Na podstawie http://www.voskres.ru/literature/prose/kotkalo17.htm tłumaczenie Eliasz Marczuk
Opowiadanie świąteczne
W przeddzień Wigilii sypnął lodowaty deszcz. Ulica przekształciła się w lodowy pałac. Ludzie schowali się w ukryciach. Rzadkie bezpańskie psy ślizgały się na drogach, padały i żałośnie skomlały.
W przyrodzie działo się coś niebywałego. Wydawało się, że już żadnego święta nie będzie…
Ale deszcz zmienił się w naturalną białą śnieżną zamieć. W mgnieniu oka zmieszał się z mokrą warstwą lodu, a wkrótce i cała ulica przedstawiała sobą ogromną, prawie sięgającą okien parterów zaspę.
Wszystko to trwało niewiele ponad pół godziny. Życie nabrało nowego znaczenia. W domach gospodarze czarowali z przygotowaniem kutii, kompotu z suszonych owoców i jagód, pierogów, smażonych gęsi, pieczonych kaczek, gołąbków… Dzieciarnia poprawiała stroje domowych choinek, gospodynie rozkładały po koszach bożonarodzeniowe prezenty i wieczerzę kumom, chrześniakom, swatom i krewnym... Działo się to nie dlatego, ażeby wszystko było zawczasu przygotowane, na wypadek jeśli, wróciwszy z wczesnej liturgii, goście skręcą do nich i nie trzeba będzie wyskrobywać koszy na widoku. Przeciwnie, jak tylko goście przekroczą przez próg, a wy - zaraz: złożycie im wyrazy cennego szacunku. Oni oczywiście wam w odpowiedzi też wyrażą swoje uszanowanie i pozostałe…
Jednakże wszystko to potem. Teraz zaś mama żąda od Wasyla czytać na głos i pokajanny kanon, i modlitwy przed pryczastijem. On nudnie i nieuważnie, leniwie przeżegnawszy się do kącika z ikonami, mamrocze: «Molitwami swiatych otiec naszych…»
- Niestarannie zaczynasz - zwraca mu uwagę matula od pieca, boleśnie parząc rękę o gorący saganek z kiełbasami - masz ci los…
- Co się stało - pyta, żałując matki, Wasyl.
- Olej podaj, ciamajdo - przygryzając do krwi wargi, wykrzykuje na Wasyla. - Z grzechu z tobą zaginiesz. Czytaj już, na Boga, gramotny.
I Wasyl żywo wygłasza: «Caru Niebiesnyj, utieszytielu dusze…» - i milknie, przysłuchuje się duszy, czy ucieszona ona, tonie w fantazjach, póki matka do niego się nie wtrąca, pędzi na zaczarowanych saniach po białym morzu na spotkanie huraganowego wiatru, rozrywa piersią jedną za drugą lodowate skały, uwalniając z niewoli aniołów...
- Iże wiezdie syj i wsia ispołniajaj - podpowiada od pieca dalszy ciąg matka, rozcierając w makutrze mak do naleśników i kutii.
- Co? - pyta ją Wasyl.
- Sokrowiszcze błahich - śmieje się i płacze matka.
- To dlaczego przecież - dziwi się jej Wasyl.
- I żyzni podatielu - już zupełnie rozweseliwszy się wygłasza matka - pridi i wsielisia w ny…
- Dokąd - całkiem myli się Wasyl i tylko patrzcie jak zapłacze ze smutku - ja bez ciebie, bez was, w mróz, w zamieć…
Matka przytula syna do brudnego fartucha, głaszcze zaolejonymi rękami głowę i pochlipuje razem z nim, żałuje, a z pieca pachną pierogi z twarogiem. Zapach do nosa uderza. Ślinka cieknie. Kiszki głodową pieśń śpiewają. Ręce same do stołu ciągną się uszczknąć chociaż czegokolwiek do zjedzenia, akurat i pierwszą gwiazdkę już widać w okienku…
- Rybkę i to kotce dali - bez złości zauważył Wasyl.
- Oto i niepotrzebnie - protestuje mu matka - jeszcze w dzwony nie dzwonili, żeby sprzeciwiać się. Ty wprost, milutki, poczytaj, póki czekasz.
- Czego czekać - dziwi się jej - kiszki pogrzebowy marsz grają, a wam ciągle czekaj i czytaj… A po co czytać? Czy tego mama nie czytała, nie zna? Ile razy czytam-ponownie czytam i znowu czytaj…
- Czytaj, Wasieńka, czytaj - przytakuje matula - to tobie Pan Bóg wszystko da…
- A po co na Niego zwalać, kiedy sami możecie? - Wyraźnie nakręca się Wasyl.
- Sami nie możemy niczego - upiera się przy swoim matka, posypując cukrem pudrem jabłkowy pieróg…
Życie nieustannie upływa na krzątaninie. Wskazówka pokazuje bliżej ku północy . Matka pomału kończy swoje prace. Wasyl Godzinek Kanonicznych nie przeczytał, jak w cerkwi Iwana Woina uderzyli w dzwon. Pośpiesznie wystroili się z matką w świąteczną odzież i poszli do cerkwi.
Chociaż uroczystości jeszcze nie zaczynały się, ale w przyrodzie już czuło się radość i łaskę. Ognie świąteczne w domach palą się. Wszędzie jest bielutko, oprócz nieba, gdzie powoli szeleści ubywający księżyc. Ludzkie strumyki napływają pod dach cerkwi Iwana Woina, dyskretnie pozdrawiając się nawzajem z okazji Wigilii.
W świątyni jest ciepło, duchowni w ołtarzu przyoblekają się, ludzie zapalają świąteczne świece przed ikonami, tylko panikadiła (żyrandola) tymczasem nie zapalają, ale napięcie rośnie. Dorośli modlitewnie skupiają się i dzieciom cichutko zwracają uwagę: «Niecierpliwi się wam, podrygujecie, uciszcie się!» - I dzieciarnia cichnie według życzenia, na jakiś czas uspakaja się, na ikony gapi się i coś wyobraża sobie.
«Oto - rozmarzył się Wasyl, aniołowie na niebiosach śniegiem Chrystusowi ścieżkę wysypują, a nasze dzieciaki po domach szarpią się i kaszę rozsypują. Matka później tydzień po kątach wymiata, łaje: nakolędowali. Skrzydełka-to u nich siwiuteńkie, a w książkach napisane białe. Ot ci artyści. I jagnięta są sine, a tam - różowe jagniątka. Komu wierzyć? - Pyta się w zadaniu…
Ech - straszne przypomniało się Wasylowi - znowu trzeba batiuszce kajać się: Zadanie z matematyki nie rozwiązanej za półrocze zostało. Dobrze jeszcze, że matka nie wie, a to żegnaj Boże Narodzenie - całe ferie przesiedzisz. A batiuszce powiedzieć musi, inaczej jeszcze i do Wielkanocy priczastija nie da. I to prawda, jest do czego przyznawać się. Kury siłą w piwnicy w ciągu dnia trzymał, kiedy matka na służbie była, żeby bawić się do ciemnej nocy mógł. Albo, znowu przecież, u Lenki-sąsiadki raszpel bez pytania brał, niech i potem zwrócił także cichaczem… Dzienniczek z dwójkami w przerębli utopił… Tańki-pierwszoklasistki, nie obronił od drapieżnego indyka… Przed dziećmi wstyd…
Ech - zapatrzył się na żłobek Pański Wasyl - czyż On i rzeczywiście wszystko widzi… Oczywiście - jak dorosły wzdychał - z góry wszystko widać, chociaż i Mały jeszcze zupełnie: tylko co narodził się…»
W minutę ciężkich rozmyślań Wasyla diakon powiedział: «Błahosłowi Władyko» - a kapłan odpowiedział: «Błagosłowienno carstwo…» - Natychmiast zapłonęło ogniami panikadiło, służba polała się jedynym tchem. W zakątkach cerkwi kapłani spowiadali grzeszników. Wasia był w ich szeregu. On przypomniał sobie wszystko, wszyściutko, czym zgrzeszył przez minione dni, serdecznie przejmował się swoją lekkomyślnością oraz bardzo przeżywał i błagał Boga, aby wybaczył mu i uwierzył w jego chęć poprawienia się. On nie widział teraz niczego i nikogo dookoła siebie, bał się podnieść głowę na dopiero co widziane freski Narodzenia Chrystusa, wciągał wilgoć nosem, ale już w żaden sposób nie mógł powstrzymać łez wyrzutów sumienia, a kiedy ręka kapłana dotknęła jego włosów, to łzy nieprzerwanym potokiem polały się z oczu na dół, ciało zadrżało, tak gorzko i boleśnie było w jego duszy.
- Płacz, rybeńka, płacz - mówił mu stary kapłan-kombatant - jest nad czym tobie płakać, a lepiej było wcześniej popłakać i nie wyczyniać czego na próżno - pouczał dziecko, jak wydawało się z boku ludziom, bez współczucia. - Dużo nie płakałeś i dużo rozrabiałeś, a teraz płacz, i ty - zwracając się do matki - jesteś mocno winna, płacz…
I ona płakała za całe swoje życie i za życie Wasyla, trzęsła się i łkała, jak to zdarzało się z wieloma podczas spowiedzi, ale kapłan, odpuszczając chłopca z pokojem, powiedział jej:
- Ucieszmy się, Panu! - Pogłaskał czule po białej główce, przeżegnał i też odpuścił w pokoju…
Potem wszystko połączyło się z muzyką ogólnej modlitwy. Wasyl rozpływał się w radosnym śpiewie prawego i lewego chóru. Dusza jego unosiła się razem z aniołami pod kopułą i raz za razem on zapadał w sen, od czego ledwie nie upadał, wzdrygał się i wracał na kamienną podłogę cerkwi, ale szybko jego dusza znów ciągnęła się za anielskimi głosami i on znowu zasypiał, wzdrygał się i wracał na świat. Spojrzenie jego podnosiło się na jaskinię. Z sakwami na pałkach za plecami łaskawi magowie prowadzili na sznurach za sobą wielbłądy. Ich drogę z wysokości wschodu oświetlało białe światło Betlejemskiej gwiazdy ze żłóbka Boskiego Dzieciątka, które bawiło się malutkimi paluszkami i rozmawiało z gwiazdą…
Wasyl bardzo chciał usłyszeć ich rozmowę. On nawet już wyciągnął ucho do kopuły, jak matula podchwyciła prawie padającego na podłogę:
- Trzymaj się, synek - powiedziała - nieładnie, «Chieruwimskuju» śpiewają…
- Trzymam się - powiedział jej Wasyl i zadrżał: Znowu skłamał.
Z przerażenia teraz on już na pewno przebudził się, ożył i za diakonem twardo i dokładne powtarzał «Wieruju…», a wkrótce zupełnie rześko deklamował «Otcze nasz…» Napięcie w nim wzrastało. Przypomniał sobie, że zełgał dziś matce, gorliwe prosił Dzieciątko aby mu wybaczyć i nie pozbawiać radości priczastitsia w cudowną Bożonarodzeniową noc. Kolejka powoli przybliżała go do ręki kapłana, który podawał łyżeczkę z Krwią i Ciałem Chrystusowym pragnącym przyjąć wewnątrz siebie Słońce prawdy… usługująca staruszka podawała wodę do zapicia. Za nią ipodiakon rozdawał wszystkim bez wyjątku po pierogu i filiżance herbaty...
Wasyl był już w obłokach, z nadmiarem otrzymawszy nie według zasług, jak do tego wszystko, proboszcz własnoręcznie zaczął rozdawać każdemu parafianinowi czekoladki i błogosławić.
Serce Wasyla zupełnie się rozpłynęło od szczęścia.
Przy wyjściu z cerkwi on zagapił się, potknął się o próg i na płask upadł na kamienne stopnie czołem. Ktoś z mężczyzn podchwycił go na ręce. Matka, przygadując: «Tak cóż to, Panie…», – ręką obcierała krew po białej twarzy syna. Wasyl rozejrzał się przerażonym spojrzeniem i ze skruchą powiedział:
– To nic, tak będzie lepiej.
Siergiej Kot'kało