Historie z redakcyjnej poczty portalu „Prawosławie.Ru”
Boże Narodzenie – niezwykle dobre i ciepłe święto, kiedy my wszyscy, jak dzieci, oczekujemy cudu. I Pan, jak kochający Ojciec, pociesza nas i obdarza nas cudami, o czym świadczą wasze, drodzy czytelnicy, cudowne bożonarodzeniowe historie.
***
Jelena
Od dzieciństwa bardzo chorowałam. Kiedy dorosłam – lekarze mówili, że nie będę miała dzieci. Nie miałam żadnych nadziei. W 1992 roku wieczorem przed Bożym Narodzeniem poszłam ze znajomą pospacerować po mieście. Idę – a dookoła śnieg, zaspy, skrzą się gwiazdy. Czystość dookoła i cisza idealna.
I nagle, wśród tego piękna, rozlega się w mojej duszy głos, ale jakby z góry: „Na ciebie czeka twoje dziecko!” Ja osłupiałam. A po dwóch miesiącach spotkałam dobrego człowieka. Wzięliśmy ślub cerkiewny i urodziło się nam dwoje dzieci. Oto jaki prawdziwy Bożonarodzeniowy cud! Chwała Bogu!!!
***
Natalia
Wzięłam rozwód z mężem, był narkomanem. Nie będę opisywać mego życia – i tak wiadomo, o co chodzi… Sama wychowywałam swoje dzieci, na rękach dwóch syneczków i mama. Pieniędzy brakowało, długi. Zmęczona byłam i zmordowana…
I oto przed Bożym Narodzeniem przyszłam z dziećmi do cerkwi, płaczę: pieniędzy nie ma, mróz. Proszę: „Boże, poślij mi męża, żeby dzieci wychować, samej, oj, jak ciężko!”
I tak od serca pomodliłam się. Po pewnym czasie poznaję obcokrajowca, wychodzę za mąż i wyjeżdżam za granicę. I mój mąż pomógł wyhodować mi synów, stałam się wierzącą i chodzę do cerkwi. Urodziła się nam córka, ma już jedenaście lat. TO PRAWDZIWY CUD!!! Wszystkiego dobrego z okazji Bożego Narodzenia!!!
***
Swietłana
Na Boże Narodzenie miałam mieć nocną zmianę w pracy. My zawsze chodziliśmy witać Boże Narodzenie nocą. A tym razem powinnam być w pracy. Wieczorem podeszłam do ikony i poprosiłam: „Panie! Czyż jestem taką grzesznicą i tak obraziłam Ciebie, że Ty nie zapraszasz mnie na Swoje Urodziny?” Było mi bardzo smutno.
Na Wigilię wieczorem wybierałam się do pracy i wtedy zadzwoniła do mnie dziewczyna z poprzedniej zmiany i powiedziała, że mojej zmiany nie będzie, ponieważ skończyły się materiały. Powitaliśmy Boże Narodzenie w cerkwi. CHWAŁA BOGU!!! Wszystkiego najlepszego z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia!!!!!
***
Olga Prozorowa
Ta historia zdarzyła się na Boże Narodzenie. Zima 1947 roku była surowa, mróz do 40 stopni, głód. Dobrze, że zrobiliśmy zapas drewna.
Przed rewolucją w naszym domu mieścił się instytut szlachetnych panien. A cała dzielnica była wojskowa – obok koszary, komendantura, dom oficerów i szpital. Bardzo dobre sąsiedztwo – oficerowie zawsze zapraszali panny na bale.
Sobór pod wezwaniem błahowiernoho kniazia Aleksandra Newskiego z początku XIX wieku (parafialna cerkiew całego okręgu) budowali wszyscy ludzie na cześć zwycięstwa nad Napoleonem, dla upamiętnienia żołnierzy, którzy zginęli. Imperator Aleksandr włożył osobistą ofiarę i zaproponował wyświęcić cerkiew ku czci swego świętego – wodza i mnicha. I cały wojskowy garnizon żył pod duchową opieką.
W lata trzydzieste XX wieku cerkiew wysadzono. Na ruinach zbudowano fabrykę, wkrótce przezwaną przez ludzi „płonącą”. Pożary tam pojawiały się regularnie. Ostatni zniszczył fabrykę ostatecznie.
Oto z tym pożarem, wolą szczęśliwego wypadku, związana jest właśnie nasza historia.
Stary dom był gęsto zasiedlony, nawet w komórce pod schodami ktoś mieszkał. Dom był solidny, przytulny, z szerokimi, skrzypiącymi schodami, z jasnymi oknami i wysokimi sufitami. W podwórzu rosły ogromne topole - cały zielony świat, gdzie latem gnieździły się ptaki, a chłopaki włazili na gałęzie, bawili się w zwiady. W małym ogródku mieszkańcy posadzili jabłonie, kwiaty, nawet warzywa hodowali.
Na pierwszym piętrze w słonecznym mieszkaniu z masą okien i ogromnym piecem mieszkała wdowa z dwiema córkami. One ewakuowały się do tego miasta z Kaunasu. Mąż był pilotem wojskowym. Dzieci urodziły się w Puszkinie. W 1940 roku ojca przeniesiono nad Bałtyk, rodzina przeprowadziła się do niego. Nikt przecież nie uprzedzał…
Pierwszego dnia wojny Kaunas bombardowano. Ojciec wybrał się na godzinę, posadził swoją rodzinę i sąsiadów do pociągu, oddał suchy przydział. One porzuciły wszystko, zabrały tylko dziecięce rzeczy. Pojechały na wschód do brata, tu przeżyły wojnę. W 1944 roku ojciec zginął.
Bożego Narodzenia wtedy nie świętowano, tylko Nowy Rok. Ale kiedy święto – wiedziano. (A Paschę świętowano skrycie).
W bożonarodzeniową noc był prawdziwy ziąb, piec napaliły gorąco. Ale czy to szyber zbyt wcześnie zamknięto, czy to usterka jakaś była, do mieszkania zaczął przenikać czad, nikt nie zauważył, wszyscy położyli się spać.
Pożar w fabryce wybuchł po północy. Palące się szczątki z magazynu rozlatywały się dookoła. Nasz dom stał całkiem obok. Iskry, dykta, popiół leciały na dach. Strażacy przestraszyli się, że dom się zapali, zaczęli ewakuować mieszkańców. W ich mieszkaniu długo nie otwierano. Ale strażak trafił się uparty, zbudził, wypędził na mróz. Na świeżym powietrzu one nabrały tchu, doszły do siebie, potem wywietrzyły mieszkanie.
Niesamowity zbieg okoliczności! Gdyby nie pożar...
Cerkwi świętego błahowiernoho wielkiego księcia Aleksandra Newskiego tak i nie odbudowano. My, dzieci, wnuki i prawnuki tych dziewczynek, chodzimy na Boże Narodzenie do soboru świętego priepodobnego Siergija Radonieżskiego. Na rodzinnych uroczystościach dzieci lubią oglądać stare fotografie i wszyscy czujemy niewidoczną obecność swoich bliskich. I niewidzialną duchową opiekę.
***
Denis Kozłow
Chciałbym podzielić się swoją cudowną historią, która wydarzyła się na Boże Narodzenie. Z Bożym Narodzeniem wiążą się mi całkiem świeże i najmilsze wspomnienia, które pozostaną, najprawdopodobniej, ze mną na zawsze!
Właśnie tego dnia, dwa lata temu, po raz pierwszy przyszedłem do cerkwi, w Manczesterze, w Północnej Anglii. I, jak to zdarzało się nie tylko ze mną, ale i z wieloma ludźmi przede mną, postanowiłem tam zostać.
Przyszedłem ze swymi życiowymi problemami, w nadziei, że Bóg mi pomoże. Ja zawsze wierzyłem w Boga, i wtedy wystarczało mi po prostu mieć świadomość, że On jest, ale właśnie w to Wielkie Święto obecność Pana odczułem całą swoją istotą! To nie dające się opowiedzieć odczucie radości i Miłości do wszystkich otaczających i nieznanych mi ludzi! Nie podejrzewając, co się ze mną stanie, zastanawiałem się i rozważałem, jak przyjmą mnie tam, w miejscu mi nieznanym i które wydawało mi się dalekim i niepotrzebnym.
Wyszedłem z cerkwi całkiem innym człowiekiem, doświadczałem takiej lekkości i Miłości do wszystkich, kogo spotykałem na ulicy, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który nie schodził z mego szczęśliwego oblicza jeszcze przez co najmniej kilka godzin. To rzeczywiście cud, cud, który wydarzył się właśnie w ten znamienity dzień Narodzenia Pana naszego Jezusa Chrystusa!
Następnego dnia ja nie tylko rozwiązałem problemy z pracą (której w tym momencie nie miałem), ale i zapomniałem o paleniu, któremu oddawałem się wcześniej. Ale najważniejsze: przyszedłem do wiary i zacząłem zmieniać swoje życie.
Boże Narodzenie
***
Anna Wowk
Weszliśmy na waszą stronę, żeby poczytać o Bożym Narodzeniu i postanowiliśmy napisać o cudzie.
Szóstego stycznia jechałyśmy z daczy naszych przyjaciół do Moskwy, w pewnym momencie zaczęłyśmy wyprzedać auto, kiedy zrównałyśmy się, o spód samochodu uderzyła bryłka śniegu, ja bardzo się wystraszyłam i nacisnęłam hamulec.
W tym momencie samochód zaczęło rzucać po drodze, obracałyśmy się o 360 stopni, miotało od krawędzi do krawędzi, jechałyśmy w poprzek drogi. Przerażenie było straszne. Kręciłam kierownicą, nie rozumiejąc, co robię i co trzeba robić. Myśli o sobie były różne, ale bardzo wystraszyłam się z powodu córki. Jeszcze malutka i całe życie przed nią.
W pewnym momencie, kiedy jechałyśmy w poprzek drogi na przeciwnym pasie ruchu i zbliżałyśmy się do krawędzi tej drogi, zobaczyłam słup ze znakiem i już pomyślałam, że zaraz albo w słup, albo do wąwozu. I w tym momencie mówię w sobie (w myślach) frazę: „Panie, zmiłuj się!”
I w tej właśnie chwili przy tym słupie i w odległości 50 cm od krawędzi wąwozu zatrzymujemy się. Cud był tak realny! Bóg nie puścił z przeciwnej strony ani jednego samochodu, dwa samochody za nami jechały już powoli, wszystko widząc.
Wywaliłam się z samochodu na kolana i powiedziałam: Chwała Tobie i dziękuję Tobie Panie! To cud, ponieważ, kiedy my po kilku minutach wsiadłyśmy do samochodu i zjechałyśmy na swój pas, po przeciwnym pasie, na którym tyko co byłyśmy, pojechały auta. Bóg, Anioł-Stróż po prostu uratowali nas w przeddzień Bożego Narodzenia!
***
Marina
Wydarzył się ze mną cud na Boże Narodzenie! Pierwsze modlitwy, których się nauczyłam, były to Bożonarodzeniowe troparion i kondak, odmawiałam je przed snem i płakałam z radości, sama nie widząc dlaczego. Od tego zaczęło się moje wocerkowlenije! Dlaczego ja je odmawiałam, do tej pory nie mogę zrozumieć. Wytłumaczenie jest jedno: Anioł-Stróż, płacząc z powodu mojej martwej duszy, natchnął mnie do poczytania dziecięcego modlitewnika!
***
Tamara
Boże Narodzenie – Wielkie Święto, bardzo dla nas ważne. My Gruzini, ale żyjemy w Rosji. Nasza rodzina prawosławna, dzięki Bogu! Ale długi czas w ogóle nie chodziliśmy do cerkwi, a zachodziliśmy na parę minut postawić świecę. Pan Sam przyprowadził nas do Cerkwi i drugim postem w naszym życiu po Uspienskim stał się Bożonarodzeniowy.
Dawno wiedzieliśmy o Jego Świątobliwości Patriarsze Ilii II dużo dobrego, wiedzieliśmy, że jest wielkim człowiekiem Bożym. Dlatego marzyliśmy zobaczyć go choćby z daleka raz w życiu. Nastały Swiatki (święte dni od Bożego Narodzenia do Chrztu Pańskiego). Nieoczekiwanie zobaczyłam w telewizji, że w Domu Muzyki odbędzie się Bożonarodzeniowy festiwal. Ponieważ lubię muzykę, bardzo chciałam tam trafić, właśnie na otwarcie festiwalu. Tatuś pojechał po bilety, ale okazało się, że zostały bilety tylko na balkon. Ucieszyliśmy się: mimo wszystko dobrze! Usiedliśmy na swoje miejsca i siedzimy daleko na górze.
I nagle na początku koncertu ogłaszają, że w Sali jest obecny wielki gość, Jego Świątobliwość Patriarcha Ilia II. O dziwo, naszej radości nie było końca! Ja wiem, nawet w Gruzji wielu marzy zobaczyć go, a my, mieszkający w Moskwie, nie mieliśmy żadnej szansy! Zbiegliśmy na dół i zobaczyliśmy go metr od siebie. Nawet mogliśmy poprosić go o błogosławieństwo, ale u mnie przejawiła się małoduszność, z jakiegoś powodu wystraszyłam się. Długo później wyrzucałam sobie z tego powodu.
Ale nie to najważniejsze! Łaska jego mimo wszystko nas dotknęła. To było wielkie szczęście! Tak, na Boże Narodzenie zawsze spełniają się marzenia i nadzieje. To wielkie święto i, jeśli opowiadać długo, to nie zliczyć wszystkich cudów, które dzieją się z nami tego dnia.
***
Władimir
Dziś wieczorem przyszedłem do Bożonarodzeniowego Katedralnego soboru w Rydze. Przyłożyłem się do ikon, podszedłem do relikwiarza męczennika Ioanna Ryżskiego, z trudem trzykrotnie klęknąłem, podszedłem do świętego, pomodliłem się przy świętych relikwiach, przyłożyłem się… Odchodząc zrozumiałem: moje kolano, które oto już kilka dni nie dawało mi spokoju, przestało dokuczać. Chwała Bogu i świętemu męczennikowi Ioanowi! Wszystkich pozdrawiam z okazji Święta Narodzin Chrystusa!!!
***
A.
TAK!!! Najważniejszy cud w moim życiu! Od Bożego Narodzenia zaczęła rodzić się moja droga do Cerkwi Chrystusowej. Najpierwsza liturgia w życiu była właśnie w tym dniu, obecność na której otworzyła mi drogę do Boga! Wkrótce zostałem prawosławnym!!! CHWAŁA NA WYSOKOŚCIACH BOGU!!! I na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie!
WSZYSTKIEGO DOBREGO Z OKAZJI BOŻEGO NARODZENIA!!! ŚWIĄTECZNEGO NASTROJU WSZYSTKIM!!!
***
Olga
Pozdrawiam wszystkich prawosławnych z okazji Wielkiego święta Narodzenia Chrystusa! U mnie niedługo przed Bożym Narodzeniem zaczęła boleć, wygląda na to, nerka. Nie wiedziałam, gdzie podziać się z bólu. Zaczęłam gorliwie modlić się do Boga. Po około trzech godzinach (jednak) wezwałam pogotowie. Po wezwaniu ból natychmiast ustał, za co dziękuję Bogu. Odwołałam wezwanie, zrozumiałam, że trzeba zawsze pokładać nadzieje i wierzyć w Jego pomoc i nigdy w to nie wątpić!!!
Natalia, Berlin
Ten cud w dniu Narodzenia Chrystusa związany jest z Pasem Przenajświętszej Bogarodzicy. Z naszej cerkwi pojechała grupa parafian do Kaliningradu, aby pokłonić się Pasowi Przenajświętszej Bogarodzicy. Na moją prośbę, przywieźli mi dwa pasy i jeden oddałam swojej synowej. Było to w listopadzie. A na Boże Narodzenie stoję w cerkwi i posmutniałam: takie święto, a u mnie nie ma radości. Poszłam przyłożyć się do Cudotwórczej Tichwińskiej ikony Matki Bożej. W takie święto ludzi dużo i do ikony po prostu trudno bywa podejść.
Ale kiedy podeszłam – przy ikonie ani duszy i nagle widzę włożoną za oprawę maleńką papierową ikonkę „Matki Bożej z Pasem” z błogosławieństwem Jego Świątobliwości Patriarchy Kiryłła. Zrozumiałam, że ta ikonka jest dla mnie, w domu ja tak samo wstawiam małe ikonki za oprawy dużej ikony.
Wielka radość była na duszy! Potem syn z synową informują, że oczekują dziecka. Na święto Spotkania Pańskiego dowiedzieli się, że będzie chłopczyk, który i przyszedł na świat 11 października. Mój wnuk ma już ponad roczek. Oto jakie ciągłe cuda i BOGU NA WIEKI CHWAŁA! Christos rażdajetsia, sławitie! Wszystkich pozdrawiam z okazji Narodzenia Chrystusa!
***
R.S.
Było to w 2005 roku, miałem szesnaście lat. Gościłem na Ukrainie u cioci w Charkowie, porządnie napiliśmy się niedaleko od cerkwi swiatitiela Mikołaja Cudotwórcy. W tym czasie prowadziłem okropny styl życia, nie słuchałem rodziców, paliłem trawę.
I oto akurat Bożonarodzeniowa noc, kolędy, dzieci biegają z workami po ulicy, i ja stoję oparty plecami, i poślizguję się na schodach, a lód wszędzie, próg obity żelazem. Nie wiem, co za cud, ale koledzy pomyśleli w tym momencie, że ja od razu zginąłem. Ponoć, po takich uderzeniach potylicą ludzie nie wstają.
Co odczułem w tym momencie – nie da się opowiedzieć, ale właśnie wtedy zrozumiałem cenę ludzkiego życia i dałem sobie obietnicę więcej nie upijać się, i słuchać się rodziców!!! Przy okazji, na potylicy nawet zadrapania ani siniaka nie było! I wtedy zrozumiałem! Oto mam już dwadzieścia pięć lat, staram się chodzić w miarę możliwości do cerkwi. I wiem: na wszystko wola Boża! W swoim czasie ratował mnie protojerej ojciec Wiktor ze wsi Żarki, ja zobaczyłem, jak żyje się na peryferiach! Batiuszka, dziękuję, sto lat wam!
***
Ksienija
Było to ponad dziesięć lat temu. Nie chodziłam wtedy do cerkwi. Cała moja wiedza o Bożym Narodzeniu od dzieciństwa kojarzyła się z kolędami, kiedy szóstego stycznia my, dzieci, nosiłyśmy kutię dla swego dziadka i babci. I oto, śni mi się sen, jakby to ja wchodzę po stopniach do dużej cerkwi, podchodzę do cerkiewnego sklepiku.
Na stoliku wybieram podobającą się mi ładną barwną pocztówkę. Kupiłam, otwieram, a tam napisane: „Śpiesz się do Jezusa Chrystusa!”. Budzę się – była siódma rano siódmego stycznia. Ubrałam się i pojechałam do soboru na nabożeństwo. Od tego dnia zaczęło się moje wocerkowlenije. Teraz pracuję w monasterze. Czyż to nie cud?!
***
Kapłan Aleksij
Mały, raczej, cud, ale się wydarzył. Było to jeszcze w odległym 1997 roku. Niedługo przed tym, na parafię do nas przywieźli olejek, poświęcony na Grobie Pana. Szóstego stycznia, wieczorem, poczułem: kaszlę, ból w płucach, to jest, sprawa jasna: przeziębiłem się i rano oczekuje mnie wysoka temperatura, trzęsienie i perspektywa zostania w domu (tak wtedy zawsze było).
A byłem wtedy jeszcze chórzystą w cerkwi i wariant przeziębienia był najgorszy. Po przeczytaniu wieczornych modlitw (bez szczególnej wiary, tak przy okazji – na wszelki wypadek) przeczytałem modlitwę do Świętego Wielkomęczennika Pantelejmona i skosztowałem kropelkę tego olejku. Do nabożeństwa byłem jak ogóreczek, jakby żadnych symptomów i nie było.
*Jak ogóreczek - mocny, wielki jak byk, krzepki ciałem, w dobrej formie, w soku, wielki, buchający zdrowiem, rześki, w dobrym zdrowiu, w sile, promieniejący.
***
Olga
W Bożonarodzeniową noc nasz syn pojechał z kolegą na nocne nabożeństwo, a my z mężem wyszliśmy przespacerować się na mrozie (było koło dwudziestu stopni). Nastrój wspaniały, nawet kilka razy zjechaliśmy z górki na pozostawionych przez dzieci kawałkach kartonu.
Przychodzimy do domu, a kluczy nie ma. Pobiegliśmy najpierw na górkę – nie znaleźliśmy. Mąż miał trochę pieniędzy, wstąpiliśmy do kawiarni, zamówiliśmy kawę, posiedzieliśmy, na ile pozwalała przyzwoitość. Potem poszliśmy do całodobowego marketu, pochodziliśmy, póki ochroniarze nie zaczęli na nas krzywo patrzeć. Wyszliśmy całkiem przygnębieni: do rana, kiedy zacznie pracować metro i wróci syn, jeszcze – ho-ho, i w dodatku na takim mrozie…
Zaczęłam modlić się do Boga: oczywiście, my grzesznicy i, pewnie, na święto nie zasłużyliśmy, ale, zlituj się nad nami! I w tym momencie zauważam, że mąż w rękach kręci kapsel od butelki piwa, które on wypił po drodze z górki do domu. I zaraz widok, jak on wyrzuca coś w śnieg: klucze! Miejsce mniej więcej pamiętaliśmy, ale to, że znalazłam klucze w śniegu, mimo wszystko, najprawdziwszy Bożonarodzeniowy cud!
***
Natalia
W wyniku układu okoliczności życiowych mieszkam w Niemczech, w małym miasteczku. W naszym miasteczku prawosławnych cerkwi nie ma, ale, chwała Bogu, jest prawosławna cerkiew w Hamburgu. Zwykle, jeżdżę do cerkwi do Hamburga pociągiem z jedną przesiadką na większej stacji. Każdego roku staram się być na nocnym Bożonarodzeniowym nabożeństwie, ale sześć lat temu nie mogłam pojechać. Dlatego wybrałam się wczesnym rankiem siódmego stycznia i wyjechałam jeszcze po ciemku. Na stacji przesiadki musiałam trochę poczekać na pociąg do Hamburga.
Tej niedzieli innych ludzi, oczekujących na pociąg, na peronie nie było. Był lekki mróz i padał piękny śnieżek, ale trochę bałam się na ciemnym pustym peronie. Zaczęłam w duchu się modlić, żeby nie wpaść w strach i nie denerwować się.
I nagle zrozumiałam, że słyszę jakby w oddali dźwięk dzwonów. Najpierw pomyślałam, że mi się wydaje. Ale czas mijał, a świąteczne i radosne dzwonienie trwało. Oczywiście podziękowałam Bogu za taką radość i szczęście, w tym czasie byłam, chyba, najszczęśliwszym człowiekiem, i już niczego się nie bałam!
Dzwony dźwięczały aż do przyjazdu pociągu. Nie wątpię, że one dzwoniły i dalej, ale ja śpieszyłam się do swojej cerkwi na Świąteczną Liturgię. Pozdrawiam z okazji zbliżającego się Narodzenia Chrystusa!!! Życzę wszystkim Szczęśliwego Bożego Narodzenia!!!
***
Jelena
Bardzo żałuję, ale jestem człowiekiem nieucerkowionym, w cerkwi bywam bardzo rzadko, ale prawdziwe cuda zdarzały się ze mną: kiedy było mi bardzo-bardzo ciężko, czułam niewidzialną, ale namacalną pomoc Pana.
A dziś zdarzył się ze mną cud. Spacerowałam z dwiema córkami i, póki zajmowałam się z młodszą, starsza (skończy cztery latka) zdążyła wejść na placu zabaw na wysoką drabinę i zaczęła machać do mnie rączką. Nie zdążyłam zdjąć albo chociaż zabezpieczyć jej, jak ona spadła wprost na plecy z wysokości około dwóch metrów!!!
Na „erce” odwieźli nas do szpitala, zrobili rentgen, i, chwała Bogu!!! nie znaleźli złamania. Dla mnie, która widziała TAKI upadek, to prawdziwy cud! Córkę zostawili na razie w szpitalu z babcią dla przeprowadzenia dodatkowych badań, ale ona uśmiecha się, siedzi, chodzi. Mam wielką nadzieję, że Pan Bóg pośle jej zdrowie. Pomódlcie się, proszę, o zdrowie Walerii.
***
Tatiana Akułowskaja
W tym roku oczekiwałam gości. I w dniu Bożego Narodzenia przyszła Ireczka, przyniosła, starając się mi pomóc, kieliszki których nie można było kupić i upieczony przez siebie tort. Zabieraliśmy się do cerkwi, ja już parę dni czułam przedsmak radosnego, triumfalnego śpiewu, chciałam słyszeć znów i znów: „Sława w Wysznich Bohu i na ziemli mir, w cziełowiecech błahowolenije…”
Na krótko usiadłyśmy w fotelach naprzeciw siebie i Ira poprosiła: „Ciociu Taniu, opowiedzcie o Bożym Narodzeniu”. Piękniej niż cerkiewne Bożonarodzeniowe nabożeństwo o Bożym Narodzeniu nikt i nic nie może opowiedzieć i, żeby choć trochę przybliżyć się ku cerkiewnej wyżynie, zaproponowałam: „Dawaj, ja ci Iwana Szmielowa poczytam”.
Wybrałam ten fragment, gdzie maleńki Wania uważał, że „wołswi” – to wilki, i wyobrażał sobie, jak w mroźną noc, prowadzone przez Betlejemską gwiazdę, idą do Chrystusa-Dzieciątka wszyscy, i wilki też: takie dobre-dobre wilki idą, podkuliwszy ogony. Przecież w tym dniu wilki nie mogą być złe, wszystko świeci i skrzy się dobrem i miłością – na ziemi zrodził się Chrystus Bóg. Wątpię czy ktoś lepiej niż Szmielow opowie o Bożym Narodzeniu, w jego opowiadaniu – aromat dzieciństwa, splot bajki i realności, a najważniejsze, tam jest Żywy Chrystus. Oczarowane, bojąc się zakłócić ciszę Obecności Najwyższego, siedziałyśmy, cicho uśmiechając się do Bożego Narodzenia.
Tego właśnie dnia Ireczka powinna była jechać do babci na wieś. Bilety były wykupione wcześniej, ona zaczęła się śpieszyć: żeby nie spóźnić się. O reszcie dowiedziałam się dużo później. Ira jechała autobusem ze trzy godziny. W osadzie Bolszaja Mutra oczekiwała ją przesiadka. Stąd do babcinej wsi zostawało jeszcze trzydzieści kilometrów. Ale autobus nie przyjechał. Wrócić? Ale w takim razie po co w ogóle było jechać? Iść pieszo. Ira już miała okazję chadzać na takie dystanse i ona postanowiła iść. Przez las-pole.
A wspaniałość jaka: las zamarł w śnieżnej łasce Bożego Narodzenia, ogromny dysk słońca nad polem przysiadł już za wierzchołkami, wszystko dookoła iskrzyście-biało-złote, wylewające swój cichy zachwyt z Narodzenia Dzieciątka Jezusa… Wilcze ślady, przecinające ścieżynkę i znikające w lesie, tylko one jedne właśnie straszą. I nagle Irę olśniło: „Przecież w Boże Narodzenie wszystkie wilki są dobre!” I wzruszoną przenikającą wszystko miłością Narodzenia się Boga na ziemi, ona przeszła dość lekko, wewnętrznie promieniejąc, całe trzydzieści kilometrów.
Ku naszej powszechnej radości, Iry nie zjadły wilki, jak w bajce o Czerwonym Kapturku. Przeciwnie: żywa, zdrowa, triumfująca wnuczka zjawiła się u swoich staruszków na samo święto Bożego Narodzenia! Kiedy zmęczona, ale zwycięsko-radosna weszła do nagrzanego przytulnego domu, to w lokalnym radiu w programie „Teatr przed mikrofonem” dźwięczał ten sam fragment z Szmielowa, który my z taką przyjemnością czytałyśmy przed jej podróżą. Iwan Siergiejewicz Szmielow wetchnął w nią tyle radosnego heroizmu i męstwa, tyle „miłości, piękna i świętości”!
***
Służebnica Boża Ioanna, miasto Mediolan
W moim życiu przemiana zaczęła się od święta Narodzenia Chrystusa. Kilka lat temu spotkałam się z młodym człowiekiem, z którym zamierzałam założyć rodzinę. Nasze stosunki z czasem stały się bardzo ciężkie z powodu różnego postrzegania przyszłego życia. Ale mimo wszystko starałam się dojść do porozumienia i chciałam walczyć o ten związek. Miałam nadzieję, że coś się zmieni i, wreszcie-jednak, przyjdzie zrozumienie.
Ale myliłam się. Postanowiłam przerwać związek. W tym momencie bardzo cierpiałam, widząc, jak wali się wszystko to, co było zbudowane, rozpadają się plany i nadzieje. Jednocześnie nagle u mnie zaczęła rozwijać się opuchlizna. W szpitalu mi powiedzieli, że powinnam była wcześniej zwrócić się do lekarza i teraz mnie czekała tylko operacja. Byłam po prostu w szoku.
Następne miesiące były zajęte ciągłymi badaniami i wyprawami do lekarzy. Podejrzewali raka. Ale, dzięki Bogu, wszystko się obeszło. Pomyślnie mnie zoperowano, pooperacyjne rezultaty okazały się dobre. I ta choroba uniosła ze sobą również moje duchowe cierpienie. Odzyskałam duchowy spokój.
Minął miesiąc po operacji. Zbliżało się święto Bożego Narodzenia. Pan uczynił tak, że w wigilię Bożego Narodzenia spotkałam mego przyszłego męża. Nasza znajomość i spotkania zaczęły się, kiedy złożyliśmy sobie nawzajem życzenia Bożonarodzeniowe.
Odnaleźliśmy w sobie nawzajem spokój, jednomyślność i radość. Ja i mój mąż dziękujemy Bogu za cudowne spotkanie, za to, że On nam każdego dnia pomaga, umacnia i obdarza radością. Pan przyprowadził mnie i mego męża do Prawosławnej Cerkwi. Mój mąż, będąc ochrzczonym w katolicyzmie, przyjął Prawosławie, i wzięliśmy ślub cerkiewny. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i mamy nadzieje, że Bóg da nam siły walczyć z grzechami, wzmacniając nas w wierze, nadziei i miłości!
***
Służebnica Boża Tamara
Nowy 2005 rok powitałam w Hiszpanii i bilet powrotny był na szóstego stycznia, na bardzo późną wieczorną porę. I kompletnie nie myślałam o tym, że to Bożonarodzeniowa noc. Sama byłam muzułmanką, ale wiedziałam o Jezusie Chrystusie.
Mój sąsiad, jedząc kolację w samolocie, wziął wino i powiedział: „Za Narodzenie Chrystusa!” Wtedy przypomniałam, że to niezwykła noc! Stewardesy wyłączyły światło i wszyscy pasażerowie zdrzemnęli się. Patrzyłam w iluminator i myślałam o swoim samotnym życiu (miałam już pięćdziesiąt lat).
I nagle poczułam, jak nasz samolot jakby zanurzył się w wacianą chmurę. Jakby coś miękkiego i ciepłego objęło nasz samolot, i na duszy nagle stało się tak radośnie i spokojnie! Taka łaska! I zrozumiałam, że teraz zaczyna się u mnie inne, nowe życie. Tak też się stało.
Postanowiłam przyjąć Święty Chrzest i, bez względu na mnóstwo przeszkód, ochrzciłam się. I uświadomiwszy sobie cały grzech współżycia poza małżeństwem, po gorących modlitwach do Przenajświętszej Bogarodzicy, spotkałam godnego zaufania mężczyznę, i wzięliśmy ślub.
Wszystkie te zdarzenia wiążę z cudowną Bożonarodzeniową nocą w samolocie, kiedy Sam Pan usłyszał moje, wyrażone w myślach prośby!
Rożdiestwo Twoje Christie Boże nasz, wozsija mirowi swiet razuma: w niem bo zwiezdam służaszczii zwiezdoju uczachusia, Tiebie kłaniatisia soncu prawdy i Tiebie wiedieti s wysoty Wostoka. Hospodi, sława Tiebie.
Narodzenie Twoje, Chryste Boże nasz, dało światu mądrość, dzięki której ci, co gwiazdom służyli, przez gwiazdę zostali pouczeni jak należy się kłaniać Tobie, Słońcu Prawdy i Ciebie poznawać z perspektywy Wschodu, Panie chwała Tobie.
Wszystkiego najlepszego z okazji Bożego Narodzenia!
***
E.M.
Ileż podobnych, maleńkich i większych cudów zdarza się każdemu z nas, i to nie tylko w Boże Narodzenie. Niestety nie zauważamy ich w ogóle, albo po prostu traktujemy jako „zbieg okoliczności”. A gdyby spojrzeć na to z większą wiarą…