Przykazanie przestrzegania postu jest pierwszym przykazaniem, jakie otrzymał człowiek po stworzeniu go.
Zgrzeszył Adam, skosztowawszy owoców zakazanego drzewa i straszne grzeszne zepsucie przeniknęło do całego rodzaju ludzkiego.
Od tej właśnie pory diabeł otrzymał dostęp do serca upadłego człowieka. Od tej właśnie pory doskonałe stworzenie Boże – Adam, nie znający wcześniej ani złości, ani smutku –stał się podległy namiętnościom, w których do dziś, jak w piekielnej smole, kipią nasze serca, które pozbawiły siebie błogosławionych kontaktów z Bogiem.
Czyż nie dlatego Sam Pan Jezus Chrystus, przyszedłszy na świat dla zbawienia ginących grzeszników, zaczynając Swoje służenie na ziemi, czterdzieści dni i nocy pościł na pustyni, własnym przykładem przypominając nam o zbawczej dobroczynności i konieczności postu? Czyż nie dlatego trzykrotnym odrzuceniem podstępów wrażych ukazał On nam drogę duchowej walki, nieuniknionej dla każdego, starającego się połączyć dobre owoce wstrzemięźliwości postnej z wewnętrznym wzrastaniem duchowym?
Jednakże dlatego, żeby bez przeszkód kroczyć po wąskiej drodze zbawienia, unikając szerokiej drogi prowadzącej, według słowa Zbawiciela, w pohybel, należy wyraźne pojmować, że nie samą tylko wstrzemięźliwością w jedzeniu i cielesnym życiu jest zwyciężany grzech, ale oczyszczeniem serca i gorliwym dążeniem do nienagannej czystości duszy. We wsparciu tego świętego dążenia, tej zbawiennej, błogosławionej i dobroczynnej gorliwości – główny sens poszczenia.
„Odwróć się od złego i czyń dobre” (1 Piotra 3, 11) – te słowa Pisma Świętego wszyscy powinniśmy pamiętać przede wszystkim w ciągu Wielkiego Postu.
Niestety, nawet wśród ludzi cerkiewnych są dziś zbłądzeni i nierozumni, nie rozumiejący wysokiego duchowego sensu Wielkiego Postu, uważający za wystarczającą i wyczerpującą dla siebie prostą wstrzemięźliwość w spożywaniu zakazanych pokarmów.
Nieszczęście nam, nierozumnym i bieda nam – obłudnikom!
Zwróć uwagę na siebie, nie jedzący mięsa: Czy nie skrzywdziłeś bliźniego swego? Czy nie narzekałeś na Boga w boleściach i ciężkościach duszy? Czy nie zatajasz na kogo żalu, złości, zawiści? Czy nie chełpisz się mniemanymi godnościami swoimi? Czy dziękujesz Panu za wszystko zesłane tobie? Czy nie władają sercem twoim próżne ziemskie troski?
Albo – wyrzucając mięso ze stołu swego, uśmierzając ciało –nie zaniedbałeś ty własnej duszy, zwlekając wyrzucić z serca twego gniew i obłudę, chciwość i samowolę, pychę i samolubstwo?
Groźnie uprzedza nas Święta Cerkiew Prawosławna, że nie będzie nam pożytku od wstrzemięźliwości fizycznej, jeśli nie połączymy jej ze wstrzemięźliwością duchową – od zła, od namiętności, od dręczącego nas grzechu.
W wielkopostnych modlitwach słyszymy: „Próżno cieszysz się, duszo moja, wstrzemięźliwością od jedzenia, wtedy jak od namiętności ty nie oczyszczona: Jeśli nie stanie się wstrzemięźliwość przyczyną poprawy twojej, jako fałszywa znienawidzona będziesz przez Boga”.
Droga Chrystusa – droga każdego chrześcijanina. I jeszcze chcę wam powiedzieć: droga, którą poszedł Chrystus Zbawiciel, jest to droga każdego z nas, chrześcijan.
Kiedy Pan wezwał nas z wami do łona Cerkwi, kiedy przyjmowaliśmy święty Chrzest i następnie w pewnym momencie byliśmy obdarzeni łaską, kiedy Boska światłość dotknęła naszych serc, wtedy przecież doznawaliśmy niezwykłej radości i jakbyśmy znajdowali się w Syjońskim wieczerniku razem z Chrystusem. Wtedy wszystko było jasne i radosne, dlatego że Bóg wzmocnił nasze duchowe i cielesne siły, abyśmy posmakowali i poznali, jak dobry jest Pan.
Ale nasza droga na tym nie skończyła się. Poszliśmy za Chrystusem dalej. Nastąpiła droga nauczycielstwa, kiedy powinniśmy byli usprawiedliwić tę Boską radość, tę Boską łaskę, która nawiedziła nasze serca na początku naszej trudnej drogi.
Tu, jak w swoim czasie apostołowie, jak i Chrystus, napotkaliśmy przeróżne straty, przeróżne trudne okoliczności i zaczynaliśmy nawet się wahać. Albo, podobnie jak małowierni zwolennicy Pana, nawet zasypialiśmy w chwilach prób duchowych.
Ale po to, żeby zatriumfować nad grzechem, żeby ostatecznie utrwaliło się w naszych sercach dobro, wymagane jest podążanie za Chrystusem nie tylko do Ogrodu Getsemani. Musimy kontynuować drogę do domu arcykapłanów Annasza i Kajfasza, przejść do Pretorii do Poncjusza Piłata i usłyszeć przerażające słowa: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”
Dalej droga prowadzi nas na Golgotę, żebyśmy tu razem z Chrystusem ukrzyżowali ciało swoje z namiętnościami i pożądliwościami. Na tej drodze oczekuje nas pogrzeb razem z Panem. I dopiero po tym zacznie się zmartwychwstanie naszej duszy. Dopiero wtedy zacznie się triumf dobra w naszych sercach. I jeszcze bardziej utrwali się spokój naszej duszy, kiedy my, przeszedłszy drogę krzyżową, otrzymamy w dniu Pięćdziesiątnicy Ducha Świętego.
Oto czego powinniśmy doznawać i doznajemy na swojej zbawiennej drodze. Trudna to droga, ale iść nią koniecznie trzeba. Iść, pomimo trudności i przykrości – i od bliźnich swoich i ze strony swoich grzesznych przyzwyczajeń... Czasami nawet nie będziemy wiedzieć, jak postąpić. Ale jeśli będziemy gorliwie trzymać się drogi Chrystusowej i, przywołując pomoc Boską, iść bez strachu na Golgotę aż do współpogrzebania się z Chrystusem – Pan ześle nam Swoją Boską łaskę, wzmocni nasze słabe siły, pomoże pokonać wszelkie grzeszne namiętności i w ich miejsce zasadzi dobre nawyki, które pomogą nam osiągnąć życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Człowiekowi dane są przykazania Boże, przestrzegając których, on tym samym zyskuje sobie pełne łaski życie.
Ale całe nieszczęście w tym, że człowiek nie zawsze ceni to bogactwo – wypełnienie przykazań Bożych, którymi odżywia się jego dusza. Czasami przychodzą takie chwile, kiedy w człowieku ubożeje miłość do swego Źródła życia, miłość do swego Stwórcy, i wtedy wszystko to, co służy za pokarm ducha człowieczego, staje się mu już jakby ciężarem. On stara się uwolnić, oddalić, zrzucić brzemię przykazań Bożych i wejść na samodzielną ścieżkę, żyć tak, jak sam chce.
Innymi słowami, człowiek oddala siebie od Boga i idzie w objęcia grzechu. I to jest właśnie początek upadku.
Tak więc, początkiem oddalenia się z ojcowskiego domu jest oziębienie miłości do Boga. Człowiek stara się zrzucić z siebie dobre jarzmo Chrystusowe i oddalić się do kraju dalekiego, krainy grzechu, gdzie, jak mu się wydaje, on będzie się weselić i radować bez końca. Grzech rysuje w umyśle ludzkim wszelkie słodycze, wszystkie rozkosze świata. Grzech zaprasza, nęci do siebie. I człowiek, nie zorientowawszy się w tym oszustwie, zostawia pokarm duchowy i zwraca się do pokarmu zwierzęcego – do grzechu.
Na początku, póki on jeszcze nie roztrwonił zadatków łaski Ducha Świętego, czuje w sobie siłę, życie. Jest to podobne do odłamanej gałązki. Przecież kiedy gałązka oddzielana jest od zdrowego drzewa, to ona nie od razu zasycha, a posiada w sobie pewne soki, otrzymane od drzewa. I przez jakiś czas gałązka ta odżywia się tymi sokami. No a potem? A potem nadchodzi znany koniec – zasycha.
Właśnie to samo dzieje się i z człowiekiem grzechu. Człowiek ubożeje duchowo. Wszystko, co było dane mu poprzez wykonanie przykazań Bożych od Boskiej łaski, wszystko ubożeje, usuwa się i człowiek stopniowo duchowo zasycha. W sercu człowieka pojawia się pustka. Ta przerażająca grzeszna pustka nie daje człowiekowi ani chwili spokoju. I wtedy człowiek zaczyna miotać się, szukać różnego rodzaju rozrywki, rozpalając się to pożądliwością ciała, to pychą, to rozdrażnieniem, złością, zawiścią, chciwością i innymi grzesznymi sprawami. Ale to wszystko nie przynosi satysfakcji. I jeśliby nie łaska Boża, to co by się stało z nami, uwiedzionymi przez intrygi diabła?! Nawet w grzechu Pan nie zostawia człowieka Swoim miłosierdziem. On poprzez Swoją Opatrzność ma mnóstwo sposobów zwrócić nas z powrotem na prawdziwą drogę. Czasami są to bardzo gorzkie leki: trudne warunki życia i choroby, i ubóstwo…
Ale posyłając przeróżne smutki, Pan Bóg pobudza człowieka, puka do niego: obudź się, powstań, człowieku, jesteś w niebezpieczeństwie!
Oto w jaką dziedzinę wchodzi człowiek, który zostawił pokarm duchowy i zwrócił się do pokarmu grzesznego. On traci duchową radość, pustoszeje i staje się niewolnikiem grzechu. I jeśli grzech nie ostatecznie zniszczy w człowieku dobre początki, to zawsze pozostaje możliwość przebudzenia ze snu grzechu.
Ale bywa i tak, że grzech całkowicie zniewala człowieka, tak, że ten ulega atrofii (zanika), traci zmysł duchowego postrzegania i staje się niezdolnym do jakiegokolwiek życia duchowego, do jakiegokolwiek przebudzenia. Ale jeśli w ludzkim sercu pozostaje jeszcze zakamarek dobrej gleby, to na tę glebę Boża łaska rzuca swoje siemię. I wtedy następuje przebudzenie. Jak ono następuje?
Jak u ewangelicznego syna marnotrawnego. Powiedziano: kiedy on osłabł z głodu, to opamiętał się. Co to znaczy – opamiętać się? To znaczy – uświadomić sobie swoje niebezpieczne położenie, swój zgubny stan. Przed człowiekiem grzechu miłosierdzie Boże jakby otwiera zasłonę, i on widzi siebie stojącego na krawędzi przepaści, tak, że jeszcze jeden krok – i on nieuchronnie spadnie w otchłań i zginie ostatecznie. I to właśnie nazywane jest opamiętaniem się.
Kiedy to następuje, wtedy człowiek zaczyna przypominać sobie o poprzednim pełnym łaski życiu w ojcowskim domu.
Przykazania Boże, które wydawały się mu kiedyś bardzo ciężkie, teraz nabierają całkiem innego zabarwienia i wywołują w pamięci już nie gorycz, a przyjemność. W takim momencie dojrzewa zdecydowanie. Zdecydowanie powstać i oddalić się od przepaści. To drugi stopień działania łaski Bożej na duszę ludzką.
Następnie przychodzi trzeci zbawienny stopień przebudzenia – to ten, kiedy syn marnotrawny nie tylko postanowił wrócić do domu ojca, ale wstał i poszedł, to znaczy on już zwyciężył w sobie niewolę grzechu i z uczuciem głębokiego pokajania wraca do normalnego stanu.
Oto w taki sposób dokonuje się zbawienne pokajanie. Oto co jest wymagane od nas – wrócić do ojcowskiego domu i błagać Pana swego i Stwórcę o wybaczenie.
Ale pamiętacie: Pan przyjmuje tylko szczere pokajanie. Tylko w tym przypadku, kiedy człowiek jest świadomy swego upadku w grzech, ukorzy się przed Stwórcą swoim i zawoła: „Ojcze, zgrzeszyłem wobec nieba i wobec Ciebie, już nie jestem godzien nazywać się synem Twoim, dlatego że złamałem wszystkie Twoje przykazania, roztrwoniłem wszystko, co Ty mi dałeś! Dlatego przyjmij mnie choć do grona najemników Twoich, abym się trudził i otrzymał należną część pokarmu, przyjmując który mógłbym żyć”. Tylko w tym przypadku Pan przywraca nam jasne szaty.
Oto co objawia, nam Święta Cerkiew w niedzielę o synu marnotrawnym. Objawia, jak człowiek stopniowo oddalając się od prawdy Bożej, okazuje się we władzy grzechu, objawia, jak następuje przebudzenie i powrót do ojcowskiego domu.
I ja chcę, abyśmy nigdy nie oddalili się z ojcowskiego podwórka (ojcowskiej opieki), żeby brzemię Boże nie było dla nas uciążliwe. Ono w istocie i nie jest uciążliwe. Czyż nie słyszymy głosu naszego Boskiego Zbawiciela: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy spracowani i obciążeni i Ja dam wam ukojenie. Weźcie na siebie Moje jarzmo i nauczcie się ode Mnie; że jestem cichy i pokornego serca, i znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe i brzemię Moje lekkie”. Oto ono, prawdziwe słowo Boże! Jeśli będziemy przestrzegać przykazania Boże z miłością i dla miłości, to jarzmo Chrystusowe będzie dla nas lekkie. Wtedy nie odejdziemy do krainy dalekiej, wtedy nie zapanuje nad nami grzech, wtedy też nie będziemy musieli wracać.
Pokajanie jest największym darem Boga człowiekowi – to drugi chrzest, w którym, zmywszy grzechy, znów otrzymujemy łaskę, utraconą w upadku. Będąc grzesznymi – stajemy się świętymi. Ono otwiera nam niebo, wprowadza do raju. Bez pokajania nie ma zbawienia. Pokajanie nie jest publicznym samobiczowaniem, ale ciężkim i żmudnym wewnętrznym wysiłkiem nad oczyszczeniem serca z moralnych nieczystości, które narosły tam podczas rozproszonego (roztargnionego), niedbałego, nie będącego w stanie łaski życia.
Pokajać się – znaczy zmienić obraz życia, przede wszystkim „Dojść do siebie (opamiętać się)”. To znaczy zobaczyć w sobie grzech: w myślach, słowach i uczynkach – uświadomić go sobie, znienawidzić, a potem wykorzystać pełne łaski cerkiewne środki dla wykorzenienia go ze swojej istoty. Tracąc rozumienie prawdziwej duchowości, straciliśmy też zdrowe rozumienie tego skarbu.
Owoc pokajania – poprawa, przemiana życia.
Człowiek powinien bezwzględnie (bez żalu), z korzeniami wyrwać z duszy wady i namiętności, odwrócić się od zła i nieprawdy, przystąpić do Pana i zacząć Jemu Jedynemu służyć z całych sił duszy i ciała.
Kto kaja się i świadomie grzeszy znów, potęguje winę, „odwracając się z powrotem” i depcząc miłosierdzie Boże. „Nie tak rozdrażniają Boga popełnione przez nas grzechy, jak nasza niechęć do zmienienia się” – mówi św. Jan Złotousty.
Daremne i bezowocne będą najwznioślejsze kazania, apele, najmądrzejsze i w najlepszej wierze udzielone rady, jeśli nie potrafimy aktywnie zastosować ich w naszym dzisiejszym życiu…
Nikt nie wie, ile jeszcze nam odpuszczono, dla opamiętania się i poprawy, dlatego każdy, nie odkładając, nie zwlekając, niech zapyta siebie: „Czy nie ja jestem przyczyną dzisiejszej hańby? Czy nie mój grzech utrzymuje Ojczyznę w otchłani upadku? Czy nie moje zaniedbania odkładają świetlaną chwilę zmartwychwstania?”
Ludzie, pomyślcie trzeźwo – wśród nas nie ma nikogo, kto mógłby się usprawiedliwić, gdyby musiał odpowiadać na te pytania nie przed ziemskim stronniczym i słabym człowieczym sądem, ale przed Sędzią Wszechwiedzącym i Wszechdoskonałym.
Pokajajcie się, póki nie jest późno! Niewinnych nie ma – „wszyscy poddawszy się rozpuście, niepotrzebni jesteśmy”.
Oto już kilka lat, jak według wszelkich ziemskich zasad i ludzkich przewidywań kraj nasz powinien płonąć w ogniu wojny domowej, ginąć w mroku i głodzie gospodarczej ruiny, anarchii, nieprawości i chaosu. Co więc powstrzymuje go przed tym strasznym losem? Nasza troska i zapobiegliwość? Nie! Nasza czujność, mądrość, męstwo? Nie! Nasza jedność, siła i wierność obowiązkowi? Nie!
Opatrzność Wszechdobrego Boga, łamiąc „porządek przyrody”, krusząc nieuniknioność ziemskich praw i przewidywania doświadczonych niszczycieli, utrzymuje nasz kraj na krawędzi przepaści, przejawiając miłosierdzie nad naszą ślepotą i ułomnością, dając – po raz który! – czas na opamiętanie się, pokajanie, przemianę.
I cóż? Czy korzystamy z tego szczodrego, niezasłużonego daru? Niestety, szukamy usprawiedliwienia, dopatrując się przyczyn tego, co zaszło gdziekolwiek: w niesprzyjających historycznych warunkach, w zdradzie władców, w błędach bliźnich, w działaniu czynników zewnętrznych – ale tylko nie w sobie samych!
Dość drwić z prawdy – Bóg wyśmiany nie bywa! My sami ze swymi wadami i namiętnościami; umiłowaniem władzy i próżności, zazdrością i hipokryzją, arogancją i wywyższaniem się i brakiem wiary – jesteśmy przyczyną wszystkich nieszczęść!
Tak, zła siła pragnąca naszej zagłady, posiada we współczesnym świecie ogromną moc i władzę. Tak, w swojej służbie ma ona wielowiekowe doświadczenie niszczenia, diabelską sztukę korupcji, deprawacji i oszustwa. Ale to nie usprawiedliwienie!
Kto nie czuje swego grzechu – myli się ogromnie i śmiertelnie. Winni jesteśmy wszyscy… Zapamiętajcie wszyscy: nie pokajamy się – nie oczyścimy się; nie oczyścimy się – nie ożyjemy duszą; nie ożyjemy duszą – zginiemy.
Zastanówmy się nad swoim wyborem. Zastanówmy się i zajrzyjmy do swojej duszy – czy nie stwarzamy nieprzebytej przepaści między nami i Bogiem?
Być może, swoim zaniedbaniem, brakiem uwagi wobec zbawienia zabijamy w sobie uczucie duchowego odbioru (postrzegania) i stajemy się niezdolnymi przyjmować działanie łaski Bożej? Jeśli tak jest faktycznie, to na jak gorzkie łzy zasługujemy!
Póki żyjemy jeszcze tu, na ziemi, póki jeszcze nad nami rozpościera się niezmierna cierpliwość Boża, póki nie późno, powinniśmy zrozumieć stan naszego ducha.
I jeśli serce nasze ciągnie się do Boga, do świętości i czystości, to wzmocnijmy w sobie ten zbawienny wybór!
Jeśli zaś zauważymy, że do naszego duchowego stanu wkrada się niedowiarstwo, wątpliwość i inne wady, to ulęknijmy się tego! Wystraszmy się zgubnej otchłani, w której znalazł się bogaty grzeszny człowiek, i, przywołując sobie Boską pomoc, usuńmy, póki można, zgubną przepaść między nami i Bogiem! Dokonajmy zbawiennego wyboru nie tylko rozumem, ale też sercem naszym!
Zbawienie osiągane jest poprzez stałe wypełnianie przykazań Bożych. Oto i my nastawmy się na to, żeby wypełniać Boże przykazania, pokonawszy wszystkie trudności na zbawiennej drodze. I wtedy to droga naszego zbawienia będzie pomocna. Wtedy to i miłosierdzie Boże zstąpi na nas, wzmocni nas i zachowa od wszelkiego zła. Wtedy to i my osiągniemy błogosławione wieczne życie w Chrystusie Jezusie.
Dlaczego apostoł Piotr nie wytrwał w miłości do Chrystusa?
Nastąpiło to dlatego, że miłość do Boga w tym czasie u apostoła Piotra była jeszcze cielesna. Ona nie była jeszcze uświęcona łaską Bożą i nie otrzymała mocy od Bożej miłości.
A skoro tak – to nie było i twardości w jego zdecydowaniu, w jego zamiarze do końca podążać za Chrystusem na Golgotę.
Tak, kochać Boga nie jest proste, kochać Go trzeba tak, jak przykazał Sam Bóg Zbawiciel świata.
Miłość do Boga tylko wtedy bywa prawdziwą, kiedy zbudowana jest na pokorze, kiedy człowiek usuwa ze swego serca cielesną mniemaną miłość. W czym wyraża się cielesna miłość? Ona wyraża się w niezwykłym samowywołującym się zachwycie. Człowiek wytęża w sobie wszystkie swoje siły do zachwytu, pobudza swój nerwowy system i przy tym następuje wrzenie krwi, pojawia się niezwykłe wyobrażenie, żar.
Żar i gorączka krwi i nerwów – to jest cielesna miłość. Taka miłość nie bywa godną Bogu, bowiem przynoszona ona jest na ołtarz pychy. Taka miłość nie długowieczna, ona szybko znika.
Dlatego, żeby posiadać trwałą duchową miłość, koniecznie trzeba kochać Boga pokornie, cicho i dążyć do osiągnięcia miłości duchowej, która uspakaja system nerwowy, chłodzi porywy krwi naszej i daje wewnętrzne uspokojenie w duchu pokory i cichości.
Oto jaka powinna być Boska, czy duchowa miłość. Jak więc nauczyć się tej miłości? Nauczyć się kochać Boga można pod warunkiem, jeśli będziemy w miarę swoich sił i możliwości wypełniać wszystko to, co przykazał nam Zbawiciel świata.
I nie tylko wypełniać, ale też w głębi swego serca wzbudzać nienawiść do wszelkiego grzechu, oddalającego nas od miłości Bożej. Właśnie to będzie początkiem miłości do Boga.
Ale tylko początkiem. Żeby ta miłość utrwalała się i wzmacniała, koniecznie trzeba stale kontrolować siebie. I jeśli kiedykolwiek według niemocy swojej wpadniemy w ten czy inny grzech, to szybko powinniśmy powstać i przynieść szczere łzy pokajania.
Po to, aby serce nasze stale przebywało w miłości, trzeba koniecznie poznawać w Ewangelii tę wolę Bożą, którą odkrywa nam Zbawiciel świata, dowiadywać się czego chce od nas Pan, poznawać Jego dobrą i doskonałą wolę i wypełniać ją do końca swego życia.
Tylko przy stałej wierności Bogu zachowa się w nas prawdziwa Boska miłość. I jeśli w jakimś momencie naszego życia naruszymy tę wierność, to tym samym naruszymy i miłość do Boga. Przerwie się ten wewnętrzny wzajemny związek miłości Bożej i miłości naszej.
Miłość nasza do Boga powinna doskonalić się z dnia na dzień. Ona otrzymuje bezpośredni związek z Bogiem, wchodzi w zjednoczenie się z Nim i przez to zjednoczenie otrzymuje pocieszenie, oświecenie, wywyższenie.
Ale powinniśmy dobrze rozumieć, że w osiągnięciu lub wzmocnieniu tej miłości do Boga musimy przejść znaną drogę wypróbowania, drogę walki – i przede wszystkim z samym sobą. Dlaczego? Dlatego że wewnątrz nas znajduje się dawny człowiek, ginący w swoich żądzach, dlatego koniecznie trzeba zabić w sobie tego dawnego człowieka – zabić wszystko grzeszne. A kiedy zaczniemy dokonywać tego, to, naturalnie, diabeł, ojciec grzechu, powstanie przeciwko nam, żeby obronić swoją własność, i wtedy rozpocznie się walka. Ciężka walka.
Na przykład, po to, żeby poskromić nasz język, ileż trzeba siły, uwagi, energii! A czy łatwo pokonać w sobie pychę, samolubstwo, przemądrzałość, zamiłowanie do chwalenia się albo jakikolwiek inny grzech? Oczywiście, wszystko to wymaga z naszej strony niemałych wysiłków, ciągłej walki.
Ale nie tylko w wewnętrznych pokusach przechodzimy naszą drogę. Przypomnijcie sobie, jakim próbom został poddany apostoł Piotr przez ludzi! Czyż my nie doświadczamy podobnego strachu, kiedy niektórzy ludzie zadają nam pytania: „czy ty wierzysz w Chrystusa? Czy jesteś prawosławny? Czy chodzisz do cerkwi?” A my co odpowiadamy? Czy czasem nie przejawiamy małej wiary? Czyż nie boimy się czasem wyznawać Chrystusa? Bywamy żałośni w tym czasie, nie mając odwagi oświadczyć, że faktycznie jesteśmy prawosławnymi chrześcijanami, czczącymi przykazania Boże.
Więc sprawdźmy sami siebie, czy rzeczywiście kochamy Boga? Czy nie bywa tak, że staramy się kochać Boga dla cielesnego swego mędrkowania? Pobudzamy swoje nerwy, rozdrażniamy się nawet podczas modlitwy i postu. Tak, dzieje się to w naszym życiu, szczególnie na początku naszego nawrócenia do Boga, kiedy, podekscytowani tym czy innym Boskim pięknem, podziwiamy, zachwycamy się, gotowi jesteśmy na każdy wysiłek: i nadmiernie pościć, i dużo modlić się, i ofiary czynić, i bliźnimi się opiekować. Wszystko jest nam jakby łatwe! Ale potem mija ten poryw, i następuje okres, kiedy zostajemy sam na sam ze swymi naturalnymi możliwościami. I oto tu już żadnych sił na jakiekolwiek działania nie ma, dlatego że nie ma jeszcze w nas Boskiej miłości, która osiągana jest poprzez wytrwałość i pokorę.
Pamiętajcie o tym, że miłość do Boga obowiązkowo łączy się z miłością do bliźniego.
Jak poznać, że kochamy bliźnich swoich i Pana? Jeśli czujemy, że wygasło w nas poczucie żalu (pamiętliwość), to jesteśmy już na drodze miłości do bliźniego. Jeśli zrodziła się w naszym sercu cicha współczująca postawa wobec bliźniego swego w każdych okolicznościach, to wiedzcie, że jesteśmy już u samych drzwi miłości do bliźniego i do Boga.
Oto tak musimy doskonalić się w duchowej miłości.
„Beze Mnie – mówi Pan – wy nie możecie nic czynić”.
Rzeczywiście, tak jest – żeby osiągnąć wieczne zbawienie, musimy przebywać blisko Chrystusa. I jeśli ten warunek człowiek spełnia, to, niewątpliwie, osiągnie duchowy sukces. Będzie stawać się doskonalszym, będzie nie tylko kwitnąć duchowo, ale i wyda owoce ducha.
W jaki więc sposób człowiek wchodzi w najściślejszą wspólnotę z Chrystusem Zbawicielem? Wyjaśnijmy tę kwestię.
Chrystus przyszedł na ziemię po to, aby odkupić ludzkość z przeklęcia grzechu i śmierci. A po to, żeby człowiek znów osiągnął wspólnotę z Panem swoim, Chrystus swoją świętą krwią tworzy Cerkiew. To Jego ciało, głową Którego jest On Sam. A przez Ducha Świętego, przez trzecią Osobę Trójcy Świętej, Chrystus ożywia Swój organizm cerkiewny.
Oto poprzez tę Cerkiew, poprzez ciało Chrystusowe człowiek wchodzi w najściślejszą wspólnotę (jedność) z Chrystusem Zbawicielem. Jak się to dokonuje?
Dokonuje się to tak. Człowiek uwierzył, że Chrystus jest Synem Bożym, jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Uwierzywszy, on przyjmuje sakrament Chrztu świętego, a przez ten sakrament wchodzi do cerkiewnego organizmu, oczyszcza się od wszelkiego grzechu i otrzymuje siły życiowe od Ducha Świętego.
Ale po to, aby stale przebywać w tym organizmie (ciele) i czerpać siły życiowe, nie wystarcza przebywać tylko zewnętrznie. Nie, trzeba rozpuścić się, stopić się z ciałem Cerkwi, organicznie połączyć się. Połączyć się tak, jak gałąź łączy się z pniem, i ciągle ożywiać się łaską Ducha Świętego.
A zjednoczywszy się z ciałem Cerkwi, wzmacniać tę jedność miłością.
Miłość ta przejawia się w modlitwie, i w pokajaniu, i we wstrzemięźliwości, i we współczuciu dla bliźniego.
Ale to mało. Miłość powinna przejawiać się też w tym, żeby stale krzyżować ciało swoje z namiętnościami i pożądliwościami. I nie tylko krzyżować, ale poprzez głęboką pokorę i łagodność, poprzez stałe obcowanie z Panem osiągnąć owoców Ducha Świętego – priepodobija* i prawdy.
A owoce Ducha Świętego, jak świadczy apostoł Paweł, to łagodność, wstrzemięźliwość, wiara i miłość.
Oto jakie owoce trzeba osiągnąć nam, przebywającym w organizmie cerkiewnym, po to żeby stale przebywać z Panem.
Jeśli nie będziemy do tego dążyć, jeśli będziemy uspakajać siebie tym, że my, jak mówią, przyjęliśmy Chrzest i Miropomazanije (Bierzmowanie), a dalej niech Sam Bóg nami kieruje, to taką niedbałością zerwiemy tajemną nić, związującą nas z Panem. A jeśli nastąpi rozerwanie, to, naturalnie, nasze serce będzie zasychać tak, jak zasycha czasem gałąź, która chociaż i znajduje się na pniu, ale bywa czymś zarażona. I w miarę tego, jak nasz duchowy organizm będzie coraz bardziej i bardziej zasychać, oddalając siebie od działania łaski Bożej, w miarę tego będziemy poddawać siebie odłączeniu od cerkiewnego organizmu. I wtedy upodobnimy się do tych suchych gałęzi, które są oddzielane i wrzucane w ogień.
*Priepodobije – wielkie podobieństwo do Boga
Teraz my doświadczamy, jak niegdyś Izraelici wzięci do niewoli, ciężar duchowy. I wspominamy, często wspominamy te słodkie chwile, kiedy Pan Bóg był obecny z nami Swoją Boską łaską i, wspominając, płaczemy.
Niewola duszy jest bardzo ciężka. Od niej trzeba koniecznie się uwolnić. Ale jak? Tylko drogą pokajania, drogą stałego dążenia rozumu swego i serca do niebiańskiego Jeruzalem.
Jak izraelici nie mogli śpiewać pieśni Bożej na ziemi obcej i nie zapominali Jerozolimy, tak i nam trzeba wspominać te chwile życia, kiedy wiernie służyliśmy Bogu, i wydawaliśmy owoce pokajania. I jeśli wstąpimy na tę drogę, to, niewątpliwie, uwolnimy swoją duszę od więzów grzechu i znów zaśpiewa nasz duch!
Oto tak przy pomocy świętych obrazów pomaga nasza Matka-Cerkiew budzić nasze dusze. I przypominając o niebezpieczeństwie niewoli grzechu, Cerkiew wskazuje im drogę do wyzwolenia. Rzeczywiście, pozostaje nam płakać, lamentować i wołać do swojej biednej duszy: „Duszo moja, duszo moja, powstań, dlaczego śpisz, koniec się zbliża!” Czas szybko upływa. Czy zdążysz ty, duszo moja, wyzwolić się z niewoli grzechu? Czy zdążysz dokonać dobrych uczynków, które usprawiedliwią ciebie na sądzie Chrystusowym? Póki jeszcze drzwi miłosierdzia Bożego nie zostały zamknięte, zbudź się, duszo moja potępiona, zbudź się i zawołaj do Zbawiciela swego: „Boże miłosierny, zmiłuj się i oczyść mnie od wszelkiego grzechu, odziej szatą sprawiedliwości, żeby wzmocnić się na prawej zbawiennej drodze i rozsławić Cię czystym świętym sercem i ustami teraz i w nieskończone wieki!”
U wrót Carstwa Bożego postawieni są specjalni odźwierni, którzy będą sprawdzać nasze z wami wewnętrzne bagaże.
Czym one są napełnione? Czego więcej w naszym sercu: dobrego czy złego?
Wymagana będzie niemała ilość cnót, żeby przepuścić nas do Carstwa Niebieskiego, do życia przyszłego.
A my, jeśli uważnie obejrzymy swój bagaż, na pewno odkryjemy, że cnót i w dzień i ze światłem nie znajdziesz, za to grzechów, pewnie nie obejmiesz swoimi ramionami. Więc jakże przejdziemy do Carstwa Bożego, do którego prowadzą przecież nie szerokie wrota, a bardzo wąskie?
Stale przeglądajcie bagaż swojej duszy! Pomyślcie, czy nie ma w nim grzechów, od których możemy zacząć wybawiać się już teraz, napełniając puste miejsca koniecznymi cnotami! W tym celu konieczne jest przebudzenie od grzesznej śpiączki, jak niegdyś przebudziła się priepodobna Maria Egipcjanka. A nas wzywa do tego Pan nasz Zbawiciel świata.
Więc ocknijmy się ze snu, odczujmy niebezpieczeństwo zguby i oddalmy się na pustynię pobożności. I tam uzbrójmy się w cierpliwość, wielkoduszność, uzbrójmy się w miłość, uzbrójmy się w modlitwę i we właściwą wstrzemięźliwość, ufność na wolę Bożą!
Tylko pod takim warunkiem nastąpi w nas przeobrażenie duchowe. Tylko wtedy z bagażu naszego serca zostaną wyrzucone precz i utopione w głębinie wszystkie grzechy i zostaną tylko dobre uczynki, dobre nasze „ustrojenie” – pozostanie ten fundament, który uczynił nas godnymi Królestwa (Carstwa) Bożego.
Post jest jakby przedsionkiem niebiańskiego życia, przedsionkiem triumfu.
Ale żeby osiągnąć triumf, trzeba przejść i przez przedsionek, gdzie niebiańscy słudzy będą sprawdzać każdego z nas i zapytywać: Z jakim bagażem chcesz przywitać Najświętszą Paschę czy wejść do Niebiańskiej Komnaty?
Jeśli twój bagaż – grzeszna natura, to nie waż się, człowiecze, witać świetlanego Chrystusowego Zmartwychwstania, wejść do Komnaty Niebiańskiej z radosnym sercem. Niebiańscy słudzy wezmą ciebie i wtrącą do ciemności nieprzeniknionej, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Post – to szczególny czas, kiedy powinniśmy uważnie popatrzeć na stan swojej duszy, na stan swego ducha. Co panuje nad duszą? Czy jest w niej coś pokrewnego, łączącego nas z żywotem niebiańskim? Czy, być może, nic dobrego tam już nie zostało?
Otóż, jesteśmy w przedsionku Wielkiego Postu. Już chcemy wstąpić na drogę trudów duchowej i fizycznej wstrzemięźliwości. Czy będziemy w stanie godnie przejść tę próbę, czy zdołamy ubielić swoje ubranie, oczyścić je od wszelkiej zmazy grzechu i wejść do Niebiańskiej Komnaty, żeby ze wszystkimi podobającymi się Bogu uradować się i się rozweselić?
Przypomnijmy sobie człowieka, który, jak powiedziane jest w Ewangelii, zjawił się na uczcie weselnej nie w świątecznym odzieniu. Chociaż on i wszedł do domu, będąc zaproszonym, ale usłyszał straszny wyrok Gospodarza domu: „Sługo przewrotny, jak śmiałeś wejść tu nie w weselnym ubraniu? Weźcie go i wtrąćcie do ciemności nieprzeniknionej, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów”.
Widzicie, jak ten człowiek, chociaż i przeszedł przez drzwi, ale, nie oczyściwszy się łzami pokajania, nie omywszy nieczystych szat swojej duszy, został wyrzucony z komnaty weselnej.
Podobne może zdarzyć się z nami wszystkimi, jeśli nie opłaczemy swoich grzechów, jeśli nie wybielimy swoich szat łzami pokajania. Jak strasznie będzie wtedy usłyszeć głos Boga: „Idźcie precz z Mojej jasnej komnaty, odejdźcie ode Mnie wszyscy czyniący nieprawości!”
Żeby to się nie przydarzyło, żebyśmy usłyszeli radosny, pocieszający głos naszego Stwórcy i Pana: „Dobry i wierny sługo, wejdź w radość Pana twego!” – zacznijmy dążyć do tego, żeby godnie potrudzić się na drodze Wielkiego Postu. Potrudzić się tak, żeby serce płakało, żeby łzy zmywały wszelkie nieczystości i brud grzechu, oczyszczając chram duszy naszej dla Ducha Świętego, wzmacniającego nas na drodze zbawienia.
Zacznijmy zaś swoją drogę trudu do świetlanego Chrystusowego Zmartwychwstania od przebaczenia wszystkim, którzy nam uczynili krzywdy, obrazili.
Koniecznie trzeba, żeby wszyscy przebaczyli sobie nawzajem nieobłudnie, szczerze, do końca, nie zostawiając ani kropli rozdrażnienia i złości na bliźniego w zatajonych zakamarkach swego serca. Bez tego nie można przestrzegać wstrzemięźliwości cielesnej i duchowej, i taki post niemiły jest Bogu.
Dni Wielkiego Postu – to czas zbawienny, czas, kiedy słowo Boże zdejmuje z naszych oczu zasłonę nocy grzechu i wkraczamy w sferę światła, w dziedzinę duchowej aktywności.
Co jest niezbędne nam w te wielkie dni? Niezbędne jest gorące pragnienie wyzwolenia samych siebie z pomocą Boskiej łaski od więzów grzechu i wstąpienie w ścisły związek z dobrodietielju* (cnotą). Koniecznie trzeba czynić to, o czym zapowiada nam święty apostoł Paweł: odrzucić sprawy ciemności i oblec się w zbroję światłości.
Przyjmijmy więc głos apostoła i z radosnym sercem wkroczmy w dni świętej Czterodziesiętnicy (Czterdziestu dni Wielkiego Postu). Wejdźmy na drogę walki z wszelkiego rodzaju grzesznymi skłonnościami, niech nikt nie lęka się, niech nikt nie boi się zbawiennego wysiłku. Wiem, że przed nami wiele trudu, zanim osiągniemy wyzwolenie od więzów grzechu, ale niech nie przeraża to nas. Pan z nami. Pan przy nas. Z Panem będzie nam lekko. Więc, weźmy się do duchowego działania!
Błogosławię każdego z was, aby określił (ocenił) swoje cielesne i duchowe możliwości, i przyjął na siebie realną (według sił) wstrzemięźliwość cielesną, zwracając główną uwagę na oczyszczenie swojej duszy. Postarajcie się pohowiet’** i przyjąć Święte Dary trzykrotnie: w pierwszym tygodniu Postu, w czwartym tygodniu i w Wielkim Tygodniu – w Wielki Czwartek.
*Dobrodietiel z rosyjskiego – cnotliwe zachowanie, ogólnie – cnota. Tak też wielokrotnie tłumaczyłem to słowo. Trzy główne cnoty chrześcijańskie to: wiara, nadzieja i miłość.
Cztery cnoty wg Greków: mądrość, męstwo, sprawiedliwość, umiarkowanie.
Trzynaście cnót wg Benjamina Franklina:
Dobrodietiel z cerkiewnosłowiańskiego – 1. dobrodziejstwo, cnota, doskonałość; 2. chwała, czyn chwalebny; 3. majestat; 4. dobroć, łaskawość
**Howiet’ – 1. darzyć szacunkiem, czcić pobożnie; 2. poszcząc i uczęszczając na nabożeństwa przygotowywać się do Spowiedzi i Eucharystii.
Duchowych cnót dotyczy wykorzenienie ze swego serca rozdrażnienia, złości, zaciętości, osądzania i zdobycie wielkoduszności i cierpliwości, czystości duszy.
Oto te cnoty pomogą nam w dziele naszego duchowego doskonalenia. Bez nich zbawienie nasze okaże się wątpliwe. Dlatego to koniecznie musimy ćwiczyć się w duchowych cnotach.
W istocie, w tej dziedzinie jeszcze nie trudziliśmy się, pozwalając sobie płynąć z biegiem życia i nie dążąc zainstalować wewnątrz siebie kontroli i ćwiczenia tych wielkich cnót.
A więc, musimy skierować nasz duchowy wzrok na tę stronę naszego życia. Dlatego, że tu dużo tracimy, nie ćwicząc się jak należy w duchowych cnotach. Nie wykorzeniamy w sobie ani rozdrażnienia, ani gniewu, ani zaciętości, ani osądzania, ani innych duchowych wad i nie zdobywamy zamiast nich cnót: łagodności, pokory, wielkoduszności.
O, jak bardzo chcę, abyśmy wszyscy już od dziś zaczęli stopniowo ćwiczyć się w wykorzenianiu ze swoich serc grzesznych przyzwyczajeń! Pielęgnować w duszy delikatne kiełki tej albo innej duchowej cnoty! Chcę, abyśmy od dzisiejszego dnia zaczęli walczyć przede wszystkim z drażliwością, gniewem i pamiętliwością.
Dlaczego właśnie te grzechy tak koniecznie musimy zlikwidować? A dlatego, że te wady: drażliwość, gniew i pamiętliwość – przeszkadzają nam zdobyć wysokie cnoty, przeszkadzają podążać drogą zbawienia, przeszkadzają czynić dobro ze względu na Boga, dla bliźniego swego.
Pomyślcie, jak można, mając w sercu rozdrażnienie, gniew czy pamiętliwość (zawziętość), spokojnie czynić, przypuśćmy, modlitwę?! Nigdy w takim stanie nie przyniesiemy modlitwy od czystego serca, dlatego że rozdrażnienie i gniew, a tym bardziej pamiętliwość obowiązkowo skalają w nas czystość naszego wewnętrznego oka, czystość modlitwy. I za każdym razem, kiedy zaczniemy się modlić, za każdym razem myśl rozdrażnienia i gniewu będzie zwracać nas myślami do tej krzywdy, obrazy, którą uczynili nam nasi bliźni. Zwracać z taką siłą, że nie potrafimy powstrzymać się od zła. Myśli będą wpajać nam, że sprawca obrazy sprawił nam przykrość nie niechcący, a celowo, czyż nie bies w tym? I tak wróg będzie wzbudzał w nas złe myśli bez końca, żeby ostatecznie zniszczyć w nas czystość modlitwy. A więc pomyślcie, czy można przy rozdrażnieniu naszym czynić czystą modlitwę? Nie, nie i nie! Czy możemy mieć przychylność do bliźniego swego, mając na niego gniew i zaciętość? Czy możemy wtedy potraktować z wyrozumiałością jego słabości? Czy możemy w gniewie nie pozazdrościć jego szczęściu, pomyślności? Czy ubolewać, jeśli obrażający nas ma jakieś nieszczęście?..
Oto dlaczego chcę, abyśmy zaczęli swoje wysiłki od walki z rozdrażnieniem, gniewem i pamiętliwością (zaciętością). Jak dokonać dla dobra to nielekkie przedsięwzięcie? Jak przezwyciężyć te namiętności? Na takie pytanie odpowiadają nam natchnieni Duchem Świętym ojcowie, którzy sami przeszli tę drogę i wskazali nam na pomoc środki, stosując które, moglibyśmy rzeczywiście nauczyć się zwyciężać w sobie rozdrażnienie, gniew i zawziętość. Bo przecież jak u nas dzieje się w życiu? Ktoś powiedział nam jakieś obraźliwe słowo i my natychmiast dopuszczany rozdrażnienie, albo, jak mówi priepodobny abba Dorofiej, zamęt i zaczynamy rozważać: po co on mi to powiedział? Widocznie, chce mnie urazić. No, poczekaj, ja odpłacę ci tym samym! Tak pojawia się rozdrażnienie. I jeśli nie przezwyciężymy go od razu, to ono przejdzie w gniew. A w tym celu, żeby pokonać rozdrażnienie, musisz, jak to czynili czcigodni mnisi, pokłonić się bliźniemu, który uraził ciebie, i powiedzieć: wybacz mi, bracie czy siostro, że ja wywołałem u ciebie takie rozdrażnienie! I przez to ugasić w sobie zamęt i nie dać mu ukorzenić się. Jeśli zaś my na samym początku tak nie postąpimy, wtedy rozdrażnienie ukorzeni się i przejdzie w gniew, który, płonąc w nas i przepalając się, zostawi po sobie całą stertę rozżarzonych węgli, gotowych zapłonąć w każdej chwili, nawet po upływie wielu lat.
Więc jakże zwyciężać te grzechy? Tylko miłością. Jak mówią święci ojcowie, w chwilach wzburzenia trzeba modlić się za człowieka, krzywdzącego nas, zwrócić się po pomoc do Boga modlitewnym wołaniem: „Panie, zmiłuj się nad bratem moim i poprzez jego modlitewne wstawiennictwo, zmiłuj się i zachowaj nas od intryg wroga!” Oto jak trzeba postępować, wtedy nie ukorzeni się w nas ani rozdrażnienie, ani gniew, ani tym bardziej pamiętliwość.
Sprawdźcie sami siebie, umiłowane dzieci moje! Oto, przypuśćmy, dziś jakobyśmy się modlili, ale o wykorzenienie gniewu i rozdrażnienia w sobie prawie wcale nie prosiliśmy. Rzeczywiście – nie. Widzicie, jak niedbale trudzimy się!
My, okazuje się, nie jesteśmy gotowi do tego wysiłku. Więc jak możemy osiągnąć sukces w cnotach duchowych, jeśli my w ogóle nie ćwiczymy się w cnotach? Nawet dowolna świecka sztuka wymaga stałej aktywności. Przecież nie ze słów uczymy się z wami, dopuśćmy, przygotowywać pokarm, szyć albo uprawiać ogród! Wysłuchujemy rad, patrzymy, jak robią inni, a potem już próbujemy robić sami.
Na początku niezbyt dobrze wychodzi. A potem? Potem stale stopniowo zdobywamy tę czy inną umiejętność i stajemy się dobrymi, kunsztownymi kucharzami, szwaczkami, ogrodnikami… Ale jeśli w świeckim zajęciu potrzebne są ćwiczenia, to jakże chcemy oswoić sztukę sztuk – duchowe cnoty – bez ćwiczenia się w nich?
Chcę, abyśmy wszyscy z pomocą Bożą zaczęli codziennie dostrajać siebie do walki z grzechem i do zdobywania cnót duchowych. Tylko przy wysiłkach z naszej strony możemy wykorzenić z siebie ten czy inny grzech albo też ochronić siebie przed upadkiem w grzech i zdobyć tę czy inną cnotę.
Podstawową naszą troską jest to, żeby zauważać w swoich postępkach, w ruchu swojego serca te czy inne skłonności do grzechu.
I nie tylko zauważać, ale i dokładać starań w celu usunięcia tych grzesznych skłonności. Na tym właśnie polega cały nasz trud na drodze do zbawienia – oczyszczać serce swoje, przeobrażać duszę swoją, sadząc w niej wszystko dobre, wszystko święte, wszystko to, co jest podstawą dla życia przyszłego.
Pamiętajcie o tym, że nic nieczystego nie wejdzie do Carstwa Bożego. Jak mówi apostoł Paweł: „nie oszukujcie się: ani cudzołożnicy, ani rozpustnicy, ani pijacy, ani oszczercy Carstwa Bożego odziedziczyć nie mogą”.
Oto dlaczego i nasz podstawowy wysiłek na zbawiennej drodze polega właśnie na oczyszczeniu swojej duszy od wszelkiej grzesznej nieczystości i zasadzeniu dobrych chrześcijańskich nawyków. A walczyć musimy bardzo twardo i gruntowne, walczyć stale i niezmiennie. W tym zajęciu warto tak siebie wychować, żeby zawsze sprawdzać – w jakim stanie duchowym jesteśmy. Czy weszliśmy na stopnie duchowej doskonałości, czy tylko jeszcze zbliżamy się do nich, albo może, odwrotnie, oddaliliśmy się od tych stopni i zawróciliśmy z powrotem na drogę grzechu, na drogę zguby?
Oprócz tego musimy jeszcze mieć duchowe doświadczenie i sprawdzać siebie – czy nie oszukujemy się w swojej nadziei na zbawienie wieczne? Być może, myślimy, że uśmierciliśmy w sobie wszelkie działanie grzechu, a tak naprawdę ten grzech króluje jeszcze w naszym sercu, w naszej duszy, panuje nad naszymi siłami, i duchowymi i cielesnymi.
My bardzo często słabo walczymy nad uśmierceniem swoich grzesznych skłonności. I namiętności, oczywiście, panują wewnątrz naszych serc, wewnątrz naszych dusz. A jak one panują! Strach powiedzieć. Jak one nami rządzą, jak one panują i prowadzą nas na wszelkie nieprawości, na wszelkie upadki. I my jak nieme owce, bywamy prowadzeni na ofiarę, ale nie Chrystusowi, a właśnie grzechowi.
Popatrzcie każdy sam w swoje serce i tam zobaczycie prawdziwą otchłań swoich grzesznych skłonności. Ileż w naszych sercach złości, nienawiści, zawiści, rozdrażnienia, pychy, próżności, miłości do tego, żeby nas chwalono i dużo innego. Ale czy wystarczy tylko patrzeć na swoje grzeszne upadki? Nie, nie do tego tylko wzywa nas Cerkiew, żeby patrzeć na swoje grzechy, ale wzywa nas i do tego, żebyśmy się uzbroili, uzbroili się przeciwko grzechowi. Uzbroili się stanowczo, uzbroili się gorliwie, żeby wykorzenić z siebie każdy ruch grzechu.
Próżniactwo jest podstawą do spustoszenia naszych duchowych darów. I jeśli zajrzymy w swoje serce, w swoją duszę, to zobaczymy, że po tym jak osłabliśmy w uwadze i w dobrej woli, pojawiła się serdeczna zatwardziałość, spustoszenie.
I oto pojawia się pytanie: jakże to tak? Przecież przyjęliśmy święty Chrzest, święte miropomazanije, chodzimy do chramu Bożego, jakby się modlimy, a wewnątrz siebie nie odczuwamy radości, ani siły ducha. Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego, że nasz duch osłabł w uwadze, osłabł w cnotach i przyjął wewnętrzne dążenie do duchowego, grzesznego spokoju.
I w miarę tego jak wzmacniamy siebie w tym dążeniu do grzesznego spokoju, w miarę tego wyganiamy też z serc swoich błogosławione działanie Ducha Świętego. W miarę tego tracimy ze swego serca niebiańską radość, niebiańskie utwierdzenie. Oto dlaczego doznajemy w swoich sercach spustoszenia serdecznego.
I żeby uwolnić się od takiego stanu, musimy trudzić się i trudzić. Patrzeć nie tylko na samych siebie, ale patrzeć też na smutki i biedy bliźniego swego, starając się w miarę sił swoich choćby w małej mierze ulżyć ich duchowe i cielesne utrapienia.
Musimy ćwiczyć dobre uczynki. A jeśli będziemy ćwiczyć dobre uczynki, to na pewno wypędzony zostanie z naszych serc duch lenistwa, duch przygnębienia, duch opustoszenia. Zamiast tego wszystkiego zapłonie Boska miłość – miłość do dobrych uczynków, miłość do tego, co jest fundamentem przyszłego życia w Chrystusie Jezusie Panu naszym.
Podstawowy grzech, przez który jesteśmy opętani prawie wszyscy bez wyjątku – to grzech wywyższania samego siebie, albo grzech pychy.
To największa żmija, która bardzo zwinnie wchodzi w nasze serca, i czasem nawet przybiera postać anioła światłości i szepcze nam to, co oddziela nas od Boskiej miłości, co oddala nas od przymierza z Bogiem. I my, jak niewinne owieczki, bywamy schwytani przez tego podstępnego węża pychy i prowadzeni na ofiarę.
Pycha – to wielki grzech. Ten grzech kiedyś strącił z wysokości sławy anioła światłości i przemienił go we wroga Bożego, przemienił go w złego anioła, w szatana. Pycha strąciła szatana z niebios, zrzuciła go w otchłań pohybla. I nie tylko tego anioła światłości zrzuciła pycha, ale zrzuciła też wielu nawet sławnych ludzi Cerkwi Bożej.
Przeciwstawną pysze jest pokora. To największa cnota, która, niewątpliwie pomaga nam na drodze duchowej wspinaczki, właśnie pomaga. Pokora wielu przyprowadziła do zbawienia. I tej największej cnoty uczyli się wszyscy szermierze pobożności, ponieważ myśleli, że bez pokory nie można podobać się Bogu. Dojść do prawdziwej świadomości samych siebie, żeby rzeczywiście uświadomić sobie, że jednak jesteśmy ludźmi grzesznymi – to już wielka rzecz. Nie tylko powiedzieć, że jestem grzesznikiem albo grzesznicą. Nie, tego nie wystarcza. A oto w pełni uświadomić sobie, wewnętrznie odczuć świadomość, że rzeczywiście jesteśmy ludźmi grzesznymi, a skoro grzesznymi, to czyż możemy po tym kogokolwiek osądzać, czy komukolwiek sprawiać przykrość, czy komukolwiek zaprzeczać lub sprzeciwiać się, i tym bardziej na kogokolwiek wściekać się czy się gniewać? Oczywiście, nie. Oto ono, dostojeństwo pokory. I jeśli przyjmiemy to wszystko i postaramy się wypełniać w swoim życiu, to znaczy odrzucić pychę w sobie, a przyjąć prawdziwą duchową pokorę, to jest myśli i uczucia o sobie, że my, nie aż tak bardzo jesteśmy pobożni, a jesteśmy grzeszni przed Bogiem i przed ludźmi. Jeśli, ja mówię, przyjmiemy takie oto nastrojenie ducha, to, uwierzcie, niewątpliwie, odniesiemy sukcesy na drodze zbawienia.
Wielką rzeczą, którą z wami powinniśmy dokonywać, umiłowani bracia i siostry, jest, niewątpliwie, cierpliwość. Nie na próżno przecież Pan Bóg nasz Jezus Chrystus wyraźnie o tym obwieścił: „W cierpliwości waszej zbawiajcie dusze wasze”. I ta wielka cnota leży u podstaw naszego zbawienia, u podstaw innych cnót. Musimy ją przyjąć nie tylko rozumem swoim, ale i sercem, żeby urzeczywistnić ją w życiu swoim i przy pomocy tej cnoty pokonać przeróżne przeszkody na zbawiennej drodze.
Jeśli popatrzymy na samych siebie, to zobaczymy, w jakiej niemocy duchowej się znajdujemy. Istotnie jesteśmy bardzo bezsilni. Nie zawsze możemy znieść cierpliwie ten albo inny smutek, który dopustem Bożym zdarza się nam, znieść go wspaniałomyślnie. Popatrzcie, dopiero co przyszło do nas zmartwienie, a my już wpadamy w rozpacz, małoduszność i opuszczamy ręce swoje, osłabiamy nogi swoje i padamy, nie chcąc zmierzyć się z tym sprawdzającym nas zmartwieniem.
A oto priepodobni i duchonośni (posiadający w sobie Ducha Świętego) ojcowie patrzyli na zmartwienia, jak na coś dobrego, jak na coś koniecznego w dziele naszego zbawienia.
Przypomnijmy sobie pouczenia apostoła Pawła. On mówi nam, że wieloma zmartwieniami musimy wejść do Carstwa Bożego. I następnie on zaświadcza nie tylko o sobie, ale i o apostołach: my chwalimy się zmartwieniami, dlatego że smutek zradza cierpliwość; cierpliwość – doświadczenie; doświadczenie – nadzieję, a nadzieja nie zawodzi.
Oto widzicie, jak patrzyli na te czy inne zmartwienia (smutki) w świecie duchonośni i bogonośni* ojcowie, i w szczególności, święci apostołowie. Znaczy, oni widzieli w smutkach nie tylko same jakieś niedostatki, trudności moralne i fizyczne, ale widzieli w nich też coś słodkiego, to, czym można nawet się chwalić. I wszystko to tylko dlatego, że oni rozumem swoim widzieli przyszłą istotę i znaczenie tych albo innych zmartwień i, oczywiście, znosili te zmartwienia wspaniałomyślnie. Pan Bóg, niewątpliwie, im pomagał.
„Trzykrotnie ja – mówił apostoł Paweł – prosiłem Boga, żeby Pan odpędził ode mnie anioła szatana, a Pan mi odpowiedział, że siła moja w niemocy się doskonali. Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”.
Czy my czasem mówimy Bogu tak: „Panie, jesteśmy gotowi wszystko znosić, i choroby i smutki”? Boję się uwierzyć, że tak mówimy. Nie, raczej, nigdy nie mówimy, a zawsze tylko słyszymy jęki i westchnienia: „Panie, a za cóż to mnie ukarałeś?” Ciut-ciut jakaś choroba, czy głowa trochę zabolała, czy gardło albo inny jakiś członek naszego ciała zachoruje, my już zastękaliśmy: „Och, och, Panie, ciężko”.
No jak uwolnić się od tego? Oto widzicie, nie wystarcza nam, okazuje się, cierpliwości. Oczywiście i od choroby trzeba uwalniać się nawet naturalnymi środkami, uciekając się do sztuki lekarskiej, ale, jednakże i tu koniecznie trzeba zdawać się całkowicie na Opatrzność Boską. Jeśli Panu podoba się uzdrowić nas nawet poprzez naturalne środki lecznicze, to, oczywiście, odżyje nasz cielesny organizm. Jeśli zaś Panu wygodnie, żebyśmy dźwigali trud cierpliwości w chorobie, to tu koniecznie trzeba wykazać wielkoduszność i pełną pokorę woli Boskiej.
Oto właśnie o czym chciałem wam powiedzieć. Powiedzieć wam o tym, żebyśmy zdobywali wielką cnotę cierpliwości i w cierpieniu naszym zbawiali swoje dusze. Jeśli odwiedzi nas Pan poprzez to lub inne zmartwienie, nie opuszczajmy swoich rąk i nie osłabiajmy swoich nóg. Nie osłabiajmy swego serca i nie jęczmy, i stękajmy, a jedynie tylko powiedzmy: „Panie, znaczy, Ty tak chcesz, pomóż nam znieść to zmartwienie wspaniałomyślnie, żeby nie osłabnąć nam w cierpliwości i nie stracić skarbów Twoich niebiańskich”.
*Bogonosnyj – Cs. 1. mający w sercu Boga, wewnętrznie tajemniczo złączony z Bogiem; 2. kierowany przez Boga.
Bez przebaczenia, bez wykorzenienia pamiętliwości niemożliwy jest duchowy pokój! Dlatego że złość wywołuje w umyśle burzę pomysłów przeciwko bliźniemu – burzę namiętności, która przewraca wszystko wewnątrz nas, wyrywa z korzeniem wszystko dobre, niszczy prawie do fundamentów wszystkie zalążki cnót. Nawet my sami nie jesteśmy radzi z powodu tej nieszczęsnej burzy, trwającej z powodu żalu do bliźniego. A jeśli pojawia się ta burza – czy możemy wypełniać jakikolwiek pobożny wysiłek? Choćby wysiłek wstrzemięźliwości w jedzeniu, choćby modlitewny wysiłek, choćby wsparcie bliźnim swoim, choćby wielkoduszność i pokorę? Nie. Niemożliwy jest wtedy żaden wysiłek, dlatego, że burza złości w naszym sercu będzie odrzucać precz wszystkie nasze dobre zamiary, i nie będziemy mieć władzy nad niczym dobrym.
Takie prawo grzechu a zwłaszcza grzechu złośliwej zaciętości, rozdrażnienia.
Oto dlaczego wielcy szermierze Cerkwi Chrystusowej starali się likwidować nawet najmniejsze przejawy grzechu złości. Dlatego że jeśli dać swobodę jego działaniu, to on, powtórzę, zniszczy do fundamentów całe nasze dobre nastrojenie. Oprócz tego, priepodobni ojcowie pamiętali też przykazania Boże: „Błogosławieni pokój czyniący”, „Błogosławieni czystego serca, bowiem oni synami Bożymi nazwani będą i Boga ujrzą”. Czcili oni i przykazanie apostolskie: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!”. Oto dlaczego dążyli oni wykorzenić grzech złości w samym jego zarodku.
Chcę, żeby te pobożne reguły ascetów stały się wytycznym i w naszym życiu. I jeśli ktokolwiek z bliźnich uczyni nam krzywdę – nie dopuścimy w swoim sercu panować złości! Pamiętajcie, że w innym przypadku naszymi słabościami posłuży się wróg rodzaju ludzkiego. On będzie, niewątpliwie, wpajać nam, że krzywda jest zbyt wielka i niewybaczalna; zacznie rozdmuchiwać, jak się mówi, małe w wielkie, robić z muchy słonia.
Złość zaś, wszedłszy w serce, nie da nam spokoju ani w dzień, ani w nocy, ani podczas modlitwy, ani w pracy. Ona będzie drążyć nasze serce, i to tak mocno, że my, jak się mówi, wypadniemy całkiem z kolein.
Uważajcie więc, nie ustępujcie miejsca diabłu! I jeśli zauważymy w swoim sercu żal na bliźniego, to pośpieszymy do pojednania, jeśli tylko to jest możliwe.
Bywa, prawda i tak, że człowiek prosi o przebaczenie, a skrzywdzony nie przebacza. W takim przypadku, zostawiając wszystko na sumieniu bliźniego, zacznijmy oczyszczać samych siebie przed Bogiem i przed ludźmi.
Przykazanie Boże o cierpieniu mówi: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mat. 10, 22). A my zapominamy o nim całkowicie. Męczy nas wewnętrzna serdeczna szarpanina: no jakże tak śmieli nas skrzywdzić? I jak oni powiedzieli nam takie bolesne słowo? No, po co też oni to zrobili? Akurat czy dobrzy z nich ludzie? Oto i zaczynamy wszystkich przebierać, a przykazania Boże zapominać.
Jak bardzo chcemy, żeby ludzie o nas myśleli i mówili tylko dobre. To oczywiście dobrze, jeśli ludzie mówią o nas dobre, pod warunkiem, że rzeczywiście jesteśmy dobrzy i przede wszystkim skromni, pokorni z nas ludzie. A jeśli nie ma w nas pokory? Nie ma prawdziwej cnoty, a tylko same pozory cnót. Myślicie, dobrze, że wtedy o nas ludzie dobre mówią? Nie, Zbawiciel świata powiedział wprost: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą”.
Tak, właśnie bieda, dlatego że człowiek, skłaniający swoje ucho i serce ku sławie albo ku pochwale ludzkiej, nie jest utwierdzony w dobrym. I wystarczy tylko powiedzieć cokolwiek o takim człowieku upokarzającego albo godnego pożałowania, jak on od razu zmienia się na twarzy i w nastoju swoim. Dlatego to priepodobny Makarij Egipski radzi nam właśnie, jeśli tylko chcemy się zbawić, jeśli tylko chcemy osiągnąć duchowy spokojny nastrój tak prawdziwie, to powinniśmy stworzyć w swoim sercu taki stan, żeby być podobnymi do martwych – nie myśleć ani o krzywdach, ani o sławie. Jednakowo odnosić się do tego i drugiego. Oto jeśli taki stan u nas będzie, to, oczywiście, wtedy będziemy twardzi na drodze zbawienia.
Dla tego, aby skłonić serce do świętości, stworzyć w nim jakby mieszkanie dla Boskiego Ducha, żeby myśli przez świat widzialny kierowały się ku niebu, wielki asceta-szermierz ziemi ruskiej swiatitiel (biskup) Fieofan Wyszenskij radzi nam uduchowiać każdą rzecz, to znaczy z każdą rzeczą powiązać jakieś dobre myśli, włożyć Duchowy sens w tę czy inną zwykłą rzecz.
Oto jak to się robi. Załóżmy, zauważyliście na swoim ubraniu jakąś plamę. Od razu skierujcie swoje spojrzenie ku niebu i powiedzcie sami sobie: „Patrz, nie jest dobrze w takim brudnym ubraniu pokazywać się wśród ludzi, a jakże ty staniesz przed Bogiem z nieczystą duszą? Czyż nie wstyd będzie stać przed nieskalanym Sędzią i Stwórcą?” I opłacz wtedy swoje grzechy, i powstrzymaj siebie.
Tak musimy postępować i we wszystkich innych, życiowych sprawach. Jeśli coś nie wychodzi w życiu – mów tak: „Oto widzisz, w sprawach życiowych trudno osiągać sukcesy, a jakże ty chcesz osiągnąć zbawienie wieczne bez wysiłku, przebywając w lenistwie i niedbalstwie?”
Priepodobny Sierafim Sarowski każde miejsce oznaczył dla siebie nazwami z Pisma Świętego.
Rzeka, przepływająca w pobliżu, nazwana została Jordanem. Niedalekie wzniesienia on nazwał jedno Taborem, drugie – Górą Oliwną. Znaczy, z każdym obiektem geograficznym powiązał historie ewangeliczne. I za każdym razem, kiedy przychodził do rzeki, myśl jego od razu biegła do tych wydarzeń, o których opowiada Święta Ewangelia – do Chrztu Pańskiego. Jeśli wchodził na wzniesienie – w myślach widział Tabor i Przemienienie Pana naszego Jezusa Chrystusa. I tak umysł jego zawsze wznosił się ku niebu.
Jeśli chcemy podobać się Bogu, postarajmy się urzeczywistnić w swoim życiu rady duchonośnych szermierzy Cerkwi Chrystusowej. Uduchowmy materialne sprawy zbawiennymi dla duszy myślami i wtedy każda rzecz będzie kierować nasz rozum ku górze (niebu).
Nie odkładajcie tego zajęcia na później! Zacznijcie od dnia dzisiejszego. Przyjdźcie i określcie, uduchowcie dosłownie wszystko: przygotowanie pokarmu, odpoczynek, nasze wzajemne relacje… Uwierzcie: tak lekko będzie wtedy doskonalić się duchowo i znosić wszelkiego rodzaju nieprzyjemności, napotykane w naszym życiu! Wtedy, Bóg da, potrafimy wychować siebie w prawdziwej pobożności i stać się godnymi życia wiecznego w Chrystusie Jezusie Panu naszym.
Przed naszymi myślowymi (duchowymi) oczami pojawia się straszny obraz.
Po tym, jak Piłat osądził Chrystusa Zbawiciela na ukrzyżowanie, żołnierze wzięli Jezusa i, włożyli na Niego krzyż, poprowadzili na Golgotę…
Chrystus w milczeniu niósł krzyż. Pomagał mu w tym Simon Krestonosiec. I oto ona, Golgota. Dokonuje się tu wielkie i straszne wydarzenie. Chrystusa przygważdżają do krzyża i razem z Nim dwóch rozbójników.
Jednego – po prawej stronie, a drugiego – po lewej.
Ale w odróżnieniu od rozbójników Boski Nauczyciel cierpi męki krzyżowe nie za swoje grzechy. On przyjmuje cierpienia dobrowolnie, żeby odkupić z przekleństwa grzechu i śmierci ludzkość. Pan przygważdża i rwie na krzyżu zapisy grzechów wszystkich ludzi i Swoją Życionośną krwią obmywa te grzechy. Następuje pojednanie Boga i człowieka. Dokonuje się odkupienie rodzaju ludzkiego. A z dwóch stron Zbawiciela wiszą na krzyżach przestępcy, którzy skalali się różnymi przestępstwami. Jak zaś odnoszą się ci rozbójnicy do swoich mąk i cierpienia Chrystusa?
Na początku obaj rozbójnicy wydają z ust swoich bluźnierstwa. Jeden z rozbójników, który wisiał po prawej stronie Chrystusa Zbawiciela, wypełnił się współczuciem do Bogoczłowieka, a drugi, przygwożdżony z lewej strony, pozostał zamroczony na umyśle. On dalej znieważał Bogoczłowieka, zwracając się do Niego z takimi słowami: „Jeśli jesteś Chrystusem, to zbaw Siebie i nas”. Wtedy drugi rozbójnik, który sercem poczuł tajemnicę cierpień Chrystusa Zbawiciela, sprzeciwił się mu: „Czyż ty nie boisz się Boga, choć taki sam wyrok ciąży na tobie? Nas osądzono sprawiedliwie, gdyż słuszną ponosimy karę za uczynki nasze, a On nic złego nie uczynił”. I następnie zwrócił się do Chrystusa z modlitwą: „Wspomnij mnie, Panie, w Carstwie Twoim”. I ponieważ błaganie jego było szczere, wychodziło z głębi skruszonego serca, ponieważ mądry rozbójnik przyznał siebie za godnego tej krzyżowej egzekucji, ponieważ on szczerze, wewnętrznie pokajał się za swoje przestępstwa, to i odpowiedział na jego błaganie Chrystus takimi słowami: „Dziś będziesz ze mną w raju”.
W taki sposób mądry rozbójnik, chociaż przelał dużo ludzkiej krwi, choć dużo krzywd ludziom uczynił, ale, przyjąwszy cierpienia na krzyżu, otrzymał karę za wszystkie swoje przestępstwa i, oczyściwszy się pokajaniem, otrzymał usprawiedliwienie od Pana.
Więc, stoimy na Golgocie i widzimy, jak dokonuje się odkupienie ludzkości. Pojmujemy tu wielką prawdę o tym, że koniecznym jest nie tylko zdać sobie sprawę ze swoich grzechów, ale też dobrowolnie przyjąć na siebie te czy inne smutki i cierpienia dla odkupienia swoich grzechów. Tylko wtedy naprawdę dokonywać się będzie nasza poprawa. Oczywiście, jeśli wejdziemy na drogę drugiego, niemądrego rozbójnika, który do końca urągał Zbawicielowi, jeśli będziemy wyzywać Boga i mówić: „Panie, a za cóż to Ty mnie karzesz, jakobym nic złego w życiu swoim nie robił?” – jeśli będziemy narzekać na Pana za posyłane nam cierpienia, to, naturalne, te cierpienia nie przyniosą nam żadnej korzyści w sprawie zbawienia i nasze pokajanie nie będzie przyjęte przez Pana, ale będzie odrzucone.
Musimy pokajać się tak naprawdę, szczerze…
Musimy za każdym razem, kiedy popełnimy grzech, wkładać na siebie według sił naszych cielesne i duchowe trudy, które posłużą dla oczyszczenia naszych dusz. Jeśli będziemy odrzucać wszelkie zmartwienia, uważać je za niezasłużone, jeśli zaczniemy usprawiedliwiać się przed Bogiem, to pokajanie nasze będzie na próżno.
Jest za co nas karać. Popatrzmy uważnie na swoje czyny. Przecież robimy dużo złego. I jak mało robimy dobrego! Bardzo mało. A i te dobre uczynki, które czasem wykonujemy, często bezczeszczone są przez naszą zarozumiałość albo pychę. A, co jeszcze smutniejsze, popełniając grzech, my często nie odczuwamy nawet wyrzutów sumienia. Postępując tak, tkwimy w grzechu i zapominamy o oczyszczeniu duszy.
A przecież Pan wezwał nas do pokajania! On według miłości Swojej nie chce naszej zguby, dlatego też posyła nam te czy inne utrapienia, żeby zbudzić nas z grzesznego snu. Żebyśmy ocknąwszy się z zapomnienia, upomnieli sami siebie i poznali swoje słabości. Jak tylko staniemy się świadomi naszej grzesznej natury i sytuacji, i nastawimy się bez narzekania znosić wszelkie wypróbowania i smutki, wtedy to będzie dana nam i łaska Boża, która wejdzie w nasze serca, wzmocni nas i utwierdzi na zbawiennej drodze.
Tłumaczenie - Eliasz Marczuk