Do strony głównej


Na podstawie książki: "Grzech i Pokajanie ostatnich czasów" Archimandryta Łazar (Abaszidze), tłumaczenie Eliasz Marczuk


Grzech i pokajanie ostatnich czasów

Pokajanie jest sakramentem, w którym spowiadający się ze swoich grzechów, przy widocznym okazaniu przebaczenia od kapłana, niewidzialnie zostaje uwolniony od grzechów przez Samego Pana Jezusa Chrystusa.

Prawosławny katechizm

…Pokajajcie się odwróćcie się od wszystkich przestępstw waszych… Odrzućcie od siebie wszystkie grzechy wasze, którymi zgrzeszyliście, stwórzcie sobie nowe serce i nowego ducha…

(Ez. 18:30-31)

Kierujemy tu mowę naszą do tych, którzy żyją duchowym życiem i aktywnie poszukują sukcesów w nim, na wszelkie możliwe sposoby unikając śmiertelnych grzechów. Dla tych zaś, którzy nie prowadzą surowego życia, a jak się trafi, nie niepokojąc się, jeśli nawet śmiertelnym grzechem ubliżą Bogu, potrzebne jest inne słowo. Oni powinni głęboko ubolewać i gorzko płakać, zawsze surowo omawiać (osądzać) swoje sumienie, i nie litując się nad sobą spowiadać się ze wszystkich swoich grzechów, i przez zaniedbanie nie powinni pozbawiać siebie żadnych środków, niezbędnych do ich wyleczenia i zbawienia.

 

Rozdział I. Sakrament pokajania

Pan Jezus Chrystus powiedział, zwracając się do uczniów Swoich: Zaprawdę powiadam wam: co zwiążecie na ziemi, to będzie związane na niebie; i co rozwiążecie na ziemi, to będzie rozwiązane na niebie (Mt.18:18). I w innym miejscu Zbawiciel, tchnąwszy, powiedział apostołom: przyjmijcie Ducha Świętego. Komu przebaczycie grzechy, temu będą przebaczone; na kim zatrzymacie, na tym pozostaną (J.20:22-23). Apostołowie zaś, spełniając wolę Pana, przekazali tę władzę swoim następcom – pasterzom Cerkwi Chrystusowej, i do dnia dzisiejszego każdy wierzący prawosławnie i wyznający szczerze przed prawosławnym duchownym swoje grzechy może otrzymać przez jego modlitwę rozgrzeszenie, przebaczenie, pełne odpuszczenie ich.

Na tym właśnie i polega istota sakramentu pokajania. Aby ten sakrament się dokonał, konieczne jest: ze strony kajającego się – szczere pokajanie, żałowanie za swoje grzechy, pragnienie porzucenia grzechów, nie powtarzania ich; wiara w to, że sakrament pokajania ma siłę oczyścić i zmyć według modlitwy kapłana szczerze wyznane grzechy; konieczne jest również, aby spowiedź przyjmował prawosławny kapłan – sługa prawdziwej Chrystusowej Cerkwi, która jako jedyna tylko zachowuje pełnię łaski, darowanej nam przez Boga.

Choć w sakramencie chrztu chrześcijanin i o trzymuje przebaczenie wszystkich swoich grzechów, ale w dalszym życiu w nieustannej walce z grzechem nie obejdzie się bez chwilowych porażek, upadków, odstępstw – pod wpływem zewnętrznych pokus i własnych namiętności. Dlatego to i potrzebuje każdy wierzący częstego, według możliwości, wyspowiadania się ze swoich grzechów. Ale co szczególnie powinno skłaniać nas do pokajania? Jakiego rodzaju myśli i rozważania przywołują wierzącego szybciej pośpieszyć do tego świętego sakramentu? To te duchowe męki, ból, cierpienia, które wywoływane są w duszy przez wszelki grzech i wszelki upadek; jak chory ząb czasem swoim dokuczliwym bólem pozbawia człowieka możliwości spokojnego wykonywania swoich zajęć, ale całego go wyczerpuje i udręcza, pozbawia snu i spokoju, tak i drzazga grzechu w duszy całe życie człowieka zaciemnia, pozbawia go duchowej radości, spokoju, dobrego nastroju. Często grzech popełniony w umyśle nie jest pamiętany, nawet ledwie uświadamiany jako grzech, a dusza czujnie pamięta, odczuwa w sobie jego jad, dręczy się, cierpi, choruje, i cały człowiek przepełnia się jakimś smutkiem, niepokojem, przygnębieniem. Nagromadzone grzechy i upadki, nie zdjęte z sumienia (nie tylko ciężkie, ale i drobne), obciążają je tak, że człowiek zaczyna odczuwać jakiś niezwykły strach, ciągle zaczyna się mu wydawać, że z nim za chwilę powinno wydarzyć się coś złego, to nagle wpada w jakieś nerwowe porywy, rozdrażnienia, odczuwa częsty niepokój, nie ma wewnętrznej twardości, jakby nie był w stanie panować nad sobą itp. Często on sam nie rozumie przyczyn wszystkiego co się dzieje, a ona w tym, że na sumieniu człowieka – niewyspowiadane grzechy. Według łaski Bożej te smutne odczucia właśnie przypominają nam o nich, abyśmy, obciążeni takim nieszczęsnym stanem swojej duszy, uświadomili sobie konieczność wyrwania z niej wszystkiego jadu, to znaczy zwrócili się do świętego sakramentu pokajania i tym uwolnili się od tych wszystkich mąk, które oczekują po Strasznym Sądzie Bożym każdego grzesznika, który nie oczyścił się tu, w tym życiu. To, że grzech już przed Strasznym Sądem tak męczy, pali, dręczy człowieka, samo za siebie mówi, że cechą grzechu jest męczyć, targać, gryźć, palić, dręczyć, roztapiać (niszczyć) duszę; i tam, gdzie znajdą się grzesznicy ze swymi grzechami po końcu świata, ta właściwość grzechu rozszerzy się i zwielokrotni nieskończenie; tak że to męczenie teraz, tu, na ziemi, – to tylko łagodne uprzedzenie, pouczenie, przypominanie duszy o wiecznych mękach grzeszników.

Ważnym i pożytecznym jest pamiętać o takiej rzeczy: kiedy dusza chrześcijanina odejdzie od ciała, to pierwsze dwa dni ona znajduje się w pobliżu tych miejsc, gdzie człowiek żył, ale trzeciego dnia, już w towarzystwie Anioła-stróża, odprowadzana jest z ziemi na niebo, aby pokłonić się Samemu Panu i na wstępny osobisty sąd nad nią, po to aby duszy wyznaczone było miejsce do powszechnego zmartwychwstania i Strasznego Sądu – już ostatecznego nad całym światem. Właśnie wtedy, trzeciego dnia po odłączeniu od ciała, dla duszy następuje bardzo straszny i decydujący moment: w czasie wznoszenia się duszy na niebo przystępują do niej złe duchy – biesy – ze swoimi książętami na czele, których obszarem jest przestrzeń powietrzna, i zaczynają przedstawiać Aniołowi, towarzyszącemu duszy chrześcijanina, swoje prawa do posiadania jego duszy, one zaczynają wykrzykiwać wszelkiego rodzaju oskarżenia – przypominać wszystkie grzechy, popełnione przez człowieka, wspominać przy tym liczne tak dokładne szczegóły, które ledwie zauważał czyniący je w czasie ziemskiego życia, przeróżne przekroczenia, nawet po prostu kuszące słowa, powiedziane kiedyś przez zmarłego mimochodem. I wszystko to, okazuje się, starannie było zapisane u złych naszych wrogów i zachowane na ostatni dzień, aby całą tą masą haniebnych postępków zmącić duszę, pozbawić ją jakiejkolwiek nadziei na zbawienie. Wszystko, co zostało uczynione staje się wtedy ważnym, każda drobnostka staje wtedy w poprzek drogi biednej duszy, pragnącej szybciej wyrwać się, przeskoczyć mimo tych nikczemnych oskarżycieli. Biesy czynią to ze swojej zawiści, ponieważ same nie mogą i nie chcą pokajać się i strasznie złoszczą się, kiedy widzą, jak synowie człowieczy przez pokajanie wznoszą się na niebo i unikają piekła, przygotowanego złym duchom i ich sługom, oto one z zadowoleniem wszelkimi prawdami i nieprawdami chcą zatrzymać duszę. Są tak bezczelne, że nie tylko wszystko przypominają do najdrobniejszego szczegółu, ale nawet wyraźnie kłamią, zniesławiają, choć i wiedzą, że tego zniesławienia Sprawiedliwy Sędzia nie weźmie pod uwagę, jednak, pragnąc choćby po prostu zmącić (zaniepokoić) duszę rozpaczą, i dlatego mówią to, czego nie było. Ale rzecz w tym, że tych grzechów, z których człowiek wyspowiadał się za życia w sakramencie pokajania i zostały odpuszczone przez kapłana, te biesy nie mogą nawet sobie przypomnieć, w ich czarnych listach zapisy tych grzechów w chwili ich wyznania na spowiedzi całkowicie znikają: nikt i nigdy nie przypomni duszy o grzechu, popełnionym w tym życiu, ale oczyszczonym w sakramencie pokajania, – taka jest siła tego sakramentu!

Bardzo pożytecznym jest przed spowiedzią przeczytać szczegółowy żywot priepodobnej Fieodory Carogradzkiej (pamięć 30 grudnia według starego stylu). Ona przyjęła stan mnisi i przechodziła swój trud pod kierownictwem priepodobnego Wasilija Nowego (pamięć 26 marca). Zmarła w 940 roku. Uczeń św. Wasilija, Grigorij, po śmierci Fieodory z błaganiem prosił starca aby odkrył mu pozagrobowy los staricy. I oto według świętych modlitw świętego ojca jego uczeń miał cudowne widzenie: on rozmawiał z priepodobną Fieodorą, i ona opowiedziała Grigorijowi o tym, co działo się z nią w chwili śmierci i potem, kiedy dusza jej przechodziła straszne wypróbowania. Ona szczegółowo opisała, jak czepiały się jej złe duchy, jak analizowały wszystkie strony jej życia na ziemi, jak nawet dzielą się wrogowie na grupy, z których każda specjalizuje się w określonym rodzaju grzechu – czy jak je się nazywa, mytarstwa (komory, punkty celne). Tak więc, na każdym mytarstwie duszę spotykają biesy, które w tym życiu kuszą ludzi określonym grzechem: na przykład, na mytarstwie nierządu – te duchy, które kusiły ludzi do grzechu nierządu, na mytarstwie osądzania i oszczerstwa – które uwodziły człowieka tym grzechem. Według rodzaju grzechu biesy mają też swój wygląd, tj. czym obrzydliwszy grzech, tym są wstrętniejsze i bezczelniejsze. I do jakiego mytarstwa dusza jest bliższa i bardziej spokrewniona według uczynków swoich, tam też napadają na nią z większym rozwścieczeniem. I jeśli dusza nie znajdzie czym przykryć te obwinienia, to jest zrzucana wprost do piekła i tam zamknięta aż do powszechnego zmartwychwstania.

Pamiętając to wszystko i bez wątpliwości wierząc w tę naukę o przechodzeniu duszy przez mytarstwa, tak jak przyjęła to cała nasza święta Cerkiew, i o tych strasznych dręczeniach można znaleźć bardzo dużo odniesień u świętych ojców, również i w Piśmie Świętym, na przykład, w Psałterzu często św. prorok Dawid mówi w imieniu duszy, przechodzącej tę drogę wśród cienia, osłony śmiertelnej, modlącej się do Pana o wybawienie od wrogów swoich, – na przykład w psalmie 26-ym (27): Nie wydaj mnie w duszy, tym którzy dręczą mnie: ponieważ powstali przeciwko mnie świadczący nieprawdę, i nakłamali nieprawdziwości sobie; i wiele innych podobnych miejsc w Piśmie Świętym i u ojców Cerkwi przypomina o tym, jak strasznie i trwożnie będzie nam w czasie przechodzenia przez te mytarstwa. Dlatego tak pożytecznym jest wcześniej, póki jeszcze dany jest nam czas, przygotować się do godziny śmierci, uważnie rozpatrzyć wszystkie nasze grzechy, kierując się, być może, właśnie tymi punktami, według których, jak wskazała matka Fieodora, złe duchy obciążają (clą) duszę (dokładniej patrz wykład o mytarstwach w załączniku do artykułu). Tak więc, zabierzmy zawczasu od złych demonów wszystko, co w ich łapach może posłużyć jako narzędzie dręczenia i męczenia nas!

Praktycznie sakrament pokajania dokonywany jest tak: najpierw kapłan modli się z chcącymi wyspowiadać się, następnie już pojedynczo podchodzą do anałoja (pulpitu), na którym leży św. Ewangelia i krzyż, czynią pokłon do ołtarza lub do krzyża i Ewangelii, potem stają przed anałojem, skłoniwszy głowę, czy też na kolana (ale to nieobowiązkowe), po czym kapłan czyta krótkie pouczenia (napomnienie), apel do kajającego się, w którym krótko, ale głęboko, treściwie przypomina się o sensie spowiedzi, o odpowiedzialności spowiadającego się, o tym, że stoi on przed Samym Panem i kapłan – jest jedynie świadkiem sakramentalnej, tajemniczej rozmowy z Bogiem. Oto ten apel w tłumaczeniu: „Dziecko moje, Chrystus niewidzialnie stoi przed tobą, przyjmując spowiedź twoją. Nie wstydź się, nie bój się i nie ukrywaj czegokolwiek przede mną, ale powiedz wszystko, czym zgrzeszyłeś, nie niepokojąc się, i przyjmiesz odpuszczenie grzechów od Pana naszego Jezusa Chrystusa. Oto i ikona Jego przed nami: ja zaś jestem tylko świadkiem, i wszystko, co powiesz mi, zaświadczę przed Nim. Jeśli zaś ukryjesz cokolwiek przede mną, grzech twój zwielokrotni się. Zrozum więc, że skoro już przyszedłeś do lecznicy, to nie wyjdź z niej nieuleczonym”. Następnie spowiadający się powinien przeczytać (odmówić) Symbol Wiary i tym zaświadczyć swoje prawosławne wyznanie. Ale teraz najczęściej Symbol Wiary odmawiany jest wspólnie przez wszystkich przygotowujących się do spowiedzi, zanim zaczną pojedynczo podchodzić do kapłana.

Czasem, jeśli człowiek sam nie może zacząć wyznawać swoich grzechów, kapłan zadaje pytania. Przy czym, pierwsze pytania, jak są ułożone w trebniku1, – pytania o wiarę, o prawosławne wyznanie, o wierności świętej Prawosławnej Cerkwi. Bez wiary w świętość dogmatów i tradycji Cerkwi czy przy jakichkolwiek wątpliwościach w nie, a także z pragnieniem trzymania się tej czy innej heretyckiej nauki lub odstępstwa – cała dalsza spowiedź traci sens. Dlatego pierwsze pytania są mniej więcej tej treści: „Powiedz mi, dziecko, czy wierzysz ty we wszystko to, co Cerkiew Prawosławna przekazała i czego nauczyła, i czy nie wątpisz, w jakąkolwiek jej tradycję (naukę)?”

„Czy nie byłeś ty heretykiem lub odstępcą, nie trzymałeś się z nimi, uczęszczając na ich zgromadzenia, słuchając ich nauk lub czytając ich książki?”

Tak więc, przede wszystkim trzeba, aby kajający się twardo i zdecydowanie wyznał w swoim sercu prawosławną wiarę i pokajał się w swoich wątpliwościach, wahaniach, odchyleniach od jej czystości. Szczególnie ważne jest zdecydowanie i szczerze pokajać się w tych wszystkich nieprawosławnych naukach i wierzeniach, w których miał udział czy zaufanie zanim nawrócił się do pokajania. Dopiero po tym możliwa jest dalsza spowiedź.

Przytoczymy opisy najbardziej rozpowszechnionych duchowych chorób, grzechów, złych nawyków, namiętności z pewnymi wyjaśnieniami ich, aby przygotowujący się do spowiedzi, mógł, czytając to pouczenie, jak najgłębiej rozpatrzyć siebie, dokładniej znaleźć wyrażenia, nazwy swoich chorób. Korzystne jest przy tym ułożyć sobie przybliżony plan – jakie grzechy wyznać, żeby nie zapomnieć potem na spowiedzi; ale trzeba będzie nie po prostu przeczytać z kartki o swoich wrzodach, a z poczuciem winy i pokajania odkryć je przed Bogiem, wyjmować je ze swojej duszy, jak jakieś wstrętne gady, i z uczuciem obrzydzenia pozbywać się ich (porównaj tę listę grzechów z tymi listami, które będą trzymać złe duchy na mytarstwach, i zauważ: im dokładniej ty sam potępisz, zdemaskujesz siebie, tym mniej stron znajdzie się w tych pismach demonów). Przy tym, oczywiście, każdemu wyciągnięciu takiej obrzydliwości i wyprowadzeniu jej na światło będzie towarzyszyć też pewne uczucie wstydu, i pewien lęk, będą następować też różne walki w duszy. Ale czyż nie tak czuje się człowiek, przychodzący do lekarza z jakąś obrzydliwą chorobą: i wstyd, i nieśmiałość, lęk, strach przed bólem, ale pragnienie zdrowia pokonuje wszystko?! Tym bardziej pragnienie duchowych dóbr powinno dodawać odwagi. I tu – im większa walka, im większy wstyd, brak odwagi, strach przeszkadzają wyspowiadać się, tym ważniejsze i bardziej konieczne jest bez względu na wszystko pokonać je, przecież te uczucia same już są duchowymi skazami i dowodzą tylko, że namiętności i grzechy mocno czepiają się i sprzeciwiają się, nie chcąc być wyjawionymi, bo być wyjawionym – jest już dla nich prawie całkowitą porażką, a dla duszy początkiem uzdrowienia, ale tym większa ulga i radość dla duszy po tym, jak wstydliwy, haniebny grzech zostanie zdemaskowany, wyjęty ze swego gniazda. Tak więc duchowa walka z grzechem nie morze przebiegać bez trudu i bólu. My tak zżywamy się z grzesznymi nawykami i myślami, że rozstać się z nimi – jest tym samym, co odciąć od żywego ciała rękę czy wyciągnąć oko z oczodołu. Ale ważne jest aby wyciągnąć wszystko całkowicie, w całości wyssać jad z rany, pragnąc tylko jednego – oczyścić duszę, nie bojąc się bólu i smrodu, wszystko obalić, rzucić przed Panem, całą brzydotę duszy swojej przed Miłosiernym Lekarzem dusz i ciał. I wiedz stanowczo: i Sam Pan, i sługa Jego – spowiadający ciebie ijerej (kapłan) bez względu na to jak obrzydliwy byłby twój wewnętrzny grzeszny świat, tylko radują się, kiedy ty zdecydowanie się go wyrzekasz, w duszy kapłana tylko radość z powodu kajającego się. Nie pozwalaj sobie myśleć o tym, że kapłan może stracić do ciebie przychylność albo zacznie tobą gardzić, – nie! Tak nie bywa – każdy kapłan po szczerej spowiedzi staje się jeszcze bardziej przychylny do spowiadającego się, znacznie bliżej i troskliwiej zaczyna odnosić się do niego. Wiedz o tym!

1. Trebnik – Euchologion – prawosławna księga liturgiczna przeznaczona dla kapłanów i diakonów, zawierająca porządek liturgii, sakramentów i poświęceń lub tylko sakramentów i poświęceń; odpowiednik Rytuału Rzymskiego.

 

Rozdział II. O grzechach

Grzech jest tym naruszeniem chrześcijańskiego zakonu (prawa) moralnego, to nieposłuszeństwo wierzącego słowu Bożemu.

Pojęcie grzechu – jest religijne, dotyczy ono tylko osób, przyjmującym prawo chrześcijańskie, wyznających wiarę w Boga i mocą tego znajdujących się w „schronisku cerkiewnym”. Kto zaś jest poza Cerkwią, ten nie jest nawet w stanie uświadomić sobie w pełni swojej grzeszności, zobaczyć całego swego upadku, przerazić się całą głębią swego zarażenia śmiertelną chorobą, odczuć całego swego oddalenia od Boga, od prawdy.

Dlatego najpierw należy pokajać się za grzechy przeciwko Bogu i Jego Cerkwi. Takich grzechów jest mnóstwo, są one połączone w nieprzerwaną sieć różnych stanów duchowych, jak prostych i oczywistych, tak i ukrytych, na pierwszy rzut oka niewinnych, a w rzeczywistości najbardziej niebezpiecznych dla duszy. Można je podzielić ogólnie tak:

    1. mała wiara;
    2. zabobonność;
    3. bluźnierstwo i bożenie się;
    4. zaniedbanie modlitwy, lekceważenie cerkiewnej służby;
    5. zbłądzenie.

 

Mała wiara

To grzech najbardziej rozpowszechniony; czasem mała wiara przeradza się zupełną niewiarę, chociaż często osoba cierpiąca z powodu tego grzechu nadal przychodzi na nabożeństwa, ucieka się do spowiedzi. W takim stanie mało wierzący nie przeczy świadomie istnieniu Boga, jednak wątpi w Jego wszechmoc, miłosierdzie czy Opatrzność. Swoimi postępkami, przywiązaniami, całym układem swego życia on zaprzecza wierze, którą wyznaje słowami. Taki człowiek nigdy nie wgłębia się nawet w najprostsze dogmatyczne sprawy, bojąc się utracić te naiwne wyobrażenia o chrześcijaństwie, często nieprawdziwe i prymitywne, które on kiedyś-tam przyswoił. Przekształcając Prawosławie w narodową, domową tradycję, zespół zewnętrznych obrzędów, gestów czy sprowadzając je do rozkoszowania się pięknym śpiewem chóru, migotaniem świec, czyli do zewnętrznego przyjemnego piękna, małowierni tracą najważniejsze w Cerkwi – Pana naszego Jezusa Chrystusa. U małowiernego religijność ściśle związana jest z emocjami estetycznymi, namiętnościowymi, sentymentalnymi: on łatwo zżywa się z egoizmem, samochwalstwem (umiłowaniem próżnej chwały), zmysłowością. Ludzie tego typu szukają pochwał i dobrej opinii o nich ojca duchowego. Tacy ludzie często na spowiedzi narzekają na innych, chcą zademonstrować swoją „prawość”. Oni łatwo przechodzą od mdliście-pozornej „pobożności” do nerwowości i gniewu na bliźniego.

Tacy „sprawiedliwi”, którzy nie widzą za sobą żadnych grzechów, często okazują do innych bezduszność, są samolubni i obłudni; żyją tylko dla siebie, uważając powstrzymanie się od grzechów za wystarczające dla zbawienia. Ogólnie rzecz biorąc, religijne samozadowolenie i samouspokojenie – to główne oznaki oddalenia od Boga i Cerkwi.

 

Zabobonność (wiara w przesądy)

Często do środowiska wierzących przenikają i rozprzestrzeniają się w nim wszelkie możliwe przesądy, wiara w znaki, wróżby, przepowiadanie, przeróżne heretyckie wyobrażenia o sakramentach i obrzędach. Podobne przesądy są sprzeczne z nauką Prawosławnej Cerkwi i służą zdeprawowaniu duszy i wygaśnięciu wiary.

W naszych czasach szczególnie rozpowszechniona jest taka zgubna nauka, jak teozofia (najbardziej znany jej kierunek – antropozofia). Na twarzach ludzi długi czas zajmujących się tak zwanymi naukami okultystycznymi, wtajemniczonych w „tajemniczą naukę duchową”, pozostaje ciężki odcisk – znak niewyspowiadanego grzechu, a w duszach – chorobliwie zniekształcone satanistyczną racjonalistyczną pychą mniemanie o chrześcijaństwie jak o jednym z niższych stopni poznania prawdy. Zagłuszając dziecięco szczerą wiarę w ojcowską miłość Boga, nadzieję na zmartwychwstanie i życie wieczne, teozofia głosi naukę o karmie, przesiedleniu duszy, pozacerkiewny, a więc nie posiadający łaski ascetyzm. Oprócz bezpośredniej szkody dla duchowego zdrowia, zajmowanie się teozofią, okultyzmem, spirytualizmem są ciężkim grzechem jeszcze i dlatego, że są próbą bezczelnie zajrzeć w zamknięte drzwi, przeniknąć w tajemnicę bytu niecerkiewną ścieżką, okrężną drogą. Koniecznie trzeba wyspowiadać się z takiego rodzaju skłonności, zainteresowania, jeśli miałeś z nimi jakikolwiek związek, jeśli chcesz wstąpić na cerkiewną drogę i przystąpić do sakramentu pokajania.

 

Bluźnierstwo i bożenie się;

Te grzechy często współistnieją z cerkiewnością i szczerą wiarą. Tu, w pierwszej kolejności, odnosi się bluźniercze narzekanie na Boga za Jego niemiłosierny jakoby stosunek do człowieka, za cierpienia, które wydają się nadmierne i niezasłużone. Czasami sprawa dochodzi nawet do bluźnierstwa na Boga, na cerkiewne świętości, sakramenty; często przejawia się to w opowiadaniu lekceważących, czy wprost obraźliwych historii z życia duchownych i mnichów, w prześmiewczo-ironicznym cytowaniu poszczególnych wypowiedzi z Pisma Świętego czy z modlitw.

Szczególnie rozpowszechniony jest zwyczaj bożenia się i próżnego wspominania imienia Bożego czy Przenajświętszej Bogarodzicy. Bardzo trudno jest pozbyć się przyzwyczajenia używania tych świętych imion w codziennych rozmowach jako wtrąceń, używanych dla nadania wypowiedzi większej emocjonalności, wyrazistości: „Bóg z nim”, „Ach, ty, Panie!”, „Wszystko u nas – nie ku chwale Bożej” itp. wyrażenia. Jeszcze gorzej jest wymawiać imię Boże w żartach, i już całkiem straszny grzech popełnia ten, kto używa świętych słów w gniewie, podczas kłótni, czyli wraz z przekleństwami i obelgami. Bluźni i ten, kto grozi gniewem Pańskim swoim nieprzyjaciołom albo też w modlitwie prosi Boga o ukaranie innej osoby. Wielki grzech popełniają rodzice, w gniewie przeklinający swoje dzieci i grożące im karą niebiańską. Przywoływanie nieczystej siły (czertychanie – przeklinanie z przywoływaniem czarta) w gniewie czy w prostej rozmowie też jest grzechem. Używanie jakichkolwiek przekleństw też jest bluźnierstwem i ciężkim grzechem. Trzeba bardzo zdecydowanie walczyć z tą chorobą, inaczej nie może być mowy o duchowym zdrowiu.

 

Lekceważenie cerkiewnej służby

Ten grzech najczęściej objawia się w niechęci do uczestniczenia w sakramencie eucharystii, to znaczy kiedy człowiek na długi czas pozbawia siebie priczastija (przyjęcia, uczynienia siebie częścią) Ciała i Krwi Pana przy braku jakichkolwiek okoliczności, uniemożliwiających to; ponadto jest to ogólnie brak cerkiewnej dyscypliny, nielubienie nabożeństw (służby Bogu). Często usprawiedliwiane to jest zapracowaniem, sprawami życiowymi, oddaleniem świątyni, długim czasem trwania nabożeństwa, niezrozumiałością cerkiewnych służb, języka. Ten grzech wyraża się również w nieznajomości podstawowych modlitw, Symbolu Wiary, modlitw początkowych, w niezrozumieniu sensu sprawowanych sakramentów, i najważniejsze – w braku zainteresowania do poznania tego.

 

Zaniedbanie modlitwy

Jest to szczególny przypadek niecerkiewności, powszechny grzech. Mówiąc o tej najważniejszej stronie życia duchowego, spowiadający się powinien powiedzieć na spowiedzi, jak on się modli, jakie są owoce jego modlitwy, czy modlitwa przynosi mu duchową pociechę czy też odbiera on to jako nieprzyjemny obowiązek, którego stara się pod wszelkim pretekstem uniknąć; czy korzysta z prawosławnego modlitewnika czy zna modlitwy na pamięć, czy czyta on Ewangelię. Każdy wierzący człowiek powinien codziennie w modlitwach wspominać swoich bliskich, żywych – o zdrowie i zmarłych – o pokój duszy, powinien modlić się „za nienawidzących i krzywdzących”, za tych, wobec których ma uczucie nieprzyjaźni, kto, być może, niesprawiedliwie skrzywdził go. Trzeba też często uczestniczyć na nabożeństwach, bywać w świątyni w niedziele i wielkie święta, koniecznie przestrzegać ustanowione przez Cerkiew posty – nie tylko w sensie powstrzymywania się od jedzenia, ale i w sensie moralnym. Powinien pogodzić się z tymi, z kim się kłócił, dawać jałmużnę, odpuszczać długi, powinien oddalać od siebie wszystko próżne i skoncentrować się na wiecznym.

Gorąca modlitwa odróżnia szczerze wierzącego od „letnich”. Trzeba starać się nie odmawiać modlitewnej reguły, nie wystać nabożeństwa, ale zdobyć dar modlitwy u Pana, polubić modlitwę, oczekiwać z niecierpliwością na godzinę modlitwy. Wierzący powinien dążyć wejść w modlitewny żywioł, nauczyć się kochać i rozumieć muzykę cerkiewnych pieśni, ich niezrównane piękno i głębię, barwność i mistyczną obrazowość symboli liturgicznych. Dar modlitwy – to też umiejętność panowania nad sobą, swoją uwagą, powtarzać słowa modlitwy nie tylko ustami i językiem, ale i całym sercem i wszystkimi myślami uczestniczyć w modlitewnym działaniu. Koniecznie trzeba przywyknąć do modlitwy Jezusowej: „Hospodi, Iisusie Christie, Synie Bożij, pomiłuj mia hriesznaho” (Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym), i tę modlitwę wypowiadać wewnętrznie zawsze i wszędzie, zwłaszcza w trudnych chwilach, przy nasilających się walkach duchowych, podczas pokus, smutków.

Tak więc, bracie, rozpatrz uważnie, w czym z wymienionych tu koniecznych zasad, porządków, obowiązków chrześcijańskich ty grzeszysz przeciwko wierze naszej, przeciwko świętym postanowieniom cerkiewnym, i nie zapomnij pokajać się w tym!

 

Duchowe zbłądzenie (uwiedzenie, urzeczenie, pokusa)

Wszystkie wymienione grzechy w podstawie swojej mają niedostatek wiary, religijności, cerkiewności. Ten zaś grzech polega na fałszywym (błędnym) poczuciu nadmiaru osobistych darów duchowych. Ten grzech jest szczególnie rozpowszechniony w środowisku monastycznym, wśród osób duchowo rozwiniętych, o podwyższonej wrażliwości duchowej, prowadzących życie ascetyczne. Człowiek, przebywający w stanie urzeczenia, uważa że jest godny i osiągnął szczególne owoce duchowej doskonałości, za potwierdzenie czego służą mu wszelkiego rodzaju „znaki”, czyli widzenia senne, głosy, wizje na jawie. Taki człowiek może być bardzo obdarzony mistycznie, ale przy braku cerkiewnej kultury i wykształcenia teologicznego, a głównie – z powodu braku dobrego, surowego ojca duchowego i przy obecności środowiska, skłonnego łatwowiernie przyjmować jego opowieści jako objawienia, taki człowiek szybko hoduje w sobie dumną opinię, fałszywe, zbłądzone pojęcie o swoim duchowym stanie. Ten stan zaczyna się zwykle od przyjęcia tajemniczego snu, pełnego jakiegoś zamętu, za mistyczne objawienie czy proroctwo. Na kolejnym etapie już na jawie pojawiają się świetliste wizje, w których on rozpoznaje Anioła, czy jakiegoś świętego, czy nawet Bogarodzicę i Samego Zbawiciela. Oni przekazują najbardziej niewiarygodne, nieprawdopodobne objawienia, często zupełnie bezsensowne.

Zaś według nauki świętych ojców nie należy zwracać uwagi na sny, tym bardziej opowiadać je, a także skrajnie nieufnie odnosić się do różnego rodzaju wizji i znaków – raczej pośpieszyć się z wyznaniem wszelkich takich wizji ojcu duchowemu, uważnie obserwować serce – czy nie pojawiło się tam harde uczucie, oparte na myśli o swojej wyjątkowości, duchowości i przede wszystkim bać się tego wrzodu w duszy, od którego to i zaczyna się stan zbłądzenia.

 

Pycha i samochwalstwo (umiłowanie próżnej sławy)

To są najgłębsze, najbardziej rozpowszechnione i najbardziej zgubne choroby, od których to zaczyna się całe zło w człowieku. Pycha jest matką wszystkich namiętności i grzechów, nic tak nie oddala człowieka od Boga, jak pycha. Tu też obok stoją i wszystkie podobne jej choroby: samolubstwo, arogancja, wyniosłość, zarozumiałość, egoizm, obłuda itp. Pycha nie zawsze jest wyraźnie widoczna, ale jej obecność zawsze można znaleźć w wielu postępkach, uważny ku sobie człowiek może łatwo dostrzec ją w sobie, ale nie zawsze może słowami opisać swoją pychę i zmierzyć jej głębię. Za to samochwalstwo, jako najbliższy sługus pychy, zawsze bywa widoczne, jawne. To bardzo podstępna namiętność, ono, jak złodziej czy jak uparty celnik, stara się z każdej cnoty, w ogóle z każdego czynu człowieka wyrwać swój podatek na pożytek pychy, na chwałę samozadowolonego „ja”; czy dobry uczynek czyni człowiek, czy zły, ładny czy brzydki – samochwalstwo wypatruje, czy można wyciągnąć z tego coś chełpliwego, nasycającego chore samolubstwo, i odwrotnie: przed wykonaniem jakiegoś uczynku, człowiek zawsze rozważa w sobie – czy warto to robić, ze względu na co; tu właśnie wciska się umiłowanie próżnej sławy ze swoimi zgubnymi propozycjami, podstępnie wypaczając dobre chęci i podmieniając pobożne motywy na udawane, fałszywe – w celu wysławienia swojej osobowości. Zaczął człowiek wykonywać dobry uczynek ze względu na Pana, a umiłowanie próżnej sławy szepcze: „Tak, działaj, – bardzo dobry uczynek, i później będą o tobie tak dobrze mówić…”, i człowiek nabiera zapału, i pojawiają się wyjątkowe siły, i nie zauważa on jak przyjął tę podstępną myśl, i trudzi się już dla swojej sławy, a nie na chwałę Bożą. Dlatego to tak często Zbawiciel nasz i uczył o tej namiętności – i modlić się nie na widoku, nie na pokaz ludziom, i jałmużnę dawać potajemnie, i wszelki uczynek czynić przed Bogiem, a nie przed ludźmi. I tak różnorodne jest działanie wszystkich knowań tej namiętności, że prawie nie można ich wszystkich zauważyć, i, jak piszą ojcowie, tylko usuniesz jedną pobudkę do próżnej sławy, ona znajduje ją i w przeciwstawnym działaniu, jak łuski cebuli, zdejmiesz jedną – a tam druga taka sama. Ta namiętność jest czepliwa i trudna do wyleczenia, i z nią trzeba najmocniej walczyć, ponieważ ona niszczy wszystkie trudy człowieka. Często zewnętrznie całe życie chrześcijanina może być najbardziej wzorcowe, najgorliwsze, a wewnątrz może być całkowicie zjedzone przez tego robaka, założone na fałszywym fundamencie (na piasku), – i ogromna, wspaniała budowla może runąć przy lekkim wiaterku.

I zauważ, bracie, w naszych czasach ta namiętność bardzo mocno rozprzestrzeniła się wśród chrześcijan pod postacią fałszywej pobożności, fałszywej gorliwości, dogadzania ludziom i obłudy. Więc, patrz uważnie na serce swoje i tego rodzaju przegrzeszenia odkrywaj na spowiedzi, abyś nie zamienił sławy Bożej na sławę człowieczą.

 

Dogadzanie człowiekowi (lizusostwo, pochlebstwo)

Również subtelnie (zręcznie) oddalająca od prawdziwego służenia Bogu namiętność! Przez Pana przykazane jest nam kochać bliźniego jak samego siebie, jednak można kochać bliźniego, służyć mu usilnie, ale nie ze względu na Boga. Cała rzecz w tym, jaki nastrój leży u podstawy tej miłości. Jak można odróżnić jedną miłość od drugiej? Miłość chrześcijańska zwykle nie rozpala się od razu w sercu. Kiedy człowiek zacznie żyć po chrześcijańsku, wszystkie jego uczucia wymagają przymusu, walki, długiego leczenia, zanim zaczną one podporządkowywać się choć trochę chrześcijańskim prawom. Na początku i ofiarować siebie, każdą odrobinkę swego „ja”, dla dobra bliźniego jest niezwykle trudno. Częstym przypominaniem sobie ewangelicznych przykazań, groźbą kary niemiłosiernej, strachem odpowiedzialności za swoje grzechy itd. trzeba na początku przekonywać i zmuszać siebie choćby do zewnętrznego wypełnienia przykazania o miłości do bliźniego, póki przez długie doświadczenie walki serce zmięknie i zacznie kochać samo (oczywiście, dzięki łasce Bożej, osiągniętej trudem i samoprzymuszeniem). Tu zawsze na pierwszym miejscu jest Pan, Jego przykład ofiarnej miłości do rodzaju ludzkiego, i przejawy takiej miłości zawsze są bardzo powściągliwe, pożyteczne dla duszy, przynoszące owoce.

Zaś miłość dogadzająca człowiekowi zawsze ma w swojej podstawie jakąś namiętność: albo to cielesna przyjemność, albo rodzinna, albo sympatia, albo szacunek do człowieka ze względu na jego wysoką pozycję w społeczeństwie, to znaczy na czele stoi pragnienie dogodzić człowiekowi ze względu na to, że w danej chwili wyróżniamy go jakoś w porównaniu z innymi i chcemy mieć jego przyjemną opinię o sobie. Tak więc, te różne myśli bywają ledwie uchwytne, ale to one jednak są wewnętrznym bodźcem do tego, że nagle pojawia się chęć usłużyć człowiekowi, zaspokoić go, sprawić mu czymś radość. Najczęściej w takich przypadkach, jeśli jest jakakolwiek przeszkoda ze strony przykazań chrześcijańskich, to łatwo ją naruszają, i „ze względu na miłość” często poważnie narusza się postanowienie Cerkwi i znieważa się Samego Pana. Przy dogadzaniu człowiekowi stawiamy bliźniego przed Bogiem i służymy mu dla własnej korzyści, opierając się na swojej nieczystej człowieczej dobroci, często całkowicie zapominamy na ten czas o Bogu. Ale najgorsze jest to, że my sami w tym czasie myślimy i innym dajemy zrozumieć, że robimy to zgodnie z przykazaniami, według swego chrześcijańskiego miłosierdzia.

 

Gniewliwość, drażliwość

Przejaw tej namiętności wielu usprawiedliwia przyczynami fizjologicznymi, tak zwaną nerwowością, na skutek cierpień i udręk, które ich spotkały, napięciem współczesnego życia, trudnym charakterem krewnych i bliskich. Choć po części te przyczyny i istnieją, jednak nie mogą służyć jako usprawiedliwienie tego, z reguły, głęboko zakorzenionego przyzwyczajenia wyładowywania swego rozdrażnienia, złości, złego nastroju na bliskich. Drażliwość, wybuchowość, grubiaństwo, przede wszystkim, burzą życie rodzinne, prowadząc do kłótni, zwykle z powodu drobiazgu, wywołując wzajemną nienawiść, urazę, chęć zemsty, zatwardzają serca ogólnie dobrych i kochających się ludzi. A jak szkodliwie i zgubnie działa przejaw gniewu na młode dusze, niszcząc w nich daną przez Boga czułość i miłość do rodziców! Możemy i powinniśmy gniewać się tylko na własne grzechy i niedostatki. Nił Synajski radzi być potulnym wobec ludzi, ale nieprzyjacielem naszego wroga, ponieważ na tym właśnie polega naturalne użycie gniewu, aby wrogo przeciwstawić się dawnemu wężowi. I jeszcze: kto żywi urazę na demona, ten nie chowa urazy do ludzi.

Nawet sprzeczać się trzeba bez zawziętości i gniewu, ponieważ rozdrażnienie natychmiast przechodzi na drugiego. Przyczyną gniewu często bywa wyniosłość, pycha, chęć pokazania swojej władzy nad innym, zdemaskować jego ułomności, zapominając o swoich grzechach. Przed spowiedzią trzeba przypomnieć sobie: czy nie żywisz ty, bracie, złości do swego bliźniego i czy pogodziłeś się z nim w swoim sercu? Po obrazie, jaką wyrządziłeś komuś, czy poprawiłeś się, czy nie zostało u drugiego na sercu smutku i żalu? Przypomnij i pokajaj się, w czym zgrzeszyłeś, i jeśli to możliwe przed spowiedzią pogódź się, poproś o wybaczenie tego, komu sprawiłeś nieprzyjemność, a za swoich krzywdzicieli pomódl się, z całego serca życząc im wszystkiego dobrego.

Często tam, gdzie ludzie długo mieszkają razem, zwłaszcza w ciasnych (trudnych) warunkach, diabeł wprowadza między nimi kłótnię, wzajemną nienawiść – zaczyna się ciągłe rozdrażnienie, osądzanie, nawet wstręt, wrogość. To robota złej namiętności: zaczyna się wydawać, że bliźni prowadzi się całkiem niemożliwie, jego działania wydają się skrajnie odrażające, wyzywające, nieprzyzwoite. Jest to znane biesowskie kuszenie. Znajdując w duszy człowieka jedną łatwo drażliwą strunkę, diabeł kieruje do niej swoje pobrzękiwania, oszczerstwami i kłamstwem podżegając do gniewu, póki nie rozbuja wszystkich strun duszy tak, że ta z gotowością zaczyna reagować na każdą gniewną myśl. Tak biesy znalazłszy sobie przełaz do duszy, wkrótce już przeciskają do niej górę różnych nienawistnych wobec brata uczuć i łatwo doprowadzają człowieka niemal do szaleństwa (opętania), to znaczy do zaciekłej nienawiści do bliźniego. Dlatego ważne jest, aby od samego początku uważnie obserwować nieprzyjazne myśli, drobne rozdrażnienia, wybuchy gniewu – i natychmiast przecinać je, wyznawać na spowiedzi, jeśli jest możliwość, aby często i wyraźnie wyjawiać takie myśli duchownemu, który słowem, radą może łatwo pomoc odciąć podobne myśli i nie pozwolić chorobie dalej się rozwijać. Ale skrajnie niekorzystnym jest pragnąć rozłączyć się z tym, wobec kogo pojawia się takie rozzłoszczenie. Tego to właśnie i szuka diabeł. Trzeba wytrzymać do końca, znając prawdziwe źródła tego zła. Kiedy zaś człowiek, rozpalany biesem złośliwości, oburza się na bliźniego i jego samego uważa za winnego, a nie diabła i swoją namiętność, to jest on podobny, według słowa ojców Cerkwi, do głupiego psa, w którego rzucają kamieniami, i on rzuca się, szczekając, na nie, gryzie je, a tego, kto rzuca, nie zauważa. Tak więc, ta namiętność jest również teraz bardzo rozwinięta, dla wyleczenia jej wymaga się wiele uwagi, walki, częstego spowiadania się, pokory wobec bliźnich, samoupokorzenia się, wielu modlitw z pokłonami za siebie i za tych, przeciwko komu trwa walka. Prawdziwi chrześcijanie, ci, którzy całą duszą pragnęli posłużyć Panu swemu i poszukiwali doskonałego oczyszczenia serca, często świadomie poszukiwali sobie albo przewodnika (nauczyciela) albo brata z trudnym, surowym czy nawet drażliwym charakterem, aby, żyjąc obok niego, stale upokarzać się i przez to szybciej nauczyć się łagodności i niezłośliwości. Takich przykładów dość dużo spotykamy w żywotach świętych.

 

Grzech osądzania

Osądzając cudze niedostatki (rzeczywiste czy pozorne), człowiek uważa się za lepszego, czystszego, pobożniejszego, uczciwszego czy mądrzejszego od innych. Kto ma serce czyste, ten wszystkich ludzi uważa za czystych, a u kogo serce skalane namiętnościami, ten nikogo nie uważa za czystego, pomyśli, że wszyscy podobni są do niego. Nasz osąd nigdy nie bywa bezstronnym, bo najczęściej oparty jest na przypadkowym wrażeniu lub dokonywany jest pod wpływem osobistej urazy, rozdrażnienia, gniewu, przypadkowego nastroju.

Prawosławny chrześcijanin, bezwarunkowo, może i powinien protestować przeciwko nieprawdzie, niesprawiedliwości, bronić pokrzywdzonych. Ale przywracać prawdę powołany jest tylko ten, kto jest godny, kto zasłużył prawo bronić ją, kto sam jest w stanie z uległością wysłuchać prawdę o sobie i z pokorą pokajać się we własnych grzechach. Osądzanie jawne lub ledwo zauważalne – jest prawie najczęstszym grzechem, który najtrudniej jest wyznać, ponieważ jak drobny pył rozsiany jest on po całym naszym życiu, po całym naszym działaniu, ale ten pył jest niezwykle szkodliwy. Jedno słowo osądzenia, jedna myśl wyrzutu – często (jak wiemy z przykładów życia świętych ojców) całkowicie odbierała łaskę Bożą nawet gorliwym ascetom. Jedno małe osądzenie może całkowicie pozbawić chrześcijanina nagrody za liczne, długie trudy, w jednej chwili zostawić duszę na czysto ograbioną, ogołoconą, przygnębioną, nawet jeśli tylko co radowała się ona i weseliła duchową radością. W Świętej Ewangelii z ust Samego Pana często słyszymy ostrzeżenia odnośnie osądzania bliźniego: Nie sądźcie, abyście sądzeni nie byli… jakim sądem sądzicie, takim będziecie sądzeni… przebacz nam winy nasze, jak i my odpuszczamy winowajcom naszym. W Pańskiej modlitwie Otcze nasz my wprost wypowiadamy na siebie ciężki wyrok, jeśli, wypowiedziawszy ją, zaczynamy procesować się z bliźnim i nie wybaczamy mu jakichkolwiek grzechów (przewinień).

Jeśli zaś nikogo nie osądzać, zawsze odwracać oczy o grzechów bliźniego i starać się zobaczyć swoje grzechy, siebie ganić i stawiać niżej brata swego, to ta droga będzie najkrótszą do Carstwa Niebieskiego, – najłatwiejszą i najradośniejszą. Przeżyj choć dzień tak, i zauważysz w sobie, jak natychmiast przybliżysz się do Boga. Jeśli nikogo nie osądzisz, to przy wielu innych grzechach możesz być ułaskawiony na sądzie, a przy osądzeniu i przy godnym, surowym we wszystkim i zacnym życiu znajdzie się u ciebie wiele grzechów, za które będziesz sądzony z całą surowością. Dlatego to tak właśnie bali się ojcowie nasi tego grzechu, tak chronili każde uczucie swoje, słowo, myśl, starali się nawet lekkim wyrzutem, kiwnięciem głowy nie okazać osądzenia, ani oskarżającym spojrzeniem, ani westchnieniem. Jeśli zaś natrętnie najdą osądzające myśli od demonów, to nie pozwól im zaszczepić się w sercu, a jeśli i przylepiają się do serca, to chociaż strzeż się je wypowiedzieć. Jeśli przemilczysz, to już łatwo będziesz mógł wygonić tę namiętność z serca, a powiedziałeś – ciężko zgrzeszyłeś!

 

Przygnębienie

Grzech przygnębienia pochodzi od nadmiernego zajęcia sobą, swoimi przeżyciami, niepowodzeniami, i jako efekt tego – wygasanie miłości do innych, obojętność wobec czyichś cierpień, nieumiejętność cieszenia się czyimiś radościami, zradza się zawiść. Podstawa i korzeń naszego duchowego życia i siły – to miłość do Chrystusa, i trzeba ją w sobie pielęgnować i wychowywać, wpatrywać się w Jego obraz, rozjaśniać i pogłębiać go w sobie, żyć myślą o Nim, a nie o swoich drobnych próżnych sukcesach i porażkach, oddawać Jemu swoje serce – to właśnie jest życie chrześcijanina. I wtedy w sercu naszym zapanuje cisza i pokój, o czym mówi św. Izaak Syryjczyk: „Pogódź się z sobą, i pogodzą się z tobą niebo i ziemia”.

Często u ludzi którzy ciężko zgrzeszyli czy słabych, którzy nie potrafią śmiało podjąć walki ze swymi namiętnościami, bywają wątpliwości co do możliwości wybaczenia im, możliwości poprawienia się, towarzyszą temu oznaki przygnębienia, rozpaczy (również ciężkiego grzechu niewiary). Ale przecież nie zdrowi potrzebują lekarza, ale chorzy, pójdźcie, nauczcie się, co znaczy: miłosierdzia chcę, a nie ofiary? Bo Ja przyszedłem przywołać nie sprawiedliwych, ale grzeszników do pokajania (Mt.9:12-13). Beznadziejna sytuacja niektórych spowiadających się, pozorna beznadziejność ich sytuacji polega na tym, że ludzie stoją poza Cerkwią, zbawienie ich – to wejść do Cerkwi, do wspólnoty miłości z braćmi w wierze.

 

Gadatliwość (próżna gadanina)

Grzech próżnej gadaniny jest bardzo powszechny. Jest to grzech pustego nieduchownego korzystania z Boskiego daru słowa. Obejmuje to też plotki, przekazywanie pogłosek. Często ludzie spędzają czas na pustych, bezpożytecznych rozmowach, których treść natychmiast zostaje zapomniana. Pan zaś powiedział: za każde próżne słowo, które ludzie wypowiedzą, odpowiedzą oni w dniu sądu: bo przez słowa swoje będziesz usprawiedliwiony, i przez słowa swoje zostaniesz osądzony (Mt. 12:36-37).

Grzech próżnej gadaniny nigdy nie kończy się zwykłą stratą czasu, ale pozostawia duszę człowieka splugawioną, ponieważ wszelka gadatliwość niesie w sobie albo osadzania, albo drwinę, albo zadowolenie z samochwalstwa i próżnej sławy, albo ożywia namiętne wspomnienia itd. Wystarczy tylko ledwie-ledwie otworzyć usta do próżnej rozmowy, i już jakieś wredne, szkodliwe słowo wyskakuje, za nim następne. Dlatego to konieczna jest uwaga, zwięzłość w rozmowach, niewielosłowność. Przecież czasem nawet jedno nieprzemyślane słowo może pozbawić człowieka łaski Bożej, zdobytej długimi trudami (patrz o osądzaniu).

 

Kłamstwo

Tu też mogą być zaliczone: niespełnienie danych obietnic, plotki, zmyślanie i przesadzanie w próżnych rozmowach, oszczerstwa, narzucanie bliźniemu swoich domysłów jako stanowczej wiedzy, śmiałe rozstrzyganie o trudno pojętych sprawach, udzielanie bliźniemu przekonywujących rad przy nieposiadaniu dostatecznego doświadczenia i duchowości. Ten grzech tak głęboko wszedł w świadomość współczesnego człowieka, tak głęboko zakorzenił się w duszach, że ludzie nawet nie myślą o tym, że wszelkie formy nieprawdy, nieszczerości, obłudy, przesady, przechwałek są przejawem ciężkiego grzechu, służeniem szatanowi – ojcu kłamstwa. Według słów Apostoła Ioanna, do Niebiańskiego Jeruzalem nie wejdzie… nikt oddany obrzydliwości i kłamstwu (Ap.21:27).

Kłamstwo może objawiać się całkowicie bezwstydnie, otwarcie w całej swojej satanistycznej obrzydliwości, stając się w takich przypadkach drugą naturą człowieka, stałą maską, przyrośniętą do jego twarzy. On tak przyzwyczaja się kłamać, że nie może wyrażać swoich myśli inaczej, jak tylko ubierając je w jawnie nieodpowiadające im słowa, tym samym nie wyjaśniając, zaciemniając prawdę. Kłamstwo niepostrzeżenie wkrada się do duszy człowieka od dzieciństwa: często, nie chcąc kogoś widzieć, prosimy bliskich aby powiedzieli przychodzącemu, że nie ma nas w domu; zamiast szczerego odmówienia udziału w jakiejś nieprzyjemnej dla nas sprawie, udajemy chorych, zajętych innymi sprawami. Takie „życiowe” kłamstwo, pozornie niewinne przesady, żarty, oparte na oszustwie, stopniowo demoralizują człowieka, pozwalając mu później dla własnej wygody iść na układy z sumieniem. Koniecznie trzeba wykorzeniać kłamstwo w najbardziej zdecydowany sposób; pamiętaj, że jak od diabła nie może być nic, oprócz zła i pohybla dla duszy, tak i od kłamstwa – jego dzieciska – nie może nastąpić nic, oprócz niszczącego, szatańskiego, antychrześcijańskiego ducha zła. Nie istnieje „zbawienne kłamstwo” czy „usprawiedliwione”, same te związki wyrazowe są bluźniercze, bo zbawia i usprawiedliwia nas tylko Prawda, Pan nasz Jezus Chrystus!

 

Złodziejstwo

Przykazanie „nie kradnij” niektórzy rozumieją zbyt konkretnie, jako zakaz jawnego złodziejstwa, grabieży itp. Jednak kradzieżą jest wszelkie bezprawne przywłaszczanie cudzej własności, zarówno prywatnej, jak i publicznej. Za kradzież (złodziejstwo) należy uważać niezwrócenie długów pieniężnych czy rzeczy pożyczonych; do tego też grzechu należy pasożytnictwo (bumelanctwo), żebractwo bez skrajnej konieczności, przy możliwości samodzielnego zarabiania na przeżycie. Jeśli człowiek, wykorzystując nieszczęście innych, odbiera im jakiekolwiek dobro, więcej, niż należy, to popełnia on grzech lichwiarstwa. Dotyczy to również odsprzedaży rzeczy i produktów po zawyżonych cenach (spekulacja), przejazd bez biletu w środkach transportu i temu podobne grzechy – to też naruszenie przykazania „nie kradnij”.

Jeśli kajający się ma grzech, związany z wyrządzeniem komukolwiek uszczerbku materialnego, to pożądane jest, żeby w miarę możliwości wynagrodził swój dług, zwrócił ukradzioną rzecz albo jej wartość niezależnie od dawności popełnionego czynu. To będzie najlepsza forma epitemii.

 

Miłość do pieniędzy (chciwość)

Pod tą nazwą rozumie się wszelkie zamiłowanie, uzależnienie i słabość do rzeczy, pieniędzy, do wszelkiego rodzaju dóbr materialnych, przejawiające się jak w formie rozrzutności, tak i w przeciwstawnym jej – skąpstwie. Drugorzędny, na pierwszy rzut oka, ten grzech jest nadzwyczaj niebezpieczny – w nim jednoczesne odrzucenie wiary w Boga, miłości do ludzi i pasja do niższych uczuć. Ta namiętność zradza złość, okamienienie serca, wielką pracowitość, staranie, zawiść. Przezwyciężenie chciwości jest również częściowym przezwyciężeniem i tych grzechów. Ze słów Samego Zbawiciela wiemy, że bogatemu trudno jest wejść do Carstwa Niebieskiego. Chrystus uczy: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje podkopują i kradną; ale gromadźcie sobie skarby na niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie podkopują i nie kradną; bo gdzie skarb wasz, tam będzie i serce wasze (Mt.6:19-21).

Temu grzechowi bliskich jest wiele namiętności: namiętność pięknego ubierania się, zwłaszcza posiadanie rzadkich rzeczy, „ze smakiem” dobierać sobie każdą rzecz, tworzyć sobie piękne modne umeblowanie i wyposażenie w domu, stąd też skrupulatna troska o porządek w rzeczach, o ich przechowywanie, strach utracić cokolwiek, strach przed złodziejami, rabunkiem, rozdrażnienie na tych, którzy dotykają albo proszą o rzeczy, rywalizacja z innymi w pozyskiwaniu rzeczy, zawiść, osądzanie, niemiłosierdzie, pogarda wobec ubogich; człowiek zaczyna poświęcać wiele uwagi zewnętrznemu wyglądowi swemu i otaczających, tu powstaje stosunek do bliźniego „według ubrania”, szacunek rośnie albo upada w zależności od materialnego dobrobytu bliźniego, a stąd i niesprawiedliwość, dogadzanie człowiekowi (schlebianie, przypodobanie się), wstręt czy obrzydzenie. Apostoł namiętność umiłowania do bogactwa nazywa bałwochwalstwem. Kto zaczyna służyć ulegającej rozkładowi materii ten staje się jej niewolnikiem, czcicielem, kłania się zniszczalnemu – stworzeniu – i opuszcza Stwórcę.

 

Łakomstwo (obżarstwo, lubieżność)

Różni ludzie potrzebują różnych ilości pokarmu dla podtrzymania swoich sił fizycznych – zależy to od wieku, budowy ciała, stanu zdrowia, od ciężkości wykonywanej pracy. W samum pokarmie nie ma żadnego grzechu, ponieważ jest to dar Boży. Grzech zaś polega na traktowaniu go jako upragnionego celu, w oddawaniu mu czci, wielbieniu, w przyjemnym i zmysłowym z namiętnością przeżywaniu doznań smakowych, rozmowach na ten temat, w dążeniu do wydawania jak najwięcej pieniędzy na nowe, jeszcze bardziej wyrafinowane, produkty.

Chrześcijanin powinien zawsze powstrzymywać siebie od wszelkiego nadmiaru (przesady), starać się czynić wszystko w miarę konieczności i pożyteczności, a wszystko nadmierne, przynoszące duszy szkodę, – odcinać. Kiedy zachowany jest umiar w jedzeniu, to ono wzmacnia człowieka i daje siły do trudów na chwałę Bożą, dla zajęć i fizycznych i duchowych, dla dokonywania modlitwy, klękania itd. pozbawienie zaś siebie niezbędnej ilości pokarmu, czyli nierozsądny post, jak również przesady (nadmiar) odejmują siły, pozbawiają człowieka możliwości zachowywać sprawny, pożyteczny dla duszy rytm swego życia. Rozkoszowanie się smakowymi walorami pokarmu bardzo szkodzi zajęciom duchowym, przytępia smak do wszystkiego duchowego, rozwija pożądliwość (lubieżność, namiętność do przyjemności), pragnienie nowych zmysłowych doznań, w duszy osiedla się uczucie niezadowolenie z „szarego” życia, to jest człowiek zaczyna oczekiwać i wyszukiwać czegoś jaśniejszego, bardziej wrażliwego dla zmysłów, – już nie tylko w jedzeniu, ale i w innych odlotowych gałęziach swojej zmysłowości. Dlatego od łakomstwa niedaleko i do rozpalenia nierządności, w człowieku wszystko jest połączone – i od jednej namiętności niedaleko do następnych. Tak więc, łakomstwo zradza naruszenia postu, a to już oddala człowieka od Cerkwi, od Boga. Łakomczuch nie jest w stanie walczyć z wieloma innymi namiętnościami, podczas gdy post – jest bronią przeciwko wielu namiętnościom.

Grzechem jest również zapominanie o modlitwie przed jedzeniem, zwłaszcza z powodu niecierpliwego pragnienia aby szybciej zacząć jeść. Bardzo szkodliwe jest jedzenie z nudów, przygnębienia, z braku zajęcia.

 

Pijaństwo

Ciężka namiętność stojąca obok obżarstwa, – pijaństwo. Ileż nieszczęścia przynosi ta namiętność, każdy wie. O tym, jak zgubnie działa pijaństwo na zdrowie, na psychikę, na relacje z bliskimi, – o tym wiele wszędzie mówią i wierzący i niewierzący. Bieda w tym, że pijącemu człowiekowi trudno jest unikać okazji do wypicia i trzymać się jak najdalej od alkoholu, ponieważ w społeczeństwie bez picia nie odbędzie się żadne wydarzenie, ani małe ani wielkie, ani radosne ani smutne. Przy tym wielu uważa za swój obowiązek uważnie doglądać bliźniego, aby pił, ponieważ boją się: a co jeśli ten nie będzie miał „nastroju”. Tak bywa teraz i wśród ludzi wierzących, tym bardziej dla każdego chrześcijanina wino – substancja szczególna, jak chleb i olej, uświęcone tym, że używane jest podczas nabożeństw: czyste czerwone wino i specjalnie upieczony chleb – prosfory służą do sprawowania świętego sakramentu Eucharystii. Dlatego też na świętach chrześcijan zawsze bywa wino, i wypić niewiele po to, aby poprawić, ożywić świąteczny nastrój, nie grzech, ale w naszych czasach ludzie tak stali się słabi, tak nieumiarkowani we wszystkim, że przy świątecznym stole prawie zawsze ktoś się upija. Jeśli wcześniej regulamin w monasterach pozwalał mnichom wypić podczas posiłku do dwóch kieliszków wina, to trzeba mieć na uwadze, że ludzie wtedy byli znacznie silniejsi i wstrzemięźliwsi i wino nie wywierało na nich takiego działania. W naszych czasach trzeba być bardzo ostrożnym, i jeśli człowiek zna swoją słabość do alkoholu, to powinien zawczasu zawsze nastrajać się w odpowiedni sposób – albo w ogóle nie dotykać wina, albo też przestrzegać dokładnej miary. Teraz często piją wino w poście, ale jest to jawne naruszenie, ponieważ wyraźnie napisane jest w cerkiewnych typikonach: kiedy post bywa otwarty winem? w przypadku jakiegoś święta.

Pamiętaj, bracie, następujące: choć wino na początku i wydaje się najpiękniejszą rzeczą, przyjemną, ale biesy bardzo lubią łapać słabych ludzi na tę przynętę – często i jeden kieliszek pozbawia czujności, ostrożności, i diabeł już szykuje sieć grzechu, w którą łatwo wpada ten, kto choć trochę zapomniał się i się rozluźnił. Jakich tylko szalonych postępków nie czynią ludzie w stanie nietrzeźwości, czasem po prostu wściekają się, są opętani, popadają w całkowitą zależność od złych duchów, „tańczą pod ich dudkę”, dochodzą do samobójstwa. Pan mówi w Piśmie Świętym, że pijacy nie będą zbawieni. Pijak szuka w alkoholu radości, wesołości, chce zapomnieć, uciec od smutków tego świata, ale przecież ta siła w winie – weselić i rozgrzewać serce – to tylko słabe napomknienie, słaby obraz, porównanie z tą radością, duchową wesołością, którym już raduje się i weseli się każdy prawdziwie wierzący i wypełniający przykazania Chrystusowe. Łaska Boża, której źródłem jest nauka ewangeliczna, napełniająca każdego, kto uważnie słucha słowa Bożego i żyje nim, – oto wino weselące i upajające, i wprowadzające do Carstwa Niebieskiego!

 

Zabójstwo

Za najstraszniejszy grzech we wszystkich czasach uważano złamanie szóstego przykazania – zabójstwo, pozbawienie innego człowieka największego daru Bożego – życia. Takim samym strasznym grzechem jest samobójstwo i zabójstwo w łonie – aborcja.

Bardzo bliscy zabójstwa są ci, którzy w złości na bliźniego dopuszczają się rękoczynu, zadają uderzenia, rany, okaleczenia. Winni są w tym grzechu rodzice, okrutnie traktujący swoje dzieci, bijący je mocno za najmniejsze przewinienie, a nawet bez jakiegokolwiek powodu. Nierzadko wpadają w ten grzech rękoczynu ci, którzy nadużywają alkoholu. Stało się powszechnym wśród młodzieży bić się, często do poważnych obrażeń, omal nie zabijać się nawzajem bez powodu, po to tylko, aby wykazać swoje „męstwo”, stanąć w obronie swego „ja”. Ale czy to męstwo? Z reguły tacy „bohaterowie” po prostu nie potrafią stłumić w sobie namiętności i działają w porywie gniewu, nienawiści, pod wpływem wybuchu szatańskiej złości; my zaś, chrześcijanie, wiemy, że prawdziwe męstwo objawia się w twardym, cierpliwym, wytrwałym przeciwstawianiu się namiętnościom, nieuleganiu im. Kto jest bardziej mężny? Ci, którzy, słabi fizycznie, milczący, pokorni chrześcijanie: młodzieńcy, dziewczęta, małe dzieci, matki ze swymi niemowlętami – którzy bez oporu szli na męki w imię Chrystusa, dobrowolnie oddawali siebie na męczarnie, znosili znęcanie się nad sobą; czy też ci „mężczyźni”, którzy za jedno obraźliwe słowo gotowi są bliźniemu wypuścić kiszki z brzucha, byle co – sięgają po nóż? Ciekawe – jak postąpiliby tacy ludzie, gdyby poprowadzono ich na męki, żądając wyrzeczenia się swojej wiary? Najprawdopodobniej albo od razu wyrzekliby się Chrystusa, albo zaczęliby przeklinać swoich oprawców, zgrzytać na nich zębami, starać się uderzyć kogoś z nich. A oto chrześcijanie zawsze modlili się nawet za swoich męczycieli i katów. Często teraz można słyszeć usprawiedliwienie, że, niby jak mówią, w życiu istnieją „wilcze” prawa i łagodność nie zawsze jest pożyteczna i możliwa. Ale jak takie myśli połączyć z chrześcijaństwem: do kogo więc wtedy skierowane są słowa Samego Pana: nauczcie się ode Mnie, jako potulny jestem i pokorny sercem, albo przykazanie – kto uderzy cię w prawy policzek twój, nadstaw mu i drugi?

Winni są w tym grzechu i ci, którzy podpuszczają (podżegają) do bójki, którzy skłócają (trują) ludzi plotkami, oszczerstwami, obmowami, rozgoryczają przyjaciół, bliskich ludzi skłócają między sobą, ci, którzy niezgodę wnoszą wśród otaczających ich. Niech wie taki, że on wprost wykonuje dzieło diabelskie, ponieważ i samo słowo „diabeł” znaczy „oszczerca”.

Nie okazanie w odpowiednim czasie pomocy choremu, umierającemu, obojętność wobec cudzych cierpień też należy rozpatrywać jako bierne zabójstwo. Szczególnie straszny jest taki stosunek do starych chorych rodziców ze strony dzieci. Dotyczy to również nieudzielania pomocy człowiekowi znajdującemu się w biedzie: bezdomnemu, głodnemu, tonącemu na waszych oczach, bitemu czy okradanemu, który ucierpiał z powodu pożaru czy powodzi. Ale zabijamy bliźniego nie tylko rękoma czy bronią, ale też i okrutnymi słowami, przekleństwami, szyderstwem, naśmiewaniem się z cudzej biedy. Św. apostoł Ioann mówi: Każdy nienawidzący brata swego, jest ludobójcą (1J.3:15). Każdy na sobie doświadczył, jak rani i zabija duszę złe, okrutne, raniące słowo.

Nie mniejszy grzech popełniają też ci, którzy pozbawiają dobrego imienia, niewinności młode dusze, deprawując ich fizycznie czy moralnie, popychając ich na drogę rozpusty i grzechu. Błogosławiony Augustyn mówi: „Nie myśl, że nie jesteś zabójcą, jeśli nastawiłeś bliźniego twego na grzech. Ty niszczysz duszę uwiedzionego i kradniesz u niego to, co należy do wieczności”. Zapraszać na pijackie zgromadzenie młodzieńca czy dziewczynę, upijać siłą niepijącego, podżegać do pomszczenia krzywd, kusić rozpustnymi widowiskami czy opowiadaniami, wyśmiewać się z czystych, cnotliwych, skromnych ludzi, nakłaniać do naruszenia postu, zajmować się stręczycielstwem, udostępniać swoje mieszkanie dla pijaństwa i rozpustnych, nieprzyzwoitych zgromadzeń – wszystko to jest współudziałem w moralnym zabójstwie bliźniego.

Zabijanie zwierząt bez potrzeby, męczenie ich – to też grzech: Prawy troszczy się i o życie bydła swego, zaś serce bezbożnych jest okrutne (Prz.12:10).

Oddając się bezmiernemu smutkowi, doprowadzając się do rozpaczy, też grzeszymy przeciwko temu samemu przykazaniu. Samobójstwo – największy grzech, bo życie jest darem Bożym, i tylko do Niego należy władza pozbawiania go nas. Za samobójców nie można nawet się modlić, Cerkiew nie wspomina ich imion i nie służy za nich nabożeństwa pogrzebowego, nie wolno ich grzebać na chrześcijańskim cmentarzu i stawiać krzyża na mogile. Przecież samobójca zrzucił swój krzyż, odmówił niesienia jego ciężaru, odrzucił wszelką nadzieję na miłosierdzie Boże, samym targnięciem się na swoje życie odrzucił całe umiłowanie człowieka i niewypowiedzianą miłosierną troskę o siebie Pana (a przecież, według słowa Samego Pana, nawet włos z głowy naszej nie spadnie bez wiedzy Bożej, tak On troszczy się o każdego człowieka!). Odmowa leczenia, celowe nieprzestrzeganie zaleceń lekarskich, świadome naniesienie uszczerbku swemu zdrowiu, nadużywanie alkoholu, palenie tytoniu, nadużycie (niewskazane użycie) leków, stosowanie narkotyków, w ogóle lekceważący stosunek do zdrowia swego ciała i duszy – wszystko to są różne rodzaje tego samego samobójstwa. Ciało – świątynia duszy, jak i cały człowiek – świątynia Boża, świątynia Ducha Świętego, i kto Bożą świątynię zniszczy, zniszczy go Bóg (1Kor.3:17), według słowa Pisma Świętego.

Według reguł soboru Ancyrskiego (313 r.) za zamierzone uśmiercenie płodu (aborcję) należy się odłączenie od pryczaszczenija (ekskomunika) na dziesięć lat. Św. Wasilij Wielki, mówiąc w jednym ze swoich kanonów (kanon 2) o umyślnie uśmiercających poczęty w łonie matki płód, nie dopuszcza różnicy między płodem w pełni ukształtowanym a tym, który nie osiągnął jeszcze ludzkiego wyglądu. On widzi w tym przestępstwie podwójny grzech: i dzieciobójstwo, i próbę samobójstwa, gdyż wymuszone uśmiercenie płodu zagraża też życiu samej matki. Św. Wasilij potępia takie matki za dzieciobójstwo, ale daje im połowę okresu epitemii, należącej się za zabójstwo. Dla kobiety, przyznającej swoją przynależność do Prawosławnej Cerkwi, sztuczne przerwanie ciąży jest kategorycznie niedopuszczalne i niewybaczalne nawet w tych przypadkach, kiedy ze względów zdrowotnych dalsze donaszanie płodu zagraża jej życiu. W tym skrajnie trudnym przypadku, kiedy, jak się wydaje, konieczny jest wybór, czyje życie cenić bardziej, matki czy dziecka, lekarze powinni postarać się zrobić wszystko możliwe i walczyć do końca, aby uratować życie obojga, a my musimy modlić się też o to i, w końcu, wszystko powierzyć Opatrzności Bożej, dobrej, miłującej i zbawiającej! My nie mamy prawa decydować, kogo ułaskawić a kogo skazać na śmierć. Główny błąd polega tu na tym, że dusza, zradzająca się do życia, wydaje się nam niedoskonałą (niedokończoną), prymitywną, jakby głęboko uśpioną i dlatego małowartościową, a dusza, która pożyła na tym świecie, ujrzała widoki, wypróbowała siebie w różnej burzliwej działalności, wydaje się bogatą, cenną, mającą wielkie znaczenie, ważność. W rzeczywistości zaś przed Bogiem wszystko może być inaczej. I to, oczekujące jeszcze dopiero swoich narodzin, wchodzące w ten świat dziecko jest pełnowartościowym człowiekiem, tak samo kochanym przez Boga i mającym nie mniejszą ważność, niż dorosły, który przeszedł już część drogi na etapie tego świata.

Kiedy matka, ryzykując swoim życiem, ratuje życie swemu dziecku, to na tym właśnie polega jej macierzyński obowiązek i bohaterstwo, do którego powinna być gotowa każda zamężna chrześcijanka, – jeśli taka ofiara będzie od niej wymagana. Macierzyństwo – to krzyż i często nielekki, ale, według słów Apostoła, kobieta zbawia się przez rodzenie dzieci, jeśli wytrwa w wierze i miłości i w świętości z czystością (1Tm.2:15).

Aborcja równoznaczna jest z morderstwem. U podstaw przyczyn doprowadzających do tego ciężkiego grzechu – brak zaufania do Boga, urządzającego życie każdego człowieka, przychodzącego na świat, a także lęk przed ziemskimi trudnościami czy lęk przed hańbą, pośmiewiskiem, kiedy poczęcie nastąpiło w efekcie nierządu czy cudzołóstwa. Ale w tym grzechu prawie zawsze mają współudział i mężczyźni – mężowie lub kochankowie. Mężowie, którzy zachęcają do aborcji albo też sami zmuszają do niej, winni są nie mniej, albo i bardziej niż ich żony. Mężczyźni, którzy lekkomyślnie wchodzą w bliskie związki z kobietami, okazują się winowajcami dokonywanych aborcji, a także, wpadając w nierząd i cudzołóstwa, stają się współuczestnikami dzieciobójstwa. I iluż takich lekkomyślnych „lubieżnych” mężczyzn, nie wiedząc o tym, nosi na swojej chrzcielnej szacie ślady krwi – swoich uśmierconych dzieci. Dlatego przed spowiedzią trzeba dokładnie przypomnieć sobie: czy nie było popełnione takie przestępstwo, czy, być może, były takie cudzołożne związki, które mogły zakończyć się aborcją, i na Strasznym sądzie nagle okaże się, że i w takim grzechu, jak zabójstwo, też masz udział.

 

Grzech rozpusty (cudzołóstwa)

Siódme przykazanie – nie cudzołóż! Grzech cudzołóstwa jest bardzo rozpowszechniony, zaraźliwy, głęboko razi duszę i ciało, dlatego jest najniebezpieczniejszy. Zmysłowość głęboko wniknęła w upadłą naturę człowieka i może przejawiać się w najróżniejszych i wyrafinowanych, wymyślnych formach.

Rozpusta (rozwiązłość) – nieuświęcone błogosławioną siłą sakramentu małżeństwa współżycie nieżonatego mężczyzny i niezamężnej kobiety czy złamanie cnotliwości (czystości) młodzieńców i panienek przed zawarciem małżeństwa. Cudzołóstwo – złamanie małżeńskiej wierności przez jednego z małżonków. Kazirodztwo – płciowy związek między bliskimi krewnymi. Nienaturalne związki płciowe – pederastia, lesbijstwo, zoofilia, samogwałt (masturbacja, onanizm). Obrzydliwość tych grzechów jest oczywista, jasna ich niedopuszczalność (karygodność): one prowadzą do duchowej śmierci jeszcze przed fizycznym zgonem człowieka.

Ku wielkiemu ubolewaniu, w naszych czasach, jak nigdy, świat zarażony jest rozpustą, duchem nierządu, wszędzie tworzona jest atmosfera, rozpalająca cielesne pożądanie. Szczególnie zgubnie działa dziś wpływ „kultury zachodniej”: wstrętne czasopisma, filmy, wstydliwe (niegodziwe) fotografie i obrazy, biesowska muzyka (sam początek rock-muzyki charakteryzuje się przede wszystkim zuchwałym buntem przeciwko wszelkim zakazom odnośnie związków płciowych, przeciwko wszelkim zakazom pouczeń, moralności – przeciwko zasadom religijnym, społecznym, rodzinnym), deprawujące romanse (powieści), wiersze itp. Ogólnie rzecz biorąc, na uzbrojeniu nienawidzących człowieka demonów rozpusty są teraz wszystkie rodzaje głęboko przenikających w dusze ludzi środków wpływu, zniewolenia, zniszczenia. Grzech rozpusty zaczyna się przed upadkiem ciałem – od oglądania kuszących widowisk, pochłonięcia wspomnieniami widzianego grzechu, cudzołożnych obrazów, kiedy człowiek nie odcina i nie wypędza z duszy zarazy grzechu, która tam się dostała.

Cudzołożne myśli, które pojawiły się na skutek takiego nieuważnego życia, zwłaszcza mocno ogarniają człowieka w samotności, szczególnie w nocy. Tu najlepszym lekarstwem są ćwiczenia ascetyczne: post w jedzeniu, niedopuszczalność leżenia w łóżku po przebudzeniu, regularne czytanie (odmawianie) porannej i wieczorowej reguły modlitewnej.

Początkiem czy częścią grzechu nierządności są kuszące, uwodzicielskie rozmowy, nieprzyzwoite historie, anegdoty, śpiewanie niemoralnych piosenek, pisanie nieprzyzwoitych, niecenzuralnych słów, używanie ich w rozmowach (przeklinanie). Wszystko to prowadzi do niemoralnego samozadowolenia, które jest tym bardziej niebezpieczne, że połączone jest ze wzmożoną pracą wyobraźni i nieodstępnie zaczyna prześladować nieszczęśnika, często zniewalając cały bieg jego myśli, uczuć, zmieniając go w niewolnika żałosnej namiętności, niskiej wady, ułomności. Dużo wysiłku i boleści trzeba znieść po to, aby wyleczyć duszę od tego szkodliwego, niezwykle czepliwego, natrętnego nawyku.

Choć wśród grzechów nierządu grzech masturbacji wydaje się najbardziej „nieszkodliwym”, to najtrudniej go wyleczyć, ponieważ, przyzwyczaiwszy się do niego, zawsze łatwo można zgrzeszyć – zwłaszcza nocą, leżąc w łóżku, czasem będąc skłanianym przez namiętność do dotykania swego ciał, łatwo można upaść. Trzeba tu zawsze zawczasu być zapobiegawczym – na czas odcinać myśli zmierzające do grzechu, do łóżka kłaść się w bieliźnie, zakrywającej większą część ciała, w żadnym wypadku nie być całkiem nagim, nie pozwalać sobie na dotykanie swego ciała, być ostrożnym w kąpieli, starać się nie patrzeć na swoje obnażone ciało, nie zapatrywać się w lustro. Koniecznie trzeba częściej odmawiać krótkie modlitwy wewnętrznie (w pamięci), czasem szeptem, prosić Pana o pomoc przeciwko temu grzechowi, wzywać imienia swego świętego (którego imię nosisz). Jeśli za nierząd, cudzołóstwo nakazane jest przez reguły Cerkwi odłączenie od sakramentu priczaszczenija na wiele lat czy miesięcy, z czytaniem kanonów, pokłonami, to za grzech masturbacji nakazywano odłączenie od sakramentu priczaszczenija na czterdzieści dni z suchym jedzeniem (czyli surowym postem – bez spożywania pokarmu gotowanego). Teraz zaś, ze względu na wyrozumiałość, tolerancyjność wobec skrajnej słabości wiernych, uwzględniając straszliwą nieokiełznaną atmosferę dzisiejszego świata, okres ten skracają i epitemię (pokutę) zwykle wyznaczają na około dwa-trzy tygodnie i nie z taką surowością. Bywa, że podczas snu przy nierządnych snach, albo bez nich, następuje nierządne rozpalenie, kończące się wypływem nasienia, tak zwane skalanie, zbezczeszczenie (jak jeszcze przyjęto nazywać – upadek). Za to nieprzyjemne zdarzenie też trzeba ponieść małą karę, wypełnić regułę, składając 50 pokłonów do ziemi z modlitwą: „Boże, zmiłuj się nade mną grzesznym i oczyść mnie jawnogrzesznego ze względu na święte imię Twoje”, również przeczytać modlitwę Wasilija Wielkiego od zbezczeszczenia (jest w modlitewnikach). W dzień po nocnym zbezczeszczeniu niewskazane jest dotykać św. ikon, świętości, spożywać prosfory, pić święconej wody. Zbezczeszczony w przeddzień św. Eucharystii nie przystępuje do priczaszczenija. Upadek we śnie trzeba wyznać kapłanowi.

Cudzołóstwo jest upadkiem niewolnego z niewolną, to znaczy męża mającego prawowitą żonę z żoną mającą swego męża, albo upadek wolnego z niewolną, czy odwrotnie.

Cudzołóstwo jest naruszeniem i skalaniem cudzego łoża i swego. Jeśli obie osoby niewolne, to oboje jednocześnie kalają cudze i swoje łoże, nie zachowując w swoim prawowitym małżeństwie wiary i miłości i łamiąc granice prawa, – dlatego i osądzany jest grzech cudzołóstwa bardziej, niż grzech nierządu.

Upadek takich jest wielkim i ciężkim grzechem, zawierającym nie tylko ciężar i nieczystość nierządu, ale też prawowite małżeństwo niszczący i kalający, dokuczający Stwórcy i Prawodawcy Bogu.

Cudzołożnik rozdziela to, co Bóg złączył, przecina na wpół jedno ciało i obraża tajemnicę małżeństwa. Dlatego grzech cudzołóstwa – jest dwa razy większym grzechem, niż nierząd, i wina pierwszego cięższa niż ostatniego. Bo nierząd kala tylko dwie wolne osoby – nierządnika i nierządnicę, cudzołóstwo zaś rozpościera się na cztery: dwie osoby ono kala, a dwóm czyni krzywdę, obrazę. Dlatego i epitemia cudzołożnikowi przez św. Wasilija Wielkiego przypisana taka: nierządnik podlega zakazowi na 7 lat, a cudzołożnik – na 15 lat (patrz Kormcza1, zasada 58 i 59). A św. Ioann Złotousty uważa cudzołóstwo za bardziej grzeszne niż rozbój: „Każdemu Bóg dał żonę i ustanowił prawo dla natury, ustanawiając zjednoczenie z jedną. Dlatego przestępstwo z inną jest rozbójnictwem i lichwiarstwem, a nawet przestępstwem okrutniejszym od wszelkiego rozbójnictwa, bo my nie tak bardzo cierpimy, kiedy zabierają nasze mienie, jak w tym przypadku, kiedy nadszarpywane jest małżeństwo” (w 1 Liście do Sol. 4:6). Cudzołóstwo w Starym Testamencie nie uzyskiwało ułaskawienia i przebaczenia i nie mogło zostać oczyszczone żadnymi ofiarami: nie wspomniano o tym w Księdze Lewit (Kapłańskiej), w której opisane jest, jakie ofiary trzeba przynosić za jakie grzechy. Za cudzołóstwo nie było wyznaczonej ofiary ani oczyszczenia, ale co? Kara śmierci, i w żaden inny sposób ten grzech nie był niszczony i oczyszczany u ludzi Bożych, jak tylko przez karę śmierci (Lew.20:10. Wtor.22:22. (Kpł.20:10. Pwt.22:22.)).

Cudzołóstwo, choćby nie było ujawnione, tym nie mniej towarzyszą mu nieprzerwane męczarnie sumienia: wewnętrzny robak nieustannie gryzie, piętnuje i doprowadza do rozpaczy. Jeśli zaś cudzołóstwo zostanie ujawnione, następuje za tym wielki wstyd, hańba, nieposkromiona wściekłość męża, którego łoże zbezczeszczono, gniew własnej żony grzesznika i należna według sprawiedliwego sądu kara.

Grzech cudzołóstwa zawsze we wszystkich narodach był surowo karany okrutnymi egzekucjami czy torturami. W Rzymie prawo nakazywało cudzołożnika i cudzołożnicę związywać razem i wrzucać do ognia. August Tyberiusz, Domicjan, Sewer, i Aureliusz ustanowili za cudzołóstwo następującą karę: zginać wierzchołki dwóch drzew, przywiązywać do nich winnego za nogi i puszczać, w ten sposób ciało grzesznika i grzesznicy rozrywane było na części. Inni rzymscy cesarze pozwalali bezkarnie mężowi zabić żonę i cudzołożnika z nią, jeśli zastanie ich razem grzeszących. W starożytnej Grecji było wydane prawo siekierą odrąbywać głowę mężowi i żonie, wziętym na miejscu cudzołóstwa. Saksończycy przekonywali cudzołożnicę, aby sama udusiła się sznurem, jej zwłoki spalali i wieszali cudzołożnika nad tym ogniskiem. Egipcjanie cudzołożnika bili żelazem, zadając mu tysiąc ran, a cudzołożnicy odcinali nos. Kumanowie, posadziwszy żonę nagą na osła, wozili ją po całym mieście i bili. Brazylijczycy takie żony albo zabijali, albo sprzedawali jako niewolnice. W innych miejscach obcinali żonom nos i uszy, a mężom – członki cudzołóstwa. Wiele innych surowych kar było dla cudzołożników w innych krajach.

Teraz zaś wśród chrześcijan takie grzechy są tak liczne, ale kary śmierci im nie przewidziano; w ogóle ten grzech jest teraz słabo karany, i tylko chyba Sam Sprawiedliwy Sędzia będzie skazywać na śmierć w przyszłym życiu. Dlaczego dzieją się dopadające nas zewsząd tak wielkie nieszczęścia? Za grzechy nasze rewanż Boży bije nas, a my nie chcemy uznać naszej winy i pokajać się.

Wszyscy będący w niecerkiewnym małżeństwie ciężko grzeszą, oni powinni obowiązkowo uświęcić swój związek przez sakrament małżeństwa, w jakim wieku by nie byli. Poza tym, i w małżeństwie należy zachować czystość. Nie oddawać się nieumiarkowanym cielesnym przyjemnościom, powstrzymywać się od współżycia podczas postów, w przeddzień niedziel i świątecznych dni.

Tak więc, przeglądając tę krótką listę grzechów, przypominaj sobie, co dotyczy twego życia; tu daleko nie wszystko opisano, co szkodzi duszy i gubi ją, zastanawiaj się, przemyśl i zaglądaj w siebie – wiele zapomnianego i grzesznego może wynurzyć się w pamięci. Zapisuj wszystko i śpiesz się wyspowiadać!

1. Kormcza – (sterująca) księga zawierająca postanowienia cerkiewne a także dotyczące Cerkwi, prawo cywilne.

 

Rozdział III. Rady przygotowującemu się do spowiedzi

W Piśmie Świętym powiedziano: Synu mój! Jeśli ty zabierasz się służyć Panu Bogu, to przygotuj duszę twoją na pokusy, ukierunkuj na lepsze serce twoje i bądź twardy, i nie wpadaj w zakłopotanie podczas odwiedzin, przylgnij do Niego i nie odstępuj, abyś wywyższony został w końcu (Syr.2:1-3).

Jak tylko zdecydujesz się pościć, kajać się, wyspowiadać się ze swoich grzechów, zaraz pojawi się mnóstwo przeszkód, wewnętrznych i zewnętrznych. Wrogowie rodzaju ludzkiego, dowiedziawszy się o twoich zamiarach, na wszelki możliwy sposób zaczną trwożyć ciebie z zewnątrz różnymi okolicznościami i od wewnątrz wątpliwościami, myślami, lękami. Ale wszystko zniknie, jak tylko okażesz stanowczość w swoim zamiarze.

Spowiadać się trzeba jak można częściej, odstępy między spowiedziami powinny być wypełnione duchową walką, wysiłkami, wzmacnianymi poprzednią spowiedzią, oczekiwaniem i przygotowaniem do następnej. Tak częste wyznawanie grzechów będzie chronić i utrzymywać w trzeźwości cały twój pobożny obraz życia. Łaska Boża, działająca w sakramentach pokajania i św. priczaszczenija, namacalnie czyni człowieka wrażliwym na swoje grzechy i słabości, on nie tak łatwo posuwa się do grzesznych uczynków i umacnia się w prawdach wiary. Cerkiew i wszystkie jej postanowienia stają się mu drogie, bliskie sercu.

Choć i pożądane jest mieć swego ojca duchowego, ale wcale nie jest to koniecznym warunkiem dla prawdziwego pokajania. Dla człowieka naprawdę cierpiącego z powodu swego grzechu, nie ma znaczenia, przed kim on go wyzna: byle jak można najprędzej pokajać się w nim i otrzymać odpuszczenie. Pokajanie powinno być dokonane swobodnie, w żaden sposób nie wymuszone.

Spowiedź – to nie rozmowa o swoich niedociągnięciach, wątpliwościach i nie opowieść spowiednikowi o swoim życiu. Spowiedź – to sakrament, a nie po prostu pobożny zwyczaj. Spowiedź – to gorące pokajanie serca, pragnienie oczyszczenia, które pochodzi od odczucia świętości, to drugi chrzest, i, w związku z tym, w pokajaniu umieramy dla grzechu i zmartwychwstajemy dla świętości. Skrucha, żałowanie za popełnione grzechy – pierwszy stopień świętości, a nieczułość – to przebywanie poza świętością, poza Bogiem.

Pierwszym uczynkiem przygotowującego się do spowiedzi powinno być wypróbowanie, poznanie serca. W tym celu trzeba kilka dni przygotowywać się: pościć, czytać duchową literaturę, więcej modlić się, czytać rady i pouczenia o sakramencie pokajania, przypomnieć i zapisać swoje grzechy. Zazwyczaj ludzie, niedoświadczeni w życiu duchowym, nie widzą ani mnóstwa swoich grzechów, ani ich ohydności. Oni mówią: „Nic szczególnego nie zrobiłem, mam tylko drobne grzechy, jak wszyscy, – nie ukradłem, nie zabijałem”. Tak wielu często zaczyna spowiadać się. A umiłowanie samego siebie? Nieznoszenie zarzutów? Czerstwość, znieczulica? Lizusostwo, słabość wiary, brak miłości do bliźniego? Małoduszność, duchowe lenistwo? Czyż to wszystko są nieważne grzechy? Czyż można twierdzić, że wystarczająco kochamy Boga, że wiara nasza jest aktywna i gorąca? Czy każdego człowieka kochamy tak, jak przykazał Zbawiciel? Czy osiągnęliśmy łagodność, brak gniewu, pokorę? Czym wytłumaczyć naszą obojętność na spowiedzi, naszą zarozumiałość, jak nie skamieniałą niewrażliwością, jak nie martwotą serca, śmiercią duszy? Dlaczego św. ojcowie i nauczyciele nasi, którzy zostawili nam pokajanne modlitwy, uważali siebie za największych grzeszników, a my jesteśmy przekonani, że u nas wszystko w porządku?! Im jaśniej światło Chrystusa oświetla serca tym wyraźniej uświadamia się wszystkie wady, wrzody i rany. I odwrotnie, ludzie, pogrążeni w ciemność grzechu, nic nie widzą swoim sercu, a jeśli i widzą, to nie przerażają się, bo nie mają z czym porównywać, ponieważ Chrystus zakryty jest dla zasłoną ich grzechów.

Orientując się w moralnym stanie swojej duszy, trzeba postarać się odróżnić główne grzechy od pochodnych, objawy od głębszych przyczyn. Na przykład, zauważamy – i jest to bardzo ważne – rozproszenie w modlitwie, brak uwagi podczas nabożeństwa; brak zainteresowania słuchaniem i czytaniem Pisma Świętego; ale czy nie wynikają te grzechy z małej wiary i słabej miłości do Boga?! Trzeba zauważyć w sobie samowolę, nieposłuszeństwo, samousprawiedliwienie, nieznoszenie zarzutów, nieustępliwość, upór; ale o wiele ważniejsze jest odkryć i zrozumieć ich związek z umiłowaniem siebie, dumą, pychą. Jeśli zauważamy w sobie dążenie bycia zawsze w towarzystwie, wśród ludzi, przejawiamy gadatliwość, szyderczość, obmawianie, jeśli zbytnio dbamy o swój wygląd i ubiór, to trzeba uważnie rozpatrzyć te namiętności, bo najczęściej tak objawia się nasze samochwalstwo, umiłowanie próżnej sławy i duma. Jeśli zbyt blisko przyjmujemy do serca życiowe niepowodzenia, ciężko znosimy rozłąkę, niepocieszenie smucimy się z powodu tych którzy odeszli, to czy nie ukrywa się w sile i głębi tych naszych szczerych uczuć niewiara w dobrą Opatrzność Bożą?

Jest jeszcze pomocniczy środek, prowadzący nas do poznania swoich grzechów: przed spowiedzią przypomnieć sobie to, o co zwykle oskarżają nas inni ludzie, żyjący obok nas, nasi bliscy – bardzo często ich oskarżenia, wyrzuty, ataki są słuszne i sprawiedliwe. Przed spowiedzią trzeba poprosić o przebaczenie wszystkich, wobec kogo uważasz się winnym, aby do sakramentu przystąpić z nieobciążonym sumieniem.

Przy takim badaniu serca trzeba uważać, aby nie popaść w nadmierne mniemanie i drobiazgową podejrzliwość wobec każdego ruchu serca; stanąwszy na tej drodze, można utracić odczuwanie tego co ważne i nieważne, zaplątać się w drobiazgach, w takich przypadkach trzeba na jakiś czas porzucić badanie swojej duszy i modlitwą i dobrymi uczynkami rozjaśnić (oczyścić) duszę.

Przygotowanie do spowiedzi – nie w tym, aby możliwie w pełni przypomnieć i nawet zapisać swoje grzechy, a w tym, aby osiągnąć ten stan skupienia, powagi i modlitwy, przy którym, jak przy świetle, nasze grzechy staną się wyraźnie widoczne. Duchownemu spowiadający się powinien przynieść nie listę grzechów, a uczucie pokajania, nie szczegółową opowieść o swoim życiu, a skruszone serce.

Znać swoje grzechy – to jeszcze nie znaczy kajać się w nich. Prawda, Pan przyjmuje wyznanie grzechów – szczere i sumienne, nawet jeśli nie towarzyszy mu silne uczycie pokajania, jeśli ten grzech – skamieniałą niewrażliwość – wyznajemy mężnie i otwarcie, bez obłudy. A jednak, skrucha serca, żal za swoje grzechy jest najważniejszym z tego, co możemy przynieść na spowiedź. Ale co robić, jeśli spopielone płomieniem grzechów nasze serce nie jest zraszane ożywiającymi wodami łez? Co jeśli „niemoc ducha i ciała bezsilność” są tak wielkie, że niezdolne są do szczerego pokajania? Mimo wszystko nie jest to powód, aby odkładać spowiedź w oczekiwaniu poczucia pokajania. Bóg może dotknąć naszego serca i podczas samej spowiedzi: wyspowiadanie się z własnej woli, nazwanie w słuch swoich grzechów może zmiękczyć nasze serce, wydelikatnić (wyczulić) duchowy wzrok, wyostrzyć uczucie pokajania. Najbardziej zaś ze wszystkiego pokonaniu naszej słabości służą modlitewne przygotowania do spowiedzi, post. Wycieńczając nasze ciało, post łamie zgubne dla duchowego życia nasze cielesne dobre samopoczucie i beztroskę (samozadowolenie). Jednak post sam w sobie tylko przygotowuje, rozmiękcza glebę naszego serca, które potem będzie mogło wchłonąć modlitwę, słowo Boże, żywoty świętych, dzieła św. ojców, a to, swoją drogą, spowoduje nasilenie walki ze swoją grzeszną naturą, zachęci do aktywnego czynienia dobra bliskim.

Nasza niewrażliwość na spowiedzi w większości zakorzeniona jest w baku u nas bojaźni Bożej. I właśnie tu powinny być skierowane wysiłki. Dlatego bardzo pożyteczne jest czytanie i rozmyślanie o śmierci, o Strasznym Sądzie, o żałosnym przebywaniu grzesznika w piekle, o przelotności tego życia i o nieskończonej wielkości wieczności.

Nie trzeba podczas spowiedzi oczekiwać na pytania, trzeba samemu postarać się, przecież spowiedź – to wysiłek i samoprzymuszenie. Mówić trzeba dokładnie, nie zaciemniając obskurności grzechu uogólnionymi wyrażeniami. Dość trudne, ale konieczne jest, podczas spowiedzi, unikać pokusy samousprawiedliwienia, zrezygnować z prób wyjaśnienia duchownemu „okoliczności łagodzących”, zrezygnować z odwoływania się na innych, którzy jakoby doprowadzili nas do grzechu. Wszystko to są oznaki miłości do siebie, braku głębokiego pokajania, trwającego pogrążenia w grzechu. Czasem powołują się na słabą pamięć, niepozwalającą niby przypomnieć sobie wszystkich grzechów. I rzeczywiście, często bywa, że my łatwo i szybko zapominamy swoje grzechy. Ale czy następuje to tylko z powodu słabej pamięci? Przecież, na przykład, przypadki, kiedy szczególnie boleśnie było zadraśnięte nasze samoumiłowanie, kiedy nas niezasłużenie skrzywdzono; czy przeciwnie, wszystko, co schlebia umiłowaniu próżnej sławy: powodzenia, dobre uczynki, pochwały, wdzięczności – pamiętamy długie lata. Wszystko to w naszym życiu na świecie, co wywołuje na nas silne wrażenie, wyraźnie i długo pamiętamy. Czy nie dlatego zapominamy nasze grzechy, że nie traktujemy ich poważnie.

Na spowiedzi często mówią: my już wyznawaliśmy pewne grzechy, ale dalej niepokoi nas strach z powodu jego ciężkości, że nie będzie on nam przebaczony, w żaden sposób nie możemy go zapomnieć. Więc co? Powtarzać go znów na spowiedzi czy nie? Na spowiedzi mów wszystko, co ciebie niepokoi, co cię boli, nie krępuj się jeszcze raz powiedzieć o swoich poprzednich grzechach. To jest dobre, to będzie świadczyć, że ciągle chodzisz z poczuciem swego potępienia i przezwyciężasz wszelki wstyd przed odkryciem wrzodów swoich grzechów.

Niektórzy boją się i jakby nie wierzą, że grzechy mogą być im wybaczone, i ten strach czasem przyjmuje chorobliwą formę. To uczucie strachu opiera się albo na niedostatku wiary, nadziei, miłości do miłosiernego Pana, albo też na częstym powtarzaniu grzechów. Staraj się nie grzeszyć, wtedy z Bożą pomocą zmniejszy się i niepokój o nieprzebaczeniu tobie przez Pana Boga. Nie waż się myśleć, że twoje grzechy są tak wielkie, że nie warto nawet się kajać. Kto przyjmuje nasze pokajanie? Kto leczy wrzody grzechów? Wszechmogący Bóg. Zauważ: Wszechmogący! Wszechmogący Lekarz! I jako Taki On i przebaczenie czyni możliwym dla wszystkich najcięższych grzechów.

Istnieją tak zwane grzechy niewyznane, z którymi wielu żyje przez wiele lat, a być może, i całe swoje życie. Cały czas jest chęć odkrycia ich duchownemu, ale zbyt wielki wstyd mówić o nich, i tak upływa rok za rokiem. A tymczasem one obciążają stale duszę i przygotowują jej potępienie. O, jak trzeba bać się grzechów w których nie pokajaliśmy się! Życie nasze, według apostoła, jest jak para (Jk.4:14) – dziś żyjemy, a jutro gotowe nasze odejście. Gdzie tam ukryjemy nasze grzechy? Trzeba wstydzić się grzechów, a nie pokajania. Pokajanie jest zwycięstwem nad samym sobą, jest zwycięskim trofeum, tak że ten kto się pokajał jest godnym wszelkiego szacunku i czci.

Oznaką dokonanego pełnego pokajania jest uczucie lekkości, czystości, niewytłumaczalnej radości, kiedy grzech wydaje się tak samo trudny, uciążliwy i niemożliwy, jak przedtem daleka była ta radość.

Pokajanie nie będzie pełne, jeśli, kajając się, człowiek nie utwierdzi się wewnętrznie w postanowieniu nie powracać do tego samego grzechu. Ale powie: „Jak można to obiecać, że nie powtórzę grzechu? Czyż nie poprawniej jest myśleć, że, najprawdopodobniej, grzech powtórzy się z powodu naszej słabości? Przecież i z doświadczenia każdy wie, że po pewnym czasie nieuchronnie powraca do tych samych grzechów, często z roku na rok nie zauważa się poprawy”. Ale w rzeczywistości nie jest tak! Nie bywa przypadku, aby przy szczerym pokajaniu i dobrym pragnieniu poprawić się z wiarą przyjęte Święte Priczastije nie spowodowało w duszy dobrych zmian. I trudno jest samemu orzekać o swoim stanie. Rosnące wymagania wobec siebie, surowość, wzmacniające się duchowe widzenie często sprawiają wrażenie tego, że grzechów pojawiło się więcej i one nasiliły się. Wierzący zaczyna myśleć, że stał się jeszcze bardziej grzeszny, że choroby nasilają się, ale w rzeczywistości wiele już się poprawiło, wiele zła odrzucone, ale na jego miejscu ujawniło się wcześniej niezauważalne, i walka musi być kontynuowana z nie mniejszą siłą.

Często Pan według szczególnej Opatrzności Swojej zamyka nam oczy na nasze sukcesy, aby zachować nas od próżnego samochwalstwa i pychy. Również i odwrotnie: abyśmy nie wpadli w przygnębienie i zdecydowali się podjąć walkę z grzechem, Pan nie od razu pozwala nam ujrzeć pełen obraz naszego upadku w grzechu, który jest niezwykle straszny, ale w miarę postępów otwiera nasze oczy. Grzech może długo pozostawać, ale częsta spowiedź, priczaszczenije Świętych Darów rozchwiały, rozszarpały i osłabiły jego korzenie. A i sama walka z grzechem, cierpienie z powodu grzechu – czyż to nie zysk?! „Nie bój się – choćbyś upadał każdego dnia i zbaczał z dróg Bożych, stój mężnie, i Anioł, strzegący ciebie, zaszczyci twoją cierpliwość”, – mówi św. Ioann Lestwiecznik.

I jeśli nawet nie ma tego uczucia ulgi, odrodzenia, trzeba mieć siły wrócić do spowiedzi, do końca uwolnić swoją duszę od nieczystości, mężnie wyciągnąć wszystkie wypaczenia, wszystkie brudy – bez przykrywania, bez upiększeń, oczyścić ją od czerni i brudu. Dążący do tego zawsze odniesie sukces!

Tylko nie przypisujmy sobie swoich sukcesów, nie liczmy na swoje siły, nie miejmy nadziei na swoje możliwości. Tym można zniweczyć wszystkie osiągnięcia.

„Tak, Panie, Carze, daruj mi widzieć moje grzechy…”; „Panie, daj mi myśl wyznania grzechów moich…”; „Rozproszony umysł mój skup, Pnie, i zlodowaciałe serce oczyść, jak Piotrowi, daj mi pokajanie, jak celnikowi – westchnienie i jak też nierządnicy – łzy”.

Amiń1

1. To pouczenie opracowane zostało na podstawie instrukcji kapłanom o sakramencie pokajania z „Nastolnej księgi dla duchownych”. Wyd. Moskiewski Patriarchat. 1979 i 1983 r. T. 3, załącznik „O spowiedzi”, str. 792-794. T. 4, rozdział 3, str. 242-286.)

 

Rozdział IV. Krótka analiza najbardziej rozpowszechnionych w naszych czasach grzesznych skłonności

Jako uzupełnienie poprzednich rad i pouczeń o sakramencie pokajania, wyraźnie, konieczne jest bardziej szczegółowe omówienie niektórych bardzo niebezpiecznych i szkodliwych dla duszy zjawisk, które rozprzestrzeniają się właśnie w naszych czasach i wielu gubią, choć, może, i nie wszyscy współcześni chrześcijanie wiedzą o tym, jak zgubne i niedopuszczalne są te skłonności, pasje. Niezwykle szeroko zaczął rozlewać się tak katastrofalny żywioł, jak zachodnia rock-kultura ze wszystkimi jej rozgałęzieniami i przejawami.

 

Pociąg do rock-muzyki

Skrajnie niszczący i zgubny jest wpływ na duszę chrześcijanina muzyki jazzowej, rockowej, punkowej, disco-muzyki itp., form i przejawów współczesnej popularnej muzycznej kultury, która nie ogranicza się tylko do dziedziny sztuki, ale zahacza wszystkich stron, wszystkich najdrobniejszych elementów życia współczesnej młodzieży. Ta kultura nieustannie zmienia się, jak kameleon, dostosowując się do wszystkich odcieni nastroju nowych pokoleń, zmienia nazwę swoich „nowych” stylów, nawet jakby czasem odrzuca wczorajsze i buntuje przeciwko samej sobie, aby przez to tylko ożywić zainteresowanie i smak do tego samego, istota zaś jej jest ciągle ta sama. Zjawisko to jest skrajnie obrzydliwe i obraźliwe dla każdego choć trochę pobożnego (czcigodnego) człowieka, tym bardziej nie do przyjęcia dla chrześcijanina. Samo pojawienie się rock-and-rolla postrzegane było na Zachodzie jako początek seksualnej rewolucji młodzieży. Cała droga, którą przeszła i idzie ta niszcząca „kultura”, kierując krótką drogą ogromne rzesze młodych ludzi do nieprzejrzystego zewnętrznego piekła, pokryta jest hańbą najnikczemniejszych, najstraszniejszych śmiertelnych grzechów: to wszelkie możliwe cudzołożne zboczenia, pełna „swoboda miłości”, to znaczy odrzucenie wszelkiego wstydu, całkowita rozwiązłość i rozpusta wszystkich najpodlejszych namiętności i pożądliwości, to narkomania, doprowadzająca, często do najokropniejszych skutków, to przypadki śmiertelne od nadmiernej dawki narkotyków, przypadki przemocy (gwałtów), samobójstwa itd., nie mówiąc już o najbardziej szalonych oszczerstwach, które spotykane są w pieśniach, w wyzywających oświadczeniach i ogłoszeniach gwiazd rocka i którymi przesiąknięta jest cała czarna filozofia tej „nowej kultury”. I przy tym wszystkim często wymawia się tu imię Pana Jezusa Chrystusa, często można zobaczyć przedstawienie krzyża i oblicza Pańskiego, ale to tylko jeszcze bardziej powinno ranić serce chrześcijanina, widząc taką kpinę nad świętością. W pieśniach spotyka się bluźniercze wyrażenia, czasem wyraźny satanizm. W celu całkowitego zdeprawowania świadomości młodzieży i rozprzestrzenienia diabelskiego wpływu w wielu audio-zapisach umieszczono tak zwane „podświadome przekazy”, czyli straszne słowa, wezwania, zaklęcia, które można wykryć podczas odsłuchiwania zapisu w odwrotnej kolejności. Badania wykazały, że podświadomość wyłapuje taką frazę, usłyszaną odwrotnie, i może rozszyfrować ją, nawet jeśli przekazana jest w języku, nieznanym słuchaczowi. Informacje, przekazywane w rock-and-rollu w podświadomy sposób, mają tego rodzaju treści:

wszelkie możliwe rodzaje zboczeń płciowych,
wezwanie do buntu przeciwko ustalonemu porządkowi,
pobudzenie do samobójstwa,
podjudzanie do przemocy, gwałtu i zabójstwa,
poświęcenie się szatanowi.

Aby wyraźniej pokazać cały diabelski, wprost z otchłani szatańskiej wychodzący duch tej „rock-religii”, przytoczymy kilka charakterystycznych faktów z niezliczonego ich mnóstwa, które same wszystko powiedzą:

Sam termin „rock-and-roll” został wymyślony przez pewnego dżokeja dyskoteki Clevelenda. To wyrażenie opisuje dwa ruchy ludzkiego ciała podczas zabaw seksualnych, wzięte jest z gwary amerykańskiego getto. Bit-muzyka. Bit – to nieprzerwane powtarzanie regularnych pulsacji połączonych ze skróconymi rytmami, które zapewniane są przez perkusistę i gitarę basową, co też charakteryzuje rytm rock-muzyki. Twardy rock (hard rock) – tu bit działa tak, że pobudza instynkty płciowe. Żrący (zjadliwy, ostry) rock – tutaj bit jest odbierany tak, że poprawia reakcję systemu nerwowego i mózgu na różne narkotyki halucynogenne. Zły rock – silnie pobudza instynkty, związane z przemocą (gwałtem), zabójstwem i buntem. Satanistyczny rock – początek tego kierunku założyli beatlesi, kiedy wydali w 1968 roku swój diabelski „Biały Album”. Po raz pierwszy pojawiły się działające na podświadomość informacje dla przekazania „ewangelii od szatana”. Pank rock – jego cel i filozofia zawiera się w tym, żeby doprowadzić odbiorców bezpośrednio do zbiorowej przemocy (gwałtu), systematycznej przestępczości, samobójstw. Pank – w pełni przyjmuje i włącza w siebie postępki przykładowo takiego rodzaju: na przykład, podczas koncertu zadać partnerowi krwawą ranę ostrzem żyletki, wszytej w dżinsy czy koszulę, i potem już rannego – zbić bransoletą, pokrytą kolcami.

Do tego doszedł rock-and-roll już w 1985 roku (słowem „pank” w Anglii pierwotnie nazywano prostytutki (homoseksualistów) obu płci. Późniejsze jego tłumaczenie – „łajdak, wyrzutek”).

Styl muzyki disco powstał w Nowym Jorku w 1973 roku w środowisku amerykańskich homoseksualistów. Artykuł w „Daily News” w 1978 roku tak analizuje fenomen disco: „Będąc odizolowani jeden od drugiego ogłuszającą muzyką, kąpiąc się w oślepiającym świetle, tańczący robią wszystko co przychodzi im do głowy, bez tego, aby popatrzeć na siebie z boku ani nawet nie zdając sobie z czegokolwiek sprawy, jakby każdy poruszał się przed lustrem, nieustannie krzycząc: „Ja! Ja! Ja!””

Warto zauważyć, że wszyscy wykonawcy rock-and-rolla są członkami satanistycznego „kościoła”, a większość rock-zespołów jest zarejestrowana jako członkowie tej czy innej religii lucyferskiej. Kiedy wydają oni płytę lub kiedy mają zaśpiewać nową piosenkę, proszą arcykapłanów czy arcykapłanki ich świątyni o zaczarowanie tych utworów, aby odniosły one sukces. Po zakończeniu rytuałów poświęcenia, kiedy na płytę zwołano ogromną liczbę demonów, powierzany jest im obowiązek wywoływać określone oddziaływanie na tych, którzy będą jej słuchać.

Alice Cooper jawnie ogłosił o tym, że wstąpił w zmowę z demonem i to przyniosło mu uznanie.

Mick Jagger z „Rolling Stones” był poświęcony szatanowi i wszystkim rytuałom czarnej magii. On sam osobiście nazywał siebie „wcieleniem Lucyfera”. Tytuły trzech z jego piosenek wyraźnie potwierdzają to: „Sympatia do diabła”, „Ich szatańskim mościom”, „Zaklęcia mego brata demona”.

Elton John objawił, że on nigdy nie skomponował i nie zaśpiewał ani jednej piosenki, która wcześniej nie byłaby napisana w języku magii (czarów).

John Lennon ogłosił podczas publicznego wykonania „Białego Albumu”: „Chrześcijaństwo przeminie. Ono skurczy się i zniknie. Ja mam rację, i moja racja będzie udowodniona. Teraz my jesteśmy bardziej popularni, niż Jezus Chrystus. Nie wiem, co odejdzie pierwsze – rock-and-roll czy chrześcijaństwo”.

W piosence zespołu „Bitelsi” pod tytułem „Rewolucja numer dziewięć” na płycie słychać nagranie słowa: „Numer dziewięć”, powtarzane dwanaście razy. Przesłuchiwanie tego miejsca w odwrotnym kierunku daje frazę: „Dostarcz mi seksualnej rozkoszy, martwy człowieku”.

W dobrze znanej wśród młodzieży piosence zespołu „Led Zeppelin” „Schody do nieba” słowa trzeciej zwrotki zawierają podświadomie działające przesłanie, przy odwrotnym odsłuchaniu wyraźnie słychać: „Ja powinienem żyć dla szatana”. Słowa „i jeszcze jest czas zmienić tę drogę, którą wy idziecie” przy odwrotnym odsłuchaniu dają „mój kochany szatanie, nikt inny nie utoruje mi drogi”.

W piosence „Kiedy do Arkansas dotarła elektryczność” zespołu „Black Oak Arkansas (Czarny dąb Arkansas)”, nagranej ze sceny, jedna z części reprezentuje zbiór bezsensownych słów i wycia całego zespołu. Przy odgrywaniu nagrania tego miejsca w odwrotnym kierunku wychodzi „szatan… szatan… szatan… on jest bogiem, on jest bogiem, on jest bogiem”, po czym słychać demoniczny śmiech.

Same opakowania płyt ozdobione są niezwykle szkodliwymi obrazkami: egzotycznymi i erotycznymi, satanistycznymi i sadystycznymi, rekomendacjami i symbolami, można tu zobaczyć odwrócone trójkąty (symbol diabła i piekielnej otchłani), piramidy, pentagramy, heksagramy (sześciokąty), magiczne kręgi i całą różnorodność czarodziejskich symboli, fallicznych, waginalnych (takich jak 666 albo odwrócone 999), sceny składania ofiar z ludzi, czarnych mszy, piekielnych przedstawień.

W 1981 r. 90% sprzedanych na całym świecie płyt stanowiły rock-dyski (130 milionów rocznie, nie licząc 100 milionów rock-albumów). Tak więc, ten fenomen niemal całkowicie dotknął wszystkich nastolatków na obu półkulach świata.

Jeszcze jeden szczegół: prawie wszystkim rock-koncertom towarzyszą liczne ofiary – z powodu ogromnego zgromadzenia szalejącego tłumu wielu bywa po prostu rozdeptanych albo uduszonych w ścisku, ginie od dużych dawek narkotyków. Na przykład, 650 młodych ludzi zginęło podczas jednego z koncertów w Los Angeles. Ponieważ lodówki kostnicy były już zapełnione, to ciała 650 ofiar rocka zostały rozmieszczone po obu stronach korytarzy, okropny zapach śmierci wypełnił budynek, ciała nie mogły być zidentyfikowane, ponieważ ci młodzi ludzie byli w większości z tych, którzy opuścili rodzinne domy. W uszy dziennikarki Judy Argazoni, która prowadziła reportaż z miejsca zdarzenia, szatan zaczął wszeptywać takie słowa: „Oto oni! Przyjrzyj się im uważnie, to moje trofea! Ta sala jest do zaprezentowania moich zdobyczy!”

A oto słowa z piosenki „Piekielne dzwony” zespołu hard-rockowej grupy „AS/DS”:

Ja jestem łomoczącym grzmotem,
Zalewającym deszczem,
Ja przychodzę, jak huragan,
Moje błyskawice rozbłyskują po całym niebie.
Ty jesteś jeszcze młody, ale umrzesz!
Ja nie będę brać jeńców,
Nie oszczędzę niczyjego życia,
I nikt mi się nie sprzeciwi!
Zdobyłem swoje dzwony,
I zabiorę ciebie do piekła!
Zdobędę ciebie!
Piekielne dzwony.
Tak! Piekielne dzwony!

Tak więc! Czyż nie nazywać tego całego piekielnego szumu, krzyków, wrzasków, wycia wypuszczonych na wolność namiętności, wypaczonych żądz, niekontrolowanych ruchów upadłej ludzkiej woli, czyż nie nazwać całego tego rock-pop-bit-hard-punk-koszmaru „piekielnym dzwonem”, który konwulsyjnie wzywa ze wszystkich końców ziemi swoich czcicieli na ten czarny sabat (taką nazwę wprost nosi jeden z zespołów satanistycznego rocka „Black Sabbath”), gdzie ludzie z biesami tańczą w nieprzytomnej gorączce ostatni taniec przed zachodem (końcem) tego ostatecznie oddającego się zagładzie świata? W pewnej średniowiecznej legendzie mówi się o fleciście z miasta Hameln, który z pomocą czarodziejskiej gry na flecie uratował miasto od szczurów, ale, nie otrzymawszy zapłaty, tą samą słodką muzyką uwiódł z miasta wszystkie dzieci i porwał je i zawlókł do szczelin skalnych, skąd one już nie wyszły.

Niedopuszczalne jest myśleć, że chrześcijaninowi można jednak czasem słuchać czegoś z takiej muzyki, wybierając bardziej czy mniej „nieszkodliwe”, i cieszyć tym swój słuch. Nie! Nie zbierają z tarniny winogron! Złe drzewo nie wydaje dobrych owoców! Drzewo, korzeniami swoimi pijące soki piekielnej otchłani, nie może wydawać nieszkodliwych owoców. Czy można chrześcijaninowi czasem dla rozrywki i dla odmiany poobcować z diabłem? Czy potańczyć po jedną muzykę z biesami?

Tak więc, nawet najbardziej „lekkie” pociągnięcie prawosławnego chrześcijanina przez rock-kulturę jest zdradą swojej wiary, jest jawnym znieważeniem swego Pana, oddaleniem się od Niego, jest zgubnym złudzeniem, obcowaniem z duchami ciemności, flirtowaniem z szatanem! Śpiesz się wyspowiadać taką skłonność i nie miej więcej z tym nic wspólnego!

(Wykorzystano artykuł katolickiego duchownego Jean-Paula Rojimbala (z ros. Жан-Поля Режимбаля) „Rock-and-roll”.)

 

Narkomania

W naszych strasznych czasach odkryła się jeszcze jedna szeroka droga do piekła – narkomania. O strasznych konsekwencjach tej choroby dla psychicznego, moralnego, fizycznego stanu człowieka nie trzeba tu przypominać, ponieważ wszyscy są dziś tego świadomi. Ale oto jak z chrześcijańskiego punktu widzenia można widzieć to zło?

Po pierwsze, narkomania bardzo bliska jest straszliwemu grzechu – samobójstwu. Ponadto, to zjawisko zła bardzo bliskie jest takich, jak czary, czarna magia, spirytyzm, czyli jest to kontakt z „tamtym światem”, duchami ciemności, poddanie się ich wpływom. Prawie wszystkie pokolenia czarowników stosowały podobne „zioła” dla osiągnięcia odpowiednich stanów „subtelności (wrażliwości)”, dla bardziej swobodniejszego kontaktu ze swoimi „bogami”, a w rzeczywistości – demonami. Sama wola człowieka do przyjęcia takiej substancji, pragnienie przeżycia silnego, niezwykłego, niepojętego stanu czy kontaktu przez to z nieznanym, tajemniczym światem – to już dobrowolne zaproszenie duchów ciemności do wykorzystania jego zmysłów i uczuć, zapanowania nad jego duszą, aby tylko było to czymś „ciekawiutkim”, przyjemnym, niezwykłym. My, chrześcijanie, wiemy, jak biesy zawsze pragną i starają się nas skusić, to znaczy zwabić słodkim kłamstwem swoim; każdemu niedoświadczonemu w duchowym życiu zaczynają proponować pod postacią apetycznych potraw nasycone śmiertelnym jadem owoce, każde dobre przedsięwzięcie nasze starają się skierować w stronę fałszywego dobra. Wszystkie swoje intrygi, knowania, sieci, pułapki złe duchy ubierają w najbarwniejsze i pociągające odzienie. Dlatego my, chrześcijanie, staramy się być bardzo nieufni do wszystkich „słodkich”, „przyjemnych”, „szczególnych” stanów swojej duszy, nie przyjmujemy bez starannego sprawdzenia żadnych „objawień”, „widzeń”, „oświeceń”, „zjawisk”, błogosławionych stanów” itp. niezwykłości. Nie dowierzamy i nagłym „silnym uczuciom” i w pokajaniu, i w modlitwie, i w przejawach nagłej gorącej gorliwości, ale uważamy, że we wszystkim tym możemy być oszukani przez diabła, dlatego bardzo chronimy się i jesteśmy ostrożni (przecież pomyłka może doprowadzić do najstraszniejszego, co tylko może być – zguby duszy naszej!). Mimo to często bywamy oczarowani i oszukani przez biesów. Co zaś dzieje się z tymi, którzy pragną i poszukują właśnie takich silnych, wyraźnych, najprzyjemniejszych doznań, nowych i nowych, bardziej niezwykłych przeżyć, widzeń, „objawień”, „ukazań się”? Taki człowiek szybko wpada pod całkowity wpływ złych duchów, staje się ich niewolnikiem – i ciałem i duszą. Te biesy będą go zabawiać do tej pory, póki człowiek całkiem nie pogrąży się w namiętności narkomanii, kiedy stanie się już jakby osobowością niesamodzielną, a żałosnym dodatkiem do narkotycznych substancji, kiedy w centrum jego życia będzie tylko jedno pragnienie – ponownie wejść w „królestwo”, które ujawnia się przez narkotyk. Taki człowiek zaczyna żyć w nieistniejącym świecie, składającym się z „różowej mgły”, ale potem demony pozbawiają nieszczęsnego i tej pociechy, zaś potrzeba przyjęcia „substancji” nasila się, dawki rosną, bez niej coraz trudniej żyć, a doznania tracą swój pierwszy „urok”, zanikają, i stopniowo z tego „różowego obłoku” coraz wyraźniej ukazuje się strasznie szczerząca się morda diabła. Wtedy zaczyna on ohydnie wyśmiewać się ze swojej ofiary, już nie schlebia i nie pieści jej, bezlitośnie depcze i zaczyna narzucać myśli o samobójstwie, przecież jego ostateczny cel – ostatecznie zdobyć duszę. Samobójstwo jest najukochańszym jadowitym pokarmem, który diabeł proponuje w końcu swoim wybrańcom.

Połączenie zaś narkotycznych eksperymentów nad swoją duszą z rock-muzyką (czy jej podobnymi formami współczesnych demonicznych kultów) daje pełny komplet ćwiczeń dla jak najszybszego osiągnięcia dna śmiertelnej przepaści. Oto tylko jeden przykład, jakich szczytów szaleństwa można osiągnąć, skorzystawszy z „przodujących, zaawansowanych” osiągnięć współczesnej „kultury” młodzieżowej: na Zachodzie zaczęto obserwować takie straszne wydarzenia – niektórzy młodzi ludzie ze środowiska hippisów, narkomani, doszedłszy do samej skrajności szaleństwa pod działaniem silnych substancji, wywołujących halucynacje, pragnący ciągle nowych bardziej i bardziej ostrych wrażeń i już nie znajdujący zadowolenia w „zwykłej” swojej „podróży w nirwanę”, popełniali samobójstwo, ale jak! Oni wspinali się na dachy ogromnych drapaczy chmur, tam wstrzykiwali sobie śmiertelną dawkę najsilniejszego narkotyku i od razu rzucali się z wysokości budynku na ziemię. Działanie preparatu zaczynało się podczas spadania, człowiek doznawał jakichś fantastycznych uczuć, śmierć od silnej dawki też dopadała go jeszcze w powietrzu – na ziemię padało już martwe ciało… Pojawiły się nawet rock-piosenki, w których wychwalane są podobne rodzaje „wyczynów” samozniszczenia, „najwyższy pilotaż (akrobacje)” podczas lotu do piekła…

Od czego zaś zaczyna się narkomania?

Dziś, kiedy prawie każdy młody człowiek od wczesnego dzieciństwa poznaje wiele ciężkich grzechów, ze wszystkich stron otoczony odstępstwem od Chrystusa, daleki od świętej Cerkwi, on nieuchronnie doświadcza ciężkiego wewnętrznego stanu: dusza jego jakby przygnieciona kamiennym blokiem – grzechami, w których się nie pokajał; nie ma dostatecznej wiary, chrześcijańskiej wiedzy, aby zwrócić się o pomoc do Pana, szukać w modlitwie, w sakramencie pokajania ulgi, uzdrowienia, uwolnienia od tego ciężaru. Ciągłe odczucie wewnętrznego „dyskomfortu” pobudza do poszukiwania lżejszego środka, który usunąłby ten ciężar, dał możliwość oderwać się od napięcia, duszących nici, ściskających duszę (działania grzechów, w których nie pokajaliśmy się), ukryć się od męczących, drapiących serce wyrzutów sumienia, znaleźć jakiś iluzoryczny (ułudny), fantastyczny świat, gdzie nie ma ani trosk, ani smutków.

My, chrześcijanie, wiemy na pewno, jakiego świata naprawdę pragnie dusza, i jest on całkiem realny, dużo bardziej realny od tego widzialnego świata. Jest to miejsce „jasne, zielone, spokojne, oddalone są od niego choroby, i smutki, i wzdychania” (tak mówi się o tym w modlitwie duchownego za zmarłych). Tym miejscem jest – Carstwo Niebieskie, które głosić przychodził właśnie na ziemię Pan nasz Jezus Chrystus i które odkryje się przy drugim Jego przyjściu, kiedy już przyjdzie On sądzić żywych i umarłych. To Carstwo –wieczne! I my, chrześcijanie, oczekujemy tego życia przyszłego wieku, przygotowujemy się do niego, i tylko o nie powinniśmy się troszczyć, ze względu na nie gotowi jesteśmy cierpieć tu – w tym czasowym, przemijającym życiu – i zmartwienia, i smutki, i wszelki „dyskomfort”. My wiemy, że wejście tam jest tylko dla tych, którzy przenieśli swoją duszę nieskalaną przez wszystkie rozpaczliwe ataki życia teraźniejszego cudzołożnego, mężnie, trzeźwo, rozsądnie, bez tchórzostwa i użalania się nad sobą, którzy szczerze odrzucali wszelki urok wroga, wszelkie podstępy biesowskie, wszelką możliwą ochroną chronili swoje serce, poszukiwali jedynej prawdy, Wiecznego, Prawdziwego Boga, nie przyjmowali za prawdę żałosnych podróbek, nie zamienili wiecznej błogości na polewkę z soczewicy (jak zamienił Ezaw swoje pierworództwo bratu swemu Jakubowi. – Gen., rozdz. 25).

A narkoman sprzedaje duszę swoją, wieczność – za „pałac powietrzny”, za „różowy obłok”. Trudno mu już wracać z tego fantastycznego świata, gdzie jest tak „spokojnie”, do świata tego, gdzie trwa nieustanna walka, bijatyka o życie, bitwa między niebem i piekłem. A on chce być z boku, jak dezerter, – podczas bitwy myśli ukryć się pod jakimkolwiek ukryciem zapomnieć się w głębokim śnie, nie widzieć, nie słyszeć co się dzieje. Ale nie, nie można uniknąć walki o swoją duszę, nie można uwolnić się od decydujących działań! Im szybciej ocknie się człowiek z tego odurzenia, im szybciej strząchnie z siebie tę hipnozę, czarodziejski urok, tym łatwiej mu nawrócić się ku prawdzie, do Pana swego.

Stan człowieka w tak głębokiej demonicznej niewoli podobny jest według ciemności swojej i oddalenia od Światła do stanu proroka Iony (Jonasza) w brzuchu potwora morskiego na dnie wodnej otchłani. Jakby i nie żywy człowiek i nie martwy – ciało jeszcze żywe, a dusza już „po tamtej stronie świata”, częściowo już wśród biesów w piekle. Prorok Jonasz wołał: Objęły mnie wody do duszy mojej, otchłań zamknęła mnie: morską trawą owinięta była głowa moja. Do podstaw gór zszedłem, ziemia swymi zaporami na wieki zagrodziła mnie; ale Ty, Panie Boże mój, wyprowadzisz duszę moja z piekła (Jon.2:6-7). Nieszczęśnik podobny jest do żałosnej muchy, oplatanej lepką pajęczyną, i pająk już biegnie do swojej zdobyczy, aby wyssać jej wnętrzności.

Jak tylko można najbardziej zdecydowanie trzeba przystępować do leczenia tej choroby!

 

Współczesna magia

Nie powinien być u ciebie… przepowiadasz, zgadywacz, wróżbita, znachor, czarodziej, wywołujący duchy, mag i pytający martwych. Albowiem obrzydliwy przed Panem każdy, czyniący to… (Pwt.18:10).

Mężczyzna czy kobieta, jeśli będą oni wywoływać zmarłych albo czarować, niech będą wydani na śmierć; kamieniami trzeba pobić ich, ich krew na nich (Kpł.20:27).

Tak surowo nakazał Pan Starotestamentowej Cerkwi odnosić się do czarnej magii, do czarów, spirytualizmu i podobnego zła, w Nowotestamentowej zaś Cerkwi postanowione przez Ducha Świętego:

„Zaklinacze zaś są, nawet jeśli dobroczynne biesy przywołują, nawet i w jakichś dobrych układach sprawy, ohydnymi zabójcami są wszyscy i pochlebcami i oszukańcami z własnej woli”, „Jeśli zaś ktoś chodzi do zaklinaczy (czarowników), i zaklina, czy wróży z gwiazd albo… (popełnia temu podobne grzechy) – niech sześć lat nie przyjmuje priczastija”, „Czarodziej, czyli mag i wróżbita… dwadzieścia lat nie przyjmie priczastija…”, „Mówi zaś święty Ioann Złotousty: jeśli nawet Świętej Trójcy imię wymawiane jest w tym, jeśli i świętych będą przywołania, jeśli i znak krzyża czyniony jest (przez tych czarowników. – uwaga autora), uciekać trzeba o takich i unikać” (z Zakonoprawielnika (Księgi przepisów cerkiewnych)).

W naszych czasach wszystkie te złe działania rozprzestrzeniły się niebywale (choć większość niegramotnych w życiu duchowym ludzi uważało je już za przeżytki dalekiej przeszłości i raczej bajeczne wymysły). Ale oto ci sami czarownicy, magowie, guślarze, zaklinacze, szeptuchy, wróżbici we współczesnych kostiumach przemieszczają się samolotami i pociągami z miasta do miasta, ze stolicy do stolicy, wszędzie przyjmowani z niesłychanymi honorami i szacunkiem, rozprzestrzeniają swoje zaklinania i czarodziejstwa na ogromne przestrzenie świata, wykorzystując telewizję, radiofonię, poprzez gazety i broszury, reklamowe prospekty, szerokim rozmachem „nielekkiej” ręki siejąc duchową śmierć, hipnotyzują dusze, zniewalają je w niewolę szatanowi, uzupełniają wojsko antychrysta, przygotowują mu armię. A ludzie stali się już tak ślepi duchowo; teraz wielkie mnóstwo naszych braci i sióstr według wiary przyjmuje tych sług szatana za swoich „dobroczyńców”. „uzdrowicieli”, „nauczycieli”. Dziesiątki milionów ludzi cyklicznie otwiera się na całkowicie nieznane im oddziaływania, o pochodzeniu i skutkach których nie mają nawet zielonego pojęcia. Ludzie poddają siebie najbardziej wyszukanym i dalekosiężnym psychologicznym i okultystycznym eksperymentom, wpływowi (oddziaływaniu) najniebezpieczniejszej siły duchowego, psychicznego świata.

Nazwy współczesnych okultystycznych, spirytualistycznych, mediumicznych doświadczeń są już inne, niż w przeszłości, sens zaś ich jest ten sam (ale, pewnie, bardziej podstępne złe duchy doskonalą się w źle, gromadząc doświadczenie niszczenia dusz), ale przykrywa się naukowymi określeniami, nic nie mówiącymi o ich związku z jakimikolwiek systemami religijnymi czy duchami. „Ekstrasens” „mediumizm”, „biopole”, „aktywne pole psychiczne”, „energia psychiczna”, „astral”, „odrodzenie charyzmatyczne”, „mikrokosmos”, „mikroteos” itp. słowa, i nie ma ani słowa o tych istotach, które i bez wszelkich długich poszukiwań i wysiłków biednego człowieka, i bez szczególnych nacisków jego umysłu gotowe są odmierzyć mu każdą ilość cudownych i niebywałych sztuczek, wymagając tylko jednego: zaufania i uwagi dla siebie i swoich sług i lekceważenia głosu św. Cerkwi. Według zgodnej opinii św. ojców, właśnie uwagą człowieka starają się zawładnąć biesy: to jedyne drzwi, przez które one mogą przeniknąć do duszy. Teraz zaś większość ludzi ma w swoim domu podstępnego zaklinacza (czarodzieja) – staje się nim telewizor, gdy transmitowany jest w nim seans telemagii. Nawet najbardziej powierzchowna uwaga do programu czyni człowieka ofiarą duchowej przemocy i duchowego rabunku.

Nic duchowego nie bywa bezosobowe: albo jest ono Boże, albo też szatańskie. Te duchowe zjawiska, które są od Boga, charakteryzują się całkowicie jasnymi i określonymi cechami: jest to nauczanie o pokajaniu, o prawdziwej wierze, o pokorze, o życiu wiecznym. Tam, gdzie tego wszystkiego nie ma, tam działa duch biesowski, jakimi by przeróżnymi nazwami on siebie nie przykrywał. Jeśli uzdrawiający siłą Bożą zawsze wymaga od swego pacjenta świadomej, prawdziwej wiary, wysiłków do życia według tej wiary, to wszyscy biesowscy „uzdrowiciele”, czy to zwykli wiejscy zaklinacze, indyjscy jogini i fakirzy, współcześni ekstasensi, „posiadacze silnego biopola” i nawet zielonoświątkowcy i inni sekciarze, przykrywający się nazwą chrześcijanina, mimo swoich różnorodności, zgodni są w jednym: ani jasnej świadomej wiary, ani wysiłków dla życia według tej wiary oni nie wymagają, a wymagają, aby człowiek zapomniawszy się, rozluźniwszy się, oddał siebie pod przewodnictwo temu duchowi, którym oni działają. Wyraźną, jasną wiarę uważają oni za przeżytek, godny tylko średniowiecza, ale nie czasów współczesnych. Oni uczą, że wierzyć można we wszystko co się chce, a żyć i uzdrawiać się koniecznie trzeba według ich recept. Ich duchowe metody w odróżnieniu od prawdziwych, chrześcijańskich, – to czysta technika, bezmyślne powtarzanie pewnych magicznych formuł, zaklęć, stosowanie określonych „zaczarowanych” substancji, „naładowanej biopolem” wody, wykorzystanie określonych pozycji ciała, innych czysto fizjologicznych ćwiczeń, z niezbędnym rozluźnieniem umysłu i woli i pełnym oddaniem siebie pod kierownictwo biesowskiego ducha.

Diabeł jest ojcem kłamstwa, i słudzy jego wpajają ludziom przede wszystkim całkowicie nieprawidłowy i fałszywy pogląd na siebie. Oni uczą o ukrytych ludzkich możliwościach, które jakoby są u ludzi i trzeba je tylko w sobie otworzyć. W rzeczywistości zaś – wszystkie duchowe możliwości i zdolności człowieka są nie czym innym, jak owocem działania tego czy innego ducha, żywego, osobowego, samodzielnego, bezcielesnego bytu, a człowiek zaś sam w sobie w swojej upadłej, uszkodzonej przez grzech naturze jest tak słaby i znikomy, że może tylko przyjmować albo odrzucać działanie tego czy innego ducha, wybierać, z jakim duchem chce być: z Bogiem czy z szatanem. I jeśli Zbawiciel wprost i wyraźnie mówi: beze Mnie nic nie możecie czynić, to biesy i ich sługusy twierdzą o wielkich duchowych możliwościach człowieka. W przeciwieństwie do chrześcijańskiej pokory, prawidłowego, samoupokarzającego spojrzenia człowieka na siebie, oni wpajają ludziom pychę i zarozumiałość, wiedząc, że to lepiej niż jakiekolwiek przekonania, nawet fałszywe cuda odciągnie człowieka od Boga, doprowadzi go do wiecznej zguby (śmierci).

Człowiek, zwracający się o pomoc do czarowników, traci zainteresowanie Pismem Świętym, zaczyna interesować się różnymi opowieściami o cudach i wizjach, dziejących się tam czy tu pod wpływem działania jakichś nowoobjawionych „cudotwórców”, pragnie czegoś podobnego również w swoim życiu, cała zaś nauka świętej Cerkwi staje się mu obca, nieprzyciągająca, uciążliwa, u takiego człowieka obumiera w sercu uczucie pokajania, on nie widzi swoich grzechów. Dalej dla wciągniętego w taką „mistyczną narkomanię” może zacząć się jeszcze gorsze: pojawienia się biesów, wszelkie odczuwania ich jawnej obecności, zmysłowe, cielesne cierpienie od nich, psychiczne i emocjonalne zaburzenia, najokropniejsze depresje i w końcu samobójstwa albo zbrodnie, popełnione pod wpływem sił demonicznych. Ale największe niebezpieczeństwo – wieczny pohybel duszy, jeśli człowiek nie porzuci kontaktów z duchem zła i nie pokaja się.

Choć czarownicy używają teraz chrześcijańskiej terminologii, nawet niektórzy biorą się leczyć tylko ochrzczonych, ale to tylko podstępy, „owcze skóry” na wilkach: gdzie nie ma głoszenia pokajania i nauczania o życiu wiecznym, tam też być nie może niczego cerkiewnego, niczego chrześcijańskiego, niczego Bożego. Same „modlitwy” czarowników wcale nie podobne są do cerkiewnych, ale przepełnione wszelką ciemnością, zagadkowością, mrokiem i wyraźną bezsensownością. Bóg jest światłem i nie ma w Nim żadnej ciemności (1J.1:5), gdzie wszelka ciemność, tam Boga nie ma!

Bywa, że ci czarownicy łagodzą choroby czy wykazują jakąś inną „wrażliwą pomoc”, ale dzieje się to zgodnie z przysłowiem: „głowę wyciągnęli – ogon ugrzązł”. Tylko jedno oni wyleczą, drugie zacznie chorować, człowiekowi staje się to lepiej, to gorzej – i on chodzi i chodzi do takich „uzdrowicieli”-gubicieli, ulegając silniejszemu wpływowi biesów. Z biesowskimi „lekarzami” nie należy nawet żartować i przejawiać ciekawości wobec nich, nie można „z ciekawości” chodzić do hipnotyzerów i oglądać w telewizji takich eksperymentów. Najmniejsza uwaga, nawet jeszcze bez życzliwości wobec jakiejkolwiek biesowskiej „kuchni”, może mieć dla nas fatalne, śmiertelne konsekwencje i w tym, i w przyszłym życiu. Sama taka „ciekawość” – to już ciężki grzech przeciwko chrześcijańskiej wierze i sumieniu, obraza Wszechmiłosiernego Ojca Niebieskiego, wzgardzenie i niewdzięczność do Niego.

(Opracowane według artykułów kapłana T. Ałfierowa „Ouzdrowieniu duszy ciała” (seria „Nie uczestniczcie w sprawach ciemności”. Wyd. 1 Sankt Petersburg 1990) i G. Sziewkunowa „Nie uczestniczcie w sprawach ciemności”, ŻMP.(Dziennik Moskiewskiego Patriarchatu) 1989. Nr 12.)

 

Wschodnie kulty

W naszych czasach szczególnie nasilił się jeszcze jeden zaciekły wróg chrześcijaństwa, który pragnie, gdyby mógł, przebić samo jego serce, wróg podstępny, schlebiający i odnoszący wielkie sukcesy w swoim złoczyństwie, – to hinduizm i inne wschodnie kulty. Jak nigdy rozprzestrzenia się wpływ wschodnich idei w niegdyś chrześcijańskich krajach, fala ich zalała zwłaszcza Amerykę, ale teraz tymi naukami zaraziła się młodzież prawie na całym świecie. Wśród współczesnego pokolenia niezwykle popularni są wschodni „mędrcy”, indyjscy guru, tybetańscy lamowie, japońscy nauczyciele zen-buddyzmu itp. nauczyciele wschodnich religii, którzy stają się już „miejscowymi” i w naszym kraju w ślad za Zachodem, dawno zniewolonym przez nich. W ostatnich czasach te wyraźnie wrogie chrześcijaństwu nauki zaczęły starannie ukrywać swoją wrogość, podmieniając terminologię, mówiąc o wspólnych celach wszystkich religii, wpajając wszystkim, że rozbieżności między wyznaniami są tylko zewnętrzne, zaś istota ich jedna, wszystkie one są prawdziwe i powinny wzbogacać się wzajemnie, a nie negować. Nauczyciele podobnego nurtu dążą usilnie wciągnąć w swój obłęd również chrześcijan na całym świecie, to właśnie na naszą wiarę porywają się oni przede wszystkim – do tego wybierają słabe strony współczesnych chrześcijan, wymyślają różne oszustwa i chytre zawiłości słów, aby skusić i uwieść nimi na ile to możliwe również wiernych. Krótko rozpatrzymy tu główne cechy rozpowszechnionych teraz nauk. Przy tym one każdego dnia mogą zmieniać terminy i niektóre formy rytuałów, zmieniać swój wygląd i kolor, jak kameleony, dostosowując się do ducha czasu, aby tylko uwieść większą liczbę dusz, – istota zaś i cel wszystkich tych „duchowych” sieci i pułapek zawsze jeden: odciągnąć człowieka od poznania Prawdziwego Boga, od pokajania, poprzez wszelkie kłamstwo osiągnąć czarujący „spokój” i niebłogosławioną „błogość”, uśpić i uspokoić sumienie bez wyspowiadania się z grzechów, odciągnąć od przeżywania, uświadomienia sobie swego upadłego stanu, ukryć prawdziwy chorobliwy stan duszy, stworzyć iluzję „duchowego” i fizycznego zdrowia, szczęścia, w rzeczywistości zaś pozostawiając człowieka w stanie skazania na wieczną śmierć. Wszystkie te nauki są duchową narkozą, znieczuleniem, które nie leczy, tylko odejmuje uczucie bólu (a przecież ból jest upomnieniem zranionego organizmu o jego chorobie, jego prośbą o pomoc medyczną, gdyby go nie było – choroba pozostawałaby niezauważalną i rozwijałaby się bez przeszkód).

Wschodnie religie wciskają choremu człowiekowi, że jest zdrowy, wzbudzają w nim wiarę w swoją doskonałość i boskość, podsycają pychę, poprzez działanie złych duchów szczodrze obdarzają go najbardziej wyszukanymi i najprzyjemniejszymi „duchowymi pocieszeniami”, „wizjami”, przeżywaniami „błogości”, „pokoju”, „spokoju” i „nieskończoności”. Wszystko to przyczynia się do szerokiego rozpowszechnienia tych wierzeń. Wstępujący na drogę podobnych religijnych doświadczeń wkrótce zaczyna odczuwać na sobie ich jawne działanie, widzi w sobie wiele zmian na „lepsze” – on, jak mu się wydaje, staje się spokojniejszy, bardziej wierzący w siebie, bardziej rześki, nawet radośniejszy, godzi się z bliźnimi itp., ale są to owoce głębokiego złudzenia, pałac ten wzniesiony jest na fałszywym fundamencie – na piasku pychy, samoupojenia (samozatrucia), pochlebstwa sobie, na ubóstwieniu samego siebie. Ale oszukany człowiek w żaden sposób nie zechce tego przyjąć, on widzi tylko to, że te ćwiczenia „działają” i działają „cudownie” – to znaczy, „są one dobre i prawdziwe”. Niestety, nasza prawosławna nauka o złudzeniach, szczegółowo i szeroko przedstawiona w pismach ojców świętych, tak mało jest teraz znana „chrześcijanom” i tak przez nich lekceważona. W środowisku zaś heretyków – katolickim, protestanckim, sekciarzy – o tym nauczaniu nawet się nie wspomina, i oni sami już od dawien-dawna stan złudzenia przyjmują za „czystą wodę” chrześcijaństwa. Nic dziwnego, że takie środowisko nie mogło dać godnego odporu inwazji wschodnich nauk, ale wiele z nich wchłonęło i spokrewniło ze sobą. Prawosławni zaś chrześcijanie w większości na razie jeszcze odczuwają i jasno zdają sobie sprawę ze zgubności i wrogości takiego mędrkowania, ale i u nas już wielu jest słabych wiarą i duchowym rozsądkiem, rozumowaniem, nie chroniących się przed tym złem.

1. Hinduizm

Ponętność hinduizmu gra wszystkimi odcieniami spektrum: tam jest wszystko kuszące dla każdego zmysłu, pociągające dla każdej słabości, ale głównie dla pychy. Współczesny hinduizm łatwo rozprawia się z tymi zagadnieniami i nieporozumieniami, które wywołują dziś u ludzi małej wiary takie dogmaty Prawosławia, jak grzech pierworodny, piekło, wieczne męki, których współcześni ludzie w żaden sposób nie mogą zmieścić w swoich „humanitarnych” umysłach. Hinduizm zaś daje „intelektualnie-zadawalające” alternatywy dla każdego chrześcijańskiego dogmatu: piekło, okazuje się, „jest tylko czasowym stanem, duszy, ściągniętym przez naszą własną „złą karmę” – przeszłymi czynami w tym czy „przeszłym” życiu – i, rozumie się, skończona przyczyna nie mogłaby mieć nieskończonych konsekwencji…”, pierworodny grzech przemienia się w „pierworodną boskość”, człowiek – w nieskończonego oglądacza snu widzącego kończące się sny”, problem mąk rozwiązywany jest jeszcze prościej: ból – to „maja”, czy przywidzenie, on w rzeczywistości nie istnieje itd.

Współcześni hinduiści starają się przekonywać, że nie ma żadnej realnej różnicy między hinduizmem i chrześcijaństwem, że nie ma między nimi żadnych rozbieżności i dobry chrześcijanin powinien stać się jeszcze lepszym chrześcijaninem, poznając i praktykując wedanty (mistyczny hinduizm). Próbują udowodnić, że Logos i krzyż w rzeczywistości pochodzą z Indii, a te idee, które właściwe są hinduizmowi: reinkarnacja, wędrówka dusz i samadhi (trans) – można znaleźć też w chrześcijańskich pismach pod warunkiem „poprawnej” interpretacji, że żadna różnica nie istnieje, wszystko jest „jednością”. Zarzucają chrześcijaństwu to, że ono zbyt ceni swoje dogmaty; że koniecznie trzeba uwolnić się od „zastygniętych dogmatów”, i wtedy te religie będą mogły wzajemnie się wzbogacić.

Niestety, nie wielu rozumie, że sam hinduizm jest również systemem dogmatów, tylko przeciwstawnych chrześcijaństwu, – wszystko co czczą chrześcijanie czy hinduiści, wynika z ich dogmatów. A hinduistyczne dogmaty – to bezpośrednie zaprzeczenie dogmatów chrześcijańskich, stąd wniosek: to, co chrześcijanie uważają za zło, hinduiści uważają za dobro, i odwrotnie: to, co hinduiści uważają za zło, chrześcijanie uważają za dobro. Najstraszniejszy grzech dla chrześcijanina jest najwyższym spełnieniem dobra dla hinduisty. Chrześcijanie zawsze uznawali pychę za główny grzech, źródło wszystkich pozostałych grzechów. Ojcem tego zła był Lucyfer: wstąpię na niebo, ja wyżej gwiazd Bożych wzniosę tron mój… wzniosę się na wysokość obłoków, będę podobny do Najwyższego (Iz.14:13-14). Na najniższym poziomie właśnie pycha zamienia godność człowieka w występek. A dla hinduisty ogólnie, dla adwaisty i wedantysty w szczególności, jedyny „grzech” – to niewiara w to, że ty sam i ludzkość jesteście właśnie Samym Bogiem. Jeden ze współczesnych kaznodziejów wedanty – Swami Wiwiekananda1 stwierdził: „Wy jeszcze nie rozumiecie Hindii! My, hindusi, w ostatecznym rachunku – czciciele człowieka. Nasz Bóg – to człowiek! Doktryna mukti (zbawienie) zawiera się w następującym: człowiek musi stać się boskim poprzez urzeczywistnienie boskiego…”

Tak więc, dogmaty hinduizmu i chrześcijaństwa, postawione twarzą w twarz, przeczą wzajemnie sobie we wszystkim, co dotyczy natury Boga, natury człowieka i sensu ludzkiej egzystencji.

Hinduizm – to nie tyle intelektualne poszukiwania, ile praktyczny system, i ta praktyka w bezpośrednim sensie słowa – czarna magia. Guru proponuje uczniowi sprawdzić filozofię na swoim własnym doświadczeniu, i ten widzi, że rytuały hinduizmu naprawdę działają (według szczodrego orędownictwa tej nauce duchów kłamstwa), uczeń może otrzymać moce (siddhis) – są to takie zdolności, jak czytanie myśli, siły uzdrawiania czy zabijania, materializowania przedmiotów, przepowiadania przyszłości itd. – pełen zestaw śmiertelnie niebezpiecznych psychicznych chwytów, i on z pewnością wpada w stan złudzenia, w którym przyjmuje diabelskie złudzenie za realność, przeżywa „duchowe doświadczenia” pełne bezgranicznej „błogości” i pokoju, nawiedzają go wizje „boskości” i „światła”. Przy tym uczeń bardzo rzadko pyta guru: skąd pochodzą jego przeżycia i kto wydaje mu je na kredyt – w postaci „mocy” i „wspaniałych stanów”, on nie wie najważniejszego, że będzie musiał zapłacić za to wszystko ceną swojej nieśmiertelnej duszy.

Mnóstwo „duchowych” ćwiczeń hinduizmu sprowadza się do niewielu praktycznych podstaw, jest to – bałwochwalstwo (czczenie posągu czy wizerunku „bóstwa” z różnymi ofiarami, kadzeniami i innymi rytuałami); „dźapa” lub powtarzanie sanskryckiej mantry, danej uczniowi podczas poświęcenia (tj. powtarzanie magicznej formuły-zaklinania); „pranajama” – ćwiczenia oddechowe w połączeniu z dźapą. Są i inne praktyczne ćwiczenia związane z tantrą, czy – kult „bogu” jako „matce” – żeńskiemu początkowi, mocy, energii, ewolucyjnemu i aktywnemu. One pełne są nieskrywanego zła i wystarczająco obrzydliwe. I tak, Swami Wiwekananda mówił: „Ja oddaję kult Straszliwej! Błędem jest wierzyć, że wszystkimi ludźmi porusza tylko pociąg do przyjemności. Tak samo wielu ma wrodzony pociąg do mąk. Czcijmy więc Straszliwość ze względu na nią samą. Niewielu odważyło się czcić śmierć, czy Kali. Czcijmy więc śmierć!” I oto jeszcze słowa Swamiego o bogini Kali: „Są jeszcze tacy, którzy śmieją się z istnienia Kali. Ale przecież dziś jest ona tu – w tłumie. Ludzie wychodzą z siebie ze strachu, i żołnierze powołani są do siania śmierci. Któż może twierdzić, że Bóg nie może objawiać siebie w formie zła, jak i w firmie dobra? Ale tylko hinduista ośmiela się czcić go jako zło!” On zaklinał swoją boginię: „Przyjdź, o Matko, przyjdź! bo imię twoje – Straszliwość!”, i jego religijnym ideałem było „połączyć się w jedno ze Straszliwością na zawsze!”2

I oto taka celowo ukierunkowana działalność zła praktykowana jest z twardym przekonaniem, że jest to – dobro!

Sens wedanty, ogłoszony przez Wiwekandę, zawiera się głównie, oto w czym: wszystkie religie są prawdziwe, ale wedanta jest najwyższą prawdą. Różnice ukrywają się jedynie w „poziomach prawdy”. Człowiek nie przechodzi od błędu do prawdy, a wznosi się od prawdy do prawdy, od prawdy niższej, do prawdy wyższej. „Dzisiejsza materia – duch przyszłości”, „dzisiejszy robak – jutrzejszy bóg”. Cała wedanta opiera się na tym, że człowiek jest bogiem. Tak więc zbawienie człowieka – dzieło rąk samego człowieka. Wiwekanda wyraził to tak: „Kto może przyjść z pomocą niemającemu końca? Nawet ręka, wyciągnięta do ciebie z ciemności, powinna, musi być twoją własną ręką”.

Współcześni hinduiści jakoby z jednakowym szacunkiem odnoszą się do wszystkich religii i pragną zjednoczyć się z każdą, „modląc się w meczecie z mahometaninem”, „klęcząc na kolanach przed krzyżem z chrześcijaninem”, oni uważają, że jakoby wszystkie religie od najniższego fetyszyzmu do najwyższego oddawania czci „absolutowi” – to tylko różne próby uświadomienia sobie „nieskończoności”, myślą, że oni „zbierają te kwiaty i, związawszy je razem nicią miłości”, tworzą z nich „cudowny bukiet kultu”, ale przy tym wszystkie religie okazują się tylko stopniami (fazami) do „najwyższej religii” – adwajta wedanta. Hinduiści szczególnie pogardliwie odnoszą się do chrześcijaństwa, które uważają za „niską prawdę” – dualistyczną (tak Wiwekanda w prywatnej rozmowie zauważył, że „tylko tchórz nadstawia bijącemu drugi policzek”).

Wedanta głosi pełną swobodę dla każdej duszy „bycia samym sobą” i odrzuca wszelką różnicę między świętym i świeckim.

Cel hinduizmu – stworzenie ogólnoświatowej (uniwersalnej) religii, cel, bardzo upragniony przez diabła, dający mu możliwość podstawić tej fałszywej religii fałszywego boga – antychrysta – i w jego osobie osiągnąć wreszcie oddawania czci sobie jako bogu całego świata. Taka ogólnoświatowa religia nie może uznawać „indywidualistycznych, sekciarskich” idei, ona nie chce mieć nic wspólnego z chrześcijaństwem. Ta „religia przyszłości” będzie pustoszącym pożarem, który pożre chrześcijaństwo. Jeśli chrześcijanin zgodzi się z twierdzeniem hinduistycznych kaznodziejów, że ich różnice z nami są tylko pozorne, a nie realne, wtedy hinduskie idee otrzymają swobodny dostęp do jego duszy; zaś deprawująca siła hinduizmu jest niezmierna – ona doprowadza do samego progu oddawania czci złu.

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, i dobro – złem, ciemność uważają za światło, i światło – za ciemność, gorzkie uważają za słodkie, i słodkie – za gorzkie! Biada tym, którzy mądrzy są we własnych oczach i rozumni przed samymi sobą! (Iz.5:20-21).

1. Wiwekanda – mnich-hinduista, pojawił się w Parlamencie Religii w Chicago w 1893 r., mając na celu nawrócenie zachodniego świata na hinduizm, konkretnie – na nauki wedanty (mistycznego hinduizmu).

2. Boginię Kali, jako jedno z najpopularniejszych bóstw hinduizmu, przedstawiają pośród nieokiełznanego przelewu krwi i cięcia, z naszyjnikiem z czaszek i odciętych głów, z groteskowo wysuniętym językiem, pragnącym jeszcze krwi; w hinduskich świątyniach zadowalają ją krwawymi ofiarami, zabijając kozły.

2. Joga

Indyjska joga – nauka, rekomendująca dość ascetyczny, podporządkowany dyscyplinie obraz życia, – polega na kontrolowaniu oddechu i na określonych fizycznych pozycjach, które doprowadzają do stanu relaksu, sprzyjającego medytacji, przy której zwykle stosowana jest mantra, czy kultowe wypowiedzi, pomagające się skoncentrować. Jednocześnie joga stawia cele duchowe(!), a nie tylko fizyczne, jak osiągnięcie zdrowia i urody ciała. Najczęściej tym, którzy przystępują w naszych czasach do takich zajęć, nic nie mówi się o nadprzyrodzonym, a jedynie o zdrowiu, o fizycznej i moralnej doskonałości. Co więcej, wszystkiemu mistycznemu i okultystycznemu zaprzecza się. Ale potem, po jakimś czasie, „zaawansowanym”, perspektywicznym i dającym nadzieję uczniom odkrywane jest ezoteryczne, tajne nauczanie. Ale i taki – „cielesny” – poziom ćwiczeń jogi kształtuje określone duchowe poglądy i przygotowuje człowieka do duchowych przeżyć, o których ten na razie nie domyśla się. Większość uczniów tej nauki tak i pozostaje na poziomie egzotycznych ćwiczeń, hinduskiego żargonu i świadomości swojej znaczności „w kosmosie”. W tym ostatnim punkcie skoncentrowane są właśnie prawdziwe ezoteryczne cele początkowej inicjacji: świadomość własnej znaczności – oto co wpajane jest człowiekowi razem, oczywiście, z nieodzowną troską o zdrowie, a także „miłością do ludzi”, któremu towarzyszy nauka o jakimś abstrakcyjnym i niejasnym „dobru” i „moralności”. Ale dla chrześcijanina „świadomość własnej znaczności” jest przejawem szatańskiej pychy, która spala i przemienia w nic wszelkie dobre przedsięwzięcia.

W ostatnich czasach coraz bardziej popularna staje się tak zwana „chrześcijańska joga” – próby wykorzystania technik (chwytów) jogi do „chrześcijańskiej” medytacji, uczynić człowieka „wyzwolonym, usatysfakcjonowanym”, biernym, „wrażliwym na duchowe idee i wrażenia”. Zajmujący się tym opisują „niezwykłe odczucia spokoju”, „wspaniałe samopoczucie”, „euforię” („błogość”), „odczucie pełnego zdrowia”, „zaspokojenie, wypełniające ciało i duszę i predysponujące do duchowego życia”, „lekkość”, „podwyższoną podatność i wrażliwość do otwarcia osobistych relacji między Bogiem i duszą”, rozkoszną modlitwę, ogarniającą całego człowieka”, „uczucie drżącego oczekiwania dotyku „Świętego Ducha””; „uczucie narastającego pragnienia sprawiedliwości, pobożności, wzrastania, zbliżania się do Boga” itp. Każdy, kto rozumie naturę złudzenia (duchowego zbłądzenia) zrozumie, że w tych opisanych uczuciach obecne jest właśnie zejście z właściwej drogi, zboczenie w stronę sekciarskich „chrześcijańskich” doświadczeń i nawet – pogańskich: to właśnie dążenie do „świętych i boskich” odczuć, ta właśnie otwartość i gotowość być „porwanym” przez jakiegoś ducha, te właśnie poszukiwania nie Boga, a „duchowych pocieszeń”, to właśnie samo upojenie, które przyjmowane jest za „stan łaski”, ta właśnie nieprawdopodobna lekkość, z którą człowiek staje się „wizjonerem (kontemplatorem)” czy „mistykiem”, te właśnie „mistyczne objawienia” i pseudo-duchowe stany – to ogólne oznaki tych, którzy wpadli w złudne mniemanie o sobie.

Zbici z drogi i pełni pychy, współcześni poszukiwacze duchowych prawd są najbardziej poddani złudzeniom. Ataki na nas wschodniego obskurantyzmu (biesowskiej ciemności) i jego sukcesy wiele zawdzięczają takiemu fałszywemu mistycyzmowi. I jak bardzo te fałszywe nauki kusicielskie są teraz dla młodych ludzi, zwłaszcza dla tych, którzy zażywali narkotyki i są zaznajomieni już z tego rodzaju doświadczeniami.

3. Zen-buddyzm

Bardzo podobny jest do techniki indyjskiej jogi, z której on ostatecznie się wywodzi. Jest tu również ta sama postawa, i technika oddychania, i powtarzanie kultowego imienia w połączeniu z innymi technikami (chwytami), swoistymi i właściwymi tylko dla zen. Cel tych technik jest dokładnie taki sam, jak i w jodze: wyłączyć racjonalne myślenie i osiągnąć stan spokojnej medytacji bez słów, przeniknąć w „centrum własnego bytu”, „pozbawione obrazów i dźwięków kontemplacje”, w „głębokie i piękne królestwo życia psychicznego”, w „głęboką wewnętrzną ciszę”. Osiągnięte w ten sposób odczucia przypominają w pewnym stopniu odczucia narkomana.

W naszych chorych czasach staje się możliwym i takie sprzeczne zjawisko, jak „chrześcijański zen”. Jego głosiciele mówią o odnowieniu chrześcijaństwa, oni przylepiają do swoich pouczeń nauki prawosławnych ojców-ascetów, mówią, że i oni również prowadzą do stanu „kontemplacyjnej ciszy i spokoju”, rekomendują chcącym powtarzanie modlitwy Jezusowej podczas zen-medytacji…

Jakież mnóstwo w dzisiejszym świecie wprowadzonych jest w zbłądzenie, szczerze uważających siebie za proroków, niosących współbraciom swoim dobro, niedomyślających się, że ciągną ich do psychicznej i duchowej zguby!

Ze wszystkich współczesnych wschodnich nauk zen, być może – jest najbardziej wyrafinowaną intelektualnie i duchowo-trzeźwą nauką: jego idee o współczuciu i o miłości do „kosmicznego Buddy”, być może, – są najwyższym religijnym ideałem, jaki może osiągnąć ludzki rozum, ale bez Chrystusa. Tragedia zen na tym właśnie polega, że nie ma w nim Chrystusa, co oznacza – nie ma zbawienia, i samo jego wyrafinowanie i trzeźwość uniemożliwiają zwolennikom tej nauki poszukiwać zbawienia w Chrystusie.

Zen faktycznie nie posiada teologicznego fundamentu, opiera się on na „doświadczeniu”, i w ten sposób wpada w to samo zbłądzenie, co i hinduizm: jeśli coś działa i przynosi „spokój” i „harmonię”, to znaczy jest ono prawdziwe i dobre! Zen odwołuje się do subtelnej pychy tych, którzy zakładają, że sami mogą się zbawić i dlatego nie potrzebują żadnego zbawiciela, poza samym sobą.

Ostatnio pojawiają się już nowe zen-buddyjskie monastery, w których bardzo poważnie i głęboko studiują tę religię. Nawet rozważanie „duchowych” zagadnień przez zen-mnichów zadziwiająco przypomina dyskusje między poważnymi prawosławnymi świeckimi i mnichami, ich poglądy wyglądają na przekonywująco szczere. Wydawałoby się, że taki zen-buddyzm może dać dziś prawie wszystko nowo nawróconemu religijnemu poszukiwaczowi naszych czasów, z wyjątkiem Chrystusa, Prawdziwego Boga i wiecznego zbawienia, które jedynie On jeden może darować.

Wracając do ostatecznego celu rozprzestrzenienia w nasze dni wschodnich kultów – stworzenia uniwersalnej religii, zen tu, jak widać, powinien odegrać niemałą rolę. Tak więc, niech będzie nam przestrogą: religia przyszłości będzie nie po prostu kultem czy sektą, ale potężnym i głębokim nurtem religijnym, który będzie absolutnie przekonywujący dla umysłu i serca współczesnego człowieka.

Można przytoczyć mnóstwo innych przykładów wschodnich kultów, każdy rok przynosi zewnętrzne przeróbki starych nauk, ale powiedzianego, myślimy, wystarczy, aby pojąć, że krysznaizm, przeróżne rodzaje medytacji, jogi, różne „światowe kulty samoświadomości” i wielkie mnóstwo ich odmian – wszystkie te ruchy i poszukiwania „duchowości” nie mają nic wspólnego z chrześcijańską tradycją, ale są produktem wschodnich pogańskich religii i współczesnego spirytualizmu. Prawosławnym chrześcijanom kategorycznie zabrania się kontaktu z nimi! Naruszenie tego zakazu jest skrajnie zgubne, ponieważ „duchowe” przeżywania i tajemnicze „przepiękne odczucia”, jakie dają te różne medytacje, – to wstąpienie w „kosmiczne duchowe obszary”, gdzie głębokie strony ludzkiej osobowości wstępują w kontakt z prawdziwymi duchowymi istotami – demonami, upadłymi duchami, które zawsze jak rój os, krążą wokół człowieka, szukając jego potknięcia. „Poświęcenie (wtajemniczenie)” w doświadczenia świata duchowego wciąga człowieka w coś niepodlegającego świadomej kontroli jego woli, człowiekowi już niezwykle trudno jest wyplątać się z sieci niechcianych przeżyć psychicznych.

4. Karate, kung-fu itp.

Taka „nowa religijna świadomość”, która jest bardziej niebezpieczna od wszystkich herezji przeszłości, staje się wrogiem chrześcijaństwa. Na początku „duchowe” doświadczenia wschodnich kultów są jakby dobre czy „neutralne”, ale potem przez ich nauczycieli dokonywane jest systematyczne przejście do eksperymentów dziwnych i przerażających, w końcu przybierających, bez wątpienia, charakter demoniczny. Nawet czysto fizyczna strona takich psychicznych nauk, jak joga, ukrywa w sobie niebezpieczeństwo, ponieważ predysponują one człowieka do psychicznych nastrojów i doświadczeń, co też jest pierwotnym celem ćwiczeń jogi, z których one się wywodzą; mniej więcej to samo można mówić i o takich obecnie bardzo rozpowszechnionych wschodnich szkołach, jak karate, kung-fu, judo itp., gdzie również pod przykrywką sportu, ćwiczeń dla rozwijania w sobie jakichś ukrytych możliwości – cielesnych i psychicznych – w rzeczywistości idzie poważna duchowa obróbka osobowości człowieka, wpływająca na same głębie jego duszy i serca. Te zajęcia są prawie bardziej niebezpieczne dla duszy, niż wcześniej wymienione nauki biesowskie. Oczywiście, i tu sam uczący się nie rozumie głębi sensu wszystkich tych egzotycznych działań słów, postaw, okrzyków, które towarzyszą wszystkim tym ćwiczeniom. Wielu ze współczesnych „chrześcijan” oburza się, kiedy duchowny zaczyna żądać od nich, aby kategorycznie porzucili takie zajęcia. Oni nie widzą nic niechrześcijańskiego w karate, kung-fu, jodze itd.: „Przecież to tylko starożytna mądrość, nauka starożytnych o udoskonalaniu naszych możliwości ciała i duszy…” Co odpowiadać na takie oświadczenia?!

My, chrześcijanie, znamy tylko jedną prawdziwą naukę o doskonałości, także naukę o naszym upadłym i rozstrojonym stanie, znamy też bardziej szczegółowe nauczanie o wszystkich stronach życia (i wewnętrznego i zewnętrznego) – jest to nauka Chrystusa, zawsze obficie i hojnie rozpowszechniana i głośno ogłaszana przez naszą świętą Cerkiew. I my, chrześcijanie, dobrze wiemy, jak złośliwie i nieustannie krąży wokół każdego człowieka diabeł, „jak lew, porykując” i „szukając kogo pożreć”; i wszelka „wielka” nauka, której towarzyszą „znaki”, przekazywane dary”, „nieludzkie możliwości”, w której nie jest głoszony Chrystus, jest potomstwem tego okrutnego złoczyńcy – diabła. Czego uczą wymienione „sportowe” zajęcia? Jest to jasne dla każdego, jeśli przestanie okłamywać siebie, – zabijać czy też okrutnie kaleczyć swego przeciwnika gołymi rękami! Tu znów zwykle zaczynają się kłócić, przekonują, że jest to „sztuka obrony”, że karacista czy kung-fuista nie zaatakuje pierwszy człowieka itp. Jednocześnie w zestaw ćwiczeń wchodzą rzeczy, które powinny wywoływać „lekkie” przerażenie u pokornego chrześcijanina, wychowanego na przykazaniach ewangelicznych i uczącego się tego, aby osiągnąć pokorę, łagodność, brak złości, miłość do wrogów, i tego, aby podstawić bijącemu pod uderzenie policzek: a, kung-fuista ćwiczy to, żeby, na przykład, błyskawicznie uderzyć przeciwnika i dwoma palcami ręki, przebiwszy jego klatkę piersiową, wyrwać z niej serce; przy „doskonałym rozwoju cielesnych możliwości” czynione jest to tak błyskawicznie, że zabita osoba pada martwa, nie zdążywszy uświadomić sobie, co się stało. Istnieją podobne techniki dla wyrywania u bliźniego wątroby i innych ważnych dla życia narządów. Przy tym uderzeniu zabójca musi najpierw skupić się na jakimś tajemniczym źródle energii czy sił „kimi” (znajduje się ono gdzieś w obrębie brzucha), która – według nauki niektórych szkół – i nadaje tak nadludzką siłę uderzeniu i przepływa podczas zadania go na przeciwnika (o pochodzeniu tego źródła nie mówi się nic). Przy uderzeniu karacista czy kung-fuista wydaje straszliwy okrzyk, dający niby możliwość skoncentrować te wewnętrzne siły (jeśli wsłuchać się w taki okrzyk i spróbować dopasować odpowiadający mu odcień nastroju, to najbardziej przypomina on wyrywający się na wolność skrzep skoncentrowanej nienawiści, która, jak jad żmii, przez długie treningi składana jest do jakiegoś woreczka pod sercem u takiego człowieka). Na takich lekcjach często uczniowi proponuje się robić coś przypominające wschodnie rytuały religijne, o których mówione było wcześniej: stawać na kolana i składać w tajemniczej pozie ręce, proponowane jest tu znów coś w rodzaju medytacji, wiele tajemniczego i niezrozumianego przez samych uczących się muszą oni wykonywać ze swoim ciałem i duszą.

Co zaś tak naprawdę dzieje się na tych zajęciach? Myślimy, że odbywa się tu wzywanie w siebie, w swoje ciało nieczystego ducha – biesa, mocą którego dokonuje się właśnie działanie skrajnie potężne i przekraczające ludzkie możliwości. Bieda w tym, że w naszych czasach ludzie mało zaznajomieni są z prawdziwą nauką o upadłych duchach i najwyraźniej nie przyjmują poważnie ani istnienia tych duchów, ani ich zdolności. Nam zaś, prawosławnym chrześcijanom, z najbardziej szczegółowego nauczania i wyjaśnienia naszych św. ojców Cerkwi dobrze znane jest nie tylko to, że złe duchy łatwo przychodzą na wszelkie wezwanie do nich, ale i to, że mają one zdolność przejawiania wielkiej siły fizycznej, mogą łatwo przenosić dowolne ciężary, czynić wielkie znaki i cuda. Wielu z nas również z życiowego doświadczenia wie, jaką moc czasami dają biesy tak zwanym „opętanym”, „bieszącym się” ludziom, w których zamieszkuje i zaczyna panować nad nimi zły duch, jak czasem wątłą z wyglądu kobietę, opanowaną przez biesa, nie może powstrzymać sześciu-siedmiu zdrowych mężczyzn (na przykład, podczas odczytywania (egzorcyzmu) w cerkwi) albo jak tacy ludzie rwą najmocniejsze powrozy i łańcuchy, którymi ich związano. Kiedy zaś zły duch opuszczał nieszczęśników, to byli oni fizycznie skrajnie słabi. Tak że złe duchy-biesy – z radością i łatwością rozszarpałyby cały rodzaj ludzki, jeśli by nie Miłosierny nasz Pan, Który nie dopuszcza tego. Kiedy zaś ludzie sami zaczynają szukać i przywoływać tę złą moc, to tu już i Bóg pozwala człowiekowi być oszukiwanym i uwodzonym przez wrogów naszego rodzaju.

Czy warto jeszcze mówić o podobnym złu i o tym, jak sprzeczne ono jest chrześcijańskim życiem?!

Tak więc, poważnie zastanowiwszy się nad tym, koniecznie trzeba pośpieszyć wyrzucić ze swego serca wszelkie sympatie do tego rodzaju „mądrości starożytnych”, odskoczyć od wszelkiej ciemności, całe swoje życie – i wewnętrzne i zewnętrzne – oczyścić od wszelkiego podobnego demonicznego wpływu, a bliskich ludzi ostrzegać przed podobnymi błędami. O udziale swoim w tych czy innych pogańskich kultach (nawet jeśli dawno było i minęło to hobby) obowiązkowo trzeba przynieść pokajanie – wyspowiadać się z tego grzechu!1

1. Przy redagowaniu częściowo wykorzystano książkę hieromnicha Sierafima Rouza „Prawosławie i religia przyszłości”. Kalifornia. 1982. Rozdz. 2-5.

 

Rozdział V. Mała wiara i niecerkiewność

Oprócz podobnych wymienionych odchyleń od reguł naszej wiary, teraz często daje się zauważyć coś innego, bardziej niepozorna, ale nie mniej odrażająca zdrada odnośnie prawosławnej wiary – to pogarda samego Prawosławia, samej matki naszej – Prawosławnej Cerkwi; to lekkomyślny, powierzchowny, lekceważący stosunek do dogmatów, obrzędów, reguł, przez nią ustalonych; to niecerkiewne, nieuporządkowane, bezładne, pozbawione błogosławieństwa i łaski Bożej życie, które mimo to ogłasza siebie „prawosławnym”, życie podwójne, kiedy człowiek czasami bywa „wierzącym”, w określonych momentach i określonych okolicznościach, a w swojej zaś codziennej działalności daleko nie podobny na chrześcijanina; to nieustraszone, beztroskie, „paniebraterskie” obcowanie z heretykami i bluźniercami naszych świętości, gorąca, aktywna przyjaźń ze światem tym cudzołożnym, ta serdeczna sympatia i życzliwość do fałszywych „cnót” tego świata, jego fałszywych pojęć, zrozumień i pochwalnych hymnów upadłego człowieczeństwa; jego lekkie, łatwe przyjęcie do serca oszczerstwa i bluźnierstwa na cerkiewne porządki i ustalenia, częste wątpliwości co do prawidłowości (słuszności) tej czy innej cerkiewnej reguły; to lekceważenie ustanowionych przez Cerkiew postanowień i obojętny stosunek do cerkiewnych świąt i wydarzeń; to ta oziębłość, o której mówi się w Apokalipsie: znam twoje uczynki; ty nie jesteś ani zimny, ani gorący; o, gdybyś był zimny, lub gorący! Ale, ponieważ jesteś letni, a nie gorący i nie zimny, to wyrzucę ciebie z ust Moich (Obj.3:15-16).

W środowisku naszych wierzących już od dawna dzieje się jakiś straszny proces wewnętrznego ochłodzenia ku Boskiemu, obumarcia i wyobcowania ku niebiańskiemu, proces odstępstwa, zdrady Prawosławia, tajemnego wyrzeczenia się Boga. Ale przy tym zewnętrzne wyznanie wiary jakby narasta, rozszerza się (upowszechnia się), głośno ogłasza o sobie. Jak wielu jest pragnących uczestniczyć w powierzchownej wierze, uczynić kilka ciekawskich kroków w przepiękny świat chrześcijaństwa i jak mało pragnących iść do końca tą drogą, drogą wąską i pełną zmartwień, porzucić całe swoje przeszłe życie, odrzucić jego „uroki”, powstać przeciwko swoim namiętnościom, swojej woli, wyrzec się siebie, nie odwracać się do pozostawionej z tyłu Sodomy. Najczęściej teraz ziarno wiary trafia na cienką warstwę gleby, leżącej na kamieniu nieczułości, czy pada pośród cierni, albo na drogę i zostaje wysuszone, zagłuszone albo wykradzione, podeptane. Teraz jeszcze bardziej niż w dawnych czasach potrzebny jest wielki trud, walka, mądrość i trzeźwość, aby wyhodować i zachować owoc wiary.

Już w ubiegłym wieku święci ojcowie zauważyli oznaki tej choroby: „Obraz pobożności jakoś, najbardziej obłudnie, jest podtrzymywany, od siły pobożności wyrzekli się, odrzucili ją ludzie…”. „Zostawiono na samowolę wiarę w Chrystusa, i odrzucono życie według przykazań Chrystusa, – przyjęto życie, przeciwstawne im, z powodu czego wiara w żaden sposób nie może przejść od wstępnej do czynnej, jeszcze mniej w żywą, czyli w duchową. Wiara bez uczynków wiary, to znaczy bez wypełnienia przykazań Chrystusowych, jest martwa”. „Są poszczególni chrześcijanie, ale utracono wspólne jednakowe poznanie Prawdy, przez które wszyscy zjednoczyliby się w jedno duchowe ciało, z jednym obrazem myśli, w jednym duchu, pod jedną wspólna głową – Chrystusem. Teraz każdy ma mniej czy bardziej swój obraz myśli, swoją religię, swoją drogę, przyjęte według woli czy przypadkowo, uważane za słuszne czy tylko usprawiedliwiane. Ta niezliczona trzoda, która utraciła związek i jedność w prawdzie i duchu, przedstawia duchowemu obserwatorowi stan największego bezładu: każda owca wlecze się w swoją stronę, nie wiedząc dokąd ona idzie…”. „Ogłuszył ich szum ziemskich zawziętych trosk, szum zmysłowego rozweselenia, szum ziemskiego dobrobytu”. „Przylepiła się do ziemi dusza ich, niezdolna do odbierania i przyjęcia wrażeń duchowych”. „Wszyscy pokochaliśmy swoje puste i głupie pragnienia, pokochaliśmy łatwo psujące się, tymczasowe, ciało i krew, i żyjącą w nich – wieczną śmierć! Droga wąska – droga samowyrzeczenia, ciasno jest na drodze szerokiej – dogadzania samemu sobie! – Tłoczymy się, śpieszymy się, popychamy się nawzajem do piekła, do przepełnionej już przepaści piekielnej!..” (św. Ignatij (Brianczaninow)). „Cały świat jest pod wpływem jakiejś siły, która panuje nad umysłem, wolą i wszystkimi duchowymi siłami człowieka. Ta siła jest obca, zła siła. Źródło jej – diabeł, a źli ludzie są tylko narzędziem, za pośrednictwem którego on działa. To antychryst idzie w świat. To jego poprzednicy. O tym apostoł mówi: Pośle im ducha zbłądzenia, ducha zwodniczego. Sfery miłości prawdziwej nie przyjęli” (starec Warsonofij Optyński). Można spotkać wiele podobnych wypowiedzi, pełnych żalu i gorzkich przeczuć wszystkich tych strasznych duchowych nieszczęść, które to zwaliły się na świat w naszych czasach, zadały najcięższe rany całemu chrześcijaństwu. I barwy tego smutnego obrazu ciągle zagęszczają się.

Powierzchowność dzisiejszego prawosławnego chrześcijaństwa jest upiększana i triumfuje, jest przyjmowana i wychwalana przez świat – wewnętrzne zaś życie skrajnie ubożeje duchowością i wyróżnia się niespotykana słabością. Niedostrzegalne jest to wszystko, co związane jest z wiecznością, z przyszłym życiem, spychane jest na ostatni plan; życiu i urządzeniu tego świata poświęcana jest wzmożona uwaga. Słychać i widać wszędzie uczynki i słowa, powierzchownie bardzo imponujące, religijne, pobożne, a w istocie zaś – wszystkie one z tego świata, dążące do celów tymczasowych, żałosnych, o wieczności zaś nawet mowy nie ma, a jeśli i jest, to jakaś niepoważna, często półżartobliwa albo jakoś przy okazji, jak o czymś dalekim i bardzo mglistym. Dziś, kiedy zdarza się rozmawiać nawet z najbardziej cerkiewnymi najgorliwszymi chrześcijanami o Carstwie Niebieskim (na przykład, gdy umrze ktoś z ich bliskich), to odczuwa się jakąś martwotę do tego pojęcia, wspominanie o życiu innym, wiecznym, nie zradza w nich radości i ukojenia, ale odbija się na twarzy lekkim odcieniem jakiejś nieufności i znudzenia. Jak często teraz my, prawosławni chrześcijanie, próbujemy siebie czy bliskiego pobudzać do jakiegoś pożytecznego uczynku czymś próżnym, prymitywnym, nawet w oparciu o jakaś namiętność (o próżne samochwalstwo, umiłowanie bogactwa, pychę itp.), i jak rzadko zmuszamy siebie potrudzić się i przeboleć bezpośrednio ze względu na Carstwo Niebieskie.

Oczywiście, taka „wiara” – martwa! „Wiara”, która nie o życie wieczne usilnie stara się, a o przemijające, ulegające rozkładowi, taka „wiara” i popycha i będzie popychać człowieka do różnych pokus, rozrywek, pożądliwości świata tego cudzołożnego, do różnych gier i aktorstwa, i wcześniej czy później powstanie przeciwko wierze prawosławnej, która, jak zawsze, odrywa człowieka od przyciągającej ku sobie zniewalającej ziemi, popycha, ukierunkowuje go do niebiańskiego, do wiecznego, Boskiego. Takim fałszywie wierzącym nasza wiara zawsze będzie wydawać się bardzo surową, uśmiercającą, wszystko-zakazującą, nudną i posępną. Rzeczywiście, Prawosławie bez żywej wiary i oczekiwania życia przyszłego staje się nieznośnie ciężkim jarzmem, nierozcieńczonym słodyczą i radością, dla kochającego ten świat grzesznika.

Pokochali ludzie ziemię! Pokochali „swoje puste i głupie pragnienia, pokochali ulegające rozkładowi, ciało i krew…” To straszny wrzód! A jak często jest on niezauważalny, jak ważne jest cały czas sprawdzać swoje serce i umysł, pilnować tego, gdzie gromadzimy swój skarb: na niebie czy na ziemi? Czym ożywiamy zapał do uczynków swoich: poszukiwaniem Carstwa Niebieskiego czy ziemskiego?

Taka wewnętrzna zamiana wyższego na niższe prowadzi do łańcucha zdrad i wiarołomstwa wobec Prawosławia. Kiedy człowiek ukierunkowuje się na ziemski dobrobyt, choć i nadal modli się i wypełnia wiele obrzędów i zasad życia cerkiewnego, to jego cel, wewnętrzne ruchy, „porywy” – już nie święte, nie wysokie, nie ożywiające, nie oczyszczające duszę, a osłabiające, opętujące namiętnościami. Wtedy zmienia się wiele pojęć, wtedy same grzeszności i duchowe ubóstwo nie są widoczne w całej pełni swojej brzydoty, wtedy wiele ciemnego zaczyna wydawać się jasnym, gorzkie – słodkim, niedopuszczalne – całkiem użytecznym, wiele fałszu – czymś prawdziwym i przepięknym. Nauczanie świętej Cerkwi jest lekceważone, ludzie zaczynają wymyślać swoje poglądy i nauki odnośnie tych prawd i przykazań, o których oni słyszeli od prawosławnych i z Pisma Świętego, ale nie przyjęli ich prawosławnej interpretacji.

W ten sposób, „chrześcijan” staje się coraz więcej, a prawdziwych czcicieli Chrystusa Pana – coraz mniej. O Cerkwi, o wierze, o chrześcijaństwie – rozmów coraz więcej, a aktywnego życia według wiary, wewnętrznej walki z namiętnościami – coraz mniej. Prawdziwe duchowe życie zastępowane jest wprost przez jego przeciwieństwo – poszukiwanie przyjemności duszy. „Egocentryzm i samozadowolenie, którymi przeniknięte jest życie większości dzisiejszych „chrześcijan” tak przesiąknęły wszystko wokół, że wszelkie rozumienie tego, czym jest „duchowe” życie, dla nich – jest za siedmioma pieczęciami, i kiedy tacy oto ludzie biorą się za „duchowe życie”, to u nich w rezultacie pojawia się jedynie inna forma samozadowolenia”. „Chrześcijańska duchowość budowana jest w ciężkiej walce o zdobycie wiecznego Carstwa Niebieskiego, które rozpoczyna się w całej pełni dopiero po końcu doczesnego świata, i prawdziwy wojownik Chrystusowy nie szuka spokoju w przewidywaniu wiecznej błogości, w której on może upewnić się jeszcze za życia” (hieromnich Sierafim).

Takie słabe pojecie o wierze, nieprzyjęcie jej w całej głębi i sile prowadzi do umniejszenia samego pojęcia o Cerkwi, o jej nauczaniu, prowadzi do niecerkiewności, do porzucenia tradycji św. ojców, zostawia człowieka całkowitej samotności w żałosnej łódce pośrodku buszującego namiętnościami morza życia.

Tak więc, gdy oczekiwania i nadzieje swoje człowiek pokłada w ziemskim życiu, to serce jego, według nauczania św. Ewangelii, bywa przyklejone do ziemi, wszystkie działania i wszystkie myśli jego są przyziemione, nie jest już w stanie wznieść oczu swoich ku niebu. Takie życie nie może nazywać się chrześcijańskim. Swiatitiel Ignatij pisał: „Pismo Święte świadczy, że chrześcijanie, podobnie jak żydzi, zaczną stopniowo ostygać wobec szczerej i jawnej nauki Bożej; oni zaczną pozostawiać bez uwagi odnowienie natury ludzkiej przez Bogoczłowieka, zapomną o wieczności, całą uwagę zwrócą na swoje ziemskie życie: w tym nastroju i ukierunkowaniu zajmą się rozwojem pozycji na ziemi, jakby wiecznej, i rozwojem swej upadłej natury dla zaspokojenia wszystkich uszkodzonych i zdeprawowanych pożądań i pragnień duszy i ciała. Rozumie się: Odkupiciel, Który odkupił człowieka na błogosławioną i szczęśliwą wieczność, takiemu kierunkowi jest obcy”.

Jak teraz ważne i cenne jest w wierzącym człowieku głębokie oddanie nauczaniu swojej Cerkwi, która zrodziła go duchowo w świętej kąpieli chrztu, jak nieodzowne najgorętsze, twarde oddanie świętemu Prawosławiu, jak potrzebna skrajna ostrożność w stosunku do burzliwego, porywczego potoku fałszywej duchowości, fałszywej religijności, fałszywej dobroci! Koniecznie trzeba w uczuciu pokajania znajdować i wyciągać ze swego serca wstrętne chwasty – zamiłowanie do świata tymczasowego i wyobcowanie do wszystkiego Boskiego, niebiańskiego, wiecznego! Zastanów się nad tym, na pewno i w sobie znajdziesz oznaki tej rozprzestrzenionej obecnie choroby, zlęknij się tego, aby nie okazać się i tobie jednym z tych fałszywych chrześcijan, których będzie wielkie mnóstwo do czasu przyjścia antychrysta i w których osobie złoczyńca ten znajdzie swoich oddanych czcicieli.

„Dni wieku (życia) tego zawsze były przewrotne i pozostaną takie: ale czy nasz wiek nie jest bardziej przewrotny, – czy dlatego nie więcej mądrości wymaga od nas, aby odkupić ten niebezpieczny czas, zamieniając przeciwdziałanie mu w kupno zbawienia” (swiatitiel Fieofan Zatwornik).

 

Rozdział VI. Opowiadania o mytarstwach priepodobnej Fieodory Carogradzkiej

Opowiadanie priepodobnej Fieodory Carogradzkiej odkrywa, przez jakie mytarstwa (komory celne) przechodzi dusza zmarłego trzeciego dnia po śmierci. Tak ważnym jest pamiętać o tej strasznej godzinie, kiedy staniemy twarzą w twarz z tym złem i bezeceństwem, które towarzyszyło nam w życiu i z którym woleliśmy mieć do czynienia. Cerkiew szczegółowo uczy o mytarstwach, wiele ich szczegółów znanych jest z objawień zmarłych, zjawiających się w widzeniach, i ludzi, którzy nieoczekiwanie wrócili do życia po kilku godzinach czy nawet dniach po śmierci, którzy z przerażeniem opowiadali te straszne wrażenia. Ci ludzie pozostawali już do końca życia w najbardziej pokajannym nastroju i stałego przygotowywania się do śmierci, aby nie być już zaskoczonymi, przyłapanymi znienacka przez biesów-celników. Dość szczegółowe i żywe opowiadanie o przekazała w widzeniu priepodobna Fieodora Carogradzka (pamięć 30 grudnia). Przytoczymy je tu w skrócie.

Priepodobna Fieodora żyła w Konstantynopolu w pierwszej połowie X wieku. Była zamężna, ale owdowiała i prowadziła pobożne życie, służyła biednym, i wędrowcom, potem przyjęła stan mnisi i żyła pod kierownictwem priepodobnego Wasilija Nowego (pamięć 26 marca). Zmarła w podeszłym wieku. Zaś uczeń świętego Wasilija, Grigorij, z błaganiem zaczął prosić starca aby odkrył mu pozagrobowe życie świętej staricy Fieodory. I oto ze względu na jego nieustępliwe prośby według modlitwy starca Grigorij miał we śnie cudowne widzenie: on znalazł się przepięknym sadzie, gdzie spotkał Fieodorę i mógł wypytać ją o to, jak ona rozstała się z ciałem i jak przyszła do tego świętego przybytku. Priepodobna Fieodora odpowiedziała mu: „Jak ja mogę, drogie dziecko Grigorij, opowiedzieć tobie wszystko? Po tym co przeżyłam ja w strachu i drżeniu, wiele zapomniałam, tym bardziej że widziałam takie twarze i słyszałam takie głosy, jakich nie zdarzało się nigdy ani widzieć ani słyszeć w ciągu całego swego życia. Co mogę powiedzieć, oprócz tego, że okrutna śmierć spotkałaby mnie za moje nieprawe uczynki, popełnione na ziemi, gdyby nie modlitwy ojca naszego Wasilija. Tylko modlitwy jego uczyniły moją śmierć lekką”. Potem priepodobna Fieodora opowiedziała, jak wystraszyło ją podczas śmierci mnóstwo złych duchów, które nagle się pojawiły. Przynieśli oni wielkie księgi, w których zapisane były grzechy całego życia, i przeglądali je niecierpliwie, jakby oczekując z minuty na minutę przyjścia jakiegoś sędziego. Widząc to, ogarnęło ją takie drżenie i przerażenie, że całkowicie zaniemogła, i, w cierpieniu rozglądając się na boki, pragnęła zobaczyć kogokolwiek, kto mógłby odpędzić biesów. Będąc w tak męczącym stanie, priepodobna zobaczyła dwóch Aniołów, którzy stanęli obok niej, złe duchy natychmiast odeszły dalej. „Dlaczego wy, mroczni wrogowie rodzaju ludzkiego, niepokoicie i męczycie duszę umierającej? Nie cieszcie się, tu nic waszego nie ma”, – przemówił Anioł. Wtedy bezwstydne duchy zaczęły przypominać wszystko, co święta uczyniła od młodości, czy to słowem, czy uczynkiem albo w myślach. Przy tym oni dużo dokładali od siebie, starając się zniesławić priepodobną. W końcu przyszła śmierć, nalała czegoś do czaszy i podała świętej wypić, a potem, wziąwszy nóż, odcięła jej głowę. „Ach, dziecko moje, – kontynuowała opowieść priepodobna Fieodora, jak wtedy zrobiło się mi gorzko-gorzko! W tym momencie śmierć wyrwała moją duszę, która szybko oddzieliła się od ciała, podobnie, jak ptak szybko odskakuje od ręki łowcy, jeśli ten wypuszcza go na wolność”. Świetliści Aniołowie przyjęli duszę priepodobnej i zaczęli odchodzić z nią na niebo, zaś ciało świętej pozostało leżeć na ziemi, dosłownie jak zrzucone ubranie. Kiedy święci Aniołowie trzymali duszę priepodobnej, złe duchy znów przystąpiły, powiedziawszy: „Mamy wiele jej grzechów, odpowiedzcie nam za nie”. I wtedy Aniołowie zaczęli przypominać wszystkie dobre uczynki, które święta uczyniła: jej miłosierdzie, umiłowanie spokoju, miłość do świątyni Bożej, cierpliwość, pokorę, poszczenie i wiele innych trudów ascetycznych, które priepodobna poniosła w życiu. Potem pojawił się i priepodobny starec Wasilij i zaczął mówić Aniołom: „Opiekunowie moi, ta dusza wiele mi posłużyła, uspakajając moją niemoc i starość. Ja modliłem się o nią do Pana, i On darował mi dobroczyńcę tę”. Przy tym priepodobny Wasilij dał Aniołom jakąś skarbonkę, dodając: „Kiedy chcecie mytarstwa powietrzne przejść, odkupujcie ją, wziąwszy z tej skarbonki i oddając podstępnym i złym duchom”. Aniołowie wzięli priepodobną Fieodorę i skierowali się do góry na niebiosa, jakby wchodząc do góry (wznosząc się) po powietrzu. I oto na drodze napotkali nagle pierwsze mytarstwo, które nazywa się mytarstwem próżnej i wulgarnej mowy, dręczyciele inkwizytorzy domagali się odpowiedzieć za wszystko, co priepodobna Fieodora kiedykolwiek źle mówiła, oskarżali za nieprzyzwoity śmiech, kpiny, brzydkie piosenki. O tym święta zapomniała, bo wiele czasu przeszło od tej pory, jak zaczęła ona prowadzić życie miłe Bogu. Ale Aniołowie obronili ją.

Wyżej znajdowało się mytarstwo kłamstwa. Będące tam złe duchy były bardzo obrzydliwe, wstrętne i okrutne. Ze wściekłością zaczęły zniesławiać świętą, ale Aniołowie dali im ze skarbonki i minęli ich.

Kiedy priepodobna dotarła do trzeciego mytarstwa – osądzania i oszczerstwa, ze złych duchów wyszedł najstarszy i zaczął opowiadać, jakimi złymi słowami priepodobna zniesławiała kogokolwiek w swoim życiu. Pokazywał wiele fałszywego, ale zadziwiające było jedno, z jaką szczegółowością i dokładnością zapamiętały biesy to, o czym zapomniała sama priepodobna.

Słudzy czwartego mytarstwa – obżarstwa i pijaństwa, dosłownie jak drapieżne wilki, gotowi byli pożreć świętą, wspominając, jak jadła rano nie pomodliwszy się do Boga, jadła przed obiadem i kolacją i bez miary, naruszała posty. Starając się wyrwać duszę Fieodory z rąk Aniołów, jeden ze złych duchów powiedział: „Czyż nie ty obiecałaś podczas chrztu świętego Panu Bogu swemu wyrzec się szatana i wszystkich czynów jego i wszystkiego, co należy do szatana? Złożywszy taką obietnicę, jak mogłaś robić to co robiłaś?” I biesy wyliczały nawet wszystkie kieliszki wina, które wypiła priepodobna Fieodora przez całe życie. Kiedy ona powiedziała: „Tak, to było, i to ja pamiętam”, Aniołowie znów dali część ze skarbonki świętego Wasilija, jak robili to na każdym mytarstwie, i poszli dalej.

„Czy będący na ziemi ludzie wiedzą, co oczekuje ich tu i z czym oni spotkają się po swojej śmierci?” – zapytała priepodobna Fieodora Aniołów. „Tak, oni wiedzą, – odpowiedział Anioł, – ale rozkosze i uroki życia tak bardzo oddziałują na nich, tak pochłaniają ich uwagę, że oni mimowolnie zapominają o tym, co czka ich za grobem. Dobrze tym, którzy pamiętają Pismo Święte i dają jałmużnę czy czynią jakieś inne dobre uczynki, które później mogą wykupić ich od wiecznych mąk piekielnych. Ale biada tym, którzy żyją beztrosko, jakby byli nieśmiertelni, myślą tylko o dobrach brzucha i pysze. Jeśli nagle spotka ich śmierć, to zgubi ostatecznie, ponieważ nie będą mieli na obronę swoją żadnych dobrych uczynków; książęta owych mytarstw, ciężko wymęczywszy dusze tych ludzi, odprowadzą w ciemne miejsca piekła i będą trzymać je do przyjścia Chrystusa. Tak i ty, Fieodoro, ucierpiałabyś, jeśli byś nie otrzymała od świętego Bożego Wasilija darów, które uratowały tu ciebie od wszystkiego złego”. W takiej rozmowie dotarli oni do piątego mytarstwa – lenistwa, gdzie rozliczani są grzesznicy za wszystkie dni i godziny, spędzone w nieróbstwie, próżniactwie. Tu też zatrzymywani są darmozjady, leniący się w świąteczne dni chodzić do świątyni Bożej. Tam też poddawane są próbom przygnębienie i niedbalstwo jak świeckich, tak i ludzi duchownych i analizowany jest brak troski każdego o swoją duszę.

Szóste mytarstwo – złodziejstwo – przeszli oni swobodnie. Również i siódme mytarstwo umiłowania bogactwa i skąpstwa – Aniołowie przeszli bez zatrzymania, dlatego że, z łaski bożej, priepodobna zawsze zadowolona była z tego, co dawał Bóg, i gorliwie rozdawała, co miała, potrzebującym.

Duchy ósmego mytarstwa – lichwiarstwa, rozliczające wymuszanie, i przynoszące zyski pochlebstwa, zazgrzytały ze złości zębami, kiedy Aniołowie przeszli obok ich, bo nic nie mieli oni przeciwko priepodobnej.

Dziewiąte mytarstwo nieprawdy i próżnego samochwalstwa, dziesiąte – zazdrości i jedenaste mytarstwo pychy Aniołowie przeszli swobodnie.

Wkrótce na drodze napotkali dwunaste mytarstwo – gniewu. Najstarszy z duchów, pełen gniewu i dumy, nakazał sługom męczyć i rozliczać z torturami priepodobną, biesy powtórzyły wszystkie prawdziwe słowa priepodobnej, które powiedziała w gniewie, przypomnieli nawet, jak ona z gniewem patrzyła na swoje dzieci czy surowo karała je. Na wszystko to Aniołowie odpowiedzieli, dając ze skarbonki.

Dosłownie jak rozbójnicy, podskoczyły złe duchy trzynastego mytarstwa – urazy (pamiętliwości złego), ale, nic nie znalazłszy w swoich zapiskach, gorzko zapłakały. Wtedy priepodobna ośmieliła się zapytać jednego z Aniołów, skąd złe duchy wiedzą, kto i co uczynił w życiu złego. Anioł odpowiedział: „Każdy chrześcijanin podczas świętego chrztu otrzymuje Anioła-stróża, który niewidzialnie chroni go od wszystkiego złego i ukierunkowuje na wszystko dobre, który zapisuje wszystkie dobre uczynki, dokonane przez tego człowieka. Z drugiej strony, zły anioł w ciągu całego życia śledzi złe uczynki ludzi i zapisuje je w swojej księdze. On zapisuje wszystkie grzechy, w których, jak widziałaś, są badani ludzie, przechodzący mytarstwa i kierujący się na niebo. Grzechy te mogą uniemożliwić duszy wejście do raju i zaprowadzić ją wprost do otchłani, w której złe duchy żyją same. I tam te dusze będą przebywać do drugiego przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa, jeśli nie mają za sobą dobrych uczynków, które mogłyby wyrwać ich z rąk diabła. Ludzie, wierzący w Świętą Trójcę, przyjmujący (przyłączający się) jak można najczęściej do Świętych Darów, Ciała i Krwi Chrystusa Zbawiciela, bez jakichkolwiek przeszkód wprost wstępują (wznoszą się) do nieba. I święci Aniołowie Boży są obrońcami, i świeci Boży modlą się o zbawienie dusz ludzi żyjących uczciwie (pobożnie). O niegodziwych i wyznających fałszywą wiarę heretykach, którzy nie robią w swoim życiu nic pożytecznego, nikt nie troszczy się, i w ich obronie nic Aniołowie nie mogą powiedzieć”. Na czternastym mytarstwie – rozbójnictwa, do którego dotarły Aniołowie, rozliczani byli wszyscy którzy kogokolwiek popchnęli z gniewem, bili po policzkach czy jakimś przedmiotem (bronią). I to mytarstwo Aniołowie minęli swobodnie. Nagle znaleźli się oni na piętnastym mytarstwie – czarodziejstwa, uroku (magii), zatruwania, przywoływania biesów. Tu były żmijopodobne duchy, których życiowym celem jest wprowadzanie ludzi w pokusy i rozpustę. Według łaski Chrystusa priepodobna szybko minęła to mytarstwo. Po tym ona zapytała, czy za każdy grzech, który człowiek popełnił w życiu, jest rozliczany on na mytarstwach czy można też za życia jeszcze zatrzeć grzech, żeby oczyścić się od niego i nie męczyć się na mytarstwach. Aniołowie odpowiedzieli priepodobnej Fieodorze, że nie wszystkich tak szczegółowo sprawdzają (doświadczają) na mytarstwach, ale tylko tych, którzy, podobnie jak ona, nie wyspowiadali się szczerze przed śmiercią. „Jeśli bym ja wyznała ojcu duchowemu bez wszelkiego wstydu i strachu wszystkie grzechy i otrzymała przebaczenia, – powiedział priepodobna Fieodora, – to przeszłabym bez przeszkód wszystkie te mytarstwa, i za żaden grzech nie musiałbym być rozliczana i torturowana. Ale ponieważ nie chciałam szczerze wyznać ojcu grzechów, to tutaj właśnie rozliczają i dręczą mnie za to. Oczywiście, wiele pomogło mi to, że w ciągu całego swego życia starałam się i pragnęłam unikać grzechu. Ten, kto gorliwie dąży do pokajania, zawsze otrzyma od Boga przebaczenie, a przez to i swobodne przejście od tego życia do błogiego życia pozagrobowego. Złe duchy, które znajdują się na mytarstwach wraz ze swymi pismami, otworzywszy je, nic nie znajdują, napisanego, gdyż Święty Duch czyni niewidzialnym wszystko napisane. I oni to widzą, i wiedzą, że wszystko zapisane przez nich zostało wymazana dzięki spowiedzi, i bardzo smucą się wtedy. Jeśli człowiek jeszcze żyje, to oni starają się na tym miejscu znów wpisać jakieś inne grzechy. Wielkie zaprawdę jest zbawienie człowieka w spowiedzi! Ona ratuje go od wielu bied i nieszczęść, daje możliwość bez przeszkód przejść wszystkie mytarstwa i przybliżyć się do Boga. Niektórzy nie spowiadają się z nadzieją, że będzie jeszcze czas i dla zbawienia, i dla odpuszczenia grzechów. Inni po prostu wstydzą się podczas spowiedzi wyznać duchownemu swoje grzechy – tacy właśnie ludzie będą surowo rozliczani i dręczeni na mytarstwach. Są też tacy, którzy wstydzą się wyznać jednemu spowiednikowi wszystko, a wybierają kilku i odkrywają jedne grzechy jednemu, drugie drugiemu itd. Za taką spowiedź zostaną oni ukarani i niemało przecierpią podczas przechodzenia z mytarstwa do mytarstwa”.

Niepostrzeżenie zbliżyło się szesnaste mytarstwo – rozpusty. Oprawcy zdumieli się z tego, że święta bez przeszkód dotarła do nich, i kiedy zaczęli mówić, co uczyniła ona w życiu, złożyli wiele fałszywych zeznań, podając na potwierdzenia imiona i miejsca. Tak samo postąpili też i słudzy siedemnastego mytarstwa – cudzołóstwa.

Osiemnaste mytarstwo – sodomskie, gdzie rozliczane są wszystkie nienaturalne nierządne grzechy kazirodztwa, wszystkie najobrzydliwsze, potajemnie popełniane czyny, o których, według słów apostoła, wstyd nawet mówić, priepodobna Fieodora minęła szybko. Kiedy wznieśli się wyżej, Aniołowie powiedzieli jej: „Ty widziałaś straszne i obrzydliwe mytarstwa rozpusty. Wiedz, że rzadko która dusza mija je swobodnie. Cały świat pogrążony jest w zło pokus i nieczystości, prawie wszyscy ludzie są pożądliwi, myśli serca ludzkiego – zło od młodości jego (Rdz.8:21). Niewielu jest uśmiercających cielesne pożądania i mało takich, którzy przeszli obok tych mytarstw. Większość, doszedłszy tu, ginie. Władze mytarstw nierządu chwalą się, że oni więcej niż wszystkie inne mytarstwa napełniają ogniste pokrewieństwo w piekle. Dziękuj Bogu, Fieodoro, że minęłaś tych rozpustnych oprawców dzięki modlitwom ojca twego. Już więcej nie zobaczysz strachu”.

Na dziewiętnastym mytarstwie – bałwochwalstwa i wszelkiej herezji – priepodobnej w niczym nie kontrolowano. Na ostatnim, dwudziestym, mytarstwie – niemiłosierdzia i zatwardziałości serca (okrucieństwa) – zatrzymywani są wszyscy niemiłosierni, okrutni, surowi i nienawidzący. Duszę człowieka, który nie postępował według przykazań Bożych o miłosierdziu, zrzucają stąd do piekła i zamykają do powszechnego zmartwychwstania. Jak natrętne pszczoły, podlecieli słudzy okrutnego biesa, ale, nie znalazłszy nic w priepodobnej, odeszli. Radośni Aniołowie przeprowadzili świętą przez niebiańskie wrota. Kiedy weszli do nieba, woda, będąca nad ziemią, rozstąpiła się, a za nimi znów się złączyła. Triumfujący poczet Aniołów powitał świętą i poprowadził ją do tronu Bożego. Kiedy oni szli, to spuściły się na nich dwa boskie obłoki. Na niewytłumaczalnej wysokości stał tron Boży, taki biały, że przeświecał wszystkich stojących przed nim. „Wszystko jest tam takie, że nie można ani pojąć, ani wyjaśnić; umysł zaciemnia się zdumieniem, i pamięć znika, i ja zapomniałam, gdzie jestem”, – tak opowiadała priepodobna Fieodora. Ona pokłoniła się niewidzialnemu Bogu i usłyszała głos, który kazał pokazać jej wszystkie dusze sprawiedliwych i grzesznych i potem dać jej spoczynek. Po opowiedzeniu Fieodora przeprowadziła Grigorija po Niebiańskim Przybytku, wprowadziła do pałacu, do sadu, gdzie on, porażony dobrami, chciał dowiedzieć się o nich dokładniej, ale priepodobna powiedziała tylko, że wszystko to jest nieziemskie i przypada tylko temu, kto w ziemskim życiu znosi wiele smutków i bied, kto przestrzega przekazań Pańskich i dokładnie je wypełnia. I tak, pokłoniwszy się świętej, Grigorij wrócił do domu i w tym momencie przebudził się i zaczął rozmyślać o tym co widział. Bojąc się, czy to wszystko nie jest biesowskim złudzeniem, pośpieszył do nauczyciela, priepodobnego Wasilija, ale ten, uprzedziwszy go, sam opowiedział wszystko to, co widział Grigorij, i prosił go aby zapisał widziane i słyszane na korzyść bliźnim.

Uważamy, że każdy kajający się chrześcijanin znajdzie w tej historii ogromną korzyść dla siebie, ze strachem wgłębi się myślami w to co oczekuje go po śmierci, i zapragnie póki jest czas trzeźwo przewartościować, dokonać oceny swego życia, swoich postępków, słów, myśli szybciej wyspowiadać wszystko grzeszne bez ukrywania, odrzuciwszy niezdecydowanie.1

1. Opowiadanie z żywota Fieodory z „Nastolnej księgi dla duchownego” Moskwa. 1978. T. 2, str. 437-443.

 

Rozdział VII. Pijaństwo

W tej samej książce św. Dimitrija Rostowskiego widzimy bardzo pożyteczne i zrozumiałe, przerażające i otrzeźwiające pouczenie tym, którzy mają słabość w stosunku do napojów alkoholowych. I ta namiętność w naszych czasach stała się jedną z najbardziej rozpowszechnionych i wielkie mnóstwo zła, bied, nieszczęść i bezprawia czyniącą. Dlatego przedstawimy tu w skrócie to rozważanie św. ojca w celu wzbudzenia pokajania i chęci przezwyciężenia tej choroby, jeśli czytający to jest na nią chory.

Niewinne jest wino, pełne wyrzutu jest pijaństwo (Prz.20:1), od którego tak wielka szkoda się dzieje, o czym nawet nie ma potrzeby mówić, bo każdy może to zobaczyć z codziennego doświadczenia.

Sławny wśród starożytnych Greków filozof Anacharsis mówił, że gałąź winogronowa rodzi trzy grona: po pierwsze, grono ucieszenia (rozkoszy); po drugie, upojenia (ekstazy) i, po trzecie, grono smutku. Wyjaśniał to w tym sensie, że wino wypijane w małych ilościach jest rozkoszą i pożyteczne dla człowieka, bo gasi pragnienie, daje zdrowie żołądkowi i weseli serce, podczas gdy pite w wielkich ilościach czyni człowieka pijanym, wywołuje liczne kłótnie, rozpala wściekłość i wzbudza do walki i znęcania się, za czym podąża niemały smutek.

…Istotnie, pijaństwo jest sodomogomorskim winogronem, i nie inne są grona jego, jak tylko grona żółci, smutku, pełne żmijowego i wężowego jadu i zradzające wściekłość, bo jaki sad, takie są owoce jego!

Pierwsze grono – żółciowego pijackiego winogrona polega na zaćmieniu umysłu, zmianie (zdradzie) rozumu i utracie pamięci, albowiem moc pijaństwa, wznosząc się od napełnionego winem żołądka do głowy, zaciemnia mózg i dezorientuje umysł. Dlatego zdarza się to, że wielu w swoim pijaństwie nie pamięta o sobie i nie wie, co robi i co mówi, jak wariaci; jeśli się zaś przydarzy się im jakieś nieszczęście czy pohańbienie, albo rany, to oni nazajutrz nic nie pamiętają.

Drugie grono jest bezwstydem, bo pijany nikogo nie wstydzi się, ale, utraciwszy wstydliwość, wypowiada słowa brzydkie, bluźniercze, bezwstydne, niedorzeczne, szkaradne i niegodne czystego słuchu, i jego usta bywają jakby jakąś pustą chlewnią, wypełnioną śmierdzącym gnojem, a język upodabnia się do łopaty, którą gnój jest wyrzucany. Zaś serce takiego człowieka nie może być niczym innym, jak tylko ukrytym miejscem wielu zła, skąd nie może pochodzić dobro, a jedynie zło, jak mówi się w Ewangelii: zły człowiek ze złego skarbca serca swego wynosi złe: bowiem z obfitości serca mówią usta jego (Łk.6:45).

Trzecie grono pijackiego winogrona jest niezachowaniem tajemnicy, bo wszystko to, co trzeźwy skrywa głęboko w swoim sercu, zachowawszy milczeniem, czy będą to swoje czy powierzone mu przez kogoś innego tajemnice, wszystko to pijany czyni wiadomym dla wszystkich. Poza tym, i wszystko, co było uczynione dawno i oddane zapomnieniu, on wspomina i, jak martwego, wskrzesza. Taki podobny jest do beczki, pełnej nowego napoju, w której przy szumiącym i wylewającym się napoju drożdże nie utrzymują się na dnie, ale unoszą się na górę i, wyganiane z beczki wewnętrznym ciepłem, wypływają precz. Podobnie do tego i w pijanym człowieku siła upojenia wzburza tajemnice serca i wypędza je precz. On swoimi ustami zdradza tajemnice, podobnie, jak pokarm z żołądka, wypełnionego pijaństwem, wyrzucane są i tajemnice przez wymiotowanie. U pijanego oba te, czyli i pokarm, i tajemnice, przemieniają się w wymiociny.

Czwarte grono pijackiego sodomogomorskiego winogrona jest rozpadem pożądania na cielesne zmieszanie (poplątanie). Dlatego to apostoł i upomina: nie upijajcie się winem, w nim jest nierząd (rozpusta) (Ef.5:18), a św. Wasilij Wielki mówi: „Niewątpliwie od wina, jak od jakiegoś źródła, wypływa niepowstrzymane pożądanie, które dalece przewyższa nawet wściekłość (szał) wszystkich zwierząt w stosunku do płci żeńskiej; bo nieme zwierzęta nie przekraczają granic natury, a upijający się winem w mężczyznach szuka płci żeńskiej i w kobietach – płci męskiej”.

Piąte grono, wypełnione żmijowym i wężowym jadem, to wściekłość, gniew, wrogość, kłótnie i przelew krwi. Prorok Ozeasz mówi: Począwszy książęta wściekać się od wina, nie tylko zaś książęta, ale i prości ludzie, napełniwszy się winem, powstają jeden przeciwko drugiemu wściekłością. Dlatego to i Pritocznik wyraża potępienie; Komu bieda; komu plotka; komu sądy; komu smutki i kłótnie; komu zniszczenie na próżno; komu sine oczy (siniaki pod oczami)? Czyż nie przebywającym w winie, i czyż nie pilnującym, gzie uczty bywają? (Prz.23:29-30). I Syrach napomina: W winie nie bądź odważny, wielu bowiem zgubiło wino. Piec wypróbowuje żelazo w żarze, tak też wino serca hardych w pijaństwie (Syr.31:29-30). Mówi on też: Gorycz (bieda) dla duszy picie dużo wina w kłótni i oszczerstwie: pijaństwo pomnaża wściekłość niemądrego (Syr.31:34-35).

Szóste żółciowe grono pijackiego winogronu to uszczerbek zdrowia, osłabienie sił cielesnych, drżenie rąk, ból głowy, zmiany w oczach, dolegliwości żołądka, jęki, słabości, przedwczesna starość, skrócenie lat życia i wczesna śmierć.

Siódme grono – roztrwonienie mienia, utrata bogactwa i brak zysków. Rozpijaczony robotnik (działacz), – mówi Sychar, – nie będzie bogaty (Syr.19:1). O, jak wielu jest takich, którzy od wielkiego bogactwa doszli do skrajnej nędzy! Przykładem tego może być syn marnotrawny.

Ósme niesłodkie grono – pozbawienie zbawienia, ponieważ pijaństwo gubi, podobnie jak majątki materialne, również duchowe bogactwa. Ono ośmiela się na wszystkie grzechy, bo ten grzech, którego człowiek trzeźwy brzydzi się, boi się i wstydzi się, ten grzech on po pijanemu popełnia nie wstydząc się, nie bojąc się i nie brzydząc się. O tym wyraźnie mówi święty Złotousty: „Pijaństwo, jeśli znajdzie w kimś i cnotliwość, i wstydliwość, i rozum, i pokorę, i pokorę połączoną z mądrością, wszystko obali w otchłań przestępstwa”. Prawdę mówi apostoł: pijacy… Carstwa Bożego nie odziedziczą (1Kor.6:10).

Dziewiąte grono żółciowe – gniew Boży, bo pijący, łamiąc przekazania Boże, ściąga na siebie gniew Boga swoimi grzechami. Dlatego prorok Izajasz woła: Biada wstającym z rana i alkoholu szukającym, oczekującym wieczoru: bo alkohol spali ich: z gęślami bowiem i śpiewaczkami, i bębnami i fletami wino piją, na dzieła zaś Pańskie nie spoglądają (Iz.5:11-12). Takim i prorok Ijeremija mówi: pijcie i upijcie się, i zwymiotujcie i upadnijcie, i nie wstaniecie przed mieczem, który Ja poślę między was (Jer.25:27).

Dziesiątym, i najbardziej gorzkim, gronem pijackiego winogrona jest niewątpliwa pohybel duszy, bowiem inni grzesznicy, kiedy przybliżą się do godziny śmierci swojej, mogą kajać się i żałować za grzechy, mając trzeźwy umysł; pijany zaś jak może, umierając, pokajać się, jeśli on nie pamięta sam siebie i nie wie, że zbliżyła się do niego nieoczekiwana śmierć? Zaś umierającemu bez pokajania nieunikniona jest gehenna.

Oto jakie są grona tego sodomogomorskiego winogronu, czyli pijaństwa, którego smak, choć na początku i wydaje się słodki, ale później przemienia się w gorycz żółci i w jad żmii i węża.

Wszystko to powiedziane nie dla poniżenia wina, ale dla przyganienia pijaństwa, bowiem wino stworzone jest przez Boga dla radości i zdrowia ludziom, a nie dla pijaństwa i szkodliwości. Mówi św. Złotousty: „Wino dane jest po to, abyśmy się weselili, a nie zachowywali się skandalicznie, abyśmy się śmiali, a nie byli wyśmiewani, abyśmy cieszyli się dobrym zdrowiem, a nie chorowali, abyśmy poprawili słabość ciała, a nie zniszczyli twierdzę duszy”. „Pijaństwo nie jest od wina, ale od używania bez umiaru: wino dane jest nam nie dla czegoś innego, jak tylko dla cielesnego zdrowia, ale przeszkadza temu używanie go bez umiaru”. Ten sam święty uważa pijaków z powodu ich niepohamowanego pijaństwa za bardziej niegodziwych od psów, osłów i innych zwierząt, bo wszelkie zwierzę nie je i nie pije więcej, niż trzeba, i nikt nie może zmusić go, aby piło więcej, niż potrzebuje jego natura. Rozpijaczony zaś człowiek i bez przymusu coraz bardziej i bardziej napełnia swój żołądek, tak że nawet sam sobie szkodzi.

Tak więc nie uważaj grzechu za mało ważny, nawet jeśli nie jesteś systematycznym pijakiem, ale upijasz się tylko czasami, to tym bardziej strzeż się, abyś więcej już się nie upijał, przecież przy naszym zamiarze rozpoczęcia nowego życia według chrześcijańskiego zakonu często nasila się i to, co było wcześniej nieistotne, potem bywa najsilniejszą pokusą, wokół wszystkich słabych punktów naszej duszy zbiera się mnóstwo podstępnych biesowskich pułapek i intryg. A pijaństwo jest niebezpieczniejsze od innych grzechów tym, że zaczyna się niezauważalnie, a przez nie przenikają potem w duszę inne straszne pobudki do grzechu, które pijany łatwo przyjmuje i wypełnia w uczynkach. Żaden grze ni zaczyna się tak nieszkodliwie (z pozoru), jak ten, i nie doprowadza następnie do tylu upadków, najokropniejszych i najcięższych w skutkach. Ale wiele trudów i wysiłków koniecznie trzeba znieść po to, aby przezwyciężyć tę namiętność, konieczne jest szczere pokajanie i modlitewne zwrócenie się do Boga i Jego świętych o pomoc (szczególnie często o wybawienie od tej namiętności proszą św. męczennika Wonifatija)1.

1. Św. Dimitrij Rostowskij „Nastolnaja księga dla duchownego” Moskwa. 1978. T. 2, str. 245-249.

 

Rozdział VIII. Pouczenia o pokajaniu św. ojców Cerkwi

Tak więc, pokrótce wspomnieliśmy tu o najbardziej rozpowszechnionych i najszkodliwszych grzechach naszych czasów, oczywiście, daleko nie o wszystkich, a o takich, których złośliwości teraz często nie niedoceniają, uważając je za „lekkie”. Teraz warto pokrótce poruszyć i to, jak w ogóle poprawiać siebie, swoje serce, od czego zacząć, gdzie szukać korzeni grzechu, na co zwracać większą uwagę, jaka namiętność od jakiej pochodzi. Przepięknie mówi o tym swiatitiel Fieofan Zatwornik w sobotnim kazaniu pierwszego tygodnia Wielkiego Postu. Przytoczymy tu jego część.

O naprawieniu serca

Wychowanie w sobie wszystkiego co święte jest tak trudne i złożone, droga do dobra prowadzi wśród takiego mnóstwa ukrytych rozdroży, że przystępujący do dobrego trudu samopoprawy koniecznie musi zawczasu nakreślić w myślach, co i jak naprawić, stale nosić ten projekt w umyśle i sercu, aby z nim, jak z wiernym przewodnikiem, bezpieczniej i pewniej dokończyć rozpoczęty wysiłek.

Tak więc, pierwsze – co mamy naprawiać w sobie?

Prawie wszystko, co jest w nas. Grzech lubi pełną władzę. Jeśli kocha go nasze serce, to już panuje nad nim całym i całego człowieka okrywa swoją złą, szkodliwą mocą. Dla grzesznego człowieka i człowieczeństwa nagłówek jeden: Od stóp aż do głowy nie ma w nim nic całego (Iz.1:6). O tym każdy łatwo się przekona, jeśli przeniknie do wnętrza grzesznego serca. Tam zobaczy on ukorzenione podstawowe siemię zła, zobaczy podstawowe pobudki grzechu, jak również i to, w czym on się odnajduje (uzewnętrznia). Nasienie wszelkiego moralnego zła – samolubstwo. Leży ono na samym dnie serca. Człowiek według swego powołania powinien by zapominać o sobie w swoim życiu i działaniu, powinien by żyć tylko dla Boga i ludzi. Uświęcając swoje działanie podnoszeniem go, jak dziękczynnej ofiary, ku Bogu Zbawicielu, on powinien by całe działanie rozpościerać na pożytek bliźnich i na nich wylewać wszystko, co by tylko otrzymał od szczodrego dawcy Boga. Jedno tu nie bywa bez drugiego: nie można kochać Boga, nie kochając bliźnich, i nie można kochać bliźnich, nie kochając Boga, – również jak, kochając Boga i bliźnich, nie można nie ofiarowywać, poświęcać siebie na chwałę Bożą i dobro bliźnich. Ale kiedy człowiek myślą, sercem i pragnieniem odwraca się od Boga, a w rezultacie i od bliźnich, to naturalnie zatrzymuje się tylko na samym sobie – siebie czyni centrum uwagi, do którego ukierunkowuje wszystko, nie szczędząc Bożych ustaw, ani dobra bliźnich.

Oto korzeń grzechu! Oto nasienie całego moralnego zła! Głęboko ukrywa się ono we wnętrznościach serca. Ale rozrastając się i wyciskając się bliżej powierzchni serca, nasienie to wychodzi z niego już w trzech postaciach, jakby w trzech pniach, przesiąkniętych jego mocą, przepełnionych jego życiem: w samo-wywyższaniu się, chciwości korzyści i w zamiłowaniu do przyjemności (rozkoszy). Pierwsze zmusza człowieka mówić w sercu swoim: któż jest jak ja; drugie – nad wszystkim chcę zapanować, wszystko przejąć; trzecie – chcę żyć dla własnej przyjemności.

Któż jest jak ja! Jaka dusza nie odczuwała w sobie podobnego ruchu? Nie tylko ci, którzy przez naturę obdarzeni są wysoką doskonałością albo swoimi trudami zdołali dokonać coś ważnego i ogólnie pożytecznego, mogą w myślach wywyższać się wobec innych. Samowywyższanie się przechodzi przez wszystkie wieki człowieka, stopnie i stany; podąża za człowiekiem przez wszystkie umysłowe i moralne stopnie udoskonalenia; ono nie podporządkowuje się żadnym relacjom zewnętrznym, i choćby człowiek żył samotnie, w ukryciu, nieznany i oddalony od wszystkich, on zawsze i wszędzie nie jest wolny od pokusy – wywyższania się. Od tej pory, jak przyjął on do serca pierwsze pochlebstwo węża: będziecie jak bogowie, od tej pory zaczął on wywyższać siebie nad wszystkimi, jak Bóg, zaczął stawiać siebie ponad tą linią, na której postawiony jest przez naturę i społeczeństwo, – to powszechna choroba wszystkich i każdego. Wydaje się, co niebezpiecznego jest w porozkoszowaniu się myślą, że ja jestem wyżej od tego, drugiego, trzeciego? A tymczasem patrzcie, ile zła i ile ciemnych płodów pochodzi z nieistotnej, według nas, myśli! Myślą i sercem wywyższający siebie nad wszystkimi, jeśli podejmuje się czegoś (poczyna coś), poczyna nie według głosu rozsądku i sumienia, nie zgodnie z radami mądrych i sugestią słowa Bożego, a według własnych przypuszczeń, kombinacji, podejmuje się dlatego, bo tego mu się chce; jest samowolny; jeśli doprowadza do zrealizowania to czego się podjął, wszystkiego oczekuje tylko od siebie; jest pewny siebie, zarozumiały, pokłada nadzieje tylko w sobie; kiedy wykona, wszystko odnosi do siebie, i dlatego bywa wyniosły, arogancki, dumny, pretensjonalny, niewdzięczny; stawiając się w stosunku do innych, pragnie, aby wszędzie i we wszystkim spełniała się jego wola, aby wszystko poruszało się według jego skinienia: on lubi mieć władzę i skłonny jest do nacisku, przemocy, stawiając innych w stosunku do siebie, – nie może znosić (tolerować) ich wpływu, jak skromny by on nie był; jest pogardliwy i niepokorny; spotykając się z naruszeniem swojej woli, traci panowanie nad sobą, obrażony rozpala się zemstą; on pragnie honoru i sławy, gdy ma silny charakter; jest obłudny i zarozumiały, kiedy ma słabą duszę; bezczelny, krnąbrny, pyszałkowaty, skłonny do plotek i obgadywania, kiedy jest podły. Oto w jakich formach pojawia się samowywyższanie się, oto ile grzesznych ruchów zawdzięcza mu swoje pochodzenie! Mało kto może zdemaskować siebie w tym czy innym.

„Chcę, aby wszystko było moje!” – obmyśla samolubny i wyrachowany, i oto druga gałąź podstawowego zła moralnego. Najbardziej zauważalnie objawia się w niej duch umiłowania siebie. Ono działa tu, jakby osobiście: wyrachowany samolub nie powie słowa, nie uczyni kroku i ruchu bez tego, aby nie wypłynęła stąd jakaś korzyść. Tak wszystko jest u niego wyrachowane, tak wszystko uporządkowane, wszystkiemu nadany jest taki bieg, że i czas, i miejsce, i rzeczy, i osoby – wszystko, czego dotyka jego ręka i myśl, niesie do jego skarbca pokrewną mu daninę. Korzyść osobista, interes – to podstawowa (korzenna) sprężyna, wszędzie i zawsze wprawiająca w szybki ruch całą jego istotę, i pod wpływem jej pobudzania on gotów jest wszystko obrócić w środek dla swoich celów: będzie poszukiwać wyższych stopni godności i szacunku, jeśli to się opłaca, przyjmie najtrudniejszą posadę, jeśli jest ona bardziej dochodowa od innych, zdecyduje się na wszelkie trudy, nie będzie ani jeść, ani pić, aby tylko zdobywać sobie korzyść. Jest on albo chciwy, albo zachłanny, albo skąpy, i jedynie pod silnym wpływem umiłowania próżnej sławy może lubić wspaniałość i przepych. Jego majątek jest droższy mu od samego siebie, droższy niż ludzie i Boskie postanowienia. Dusza jego jest jakby pochłaniana przez rzeczy i żyje nawet nie sobą, a nimi. Oto siła i zakres drugiej gałęzi tego nasienia – samolubstwa! I któż nie ma jakichś rzeczy, z którymi rozstać się jest tak samo boleśnie, jak utracić samo serce, – rozstać się ze szczęściem?

„Chcę żyć dla swoich przyjemności!” – mówi zniewolony ciału, i żyje dla swoich przyjemności. Dusza jego grzęźnie w ciele i zmysłach. O niebie, o potrzebach duchowych, o wymaganiach sumienia i obowiązku on nawet nie myśli, nie chce i nawet nie może myśleć (Rz.8:7). On poznał tylko różne rodzaje rozkoszy, z nimi tylko umie się obchodzić, mówić o nich i rozważać. Ile dobra na ziemi, ile potrzeb w jego ciele, tyle obszarów pełnych rozkoszy dla poddanego zmysłowości, i dla każdego z nich kształtuje się w nim szczególna, osobna skłonność. Stąd łakomstwo, objadanie się, rozpieszczenie, zniewieściałość, popisywanie się, lenistwo, rozpusta – skłonności, których siła zrównuje się z siłą natury, krępującej, ograniczającej wolność. Jeśli zacznie on rozkoszować smak, staje się zmysłowo pożądliwy, gra kolorów naucza go popisywania się, różnorodność dźwięków – gadatliwości, potrzeba pożywienia ciągnie go do obżarstwa, potrzeba samoochrony – do lenistwa, inne potrzeby – do rozpusty. Będąc w żywej relacji z naturą poprzez ciało, duszą poddany ciału tyloma kanałami pije z niej przyjemności, ile w ciele jego funkcji, i wraz z rozkoszami wpija w siebie korzennego (podstawowego) ducha natury, – ducha mechanicznego mimowolnego działania. Dlatego, im więcej u kogoś rozkoszy, tym ciaśniejszy krąg wolności, i kto oddany jest wszystkim rozkoszom, ten, można powiedzieć, jest całkowicie skrępowany więzami ciała.

Oto jak rozrasta się w nas zło od małego, prawie niezauważalnego nasienia; na dnie serca, jak zauważyliśmy, leży ziarno zła – samolubstwo; od niego idą napełnione jego siłą trzy gałęzie zła, – trzy jego odmiany: samowywyższanie się, umiłowanie własnej korzyści, zmysłowość, a te trzy zradzają już niezliczone mnóstwo namiętności i niemoralnych (zdeprawowanych) skłonności; jak w drzewie główne pnie wypuszczają z siebie mnóstwo gałęzi i pędów, tak tworzy się w nas całe drzewo zła, które, ukorzeniwszy się w sercu, rozchodzi się potem po całym naszym jestestwie, wychodzi na zewnątrz i pokrywa wszystko, co nas otacza. Podobne drzewo, można powiedzieć, jest u każdego, czyje serce choć trochę lubi grzech, z tą tylko różnicą, że u jednego pełniej objawia się jedna, u drugiego druga jego strona.

Cóż więc jest przyczyną, że my w większości nie zauważamy go w sobie i często zachowujemy w myślach i nie wstydząc się głośno mówimy: cóż takiego ja zrobiłem? Albo w czym jestem zły? Przyczyna tego jest bardzo naturalna, i jest ona nowym zrodzeniem się (pokoleniem) żyjącego w nas grzechu. Nie zauważamy dlatego, że nie możemy. Nie pozwala nam na to grzech: jest on bardzo przebiegły i przewidujący. Nieprzykryte drzewo zła, przedstawione przez nas, za pierwszym razem mogłoby stanąć przed oczyma umysłu i odepchnąć od siebie każdego, dlatego on śpieszy przyodziać je w liście, przykryć jego ohydę i zakrywać go tak, że nie tylko korzenia i pni, ale nawet i gałęzi nie może spostrzec dusza, w której rośnie to drzewo. Te liściaste przykrycia to są – roztargnienie i troskliwość o wielu sprawach. Roztargniony nie lubi żyć w sobie, troszczący się o mnóstwie nie ma wolnej chwili. Jeden nie może, a drugi nie ma kiedy dostrzec tego, co dzieje się wewnątrz. Z pierwszym przebudzeniem ze snu dusza ich od razu wychodzi z siebie (traci panowanie nad sobą), i u pierwszego odchodzi w świat marzeń, u drugiego pogrąża się w morzu pozornie koniecznych spraw. Prawdziwej, teraźniejszej realności dla nich niema, co, właściwie, charakteryzuje całą ich działalność. Jeden chętniej żyje w stworzonym przez siebie świecie i realnej rzeczywistości dotyka tylko częściowo, przypadkowo, niezamierzenie, powierzchownie; drugi i myślą i sercem cały na przedzie, każdą sprawę, zajęcie śpieszy się zakończyć jak można najszybciej, żeby przejść do drugiego; zaczyna drugie – i śpieszy się do trzeciego; ogólnie – teraźniejszym u niego zajęte są tylko ręce, nogi, język itd., jego cała myśl podąża ku przyszłemu. Jak więc przy takim biegu wewnętrznych ruchów może dostrzec on, co ukrywa się w sercu?

Ale grzech nie zadawala się tylko tym liściastym przykryciem: przez nie można jeszcze jakoś przeniknąć, można rozchylić liście jego wiatrem smutków i wewnętrznymi wstrząsami sumienia i odsłonić ukrywającą się pod nimi ohydę grzechu: dlatego grzech sam z siebie tworzy pewne nieprzenikalne przykrycie, podobne do stojącej mętnej wody, dokąd zanurza swoje drzewo z jego listowiem. To przykrycie składa się z niewiedzy, nieczułości i beztroski. Nie znamy swego niebezpieczeństwa, i dlatego go nie odczuwamy; nie odczuwamy, i dlatego oddajemy się beztrosce, nieostrożności. I co byście nie podejmowali dla pouczenia takiego grzesznika, wszystko na próżno. On głęboko ukryty jest w grzechu, jak w morzu. Wytwarzajcie jak można najsilniejsze dźwięki nad wodą – kto jest w wodzie i tak nic nie usłyszy. Porażajcie czym tylko chcecie niedbałego grzesznika, on nie zaniepokoi się wcale. Przedstawcie przed nim jego własny stan, on powie: to nie ja. Przedstawiajcie mu skrajne niebezpieczeństwo, od którego jest niedaleko, on będzie zapewniać was, że to go nie dotyczy; przebudzajcie go z uśpienia, on nie powstydzi się oświadczyć: ja działam. Tak mocne jest przykrycie, którym przykrywa w końcu siebie grzech przed spojrzeniem (uwagą) tego, nad kim panuje?

Oto w ogólnych zarysach wszystko, co musimy zmienić w sobie, oto obszerna dziedzina działań w świętym wysiłku samopoprawy! Koniecznie trzeba zdjąć przykrycie grzechu – wypędzić z duszy beztroskę, nieczułość, samooszukiwanie się, rozproszenie i troskę o wielu sprawach; koniecznie trzeba odciąć jego gałęzie – wszystkie zdeprawowane namiętności i skłonności; w końcu wykopać go z samym korzeniem, wypędzić samolubstwo – przez samowyrzeczenie się (samopoświęcenie). Wysiłek nie mały i nie lekki! Nieczystość grzechu, przedstawiona wcześniej, przykrywa duszę nie jak kurz, który można strząsnąć lekkim ruchem powietrza, Nie, ona przeniknęła w samą istotę naszą, zrosła się z nią w jedno, stała się jakby jej częścią: dlatego uwalniać się od niej jest równoznaczne z tym, co oddzielać siebie od siebie, co wyrywać oko, odcinać rękę. Jednak, taka trudność nie przytłaczać nas powinna, a wybudzać od zaniedbania. Szczerze pragnący zbawienia nie patrzy na przeszkody: od nich on jeszcze bardziej dziarsko się podniesie, ocknie, bardziej zdecydowanie przystąpi i gorliwiej rozpocznie zbawienne dzieło samopoprawy.

Jak więc dokonywać tego dzieła? Od czego zacząć, co robić potem, co dalej, jaki ogólnie jest bieg wewnętrznej samopoprawy? Serce człowieka jest głębokie – jak dowiedzieć się, co się w nim dzieje przy znanych okolicznościach, a tym bardziej, co powinno się w nim dziać? Każdy ma swój charakter, u każdego swój nastrój, swoje namiętności, skłonności, przyzwyczajenia. Dlatego u każdego powinien byś swój bieg samopoprawy: i jednego dla wszystkich ustalić w żaden sposób nie można. Samopoprawa nie jest sprawą chłodnych rozważań, a żywego i gorliwego działania, dokonującego się głęboko w sercu. Chrześcijaństwo – tajemnica, nie w podstawach tylko, ale i w procesie jego przebiegu. Przebieg kształtowania go w sercu podobny jest do drogi po ukrytym i zaplątanym przejściu podziemnym. Wchodzącemu w nie powiedzą: oto droga – i ten kto zdecydował się iść idzie już sam. Kto więc zbawiony być może, powie ktoś, rozumiejąc wszystkie trudności samopoprawy? Odpowiadamy odpowiedzią Zbawiciela na podobne pytanie: u ludzi to niemożliwe jest, u Boga zaś wszystko możliwe (Mt.19:25-26). Kto zdecydował się rozpocząć życie chrześcijańskie przez Św. Sakramenty otrzyma łaskę Ducha, oświecającą, wzmacniającą i pocieszającą. Przebywając nierozłącznie z nim, ona prowadzi go przez cały czas niebezpiecznej ziemskiej wędrówki w najmądrzejszy i roztropny, przewidujący sposób. I któż może mieć nadzieję sam dokonać naprawienia swego serca? Czyż w tym świętym dziele może ktoś oczekiwać sukcesu od ludzkiej pomocy i ludzkiej sztuki? Posłuchajcie, co mówi Pan: I pokropię was wodą czystą, i oczyścicie się od wszystkich nieczystości waszych… i oczyszczę was. I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam wam, i odejmę serce kamienne od ciała waszego; i dam wam serce cielesne i ducha mego włożę w was (Ez.36:25-26). Wszystko jest od Pana! Jemu więc oddajmy siebie, oddajmy siebie Jego pełnemu łaski działaniu jak nieczystą i wstrętną mieszaninę, niech uformuje z nas, jako artysta i twórca, dobre naczynia ku czci – stworzenia dobre bardzo. Ze swojej strony możemy przedstawić Bogu tylko szczere pragnienie samopoprawy i pełną gotowość podporządkowania sięJego skinieniom. Co dzieje się z tym, kogo nawiedzi łaska Pańska, jak poprowadzi go ona drogą oczyszczenia do stanu czystości i niewinności, – to Zbawiciel przedstawił w przypowieści o synu marnotrawnym.

Przede wszystkim łaska poucza człowieka, jak zdemaskować i zdjąć z niego przykrycia: bo inaczej jak też przystąpić do wysiłku, nie widząc nad czym pracować? W tym działaniu spada z oczu umysłu ślepota, do serca wraca uczucie, i wola przebudza się od usypiającej beztroski.

Jednocześnie dusza mimowolnie zatrzymuje uwagę na sobie i skupia się wewnątrz: smutek i strach, przeniósłszy duszę za grób, do sądnego tronu, odrywają ją od świata przedstawiają trosce jej inny, wyższy obiekt zainteresowania. Obnażone drzewo grzechu stoi teraz przed umysłowym wzrokiem grzesznika w całej brzydkiej nagości i już nie według rodzaju swego zradza samoosądzenie, okrywa wstydem, pali sądem i wyrzutami sumienia. Promień miłosierdzia Bożego w pokornej duszy zradza ciepło czułości, wzruszenia i wydaje strumienie łez pokajania; obfite nieustanne łzy wypłukują w końcu z serca całe drzewo grzechu z samym korzeniem. Tak dokonuje się wszystko. Człowiek stoi teraz na czystej ziemi niewinności i jest gorliwy w świętej pobożności.

Krótką i łatwą jest sprawa samopoprawy w opisie; ale nie tak krótka, a tym bardziej łatwa bywa ona w rzeczywistości. Różnorodne są potrzeby nasze, różnorodne opiekuńcze są też działania w nas łaski; jednego przyjmie ona wprost w błogosławiony spokój, prowadzi na pastwisko (łąkę) ducha, pasie i rozkoszuje; drugiego długimi obejściami wypróbowuje i dopiero po wielu różnorodnych wędrówkach doprowadza tam, jako utrudzonego i wyczerpanego wędrowca.

Trudno! Ale co bywa bez trudu? Odkąd przeklęta jest dla człowieka ziemia za uczynki jego, człowiek w pocie czoła zdobywa dobra cielesne, tym bardziej duchowe. Za to ileż bywa na koniec pociech ze zdobytego.

Trud samopoprawy nie tak uciążliwy jest w praktyce, jak wydaje się nam na początku. On wydaje się nie do ogarnięcia tylko z boku, tylko do czasu, dopóki za niego się nie weźmiemy. I tu, jak w zwykłych sprawach, wszystko zależy od zapału, natchnienia, z jakim kto zabiera się do sprawy… Ciasna jest droga do Carstwa, jarzmo Chrystusa wydaje się ciężkie: ale tylko do tej pory, póki stoimy jeszcze na zewnątrz, zastanawiamy się, obmyślamy, rozważamy bieg nowego życia. Ale kiedy zrodzi się i ukształtuje w sercu zbawienne zdecydowanie, – przynosi ono z sobą i natchnienie z zapałem do dobrych działań. Natchniony zwolennik (wyznawca) Chrystusa idzie Jego śladem, radując się i błogosławiąc jarzmo przyjmowane od Niego…

Zapytacie, skąd wziąć takie natchnienie? Módlmy się, i modlitwa wiary sprowadzi ten Boski ogień. Módlmy się o natchnienie, o zdecydowanie i przebudzenie z grzesznego snu.

Przytoczymy tu jeszcze krótkie słowo ze zbioru „Lilie polne lub kwiaty przepiękne”, przypisywanego świętemu starcowi archimandrycie Paisijowi (Wieliczkowskiemu), słowo 16.

O namiętnościach i zgubnych ułomnościach i o tym, które od których się zradzają

Przed wszelkim upadkiem w grzech biesy naprowadzają na człowieka następujące namiętności: ponure zapomnienie, grzech okrutny, czyli nieludzką i zwierzęcą złośliwość, i niewiedzę, jak ciemność beznadziejną, nieprzeniknioną. Te trzy namiętności poprzedzają wszelki grzech. Albowiem nie popełni człowiek ani jednego grzechu, zanim wcześniej nie podda się wszelkiemu złu czy to przez zapomnienie, czy gniew, czy niewiedzę. Od nich pochodzi duchowa niewrażliwość (bezczucie), to znaczy umysł – oko duszy – bywa ciemny i zostaje zniewolony wtedy przez wszystkie namiętności.

Przede wszystkim zradza się małowierność. Małowierność zaś zradza samolubstwo – początek i koniec, korzeń i przodek wszelkiego zła – jest ono bezmyślną miłością do swego ciała, kiedy wszędzie i we wszystkim ktoś wybiera sobie samemu tylko korzystne. Wykorzeniany jest zaś ten zły korzeń namiętności przez miłość i miłosierdzie i wyrzeczenie się własnej woli. Samolubstwo zradza niemiłosierdzie i umiłowanie pieniędzy – nienasycone wnętrze, również korzeń i przyczynę wszelkiego zła. Od tych dwóch – samolubstwa i umiłowania pieniędzy – pochodzą w każdym miejscu wszelkie nieszczęścia i okrutne złoczyństwa. Jak w świeckim, tak i w mnichu umiłowanie pieniędzy zradza hardość (pychę), poprzez którą biesy odpadły od świętej chwały i zostały wyrzucone z nieba. Pycha zradza umiłowanie sławy, którym uwiedziony został Adam, kiedy zechciał być Bogiem, i tym sprowadził cierpienie i klątwę na cały rodzaj ludzki. Umiłowanie sławy zradza pożądliwość, przez którą Adam upadł i został wypędzony z raju.

Pożądliwość rodzi obżarstwo i różne czyny rozwiązłości i cudzołóstwa. Cudzołóstwo zradza gniew, wygaszający ciepłość serca i zgubny dla wszelkiej cnoty. Gniew zradza pamiętliwość o doznanych krzywdach, ochłodzenie duchowego ciepła; pamiętliwość zradza ponure i złośliwe bluźnierstwo na swego brata. Bluźnierstwo rodzi przedwczesny smutek, jak rdza, zżerający człowieka. Smutek zradza szaloną nachalność, bezczelność. Bezczelność rodzi umiłowanie próżnej sławy, wystawiające na pokaz cnoty, dobre uczynki i przez to pozostawia trudy bez nagrody. Umiłowanie sławy zradza niepowstrzymaną gadatliwość. Gadatliwość rodzi próżną paplaninę, zniewolenie. Przygnębienie rodzi ponury sen. Jeśli ktoś te namiętności pokona, temu i pozostałe się poddadzą – takie jak: straszenie, przerażenie, zazdrość, nienawiść, dwulicowość, pochlebstwo, narzekanie, niewiara, chciwość, stronniczość, nałóg, materializm, małoduszność, tchórzostwo, wybuchowa złośliwość, zarozumiałość, ambicjonalność, przypodobanie się ludziom, zuchwalstwo, śmiech, całkowity upadek i pohybel z rozpaczy, w jakim stanie człowiek sam siebie zabija, nie znając tej miłości Boga do człowieka i miłosierdzia, bowiem przyszedł On grzeszników zbawić, i że nie ma na ziemi takiego grzechu, któremu nie byłoby przebaczenia. Z siedmiu następujących namiętności – samolubstwo, umiłowanie pieniędzy, duma z umiłowaniem próżnej sławy, zła pamiętliwość (uraza), osądzanie, zarozumiałość, rozpacz – koniec wszystkich namiętności. Jeśli ktoś nie chroni siebie od tych namiętności i nie odrzuci ich, ten zniweczy wyżej ukazane następujące dziesięć cnót: wiarę, miłość, post, wstrzemięźliwość, czuwanie, modlitwę, uległość, pokorę umysłu, milczenie z małomównością, niechciwość (bezinteresowność) i rozsądek, i jednocześnie uszkodzi (naruszy) wszystkie pozostałe cnoty. Jeśli ktoś ma choć jedną z tych głównych namiętności, ten nie odniesie najmniejszego sukcesu, choćby i trudził się w walce przeciwko innym namiętnościom, dokonywał jakieś dobre, cnotliwe uczynki i nawet gdyby krew swoją przelał za Chrystusa; i modlitwa takiego niemiła jest Bogu. Pan Bóg niech zbawi nas Swoją łaską od wszelkiej napaści i namiętności na zawsze.

Amiń

Czym jest prawdziwe pokajanie

Po wszystkim, co zostało powiedziane o grzechach i namiętnościach, o konieczności zdecydowanej walki z nimi, trzeba trochę szczegółowiej zastanowić się nad samym pokajaniem, a mianowicie: na czym polega prawdziwe pokajanie, w czym ono się wyraża, jak do niego przystąpić i na co przy tym kierować główny wysiłek. O tym szczegółowo uczy św. Dimitrij, metropolita Rostowski w tej samej książce, cytowanej powyżej. Przedstawimy to pouczenie w skróconej wersji.

Prawdziwe pokajanie polega na tym, aby nie tylko wyznać szczerze na spowiedzi swoje grzechy, ale również nie powracać do poprzednich złych uczynków, ale spędzać swoje życie na nieustannym naprawianiu go; nie tylko nie wracać do poprzedniego, ale też ze skruchą serdeczną żałować wcześniej popełnionego; nie tylko żałować, ale też dać zadośćuczynienie za popełnione grzechy niemałymi trudami pokajania, które nie tylko byłyby równe z popełnionymi grzechami, ale i przewyższałyby je. Próżne jest pokajanie tego, kto krótkim powstrzymaniem się od pokarmów i jednodniowym postem chce pokryć wielokrotne objadanie się i pijaństwo. Próżne pokajanie tego, kto jakimś krótkim i łatwym umartwieniem swego ciała myśli oczyścić siebie z długotrwałych i ciężkich śmiertelnych grzechów. Niesprawiedliwe jest pokajanie tego, kto nielicznymi westchnieniami i biciem w piersi spodziewa się usprawiedliwić się z wielkiej (licznej) nieprawdy, kradzieży, zabójstw, złodziejstwa, grabieży, gniewu na braci i temu podobnych grzechów. Wątpliwe jest przebaczenie grzechów temu, kto małymi tylko łzami (oprócz innych, prawdziwemu pokajaniu właściwych wysiłków i trudów) ma nadzieję zmyć wielkie brudy i bezprawia i uwolnić się od wiecznych mąk.

Wiele łez wylewali Niniwici i wielkie okazywali pokajanie (patrz księga Jonasza), bo oblekli się we włosienice od małego do wielkiego i nakazali post nie tylko ludziom, ale i bydłu; i wołali oni do Boga; kontynuując modlitwę, i odwrócili się każdy z drogi swego zła. Pozostali jednak w niewiedzy odnośnie swego zbawienia, bo mówili: „Kto wie, czy pożałuje, czy da się przebłagać Bóg i odwróci gniew złości Swojej abyśmy nie zginęli?”

Jeśli ci, przejawiwszy takie pokajanie, pozostawali w niepewności odnośnie przebłagania Boga i przebaczenia swoich grzechów, to jaką pewność może mieć mający nadzieję małym pokajaniem i niewielkimi łzami oczyścić się z ciężkich grzechów?

Powiesz, Niniwici byli poganami, nie znającymi Pisma Świętego, które mówi: Sercem skruszonym i pokornym Bóg nie wzgardzi (Ps.50:19), i jeszcze: Pan jest blisko skruszonych sercem, i pokornych duchem zbawi (Ps.33:19), i jeszcze: Powiedziałem: wyznam nieprawość moją Panu: i Ty darowałeś winę serca mego (Ps.31:5). My zaś, wierni, pokładamy nadzieje, że i małe łzy z wyznaniem grzechów mogą otrzymać od Pana przebaczające grzechy miłosierdzie.

Odpowiadam na to. Tak, mogą. Ale mogą jedynie dla tych, którzy są już u progu śmierci i którzy nie mają czasu na wielkie łzy i zadośćuczynienia za grzechy; wobec takich Pan bywa miłosierny za samą serdeczną skruchę. Przykład – rozbójnik na krzyżu, który w chwili śmierci swojej wypowiedział niewiele słów z wyznaniem i serdeczną skruchą, ale od razu usłyszał od Pana miłosierne słowo: dziś ze Mną będziesz w raju (Łk.23:43). Zaś od człowieka zdrowego i mającego czas na pokajanie Bóg wymaga wielu łez, wielu wysiłków i trudów, aby on zrównał trudy pokajania z przeszłymi grzechami i nawet przewyższył je czynami.

O łzach zaś powiedziane jest następujące: są tacy, którzy czasami dochodzą do wzruszenia i płaczą, wspominając swoje grzechy, a grzeszyć nie przestają; dla takich jaką korzyść może przynieść ich stan wzruszenia, jeśli charakter ich pozostaje nienaprawiony, nie w porządku? Inni przychodzą na pokajanie, wyznają ze łzami swoje grzechy, a potem znów wracają do tych samych grzesznych nieczystości; i takim jaki pożytek z obmycia łzami, jeśli oni znów z miłością wchodzą w poprzednie błoto? Nie wystarczy bowiem pokajania, przy którym potrzebne jest nie tylko żałowanie i opłakiwanie grzechów, ale i nie wracać do grzesznych uczynków, a za popełnione grzechy podjąć odpowiedni wielki wysiłek.

Wspomina apostoł Isawa (Ezawa), syna Izaaka, że on nie znalazł miejsca pokajania, choć i ze łzami go poszukiwał (Hbr.12:17). Dlaczego łzy tego grzesznika nie zostały potraktowane jako pokajanie, nie były miłe Bogu i nie oczyściły grzechu, z powodu którego przelewał łzy ten grzesznik? Na to odpowiada św. Złotousty następująco: „On nie znalazł miejsca pokajania, dlatego że nie przejawił godnego pokajania”. Z tego przykładu ten nauczyciel napomina nas grzesznych, mówiąc: „Ci, którzy zamierzają bez mąk grzeszyć, mając nadzieję bez należnego wycieńczenia karą otrzymać przebaczenie swoich grzechów, ci niech pomyślą o następującym: dlaczego Isaw nie otrzymał przebaczenia? – dlatego że nie pokajał się jak należało. Jeśli chcesz zobaczyć pokajanie dokładne (sumienne, prawdziwe, stosowne), posłuchaj o pokajaniu Piotrowym po wyrzeczeniu się. Głosiciel (św. Ewangelia), opowiadając o nim, mówi: Wyszedł won płacząc gorzko. Dlatego to i odpuszczony był mu taki grzech, że płakał on w należyty sposób. Św. papież Klimient mówi o Piotrze, że on, usłyszawszy głos piejącego koguta i natychmiast przypomniawszy swoje wyrzeczenie się Chrystusa, upadł na ziemię i wylewał wiele łez, gorzko płacząc, i czynił to przez całe swoje życie. I dlatego to Nikifor, głosiciel cerkiewnych dziejów, pisze o nim, że oczy jego były jakby zakrwawione, i było to od gorzkiego płaczu. Takie było pokajanie świętego Piotra po jego zgrzeszeniu.

Ty zaś, mając nadzieję opłakać grzechy swoje przez jedną godzinę, czy możesz tak gorzko płakać, jak płakał Piotr? Czy możesz szlochać całą noc, jak on? I dalej, czy możesz ponieść taki trud i wyczyn, jakimi odpłacił Piotr Chrystusowi Panu swemu za swoje wyrzeczenie się, wycierpiawszy wszystko, nawet do swego ukrzyżowania w dół głową? Nie miej nadziei dlatego na pojawiającą się u ciebie czasami jakąś małą skruchę, nie polegaj na niewielkim wysiłku twoim i na krótkotrwałym trudzie, ale odpowiadające grzechom twoim i nawet przewyższające je objaw przed Panem pokajanie z wieloma łzami i wtedy od Niego oczekuj miłosierdzia”.

Święty Złotousty naucza w rozmowach ewangelicznych, mówiąc następujące: „Pokajanie nie na tym tylko polega, aby odstąpić od poprzednich złych uczynków, ale aby pokazać jeszcze więcej dobrych uczynków, ponieważ jest powiedziane: Stwórzcie owoce, godne pokajania. Jak więc stworzymy? – Jeśli zaczniemy robić przeciwstawne grzechom rzeczy. Jeśli wykradałeś cudze? – Rozdaj ukradzione i swoje. Czy długi czas żyłeś w nierządzie, cudzołożyłeś? – Powstrzymaj się i od swojej żony w ustalone dni, przyuczając się do wstrzemięźliwości. Dokuczałeś komuś czy biłeś kogokolwiek? – Błogosław w przyszłości dokuczających i czyń dobro krzywdzącym, raniącym ciebie. Bo dla naszego zdrowia nie wystarczy tylko wyciągnąć strzałę, ale koniecznie trzeba też położyć lek na ranę. Rozkoszowałeś się i upijałeś się wcześniej? – pość i pij wodę, aby uwolnić się od szkód, które dopadły cię w skutek pijaństwa. Spojrzałeś rozpustnym, marnotrawnym wzrokiem na cudzą dobroć? – Potem wcale nie spoglądaj na twarz kobiety, pilnie chroniąc siebie po przyjętych ranach i wzmocnij się w dobrym, bo jest powiedziane: Odwróć się od zła i uczyń dobro”.

Święty Grigorij Dwojesłow, nazywa człowieka drzewem, poznawanym po owocach, mówi: „W owocu, a nie w liściach czy korzeniach może być poznane pokajanie, bo i Pan przeklął drzewo, które miało liście, ale było bezowocne; On nie przyjmuje spowiedzi (polegającej tylko na słowach) bez owocu – strapienia, udręczenia ciała.

Człowiek jest umysłowym, duchowym drzewem, mającym korzeń swego pokajania w myśli i zamiarze wyznania grzechów; ma on też liście – to już samo wyznanie grzechów Bogu przed ojcem duchowym i obietnica naprawy ich; owoce zaś tego drzewa – zadośćuczynienia i wysiłki walki. Dlatego prawdziwe pokajanie rozpoznaje się nie po korzeniu zamiaru i nie po liściach wyznania i obietnicy, ale po samych owocach zadośćuczynienia. Utwierdzaj zamiar jak korzeń, pomnażaj słowa jak liście, ale jeśli nie masz godnych pokajania owoców, wysiłków, trudów gorliwego dążenia o zadośćuczynienie za grzechy, to bój się klątwy”.

W Piśmie Świętym znajdujemy dwóch grzeszników, którzy kajali się za uczynione swoje złe uczynki i wyznawali grzech swój Bogu, – to Sauł i Dawid. Ale nie obaj otrzymali od Boga przebaczenie. Mówił Sauł: Zgrzeszyłem, ponieważ przekroczyłem słowo Pańskie. (1Sam.15:24). Mówił też Dawid: Zgrzeszyłem przeciwko Panu memu (2Sam.12:13). Jednak Dawid otrzymał przebaczenie i zbawił się, a Sauł nie dostąpił zaszczytu przebaczenia, ale przebywał pod gniewem Pana i zginął. Dlaczego? Winien jest sam nieodpuszczony (mieprzebaczony) grzesznik Sauł, ponieważ, wyznawszy swój grzech, nie uczynił nic dla zadośćuczynienia za niego, nie okazał prawdziwego pokajania i poprawy. A jak wiele trudził się w pokajaniu Dawid po swoim wyznaniu grzechu?! On każdej nocy swoje łoże obmywał łzami, wstawał o północy, jadł popiół jak chleb i napój z płaczem rozpuszczał, tracił siły od poszczenia i dręczył ciało swoje, upokarzając się przed Panem we włosienicy i popiele przez długi czas: dlatego to nie tylko otrzymał on przebaczenie grzechu, ale też stał się umiłowanym przez Boga. Sauł zaś, dokonawszy tylko samego wyznania grzechu, ale nie potrudziwszy się w pokajaniu, pozostał bez przebaczenia na wieki.

Dlatego niech nikt nie ma nadziei z bardzo wielkich grzechów oczyścić się tylko samą spowiedzią i jakimś nieznacznym wzruszeniem, bez trudów i wysiłków odpowiadających prawdziwemu pokajaniu, jeśli on poleni się potrudzić, chociaż będzie miał czas dla swojej poprawy i zadośćuczynienia za grzechy. Dobrze jest naśladować Dawida, który mówi: nieprawość moją ogłoszę, i zatroszczę się o grzech swój (Ps.37). Oto nie zadawala się Dawid samym tylko wyznaniem swojej nieprawości, ale troszczy się o zadośćuczynienie: wyznam, mówi grzech mój i potrudzę się, dopóki nie uczynię zadośćuczynienia za popełnione. Jaki pożytek otworzyć wrzód, a odpowiedniego leku na niego nie przyłożyć? Jaki pożytek wyznać grzechy, a epitymii za nie nie ponieść, nie poprawić swego życia?

Przytoczymy jeszcze słowa innych Ojców Cerkwi o sakramencie pokajania. Oto co mówią oni o epitymii:

Pan Zbawiciel zawsze przyjmie kajającego się, ale łaski Swojej nie przywraca nagle: potrudź się i udowodnij, że głęboko, a nie przelotnie przynosisz skruchę, i miłosierdzie Boże znów cię ocieni.

I bywa to tylko po spowiedzi i rozgrzeszeniu w sakramencie pokajania. Zaś bez spowiedzi i rozgrzeszenia, nawet jeśli całe życie przemęczysz się, nic nie otrzymasz. Bowiem grzech po chrzcie pozbawia łaski odnowienia ducha. Trzeba znów dostąpić jej zaszczytu, aby z jej pomocą oczyścić nieczystości, namiętności dogadzanie sobie, które znów wcisnęły się w duszę i ciało. Powraca ona w sakramencie pokajania, który jest drugim chrztem, w łzowej chrzcielnicy. Skoro jest ono takie, to poprzedza je to samo co chrzest, czyli wiara, skrucha ze łzami, spowiedź z położeniem (podjęciem) postanowienia kroczyć wytrwale według woli Bożej. Ze względu na takie usposobienie serca, wraz ze słowem rozgrzeszającym ojca duchowego powraca łaska i, łącząc się ze swobodą, ustanawia na nowo początek duchowo-błogosławionego życia, podobnie do twego, jak dzieje się to przy pogrążeniu w wodę chrzczonego z wygłoszeniem słów chrztu, jakie polecił wygłaszać Pan. Bez tego zaś łaska nie powróci: więc, i duchowego życia we właściwym jego znaczeniu nie będzie.

Co dotyczy bezpośredniego przebaczenia, to bywa ono jedynie w stosunku do grzechów niezamierzenie wyrywających się, które najczęściej są w myślach i uczuciach, mniej w słowach i jeszcze mniej – lub ledwie zauważalnie – w uczynkach. Gorliwy miłośnik podobania się Bogu, przeniknięty bojaźnią Bożą, jak tylko zauważy taki grzech, który się niechcący wymknął, natychmiast zwraca się do Pana, Którego zawsze widzi, skruszenie kaja się, osądza, potępia siebie, i otrzymuje przebaczenie. Ale i przy tym, jeśli zaraz jakiś grzech choć trochę obciąża sumienie, lepiej pośpieszyć do ojca duchowego i, wyspowiadawszy się, otrzymać przebaczenie.

Tajemnicze (sakramentalne) odpuszczenie grzechów bywa zaraz po spowiedzi, w chwili rozgrzeszenia przez kapłana, a odpuszczenie ich śladów z natury istoty dokonuje się po trudach pokajania…

Kto kaja się, ten przyjmowany jest w łaskę Bożą; ale dary łaski nie są dawane natychmiast, ale czasem po dość długim czasie. To przedłużenie nieprzywrócenia darów miłosierdzia jest właśnie Bożą epitymią. Znoszą ją wszyscy grzeszący wielkimi czy małymi grzechami. Terminu tej epitymii Pan nie wyjawia, a zachowuje go w Swojej tajemnicy. Dlatego miłosierdzie lub uczucie ułaskawienia zawsze powracają nieoczekiwanie – i bywa wtedy w duszy święto. Epitymia od ojca duchowego dawana jest dla skrócenia terminu epitymii Bożej. Ona ukazuje dobrowolne przyjęcie na siebie trudów pokajania, wzmaga świadomość swojej winy i skłania Boga do miłosierdzia albo czyni duszę bardziej zdolną do przyjęcia tego miłosierdzia.

Epitymia nie jest zadośćuczynieniem za grzechy prawdzie Bożej, nie jest ofiarą za nie, nie jest wykupem; bo to zadośćuczynienie, tę ofiarę, ten wykup mamy tylko w Zbawicielu naszym, Który wziął na Siebie grzechy świata, ale jest to duchowe lekarstwo, niezbędne dla naprawienia życia kajającego się, do uleczenia jego dolegliwości moralnych, mające za jedyny swój cel – wyleczenie jego słabości i chronienie przed grzechami.

Czy nałoży ojciec duchowy epitymię, czy nie nałoży, ale ta Boska epitymia – odroczenie w darowaniu uczucia ułaskawienia zawsze jest bardziej czy mniej długa, sądząc według grzechów. Kiedy zaś przyjdzie to uczucie (ułaskawienia), to tu dzieje się nie to co przy przekonaniu… tu uczucie ułaskawienia wchodzi w serce i panuje nad nim i zmusza radować się i triumfować wszystkie siły duszy i ciała. Ten kto pokajał się odczuwa przy tym na sobie objęcia Ojca. Ten rajski stan dawany jest tym wszystkim, którzy wystarczająco pomęczą siebie w skrusze i wielkim trudzie, oczywiście, wszystko pod warunkiem wiary i pokornego przypadnięcia do Boga.

 

Jak należy kajać się

Teraz jest pytanie, jak należy kajać się?

…Ten, kto rozpoznaje swoje grzechy i uświadamia je szczerze, uświadomiwszy, skrusza się za nie i opłakuje je, podejmuje twardą decyzję więcej nie znieważać Boga swoimi grzechami; i w końcu, w tych usposobieniach, pokornie spowiada się ze wszystkich swoich grzechów przed ojcem duchowym, aby otrzymać odpuszczenie ich i stanąć przed czaszą Pana rozgrzeszonym i czystym przed oczami Bożymi.

Prawdziwe pokajanie polega na tym:

a) od poprzednich grzechów musimy odstąpić, i brzydzić się nimi jak obrzydliwością;

b) o tych grzechach żałować i błagać o miłosierdzie i ojcu duchowemu wyznać, na wszelki możliwy sposób wystrzegać się innych grzechów;

c) przebaczać bliźniemu jego grzechy, aby nam samym Bóg przebaczył;

d) miłość i miłosierdzie okazywać każdemu, aby samym otrzymać miłosierdzia;

e) poniżać (upokarzać) siebie;

f) nikogo nie osądzać, nie oczerniać;

g) zawsze modlić się do Boga, aby w napaść wrogów nie wpaść.

Św. Wasilij Wielki mówi: „Nie ten wyznaje grzech swój, kto powiedział: ja zgrzeszyłem, i potem pozostaje w grzechu, ale ten, kto według słowa psalmu rozpoznał grzech swój i znienawidził go. Jaką korzyść przyniesie choremu opieka lekarska, kiedy cierpiący z powodu choroby mocno trzyma się tego, co niszczące jest dla życia? Tak też nie ma pożytku z przebaczenia nieprawości nadal czyniącemu nieprawość, ani z odpuszczenia rozpusty – nadal żyjącemu rozpustnie…

Przemądry Zarządca naszym życiem chce, aby żyjący w grzechach i potem dający obietnicę powstania do zdrowego życia położył kres przeszłości i po popełnionych grzechach uczynił jakiś początek, jakby odnowiwszy się w życiu przez pokajanie”.

Spowiedź musi być szczera i otwarta!

Ci, którzy wyznają myśli swoje ojcom duchowym, powinni spowiadać się z całą szczerością, ze skruchą serca, jak przed Samym Bogiem, wtedy mogą otrzymać miłosierdzie. Zaś spowiedź dokonywana z niedbalstwem, nie tylko nie przynosi pożytku, ale służy też do potępienia.

Grzech człowieka jest niszczony przez wyznanie grzechu, a same korzenie grzechu niszczone są walką z grzesznymi myślami i powtarzaniem spowiedzi, kiedy myśli zaczną opanowywać i władać.

Jak widzenie swoich grzechów, tak i serdeczne wyznanie ich jest szczególnym darem Bożym i wypraszanym gorliwą modlitwą. Błagaj miłosiernego Pana, aby darował ci ten dar – zastaw zbawienia, i sam zmuś się do szczerości: albowiem wróg rodzaju ludzkiego nienawidzi tej drogi i na wszelkie sposoby stara się przeszkodzić słudze Bożemu, pragnącemu zdobyć miłosierdzie Boże przez częste wyznawanie swoich grzechów. Pokonuj fałszywy wstyd na ziemi i nie zawstydzisz się na niebie!

Jakie myśli koniecznie trzeba wyznawać na spowiedzi i jakie nie wymagają natychmiastowej spowiedzi

Grzeszne myśli i odczucia powstają z naszej upadłej natury; ale kiedy grzeszne myśli i odczucia zaczną przychodzić nieustannie i usilnie, to jest to znakiem, że są one przynoszone przez naszego wroga, upadłego anioła, albo że zmusza on upadłą istotę naszą do szczególnego zradzania ich. Takie myśli i odczucia należy wyznawać spowiednikowi tak często i do tego czasu, dopóki one dokuczają, nawet gdyby spowiednik był człowiekiem prostego serca, bez sławy świętego. Wiara twoja w święty sakrament pokajania zbawi ciebie… Przeciwko wzmożonemu i częstemu atakowi grzesznych myśli i odczuć nie ma dla początkujących lepszej broni, jak spowiedź. Spowiedź – prawie jedyna broń dla początkującego podczas bitwy. Przynajmniej jest ona – bronią najmocniejszą i najskuteczniejszą. Jak można częściej uciekaj się do niej w czasie napaści, naniesionej przez diabła: uciekaj się do niej, dopóki diabeł i nieszczęście przez niego zadawane nie odstąpią od ciebie…

Myśli, choć i grzeszne, ale przemijające, nie nasilające się aby przyswoić się duszy, nie wymagają natychmiastowej spowiedzi. Odrzuć je, nie słuchaj ich, zagłuszaj je wspominaniem przeciwnych im przykazań ewangelicznych; wspomnij o nich ogólnie, wcale nie podejmując bezsensownej troski wyliczyć je podczas spowiedzi, przed przyjęciem Św. Darów Chrystusowych, – powiedz, że oprócz poważnych grzechów (które należy wyłożyć dokładnie) zgrzeszyłeś różnymi myślami, słowami i uczynkami, w wiedzy i niewiedzy (świadomie i nieświadomie).

Przy uświadomieniu swojej grzeszności należy unikać zakłopotania i rozpaczy, które są od biesów

Uświadomienie siebie grzesznym konieczne jest dla zbawienia, a osądzać siebie i miotać się na wszystkie strony z powodu grzeszności jest bardzo szkodliwe. Wszystko nieumiarkowane jest od biesów, powiedział priepodobny Pimien Wielki.

Jeśli zdarzy ci się wpaść w jakiś przebaczalny grzech uczynkiem czy słowem, mianowicie zaniepokoić się jakąś przypadkowością, czy osądzić, czy usłyszeć jak osądzają inni, albo posprzeczać się o coś, albo doznać odruchu niecierpliwości, zamieszania i podejrzliwości wobec innych, albo zaniedbać coś – to nie należy skrajnie trwożyć się czy smucić się i rozpaczać, myśląc o tym, co zrobiłeś, tym bardziej przywiązywać do tego smutnych o sobie myśli, że pewnie nigdy nie uwolnisz się od takich słabości albo że siła twojej woli służyć Panu jest słaba, albo że ty nie jak należy kroczysz drogą Bożą – przy każdym podobnym przypadku obciążając duszę swoją tysiącami i innych lęków, z powodu małoduszności i smutku.

Bo co stąd wychodzi? To, że wstydzisz się odważnie stanąć przed Bogiem, jak będący niewiernym Mu, na próżno tracisz czas na rozpatrywanie, ile czasu przebyłeś w każdym grzechu, czy zespoliłeś się z nim i zapragnąłeś go czy nie, czy odrzuciłeś myśl czy nie i temu podobne. I im więcej dręczysz się tak, tym bardziej wzrasta w tobie rozstrojenie ducha, napięcie i niechęć wyspowiadania się. Ale nawet kiedy pójdziesz do spowiedzi i wyspowiadasz się z niepokojącym strachem, i po spowiedzi znów nie znajdujesz spokoju, bo wydaje się ci, że nie wszystko powiedziałeś. I żyjesz w ten sposób życiem gorzkim, niespokojnym i bezowocnym, na próżno tracąc dużo czasu. I wszystko to dzieje się dlatego, że zapominamy o swojej naturalnej słabości i nie bierzemy pod uwagę, jak dusza powinna odnosić się do Boga, a mianowicie, że kiedy dusza wpada w jakiś przebaczalny i nieśmiertelny grzech, to powinna z pokornym pokajaniem ufnie zwracać się do Boga, a nie dręczyć siebie nadmiernym smutkiem o tym, napięciem i goryczą.

…Swoja mowę kierujemy tu do tych, którzy żyją duchowym życiem i aktywnie poszukują sukcesów w nim, na wszelkie sposoby unikając grzechów śmiertelnych. Dla tych zaś, którzy żyją nie surowo, a jak się trafi, nie przejmując się, jeśli i śmiertelnym grzechem znieważą Boga, potrzebne jest inne słowo. Oni powinni głęboko ubolewać i gorzko płakać, surowo zawsze osądzać swoje sumienie i wyznawać na spowiedzi bez litowania się nad sobą wszystkie swoje grzechy, i przez zaniedbanie nie powinni oni pozbawiać siebie żadnych środków, niezbędnych do uleczenia i zbawienia ich.

Pokajanie zawsze powinno być natchnione i przeniknięte silną ufnością na Boga i przy lekkich codziennych upadkach, a tym bardziej przy cięższych grzechach, niż zwykłe, w które upada czasem i gorliwy sługa Boży, za dopuszczeniem. Bo skrucha pokajania, która tylko męczy i gryzie serce, nigdy nie przywraca duszy w prawomyślny, godny zaufania nastrój, jeśli nie bywa połączona z twardą ufnością na miłosierdzie i dobroć Bożą. Taka ufność nieustannie powinna wypełniać serca gorliwie dążących osiągnąć wyższych stopni chrześcijańskiej doskonałości. Ona ożywia i doprowadza do energii (energetyzuje) wszystkie siły duszy i ducha.

Wspominanie dawnych cielesnych grzechów jest szkodliwe

Ten, komu przebaczone są grzechy w sakramencie pokajania, zobowiązany jest nie powtarzać tych grzechów i to wszystko. Wspominanie dawnych cielesnych grzechów jest bardzo szkodliwe i zabronione przez św. ojców. Działa tu niewiara, niedostatek szacunku dla sakramentu pokajania, fałszywe pojecie o cnocie, oszukańcze (złudne) podniecenie i marzycielstwo.

O wyjawieniu swoich grzechów komuś z bliskich (nie ojcu duchowemu)

Znów tu nieufność do świętego sakramentu pokajania, w którym działa wszechmocny Duch Święty, zdecydowanie i całkowicie zacierając grzechy człowieka. Dlaczego uważasz że zniszczone istnieje? Nie waż się dotykać wielkiej tajemnicy! Znikomy pyłku! Nie śmiej uzupełniać wielkiego sakramentu, który ma swoją pełnię od Boga i nie potrzebuje uzupełnienia przez człowieka. Nie powtarzaj grzechów: oto wszystko, czego wymaga od ciebie Bóg i co jedynie potrzebne jest dla twego zbawienia. Bój się niedowiarstwa, bo ono pomniejsza w myślach człowieka moc i dobroć Bożą. Trzeba bardzo wystrzegać się fałszywych myśli i podniecenia, dlatego że przy nich człowiek, myśląc o czynieniu dobra, może uczynić dużo zła i sobie i bliźnim.

O tym, że skrajnie niebezpiecznym jest odkładanie spowiadania się z grzechów swoich i odwlekanie swojej poprawy

Teraz jest czas siać, szukać, prosić, kołatać do drzwi miłosierdzia Bożego, kiedy Bóg obiecał wysłuchać i pomagać; i słucha i pomaga. Bo mówi: w czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie i w dzień zbawienia pomagałem tobie. Teraz jest czas przychylny, teraz jest dzień zbawienia. Teraz każdy proszący przyjmie, i szukający znajdzie, i kołaczącemu otwiera się, – mówi Chrystus. Wtedy tego nie będzie.

„Ja przecież przy śmierci mogę pokajać się”, – odpowiada inny? Z takim pokajaniem możesz i do piekła pójść. O, człowiecze, czy wtedy chcesz kajać się, kiedy czas pokajania kończy się i nadchodzi czas sądu i ponoszenia konsekwencji? Czy wtedy chcesz zwrócić się do Boga, kiedy Bóg wzywa ciebie do odpowiedzi? Czy wtedy chcesz poszukiwać, kiedy czas już odchodzi? Nie podlega dyskusji, że i przy śmierci trzeba kajać się, i Boga gorliwie wzywać, ponieważ wtedy szczególnie wielki wysiłek duszy bywa, ale do śmierci odkładać pokajanie jest złudzeniem umysłu, niedbałością o zbawienie i intrygą diabła, który taką myśl wkłada w serce człowieka i naucza zakon Boży nieustraszenie naruszać, Boga doprowadzać do gniewu i pokajanie z dnia na dzień odkładać, aby tak człowieka pochlebstwem zgubić. Z tego powodu, kiedy chcesz błogo umrzeć, taki bądź teraz, jaki chcesz być przy śmierci. Sądź o doczesnych rzeczach: honorze, sławie, bogactwie i rozkoszy – teraz tak, jak sądzą umierający, którzy wszystko wtedy zostawiają, opuszczają.

Ten kto zgrzeszył nie powinien popadać w zaniepokojenie, jeśli ojciec duchowy będzie surowym słowem leczyć jego ranę

Kto grzeszącego rozpieszcza pochlebnymi łaskami, to tylko bardziej nastawia go do grzechu i nie tłumi wykroczeń, a podsyca, ale kto surowymi radami demaskuje i jednocześnie poucza brata, ten przyczynia się do jego zbawienia. Tych których kocham, – mówi Pan, – demaskuję i karzę. Tak należy i kapłanowi Bożemu nie oszukiwać pochlebnymi usługami (łaskami), ale troszczyć się o zbawienne lekarstwa. Niedoświadczony jest ten lekarz, który lekko tylko obmacuje puchnące sploty ran: zachowując zamknięty wewnątrz, w głębokich zagłębieniach, jad, on tylko wzmaga jego siłę. Koniecznie trzeba otworzyć ranę, rozciąć i, oczyściwszy z ropy, przyłożyć do niej najmocniejszy plaster. Niech chory krzyczy, niech woła, niech skarży się na nieznośny ból: on będzie dziękować potem, kiedy poczuje się zdrowym.

Amiń


O tajnych słabościach duszy

O autorze

Trzy książki archimandryty Łazara, wydane przez wydawnictwo Moskiewskiego obiektu Pskowo-Piecierskiego monasteru, napisane są dla współczesnych nam – prawosławnych chrześcijan końca 20 wieku. Autor dobrze zna i ich duchowe problemy, i ich grzechy i upadki, ale zna też wielką siłę pokajania. On mówi o duchowych pułapkach, najczęściej spotykanych na drodze współczesnego człowieka, takich, jak okultyzm, hinduizm, joga, kung-fu, muzyka rockowa. Jego książki „Grzech i pokajanie ostatnich czasów” i „O tajnych słabościach duszy” pomagają zrozumieć prawdziwą duchową istotę tych zjawisk i znaleźć drogę do zbawienia. Trzecia książka „O monastycyzmie” opowiada o niełatwej drodze monastycyzmu we współczesnym świecie.

Archimandryta Łazar żyje w Gruzji, w monasterze Betani. Otrzymał świeckie wykształcenie. W latach 80-ch wybrał drogę mnisią.

Jego książki – to poufna rozmowa kochającego i wymagającego ojca duchowego, opierającego swoje słowo na nauce ojców i ustawach Prawosławnej Cerkwi.

Z błogosławieństwa Jego Świątobliwości Patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksija II

 

Przeznaczenie książki

Każdy krok na drodze duchowego życia chrześcijanina jest nie czym innym, jak pokajannym ruchem serca, widzącego swoje grzechy. Od pokajania otwierają się dla wierzącego drzwi do cerkiewnego świata, tylko przez pokajanie otworzą się mu wrota rajskie. Krótko mówiąc, początek pokajania jest właśnie początkiem zbawienia.

W nasze dni bardzo wielu ludzi, którzy poznali mroczne otchłanie niewiary, bezbożności, skosztowali zgubnych owoców najbardziej smrodliwych grzechów, ale łaską Bożą wyzwolonych z tego piekła, przywołanych do światła, do przebudzenia, do życia, – przez pokajanie się, sakrament chrztu, przez wyznanie swoich strasznych grzechów, porzucenie ich, przez otrzymane w sakramencie pokajania przebaczenie, przez otrzymanie pełnych łaski sił w sakramencie priczaszczenija, – rodzi się do nowego życia, życia całkowicie innego, całkowicie niepodobnego do tego, jakim żyli oni do tej pory. Ale to nowe życie wymaga zniszczenia wielu poprzednich pojęć, wartości, przywiązań, wiedzy, znajomości, gustów; często prawie całkowitego zapomnienia całego tego ogromnego grzesznego chaosu, pozostającego tam, z tyłu, przekreślonego początkiem zbawiennego pokajania. Ten proces wyrzeczenia się od starego, odrodzenia się, wskrzeszenia duszy – jest dość skomplikowany, nie jednakowy dla wszystkich, tajemniczy. Każdego człowieka Bóg tylko Jemu znanymi drogami, niepojętymi losami Swoimi wyprowadza z tej grzesznej Sodomy, z niewoli Egipskiej i prowadzi przez pustynię oczyszczenia do ziemi obiecanej. (Głęboko i dokładnie rozpatruje ten moment, początek duchowego życia, swiatitiel Fieofan Zatwornik w książce „Droga do zbawienia”.)

O tym jak kajać się za popełnione grzechy, jakie to są grzechy, jak one są ciężkie, jak je potem porzucić i nie powtarzać, – o tym wszystkim ułożono dość dużo pouczeń, o tym często mówią duchowni w świątyniach, o tym wielu wierzących sami jakoś wiedzą, przecież nietrudno jest zobaczyć zewnętrzne, popełnione uczynkiem i słowem grzechy, zobaczyć jawne grzeszne skłonności i namiętności swoje. Oczywiści i na tych pierwszych stopniach, krokach do pobożności każdy nowo nawrócony napotyka niemało przeszkód, połajanek, trudności, smutków; ale tu jeszcze wszystko jest wyraźnie widoczne, zło niekryte, krzyczy o sobie, – potrzebne jest tylko męstwo, odwaga i zdecydowanie, twarda chęć rozpoczęcia nowego życia i ostatecznego zerwania ze starym. I oto już przy pierwszych małych zwycięstwach nad sobą nawrócony odczuwa ogromną wewnętrzną ulgę, wyzwolenie, pojednanie z Bogiem, z sumieniem, z ludźmi, jakby zrzuca ciężki ładunek z ramion, który ciążył mu przez całe życie, odczuwa radość i przypływ nowych sił, – i z takim zapałem, uduchowieniem wchodzi w tajemniczy cerkiewny świat, w nową rodzinę, zaczyna nowe życie. I jeśli nowo oświecony chrześcijanin potrafił z pomocą Bożą odrzucić swoją poprzednią grzeszną działalność i wszystkie swoje wskrzeszone siły skieruje na nową drogę, to… wtedy właśnie i zaczyna się dla niego najważniejsze i najtrudniejsze.

Chodzi o to, że kiedy człowiek widzi liczne swoje jawne grzechy, to bardzo to go upokarza, daje prawidłowe pojęcie o sobie, zaszczepia w duszy strach, drżenie przed sądem Bożym; domyśla się on i tego kierunku, w którym na początku powinien podążać. Ale kiedy wierzący odetnie dzięki łasce Bożej jawne swoje grzeszne upadki, to obraz pokajania wyraźnie komplikuje się, staje się bardziej delikatny, wyrafinowany, i pojawia się tu wielkie niebezpieczeństwo utraty tej ścieżki, tej jedynej słusznej ciasnej drogi do zbawienia, i skręcenia na szeroką drogę samozadowolenia i pychy. Kajając się w poprzednich grzechach, porzucając poprzednie haniebne życie swoje, otrzymując przebaczenie od Boga, mimo wszystko pozostajemy głęboko porażeni licznymi duchowymi słabościami, namiętnościami, grzesznymi nawykami, – chorujemy sercem, umysłem, wolą, wszystkimi swoimi zmysłami, uczuciami. Grzechy są przebaczone, ale namiętności jeszcze żyją; uczynków grzesznych nie popełniamy, ale skłonności do nich, pragnienie ich – są żywe, i wszystko to wymaga jeszcze wielu trudów pokajania, wielu zmagań, bolesnych wezwań, modlitw i błagań do Miłosiernego Lekarza – Miłującego człowieka Pana naszego. I jakże długo tak? – Dopóki żyjemy w ciele!

I oto tu zdarzają się rozdroża: jest to bardzo niepociągająca droga dla wielu – ciągłe pokajanie, stałe niezadowolenie z siebie, nieufność do siebie, podejrzliwość do wszystkich swoich uczuć, ruchów duszy, zawsze jakieś wewnętrzne napięcie, ból, gorycz. I tak, przeciwnie, człowiek chce natychmiast otrzymać pełny spokój, wewnętrzny komfort, uczucie duchowego zadowolenia z siebie, odczucie swego znaczenia i wybrania. I dobrze, jeśli ten, kto dopiero co wstąpił na drogę chrześcijaństwa, od razu spotka odpowiedniego opiekuna, który wskaże mu na samym początku właściwą drogę, nauczy nie oddalać się od zbawiennego smutku i skruchy, nie odpychać od siebie tego nieprzyjemnego, ale pożytecznego widoku brzydoty swojej duszy, nie przykrywać go fałszywym mniemaniem o sobie i samousprawiedliwieniem, a nieść ten smutek jako swój krzyż, jak wierne świadectwo słuszności obranej drogi (przecież i te smutki, pochodzące od naszej upadłej natury, przepowiadał Zbawiciel Swoim naśladowcom: „W świecie zasmuceni będziecie”. Kto nie znienawidzi duszy swojej, życia swego, nie może być uczniem Chrystusa!), jako zastaw przyszłej radości, chronić to samoosądzenie, jak tę ewangeliczną sól, bez której wszelkie działanie duszy natychmiast zaczyna gnić, zaczyna wydzielać smród. A jak często wychodzi na odwrót! Stało się to już rozpowszechnioną chorobą w naszych czasach: teraz ludzie, z powodu zakorzenionej w nich lubieżności (zmysłowości, zaspakajania namiętności), skłonności do poszukiwania zawsze i we wszystkim komfortu i przyjemności, – samo duchowe życie rozumieją już jako środek szybszego otrzymania takiej wewnętrznej „błogości”, słodkiego spokoju, euforii. I oto teraz widzimy taki obraz: wyznał ponownie nawrócony swoje poprzednie ciężkie grzechy, pochodził do cerkwi, jeszcze kilka razy przypomniał na spowiedzi co nieco z przeszłości, trochę nauczył się modlić, rozpoczął zewnętrznie uporządkowane życie, ale potem już nie widzi, w czym się kajać: „Żyjemy jakby normalnie, specjalnie nie grzeszymy. Cóż tam, przychodzą różne złe myśli, w sercu ożywają niektóre namiętności – tak jest u wszystkich. Ale za to ile dobrych uczynków teraz czynimy…” – itd. Tak może już od samego początku rozwinąć się niewrażliwość na swoje choroby. I jeśli ktoś nie nauczy się tu uważnie patrzeć na słabości swojej duszy, to wewnętrzne pokajanie nie zostanie w niej zaszczepione, a bez niego całe duchowe życie nie będzie miało poprawnej orientacji, zboczy na fałszywą drogę – w zgubne złudzenie. Wtedy człowiek nie tylko nie widzi swoich ukrytych namiętności, ale nawet zaczyna mniemać, jakoby ma już jakieś wyższe dary – „duchowe”, „błogosławione”, „święte”. Wszystkie te wydające się jasnymi, błogosławionymi, pełnymi łaski, miłymi Bogu przejawy duchowej aktywności stwarzają wrażenie szczególnego wybrania, wydają się początkiem wysokiego życia duchowego.

I rzeczywiście, u człowieka, który zostawił podstępne mniemanie o swojej sprawiedliwości, prawości, o tym, że stoi już on na jakimś znaczącym stopniu ducha, pojawia się dziwny, niewytłumaczalny zapał, przypływ jakichś wewnętrznych sił, niezwykłe rozpalenie, które przyjmuje on za świętą gorliwość, porywy burzliwej działalności. Rozpoznać w tych ruchach maskę zaślepienia i samooszukiwania się jest na początku bardzo trudno: konieczne jest wielkie doświadczenie duchowe, aby dokładnie, istotnie odróżnić taki chorobliwy zapał od prawdziwej gorliwości. Przy tym wszystkim, ten kto odchylił się nie przestaje nazywać siebie grzesznikiem i częściowo uważa się za takiego. Rzecz w tym, że namiętności zaczynają działać tu bardzo zręcznie, subtelnie i skrycie, tak że rozpoznanie grzeszności jest, ale bardzo powierzchowne, bardziej w słowach, a nie w odczuciu, – zaś uznanie swojej prawości siedzi głęboko w sercu, choć w słowach może nie być jasno wyrażane.

Teraz widać, jak ważnym jest od samego początku dać prawidłowy kierunek tokowi duchowego życia wierzącego, ostrzec go przed takim samozaślepieniem i samooszukiwaniem się, nie dopuścić, aby oazę w pustyni przyjął on za ziemię obiecaną (św. Ignatij), to znaczy – nie pozwolić mu uznać siebie za zbawionego, uwolnionego od niebezpieczeństw, kiedy dopiero wyszedł on na drogę walki. A w tym celu konieczne jest natychmiast po tym, jak nowo nawrócony pokaja się z popełnionych wcześniej grzechów, udzielić mu pouczenie o podstępności wewnętrznych namiętności, otworzyć mu oczy na ten głęboki ciemny świat wewnętrznego grzesznego uszkodzenia duszy, z którym oczekuje go jeszcze walka, – świat zdradliwy, który często będzie przykrywać się maską cnoty i prawości. Dlatego ważnym jest od razu wskazać prawdziwy, nieschlebiający, badawczy pogląd na same nasze „cnoty” i przejawy naszego zapału, gorliwości i nieoczekiwanych porywów do wysokich wyczynów.

Cel tej książki – opierając się na naukach świętych ojców starożytności i ojców ostatnich czasów, ostrzec, zwrócić uwagę, nastraszyć, otrzeźwić początkujących chrześcijan, pokazując niektóre tajemne sieci ukrytych słabości duszy, głębię naszego upadku i podstępną zdradliwość złych duchów, a nawet i same niektóre zewnętrzne cnoty przeanalizować i pokazać – jakie tajemne ruchy chorej duszy mogą być pod nimi ukryte.

 

Rozdział I. Co szczególnie ważne jest na początku życia duchowego

Wszelka troska o niebo, jeśli nie jest pobudzona, ożywiona pokajaniem, – jest martwa, nieprawdziwa. (Swiatitiel Ignatij Brianczaninow)

Upadki swoje w grzech kto rozumie? Od ukrytych przede mną oczyść mnie. (Ps.18:13)

Kto uważnie czytał nauki świętych ojców Cerkwi – ten, z pewnością, zauważył, że najwięcej w tych pouczeniach mówi się o pokajaniu, o pokorze, o płaczu przed Bogiem za swoje grzechy. O tym tak wiele napisali ojcowie, że prawie w każdej patrystycznej książce i na każdej jej stronie można znaleźć podobne pouczenia. Ale co dziwnego – w naszych czasach chrześcijanie najbardziej pomijają, zniekształcają i naruszają właśnie tę naukę, to najważniejsze prawo duchowego życia. I to nie przypadek! W miarę tego jak życie to zbliża się do swego strasznego końca, zbliżają się czasy powszechnego odstępstwa od prawdy, całkowitego uwiedzenia świata przez diabła i powszechnego złudzenia – ludzie coraz głębiej pogrążają się, grzęzną we wszystkich swoich namiętnościach, we wszystkich grzechach i zbłądzeniach. Pierwszą zaś ze wszystkich chorób życia tego – jest pycha, ona to i podnosi coraz wyżej głowę swoją. O tym wyraźnie przepowiadał apostoł Paweł: że w ostatnich czasach ludzie będą samolubni, kochający pieniądze, hardzi, nadęci, złośliwi w słowach, niepokorni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni i bezprawni, nieskłonni do pojednania, oszczercy, niewstrzemięźliwi, okrutni, bezczelni, napuszeni, bardziej pożądliwi i lubieżni, niż miłujący Boga, z pozoru pobożni, ale wyrzeczeni siły tej pobożności itp. I teraz już każdy ojciec duchowy, starający się pomagać przychodzącym do niego wiernym leczyć niemoce duszy, wie, jak dziś trudna jest to robota, jak wgryzły się te choroby w dusze ludzi, jak wszyscy od małego do wielkiego głęboko porażeni są niemądrą pychą, umiłowaniem próżnej sławy, samolubstwem, jak są wielomówni, wyniośli, gniewliwi, jak wszyscy samowolni, niepokorni, nieposłuszni, nieufni. A w życiu duchowym jest to największy ciężar. Teraz bardzo rzadko ufa ktoś swoim opiekunom, kierownikom, bardziej zaś każdy kieruje się swoim rozumem, do ojców duchowych zwracają się jedynie na pokaz, bo tak jest przyjęte, ale w rzeczywistości we wszystkim polegają na sobie. Ogólnie obraz życia duchowego jest dziś bardzo katastrofalny; jeśli by któryś ze starożytnych ojców spojrzał na to swoim oczyszczonym spojrzeniem, prawdopodobnie, nie wytrzymałby tego widoku i gorzko opłakiwałby nasze dusze. (Tak Pachomij Wielki, żyjący jeszcze w czwartym wieku, miał widzenie od Boga o tym, jak będą żyć ostatni mnisi, po tym on długo płakał, ubolewał, odmawiał jedzenia). Ale my tak już przyzwyczailiśmy się do tej sytuacji, że w ogóle nawet nie widzimy tej naszej katastrofy. Wiele namiętności tak otwarcie hula dziś w sercu chrześcijan, odnoszą się do nich jak do najbardziej nieszkodliwych cech charakteru, nikt nie przeraża się nimi, nie odcina ich, choć wiele z tych „wybryków” wprost zabija duszę i sieje duchową śmierć wokół tego, kto przejawia tę namiętność i zaraża nią innych.

Z takiego fatalnego stanu: z powodu porzucenia prawidłowego nauczania ojców Cerkwi, z powodu braku wiernych nauczycieli pokajania, z powodu braku doświadczonego i uważnego duszpasterskiego nadzoru nad wierzącymi – następuje zgubne odstępstwo od zbawiennej drogi, i, oczywiście, wyraża się to przede wszystkim w tym, że chrześcijanie tracą (albo i nie znajdują) właściwego ducha pokajania, właściwego poglądu na swoją grzeszność, na swój upadek. Prościej jest powiedzieć: nie wiedzą prawdziwie – kim my jesteśmy, w jakim stosunku do Boga, jacy jesteśmy przed Nim i jaki jest Jego majestat, jakie nasze bezeceństwo.

Wiedzę o tym daje Prawosławie! – Już samo to święte słowo wiele mówi: prawo (słusznie, sprawiedliwie) wysławiać Boga, to znaczy prawidłowo, słusznie uświadamiać sobie majestat, chwałę Bożą, godnie temu majestatowi oddawać chwałę, wysławiać, uwielbiać Wszechmogącego Wszechwładcę, Stwórcę nieba i ziemi, wszystkiego widzialnego i niewidzialnego; ale ta wiedza nierozerwalnie związana jest i z tym, abyśmy prawidłowo, słusznie uświadamiali sobie nasze własne upadki, nicość, niegodność i z bojaźnią wymawiali imię Boże. Wywyższali bezustannie Boga i poniżali nieustannie siebie – oto jest Prawosławie!

Pycha zaś nasza, hardy nasz umysł, jeśli nie zacząć go od razu dusić i deptać, jak na ikonach Archanioł Michaił depcze węża – szatana (wypowiedź św. Fieofana Zatwornika), on z pewnością zabierze się wypaczyć to prawidłowe spojrzenie na siebie i przedstawić nam nasz upadek daleko nie tak głębokim, a nasze dobre cechy daleko bardziej wspaniałymi i niezawodnymi, niż jest to w rzeczywistości. Stąd właśnie pochodzi szpetne, skandaliczne skażenie duchowego widzenia, oko nasze staje się ciemne, a w duszy wtedy ciemność nieprzenikniona. Ileż stąd bied! Przyjrzeć się uważnie naukom każdego heretyka, odszczepieńca, schizmatyka i można zobaczyć – że przede wszystkim u nich jest odstępstwo w pokajaniu, w rozumienie tego, jak Bóg patrzy na nasze serca, jak wymagający jest wobec nas i jak wyrozumiały, tolerancyjny. Tak katolicy myślą zbawić się jedynie zewnętrznymi uczynkami, jakby odkupić swoje zbawienie bez oczyszczenia głębin serca; protestanci, przeciwnie, uważają, że wystarczy tylko głębokiej wiary, a czyny pokajania są nieważne, że już wszystkie nasze grzechy odkupione są przez Jezusa Chrystusa na Krzyżu, tylko wierz i wyznawaj wiarę swoją słowem – i to wystarczy. I w tym właśnie rodzaju coraz bardziej i więcej namnażają się odstępstwa od prawdziwego pojmowania tego, kim my jesteśmy, jak powinniśmy żyć, aby zjednać sobie miłosierdzie u Boga, co też niezbędne jest do zbawienia.

Droga duchowego życia jest niezwykle złożona; jak, na przykład, nie łatwo jest nauczyć się malarstwa czy muzyki, ile przy tym koniecznych jest trudów, wiedzy, umiejętności, różnych ćwiczeń, i przy tym wiele umiejętności i nawyków w sztuce rozwija się jakoś intuicyjnie, o nich nawet nie można jasno wyrazić się czy pojąć je rozsądkiem. Przy tym dużo jeszcze zależy od nauczyciela, od szkoły. Ale duchowe życie – czyż nie jest bardziej złożone, czyż nie jest bardziej tajemnicze? Tu wszystko jest wielką tajemnicą, tu wszystko prawie jest niewidzialne. Przecież jest to nauka z nauk, sztuka ze sztuk! Jak więc można w życiu duchowym chwytać się za sprawę w porywie, pochopnie, zarozumiale, pokładając nadzieje tylko na siebie, według niespokojnego (niewyraźnego, burzliwego) jakiegoś wezwania duszy oddawać się władzy nieznanych uczuć, sądzić o wewnętrznych swoich nastrojach tylko według smaku, gustu, jaki wywołują one wewnątrz nas. W duchowym życiu i niebezpieczeństwa są wielokrotnie straszniejsze, tu można stracić nie opinię i mienie, jak w zajęciach sztuką, – tu traci się wieczność, życie. Tu spotyka się również i najsilniejsze przeciwdziałanie złych mocy – i wewnątrz nas i na zewnątrz; tu idącego spotyka na drodze podstępność wrogów, przebiegłość za przebiegłością, sieć za siecią. I oto smutny obraz: wielkie mnóstwo oszukanych chrześcijan, wielu z nich traci rozum, popełnia straszne uczynki, uczą, głoszą niedorzeczność, bzdury. Ponieważ nauka prawdziwa, świętych ojców, prawosławna, pokorna zaczęła być wypaczana i zapominana, to i całe to kuszenie (oczarowywanie) często przyjmowane jest teraz za zjawisko normalne, nawet wszelkiego rodzaju przejawy uniesienia, zapału, fanatyzmu oparte na zaślepieniu, samopochlebstwie i samooszukiwaniu się, przyjmują za działanie łaski, uważają za „odrodzenie wiary”, za początek „nowej ery”.

 

Rozdział II. Gdzie i jak nauczyć się świętego pokajania

Nauczyć się prawidłowego pokajannego nastroju duszy można albo, tak powiedzieć, z rąk do rąk, to znaczy – znaleźć takiego pokornego nauczyciela, który sam miałby w sobie tego skruszonego i pokajannego ducha, i od niego bezpośrednio przejąć to głębokie, zbawcze, ożywiające wzdychanie o biednej, upadłej naszej duszy, a wraz z tym i radosną nadzieję na niewypowiedziane miłosierdzie Boże; albo też, jeśli nie spotkamy nauczyciela, to można, ale już trudniej, nauczyć się tego ducha uważnie czytając świętych ojców Cerkwi, zwłaszcza starając się przejąć od nich tę naukę najpokorniejszego widzenia siebie (samooceny), skrajnej nieufności sobie we wszystkim, ostrożnego stosunku do wszystkich poruszeń swojej duszy, do wszystkich swoich uczuć, stałego potępiania siebie, wewnętrznego płaczu nad sobą, poczucie własnej niegodności, bycia pielgrzymem na tej ziemi, świadomość swego oddalenia od Boga. W tym celu pożytecznym jest czytanie dawnych ojców, bardzo pouczające są przykłady z życia pustynnych mnichów, oni szczególnie odnosili sukcesy w zdobywaniu pokajannego płaczu o sobie, w pokornej mądrości. W pouczeniach priepodobnego Ioanna Lestwicznika (Klimaka), ihumena Synaju, wiele mówi się o tym, jak pod pozorem cnót często ukrywają się tajemne namiętności; prawidłowy kierunek w pokajaniu dają pouczenia abby Dorofieja, świętych Warsonofia Wielkiego i Ioanna proroka. Mnóstwo ważnych rad znajduje się u ojców późniejszych czasów, szczególnie pożyteczna jest książka „Niewidzialna walka” Nikodima Swiatogorca, bardzo przystępne są przepiękne listy biskupa Fieofana Zatwornika, pokajannym duchem wyróżniają się pouczenia, listy, obraz życia najpóźniejszych ojców, mnichów, żyjących w końcu przeszłego (XIX) wieku, pierwszej połowy XX, który przeżyli niebywałe smutki, boleści i prześladowania. Ale szczególnie odpowiada potrzebom duchowego życia naszego ostatniego, trudnego duchowo czasu, pod względem dostępności zrozumienia, piękna i siły słowa szczegółowe, gruntowne, solidne nauczanie o pokajaniu, o przebiegłości złych duchów, o urokliwej ułudzie i podstępności namiętności – w książkach świętego biskupa Ignatija Brianczaninowa. Jest to jakby skoncentrowane nauczanie ojców Cerkwi, wyjaśnione i przystosowane dla zastosowania wobec problemów ostatnich czasów.

Przytoczymy tu niektóre fragmenty z książek tego ojca, dotyczące naszego tematu, a mianowicie: jak pozyskać zbawienną drogę, jak odróżnić prawdziwy stan odczuwania Boga od mniemanego, od złudzenia, jak uchronić siebie przed kuszącym pochlebstwem wroga.

Na te pytania znajdujemy u władyki Ignatija jasną i stanowczą odpowiedź:

„…Usłysz, umiłowany bracie, usłysz, czym odróżnia się działanie pochlebstwa od działania Boskiego! Pochlebstwo (czar, urok, złudzenie), kiedy przystępuje do człowieka, czy przez myśl, czy przez marzenie, czy czułym mniemaniem, czy jakimś pojawieniem się, widzianym zmysłowymi oczami, czy głosem podniebnym, słyszalnym zmysłowymi uszami, – przystępuje zawsze nie jak nieograniczona władczyni, ale jak uwodzicielka, szukająca w człowieku zgody, od zgody jego przyjmująca władzę nad nim. Zawsze działanie jej, czy wewnątrz ono, czy na zewnątrz człowieka, jest działaniem zewnętrznym; człowiek może odrzucić je. Zawsze witane jest pochlebstwo początkowo pewną wątpliwością serca; nie wątpią w nie ci, nad którymi ono zdecydowanie zapanowało. Nigdy nie scala pochlebstwo rozciętego grzechem człowieka, nie zatrzymuje ruchów krwi, nie ukierunkowuje prowadzącego trudy ascetyczne na pokajanie, nie pomniejsza (nie poniża) go przed nim samym; przeciwnie, wzbudza w nim marzycielstwo, doprowadza do ruchu krew, przynosi mu jakąś bezsmakową, niegustowną, jadowitą rozkosz, zręcznie schlebia mu, wpaja zarozumiałość, ustawia w duszy idola (bożka) „ja”.

Boskie działanie – jest niematerialne: nie widać go, nie słychać, nie spodziewamy się go, nie jest do wyobrażenia, nie można go wyjaśnić żadnymi porównaniami, zapożyczonymi z tego życia; przychodzi, działa tajemniczo. Na początku pokazuje człowiekowi jego grzech, potęguje w oczach człowieka jego grzech, nieustannie trzyma straszny grzech przed jego oczami, doprowadza duszę do samoosądzenia, ujawnia jej nasz upadek, tę straszną, ciemną, głęboką przepaść pohybla, w którą spadł rodzaj nasz przez grzech naszego praojca: potem stopniowo1 daruje szczególną uwagę i skruchę serca podczas modlitwy”2.

Święta prawda obwieszczana jest sercu przez ciszę, spokój, jasność, pokój, nastrojem do pokajania, do wgłębienia się w siebie, do nie pokładania nadziei na siebie, do pocieszającej nadziei na Boga. Kłamstwo, nawet gdyby i przyoblekało się w maskę dobroci, rozpoznawane jest poprzez wywoływane przez nie zamieszanie, niepokój, mrok, niepewność, zmienność, rozproszenie, rozrywkowość, marzycielstwo; albo też ono zwodzi tylko serce, – pochlebnie przynosi mu zadowolenie, nasycenie się sobą, jakąś niejasną, mętną rozkosz. I ta rozkosz uwiedzionego serca podobna jest do udawanego, fałszywego spokoju, którym przykryta jest powierzchnia głębokiego, ciemnego odmętu – mieszkania potworów…

Umysł ludzki nie jest w stanie odróżnić dobra od zła; zamaskowane zło łatwo, prawie zawsze, oszukuje go. I jest to bardzo naturalne: umysł ludzki jest młody, a walczący z nim złymi pomysłami mają więcej, niż siedem tysięcy lat doświadczenia w walce, w chytrości, przebiegłości, w łowieniu dusz ludzkich. Odróżnić dobro od zła należy do serca, – to jego sprawa. Ale znów potrzebny jest czas, potrzebna wytrwałość w przykazaniach ewangelicznych, aby serce posiadło delikatność smaku do odróżnienia wina prawdziwego od wina podrobionego… Dopóki serce nie zdobędzie nawyku odróżniania dobra od zła, bardzo przydatna jest doświadczona rada bliźniego – wychowanka Wschodniej Cerkwi, jedynej świętej, jedynej prawdziwej, – szukającego i znajdującego w posłuszeństwie jej błogosławioną wolność… Poza nieskłonnym posłuszeństwem Cerkwi nie ma ani prawdziwej pokory, ani prawdziwego duchowego rozumu; tam rozległy obszar, ciemne królestwo kłamstwa i wywoływanego przez nie zaślepienia, samooszukiwania się…”3

„…Nurek schodzi w głębokie morze, aby wydostać drogą perłę; i święci ojcowie oddalili się w głębokie pustynie, tam głęboko wnikali w siebie, znajdowali różne bezcenne, duchowe perły: naśladującą Chrystusa pokorę, dziecięcą prostotę, łagodność i niezłośliwość, anielską beznamiętność, duchowe rozumowanie i mądrość, – jednym słowem powiedzieć, znajdowali Ewangelię… Pewien mnich powiedział Sisojowi Wielkiemu: „Ja jestem w nieustannym pamiętaniu Boga”. Priepodobny Sisoj odpowiedział mu: „To – nic wielkiego; wielkim będzie to, kiedy będziesz uważać siebie za najgorszego z całego stworzenia”.

Wysokie zajęcie – nieustanne pamiętanie Boga! Ale ta wysokość jest bardzo niebezpieczna, kiedy drabina do niej nie jest oparta na trwałym kamieniu pokory.

Patrzcie – jak Pismo zgodne jest z ojcami! Pismo mówi: …całopaleń nie pragniesz. Ofiara Bogu duch skruszony: sercem skruszonym i pokornym Bóg nie wzgardzi (Ps.50:18-19). Ofiary i same całopalenia ludzkie powinny być oparte na poczuciu ubóstwa duchowego, na poczuciu pokajania. Bez tego one odrzucane są przez Boga.

…Nikt, wydaje się, tak nie zagłębił się w Ewangelię, jak zagłębili się w nią święci pustelnicy; oni starali się urzeczywistniać Ewangelię samym życiem, samymi myślami i swoimi uczuciami. Wyróżniającą cechą ich była najgłębsza pokora; upadek człowieka był stałym przedmiotem ich rozmyślań; stałym ich zajęciem był płacz nad swoimi grzechami.

Inny kierunek otrzymali asceci Zachodniego kościoła i jego pisarze o ascezie od czasu odłączenia się tego Kościoła od Cerkwi Wschodniej i odpadnięcia go w ciemność herezji… Oni natychmiast ciągną się i ciągną czytelników swoich na wyżyny, niedostępne dla nowicjuszy, hardzieją i ciągną do hardości. Rozpalone, często oszalałe marzycielstwo zastępuje u nich wszystko duchowe, o którym nie mają oni żadnego pojęcia. To marzycielstwo uznawane jest przez nich za łaskę…

Święci ojcowie Wschodniej Cerkwi prowadzą czytelnika nie w objęcia miłości, nie na wyżyny wizji, – prowadzą go do rozpatrywania swego grzechu, swego upadku, do wyznawania Odkupiciela, do opłakiwania siebie przed miłosiernym Stwórcą. Oni najpierw nauczają poskramiać nieczyste dążenia naszego ciała, czynić je lekkim, zdolnym do duchowej działalności; potem zwracają się do umysłu, prostują jego sposób myślenia, jego rozum, oczyszczając go od myśli, które przyswoiliśmy po naszym upadku, zastępując je myślami odnowionej natury ludzkiej, żywo ukazanej w Ewangelii. Z naprawianiem umysłu święci ojcowie troszczą się o naprawienie serca, o zmianę jego nawyków i odczuć. Oczyścić serce jest trudniej, ni oczyścić umysł: umysł, przekonawszy się o sprawiedliwości (słuszności) nowej myśli, łatwo odrzuca starą, łatwo przyswaja sobie nową; ale zamienić nawyk nawykiem, właściwość właściwością, uczucie innym uczuciem, uczuciem przeciwstawnym, to – trud, to – usilna, długotrwała praca, to – walka niesamowita. Okrucieństwo, zaciekłość tej walki ojcowie wyrażają tak: „daj krew i przyjmij ducha”. To znaczy: trzeba uśmiercić wszystkie grzeszne pragnienia ciała i krwi, wszystkie ruchy umysłu i serca, zależące od ciał i krwi. Trzeba wprowadzić i ciało, i umysł, i serce pod kierownictwo ducha. Krew i nerwy wprawiane są w ruch wieloma namiętnościami: i gniewem, i chciwością, i lubieżnością, i umiłowaniem próżnej sławy. Dwie ostatnie niezwykle rozpalają krew u ascetów, niezgodnie z zakonem (prawem) prowadzących trud ascetyczny, czynią ich oszalałymi fanatykami. Umiłowanie próżnej sławy dąży przedwcześnie do duchowych stanów, do których człowiek nie jest jeszcze zdolny z powodu swojej nieczystości, z powodu nieosiągnięcia prawdy wymyśla sobie marzenia. A lubieżność (zmysłowość) przyłączając swoje działanie do działania umiłowania próżnej sławy, wytwarza w sercu uwodzicielskie (kuszące), pozorne pociechy, rozkosze i upojenia. Taki stan jest stanem zaślepionego samooszukiwania się. wszyscy niezakonnie trudzący się w ascezie są w takim stanie…

U Świętych ojców Wschodniej Cerkwi wcale nie widać rozpalonego stanu krwi. Oni nigdy nie wpadają w entuzjazm, który, będąc narodzonym z krwi, często na Zachodzie dążył do przelewu krwi. Z ich utworów tchnie prawdziwe samowyrzeczenie, tchnie aromat Świętego Ducha, uśmiercający namiętności”4

Władyka Ignatij świadczy, że z ułudy i zarozumiałości powstały zgubne herezje, rozłamy, bezbożność, bluźnierstwo. Najnieszczęśniejszą widoczną konsekwencją ułudy (skuszenia, zwiedzenia) jest niewłaściwa, szkodliwa dla siebie i dla bliźnich działalność, – zło, mimo swej wyrazistości i obszerności, mało dostrzegalne i mało rozumiane. Zdarzają się z takimi zwiedzonymi, oszukanymi ludźmi również nieszczęścia, oczywiste dla wszystkich, bardzo tragiczne.

Tak, na Wałaamskiej wyspie, opowiada władyka, w oddalonej pustynnej chatce mieszkał schimnich (mnich najwyższego stopnia) Porfirij. Zajmował się trudem modlitwy. Jakiego rodzaju był ten trud – dokładnie nie wiem. Można domyślać się o jego błędzie na podstawie ulubionej lektury schimnicha: on wysoko cenił książkę zachodniego pisarza Tomasza z Kempie „O naśladowaniu Jezusa Chrystusa” i kierował się nią. Książka ta napisana jest z „poglądu”. Porfirij pewnego wieczoru, jesienią, odwiedził strców skitu (eremu), w pobliżu którego była jego pustelnia. Kiedy żegnał się ze starcami, oni ostrzegali go, mówiąc: „Nie zamyśl przejść po lodzie: lód tylko co się pojawił i jest bardzo cienki”. Pustelnia Porfirija oddzielona była od skitu głębokim zalewem jeziora Ładoga, który trzeba było obchodzić. Schimnich odpowiedział cichym głosem, z pozorną skromnością: „Ja już stałem się lekki”. On wyszedł. Po krótkim czasie rozległ się rozpaczliwy krzyk. Starcy skitu zaniepokoili się, wybiegli. Było ciemno; nie szybko znaleźli miejsce, na którym wydarzyło się nieszczęście; nie prędko znaleźli sposób wydobyć topielca – wyciągnęli ciało, już opuszczone przez duszę5.

„…Błogosławiona dusza, która zobaczyła gnieżdżący się w sobie grzech! Błogosławiona dusza, która zobaczyła w sobie upadek praojców, zniszczalność dawnego Adama! Takie widzenie swego grzechu jest widzeniem duchowym, widzeniem umysłu, uzdrowionego ze ślepoty Bożą łaską. Z postem i klęczeniem naucza święta Wschodnia Cerkiew prosić u Boga o widzenie swoich grzechów.

…Błogosławiona dusza, która uznała siebie za całkowicie niegodną Boga, która osądziła siebie jako potępioną i grzeszną! Jest ona na drodze zbawienia; nie ma w niej zaślepienia, oszukiwania samej siebie.

Przeciwnie, kto uważa siebie za gotowego do przyjęcia łaski, kto uważa siebie godnym Boga, oczekuje i prosi Jego tajemniczego przyjścia, mówi, że gotów jest przyjąć, usłyszeć i ujrzeć Pana, ten oszukuje siebie, ten pochlebia sobie; ten osiągnął wysokiej skały (urwiska) pychy, z której upadek w ciemną przepaść zagłady”6.

…Uczucie płaczu i pokajania – jedyna potrzeba duszy, która przystąpiła do Pana z zamiarem otrzymania od Niego przebaczenia swoich grzechów. To – dobra część! Jeśli wybrałeś ją, to niech nie będzie ci zabrana! Nie zamień tego skarbu na puste, fałszywe, przymuszone, pozornie błogosławione uczucia, nie zgub siebie pochlebstwami sobie.

„Jeśli niektórzy ojcowie, – mówi priepodobny Isaak Syryjczyk, – napisali o tym, czym jest czystość duszy, czym jest jej zdrowie, czym beznamiętność, czym widzenie, to napisali nie po to, abyśmy poszukiwali tego przedwcześnie i z oczekiwaniem… Ci, w których żyje oczekiwanie, posiedli pychę i upadek… Poszukiwanie z oczekiwaniem wysokich Bożych darów jest odrzucone przez Cerkiew Bożą. To – nie oznaka miłości do Boga, to – choroba duszy”7.

„Wszyscy święci uznawali siebie za niegodnych Boga: tym pokazali oni swoją godność, polegającą na pokorze.”8.

Wszyscy którzy uwiedli (oszukali) siebie uważali się za godnych Boga: tym okazali pychę i biesowskie złudzenie które ogarnęło ich dusze. Niektórzy z nich przyjęli biesów, które ukazały się im w postaci Aniołów, i poszli za nimi; innym zjawiły się biesy w swojej własnej postaci i przedstawiali się jako pokonani ich modlitwą, czym wprowadzali ich w arogancję, wyniosłość; inni podniecali, rozbudzali swoją wyobraźnię, rozpalali krew, wywoływali w sobie ruchy nerwowe, przyjmowali to za błogosławioną, pełną łaski rozkosz, – i wpadli w zaślepienie, samozłudzenie, w całkowite zaciemnienie, przyłączyli się według ducha swego do duchów odrzuconych.

Jeśli masz potrzebę porozmawiać sam z sobą, przynoś sobie nie pochlebstwa, a samoponiżanie. Gorzkie lekarstwa pomocne są nam w naszym stanie upadku. Pochlebiający sobie już przyjęli tu na ziemi swoją nagrodę – swoje samopochlebstwo, pochwałę i miłość wrogiego Bogu świata: nie mają czego oczekiwać w wieczności poza osądzeniem.

…Święci ojcowie Wschodniej Cerkwi, zwłaszcza pustelnicy, kiedy osiągnęli wysokości ćwiczeń duchowych, wtedy wszystkie te ćwiczenia stapiały się, łączyły się w nich w pokajanie. Pokajanie obejmowało całe ich życie, całą ich działalność: było ono skutkiem widzenia swego grzechu.

Pewnego wielkiego ojca zapytano, na czym powinno polegać działanie mnicha samotnika? On odpowiedział: „Umartwiona (uśmiercona) dusza twoja leży przed twoimi oczyma, i czyż ty pytasz, jakie powinno być twoje działanie?9. Płacz – podstawowe działanie prawdziwego Chrystusowego szermierza ascetycznego; płacz – jego działanie od rozpoczęcia ascetyzmu i do dokonania trudów ascezy. Widzenie grzechu swego i zrodzone nim pokajanie są działaniami, nie mającymi końca na ziemi: widzeniem grzechu pobudza się pokajanie; pokajaniem dawane jest oczyszczenie; stopniowo oczyszczane oko umysłu zaczyna dostrzegać takie niedociągnięcia i uszkodzenia w całej istocie ludzkiej, których ono wcześniej, w zamroczeniu swoim, w ogóle nie dostrzegało10”.

„…Im bardziej człowiek przygląda się w grzech swój, im bardziej wdaje się w płacz nad sobą: tym przyjemniejszy jest on, przystępniejszy dla Ducha Świętego, Który, jak lekarz, przystępuje tylko do tych, którzy świadomi są swojej choroby, przeciwnie, odwraca się od tych, którzy bogacą się swoją próżną zarozumiałością (próżnym wysokim mniemaniem o sobie). Patrz i wpatruj się w grzech twój! Nie odwracaj od niego oczu! Odrzuć siebie, nie miej duszy swojej poczciwej wobec siebie (Dz.20:24)! Cały wdaj się w widzenie grzechu swego, w płacz o nim! Wtedy, w swoim czasie, ujrzysz odtworzenie (odrodzenie) twoje niepojęte, przez tym bardziej niewytłumaczalne działanie Świętego Ducha. On przyjdzie do ciebie, kiedy nie oczekujesz Go, – zadziała w tobie, kiedy uznasz siebie całkowicie Go niegodnym!

Ale jeśli ukrywa się w tobie oczekiwanie łaski, – strzeż się: jesteś w niebezpiecznej sytuacji! Takie oczekiwanie świadczy… o przyczajonej zarozumiałości, w której jest pycha. Za puchą wygodnie podąża, do niej wygodnie przylepia się złudzenie. Złudzenie to odwrócenie się od Prawdy i wspomagającego Prawdzie Świętego Ducha, odwrócenie się do kłamstwa i wspierających kłamstwo odtrąconych duchów. Złudzenie istnieje już w zarozumiałości, istnieje w poczuciu własnej godności, w samym oczekiwaniu łaski…”11.

„…W modlitwach twoich pogrążaj się w pokajanie. Jest stan odnowienia, – wiesz o tym; a przebywasz w stanie zniszczenia! I dlatego przebywaj w nieustannym smutku. Odrzucaj siebie! Nie miej duszy swojej poczciwej wobec siebie (Dz.) za przykładem świętego apostoła. Bądź bezinteresowny przed Bogiem. W żaden sposób nie pozwalaj sobie na oczekiwanie łaski: to – stan i nauczanie przebywających w zaślepieniu, złudzeniu, którzy odpadli od Prawdy. Staraj się ujrzeć swój grzech i opłakiwać go: to twoje zajęcie. A Bóg wykona Swoje dzieło, dlatego że jest On słuszny, wiarygodny, dał obietnicę i wypełni ją. Łaska – Jego! Dać ją – Jego sprawa. Nie uważaj swoich szat za czyste, godne duchowej weselnej komnaty, ile byś ich nie obmywał: sędzią twoim – jest Bóg”12.

„…Zachwyćcie się i pokłońcie się Prawdzie, która nieustanną zmienność ludzką uzdrawia przykazaniem nieustannego pokajania. Kładąc się do łóżka kajajcie się, i wstając kajajcie się: jak w łańcuchu ogniwo trzyma się ogniwa, tak i w życiu waszym westchnienie niech podąża za westchnieniem. Tak spędzajcie dni, miesiące i lata. Obiektem rozpatrywania waszego niech będą słabości wasze. W uczuciu serca waszego bądźcie podobni do wtrąconej dożywotnie do więzienia, podobnej do trędowatego, wypędzonego z miejsca zamieszkania. Wtedy skończą się cierpienia, kiedy skończy się życie: ostatni jęk zostanie wydany z ostatnim oddechem…”13.

Do tych fragmentów książek biskupa Ignatija Brianczaninowa będzie właściwym dodać kilka słów, zaczerpniętych z dzieł współczesnego mu, również nowo zaliczonego do pocztu świętych świętego ojca, biskupa Fieofana Zatwornika, – mianowicie o tym, dlaczego też my często tak uporczywie nie widzimy swoich grzechów? Co tak oślepia nas? Przedstawiając wewnętrzne namiętności nasze w postaci drzewa grzechu, które, mając na dole trzy pnie, dalej rozgałęzia się na mnóstwo gałęzi i gałązek, które przenikają całą naszą działalność, swiatitiel Fieofan mówi, że drzewo to często niezauważalne jest przez samego grzesznika. „Co jest tego przyczyną, dlaczego my często myślimy albo nie wstydząc się mówimy: cóż takiego ja zrobiłem? – Albo, – w czym jestem zły?” – pyta św. ojciec i odpowiada: „Przyczyna tego jest bardzo naturalna, i jest to nowe pokolenie żyjącego w nas grzechu. – Nie zauważamy dlatego, że nie możemy. Nie pozwala nam na to grzech: jest on bardzo chytry i przewidujący. Nieprzykryte drzewo zła, przedstawione przez nas, od pierwszego razu mogłoby stanąć przed oczyma umysłu i odepchnąć od siebie każdego; dlatego zło śpieszy przyodziać je liśćmi, przykryć jego brzydotę, i przykrywa tak, że nie tylko korzenia i pni, nawet i gałęzi nie może rozpoznać dusza, w której rośnie to drzewo. Te liściaste przykrycia to są – roztargnienie i troskliwość o wiele spraw. Roztargnienie nie lubi żyć w sobie, wielce troskliwy nie ma wolnej chwili. Jeden nie może, a drugi nie ma kiedy zauważyć tego, co dzieje się w środku. Zaraz po przebudzeniu ze snu dusza ich natychmiast wychodzi z siebie, – i u pierwszego odchodzi w świat marzeń, u drugiego zaś pogrąża się w morzu koniecznych niby zajęć. Prawdziwej, realnej rzeczywistości, teraźniejszości dla nich nie ma. Jeden chętniej żyje w stworzonym przez siebie świecie, i rzeczywistości (teraźniejszości) dotyka tylko częściowo, przypadkowo, powierzchownie; drugi i myślą i sercem cały jest w przyszłości. Każdą sprawę on śpieszy zakończyć jak można najszybciej, żeby przystąpić do drugiej; zaczyna drugą i – śpieszy do trzeciej; ogólnie teraźniejszością u niego zajęte są tylko ręce, nogi język itd. – a jego dusza cała nastawiona jest w przyszłość. Jak więc przy takim biegu wewnętrznych ruchów może dostrzec on, co ukrywa się w sercu?

Ale grzech nie zadowala się samą tą liściastą osłoną; przez nią można jeszcze jakoś przeniknąć, można rozchylić jej liście wiatrem smutku i wewnętrznych wstrząsów sumienia, i odkryć ukrywającą się pod nimi ohydę grzechu: ponieważ grzech sam z siebie tworzy jakąś nieprzenikalną osłonę, podobną do stojącej błotnistej wody, dokąd zanurza swoje drzewo z jego liśćmi. Ta osłona składa się z niewiedzy, nieczułości i beztroski. Nie znamy swego niebezpieczeństwa, dlatego i nie odczuwamy go; nie odczuwamy, dlatego popadamy w beztroskę i nieostrożność. I co byście by nie przedsiębrali dla oświecenia takiego grzesznika, wszystko na próżno. On głęboko ukryty jest w grzechu, jak w morzu, – kto jest w wodzie, nic nie usłyszy. Porażajcie czym tylko chcecie niedbałego grzesznika, on wcale nie speszy się. Przedstawcie przed nim jego własny stan, on powie: to nie ja. Przedstawiajcie mu skrajne niebezpieczeństwo, od którego jest niedaleko, on będzie zapewniać was, że to go nie dotyczy; przebudzajcie go z uśpienia, on nie zawstydzi się ogłosić: ja działam. – Tak silna jest osłona, którą zakrywa w końcu siebie grzech od wzroku tego, nad kim panuje!”14

W pismach swiatitiela Fieofana znajdujemy takie myśli: „…Trzeba stać przy sercu i przyzwyczajać się dostrzegać zradzające się z niego myśli i uczucia. Wtedy też zobaczycie, jak śmierdzącą rzeczą jest nasze dobre niby serce. – I przyjdzie wtedy następujące co chwila pokajanie, i spowiedź przed Bogiem Wszechobecnym i Wszechwidzącym.

…Oto co nam potrzebne: nie mierzyć siebie, to znaczy, na ile arszyn15 wznieśliśmy się od ziemi, lepiej całkiem zapomnieć o tym pomiarze. Jeden nich będzie pomiar: „nic nie jesteśmy warci (do nikąd się nie nadajemy)”.

…Miara nasza jest oto taka: kiedy odczuwamy, że dookoła jesteśmy nieczyści i że zbawienie nasze tylko od wielkiej łaski Bożej, to jest to dobre. Gdy tylko zaczniemy przyswajać Sobie choćby małą cząstkę prawości, to źle. Tu raczej konieczne jest podejmowanie kłótliwej walki przeciwko sobie”16.

„…Że nie widzicie sukcesów, to nie źle, a dobrze. Bieda, kiedy zobaczycie. Tylko nie widząc sukcesów, dokładajcie gorliwość i modlitwę o sukces, a beztrosce się nie oddawajcie”17.

„…Bieda, kiedy w sercu człowiek jest nasycony i zadowolony, a kiedy głodny i biedny, jest bardzo dobrze. Biedak i w silny mróz biega pod oknami i prosi… To samo i z sercem! Kiedy dotknie je odczucie biedy, ubóstwa i głodu, – nie daje spokoju ani ciału, ani duszy… A głód i biedę (to jest uczucie nieszczęścia, katastrofy swojej – Red.) Pan posyła modlącemu się i proszącemu. To oznaka zdrowia. Chory nie ma apetytu; jest syty… Trzeba rozpalić biedę dookoła…

…Pytacie, co znaczy: rozpalić biedę wokół siebie? – To głębokie uczucie niebezpieczeństwa swojej sytuacji, i to niebezpieczeństwa skrajnego, od którego nie ma innego zbawienie, niż w Panu Jezusie Chrystusie. To uczucie i będzie pędzić was do Pana i zmusi nieustannie wołać: pomóż, ochroń! Ono było u wszystkich świętych i nigdy ich nie opuszczało. Przeciwnym mu uczuciem jest zadowolenie ze swojej pozycji, które uspokaja człowieka i gasi w nim wszelką troskę o zbawienie. Syty, – i co jeszcze? Nie tylko pamięć grzechów miałem na myśli, ale w ogóle poczucie, że podziać się (pójść) nie ma dokąd, oprócz Pana”18.

„…Krzyk tych, którzy nie kajają się sprowadza Pana na sąd, jak Sodoma, a wołanie kajających się grzeszników – na miłosierdzie, jak Niniwa. Gdzież nam do prawych? I bieda nam, kiedy myśl trafia na uznawanie samego siebie za prawego (na obłudę). Jak zła jest ta myśl! Jak zabija ona duszę! To jak złośliwa, szkodliwa rosa na delikatny kwiatek, albo jak strasznie zimny wiatr, pod którym wszystko kostnieje. Czy to zajęcie dla kajającego się grzesznika. Ramiona Ojca są dla niego otwarte. „Upadłszy mu na szyję ucałuj go”, „Sercem skruszonym i pokornym Bóg nie wzgardzi”. Tak właśnie czyńmy. Kiedy skosztujemy słodyczy pokajania, to innej nawet nie zechcemy”19.

Przytoczymy tu jeszcze kilka pouczeń z książki „Niewidzialna wojna” Nikodima Swiatogorca, które jasno określają prawidłowe zbawienne dla duszy wewnętrzne działanie i cel zewnętrznych cnót i trudów ascetycznych.

Ten ojciec zaczyna swoją książkę od wyjaśnienia, na czym polega chrześcijańska doskonałość, „bo, nie dowiedziawszy się o tym, – mówi on, – możesz zboczyć z prawdziwej drogi i, myśląc, że zmierzasz do doskonałości, kierować się w całkiem inną stronę”. Najdoskonalszą i największą rzeczą, której tylko człowiek może pragnąć i osiągnąć, jest zbliżenie z Bogiem i przebywanie w jedności z Nim”. Dalej starec mówi, że nie wszyscy prawidłowo to rozumieją, ale wielu myśli, że w spełnieniu samych cnót czy specjalnych trudów, takich, jak post, czuwania, klękanie, różne cielesne surowości, wytrwałe stanie podczas cerkiewnych nabożeństw, umysłowa modlitwa, odosobnienie czy milczenie itp. – na tym to polega doskonałość chrześcijańskiego życia. Jednak same te cnoty nie stanowią poszukiwanej, upragnionej chrześcijańskiej doskonałości, a jedynie środki i sposoby do osiągnięcia jej. Słusznie, zbawienne dla duszy jest przechodzenie tych cnót w tym celu, aby uzyskać przez to siłę i moc przeciw własnej grzeszności i złu, – aby zaczerpnąć z nich męstwo przeciwstawienia się pokusom, pochlebstwu i uwodzeniu trzech głównych naszych wrogów: ciała, świata i diabła. Każda cnota może dać swoją duchową pomoc, najpotrzebniejszą dla sługi Bożego w jego duchowej walce.

„Ale z drugiej strony, – kontynuuje starec Nikodim, – te właśnie cnoty tym, którzy w nich pokładają fundament swego życia i swoich nadziei, mogą wyrządzić większą szkodę, niż ich jawne opuszczenia, – nie same w sobie, – ponieważ są one czcigodne, nabożne i święte, – a z winy tych, którzy, nie jak należy, posługują się nimi, – a mianowicie, kiedy oni, zwracając uwagę tylko na te cnoty, zewnętrznie dokonywane, pozostawiają serce swoje podążać według swoich własnych nakazów i woli diabła, który, widząc, że zeszli oni z właściwej, prawej drogi, nie przeszkadza im nie tylko z radością trudzić się w tych cielesnych wysiłkach, ale i rozszerzać i pomnażać je, według próżnego ich zamysłu. Doświadczając przy tym pewnych duchowych ruchów i pociech, działacze ci zaczynają myśleć o sobie, że wznieśli się już do rangi zastępów Anielskich i odczuwają w sobie obecność Samego Boga; innym zaś razem, zagłębiwszy się w przeżywanie jakichś oderwanych, nie ziemskich rzeczy, marzą o sobie, jakoby całkowicie wyszli z obszaru tego świata i porwani (wniebowzięci) są do trzeciego nieba.

…Oni zazwyczaj pragną, aby ich ceniono bardziej niż innych we wszystkich sytuacjach; oni lubią żyć według własnej woli i zawsze są uparci w swoich postanowieniach, decyzjach; są ślepi we wszystkim, co dotyczy ich samych, ale bardzo spostrzegawczy i gorliwi w rozpatrywaniu uczynków i słów innych; jeśli ktoś zacznie cieszyć się szacunkiem u innych, takim, jak oni myślą, że mają sami, oni nie mogą tego ścierpieć i jawnie stają się jego wrogami; jeśli ktoś przeszkodzi im w pobożnych zajęciach i ascetycznych czynach, zwłaszcza w obecności innych, – Boże ochroń! – oni natychmiast oburzają się, natychmiast kipią gniewem i stają się zupełnie innymi, nie podobnymi do siebie… Jaki by smutek ich nie dopadł, oni nie chcą przygiąć karku swego pod jarzmo woli Bożej… Mając wewnętrzne swoje oko, czyli umysł swój, zamroczony, patrzą im i na samych siebie, i patrzą błędnie. Myśląc o swoich zewnętrznych uczynkach pobożności, że są one u nich dobre, myślą, że osiągnęli już doskonałość i, wywyższając się tym, zaczynają osądzać innych. Po tym nie ma już możliwości, aby ktokolwiek z ludzi nawrócił takich, z wyjątkiem szczególnego działania Bożego. Wygodniej nawróci się na dobro jawny grzesznik, niż skryty, ukrywający się pod przykryciem widzialnych cnót.

…Jeśli, natchnąwszy się gorliwością, zwyciężysz i uśmiercisz bezładne namiętności swoje, swoje żądze i zachcianki, to spodobasz się Bogu bardziej i posłużysz Mu wspanialej, niż biczując się do krwi i wycieńczając się postem bardziej niż wszyscy dawni pustelnicy. Nawet to, jeśli ty, wykupiwszy setki niewolników-chrześcijan z niewoli u bezbożnych, dasz im wolność, nie zbawi ciebie, jeśli przy tym sam przebywasz w niewoli u namiętności. I jakiego byś ogólnie uczynku, gdyby był on największy, nie podjąłbyś, i z jakim wysiłkiem i z jaką ofiarnością nie dokonałbyś go, nie doprowadzi on do tego celu, jaki zapragnąłeś osiągnąć, jeśli przy tym zostawisz, bez uwagi namiętności swoje, dając im wolno żyć i działać w tobie”20.

„Od czasu przestępstwa prarodzica naszego, my, pomimo osłabienia swoich duchowo-moralnych sił, zwykle myślimy o sobie bardzo wysoko. Choć codzienne doświadczenie bardzo wrażliwie przekonuje nas o fałszywości takiego o sobie mniemania, my w niezrozumiałym samo-oczarowaniu się nie przestajemy wierzyć, że jesteśmy czymś, i to czymś nie małoważnym. Ta, jednakże, duchowa nasza ułomność, bardzo trudno przy tym zauważalna i uświadamiana, bardziej niż wszystko inne jest przeciwna i obrzydliwa Bogu, jako pierwsze potomstwo naszego egoizmu i samolubstwa i źródło, korzeń, i przyczyna wszystkich namiętności i wszystkich naszych upadków i niepotrzebności (rozpusty, pożądliwości). Ona zamyka te drzwi w umyśle czy duszy, przez które tylko zwykle wchodzi w nas łaska Boża, nie pozwalając tej łasce wejść do wnętrza i ponownie zamieszkać w człowieku. I ona odstępuje od niego. Bo jak może łaska, dla oświecenia i pomocy, wejść w tego człowieka, który myśli o sobie, że jest on czymś wielkim, że sam wszystko wie i nie potrzebuje niczyjej pomocy z zewnątrz? – Niech wybawi nas Pan od takiej lucyferskiej choroby i namiętności!..

…Nienawidząc zaś tę złą w nas zarozumiałość, mniemanie o sobie, Bóg niczego, przeciwnie, tak nie lubi i tak nie pragnie widzieć w nas, jak szczerej świadomości swojej nicości i pełnego przekonania i poczucia, że wszelkie dobro w nas, w naszej istocie i naszym życiu, pochodzi tylko od Niego, jako źródła wszelkiego dobra, i że od nas nie może pochodzić nic naprawdę dobrego, ani dobra myśl, ani dobry uczynek.

…Poznaj swoją nicość i stale trzymaj w myślach, że sam z siebie nie możesz czynić żadnego dobra, za które byłbyś godnym carstwa niebieskiego. Słuchaj, co mówią mądrzy w Bogu ojcowie: Piotr z Damaszku zapewnia, że „nie ma nic lepszego, jak poznać swoją niemoc i niewiedzę, i nie ma nic gorszego, jak nie uświadamiać sobie tego”. Św. Maksim Wyznawca uczy, że „podstawą wszelkiej cnoty jest poznanie ludzkiej niemocy”… Św. Złotousty zapewnia, że „ten tylko zna siebie najlepiej, kto myśli o sobie, że jest niczym”.

…Tak głęboko wniknęło w nas i tak mocno powiązało się z nami to cenienie siebie (poczucie własnej wartości), jakoby jesteśmy czymś, i to czymś nie małym, że ono zawsze skrycie żyje w naszym sercu, jak jakiś delikatny i niezauważalny ruch, nawet i wtedy, kiedy jesteśmy przekonani, że nie mamy żadnej nadziei na siebie, ale przeciwnie, przepełnieni jesteśmy pełną nadzieją na Jedynego Boga. Abyś unikał, na ile możesz, takiego serdecznego samomnienia (zarozumiałości) i działał bez wszelkich nadziei na siebie a z jedyną nadzieją na Boga, za każdym razem nastrajaj się tak, aby świadomość i uczucie swojej słabości poprzedzało u ciebie postrzeganie (przeżywanie) wszechmocy Bożej, i aby jedno i drugie poprzedzało każde twoje działanie”21.

Tak więc, te nieliczne fragmenty z pouczeń św. ojców bliskich nam według czasu, dokładnie i przystępnym nam językiem przekazujących nauki wszystkich starożytnych ojców Cerkwi, wyraźnie pokazują główne zarysy wewnętrznego chrześcijańskiego życia, to, że „w pokajaniu – cała tajemnica zbawienia”22. Pragnący poznać głębiej tę naukę może znaleźć ją we wszystkich prawie pismach św. ojców. Szczególnie zaś pięknie, w najczulszych poetyckich odcieniach, wyrażony jest ten duch pokajannego spojrzenia na siebie i wzruszonego modlitewnego płaczu przed Bogiem – w tekstach nabożeństw Cerkwi, zwłaszcza w pieśniach Wielkopostnego Triodu, śpiewanych w cerkwiach w dni Wielkiego Postu. Wszystkie nasze modlitewniki obficie nasycone są tym świętym duchem pokajania, i po to są właśnie przeznaczone, aby nauczyć nas chodzić przed Bogiem prawosławnie, wołać do Niego z głębi pokory. I wszystkie te modlitwy ułożone są przez świętych nie dla innych, oni zapisali je ze swego wewnętrznego duchowego przeżywania, oni sami za takich właśnie uważali siebie – grzesznych i godnych pożałowania, jak i wyrazili to w słowach modlitw, mówiąc o sobie samych, a Cerkiew te modlitwy zachowała jako najlepsze wzory naszego modlitewnego stania przed Bogiem i przekazała nam, abyśmy uczyli się z tych modlitw pokornego i pokajannego spojrzenia na siebie. Głęboko błądzi i myli się ten, kto myśli, że ojcowie tylko nam przedstawiali obraz pokajannego płaczu o sobie, a sami siebie uznawali za nie aż tak grzesznych. Nie! – nie było w nich udawania i obłudy, ale w tym właśnie i jest prawdziwe Prawosławie, aby zawsze przy świetle Boskiej Prawdy widzieć siebie nieczystym i niegodnym Boga, jak bardzo nie oczyszczałby się człowiek z grzechów.

1. Zauważmy „stopniowo”

2. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia // Dzieła. T. 2. s. 318-319.

3. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 11 // Ascetyczne kazanie i listy do świeckich. T. 4.

4. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 44 // Ascetyczne kazanie i listy do świeckich. T. 4. s. 497-500.

5. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia T. 1. s. 253-254.

6. Priepodobny abba Isaak Syryjczyk. Słowa ascetyczne. Słowo 55.

7. Tamże.

8. Tamże. Słowo 36.

9. Priepodobny abba Isaak Syryjczyk. Słowa ascetyczne. Słowo 21.

10. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 2. s. 122-127.

11. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 2. s. 321.

12. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 85 // Listy do różnych osób.

13. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 12 // Listy do różnych osób.

14. Swiatitiel Fieofan Zatwornik. Kazanie sobotnie 1-ej Niedzieli Wielkiego Postu.

15. Arszyn – dawna rosyjska jednostka długości, będąca sumą długości łokcia i stopy, wahająca się w granicach 71,11-81,5 cm.

16. Swiatitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 14 // Pisma o chrześcijańskim życiu.

17. Tamże. Pismo 34.

18. Tamże. Pisma 3, 4.

19 Tamże. Pismo 25.

20. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Rozdz. 1. s. 8-13.

21. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Rozdz. 2-3. s. 13-19.

22. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. T. 5. List 86.

 

Rozdział III. Czy szybko uzdrawiana jest dusza

Tak więc, jest oczywiste, że całe dzieło zbawienia przepływa (przebiega) przez uświadomienie swego upadku, przez pokorę i uznanie siebie za niegodnego jakichkolwiek wysokich duchowych darów, przez cierpliwe niesienie trudów pokajania i nieśpieszność w oczekiwaniu oznak uzdrowienia. Ostatni punkt jest bardzo ważny – nieśpieszność! Tu wielu dzisiaj się potyka: wszyscy bardzo się śpieszymy, pragniemy widzieć owoce trudów swoich bardzo szybko. Za małe pokajanie od razu oczekujemy wielkiego miłosierdzia i, raz zapłakawszy nad sobą, uważamy się już za oczyszczonych i wybielonych, oczekujemy pojawienia się Aniołów i znaków szczególnej Bożej przychylności wobec nas, jakoby już godnych wielu darów Ducha. Stąd pochodzą częste uwiedzenia (oszukania się, ułudy, pokusy). Ale całkowicie nie tego uczy nas doświadczenie prawosławnych ascetów. Wyraźnie widać z paterikonów, jak złożona, jak długa, wielce trudna jest ta droga oczyszczenia trędowatej duszy – i to nawet w najbardziej odpowiednich dla zbawienia warunkach monasterów i pustelni. Czyż dzikie góry, bezludne wąwozy, głuche lasy, w których trudziło się wielu ojców, brak jakiegokolwiek kontaktu ze światem, a często w ogóle z ludźmi, najsurowszy post, nieustanna modlitwa z głęboką wiarą i całkowitą ufnością w Boga, nieustanny płacz za siebie i inne najwyższe wysiłki świętych wojowników ascezy – czyż nie są to najsilniejsze środki przeciwko wszystkim głębokim korzeniom grzechu? Wydawałoby się, człowiek, który przyjął taki obraz życia, powinien w jak najkrótszym czasie całkowicie oczyścić się od wszystkich namiętności swoich, nawet w ogóle zapomnieć o istnieniu grzechu. Ale nie tak jest w rzeczywistości. Wiele, wiele lat, dziesięciolecia święci spędzali w napiętej walce z gnieżdżącymi się w ich sercach namiętnymi wężami, zanim osiągali oni uwolnienie od tych namiętności, uśmiercali ich i zdobywali pokój duszy.

„Do samej śmierci człowieka namiętności zachowują zdolność powstawania w nim, i nie wiadomo mu, kiedy i jaka namiętność powstanie: z tego powodu on, dopóki oddycha, nie powinien zostawiać czujnej obserwacji, kontroli swego serca; powinien nieustannie wołać do Boga, błagając Go o pomoc i miłosierdzie”, – mówił abba Izajasz1.

Maria Egipcjanka, udawszy się na pustynię Jordańską dla pokajania, czterdzieści siedem lat przeżyła na tej pustyni nie spotykając nikogo z ludzi, bez pokarmu i odzieży, żywiąc się korzeniami. Z tego – siedemnaście lat, jak z dzikimi okrutnymi zwierzętami, walczyła ona ze swymi myślami. Kiedy spożywała skąpe jedzenie, od razu przychodziły myśli o mięsie i rybie, pragnęła wina, to opanowywało ją pragnienie śpiewać cudzołożne piosenki, one były jej słyszalne, niepokoiły serce i słuch. Ona płakała, boleśnie wołała do nieba, prosiła pomocy u Boga. Namiętny ogień rozpalał się wewnątrz serca i opalał ja całą, wzbudzając palące pożądanie. Ona padała na ziemię i tak leżała dzień i noc, póki pokajanie nie dokonywało się i miłosierdzie Boże nie odpędzało złego niepokoju, zmieszania. Ciemność za ciemnością, bieda za biedą nękały ją siedemnaście lat. I dopiero po tym czasie ukazała się jej Przenajświętsza Bogarodzica jako Wspomożycielka i zaczęła kierować nią, odpędziwszy wszelki grzeszny niepokój od duszy Marii2.

Priepodobny Ioann Wielecierpiący trudził się w Kijowsko-Pieczierskiej Ławrze i wiele cierpiał od namiętności nierządu, nic nie mogło uwolnić go – ani pragnienie, ani głód, ani ciężkie łańcuchy. Wtedy zamknął się w pieczarze, gdzie zaczął walczyć z namiętnością w najzaciętszej walce. Dochodziło do tego, że święty zakopywał się po ramiona w ziemi, ale żar pożądania nie opuszczał go. Czasami diabeł w postaci ogromnego węża napadał na ascetę, strasznie dręczył i męczył go. W końcu Pan wybawił Swego sługę – po trzydziestu latach jego odosobnienia w pieczarze, po tak wielu smutkach. I dopiero wtedy namiętność odstąpiła od Ioanna i światło Boskie oświeciło wojownika ascezy3.

Abba Ammon powiedział: „Ja spędziłem czternaście lat w skicie (eremie, monasterze pustelników), błagając Boga dniem i nocą, aby On darował zwycięstwo nad gniewem”4.

Pewien brat, żyjący w pustelni i mocni trwożony nierządnymi pożądaniami, poszedł po wskazówki i modlitewną pomoc do starców. I oto, znalazłszy tam największego i najmądrzejszego w rozważaniu i trudach ascezy abbę, Pamwa, opowiedział mu o walce swojej. Ten pocieszył i pouczył go. Powiedział też o sobie: „Ty widzisz mnie, jak jestem stary, siedemdziesiąt lat żyję w tej celi troszcząc się o swoje zbawienie. W takiej starości po dziś dzień cierpię pokusy i napaści. Uwierz mi, dziecko, że przez dwanaście lat nie opuszczał mnie bies nierządu ani w dzień, ani w nocy, nieustannie atakując odrażającymi myślami i marzeniami”. I opowiedział starec, jak ciężką i zaciętą walkę miał on z biesem nierządu, jak wiele razy popadał w wielkie smutki i rozpacze, jak po długim czasie Pan uwolnił go, nauczywszy rozpoznawać swoją niemoc i pokładać nadzieje na pomoc Bożą, a nie na swoje siły5.

„Nie ma nic gorszego od grzesznego nawyku. Zarażony grzesznym nawykiem potrzebuje wiele czasu i trudu, aby od niego się uwolnić”, – powiedział pewien egipski starec6.

Tak więc, widzimy, że nie szybko wykorzeniają się namiętności. Ale ważnym jest zauważyć jeszcze i to, że najczęściej nie jest korzystnym dla nas otrzymać szybkie wybawienie od nich. Oczywiście, Pan może w jednej chwili oczyścić nas od wszystkich naszych słabości, ale Panu bardziej podoba się nasza pokora, nasz pokajanny modlitewny stan; a szybkie uwolnienie od słabości wywołałoby w nas pychę, dumę, zadowolony z siebie uspokojony, bezczynny nastrój duszy. Święci ojcowie wyraźnie to widzieli. Tak, amma (matka duchowa) Sarra była atakowana przez biesa przez trzydzieści lat i nigdy nie pomodliła się o to, aby ataki cofnęły się od niej, a błagała jedynie Boga aby darował jej męstwo i cierpliwość w walce7. Ioann Kołow błagał Boga i odjęte mu zostały namiętne pragnienia. On doznał nienaruszalnego spokoju. Wtedy przyszedł do pewnego ojca i powiedział mu: „Widzę siebie spokojnym, nie mającym żadnej walki”. Starec odpowiedział mu: „Idź i ubłagaj Boga, aby wróciła walka i ta skrucha serca i pokora, jakie miałeś wcześniej: z powodu walki dusza dochodzi do sukcesu”. Ioann uprosił u Boga powrócenie walk, i kiedy nadeszły bitwy, to nie modlił się już o uwolnienie od ataków, ale mówił: „Panie! Daj mi cierpliwość w walce”8.

Oto nauka prawosławna! – Nie spokoju szukać, nie szybkiego uwolnienia od wszystkiego smutnego, bolesnego i uciążliwego, nawet nie pragnąć szybkiego oczyszczenia od wszystkich swoich namiętności – a tylko tego skruszonego i pokornego serca, którego Bóg „nie poniży”, którym nie wzgardzi i które tylko miłe jest Bogu naszemu, przed Świętością Którego wszystko nasze „czyste” jest jak błoto i brud, – samo niebo przed Nim nie jest czyste.

W jakiej sprzeczności z tym duchem stoi wiele współczesnych religijnych nauk i nastrojów, jak rozpowszechnione jest teraz poszukiwanie duchowych pociech, jakiegoś słodkiego, beztroskiego, nieznającego smutku stanu, jakby już „rajskiej” błogości, – tylko tu, na ziemi, nie przeszedłszy drogą oczyszczenia, obmycia swoich grzesznych wrzodów9. Takie religijne nauki starają się zamknąć oczy człowiekowi na jego choroby, stworzyć w nim iluzję zdrowia, zapraszają go radować się i rozkoszować się fałszywym zdrowiem i wydumanymi swoimi doskonałościami, przebywać w zdradzieckim spokoju co do swego przyszłego losu, upajać się złudzeniem szczęścia i harmonii, a w rzeczywistości nosić w sobie siemię największej boleści, smutku, zarodek strasznej męki, która odkryje się wtedy, kiedy wraz z tym życiem będzie odjęta od takiego uwiedzionego, oszukanego człowieka i ta zasłona kłamstwa i fałszu, którą przykrywany był prawdziwy stan rzeczy.

I jak trzeźwa, jak pocieszająca jest nasza prawosławna wiara! – Ubolewać i smucić się tu, na ziemi, od biesów, od ludzi, od swoich niemocy ciał i duszy, płakać, jęczeć – do końca tego ziemskiego kruchego życia, a wszystko słodkie, pocieszające – niech będzie tam, w wieczności! Przecież w czasowym, zmiennym życiu i niepewnym (nietrwałym) jest mieć cokolwiek wartościowego.

Nie tak patrzą na duchowe choroby ludzie zwiedzeni; ci, którzy obrazu pokajania nie przyjęli od naszej świętej Cerkwi, od świętych ojców, którzy nie dowierzają prawosławnej nauce, – oni śmiało rozwiązują wszystkie trudności, u nich wszystko jest bardzo proste. Zdarzyło się słyszeć pewną rozmowę – zielonoświątkowca z prawosławnymi chrześcijanami. On zarzucał prawosławnym chłód i brak miłości do Boga, faryzeuszostwo. Ich uznawanie siebie duchowo bezsilnymi, przepełnionymi namiętnościami on tłumaczył niedbałością, ich niechęcią całkowitego oddania się działaniu „łaski”, jakoby – przyczyna w nich samych, jeśli by chcieli, w jednej chwili mogliby uwolnić się od wszystkich swoich namiętności, potrzebne do tego tylko zdecydowanie i jeden silny pokajanny ruch duszy – i cała grzeszność natychmiast wyparuje, jak od ognia, „łaska” natychmiast do czysta uwolni kajającego się nawet od wszystkich skłonności do grzechu, takie pokajanie natychmiast wypaliłoby wszelki grzech z duszy i od razu nastąpiłoby przejrzenie i oświecenie. Tak że cała sprawa tylko w wyborze, w zdecydowaniu itp. On sam osobiście od razu, przy pierwszym już gorącym akcie „pokajania”, odczuł to uwolnienie i otrzymał „łaskę Ducha”, od tej pory całkowicie zmienił swoje życie, nieustannie odczuwa w sobie niezwykłą miłość do wszystkich, zdecydowanie zawsze poświęcać się ze względu na Boga, jest olśniony „światłem” i niezwykle szczęśliwy. I rzeczywiście – on cały promieniał, cały płonął jakimś gorącym wewnętrznym natchnieniem. Opowiadał o dziwnych cudach, które od tamtej pory stale dzieją się z nim i z członkami jego rodziny (oni również wszyscy cudownie przemienili się po „chrzcie” u zielonoświątkowców).

Wszystkie zaprzeczenia, kontrargumenty prawosławnych, ich ostrzeżenia prze takimi cudami, kilka prób przekazania pouczeń o niedowierzaniu sobie i o głębokim owrzodzeniu duszy ludzkiej – przed uwiedzionym okazały się tylko nowym dowodem jego słuszności i jeszcze raz przekonały go, że prawosławni przez swoją niedbałość, małowierność i nieśmiałość (bojaźliwość), przywiązanie do „martwych, nieżyciowych kanonów”, z powodu „faryzeuszostwa” utracili wszelki kontakt z Bogiem, i na tym on pozostał.

Trzeba zauważyć, że dziarskość, ożywienie, żar, pozornie święta gorliwość, samowyrzeczenie, gotowość pójścia na każdy trud i inne zarysowujące się na zewnątrz cechy takich ludzi zewnętrznie stwarzają im zniewalające wrażenie, dla wielu preferowane wraz z ciężko wzdychającym o sobie, nic dobrego w sobie nie oczekującym, a dlatego i powściągliwym, czasem nawet jakby przytłumionym z wyglądu pokornym prawosławnym chrześcijaninem.

1. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk) str. 58.

2. Patrz jej żywot (pamięć 1/15 kwietnia).

3. Patrz żywot jego (pamięć 18 lipca / 1 sierpnia).

4. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Paterikon). T. 6. str. 63.

5. Tamże. T. 33. str. 452.

6. Tamże. T. 20. str. 375.

7. Tamże. T. 1. str. 375.

8. Tamże. T. 11. str. 288.

9. Analizy takich fałszywych duchowych nastrojów XX wieku poświęcona jest książka hieromnicha Sierafima Rouza „Prawosławie i religia przyszłości”

 

Rozdział IV. Jakie są cechy naszych czasów

A świat coraz bardziej i bardziej skłania się sympatią tu tego rodzaju fałszywemu, histerycznemu chrześcijaństwu. Ale my nie powinniśmy zwracać uwagi na jego gusta – im bardziej będziemy zachowywać duch naszej wiary, tym bardziej będziemy obcy temu światu, tym bardziej będziemy przez niego nienawidzeni, pogardzani, będziemy postrzegani przez niego jako niedorzeczni, dziwaczni, słabi, nawet dalecy łaski Ducha Świętego. Jeśli dzisiaj świat częściowo ciągnie się do prawosławnych i ciekawy jest ich wiary, to nie jest to powód do tego, abyśmy dla przypodobania się światu przedstawiali jakąś tajemniczą napuszoność, fałszywą duchowość. Biedna prawda jest lepsza od przystrojonego kłamstwa. Jesteśmy teraz biedni duchowo jak nigdy, do nas bardziej niż do chrześcijan innych czasów, pasują słowa psalmu: Zbaw mnie, Panie, ponieważ zubożał priepodobny (pobożny), ponieważ umniejszyły się prawdy od synów ludzkich (wg innego wydania Biblii: Zbaw mnie Panie bo nie ma już pobożnych, bo nie ma wiernych wśród synów ludzkich – E.M.) (Ps.11:1). My – ubodzy jesteśmy duchem, i dostrzec to wyraźnie, uświadomić to sobie, w pokorze i pokajaniu znosić to – być może, jedyne dostępne i zbawienne działanie dla nas w naszych czasach. Jasne uświadomienie sobie ducha czasów, naszego duchowego położenia, miary naszych możliwości – uchroni nas przed błędnymi poszukiwaniami, przed próżną utratą tych żałosnych sił, jakie posiadamy; przed bankructwem spraw naszych, przed nieziszczalnymi marzycielskimi przedsięwzięciami i nieodpowiadającymi naszemu stanowi wysiłkami.

Naszym czasom już nie właściwa jest obfitość duchowych pokarmów, ta wspaniałość i aromat, którym było przepełnione i spowite życie dawnych chrześcijan. Nam zostały bardziej niemoce i smutki, dlatego i najbardziej zbawiennym dla nas będą właśnie nieustanna pokorna modlitwa i wzdychanie o ubóstwie naszym, najskromniejsze i najbardziej poniżone spojrzenie na wszystkie swoje trudy i działania, najbardziej wyrozumiały i miłosierny stosunek do bliskich, bez narzekania i z wdzięcznością przyjęcie wszystkiego co nas spotyka, całkowite pokładanie nadziei na miłosierdzie Boże i w żadnym wypadku nie pokładanie nadziei na swoje dobre uczynki, nie oczekiwanie w sobie czegokolwiek wzniosłego.

Jasny, malowniczy obraz tego znajduje święty biskup Ignatij. Obfitość duchowych skarbów wśród dawnych chrześcijan on porównuje z rozkosznym obiadem, który urządził Bogaty Pan Domu Swoim licznym przyjaciołom i znajomym:

«Na tym duchowym stole stała niezmierzona ilość duchowych pokarmów, po zakończeniu uczty goście byli szczodrze obdarowani duchowymi darami. Kiedy wszyscy rozeszli się, to Pan Domu, zobaczywszy tłum głodnych żebraków, nakazał sługom nie sprzątać ze stołu, ale wszystko co zostało zaproponować biedakom. Nieśmiało i w zdumieniu weszli oni do obszernej sali, zaczęli spożywać wszystko, co zostawało na stole i pod stołem, – spadnięte okruchy, żaden z nich nie skosztował całego dania, nie widział zgrabnej usługi służby, ani drogocennych naczyń i sztućców, nie słyszał chóru śpiewaków, muzyki, tak że żaden z nich nawet nie mógł wyobrazić sobie jasno, dokładnego pojęcia o byłym obiedzie. Nasyciwszy głód, oni tylko w przybliżeniu mogli domyślać się, jaka wspaniałość była tu przed nimi. Ale tym nie mniej oni upadli przed Panem Domu, dziękując Mu za posiłek, jakiego do tej pory nie jadali nigdy i nie widzieli. On powiedział im: „Bracia! Kiedy wydawałem zarządzenie Moje o obiedzie Ja nie miałem na myśli was, dlatego nie podałem wam obiadu we właściwej formie i nie daję wam prezentów…” Biedacy wykrzyknęli jednym głosem: „Władyko! Czyż do prezentów nam! Czyż do pysznego obiadu! niezwykle dziękujemy za to, że Ty nie pobrzydziłeś się nami; nas roztrzepanych i zepsutych wszelkiego rodzaju niedociągnięciami, wpuściłeś do Twojej komnaty, uratowałeś od głodowej śmierci!” Ubodzy rozeszli się, dalej dziękując i błogosławiąc miłosiernego Pana Domu. Wtedy On powiedział sługom: „Teraz sprzątnijcie ze stołu i zamknijcie Moją komnatę. Gości już nie będzie, – co można było zaproponować do jedzenia, zostało zaproponowane. Wszystko skończone!”»1.

Żebracy i ubodzy – to obraz naszego stanu; okruchy i puste talerze – duchowy głód naszych czasów; pokorne dziękczynienie i uznanie siebie niegodnym żadnych rozkosznych potraw i darów – przykład niezbędnego nam usposobienia duszy.

Musimy uważnie wsłuchać się w te przeczucia i przepowiednie świętych ojców, które odnoszą się do naszych czasów, – czasów, sądząc według wszystkiego, ostatecznych. To uświadomienie sobie ducha naszych czasów, z jednej strony, wyprowadzi nas ze stanu zaślepienia i samooszukiwania się, otworzy właściwe spojrzenie na nasze siły i możliwości, uczyni skromniejszymi nasze wymagania wobec siebie i innych; z drugiej strony, zmusi ożywić się, być czujnym i ostrożnym, nie tracić ducha, nie wpadać w rozpacz, ale i nie wznosić się marzycielsko, odrywając się od rzeczywistości. Wsłuchajmy się w smutne, ale pożyteczne słowa: „Zachodzące słońce żywo przedstawia sobą stan chrześcijaństwa naszych czasów. Świeci to samo słońce prawdy – Chrystus, On wysyła te same promienie; ale one już nie wydzielają ani tego blasku, ani tego ciepła, jak w czasach nas poprzedzających. To dlatego, że promienie nie padają bezpośrednio na nas, lecz płyną do nas jedynie w pośrednim, poślizgowym kierunku. Promienie Słońca Prawdy, Chrystusa – Duch Święty: „Światło i dawca Światłości dla ludzi, przez niego właśnie Ojciec jest poznawany i Syn wysławiany i od wszystkich poznawany”.(…)

Teraz, kiedy namnożyli się bogaci w nauki, sztuki, we wszystko materialne, teraz zubożał pobożny (ps.11:1). Święty Duch, spoglądając na synów człowieczych, poszukując godnego naczynia w tym zgromadzeniu nazywających siebie wykształconymi, oświeconymi, prawosławnymi, wypowiada o nich bolesny wyrok: Nie ma rozumiejących, i nie ma poszukujących Boga. Wszyscy odchylili się, razem niepotrzebni są: nie ma czyniących dobroci, nie ma ani jednego. Grób otwarty krtań ich, językami swoimi pochlebiają: jad żmii pod wargami ich: ich też usta przekleństw i goryczy pełne są. Ich nogi gotowe są do przelewu krwi. Zniszczenie i rozzłoszczenie na drogach ich, i drogi pokoju nie poznali. Nie ma bojaźni Bożej przed oczami ich (Rz.3:11-18).

Oto przyczyny, z powodu których Duch Boży unika nas, podczas gdy jest On – prawdziwym dziedzictwem prawdziwych chrześcijan, zdobytym dla wszystkich nowych Izraelitów przez ich najświętszego Prarodzica…”2.

„Pismo Święte świadczy, że chrześcijanie, podobnie jak Izraelici, zaczną stopniowo oziębiać się, obojętnieć w stosunku do szczerej nauki Bożej; zaczną lekceważyć odnowienie natury ludzkiej przez Bogoczłowieka, zapomną o wieczności, całą uwagę zwrócą na swoje ziemskie życie; w tym nastrojeniu i ukierunkowaniu zajmą się rozwijaniem swojej pozycji na ziemi, jakby wiecznej, i rozwojem swojej upadłej natury dla zadośćuczynienia wszystkim zepsutym i wypaczonym wymaganiom i pragnieniom duszy i ciała. Rozumie się, takiemu ukierunkowaniu Odkupiciel, Który odkupił człowieka dla błogosławionej wieczności, jest obcy. Takiemu ukierunkowaniu odstępstwo od chrześcijaństwa jest właściwe”3.

„Pośrodku raju pojawiło się zło obleczone w maskę dobra, aby ułatwić uwiedzenie: ono zjawia się w łonie świętej Cerkwi okryte i przyozdobione, w ponętnej różnorodności pokus, nazywając je niewinnymi rozrywkami i rozweseleniami, nazywając rozwój życia cielesnego i poniżenie Świętego Ducha sukcesem i rozwojem ludzkości. Ludzie będą zepsuci umysłowo, z powodu ich sprzyjaniu nieprawdzie (2Tes.2:12), bezrozumni w wierze, mając obraz pobożności, odrzuciwszy zaś jej siłę (2Tym.3: 8,5). Dla tych, którzy otrzymali tę siłę, i dobrowolnie odrzucili ją, trudne jest jej przywrócenie (Hbr.10:26), z powodu utraty najlepszej woli, co nieuchronnie następuje po zamierzonym zlekceważeniu daru Bożego. Obraz pobożności mogą jakoś zlepić sztuczki ludzkie; ale przywrócenie siły czcigodności (pobożności) należy do Tego, Kto obleka człowieka siłą z Wysokości (Łk.24:49)4.

„Dziś pod wieloma względami ludzie ośmielili się w ustawy Świętego Ducha wprowadzić swoje postanowienia. Z tego powodu ustawy niebiańskie – stały się ziemskimi, duchowe – cielesnymi, święte – grzesznymi, mądre – bezsensownymi… Są, przykładowo, poszczególni chrześcijanie, ale utracona jest wspólnota, jednakowa (wspólna) znajomość Prawdy, dzięki której wszystko zjednaczałoby się w jedno duchowe ciało, z jednym sposobem myślenia, w jednym duchu, pod jedną wspólną głową – Chrystusem. Dziś każdy ma bardziej czy mniej swój sposób myślenia, swoją religię, swoją drogę, przyjęte samowolnie lub przypadkowo, uznawane za słuszne lub tylko usprawiedliwione. To niezliczone stado, które utraciło powiązanie i jedność w prawdzie i duchu, przedstawia duchowemu obserwatorowi rodzaj największego bezładu: każda owca wlecze się w swoją stronę, nie wiedząc, dokąd ona idzie; nikt jej nie powstrzymuje, nikt o nią nie troszczy się; ludzie już więcej nie słyszą – tak ociężały stał się ich słuch – zbawczego głosu prawdziwego Pasterza, rozlegającego się z Jego Świętej Cerkwi, który jeszcze głośno demaskuje ich nieprawdę, głosi im o właściwej, prawej drodze, wskazuje ją. Ogłuszył ich hałas ziemskich, zawziętych trosk, szum zmysłowych wesołości, hałas ziemskich sukcesów, dobrobytu. Przylepiła się do ziemi dusza ich niezdolna do przyjęcia wrażeń duchowych”5.

„…Sieci diabła rozmnożyły się, w porównaniu z czasami pierwotnej Cerkwi Chrystusowej, rozmnożyły się do nieskończoności. Namnożyły się książki, zawierające fałszywą naukę; namnożyły się umysły, zawierające i głoszące innym fałszywe nauki; zmalały, zmalały do skrajności zwolennicy i wyznawcy świętej Prawdy; wzmógł się szacunek dla naturalnych cnót, dostępnych Judejczykom i poganom; pojawił się szacunek dla cnót wprost pogańskich, przeciwnych (wstrętnych) samej naturze, postrzegającej je, jako zło; zmalało pojęcie o cnotach chrześcijańskich, nie mówię już jak bardzo zmalało, prawie zanikło, spełnianie ich w praktyce; rozwinęło się życie materialne; zanikło życie duchowe; rozkosze i troski cielesne pożerają cały czas; nie ma czasu nawet przypomnieć sobie o Bogu. I wszystko to staje się obowiązkiem, prawem (zakonem)”6.

„…W obecnych czasach doszliśmy do takiego okresu życia ludzkości, kiedy zbawiają się jedynie bez narzekań cierpiąc smutki, z wiarą w Boga i nadzieją na Jego miłosierdzie. Innymi drogami teraz nie umie zbawić się nikt. Pozostaje dla naszych czasów tylko jedna jedyna droga: cierpienie smutków i boleści...”7.

„…Bez pokory człowiek nie może bez szkody dla siebie otrzymać i jakichkolwiek darów Bożych. To dlatego i przepowiedziano, że w czasach ostatecznych z uwagi na nasiloną pychę ludzie będą zbawiać się tylko przez cierpienie smutków i chorób, a trudy ascetyczne będą od nich odebrane”8.

„…Smutki – osobliwy los (przeznaczenie) naszych czasów, którym jako przeznaczenie nie są dane ani trudy męczeństwa, ani trudy mnisze. Przydział nasz, chrześcijan ostatecznych czasów, przydział smutków, pozornie drobnych, nieistotnych. Waga u Boga!..”9.

„…Trzeba rozumieć ducha czasu i nie dać się porwać poprzednim pojęciom i wrażeniom, których teraz urzeczywistnić nie można<…>

Trzeba kajać się, modlić się i chronić się przed złudzeniami, ponieważ w obecnych czasach większość pragnących pobożnie żyć i myślących o sobie, że pobożnie żyją, są rozpaleni materialnym rozgorączkowaniem i przebywają w większym czy mniejszym zaślepieniu, samooszukiwaniu się”10.

A oto myśli ojca, współczesnego nam, – hieromnicha Sierafima Rouza, żyjącego w Ameryce (zmarł w 1982 r.):

„Ponieważ tłumaczenia prawosławnych książek o życiu duchowym stają się coraz bardziej i bardziej dostępne, a prawosławna terminologia dotycząca walki duchowej coraz bardziej unosi się w powietrzu, coraz większa i większa liczba ludzi tłumaczy o hezychazmie, modlitwie Jezusowej, życiu ascetycznym, wzniosłych stanach modlitewnych i o najwyższych ze świętych ojców, takich jak święty Symeon Nowy Teolog, Grigorij Palmas czy Grigorij z Synaju. Bardzo dobrze jest wiedzieć o tej prawdziwie wzniosłej stronie prawosławnego życia duchowego i czcić wielkich świętych, którzy faktycznie je prowadzili; ale jeśli nie będziemy mieć bardzo realistycznej i bardzo pokornej świadomości tego, jak daleko wszyscy jesteśmy od życia hezychastów i jak mało przygotowani jesteśmy do tego, aby choć przybliżyć się do niego, nasze zainteresowanie nim będzie tylko jeszcze jednym wyrażeniem naszego egocentrycznego plastykowego świata<…>

Musimy głęboko zrozumieć, w jakich czasach żyjemy, jak mało tak naprawdę znamy i czujemy nasze prawosławie, jak dalecy jesteśmy nie tylko od starożytnych świętych, ale nawet od prostych prawosławnych chrześcijan, żyjących sto lat temu czy nawet jedno pokolenie temu, i jak bardzo musimy starać się, aby po prostu przeżyć dziś jako prawosławni chrześcijanie…”11.

Tak więc, ojcowie ostatnich czasów bardzo często mówili, że nasze czasy są bardzo podstępne i trudne dla zbawienia, że bardzo rozpowszechniła się obłuda; że prawdziwa pobożność prawie zaginęła, że chrześcijanie w większości prowadzą tylko pozornie cnotliwe życie, zaś serca ich są oddalone od Boga, zniewoleni są ziemi, temu psującemu się i przemijającemu światu; że udawanie stało się powszechne, że nikt już nie poszukuje Bożego, ale każdy szuka tego co mu się podoba. Teraz przed każdym wierzącym stoi trudne zadanie: odszukiwać i oddzielać w tym chaosie fałszywych czynów i słów ludzkich, w tej mieszaninie prawdy i kłamstwa tę Prawdę, która jako jedyna może zbawić i uzdrowić, – Prawda ta jest blisko, ona nigdy nie wyczerpuje się, nie wysycha, ale mnóstwo fałszywych prawd stara się przysłonić ją, przekonać, że to one są właśnie tą Prawdą, która jest nam niezbędna. I na zewnątrz i wewnątrz nas stale toczy się wroga robota, wróg wzmaga się podmienić prawosławną wiarę, jej ducha na zręczną, elegancką podróbkę, zmusić nas do zrobienia tylko małego kroku w bok od wąskiej drogi, a tam już całkowicie zaprowadzić na drogę odstępstwa.

Szczególnie ważne jest teraz nauczyć się właściwie rozumieć i stosować w swoim życiu pisma świętych ojców, przyswoić sobie ich ducha, ponieważ jest to duch ewangeliczny. Ojcowie życiem swoim, czynem, słowem, uczuciem wypełnili ewangeliczne nauczanie, oni wyraźnie przyswoili je i szczegółowo wyjaśnili w swoich książkach. Zrozumieć, a tym bardziej wypełnić ewangeliczne przykazania bez tego ojcowskiego doświadczenia my w żaden sposób nie możemy, z pewnością zbłądzimy już na samym początku drogi. I samo słowo świętych ojców zaczęło już bardzo trudno do nas docierać, przestaliśmy rozumieć świętych ojców. Ich wysiłki ascetyczne pod wieloma względami są już ponad nasze siły; to niezachwianie wiary, które dawało im moc czynienia cudów, – nie jest już teraz spotykane; ich prostota, czystość umysłu i serca – wydają się nam niepojętymi; ich wyrzeczenie się świata, ich beztroska, niedbanie o cielesne i dążenie do niebiańskiego – dla nas są już prawie niemożliwe. Jednak tym nie mniej duch świętych ojców, ich wewnętrzne działanie, główny kierunek i cel ich wysiłków pozostają dla nas niezbędnymi. My nie możemy iść tak dziarsko, jak szli oni, nieść takie same ciężary, wspinać się na te same wysokości – ale możemy i powinniśmy utrzymywać ten sam kierunek drogi, mieć te same cele, określać wartość i przydatność czegoś według tych samych ojcowskich norm, uważać za szkodliwe i niepożyteczne to, czego wystrzegali się ojcowie.

1. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ofiara dla współczesnego monastycyzmu. T. 5. Wniosek.

2. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 2 str. 404-405.

3. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). O monastycyzmie // Ascetyczne doświadczenia T. 1. str. 455-456.

4. Tamże. Str. 496.

5. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 58 // Ascetyczne kazanie i listy do świeckich. T. 4.

6. Tamże. Sieci światorządcy //Ascetyczne doświadczenia. T. 1. str. 397.

7. Ihumen Nikon (Worobiow). Listy duchowym dzieciom // Nam zostawiono pokajanie. M. Wydawnictwo Srietienskiego Monasteru. 2005. str. 444.

8. Tamże. Str. 445.

9. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). List 24 // Ascetyczne kazanie i listy do świeckich. T. 4.

10. Leonid Sokołow. „Moralno-ascetyczne poglądy biskupa Ignatija”. Część 2, list 188.

11.Hieromnich Sierafim Rouz. Prawosławny światopogląd, czyli carska droga // Russkij Pałomnik 1990. № 1.

Rozdział V. Czy „gorliwi” chrześcijanie powinni bać się piekła

Chrześcijanin, wybrawszy fałszywą drogę życia wewnętrznego, opartą nie na prawdziwym pokajaniu, a na jakiejś tajemnej pysze i z nią na innych namiętnościach, – daleko nie zawsze może dostrzec to sam; nawet wszystkie oznaki tej choroby mogą być tak głęboko ukryte, że tylko doświadczony ojciec duchowy będzie w stanie ją wykryć. W takim przypadku, trzeba zauważyć, – otaczający zawsze szybciej zauważają w działaniach uwiedzionego człowieka coś chorego, niż on sam; tak że, kiedy nas demaskują, trzeba zawsze przemyśleć i wiele razy przyłożyć, przymierzyć to zdemaskowanie do siebie, – całkiem możliwe, że nie jest ono przypadkowe.

W duchowej walce jakże często wróg wzmaga się oszukać nas! Święci ojcowie mówią, że złe duchy stosują i taki chwyt: zabierają swoje narzędzia, którym rozjątrzały nasze namiętności i jakby oddalają się od człowieka; w ten sposób wszelkie swary ucichają i słabości duszy w ogóle nie są zauważalne; kiedy zaś on odpręży się i będzie uważać się za bezpiecznego, wtedy to właśnie wróg wbija swoją zatrutą strzałę w jakąś najwrażliwszą część duszy, rozpala w niej najbardziej piekącą jakąś przyczajoną namiętność, która nagromadziła nowych sił i pragnie nasycenia. I wtedy nieszczęsny człowiek nie wytrzymuje nagłego powstania w sobie takiej ciemnej siły i łatwo upada. Ale złe duchy znają też inny podstęp: one mogą oddalić się na długo, nawet po swoim oddaleniu zostawić w człowieku najbardziej, wydawałoby się, zbawienne i pełne łaski nastrojenia duszy; nawet jakby gorliwość do dobrych uczynków, do świętych wysiłków, gorący poryw do zajęcia się modlitwą, do postu, do czuwania; nawet drżące pragnienie czynienia dzieł miłosierdzia, kochania wszystkich ludzi, pomagania biednym i ratowania nieszczęsnych; nawet – siłę cierpliwości, aby znosić czasem obelgi i oplucia, pragnienie mówienia o sobie poniżająco i dokonywać pewne wysiłki pokajania itp. Wszystko to nie tylko działa w człowieku bez przeciwdziałania biesów, ale one jeszcze niepostrzeżenie rozpalają i wzmacniają takie poruszenia i nastrojenia duszy, – tylko przy tym wszystkim złe duchy zręcznie dotykają naszego umiłowania próżnej chwały i w głębi serca kontynuują kadzenie swoim kadzidłem idolowi naszej pychy. Demony jakby się oddaliły, ale one wnikliwie pilnują, żeby nie wygasł w naszej duszy ten ogieniek pychy. I oto: człowiek żyje zewnętrznie przepięknie – gorliwy, skromny, szczery, miłosierny, nie zabiegający o dobra materialne, jakby wypełniający wszystko; on nawet czasem opłakuje swoje grzechy, czasem nawet bardzo, boleśnie przeżywa jakiś mały swój występek; pragnie czystości i doskonałości; znosi znieważenia, dokonuje wielkie mnóstwo wydających się w pełni zacnych dobrych uczynków; ale przy tym to kadzidło innemu bożkowi – idolowi „ja” – nie przestaje dymić w głębi serca, z każdym dobrym wysiłkiem ciągle gęstnieje, z każdym: „dobrym” uczynkiem coraz bardziej dokarmia, utucza naszą pychę.

Jak więc unikać tego zła? Pod każde nierozsądne, choć z pozoru i dobre, nasze przedsięwzięcie demon pychy stara się podstawić swoją kadzielnicę; niedoświadczony chrześcijanin nie zawsze umie dobrze dostrzec – na czym opiera się w samym początku swego działania, z jakiego źródła czerpią soki korzenie tego jego drzewa ascetyzmu, kto tak naprawdę zachęca i przywłaszcza sobie te jego wysiłki. Chodzi o to, że prawdziwa dobroć w nas powinna mieć oparcie tylko na przykazaniach ewangelicznych, dokonywać się z bojaźni lub posłuszeństwa, czy też miłości do Boga (w zależności od duchowej wysokości naszego życia), ale w żadnym wypadku nie ze względu na cokolwiek innego: nie ze względu na samą ascezę, czy „duchowość”, czy oddzielonego od Ewangelii „dobra”, czy „moralności”, czy „świętości”, czy nawet „doskonałości” – i innych szumnych cnót, rozumianych abstrakcyjnie; ale musimy starać się wykonywać nasze uczynki tak, aby wypełniać tym wolę Bożą, mając jeden tylko cel – podobać się Bogu. Co by dobrego człowiek nie robił, nie może na nic z tego pokładać nadziei, powinien zawsze mówić: „Jestem nic nie wartym sługą, uczyniłem to, co powinienem uczynić, i uczyniłem słabo i niedbale” (Łk.17:10). Przykazania Boże są tak nieskończenie głębokie, że wypełnić ich całkowicie nikt z nas nie może, ale nawet im bardziej ktoś będzie starać się je wypełnić, tym bardziej będzie widzieć swoją niemoc, swoją niedoskonałość, grzeszne uszkodzenie i oddalenie od Boga: od tej świadomości pozostaje mu tylko nieskończenie upokorzyć się, czynić sobie wyrzuty, dopóki nie powie, jak Apostoł Paweł: jestem pierwszym z grzeszników (1Tm.1:15), pozostanie mu tylko pokładać nadzieje na miłosierdzie Boże, nie widząc za sobą żadnych godności.

Ale nie tak bywa w tym przypadku, gdy człowiek ma jako miarę swoich czynów nie nieskończone, a ograniczone, ziemskie; wtedy i czynom swoim on określa cenę, wymierza ich wagę i znaczenie. Wtedy to zradza się bolesna zazdrość, niepocieszony smutek nawet z powodu małych swoich poślizgnięć – ze strachu przed utratą czegoś ze swego bogactwa. Przy takiej ufności dla swojej pracy człowiek staje się w swoich oczach bogaczem, gromadzącym pilnie i pomnażającym dobro; każdy swój wyczyn, nawet najmniejszy dobry uczynek, on natychmiast waży i wnosi do swego spichlerza – i to zamiast nakazanego nam ubóstwa (aby uznawać siebie za całkowicie ubogiego duchowo)!

Takie zadawalające samego siebie czyny, oczywiście, nie mają głębi, wymaganej od uczynków, prawdziwie poświęconych Bogu; one, jak posadzone w niegłębokiej glebie, nie mają korzeni w głębokości prawdziwej wiary, ale ich korzenie rozciągają się po powierzchni, piją nieczyste soki różnych namiętności. Aby więc zrozumieć, na czym oparte są takie wysiłki ascetyczne, trzeba patrzeć nie na zewnętrzne jego wyczyny, a na wewnętrzny pogląd na siebie: czy uważa siebie człowiek za naprawdę grzesznego, słabego, niegodnego – nie w słowach tylko, nawet nie umysłem i nie na powierzchni uczuć, a w głębi serca, czy tam wzdycha nad sobą, potępia siebie, a może tam u niego triumfuje świętowanie zwycięzcy, radosne uznanie swego znaczenia, wartości i pobożności? Wyraźnie widać to z tego: czy uważa taki człowiek siebie za ginącego, w pełni godnego piekielnych mąk i będącego w realnym zagrożeniu być skazanym na pójście do tego wiecznego piekła, że tylko dzięki łasce Bożej może być on zbawiony, a nie przez jakieś swoje cnoty; że potrzebuje on wielu modlitw za siebie, a własne jego czyny i modlitwy nie wystarczą do zbawienia. Jeśli jednak taki „gorliwy” chrześcijanin, nazywając siebie grzesznikiem, mimo wszystko jest twardo przekonany, że w żaden sposób nie jest możliwe, aby trafił on do lochów piekła, mając tak wiele dobrych uczynków, to takie usposobienie serca – bieda! Zupełnie inny przykład podają nam święci ojcowie, którzy i na ziemi już osiągnęli stan anielski, mogli dokonywać zadziwiające cuda, mieli dar przenikliwości i przewidywania, mieli widzenia i objawienia od Boga; a umierając, niepocieszenie płakali nad sobą i szczerze uważali siebie za skazanych do piekła.

Kiedy nadszedł czas śmierci świętego abby Agafona, bracia, widząc strach na jego twarzy, powiedzieli: „Ojcze! Czyż ty się boisz?” On odpowiedział: „Chociaż starałem się ze wszystkich sił wypełniać przykazania Boże, ale jestem człowiekiem, – i nie wiem, czy moje uczynki podobają się Bogu”. Bracia zapytali: „Czyż ty nie jesteś pewny, że uczynki twoje podobają się Bogu?” Starec powiedział: „Nie mogę przekonać się o tym, zanim nie stanę przed Bogiem: ponieważ inny jest sąd Boży i inny sąd ludzki”1.

Kiedy nadszedł dla abby Arsienija czas śmierci, wtedy bracia, którzy byli przy nim, zobaczyli, że on płacze. Bracia powiedzieli mu: „Ojcze! Czyż i ty się boisz?” On odpowiedział: „Boję się! Strach, który odczuwam teraz, przebywał ze mną od tego czasu, jak zostałem mnichem”2.

Pimien Wielki mawiał do swoich braci: „Zapewniam was: dokąd wrzucą szatana, tam wrzucą i mnie”3.

Starec Siłuan wiele lat niósł wysokie ascetyczne wysiłki, przecierpiał wiele męczących, bolesnych walk z biesami. Tak, pewnego razu w nocy, podczas modlitwy starca, złe duchy mocno dokuczały mu i nie pozwalały czysto (starannie) się modlić. On w smutku, z bólem serca, zawołał do Pana, prosząc o pouczenie go, jak ma się modlić i co robić, aby biesy nie przeszkadzały mu. I usłyszał odpowiedź w duszy: „Hardzi, pyszni zawsze tak cierpią od biesów”. „Panie, – mówił starec, – naucz mnie, co powinienem robić, aby spokorniała, uniżyła się moja dusza.” I znów w sercu odpowiedź od Boga: „Trzymaj umysł twój w piekle i nie popadaj w rozpacz”. Po tym starec Siłuan poznał, że cały trud ascetyczny powinien być ukierunkowany na zdobycie pokory. Od tego dnia jego „ukochaną pieśnią”, jak sam się wyrażał, stało się: „Wkrótce ja umrę, i potępiona dusza moja zejdzie do ciasnego czarnego piekła, i tam jeden ja będę męczyć się w mrocznym ponurym płomieniu i płakać po Panie: „Gdzie Ty jesteś, Świetle duszy mojej? Dlaczego Ty zostawiłeś mnie? Ja nie mogę żyć bez Ciebie””4.

Ioann Lestwicznik (Klimak) opowiada, że pewien mnich-asceta często na myśl o śmierci wychodził z siebie i, jak pozbawiony zmysłów czy porażony padaczką, był odnoszony przez będących przy nim braci, prawie nieżywy5.

Dla potwierdzenia tej myśli, że zawsze trzeba nam być w pokajaniu i skrusze, tenże ojciec przytacza taką przerażającą opowieść: „Żył w tych miejscach pewien Stiefan, który, lubiąc pustynne i milczące życie, wiele lat spędził w mnisich trudach ascetycznych i zajaśniał przeróżnymi cnotami, w szczególności zaś przyozdobiony był postem i łzami. Ten ojciec oddalił się w miejsca samotników dla trudu najsurowszego i najściślejszego pokajania, tam przeżył kilka lat w bezludnej pustyni. Przed swoją śmiercią wrócił do swojej celi. Na dzień przed śmiercią wyszedł z siebie, z otwartymi oczyma rozglądał się to na prawą, to na lewą stronę swego łóżka, i, jakby torturowany przez kogoś, do wszystkich obecnych głośno czasem mówił tak: „Tak, rzeczywiście, to prawda; ale ja pościłem za to przez tyle to lat”; a czasem: „Nie, ja nie robiłem tego, wy kłamiecie”; potem znów mówił: „Tak, naprawdę tak, ale ja płakałem i służyłem braciom”; czasem zaś sprzeciwiał się: „Nie, wy oczerniacie mnie”. Na inne zaś odpowiadał: „Tak, rzeczywiście tak, i nie wiem, co na to powiedzieć; ale Bóg jest miłosierny”. Zaprawdę strasznym i wstrząsającym widowiskiem było to niewidzialne i bezlitosne torturowanie, mówi św. Ioann, i co najokropniejsze, oskarżali go i o to, czego on nie robił. O bieda! Milczący i pustelnik mówił o niektórych swoich grzechach: „Nie wiem, co na to powiedzieć”, choć około czterdziestu lat spędził on w monastycyzmie i miał dar łez. O bieda mi! O bieda mi! Gdzie było wtedy słowo Ezechiela, aby powiedzieć dręczycielom: „W czym zastanę, w tym sądzę, mówi Bóg” (Ezech.33:13,16). Nic takiego nie mógł on powiedzieć. A dlaczego? Chwała Jedynemu Wiedzącemu. Niektórzy zaś mówili, że on nawet leoparda karmił z rąk swoich na pustyni. W czasie tej męki dusza jego rozłączyła się z ciałem: i niewiadomym zostało, jakie było rozstrzygnięcie i zakończenie tego sądu i jaki nastąpił wyrok”6.

Ojcowie opowiadają i taką historię: Jeden przenikliwy ojciec przyszedł do pewnego miasta, kiedy umierał tam czczony przez wszystkich mnich. Wszyscy mieszkańcy uważali go za świętego starca i bardzo go wysławiali, opłakiwali jego śmierć, uważali to za wielką stratę dla siebie, przez jego modlitwy wielu miało nadzieję zbawić się od wszelkich pokus. Podróżujący przenikliwy mnich był obecny przy tym wydarzeniu i odkryło się mu straszne widzenie: on zobaczył, jak zjawili się straszni etiopi z trójzębami, rozległ się głos z wysokości: „Nie dajcie mu spokoju, bo on nie dał Mi spokoju nawet przez jedną godzinę”. I tak ci etiopczycy, przebiwszy duszę umierającego trójzębami, wyciągnęli ją i powlekli do siebie. Piotr z Damaszku, święty ojciec ósmego wieku, tak wyjaśnia ten przypadek: przyczyną tego było wywyższanie się mnicha, ponieważ gdyby miał inne grzechy, nie mógłby zataić ich przed ludźmi, tym bardziej popełniać ich co godzinę (cały czas). Ale tylko zarozumiałość może przez pobłażanie i dogadzanie sobie ukryć się prawie przed wszystkimi i przed tym, kto ją ma, jeśli nie popuszczone mu będzie wpaść w pokusy, przez które dusza jest demaskowana i poznaje swoją niemoc i brak rozumu. Dlatego Duch Święty nie znajdował nawet na jedną godzinę spokoju w żałosnej duszy, bo ona zawsze miała tę myśl i radowała się nią, jak z jakiegoś dobrego uczynku, dlatego i pociemniała ona jak demony. Nie uważając siebie za grzesznika, być może, człowiek ten pielęgnował w sobie jedną namiętność, zamiast innych, i tej jednej wystarczyło demonom jako mogącej wypełnić miejsce innych wad7.

W tym samym miejscu święty Piotr z Damaszku mówi: „Nikt nie otrzyma korzyści z innych cnót, nawet gdyby i na niebie on żył, jeśli ma pychę, przez którą diabeł, Adam i wielu innych upadło. Dlatego nikt nie powinien odrzucać strachu, dopóki nie dotrze on do przystani doskonałej miłości i nie znajdzie się poza światem i ciałem”8.

Kiedy abba Makarij Wielki przyszedł do pustelni góry Nitryjskiej, zeszło się do niego liczne bractwo. Starcy prosili go, aby powiedział braciom pouczające słowo. On zapłakawszy, powiedział im: „Bracia! oczy wasze niech uronią łzy przed waszym odejściem tam, gdzie łzy nasze będą palić nasze ciała”. Wszyscy zapłakali i, upadłszy na twarz, powiedzieli: „Ojcze, módl się za nas”9.

„Teraz, podczas życia ziemskiego, często zstępuj umysłem do piekła, aby nie zejść tam na wieczność duszą i ciałem”, – pouczał św. biskup Tichon Zadoński10.

Tylko tę drogę – samopotępienia, niewiary sobie, uważania siebie za najgorszego z grzeszników, godnego wszelkich mąk, – święci ojcowie uznawali za zbawienną i bezpieczną. Obrawszy właściwą drogę duchowego życia, w żaden sposób nie można nie przejść drogą strachu i drżenia za swoją duszę; wszyscy, którzy zbawiali się, – szli tą drogą.

1. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Artykuł 25.

2. Tamże. Artykuł 16. str. 53.

3. Tamże. Artykuł 21. str. 329.

4. Starec Siłuan. Roz. 2, str. 20-22.

5. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 6, 17.

6. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 7, 50.

7. Priepodobny Piotr z Damaszku. Księga 2. Słowo, 24 str. 127-128.

8. Tamże, str. 117.

9. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Artykuł 7. Str. 310.

10. Tamże. Artykuł 24. Str. 364.

 

 

Rozdział VI. Jak może samouniżenie pogodzić się (współistnieć) z wewnętrznym spokojem

 

Wielu, usłyszawszy wszystko powiedziane, może zaniepokoić się w duchu i powiedzieć: „Jeśli tak myśleć o sobie, jeśli tak zawsze siebie potępiać, jeśli odrzucać zawsze wszelką w siebie wiarę i wcale nie pokładać nadziei na wszystkie swoje dobre uczynki, to wtedy na pewno wpadniesz w rozpacz, ręce opadną i nie zechcesz nic robić”. – Ale nie! To nie tak! – Jak więc w takim razie święci ojcowie, którzy tak poniżali siebie w swoich oczach, całe życie przelewali łzy za swoją duszę i nie pragnęli o niczym więcej myśleć, jak tylko o swojej niegodności, – jak więc oni nie wpadali w rozpacz, ale dokładali wysiłek do wysiłku, nie zostawiali ani na chwilę troski o swoją duszę i nigdy nie tracili dziarskości, otuchy, zdecydowania walczyć do końca? Jak więc oni mieli przy tym i wewnętrzny duchowy spokój i radość duchową?

Chociaż święci ojcowie w swoich pismach czasem i wyjaśniają to zagadnienie, ale mimo wszystko umysłem pojąć tego nie można, jednak to tajemnicze objawienie się w duszy pokoju i słodyczy przy pokajaniu i samopotępieniu poznawane jest tylko przez samo aktywne pokajanne życie. Tak samo trudno wytłumaczalne jest i samo to uznanie własnej grzeszności, uważanie siebie za najbardziej nikczemnego i niegodnego grzesznika przez tych ojców, którzy prowadzili najwyższe życie ascetyczne, nieustannie słuchając swego serca, starając się we wszystkim wypełnić wolę Bożą. Tak, abba Dorofiej opowiada taką historię: „Pewien starec o bardzo duchowym życiu, imieniem Zosima, rozmawiał z pewnym filozofem i mówił o grzechach. Sofista zapytał: „Powiedz mi, jak ty uważasz siebie za grzesznika, czyż ty nie wiesz, że jesteś święty? Czyż nie wiesz, że masz cnoty? Przecież ty widzisz, jak wypełniasz przykazania: jak więc ty, postępując tak, uważasz się za grzesznika?” Starec nie mógł odpowiedzieć, a tylko mówił: „Nie wiem, co ci powiedzieć, ale uważam siebie za grzesznika”. Sofista dalej zadawał pytania, starec zaś był zakłopotany, jak odpowiedzieć, i wtedy abba Dorofiej przystąpił do rozmowy i powiedział filozofowi: „Czyż nie to samo bywa i w sofistycznej i medycznej sztuce? Kiedy ktoś dobrze wykształci się w sztuce i zajmuje się nią, to w miarę doświadczenia w tym lekarz czy sofista nabywa pewne nawyki, a powiedzieć nie może i nie umie wyjaśnić, jak zdobył doświadczenie w tej dziedzinie: dusza zdobyła nawyk stopniowo i niezauważalnie, nie odczuwając tego. Tak i w pokorze: od wypełniania przykazań pojawia się pewien nawyk do pokory i nie można wyrazić tego słowem”. Usłyszawszy to wyjaśnienie, abba Zosima bardzo ucieszył się, potwierdziwszy, że tak to właśnie jest. Sofista również był zadowolony z tego wyjaśnienia”1.

Tak też i w odniesieniu do wyżej powiedzianego: to, co umysłem trudne jest do zrozumienia i jakby nie do pogodzenia jedno z drugim, w rzeczywistości w tajemniczy sposób współistnieje, cudownie łączy się i działa dla zbawienia duszy. Uczy tego samo doświadczenie; każdy chrześcijanin, który skosztował choć trochę tej goryczy pokajania i samoupokorzenia, doświadczył uczucia smutku z powodu swojej grzeszności, – ten z pewnością zauważył, że z nimi cudownie połączona jest głęboka wewnętrzna, spokojna cicha radość, nadzieja; ten zauważył – jak dusza po takich obfitych napływach wyrzutów sumienia, samoupomnienia, upokorzywszy się, skłoniwszy się przed Bogiem, doznaje miłosiernej pociechy od Niego; jak samoosądzenie, uznanie siebie za najbardziej potępionego przestępcę, największego grzesznika, godnego piekielnych mąk, w niepojęty sposób w głębi serca umacnia twardą nadzieję na miłosierdzie Boże. Kiedy my sami siebie szczerze, z głębi duszy, osądzamy i potępiamy, to Sam Pan nas usprawiedliwia i przebacza, kiedy smucimy się, ciężko wzdychamy z powodu grzechów swoich, to Sam On wprowadza w serca nasze radość ułaskawienia.

„Smutek według Boga nie wtrąca człowieka w rozpacz, wręcz przeciwnie, pociesza go, wpajając mu: „Nie bój się, znów ucieknij się do Boga; On jest dobry i miłosierny; On wie, że człowiek jest słaby, i pomaga mu”. Smutek według Boga przynosi radość i utwierdza człowieka w woli Bożej”, – mówi abba Isaija2.

„Czyńcie sobie wyrzuty, gańcie swoją słabą wolę… W obwinianiu siebie znajdziecie pocieszenie. Obwińcie siebie i osądźcie siebie, a Bóg was usprawiedliwi i ułaskawi…”

„Przygotujcie się na smutki – i smutki złagodnieją; zrezygnujcie z pocieszenia, i ono przyjdzie do tego, kto uważa siebie niegodnym go…” – poucza biskup Ignatij3.

Zdarza się również i przeciwne temu: jak człowiek, uważający siebie za grzesznika, pozbawionego wszelkiego dobra, tym samoupomnieniem i pokorą przybliża się do Boga i utwierdza się w prawdziwej dobroci; tak i przeciwnie, – ten, kto uważa siebie za gorliwego i pobożnego chrześcijanina, zdolnego do wielu dobrych uczynków i czynów ascetycznych, w rzeczywistości daleki jest od Boga i od prawdziwego dobra i często bywa wyśmiewany przez demony.

1. Priepodoby abba Dorofiej. O pokorze połączonej z mądrością // Pożyteczne dla duszy pouczenia. Pouczenie 2.

2. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Str. 200.

3. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. Listy 12, 18.

 

 

Rozdział VII. Jak mogą demony, proponując z pozoru dobre, chwytać nas w swoje sieci

 

Choć najwspanialsze uczynki mogą nie przynosić duszy żadnego pożytku i nawet szkodzić jej, to jednak i bez zewnętrznych uczynków, bez zmuszania się do pożytecznych dla duszy trudów i wysiłków żyć nie można, i bez tych uczynków nie może być życia wewnętrznego. Koniecznie trzeba wymacać, odszukać ten święty i tajemniczy związek między zewnętrznym i wewnętrznym, kiedy jedno i drugie będzie wzajemnie uzupełniać się i wzmacniać, i to też zdobywa się przez doświadczenie, przez modlitwę, dawane jest poszukującemu i proszącemu przez łaskę Bożą. Do tego, aby nasze uczynki osiągały główny cel, czyli naprawiały, uzdrawiały naszego wewnętrznego człowieka, a nie były bezsensownymi uderzeniami w powietrze (patrz 1Kor,9:26), koniecznie trzeba uważnie obserwować każde poruszenie serca, starać się zawsze zauważyć – jaka myśl i uczucie pojawiły się w duszy i skłoniły nas do tego czy innego czynu, słowa, pragnienia i, opierając się już na tym, sądzić o tym, co jest pożyteczne a co szkodliwe. Jeśli tak uważać, wsłuchiwać się w siebie, to odkryje się, że nie każde postępowanie, chwalebne z wyglądu, rzeczywiście jest dobre, i że czasem niepozorne, proste, nie mające żadnych zewnętrznych uroków życie w rzeczywistości jest bardzo pożyteczne dla duszy.

Pod wyglądem pożytecznych czynów i dobrych zamiarów często ukrywa się coś bardzo niebezpieczne szkodliwe. Car Salomon mówi w przypowieściach (16:25): Są drogi, które wydają się człowiekowi prostymi, słusznymi, ale koniec ich drogi do śmierci, i Car Dawid w psalmach (Ps.141:4): na drodze tej, którą chodziłem, ukryli sieć dla mnie, tj. „na drodze, którą ja chodziłem, oni ukrycie zastawili sieć na mnie”. „Oni” – to biesy, które najczęściej starają się łapać nas w pułapkę, oferując coś z wyglądu bardzo pożytecznego, jasnego i heroicznego. I znacznie częściej chrześcijanie upadają, uwiedzeni fałszywymi cnotami, niż skuszeni jawnymi grzechami, w dodatku i wyjść też z tego uwiedzenia jest dużo trudniej, niż podnieść się z jawnego upadku w jakiś grzech, ponieważ tutaj nie zawsze widoczna jest i sama szkoda.

Jak wiele jest tego rodzaju przykładów – różnych najzręczniejszych sztuczek i złych nikczemności diabelskich – spotykamy w opowieściach świętych ojców, w żywotach. Jak często, prawie codziennie i co godzinę, takie przewrotne rady i podszepty diabelskie próbują odciągnąć na bok każdego chrześcijanina, odwrócić go na złą drogę. Demony łatwo wchodzą w rozmowę z naszym umysłem, przy tym ukrywają się, a swoje rady udzielają jak najzwyklejszą własną naszą myśl, dlatego często wystawieni jesteśmy na niebezpieczeństwo przyjąć jakąś jasną i upiększoną myśl, poryw duszy, rozpłomienienie uczucia za coś prawdziwego, za zbawienne i pełne łaski oświecenie. Biesy zwykle próbują nas oszukać przebiegłymi, przewrotnymi pomysłami i fałszywymi uczuciami, ascetów zaś, pustelników i tych ze świeckich, którzy biorą na siebie szczególne wysiłki, również i tych, którzy, nie mając wysiłków ascetycznych, jednak mają o sobie wysokie mniemanie, demony często zwodzą fałszywymi widzeniami i objawieniami, ukazując się im albo w postaci jasnych Aniołów, albo w postaci ludzi. Ale ogólnie to i te i inne knowania są tego samego rodzaju i za swój haczyk w duszy człowieka mają tajne, głębokie przekonanie o swojej prawości, uczucie swojej godności.

Aby mieć szczególną ostrożność i trzeźwość wobec różnego rodzaju „jasnych” i barwnych zjawisk wewnątrz i na zewnątrz nas, przytoczymy tu niektóre bardzo pouczające opowieści z pism ojców, ujawniające różnorodność, przebiegłość i podstępność biesowskich uwodzących pochlebstw.

Święty biskup Igniatij Brianczaninow mówi, że „demony starają się doprowadzić człowieka do kontaktów z sobą i w podporządkowanie sobie nie zawsze jawnie grzesznymi pomysłami; one wpajają początkowo działania nie mające w sobie pozornie nic nagannego, czasem pozornie dobre, a potem już, otrzymawszy wpływ i władzę nad człowiekiem, pogrążają go w niegodziwości, które, w ten sposób, są skutkami początkowego podążania za przekonującymi sugestiami demonów. To pokazuje, jak wąska i smutna jest mentalna droga istniejąca w myślach, z jaką trzeźwością trzeba nią iść”1.

Pewien starec opowiedział taką historię: Pewien młodzieniec, uprosiwszy swego ojca, aby go puścił, wstąpił do monasteru, w którym zaczął intensywnie się trudzić, zadziwiając nawet przełożonego swoim surowym życiem. Wkrótce potem zaczął prosić o samotne życie w pustelni. Dobiwszy się w końcu zgody, udał się do pustelni i osiadł w pewnym miejscu, które Pan wskazał mu w cudowny sposób. Tam się wprowadził i rozpoczął trudy ascetyczne i tak przeżył w pustelni sześć lat, nikogo nie widząc. „I oto pewnego razu przychodzi do niego diabeł w postaci starca, abby; twarz jego była straszna. Brat, ujrzawszy go, przestraszył się, upadł twarzą do ziemi i zaczął się modlić. Potem wstał. Diabeł powiedział: „Pomódlmy się, bracie, jeszcze”. On pomodlił się, i kiedy skończyli modlitwę, diabeł zapytał go: „Jak długo tu mieszkasz?” On odpowiedział: „Sześć lat”. Diabeł powiedział: „Jesteś moim sąsiadem! A ja dopiero cztery dni temu dowiedziałem się, że ty tu mieszkasz. Moja cela jest niedaleko stąd; jedenaście lat ja nie wychodziłem z niej, – wyszedłem dopiero dzisiaj, dowiedziawszy się, że ty mieszkasz po sąsiedzku. Na taką wiadomość pomyślałem sobie: zajdę do tego człowieka Bożego i porozmawiam z nim o pożytku dla dusz naszych. Powiem mu i to, że pustelnictwo nasze nie przynosi dla nas żadnego pożytku, ponieważ nie przyjmujemy Świętych Ciał i Krwi Chrystusa; że boję się, abyśmy nie stali się obcy Chrystusowi, jeśli odstąpimy od tego sakramentu. Niech ci będzie wiadomo, bracie, że trzy mile stąd jest monaster, mający prezbitra: pójdźmy tam w niedzielę, uczyńmy siebie uczestnikami Ciała i Krwi Chrystusowych i wróćmy do naszych cel”. Rada spodobała się bratu. Kidy nadeszła niedziela, diabeł znów przyszedł, i poszli oni razem do tego monasteru, weszli do cerkwi, stanęli do modlitwy. Po zakończeniu modlitwy brat nie znalazł tego, kto go przyprowadził, zaczął go szukać, pytając braci, gdzie ten abba, który wszedł ze mną do cerkwi. Oni odpowiedzieli: „My nie widzieliśmy nikogo, widzieliśmy tylko ciebie samego”. Wtedy brat zrozumiał, że to był demon, i powiedział sobie: „Patrz, z jaką przebiegłością diabeł wyciągnął mnie z mojej celi! Ale co do tego, przyszedłem w dobrej sprawie: przyjmę Ciało i Krew Chrystusa i wrócę do mojej celi”. Brat przyjął priczastije, potem musiał uczestniczyć w posiłku z braćmi monasteru i w końcu wrócił do swojej celi.

I oto po jakimś czasie znów przychodzi do niego diabeł, teraz już w postaci młodego świeckiego człowieka, zaczął oglądać go od stóp do głowy i mówi: „To on właśnie!” Potem znów zaczął się mu przyglądać. Brat zapytał go: „Dlaczego tak na mnie patrzysz?” Diabeł odpowiedział: „Myślę, że ty nie poznajesz mnie. Zresztą, jak poznać po tak długim czasie! Ja – jestem sąsiadem ojca twego, synem takiego-to. Jak że! Czyż twój ojciec nie tak się nazywa? A imię matki twojej czyż nie takie było? Siostra twoja tak-to się nazywała; twoje poprzednie imię było takie. Matka i siostra twoja umarły już ponad trzy lata temu, a ojciec umarł teraz niedawno i uczynił ciebie swoim spadkobiercą, mówiąc: „Komu mam zostawić swój majątek, jak nie swemu synowi, mężowi świętemu, który porzucił świat i prowadzi życie pustelnicze ze względu na Boga. Jemu przekażę wszystkie dobra moje”. Potem prosił nas znaleźć syna jego i powiadomić, abyś przyszedł i przyjął majątek i rozdał ubogim za swoją duszę i za jego. Wielu szukało ciebie i nie znaleźli, a ja, przyszedłszy tu w swojej sprawie, poznałem ciebie. Nie zwlekaj! pójdź, sprzedaj wszystko i wypełnij wolę twego ojca”. Brat odpowiedział: „Ja nie powinienem wracać do świata”. Diabeł powiedział: „Jeśli nie pójdziesz, majątek przepadnie, a ty odpowiesz przed Bogiem. Co mówię ci złego, kiedy mówię: „Pójdź i rozdaj majątek biedakom i sierotom, jak dobry zarządca, aby nierządnicy i rozpustni ludzie nie rozkradli zostawionego biedakom?..” – i tak, takimi przemówieniami uwiódłszy brata, diabeł zwrócił go do świata; odprowadził go do miasta i tu zostawił. Mnich chciał wejść do domu swego ojca, jako już umarłego, i oto! sam ojciec jego wychodzi mu na spotkanie. Ujrzawszy go, ojciec nie poznał i surowo zapytał go: „Kim jesteś?” Mnich zmieszał się i nie mógł nic odpowiedzieć. Ojciec zaczął go wypytywać, wtedy zmieszany i zawstydzony mnich powiedział: „Jestem twoim synem”. Ojciec przeciwstawił się temu: „Z jakiego powodu ty wróciłeś tu?” Mnich wstydził się wyjaśnić prawdziwy powód swego powrotu, ale powiedział: „Miłość do ciebie zmusiła mnie wrócić, bo bardzo ciebie żałowałem”. On został w ojcowskim domu; po upływie pewnego czasu popadł w cudzołóstwo i został surowo ukarany przez swego ojca. Nieszczęsny! On nie nawrócił się do pokajania, ale pozostał w świecie”2.

Komentując tę historię, św. biskup Ignatij zwraca uwagę na to, że główną przyczyną upadku mnicha było przedwczesne i samowolne odejście jego do pustelni, do którego on nie dojrzał. Zauważa też, że diabeł na pustelników często działa jawnie, a na żyjących we wspólnocie zwykle myślami, ale działanie to jest w istocie takie samo. Aby zgubić, zniszczyć człowieka, diabeł używa często najbardziej obłudnie przemiłych, przekonujących pretekstów i propozycji, barwnie przedstawia obfite dobro i korzyść, a pogrąża w ciężkie grzechy i zgubę.

Jak bardzo wróg jest podstępny, przebiegły i przewidujący! – Wyjście pustelnika pierwszy raz jakby nie miało w sobie nic złego, nawet zakończyło się, wydawałoby się, obfitą korzyścią. Ale szkoda była w tym, że odebrana została duszy zbawienna ostrożność, pokazana jej nieszkodliwość wyjść. Tak, często diabeł swoją ofiarę, wyprowadzając na drogę zguby, może długo przygotowywać, ukrywając przed nią wszelkie szkody, i malować wiele zalet i godności tej drogi, aż w końcu znajdzie już odpowiedni czas nieodwracalnie zaszkodzić chrześcijaninowi, który utracił ostrożność.

Biskup Ignatij wspomina pokusę, która dopadła priepodobnego Piotra z Atosu. I ten ojciec był podstępnie kuszony przez złego demona, który pojawił się przed nim w postaci jego krewnego i w pięknych słowach namawiał go porzucić milczenie i iść do rodzinnego kraju ratować tam ginących rodaków. Święty Piotr odrzucił to pochlebstwo i zawstydził diabła. Swiatitiel Ignatij mówi: „Święci mogli odpierać ataki wroga jedynie dzięki miłosierdziu Bożemu, z pomocą łaski Bożej, żyjącej w świętych i oświecającej ich; jak wytrzymać te ataki przy jednym ślepym zaufaniu sobie, przy zdecydowanym braku rozumu, przy zarozumiałości, która zawsze schlebia sobie i siebie oszukuje? Jak wytrzymać te ataki, przebywając jako wewnętrzny człowiek w duchowej ciemności, w niewoli i pod władzą diabła? – Nie zbytecznym będzie zauważyć, że prawda cielesnego mędrkowania, głoszona przez duchy, tożsama jest z prawdą, głoszoną przez wrogi Bogu świat, przeciwstawna prawdzie ewangelicznej”3.

On też przytacza i inny przypadek demonicznej pokusy. Demony, przyjmując postać Aniołów, ukazywały się pewnemu bratu, budziły go, pokazywały mu światło i wzywały na służbę Bożą4. Ale ten, poprosiwszy o radę starca, zawstydził biesów i nie posłuchał się ich, choć one jakby proponowały coś dobrego. Wtedy biesy zaczęły oczerniać tego starca, który odkrył bratu ich intrygi. One mówiły bratu: „Starec twój to obłudnik, on miał pieniądze i nie pożyczył pewnemu bratu, powiedziawszy, że ich nie ma”. Brat i to wczesnym rankiem przekazał starcowi. Starec powiedział: „Że miałem pieniądze – prawda, a bratu, proszącemu mnie o pożyczkę, nie dałem, wiedząc, że wyrządzę szkodę jego duszy, jeśli dam. Uznałem że lepiej jest złamać jedno przykazanie, aby nie wpaść w złamanie dziesięciu. Z tego mogłoby wyniknąć wielkie zamieszanie, przyczyną którego byłyby te pieniądze. A ty nie słuchaj demonów, które chcą ciebie uwieść…”

„Pod żadnym pozorem nie można dać się wciągnąć w cnoty, proponowane przez demony, – komentuje tę historię władyka Igniatij, – jakby te cnoty nie były wzniosłe i wspaniałe. Wszystko, proponowane przez demony, trzeba odrzucać, bez jakichkolwiek wyjątków. Dobrowolne posłuszeństwo demonom, nawet gdyby nastąpiło ono po ich zaproszeniu i naleganiu, podporządkowuje człowieka demonom, pozbawia człowieka duchowej wolności, czyni go ich narzędziem. Wielka bieda – zostać zniewolonym przez demony i stać się ich narzędziem! bieda, ogarniająca świat i nie rozumiana przez świat”5.

Ciekawe i bardzo pouczające przypadki opisuje pewien mieszkaniec Świętej Góry Atos, mnich, który żył na Atosie w dziewiętnastym wieku, zwiedzał wiele godnych uwagi miejsc na Świętej Górze i opisał swoje wrażenia w listach do swoich przyjaciół w Rosji6.

Kiedy autor listów udawał się z jednym mnichem Świętej Góry do celi tego mnicha, to przechodząc po drodze obok olbrzymiej skały, wznoszącej się nad przepaścią, ten opowiedział taką historię, związana z tym miejscem: „Do ostatniej tureckiej wojny zbawiał się tu grek, pochodzący ze słynnego rodu, ale, wyrzekłszy się wszystkich praw swoich na chwałę i zaszczyty świata, on wybrał życie pustelnicze. Trzeba założyć, że w trudach ascetycznych był on niezwykle silny, inaczej nie rozgniewałby biesa. Podczas gdy wszelkie próby myślowej walki z pustelnikiem pozostały dla biesa bezskuteczne, on znalazł w nim słabą stronę i jego własne serce i rozum wykorzystał jako narzędzia do jego zadziwiającego upadku. Bies zawrócił głowę pustelnika myślami o wysokości jego trudów ascetycznych, przekonał jego rozum przedstawieniem różnorodności i surowości i mnóstwa ich, i w ten sposób stopniowo, z upływem czasu, doprowadził nieszczęsnego do takiego zbłądzenia, że ten zaczął pragnąć tajemniczych widzeń i widocznych doświadczeń ukazania się duchowego świata. Kiedy w ten sposób głęboko zakorzeniła się w nim pycha i zarozumiałość, demon zaczął działać zdecydowanie! On zaczął ukazywać się pustelnikowi w postaci Anioła i rozmawiać z nim. Nieszczęsny w takim stopniu wierzył słowom „anielskim” i swoim własnym myślom, że zaczął pragnąć służyć Cerkwi w randze archijereja, której, według słów „anioła”, od dawna był godny i do której przeznaczony jest przez Samego Pana. Znaczenie jego krewnych w świecie zbytnio zaprzątało jego wyobraźnię i sława ich imienia łaskotała myśli zapominającego się ascety. Brakowało tylko okazji, która mogłaby wywołać go z pustelni do świata… Ale u biesa z tego powodu działanie się nie powstrzyma. Pewnego razu, kiedy pustelnik był zbyt zajęty wysokim swoim przeznaczeniem w przyszłości i, obmyślając środki do osiągnięcia swego celu, pogrążył się w głębokich rozmyślaniach, nagle ktoś brzęknął kółkiem na ganku. Pustelnik wzdrygnął się, przeżegnał się i, szepcząc modlitwę, podszedł do drzwi:

- Kto tam? – zapytał.

- Tacy-to, – odezwali się zza drzwi, – Jesteśmy z twojej ojczyzny, przynieśliśmy ci od twoich krewnych ukłon i jeszcze coś. Mamy dla ciebie ważne zadanie; pozwól wejść do ciebie i porozmawiać z tobą, święty ojcze.

Pustelnik odemknął drzwi i dwaj nieznajomi przywitali się z nim z szacunkiem.

- Proszę wejść, – skromnie powiedział pustelnik, otwierając drzwi. Nieznajomi weszli. Gospodarz posadził swoich gości na kanapie i sam usiadł naprzeciwko nich. W końcu pustelnik zapytał o cel ich wizyty, nieznajomi zaczęli mówić:

- Oto co mamy ci powiedzieć, święty ojcze: Ty wiesz, jak my cierpimy pod rządami Porty, jak jesteśmy uciskani, nasze rodziny, nasza wiara i sama nasza Cerkiew… Ty, oczywiście, sam o tym wiesz…

- Tak, tak, – z uczuciem rzekł pustelnik, – cóż z tego?

- Ty wiesz, pewnie, i to, – kontynuował ten sam nieznajomy, – że wojna między Turkami a Rosją skończyła się pokojem, niezwykle dla nas korzystnym, teraz dana nam możliwość i swoboda żyć po chrześcijańsku… Ale oto bieda: u nas, na twojej ojcowiźnie, nie ma biskupa. A bez biskupa czyż może być Cerkiew, czyż możemy sami sobą zarządzać? Kto odeprze od nas drapieżność, zachłanność Turków? A przecież znamy twoich krewnych, znamy i ciebie i twoje życie; dlatego wybacz nam, że my ciebie, bez twojej zgody, wyprosiliśmy na swego biskupa. Oto dekret turecki na to, a wraz z nim pismo patriarchy. – Nieznajomi wyjęli papiery i wręczyli je pustelnikowi.

- Zlitujcie się! – sprzeciwił się pustelnik, pokornie opuszczając oczy, ale jednocześnie gotów skakać z radości. – Czyż ja mam przyjąć berło władzy duszpasterskiej, kiedy nie jestem w siłach panować nad sobą? Czyż ja mam wziąć na siebie ciężar posługi apostolskiej, kiedy odczuwam swoje własne słabości i mnóstwo grzechów? Nie, dzieci, wyrzekam się od tego, co ponad moje siły! Po za tym – moja pustelnia jest mi rajem, złożyłem obietnicę przed Bogiem – umrzeć tu…

- Myśl o sobie jak chcesz, święty ojcze, – odpowiedzieli nieznajomi, – a głos narodu – głos Boży: wola władzy – wola Boża! Ty wiesz, że publiczne dobro ważniejsze jest od naszego własnego. A dekret po co? – Nie, ojcze, nie wyrzekaj się!.. Cerkiew cię wzywa. Jeśli nic ciebie nie wzrusza, ani nieszczęścia ludzi, ani nasze rodzinne smutki, to czyż i potrzeba Cerkwi nic dla ciebie nie znaczy?

- Skoro tak, – odpowiedział w końcu pustelnik, po pewnym namyśle, – zgadzam się.

- A więc, ojcze, pośpiesz się! – zauważyli goście. – Im szybciej wyruszymy, tym lepiej: niedaleko stąd, na drodze czekają na nas muły i przewodnicy.

Póki pustelnik przygotowywał się, coś układał do swego worka, nieznajomi nie przestawali ponaglać go. W końcu oni zaczęli wspinać się tą ścieżką na sam szczyt skały: ciężki smutek i niespokojne przeczucie uciskały piersi ascety; on tęsknił z powodu rozłąki ze swoją pustelnią. Kiedy wspięli się tam, na najwyższy punkt skały, nieszczęśnik nie chciał odejść, nie popatrzywszy jeszcze raz na nieziemskie piękna swojej surowej pustelni; wszyscy trzej stali na skale: pod ich stopami leżała przepaść… Pustelnik był tak nieostrożny, że rozmawiając z nieznajomymi podszedł z nimi na najbardziej stromy brzeg skały. I tu silne pchnięcie w plecy zrzuciło go, jak wichrem zerwany z drzewa jesienny listek, w przepaść, ze skały rozległ się gwizd, i szatański chichot rozniósł się nad pustelnią.

Nieszczęśnik, jednak, nie zabił się na śmierć. Bóg dał mu czas na pokajanie i posłał do niego mnicha z sąsiedniej celi. Zrzucony cały był połamany, sama jego czaszka rozbita, krew strumieniami płynęła z ran, jednakże miał on wystarczająco czasu i sił opowiedzieć szczegółowo o swoim życiu i pokusach, prosił znających go pustelników o wspomnienia podczas modlitw za zmarłych, i na rękach płaczącego mnicha skonał. Po straszliwej swojej pokusie żył nie dłużej niż trzy godziny.

Mieszkaniec Świętej Góry, usłyszawszy o tym strasznym przypadku, stojąc na tej samej skale, dziwił się bardziej z tego, że, padając z takiej wysokości, ten nieszczęsny mnich został jeszcze przy życiu: „Pewnie, on miał swego rodzaju cnoty, ze względu na które nie pozostawił go Pan umrzeć bez pokajania”, – podsumowuje autor listów tę powieść7.

I znów: z listów Swiatogorca (mieszkańca Świętej Góry) widać, że demony nie zawsze boją się i naszych modlitw, ale nawet mogą pobudzać wiele naszych niewłaściwych wysiłków modlitewnych.

„Demon jest nie tyle silny, co przebiegły i wszechstronny w pokusach”, – mówi mieszkaniec Atosu i przytacza taką historię: Żył u nich w monasterze pewien ruski starec, miał on serdeczny pociąg do modlitwy, ale nie rozumiał godności i ważności posłuszeństwa, i oto zaczął unikać zwykłych monasterskich posłuszań (posłuszeństw, powierzonych obowiązków) i odchodził do lasu modlić się. Myśli coraz częściej i częściej twierdziły mu, że modlitwa – to właściwość anielskiego ducha i pokarm duszy, a praca – potrzeba życiowa, światowa i próżna krzątanina; więc on coraz bardziej i bardziej odchodził w samowolę, aż zaczęły pojawiać się u niego myśli o wysokości swego wysiłku ascetycznego i życia. W końcu zaczął ukazywać się mu „jasny anioł” i błogosławić jego modlitewny wysiłek, najbardziej przekonującymi argumentami on wywyższał modlitwę i poniżał brackie posłuszanie. Nie wiadomo, czym skończyłaby się sprawa, ale na zachowanie brata zwrócił uwagę pewien starec z greków. On szczegółowo wypytał brata i wystraszył się z jego powodu, usłyszawszy o jego widzeniach. Wtedy uczynił mu surowe pouczenie, mówił takie słowa: „Ciebie zgubi demon, on wyprowadzi ciebie z rozumu za twoje samowolne modlitewne trudy, twoja modlitwa jest poczytana tobie za grzech i daje demonowi swobodny dostęp do ciebie. Tobie ukazuje się szatan, a nie Anioł. Wypróbuj to, jeśli chcesz: nie odchodź do lasu, pracuj z braćmi, zaś modlitewny kanon celi wypełniaj w celi swojej, a kiedy „anioł” ten zjawi się przed tobą, to nie zwracaj na niego żadnej uwagi i surowo trzymaj się swojej modlitwy…” – I jeszcze dużo w tymże duchu powiedział starec, tak że ten ruski mnich poważnie przestraszył się i się posłuchał. On tak i zrobił – popracowawszy z braćmi, poszedł modlić się do swojej celi. I istotnie – „anioł” znów się pojawia, ale atarec – nie zwraca na niego żadnej uwagi, nawet na niego nie patrzy. I „jasny anioł” – zbiesił się, zamiast pięknego i jasnego jak błyskawica młodzieńca nagle pojawił się ohydny murzyn z połyskującymi, jak ogień, oczyma i zaczął skakać przed modlącym się bratem. Na próżno ten żegnał się częściej klękał, mając nadzieję odpędzić demona, – ten nie odchodził i nie pozwalał wypełniać kanonu. W końcu brat w oburzeniu z całej siły uderzył biesa czotkami (różańcem), a ten swoją łapą uderzył mnicha po uchu i zniknął jak dym. Od tej pory nieszczęsny brat ogłuchł i do dziś – mówi Swiatogorec – tym uchem nic nie słyszy.

W ślad za tą opowieścią autor listów zauważa, że pokusy mnichów w pustelniach i na pustyni są jeszcze bardziej niebezpieczne, i w związku z tym na Atosie przyjęto jako regułę u każdego z odchodzących na milczenie do pustelni: zdecydowanie nie przyjmować żadnych widzeń i pokorną świadomością swojej niegodności i grzeszności wyrzekać się objawień duchowego świata, jakie by one nie były. Następnie przytacza on takie przypadki.

Pustelnik o wysokim życiu i wyjątkowych wysiłkach ascetycznych pewnego razu cicho szeptał modlitwę w swojej celi wieczorem. Nagle rozlało się przed nim oślepiające światło i młodzieniec o anielskiej urodzie stanął przed pustelnikiem. Przyjąwszy sobie za zasadę unikać zmysłowych zjawisk, jakie by one nie były, pustelnik spokojnie pozostawał na swoim miejscu i, szepcząc modlitwę, nie zwracał uwagi na widzenie. Tymczasem młodzieniec nie znikał. To zdziwiło pustelnika dlatego bardziej, że ani krzyża, ani modlitwy młodzieniec nie bał się.

- Kim jesteś? – surowo zapytał go w końcu pustelnik.

- Jestem twoim Aniołem Stróżem, – łagodnie odpowiedział ten, który się zjawił.

- Dlaczego więc tu jesteś? – zapytał pustelnik.

- Pan Bóg polecił mi, – powiedział ten, – abym odwiedził ciebie w mojej prawdziwej postaci, i ja przyszedłem do ciebie.

- Ja nie potrzebuję tego, – zauważył pustelnik, wstał i zaczął się modlić.

Anioł nie znikał i, wydawało się, sam modli się z modlącym się starcem. Pustelnik nie rozumiał, cóż to za dziwne zjawisko. Jeśli to demon, rozważał on w sobie, krzyż i modlitwa, oczywiście, zmiażdżyły by go i zlikwidowały widmo.

- Czym ty mnie przekonasz, – zapytał pustelnik po pewnym namyśle objawionego, – że rzeczywiście jesteś Aniołem Bożym?

- Czym chcesz, – odpowiedział ten. – Ty wiesz, – kontynuował Anioł, – że demony boją się siły i znaku krzyża, ale ja się nie boję. Ja czczę Boga, czczę, jak widzisz, i krzyż…

Tu anioł przeżegnał się i we wzruszającej czci upadł przed obrazem Krzyża Chrystusowego. Pustelnik zawahał się.

- Czego jeszcze wymagasz ode mnie? – zapytał go anioł, podniósłszy się z ziemi. – Ty widzisz, że ja nie tylko nie boję się krzyża, ale i kłaniam się mu: znaczy, ja – Jestem Aniołem Stróżem twoim.

- Być może, – spokojnie powiedział pustelnik, – ale mimo wszystko nie jesteś mi potrzebny w twojej zmysłowej postaci: u nas Aniołowie Stróżowie są niewidzialni!

- Więc ty jeszcze mi nie wierzysz? – znów zapytał anioł pustelnika.

- I nigdy nie uwierzę, – zdecydowanie odpowiedział starec. – Z Bogiem odejdź ode mnie, kim byś nie był, nawet gdyby samym Archaniołem; nie mam potrzeby w twojej widzialnej obecności. Ty odrywasz mnie od modlitwy, a to jedno już dowodzi, że nie jesteś Aniołem.

- Na próżno! – sprzeciwił się ten. – Ja nie odejdę od ciebie, ponieważ polecono mi pozostawać przy tobie.

- Twoja wola, – z zimną krwią powiedział pustelnik, – bez zapytania i polecenia ojca duchowego nie chcę cię znać, odejdź ode mnie! Ty nie jesteś mi potrzebny w tej postaci. – I pustelnik stanął do modlitwy; a w międzyczasie anioł stał się niewidzialny, obiecując następnej nocy ponownie pojawić się w ten sam sposób.

Kiedy zaświtało, pustelnik przyszedł do swego ojca duchowego i opowiedział mu o widzeniu. Ojciec duchowy zamyślił się: kłaniać się krzyżowi, żegnać się i nie bać się modlitwy – to właściwości nie demonicznych działań. Jednak, ojciec duchowy zabronił pustelnikowi i rozmawiać i interesować się widzeniem, jeśli ono powtórzy się, a zająć się tylko modlitwą i nie zwracać uwagi na manifestację świata duchowego. Tak też pustelnik postąpił.

Tymczasem, dla rozwiązania swoich wątpliwości odnośnie widzenia pustelnika, ojciec duchowy odwołał się do jednego ze starców, znanego tu, na Atosie, z doświadczeń w modlitewnym, duchowym życiu, daru rozważania i surowej obserwacji propozycji demona, i poprosił go aby poradził, co powinien robić pustelnik przy podobnych objawieniach.

- Nic, – odpowiedział ten, – myśleć tylko o sobie i o Bogu.

- Co ty myślisz o pokłonieniu się krzyżowi objawionego młodzieńca: czy naprawdę jest on Aniołem? – zapytał ojciec duchowy starca.

- Być może, – odpowiedział ten, – ale najprawdopodobniej, że to demon…

- A znak krzyża, którego nie boi się młodzieniec? A całowanie krzyża? – zaprotestował ojciec duchowy. – Co powiesz o tym?

- Dokładnie to, co i o samym widzeniu, – odpowiedział starec. Potem, po pewnym namyśle on kontynuował. – Ty wiesz i, oczywiście, zgadzasz się, że im wyższa jest nasza droga do Boga, tym niebezpieczniejsza i różnorodniejsza jest nasza walka z szatanem; aby pokazać w nas Swoją siłę i jednocześnie zdemaskować niemoc szatana, Bóg czasem pozwala mu działać i walczyć z nami tak, jak tylko on sam, zły, chce i może. W skutek takiego dopustu Bożego sam krzyż dla biesa może być nie straszny, nie straszne i to wszystko, co w innych przypadkach jest dla niego groźne i zabójcze, jak Boży gniew8.

- Co więc zostaje robić pustelnikowi, jeśli widzenie będzie się powtarzać? – zapytał ojciec duchowy starca. – Może, i naprawdę zjawia się mu Anioł?

- Gdyby nawet pojawiający się przyjął postać Samego Chrystusa, – powiedział starec, – cóż za bieda? Po wniebowstąpieniu Pana pożyteczniejsza dla nas jest wiara w Niego, niż widzenie. Jedno tu jest potrzebne: nie zwracać uwagi na zjawienie się, a zajmować się swoim zajęciem, czyli modlitwą. Niech pojawia się i Anioł: w czym problem? Mamy do czynienia i modlitewną relację z Bogiem, z naszym Władyką i Panem, a Anioł to nic innego jak Jego podwładny i służący… Rozważ więc: czy dobrze jest przerwać rozmowę z Panem i zająć się Jego sługą? Jeśli i rzeczywiście zjawia się twemu pustelnikowi Anioł Boży, nie przyjmować go!.. Anioł nigdy nie obrazi się naszą nieuwagą wobec niego podczas modlitwy, ponieważ zna on boską ważność naszych relacji modlitewnych do Boga, i nie tylko nigdy nie będzie odrywać nas od nich, ale wręcz przeciwnie, powinien jeszcze bardziej pobudzać nas do dokładnego i stałego wypełniania ich. A jeśli anioł obraża się naszą zimnokrwistością wobec jego obecności i przeszkadza naszym modlitewnym rozmowom z Bogiem, taki anioł, choćby i sam był cały w krzyżach, a nie tylko całował krzyż, – nie przyjmuj go: to przeciwnik!.. Tak więc, moja rada jest jedna i ta sama: nie tylko nie przyjmować, ale nie trzeba nawet i pragnąć zmysłowych przejawów świata duchowego, ponieważ nie mamy w tym potrzeby, ani korzyści, a niebezpieczeństw otchłań. W naszej myślowej walce najlepiej widzimy działania sił, przeciwstawnych sobie: wiemy w niej – jaki jest szatan w swojej bezwstydności i złych myślach, i wyraźnie widzimy – jak jaśni, czyści i nienaganni są Aniołowie w przejawianiu łagodnych i spokojnych myśli, które wprowadzane są przez nich do naszych serc, podczas gdy szatan wzburza nas wszelkiego rodzaju nieczystościami pysznych, aroganckich, interesownych i rozpustnych marzeń, wściekłością gniewu i tak dalej i tak dalej. Cóż jeszcze więcej? Po co zmysłowe pojawienie się Anioła czy szatana, skoro znamy ich zbyt dobrze i bez tego?

- Aby przekonać ciebie o słuszności mich słów, – kontynuował starec, – to znaczy że nie należy przyjmować objawień, ponieważ są one niebezpieczne, posłuchaj, co powiem ci o moim sąsiedzie pustelniku: jemu w nocy, kiedy tylko stawał do modlitwy, wydawało się, że krzyż, wiszący w przednim rogu celi, nagle rozpala się oślepiającym światłem, jaśniejszym niż słońce. Blask tej chwały krzyża tak działał na serce modlącego się, że wychodził z siebie z radości. Kiedy sąsiad otworzył mi się w tym, ja od razu przypisałem podobne zjawisko zagrywce demona; jednak, zechciałem doświadczalnie sprawdzić tę wizję. W tym celu, osobiście, wybrałem się na noc do mego sąsiada. Kiedy się ściemniało, usiedliśmy w kątach celi. „Posłuchaj, bracie, – powiedziałem gospodarzowi, – według mojej niegodności, myślę, dla mnie niewidzialne będzie światło, wychodzące od twego krzyża, dlatego – kiedy ty zauważysz, jak zwykle, ten cud, powiedz mi”. Gospodarz wyrzekł: „dobrze”, i w milczeniu zaczęliśmy przebierać czotki w głębokiej ciemności pustelniczego wieczoru. Nie minęła godzina, jak mój gospodarz triumfującym głosem zawołał: „Ojcze! Światło wychodzi od krzyża; ja nawet nie mogę patrzeć na niego… Radość mego serca jest niewytłumaczalna… Jestem poza sobą od zachwytu ducha tym widzeniem, od ciepła Boskiego światła!” – „Przeżegnaj się!” – szepnąłem do niego. „Nie mogę, ojcze” – zawołał – radość tak mnie osłabiła, że nie mam siły podnieść ręki!” – „Nieszczęsny!” – gorzko powiedziałem i, rzuciwszy się ku niemu, przeżegnałem go. „Nieszczęsny! – powtórzyłem. – Do czego doprowadziłeś siebie twoją nierozważnością, twoją dumą! Czy światło nadal świeci, czy już go nie ma?” – zapytałem potem sąsiada. „Nic nie ma, – odpowiedział on, – teraz ciemno po dawnemu”. Widzisz co bywa z naszym bratem, – podkreślił starec ojcu duchowemu…

Kiedy ojciec duchowy relacjonował mi swoją rozmowę ze starcem, – mówi autor listów, – jego słowa przyjąłem z pełnym przekonaniem, przypominając sobie świętego Nikitę9, kijowskiego samotnika. I tego pustelnika ostrzegano przed pokusami szatana: znaczy, można z całą pewnością założyć, że i Nikita zażądał od ukazującego się anioła znaku krzyża, i samej modlitwie, przy tym nieustannej, którą zajmował się bies pod okiem pustelnika, musiał z konieczności towarzyszyć w pewnych miejscach znak krzyża i klękanie przed obrazem, bez którego, oczywiście, nie mógł być św. Nikita. Gdyby nie było tych znaków w modlitwie anioła, pustelnik mógłby od razu rozpoznać pod świetlanym widzeniem działanie anioła ciemności. Znaczy, bywają pokusy tego rodzaju, gdzie Bóg pozwala szatanowi działać tak, że ani modlitwa, ani krzyż nie czynią na nim ani strachu ani popłochu. Oczywiście, są to już nieprzeniknione losy (przeznaczenia) naszego Boga. Można z tego wywnioskować tylko jedno: że wszystko, co tylko czyni z nami Pan, na co tylko pozwala szatanowi, – wszystko jest po to, abyśmy, przechodząc przeróżne stopnie pokus, samym doświadczeniem uzasadnili słuszność Jego słów: Siła moja w słabości się dokonuje (2Kor.12:9)10.

Ze starcem Iłarionem Gruzinem był taki przypadek: Ten ojciec trudził się ascetycznie na Atosie w dziewiętnastym wieku; kiedy żył w pełnym zamknięciu (odosobnieniu) w wieży, nikogo nie przyjmował i nigdzie nie wychodził, to biesy toczyły przeciwko niemu najsilniejszą walkę. Pewnego razu próbowali wspiąć się do okna starca pewni pielgrzymi, aby wziąć od niego błogosławieństwo, ale starec ukrył się przed nimi. Demony zaś wykorzystały to co się wydarzyło do swoich celów i wszczęły oblężenie. Pewnego razu oni w postaci pielgrzymów wleźli przez okno i rzucili się do starca, zaczęli mówić, że byli zmuszeni uciec się do takiego środka, ponieważ on nikogo nie wpuszcza, a oni bardzo pragnęli zobaczyć go jako swego rodaka. Ze względu na niego oni jakoby przyjechali z tak dalekiego kraju poradzić się w różnych sprawach. Przyjąwszy ich za prawdziwych pielgrzymów, on wdał się w rozmowę z nimi, a właśnie tego tylko demony potrzebowały. Oni rozpoczęli długą rozmowę o nieszczęściu swego narodu i Cerkwi, a na koniec mocno zbezcześcili starca, pobiwszy go tak, że przeleżał nie mogąc mówić dwa miesiące11.

Takim silnym pokusom, często z trwającymi długo ciężkimi następstwami, poddawani są nie tylko mnisi i pustelnicy, prowadzący samotne życie, ale i chrześcijanie w świecie, kiedy nierozsądnie przyjmują na siebie wielkie trudy ascetyczne. Tymi swymi wysiłkami oni podrażniają demonów, ale ponieważ ich trudy są nieprawidłowe, nie robią najważniejszego, to znaczy upokarzając ciało nie upokarzają duszy, a niepostrzeżenie dają panowanie w niej najsilniejszej pysze i zarozumiałości, to i łaska Boża nie chroni takich pracowników, a dopuszcza im dla ich własnego pouczenia być uwodzonymi i wyśmiewanymi przez biesy, aby przez to doprowadzić do ich spokornienia.

Biskup Ignatij opisuje taki współczesny mu przypadek: Poszedł do Aleksandro-Newskiej Ławry do ojca Ioannikija po duchowe pouczenia pewien żołnierz (w tym czasie i sam przyszły władyka zwracał się do tego nauczyciela po duchowe porady), o imieniu Paweł, on był z niedawno nawróconych z rozłamu (schizmy), wcześniej był nawet nauczycielem u schizmatyków, uczony. Twarz Pawła promieniała radością. Ale on z powodu rozpalonej w nim najsilniejszej gorliwości oddał się nieumiarkowanemu i nieodpowiedniemu dla jego ustroju cielesnego wysiłkowi, mając niedostateczne pojęcie o wysiłkach duszy.

Pewnej nocy Paweł stał na modlitwie. Nagle koło ikon pojawiło się światło jak słońce i pośrodku światła lśniący bielą gołąb. Od gołębia rozległ się głos: „Przyjmij mnie: ja – Święty Duch – przyszedłem uczynić ciebie moim mieszkaniem”. Paweł wyraził radosna zgodę. Gołąb wszedł w niego przez usta, i Paweł, wyczerpany postem i czuwaniem, nagle poczuł w sobie najsilniejszą namiętność nierządu: on przerwał modlitwę, pobiegł do burdelu. Jego głodna namiętność uczyniła nasycenie namiętnością nienasycalne. Wszystkie domy publiczne i wszystkie dostępne mu nierządnice stały się jego stałą przystanią. W końcu on się opamiętał. Uwiedzenie swoje biesowskim zjawieniem się i zbezczeszczenie następstwami oczarowania przedstawił w liście do hieroschimnicha Leonida. W liście przejawiał się poprzedni wysoki stan duchowy upadłego. Sam biskup Ignatij miał możliwość czytać ten list12.

„Trzeba zauważyć, – mówi władyka Ignatij, – że upadły duch, pragnąc zawładnąć Chrystusowym ascetą, nie działa władczo, ale stara się przyciągnąć, zdobyć zgodę człowieka na proponowane oszustwo i po otrzymaniu zgody przejąć władzę nad tym, kto tę zgodę wyraził…”13, a „Święty Duch działa samowładczo, jak Bóg: przychodzi w tym czasie, gdy człowiek, który upokorzył się i się uniżył wcale nie oczekuje Jego przyjścia. Nieoczekiwanie przemienia umysł, przemienia serce. Działaniem Swoim obejmuje całą wolę i wszystkie zdolności i talenty człowieka, nie mającego możliwości rozmyślać o dokonującym się w nim działaniu”14.

A oto przypadek, który wydarzył się całkiem niedawno, opowiedział go pewien mnich. Ta tragiczna historia przydarzyła się jego rodzonemu bratu, z którym oni obaj nie tak dawno nawrócili się do wiary, zaczęli chodzić do świątyni, zaczęli razem pielgrzymować do świętych miejsc, bywać w monasterach. Bracia zajęli się i czytaniem świętych ojców i modlitwą Jezusową. Ale, widocznie, brat mnicha w tych ćwiczeniach zboczył z właściwej drogi i wpadł w zarozumiałość, i dlatego to wydarzyło się następujące: Pewnego razu, kiedy był on sam w domu i zajmował się modlitwą, pojawił się przed nim obrzydliwy bies i zaczął przeszkadzać w modlitwie, brat nie przestraszył się, ale odważnie wdał się w rozmowę z biesem. On zaczął przekonywać biesa aby się pokajał, zaczął mówić mu o niewypowiedzianym miłosierdziu Bożym, że nawet nad nim Bóg może zmiłować się, jeśli on, bies, pokaja się. I w czymś jeszcze pouczał biesa w tymże duchu. Bies wysłuchiwał jakby uważnie, potem poważnie zastanowił się i w końcu przybrał wygląd kajającego się, zaczął się modlić, wzdychać, zaczął kłaniać się przed ikoną, ogólnie – całym swoim wyglądem wyrażał głęboką skruchę, pokajanie za popełnione zło i pokazywał się jako pragnący szybkiego miłosierdzia. Brat oczarowany obserwował jego działania (najwyraźniej, wewnętrznie triumfując). I oto, rzeczywiście, po jakimś czasie na biesa jakby schodzi jakiś jasny obłok, jakby światło, jakby łaska, i on na oczach triumfującego młodzieńca przemienia się w jasnego anioła. I oto ten anioł zaczyna gorąco dziękować bratu, kłaniając się mu do nóg; nazywa go swoim zbawcą: dzięki jego słowu został zbawiony, znów jest świętym aniołem, – i w końcu, on musi podziękować, odwdzięczyć się bratu; były bies proponuje bratu że będzie jego wiecznym wiernym opiekunem, wejdzie w niego i zawsze będzie go chronić i pomagać swoją odrodzoną anielską mocą. Brat w nieopisanym zachwycie, wychodząc z siebie ze szczęścia, zgadza się. Anioł wchodzi, i… – brat zaczyna biesić się, krzyczeć, przeklinać strasznymi słowami, rozbijać ikony, wyrzucać je przez okno, czynić inne straszne rzeczy. Teraz przebywa on w szpitalu psychiatrycznym. Czasem mieszka w domu z rodzicami, ale kiedy choroba nasila się, trzeba odwozić go do lecznicy, ponieważ zachowanie jego jest wtedy obrzydliwe. Ale kiedy czuje się lepiej, może trochę się modlić. Jego brat – mnich – do wielu monasterów rozesłał prośbę o modlitwę za swego nieszczęsnego brata.

A oto przykład jak prawdziwa pokora łatwo unika podobnych sieci.

Pewnemu bratu ukazał się diabeł, przemieniony w anioła światłości, i powiedział do niego: „Jestem Archaniołem Gabrielem, posłanym do ciebie”. Mnich na to odpowiedział: „Patrz! Czy nie do kogoś innego jesteś posłany? Bo ja nie jestem godzien tego, aby posyłani byli do mnie Aniołowie”. Diabeł natychmiast zniknął. (Starcy mówili: nawet jeśli naprawdę pojawi się tobie Anioł, nie przyjmij go łatwowiernie, ale ukorz się, mówiąc: ja, żyjąc w grzechach, niegodny jestem widzieć Aniołów.)15

„Opowiadano o innym starcu, że on milczał w swojej celi, znosząc pokusy biesów. Jemu wyraźnie zjawiały się biesy, ale on lekceważył ich. Diabeł, widząc, że pokonany jest przez starca, ukazał się mu i powiedział: „Ja – jestem Chrystusem!” Starec zamknął oczy. Diabeł powtórzył: „Ja – jestem Chrystusem, dlaczego zamknąłeś oczy?’ Starec odpowiedział: „Ja nie chcę widzieć Chrystusa tu, ale w przyszłym życiu”. Po tym diabeł już się nie pojawiał”16.

Trzeba zauważyć, że pojawienie się naprawdę świętych Aniołów od Boga bywa tylko tym pokornym i potulnym chrześcijanom, którzy są już poza niebezpieczeństwem wywyższenia się, stania się dumnym, popadnięcia w zarozumiałość i przez to zaszkodzić sobie.

Pewnego razu, kiedy św. Makarij Wielki siedział w swojej celi, zjawił się przed nim Anioł, posłany od Boga, i powiedział: „Makarij, nie bój się ataku niewidzialnych wrogów, bo nasz dobry Władyka nie odstąpi od ciebie i nie przestanie wspierać ciebie, nabieraj odwagi, wzmacniaj się, mężnie pokonuj zwierzchności, biesy i władze przeciwne, ale czynami swoimi nie wywyższaj się, aby Boża pomoc nie opuściła ciebie, abyś nie upadł upadkiem dziwnym. Błogosławiony Makarij odpowiedział oblewając się łzami: „Czym mam wywyższać się, kiedy dusza moja, jak rozpustna nierządnica, żywi się smrodem nieczystych myśli, przynoszonych przez biesy”. – Do tak głębokiej pokory, – mówi biskup Ignatij, – doprowadzony był priepodobny głęboką samokontrolą, która dana mu była przez jego działania umysłowe. W sobie widział on upadek człowieka i jego obcowanie z demonami17.

„Niemożliwe jest człowiekowi (pisze swiatitiel Ignatij), będącemu jeszcze w dziedzinie cielesnego mędrkowania, który nie otrzymał duchowego spojrzenia na upadłą ludzką naturę, nie przypisywać jakiejś ceny swoim uczynkom i nie przyznawać sobie pewnej godności, ile by pokornych słów nie wypowiadał taki człowiek i jak pokornie nie wyglądałby z zewnątrz. Prawdziwa pokora nie jest właściwa cielesnemu mędrkowaniu i niemożliwa jest dla niego: pokora jest przynależnością, cechą duchowego rozumu. Mówi priepodobny Mark Podwiżnik: „Ci, którzy nie uznali siebie za winowajców wszelkiego przykazania Chrystusowego, czczą Zakon Boży cieleśnie, nie rozumiejąc ani tego, co mówią, ani tego, na czym opierają się, dlatego i mniemają wypełnić go uczynkami”. Ze słów priepodobnego ojca wynika, że uznający za sobą jakikolwiek dobry uczynek jest w stanie zaślepienia, samooszukiwania się. Ten stan samooszukiwania się służy jako podstawa biesowskiego złudzenia: upadły anioł w fałszywym, dumnym pojmowaniu (mentalności) chrześcijanina znajduje przytułek, do tego pojmowania wygodnie zaszczepia swoją pokusę, oszustwo, a poprzez oszustwo podporządkowuje człowieka swojej władzy, pogrążając go w tak zwanym biesowskim wdzięku (złudzeniu). Z powyższych doświadczeń widać, że żaden ze skuszonych, oczarowanych nie uznał siebie za niegodnego widzenia Aniołów. Inaczej przecież nie może sądzić o sobie cielesny i duszewny człowiek”18.

Tak więc, nie każdemu dobremu, jak nam się wydaje, ruchowi czy porywowi w nas można ufać, ale trzeba dokładnie odróżniać dobro prawdziwie chrześcijańskie, ewangeliczne, od dobra fałszywego, szkodliwego dla duszy, oddalającego od Boga.

1. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Str. 117.

2. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Str. 487-493.

3. Tamże.

4. Jakie chytre oszustwo! Bardzo wielu teraz ani przez chwilę wątpiłoby, że to objawienie się prawdziwego Anioła Światłości: budzić na modlitwę w środku nocy, wzywać do Boskiej służby?! – iluż teraz, nie namyślając się, przyjęłoby takie wezwanie.

5. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Art. 110. Str. 500.

6. Listy Swiatogorca do przyjaciół w Rosji. Sankt Petersburg, 1850. Część 2.

7. Listy Swiatogorca do przyjaciół w Rosji. List 12. Str. 190-194.

8. Ale i w nasze dni zauważalnie namnożyły się ukazania się duchów w postaci Aniołów czy tajemniczych istot z kosmosu, które czasem pojawiają się z krzyżami, „modlą się” lub nauczają czegoś jakby cnotliwego i chrześcijańskiego, dokonujące się cuda czy jawnie demoniczne fantastyczne figle, przeciwko którym okazują się bezsilne modlitwy i nawet służone przez duchownego molebny i poświęcenia, – czyż nie jest podobne to do opisanego wyżej dopuszczenie Boże działać szatanowi „jak tylko sam on chce i może”, tak że już mu „nie straszne jest to wszystko, co w innych przypadkach jest dla niego groźne i zabójcze”? Tylko to jest dopuszczone już nie według wysokości naszego życia, a z powodu najgłębszego wewnętrznego odstępstwa od Boga, od Ewangelii, od Prawosławia. Ta swoboda, z jaką demony teraz zwodzą, oszukują, odurzają ludzi, przypomina słowo z Pisma Świętego, o przyjściu antychrysta, że ono według działania szatana, będzie z całą mocą znakami i cudami fałszywymi, i wszelkim niesprawiedliwym pochlebianiem i uwiedzeniem ginących za to, że nie przyjęli oni miłości prawdy… I za to pośle im Bóg działanie zbłądzenia, tak że będą oni wierzyć kłamstwu…(2Tes.2:9-11).

9. Patrz żywot Nikity, biskupa Nowogródzkiego, samotnika Pieczerskiego (pamięć 31 stycznia / 13 lutego).

10. Listy Swiatogorca do przyjaciół w Rosji. List 4. Str. 51-60.

11. Na podstawie książki: Szkice życia i trudów starca hieroschimnicha Iłariona Gruzina. Jordanville, 1986, str. 56.

12. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Roz. 11. Str. 64.

13. Tamże. Str. 65.

14. Tamże. Str. 65.

15. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Art. 134. Str. 515.

16. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Otiecznik (Pateryk). T.6. Art. 135. Str. 515.

17. Tamże. Art. 8. Str. 311.

18. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Roz. 11. Str. 66-67.

 

 

Rozdział VIII. Czym się odróżnia) dobro ewangeliczne od dobra ludzkiego

 

Ludzie, nie rozumiejący duchowych podstaw tego, co dzieje się w świecie, oceniają ludzkie uczynki bardzo powierzchownie, oni dzielą ludzkie działania na jawnie grzeszne, złe, i na dobre, chwalebne – tylko według najbardziej zewnętrznych ich przejawów, starając się przeprowadzić między jednymi i drugimi pewną przybliżoną granicę, używając najbardziej niejasnych, mętnych, niestabilnych miar dobra i zła – zgodnie z prawami świata. Świat zaś sam w sobie nie ma tej prawdy, która odkryła by mu prawdziwą wartość rzeczy; tylko jedno prawo daje jasne określenie tego, co jest grzechem, co jest dobrem, co jest czym, – to zakon (prawo) ewangeliczne. Prawa świata tego czasem, w niektórych punktach swoich próbują być podobne do praw chrześcijańskich, ale to tylko z pozoru; w rzeczywistości zaś wszystko jest tam inaczej.

Człowiek, po swoim upadku choć i cały zniewolił się grzechowi, stał się brzydki, nierozsądny, chory, rozgoryczony, rozjątrzony, ale niektóre zadatki naturalnego dobra, włożone w niego podczas stworzenia przez Stwórcę, jeszcze zachowały się, choć i nie mają już czystości i świętości, ale rozpuszczone są jadem grzechu. Na tych to żałosnych szczątkach człowiek i zaczął budować swoje nauki o dobru i moralności, o miłości i sprawiedliwości. Ale taka skalana nieczystością „prawda” ludzka nie może nauczyć go prawdziwego dobra, nie może ożywiać i uzdrawiać duszy, a szybciej wprowadza ją w wielkie zbłądzenie.

Ludzie niewierzący też dokonują nie mało pięknych, jakoby nawet chwalebnych dzieł, wypełniają wiele cnót, trudów miłosierdzia, miłości, samoofiarności; czasem oddają życie swoje za naród swój czy za swego bliźniego, dają ostatni kawałek chleba głodnemu, pomagają sobie nawzajem w biedzie, ofiarowują swój majątek na różne dobre sprawy; można spotkać zadziwiające, nawet heroiczne uczynki, można przytoczyć takie przykłady, że wielu będzie wzruszonych nimi do głębi duszy. I wszystkie te przejawy dobra, jeśli nie są oparte one na Ewangelii, jeśli wyrastają nie z głębi wierzącej chrześcijańskiej duszy, to wszystko to, tak chwalebne, – jest nieczyste, skalane upadkiem, nie ma przed Bogiem tej wartości, jaką przypisują mu ludzie. Tej ważnej prawdy wielu w żaden sposób nie może dziś przyjąć; usłyszawszy powiedziane, wielu jest oszołomionych, obrażonych, niektórzy się gniewają.

I prawda, brzmi dziwnie: człowiek dokonuje wysokiego wyczynu, poświęca życie za bliźniego, umiera dlatego, aby inny mógł szczęśliwie żyć, – i o duszy takiego bohatera można wątpić, że jest ona zbawiona; czy może mu jeszcze grozić piekło? Czyż taki uczynek nie obmywa wszystkich grzechów człowieka? – Brzmi jakby okrutnie. Ale spójrzmy z drugiej strony: jeśli ten bohater nie ze względu na Chrystusa, nie według nauki Ewangelii, nie z wiary chrześcijańskiej czerpał siły do czynów bohaterskich, jeśli nie siłą Chrystusową dokonało się to ofiarowanie siebie, nie w Imię Boże, to wtedy okazałoby się, że i bez wiary, i bez Chrystusowego odkupienia człowiek może się zbawić; oznaczałoby, że w samym upadłym człowieku zachowała się ta siła i czystość, które wystarczą do jego ożywienia, do tego, aby sam mógł wyrwać się z łańcuchów grzechu. Dlaczego więc wtedy potrzebna była straszna Ofiara Golgoty, po co nauczanie Chrystusa, Ewangelia, Cerkiew? Po co sakramenty, modlitwy, posty, trudy chrześcijańskie? Wtedy wystarczyłoby tylko jednego pragnienia naszego i wysiłku woli, nawet i wiara niepotrzebna… Jak że to?

Chodzi o to, że czynić dobre uczynki, wspaniałe uczynki, chwalebne uczynki i czynić uczynki wiary – to nie jedno i to samo! Dobre uczynki, dokonywane bez wiary, bez Boga, poświęcone temu światu, od tego świata i otrzymują one zapłatę: chwałę, cześć, szacunek. Chwały wiecznej, niebiańskiej są pozbawione. A uczynki wiary mają wewnętrzne poświęcenie Bogu, dokonywane są z modlitwą, ze zwróceniem się do Boga, jak można najbardziej ukrycie, aby widział tylko Bóg; takie uczynki mają mniej wrażenia zewnętrznego, za to przyjmuje je Pan, odpłaca za nie chwałą w przyszłym życiu.

I w ogóle błędem jest uważać zbawienie duszy i dziedzictwo Carstwa Niebieskiego jako wprost zależne od naszych dobrych uczynków. Bóg miłuje człowieka i zbawia nie za jego dobre uczynki, a za jego wierzące, skruszone i spokorniałe serce. Oczywiście, wiara ta bez uczynków być nie powinna, bo i nie może, ona obowiązkowo wcieli się w konkretne uczynki, i uczynki te będą z pewnością najlepsze i najświętsze, ponieważ do tych uczynków przyucza wierzącego Sam Pan Bóg.

Dlatego to błędem jest głosić ludziom abstrakcyjne dobro, uczyć ich kochać bliźniego, być miłosiernymi, dobrymi, nie mówiąc przy tym o tym, że oni w żaden sposób nie będą w stanie uczynić tego poprawnie, święcie, miło Bogu bez nauk ewangelicznych, bez Cerkwi, bez łaski Świętego Ducha, którą mogą otrzymać tylko w świątyni poprzez święte sakramenty. Jeśli tego nie mówić, to ludzie będą myśleć, że oni mogą, jeśli zechcą, sami doskonale rozwiązać swoje problemy – bez Cerkwi, bez sakramentów, bez łaski Świętego Ducha, bez Chrystusa.

Na świecie często dokonywane są dobre uczynki, ale jeszcze częściej złe. I grzechy świata są bardziej wyostrzone i różnorodne, niż dobre uczynki w nim. Te grzechy tak blisko stykają się z tym dobrem, że jakby i nie było między nimi sprzeczności. Jeden i ten sam człowiek, który wychwalany jest przez wszystkich za swoje dobre uczynki, natychmiast popełnia mnóstwo paskudnych, nieprzyzwoitych czynów, na które nikt nie zwraca uwagi. Bohater świata dokonuje jakiegoś zadziwiającego bezinteresownego czynu, a przed i po nim robi coś najpodlejsze i najnikczemniejsze. Takie są cnoty świata tego: tu miłość i nienawiść są obok siebie, tu samoofiaroanie, bohaterstwo, jałmużna, i zaraz obok nich – egoizm, samolubstwo, pycha, arogancja. W rzeczywistości zaś i jedno i drugie opiera się na zgubnych namiętnościach. Dobro tam istnieje jakby po to, aby przysłaniać i nadawać większą słodycz grzechowi, wyostrzać jego smak. Samo to dobro pije swoimi korzeniami zanieczyszczoną, zbezczeszczoną wodę, tajemne harde, pragnące próżnej sławy, zarozumiałe myśli natychmiast zagłuszają wszelkie szczere, nieco wywyższone dążenie duszy.

Mówi biskup Igniatij:

„Czyniący prawdę człowieczą jest przepełniony wysokim mniemaniem o sobie, arogancją, zaślepieniem, samooszukiwaniem się; on propaguje, trąbi o sobie, o czynach swoich, nie zwracając żadnej uwagi na zakazy Pana (Mt.6:1-18); nienawiścią i zemstą płaci tym, którzy ośmieliliby się otworzyć usta dla najbardziej fundamentalnego i prawomyślnego sprzeciwienia się jego prawdzie: uważa siebie za godnego i najgodniejszego nagród ziemskich i niebiańskich. Przeciwnie temu, czyniący ewangeliczne przykazania zawsze pogrążony jest w pokorze: porównując z wyniosłością i czystością najświętszych przykazań swoje wypełnienie ich, on stale uznaje to wypełnienie skrajnie niewystarczającym, niegodnym Boga; on widzi siebie zasługującym doczesnych i wiecznych kar za swoje grzechy, za nieprzerwane kontakty z szatanem, za upadek, ogólny wszystkim ludziom, za swoje własne przebywanie w upadku, w końcu, za samo najbardziej niedostateczne i często przewrotne wypełnianie przykazań”1.

„Jeśli przyjdzie ci do głowy jakaś dobra myśl, powstrzymaj się, w żaden sposób nie staraj się spełnić jej pochopnie, nieroztropnie, nie przemyślawszy. Jeśli odczujesz w sercu jakiś dobry pociągnięcie, powstrzymaj się: nie ośmiel się dać mu pociągnąć. Poradź się Ewangelii. Zastanów się, rozważ, czy zgodne są z najświętszą nauką Pana dobra myśl twoja i twoje dobre pociągnięcie (wleczenie) serca. Wkrótce przekonasz się, że nie ma żadnej zgody między ewangelicznym dobrem i dobrem upadłej ludzkiej natury. Dobro naszej natury wymieszane jest ze złem, i dlatego samo to dobro stało się złem, jak staje się trucizną smaczny i zdrowy pokarm, gdy wymieszają go z trucizną. Strzeż się czynić dobro upadłej natury! Czyniąc to dobro, rozwiniesz swój upadek, rozwiniesz w sobie zarozumiałość i dumę, osiągniesz najbliższe podobieństwo, koligacje z demonami. Przeciwnie, czyniąc ewangeliczne dobro, jako prawdziwy i wierny uczeń Bogoczłowieka, staniesz się podobny do Bogoczłowieka”2.

W każdej sprawie ważne jest aby zajrzeć w głąb serca, w zakamarki naszych najskrytszych myśli. Każde działanie, zanim na nie się zdecydujemy, jest wyważone i ocenione przez nasze wewnętrzne siły, tam odbywa się coś w rodzaju pewnej tajnej narady: serce mówi swoje „za” i „przeciw”, umysł – swoje, uczucia, zmysły, ciało, nasze namiętności, przywiązania, słabości – wszystko próbuje tu wstawić swoje słowo; i jeśli na tej naradzie wydany zostanie wyrok sprawiedliwy, sprawa zostaje rozstrzygnięta według zakonów Chrystusowych, to będzie ona dokonywana dla zbawienia duszy; jeśli zaś będzie dopuszczona przewrotność i fałsz na korzyść jakiejś namiętności, z tajną myślą zaspokojenia, nasycenia tej namiętności, to dokonywane dzieło, jakby wspaniale z zewnątrz ono nie wyglądało, przyniesie duszy szybciej szkodę, niż pożytek. I każdemu maleńkiemu i ledwie zauważalnemu postępkowi, krokowi – zawsze towarzyszy wewnątrz nas to wewnętrzne poświęcenie dla czyjego imienia, dokonywane są one dla ziemskiego albo niebiańskiego, Bożego albo człowieczego. I często samo to poświęcenie ma większe znaczenie, niż dokonywane zewnętrznie dzieło, i w tym właśnie zawiera się główna wartość czynionego przed Bogiem.

1. Swiatitiel Igniatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Roz. 7. Str. 47.

2. Tamże. T. 5. Roz. 7. Str. 45.

 

 

Rozdział IX. Kiedy nasza gorliwość do chrześcijańskich wysiłków nie jest miła Bogu

 

W większości drzewa cnót, nie oparte na życiodajnej głębokiej glebie Chrystusowych przykazań, są wewnątrz wyżarte przez robaki próżnej sławy i hipokryzji, obłudy. Szczególnie często my, sami tego nie zauważając, otrzymujemy bodźce i siły dla dokonania widocznych i znaczących uczynków od ukrytego pragnienia mieć pochwałę i sławę od ludzi. To tak głęboko siedzi w nas, tak często, tak powszechnie spotykane jest w ludziach, że można z pewnością powiedzieć: rzadko uczynki nasze bywają czyste od tego fałszu. I nie tak łatwo jest zobaczyć to w sobie; ale kiedy sytuacja wokół nas się zmienia, kiedy tracimy to środowisko, w którym nasze wyczyny wydawały się otaczającym jako wysokie, wywoływały pochwałę, to od razu okazuje się, że jednocześnie nagle znika zainteresowanie dokonywaniem tych wysiłków. Wielu wyraźnie zauważało to żyjąc w monasterze: monasterska samotność, brak światowych ludzi, jednostajność osób wokół poprzedniego wojownika ascezy bardzo szybko zmuszają go do porzucenia swoich działań. Wkrótce on już ledwie-ledwie wypełnia najprostsze posłuszania, obciążają, przygniatają go i małe wysiłki, z niecierpliwością stoi podczas modlitwy w świątyni itp. – nawet na to nie ma już sił. Ale kiedy w monasterze pojawiają się goście, mnóstwo nowych osób (na przykład, w wielkie święta – przychodzą bogomolcy ze świeckich), to nagle ten nowicjusz od razu ożywa, staje się rześki, energiczny, żadnej ospałości, gotów do przerobienia setki prac. W czym że jest przyczyna takiej przemiany nastroju? – Czyż nie w tym, że my, będąc w licznym społeczeństwie, stale nasiąkamy z niego tymi sokami, energiami, siłami, które z zewnątrz karmią i wprawiają w ruch całe to wzburzone ludzkie morze, całą tę światową grzeszną działalność ludzi; światowa pycha życiowa – ot z czego często wyrasta i nasza gorliwość do trudów ascetycznych, i wiele innego, pozornie dokonywanego ze względu na Boga. Jak często Sam Pan Jezus Chrystus ostrzegał Swoich uczniów, wszystkich Swoich zwolenników – wystrzegać się tego fałszu, aby nie dokonywać uczynków czcigodnych, pobożnych na pokaz przed ludźmi, ale w ukryciu, przed Ojcem Niebieskim.

Bardzo pouczające historie można znaleźć w „Paterykonie”.

„Abba Jewstafij mówił o sobie: Żyjąc w świecie, nigdy nie jadłem przed zachodem słońca. Kiedy siedziałem w sklepie – książka nie opuszczała moich rąk: niewolnicy moi sprzedawali i przyjmowali towar, a ja nieustannie ćwiczyłem czytanie. W środy i piątki rozdawałem jałmużnę ubogim. Kiedy zaczynało się dzwonienie, śpieszyłem do cerkwi, i nikt przede mną do niej nie przychodził. Kiedy wychodziłem z cerkwi, to zapraszałem z sobą będących tu biedaków do mego domu, i spożywaliśmy wspólnie posiłek. Kiedy stałem w cerkwi na całonocnym czuwaniu, nigdy się nie zdrzemnąłem, i uważałem się za wielkiego szermierza ascezy. Wszyscy wysławiali i czcili mnie… Umarł mój syn: z wielkiego smutku popadłem w chorobę i ledwie wyzdrowiałem. Po tym trudziłem się według sił moich i nie dotykałem żony: żyłem z nią jak z duchową siostrą. Kiedy zdarzyło się mi widzieć mnicha ze Skitu, zapraszałem go do swego domu, aby zjadł ze mną chleba. U tych mnichów wypytywałem o cuda, dokonywane przez świętych starców, – i stopniowo pojawiło się we mnie pragnienie zostać mnichem. Żonę swoją zaprowadziłem do żeńskiego monasteru, a sam poszedłem do Skitu do abby Ioanna, którego znałem. On postrzygł mnie na mnicha. Błogosławiony miał oprócz mnie jeszcze dwóch uczniów. Wszyscy, widząc mnie wyjątkowo gorliwym w cerkwi, okazywali mi szacunek.

Spędziłem w skicie około pięciu miesięcy, i zaczął bardzo nie dawać mi spokoju bies nierządu, przynosząc mi wspomnienia nie tylko żony mojej, ale i niewolnic, które miałem w swoim domu. Nie miałem odpoczynku w tej walce ani godziny. Na świętego starca patrzyłem jak na diabła, i święte słowa jego wydawały mi się przeszywającymi mnie strzałami. Kiedy stałem w cerkwi na czuwaniu, to nie mogłem otworzyć oczu z powodu snu, który mnie opanowywał tak, że nie raz, a kilka razy wpadałem w rozpacz. Walczył ze mną też bies obżarstwa, atakował do tego stopnia, że często brałem resztki chleba, jadłem i piłem potajemnie. Co tu dużo mówić, myśli moje skłoniły mnie, aby wyjść i uciec ze Skitu, skierować się na wschód, osiedlić się w takim mieście, w którym nikt mnie nie zna, tam oddać się nierządowi albo się ożenić. Wzburzany takimi odrażającymi i przewrotnymi myślami spędziwszy piętnaście miesięcy, pewnego razu, przed nadejściem niedzieli, zobaczyłem we śnie, że jestem w Aleksandrii, przychodzę pokłonić się świętemu apostołowi Markowi, I oto! nagle spotkało mnie mnóstwo etiopów. Oni schwycili mnie i, otoczywszy, rozdzielili się jakby na dwie grupy. Przynieśli czarną żmiję, związali nią moje ręce, a drugą żmiję zwinęli w pierścień i włożyli mi na szyję; jeszcze inne żmije położyli mi na barki, i one przyczepiły się do moich uszu, również żmiją przepasali mnie. Potem przyprowadzili etiopskie kobiety, które miałem kiedyś w swoim domu, i zaczęły one całować mnie i pluć mi w twarz. Ich smród był dla mnie nie do wytrzymania! Żmije zaczęły jeść moje nogi, twarz i oczy, a etiopi, stojący wokół mnie, otworzyli usta moje i wkładali w nie coś ognistego, potem napoili mnie płonącą smołą z siarką…

Kiedy z powodu tych wszystkich widzeń krzyczałem przez sen, to przyszli bracia i rozbudzili mnie. Byłem oblany łzami. Wstawszy, pośpieszyłem do priepodobnego starca i, przypadłszy do jego nóg, opowiedziałem wszystko po kolei. Starec wyjaśnił znaczenie wszystkich tortur które widziałem, wskazał ich przyczyny – moje namiętności i ukrywane myśli. Potem powiedział: wiedz, synu mój, że cnoty, których dokonałeś w świecie, zmieszane były z wyniosłością i pychą. Twoje czuwania, twoje poszczenie, twoje systematyczne chodzenie do cerkwi, jałmużny, które rozdawałeś, wszystko to było czynione pod wpływem ludzkiej pochwały. Z tego powodu i diabeł nie chciał wtedy ciebie atakować. Teraz zaś, zobaczywszy, że ty uzbroiłeś się na niego, i on powstał przeciwko tobie. Starec przykazał mi zawsze mówić o niepokojących mnie myślach i, tak pouczywszy, pozwolił odejść. Od tej pory zacząłem odkrywać swoje myśli i przebywałem we wszelkim spokoju”1.

W przypisie do tej historii biskup Ignatij mówi: „Mnisi trud ascetyczny opiera się na prawdziwej pokorze, połączonej naturalnie z odrzuceniem swego „ja”, przy czym przed człowiekiem wywyższany jest Bóg, i cała nadzieja zbawienia pokładana jest na Boga; przeciwnie temu, trud ascetyczny świeckiego, polegający na czynach zewnętrznych, naturalnie pielęgnuje swoje „ja” i pomniejsza przed człowiekiem Boga. Z tego powodu widzimy, że wielu wielkich grzeszników, przyjąwszy stan mnisi, stali się wielkimi świętymi, a słynni asceci świata, przyjąwszy stan mnisi, wykazali najbardziej umiarkowane postępy, a niektórzy i zrujnowali się. „Trzeba zbadać, – mówi św. Ioann Lestwiecznik, – dlaczego świeccy, którzy spędzają życie na czuwaniach, na poszczeniu, w trudach ascetycznych, przeszedłszy do życia mnisiego, w tę dziedzinę doświadczeń duszy, oddaloną od ludzkości, porzucają swoją dawną ascezę, zepsutą i pozorną. Widziałem liczne i różnego rodzaju drzewa cnót, zasadzone przez świeckich, napojone umiłowaniem próżnej sławy, jakby gnojem z dołu na pomyje, przy trosce o te drzewa manifestacji (dokonywania czynów na pokaz albo jawnie przed ludźmi), przy użyźnianiu ziemi wokół nich pochwałami; te drzewa, będąc przesadzone na pustynną ziemię, nie odwiedzaną przez świeckich, nie mającą śmierdzącej wody umiłowania próżnej sławy, natychmiast uschły. Wychowanym w pieszczocie drzewom niewłaściwym jest rosnąć i wydawać owoce na twardej glebie monastycyzmu” (Lestwca, słowo 2).

W Konstantynopolu żyli dwaj rodzeni bracia. Byli oni bardzo pobożni i dużo pościli. Jeden z nich poszedł do Raify, wyrzekł się świata i został mnichem. Po pewnym czasie jego brat, świecki, zechciał odwiedzić mnicha. Przyszedł do Raify i jakiś czas był z mnichem. Zauważywszy, że mnich je o dziewiątej godzinie (trzeciej po południu), uległ pokusie i powiedział mu: „Bracie! Kiedy żyłeś w świecie, to nie pozwalałeś sobie jeść przed zachodem słońca”. Mnich odpowiedział: „Kiedy żyłem w świecie, to karmiłem się umiłowaniem próżnej sławy, słysząc pochwały od ludzi: one łagodziły mi ciężar trudu postu”.

Pewien brat przyszedł na górę Hermejską do abby Fieodora, starca wielkiego życiem i cnotami, i powiedział mu: „Ojcze! Co mam robić? Dusza moja ginie”. Starec na to: „Dlaczego tak, synu mój?” Brat odpowiedział: „Kiedy prowadziłem życie świeckiego – dużo pościłem i czuwałem, miałem obfite łzy i wzruszenie, odczuwałem w sobie gorliwość; teraz zaś, kiedy wyrzekłem się świata i stałem się mnichem, nie widzę w sobie ani jednej cnoty”.

Starec powiedział mu: „Uwierz mi, synu: to, w czym odnosiłeś sukcesy w życiu świeckim, udawało się dzięki pysze i pochwał ludzkich, one pomagały tobie, subtelnie działając w tobie. Działanie twoje nie było miłe Bogu, i diabeł lekceważył ciebie, nie wszczynając przeciwko tobie bitw i nie przeszkadzając takim sukcesom twoim; teraz zaś, widząc, że wyszedłeś na wojnę przeciwko niemu, on uzbroił się przeciwko tobie. Ale Bogu milszy jest jeden psalm, odmawiany teraz przez ciebie z pokorą, niż tysiąc psalmów, które ty wygłaszałeś będąc w życiu świeckim”.

Brat powiedział na to: „Ojcze! Teraz ja wcale ni poszczę: wszystkie cnoty są ode mnie zabrane!” – Starec: „Bracie! Wystarczy ci tego, co masz, znoś z dziękczynieniem i będzie ci dobrze”. Ale brat nalegał na swoim: „Naprawdę – mówił on – zginęła dusza moja”.

Wtedy starec powiedział: „Bracie! Obawiając się aby nie osłabić twojej pokornej mądrości, nie chciałem mówić ci tego, co czuję się zmuszony powiedzieć z powodu stanu przygnębienia do którego doprowadził ciebie diabeł. Wysłuchaj uważnie moich słów. Twoje mniemanie, że miałeś cnoty, przebywając w życiu świeckim, należą do gałęzi pychy: jak i faryzeusz zniweczyłeś wszystkie dobre swoje uczynki. Teraz zaś, kiedy myślisz, że absolutnie nie masz ani jednego dobrego uczynku, tej jednej pokornej myśli już wystarczy dla twego zbawienia: tak był usprawiedliwiony i celnik, który nie uczynił ani jednego dobrego uczynku. Grzeszny czy leniwy człowiek, ale skruszony czy pokorny sercem, milszy jest Bogu niż człowiek, czyniący dużo dobrych uczynków i zarażony z ich powodu wysokim mniemaniem o sobie”.

Brat, usłyszawszy to, odczuł w duszy swojej pocieszenie i rozwiązanie swego zakłopotania. On pokłonił się starcowi do ziemi i powiedział: „Teraz dzięki pośrednictwu twemu, zbawiona dusza moja”2.

Wszystko powiedziane wcale nie oznacza, że w świecie nie można dokonywać prawdziwych cnót albo że wszyscy powinni iść do monasteru. To również nie oznacza i tego, że lepiej dla nas, aby nie wpaść w pychę i umiłowanie próżnej sławy, w ogóle porzucić wszystkie zewnętrzne trudy ascezy. Nie, ale to powinno otrzeźwić, powinno poprowadzić do ostrożności i roztropności: znaczy, wśród społeczeństwa ludzkiego tak działają różne namiętności, jak mówi apostoł: Pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha życiowa (1J.2:16). Świat zawsze żył tym duchem, te zgubne namiętności szczególnie nasiliły się w nim w naszych czasach. Dlatego-to do każdego uczynku, który może przynieść pochwałę lub szacunek czyniącemu go, jeśli nie jest on osolony duchem pokory i samoponiżenia – obowiązkowo zaszczepi się zgubna namiętność umiłowania próżnej sławy i pychy. Oczywiście, w świecie też koniecznie trzeba trudzić się ascetycznie i bardzo starannie pracować nad swoim zewnętrznym zachowaniem, wypełniać mnóstwo cnót cielesnych i trudów ascetycznych, ale koniecznie trzeba stale wnikliwie obserwować serce, aby zewnętrzne nie było czynione ze szkodą dla wewnętrznego. W tym celu trzeba prawidłowo ocenić znaczenie wewnętrznego i zewnętrznego działania, zrozumieć cel tego i drugiego, wymacać, znaleźć dokładną miarę dla obu z nich.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. Tom 6. Str. 118-122. Przytoczone w skróceniu.

2. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. Tom 6. Str. 337.

 

Rozdział X. Jak zewnętrzne chrześcijańskie działanie powiązane jest z wewnętrznym

Według nauk świętych ojców, to przekleństwo ziemi, które zostało wypowiedziane przez Boga jako kara Adamowi i jego potomkom, ta egzekucja rodzajowi naszemu, i do tej pory leży na ziemi, dlatego-to ziemia sama obficie rodzi różne chwasty i drzewa, nie przynoszące nadających się do spożycia człowiekowi owoców, a wszystkie zboża i rośliny, które odżywiają ludzkie ciało, trzeba uprawiać i przelewać pot, stale przebywając w wysiłku1.

Ale ta egzekucja w duchowym sensie odnosi się do naszego serca. Ta ziemia – nasze serce – po upadku Adama w grzech też rodzi ciernie i osty, czyli grzeszne odczucia i myśli. Aby zasadzić w sercu chleb niebiański – Słowo Boże, aby ożywić je, uczynić je zdolnym do życia duchowego, konieczny jest niemały trud, wysiłek ascetyczny. Do tego aby ziemia mogła przyjąć w siebie nasiona, koniecznie trzeba tę ziemię uprawiać: spulchniać, przewracać, zmiękczać, usuwać chwasty i oczyszczać z ich korzeni; potrzebne są do tego różne narzędzia: pługi, brony, łopaty. Dokładnie tak i serce nasze potrzebuje obróbki postem, czuwaniem, pokłonami i innymi dręczeniami ciała, aby okiełznać jego cielesne skłonności, wleczenia i cielesne myśli umysłu. Ale jeśli przy tym uprawianiu serca cielesnymi trudami ascezy nie będzie ono przyswajać ewangelicznych przykazań, nie będzie uczyć się ich i kierować się nimi, żyć nimi, to wtedy będzie ono jeszcze bardziej, niż przed uprawą, zradzać z siebie chwasty umiłowanie próżnej sławy, pychy i nierządu. I ziemia zaorana, użyźniona, dokładnie spulchniona, ale nie obsiana – z większą siłą rodzi kąkole i chwasty. I na odwrót: nie wysiewa się nasion na nieobrobioną glebę; tak i serce, nie obrobione cielesnymi trudami ascetycznymi, z nieokiełznanymi cielesnymi wleczeniami, nie może przyjąć w siebie duchowego nasadzenia; kto weźmie się za to, ten potrudzi się na próżno albo nawet może wpaść w zaślepienie i samooszukiwanie się i biesowskie zauroczenie.

Cielesne trudy istotnie są dla nas niezbędne. Święci ojcowie mówią, że cielesne trudy doprowadzają duszę do pokory. Ale co mają one wspólnego z usposobieniem duszy? – Abba Dorofiej mówi w odpowiedzi na to pytanie:

„…Ja wyjaśnię wam to. Ponieważ dusza, po złamaniu przykazania, oddała się, jak mówi święty Grigorij złudnemu oczarowaniu pożądliwości i samoprawności (samostanowieniu) i pokochała cielesne, i w pewien sposób stała się jakby czymś jednym z ciałem, jak jest powiedziane: nie może przebywać Duch Mój w ludziach tych, ponieważ są ciałem (Rdz.6:3), i biedna dusza jakby współczuje i współcierpi z ciałem we wszystkim, co się z ciałem dzieje. Dlatego to i powiedział starec, że cielesny trud przyprowadza duszę do pokory. Bo inne jest usposobienie duszy u człowieka zdrowego i inne u chorego, inne u głodnego i inne u nasyconego. I znów inne usposobienie duszy u człowieka, jadącego na koniu, inne u siedzącego na tronie i inne u siedzącego na ziemi, inne u noszącego piękne ubranie i inne u noszącego złe, dziurawe. Tak więc, trud upokarza, uniża ciało, a kiedy ciało się poniży to wraz z nim upokorzy się i dusza…”2.

Z tych słów wyraźnie widać, jaka powinna być zgodność między wewnętrznym – duchowym i zewnętrznym – cielesnym trudem. Nigdy nie można zapominać celu wszystkich naszych zewnętrznych trudów ascetycznych: zmiękczyć, upokorzyć nasze serce, uczynić je otwartym na Słowo Boże, a następnie natychmiast zasadzać w nim ziarna duchowe. Przy tej uprawie gleby serca trzeba jasno uświadamiać swoją miarę, możliwości, siły, aby zaorać tyle, ile możemy zasiać i ile będzie według sił naszych, aby wyhodować i zebrać owoce.

Teraz rozpatrzymy niektóre zewnętrzne cnoty i te nieprawidłowe założenia (fundamenty), na których mogą się one opierać.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Rozdział 35. Str. 270.

2. Priepodobny abba Dorofiej. Pouczenie 2. // Pożyteczne dla duszy pouczenia.

 

Rozdział XI. Jak możemy się mylić, myśląc, że mamy w sobie prawdziwą miłość do Boga

Często zdarza się tak, że człowiek, który uwierzył i rozpoczął pobożne życie, ale nie poznał jeszcze swego głębokiego grzesznego uszkodzenia, popada w wysokie mniemanie o sobie, że całą duszą kocha Boga, zaczyna szukać w sobie oznak tej miłości, stara się ze wszystkich sił rozpalić w sercu to uczucie, sam sztucznie przedstawia je w sobie tak, jak to sobie wyobraża. Czasem diabeł tak subtelnie, zręcznie ukrywa przed człowiekiem jego namiętne skłonności duszy, jego wewnętrzne choroby, że ten widzi siebie prawie czystym, jak biała kartka papieru, i zaczyna sam malować różne „duchowe” przeżywania, które w rzeczywistości nieznane są jego sercu i bardzo dalekie od niego. Wtedy bardzo łatwo może pojawić się wrażenie, że on i naprawdę kocha Boga całą duszą i sercem i Jemu Jedynemu pragnie służyć, Nim tylko żyje. Ale w rzeczywistości nic z tego nie ma. Przypuśćmy: pojawiła się u wierzącego pewna gorliwość do modlitwy, umysł nieco zainteresował się czytaniem Św. Pisma i świętych ojców, serce zachwyciła jakaś duchowa myśl, itp. – przecież każdy miewa takie oświecenia, pocieszenia od Boga, ale jeśli przy tym człowiek nie widzi swojej ciemnej strony duszy, otchłani grzechów w sobie, cała uwaga jego będzie skierowana na te małe jasne plamki, – to łatwo pojawi się przekonanie, że i wszystko jest w nim jasne.

Wyraźnie widać ze wszystkich pouczeń świętych ojców, z żywotów priepodobnych, jak i z całej nauki Prawosławnej Cerkwi, że nikt nie dochodzi do naprawdę jasnego stanu szybko i bez srogiej walki.

Oczywiście, u nikogo nie obróci się język aby powiedzieć, że on nie kocha Boga, ale w rzeczywistości najczęściej tek jest. I nie tak strasznym jest zobaczyć to w sobie i odnaleźć drogę do tej miłości, jak strasznym jest myśleć, że już kochamy Boga. Najczęściej ukrywa się w tym miłość nie do Boga, a do siebie. Może powstać w nas mniemanie o sobie, pewnego rodzaju idol, bożek w naszym postrzeganiu siebie, i wyobrażamy sami siebie tak płonącego gorliwością człowieka, kochającego bezgranicznie Boga, nienawidzącego ten fałszywy świat i pragnącego tylko niebiańskiego. Wtedy, kiedy pokochamy siebie takich, w myślach ubrawszy się w tę cnotę, zaczynamy oddawać potajemnie chwałę temu naszemu idolowi: wszystko co jakoby czynimy w Imię Boże, z miłości do Boga, w rzeczywistości rozbawia naszą zarozumiałość, z każdego wysiłku ascetycznego rośnie w nas ten idol, ozdabia się, rozsławia się w nas, utwierdza się w nas ta myśl o sobie: „Ja – jestem prawdziwie kochający Boga chrześcijanin, jestem gorliwy, jestem gotów pójść na wszystko dla Boga” itd. Taki pogląd na siebie może dawać człowiekowi niezwykłą zachętę do dokonywania różnych czynów i zewnętrznych cnót.

Diabeł, widząc taki zadowolony z siebie nastrój serca, aby jeszcze bardziej utrwalić człowieka w jego samozadowoleniu, odwraca od niego wszystkie swoje rozżarzenia i dręczenia, którymi zwykle rozpala w nas namiętności, tak że człowiek całkowicie przestaje widzieć w sobie jakiekolwiek poważne grzeszne skłonności i jeszcze bardziej utrwala się w swoim złudnym oczarowaniu. Różne nieznaczne swoje grzeszki on wykorzenia gorliwie, myśląc, że na tym właśnie polega cała główna jego duchowa walka. To właśnie i jest ten faryzeuszowski zakwas, który komara przecedza, a wielbłąda połyka (Mt.23:24). W rzeczywistości zaś, do czasu, zanim zasadzona zostanie w wierzącym prawdziwa gorliwość i miłość do Boga, czeka go długa i bolesna droga, często będzie musiał przechodzić kamienistą pustynię serdecznej niewrażliwości i zatwardziałości, pogrążać się w chłodną, brudną wodę swoich namiętności, nieczystych myśli, zbezczeszczeń; jakich tylko on nie zobaczy w sobie niemądrych, szatańskich, niedorzecznych skłonności, pragnień – w umyśle, w sercu, we wszystkich swoich wewnętrznych siłach; ile razy wpadnie w przygnębienie, zobaczy siebie najbardziej niegodnym, niezdolnym do niczego dobrego, prawie wrogiem Bożym. Ile razy on zobaczy w sobie najsilniejsze przywiązanie do ziemi, do najbardziej cielesnego, nawet do czynów biesowskich znajdzie w sobie sympatię i życzliwość, ile razy przerazi się nad sobą, rozpłacze się, pomodli się, ile razy upadnie i powstanie, zanim zaczną spadać dzięki łasce Bożej z niego te łańcuchy grzechu. I to wszystko przy tym, że chrześcijanin odnowiony jest przez święty chrzest, który leczy wszystkie słabości upadłej natury, przywraca obraz i podobieństwo Boże w nim, zasadza w człowieka Świętego Ducha, likwiduje uszkodzenie cech itd. – Tak. Ale pełen łaski stan chrztu potrzebuje podtrzymania poprzez życie według przykazań ewangelicznych. My zaś, ożywszy do przyszłego życia poprzez chrzest, znów uśmiercamy siebie życiem według ciała, życiem dla grzechu, dla ziemskich rozkoszy i zdobyczy. Łaska chrztu pozostaje bez działania, jak jasne słońce, zakryte chmurami, jak drogocenny talent, zakopany do ziemi1.

Tak więc nie szybko i nie łatwo osiąga chrześcijanin prawdziwą miłość do Boga. Oto co mówi o tym święty biskup Ignatij:

„Bardzo często my przystępujemy do służenia Bogu w taki sposób, który jest sprzeczny z ustanowieniem Bożym, zabroniony przez Boga, który przynosi duszom naszym nie pożytek, a szkodę. Tak, niektórzy, przeczytawszy w Świętym Piśmie, że miłość jest najwznioślejszą z cnót, że jest ona – Bogiem, zaczynają i wysilają się natychmiast rozwijać w sercu swoim uczycie miłości, rozcieńczać nim swoje modlitwy, myśli o Bogu, wszystkie swoje działania. Bóg odwraca się od tej nieczystej ofiary. On wymaga od człowieka miłości, ale miłości prawdziwej, duchowej, świętej, a nie marzycielskiej, cielesnej, skalanej pychą i pożądliwością. Boga nie można kochać inaczej, jak sercem oczyszczonym i uświęconym Bożą łaską. Miłość do Boga jest darem Bożym: ona wylewana jest w dusze prawdziwych sług Bożych przez działanie Świętego Ducha. Przeciwnie temu, ta miłość, która należy do wielu naszych naturalnych właściwości, jest w grzesznym uszkodzeniu, obejmującym cały rodzaj ludzki, całą istotę każdego człowieka, wszystkie cechy każdego człowieka…

Przedwczesne dążenie do rozwinięcia w sobie uczucia miłości do Boga już jest zaślepieniem i samooszukiwaniem się. Ono natychmiast eliminuje z prawidłowej służby Bogu, natychmiast wprowadza w różne zbłądzenia, kończy się uszkodzeniem i śmiercią duszy…

Stary Testament opowiada o strasznej egzekucji, której poddani zostali Nadaw i Awiud, dwaj synowie Aarona, kapłani narodu izraelskiego. Każdy z nich, powiedziane jest w księdze Lewit (Kapłańskiej) (Kpł.10:1-2), wziął swoją kadzielnicę, włożył do niej ogień i kadzidło, przyniósł przed Pana ogień obcy, którego Pan nie kazał przynosić. Tylko uświęcony ogień, przechowywany w Arce Świadectwa, mógł być używany podczas izraelskiego nabożeństwa. I zszedł ogień od Pana, i popalił ich, i umarli oni przed Panem. Cudzy ogień w kadzielnicy izraelskiego kapłana przedstawia miłość upadłej natury, wyobcowanej od Boga we wszystkich swoich właściwościach. Egzekucją zuchwałego kapłana przedstawione jest uśmiercenie duszy, bezrozumnie i przestępnie przynoszącej w ofierze Bogu pragnienie nieczyste. Taka dusza porażana jest przez śmierć, ginie w złudnym zaślepieniu i samooszukiwaniu się swoim, w płomieniu namiętności swoich. Przeciwnie temu, uświęcony ogień, który jako jedyny używany jest w świętych obrzędach, oznacza sobą pełną łaski miłość. Ogień dla nabożeństwa pobiera się (pozyskuje się) nie z upadłej natury, – z Przybytku Bożego…

…Pokajanie za grzeszne życie, smutek z powodu grzechów samowolnych i mimowolnych, walka z grzesznymi nawykami, wysiłek pokonania ich i smutek z powodu ich siłowego zwycięstwa nad nami, przymuszenie siebie do wypełniania wszystkich ewangelicznych przykazań – oto nasz los. Oczekuje nas uprosić Boga o przebaczenie, pojednać się z Nim, przez wierność Mu zagładzić niewierność, przyjaźń z grzechem zastąpić nienawiścią do grzechu. Tym którzy się pojednali właściwa jest święta miłość…

Uczucie miłości, które przypisuje sobie grzesznik, nie przestający tonąć w grzechach, które przypisuje sobie nienaturalnie i dumnie, jest nie czym innym, jak tylko zwodniczą, wymuszoną grą uczuć, niewyraźnym tworem marzycielstwa i zarozumiałości; każdy grzeszący nie widział Go, nie poznał Go (1J.3:6), Który jest Miłością.

„Przemądry Pan, – mówi wielki nauczyciel mnichów Isaak Syryjczyk, – woli, chce, abyśmy w pocie czoła zjadali chleb duchowy. Ustanowił On to nie ze złej woli, ale aby nie doszło do niestrawności i byśmy nie umarli. Każda cnota jest matką następującej po niej. Jeśli opuścisz matkę, rodzącą cnoty, i podążysz do zdobycia córek, zanim pozyskasz matkę ich, to cnoty te stają się żmijami dla duszy. Jeśli nie odtrącisz ich od siebie, wkrótce umrzesz (słowo 72). Duchowy rozum naturalnie podąża za spełnianiem cnót. Jedno i drugie poprzedza strach i miłość. I znów, strach poprzedza miłość. Każdy bezwstydnie twierdzący, że można osiągnąć dalsze, nie ćwicząc wstępnie poprzedzającego, niewątpliwie, założył pierwsze fundamenty zagłady dla duszy swojej. Pan ustanowił taką drogę, że kolejne, ostatnie rodzi się od pierwszego” (słowo 5).

„…Każdy mówi, że pragnie kochać Boga; mówią to nie tylko chrześcijanie, ale i błędnie czczący Boga. To słowo mówi zwykle każdy. Ale przy takich słowach porusza się tylko język, podczas gdy dusza nie odczuwa tego, co się mówi. Wielu chorych nie wie nawet o tym, że są chorzy. Zło jest chorobą duszy, i złudne oczarowanie – utratą prawdy. Bardzo wielu, zarażonych tymi dolegliwościami, ogłasza swoje zdrowie, i przez wielu bywają wychwalani. Jeśli dusza nie wyleczy się od złego i nie osiągnie prawdziwego, naturalnego zdrowia, w którym została stworzona, jeśli ni odrodzi się do zdrowia przez Ducha, to człowiek nie może zapragnąć czegokolwiek nadprzyrodzonego, ponadnaturalnego, właściwego dla Ducha, ponieważ dusza, dopóki przebywa w dolegliwości z powodu namiętności, tak długo nie może odczuwać uczuciem swoim duchowego, i nie umie pragnąć tego, lecz pragnie jedynie ze słyszenia i czytania Pisma (słowo 55)”2.

Kiedy człowiek stanie się godnym odczuwać coś duchowego, czyli uczucie od Boga, wtedy zrozumie, że wszystkie własne odczucia duszy są nieistotne, sprzężone zaślepieniem i samooszukiwaniem się. Do ziemi obiecanej musimy przejść przez pustynię. Idąc tą pustynią, trzeba wiedzieć, że ona – jest pustynią, a nie ziemią obiecaną, aby nie przyjąć jakiejś pustynnej oazy ze wspaniałą i bogatą przyrodą za ziemię obiecaną i z tego powodu nie utracić ziemi obiecanej…”3.

„Doskonałość miłości polega na zjednoczeniu z Bogiem, sukces w miłości powiązany jest z niewytłumaczalną duchową radością, rozkoszą i oświeceniem. Ale na początku wysiłku uczeń miłości musi wytrzymać okrutną walkę z samym sobą, z głęboko uszkodzoną swoją naturą: zło, wrodzone naszej naturze przez upadek w grzech, stało się dla niego zakonem (prawem), walczącym i buntującym się przeciwko Zakonowi Bożemu, przeciwko zakonowi świętej Miłości”4.

„Wielu szermierzy ascety, przyjąwszy naturalną miłość za Boską, rozpaliło swoją krew, rozpaliło też swoje marzycielstwo. Stan rozpalenia przechodzi bardzo łatwo w stan szału. Przebywających w rozpaleniu i szaleństwie wielu uważało za pełnych łaski i świętości, a oni, nieszczęśnicy, – byli ofiarami zaślepienia i samooszukiwania się”5.

„Boska gorliwość jest ogniem, ale nie rozpalającym krwi! On wygasza w niej rozpalenie, prowadzi do spokojnego stanu (Dobrotolubije, cz. 1. Rozmowa Maksima Kapsokaliwi z priepodobnym Grigorijem z Synaju). Gorliwości cielesnego mędrkowania zawsze towarzyszy rozpalenie krwi, z najściem licznych myśli i marzeń”6.

„Jest działanie od krwi, wydające się dla niedoświadczonych dobrym, duchowym, a ono nie dobre i nie duchowe, – ono z upadłej istoty naszej poznawane jest po tym, że jest porywiste, gorące, zakłóca spokój w sobie i w bliźnich. Działanie duchowe rodzi się ze spokoju i rodzi spokój… Uważaj na twoje wody (uczucia serca), aby płynęły one spokojnie, jak powiedział Prorok o wodach Siloamskich: „wody Siloam płynące łagodnie”. Wszelkie rozgorączkowane uczucie – krwiste! Nie uznaj go za gorliwość, zapał pobożny, miłość do Boga i bliźnich. Nie, – jest to ruch duszy, wywołany w niej nerwami, krwią. A krew wprawiana jest w ruch namiętnościami duszy, które są bronią i łańcuchami władcy tego świata, jego berłem, kulą (symbolem władzy nad całym światem). Zachowuj siebie w głębokim spokoju i odrzucaj wszystko, naruszające pokój, jako niesłuszne, choćby miało ono wygląd poprawny i sprawiedliwy”7.

„Pragnący zbliżyć się do Boga dla służenia Mu powinien oddać się kierownictwu bojaźni Bożej… Strach (bojaźń) oczyszcza człowieka, przygotowuje do miłości: my bywamy niewolnikami8 dlatego, aby zgodnie z prawem stać się dziećmi. W miarę oczyszczenia pokajaniem zaczynamy odczuwać obecność Bożą; od odczuwania obecności Bożej pojawia się święte odczuwanie bojaźni…

Jeśli pragniemy zdobyć miłość do Boga, pokochajmy przykazania ewangeliczne; sprzedajmy nasze żądze i zamiłowania, kupmy za cenę wyrzeczenia się siebie pole – serce nasze, które bez tego zakupu nie może należeć do nas; uprawmy je przykazaniami i znajdziemy ukryty na nim niebiański skarb – miłość”9.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Słowo o strachu Bożym i o miłości Bożej // Ascetyczne doświadczenia. T. 2. Str. 56.

2. Tamże. Str. 52-59.

3. Leonid A. Sokołow. Biskup Ignatij (Brianczaninow) żywot, osobowość i moralno-ascetyczne poglądy biskupa Ignatija. Kijów, 1915. Cz. 2.

4. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O miłości do Boga // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 128.

5. Tamże. Str. 129.

6. Tamże. Str. 212.

7. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Pisma (listy) do różnych osób.

8. Na trzy sposoby, – mówi Wasilij Wielki, – staramy się dogodzić Bogu: ze strachu przed mękami – jak niewolnicy, szukając nagrody, ze względu na własną korzyść – jak najemnicy, albo z miłości do Boga czynić dobro dla samego dobra – jak synowie (Abba Dorofiej, pouczenie 4).

9. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 2. Str. 60-61, 68.

 

Rozdział XII. Jak możemy oszukiwać sami siebie, myśląc, że posiadamy miłość do bliźniego

Bardzo często w naszych czasach ludzie oszukują się, zakładając, że wystarczy samego pragnienia i małego wysiłku, aby zacząć kochać bliźnich chrześcijańską miłością. Jak wiele i krasomówczo mówi się w naszych czasach na całym świecie o miłości, wszyscy zapraszają się nawzajem do zjednoczenia pod sztandarem miłości, cały świat pijany jest ideą jakiejś abstrakcyjnej ludzkiej miłości, spodziewa się tą drogą rozwiązać wszystkie swoje straszne sprzeczności. W chrześcijańskiej nauce również często mówi się o miłości do bliźnich: przykazanie o miłości do bliźniego przez Samego Pana postawione jest obok pierwszego przykazania – miłości do Boga, a wszyscy ojcowie Cerkwi zgodnie twierdzą, że miłość do bliźniego jest podstawą przykazania o miłości do Boga. Ale czy jedna i ta sama jest ta miłość do której wzywa świat i której naucza Cerkiew? – Nie! Daleko nie jedna i nie ta sama, raczej one krańcowo się różnią. Charakterystyczne jest to, że im bardziej świat wychwala wzajemną ludzką miłość, tym bardziej nienawidzi tego rozumienia miłości, którego naucza Prawosławie. Jak w całym świecie skrajnie wypaczone jest rozumienie miłości do bliźniego, tak indywidualnie każdy człowiek łatwo może oszukać się i przyjąć uczucia, najbardziej obce prawdziwemu chrześcijaństwu, za coś jasnego, wzniosłego, miłego Bogu.

Skąd to? – Ponieważ ludzie, usłyszawszy o wzniosłości miłości, o jej świętości, że jest ona najwyższą ze wszystkich cnót i bez niej wszystko jest martwe, zaczynają szukać jej w sobie i na siłę wyciskają z siebie tę miłość w gotowej postaci, nie rozumiejąc tego, że nasz upadek, nasze oddalenie od Boga, wszystkie te nagromadzone przez nas choroby duszy, namiętności, złe nawyki i temu podobne zło w nas najbardziej uszkodziły tę naszą właściwość – miłość. Żadne wzniosłe słowa i idee o miłości same w sobie nie są wystarczające, aby naprawić w nas to uszkodzenie.

„Gdyby chrześcijaństwo ograniczało się tylko do jednej nauki o miłości, byłoby bezużyteczne, ponieważ w istniejącej obecnie ludzkiej naturze, zniekształconej przez grzech, nie ma siły aby wprowadzić w życie tę naukę. O miłości mówił też Stary Testament i nawet poganie, ale to nie wystarczy. Rozum przyznaje, że przykazanie o miłości jest dobre, ale człowiek ciągle będzie napotykać w sobie inny zakon, walczący z zakonem umysłu i zniewalający go (człowieka) zakonowi grzechu (Rz.7:23). Kto obserwuje ruchy duszy swojej, ten dobrze wie, jak grzechy i namiętności walczą z rozumem i jak często one go pokonują. Rozum ugina się pod naciskiem namiętności; grzech, jak jakaś mgła, zakrywa w nas słońce prawdy, związuje wszystkie dobre siły naszej duszy. Czy może nam w tak smutnym stanie pomóc sama nauka o miłości? Ale na tym właśnie polega siła i znaczenie dzieła Chrystusa, że nie ogranicza się ono wyłącznie do nauczania. Ludzkości dane są nowe siły. Dziełem Chrystusa jest stworzenie „nowego stworzenia”, czyli Cerkwi. W Cerkwi żyjący Duch Boży daje siły dla urzeczywistnienia chrześcijańskiego nauczania w życiu. Bez Cerkwi nie ma chrześcijaństwa; pozostaje tylko chrześcijańskie nauczanie, które samo w sobie nie może „odnowić upadłego Adama”1.

Tak, że poszukiwanie miłości poza Cerkwią Prawosławną, wśród ludzi całkowicie niewierzących czy heretyków jest głębokim zbłądzeniem. Ale i my sami, prawosławni chrześcijanie, nie powinniśmy myśleć, że nasze serce może łatwo skłonić się do wypełnienia tego przykazania. Nie, – ale trzeba przelać pot i łzy, dużo potrudzić się i posmucić się, zanim pojawią się choć słabe oznaki tego, że serce zmiękło i stało się łaskawe wobec bliźniego. Jeśli uważnie zaczniemy wpatrywać się w soją duszę, jeśli naprawdę ze względu na przykazanie Boże zapragniemy kochać bliźniego swego, to napotkamy w sercu okrutne sprzeciwienie, i będzie ono odzywać się to skamieniałą nieczułością, to złościć się i porykiwać jak drapieżna bestia, będzie wylewać to nienawiść, to oszczerstwo, mściwość i zawiść, to kpinę, to potępienie, to będzie uśmiechać się ze zła, potknięcia, które spotka bliźniego, to smucić się z powodu jego sukcesów, – takie jest nasze serce, póki nie jest oczyszczone długotrwałym trudem samoupokorzenia, modlitwy, licznymi wewnętrznymi i zewnętrznymi wysiłkami ascetycznymi, znoszeniem smutków, znieważeń, niesprawiedliwości itd. Nie bez powodu święty Ioann Lestwiecznik umieszcza miłość na najwyższym – trzydziestym – stopniu swojej lestwicy (drabiny) cnót. Jak więc my marzymy osiągnąć ją, przeskoczywszy wszystkie dwadzieścia dziewięć?

Jakie tylko namiętności, jakie tylko wypaczenia uczuć naszej duszy nie są w stanie oblekać się w szatę miłości do bliźniego! Jakie tylko namiętności nie starają się przedstawiać z siebie najświętszej miłości i miłosierdzia do bliźnich! Wiele najbardziej odrażających namiętności otrzymuje swobodę życia i działania pod przykryciem chrześcijańskiej miłości. Akurat bardziej niż wszystko inne od Chrystusa oddalają nas różne przywiązania i słabości do ludzi, zawsze przywiązujemy się do siebie nawzajem i do społeczności ludzkiej prowadzeni przez wszelkie możliwe namiętności i złe skłonności, których i przeliczyć nie można. Rozpoczynając pobożne chrześcijańskie życie, powinniśmy akurat najbardziej przyłożyć wysiłek do tego, aby uwolnić serce swoje od mnóstwa takich chorych, przywiązań duszy do ludzi. I tu chytre demony starają się zaśpiewać nam jakąś rozczulającą, rozprężającą, pochlebiającą nam piosenkę o miłości do wszystkich ludzi, o miłosierdziu, o samoofiarności; w ten sposób, człowiek może dalej trwać w tych samych nieczystych związkach, kalających serce, myśląc, że zaczął zupełnie inne życie, i że ma pociąg do obcowania – to jest to oznaka zrodzonej w nim miłości do bliźniego. Ze względu na brak rozsądku takie namiętności, jak dogadzanie (przypodobanie się) człowiekowi, fałszywa, oparta na samouwielbieniu pokora, udawana skromność, nierząd w najsubtelniejszych ukrytych postaciach itp., mogą wydawać się tym jasnym źródłem, z którego pochodzi miłosierdzie. Bardzo ważne jest dla zbawienia duszy akurat usunąć z niej wszystko udawane, nieszczere, namiętne. Nie bawić się powinniśmy w chrześcijańską miłość, ale czynić wszystko, aby naprawdę zdobyć tę prawdziwą miłość do bliźnich. Powinniśmy odróżniać krwiste, duszewne, cielesne od duchowego. Wszystko prawdziwie ewangeliczne, wypełnione wszelkim przykazaniem Chrystusowym właśnie ze względu na Boga, ze względu na wieczność, a nie według ciągnięciom namiętności, zawsze wiąże się z walką, z wysiłkiem, z przymuszeniem swoich sił. Uczucie uspokojenia i lekkości będzie po zwycięstwie, po dokonaniu samego trudu ascetycznego. A namiętność, przeciwnie, daje takie natchnienie do uczynków fałszywej miłości, że jeśli spotkamy przeszkody ze strony cerkiewnych reguł, ustanowione przez świętych ojców, to poruszany taką „miłością” śpieszy z rozdrażnieniem odrzucić je, nazywając przestarzałymi albo źle zrozumianymi, i śpieszy wypełnić czyn „miłości”. Prawdziwa chrześcijańska miłość nie stara się wykazać się zewnętrznie, jest powściągliwa, szuka prawdziwej pomocy bliźniemu, nie tylko w jego cielesnej potrzebie, ale zawsze troszczy się i o duszę; a cielesna miłość nie myśli o wieczności, dla niej wszystko ważne jest tylko w tym życiu, potrzebuje silnych przeżyć, efektów, wrażeń, reklamy. Miłość duszy jest egoistyczna, ona kocha nie bliźniego, a sama siebie, utwierdzaną przez bliźniego. Znów w duszy jest ten bożek: „ja – miłosierny i kochający brata”, – on to i przywłaszcza sobie chwałę za zewnętrzne czyny jałmużny.

Bieda, kiedy człowiek przywiązuje się do bliźniego pożądliwą cielesną namiętnością, jakimś ciemnym i niejasnym przywiązaniem, myśląc, że jest to związek duchowy. I okaże się na Sądzie, że wiele z tego, co uważaliśmy za światło, – jest ciemnością.

Oto na ten temat nauczanie ojcowskie, pisze biskup Ignatij:

„Nie pomyśl, najukochańszy bracie, że przykazanie miłości do bliźniego jest tak bliskie naszemu sercu: przykazanie jest duchowe, a naszym sercem zawładnęło ciało i krew; przykazanie – nowe, a serce nasze – stare, murszałe.

Naturalna miłość nasza uszkodzona jest przez upadek, trzeba ją uśmiercić – nakazuje to Chrystus – i zaczerpnąć z Ewangelii świętą miłość do bliźniego, miłość w Chrystusie.

Nie ma wartości przed Ewangelią miłość poruszeń krwi i odczuć cielesnych.

Ewangelia odrzuca miłość, zależną od ruchu krwi, od uczuć cielesnego serca. Ona mówi: Nie myślcie że, przyszedłem przynieść pokój na ziemię: nie przyszedłem by przynieść pokój, ale miecz. Przyszedłem bowiem poróżnić człowieka przeciwko ojcu jego, córkę przeciwko matce jej, i synową przeciwko teściowej jej. I wrogami człowiekowi staną się domownicy jego (Mt.10:34-36). Święty Duch naucza kochać bliźniego święcie. W jakim upadku jest nasza natura? Ten, kto z natury zdolny jest z zapalczywością kochać bliźniego, musi czynić sobie niezwykłe przymuszenie, aby kochać go tak, jak nakazuje kochać Ewangelia.

Opanowane przez namiętność serce zdolne jest do wszelkiej niesprawiedliwości, do wszelkiego bezprawia, aby tylko zaspokoić swoją chorobliwą miłość”2.

„Umrzyjmy dla naturalnej miłości do bliźniego i ożyjmy nową miłością do niego, miłością w Bogu”3.

„Pokora zabija naturalną miłość. A jeśli umiera ona od pokory, to życie jej zachowywane jest przez pychę… Żyje w niej idol „ja”, osadzony na tronie złodziejsko wkradającej się zarozumiałości i zasłaniający się zasłoną jakoby cnót”4.

„Ludzie, ożywając niemądrze jeden dla drugiego, ożywając głupim przywiązaniem duszy, umierają dla Boga, a z popiołu błogosławionej martwości, która – ze względu na Boga, powstaje, jak złotoskrzydły feniks, miłość duchowa”5.

„Pokochaj bliźniego według ewangelicznych przykazań, – ale wcale nie według wleczenia twego serca. Miłość, zasadzona przez Boga w nasze jestestwo, uszkodzona jest przez upadek i nie może funkcjonować prawidłowo. W żaden sposób nie pozwól jej na działanie! Jej działania pozbawione są czystości i niewinności, są obrzydliwe przed Bogiem, jak ofiara zbezczeszczona; owoce działania są zgubne dla duszy, zabójcze. Bliźniego pokochaj w następujący sposób: nie gniewaj się i nie zachowuj pamięci o doznanej krzywdzie od niego; nie pozwalaj sobie mówić bliźniemu żadnych wyrzutów, słów obelg i szyderstwa, zachowuj z nim pokój w miarę swoich możliwości; ukorz się przed nim; nie mścij się na nim bezpośrednio ani pośrednio; we wszystkim, w czym można ustępować mu, ustępuj; oducz się sprzeciwiania się i sporów, odrzuć je, jako znak pychy i samolubstwa; mów dobrze o oczerniających ciebie; płać dobrem za zło; módl się za tych, którzy urządzają tobie znieważenia, obrazy, napaście, prześladowania (Mt.5:21-48). W żadnym wypadku, pod żadnym pozorem, nie osądzaj nikogo, nawet nie orzekaj o nikim, dobry on, czy zły, mając przed oczyma tylko tego jednego złego człowieka, za którego musisz dać odpowiedź przed Bogiem, – siebie. Postępuj wobec bliźnich tak, jak chciałbyś, aby postępowano wobec ciebie (Mt.7:1-12). Odpuszczaj i przebaczaj z głębi serca ludziom ich zgrzeszenia przeciwko tobie, aby i Ojciec Niebieski przebaczył tobie twoje niezliczone grzechy… W końcu, nie czyń szkody bratu swemu gadatliwością, pustosłowiem, bliską znajomością i swobodnym traktowaniem go. Postępując w ten sposób wobec bliźniego, ty okażesz i zdobędziesz do niego zapowiedzianą przez Boga i miłą Bogu miłość; przez nią otworzysz sobie wejście do miłości Bożej…”6.

„Okazuj szacunek bliźniemu jako obrazowi Bożemu, szacunek w duszy twojej, nie widzialny dla innych, oczywisty tylko dla sumienia twego. Oddawaj szacunek bliźniemu, bez względu na wiek, płeć, stan, – i stopniowo zacznie pojawiać się w sercu twoim święta miłość. Przyczyną tej świętej miłości – nie ciało i krew, nie ciągnięcie uczuć zmysłowych, – a Bóg…”7.

Porównując to nauczanie Cerkwi o miłości do bliźniego z tą szpetną wypaczoną maską miłości, którą głosi obecnie świat, przerażasz się jej brzydotą. Jak jasnym jest, że wypielęgnować w sercach prawdziwą miłość można tylko w łonie Prawosławnej Cerkwi, pod warunkiem najdokładniejszego wypełnienia jej nauki i statutów, przy nieustannym oczyszczeniu, uświęceniu, przyłączeniu siebie do łaski Bożej poprzez święte sakramenty, ale w żaden sposób inaczej. W miarę tego jak ludzie coraz bardziej i bardziej odrzucają pokorę połączoną z mądrością, pokajanne nauczanie ojców Prawosławia, oddają się samousprawiedliwianiu i samowywyższaniu się, oni coraz bardziej tracą nawet słuszne pojęcie o prawdziwej miłości, zastępują ją błazenadą, wybrykami, obłudą, fałszem.

Dotkniemy tu jeszcze nieco przykazania Pana o miłosierdziu. Przytoczymy jeszcze jedno pouczenie biskupa Ignatija z jego listów8:

„Rozpatruję miłosierdzie, nakazane przez Pana: widzę bezdenność nie do przejrzenia, widzę wysokość, unoszącą się od spojrzeń. On nakazuje nam: Bądźcie miłosierni, jaki i Ojciec wasz (Niebieski) jest miłosierny (Łk.6:36). Aby wypełnić to przykazanie, trzeba stać się tak miłosiernym, jak miłosierny jest nieskończenie miłosierny Pan. Bardzo szerokie, Panie, przykazanie Twoje! (Ps.118). Kto będzie w stanie wypełnić je w pełni samym uczynkiem?..

Ale ja, grzesznik, ciemny grzesznik, jak nie spojrzę w siebie, zawsze widzę mieszaninę dobra ze złem, przekazane ludzkiemu rodzajowi przez jego praojca, który zuchwale i grzesznie skosztował z drzewa poznania dobra i zła. Wydaję się ludziom jako miłosierny; ale dokładnie sprawdziwszy siebie, zbadawszy siebie, znajduję w sobie jedynie głupią maskę miłosierdzia. Miłosiernym czyni mnie umiłowanie próżnej sławy; miłosiernym czyni mnie namiętność, miłosiernym czyni mnie krew; ale żeby poruszyło mnie do miłosierdzia przykazanie Chrystusowe, czyste, święte, – tego nie znajduję w sobie. Kiedy zaś ja, ciemny grzesznik, opamiętam się na krótką chwilę i zapragnę być miłosiernym zgodnie z przykazaniem Chrystusa, to widzę, że muszę uczynić sercu memu straszny przymus. Słabość, choroba serca mego demaskowana jest przez święte przykazanie! Przekonywany przez nie, uznaję siebie, z natury miłosiernego, bezlitosnym, nienawidzącym człowieka w odniesieniu do Ewangelii. Moje serce zgadza się być miłosiernym według ruchów krwi; ale być miłosiernym według przykazania Chrystusowego jest dla niego – ukrzyżowaniem.

…Mam obowiązek zmuszać siebie do miłosierdzia według przykazań Ewangelii, nawet gdyby było to sprzężone z przemocą wobec serca, noszącego w sobie zarazę grzechu, wspólną wszystkim ludziom. Naturalne miłosierdzie, jako wytwór ciała i krwi, nie może być miłą Bogu cnotą. Mało tego! ono wrogie jest przykazaniom ewangelicznym! Aby je odwiedzić i uśmiercić przyniesiony jest na ziemię miecz ewangeliczny. Prowadzeni naturalnym miłosierdziem przebywają w ciemności pod wpływem okrutnego wszechzłego władcy tego świata.

Pan, Zbawiciel świata, podczas przebywania Swego na ziemi, zwiastował pewnego razu uczniom Swoim, że musi On iść do Jerozolimy, tam dużo wycierpieć, zostać zabitym i trzeciego dnia zmartwychwstać. Wtedy najwyższy z apostołów, święty Piotr, poruszony naturalnym miłosierdziem, zaczął protestować Panu: Miłosierny Ty jesteś, Panie, – mówił on, – niech nie będzie Ci tego. Na to przejawienie współczucia, miłosierdzia – naturalnych, Pan odpowiedział świętemu Piotrowi: Odejdź ode mnie, szatanie, pokusą Mi jesteś ponieważ nie myślisz o tym, co jest Boże, ale o tym co ludzkie (Mt.16:22-23). Czyż w ustach Bogoczłowieka słowo „szatanie” było tylko wyrzutem? Broń Boże dopuścić takie bluźnierstwo! Tym słowem Pan pokazuje, że myśli i uczucia upadłego człowieka są pod władzą szatana, choć z pozoru wydają się one dobrymi; działania człowieka według skłonności jego serca łączą się w jedno z działaniami szatana. Tak uszkodzona jest przez smutny upadek natura nasza!

…Trzeba uśmiercić to miłosierdzie, którego przyczyną – jest krew; musimy zdobyć to miłosierdzie, którego przyczyna, źródło – jasne i święte przykazanie Chrystusa; ona – Duch, ona – życie wieczne.

…(Wtedy) przed wami otworzy się nieprzejrzana przestrzeń dla trudów ascetycznych i biegu. Jaki byście nie osiągnęli sukces w miłosierdziu, wyda się on wam znikomym w porównaniu ze wzorem miłosierdzia, nakreślonym w Ewangelii. Sam sukces wasz będzie uczyć was pokory, prowadzić do niej. Taka jest właściwość sukcesu duchowego! Przeciwnie temu, kto nie odrzuca siebie, nie gubi duszy swojej (Łk.17:33), działa według pociągnięć uczuć serca, z ruchu krwi, ten na pewno urzeczywistnia swoje „ja”, widzi dobro w swoich ruchach, swoich działaniach, ożywia osobiście siebie, zdobywa stopniowo wysokie mniemanie o sobie. Taki, myśląc o sukcesach duchowych, odnosi sukcesy jedynie w okrutnym upadku…”

To słowo świętego ojca ma szczególną wartość dla nas, można je odnieść do wypełnienia wszystkich innych przykazań, jak i w ogóle chrześcijańskich cnót. Tu wyraźnie ukazany jest główny warunek prawidłowego wypełnienia ich i przyczyna złudzeń. Tu krótko i dokładnie wyrażone jest to wszystko, o czym była mowa wyżej.

1. Arcybiskup Iłarion (Troickij). Chrześcijaństwa nie ma bez Cerkwi. Wydanie Srietienskiego monasteru. 2004. T. 2. Str. 192-234.

2. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O miłości do bliźniego // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 123-124.

3. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób.

4. Tamże.

5. Tamże.

6. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Str. 88.

7. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 2. Str. 127.

8. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. List 33, str. 33-35. – Tutaj tak często cytowane są pouczenia tego świętego ojca nie z powodu jakiegoś upodobania do niego, ale dlatego, że św. biskup Ignatij, jak nikt inny dokonał bardzo wielkiego trudu nad badaniem całego ogromnego jednolitego, najbogatszego dziedzictwa wszystkich świętych ojców Cerkwi, zrobił jakby wyciąg, zebrał najważniejsze i najbardziej niezbędne, najbardziej odpowiadające potrzebom naszych czasów nauczanie, przedstawił je przystępnie, jasno, obszernie. On proroczo przewidział wszystkie podstępy ostatnich czasów i zostawił ostatnim chrześcijanom szczegółowe wyjaśnienie – jak mają się zbawiać, jak chronić się przed tymi sieciami.

 

Rozdział XIII. Jak gorliwość duszy, ciała może przedstawiać się zewnętrznie jako gorliwość święta, pobożna

Ludzie, myślący o sobie wysoko, uważający siebie za prawdziwie wiernych sług Boga, często rozpalają się gorliwością ciała i duszy, zaczynają przenikliwie obserwować otaczających, potępiać ich i demaskować w różnych błędach moralnych, w grzechach przeciwko cerkiewnym porządkom i przepisom. „Zwiedzeni fałszywym pojęciem o gorliwości, nierozsądni gorliwcy myślą, oddając się tej gorliwości, naśladować świętych ojców i świętych męczenników, zapomniawszy o sobie, że są oni, gorliwcami, – nie świętymi, a grzesznymi. Jeśli święci demaskowali grzeszących i bezbożnych, to demaskowali według nakazu Bożego, według obowiązków swoich, według natchnienia Świętego Ducha, a nie według swoich namiętności i demonów. Kto zaś zdecyduje się samowolnie demaskować brata albo czynić mu uwagi, ten jasno ujawnia i udowadnia, że uważa siebie za mądrzejszego i cnotliwszego od tego, kogo demaskuje, że działa według pociągnięcia namiętnością i według uwiedzenia demonicznymi myślami”1.

W każdym z nas bardzo głęboko siedzi duch osądzenia: z powodu pychy, zarozumiałości, wyniosłości, z powodu złośliwości i innych namiętnych pobudek stale szukamy i znajdujemy u bliźniego mnóstwo niedociągnięć, błędów, naruszeń prawa. Przy tym – jeśli zaczniemy usprawiedliwiać siebie gorliwością do pobożności, to dajemy sobie swobodę działać według tych namiętności, zaczynamy z zapałem rozdmuchiwać i wyolbrzymiać obraz ułomności i niedociągnięć bliźniego, rysować jego naruszenia prawa w najstraszniejszej, szpetnej postaci, rozpalamy w sobie i w innych oburzenie, gniew, niecierpliwe dążenie naprawić, zdemaskować go, porywamy się nauczyć go rozsądku-mądrości, nawet upokorzyć go, myśląc, że to kieruje nami sama pobożność. Taka fałszywa, rozpalona gorliwość zawsze prowadzi do podejrzliwości, nieufności, oszczerstwa, do okrucieństwa, nienawiści, szkodzeniu duszy.

Zauważono: gdy bliźni nie przyjmuje zdemaskowania, to taka ślepa gorliwość wywołuje złośliwą pamiętliwość i mściwość przeciwko niemu, a kiedy bliźni ulegnie – to zradza miłujące próżną sławę, zarozumiałe samozadowolenie2.

Wielkie nieszczęście, kiedy rozpaleni gorliwcy ośmielają się wtrącać się w sprawy cerkiewne, kiedy oni pociągani przez swoje namiętne serce i rozpalony umysł myślą naprawiać to, co może być naprawione jedynie przez działanie szczególnej łaski Bożej, za pośrednictwem najbardziej godnych, świętych ludzi, którym jasno objawione są Przeznaczenia Boże. Jak dużo nieszczęść w duchowym życiu bywa od takiej wymyślonej, sztucznej, chorobliwej troski o pobożność bliźnich, od zuchwałej dbałości o duchowe urządzenie otaczających nas wierzących, kiedy sami jeszcze daleko jesteśmy nie urządzeni, nie mamy spokoju w duszy swojej, dalecy jesteśmy od miłości do Boga i bliźnich.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O gorliwości duszewnej i duchowej // Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Rozdział 36. Str. 47

2. Tamże. T. 5. Rozdział 36.

 

Rozdział XIV. Czy pożytecznym jest początkującemu chrześcijaninowi nauczać bliźnich spraw wiary

Na glebie tejże nieduchowej gorliwości, miłującego próżną sławę rozpalenia, zarozumiałości często wyrasta namiętność do uczenia. Stało się powszechnym w naszych czasach, że każdy poucza i moralizuje bliźniego, choć bardzo często nauczycielami stają się ci, którzy sami jeszcze nie uczynili nawet kilku kroków w życiu chrześcijańskim, a tylko zajrzeli w nie przez uchylone drzwi. Jakże często zdarza się teraz, że człowiek, który spędził swoje życie w niewierze i grzechach, po tym, jak pokajał się i nieco zmienił obraz życia, kilka razy zaszedł do cerkwi albo kilka dni przebył w monasterze, poznał niektóre prawa i poglądy chrześcijańskie, zapoznał się z niektórymi regułami cerkiewnymi, – jak od razu zaczyna uczyć, demaskować swoich bliskich – przyjaciół, krewnych, zarzuca im niewiarę, niecerkiewność, nawet oskarża ich o służenie szatanowi itp.

Często obserwuje się takie przypadki, że nowo nawrócony, człowiek który tylko co porzucił grzeszne życie, zaczął od razu uczyć, demaskować, poprawiać bliskich, usilnie nawracać ich do wiary, zbawiać ich dusze, – sam wkrótce potyka się, upada i wraca do poprzedniego grzesznego życia; a ci, kogo on demaskował, widząc go w tak żałosnym stanie, przypisują samemu chrześcijaństwu bezużyteczność i słabość, sami jeszcze bardziej odwracają się od Cerkwi, od Boga.

Większość z nas – jak tylko przeczyta coś pouczającego albo przyuważy jakąś ciekawą myśl, rozumowanie z duchowych ksiąg – od razu śpieszy przedstawić to bliźniemu jako pouczenie, oświecić go, śpieszy się udzielić rzdy zastosowania tej czy innej zasady ojców, choć sami jeszcze nie korzystaliśmy z tych zasad i nie zamierzamy korzystać.

Jak często teraz ci którzy uwierzyli nie żyją wiarą, a tylko opanowują poszczególne momenty chrześcijańskiej nauki, ponownie interpretują je, przekazują bliźniemu, sami jednak nie skorzystawszy z tego bogactwa. Jak teraz rozpowszechnione jest takie zjawisko: całe religijne życie człowieka i zaczyna się kończy się tylko w głowie, nie dochodząc do serca; wchodzi religijna wiedza przez słuch, przez rozum, obraca się w umyśle, jest rozpatrywana, przemyśliwana, często przerabiana na swój ład i natychmiast przez język wynoszona na zewnątrz, przekazywana otaczającym jakby coś wziętego z rzeczywistego duchowego doświadczenia, z samego życia. Ale taka wiedza, nie sprawdzona, nie zdobyta cierpieniem aktywnego życia, walką, – jest pusta. Człowiek, pouczający nie z duchowego doświadczenia, a z książkowej wiedzy, według słów Isaaka Syryjczyka (słowo 1), podobny jest do artysty, który, obiecując wodę spragnionemu, maluje ją farbami na ścianie. Bieda jeszcze i w tym, że ten kto przedwcześnie poświęcił się nauczaniu pozostaje sam bez owoców, pasja ta staje się silną przeszkodą do tego, aby zajmować się sobą, widzieć siebie, swoje słabości, szukać własnego uzdrowienia.

Znów też: u podstaw takiego błędnego nauczycielstwa leży umiłowanie próżnej sławy, zarozumiałość, poczucie własnej wartości, pycha umysłu. Mogą również działać skłonności do próżniactwa, dążenie do uniknięcia ciężkiego wysiłku wewnętrznej walki z sobą i zastąpienia tej pracy lekkim – pouczać innych. Cały świat zawsze był chory i teraz choruje tą namiętnością. Wszyscy choć troszkę wyróżniający się umysłem zawsze dążyli uczyć i nakłaniać wszystkich do swoich wymysłów; wszyscy filozofowie, religijni myśliciele, przywódcy herezji starli się usilnie rozpowszechniać swoje herezje; każda religijna sekta pragnie wszystkich, kogo można, wciągnąć w swoje sieci. Oznacza to, że może istnieć mnóstwo nie posiadających łaski bodźców, pobudzeń do tego, żeby głosić i wciągać innych w swoją wiarę. Dlatego to my i nie powinniśmy dowierzać tym naszym wewnętrznym „gorliwym” porywom – nawracać wszystkich na właściwą drogę, jak dokonywali tego poprzez łaskę Bożą święci apostołowie i święci ojcowie – kaganki, oświeciciele Cerkwi. Bardzo możliwe, że to złe namiętności, czające się w nas, podżegają nas przenieść troski o zbawienie swojej duszy na troski o zbawienie innych, i, w ten sposób, otrzymują one możliwość swobodnego przebywania w naszym sercu, i, zbawiając innych sami możemy ginąć. Nie wielu nauczycielami bądźcie, bracia moi, wiedząc, że większe osądzenie otrzymamy, – mówi apostoł Jakub (Jk.3:1).

Oto co mówią o tym święci ojcowie.

Pewien starec powiedział: „Nie zacznij uczyć przedwcześnie, w przeciwnym razie przez całe życie twoje pozostaniesz niedostateczny rozumem”1.

Abba Pimien Wielki: „Uczenie bliźniego jest tak samo sprzeczne z pokorą, jak i piętnowanie go”2.

Abba Isaija powiedział: „Niebezpiecznie jest uczyć bliźniego przedwcześnie, aby samemu nie wpaść w to, przed czym przestrzegany jest bliźni nauczaniem. Wpadający w grzech nie może uczyć tego, jak w niego nie wpadać”3.

On też: „Dążenie do nauczania innych, po uznaniu siebie za zdolnego do tego, jest przyczyną upadku dla duszy. Kierujący się zarozumiałością i pragnący wprowadzać bliźniego do stanu beznamiętności doprowadzają swoją duszę do rozpaczliwego stanu. Znaj i wiedz, że, pouczając bliźniego twego aby zrobił to czy tamto, ty działasz jakby armatą, którą burzysz dom twój w tym samym czasie, jak porywasz się urządzić dom bliźniego”4.

Isaak Syryjczyk: „Dobrze jest teologizować ze względu na Boga, ale lepiej dla człowieka uczynić siebie czystym przed Bogiem. Lepiej tobie, będąc prowadzącym i doświadczonym, mieć związany język, niż z bystrości umysłu swego, jak rzeka, wylewać nauki. Pożyteczniejszym jest dla ciebie zatroszczyć się o to, aby martwość duszy twojej z powodu namiętności wskrzesić ruchem myśli twoich ku Boskiemu, niż wskrzeszać umarłych.

Wielu czyniło cuda, wskrzeszało umarłych, trudziło się w nawracaniu zbłądzonych i tworzyło wielkie cuda, ich rękoma wielu doprowadzonych było do poznania Boga, i po tym wszystkim oni sami, którzy dawali życie innym, wpadli w obrzydliwe i nikczemne namiętności, uśmiercili sami siebie i dla wielu stali się zgorszeniem, kiedy jawna stała się ich działalność, ponieważ byli jeszcze w niemocy duszy i nie troszczyli się o zdrowie dusz swoich…”5.

„Nawet to, jeśli ty, odkupiwszy setki niewolników chrześcijan z niewoli u bezbożnych, dasz im wolność, nie zbawi ciebie, jeśli przy tym sam będziesz niewolnikiem namiętności6.

„Kiedy człowiek dojdzie do spokojnego układu, wtedy on może od siebie i na innych wylewać światło oświecenia rozumu”7.

„Głoszenie słowa Bożego i kazanie nie jest nie tylko pierwszym, ale i choćby jakimkolwiek obowiązkiem każdego wierzącego. Pierwszy obowiązek wierzącego – oczyścić siebie z namiętności…”8.

„Umiłowanie próżnej sławy i zarozumiałość lubią uczyć i kierować. Nie dbają o godność swoich rad! Nie myślą, że mogą zadać bliźniemu nieuleczalne wrzody niedorzeczną radą…”9.

„…Ale dla rady, dla kierowania nie wystarczy być pobożnym, trzeba mieć duchowe doświadczenie, a przede wszystkim duchowe namaszczenie…”10.

„Jeśli zaś człowiek przed oczyszczeniem się Prawdą będzie kierować się swoim natchnieniem, to będzie wydawać dla siebie i innych nie czyste światło, ale zmieszane, złudne, ponieważ w jego sercu żyje nie proste dobro, ale dobro, mniej czy więcej zmieszane ze złem”11.

Abba Isaija mówił: „Skąd mogę wiedzieć, czy miły jestem Bogu, aby powiedzieć bratu: postąp tak czy inaczej. – Sam przebywam jeszcze pod jarzmem pokajania z powodu grzechów moich”12.

„Dobre uczucia są milczące. Wylewania się poprzez słowa szukają bardziej uczucia egoistyczne, aby wykazać to, co schlebia naszemu samolubstwu i co może pokazać nas, jak sądzimy, z lepszej strony”13.

„Każdy z nas bardziej powinien dbać o siebie samego, o swoją duszę i o dobro własnej duszy, ponieważ, według słowa apostoła, każdy z nas sam o sobie odda słowo Bogu. – U nas zaś zamęt od tego właśnie pochodzi, że coraz bardziej skłonni jesteśmy do pouczania innych i staramy się nie tylko przekonać, ale i zmusić do zmiany przekonania i udowodnić przeróżnymi argumentami…”14.

„Jeszcze nie zdążyłem rozpocząć trudów pobożności, a już zaraziłem się umiłowaniem próżnej sławy. Jeszcze nie zdążyłem wstąpić do przedsionka, a już marzę o wewnętrznej świątyni. Jeszcze nie położyłem początków bogobojnego życia, a już bliźnich moich demaskuję. Jeszcze nie poznałem, czym jest prawda, a chcę być nauczycielem innych. Duszo moja! Wszystko darował tobie Pan – rozsądek, rozum, wiedzę, rozumowanie, poznaj więc pożyteczne dla ciebie. Jak marzysz ty przekazywać światło innym, kiedy ty sama jeszcze pogrążona jesteś w ciemności? Lecz najpierw sama siebie, a jeśli nie możesz, to opłakuj ślepotę swoją”15.

Tak więc: jak widać ze słów świętych ojców, pouczać, kierować, nastawiać – dzieło pożyteczne nie dla każdego, choć i wydaje się takim sławnym i chwalebnym; zagłębiać się zaś w poznanie swoich słabości, szukać ich leczenia – sprawa najważniejsza dla wszystkich.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. Str. 398.

2. Tamże. Str. 336.

3. Tamże. Str. 148.

4. Tamże. Str. 138.

5. Priepodobny abba Ioann Syryjczyk. Słowo 56.

6. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Rozdział 1.

7. Patrz żywot priepodobnego Sierafima Sarowskiego.

8. Swiatitiel Fieofan Zatwornik. Pisma o chrześcijańskim życiu.

9. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O gorliwości duszy i ducha // Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Rozdział 13. Str. 77.

10. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). „Uzupełnienie” // Ascetyczne kazanie. T. 4.

11. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. List 51.

12. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. Str. 137.

13. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Rozdział 25.

14. Priepodobny Amwrosij Optyński. Mądrzej i pokorniej. Listy do świeckich. Str. 250.

15. Priepodobny abba Jefrem Syryjczyk.

 

Rozdział XV. Czy pożytecznym jest dla początkującego chrześcijanina rozmyślać o wysokich duchowych sprawach

Zaczynającego kroczyć drogą wiary oczekuje i takie niebezpieczeństwo: zamiast zgłębienia prostych i niezbędnych mu zasad i podstaw, aktywnego chrześcijańskiego życia – zboczyć w wysokomierność (wyniosłość umysłu), zacząć zgłębiać złożone sprawy duchowe, starając się swoim słabym rozsądkiem pojąć to, czego rozsądkiem poznać nie można; ośmielić się szczegółowo rozpatrywać, badać Pismo Święte, wyjaśniać tajemnicze proroctwa. Umysł nasz jest chory i uszkodzony do tego stopnia, że jemu akurat nie można dawać swobody w rozwiązywaniu spraw duchowych; tylko prostym, prawie dziecięcym wierzącym okiem trzeba przyjmować już gotową, szczegółowo wyjaśnioną duchowa naukę, udzielaną przez Cerkiew, świętych ojców. Bardzo niebezpieczne jest samemu, nieoczyszczonym rozumem, nie rozumiejąc jeszcze samych podstaw wiary, ośmielać się pojąć korzenie subtelnych i głębokich prawd.

„Wiara nie ślepa, a widząca nie jest ta, która rozważa o sprawach wiary, ale która szczerze i niezachwianie wierzy, opierając się na tym przekonaniu, że tak Bóg nakazał wierzyć, jak dziecko bez rozważania wierzy słowu ojca i matki… W istocie rzeczy, rozważanie nic nie dodaje sile i znaczeniu wiary. Przeciwnie, kto w sprawach wiary zaczyna dawać większą wagę swemu rozważaniu i rozumowaniu, to tym samym umniejsza znaczenie swojej wiary przed Bogiem, jak umniejszają moc wina, dolewając do niego wody. Kto daje dużą wagę swemu rozumowaniu, ten wierzy swemu rozumowi, a nie Bogu. I właściwie tu już nie ma wiary…” – mówi biskup Fieofan1.

„Kiedy umysł, jeszcze nie oczyszczony pokajaniem, jeszcze błądzący w dziedzinie ciemności i upadku, jeszcze nie oświecony i nie prowadzony przez Ducha Świętego, ośmiela się sam z siebie, własnymi słowami, z ciemności pychy rozważać o Bogu, to nieuniknienie wpada on w zbłądzenie. Takie zbłądzenie – bluźnierstwo. O Bogu możemy wiedzieć tylko to, co On przez wielkie miłosierdzie Swoje odkrył nam”, – mówi biskup Ignatij2.

„Nie bądźcie rozumni i wielce obeznani. Dla Boga przyjemniejsze jest dziecięce gaworzenie duszy pomniejszonej, że tak powiem, od widzenia mnóstwa swoich słabości, niż kwieciste krasomówstwo duszy, napuszonej wysokim mniemaniem o sobie”3.

„Zajmujący się rozmyślaniami o wysokich sprawach nie może uniknąć zbłądzenia i, prowadząc, według mniemania swego, duchowe życie, będzie daleki od drogi zbawienia. Mniej pożyteczne jest szczegółowe poznanie nieba i ziemi, niż poznanie swoich niedostatków i grzechów”4.

„Diabeł często podsuwa myśli wysokie, wykwintne i szokujące, zwłaszcza tym, którzy są błyskotliwi i skorzy do wysokiego wymądrzania się. I oni, będąc porywani przyjemnością posiadania i rozpatrywania tak wysokich myśli, zapominają zachowywać czystość swego serca i uważnie słuchać pokornej o sobie mądrości i prawdziwego samoumartwienia; w ten sposób, będąc opętani więzami pychy i zarozumiałości, robią sobie idola ze swego umysłu, a w wyniku tego stopniowo, sami tego nie odczuwając, wdają się w myśl, że nie potrzebują już rad i pouczeń innych, gdyż przyzwyczaili się w każdej potrzebie uciekać się do idola własnego rozumienia i opinii”5.

A my ciągle wpadamy w arogancję. Przy czym zadziwiające jest to, że rozum współczesnych ludzi w żaden sposób nie chce zadowolić się tymi wyjaśnieniami duchowych prawd, które wykłada prawosławna nauka, one wydają się dla wielu nadmiernie dziwne i niemożliwe, za to łatwo przyjmowane są takie wymysły i wynalazki, obce nauce chrześcijańskiej, które porażają swoją fantastyczną niedorzecznością i brakiem wszelkiego zdrowego rozsądku.

Upadły umysł ma taką właściwość, że szaleństwo uważa on często za najwyższą mądrość, a prawdziwą mądrość wyśmiewa. Dlatego – dla chrześcijanina bardzo ważnym jest przestawić, od początku nauczyć rozum swój prostoty i pokornej mądrości. Więc, duchowe książki należy studiować tylko w tym celu, aby skorzystać z tej wiedzy dla duszy swojej, aby rozgrzać serce i doprowadzić je do czułego uczucia, a nie po to, żeby tą wiedzą pokazywać siebie uczonym przed ludźmi.

Bardzo niebezpieczne jest samemu analizować i wyjaśniać Pismo Święte, próbować dociekać umysłem do rozumienia niejasnych myśli w książkach świętych ojców – w takim przypadku demony często podszeptują nam wypaczone zrozumienia, i my możemy otrzymać nie małą szkodę, a nawet zaszkodzić innym. O wszystkim co niezrozumiałe trzeba dowiadywać u tych, którzy dobrze zgłębili świętych ojców, czy też – czytając wyjaśnienia świętych. Należy zauważyć, że prawie wszystkie herezje zaczęły się od błędnego objaśniania Pisma Świętego. Początkujący chrześcijanin wielu spraw i nie musi rozumieć w wszystkich ich szczegółach.

Ważnym jest jeszcze zrozumieć to, że duchowa mądrość odkrywana jest tylko przez doświadczenie aktywnego chrześcijańskiego życia, poznawana w miarę duchowego wzrastania, w miarę oczyszczenia umysłu i serca, a nie od wysiłku rozsądku, jak w ziemskich naukach i mądrościach. Dlatego konieczne jest częstsze uciekanie się do nauczania świętych ojców, którzy życiem przeszli tę drogę, w praktyce doświadczyli całą tę tajemniczą duchową naukę.

1. Swiatitiel Fieofan Zatwornik. List 2 // Listy do różnych osób o różnych sprawach wiary i życia. Str. 22

2. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). T. 1. Str. 495.

3. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób… List 3.

4. Leonid A. Sokołow. Biskup Ignatij (Brianczaninow): Jego życie, osobowość i moralno-ascetyczne poglądy biskupa Ignatija. Kijów, 1915. Listy w załączniku. List 84.

5. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Rozdział 9.

 

Rozdział XVI. Kiedy posłusznie* bywa Bogu niemiłe

Wszyscy doskonale wiedzą, jak ważne jest posłuszanie w życiu duchowym, jak niebezpieczna jest samowola i pewność siebie, pokładanie nadziei na siebie. Abba Dorofiej mówi: „Ja nie znam innego upadku, niż ten, kiedy człowiek kieruje się sam sobą. Jeśli zobaczysz upadłego – wiedz, że kierował on sam sobą. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego, nie ma nic bardziej zgubnego niż to… Nie ma bardziej nieszczęsnych i bliższych zagłady ludzi, nie mających nauczyciela na drodze Bożej. Liść na początku zawsze jest zielony, kwitnący, piękny, ale potem stopniowo usycha, pada i w końcu jest deptany nogami. Tak i człowiek, prze nikogo nie kierowany, na początku zawsze ma gorliwość do postu, czuwania, milczenia, posłuszeństwa i do innych cnót, potem gorliwość ta stopniowo ochładza się, i on, nie mając nikogo, kto by go pouczał, podtrzymywał i rozpalał w nim tę gorliwość, niepostrzeżenie zasycha, pada i staje się w końcu podwładnym niewolnikiem wrogów, którzy robią już z nim, co chcą”1. – Tak konieczne jest duchowe kierownictwo!

Ale i posłuszanie bywa prawdziwe, duchowe, a bywa i cielesne dogadzające człowiekowi. „Prawdziwe posłuszanie – posłuszanie Bogu, Jedynemu Bogu, Ten, kto nie może sam, sam sobą, podporządkować się temu posłuszaniu, bierze sobie do pomocy człowieka, któremu posłuszanie Bogu jest bardziej znane”2. I chodzi właśnie o to, aby człowiek, którego słuchamy, naprawdę dobrze rozumiał wolę Bożą i miał trzeźwe spojrzenie na duchowe życie, – w przeciwnym razie on może nam zaszkodzić. Znów zaś koniecznie trzeba rozróżniać – podporządkowanie, odcięcie własnej woli i posłuszanie. Podporządkowywać się winniśmy nie tylko władzom cerkiewnym, ale i państwowym, tam, gdzie nie narusza to praw naszej wiary; odcinać swoją wolę powinniśmy prawie zawsze i we wszystkim, na ile to możliwe, nie tylko przed ludźmi, ale i przed okolicznościami, wierząc, że wszystko co dzieje się wokół nas dzieje się według Opatrzności Bożej. Oczywiście, i to trzeba robić z rozsądkiem, odróżniać rzeczy szkodliwe dla duszy od nieszkodliwych, i jeśli duszy grozi niebezpieczeństwo doznać uszkodzenia – to nie tylko nie poddawać się pod cudzą wolę, ale i uporczywie, wytrwale przeciwstawiać się. To samo odcięcie swojej woli konieczne jest i w stosunku do nieduchownych kierowników, do których zmuszeni jesteśmy udawać się, – we wszystkim, co nam nie szkodzi. W ważnych zaś sprawach, wyznaczających kierunek samego duchowego życia duszy, takim nauczycielom zaufać już nie można, z tymi sprawami można zwracać się tylko do tych duchowych osób, które rzeczywiście (musimy być tego pewni) wierni są Prawosławiu i mają jasny duchowy pogląd, dobrze znają nauczanie świętych ojców. Tylko wobec takich ojców duchowych może być prawdziwe posłuszanie. Ślepo zaś zaufać człowiekowi z wypaczonym pojmowaniem prawosławnej nauki – znaczy i samemu odziedziczyć to wypaczenie; znaczy, stać się wykonawcą już nie woli Bożej, a zepsutej woli człowieczej, – i to nie zależnie od tego, czy będzie ten nauczyciel mnichem, kapłanem czy biskupem.

Ojcowie mówią:

„Wszystkim bądź posłuszny we wszystkich dobrych sprawach, nie podążaj tylko za chciwcami, czy miłującymi pieniądze, albo kochającymi świat, aby nie było posłuszeństwo twoje dziełem diabła”3.

„Korzystaj z takiego doradcy, który, wszystkiego doświadczywszy sam, umie cierpliwie rozważyć, co wymaga rozważenia i w twojej sprawie, – trafnie może wskazać co naprawdę jest tobie pożyteczne”4.

Dla doradzania, dla kierowania nie wystarcza być pobożnym, trzeba mieć duchowe doświadczenie, a przede wszystkim duchowe namaszczenie. Na ten temat takie jest nauczanie Pisma i ojców. Doradca pobożny, ale nie doświadczony, szybciej może wprowadzić zamęt niż przynieść pożytek”5.

„W tym sensie nakazuje również Apostoł: nie bądźcie sługami ludzi (1Kor.7:23). On nakazuje samą służbę sług panom wykonywać duchowo, a nie w charakterze pochlebcy, ale w charakterze sług Chrystusa, czyniąc wolę Bożą w zewnętrznej służbie ludziom (Ef.6:6). Teraz bowiem, – mówi Apostoł, – ludzi chcę sobie zjednać czy Boga? albo czy chcę przypodobać się ludziom? Bo gdybym nadal ludziom dogadzał, nie był bym sługą Chrystusa (Gal.1:10)”,

„Od prawdziwego posłuszeństwa rodzi się i prawdziwa pokora: prawdziwa pokora ocieniana (okrywana) jest łaską Bożą. Od nieprawidłowego pochlebiającego posłuszeństwa rodzi się fałszywa pokora, oddalająca człowieka od darów Bożych, czyniąc go naczyniem szatana”6.

Szczególnym nieszczęściem jest, kiedy wypełniający posłuszeństwo stara się naśladować takie całkowite posłuszeństwo, pełne wyrzeczenia się od rozważania i podporządkowane słowu kierownika, jak było to u starożytnych ojców, kiedy i sami kierujący i kierowani byli prowadzeni przez Ducha Świętego, w naszych zaś czasach prawie nie spotyka się takich ludzi, którzy mogliby bezbłędnie kierować i pouczać, tym bardziej wielu jest takich nauczycieli, którzy sami błądzą w najważniejszych sprawach wiary. Bieda, kiedy uczeń takiego nauczyciela zaczyna przyjmować każde jego słowo i półsłowa jak doskonałą prawdę i dokładnie kieruje się tym słowem.

„Posłuszanie – „cud wiary!” Dokonać tego może tylko jeden Bóg. I dokonali go ci ludzie, którym dany był przez Boga ten dar z góry. Ale kiedy ludzie zechcą własnymi wysiłkami osiągnąć to, co dokonywane jest tylko przez Boga, wtedy trud ich jest daremny i próżny: wtedy podobni są oni do budowniczych kolumny, rozpoczynających budowlę bez środków do jej ukończenia”7.

„Poznawaj Boskie Pisma, – mówi Simieon Nowy Teolog, – i pisma świętych ojców, zwłaszcza aktywne, abyś porównawszy z ich nauczaniem nauczanie twego nauczyciela i starca, mógł widzieć ich jak w zwierciadle, pojmować: zgodne z Pismem przyswajać sobie i zachować w myśli, fałszywe zaś i złe rozpoznawać i odrzucać, aby nie być oszukanym. Wiedz, że w nasze dni pojawiło się wielu zwodzicieli i fałszywych nauczycieli”8.

Biskup Ignatij Brianczaninow mówi o posłuszeństwie starcom, jakim było ono u starożytnych mnichów, że „takie posłuszeństwo nie jest dane naszym czasom. Priepodobny Kassian Rzymianin mówi, że egipscy ojcowie twierdzili, że dobrze kierować i być kierowanymi – właściwe jest mądrym, i określają, że jest to – największy dar łaski Świętego Ducha. Niezbędny warunek takiego podporządkowania – duchonośny (noszący w sobie Ducha) nauczyciel, który by wolą Ducha uśmiercał upadłą wolę podporządkowanego mu w Panu, a w tej upadłej woli uśmiercał i wszystkie namiętności”9.

„Jest oczywiste, że uśmiercenie upadłej woli, dokonywane tak majestatycznie i zwycięsko wolą Ducha Bożego, nie może być dokonywane przez upadłą wolę nauczyciela, kiedy sam nauczyciel zniewolony jest jeszcze przez namiętności”10.

Pod pozorem posłuszeństwa mogą ukrywać się i różne pasje, słabości, nawet lubieżna namiętność. Ogólnie – wszystko bezmierne, nie osolone duchem prawdziwej pokory i spełnienia woli Bożej, na pewno kala się jakąś nieczystością, poddawane jest wyśmiewaniu przez biesów.

*. Posłuszanie: 1. nowicjat, próba monastyczna; 2. podporządkowanie się woli przełożonego ze względu na pokorę; 3. posłuszeństwo.

1. Priepodobny abba Dorofiej. O pokorze połączonej z mądrością. // Pouczenia pożyteczne duszy. Pouczenie 5.

2. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. Str. 149. List 90.

3. Priepodobny abba Isaak Syryjczyk. Słowo 9.

4. Tamże.

5. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). List 18. // Ascetyczne kazania i listy do świeckich. T. 4.

6. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. Uwagi. Str. 116.

7. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). T. 4. List 54, str. 514.

8. Dobrotolubije. T. 1. Roz. 33.

9. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ofiara współczesnemu monastycyzmowi. T. 5. Str. 71.

10. Tamże.

 

Rozdział XVII. Jakie pokusy bywają podczas ćwiczeń modlitewnych

Gorzka dola zboczyć w zaślepienie i samooszukiwanie się i oczarowanie pokusami złych duchów oczekuje tych, którzy marzą osiągnąć wysokie stany modlitewne, mając przy tym gorliwość nie prawdziwą, a cielesną, duszewną. Takich ascetów diabeł łatwo opętuje swoimi sieciami. Niewłaściwe ćwiczenia modlitewne są nierozłączne z samooszukiwaniem się, z którego to wyrasta biesowskie oczarowanie.

Bardzo szczegółowo rozpatruje różne rodzaje oczarowań (pokus, złudzeń), pojawiających się przy nieprawidłowej modlitwie, biskup Ignatij w „Rozmowie starca z uczniem o modlitwie Jezusowej”1. Przytoczymy tu podstawowe myśli tego artykułu:

„Wszystkie rodzaje biesowskich pokus, którym poddawany jest szermierz modlitwy, wynikają z tego, że u podstaw modlitwy nie jest położone pokajanie, że pokajanie nie stało się źródłem, duszą, celem modlitwy…

Pokajanie i wszystko, z czego ono się składa, tak jak: skrucha i ubolewanie ducha, płacz serca, łzy, samoosądzenie, pamiętanie i poczucie, przedsmak śmierci, sądu Bożego i wiecznych mąk, odczuwanie obecności Bożej, strach Boży, – są darami Bożymi, darami wielce cennymi, darami pierwotnymi i podstawowymi, zadatkami darów wyższych i wiecznych. Bez uprzedniego otrzymania ich, udzielenie kolejnych darów – niemożliwe. „Jak wysokie nie byłyby nasze trudy ascetyczne, – powiedział św. Ioann Lestwiecznik (Klimak), – ale jeśli nie zyskaliśmy ubolewającego serca, to te trudy są i fałszywe i próżne” (rozdz. 7)…

Najniebezpieczniejsza nieprawidłowa forma modlitwy polega na tym, kiedy modlący się tworzy siłą wyobraźni swojej marzenia albo obrazy, zapożyczając je, pozornie, z Pisma Świętego, w rzeczywistości zaś ze swego własnego stanu, ze swego upadku, ze swojej grzeszności, ze swego zaślepienia i samooszukiwania się, – tymi obrazami schlebia swojej zarozumiałości, swemu umiłowaniu próżnej sławy, swojej wyniosłości, swojej dumie, oszukuje samego siebie… Święty Simieon Nowy Teolog opisuje modlitwę marzyciela i jej owoce tak: „On wznosi ku niebu ręce, oczy i umysł, wyobraża w umyśle swoim Boskie narady, niebiańskie skarby, zastępy świętych Aniołów, osiedla świętych, krótko mówiąc, gromadzi w wyobraźni swojej wszystko, o czym słyszał w Bożym Piśmie, rozpatruje to podczas modlitwy, patrzy na niebo, wszystkim tym pobudza duszę swoją do Boskiego pragnienia i miłości, czasem wylewał łzy i płacze. W ten sposób, stopniowo jego serce chełpi się, nie pojmując tego umysłem; on sądzi, że dokonywane przez niego jest owocem Bożej łaski ku jego pocieszeniu, i błaga Boga, aby uczynił go godnym zawsze trwać w tym działaniu. To oznaka oczarowania, zbłądzenia. Taki człowiek, jeśli i będzie milczeć idealnym milczeniem, nie może nie ulec obłędowi i szaleństwu. Jeśli zaś to się z nim nie zdarzy, jednak nie może on nigdy osiągnąć duchowego rozumu i cnoty czy beznamiętności. W ten sposób oczarowali się ci, którzy widzieli światło i blask tymi cielesnymi oczyma, wąchający aromaty powonieniem swoim, słyszący głosy uszami swoimi. Jedni z nich zbiesili się i przechodzili oszalali z miejsca na miejsce; inni przyjęli biesa przemienionego w jasnego Anioła, ulegli oczarowaniu i pozostali niepoprawieni aż do końca, nie przyjmując rad od nikogo z braci; inni z nich, pouczani przez diabła, popełnili samobójstwo: jedni rzucili się w przepaść, drudzy się powiesili. I któż może zliczyć przeróżne oczarowania, pokusy diabła, którymi on oczarowuje i które są niepojęte?”2.

Skłania się, wlecze się nasza własna wola do uroków, oczarowań, ponieważ każdy urok schlebia naszej zarozumiałości, naszemu umiłowaniu próżnej sławy, naszej dumie”.

Biskup Ignatij przekazuje pouczające przykłady takiego biesowskiego oczarowania z powodu marzycielstwa podczas modlitwy:

„Pewien urzędnik, mieszkający w Petersburgu, zajmował się nasilonym trudem modlitewnym i doszedł od tego do niezwykłego stanu… I oto po duchową radę zwraca się on do monasteru do pewnego starca mnicha. Urzędnik zaczął opowiadać mu o swoich widzeniach, że podczas modlitwy stale widzi światło od ikon, czuje aromat, odczuwa w ustach niezwykłą słodycz i tak dalej… Mnich, wysłuchawszy tej opowieści, zapytał urzędnika: „Czy nie przychodziła panu myśl aby się zabić?” – „Jakże! – odpowiedział urzędnik. – Już było, że rzuciłem się do Fontanki, ale mnie wyciągnęli”. Okazało się, że urzędnik stosował sposób modlitwy, opisany przez św. Simieona, rozpalał wyobraźnię i krew, przy czym człowiek staje się bardzo sposobny do wzmożonego postu i czuwania. Do stanu zaślepienia i samooszukiwania się, wybranego własnowolnie, diabeł dołączył swoje, pokrewne temu stanowi działanie, – i ludzkie samooszukiwanie się przekształciło się w jawne biesowskie oczarowanie. Urzędnik widział światło cielesnymi oczyma; aromat i słodycz, które odczuwał, też były również zmysłowe. W przeciwieństwie do tego, widzenia świętych i ich ponadnaturalne stany są całkowicie duchowe: asceta staje się zdolnym do nich nie wcześniej, jak po otwarciu oczu duszy przez łaskę Bożą. Mnich zaczął przekonywać urzędnika, aby porzucił stosowany przez niego sposób modlitwy, wyjaśniając i wadliwości sposobu i błędność stanu, wywoływanego przez ten sposób. Urzędnik z zawziętością sprzeciwił się radzie: „Jak mogę zrezygnować z oczywistej łaski!” – zaprotestował on. Wyglądał on i żałośnie i jakoś śmiesznie. Tak, zadał on mnichowi następujące pytanie: „Kiedy od obfitej słodyczy przybywa mi w ustach ślina, to zaczyna ona kapać na podłogę: czy nie jest to grzechem?” – Naturalnie: będący w biesowskim złudzeniu wzbudzają litość do siebie jako nie należący do siebie i będący umysłem i sercem w niewoli u złego, odrzuconego ducha… Przedstawiają oni sobą i śmieszne widowisko: oddają się pośmiewisku panującemu nad nimi złemu duchowi, który doprowadził ich do poniżenia, uwiódłszy umiłowaniem próżnej sławy i wysokim mniemaniem o sobie. Ani niewoli swojej, ani dziwaczności zachowania oczarowani nie rozumieją, jakby nie była widoczna ta niewola, ta dziwaczność zachowania…

Kiedy urzędnik wyszedł, drugi mnich, obecny przy rozmowie, zapytał starca, skąd przyszedł do niego pomysł zapytać urzędnika o próbę samobójstwa. Ten odpowiedział: „Jak wśród płaczu według Boga przychodzą minuty niezwykłego uspokojenia sumienia, na czym polega pocieszenie płaczących, tak i wśród fałszywej rozkoszy, dostarczanej przez demoniczne złudne oczarowanie, przychodzą minuty, w których złudzenie jakby rozbiera się, odkrywa się i daje skosztować siebie takim, jakim ono jest. Te chwile są straszne! Ich gorycz i wywoływana tą goryczą rozpacz – nie do zniesienia. Według tego stanu, do którego doprowadza oczarowanie, oczarowanemu byłoby najłatwiej rozpoznać je i podjąć środki w celu uzdrowienia siebie. Niestety! Początek złudnego oczarowania – pycha, i owoc jej – przeobfita duma. Oczarowany, uznający siebie za naczynie łaski Bożej, gardzi zbawiennymi przestrogami bliźnich. Tymczasem przypadki rozpaczy stają się coraz silniejsze i silniejsze; w końcu rozpacz przeradza się w szaleństwo i kończy się samobójstwem”…

Ze mną był, – opowiada dalej biskup Ignatij, – godny uwagi przypadek. Odwiedził mnie raz Atoski hieroschimnich, który zbierał w Rosji ofiary. Usiedliśmy w mojej gościnnej celi, i on zaczął mi mówić: „Pomódl się za mnie, ojcze: ja dużo śpię, dużo jem”. Kiedy mi to mówił, poczułem żar, wychodzący od niego, i dlatego odpowiedziałem mu: „Ty niewiele jesz i niedługo śpisz; ale czy nie ma w tobie czegoś szczególnego?” i poprosiłem go by wszedł do mojej wewnętrznej celi. Idąc przed nim i otwierając drzwi, błagałem w myślach Boga, aby darował On głodnej mojej duszy skorzystać od atoskiego hieroschimnicha, jeśli jest on – prawdziwym sługą Bożym. Rzeczywiście: zauważyłem w nim coś szczególnego. W wewnętrznej celi znów usiedliśmy do rozmowy, – i zacząłem go prosić: „Uczyń łaskę, naucz mnie modlić się. Ty żyjesz w pierwszym monastycznym miejscu na ziemi, wśród tysięcy mnichów: w takim miejscu i w tak licznym zgromadzeniu mnichów powinny być osoby wielkiej modlitwy, znający tajemne działanie modlitwy i nauczający tego bliźnich, za przykładem Grigorija z Synaju i Grigorija Palamasa, wzorujący się na wielu innych atoskich pochodniach”. Hieroschimnich natychmiast zgodził się być moim nauczycielem i – o zgrozo! – z wielkim zapałem zaczął przekazywać mi przytoczoną powyżej metodę entuzjastycznej marzycielskiej modlitwy. Widzę: on – w strasznym rozpaleniu, rozpalona u niego krew i wyobraźnia, on – w samozadowoleniu, zachwycony sobą, w zaślepieniu i samooszukiwaniu się, w zauroczeniu! Pozwoliwszy mu się wypowiedzieć, zacząłem stopniowo, w randze pouczanego, proponować mu nauczanie świętych ojców o modlitwie, wskazując ją w Dobrotolubiu (Filokaliach) i prosząc aby wyjaśnił mi to nauczanie. Człowiek z Atosu popadł w całkowite zakłopotanie. Widzę: jest on całkowicie nieobeznany z nauką ojców o modlitwie! W dalszej rozmowie mówię mu: „Uważaj, starec! będziesz żyć w Petersburgu – w żadnym wypadku nie bierz mieszkania na najwyższym piętrze, koniecznie mieszkaj na dole”. „Dlaczego tak?” sprzeciwił się atosczyk. „Dlatego, – odpowiedziałem, – że jeśli zamyślą Aniołowie, nagle porwawszy ciebie, przenieść z Petersburga do Atosu, i poniosą z górnego piętra, i upuszczą, to zabijesz się na śmierć; jeśli zaś poniosą z dolnego piętra i upuszczą, to tylko się potłuczesz”. „Wyobraź sobie, – odpowiedział atosczyk, – ile już razy, kiedy stałem podczas modlitwy, przychodziła mi żywa myśl, że Aniołowie porwą mnie i postawią na Atosie!” Okazało się, że hieroschimnich nosi łańcuchy, prawie nie śpi, mało je, czuje w ciele taki żar, że zimą nie potrzebuje ciepłych ubrań. Pod koniec rozmowy przyszło mi na myśl postąpić w następujący sposób: zacząłem prosić atosczyka, aby on, jako poszczący i szermierz ascezy, wypróbował na sobie sposób przekazany przez świętych ojców, polegający na tym, aby umysł podczas modlitwy był całkowicie obcy jakichkolwiek marzeń, cały pogrążał się w uwagę słowom modlitwy, zamykał się i mieścił w słowach modlitwy. Przy tym serce zwykle wspomaga umysł zbawiennym dla duszy uczuciem smutku z powodu grzechów… „Kiedy wypróbujesz to na sobie, – powiedziałem atosczykowi, – to opowiedz i dla mnie o owocach doświadczenia; dla mnie samego takie doświadczenie jest kłopotliwe z powodu rozrywkowego życia, jakie prowadzę”. Atosczyk chętnie zgodził się na moją propozycję. Po kilu dniach przychodzi do mnie i mówi: „Coś ty ze mną uczynił?” – „A co” – „A jak spróbowałem pomodlić się z uwagą, zamykając umysł w słowach modlitwy, to wszystkie moje widzenia przepadły i już nie mogę powrócić do nich”. Dalej w rozmowie z atosczykiem nie widziałem tej pewności siebie i zuchwałości, jakie były bardzo zauważalne w nim przy pierwszym spotkaniu i jakie zwykle zauważalne są w ludziach, będących w zaślepieniu i samooszukiwaniu się, mniemających o sobie, że są święci albo odnoszą duchowe sukcesy. Atosczyk wyraził nawet chęć usłyszeć moją ubogą radę dla niego. Kiedy poradziłem mu, aby zewnętrznym sposobem życia nie różnił się od innych mnichów, ponieważ takie wyróżnianie się prowadzi do wysokiego mniemania o sobie, to zdjął z siebie łańcuchy i oddał mi je. Miesiąc później był znowu u mnie i powiedział, że żar w jego ciele ustał, że potrzebuje ciepłych ubrań i dużo więcej śpi. Powiedział przy tym, że na górze Atos wielu z cieszących się sławą świętości stosuję tę metodę modlitwy, uczą jej też innych…”

„Uważna modlitwa wymaga samowyrzeczenia, a na samowyrzeczenie decyduje się niewielu. Zamknięty w samym sobie uwagą, będący w stanie zakłopotania z powodu widzenia swojej grzeszności, nie jest zdolny do wielosłowności i w ogóle do efektu i aktorstwa, ukazuje się dla nie znających tajemnych wysiłków jego jakimś dziwnym, tajemniczym, niedostatecznym we wszystkich odniesieniach. Czy łatwo jest rozstać się z opinią świata! I świat – jak pozna szermierza prawdziwej modlitwy, kiedy sam trud ten w ogóle nie jest światu znany? Tak to jest – będący w zaślepieniu, w samooszukiwaniu się! Nie je, nie pije, nie śpi, zimą chodzi tylko w sutannie, nosi łańcuchy, widzi widzenia, wszystkich uczy i demaskuje ze śmiałą zuchwałością, bez jakiejkolwiek słuszności, bez sensu i rozsądku, z krwistym, materialnym, namiętnym rozpaleniem. Święty, tak i tylko! Od dawna zauważono gust i pociąg do tego w ludzkim społeczeństwie.

Większość ascetów Kościoła Zachodniego, ogłaszanych przez kościół największymi świętymi – po odłączeniu się go od Cerkwi Wschodniej i po odstąpieniu od niego Świętego Ducha, modliło się i osiągało widzenia, rozumie się – fałszywe, we wspomniany sposób. Ci mniemani święci byli w najstraszniejszym biesowskim oczarowaniu… Postępowanie ascetów latynizmu, ogarniętych urojeniem, zawsze było szaleńcze, z powodu niezwykłego materialnego, namiętnego rozpalenia. W takim stanie był Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów. Jego wyobraźnia była tak rozpalona i wyrafinowana, że wystarczyło mu tylko zechcieć i użyć pewnego napięcia, jak zjawiało się przed jego wzrokiem, na jego życzenie, piekło i raj. Ukazywanie się raju i piekła dokonywało się nie tylko samym wysiłkiem wyobraźni ludzkiej: ukazanie się dokonywane było przez działanie demonów, dołączających swoje obfite działanie do niewystarczającego działania ludzkiego, kopulujących działanie z działaniem, na bazie wolnej woli człowieka, który wybrał i przyswoił sobie fałszywy kierunek…”

Inny rodzaj błędnej modlitwy opisuje swiatitiel:

„Jak nieprawidłowe działanie umysłem wprowadza w zaślepienie, samooszukiwanie się i oczarowanie, tak samo wprowadza w nie nieprawidłowe działanie sercem. Jak napełnione są nierozsądną pychą pragnienie i dążenie widzieć duchowe widzenia umysłem, nie oczyszczonym z namiętności, nie odnowionym i nie odtworzonym prawicą Świętego Ducha, tak napełnione są taką samą pychą i nierozsądkiem pragnienia i dążenia serca rozkoszować się odczuciami świętymi, duchowymi, Boskimi, kiedy ono jest jeszcze zupełnie niesposobne do takich rozkoszy. Serce, wysilając się skosztować boskiej słodyczy i innych boskich odczuć, i nie znajdując ich w sobie, uwodzi, oszukuje, niszczy siebie, wchodząc w dziedzinę, krainę kłamstwa, w obcowanie z biesami, podporządkowując się wpływowi, zniewalając się ich władzy. Jedno odczucie ze wszystkich odczuć serca, w jego stanie upadku, może być użyte w niewidzialnym nabożeństwie: żal za grzechy, smutek z powodu grzeszności, z powodu upadku, z powodu własnej zguby, nazywany płaczem, pokajaniem, skruchą ducha…

Wszyscy wiedzą, jakie nieszczęście spadło na dusze żydowskich uczonych w Piśmie i faryzeuszy z powodu nieprawidłowego nastroju ich dusz: oni stali się nie tylko pozbawionymi Boga, ale i zaciekłymi, oszalałymi Jego wrogami, zabójcami Boga. Podobnemu nieszczęściu poddawani są szermierze modlitwy, którzy odrzucili ze swego trudu ascetycznego pokajanie, wysilający się odczuwać rozkosz, zachwyt: oni rozwijają swój upadek, czynią siebie obcymi Bogu, wstępują w kontakty z szatanem, zarażają się nienawiścią do Świętego Ducha. Ten rodzaj złudzenia – straszny: jest równie zgubny dla duszy, jak i pierwszy, ale mniej jawny; rzadko kończy się on szaleństwem i samobójstwem, ale zdecydowanie niszczy i umysł i serce. Według wywoływanego przez niego stanu umysłu ojcowie nazywają go mniemaniem. Owładnięty tym złudzeniem i oczarowaniem mniema o sobie, wyrobił o sobie „mniemanie”, że posiada wiele cnót i godności, nawet, że obfituje darami Świętego Ducha. „Mniemanie nie pozwala być mniemanemu”, – powiedział św. Simieon Nowy Teolog. Mniemający o sobie, że jest beznamiętny, nigdy nie oczyści się z namiętności; mniemający o sobie, że jest pełen łaski, nigdy nie otrzyma łaski; mniemający o sobie, że jest święty, nigdy nie osiągnie świętości. Niezwykła nadętość objawia się u chorych na to złudne zauroczenie: oni są jakby upojeni sobą, swoim stanem zaślepienia i samooszukiwania się, widząc w nim stan łaski. Oni przesiąknięci są, przepełnieni wysokim mniemaniem o sobie i pychą, ukazując się, jednak, pokornymi dla wielu, sądzących według twarzy, nie mogących oceniać według owoców…

Nie ma zbawienia bez pokajania, a pokajanie przyjmowane jest od Boga tylko przez tych, którzy dla przyjęcia go sprzedadzą cały majątek swój, to znaczy wyrzekną się wszystkiego, co fałszywie przyswoili sobie „mniemaniem”.

Zarażonych złudnym oczarowaniem „mniemania” spotkać można bardzo często. Każdy, nie mający skruszonego ducha, uznający u siebie jakiekolwiek godności i zasługi, każdy, nie trzymający się nieugięcie nauki Prawosławnej Cerkwi, ale rozmyślający o jakimś dogmacie czy tradycji samowolnie, według swego uznania czy według innosławnych nauk, przebywa w tym złudzeniu.

Trzeba czujnie obserwować siebie, aby nie przypisać osobiście sobie jakiegokolwiek dobrego uczynku, jakiejkolwiek chwalebnej zasługi czy szczególnej naturalnej zdolności, nawet stanu łaski, jeśli człowiek jest wzniesiony do niego, krócej mówiąc, aby nie uznać u siebie jakiejkolwiek godności.

…Oczywiście, istnieją też stany duchowe, wywoływane łaską Bożą, przy których doznawana jest duchowa słodycz i radość, stan, w którym objawiają się tajemnice chrześcijaństwa, w którym odczuwa się w sercu obecność Św. Ducha, w którym szermierz Chrystusowy zostaje zaszczycony duchowymi widzeniami, – mówi biskup Ignatij, – ale istnieją tylko w chrześcijanach, którzy osiągnęli chrześcijańską doskonałość, wcześniej oczyszczonych i przygotowanych pokajaniem. Stopniowe działanie pokajania w ogóle, wyrażanego wszystkimi rodzajami pokory, w szczególności modlitwą, przynoszoną z ubóstwa ducha, z płaczu, stopniowo osłabia w człowieku działanie grzechu. Wymaga to wiele czasu… Walka z namiętnościami jest niezwykle pożyteczna: ona przede wszystkim prowadzi do ubóstwa ducha. Kiedy bardzo osłabną namiętności – dzieje się to najczęściej pod koniec życia, – wtedy stopniowo zaczną się pojawiać stany duchowe, odróżniające się nieskończonymi różnicami od stanów wymyślanych przez „mniemanie”. Duchowe dary rozdawane są z Bożą mądrością, która czuwa nad tym, aby słowne (mądre) naczynie, które ma przyjąć w siebie dar, mogło wytrzymać moc daru bez szkody dla siebie. Nowe wino rozrywa stare bukłaki! (Mt.9:17) Zauważa się, że w obecnych czasach duchowe dary rozdawane są z największym umiarkowaniem, według tego osłabienia, którym ogólnie ogarnięte jest chrześcijaństwo. Dary te zaspokajają prawie wyłącznie potrzeby zbawienia. Przeciwnie temu, „mniemanie” rozdaje swoje dary w niezmiernej obfitości i z największym pośpiechem.

Wspólna oznaka stanów duchowych – głęboka pokora i pokorna mądrość, połączona jest z wywyższeniem ponad siebie wszystkich bliźnich, z usposobieniem, ewangeliczną miłością do wszystkich bliźnich, z dążeniem do bycia nieznanym, do oddalenia się od świata…”3.

Z tego bardzo ważnego, głębokiego, gruntownego artykułu Władyki Ignatija, tutaj przytoczono tylko niektóre fragmenty, aby wskazać najbardziej ogólny charakter tych niebezpieczeństw i możliwych odchyleń, jakie można napotkać na drodze modlitwy. Ci, którzy chcą głębiej poznać przyczynę oczarowania, niech obowiązkowo przeczytają cały ten artykuł w oryginale.

Ale zauważmy tu jeszcze jedną porażającą rzecz, która zmusi nas być jeszcze i jeszcze ostrożniejszymi w życiu duchowym.

Biskup Ignatij, chyba, jak nikt inny ze świętych ojców, wyjątkowo szczegółowo i dokładnie bada naturę oczarowania w różnych jego postaciach, on wykorzystuje całe doświadczenie starożytnego monastycyzmu, aby odkryć mnóstwo zręcznych biesowskich intryg, przestrzec przed nimi ostatnich chrześcijan, których oczekuje duchowa walka w okresie szczególnych pokus, kiedy niezbędny będzie szczególny rozsądek i ostrożność, aby nie zginąć. Ale oto dowód tego, że sama wiedza, bez pokory serca, nie pomoże uniknąć tego niebezpieczeństwa; okazało się, że nawet z samej nauki o pokorze i pokajaniu złe duchy mogą wyciągać sobie broń.

Niedawno zdarzył się taki przypadek: Monaster odwiedził pewien mnich, który wcześniej kilka lat spędził w miejscach pustynnych, wśród pustelników, w posłuszeństwie pewnemu starcu. Ten starec zajmował się niezwykłym czynieniem płaczu, tej praktyki on nauczył swego ucznia. (W tej pustelni było i jeszcze kilku mnichów, którzy podzielali tę sama naukę i przechodzili te same doświadczenia.)

Otóż, mnich zaczął dzielić się swoim doświadczeniem z braćmi monasteru, zaczął z zapałem mówić o znaczeniu płaczu pokajania, o tym, że jest to najważniejsze działanie mnicha, że tylko w płaczu zbawienie itd.

On cytował z pamięci wiele wypowiedzi świętych ojców o łzach, szczególnie zaś opierał się na nauce biskupa Ignatija o płaczu i pokajaniu, przypominał na pamięć całe jego listy; ogólnie, przedstawił obszerne, gruntowne, uporządkowane nauczanie o pokajannym płaczu, rzeczywiście bardzo podobne do nauczania na ten temat świętych ojców Cerkwi. On przekonywał mnichów, że koniecznie trzeba zmuszać siebie do płaczu, że łzy dawane są poprzez szczególny modlitewny wysiłek i trud samowyrzeczenia i nieużalania się nad sobą itd. Słuchający mnicha bracia nie mogli nie zgodzić się z jego słowami, ale i nie bardzo dowierzali takiej zapalczywości mnicha. Na koniec, ten zaczął proponować pokazanie tego sposobu pokajannego płaczu, którym zajmują się ci starcy w pustyni. Ale przy tym wyjaśniło się jeszcze, że w tym celu trzeba odejść dalej od monasteru – w góry, aby nie niepokoili się pozostali bracia monasteru.

To tak zaniepokoiło i zaostrzyło czujność mnichów, że odmówili oni zapoznawania się z takimi dziwnymi doświadczeniami. Rozmowa urwała się. Mnich poszedł gdzieś pospacerować. Minął jakiś czas, każdy zajmował się swoimi sprawami. Nagle góry wokół monasteru rozbrzmiały jakimś dziwnym wyciem, mrożącym krew pojękiwaniem, jękami, stękaniami; echem odbijały się te dźwięki po wąwozie od skały do skały. Bracia porzucili zajęcia, zdziwieni przysłuchiwali się. Nie od razu zrozumieli, że to właśnie jest czynienie płaczu, że w ten sposób mnich modlił się modlitwą Jezusową. Pomieszkując gdzieś na bezludnej pustyni, wśród skał i górskiego lasu, ci mnisi, spośród których był gość, w malutkich celkach, daleko oddalonych jedna od drugiej, oddawali się takim rozpaczliwym zawodzeniom, każdego dnia przez wiele godzin rozgłaszając okolice jękami i szlochami, wylewając wiele łez, padając w końcu z wyczerpania.

I takie histeryczne zajęcie, polegające na rozbudzaniu swoich nerwów i samozadowoleniu, wydawało się im prawdziwym trudem pokajania, przekazanym przez świętych ojców4.

Jak to zadziwiające, że taka najsilniejsza forma uwodzenia uwiła sobie gniazdo tam, gdzie, wydawałoby się, wszystko było skierowane bezpośrednio przeciwko niej. Wspomina się tu, jak św. Antoni Wielki duchowo zobaczył wszystkie sieci diabła, rozciągnięte na świecie, i wykrzyknął: „Bieda rodzajowi ludzkiemu! Kto będzie w stanie uwolnić się od tych sieci?” Na to było mu powiedziane: „Pokorna mądrość zbawi się od nich, i one nie mogą nawet dotknąć jej”5.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). T. 1. „O pokusach”, str. 230-259.

2. Dobrotolubije. Cz. 1.

3. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). „Rozmowa starca z uczniem”, rozdział drugi. „O oczarowaniu” // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 231-259.

4. Rzeczywiście, u biskupa Ignatija są takie rady odnośnie płaczu, które są nieco podobne do tego, czego uczą ci „starcy”. Tak w pierwszym tomie w rozdziale „O łzach” są takie słowa: „Dla mnichów o silnej budowie ciała możliwe i pożyteczne jest silniejsze przymuszenie się do płaczu i łez; potrzebne dla nich, zwłaszcza na początku ich wysiłku ascetycznego słowa modlitwy wygłaszać płaczliwym głosem, aby dusza, która zapadła w śmiertelny sen z upojenia grzechem, przebudziła się na głos płaczu i sama doznała uczucia płaczu. Tak płakał potężny Dawid. „Rycząc od wzdychania serca mego” (Ps.37,9), mówi o sobie, „ryczałem” jak lew, napełniający pustynię zawodzeniem, w którym straszne i wyrażenia siły, i wyrażenia smutku. Dla głośnej modlitwy i płaczu konieczne jest odosobnienie, przynajmniej – w celi: to działanie nie powinno mieć miejsca wśród braci. Z żywotów świętych ojców widać, że ci z nich, którzy mieli możliwość, zajmowali się głośnym płaczem, który mimowolnie czasem rozlegał się poza ściany celi, chociaż dbali oni z całą starannością, aby wszelkie ich działanie pozostawało tajemnicą…” – itd. Oczywiście, – jest to święta nauka, przekazana przez świętych ojców, ale jaki tu można znaleźć niebezpieczny powód do tego, aby wyciągnąć z tego pouczenia tylko zewnętrzne i, nie mając pokornej mądrości i prawdziwej skruchy za grzechy, wdać się w nerwowe, krwiste, histeryczne działanie, rozpalone, histeryczne, przesadne ruchy duszy uczynić celem samym w sobie, upijać się tym stanem i uważać się za wielkiego ascetę, w rodzaju starożytnych ojców.

5. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Str. 43.

Rozdział XVIII. Z jakich powodów bywają łzy i kiedy są one właściwe

O płaczu znajdujemy u świętych ojców bardzo dużo najbardziej wzniosłych słów i pouczeń. Dar płaczu i łez uznawany jest przez nich za jeden z największych darów Bożych, istotnie potrzebnych dla naszego zbawienia. Przyczyna łez – widzenie i świadomość swojej grzeszności, ubóstwa ducha. Łzy, jak dar Boży, służą jako oznaka miłosierdzia Bożego, oznaka przyjętego i przyjmowanego przez Boga pokajania.

Ale i płacz, jak i inne działania duchowe, może mieć pod sobą niewłaściwą podstawę, może wypływać z najróżniejszych namiętnych myśli i uczuć: „Łzy, jako właściwość upadłej natury, zarażone są chorobą upadku, jak wszystkie inne właściwości, cechy. Niektórzy bywają z natury szczególnie skłonni do łez i przy każdej sprzyjającej okazji przelewają łzy: takie łzy nazywane są naturalnymi. Są też grzeszne łzy. Grzesznymi łzami nazywane są łzy, przelewane z grzesznych pobudek. Takie łzy obficie i z wyjątkową łatwością przelewają ludzie, oddani zmysłowości, pożądliwości; łzy, podobne do łez pożądliwych, przelewają przebywający w zaślepieniu, samooszukiwaniu się i złudnym zauroczeniu; obficie płyną łzy z umiłowania próżnej sławy, obłudy, nieszczerości, przypodobania się ludziom. Na koniec, przelewa je złośliwość”1.

Mówi Ioann Lestwicznik: „…Znaczenie łez, zwłaszcza u początkujących, jest niejasne i niezrozumiałe, pochodzą one od wielu i przeróżnych przyczyn: z natury istoty, od Boga, od niewłaściwego smutku i od smutku naturalnego, od umiłowania próżnej sławy, od rozpustnej namiętności, z miłości, od pamiętania o śmierci i od wielu innych pobudek”2. „Z miłym Bogu płaczem często splata się najnikczemniejsza łza umiłowania próżnej sławy: i to bogobojnie z doświadczenia poznajemy, kiedy widzimy, że płaczemy i oddajemy się gniewliwości”3.

„Jeśli my w tych, którzy myślą, że płaczą według Boga, widzimy gniew i dumę, to łzy takich powinniśmy uważać za niepoprawne: bo jakież relacje światłości z ciemnością (2Kor.6:14)4. „Kto wewnętrznie szczyci się łzami swoimi i osądza w umyśle swoim niepłaczących, ten podobny jest do tego, kto wyprosił u cara broń przeciwko wrogowi swemu i zabija nią samego siebie”5. „Często bywa, że i łzy nadymają lekkomyślnych; dlatego też i nie są one dawane niektórym. Tacy, starając się zdobyć i nie znajdując ich, potępiają siebie, osądzają i męczą siebie westchnieniami i narzekaniami, smutkiem duszy, głęboką skruchą i zakłopotaniem. Wszystko to niebezpiecznie zastępuje im łzy, choć oni dla swego dobra uważają to za nic”6. „Nie wierz łzom swoim przed całkowitym, doskonałym, oczyszczeniem od namiętności: bo to wino jest jeszcze niepewne, które prosto z tłoczni zamknięto w naczyniu”7.

Święty biskup Fieofan Zatwornik mówi: „Są łzy od słabości serca, od wielkiej miękkości charakteru, od choroby, i niektórzy siłą zmuszają siebie do płaczu, są łzy i od łaski. Wartość łez nie wodą, płynącą z oczu, jest określana, ale tym, co dzieje się w duszy w trakcie nich i po nich. Nie mając łaski łez, nie biorę się rozważać o nich, domyślam się tylko, że błogosławione łzy wiążą się z wieloma przemianami w sercu. Najważniejsze – serce powinno wtedy płonąć w ogniu sądu Bożego, ale bez bólu i spalania się, a z czułością, przynoszoną przez nadzieję od tronu miłosiernego Boga, sądzącego grzechy i miłującego się nad grzesznikiem. Myślę też, że łzy te powinny przychodzić już pod koniec trudów, nie zewnętrznych, a trudów nad oczyszczeniem serca, – jako ostatnie obmycie lub opłukiwanie duszy. Jeszcze – bywają one nie godzinę, nie dzień i nie dwa, a lata. Jeszcze jest, mówią, pewien płacz serca bez łez, ale również cenny i mocny, jak i łzy. Ostatni lepszy jest dla żyjących z innymi, którzy mogą widzieć”8.

Zwróćmy uwagę na to, jak święci ojcowie strzegą się samochwalstwa i umiłowania próżnej sławy we wszelkich duchowych działaniach: nawet tak wielki asceta, zatwornik, orędownik, jak biskup Fieofan (28 lat zatworu (zamknięcia się w odosobnieniu), ostatnie 11 lat każdego dnia służył liturgię), mówi o sobie, że nie ma daru łez, i poucza o tym działaniu z taką pokorą, jakby sam nie osiągnął płaczu, a wie o tym tylko od innych. Oczywiście, temu świętemu ojcowi był odkryty ten dar; właśnie nie uznanie przez niego u siebie praktycznej i doświadczonej znajomości płaczu, tak pokorna postawa wobec siebie jest właśnie świadectwem prawdziwie pokajannego ducha. Prawdziwie smucący się i skruszeni z powodu swoich grzechów nie przywiązują wartości swemu płaczu. Mówi ojciec Mojsiej:

„Kiedy płaczemy, nie podnośmy głosu wzdychania, aby nie dowiedziała się lewica, co czyni prawica. Lewica jest umiłowaniem próżnej sławy”9.

Również spotykana jest u świętych ojców taka ważna rada: te łzy, które mają nie duchową podstawę, pochodzą od natury lub nawet od grzesznych pobudek, trzeba niezwłocznie przekazywać na podobające się Bogu, na prawidłowe nastrojenie, zmieniając same myśli, wywołujące łzy, czyli przywoływać do pamięci naszą grzeszność, nieuniknioną i nieznaną śmierć, Sąd Boży, – i płakać już z tych powodów10.

Ale przy tym: „Cudowna sprawa! – zauważa święty biskup Igniatij, – ci, którzy z naturalnej skłonności przelewali potoki nie wymagających wysiłku, bezsensownych i bezowocnych łez, także ci, którzy przelewali je z grzesznych pobudek, kiedy zechcą płakać miło dla Boga, nagle widzą w sobie niezwykłą suchość, nie mogą wydobyć z oczu ani jednej kropli łez. Uczymy się z tego, że łzy bojaźni Bożej i pokajania są darem Bożym, że aby otrzymać je trzeba postarać się, po pierwsze, o zdobycie przyczyny ich”. „A przyczyna łez – widzenie i świadomość swojej grzeszności”11 jak było już powiedziane.

Przytoczymy jeszcze kila słów tychże ojców.

Biskup Fieofan: „Zbaw nas Panie od entuzjastycznych modlitw. Entuzjazm, silne ruchy ze wzburzeniami są po prostu krwistymi ruchami duszy od rozpalonej wyobraźni. Dla nich Ignacy Loyola napisał dużo instrukcji, podręczników. Dochodzą do tych entuzjazmów i myślą, że doszli do wielkich stopni, a tymczasem wszystko to mydlane bańki. Prawdziwa modlitwa jest cicha, spokojna; i taka jest na wszystkich stopniach. U Isaaka Syryjczyka wskazane są wyższe stopnie modlitwy, ale nie podkreślone entuzjazmy”12.

Biskup Ignatij: „Trzeba zachować siebie w stanie równowagi, spokoju, wyciszenia, ubóstwa ducha, oddalając się starannie od wszystkich stanów wywoływanych rozpaleniem krwi i nerwów. Nie uderzaj się w piersi, ani w głowę dla wylania łez: takie łzy – od wstrząsu nerwowego, krwiste, nie oświecają umysłu, nie zmiękczają serca. Oczekuj z pokorą łez od Boga (…). Przyjdzie łza cicha, łza czysta, odmieni duszę, nie zmieni oblicza; od niej nie poczerwienieją oczy – łagodny spokój wyleje się na wyraz twarzy”13.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O łzach // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 194.

2. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 7, 32.

3. Tamże. Stopień 7. 26.

4. Tamże. Stopień 7. 29.

5. Tamże. Stopień 7. 44.

6. Tamże. Stopień 7. 47.

7. Tamże. Stopień 7. 35.

8. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 2 // Pisma o chrześcijańskim życiu.

9. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Rozdział 2. Str. 313.

10. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O łzach // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Również: Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 7. Również: Priepodobny Nił Sorskij. Słowo 8.

11. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O łzach // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 194.

12. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 14 // Pisma o chrześcijańskim życiu.

13. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). List 88 // Listy do różnych osób. T. 5.

 

Rozdział XIX. Co znaczy: „Trudzić się nierozsądnie”

Koniecznie trzeba powiedzieć jeszcze kilka słów o cielesnych trudach, takich, jak wysiłek fizyczny, spełnianie jakiegokolwiek posłuszania w monasterze czy w świątyni, post, stanie podczas modlitwy, pokłony, czuwanie i inne zewnętrzne trudy ascetyczne. Każdy chrześcijanin powinien dokładnie rozpatrzyć swój stan, fizyczny i duchowy, każdy musi dobrać, dopasować do siebie ćwiczenia, metody duchowej walki, jemu konkretnie odpowiadające. Trudność jest w tym, że do tego właściwego doboru dokładnie swoich receptur dla każdej duszy, swoich leczniczych środków, którymi można wyleczyć właśnie jej choroby, potrzebny jest biegły lekarz, znający się na rzeczy, ale takich jest bardzo, bardzo mało. Teraz najczęściej każdy sam chwyta wszystkie znane mu skuteczne środki i intensywnie zaczyna przyjmować je bez jakiegokolwiek pojęcia o ich przeznaczeniu. Tak postępują z postem, modlitwą, czuwaniem, trudami cielesnymi, myśląc, że im więcej i intensywniej je stosować, tym szybciej osiąga się sukces sprawy. Ale te czyny dobre są tylko wtedy, gdy dokonywane są w dokładnej mierze, z dokładnym, właściwym nastawieniem, kiedy stosujący je uważnie obserwuje to, jakie działanie wywierają one na serce: czy pokornieje ono od tych wysiłków, czy mięknie, czy staje się bardziej podatne dla duchowych zajęć, czy też przeciwnie – rozpala się namiętnym porywem, upaja się samozadowoleniem, napaja swoje umiłowanie próżnej chwały, dumnie pokazuje się przed ludźmi, nadyma się i twardnieje, staje się okrutniejsze od tych trudów ascetycznych.

Zewnętrzne trudy ascetyczne szczególnie łatwo wprowadzają w ten stan wywyższania się przed innymi, ponieważ są widoczne, zauważalne, sami nie możemy nie dostrzegać swoich zewnętrznych wyróżniających się działań, umiłowanie próżnej sławy lubi śpiewać nam „sławę” za takie bohaterstwa. Od nieprawidłowych wysiłków, niedostosowanych do ich celu, czyli do pokory serca, zradza się zakochanie się w samym sobie, egoizm. Mówi biskup Fieofan: „Egoizm powstaje od zewnętrznych wyczynów bez zwracania uwagi na myśli. (…) Kto czyni tylko zewnętrzne trudy ascetyczne, a nie wsłuchuje się w siebie, ten popada w egoizm: wykona ileś pokłonów, siedzi i marzy: no, teraz potrudziliśmy się. Widzicie, zobowiązaliśmy Boga. Albo nie naje się do syta – i myśli: tak i wszyscy święci; czyli choćby w wykazie świętych zapisz… i inne temu podobne. Zasadniczo niezbędne są trudy zewnętrzne, ale poprzestawać tylko na nich – bieda!”1

Przede wszystkim: trzeba bać się robić coś na pokaz; tak, mnisi egipscy, kiedy jakaś cnota ich stawała się znana, już nie uznawali jej za cnotę, a jakby za grzech2.

Abba Isidor Piłusijski mówił mnichom: „Trudząc się z powodzeniem w poszczeniu, nie wywyższaj się tym. Jeśli zaś wychwalacie się postem waszym, to lepiej byłoby wam jeść mięso: nie tak szkodliwe jest dla mnicha jedzenie mięsa, jak szkodliwe są pycha i arogancja”3.

„Bądź gorliwy, ale w duszy swojej, – mówi Ioann Lestwicznik, – wcale nie okazując tego w zachowaniu zewnętrznym, ani wyglądem, ani jakimkolwiek słowem, ani domyślnym znakiem. I za ukrytą gorliwością podążaj jedynie wtedy, jak przestałeś już poniżać bliźniego. A jeśli nie możesz się tego powstrzymać, to bądź podobny do braci twoich i wysokim mniemaniem o sobie nie wyróżniaj się od nich”4.

„Skoro wszystkim nadzwyczajnym żywi się umiłowanie próżnej sławy i same dobre uczynki nadymają nas, wtedy to, co samo w sobie jest zbawiennym lekarstwem staje się dla nas zabójczym jadem”5.

Abba Isaija mówił: „Jeśli dokonujesz modlitwy i trudy ascetyczne z pokorą połączoną z mądrością, jako niegodny, to będą one miłe Bogu. Jeśli zaś pomyślisz o innym śpiącym czy beztroskim i wywyższysz się w sercu, to próżny jest trud twój”6.

Abba Jewfimij: „Jeśli ktoś z początkujących bezskutecznie stara się otwarcie i publicznie prześcignąć brata w poście i serdecznej skrusze, popada w najgorszy grzech. Pierwszy post – unikać samowoli i samostanowienia, dobroci swojej nie rozgłaszać i nie czynić jawnie. Wstrzemięźliwość nie na tym polega – brzydzić się jedzeniem dla uczynienia wyrzutu bratu swemu. Lepiej nie odmawiać nieobfitego jedzenia przy wspólnym stole, strzec skrajnie serca i potajemnie walczyć z ukrytymi namiętnościami. Obraz zewnętrznego i zmysłowego działania – Stary Testament, ale nie czyni on nikogo doskonałym. A Święta Ewangelia jest obrazem wewnętrznej uwagi, czyli – czystości serca”7.

Pewien starec mówił: „Wielu dręczyło trudami ascetycznymi ciało swoje, ale, uczyniwszy to nierozsądnie, odeszli z tego życia bez jakiegokolwiek owocu, bez jakiegokolwiek zysku. Nasze usta śmierdzą od postu; całe Pismo znamy na pamięć; hymny Dawida tak przyswoiliśmy sobie, że stały się one jakby naszym dziełem; ale nie posiadamy tego, czego Bóg od nas wymaga, – pokory”8.

Ioann Lestwicznik: „Jakby nie wzniosłe były nasze trudy ascetyczne, ale jeśli nie zdobyliśmy bolejącego serca, to te trudy są i fałszywe i próżne”9.

„Co znaczy trudzić się nierozsądnie?” – mówi biskup Igniatij. Odpowiada: „Trudzić się z cielesną żarliwością, z umiłowaniem próżnej sławy, z samochwalstwem, poniżeniem innych braci, nie mogących ponieść takiego trudu. Taki trud jakby on nie był usilny, długotrwały, pożyteczny dla monasteru w sensie materialnym, nie tylko bezużyteczny jest dla duszy, ale i szkodliwy jako napełniający ją wysokim mniemaniem o sobie, przy którym nie ma miejsca w duszy dla żadnej cnoty”10.

Dla rozsądnego działania ojcowie radzą dokładnie mierzyć trudy do swoich sił, nie naśladując ślepo starożytnych ojców w trudach ascetycznych, a przejmując sam sens, istotę ich trudów, ich znaczenie i cel, ich zasadę działania, a miarę określać już według siebie.

„Jeśli ty zmusisz słabe ciało do czynów, przewyższających jego siły, to tym wkładasz w duszę twoją zaciemnienie i przynosisz zamęt, a nie pożytek”, – powiedział Isaak Syryjczyk11.

Abba Jewargij przekazał powiedzenie pewnego starca: „Każdy trud ascetyczny powinien być w odpowiednim czasie i odpowiednim wymiarze. Trud, włożony w nieodpowiednim momencie i niewspółmierny z siłami, może być wytrzymany tylko w krótkim czasie, a każde działanie, dokonywane w krótkim czasie, potem zaniechane, jest bardziej szkodliwe, niż pożyteczne”12.

Opisując cudowne czyny ascetyczne świętych ojców w pewnej wspólnocie, św. Ioann Lestwicznik podsumowuje: „Podziwiać trudy tych świętych – rzecz chwalebna; być ich zwolennikiem – zbawienne, a chcieć nagle stać się naśladowcą ich życia jest rzeczą nierozsądną i niemożliwą”13.

„Cnoty nasze z pewnością muszą mieć domieszkę nieczystości, pochodzącej od naszych niemocy. Nie można od duszy swojej, od swego serca wymagać więcej, niż one mogą dać. Jeśli będziecie wymagać ponad siły, to one zbankrutują, a podatek umiarkowany mogą dawać do waszej śmierci; zadowalając się nim, będziecie realizować, doskonalić siebie do śmierci i nie umrzecie z głodu”, – pisał biskup Ignatij14.

Przytoczymy jeszcze jedno bardzo ważne pouczenie o zewnętrznym i wewnętrznym trudzie ascetycznym swiatitiela Ignatija, przedstawione przez niego w liście, gdzie szczególnie jasno przedstawiona jest istota tego zagadnienia: „Niektórzy tak urządzeni są przez Stwórcę, że muszą surowym postem i innymi trudami ascetycznymi powstrzymać działanie swego silnego ciała i krwi, w ten sposób dając duszy możliwość działania. Inni wcale nie są zdolni do cielesnych trudów ascezy: wszystko muszą wypracować umysłem, u nich dusza sama według siebie, bez żadnego wstępnego przygotowania, jest w nieustającej aktywności działań. Ona powinna tylko wziąć się za broń duchową. Bóg objawia się człowiekowi w czystości myśli, niezależnie od tego, czy osiągnął ją człowiek trudem ciała i duszy, czy – tylko duszy. Wysiłek duszy może i sam, bez cielesnego, dokonać oczyszczenia; cielesny zaś wysiłek, jeśli nie przejdzie w wysiłek duszy, – jest całkowicie bezowocny, bardziej szkodliwy, niż pożyteczny: zadawalając człowieka, nie pozwala mu upokorzyć się, przeciwnie temu, doprowadza do wysokiego mniemania o sobie jako o szermierzu ascezy, nie podobnym do innych słabych ludzi. Jednak, wysiłek cielesny, dokonywany z prawdziwym duchowym rozsądnym rozumowaniem, niezbędny jest dla wszystkich obdarzonych zdrową i silną budową ciała, zaczynać od niego – ogólna reguła monastyczna. Większość pracowników Chrystusowych, już po długotrwałych ćwiczeniach i zahartowaniu w nich, zaczynają rozumieć trud umysłowy, który z pewnością powinien ukoronować i trudzącego się cieleśnie, bez czego cielesny szermierz ascezy – jak drzewo bez owoców, z samymi liśćmi.

Dla mnie i dla ciebie potrzebna jest inna droga (kontynuuje św. biskup Ignatij, zwracając się do mnicha, do którego pisze, – sam władyka był wyjątkowo chorowity, doświadczał ciężkich dolegliwości cielesnych): odnośnie ciała musimy chronić i chronić rozsądną równowagę, nie przemęczając sił cielesnych, które niewystarczające są do niesienia powszechnych, wspólnych trudów mnisich. Cała uwaga nasza powinna być skierowana na umysł i serce: umysł i serce powinny być wyprostowane i ukierunkowane według Ewangelii. Jeśli zaś będziemy przemęczać cielesne siły według pustej, krwistej gorliwości i cielesnych trudów, to umysł osłabnie w walce z duchami powietrznymi, światowymi władcami ciemności tego wieku, podniebnymi, upadłymi mocami, aniołami, zrzuconymi z nieba. Umysł będzie musiał ze względu na niemoc ciała porzucić liczną mocną, naturalnie niezbędną mu broń – i doznać niezmierzonego uszczerbku…”15.

Bardzo cenna rada: musimy przygotowywać w sobie cielesnymi trudami glebę dla zasadzenia umysłowego i serdecznego działania i przede wszystkim starać się zachować równowagę. Post, czuwanie, modlitwa – wszystko powinno iść równo, miarowo, spokojnie, bez odchylania się w żadną skrajność. Tworzą się wtedy wspaniałe możliwości dla wewnętrznego działania, dla uwagi i trzeźwienia. W tymże liście znajdujemy taką radę temu samemu mnichowi: „W modlitewnym wysiłku bądź wolny… Nie uganiaj się za ilością modlitw, a za ich jakością, to znaczy, aby wymawiane one były z uwagą i bojaźnią Bożą… Musisz umiarkowanym zewnętrznym życiem zachować ciało w równowadze i zdrowiu, a samowyrzeczenie okazać w odrzuceniu wszystkich pomysłów i odczuć, przeciwnych Ewangelii. Naruszenie równowagi naruszy cały porządek i całą równomierność w zajęciach, które niezbędne są dla ascety” (tamże). Podobną zaś radę odnośnie postu znajdziemy u swiatitiela Fieofana: „Postu nie unikajcie. On – wspaniała rzecz. Tylko pomału, stipniowo… Normalnie tak, aby po jedzeniu wszystko w duszy pozostawało jak przedtem, to znaczy i ta sama ciepłota serca, i ta sama jasność myśli. To jest miara”16. – Najprawdopodobniej, taką miarą można mierzyć i wszystkie inne nasze działania.

Widać, że naszym czasom już nie są dane silne, skuteczne zewnętrzne wysiłki ascetyczne; mówi o tym wielu ostatnich ojców Cerkwi, a i u starożytnych znajdujemy takie same proroctwa o ostatnich chrześcijanach: że będą oni prowadzić życie bardzo słabe, nawet i mnisi, ale zbawiać się będą przez cierpliwe znoszenie boleści i pokus. Oczywiście, i teraz znajdzie się mnóstwo odważnych ludzi, zdolnych do wysokich trudów, – ale czy znajdą się tacy, którzy potrafią z nich mądrze skorzystać?! Zewnętrzne wysiłki ascetyczne coraz bardziej i bardziej zastępowane są wewnętrznymi, nie mniej trudnymi, a wewnętrzne – coraz bardziej zamieniane są ciężkimi smutkami i pokusami, otaczającymi chrześcijanina ze wszystkich stron. Położenie prawdziwych chrześcijan będzie coraz bardziej przypominać położenie trzech młodzieńców żydowskich w piecu babilońskim, ogarniętych strasznym buchającym płomieniem i tylko cudem w nim nie spalonych. Zachować prawidłowy pokorny nienarzekający, modlitewny wewnętrzny swój stan, zachować serce przed nieczystościami szalejącego świata, nie zdradzić Prawosławia – oto niemały wyczyn w naszych czasach. „Teraz już problem polega nie na tym, aby być „dobrym” czy „złym” prawosławnym chrześcijaninem, problem teraz polega na tym: czy przetrwa nasza wiara w ogóle? U wielu ona nie przetrwa…”17 – mówi współczesny nam ojciec – Sierafim Rouz († 1982 r.).

Inny współczesny nam ojciec, ihumen Nikon († 1963 r.), mówi: „Święci Boży wyjaśniają nam, że w ostatecznych czasach monastycyzmu nie będzie wcale, albo gdzie-niegdzie pozostanie tylko zewnętrzność, ale bez działania mnisiego. Nie będzie żadnych szczególnych trudów ascetycznych u poszukujących Carstwa Bożego. Zbawiać się zaś będą tylko poprzez cierpienie smutków i chorób. Dlaczego nie będzie trudów ascetycznych? Dlatego że nie będzie w ludziach pokory, a bez pokory trudy ascetyczne przyniosą więcej szkody, niż pożytku, nawet mogą zgubić, zniszczyć człowieka, ponieważ mimowolnie wywołują one wysokie mniemanie o sobie u ascetów i zradzają złudne samooszukiwanie się. Tylko pod kierownictwem bardzo doświadczonych duchowych ludzi mogłyby być dopuszczone te czy inne trudy ascetyczne, ale ich teraz nie ma, nie znajdziesz. Kierownikiem jest Sam Pan, i częściowo książki, kto posiada je i może rozumieć. Jak zaś kieruje Pan? – Dopuszcza prześladowania, znieważenia, choroby, długą starość z trudnościami i słabościami. Bez pokory człowiek nie może bez szkody dla siebie otrzymać jakiegokolwiek daru Bożego. Oto dlaczego i przepowiedziano, że w ostatecznych czasach z powodu wzmożonej pychy ludzie będą zbawiać się tylko przez cierpienie smutków i chorób, a trudy ascetyczne zostaną im odebrane”18.

Z tego co widać, ci, którzy teraz naprawdę szukają zbawienia dla duszy i pragną ochronić się od różnych pokus i oszukańczych uroków, powinni prowadzić życie najskromniejsze, wszystko robić bardzo ostrożnie i współmiernie, zwłaszcza chronić siebie od wszystkiego pokazowego i wyróżniającego się, nienawidzić w sobie umiłowania próżnej sławy, w miarę możliwości ukrywać swoje trudy ascetyczne przed ludźmi. My znów powracamy do czasów jakby tajnego, ukrytego chrześcijaństwa, musimy ukrywać swoje cnoty, ale nie z powodu prześladowania ze strony pogan, a z powodu prześladowań ze strony namiętności i fałszu, kłamstwa – jak na zewnątrz, tak i wewnątrz nas. Po tym, co zostało powiedziane, koniecznie trzeba uczynić jeszcze jedno ostrzeżenie: wielu z nas, wyraźnie zobaczywszy swoje słabe siły, niezdolność do prawidłowego niesienia silnych, skutecznych zewnętrznych trudów ascetycznych, ostudziwszy początkowy zapał swojej duszy, oparty na wysokim mniemaniu o sobie, może wpaść w taką skrajność: całkowicie porzucić zewnętrzne trudy i ćwiczenia ascetyczne; w każdym przypadku, wymagającym wysiłku i walki nad sobą, odcięcia swojej woli, samozaparcia, samowyrzeczenia, usprawiedliwiwszy się słabością, unikać tej walki, mówiąc: „Jesteśmy tacy słabi, teraz nie te czasy; jeśli zaczniemy zadawać sobie trud, to wpadniemy w złudzenie”, albo: „Teraz nie ma od nas wielkich wymagań! aby tylko nie grzeszyć ciężko, a pozostałe – jakoś tam”, itp. Leniwy, rozluźniony, osłabiony, samowolny człowiek może z radością uchwycić się za podobne do przytoczonych wyżej wypowiedzi świętych ojców, aby usprawiedliwić nimi swoją bezczynność, ze spokojnym sumieniem oddać się spokojowi i niedbałości, myśląc, że wystarczy mu dla zbawienia tylko takiego „pokornego” poglądu na siebie. Ale tak naprawdę taka pokora może być fałszywa. Prawdziwie korzy się od swojej słabości tylko ten, kto nie użala się nad sobą, jest wymagający względem siebie, czuwa, ale przy tym zderza się ze swoją słabością i przez to poznaje swój upadek. To do takich właśnie skierowane są zaproponowane rady, aby zachować tę ich gorliwość w ramach pożyteczności. Próżniakowi zaś, który stale poszukuje spokoju i beztroski, usprawiedliwiając się słabością, przypomnimy inne wypowiedzi ojców:

„Nieustannie czuwaj nad sobą, aby nie być uwiedzionym i sprowadzonym w zbłądzenie, abyś nie wpadł w lenistwo i niedbałość, aby nie być odrzuconym w przyszłym życiu. Bieda leniwym! Zbliżył się ich koniec i nie ma nikogo, kto by im pomógł, nie ma im nadziei zbawienia” (Antonij Wielki)19.

„Znienawidź wszystko światowe i sam spokój cielesny: ponieważ to czyni ciebie wrogiem Boga. Jak żołnierz, wojownik, mający przeciwnika, walczy z nim, tak i my powinniśmy walczyć z ciałem, nie pozwalając mu rozpieszczać się i rozluźniać się od nadmiernego uspokojenia” (abba Isaija, pustelnik)20.

„Szermierz ascezy musi podtrzymywać zdrowie i siły ciała na tyle, aby ciało zachowywało zdolność służenia Bogu. Nadmierny rozwój zdrowia i otyłości ciała wprowadza go w ciężki stan cielesny, wzbudza w nim bydlęcopodobne ruchy i skłonności z nieodpartą siłą, pozbawia go wszelkiej zdolności do odczuć duchowych. Ten kto uczyni ciało swoje lekkim przez umiarkowany post i czuwania, zapewni mu i najtrwalsze zdrowie i uczyni je zdolnym przyjąć w siebie ruchy duchowe, tj. działanie Świętego Ducha”21.

„Kto trzyma siebie jak należy, ten trudzi się, nie szczędząc siebie, zwraca uwagę na siebie i rozgrzewa w sercu religijne uczucia. Jak tylko zacznie odstępować od wysiłków podobających się Bogu, natychmiast za tym następuje błądzenie myśli i ochłodzenie serca. Jeśli nie przestanie, to szybko spada w beztroskę i niedbałość, nieczułość i roztargnienie. To paraliż duszy, i pogrążenie duszy w śmierć”22.

„Wszędzie potrzebne jest nam, – mówi św. Ioann Złotousty, – gorliwość i wielkie rozpalenie duszy, gotowe chwycić za broń przeciwko samej śmierci, bo inaczej nie można Carstwa otrzymać”23.

„Nie tylko grzech cielesny, ale wszelkie dogadzanie ciału w jedzeniu, piciu, spaniu, spokoju, pozycji albo przecina duchowe ruchy, albo zmniejsza siłę ich natężenia”24.

„Pożałowanie siebie idzie w parze z dogadzaniem sobie i w ogóle z samolubstwem i jest korzeniem wszelkiego pobłażania, zaniedbań, obojętności i beztroski. Czy słyszeliście frazę: żyjący w nas grzech? – Oto on właśnie i jest żałowaniem samego siebie z jego świtą. Jeśli będziecie pobłażać mu choćby czasem, to zawsze to będzie jak paraliżem rozbijać wszelkie dobro zdobyte poprzednimi trudami”25.

„To prawda, że żałowanie siebie i dogadzanie sobie nie każdego prowadzą bezpośrednio do widzialnie złego życia, ale tym nie mniej całe życie czynią bezowocnym. Kto cierpi na to, ten ani ciepły, ani zimny, ani to ani tamto…

Grzech, żyjący w nas, – korzeń i źródło wszystkich grzechów, – jest to samowartościowość, albo samolubstwo. Pierworodnymi córkami jego są użalanie się nad sobą i dogadzanie sobie. Poprzez pierwsze on zawsze doprowadza do drugiego i urządza porządek i charakter życia przeciwny spełnianiu woli Bożej. Nie pomyśl, że jest to obraz życia jawnie grzesznego. Nie! To życie jest użyteczne, tylko całe jest prowadzone ze względu na dogadzanie sobie. Użalanie się nad sobą i dogadzanie sobie pozwalają na czyny, odnoszące się do spełniania woli Bożej, ale pod koniecznym warunkiem, aby nie naruszyły one ich spokoju albo i ich dokarmiały. W ten sposób, niektóry jest i pobożny, i cnotliwy, a tymczasem opętany przez dogadzanie sobie. Tacy usłyszą na sądzie: „Nie znam was!”… Postanowiliśmy to i to robić, uświadomiwszy sobie że potrzebne to jest w dziele uzyskania zbawienia i dlatego miłym Bogu; a potem rezygnujemy z tego, nie dlaczego innego, tylko dlatego, że żałujemy siebie, szkoda skrócić trochę sen, szkoda jedzenie trochę ograniczyć, szkoda potrudzić się trochę, i temu podobne…

Pożałowawszy siebie, porzucamy działania, jakie według sumienia uznaliśmy za potrzebne dla siebie w dziele zbawienia. Więc, w tych działaniach przechodzimy od spełniania woli Bożej i czynienia zbawienia do dogadzania sobie, postępujemy wbrew temu, jak postanowiliśmy postępować… Spodziewaliśmy się i Carstwo otrzymać i w spokoju żyć, dla swego zadowolenia, co nie daje się pogodzić. U świętych ascetów i mówi się wszędzie, że kto chce jak należy iść drogą zbawienia, ten musi określić siebie na śmierć, – nie na jakieś znikome straty, a na utratę nawet samego życia, – aby trwać w zaczętym przed ustanowieniem życia… Jeśli ty poddajesz się użalaniu się nad sobą, to jeszcze nie zaparłeś się siebie, to jeszcze nawet kroku nie zrobiłeś po drodze wiodącej za Chrystusem Panem. Tylko myśli i mowy miałeś o tym, ale czyn jeszcze nie nastąpił”26.

„Początek zaciemnienia umysłu przede wszystkim dostrzegany jest w lenistwie do Bożej służby i modlitwy. Bo, jeśli dusza nie odpadnie najpierw od tego, nie ma innej drogi do oszukania i uwiedzenia duszy; kiedy zaś pozbawia się ona Bożej pomocy, wygodnie wpada w ręce swoich przeciwników…”27.

„Strzeżcie się nieróbstwa, bezczynności, bo kryje się w nim pewna śmierć, – i bez niej nie można wpaść w ręce domagających się wziąć nas do niewoli. W dzień ów Bóg będzie sądzić nas nie za psalmy, nie za zaniechanie modlitwy, ale za to, że poprzez opuszczenie tego daje się wstęp biesom. A kiedy, znalazłszy sobie miejsce, one wejdą i zamkną drzwi naszych oczu, wtedy dokuczliwie męcząc wypełniają na nas to, co skazuje na Boże osądzenie i najsurowszą karę…”(Isaak Syryjczyk)28.

„Strzeż się pobłażać sobie w małym, aby nie dojść do pobłażania w wielkim i do wielkich upadków. I małe zaniedbanie, jak ktoś powiedział, często prowadzi do wielkich niebezpieczeństw. I w małym i mało ważnym być zawsze trzeźwym – oto mądrość” (Isaak Syryjczyk)29.

„Właściwość pragnień ludzkich jest taka, że konieczni trzeba nauczyć się zwalczać je na drobiazgach. Ten, kto nauczył się przezwyciężać drobne pragnienia, poskromi i wielkie. Pokonywany przez małe pragnienia, z pewnością zostanie pokonany i przez wielkie. Nie można przezwyciężyć ani namiętności pożądania, ani namiętności gniewu, nie nauczywszy się pokonywać w ogóle wszystkich pragnień, czym wyłącznie naprawiane jest zepsucie woli”30.

„Gorliwe wypełnianie woli Bożej to radosny, uskrzydlający ducha marsz do Boga. Bez niego można zepsuć całą sprawę, działanie. Trzeba wszystko czynić na chwałę Bożą, na przekór żyjącemu w nas grzechowi; a bez tego będziemy wszystko wypełniać tylko z przyzwyczajenia, z wymogu przyzwoitości, bo tak od dawna było robione i tak robią inni…

Tak więc, jest jasne, że bez gorliwości chrześcijanin – zły chrześcijanin, zwiędnięty, osłabiony, bez życia, ani ciepły, ani chłodny, – i takie życie nie jest życiem. Wiedząc to, postarajmy się pokazać, że jesteśmy prawdziwymi gorliwcami dobrych uczynków, aby naprawdę być miłymi Bogu”31.

Tak więc każdy z nas, mając na uwadze wszystko powiedziane, powinien znaleźć swoją drogę, swoją miarę.

1. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 28 // Pisma o chrześcijańskim życiu.

2. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Str. 357.

3. Tamże. Str. 245.

4. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 4, 82.

5. Tamże. Uwagi do Lestwicy.

6. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Rozdział 10. Str. 136.

7. Tamże.

8. Tamże. Rozdział 88. Str. 391.

9. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 7.

10. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 310-311.

11. Priepodobny abba Isaak Syryjczyk. Słowo 85.

12. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Rozdział 6. Str. 113.

13. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 4, 42.

14. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Listy do różnych osób. List 21.

15. Tamże. List 92.

16. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 27 // Pisma o chrześcijańskim życiu.

17. Hieromnich Sierafim Rouz. Prawosławny światopogląd, albo carska droga.

18. Ihumen Nikon (Worobiow). Listy do duchowych dzieci // Nam zostawiono pokajanie. Str. 445.

19. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Str. 135.

20. Tamże. Str. 130.

21. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Rozdział 79. Str. 132.

22. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 86 // Pisma do różnych osób o różnych zagadnieniach wiary i życia.

23. Swiatitiel Ioann Złotousty. Rozmowa 31 o Dziejach.

24. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 14 // Pisma do różnych osób o różnych zagadnieniach wiary i życia.

25. Tamże. Pismo 49. Str. 346.

26. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pismo 49 // Pisma do różnych osób o różnych zagadnieniach wiary i życia. Str. 286.

27. Priepodobny Abba Isaak Syryjczyk. Słowo 56.

28. Dobrotolubije. T. 2. Str. 516, 229.

29. Tamże. Str. 239.

30. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Otiecznik. T. 6. Str. 449.

31. Światitiel Fieofan Zatwornik. Pisma do różnych osób o różnych zagadnieniach wiary i życia.

 

Rozdział XX. Jak pokora może być fałszywa

Często tu powtarzano: trzeba się upokarzać, szukaj przede wszystkim pokory, itp. Ale trzeba powiedzieć, że i pokora może być fałszywa, pozorna.

Po pierwsze, trzeba dokładnie odróżnić pokorę, od pokory połączonej z mądrością. Pokora (smirienije) jest jedną z najwyższych ewangelicznych cnót, przewyższająca ludzkie pojmowanie. Pokora jest boska, jest ona nauką Chrystusa, cechą Chrystusa, działaniem Chrystusa. Ioann Lestwicznik mówi, że tylko prowadzeni Bożym Duchem mogą zadawalająco rozważać o pokorze. Pragnący zdobyć pokorę musi skrupulatnie studiować Ewangelię i tak samo skrupulatnie wypełniać wszystkie przykazania Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wykonujący ewangeliczne przykazania może dojść do uświadomienia sobie swojej własnej grzeszności i grzeszności całego człowieczeństwa, w końcu, do świadomości i przekonania, że jest on najbardziej grzesznym i najgorszym ze wszystkich ludzi. Pokora jest uczuciem serca.

Pokora połączona z mądrością (smiriennomudrije) zaś jest sposobem myślenia całkowicie zapożyczonym z Ewangelii od Chrystusa. Najpierw należy przyuczać się do smiriennomudrija, w miarę ćwiczeń, praktykowania smiriennomudrija dusza zdobywa pokorę1. Pokora darowana jest duszy przez Boga, to już działanie łaski Bożej, zaś przez pokorę połączoną z mądrością przygotowujemy siebie do pokory, pokazujemy Panu nasze pragnienie posiadania świętej pokory. Żyjąc według pokory połączonej z mądrością, chrześcijanin stara się robić wszystko tak, jakby posiadał już pokorę, – w stosunkach z bliskimi, we wszystkich swoich działaniach, w myślach, choć dusza jego jeszcze nie upokorzyła się, musi on utrzymywać siebie w pokornym nastroju przez przymuszenie, cały czas powstrzymując wszystkie swoje zuchwałe porywy. Ale nie jest to udawanie i fałsz, ponieważ celem jest tu to, aby takim postępowaniem rzeczywiście zdobyć pokorę, i, oczywiście, w tym celu trzeba zachowywać się skromnie, mówić cicho, chodzić spokojnie, nie kłócić się, nie uzewnętrzniać się itd.

Ale bardzo podobne do smiriennomudrija jest pokorne mówienie (smiriennosłowije). Przeważnie działania jego są jakby takie same, z zewnątrz wygląda tak samo, ale wewnątrz jest całkiem inne. Pokorne mówienie ma wewnątrz inny cel, chce ono pokazać się ludziom pokorą, w tym celu przybiera pokorny wygląd, spuszcza oczy, mówi cicho, skromne słowa: z całego pozoru spokój, opanowanie i powściągliwość; albo mówi o sobie demaskatorskie frazy – wszystko to na pokaz, ze względu na ludzką opinię.

„Ile pożytecznym jest ganić siebie i obwiniać o grzeszność przed Bogiem w tajemnicy klatki duszy, tyle szkodliwym jest czynić to przed ludźmi. W przeciwnym razie będziemy wzbudzać w sobie uwodzicielskie mniemanie, że jesteśmy pokorni”, – mówi biskup Ignatij2. On zauważa ciekawą rzecz: że światu bardzo nie podoba się prawdziwa pokora w ludziach, a fałszywa, udawana zawsze bardzo go przyciąga. Swiatitiel pisze: „Ci, którzy odnieśli sukcesy w mnisim życiu zdobywają szczególną wolność i prostotę serca, które nie mogą nie uzewnętrzniać się w ich stosunkach z bliźnimi. Oni nie podobają się światu! on uważa ich za dumnych… Świat poszukuje pochlebstwa, a w nich widzi szczerość, która nie jest mu potrzebna, napotyka demaskowanie, którego nienawidzi”3. Zauważono, że prawdziwie pokorni ludzie, kochający bliźnich, nie przejmują się swoim zewnętrznym wrażeniem na nich, oni słuchają duszy swojej i zajęci są tym, aby rzeczywiście wypełnić w stosunku do bliźniego przykazania Chrystusowe; zewnętrzne stosunki takich ludzi bywają bardzo powściągliwe, czasem wydają się nawet przesadnie surowe i bezwzględne, bezlitosne. Ale sam czas potem odkrywa – że ci ludzie okazali szczerą troskę o bliźnich, naprawdę współczuli i okazali pomoc. A obłudnicy, udawacze, fałszywie pokorni często bywają niezwykle serdeczni, mili, usłużni; ale jak tylko przydarzy się problem, bieda, trudność – oni okażą się dalekimi, chłodnymi i obcymi, obojętnymi wobec wszystkich cierpień bliźnich. To jest właśnie zakwas faryzeuszowski, którego strzec się przykazał Swoim uczniom Pan nasz Jezus Chrystus.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). O pokorze // Ascetyczne doświadczenia. T. 1. Str. 306.

2. Tamże. Str. 317.

3. Tamże.

 

Rozdział XXI. Jak nauczyć się rozpoznawać chytre kombinacje namiętności i podstępne intrygi złych duchów

U wielu świętych ojców, którzy w doświadczeniem przeszli wszystkie stopnie duchowej walki, znajdujemy bardzo ważne, subtelne, przenikliwe spostrzeżenia, odsłaniające różne maski namiętności, ich ukryte przebiegłością chody i przełazy, bez znajomości których sukces w duchowej bitwie jest prawie niemożliwy. Albo powinniśmy mieć doświadczonego kierownika, dobrze znającego wszystkie te subtelności i chytre kombinacje wrogów; albo sami, studiując pisma świętych ojców, musimy mieć na uwadze wszystkie te możliwe podstępne sztuczki i pułapki naszych wrogów – namiętności i demonów, inaczej nie da się nie wpaść w ich sieci. Tak ważne jest w duchowym życiu naśladowanie świętych ojców, ciągłe, uważne uczenie się tej nauki z ich ascetycznych doświadczeń, opisanych w wielu zbawiennych dla duszy pismach.

Na przykład, z książki świętego Ioanna Lestwicznika poznajemy następujące bardzo ważne rzeczy: dowiadujemy się, że zwykle biesy kopią nam trzy jamy: po pierwsze, walczą, aby przeszkodzić nam w dobrym uczynku; po drugie, kiedy w tej pierwszej próbie zamachu zostaną pokonani, to starają się, aby uczynione nie było według woli Bożej; a jeśli i w tym nie odniosą sukcesu, wtedy już, cichym sposobem przystąpiwszy do duszy naszej, dogadzają nam jak żyjącym we wszystkim w sposób miły Bogu.1

Jak, czerpiąc wodę ze źródeł, czasem niepostrzeżenie zaczerpniemy i żabę, tak często, dokonując uczynków cnoty, potajemnie wypełniamy splecione z nimi namiętności. Na przykład, z gościnnością splata się obżarstwo, z miłością – nierząd, z rozsądzaniem czy rozumowaniem – podstęp, z mądrością – chytrość, z łagodnością – zręczna przebiegłość, powolność i lenistwo, sprzeciw, samowola i nieposłuszeństwo; z milczeniem splata się chełpliwość nauczycielstwa, z radością – wywyższanie się, z nadzieją – rozluźnienie się, z miłością – znów osądzenie bliźnich, z powstrzymaniem się od mówienia – przygnębienie i lenistwo, z czystością – poczucie żalu, z pokorą połączoną z mądrością – zuchwałość. Do wszystkich zaś tych cnót przykleja się umiłowanie próżnej sławy, jak trucizna2. Duch umiłowania próżnej sławy raduje się, kiedy widzi mnożenie się cnót, ponieważ drzwiami do umiłowania próżnej sławy – jest pomnożenie trudów ascetycznych3. My miłujemy próżną sławę, kiedy pościmy; ale kiedy przerywamy post, aby ukryć przed ludźmi naszą wstrzemięźliwość, – znów wpadamy w umiłowanie próżnej sławy, uważając się za mądrych. Pokonuje nas umiłowanie próżnej sławy, kiedy ubieramy się w ładne ubrania, ale i w brzydkie ubierając się, znów wpadamy w umiłowanie próżnej sławy. Zaczniemy mówić – pokonywani jesteśmy przez umiłowanie próżnej sławy; zamilkniemy – i znów jesteśmy tym samym pokonani. Jak by nie rzucić ten trójrożnik, zawsze jeden róg stanie do góry4. Paskudne umiłowanie próżnej sławy uczy nas przybierać wygląd cnoty, której w nas nie ma, przekonując, że jest to konieczne dla dobra naszych bliźnich, jak powiedziano: „Tak niech świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki” (Mt.5:16)5. Umiłowanie próżnej sławy czyni gniewnych potulnymi przed ludźmi6. Ono wygodnie przyłącza się do naturalnych talentów i prze nie często obala godnych potępienia sług swoich7. Pycha często nawet dziękuje Bogu i w tym dziękczynieniu znajduje sobie pokarm, ponieważ z początku ona nie jawnie odrzuca Boga, ale pod pozorem takiego dziękczynienia usprawiedliwia swoje wywyższanie się8. Wielu z pysznych, nie znając samych siebie, myśli, że osiągnęli beznamiętność, i dopiero przy odejściu z tego świata dostrzegają swoje ubóstwo9. Czasem przebywającego wśród świata namiętności nie niepokoją, dlatego że on już dowoli nasycił się nimi, widząc i słysząc grzeszne; albo też i dlatego że biesy celowo odstępują, pozostawiając ducha pychy, który z sukcesem zastępuje sobą wszystkie inne duchy10. Ale jest i fałszywa pokora, kiedy nazywają siebie grzesznikami, nawet może i myślą tak o sobie, – ale upokorzenie od innych pokazuje co innego, że wewnętrznie jednak mają oni o sobie wysokie mniemanie11. Biesy często przybierają wygląd Anioła światłości i obraz świętych i męczenników i przedstawiają nam we śnie, jakoby my do nich przychodzimy, a kiedy przebudzimy się, to doprowadzają nas od wrażeń snu do radości i uniesienia, wywyższania się12. Również od częstego śpiewania psalmów i podczas snu przychodzą na myśl słowa psalmów, ale czasem i biesy podsuwają je naszej wyobraźni, aby skusić nas do pychy13. Biesy – są prorokami w snach: będąc przebiegłymi, z okoliczności one wnioskują o przyszłości i objawiają nam to we śnie, abyśmy, kiedy widziane spełni się, zdumieli się i myśleli o sobie, że staliśmy się już przewidującymi przyszłość14. Czasem zaś bies umiłowania próżnej sławy wpaja jednemu bratu jakieś myśli, a drugiemu objawia o tych myślach i podjudza powiedzieć mu, co u niego na sercu, i przez to wynosi go jako jasnowidza15. Czasem namiętność umiłowania próżnej sławy podpowiada aby wykazać się cnotą wstrzemięźliwości w jedzeniu, a namiętność obżarstwa podburza do przyzwolenia na jedzenie – i między nimi powstaje cała kłótnia z powodu biednego człowieka16.

Mnichowi, po wyrzeczeniu się świata, biesy często przynoszą myśli, wywyższające tych, którzy w świecie dokonują czynu współczucia i miłosierdzia, a jego życie w monasterze przedstawiają jako pozbawione takich cnót i dlatego mało wartościowe: przez taką fałszywą pokorę ciągną go do świata17. Albo też przychodzi przewrotna myśl: nie odchodzić ze świata, ale tam, przebywając wśród pokus, ale nie poddając się im, – prowadzić czcigodne życie, to, niby, trud ascetyczny, wyższy od mnisiego, i godny większej nagrody. (Celem wroga zaś jest – pośród pokus szybciej doprowadzić człowieka do zguby18). Kiedy mnich na rok czy kilka lat oddali się od swoich krewnych, znajomych i pozyska pewne wzruszenie, bogobojność, wstrzemięźliwość, wtedy zaczynają przychodzić do niego próżne myśli – iść w swoje strony dla pouczania tych, którzy widzieli wcześniej jego kuszące zachowanie, aby teraz ich swoim przykładem uczyć i zbawiać, w rzeczywistości zaś – aby on ponownie wpadł w te same namiętności; taki jest podstępny pomysł diabła19. Również we śnie demony często pokazują mu jego cierpiących lub chorych krewnych, aby mnicha ciągnęło w świat, aby pozbawić go dbałego życia20. A u innych mnichów, kiedy bywają oni w miastach, i wśród rozmów wzbudzają się łzy rozczulenia, wzruszenia, – i to dają im biesy, aby myśleli, że i tam mogą oni doskonale modlić się i nie doznawać szkody, i aby bez strachu zbliżali się ze światem21. Na przebywającego w milczeniu biesy nierządu napadają ze szczególną siłą, wpajając mu, że on żadnej korzyści ze swojej pustelni nie czerpie; ale od przebywającego w świecie mnicha one często odchodzą, aby, widząc siebie wolnym od walki, on wolał pozostawać ze świeckimi22. Nowicjuszom diabeł wpaja pragnienie milczenia, skrajnego postu, nieroztargnionej modlitwy, doskonałego unikania próżnej sławy, stałego pamiętania o śmierci, stałego wzruszenia, najwyższej czystości i nęci, kusi ich do przeskoczenia oczekujących ich ustalonych stopni, aby szukali doskonałości przedwcześnie i przez to nie otrzymali ich we właściwym czasie. A przed przebywającymi w milczeniu uwodziciel ten wywyższa gościnność nowicjuszy, ich usługiwanie, miłość braterską, usługiwanie chorym itd., aby przez to i tych uczynić niecierpliwymi23. Kiedy ktoś, żyjąc we wspólnocie, wpada w pokusę, biesy natychmiast zaczynają doradzać mu w myślach iść do pustelni i milczeć24. Przebywających w posłuszeństwie one czasem kalają cielesnymi nieczystościami, czynią ich skamieniałymi sercem i niespokojnymi, wprowadzają oschłość i bezowocność, lenistwo do modlitwy, senność, zasępienie, zamroczenie, aby wpoić im, jakoby żadnej korzyści nie otrzymują oni ze swego posłuszeństwa, a przeciwnie – cofają się, aby przez to oderwać ich od czynu posłuszeństwa25. A tym, którzy dzięki swemu posłuszeństwu napełnili się serdecznym wzruszeniem, stali się łagodni, potulni, wstrzemięźliwi, ofiarni, sumienni, wolni od walki i namiętności, gorliwi, którzy stali się takimi dzięki opiece swego ojca duchowego, biesy wkładają myśl, że są oni już na tyle silni aby przestać mówić i mogą przez to osiągnąć doskonałość i beznamiętność. W ten sposób – z przystani wyprowadzają ich na wzburzone morze i pogrążają na dno26. Biesy często zabraniają nam robić najłatwiejsze i pożyteczne, a jednocześnie pobudzają przedsiębrać najtrudniejsze27, ale ten, kto poznał siebie, nigdy nie bywa zbezczeszczony, aby przedsięwziąć dzieło ponad swoje siły28.

Różnorodna i niepojęta jest przebiegłość nieczystych duchów, i przez nielicznych jest widzialna, a i dla nich nie w pełni, na przykład: dlaczego zdarza się, że my czasami, i rozkoszując się i nasycając się, czuwamy trzeźwo, a przebywając w poście i ciężkim cierpieniu, mocno obciążani jesteśmy sennością? Dlaczego w milczeniu odczuwamy oschłość serca, a przebywając z innymi – napełniamy się wzruszeniem? Dlaczego, będąc głodnymi, cierpimy pokusy we śnie, a nasyceni, bywamy wolni od tych pokus? Dlaczego w ubóstwie i wstrzemięźliwości bywamy mroczni i bez wzruszenia; kiedy zaś, przeciwnie, pijemy wino, wtedy bywamy radośni i łatwo wpadamy we wzruszenie?..29

Podczas modlitwy zły duch przypomina o potrzebnych rzeczach i na wszelkie sposoby stara się oderwać od rozmowy z Panem pod jakimkolwiek pozornie dobrym pretekstem: wywołuje drżenie, ból głowy, żar, rozgorączkowanie, ból brzucha. Jak tylko kończy się czas modlitwy – wszystko to znika30. Będącego w pokusie nierządu wilk ten oszukuje, wywołując w duszy jego niemądrą radość, łzy i pocieszenie, i ten myśli, że jest to łaska, a nie próżność i złudzenie31. Podczas śpiewania psalmów czasem pojawia się przyjemność nie od słów Ducha, a od biesa nierządu32. Niektórzy z całej duszy modlą się za swoich ukochanych, będąc popychani duchem nierządu, a myślą, że spełniają obowiązek pamięci i prawo miłości33. Skłonni do zmysłowej pożądliwości często są współczujący i miłosierni, skorzy do łez i czuli; ale troszczący się o czystość nie bywają tacy34.

Czasami biesy odstępują od duszy, aby doprowadzić ją do beztroski, i potem nagle napadają na biedną duszę, okradają ją i do takiego stopnia przyuczają do występków, że po tym ona już sama siebie oczernia i sprzeciwia się sobie35. Często diabeł wszystkie wysiłki i starania kieruje na to, aby mnisi byli atakowani przez nienaturalne namiętności. Dlatego niektórzy z nich, przebywając w towarzystwie z płcią żeńską i nieatakowani przy tym pożądliwymi myślami, wywyższają siebie, nie rozumiejąc tego, że gdzie jest wielka zguba, tam niepotrzebna jest mała36. Jeszcze bies cielesnej rozkoszy bardzo często całkowicie ukrywa się, wzbudza w mnichu skrajną pobożność, wywołuje źródło łez, kiedy ten siedzi wśród kobiet albo rozmawia z nimi, pobudza go uczyć ich pamiętać o śmierci, o sądzie ostatecznym, zachowaniu czystości, aby przyciągnąć je ku sobie jak do pasterza, ale potem, od bliskiej znajomości nabrawszy śmiałości i rozpaliwszy się nagle namiętnością, on w końcu poddany jest okrutnemu atakowi37. Czasem, siedząc z kobietami przy stole albo przebywając w ich towarzystwie, mnich nie ma żadnych złych myśli, ale kiedy potem, upewniony w sobie, marzący, że ma już „spokój i utwierdzenie”, przychodzi do swojej celi, to nieoczekiwanie wpada w grzech, złapany przez diabła38.

Bywa, że kiedy nasycimy się, biesy wzbudzają w nas rozczulenie, a kiedy pościmy – rozgoryczają nas, gorzko wyśmiewając się nad nami, abyśmy, uwiedzeni fałszywymi łzami, oddali się rozkoszy39. Biesy pod pozorem tego, abyśmy ukrywali cnotę postu, zmuszają nas do jedzenia i picia bez miary, kiedy przychodzą do nas inni40. Kiedy biesy widzą, że my, usłyszawszy śmieszną mowę, chcemy szybciej odejść od szkodliwego gaduły, wtedy wkładają w nas fałszywie pokorne myśli: „Nie zasmucaj go”, – wpajają one albo: „Nie pokazuj siebie bardziej miłującym Boga, niż inni”, itd. – Ale nie powinniśmy im wierzyć, a szybciej odskoczyć precz41. Przed upadkiem naszym biesy przedstawiają nam Boga jako miłującego człowieka, a po upadku – jako okrutnego42. Czasami podczas naszego gniewu przebiegłe biesy szybko odchodzą od nas, abyśmy zaniedbali tę szkodliwą namiętność; jak niektórzy mówią: „Ja choć jestem i porywczy, ale szybko odchodzę”, – i, w ten sposób, choroba ta może stać się nieuleczalna43. Również dla wielu gniewliwych diabeł daje siłę gorliwie ćwiczyć się w czuwaniu, poście i milczeniu i pod pozorem pokajania i płaczu podkłada im substancje, karmiące ich namiętności44. Miłość do pieniędzy często zaczyna się pod postacią rozdawania jałmużny biednym, a kończy się nienawiścią do nich45, itd.

Między nieczystymi duchami są i takie, które na początku naszego życia duchowego tłumaczą nam Pisma Boże. One zwykle czynią to w sercach miłujących próżna sławę i jeszcze bardziej – w wykształconych zewnętrznymi naukami, aby, uwodząc ich, stopniowo pogrążyć w końcu ich w herezje i bluźnierstwa. My możemy rozpoznać tę biesowską teologię, czy – lepiej powiedzieć – powstanie przeciwko Bogu, po zamieszaniu, po rozstrojonej i nieczystej radości, będącej w duszy podczas tych tłumaczeń…46

Takie i wiele podobnych zdemaskowań demonicznych intryg często poznajemy z pism świętych ojców Cerkwi. Oto dlaczego tak ważne jest studiowanie i znajomość ascetycznej nauki świętych ojców, oczywiście zaś – dla samego bezpośredniego praktycznego wykorzystania jej w naszym życiu. Znaczy, jak głęboko błądzą ci, którzy uważają, że studiowanie ojców, życie według ich instrukcji już nie pasuje dla naszych czasów. Ale bez tej wiedzy jesteśmy bardziej godni pożałowania, niż ślepiec, który znalazł się w gęstym lesie bez przewodnika. Inna sprawa, że właściwie zastosować tę naukę nie jest tak łatwo. Znów potrzebna jest wielka ostrożność i rozsądek. Święci ojcowie w swoich radach i pouczeniach często jakby zaprzeczają sobie nawzajem, mówią i doradzają różne, nawet przeciwstawne, ale to nie jest tak. Dokładnie określić i wskazać drogę każdemu człowiekowi ogólnymi radami jest niemożliwe: droga duchowego życia każdego jest bardzo indywidualna; ale święci ojcowie dają nam pewne wskazówki, określają granice bezpiecznego obszaru, wskazują przepaście i bagna. Czasami – głośnymi nawoływaniami to do jednego kierunku, to do innego – oni jakby zabezpieczają nam bezpieczny korytarz, chroniąc nas jak od jednej skrajności, tak i od innej. Wybór zaś samej drogi, również różnych sposobów tej podróży pozostaje dla każdego idącego – według jego właściwości i zdolności. Ale bez tego ojcowskiego doświadczenia my na pewno zgubimy się!

„Nikt nie jest dla nas tak niebezpieczny, jak my sami!”47.

1. Priepodobny Ioann Lestwicznik. Stopień 26, 8.

2. Tamże. Stopień 26, 58.

3. Tamże. Stopień 22, 3.

4. Tamże. Stopień 26, 8.

5. Tamże. Stopień 22, 37.

6. Tamże. Stopień 22, 25.

7. Tamże. Stopień 22, 26.

8. Tamże. Stopień 23, 3.

9. Tamże. Stopień 23, 36.

10. Tamże. Stopień 15, 62.

11. Tamże. Stopień 25, 34.

12. Tamże. Stopień 7, 48.

13. Tamże. Stopień 20, 20.

14 Tamże. Stopień 3, 27.

15. Tamże. Stopień 22, 22.

16. Tamże. Stopień 14, 9.

17. Tamże. Stopień 2, 3.

18. Tamże. Stopień 3, 10.

19. Tamże. Stopień 3, 11.

20. Tamże. Stopień 3, 26.

21. Tamże. Stopień 7, 68.

22. Tamże. Stopień 15, 61.

23. Tamże. Stopień 4, 118.

24. Tamże. Stopień 4, 69.

25. Tamże. Stopień 4, 57.

26. Tamże. Stopień 4, 58.

27. Tamże. Stopień 26, 164.

28. Tamże. Stopień 25, 50.

29. Tamże. Stopień 26, 127.

30. Tamże. Stopień 13, 7,8.

31. Tamże. Stopień 15, 42.

32. Tamże. Stopień 15, 48.

33. Tamże. Stopień 15, 49.

34. Tamże. Stopień 15, 46.

35. Tamże. Stopień 26, 64.

36. Tamże. Stopień 15, 29.

37. Tamże. Stopień 15, 63.

38. Tamże. Stopień 15, 56.

39. Tamże. Stopień 7, 48.

40. Tamże. Stopień 14, 8.

41. Tamże. Stopień 12, 5.

42. Tamże. Stopień 5, 31.

43. Tamże. Stopień 8, 9.

44. Tamże. Stopień 6, 21.

45. Tamże. Stopień 15, 62.

46. Tamże. Stopień 26, 51.

47. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow). Ascetyczne kazania i pisma do świeckich. T. 4. Pismo 7, str. 437.

 

Podsumowanie

Tak więc: ze wszystkiego powiedzianego tu o różnych duchowych cnotach i trudach ascetycznych staje się oczywiste, jak mało powinniśmy ufać swemu rozumowi, sercu, swoim dobrym uczynkom i w ogóle wszystkiemu, co nam może wydawać się chwalebnym w nas samych. Pozostaje jeszcze ostrzec przed jedną, możliwą skrajnością: aby wtedy, kiedy poddajemy przeglądowi i ponownej ocenie wszystkie nasze cnoty i stwierdzimy, że większość z nich albo nawet wszystkie są nieczyste, skalane, nie mogą być miłe Bogu z powodu swojej nieczystości; kiedy, stanąwszy na drogę nieufności sobie, zaczniemy odkrywać wielkie mnóstwo tajemnych dolegliwości swojej duszy i w końcu zobaczymy, że kompletnie do niczego się nie nadajemy w obecnym naszym stanie, – abyśmy nie wpadli wtedy w przygnębienie i osłabienie, nie opuścili rąk od widzenia tego wstrętnego widoku, jaki odkryje się w naszym sercu. W duchowej walce jest to znana broń złych mocy: kogo nie potrafią one wciągnąć w czarujący, samozadawalający, stan zachwycenia, tych, przeciwnie, wciągają w stan beznadziejności, chłodu, obojętności, nieczułości, niewrażliwości, rozdrażnienia, goryczy. Prawie każdy szczery, ofiarny, poszukujący prawdziwej pokory chrześcijanin obowiązkowo przechodzi przez ten smutny, bolesny, pustynny etap drogi. I właśnie w tej pokusie ujawniają się prawdziwe męstwo, wiara, modlitewne poszukiwanie Boga, pokładanie w Nim nadziei. Często do naszych naturalnych ułomności, do słabości duszy, do jej umęczenia, ciężkości, smutków złe duchy dołączają jeszcze najbardziej męczące otępienie, męki, smutek, wyczerpanie, utratę sił, tak że ten stan bywa skrajnie trudny i nieznośny. Ale bez tych cierpień nie obejdziemy się na drodze do zbawienia.

U świętych ojców tak wiele mówi się o dobrodusznym cierpieniu tych wewnętrznych boleści, o ogromnej korzyści od nich dla duszy, o konieczności cierpienia tych bolesnych smutków, że nie ma już potrzeby o tym tu powtarzać. Przytoczymy tylko kilka słów o tym, że trzeba być wyrozumiałym wobec swoich słabości i nie wymagać od siebie ponad miarę.

U Nikodima Swiatogorca czytamy: „Nie na Tabor tylko chętnie idź w ślad za Panem, ale i na Golgotę, to znaczy – nie wtedy tylko, kiedy odczuwasz wewnątrz siebie światło Boże i duchowe pocieszenia i radości, ale i kiedy napadają zamroczenia, boleści, smutki, napięcia i gorycze, które czasem dusza musi skosztować z powodu demonicznych pokus, wewnętrznych i zewnętrznych. Niech nawet ochłodzeniu temu towarzyszy taki mrok i zamieszanie, że nie będziesz wiedzieć, co masz robić i dokąd się zwrócić, nie bój się przy tym; ale trwaj twardo w swojej godności”1. „Zdarza się czasem, że wtedy, jak dusza męczy się w takim ochłodzeniu, zobojętnieniu, braku gustu, smaku, upodobania do wszystkiego duchowego, wróg atakuje mocniej, budząc złe myśli, haniebne ruchy i złudne, zwodnicze sny. Jego celem jest, aby pogrążywszy się w beznadziejność od poczucia opuszczenia przez Boga, człowiek opuścił ręce i skłonił się na cokolwiek namiętnego, ponieważ po tym już łatwo jest mu wciągnąć go znów w wir grzesznego życia. Wiedząc o tym, stój twardo. Niech buszują fale grzeszne wokół serca, ale dopóki jest u ciebie niechęć grzechu i pragnienie pozostania wiernym Bogu, łódeczka twoja jest bezpieczna i cała”2.

„…Dużo pożytku przynoszą duszy takie zmartwienie i ta oschłość serca albo zubożenie duchowej radości i rozkoszy, kiedy przyjmujemy je i znosimy z pokorą i cierpliwością… Bo dusza, będąc w stanie takiej oschłości, kosztując tej goryczy i cierpiąc od takich pokus i myśli, o których samo wspomnienie doprowadza do drżenia, zatruwa serce i prawie całkowicie zabija wewnętrznego człowieka, – dusza uczy się nie ufać sobie i nie polegać na swoim dobrym nastroju i zdobywa prawdziwą pokorę, której tak pragnie od nas Bóg…”3.

„Jeśli zdarzy się tobie wpaść w jakieś wybaczalne zgrzeszenie czynem czy słowem, mianowicie: zaniepokoić się jakimś zdarzeniem, albo osądzić, albo usłyszeć jak osądzają inni, albo pokłócić się o coś, albo doznać ruchu niecierpliwości, zamieszania i podejrzenia wobec innych, albo zaniedbanie czegoś, to nie należy bardzo niepokoić się czy smucić i rozpaczać, myśląc o tym, co zrobiłeś, tym bardziej przykładać do tego smutne myśli o sobie, że, pewnie, nigdy nie uwolnisz się od takich słabości, albo że siła twojej woli służyć Bogu jest słaba, albo że niewłaściwie idziesz drogą Bożą, obciążając duszę swoją tysiącami i innych strachów, od małoduszności i smutku… I wszystko to dzieje się dlatego, że zapominamy o swojej naturalnej słabości i tracimy z oczu, w jaki sposób dusza powinna odnosić się do Boga, a mianowicie, że kiedy dusza wpada w jakiś przebaczalny i nieśmiertelny grzech, to powinna z pokornym pokajaniem z wielką nadzieją zwracać się do Boga, a nie zadręczać siebie z tego powodu nadmiernym smutkiem, napięciem i goryczą…”4. „Kto nie polega na sobie, ale pokłada nadzieje na Boga, ten, kiedy upada, nie dziwi się temu zbytnio i nie przygnębia się nadmiernym smutkiem; bo wie, że to zdarzyło się z nim, oczywiście, z powodu jego słabości, ale bardziej z powodu słabości pokładania przez niego nadziei na Boga. Dlatego w efekcie upadku wzmacnia nieufność swoją do siebie, bardziej zaś stara się wzmóc i pogłębić pokorną nadzieję swoją na Boga i spokojnie w pokoju niesie trudy pokajania…”5. „Im mroczniejsza i smutniejsza jest boleść upadłych, tym bardziej demaskująca, że oni za bardzo ufali sobie i bardzo mało Bogu: dlatego boleść upadku ich nie jest łagodzona żadną pociechą”6.

Swiatitiel Ignatij mówi: „Z powodu takich codziennych i cogodzinnych upadków nie należy bezmiernie się smucić: bo jest to przebiegłość wroga, chcącego bezmiernym smutkiem wprowadzić w duszę osłabienie. O takich właśnie grzechach mówi Sierafim Sarowski, że nie trzeba siebie osądzać, gdy zdarzy się potknięcie, ale, myśląc o sobie, że zdolni jesteśmy do wszelkich grzechów, że nasze potknięcie nie jest nowością i niezwykłością, chodzić przed Bogiem ze skruchą ducha, wypełnionego myślą pokajania. Tym właśnie Bóg nie wzgardzi, czyli serce skruszone i pokorne postawi ponad potknięciami”7. „…Nie tylko odnośnie ciała, ale i donośnie duszy nie wszystko bywa tak, jak chcemy, a większość zależy od okoliczności. Dlatego, według możliwości odrzucaj przyczyny odprężenia, osłabienia, zależące osobiście od nas, trzeba zachowywać spokój, pogrążając się ze słabościami swymi w głębię miłosierdzia Bożego”8. „…Cnoty nasze z pewnością muszą mieć domieszkę nieczystości, pochodzącej od naszych słabości. Nie można od duszy swojej, od swego serca wymagać więcej, niż mogą one dać”9. „…Bądźcie wyrozumiali dla duszy waszej w jej słabościach: nadmierna surowość odciąga od pokajania, doprowadza do przygnębienia i rozpaczy”10. „…Póki jesteśmy w drodze, póki nie wspięliśmy się do przystani niezmiennej wieczności, musimy spodziewać się w sobie i swoich okolicznościach zmian, przewrotów, zmartwień zwykłych i nieoczekiwanych. Pewien priepodobny ojciec powiedział: „Za wszystko chwała Bogu, – za same niemoce nasze; ponieważ lepiej być grzesznikiem i widzieć siebie takim, niż być pozornie sprawiedliwym i pobożnym, i uważać się za takiego”11”.

1. Priepodobny Nikodim Swiatogorec. Niewidzialna walka. Część 2. Rozdział 7. Str. 218.

2. Tamże. Str. 220.

3. Tamże. Rozdział 24. Str. 253.

4. Tamże. Rozdział 26. Str. 258.

5. Tamże. Część 1. Rozdział 4. Str. 23.

6. Tamże. Część 2. Rozdział 24. Str. 253.

7. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow) Listy do różnych osób. List 51.

8. Tamże. List 22. Str. 28-29.

9. Tamże. List 21. Str. 28.

10. Tamże. List 15. Str. 24.

11. Tamże. List 18.

 

Przykład pokajannego poglądu na siebie

Spowiedź świętego Jefrema Syryjczyka

Złe nawyki oplatają mnie jak sieci, i cieszę się, że jestem spętany. Pogrążam się w samą otchłań zła, i to weseli mnie. Wróg codziennie odnawia więzy moje, ponieważ widzi, jak bardzo raduję się z różnorodności tych więzów.

To jest godne płaczu i szlochania, w tym hańba i wstyd, że związany jestem swoimi zachciankami. I jeszcze straszniejsze jest to, że sam związuję siebie tymi więzami, jakie nakłada na mnie wróg, i uśmiercam siebie tymi namiętnościami, jakie go radują.

Wiedząc jednakże, jak straszne są więzy te, starannie ukrywam je przed wszystkimi widzami pod przystoją zewnętrznością. Z wyglądu obleczony jestem w przepiękne szaty czcigodności i pobożności, a dusza opętana jest haniebnymi myślami. Przed widzami jestem pobożny, a wewnątrz wypełniony wszelkimi sprośnościami, pragnieniami rozkoszy. Sumienie moje demaskuje mnie w tym, – i ja niby chcę uwolnić się od więzów swoich i każdego dnia narzekam i wzdycham z tego powodu, ale wciąż pozostaję związany tymi samymi sieciami.

Żałosny jestem, żałosne też codzienne pokajanie moje, bo nie ma ono solidnej podstawy. Każdego dnia zakładam fundamenty budowli, – i znów własnymi rękami swoimi burzę je. Pokajanie moje nie postawiło jeszcze dobrego początku; zaś złemu niedbalstwu memu nie widać końca. Zniewolony jestem przez namiętności i złą wolę wroga, doprowadzającego mnie do zguby.

Oczekuję w nadziei pokajania i oszukuję siebie tą próżną obietnicą, dopóki umrę. Zawsze mówię: pokajam się, i nigdy nie kajam się. W słowach jakoby gorliwie kajam się, a uczynkami bardzo daleki jestem od pokajania.

Co więc będzie ze mną w dniu próby, kiedy Bóg odkryje wszystko przed sędziowskim tronem Swoim! Oczywiście, skazany będę na męki, jeśli tu łzami nie przebłagam Ciebie, Sędzi mego.

Po tym, jak zdobyłem już poznanie prawdy, stałem się zabójcą i krzywdzicielem, kłócę się o drobnostki, stałem się zawistny i okrutny wobec żyjących ze mną, niemiłosierny dla biednych, gniewliwy, kłótliwy; uparty, leniwy, drażliwy, żywię złe myśli, lubię eleganckie ubrania; i do dziś jeszcze bardzo dużo we mnie złych myśli, rozbłysków samolubstwa, łakomstwa i lubieżności, pożądliwości, umiłowani próżnej sławy, pychy, wrogości, plotkarstwa, potajemnego objadania się, przygnębienia, rywalizacji, oburzenia.

Nic nie znaczę, a myślę o sobie dużo; nieustannie kłamię, i gniewam się na kłamców; bezczeszczę swoją świątynię rozpustnymi myślami, i surowo potępiam rozpustników; osądzam upadających, a sam nieustannie upadam; osądzam oszczerczych złodziei, a sam jestem i złodziejem i oszczercą. Chodzę z jasnym spojrzeniem, choć cały jestem nieczysty.

W cerkwi i za stołem chcę być na pierwszym miejscu. Widzę początkujących mnichów i wywyższam się; widzę mnichów wyższych stopni i przechwalam się. Staram się, aby wydawać się miłym dla kobiet, dostojnym dla obcych, mądrym i roztropnym dla swoich, najdoskonalszym dla roztropnych; z czcigodnymi i pobożnymi obchodzę jak najmądrzejszy, niemądrymi pogardzam jak pozbawionymi rozumu. Jeśli jestem obrażany, mszczę się; jeśli szanowany, brzydzę się wyrażającym szacunek; jeśli żądają czegoś ode mnie zgodnie z prawem, zaczynam spór; a mówiących mi prawdę, uważam za wrogów. Demaskowany, gniewam się; ale jeśli schlebiają mi, nie całkiem jestem niezadowolony.

Nie chcę uszanować godnego, a sam, będąc niegodnym, wymagam szacunku. Nie chcę fatygować siebie, a jeśli ktoś mi nie usłuży, gniewam się na niego. Nie chcę iść razem z pracującymi, a jeśli kto nie pomoże mi w pracy, obmawiam go.

Bratu, kiedy jest w potrzebie, hardo odmawiam, a kiedy sam potrzebuję, zwracam się do niego. Nienawidzę chorego, a kiedy sam jestem chory, chcę, aby wszyscy mnie kochali. Wyższych znać nie chcę, niższymi gardzę.

Jeśli powstrzymam się od niemądrego pragnienia, wysławiam się próżną sławą; jeśli odnoszę sukces w czuwaniu, wpadam w sieci nieposłuszeństwa i sprzeciwu; jeśli powstrzymam się od jedzenia, tonę w chełpliwości i arogancji; jeśli bezsennie modlę się, pokonuje mnie drażliwość i gniew; jeśli widzę w kimś cnotę, nie zatrzymuję się nad nim uwagą.

Wzgardziłem ziemskimi przyjemnościami, ale nie porzucam próżnego pragnienia ich. Jeśli widzę kobietę, rozweselam się. Zewnętrznie przebywam w pokornej mądrości, a w duszy wysoko myślę o sobie; z wyglądu nie jestem zachłanny, a w rzeczywistości mam zamiłowanie do bogactwa. I poco się rozprzestrzeniać? Z pozoru wyrzekłem się świata, a w rzeczywistości znów ciągle myślę o świeckim. Podczas nabożeństwa zajmuję się ciągle rozmowami, błąkaniem się myśli, próżnymi wspomnieniami. Podczas posiłku wdaję się w pustosłowie, mam zachłanność do prezentów, uczestniczę w cudzych upadkach, wdaję się w zgubną rywalizację.

Takie jest moje życie! Ile złego przeciwstawiam swemu zbawieniu! I moja pycha, moje umiłowani próżnej sławy nie pozwalają mi pomyśleć o swoich wrzodach, aby się wyleczyć. Oto moje bohaterskie czyny ascetyczne! Takim mnóstwem grzechów uzbraja się na mnie wróg! – I przy tym wszystkim domagam się zasłynąć świętością, potępieniec. Żyję w grzechach, a pragnę, aby czcili mnie jako bogobojnego.

Mam w tym wszystkim jedno usprawiedliwienie: diabeł opętał. Ale to nie posłużyło jako usprawiedliwienie Adamowi. Oczywiście, i Kaina nauczył diabeł; ale i on nie uniknął osądzenia. Co więc zrobię, jeśli odwiedzi mnie Pan Bóg? Nie mam żadnego usprawiedliwienia w moim niedbalstwie.

Niestety bieda, grzech który nade mną zapanował znalazł we mnie swoje pastwisko, i z każdym dniem coraz bardziej poniża mnie i pogrąża w swoją otchłań; i ja godny pożałowania, nie przestaję gniewać Boga, nie bojąc się tego nieugaszonego ognia, nie drżąc wobec nieskończonych mąk.

O, jaką władzę mają nade mną grzeszne namiętności! O, jakie panowanie przebiegłego i zdradzieckiego węża! Działając według natury, on wchodzi w targowanie się, daje zastaw, aby sprzedać umysł samemu grzechowi. Przekonuje mnie abym dogadzał ciału, pod pretekstem wykorzystania go w służbie duszy; i pokonuje mnie pożądliwość, lubieżność i, oddawszy się natychmiast niepowstrzymanemu snu, całkowicie pozbawiam się jego usługi. Kiedy modlę się, wciska mi myśl o jakiejś błahej przyjemności, i nią, jak miedzianym łańcuchem, trzyma słaby umysł mój – nie popuszcza więzów, choć on i rwie się do ucieczki.

Tak grzech czujnie strzeże umysłu i zamyka przede mną drzwi wiedzy. Wróg nieustannie obserwuje umysł, aby nie doszedł on do zgody z Bogiem i nie zapobiegł sprzedaniu ciała; w tym celu przytacza mnóstwo mętnych myśli, zapewniając i przekonując, że na sądzie nawet pytania nie będzie o takiej błahostce, że nie może nawet być wiedzy o tych myślach i że wszystko, temu podobne, będzie oddane w zapomnienie. Ale ja stawiam przed wzrokiem swoim zdemaskowanie swoje i wiem, że grozi mi kara.

Patrzę ja, Panie, na grzechy swoje i ubolewam, widząc ich mnogość. Och bieda, jak to dopadło mnie takie nieszczęście? Język mój mówi przepięknie, a zachowanie moje jest haniebne i pogardliwe. Biada mi w tym dniu, kiedy odkryte zostaną tajemnice!

Moje słowa są bardzo piękne dla innych, a czyny moje obrzydliwe. Innych uczę porządku na świecie, a sam, nieszczęsny, oddaję się namiętności.

Wszystkie dni moje upłynęły i znikły w grzechach, i ani jednego dnia nie służyłem prawdzie. Gdy tylko zaczynałem kajać się z zamiarem nie grzeszyć więcej, zaraz przychodził przewrotny i łowił mnie według swojej nienawiści. Biada mi, bo dobrowolnie wpadam w jego sieć.

Jeśli wyjdę przejść się, to występuję, jak prawy, bogobojny i mędrzec. Jeśli zobaczę, że inny grzeszy, śmieję się i szydzę z niego. Niestety, ujawnią się i moje bezprawia, – i ja będę pohańbiony!

O, lepiej by mi było nie narodzić się na świat! Wtedy nie zepsułby mnie ten przemijający świat; nie widząc go, nie stałbym się winnym, nie skalałbym siebie grzechami i ni bałbym się badania z torturami, sądu i męki.

Ledwie tylko obiecuję pokajać się, jak znów wracam i wpadam w te same grzechy. Raduje mnie godzina spędzona w grzechu; i myślę jeszcze, że robię godne pochwały. Oj bieda dla mnie! Do tej pory nie myślałem, że oczekuje mnie gehenna.

Zła wola wprowadza mnie w grzech; ale kiedy zgrzeszę, składam winę na szatana. Ale biada mi! Ponieważ sam jestem przyczyną moich grzechów. Zły nie zmusi mnie przemocą zgrzeszyć, grzeszę z własnej woli. Łaska Twoja, przyszedłszy do serca mego, zastaje tam smród nieczystych myśli, dlatego natychmiast odstępuje, nie znajdując dla siebie wejścia i nie mając możliwości wejść i zamieszkać we mnie, jak ona pragnie.

Jestem biedny, okradziony przez węża; jestem słaby, związany zepsuciem i gniciem; nie mam sił, zmiażdżony grzechem. Utraciłem dar Twój i dlatego nie mam doskonałego rozsądku. Straciłem kontakty z Tobą, dlatego nie wiem, dokąd idę. Nic u mnie nie ma, jeśli coś mam, to Ty, zmiłowawszy się, dałeś mi. Skrajnie biedny jestem; jeśli zaś się wzbogacę, wszystko to będzie Twoim darem. I teraz ono Twoje, i przedtem było Twoim.

Proszę tylko o łaskę, – wyznaję, że przez Ciebie zbawię się, jeśli tylko zbawię się!1

1. Psałterz, albo Boskie myśli, zaczerpnięte z dzieł Jefrema Syryjczyka” (Ps. 10, 55, 69, 71, 98, 128). Wyd. Moskiewskiej Patriarchii. 1973.

 

Modlitwa Swiatitiela Ignatija (Brianczaninowa)

Господи! Даруй нам зреть согрешения наши, чтоб ум наш, привлеченный всецело ко вниманию собственным погрешностям нашим, перестал видеть погрешности ближних – и таким образом увидел бы всех ближних добрыми.

Даруй нам узреть, при свете Благодати Твоей, живущие в нас многообразные недуги, уничтожающие в сердце духовные движения, вводящие в него движения кровяные и плотские, враждебные Царствию Божию.

Даруй нам великий дар покаяния, предшествуемый и рождаемый великим даром зрения грехов своих.

Охрани нас этими великими дарами от пропастей самообольщения, которое открывается в душе от непримечаемой и непонимаемой греховности ее, рождается от действия непримечаемых и непонимаемых ею сладострастия и тщеславия.

Соблюди нас этими великими дарами на пути нашем к Тебе и даруй нам достичь Тебя, призывающего сознающихся грешников и отвергающего признающих себя праведниками; да славословим вечно в вечном блаженстве Тебя, Единого Истинного Бога, Искупителя плененных, Спасителя погибших. Аминь1.

1. Swiatitiel Ignatij (Brianczaninow) Widzenie grzechu swego // Ascetyczne doświadczenia. T. 2.

 

Transliteracja modlitwy

Hospodi! Daruj nam zriet’ sohrieszenija naszi, cztoby um nasz, priwlieczionnyj wsieceło ko wnimaniju sobstwiennym pogriesznostiam naszim, pieriestał widiet’ pogriesznosti bliżnich – i takim obrazom uwidieł by wsiech bliżnich dobrymi.

Daruj nam uzrieti, pri swietie Błahodati Twojej, żiwuszczije w nas mnohobraznyje nieduhi, unicztożajuszczije w sierdce duchownyje dwiżenija, wwodiaszczije w nieho dwiżienija krowianyje i płotskije, wrażdiebnyje Carstwiju Bożiju.

Daruj nam wielikij dar pokajanija, priedsziestwujemyj i rożdajemyj wielikim darom zrienija griechow swoich.

Ochrani nas etimi wielikimi darami ot propastiej samoobolszczienija, kotoroje otkrywajetsia w duszie ot nieprimieczajemoj i nieponimajemoj griechownosti jejo, rożdajetsia ot diejstwija nieprimieczajemych i nieponimajemych jeju sładostrastija i tszcziesławija.

Sobludi nas etimi wielikimi darami na puti nasziem k Tiebie i daruj nam dosticz Tiebia, prizywajuszczieho soznajuszczichsia griesznikow i otwierhajuszczieho priznajuszczich siebja prawiednikami; da sławosłowim wieczno w wiecznom błażienstwie Tiebja, Jedinoho Istinnaho Boha, Iskupitiela pohibszich. Amiń.

 

Tłumaczenie modlitwy

Panie! Daruj nam widzieć grzechy nasze, aby umysł nasz, skupiony całkowicie do uważania na własne grzechy nasze, przestał widzieć błędy bliźnich – i aby w ten sposób widział wszystkich bliźnich jako dobrych.

Daruj nam ujrzeć, przy świetle Łaski Twojej, żyjące w nas przeróżne słabości, niszczące w sercu ruchy duchowe, wprowadzające w nie ruchy krwi i ciała, wrogie Carstwu Bożemu.

Daruj nam wielki dar pokajania, poprzedzany i zradzany przez wielki dar widzenia swoich grzechów.

Ochroń nas tymi wielkimi darami od przepaści zaślepienia i samooszukiwania się, które otwiera się w duszy od niezauważalnej i niepojętej jej grzeszności, zradza się od działania niezauważanych i niepojętych przez nią zmysłowej pożądliwości, lubieżności i umiłowania próżnej sławy.

Zachowaj nas tymi wielkimi darami ma drodze naszej do Ciebie i daruj nam dotrzeć do Ciebie, przywołującego przyznających się za grzeszników i odrzucającego uznających się za sprawiedliwych; abyśmy wysławiali w wiecznej szczęśliwości Ciebie, Jedynego Prawdziwego Boga, Odkupiciela niewolników, Zbawiciela zatraconych. Amiń.