyk. W jego oczach błyszczały łzy. On modlił się za swoją chorą mamę. Anioł dotknął się do jego piersi, i starec zobaczył dziecięce serce. Tam był smutek i miłość.

- Oto modlitwy, które słychać u nas! – powiedział Anioł.

* * *

Pewnemu mnichowi z Atosu pewnego razu dane było widzieć, jak odbywało się wspomnienie i modlitwa za zmarłych:

„Była rodzicielska sobota, skończyła się Liturgia. Jedni z obecnych już wychodzili z cerkwi, a druzy zostali i zaczęli podchodzić do wspólnego kanunnika (panichidnika) – stolika do modlitw za zmarłych z ukrzyżowaniem, ja zaś stałem na klirosie (podwyższeniu dla chóru). Wyszli z ołtarza kapłan i diakon. Kapłan powiedział: „Błogosławiony Bóg nasz, zawsze, teraz i nieustannie i na wieki wieków. Amiń”. I w tym czasie zobaczyłem, że wielu ludzi zaczęło wchodzić do drzwi świątyni z ulicy, a potem przenikać przez ściany i okna. Świątynia napełniła się mnóstwem przezroczystych cieni. W tym tłumie zobaczyłem kobiet, mężczyzn i dzieci. Po zewnętrznym wyglądzie rozpoznałem duchownych, imperatorów, biskupów i między nimi prostego robotnika, zmurszałego żołnierza-wieśniaka, biedną kobietę i ubogich w ogóle.

Po wozgłasie (aklamacji, zawołaniu) kapłana oni bezgłośnie, ale niezwykle szybko wypełnili całą świątynię, stając ciasno obok siebie. Ja nie mogłem oderwać wzroku od tego zadziwiającego widoku.

W końcu, nabrało się ich tak wielu, że realni modlący się wydawali mi się postaciami, jaskrawo narysowanymi na tle tych niesamowitych cieni. Oni (cienie), podchodząc w milczeniu, stawali przy świętym ołtarzu. Niektórzy z nich jakby stawali na kolana, inni skłaniali głowy, jakby oczekując na wygłoszenie wyroku. Dzieci wyciągały ręce do świec, płonących na panichidniku, i do rąk modlących się żywych.

Ale oto diakon wyjął zapiski i zaczął wymieniać zapisane w nich imiona. Moje zdziwienie nie miało końca, kiedy zauważyłem, że porywistym, radosnym ruchem wyróżniały się to jedna, to druga postać. Oni podchodzili do tych, którzy zapisali ich, stawali obok, patrzyli na nich oczami, pełnymi miłości, radosnego uspokojenia. I oni sami, modląc się razem z modlącymi się za nich, promienieli niezwykle radosnymi promieniami.

W miarę tego, jak przez duchownego modlitewnie wspominane było głośno z zapiski „O upokojenii” (O pokój dusz zmarłych) każde imię, z tłumu milczących cieni wyróżniała się coraz większa liczba radosnych postaci. Oni bezgłośnie szli i zlewali się z żywymi modlącymi się. W końcu, kiedy zapiski były przeczytane, pozostało wielu nie wspomnianych – smutnych, z opuszczoną głową. Niektóre z tych dusz trwożnie spoglądały na drzwi, jakby oczekując, że, być może, przyjdzie jeszcze ich bliski (teraz żyjący) człowiek, poda zapiskę o nich i pomodli się. Ale nie, nowe osoby nie pojawiały się, i tym, za których nie było komu się modlić, pozostawało jedynie radować się radością tych, których wspomnieli na panichidzie ich wierzący bliscy.

Zacząłem obserwować ogólną grupę modlących się, która jakby zmieszała się z drżącymi w jasnych promieniach duchami z tamtego świata, i zobaczyłem jeszcze cudowniejszy obraz.

Kiedy wypowiadane były słowa: „Błogosławiony jesteś, Panie, naucz mnie oprawdanijem (prawem, usprawiedliwieniem) Twoim” czy modlitwa „Sam Panie daj pokój duszom zmarłych sług Twoich”, było widać, jak twarze żywych rozjaśniały się jednakowym światłem z duszami i umarłych bliskich, jak łzy nie przygnębienia, a radości ciekły z oczu tych, którzy nosili cielesną powłokę, i jednocześnie jaką gorącą miłością, bezgranicznym oddaniem płonęły oczy modlitewnie wspomnianych.

A kiedy rozległo się modlitewne wezwanie: „Ze świętymi daj pokój…”, zobaczyłem, że cała cerkiew stanęła na kolana. I w tym czasie dusze, których imiona były wspomniane, modliły się i za obecnych, i z siebie, a te dusze, o których zapomniano, modliły się tylko za siebie.

Kiedy dopaliły się świece, i duchowny przeczytał ostatnią modlitwę, stojące przede mną cienie zaczęły znikać i zostawali tylko ludzie, którzy chcieli jeszcze odsłużyć prywatną panichidę za swoich zmarłych. Wtedy zobaczyłem na ich twarzach taki pokój, takie zadowolenie, taką odnowę, którego nie jestem w stanie wyrazić.

Wielkie, święte i głęboko pocieszające są dla zmarłych takie obrzędy wspominania przez Prawosławną Cerkiew, jak panichida, sorokoust (wspomnienie przez kolejne czterdzieści dni), czytanie niestrudzonego Psałterza o pokój zmarłych. I jak smutno bywa tym duszom zmarłych, za kogo nie modlą się ich żyjący teraz krewni, pozbawiając ich nie tylko radości widzieć siebie niezapomnianymi, ale i możliwości otrzymać od Boga przebaczenia grzechów. Za każdym razem, kiedy kapłan wspomina ich na nabożeństwie, te dusze otrzymują miłosierdzie i pocieszenie, przybliżając się do Carstwa Niebiańskiego”.

* * *

Historia opowiedziana przez swiatitiela Ioanna Miłosiernego, Patriarchę Aleksandryjskiego.

„Pewien jeniec z Cypru, – mówił on, – przebywał w Persji w ciężkim więzieniu. Jego rodziców, żyjących na Cyprze, poinformowano, jakoby on już umarł, więc oni opłakiwali go, jako umarłego. Trzy razy w roku zaczęli oni czcić pamięć o nim, składając ofiary do cerkwi za jego duszę, dla odsłużenia Boskiej służby. Po upływie czterech lat, syn ich uciekł z niewoli i wrócił do domu. Rodzice, zobaczywszy go, zdziwili się, pomyślawszy, że on powstał z martwych.

Radując się z jego uwolnienia, oni opowiedzieli mu, że trzy razy w roku odprawiali nabożeństwo za jego duszę, w dniu Objawienia Bożego, Wielkanocy i Pięćdziesiątnicy. On zaś, usłyszawszy to, przypomniał sobie i powiedział: W te dni przychodził do mnie do więzienia z lampą pewien majestatyczny mąż, okowy spadały z moich nóg, i byłem wolny, i cały dzień chodziłem po mieście przez nikogo niezauważany. W pozostałe zaś dni ja, jako więzień, znów przebywałem w okowach”.

* * *

Jechał mężczyzna przez rynek, wokół niego tłum ludzi, rozmowy, szum, a on ciągle do swego konika: „No-no! No-no!” Tak powoli, powoli i przejechał cały rynek. Tak i ty, co by nie mówiły pomysły, ciągle swoją pracę czyń – módl się!: (Priepodobny Amwrosij z Optiny).

* * *

Podróżnik szedł stromą górską ścieżką, i nagle drogę zagrodziła mu ogromna kamienna bryła, która spadła z góry. On spróbował obejść ją z boku, ale nic mu się nie udało: z lewej strony było urwisko w głęboką przepaść, a z prawej wznosiło się do góry prawie pionowe zbocze. Ale, może jednak, przeleźć bryłę wierzchem? Nie, i to było niemożliwe. On próbował oczyścić drogę, odsuwając kamień na bok, i długo trudził się. Bardzo się zmęczył i cały oblewał się potem, ale wszystkie jego wysiłki okazały się próżne. Zrozumiawszy, że nic nie może zrobić, usiadł na pniu powalonego drzewa i ze smutkiem powiedział:

- Co stanie się ze mną, kiedy nadejdzie noc i ja okażę się w tym pustynnym miejscu bez jedzenia, bez ukrycia i bez ochrony, kiedy drapieżne zwierzęta wyjdą ze swoich legowisk w poszukiwaniu zdobyczy?

Dusza jego była ogarnięta przez gorzkie myśli. Podszedł drugi podróżny, też spróbował przesunąć kamień – i on nic nie osiągnął. W milczeniu usiadł obok pierwszego, i jego głowa opadła na piersi.

A potem podeszło jeszcze kilka osób, ale żaden z nich nie był w stanie przesunąć bryły, i wszystkich ogarnął strach.

W końcu jeden powiedział do pozostałych:

- Przyjaciele moi, dawajcie pomodlimy się do naszego Ojca, Który jest w Niebie, zobaczywszy jaka bieda dopadła nas, On zlituje się nad nami!

I wszyscy za jego radą pomodlili się, opadłszy na kolana. Potem on powiedział:

- Bracia moi, kto wie, może, razem my osiągniemy to, czego nie udało się każdemu z osobna?

Oni wstali i, razem wziąwszy się, zepchnęli ogromny kamień do przepaści. Nie blokował już on im drogi, i mogli oni bez przeszkód kontynuować podróż.

Podróżnik – to człowiek. Stroma ścieżka, po której on idzie, – jego życie.

Kamienna bryła – to przeszkody, które spotyka on na każdym kroku.

Żaden człowiek, nawet najsilniejszy, nie mógł zsunąć z miejsca kamiennej bryły. Ale Bóg nigdy nie opuszcza tych, którzy codziennie z czystym sercem zwracają się do Niego, i zawsze pomaga im. Kiedy ludzie zjednoczyli się, pomodliwszy się do Niego, ciężar kamiennej bryły okazał się taki, że mogli oni go odsunąć.

* * *

Ja prosiłam Boga, aby zabrał moją pychę, i Bóg odpowiedział mi – nie. On powiedział, że pychy nie odbiera się – lecz jej się wyrzeka.

Prosiłam Boga o uzdrowienie mojej przykutej do łóżka córki. Bóg powiedział mi – nie. Dusza jej jest bezpieczna, a ciało i tak umrze.

Prosiłam Boga aby darował mi cierpliwość, i Bóg powiedział – nie. On powiedział, że cierpliwość pojawia się w efekcie wypróbowań – jej nie daje się, a zasługuje się.

Prosiłam Boga o podarowanie mi szczęścia, i Bóg powiedział – nie. On powiedział, że daje błogosławieństwo, a czy będę szczęśliwa, czy nie – zależy ode mnie.

Prosiłam Boga, aby ochronił mnie od bólu, i Bóg powiedział – nie. On powiedział, że cierpienia odwracają człowieka od światowych trosk i przyprowadzają do Niego.

Prosiłem Boga, aby duch mój wzrastał, i Bóg powiedział – nie. On powiedział, że duch musi wyrosnąć sam.

Prosiłam Boga aby nauczył mnie kochać wszystkich ludzi tak, jak On kocha mnie. „W końcu, –powiedział Pan, – ty zrozumiałaś, o co trzeba prosić”.

Prosiłam sił i Bóg posłał mi wypróbowania, aby mnie zahartować.

Prosiłam o mądrość – i Bóg posłał mi problemy, nad którymi trzeba łamać głowę.

Prosiłam o męstwo – i Bóg zesłał mi niebezpieczeństwa.

Prosiłam o miłość – i Bóg posłał nieszczęsnych, którzy potrzebują mojej pomocy.

Prosiłam o dobra – i Bóg dał mi możliwości.

Ja nie otrzymałam nic z tego, co chciałam – a otrzymałam wszystko, co było mi POTRZEBNE!

Bóg usłyszał moje modlitwy.

* * *

Do jednego ze starców Ławry w Raifie przyszedł bies w postaci mnich i zapukał do drzwi celi.

Starec otworzył drzwi i powiedział do przybysza:

- Uczyńmy modlitwę.

Przybysz powiedział:

- I teraz, i zawsze, i na wieki wieków, amiń.

Starec znów powiedział do niego:

- Uczyńmy modlitwę.

Bies znów powiedział:

- I teraz, i zawsze, i na wieki wieków, amiń.

Starec powiedział do niego po raz trzeci:

- Uczyńmy modlitwę.

Bies i po raz trzeci powiedział:

- I teraz, i zawsze, i na wieki wieków, amiń.

Wtedy starec powiedział do niego:

- Więc powiedz: „Chwała Ojcu i Synowi i Świętemu Duchowi, teraz, i zawsze, i na wieki wieków, amiń”.

Bies, usłyszawszy to, zniknął, jakby opalony ogniem.

* * *

Przyszedł jakoś do swego nauczyciela uczeń i zapytał go:

- Jak ja mogę osiągnąć życie ponadzmysłowe tak, aby widzieć Boga, i słyszeć, i rozmawiać z Nim?

Nauczyciel odpowiedział:

- Kiedy będziesz w stanie choćby na minutę przymusić siebie wejść tam, gdzie nie żyje żadna żywa istota, usłyszysz Boga.

- Blisko to czy daleko? – zapytał uczeń.

- To – w tobie, i jeśli ty możesz na jakiś czas powstrzymać myśli i pragnienia, to usłyszysz niewypowiedziane słowa Boga, – powiedział nauczyciel.

- Jak ja mogę usłyszeć mowę Boga, kiedy nie będę ani myśleć, ani rozmawiać?

- Kiedy ty nie będziesz ani myśleć od siebie samego, ani pragnąć od siebie samego; kiedy twój umysł i wola staną się spokojne i biernie oddadzą się postrzeganiu wyrażeń (przejawów) Wiecznego Słowa i Ducha; kiedy twoja dusza rozwinie skrzydła i wzniesie się nad tym, co przemijające; kiedy ty abstrakcyjnym myśleniem zamkniesz na zamek wyobraźnię i zewnętrzne zmysły i uczucia, – wtedy Wieczny Słuch, Wzrok, Mowa odkryją się w tobie, i Bóg usłyszy i zobaczy przez ciebie, ponieważ będziesz organem Jego Ducha, i Bóg będzie mówić w tobie i będzie szeptać twemu Duchowi, i twój Duch usłyszy Jego głos. Dlatego błogosławiony i szczęśliwy jesteś, jeśli możesz powstrzymać się od samo-myślenia i samo-pragnienia i możesz zatrzymać koło twojej wyobraźni, zmysłów i uczuć, ponieważ w rzeczywistości nie ma nic, poza twoim własnym słuchem i pragnieniem, które przeszkadzają tobie i nie pozwalają widzieć i słyszeć Boga.

* * *

Pewnego razu zapytano starca:

- Jak wystarcza ci cierpliwości żyć samotnie w tym opuszczonym kąciku ziemi?

On odpowiedział:

- Ja nigdy nie bywam samotny. U mnie zawsze jest współrozmówca – Władyka wszechświata. Kiedy chcę, aby On rozmawiał ze mną – czytam Pismo Święte. A kiedy chcę sam porozmawiać z Nim – modlę się.

RECEPTY POKORY

Wiele lat temu diabeł postanowił sprzedać wszystkie narzędzia swego rzemiosła. On staranne wystawił je w szklanej witrynie aby wszyscy mogli oglądać. Cóż to była za kolekcja! Był tu błyszczący sztylet Zazdrości, a obok niego roztaczał piękno młot Gniewu. Na drugiej półce leżał łuk Namiętności, a obok niego malowniczo rozmieściły się zatrute strzały Obżarstwa i Lubieżności, Pożądliwości i Zazdrości. Na oddzielnym stoisku był wystawiony ogromny zestaw sieci Kłamstwa. Jeszcze była tam broń Przygnębienia, Chciwości i Nienawiści. Wszystko było przepięknie zaprezentowane i zaopatrzone w etykiety z nazwami i ceną. A na najpiękniejszej półce, oddzielnie od wszystkich pozostałych instrumentów, leżał mały, niepokaźny i dość podniszczony z wyglądu drewniany klinek, na którym wisiała etykietka „Duma”. Ku zdziwieniu, cena tego narzędzia była wyższa, niż wszystkich pozostałych razem wziętych. Pewien przechodzeń zapytał diabła, dlaczego on tak drogo ceni ten dziwny klinek, i on odpowiedział:

- Ja naprawdę cenię go ponad wszystko, ponieważ to jedyne narzędzie w moim arsenale, na którym ja mogę polegać, jeśli wszystkie pozostałe okażą się bezsilne.

I on czule pogłaskał drewniany klinek.

- Jeśli mi udaje się wbić ten klinek w głowę człowieka, – kontynuował diabeł, – on otwiera drzwi i dla wszystkich pozostałych narzędzi.

* * *

Abba Afanasij przepisał na przepięknym pergaminie, który kosztował osiemnaście złotych monet, cały Stary i Nowy Testament. Pewnego razu przyszedł do niego pewien brat, i zobaczywszy tę księgę, zabrał ją. Tego samego dnia abba Afanasij zechciał ją poczytać. Odkrywszy zniknięcie, on zrozumiał, że wziął ją ten brat, ale nie posłał zapytać go z obawy, aby ten nie dodał do kradzieży kłamstwa.

Tymczasem brat udał się do sąsiedniego miasta, aby sprzedać księgę, i zacenił za nią szesnaście złotych monet. Kupujący powiedział mu:

- Powierz mi księgę, abym mógł dowiedzieć się, czy jest ona warta takich pieniędzy, – i przyniósł księgę do świętego Afanasija ze słowami: „Ojcze, spójrz na tę księgę i powiedz mi, czy powinienem ja, według ciebie, kupić ją za szesnaście złotych monet? Czy warta jest ona tych pieniędzy?”

Abba Afanasij odpowiedział:

- Tak, to dobra księga. Jest warta tych pieniędzy.

Kupujący poszedł do brata i powiedział mu:

- Oto twoje pieniądze. Ja pokazałem księgę abbie Afanasijowi. Ten uznał ją za przepiękną i stwierdził, że warta jest co najmniej szesnastu monet.

Brat zapytał:

- To wszystko, co on tobie powiedział? Czy nie dodał on czegoś jeszcze?

- Nie, – odpowiedział kupujący, – ani słowa więcej.

- Dobrze, – powiedział brat, – ja przemyślałem. Już nie chcę sprzedawać tej księgi.

I pośpieszył on do abby Afanasija i z płaczem błagał go aby wziął księgę z powrotem. Abba odmówił ze słowami:

- Idź w pokoju, bracie, ja daruję ją tobie.

Ale brat odpowiedział:

- Jeśli ty nie weźmiesz jej, ja nigdy nie będę miał spokoju.

* * *

Niejaki poganin przyjął do siebie pewnego prawosławnego chrześcijanina do pracy w sadzie i powiedział mu: „Ja przyjmę ciebie tylko w takim przypadku, jeśli nie powiesz ty o Chrystusie ani słowa!” Prawosławny powiedział: „Obiecuję!” I przez trzy lata o Chrystusie on nie mówił ani słowa. Jedynie sumiennie wypełniał swoje obowiązki i pokornie znosił wszystkie pokusy i trudności. I oto po trzech latach gospodarz-poganin mówi: „Słuchaj, ja chcę być takim, jak ty! Opowiedz mi wszystko o twoim Bogu”. I przyjął on wiarę Chrystusową.

Na niego podziałał przykład – to, jak żył ten chrześcijanin.

* * *

Pewnego razu do optyńskiego hieroschimnicha Anatolija (Ziercałowa) przyszła kobieta i poprosiła go o błogosławieństwo na samotne życie, aby bez przeszkód pościć, modlić się i spać na gołych deskach. Starec powiedział jej:

- Ty wiesz, zły nie je, nie pije i nie śpi, a ciągle w otchłani żyje, dlatego że nie ma u niego pokory. Korz się we wszystkim woli Bożej – oto tobie i rud ascetyczny; uniżaj się przed wszystkimi, zarzucaj sobie wszystko, znoś z wdzięcznością choroby i smutki – to jest wyższe od wszystkich trudów ascetycznych!

Drugiej swojej duchowej córce, która poprosiła go o błogosławieństwo na nabycie Ewangelii i Psałterza, priepodobny Anatolij poradził:

- Kupić kup, ale, najważniejsze, bez lenistwa wypełniaj posłuszeństwo, uniżaj się i wszystko znoś cierpliwie. To będzie wyżej od postu i modlitwy.

* * *

Mieszkał w mieście człowiek, chlubiący się swoją mądrością. Pewien człowiek postanowił wypróbować go i mówi:

- Uznam cię za mędrca, jeśli ty będziesz spokojnie znosić znieważenia i obelgi. Po czym beształ go i obrażał, aż nie przestał tego czynić.

- Teraz już ty wierzysz, że ja rzeczywiście jestem mędrcem?

Na to wypróbowujący odpowiedział:

- Ja bym uwierzył, gdybyś ty przemilczał.

* * *

Kiedyś abba Makarij szedł od jeziora do swojej celi. On niósł palmowe gałęzie, i oto na drodze spotkał go diabeł z kosą. Diabeł chciał uderzyć Makarija, ale nie mógł. I mówi do niego: Dużo siły jest w tobie, Makarij. Jestem bezsilny wobec ciebie. Wszystko co ty robisz, i ja zrobię. Ty pościsz, a ja w ogóle nie jem; ty czuwasz, a ja w ogóle nie śpię. Jednym tylko ty pokonujesz mnie”. „Czym że?” – mówi Makarij. „Pokorą, – odpowiada diabeł. – Oto dlaczego ja jestem bezsilny przeciwko tobie”.

* * *

Pewnego razu drogą szedł tłum ludzi. Każdy niósł na plecach swój krzyż. Jednemu człowiekowi wydawało się, że jego krzyż jest bardzo ciężki. Był on bardzo chytry. Pozostawszy w tyle za wszystkimi, on wszedł do lasu i odpiłował część krzyża. Zadowolony, że przechytrzył wszystkich, on dogonił ich i poszedł dalej. Nagle na drodze pojawiła się przepaść. Wszyscy położyli swoje krzyże i przeszli. Chytry zaś człowiek pozostał po tej stronie, ponieważ jego krzyż okazał się zbyt krótkim.

* * *

Pewnego razu mnisi rozmawiali o pokorze. Jeden ze sławnych obywateli miasta Gazy, słysząc słowa, że im bardziej ktoś przybliża się do Boga, tym bardziej postrzega siebie jako grzesznego, zdziwił się i powiedział:

- Jak to możliwe?

I, nie rozumiejąc, chciał dowiedzieć się, co znaczą te słowa.

Jeden z mnichów powiedział mu:

- Znakomity panie, powiedz mi, za kogo uważasz siebie w swoim mieście?”

On odpowiedział:

- Uważam siebie za wielkiego i pierwszego w mieście.

-Jeśli ty pójdziesz do Cesarza, to za kogo będziesz uważać siebie tam?

- Za ostatniego z tamtejszych wielmoży.

- Jeśli zaś wybierzesz się do Antiochii, za kogo tam będziesz siebie uważać?

- Tam będę uważać siebie za jednego z prostych ludzi.

- Jeśli zaś pójdziesz do Konstantynopola i przybliżysz się do cara, to tam za kogo będziesz siebie uważać?

- Prawie za żebraka.

- Oto tak i święci, – powiedział mnich, – im bardziej przybliżają się do Boga, tym bardziej widzą siebie jako grzeszników. Albowiem Abraham, kiedy zobaczył Pana, nazwał siebie ziemią i popiołem.

* * *

Pewnego razu jakiś grecki filozof przykazał jednemu ze swoich uczniów przez trzy lata rozdawać srebro tym, którzy będą go oczerniać. Po zakończeniu wypróbowania nauczyciel powiedział:

- Teraz ty możesz wybrać się do Aten, aby studiować mądrość.

Wchodząc do Aten uczeń zobaczył siedzącego przy miejskiej bramie mędrca, besztającego wszystkich przechodzących obok. Tak samo postąpił on i z uczniem. Ten wybuchnął śmiechem.

- Dlaczego ty się śmiejesz, kiedy ja ciebie obrażam? – zapytał mędrzec.

- Dlatego że przez trzy lata ja płaciłem besztającym mnie, a ty zaś robisz to za darmo.

- Wejdź do miasta, ono należy do ciebie, – odpowiedział mędrzec.

* * *

Pewnego razu dwóch pasterzy wszczęło między sobą spór o sprawach państwa. I jeden z nich bezsensownie osądzał władcę, a drugi niedorzecznie bronił jego rządów. Ochrypnąwszy od krzyków i pobiwszy się, nie potrafili oni niczego sobie udowodnić. Rozgniewani pasterze postanowili pójść drogą, aż znajdą człowieka, który byłby w stanie rozwiązać ich spór.

Tak, przeklinając się, poszli nie wiadomo dokąd, zostawiwszy stado. Wkrótce, na szczęście, spotkali oni idącego na służbę wiejskiego kapłana. Opowiedzieli mu pasterze o swoim sporze i poprosili rozsądzić ich. I odpowiedział im kapłan: „Dzieci moje! Istota waszego sporu w tym, że jeden z was doi kozła, a drugi podstawia mu sito!”

Osłupieli pasterze od takiej odpowiedzi, ale zaraz przypomnieli o porzuconej pracy i pośpieszyli z powrotem do stad.

* * *

U pewnego mnicha był kielejnik (posługujący w celi), który miał mu pomagać, a tak naprawdę bił mnicha, zabierał mu chleb. Każdego dnia jedno i to samo, na granicy śmierci. I któregoś dnia ihumen wezwał tego kielejnika, mnich mógł odpocząć. Jemu by dziękować Bogu, a on modlił się: „Panie, nic ja dla Ciebie nie wycierpiałem – i dzień upłynął na darmo!”

* * *

Pewien człowiek żył w dzikiej biedzie, samotnie, w chłodzie i głodzie. I każdego ranka on z natchnieniem odmawiał modlitwę, w której gorąco dziękował Bogu.

Jeden z jego sąsiadów przyszedł do niego i powiedział:

- Słuchaj, jak ty możesz być takim kłamliwym? Przecież ty ani siebie, ani nas, ani Boga nie oszukasz: my wszyscy wiemy, że Bóg ciebie skrzywdził do końca, – i ty to wiesz; dlaczego więc ty dziękujesz Mu, za co?

I ten odpowiedział:

- Ty nie rozumiesz istoty sprawy! Bóg na mnie popatrzył i pomyślał: czegoż on potrzebuje, aby wyrósł (osiągnął) w pełną swoją miarę? Potrzebny mu, głód, chłód, samotność… I tym On mnie obdarzył tak obficie, że ja dzień po dniu dziękuje Mu.

* * *

RECEPTY PRAWDZIWEGO SZCZĘŚCIA

Pewien nauczyciel, słynący ze swojej wiedzy, długo i gorliwie błagał Boga, aby wskazał mu takiego człowieka, od którego on mógłby nauczyć się najprostszej drogi, wygodnie prowadzącej do Nieba. Pewnego razu, kiedy on, przeniknięty tym pragnieniem, gorliwiej niż zwykle zapłonął modlitwą, wydało mu się, że słyszy głos z góry, każący mu wyjść z celi do cerkiewnego przedsionka: „Tam, – mówił głos, – znajdziesz człowieka, którego szukasz”.

Nauczyciel wyszedł i zastał przy drzwiach cerkiewnych ubogiego starca, całego pokrytego wrzodami i ranami, w najbardziej żałosnym stanie. Przechodząc obok, nauczyciel powiedział mu zwykłe pozdrowienie:

- Dobrego dnia tobie, starcze!

A starzec odpowiedział:

- Nie pamiętam, aby którykolwiek dzień był mi niedobry. Nauczyciel zatrzymał się i, jakby poprawiając swoje pierwsze pozdrowienie, powiedział:

- Ja życzę, aby Bóg dał tobie szczęście.

A starzec odpowiedział:

- Ja nigdy nie byłem nieszczęśliwy.

Nauczyciel zdziwił się i, pomyślawszy, że nie usłyszał albo nie zrozumiał jego odpowiedzi, dodał:

- Co ty mówisz? Ja życzę, tobie dobrej pomyślności, szczęścia.

- A ja odpowiadam tobie, że nigdy nie miałem niepomyślności i nieszczęścia, – powiedział starzec.

Wtedy nauczyciel powiedział:

- Życzę tobie tego, czego ty sam sobie życzysz.

- Ja nic nie potrzebuję i mam wszystko, czego chcę, choć i nie szukam tymczasowej pomyślności i dobrobytu.

- Niech więc zbawi ciebie Bóg, – powiedział nauczyciel, – jeśli lekceważysz ty światowe bogactwa. Jednak powiedz mi, czyż ty jeden szczęśliwy jesteś wśród ludzi? Znaczy więc, niesprawiedliwe są słowa Hioba: „Człowiek zrodzony z niewiasty, jest krótkowieczny i przesycony smutkami” (Hi.14,1) i życie jego napełnione nieszczęściami; nie rozumiem, jak ty jeden potrafiłeś uniknąć nieszczęść?

- Dokładnie tak, jak powiedziałem tobie, – sprzeciwił się starzec. – Kiedy ty pożyczyłeś mi dobrego i szczęśliwego dnia, ja odpowiedziałem, że nigdy nieszczęśliwym i pechowym nie byłem, dlatego że to, co mam, dał mi Bóg, za to dziękuję. A szczęście moje na tym i polega, że ja nie pragnę szczęścia. Strach przed szczęściem i nieszczęściem niebezpieczny tylko dla tych, którzy ich się boją. Ale ja nie staram się o szczęście i nigdy nie modlę się o nie do Niebiańskiego Ojca, wszystkim zarządzającego, i, w ten sposób, ja nigdy nie byłem nieszczęśliwy, jak ten którego pragnienia zawsze się spełniają. Czy głodny jestem? Dziękuję za to Bogu, jako Ojcu, który wie, czego my potrzebujemy (Mt.6,8).

Czy zimno mi jest, czy cierpię z powodu niepogody, – również chwalę Boga. Czy wyśmiewają się wszyscy ze mnie, – jednakowo chwalę Go, ponieważ wiem, że wszystko to czyni Bóg, i niemożliwe, aby to, co On czyni, było złe. W ten sposób, wszystko, – przyjemne i obrzydliwe, słodkie i gorzkie, – przyjmując radośnie, jak z ręki dobrego Ojca.

Pragnę tylko tego, czego pragnie Bóg, i dlatego wszystko dzieje się zgodnie z moim pragnieniem. Nieszczęśliwy jest ten, kto poszukuje szczęścia na świecie, ponieważ nie ma tu innego szczęścia, jak tylko zdawać się we wszystkim na wolę Bożą. Wola Pańska jest i doskonale dobra, i całkowicie sprawiedliwa; ona ani lepszą stać się, ani złą być nie może. Ona sądzi, ocenia wszystkich, jej – nikt. Ja staram się całkowicie jej się trzymać i troszczę się tylko o to, żeby chcieć tego, czego chce Bóg, i nie pragnąć tego, czego go On nie pragnie. A dlatego wcale nie uważam siebie za nieszczęśliwego, kiedy moją wolę całkowicie łączę i zgadzam z wolą Bożą, tak że mam tylko jedno chcenie lub niechcenie: czego chce, albo nie chce Bóg.

- Czy ze swego przekonania ty to mówisz? – sprzeciwił się nauczyciel. – Powiedz więc mi: czy tak samo ty myślał byś, gdyby Bóg zechciał posłać ciebie do piekła?

- Czy Bóg posłałby mnie do piekła? – zawołał starzec. – Ale wiedz, że mam dwa ramiona o cudownej sile, którymi bym uchwycił się za Niego objęciem nierozłącznym: jedno ramię – moja najgłębsza pokora, a drugie – nieudawana, nieobłudna miłość do Boga. Tymi ramionami ja tak mocno objąłbym Boga, że gdziekolwiek by mnie posłał, tam bym i Jego pociągnął z sobą, i, oczywiście, dla mnie przyjemniej było by być poza Niebem z Bogiem, niż w Niebie bez Niego.

Zadziwił się nauczyciel odpowiedziami starca i zrozumiał, że najkrótsza droga do Boga – być we wszystkim zgodnym z Jego wolą. Pragnąc, jednak, jeszcze bardziej wypróbować mądrość starca, tak ukrytą w marnym chramie jego ciała, on zapytał go:

- Skąd ty tu przyszedłeś?

- Od Boga, – odpowiedział starzec.

- Gdzież ty znalazłeś Boga?

- Tam gdzie porzuciłem wszystko światowe.

- A gdzie zostawiłeś ty Boga?

- W czystości myśli i dobrego sumienia.

- Kim jesteś ty sam? – zapytał nauczyciel.

- Kim bym nie był, – odpowiedział starzec, – ale tak jestem zadowolony z mego położenia, jakie widzisz, że zaprawdę nie zamieniłbym go na bogactwo wszystkich carów ziemskich. Każdy człowiek, potrafiący panować nad sobą i nakazujący swoim myślom, jest carem.

- To znaczy, i ty jesteś carem: gdzie więc twoje carstwo?

- Tam, – odpowiedział starzec, wskazując na Niebo. Ten jest Carem, komu to Carstwo obwieszczone jest niewątpliwymi rysami.

- Kto ciebie nauczył tego? I kto dał tobie tę wielką mądrość? – zapytał, w końcu, nauczyciel.

- Powiem tobie, – odpowiedział starzec, – że ja całe dni spędzam w milczeniu i, czy modlę się, czy ćwiczę w pobożnych myślach, zawsze zależy mi na jednym, aby być mocno zjednoczonym z Bogiem. A zjednoczenie z Bogiem i zgodność z Jego wolą nauczą wszystkiego.

Tak nauczyciel, nauczywszy się poprzez rozmowę z żebrakiem, powrócił do siebie, wychwalając i wysławiając Boga, „Który ukrył to przed mądrymi i rozumnymi” (Mt.11,25) i odkrył ubogiemu starcowi.

* * *

Przy drodze stał żebrak i prosił o jałmużnę. Jeździec, przejeżdżający obok, uderzył żebraka biczem w twarz. Ten, patrząc za oddalającym się jeźdźcem, powiedział:

- Bądź szczęśliwy.

Chłop, który widział co się wydarzyło, usłyszawszy te słowa, zapytał:

- Czyż ty naprawdę jesteś taki pokorny?

- Nie, – odpowiedział żebrak, – po prostu, gdyby jeździec był szczęśliwy, nie uderzyłby mnie w twarz.

* * *

Pewnego dnia ojciec bogatej rodziny postanowił wziąć swego syna na wieś, aby pokazać, czym jest bieda. Oni spędzili dobę na farmie u bardzo biednej rodziny.

- To był wspaniały wyjazd, tato! – zawołał syn po powrocie.

- Ty zobaczyłeś, jak biedni mogą być ludzie? – zapytał ojciec.

- Zobaczyłem.

- I jaką lekcję z tego wyniosłeś?

- Ja zobaczyłem, że u nas w domu jest pies, a u nich cztery psy. U nas jest basen na środku sadu, a u nich – zalew, którego brzegu nie widać. My oświetlamy swój sad lampami, a im świecą gwiazdy. U nas taras na tylnym podwórku, a u nich – cały horyzont. Ja zrozumiałem, że tylko najbiedniejsi mogą posiadać to, czego nie można kupić.

* * *

W pewnej wsi mieszkał młodzieniec. Całymi dniami on jak leń siedział w domu i nic nie robił. Pewnego razu zapytał on matki: „Jak mogę odnaleźć soje szczęście?” – „Wyjdź, synku, na otwarte pole, co złowisz, to będzie twoim szczęściem”, – odpowiedziała matka. Wyszedł młodzieniec w pole, widzi – biegnie źrebak. Rzucił się dogonić, nie dogonił. Spod krzaka wyskoczył zając. On rzucił się aby go złapać – nie złapał. Widzi – leci gołębica, pobiegł za nią, ale nic z tego. Odleciała.

Patrzy młodzieniec – po polu idzie wrona, szuka robaczków. Nie mając nic do roboty wyciągnął do niej rękę – złapał.

- Naprawdę, – pyta on wrony, – ty i jesteś moim szczęściem?

- Nie, – odpowiada wrona. – Jakie ze mnie szczęście. A podpowiedzieć, jak złapać szczęście, ja mogę.

- Jak? – pyta młodzieniec.

- Weź pachnącego siana, połóż przy podwórku, źrebak podejdzie jeść siano i sam z tobą zostanie. Weź słodkiej marchwi, połóż pod płotem. Przybiegnie zając, zobaczy marchew – oswoi się. Rozrzuć po podwórku ziarna pszenicy – gołębica przyleci, wprowadzi się pod dach.

- A czy to szczęście? – zdziwił się młodzieniec.

- A szczęście będzie potem. Kiedy obok podwórka przejdzie dobra i piękna dziewczyna, zobaczy, jak ty karmisz źrebaka, zająca i gołębicę – zakocha się w tobie i wyjdzie za ciebie za mąż.

„…Nie przyjdzie Carstwo Boże w zauważalny sposób, i nie powiedzą: oto, ono tu, albo: oto, tam…” (Łk.17,20-21).

* * *

Pewien bogacz miał wszystko, czego pragną ludzie. Miliony pieniędzy, cudownie udekorowany pałac, i piękna żona, i setki sług, i rozkoszne obiady, i wszelkie zakąski, i wina, i pełna stajnia drogich koni. I wszystko to tak znudziło się mu, że cały dzień siedział w swoich bogatych komnatach, wzdychał i narzekał na nudę.

Jego jedynym zajęciem i radością było – jedzenie. Budził się on – oczekiwał śniadania, po śniadaniu czekał na obiad, od obiadu – na kolację. Ale i tę uciechę on wkrótce utracił. Jadł tak wiele i tak słodko, że zepsuł się mu żołądek i chęć jedzenia znikła. Wezwał on lekarzy. Lekarze dali lekarstwa i kazali chodzić każdego dnia po dwie godziny na łonie natury.

I oto chodzi on pewnego razu swoje wyznaczone dwie godziny i ciągle myśli o swoim nieszczęściu, że nie ma chęci do jedzenia. I podszedł do niego żebrak.

- Daj ofiarę, – mówi, – ze względu na Chrystusa, biednemu człowiekowi.

Bogacz ciągle o swoim nieszczęściu myśli, że jeść mu się nie chce, i nie słucha żebraka.

- Użal się, jasne panie, cały dzień nie jadłem.

Usłyszał bogacz o jedzeniu, zatrzymał się.

- Co też, jeść się chce?

- Jak nie chcieć, jaśnie panie, aż cierpię tak się chce!

„To jest szczęśliwy człowiek”, – pomyślał bogacz i pozazdrościł biedakowi.

* * *

Lekarz poinformował człowieka o niepocieszającej diagnozie, która oznaczała skorą nieuniknioną śmierć. Zmartwił się człowiek i postanowił na koniec wybrać się na ryby. I złowił na swoją wędkę złotą rybkę, która nagle przemówiła ludzkim głosem. I poprosiła rybka puścić ją z powrotem do wody, za co spełni dwie dowolne prośby człowieka: jedną zaraz, a drugą w dowolnym czasie, kiedy on zechce, – trzeba będzie tylko przyjść na to miejsce i zawołać złotą rybkę. Wypuścił człowiek rybkę do rodzimego żywiołu i zawołał: „Ja chcę żyć!” „No cóż, niech będzie po twemu, żyj długo”, – powiedziała rybka, machnęła ogonem i zniknęła z oczu.

Przy kolejnych badaniach medycznych leczący lekaż ku swemu nieopisanemu zdumieniu nie stwierdził u człowieka żadnych śladów strasznej choroby. Uzdrowiony zaczął żyć długo i szczęśliwie. Starzeli się i umierali jego przyjaciele, umarła żona, jedno po drugim zaczęły odchodzić z życia jego dzieci, wnuki rozproszyły się po miastach i wsiach. Stopniowo on został zupełnie sam. Lata nieubłagalnie brały swoje, człowiek starzał się, i z latami starcze niemoce zaczęły opanowywać go coraz częściej i częściej. Samotny i przez wszystkich zapomniany, on z trudem poruszał się po swoim mieszkaniu, a pewnego smutnego dnia i całkiem nie mógł wstać z łóżka. Człowiek leżał bezsilny i bez ruchu, z przerażeniem myśląc, że będzie oczekiwać go długa męcząca śmierć i faktycznie zgnije za życia. „I dlaczego ja tak długo żyję? Byłoby lepiej, gdybym umarł wcześniej, kiedy wokół mnie byli bliscy i przyjaciele”, – ze smutkiem myślał człowiek i nagle przypomniał sobie, że złota rybka obiecała wypełnić jego drugie życzenie. I zechciał człowiek natychmiast pojechać na to miejsce, gdzie kiedyś złowił złotą rybkę, i poprosić ją aby posłała mu szybką śmierć. Ale życzenie jego tak i nie zostało spełnione: zawieźć człowieka do złotej rybki, niestety, nie było komu.

* * *

Pewnego razu stary kot, spotkał młode kocię. Kociak biegał dookoła i próbował złapać swój ogon.

Stary kot stał i patrzył, a młody kociak ciągle kręcił się, padał, wstawał i znów uganiał się za ogonem.

- Dlaczego ty ganiasz za swoim ogonem? – zapytał stary kot.

- Powiedzieli mi, – odpowiedział kociak, – że mój ogon, to moje szczęście, i oto ja próbuję go złapać.

Stary kot uśmiechnął się, ponieważ potrafią to robić tylko stare koty i powiedział:

- Kiedy ja byłem młody, mi też powiedzieli, że w moim ogonie, moje szczęście. Ja wiele dni biegałem za swoim ogonem i próbowałem go schwycić.

Nie jadłem, nie piłem, a tylko biegałem za ogonem, padałem bez sił, wstawałem i znów próbowałem złapać swój ogon. W jakimś momencie zwątpiłem i poszedłem.

Po prostu poszedłem gdzie oczy poniosły. I wiesz, co nagle zauważyłem?

- Co? – zapytał zdziwiony kociak?

- Ja zauważyłem, że dokąd bym nie szedł, mój ogon zawsze idzie ze mną.

* * *

Pewnego razu car zwrócił się do pustelnika:

- Proś u mnie wszystko, co chcesz, i dam to tobie!

Pustelnik powiedział:

- Chcę nieśmiertelnego życia, wiecznej młodości, niewyczerpanego bogactwa, radości, której nie przyćmi żaden smutek.

Car odpowiedział:

- Nad takimi sprawami ja nie mam władzy.

- Więc, wyświadcz mi miłosierdzie, zostaw mnie w spokoju, – powiedział pustelnik. – będę prosić o to u Tego, Kto jest w stanie to wszystko mi dać.

I zaczął on prosić Boga, aby darował mu te skarby w pozagrobowym życiu.

ŚRODEK OD OSĄDZANIA

Żył w pewnym monasterze niedbały mnich: często spóźniał się na nabożeństwa, martwił tym braci i doprowadzał do gniewu ihumena. Mnisi szemrali, narzekali i nawet prosili przełożonego o wypędzenie go.

I oto mnich zachorował, choroba nasilała się, i on przybliżał się już do śmierci. Zmartwieni byli bracia, że zginie dusza nieszczęśnika. Zebrali się przy jego łożu śmierci, aby złagodzić przedśmiertelne cierpienia swoją modlitwą, ale co zobaczyli? Ten mnich umierał śmiercią prawego człowieka. Jego twarz wyrażała spokój i radość.

Kiedy on trochę ocknął się, bracia zapytali:

- Jakie pocieszenie otrzymałeś od Boga? Z kim ty rozmawiałeś, jak z bliskimi swoimi krewnymi?

I umierający, zebrawszy ostatnie siły, odpowiedział:

- Bracia, wy wiecie, że ja żyłem niegodnie, i oto zobaczyłem, jak demony otaczają moje łoże, w ich rękach była karta – lista, od góry do dołu zapisana moimi grzechami. Oni przybliżyli się do mnie, Anioł zaś Stróż mój stał w oddali i płakał. I nagle usłyszałem głos z nieba: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni! Ten mnich nie osądził nikogo, i Ja przebaczam mu!” – i natychmiast karta w rękach demonów zapłonęła, i oni z krzykami zniknęli. Podszedł do mnie Anioł i pozdrowił mnie, i ja rozmawiałem z nim.

Bracia, – kontynuował on, – po przyjęciu monastycyzmu ja nie osądziłem ani jednego człowieka! Bracia, – powiedział on jeszcze, – osądzaliście mnie i osądzaliście sprawiedliwie, a ja, grzeszny, nie sądziłem nikogo.

* * *

Abba Izaak Fiwiejskij (z Teb) przyszedł do monasteru, zobaczył brata, który popadł w grzech, i osądził go. Kiedy powrócił on na pustynię, przyszedł Anioł Pański, stanął przed jego drzwiami, i powiedział: „Nie wpuszczę ciebie”. Abba błagał go, aby powiedział z jakiego powodu.

Anioł odpowiedział: „Bóg posłał mnie, zapytać, dokąd każesz Mu wrzucić upadłego brata?” Abba Izaak natychmiast rzucił się na ziemię, mówiąc: „Zgrzeszyłem przed Tobą, – wybacz mi!” Anioł powiedział mu: „Wstań, Bóg wybaczył tobie; ale odtąd strzeż się osądzać kogokolwiek wcześniej, niż Bóg osądzi go”.

* * *

Jeden z mnichów monasteru w Scecie popełnił poważny błąd, i do sądzenia go bracia wezwali najmądrzejszego pustelnika.

Mądry pustelnik nie chciał przyjść, ale bracia byli tak nalegający, że się zgodził. Ale mimo wszystko, przed wyruszeniem, on wziął wiadro i zrobił w jego dnie kilka dziurek. Następnie napełnił wiadro piaskiem i poszedł do monasteru. Ojciec przełożony, zwróciwszy uwagę na wiadro, zapytał, po co to było zrobione.

- Ja przyszedłem sądzić drugiego, – powiedział pustelnik. – Moje grzechy biegną za mną, jak i ten piasek w wiadrze. Ale ponieważ ja nie oglądam się do tyłu i nie mogę widzieć swoich własnych grzechów, to mogę sądzić innych.

Natychmiast mnisi postanowili uchylić sąd.

RECEPTY NA PRAWDZIWE BOGACTWO

Pewnego razu starszemu wiekiem kapłanowi zadali pytanie: „Dlaczego biedni ludzie są wrażliwi na cudzą biedę, a bogaci nie?”

- Popatrz w okno, – odpowiedział ten, – co tam widzisz?

- Widzę drzewa, samochód, dzieci spacerują…

- A teraz popatrz w lustro, – kontynuował kapłan, – co tam?

- Widzę siebie, – padła odpowiedź.

- Tak oto, – poważnie powiedział kapłan, – i tam i tu zwykłe szkło, ale drugie szkło jest trochę przypudrowane srebrem.

* * *

Przyszedł były biedak do mędrca: „Teraz jestem bogaty, i od nikogo nie zależę, to wczoraj mną poniewierał każdy kto tyko chciał, a teraz jestem niezależny”.

Mędrzec: „Ha, powiedz mi miły – na noc ty dziś zatrzymałeś swoją karawanę według swego życzenia i duchowego dążenia czy dlatego aby twoje wielbłądy mogły pojeść, popić, pospać w końcu”.

Bogacz: „No oczywiście, żeby zwierzęta mogły doprowadzić się do porządku”.

Mędrzec: „Więc oto widzisz, choć i jesteś ty bogaty, a żyjesz jak pasuje twoim bydlętom.

* * *

Pewien car, jeżdżąc po swoim carstwie ze swoimi dworzanami, spotkał dwóch biednych starców w podartych ubraniach. On natychmiast zatrzymał się, wyszedł z rydwanu, pokłonił się im do ziemi i ucałował ich.

Dworzanie zasmucili się i obrazili się takim postępkiem cara, poniżającym, według ich mniemania, carską godność. Jednak bezpośrednio okazać swego niezadowolenia nie zdecydowali się. Wyjaśnić carowi nieprzyzwoitość jego postępku podjął się jego rodzony brat. Car wysłuchał i obiecał dać mu odpowiedź.

Miasto to miało taki zwyczaj. Do obywatela, skazanego na karę śmierci, dzień wcześniej posyłano herolda z trąbą i zaczynał on trąbić przed oknami jego domu.

Car wieczorem tego samego dnia, kiedy miał wyjaśnienie z bratem, posłał trębacza do okien jego domu. Ten, oczywiście, zmartwił się i całą noc spędził bez snu.

Następnego ranka poszedł on ze swoją żoną do carskiego pałacu. Car przyjął go w swoich wewnętrznych komnatach i powiedział:

- Nierozumny! Ty wystraszyłeś się głosiciela mojej woli, choć nie uczyniłeś przeciwko mnie nic, godnego kary śmierci. Jak więc mogłeś uczyć mnie, kiedy ja oddałem cześć ubogim – głosicielom Bożym, którzy głośniej od wszelkiej trąby głoszą mi o śmierci i strasznym przyjściu mego Władcy, przed którym ja grzeszę niezliczenie? Więc, teraz ujawniając swoją niemądrość, – podsumował car, – wystraszyłeś się.

Ale ponieważ brat okazał swoje niezadowolenie carowi za radą dworskich wielmoży, to car i ich nie zostawił bez zdemaskowania. On rozkazał wykonać cztery skrzynie, dwie z nich pozłocić z zewnątrz, a w środku położyć śmierdzące kości; drugie zaś dwie obmazać smołą i sadzą, w środku położyć drogocenne kamienie.

Przygotowawszy to, car wezwał wielmoży i, pokazując skrzynie, zapytał ich:

- Które skrzynie są lepsze: pozłocone czy pomazane smołą?

Wielmoże wskazali pierwsze. Car rozkazał otworzyć jedne i drugie. Sprawa wyjaśniła się, wtedy car powiedział wielmożom:

- Wiedzcie więc, że trzeba zwracać uwagę na to co wewnętrzne i ukryte, a nie na zewnętrzne. Wy obraziliście się, kiedy ja pokłoniłem się źle ubranym biedakom. A ja widziałem oczyma rozumu, że oni są czcigodni i szlachetni duszą.

* * *

Pewien mędrzec, który odwiedził dom bogacza, powiedział: „Jakże dużo istnieje przeróżnych rzeczy, które nie są mi potrzebne”.

* * *

U pewnego bogatego człowieka był dobry urodzaj w polu, i on rozważał sam z sobą: „Co mam robić? Nie mam dokąd zebrać plonów moich”. I powiedział:

- Oto co zrobię: zburzę spichrze moje i zbuduję większe, i zbiorę tam wszystko zboże moje i wszystkie dobra moje, i powiem duszy mojej: „Duszo! Dużo bogactwa leży u ciebie na wiele lat. Odpoczywaj, jedz, pij, wesel się”.

Ale Bóg powiedział mu:

- Niemądry! Tej nocy duszę twoją zabiorą od ciebie. Komu więc dostanie się to, co ty zgromadziłeś?

Tak bywa z tym, kro gromadzi skarby dla siebie, a nie dla Boga bogaci się.

* * *

Do jednego z pustelników wkradł się nocą złodziej. Nie znalazłszy u niego nic cennego, złodziej zapytał:

- Gdzież więc cały twój majątek? Pustelnik odpowiedział:

- Ja wszystko ukryłem w górnym domu, wskazując ręką na niebo.

* * *

Pewien filozof dał biskupowi Jewragijowi trzy sztuki złota i, wziął od niego pokwitowanie, że otrzyma je w przyszłym życiu od Pana. Pokwitowanie przykazał swoim dzieciom włożyć mu do trumny, i dzieci spełniły jego wolę. Trzeciego dnia filozof zjawia się we śnie biskupowi i mówi: „Idź weź swoje pokwitowanie, ja wszystko w całości otrzymałem od Pana zgodnie z nim”. Wtedy biskup zapytał jego dzieci o pokwitowanie i, rzeczywiście, po otwarciu trumny znaleźli pokwitowanie jego własną ręką podpisane: „Dziękuję tobie Biskupie Jewragij, z wielkim zyskiem ja otrzymałem wszystko od Pana”.

Te same słowa potwierdza i Ewangelia: „Gromadźcie sobie skarby na niebie, gdzie ani mol, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie podkopują się i nie kradną, bo gdzie skarb wasz, tam będzie i serce wasze” (Mt.6,20-21).

RECEPTY ZBAWIENIA

Pewnego starca zapytali, jak może gorliwy chrześcijanin nie ulec pokusom, kiedy doświadcza tak wiele pokus: świat na wszelkie sposoby przeciwstawia się mu, on widzi mnichów powracających do świeckiego życia, rozumie własną słabość itp.?

Starec odpowiedział: „Niech wyobrazi sobie psy, tropiące zająca. Kiedy jeden z nich zobaczy zająca, natychmiast rzuca się za nim – pozostałe widzą tylko goniącego psa i najpierw też pobiegną za nim, a potem wracają z powrotem: zaś pierwszy pies, który zobaczył zająca, sam ugania się, dopóki go nie złapie. Jego nie odwraca od celu ani to, że inne psy zostały, powróciwszy z powrotem, on nie patrzy ani na bystre strumienie, ani na leśne zarośla, ani na kłujące krzaki i, przebiegając przez ciernie, często bywa poraniony, ale nie przestaje gonić. Oto tak samo i poszukujący Władyki Chrystusa wytrwale, nieugięcie dąży do Niego, pokonując wszystkie napotykane pokusy, dopóki nie osiągnie celu”.

* * *

Żyli-byli dwaj przyjaciele. W pewnym momencie oni pokłócili się, i jeden z nich uderzył drugiego w policzek. Ostatni, czując ból, ale nic nie mówiąc, napisał na piasku: „Dziś mój najlepszy przyjaciel spoliczkował mnie”.

Oni szli dalej, i znaleźli oazę, w której postanowili wykąpać się. Ten, który otrzymał policzek, omal nie utonął i jego przyjaciel uratował go. Kiedy on doszedł do siebie, napisał na kamieniu: „Dziś mój najlepszy przyjaciel uratował mi życie”.

Ten, który uderzył w policzek i który uratował życie swemu przyjacielowi zapytał go:

- Kiedy ciebie skrzywdziłem, ty napisałeś na piasku, a teraz piszesz na kamieniu. Dlaczego?

Przyjaciel odpowiedział:

- Kiedy ktoś nas krzywdzi, powinniśmy pisać to na piasku, aby wiatr mógł to zetrzeć. Ale kiedy ktoś czyni coś dobrego, powinniśmy wygrawerować to na kamieniu, aby żaden wiatr nie mógł tego wymazać.

Naucz się zapisywać krzywdy na piasku i grawerować radości na kamieniu.

* * *

Do słynnego ascety przyszedł początkujący mnich, prosząc o ukazanie mu drogi doskonałości.

- Tej nocy, – powiedział starec, – idź na cmentarz i do rana wychwalaj pogrzebanych tam zmarłych, a potem przyjdź i powiedz mi, jak oni przyjmą twoje pochwały.

Następnego dnia mnich wraca z cmentarza:

- Wypełniłem twoje polecenie, ojcze! Całą noc donośnym głosem wychwalałem tych zmarłych, tytułowałem ich świętymi, błogosławionymi ojcami, wielkimi prawymi i świętymi Bożymi, lampami wszechświata, skarbcami mądrości, solą ziemi; przypisałem im wszystkie cnoty, o jakich tylko czytałem w Piśmie Świętym i w greckich księgach.

- No, i co? Jak wyrazili oni tobie swoją radość?

- Nijak, ojcze: cały czas zachowywali milczenie, ani jednego słowa ja od nich nie usłyszałem.

- To bardzo dziwne, – powiedział starec, – ale oto co ty uczyń: tej nocy idź tam znów i wymyślaj ich do rana, jak tylko możesz najmocniej. Tu już oni na pewno przemówią.

Następnego dnia mnich znów wrócił z raportem:

- Na wszelkie możliwe sposoby zniesławiałem ich i znieważałem, nazywałem psami nieczystymi, naczyniami diabelskimi, bogoodstępcami; przyrównywałem ich do wszelkich złoczyńców ze Starego i Nowego Testamentu od Kaina-bratobójcy do Judasza-zdrajcy.

- No i co? Jak uchroniłeś się od ich gniewu?

- Nijak, ojcze! Oni cały czas milczeli. Ja nawet ucho przykładałem do mogił, ale nikt i nie poruszył się.

- Oto widzisz, – powiedział starec, – ty wzniosłeś się na pierwszy stopień anielskiego życia, którym jest posłuszeństwo. Szczyt zaś tego życia na ziemi osiągniesz tylko wtedy, kiedy będziesz tak samo obojętny i wobec pochwał, i wobec krzywd (obelg, obraz), jak ci umarli.

* * *

Pewien mnich gorliwie modlił się mówiąc:

- Panie, jesteś miłosierny i cierpliwy, więc dlaczego tak trudno jest zbawić duszę i dlaczego piekło pełne jest grzeszników?

On długo modlił się, zadając Bogu to pytanie. I oto, w końcu, zjawia się mu Anioł Boży i mówi:

- Chodź, ja pokażę ci drogi, Którymi chodzą ludzie. Oni wyszli z celi i Anioł poprowadził starca do lasu.

- Widzisz tego drwala, który niesie na sobie ciężką wiązkę drewna i nie chce zrzucić choćby trochę dla ulżenia? – zapytał Cherubin.

Dokładnie tak samo i niektórzy ludzie niosą na sobie swoje grzechy i nie chcą kajać się. Potem Anioł pokazuje starcowi studnię z wodą i mówi:

- Widzisz szaleńca, który czerpie wodę ze studni sitem? Tak i ludzie kajają się. Czerpią łaskę przebaczenia, a potem znów grzeszą i łaska odpływa, jak woda przez sito.

Znów pokazuje Anioł mnichowi człowieka i mówi:

- Czy widzisz tego, który położył w poprzek konia kłodę i próbuje wierzchem wjechać do świątyni Bożej, a kłoda w drzwiach utknęła? Tak ludzie swoje dobre uczynki czynią – bez pokory i w pysze – nie znając ich wartości.

A teraz, sam starcze, oceń, czy łatwo jest Bogu zbawić takich ludzi, łącząc miłosierdzie ze sprawiedliwością Swoją?

* * *

Opowiadają o św. abbie Antonim, że on, żyjąc na pustyni, pewnego razu doświadczył duchowego zamętu, przygnębienia i wyjątkowego ataku ciemnych myśli. Będąc w tym stanie, on zaczął wylewać smutek swój przed Bogiem. „Panie, – mówił on, – chcę zbawić się, ale myśli moje w żaden sposób nie dopuszczają mnie dokonać tego. Co mam robić? Jak mi się zbawić?” Wstawszy z tego miejsca, na którym siedział, i nieco odszedłszy, usiadł na innym miejscu, i oto – widzi nieznanego mu człowieka, pilnie zajętego pracą rąk swoich. Ten człowiek to wstawał, zostawiając rękodzieło, i modlił się, to znów wracał do rękodzieła: on zszywał liście palmowe. Potem on znów wstawał i modlił się; po modlitwie znów brał się za rękodzieło. Postępujący w ten sposób był Aniołem, posłanym przez Boga dodać otuchy Antoniemu i wzbudzić go do męstwa. I usłyszał Antoni głos, który wyszedł od Anioła: „Antoni! Postępuj tak i zbawisz się”. Usłyszawszy to, Antoni bardzo uradował się i nabrał otuchy: on zaczął postępować tak i zbawił się.

* * *

Pewną dobrą, mądrą staruszkę zapytali:

- Babciu! Ty przeżyłaś takie ciężkie życie, a duszą pozostałaś młodszą od nasz wszystkich. Czy masz jakiś sekret?

- Mam, kochani. Wszystko dobre, co mi uczynili, ja zapisuję w swoim sercu, a wszystko złe na wodzie. Jeśli bym robiła odwrotnie, serce moje byłoby teraz całe pokryte strasznymi bliznami, a tak ono – jest rajem aromatycznym. Bóg dał mi dwie drogocenne zdolności: wspominać (pamiętać) i zapominać. Kiedy czynią nam dobro, wdzięczność wymaga pamiętania o nim, a kiedy czynią zło, miłość pobudza zapomnieć o nim.

* * *

Pewnego razu wierni śpieszyli na święto do dużego monasteru. Wśród nich byli ślepy i beznogi, którzy z wielkim trudem poruszali się do przodu, ale nagle całkiem zatrzymali się. Po środku drogi płynął strumyk. Mostka przez niego nie było, ale wszędzie leżały wielkie kamienie, po których ludzie sprawnie przeprawiali się na drugi brzeg. Co było robić? Beznogi nie mógł przestępować z kamienia na kamień, a ślepy nie widział, jak postawić nogę. Myśleli oni, myśleli, i w końcu, zdecydowali. Ślepy posadził beznogiego sobie na plecy, zastąpiwszy mu sobą brakujące nogi, a beznogi wskazywał ślepemu, dokąd iść, zastąpiwszy sobą jego oczy. Tak i przeprawili się oni przez strumień i mogli kontynuować drogę do monasteru.

Trudno jest człowiekowi przeprawić się przez zło i nieprawdę do Bożego, chrześcijańskiego życia. Ale wszystko nam się uda, jeśli będziemy pomagać sobie nawzajem, jak ten ślepy i beznogi.

* * *

Kiedyś dawno temu stary człowiek odkrył swemu wnukowi jedną życiową prawdę:

- W każdym człowieku toczy się walka, bardzo podobna do walki dwóch wilków. Jeden wilk reprezentuje zło: zazdrość, zawiść, żal, egoizm, ambicję, kłamstwo. Drugi reprezentuje dobro: pokój, miłość, nadzieję, prawdę, dobroć i wierność. Wnuk, poruszony do głębi duszy słowami dziadka, zamyślił się, a potem zapytał:

- A który wilk w końcu zwycięża?

Staruszek uśmiechnął się i odpowiedział:

- Zawsze zwycięża ten wilk, którego ty dokarmiasz.

* * *

Zapytała amma Fieodora arcybiskupa Fieofiła: „Jakie znaczenie ma wypowiedź apostoła „odkupujące czasy”?” On odpowiedział: „To znaczy, że całe ziemskie życie nasze podobne jest do produkcji handlowej.

Na przykład, kiedy nadejdzie czas, w którym posypią się na ciebie obelgi, – ty odkup ten czas pokorą połączoną z mądrością i zyskaj dla siebie korzyść (dochód, zysk). W ten sposób wszystko przeciwne i nieprzyjazne nam może obrócić się, jeśli zechcemy, na naszą korzyść”.

*Amma – matka duchowa w monasterze

* * *

Pewnego razu patrzyłem w okno mego domu, przez kratę moją, i zobaczyłem wśród niedoświadczonych, zauważyłem wśród młodych ludzi niemądrego młodzieńca, który przechodził plac w pobliżu narożnika jego i szedł drogą do jej domu, o zmierzchu wieczorem dnia, w nocnej ciemności i mroku.

I oto – na spotkanie mu kobieta, w stroju nierządnicy, ze skrytobójczym sercem, szumliwa i nieokiełznana; jej nogi nie mieszkają w jej domu: to na ulicy, to na placach, i na każdym rogu urządza ona wredne zamysły.

Ona schwyciła go, pocałowała go, i z bezwstydną miną mówiła mu: „Pokojowa ofiara u mnie: dzisiaj spełniłam obietnicę moją; dlatego i wyszłam na spotkanie z tobą, aby znaleźć ciebie, i – znalazłam ciebie; kobiercami przybrałam łóżko moje, różnokolorowymi tkaninami egipskimi; sypialnię moją naperfumowałam mirrą, aloesem i cynamonem; wejdź, będziemy rozkoszować się czułościami do rana, nacieszymy się miłością, bo męża nie ma w domu: on wyjechał w długą podróż; sakwę srebra wziął z sobą; wróci do domu około pełni księżyca”.

Mnóstwem czułych słów ona urzekła go, miękkością ust swoich zawładnęła nim.

Natychmiast poszedł za nią, jak wół idzie na rzeź, (i jak pies – na łańcuch), i jak jeleń na strzał, dopóki strzała nie przebije wątroby jego; jak ptaszek rzuca się w pułapkę, i nie wie, że ona – jest na jego zgubę.

Tak więc, dzieci, słuchajcie mnie, i wsłuchujcie się uważnie w słowa ust moich.

Niech nie skłania się serce twoje na drogi jej, nie błądź po ścieżkach jej, ponieważ wielu obaliła ona poranionymi, i wielu silnych zostało zabitych przez nią: dom jej – drogi do piekła, sprowadzające do wewnętrznych mieszkań śmierci. (Przypowieści Salomona, rozdział 7).

* * *

Pewnego razu do priepodobnego Antoniego przyszło kilku mnichów, prosząc go o radę dla zbawienia duszy. On powiedział im:

- Wy przecież wiecie, czego uczy nas Chrystus z Ewangelii. To wam wystarczy.

Ale ponieważ oni dalej nalegali na tym, aby on udzielił im jakiegoś pouczenia, powiedział im:

- Wypełniajcie, co przykazał Zbawiciel: „Jeśli uderzą cię w prawy policzek, nadstaw lewy”.

Oni odpowiedzieli, że nie mają dostatecznej siły na to.

- Jeśli i tego nie możecie zrobić, – kontynuował on, – to, przynajmniej, nie odpłacajcie złem za zło.

Oni oświadczyli, że i to przekracza ich siły. Wtedy priepodobny, obróciwszy się do swego ucznia, powiedział mu:

- Pójdź, przygotuj im coś do jedzenia: ja widzę, że są oni bardzo słabi.

A do nich powiedział:

- Jeśli wy nie możecie wypełnić nic z powiedzianego przeze mnie, to co jeszcze mogę wam powiedzieć? Wy bardziej potrzebujecie modlitw, które pomogłyby w waszej słabości, niż jakichkolwiek porad.

* * *

Żyła-była w pewnym nieście kobieta – piękna, ale niegodziwa. Włodarz miasta pokochał ją i zaproponował jej rękę i serce, ale pod tym warunkiem, aby odtąd prowadziła się nienagannie.

Kobieta obiecała pod przysięgą i wkrótce została żoną władcy. Dawni jej kochankowie, dowiedziawszy się o tym, zasmucili się i pewnego razu postanowili wywabić ją z domu.

„Dajmy jej znak gwizdem, ona wyjdzie do nas, i władca o niczym się nie dowie”, – powiedzieli oni. Jak zamyślili, tak i zrobili.

Ale kobieta, usłyszawszy znajomy umowny gwizd, uciekła w wewnętrzne pokoje, zatykając uszy.

A oto i wyjaśnienie tej przypowieści: kobieta piękna, ale która utraciła dobre imię – dusza, władca – Chrystus, małżeństwo – pokajanie, gwizd – pokusy świata, gwiżdżący kochankowie – demony i namiętności, wewnętrzne pokoje – życie według przykazań Pańskich.

Jeśli dusza będzie stale uciekać się do Boga, to demony i namiętności, wystraszywszy się, oddalą się od niej. O, jeśli by nasza dusza w taki to sposób uciekała się zawsze do Boga!

* * *

Abba Pimien: „Jeśli kufer, wypełniony odzieżą, będzie zostawiony i odzież w nim nie będzie przeglądana, to w ciągu roku ulegnie ona zgniciu. To samo bywa i z myślami: jeśli wpajanego przez nie będziemy spełniać w rzeczywistości, to i same myśli w ciągu roku zgniją i znikną. Jeśli ktoś nabrawszy żmij albo skorpionów, włoży je do naczynia i zalepi, to one w ciągu roku umrą. Tak i złe myśli, wyrastająca od demonów, niszczone są przez cierpliwość”.

* * *

Abba Pimien: „Woda z natury swojej jest miękka, a kamień twardy; ale jeśli nad kamieniem wisi rynna, to woda, ściekając z niej kroplami na kamień, stopniowo przebija kamień.

Tak i Słowo Boże jest miękkie, a serce nasze twarde; ale jeśli człowiek często słyszy Słowo Boże, to serce jego otwiera się do przyjęcia w siebie bojaźni Bożej”.

* * *

Brat powiedział do abby Sisoja: „Abba! Co mam robić? Ja upadłem”. Starec odpowiedział: „Wstań”. Brat powiedział: „Ja wstałem i znów upadłem”. Starec odpowiedział: „Znów wstań”. Brat: „Jak długo więc mam wstawać i padać?” Starec: „Do śmierci twojej”.

* * *

Starec wyprowadził uczniów na mróz i w milczeniu stanął przed nimi. Minęło pięć minut, dziesięć… Starec nadal milczał.

Uczniowie kulili się, drżeli, przestępowali z nogi na nogę, spoglądali na starca. Ten milczał.

Oni posinieli z zimna, drżeli, i, w końcu, kiedy ich cierpliwość osiągnęła granicę, starec przemówił.

On powiedział: „Wam jest zimno. To dlatego, że stoicie oddzielnie. Stańcie bliżej siebie, aby przekazać sobie nawzajem swoje ciepło. Na tym to właśnie i polega istota chrześcijańskiej miłości”.

* * *

Pewnego razu, pastuch obraził jednego człowieka, a ten żywił na niego złość i postanowił zemścić się na nim. On wiedział, że ten pasie bydlęta w oddalonym miejscu, gdzie prawie nikt nie chodzi, i postanowił wykorzystać to i wykopać mu głęboką jamę, aby ten wpadł w nią. Późną nocą on zaczął kopać. Kiedy kopał, to wyobrażał sobie, jak jego obraziciel wpadnie do niej i, być może, coś złamie sobie albo umrze w niej, nie mając możliwości stąd wyleźć. Albo, przynajmniej do jamy wpadnie jego krowa, owca albo, w najgorszym przypadku, koza. Długo i wytrwale on kopał, marząc o zemście, że nie zauważył, jak jama stawała się coraz głębsza i głębsza. Ale oto, zaświtał poranek, i on ocknął się od swoich myśli.

I jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że przez ten czas on wykopał tak głęboką jamę, że sam już nie może z niej wyleźć. Dlatego, zanim nawet w myślach ryć jamę innemu, pamiętaj, że aby wykopać ją, sam będziesz musiał w niej się znaleźć, bo pierwszy w niej znajduje się ten, kto ją ryje. I zanim zabrudzisz kogoś błotem, najpierw będziesz musiał zabrudzić swoje ręce.

* * *

W dawnych czasach chrześcijanka trafiła na bezludną wyspę, gdzie czterdzieści lat spędziła w trudach postu i modlitwy, cierpiąc przeróżne niedostatki. W końcu do wyspy przybił statek, i wróciła ona na kontynent.

Przyszedłszy do jednego z wielkich ascetów, kobieta opowiedziała mu o swoich pustelniczych trudach.

Uważnie wysłuchawszy ją, starec zapytał:

- A czy możesz ty przyjmować obelgi od ludzi, jako błogosławieństwa?

- Nie, ojcze, – odpowiedziała ze zmieszaniem chrześcijanka.

- W takim razie ty nic nie zyskałaś przez czterdzieści lat swoich trudów, – uczynił niepocieszające podsumowanie starec.

* * *

W kuźni wyremontowano dwie sochy. Wyglądały one jednakowo. Jedna z nich pozostała stać w kącie szopy. Jej życie było łatwiejsze, niż życie drugiej sochy, którą chłop następnego ranka załadował na wóz i przywiózł na pole. Tam ona zrobiła się piękną i lśniącą. Kiedy obie sochy znów spotkały się w szopie, one ze zdziwieniem popatrzyły jedna na drugą. Socha, której nie wykorzystywano do pracy, była pokryta rdzą. Z zazdrością patrzyła ona na błyszczącą koleżankę:

Powiedz, jak ty stałaś się tak piękną? Przecież mi tak dobrze było w ciszy szopy stać w swoim kącie.

- Ta bezczynność ciebie okaleczyła, a ja stałam się piękną od pracy.

* * *

Carstwo Niebiańskie jest jak car, który zechciał rozliczyć się ze swoimi sługami; kiedy zaczął się rozliczać, przyprowadzono do niego pewnego człowieka, który był winien mu dziesięć tysięcy talentów; a ponieważ nie maił czym zapłacić, to władca rozkazał sprzedać go, i żonę jego, i dzieci, i wszystko, co on posiadał, i zapłacić; wtedy sługa ten upadł, i, kłaniając się mu, mówił: władco! pocierp nade mną, i wszystko tobie zapłacę.

Władca, zlitowawszy się nad sługą tym, uwolnił go i darował mu dług.

Sługa zaś ten, wyszedłszy, spotkał jednego z towarzyszy swoich, który winien był mu sto denary, i, pochwyciwszy go, dusił, mówiąc: oddaj mi, coś winien.

Wtedy towarzysz jego upadł do nóg jego, błagał go i mówił: pocierp nade mną, i wszystko oddam tobie.

Ale ten nie zechciał, a poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie spłaci długu.

Towarzysze jego, widząc co się stało, bardzo zmartwili się i, przyszedłszy, opowiedzieli władcy swemu całe wydarzenie.

Wtedy władca jego wezwał go i mówi: zły sługo! cały dług ten ja darowałem tobie, ponieważ prosiłeś mnie; czy nie powinieneś i ty zmiłować się nad towarzyszem twoim, jak i ja zmiłowałem się nad tobą?

I, rozgniewawszy się, władca jego oddał go oprawcom, dopóki nie odda mu całego długu.

Tak i Ojciec Mój Niebiański postąpi z wami, jeśli nie wybaczy każdy z was od serca bratu swemu grzechów jego. (Mt.18,23-35).

* * *

Abba Pafnutij, uczeń abby Makarija, powiedział: „Prosiłem ojca mego: daj mi pouczenie!” On powiedział mi: „Nikogo nie krzywdź, nikogo nie osądzaj; przestrzegaj tego – i zbawisz się”.

Abba Makarij mówił: „Jeśli my będziemy pamiętać o złu, jakie uczynili nam ludzie, osłabnie w nas pamięć o Bogu; jeśli zaś będziemy pamiętać o złu, powodowanym przez demony, będziemy bezpieczni przed ich strzałami”.

* * *

Któregoś razu do pewnego starca przyszła dziewica i powiedziała:

- Abba, ja spędzam sześć tygodni poszcząc i codziennie studiuję Stary i Nowy Testament.

Starec odpowiedział:

- Czy stało się dla ciebie ubóstwo tym samym, co obfitość?

- Nie.

- Pohańbienie – jak pochwała?

- Nie.

- Wrogowie – jak przyjaciele?

- Nie.

- W takim razie, – mówi mądry starec, – idź i ciężko pracuj, ty nic nie posiadasz.

* * *

Pewnego razu dwóch mnichów przyszło do abby Iosifa z prośbą o wyjaśnienie im, czy lepiej im z radością przyjmować odwiedzających ich braci czy nie wyrażać tej radości. Oni nie zdążyli jeszcze otworzyć ust, aby wyrazić mu swoje trudności, jak on uprzedził ich pytanie i wszedł do swojej celi. Tam okrył się starym łachmanem i przeszedł się między nimi w takim odzieniu, nie mówiąc ani słowa.

Potem zdjął z siebie łachman, włożył ładne ubranie, którego używał w dni świąteczne, i znów przeszedł się między nimi. W końcu, on odział się, jak odziewał się stale i usiadł z nimi.

Mnisi patrzyli na niego ze zdziwieniem, nie rozumiejąc nic z tego, co on przedstawiał.

Wtedy powiedział on do nich:

- Czy dobrze zauważyliście, co ja zrobiłem?

- Tak, – odpowiedzieli oni.

- Ale, – dodał Iosif, – czy zauważyliście, żeby zmiana ubioru przemieniła coś we mnie? Czy stałem się gorszym włożywszy łachmany? Czy stałem się lepszym, włożywszy lepsze ubranie?

- Oczywiście, nie!

- Pamiętajcie więc w porównaniu z tym, że wszystko stworzone, nawet i ludzie, nie powinno nic zmieniać swoim pojawieniem się w naszym wewnętrznym świecie. Przyjmujcie z radością i niewinnością, i z chrześcijańską miłością braci, którzy odwiedzają was. A jeśli nikt nie przyjdzie do was, trzymajcie się w skupieniu ducha.

* * *

Pewien świecki postanowił zwrócić się do starca Paisija z Atosu, aby opowiedzieć o pewnej pokusie. Kiedy on obcował z kolegami, mającymi dumny styl życia, to i sam zmuszony był zachowywać się podobnie jak oni. I ile sił nie wkładał, nie mógł zmienić tego stanu rzeczy. Kiedy on zastanawiał się, jak lepiej zadać pytanie, przyszedł pewien pielgrzym i przyniósł starcowi w prezencie arbuza. Paisij wziął go ze słowami:

- Skoro przyniosłeś mi arbuza, pożycz i nóż twój, abym go dla nas pokroił, i ja powiem wam „sekret”, jak arbuz stał się słodki i smaczny!

Pielgrzym dał mu nóż, i starec zaczął rozcinać arbuza na porcje i dawać każdemu po kawałku. Kiedy doszła kolejka do świeckiego, miał on przeczucie, że to, co by usłyszał, odnosiłoby się do niego i miało związek z problemem, który go nurtuje. I starec, popatrzywszy na niego swoim spokojnym przenikliwym spojrzeniem, lekko uśmiechając się, powiedział:

- Jeśli posadzimy obok siebie arbuza i tykwę, to stanie się następujące: tykwa zabierze całą słodycz od arbuza, i arbuz stanie się niesmaczny i niesłodki, zaś tykwa, ile by słodkości nie przyjęła, zawsze pozostanie tykwą. Z tego powodu, jeśli chcemy mieć słodkiego i smacznego arbuza, trzeba trzymać go z dala od tykwy.

Powiedziawszy to, starec dał pielgrzymowi najwspanialszą odpowiedź: on pomógł mu w ten sposób zrozumieć, że przyjaciół należy wybierać ostrożnie, z rozsądkiem.

* * *

Pewnego razu kobieta przyszła ze swoim maleńkim synem do starca.

- Mego chłopczyka zaatakowało zepsucie, – powiedziała. – On je daktyle od rana do wieczora. Tylko słodkie daktyle i nic innego. Co mam robić?

Starec popatrzył na chłopczyka i powiedział:

- Dobra kobieto, wracaj z synkiem do domu. A jutro o tej samej porze przyjdź do mnie znów, i ja ci pomogę.

Następnego dnia starec posadził chłopczyka sobie na kolana, wziął z jego ręki daktyla i powiedział:

- Synu mój, pamiętaj o tym, że na świecie są i inne smaczne rzeczy.

Potem on pobłogosławił dziecko i oddał matce.

Zmieszana matka jego zapytała:

- Ale dlaczego ty nie powiedziałeś tego wczoraj? Dlaczego znów musieliśmy udawać się w tak daleką drogę?

- Dobra kobieto, – odpowiedział starec. – Wczoraj ja nie mogłem przekonująco powiedzieć twemu synowi tego, co powiedziałem dzisiaj. Ponieważ wczoraj i sam z rozkoszą jadłem daktyle.

Sens tej przypowieści jest prosty: zacznij od siebie. Wszelkie rady i pouczenia zyskują moc tylko wtedy, kiedy są one potwierdzone twoim własnym życiem.

* * *

Kiedyś kupiec udał się do innego kraju i przyszedł do dziwnego miasta, w którym wszyscy mieszkańcy byli w kajdanach. Kupiec pomyślał: „A jeśli i dla mnie założą kajdany, co wtedy zrobię?” Nieoczekiwanie, w tejże chwili pojawili się strażnicy i, zobaczywszy nowego wolnego człowieka, od razu zakuli go w kajdany. Straciwszy możliwość powrotu do domu, kupiec popadł w przygnębienie. On zwrócił się z pytaniami do nieszczęsnych mieszkańców miasta, dlaczego oni wszyscy są w kajdanach? I ci odpowiedzieli, że w ich mieście od dawna takie porządki. Kupiec zapytał: „Czyż wszyscy mieszkańcy miasta skazani są przez całe życie nosić kajdany?” Ludzie odpowiedzieli mu: „Według słuchów, czasem do miasta przychodzi jakiś staruszek, który jest wolny i nie nosi kajdanków. Tylko on wie, jak od nich się uwolnić. On tak rzadko pojawia się, że wielu wątpi, czy to prawda?” „Nic nie zrobisz, – pomyślał kupiec, – być może, jeszcze zobaczę tego staruszka i dowiem się, jak się uwolnić?”

Od tego czasu upłynęło wiele lat, kupiec już postarzał i posiwiał. I oto pewnego razu on nieoczekiwanie zobaczył staruszka, swobodnie idącego ulicą i niezakutego w kajdany.

- Dziadku, – zawołał więzień, – jak mam uwolnić się od więzów.

- Synku, – odpowiedział staruszek, – powiedz sobie w myślach: „niech strażnicy natychmiast uwolnią mnie z kajdan”, – i będziesz wolny.

Więzień pomyślał, że to nieudany, gorzki żart, ale postanowił spróbować i wypowiedział w sobie te tajemne słowa. Natychmiast pojawili się strażnicy i uwolnili go z kajdanków.

Kupiec pośpieszył opuścić to dziwne miasto, zaskoczony tym, co się stało. Wybiegłszy za bramę, on znów zobaczył tego samego staruszka, który pomógł mu uwolnić się.

- Dziadku, powiedz mi, – zwrócił się do niego kupiec, – na czym polega sekret tego dziwnego miasta?

- To miasto nie jest proste, – odpowiedział staruszek, – dlatego że w nim stają się więźniami i uwalniają się od więzów, tylko pomyślawszy o tym. Ty i dlatego się zbawiłeś, że uwierzyłeś moim słowom. A ci, którzy nie wierzą mi, pozostają więźniami tego miast, i ja już w żaden sposób nie mogę im pomóc.

„…Jeśli pozostaniecie w słowie Moim, to wy prawdziwie Moi uczniowie, poznacie prawdę, i prawda uczyni was wolnymi” (J.8,31-32) (mnich Simieon z Atosu).

* * *

Brat poprosił o pouczenie abbę Pimiena. Starec powiedział mu: „Dopóki kocioł jest rozgrzany płonącym pod nim ogniem, nie śmie dotknąć go ani mucha, ani pełzające. Kiedy zaś kocioł ostygnie, wtedy swobodnie siadają na niego wszelkie gady. Podobnie dzieje się z człowiekiem – dopóki przebywa on w duchowym działaniu, wróg nie znajduje możliwości pokonać go!”

* * *

Żyło dwóch braci, którzy mieli dużo dzieci. Oni przyuczali dzieci do szczególnej pracowitości. Pewnego razu jeden z braci przywołał do siebie dzieci drugiego brata i powiedział im: „Wasz ojciec zna taki dzień, w którym popracowawszy można wzbogacić się na zawsze i potem już żyć bez pracy. Ja i sam tego doświadczyłem na sobie, ale teraz zapomniałem, jaki to dzień. I dlatego idźcie do ojca, on powie wam o tym dniu”. Dzieci z radością poszły do ojca i zapytały go o ten dzień. Ojciec powiedział: „Ja i sam, dzieci, zapomniałem o tym dniu. Ale potrudźcie się rok; w tym czasie, być może, i sami dowiecie się o tym dniu, który daje beztroskie życie”. Dzieci ciężko pracowały przez cały rok, ale takiego dnia nie odkryły i powiedziały o tym ojcu. Ojciec oddał im należne za trud i powiedział: „Wy oto co zróbcie: rozdzielcie teraz rok na cztery pory: wiosnę, lato, jesień i zimę, trudźcie się, i znajdziecie ten dzień”. Dzieci trudziły się tak i potem powiedziały ojcu: „I znów wskazanego dnia nie odkryliśmy. A ponieważ zmęczyliśmy się, a jednocześnie zdobyliśmy sobie środki do życia, to już nie będziemy pracować”. Ojciec odpowiedział: „Dzień, który ja wskazałem wam, jest dniem śmierci. On spotka nas wtedy, gdy wcale o nim i nie myślimy. A dlatego tak samo oto trzeba trudzić się i dla zbawienia duszy przez całe życie, dzień i noc, i przygotowywać się do śmierci”.

* * *

Pewnego razu młodzieniec ze znamiennego rodu rozdał ubogim cały swój majątek i przyszedł żyć do monasteru. A ponieważ był doskonale wykształcony, to otrzymał w monasterze szczególne posłuszeństwo – przepisywać księgi do nabożeństw.

Starec często rozmawiał ze swoim pisarzem, i doszło do tego, że inni uczniowie zaczęli narzekać na swego nauczyciela i mówić, że ten znalazł sobie ulubieńca.

Usłyszawszy takie mowy, trzech najczcigodniejszych mnichów zechciało dowiedzieć się: dlaczego starec bardziej niż innych lubi swego pisarza?

Starec wysłuchał ich w milczeniu i poprowadził do cel swoich uczniów.

- Bracie! Chodź tu szybciej! Jesteś mi potrzebny, – powtarzał on, stukając po kolei do każdych drzwi.

Ale nikt z uczniów nie śpieszył się otworzyć mu: jeden w tym momencie śpiewał psalmy i nie chciał sobie przerwać, drugi z modlitwą na ustach plótł powrozy i bał się z powodu nadmiernego pośpiechu zepsuć swoje rękodzieło.

W końcu, kolejka doszła do celi, gdzie żył pisarz.

Starec tylko cichutko do niej zapukał i powiedział tylko jedno słowo: bracie!

I w tejże chwili drzwi otworzyły się, i na progu pojawił się zaskoczony przepisywacz.

- Powiedzcie, ojcowie, gdzie wy widzicie innych moich uczniów? – zapytał starec, jako pierwszy wchodząc do celi.

Ci nie wiedzieli, co odpowiedzieć.

Wtedy starec wziął ze stołu zeszyt, w którym przed chwilą pisał jego uczeń.

- Popatrzcie, ojcowie: przed chwilą on pisał tę literę, ale jak tylko usłyszał mój głos, rzucił pióro i nawet nie dokończył jej. Czyż ta niedopisana litera nie mówi wam lepiej niż jakiekolwiek słowa o tym posłuszeństwie, jakie mój uczeń ma wobec swego nauczyciela? Oto za to posłuszeństwo ja lubię go.

- Sprawiedliwie ty go lubisz, abba, – powiedział pierwszy mnich.

- My wszyscy go lubimy, – dodał drugi.

-I Bóg go za to lubi! – zawołał trzeci.

* * *

Zanim położyć ołówek do pudełka, mistrz ołówkowy odłożył go na bok. „Jest pięć rzeczy, które ty musisz znać, – powiedział on ołówkowi, – zanim ja wyślę cię w świat. Zawsze pamiętaj o nich i nigdy nie zapominaj, i wtedy staniesz się najlepszym ołówkiem, jaki tylko może być.

Pierwsze: Ty możesz dokonać wielu wielkich rzeczy, ale tylko w tym przypadku, jeśli ty pozwolisz Komuś trzymać ciebie w Swojej ręce.

Drugie: Ty będziesz przeżywać od czasu do czasu bolesne temperowanie, ale będzie to konieczne, aby stać się lepszym ołówkiem.

Trzecie: Ty będziesz w stanie poprawiać błędy, które popełnisz.

Czwarte: Twoja najważniejsza część zawsze będzie znajdować się wewnątrz ciebie.

I piąte: Na jakiej by powierzchni ciebie nie wykorzystywali, ty zawsze musisz pozostawiać swój ślad. Niezależnie od twego stanu, musisz kontynuować pisanie”.

Ołówek zrozumiał i obiecał pamiętać o tym; został umieszczony do pudełka z powołaniem w sercu.

Zawsze pamiętaj o tych 5 zasadach i nie zapominaj ich.

Pierwsze: Ty będziesz mógł czynić dużo wielkich rzeczy, ale tylko w tym przypadku, jeśli pozwolisz Bogu trzymać ciebie w Swojej ręce i pozwolisz innym ludziom mieć dostęp do wielu darów, które ty posiadasz.

Drugie: Ty będziesz przeżywać od czasu do czasu bolesne temperowanie, przechodząc przez różne problemy. Ale będziesz potrzebować tego, aby stać się silniejszym człowiekiem.

Trzecie: ty będziesz mógł naprawić błędy, które popełniłeś albo będziesz mógł „wyrosnąć” z nich.

Czwarte: Twoja najważniejsza część zawsze będzie znajdować się wewnątrz ciebie.

I piąte: Wszędzie, gdzie byś nie szedł, musisz zostawiać swój ślad. Niezależnie od sytuacji, musisz nadal kontynuować służyć Bogu we wszystkim.

* * *

Żył-był pewien szewc. Owdowiał on, i został u niego maleńki syn. I oto w wigilię święta Bożego Narodzenia chłopczyk mówi do swego ojca:

- Dziś przyjdzie do nas w gości Zbawiciel.

- Dość ci tego, – nie uwierzył szewc.

- Oto zobaczysz, przyjdzie. On Sam powiedział mi o tym we śnie.

Oczekuje chłopczyk drogiego gościa, przez okno wygląda, a tam ciągle nikogo nie ma. I nagle widzi – na dworze na ulicy dwóch chłopców bije jakiegoś chłopczyka, a ten nawet i nie opiera się. Wybiegł syn szewca na ulicę, rozpędził krzywdzicieli, a pobitego chłopca przyprowadził do domu. Nakarmili oni go z ojcem, umyli, uczesali, i wtedy syn szewca mówi:

- Tatusiu, mam dwie pary butów, a u mego nowego kolegi palce z butów wystają. Pozwól, że ja mu swoje walonki oddam, bo przecież na dworze strasznie zimno. A przecież dziś i święto, w dodatku!

- No cóż, niech będzie twoja wola, – zgodził się ojciec.

Oddali oni chłopcu walonki, i ten uradowany, promieniejący poszedł do domu.

Minął jakiś czas, a synek szewca ciągle od okna nie odchodzi, czeka na przyjście Zbawiciela. Przechodzi żebrak przed domem, prosi:

- Dobrzy ludzie! Jutro Boże Narodzenie, a ja trzy dni okruchu w ustach nie miałem, nakarmcie, ze względu na Chrystusa!

- Wejdź do nas, dziadku! Zaprosił go chłopiec przez okno.– Daj Boże ci zdrowia!

Nakarmili, napoili oni z ojcem staruszka, odszedł on od nich uradowany.

A chłopczyk ciągle oczekuje Chrystusa, już niepokoić się zaczął. Nastała noc, na ulicy zapaliły się lampy, wieje zamieć śnieżna. I nagle krzyczy syn szewca:

- Oj, tatusiu! Tam jakaś kobieta przy słupie stoi, i to z dzieciątkiem maleńkim. Popatrz, jak im, biedakom, zimno!

Wybiegł syn szewca na ulicę, przyprowadził kobietę z dzieckiem do chaty. Nakarmili oni ich, napoili, a chłopiec i mówi:

- Gdzież oni pójdą w taki mróz? Spójrz, na dworze, jaka zamieć rozpętała się. Nich, tatusiu, oni przenocują u nas w domu.

- A gdzież u nas nocować? – pyta szewc.

- A oto gdzie: ty na tapczanie, ja na kufrze, a oni na naszym łóżku.

- No cóż, zgoda.

W końcu, wszyscy położyli się spać. I śni się chłopcu, jakoby przychodzi jednak do niego w końcu Zbawiciel i czule mówi:

- Dziecko ty Moje kochane! Bądź szczęśliwy ty przez całe życie twoje.

- Panie, Ja w dzień ciebie oczekiwałem, – zdziwił się chłopiec.

A Pan mówi:

- Więc Ja do ciebie trzy razy w dzień przychodziłem, drogi mój. I trzy razy ty przyjąłeś Mnie. I to tak, że lepiej i wymyślić nie można.

- Panie, nie wiedziałem. Ale kiedyż to?

- Ot nie wiedziałeś, a mimo wszystko przyjąłeś. Pierwszy raz ty nie chłopczyka uratowałeś z rąk dzieci-chuliganów, a Mnie uratowałeś. Jak ja kiedyś przyjąłem od złych ludzi oplucia i rany, tak i chłopczyk ten… Dziękuję ci, mój drogi.

- Panie, a kiedyż Ty drugi raz do mnie przychodziłeś? Ja w okno całe oczy przejrzałem, – pyta syn szewca.

- A drugo raz – to wcale nie żebrak, to Ja do ciebie przychodziłem na posiłek. Wy z ojcem sami skórki jedliście, a Mi świąteczny pieróg oddaliście.

- No, a trzeci raz, Panie? Być może, ja bym Ciebie choć w trzeci raz rozpoznał?

- A trzeci raz Ja u ciebie nawet nocowałem ze Swoją matką.

- Jakże to tak?

- Kiedyś my musieliśmy uciekać od Heroda do Egiptu. Tak i ty Moją matkę przy słupie, jak na egipskiej pustyni, znalazłeś i wpuściłeś pod dach swój. Bądź szczęśliwy, mój kochany, na wieki!

Przebudził się chłopiec rano i najpierw pyta:

- A gdzież kobieta z dzieckiem?

Patrzy – a w domu już nikogo nie ma. Walonki, które on wczoraj biednemu chłopczykowi podarował, znów w kącie stoją, na stole – świąteczny pieróg nieruszony.

A w sercu – taka niewypowiedziana radość, jakiej nigdy wcześniej nie było.

O DRODZE DO CARSTWA NIEBIAŃSKIEGO

Wszystko trzymaj na dystans, a duszę przybliżaj do Boga, – mówił św. Nikołaj Serbski.

Jeśli wlejesz do ognia wodę, nie będziesz mieć ani ognia, ani wody.

Jeśli zapragniesz cudzego, znienawidzisz swoje, stracisz i jedno i drugie.

Jeśli przybliżysz się do służącej, jak do żony, nie będziesz mieć ani służącej, ani żony.

Jeśli często pijesz za cudze zdrowie, stracisz swoje.

Jeśli ciągle liczysz cudze pieniądze, coraz mniej będzie swoich.

Jeśli ciągle liczysz cudze grzechy, będziesz pomnażać swoje.

Jeśli, goniąc lisa, dogonisz go – odzyskasz koguta; jeśli, goniąc niedźwiedzia, dogonisz go – koguta nie odzyskasz i siebie zgubisz.

* * *

Pewnego razu błażennyj (błogosławiony, szczęśliwy) Antonij modlił się w swojej celi, – i usłyszał głos: „Antonij! Ty jeszcze nie dorównałeś garbarzowi, żyjącemu w Aleksandrii”. Usłyszawszy to, starec wstał wczesnym rankiem i, wziąwszy laskę, pośpiesznie poszedł do Aleksandrii. Kiedy przyszedł do wskazanego mu męża, mąż ten ogromnie zdziwił się, zobaczywszy u siebie Antonija. Starec powiedział garbarzowi: „Opowiedz mi o czynach twoich, bo dla ciebie przyszedłem tu, opuszczając pustynię”. Garbarz odpowiedział: „Nie wiem o sobie, co bym uczynił kiedykolwiek cokolwiek dobrego; z tego powodu, wstając rano z łóżka mego zanim wyjdę do pracy, mówię sam sobie, że wszyscy mieszkańcy miasta tego, od dużych do małych, wejdą do Carstwa Bożego za cnoty swoje, a ja jeden pójdę na wieczne męki za grzechy moje. Te same słowa powtarzam w sercu moim zanim położę się spać”. Usłyszawszy to, błażennyj Antonij odpowiedział: „Zaprawdę, synu mój, ty, mistrzowski jubiler, siedząc spokojnie w domu twoim, zdobyłeś Carstwo Boże. Ja, choć całe życie moje spędzam w pustyni, ale nie zdobyłem duchowego rozumu, nie osiągnąłem poziomu świadomości, którą ty wyrażasz słowami twoimi”.

* * *

Psy, strzegące w górach stada owiec, są bardzo groźne i mają przerażający wygląd. Dlatego przechodnie wolą trzymać się z dala od nich. Zdarzyło się tak, że pewien człowiek nie zauważył, że w dolinie pasie się stado. A kiedy zobaczył owce, to było już za późno. Do niego, rozbiegając się półkolem, pędziła gromada rozwścieczonych psów. Uciekać było już późno, i podróżny zdezorientowany po prostu usiadł na ziemię, postanowiwszy – niech będzie co ma być. Ale psy, dobiegłszy do swego celu, zupełnie nieoczekiwanie dla tego człowieka, nie rzuciły się na niego, a usiadły wokół niego w niewielkiej odległości, i nie atakowały, choć i były rozwścieczone. Jak tylko podróżny poruszył się, psy gotowe były rzucić się na niego, dlatego on wolał nie ruszać się. Potem przybyli pasterze, odpędzili psów, i zdziwili się, że ten człowiek jest nietknięty. „Ty dobrze zrobiłeś, że siedziałeś i nie ruszałeś się. Tylko dlatego zostałeś cały”, – powiedzieli mu pasterze.

„Błażennyj człowiek, który wytrzymuje pokusę, albowiem, będąc wypróbowanym, on otrzyma koronę życia, którą obiecał Pan miłującym Go” (Jk.1,12). (Mnich Simieon z Atosu).

* * *

Carstwo Niebieskie podobne jest do ziarna gorczycy, które człowiek wziął i posiał na swoim polu, które, choć mniejsze od wszystkich nasion, ale, kiedy wyrośnie, jest większe od wszystkich ziół i staje się drzewem, tak że przylatują ptaki niebiańskie i ukrywają się w gałęziach jego.

Carstwo Niebieskie podobne do zakwasu, który kobieta, wziąwszy, włożyła w trzy miary mąki, aż zakisło wszystko.

Jeszcze podobne Carstwo Niebieskie do skarbu, ukrytego na polu, który, znalazłszy, człowiek zataił, i z radości z jego powodu idzie i sprzedaje wszystko, co ma, i kupuje pole to.

Jeszcze podobne Carstwo Niebieskie do kupca, poszukującego dobrych pereł, który, znalazłszy jedną drogocenną perłę, poszedł i sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.

Jeszcze podobne Carstwo Niebieskie do niewodu, zarzuconego w morze, który pochwycił ryby wszelkiego rodzaju, który, kiedy napełnił się, wyciągnęli na brzeg i, usiadłszy, dobre zebrali do pojemnika, a złe wyrzucili precz. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą Aniołowie, oddzielą złych ze środowiska prawych, i wrzącą ich w piec ognisty: tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Ewangelia Mateusza, rozdział 13).

* * *

Carstwo Niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre ziarno na polu swoim. Kiedy zaś ludzie spali, przyszedł wróg jego i posiał między pszenicą chwasty i odszedł. Kiedy wzeszła zieleń i ukazał się plon, wtedy pojawiły się i chwasty. Przyszedłszy więc, słudzy gospodarza powiedzieli mu:

- Gospodarzu! Czyż nie dobre ziarno siałeś ty na polu swoim? Skąd więc na nim chwasty?

On zaś powiedział im:

- Wróg człowieka uczynił to.

A słudzy powiedzieli mu:

- Jeśli chcesz, my pójdziemy, wybierzemy je?

Ale on powiedział:

- Nie. Abyście, wybierając chwasty, nie wyrwali razem z nimi pszenicy, zostawcie rosnąć jedno i drugie do żniwa. I podczas żniwa ja powiem żniwiarzom: „Zbierzcie najpierw chwasty i zwiążcie je w snopy, aby spalić je, a pszenicę zbierzcie do stodoły mojej”. (Ewangelia od Mateusza, rozdział 13).

Siejący dobre ziarno to Syn Człowieczy; pole to świat; dobre ziarno – to synowie Carstwa, a chwasty – synowie złego; wróg, który zasiał ich, jest diabeł; żniwo jest końcem świata, a żniwiarze to Aniołowie.

Dlatego jak zbierają chwasty i spalają ogniem, tak będzie przy końcu świata tego: pośle Syn Człowieczy Aniołów Swoich, i zbiorą z Carstwa Jego wszystkie pokusy i czyniących bezprawie, i wrzącą ich do pieca ognistego. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi zajaśnieją, jak słońce, w Carstwie ojca ich.

* * *

Carstwo Niebieskie jest jak gospodarz domu, który wyszedł wczesnym rankiem nająć robotników do swojej winnicy i, umówiwszy się z robotnikami po denarze za dzień, posłał ich do winnicy swojej. Wyszedłszy około godziny trzeciej, on zobaczył innych, stojących na targowisku bezczynnie, i powiedział im:

- Idźcie i wy do winnicy mojej, i co należeć się będzie, dam wam.

Oni poszli.

Znów wyszedłszy około szóstej i dziewiątej godziny, uczynił to samo.

W końcu, wyszedłszy około jedenastej godziny, zastał innych, stojących bezczynnie, i mówi im:

- Dlaczego stoicie tu cały dzień bezczynnie?

Oni mówią mu:

- Nikt nie najął nas.

On mówi im:

- Idźcie i wy do winnicy mojej, i co należeć się będzie, otrzymacie.

Kiedy zaś nastał wieczór, mówi gospodarz winnicy do zarządcy swego:

- Zawołaj robotników i oddaj im zapłatę, zaczynając od ostatnich do pierwszych.

I którzy przyszli około jedenastej godziny otrzymali po denarze.

Zaś którzy przyszli pierwsi myśleli, że otrzymają oni więcej, ale i oni otrzymali po denarze i, otrzymawszy, zaczęli szemrać na gospodarza domu i mówili:

- Ci ostatni pracowali jedną godzinę, i ty zrównałeś ich z nami, którzy znieśliśmy trudy dnia i upał.

On zaś w odpowiedzi powiedział jednemu z nich:

- Przyjacielu! Ja nie krzywdzę ciebie; czyż nie za denar ty domówiłeś się ze mną? Weź swoje i idź. Ja zaś chcę dać temu ostatniemu to samo, co i tobie. Czyż nie mam władzy w swoim robić, co chcę? A może oko twoje zazdrosne jest od tego, że ja jestem dobry?

Tak będą ostatni pierwszymi, i pierwsi ostatnimi, gdyż wielu jest zaproszonych, a mało wybranych. (Ewangelia Mateusza, rozdział 20).

* * *

„Oto, wyszedł siewca siać; i kiedy on siał, jedno upadło przy drodze, i przyleciały ptaki i wydziobały je; inne upadło na miejsca kamieniste, gdzie mało było ziemi, i szybko wzeszło, ponieważ ziemia była niegłęboka.

Kiedy zaś wzeszło słońce, uwiędło, i, ponieważ nie miało korzenia, uschło; inne upadło w ciernie, i wyrosły ciernie i zagłuszyły je; inne upadło na dobrą ziemię i wydało owoc: jedno stokrotnie, a drugie sześćdziesięciokrotnie, inne zaś trzydziestokrotnie” (Mt.13,3-8).

„Wy zaś wysłuchajcie znaczenia przypowieści o siewcy: do każdego, słuchającego słowo o Carstwie i rozumiejącego, przychodzi zły i wykrada zasiane w serce jego – oto kogo oznacza posiane przy drodze.

A posiane na kamienistych miejscach oznacza tego, kto słyszy słowo i natychmiast z radością przyjmuje je; ale nie ma w sobie korzenia i jest niestały, zmienny: kiedy nastanie zmartwienie albo prześladowanie za słowo, zaraz ulega pokusie.

A posiane w cierniu oznacza tego, kto słyszy słowo, ale troski świata tego i uwiedzenie bogactwem zagłuszają słowo, i staje się ono bezowocne.

Posiane zaś na dobrej ziemi oznacza słyszącego słowo i rozumiejącego, który i wydaje owoce, tak że jeden wydaje owoc stukrotnie, inny sześćdziesięciokrotnie, a inny trzydziestokrotnie” (Mt.13,18-23).

Tłumaczenie Eliasz Marczuk