Na podstawie https://azbyka.ru/fiction/yavleniya-i-chudesa-presvyatoj-bogorodicy, tłumaczenie Eliasz Marczuk
Spis treści
Część pierwsza. Cudotwórcze ikony Przenajświętszej Bogarodzicy
Ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Mirtidiotissa” (Mirtowy Krzak)
Ikona Zwiastowania Przenajświętszej Bogarodzicy „Helikońska”
Ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Złatoistocznik” (Złoteźródło)
Ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Pieszczernaja” (Jaskiniowa)
Ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Malewi”
Część druga. Bezinteresowna Uzdrowicielka
Część trzecia. Błogosławione widzenia
Zografscy prepodobnomęczennicy
Część czwarta. Obrończyni i Pomocnica
Książka, którą wy, drodzy czytelnicy, trzymacie w rękach, została opracowana na podstawie wielu źródeł napisanych przez wielu współczesnych autorów greckich. Jej temat w najszerszym tego słowa znaczeniu – cudowne ukazania się Przenajświętszej Bogarodzicy prawosławnym grekom, począwszy od głębokiej starożytności aż do końca XX wieku. Książka reprezentuje sobą zbiór świadectw, przenikniętych pełnym czci uczuciem wdzięczności Bożej Matce. Te krótkie historie – to jak z miłością namalowane miniatury; albo można je upodobnić do znamion ikony, otaczających Boskie oblicze Przenajświętszej Dziewicy. Zbiór dość współczesny: niemało opowiadań w nim opisuje cuda, które wydarzyły się podczas Drugiej Wojny Światowej, kiedy Boża Matka interweniując w toku historii wstawiała się za czczącymi Ją prawosławnymi greckimi żołnierzami; w książce są też dokumentalne wątki z 1980-ych lat. Ale przy tym książka jakby kontynuuje tradycję starożytnej literatury greckiej – tradycję pateryków, Prologu, żywotów świętych…
Wciąż nie wiemy zbyt wiele o prawosławnej Grecji, krainie wielkich chrześcijańskich świętości; tylko nielicznym uda się odwiedzić tę piękną ziemię. Czytając książkę, jakbyś osobiście widział przed tobą majestatyczną, a w opinii człowieka z północy – nawet egzotyczną przyrodę, podziwiasz niezwykłe dla Rosjan architektoniczne formy cerkwi i monasterów, słyszysz dziwnie brzmiące imiona… Rosyjski człowiek z pewnością zauważy szczególną życiową radość greckiego narodu; tak naprawdę, dziwi nas, że można śpiewać wesołe pieśni i nawet tańczyć na cześć Bożej Matki, jak robią to grecy… Ale z drugiej strony, poznając czczenie Bogarodzicy na greckiej ziemi, stale odczuwasz najgłębszą duchową bliskość Greckiej i Rosyjskiej Cerkwi prawosławnej. Mówi się nawet nie o Cerkwiach-siostrach, a o jednym Powszechnym Prawosławiu: grecka pobożność, której duchem przesiąknięta jest książka, całkowicie współbrzmi z nastrojem ruskiej prawosławnej duszy. I, być może, właśnie w miłości do Bogarodzicy, w czczeniu Jej, ruski i grek nawet bez słów się zrozumieją.
Współczesna Grecja – jeden z niewielu krajów świata gdzie Prawosławie jest religią państwową, gdzie Cerkiew nie jest „oddzielona od państwa”, i tak było zawsze w przeciągu historii chrześcijańskiej Iliady. Dzięki temu, nie patrząc na wszystkie różne „ale”, chrześcijański duch przenika tam w najróżniejsze dziedziny życia narodu: przecież ikona, wisząca na ścianie dowolnej sali lekcyjnej w greckich szkołach, na zawsze utrwali się – jeśli nie w świadomości, to już na pewno w podświadomości – każdego małego obywatela Grecji. Prawosławni grecy, których spotykamy na stronach zbioru – to nie po prostu ludzie poza przestrzenią i czasem, ale prawdziwi obywatele swego kraju – marynarze, rolnicy, rybacy… Szczególną uwagę przyciąga pobożność i głęboka wiara greckich żołnierzy: zaprawdę „miłujące Chrystusa żołnierstwo”, które stawiało opór jak odwiecznym wrogom greków – turkom, tak i niemieckim i włoskim faszystom. Czyż nie w tej „prochrystowanności”, ucerkowieniu greckiej nacji – przyczyna jak wojennych zwycięstw, tak i wszystkich jej osiągnięć w czasach pokoju?.. W każdym bądź razie, u greków jest wiele, czego uczenie się nie byłoby grzechem dla ruskich (i wszystkich innych – E.M.).
Proponowana czytelnikowi książka stawia właśnie przed sobą ten cel – pomóc zbliżeniu się dwóch wielkich chrześcijańskich narodów, dwóch starożytnych prawosławnych Cerkwi – Greckiej i Rosyjskiej.
Wydawcy dziękują archimandrycie Timofiejowi, ihumenowi monasteru „Paraklitu”, posiadającemu autorskie prawa do książki, za pozwolenie na przetłumaczenie i wydanie jej w Rosji. Monaster „Paraklitu” znany jest ze swoich: dawnych związków z Rosyjską Prawosławną Cerkwią, i niejednokrotnie okazywał jej pomoc swoimi drukowanymi publikacjami. Sam ojciec Timofiej, który dobrze zna rosyjski, przetłumaczył i wydał w Grecji mnóstwo książek, będących pomnikami rosyjskiej duchowości. Również dzięki jego staraniom w Grecji dowiedziano się o wielu rosyjskich świętych. On, na przykład, odkrył dla Grecji prebodobnego Sierafima Sarowskiego, który stał się jednym z najbardziej kochanych świętych dla współczesnych greków.
Przenajświętsza Dziewica Maria, najwyższa ze wszystkich świętych, była „przepowiedziana przez proroków” i „wybrana ze wszystkich narodów i pokoleń” dla współudziału w tajemnicy wcielenia Boga Słowa.
Imię „Maria”, dane Bogarodzicy według Opatrzności i woli Bożej, oznacza „Pani”, („Władczyni”). Święty Nikodim Swiatogorec daje temu imieniu trojaką interpretację: „pani”, „olśnienie” („oświecenie”) i „morze”, co odpowiednio wyraża siłę, mądrość i dobroć Bożej Matki. Od Boga Ojca Ona przyjęła siłę, aby, jako Matka, na ziemi czynić to, co Bóg, jako Ojciec, czyni na niebie. Od Boga Syna, jako Jego ziemska Matka, Zawsze Dziewica przyjęła mądrość, aby jednać człowieka z Bogiem. Na koniec, od Ducha Świętego, jako Jego Oblubienica, Dziewica Maria przyjęła dobroć, żeby udzielać duchowych darów wszelkiemu stworzeniu.
Od samych narodzin święte życie Bogarodzicy było wypełnione cudownymi wydarzeniami i wyjątkowymi błogosławieństwami. Z wszystkich kobiet Ona jedyna, która urodziła się według obietnicy, to jest po przepowiedni anioła.
Po upływie trzech lat, Boską wolą Przedobra Dziewica została wprowadzona do Świętego Świętych jako „trzyletnia owieczka”, gdzie, według słów świętego Ioanna Damaskina, „wykarmiona i Duchem rozczyniona, jak oliwka płodna, wszelkiej cnoty schronieniem się stała”. Tu Przenajświętsza Dziewica przebywała w ciągu całych dwunastu lat i w nadprzyrodzony sposób karmiona była niebiańskim pokarmem. Tak Bóg przygotowywał Ją do wysokiej roli w planie Bożym wcielenia, aby uczynić Ją „błogosławioną”, to jest ozdobioną wszystkimi darami Świętego Ducha.
Z nadejściem pełni czasu do Panny Marii posłany jest Anioł Pański, który zwiastuje Jej o poczęciu Syna Bożego. Zawsze Dziewica z pokorą i posłuszeństwem przyjmuję to najwyższe wyróżnienie i, (napełniwszy się Duchem Świętym”, odpowiada: „Wychwala dusza Moja Pana, i uradował się duch Mój w Bogu, Zbawicielu Moim, że wejrzał On na pokorę Służebnicy Swojej”.
Żadną inną cnotą Bogarodzica nie zdobyła tyle przychylności Bożej, jak Swoją pokorą.
Ten, Który upokorzył (uniżył) Siebie do śmierci krzyżowej potrzebował właśnie takiej pokornej Matki. To niezwykła pokora, według świętego Nikodima, nie tylko była zakorzeniona w głębi Jej serca, ale wylewała się stamtąd, tryskała jak źródło i rozpływała się po Jej niewinnym ciele. Wyrażała się w Jej ruchach, odzieniu, działaniach i słowach.
Z wielką pokorą Bogarodzicy może zrównać się jedynie Jej czystość. Święty Grigorij Pałama mówi, że w Swojej czystości Bogarodzica przewyższyła nawet Aniołów. Wielu świętych ojców twierdzi, że Przenajświętsza Dziewica była absolutnie bez grzechu. Wiersz z księgi Pieśni nad Pieśniami „Cała piękna jesteś, umiłowana moja, i nie ma w tobie skazy!” w pełni charakteryzuje czystość Dziewicy. Przy Zwiastowaniu, dzięki zstąpieniu Świętego Ducha, Bogarodzica stała się godna być mieszkaniem Bożym i przysłużyć się do nadprzyrodzonej tajemnicy wcielenia Boga Słowa. Ta tajemnica dokonała się w ten sposób, że czystość Dziewicy Marii została niezmieniona, dlatego że Bogarodzica poczęła, nosiła i porodziła Pana beznasiennie i bez męża. W ten sposób, Jej dziewictwo było zachowane do, przy i po narodzeniu Pana, i Ona pozostał Zawsze Dziewicą.
Całe życie Przenajświętszej Bogarodzicy było nieprzerwanym Boskim wychwalaniem, a Jej błogosławiona śmierć – godnym ukoronowaniem takiego życia. Po trzech dniach po pogrzebie przez świętych apostołów „Ona odeszła do życia”, czyli Jej ciało, które przyjęło w siebie Boga przeniosło się na niebo, gdzie już przebywała Jej święta dusza i gdzie teraz Ona doświadcza eschatologicznej (ostatecznej) niezniszczalnej wieczności. Święty Mark Efeski wysławia to niezwykłe wydarzenie następującymi słowami: „uśmiercenie przyjmuje Matka Życia i do grobu się kładzie; po trzech dniach w chwale powstaje; na wieki z Synem współcaruje (współpanuje) i modli się o odpuszczenie grzechów naszych”.
Ioann Złotousty, zdumiony majestatem Przenajświętszej Bogarodzicy, zwraca się do wiernych z następującymi słowami: „Nie ma nikogo z żyjących, ko upodobniłby się Bogurodzicy Marii. Pomyśl, o człowieku, i popatrz, co może być równym albo większym, niż Przenajświętsza Bogarodzica Dziewica? Obejdź całą ziemię, obejrzyj morze, poznaj siły wiatru, dotknij myślą nieba, pomyśl o wszystkich mocach niewidzialnych i zobacz, czy istnieje podobny cud w całym stworzeniu!”
Po boskim przejściu do wiecznego życia Bogarodzica współcaruje na niebie ze Swoim Synem, wszelkimi sposobami pomagając rodzajowi ludzkiemu. Według świętego Nikodima Swiatogorca, u Przenajświętszej Matki „możliwość pokrywa się z pragnieniem”, dlatego że Ona pożyczyła (użyczyła) swoje ciało „stwórcy, Który wszystko przemądrze uczynił Słowu”, będącemu teraz Jej wiecznym dłużnikiem. Mając taką siłę, Bogarodzica „dostarcza” wszystkim Boskie dary, wstawia się Swoim zbawiennym wstawiennictwem za ludzi i wpływa na wolę Swego Syna.
Jej cudotwórcza łaska, różniąca się od łaski anielskiej szczególną siłą i mocą, przejawia się na przeróżne sposoby. Tak, Bogarodzica jest „niezwyciężoną przywódczynią” w czasie wojny, „bezinteresowną uzdrowicielką” w chorobach, „skorą opieką i pomocą” we wszelkiej potrzebie.
Wdzięczność, wiara i miłość wierzącego narodu do Przenajświętszej Dziewicy odzwierciedlają się w hymnografii, folklorze, sztuce i nabożeństwach. Niezliczona ilość cerkwi i monasterów nosi imię Przenajświętszej Bogarodzicy Marii. Ku Jej czci napisano mnóstwo świętych ikon. Najłaskawszej Bożej Matce poświęcono niezmierzoną ilość hymnów, troparionów i nabożeństw. Realizowane są święte pielgrzymki w różne zakątki świata, do wszystkich miejsc, gdzie Zawsze Dziewica upodobała dokonać jakiegoś cudu. W ludowych podaniach i przekazach imię Bogarodzicy wypowiadane jest z wyjątkową czcią, uwielbieniem, bogobojnością.
Do podstawowych poświęconych Bożej Matce świąt, Cerkiew i ludowa bogobojność dołączyły mnóstwo innych świąt, mających odniesienie (związek) do cudotwórczości Bożej Matki czy zjawieniu się jej cudotwórczych ikon. W Rosji liczba świąt poświęconych cudotwórczym ikonom Bożej Matki dochodzi do dwustu.
Mnóstwo darów i ofiar ikonom Bożej Matki jest jeszcze jednym dowodem ogólnonarodowej czci, bogobojności i wdzięczności Zawsze Dziewicy. Wiele miejscowości ma swoje cudotwórcze ikony Bogarodzicy.
Bogarodzica otrzymała mnóstwo przeróżnych imion, wyrazistych, a czasem nawet dziwnych, przydomków które odpowiadają tym czy innym Jej cechom, ikonom, świętom itd. Tak, Ona nazywa się, na przykład, Odigitrią, Skoroposłusznicą, Wratarnicą, Żiwonosnym Istocznikom itd. (Przewodniczką, Szybko Wysłuchującą i Pomagającą, Przydźwierną, Życiodajnym Źródłem)
Podczas czynienia cudów Bogarodzica wstępuje w bezpośredni kontakt z ludźmi. Ona zjawia się im albo we śnie, albo w stanie czuwania. Czasem Jej obecność odkrywa głos albo aromat. Tak, Zawsze Dziewica Maria w cudowny sposób wkracza i uzdrawia wszelkie dolegliwości, rozwiązuje przeróżne, pojawiające się u ludzi trudności, dodaje męstwa żołnierzom, ratuje w niebezpieczeństwie i wyprowadza z najbardziej beznadziejnych sytuacji. Czasem Bogarodzica wskazuje, gdzie znajdują się Jej święte ikony. Również Ona karze za nieposłuszeństwo i niegodziwość i wynagradza za cnotliwość i dobroczynność. W końcu, Zawsze Dziewica prowadzi do pokajania, nawraca innowierców i dla przykładu innym karze bluźnierców i nikczemników.
Opowiadania o cudach Bogarodzicy, których tylko niewielka część zebrana jest w tej książce, mają przeróżne źródła. My je udostępniamy opracowane i wzbogacone o geograficzne i historyczne dane, nie zniekształcając ich istoty.
PS. Ze względy na występowanie dużej ilości nazw własnych (miejscowości, wysp, rzek, nazwisk i innych) w wersji rosyjskiej książki „zruszczonych”, których nazw oryginalnych nie mogłem odszukać w intrnecie, wyraziłem je „na wyczucie” więc mogą różnić się od innych dostępnych wersji czy oryginałów, za co przepraszam. Ale chyba nie to jest tu najważniejsze. Eliasz Marczuk.
Cudotwórcza ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Wratarnica” (Przydźwierna, Wrót Strzegąca) – najsławniejsza ikona Atosu. Na początku, zgodnie z podaniem, znajdowała się ona w małoazjatyckim mieście Nicei, w domowej cerkwi pewnej pobożnej kobiety, żyjącej ze swoim jedynym synem.
Podczas drugiego prześladowania na ikony imperatorscy szpicle odkryli ten obraz i zagrozili kobiecie, że w przypadku, jeśli ta nie da im łapówki, zabiją ją. Zastraszona matka obiecała, że następnego dnia rozbójnicy otrzymają swoje pieniądze. A sama pod osłoną ciemnej nocy, pomodliwszy się przed świętą ikoną, z czcią podniosła ją nad głową, zeszła na wybrzeże i opuściła w morze ze słowami:
- Władczyni Bogarodzico, Ty masz siłę i nas uratować od gniewu nikczemnego rządcy, i Swoją ikonę w morskim odmęcie.
W tym momencie wydarzyło się coś nieprawdopodobnego: cudotwórcza ikona uniosła się nad falami i skierowała się na zachód. Wzruszona tym co się wydarzyło kobieta wróciła do syna i mówi:
- Synu mój, ze względu na miłość do Bogarodzicy ja jestem gotowa umrzeć. Ty zaś uciekaj do Grecji (tzn. na Półwysep Bałkański).
Młodzieniec niezwłocznie zabrał się i udał się najpierw do Salonik, a stamtąd na Atos, gdzie też przyjął stan mnisi. On trudził się w tym miejscu, gdzie później został założony Iwierski monaster. To było opatrznościowe, dlatego że właśnie przez niego mnisi poznali historię cudotwórczej ikony.
Minął jakiś czas. Mnich z Nicei umarł. Został założony Iwierski monaster, i już ostatecznie zakończyła się jego budowa. I oto pewnego razu wieczorem oczom mnichów ukazało się dziwne widzenie: od morza wznosił się ognisty słup, sięgający nieba.
Widzenie trwało kilka dni i nocy. Bracia spuścili się na brzeg i u podstawy ognistego słupa ze zdziwieniem odkryli… ikonę Bogarodzicy. Jednak, ile razy mnisi próbowali zbliżyć się do niej, za każdym razem ikona oddalała się. Wtedy mnisi zebrali się w cerkwi i ze łzami zaczęli prosić Pana aby darował ich monasterowi ten bezcenny skarb. I Przenajświętsza Dziewica usłyszała ich modlitwy.
W tym monasterze żył pewien pobożny asceta o imieniu Gawriił. Jemu właśnie zjawia się Bogarodzica i mówi:
- Powiedz ihumenowi i wszystkim braciom, że Ja daruję wam tę ikonę, aby ona strzegła was. Ty wejdziesz w morze, przejdziesz po falach, i w taki sposób wszyscy ujrzą Moją przychylność dla waszego monasteru.
Tak się też stało. Ojciec Gawriił przeszedł po powierzchni morza jak po twardej ziemi, z czcią przyjął cudotwórczą ikonę i wrócił na brzeg, gdzie zgromadzeni bracia przygotowali dla niej godne przyjęcie. Święty obraz umieścili w ołtarzu głównej świątyni.
Kiedy następnego dnia ponomar (przysługujący w ołtarzu) wszedł do ołtarza zapalić łampady, ikony nie było. Obszukawszy cały monaster, on znalazł ją na ścianie wprost nad monasterskimi wrotami. Mnisi znów przenieśli ikonę do głównej świątyni, jednak następnego dnia ikona znów znikła. Tak powtarzało się kilka razy. W końcu Bogarodzica zjawiła się starcowi Gawriiłowi i mówi mu:
- Powiedz braciom, niech oni Mnie więcej nie niepokoją. Ja przyszłam tu nie po to, żebyście wy mnie chronili, ale żeby was chronić. Wszyscy wy cnotliwie żyjący na tej Górze, macie wiarę w miłosierdzie Syna Mego. Do tej pory, póki w waszym monasterze Moja ikona, was zawsze będzie osłaniać Jego łaska i miłosierdzie.
Po tym mnisi zbudowali u wrót monasteru niewielką kaplicę, gdzie też umieścili świętą ikonę.
„Wratarnica” i do dziś, jak było zapowiedziane, oręduje za monaster i spełnia wszystkie jego potrzeby.
Uzdrowienie carewny
W 1651 roku iwierscy mnisi, których liczba wynosiła 365 osób, doświadczali materialnych trudności i dlatego powierzyli troskę o swoje utrzymanie w ręce Przenajświętszej Bogarodzicy. I czule kochająca Matka pośpieszyła znaleźć środki dla monasteru poprzez następujący niezwykły cud.
W tym czasie ciężko chorowała córka rosyjskiego cara Aleksieja Michajłowicza. Miała sparaliżowane nogi, i lekarze byli bezsilni aby wyleczyć straszną chorobę.
Jednak, według Opatrzności Przenajświętszej Bogarodzicy, nieszczęście carewny i jej carskich rodziców przemieniło się w radość. Pewnej mocy Ona zjawiła się carewnie we śnie i, dodawszy jej męstwa i obiecując uzdrowić, powiedziała:
- Poproś ojca, niech on przywiezie z Iwierskiego monasteru Moją ikonę „Wratarnicę”.
Rano chora przekazała nakaz Bogarodzicy rodzicom, i od razu wysłano na Atos poselstwo, żeby przekazać iwierskim mnichom pragnienie cara. Ale ci wystraszyli się, a jeśli ikona nie wróci z powrotem, i postanowili posłać jej wierną kopię w honorowej asyście czterech hieromnichów (mnichów-kapłanów).
Jak tylko rozeszła się wieść o przybyciu cudotwórczej ikony do Moskwy, domy w mieście opustoszały. Wszyscy: carska rodzina i prości ludzie – śpieszyli ją przywitać. A w komnatach, nic nie podejrzewając, leżała przykuta do łóżka carewna. W jakimś momencie ona zawołała matkę, i tylko wtedy poinformowali ją o wielkim wydarzeniu.
- Jak?! – wykrzyknęła ona. – Idzie Bogarodzica, a wy zostawiliście mnie tu?
W tymże momencie ona zeskoczyła z łóżka, ubrała się i pobiegła witać Zawsze Dziewicę.
Wszyscy byli wstrząśnięci, zobaczywszy, jak carewna, która jeszcze minutę temu nie mogła wstać z łoża, biegnie na swoich nogach. Pełnia ogólnego triumfowania nastąpiła, kiedy z drugiej strony pojawiła się procesja ze świętą ikoną.
- Wasza Wysokość – zwrócili się do cara wysłańcy – my wręczamy tę ikonę w dar ruskiemu narodowi.
- Dziękuję wam – odpowiedział wzruszony car. – W dowód mojej wdzięczności oddaję wam jeden z najlepszych moskiewskich monasterów – ku czci swiatitiela Nikołaja.
Oprócz tego on przydzielił monasterowi coroczną pomoc w wysokości 2500 rubli, pozwolenie na bezcłowy wwóz i wywóz dowolnych towarów, a także bezpłatne podróżowanie jego posłańców.
Ten monaster pozostawał w posiadaniu monasteru Iwierskiego do 1932 roku i zabezpieczał mu takie dochody, których wystarczało, żeby pokrywać prawie wszystkie jego materialne potrzeby.
Łaknący (głodny) wędrowiec
Od wieków Iwierski monaster słynął swoją gościnnością, której źródła sięgają pewnego wypadku, który wydarzył się w dawnych czasach.
Niegdyś pewien biedny utrudzony człowiek zmęczony długą podróżą, wyczerpany i głodny, podszedł do wrót monasteru w porze obiadowej. Nieszczęsny poprosił u odźwiernego trochę chleba, ponieważ śpieszył się kontynuować swoją podróż. Odźwierny z nieznanego powodu odmówił mu. Westchnąwszy, biedak odszedł z pustymi rękoma.
Wspinając się ku Kariei, on na chwilę przysiadł w cieniu drzewa. Zmęczony i przygnębiony człowiek położył się na ziemię, i nagle usłyszał zbliżające się do niego kroki. On podniósł się na łokciach i bezpośrednio przed sobą zobaczył Niewiastę z Dzieciątkiem na rękach. Słodkim głosem Ona zaczęła go wypytywać:
- Co z tobą? Nie jesteś chory?
- Nie – odpowiedział on – ale bardzo głodny. Ja prosiłem u odźwiernego Iwierskiego monasteru o chleb, ale ten mi odmówił.
- Posłuchaj Mnie. Nie powinieneś obrażać się na odźwiernego, bo odźwierny tego monasteru – to Ja. Teraz zaś wróć z powrotem i poproś sobie chleba w Moim imieniu. A jeśli tobie nie dadzą, to kup go za te oto pieniądze.
I, nie dopowiedziawszy do końca, Niewiasta dała mu trzy złote monety. Podróżny, nic nie domyślając się, udał się do monasteru. On postukał we wrota i, z pieniędzmi w rękach znów poprosił u odźwiernego o chleb, nie przemilczawszy przy tym o swojej rozmowie z Niewiastą.
Ledwie mnich usłyszał o Kobiecie i zobaczył wyjątkowe monety, natychmiast zrozumiał, że mowa jest o cudzie. On zadzwonił w dzwony, zebrali się bracia, i wszyscy z zachwytem wysłuchali opowiadania o niezwykłym wydarzeniu. Wszyscy też upewnili się, że te monety wiele lat temu były ofiarowane cudotwórczej ikonie. Jednak Bogarodzica, widząc potrzebę nieszczęsnego biedaka, wzięła je i z matczynym współczuciem oddała mu.
Mnisi ze strachem i bojaźnią Bożą zwrócili monety świętej ikonie „Wratarnicy”, która nauczyła ich przy pomocy tego cudu wielkiej cnoty – gościnności.
Był styczeń 807 roku. Niejaki algierski pirat o imieniu Warduhan, który osiadł na wyspie Milos, dokonywał napaści na piętnastu pirackich statkach i pustoszył wyspy Morza Egejskiego, wybrzeże Tracji i Azji Mniejszej.
W tym miesiącu postanowił napaść również na Świętą Górę. Przygotował dziesięć okrętów, wziął z sobą dwustu piratów i udał się do Watopedskiego monasteru. O świcie 21 stycznia złoczyńcy zacumowani w zatoce monasteru, ustawili się w szyki bojowe i, przyczaiwszy się, zaczęli czekać na poranne otwarcie monasterskich bram.
Mnisi, zakończywszy Jutrznię, rozchodzili się do swoich cel na krótki odpoczynek. W cerkwi został sam ihumen, który dalej się modlił. Nagle starec usłyszał wychodzący od ikony Przenajświętszej Bogarodzicy głos:
- Nie otwierajcie dziś wrót. Wejdźcie na mury i przepędźcie piratów.
Zdziwiony tym co usłyszał, starec obrócił się i spojrzał na ikonę Bogarodzicy. I nagle jego oczom ukazał się drugi, jeszcze bardziej porażający cud: Postacie Bogarodzicy i Boskiego Dzieciątka ożyły! Maleńki Jezus wyciągnął rękę, zakrywając nią usta Swojej Przenajświętszej Matki, i, zwróciwszy do Niej Swoje oblicze, powiedział:
- Nie, Mamo, nie mów tego! Zostaw ich, niech będą ukarani według zasług!
Jednak Bogarodzica wzięła rękę Boskiego Dzieciątka, obróciła oblicze nieco w prawo i znów mówi:
- Nie otwierajcie dziś monasterskich wrót!
Wstrząśnięty ihumen zwołał braci i opowiedział mnichom o wszystkim co widział i słyszał. Ci ze strachem przekonali się, że święte oblicza na ikonie Bożej Matki zmieniły swoje położenie i wyraz. Po tym, podziękowawszy Przenajświętszej Bogarodzicy za Jej zbawienną Opatrzność, mnisi wspięli się na mury.
To było w sama porę. Piraci z drabinami i toporami już szykowali się do szturmu na monaster. Ihumen, stojąc na strzelnicy, pozwolił im najpierw zbliżyć się, a potem, wznosząc Święty Krzyż, dał sygnał do odparcia ataku. W jednej chwili dziesięciu piratów padło martwych, wielu zostało rannych, a pozostali uciekli na swoje okręty i odpłynęli precz.
Wzruszeni mnisi zeszli do świątyni i jeszcze raz z całego serca podziękowali Bogarodzicy. Od tej pory ikona zaczęła być nazywana „Paramifija”, co znaczy „pocieszenie”, i do tej pory pozostaje zmieniona, jak przypomnienie o zadziwiającym wydarzeniu.
Monaster Bogarodzicy „Dwudziestodaktylowej” z jego cudotwórczą nie ręką ludzką uczynioną ikoną wznosi się na zieleniących się zboczach góry Pangey. On był założony w jedenastym wieku przez świętego Hermana na polecenie Samej Bogarodzicy, Która również wskazała na to miejsce! Od tej pory Święta Matka nigdy nie przestawała opiekować się nim.
Pewnego razu Bogarodzica zjawiła się jednemu osiemnastoletniemu młodzieńcowi, orzącemu ziemię niedaleko od monasteru, i powiedziała:
- Przyjdź do Mnie, jesteś Mi potrzebny. Mój monaster ma wielką potrzebę.
I ten, jak nowy Jelisiej, zostawił swoje zwierzęta i poszedł do monasteru, gdzie przyjął mnisie postrzyżyny z imieniem Damaskin, a później został jego ihumenem. Ojciec Damaskin nie raz widział Bogarodzicę stojącą w cerkwi i obserwującą braci.
Pewnej nocy 1908 roku rozbójnicy-turcy zbliżyli się do monasteru. Wrota były zamknięte na ciężkie zasuwy. Zostawiwszy jednego człowieka na posterunku (wartownika), pozostali zaczęli wbijać w ściany gwoździe, żeby po nich się wspiąć. Nagle rozbójnicy usłyszeli rozdzierający serce krzyk wartownika:
- Na pomoc, ratujcie! Jakaś kobieta w czarnym złapała mnie za włosy. Na pomoc!
W panice bezbożnicy natychmiast zeskoczyli ze ścian i uciekli.
Atak Bułgarów
W czasie pierwszej bułgarskiej okupacji 1916-18 monaster często podlegał najazdom Bułgarów. Ich celem było zagarnięcie cudotwórczej ikony Przenajświętszej Bogarodzicy.
Jedna z wielu prób była przedsięwzięta 23 czerwca 1917-go roku. W tym dniu wszyscy mnisi stali na wieczornym nabożeństwie. Kapłani wynieśli święte relikwie na środek świątyni dla pokłonienia się. I w tym momencie do świątyni weszli Bułgarzy. Ojcowie spróbowali schować relikwie, ale Bułgarzy powiedzieli im:
- Nie chowajcie ich! Pozwólcie i nam się przyłożyć, przecież i my też jesteśmy chrześcijanami!
Jednak za tym ukrywał się przebiegły i podstępny plan, ponieważ po zbliżeniu się do relikwii złodzieje schwycili je i uciekli.
Następnego dnia niegodziwcy zamyślili wykraść cudotwórczą ikonę. Jeden sierżant z grupą żołnierzy spróbował podnieść ją, ale natychmiast upadł martwy, a na marmurowej podłodze odcisnęły się ślady jego butów i pistoletu.
Podczas drugiej próby Bułgarom udało się podnieść ciężką ikonę, ale, jak tylko doszli do drzwi świątyni, ikona upadła na ziemię i zrobiła się tak ciężka, że nawet dźwig nie byłby w stanie oderwać jej od podłogi. W międzyczasie po obliczu Bogarodzicy pociekł strumyk łez. Tak świętokradcy nie mogli urzeczywistnić swego zamiaru i w strachu uciekli.
Opuszczenie monasteru
Pewnego razu, w okresie wojny partyzanckiej, podczas drugiej bułgarskiej okupacji, mnisi otrzymali zawiadomienie aby opuścić monaster, ponieważ ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Mieszkańcy okolicznych wsi przyjeżdżali powozami do monasteru, żeby wywieźć stąd wszystko, co można, i ukryć w swoich domach. I tu zaczęło się dziać coś dziwnego. Ikony same schodziły ze swoich miejsc, i wierni z czcią brali je w ręce i układali na powozach. A kiedy wszyscy wyszli z cerkwi, to zobaczyli, że monasterskie zwierzęta (kury, świnie, psy i inne) ustawiły się z tyłu za cerkiewnym gankiem w równy szereg i zaczęły głośno krzyczeć. Tysiące ptaków głośno szczebiotało nad kopułami świątyni. W ten sposób uczestniczyły one w ogólnym smutku z powodu odejścia Władczyni Aniołów, Której ikony bogobojni mężowie nieśli na rękach. A kiedy ludzie ruszyli do wsi Nikisiani, to ku ogólnemu zdziwieniu okazało się, że karawanę zamykają przez nikogo nie popędzane, ale spokojnie podążające ze smutno opuszczonymi głowami monasterskie zwierzęta. One nie zechciały zostawać w monasterze same.
Na paschę, w Bożonarodzeniową noc i święta Bożej Matki pewien miejscowy pastuch, Nikos Kacikaris, słyszał, jak z opuszczonego monasteru dochodziło radosne dzwonienie. Nie bieda, że w monasterze nie było ludzi: „Dwudziestodaktylowej” służyli Aniołowie!
Na wyspie Krecie, we wsi Lefiny, należącej do eparchii Sitian, jest jedna stara cerkiew, wyświęcona na cześć „Lifinskiej” ikony Bożej Matki, świętowanej 8 września. W ikonostasie tej świątyni znajduje się sama cudotwórcza ikona, którą ozdabia niezliczona ilość przeróżnych ofiar.
Przy cerkwi jest podwórze (dziedziniec) i maleńki hotelik dla pielgrzymów. Często mieszkańcy tej wsi, żeby szybciej dostać się do domu, skracają drogę, przechodząc przez cerkiewne podwórze. Jednak jeśli oni przechodzą przez podwórze w okresie Świętej Czterdziestnicy z mięsem, to w mięso od razu wchodzą robaki.
Ten cud dział się nie tylko w dawnych czasach. Już w naszych czasach niektórzy ludzie, przepełnieni wątpliwościami, postanowili tę sprawę sprawdzić. Oni kupili świeże mięso w okresie postu i przeszli z nim przez cerkiewne podwórze. Natychmiast przekonali się, że w mięsie zalęgły się robaki.
Pewien rzeźnik jakoś spróbował przejść przez podwórze z całą połówka baraniny w rękach. Jednak pośrodku podwórka jego nogi odmówiły posłuszeństwa, i on, krzycząc z przerażenia, upadł na ziemię.
Tak Bogarodzica wzmacnia w świadomości wierzących nakaz poszczenia.
Pachnąca Chios, nazywana Homer „skalista”, dzięki swemu naturalnemu pięknu uważana była w starożytności za „za jedną z wysp błogosławionych”. Tę nazwę w pełni przypisać jej można również z przyczyny pobożności jej mieszkańców. W starożytności ta wyspa była przepełniona bożkami i pogańskimi świątyniami. Ale i w epoce chrześcijaństwa mnóstwo świętych cerkwi wywoływało zdziwienie zwiedzających wyspę. „Chioska wspólnota – zauważył w 1606 roku M. Iustinianis – jest najbardziej pobożną, a jej duchowni o wiele zacniejsi od innych”. Ta wyspa jest również ojczyzną całego pocztu (grona) świętych.
Kilka kilometry od stolicy wyspy, u podnóża Owczej Góry, wznosi się najsłynniejszy monaster wyspy – dawny „Nowy Monaster”. Ten patriarszy stawropigalny monaster, słynie swoimi imperatorskimi złotymi pieczęciami i słynną mozaika, otoczony jak naturalnymi, tak i sztucznymi murami i wieżami, których część zachowała się do dnia dzisiejszego.
Prace przy budowie monasteru rozpoczęte były w 1034 roku przez chiosyjskich ascetów Nikitę, Iosifa i Ioanna. Pomocnikiem i patronem w poczynaniach był bizantyjski imperator Konstantin IX Monomach (imperator w latach 1042-1055).
Wśród przekazów monasteru najbardziej znana jest historia o niezwykłym odnalezieniu (pozyskaniu) ikony Przenajświętszej Bogarodzicy „Niamonitissy”. Ona została znaleziona (odkryta) przez trzech budowniczych w samej gęstwinie lasu, wśród nieprzebytych zarośli jeżyn i krzaków. Na ikonie Zawsze Dziewica przedstawiona jest bardzo oryginalnie (osobliwie): na Jej rękach Boskie Dzieciątko, Sama Ona stoi, a nogi Jej jakby idą.
Święta ikona Bożej Matki „Niamonitissa” niejednokrotnie w cudowny sposób ratowała się podczas pożarów. A także ratowała ona mnichów przed atakami, grabieżami i wieloma innymi nieszczęściami, które musiał przeżyć „Nowy Monaster” na swojej długiej historycznej drodze.
Jubiler
Pewnego razu mnisi powierzyli jednemu chiońskiemu jubilerowi pozłocić część świętej ikony w celu zapobieżenia uszkodzeniom. Proboszcz umieścił ikonę po środku cerkwi, i majster z czcią wziął się do roboty.
Nagle on usłyszał, jak ktoś słodkim głosem szepcze mu:
- Delikatniej uderzaj, delikatniej, dlatego że ikona jest bardzo stara!
Zmieszany jubiler podniósł głowę i wprost przed sobą zobaczył majestatyczną Niewiastę w złotych szatach. On nawet nie zdążył zapytać, kim Ona jest, ponieważ Dziewica od razu weszła do ołtarza południowymi drzwiami. Majster rzucił się za Nią, ale nieznajoma znikła.
Porażony jubiler wszedł do ołtarza i w obrazie Oranty w absydzie ołtarza rozpoznał Niewiastę która mu się zjawiła.
Dzwon
Dzwonnica „Nowego Monasteru”, w formie trzykondygnacyjnej kwadratowej wieży, prawie sięga kopuły głównego soboru monasteru. Jej dach pokryty ołowiem i ozdobiony wspaniałym srebrnym krzyżem. Na początku na dzwonnicy było cztery dzwony i dwa wspaniałe zegary. Ale wszystko to zostało ukradzione w 1822 roku w czasie najazdów barbarzyńskich azjatyckich rabusiów.
Kiedyś jeden z największych dzwonów pękł. Mnisi załadowali go na wenecki statek i wysłali go do Wenecji, aby go tam ponownie odlać. Po drodze statek został zaatakowany przez statek rabusiów słynnego Barbarossa i zaczął tonąć. Ale żeglarze nie upadli na duchu i wezwali na pomoc Bogarodzicę „Niamonitissę”. Oni odłamali kawałek metalu od brzegu dzwonu, włożyli go zamiast pocisku do lufy armaty i wystrzelili we wrogi okręt. Uderzenie okazało się niszczycielskie, i piracki okręt poszedł na dno.
Wenecki statek kontynuował swoją podróż i przybył do punktu przeznaczenia. Z uczucia wdzięczności za ratunek kapitan odlał dzwon za swoje pieniądze i z głęboką pobożnością ofiarował go Zbawczyni Bogarodzicy. Mówią, że dźwięk tego dzwonu był najbardziej melodyjny ze wszystkich dzwonów monasteru.
Drewno i sznur
Pewien chioński statek trafił w straszną burzę. Kapitan, widząc nieunikniona zgubę, przepełniony gorącą wiarą, zawołał:
- Przenajświętsza Bogarodzico „Niamonitissa”, zbaw nas! Ja obiecuję Tobie świecę takiej wysokości jak maszt tego statku!
Nie zdążył on skończyć, jak zobaczył nad pieniącym się morzem Samą Bogarodzicę, trzymającą w ręce kawałek drewna i sznur. Jakąś chwilę Ona szła do statku, a następnie pogrążyła się w falach. Burza natychmiast ucichła, i statek nieuszkodzony przybył do portu, gdzie w podwodnej części statku odkryto dziurę, zatkaną kawałkiem drewna i sznurem…
Cud Bogarodzicy był oczywisty. Cała załoga statku, przepełniona uczuciem wdzięczności, wybrała się do „Nowego Monasteru”. Oni pokłonili się cudotwórczej ikonie, przynieśli jej obiecany dar – ogromna świecę – i zostawili w przedsionku cerkwi zbawienne drewno i sznur, które znajdują się tu do dnia dzisiejszego.
Z tego samego powodu, zgodnie z podaniem, w przedsionku świątyni znajduje się pewna gąbka. Dzięki łasce „Niamonitissy” tą gąbką uszczelnione było pęknięcie kadłuba statku żaglowego, skazanego na zatonięcie.
Muł
W XVII wieku, zgodnie z opisem podróżnych, „Nowy Monaster” liczył od 100 do 150 mnichów i przypominał małe miasteczko. Było też wiele zwierząt jucznych, używanych do transportu różnych towarów.
Pewnego dnia pielgrzym z wyspy Mitilina (Lesbos) przyniósł dla monasteru oliwy i przekazał ją przez poganiacza. Poganiacz objuczył ładunek na swego muła i wyruszył w drogę. Kiedy dotarli do świątyni św. Fanurija, na trudnym do przejścia odcinku drogi zwierzę potknęło się i wpadło w otchłań. Wraz z mułem zginął też poganiacz.
Upłynęło trochę czasu, jak rozległo się stukanie do monasterskich wrót i dało się słyszeć rżenie. Odźwierny otworzył wrota i zobaczył przed sobą, muła, który wpadł do przepaści. Ale najdziwniejsze było to, że na grzbiecie jego był zupełnie nie uszkodzony wór z olejem. Odźwierny wprowadził zwierzę na podwórze i zdjął bagaż. I w tym momencie muł pada na ziemię martwy – jego misja zakończyła się.
Pobożna ofiarodawczyni
Niejaka pobożna mieszkanka wsi Kalimaśja na wyspie Chios ofiarowała „Nowemu Monasterowi” cały swój majątek. Pewnego razu ona zachorowała i znalazła się w bardzo ciężkim materialnym położeniu. Jej krewni, zamiast tego żeby okazać jej pomoc, opuścili nieszczęśliwą, przyganiając (zarzucając) jej gorzkimi słowami:
- Niech tobą opiekuje się „Nowy Monaster”, ty przecież zapisałaś mu cały swój majątek!
Ona zaś nie przestawała gorąco modlić się do Bogarodzicy, upraszając Ją o pomoc.
I oto pewnego razu wieczorem zjawia się jej we śnie Niewiasta. Przybliżywszy się, Ona pocieszyła ją i między innymi powiedziała:
- Nie bój się. Twoja dolegliwość jest uleczona. Weź sobie tego dukata. Teraz troszczyć się o ciebie będę Ja.
- Kim Ty jesteś? Pyta Ją chora.
- Ja – „Nowy Monaster”.
Przy tych słowach kobieta przebudziła się uzdrowiona, i odkryła w prawej ręce złotego dukata. Rano ona poszła do monasteru, opowiedziała swój sen ihumenowi Anfimowi i oddała mu dukat, podarowany jej przez Przenajświętszą Bogarodzicę Dziewicę.
Cudowne wydarzenia
Kiedy monaster stał się żeńskim, jego mieszkanki niejednokrotnie stawały się świadkami różnych cudownych wydarzeń.
Tak, na przykład, 4 kwietnia 1959 roku, o północy, nagle radośnie zadzwoniły dzwony monasteru. One zadzwoniły same z siebie, a z cerkwi przy tym wychodził oślepiający blask.
W monasterze często same z siebie zaczynają kołysać się łampady przed cudotwórczą ikoną. A także nie patrząc na to, że mniszki śpiewają przy anałoju (cerkiewnym pulpicie), czasem głośne kroki, szum i wzruszający śpiew psalmów dochodzi z ołtarza świątyni. Śpiew, jak zaświadczają siostry, słychać głównie podczas dziewiątej pieśni kanonu, na „Dostojo jest’” (Godnym jest) i na akatystach Przenajświętszej Bogarodzicy.
Rzecz działa się w 1530 roku na wyspie Kerkyra (Korfu), która w tym czasie była pod panowaniem Wenecji. Pewien pobożny młodzieniec o imieniu Stiefan wracał z miasta do swojej wsi.
Po drodze spotkał podróżnych, do których dołączył, i oni razem kontynuowali swoją podróż. W pewnym momencie oni zauważyli młodych ludzi, przenoszących z młyna mąkę. Współpodróżnicy Stiefana wpadli w pokusę:
- Może ukradniemy mąki? – powiedział któryś z nich. – Nas nikt nie widzi. Rozdzielimy ją między sobą i zaniesiemy do domów.
Na to zgodzili się wszyscy, oprócz Stiefana.
- To grzech! – zaprotestował on. – Nie unikniemy sprawiedliwości. Zostaniemy ukarani jako rozbójnicy i złoczyńcy.
Ale ci nie usłuchali jego słów. Niezauważalnie zbliżywszy się, oni rzucili się na pracujących ludzi, pobili ich i odebrali od nich mąkę.
Pobici robotnicy przyszli do swoich domów i opowiedzieli o tym co się stało. Potem oni poinformowali zarządcę Simona Bajła, i ten posłał żołnierzy aresztować złoczyńców. Jako podejrzanego żołnierze aresztowali tylko Stiefana, ponieważ pozostali zdążyli się ukryć.
Będąc przekonanym o swojej niewinności, młodzieniec zachowywał się całkiem spokojnie. On szczerze opowiedział żołnierzom o całym wydarzeniu, ale ci, nie uwierzyli mu, związali go i zamknęli w więzieniu.
Kiedy Stiefana poprowadzono do sędziego, on znów opowiedział jak było:
- Ja z rozbójnikami razem szedłem, ale udziału w ograbieniu nie brałem. Oskarżacie mnie bez jakiegokolwiek powodu.
Jednak sędzia nie uwierzył młodzieńcowi i osądził go.
- Jaką ty wolisz karę – zapytał on – żeby odrąbano ci rękę czy wykłuto oczy?
Stiefan wybrał drugie, ponieważ wydało się to mu mniej bolesne. Płacząc i szlochając młodzieniec został doprowadzony na miejsce wykonania strasznego wyroku, gdzie też wykonali go bezlitośni oprawcy.
Od tej pory Stiefana, niemogącego samodzielnie poruszać się, prowadzała za rękę jego matka. Osiemnaście mil od stolicy wyspy znajdowała się mała nadmorska osada Kasjopeja. Była znana ze świątyni Przenajświętszej Bogarodzicy, do której codziennie przychodziły rzesze ludzi, by pokłonić się Jej cudotwórczej ikonie.
Stiefan postanowił wybrać się do tej osady, zostać przy świątyni Bogarodzicy i prosić o jałmużnę u dobrych ludzi. Pokłoniwszy się ze swoją matką cudotwórczej ikonie, on poprosił u mnicha-przysługującego, aby dał mu jakąkolwiek maleńką celę, żeby żyć.
Pierwszego wieczoru oni zostali nocować w cerkwi. Nieszczęsna matka, wyczerpana z sił, od razu zasnęła. A Stiefan nijak nie mógł uspokoić się od nieustającego bólu. W pewnym momencie ogarnął go lekki sen, i on pogrążył się w drzemce. Nagle poczuł, jak ktoś dotknął go rękoma i zaczął obmacywać puste oczodoły. To było na tyle wyraźne, że on od razu przebudził się i się zamyślił: kto mógł do niego się dotknąć? Nagle on wprost przed sobą zobaczył Niewiastę, całą połyskującą i lśniącą. Ona pojawiła się przed nim nie na długo i zniknęła. Stiefan obrócił się i… zobaczył płonące łampady. On natychmiast zbudził swoją matkę i zapytał ją:
- Kto zapalił łampadki?
- Uspokój się i śpij – odpowiedziała mu, myśląc, że jej syn bredzi we śnie.
Jednak on ciągle nalegał:
- Ja widzę ikonę Bogarodzicy!
Matka uniosła się i popatrzyła na twarz swego ukochanego syna. Tak, oczy jej nie oszukiwały: jego oczodoły ozdobione były parą błękitnych oczu, chociaż przed oślepieniem oczy Stiefana były czarne! Ze łzami radości matka i syn zaczęli dziękować Przenajświętszej Bogarodzicy za Jej skorą ingerencję i pomoc.
Na donoszący się z cerkwi szum przybiegł mnich-ponomar (usługujący w ołtarzu). Cud, który się wydarzył, tak wstrząsnął starego mnicha, że ten natychmiast wybrał się do stolicy wyspy, aby poinformować o wszystkim zarządcę.
Zarządca, nie wierząc w słowa mnicha, wziął z sobą jeszcze dwóch włodarzy Kerkiry i przyszedł do Stiefana, Bajła był wprost porażony, zobaczywszy nowe oczy młodzieńca. Realność cudu potwierdzała się całkiem jeszcze świeżą blizną, pozostawioną na jego twarzy rozżarzonym żelazem. Jednak u zarządcy ciągle jeszcze pozostawały wątpliwości. Dlatego, wróciwszy do stolicy, on wezwał do siebie kata i zapytał go:
- Czy rzeczywiście ty wyrwałeś oczy u Stiefana, jak ja rozkazałem?
- Rozumie się, ja je wyrwałem. One do tej pory są jeszcze w miednicy. Proszę, oto one!
Bajła popatrzył do miednicy. I rzeczywiście, znajdowało się w niej dwoje oczu, i oba były czarne.
Prawda potwierdziła się w najbardziej przekonywujący i niepodważalny sposób. Rządca, zaprosiwszy Stiefana, przeprosił go i, pragnąc zrekompensować jego cierpienia, obdarował go bogatymi darami. Również on odnowił ogrodzenie świętej cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy.
Na malowniczym brzegu zatoki Eubejskiej, w miejscu starożytnego osiedla Elimino, wznosi się niewielkie miasteczko Limni, w świątyni którego znajduje się cudotwórcza ikona „Limnijska”, opiekunka miasta.
Według legendy, w 1560 roku, za panowania sułtana Sulejmana Wspaniałego, jeden turecki statek znajdował się w wodach Kassandry, trzymając kurs do Chalkis (stolicy Eubei). Wśród załogi statku był chrześcijański żeglarz, bosman o imieniu Dimitrij, niezwykle pobożny i czcigodny człowiek.
Na szeroko rozwianych prze wiatr żaglach statek zbliżał się do wyspy Skiatos. Nieoczekiwanie wiatr ucichł, i Dimitrij wydał rozkaz zrzucić szalupy do wody, żeby wziąć statek na hol. W tejże chwili bosman zobaczył dużych rozmiarów ikonę, prosto stojącą na falach. Nie tracąc czasu, on spuścił się do małej łodzi żaglowej, podniósł ikonę na burtę i pokłonił się przedstawionej na niej Przenajświętszej Bogarodzicy. Następnie podniósł święty obraz na pokład i przekazał go właścicielowi statku, Turkowi Mehmedowi. I od razu zaczął się silny północny wiatr i wypełnił żagle. Zatrzeszczały maszty, statek pomknął, potężnie tnąc pieniące się fale, on ominął Sporady, wszedł do Eubejskiej zatoki i wziął kurs na Chalkis. Ale jak tylko zbliżył się do miejsca, gdzie teraz znajduje się osiedle Limni, wiatr od razu ucichł, i statek nieruchomo zamarł na miejscu. Znów były zrzucone szalupy, które zaczęły holować statek.
Z ogromnym trudem doprowadzono statek do podstawy góry Kandili, gdy nagle zerwała się burza. Groźne fale znów odniosły statek do miejsca obecnego Limni. Jak tylko on zbliżył się do tego miejsca, to sztorm ucichł i morze znów się uspokoiło.
Marynarze podjęli nową próbę ruszyć do przodu. Ale zerwała się nowa burza, jeszcze bardziej groźna, i znów odniosła ich na poprzednie miejsce.
Kapitan i marynarze wszyscy wpadli w rozpacz. Nikt nie mógł zrozumieć skrywającego się za tym wszystkim palca Przenajświętszej Bogarodzicy. Wtedy w końcu domysł ogarnął pobożnego bosmana. On podszedł do kapitana i mówi:
- My za nic stąd się nie wydostaniemy, jeśli nie spuścimy na brzeg ikony Przenajświętszej Bogarodzicy.
Kapitan zgodził się i wydał rozkaz zawiadomić mieszkańców wioski Kastrija, znajdującej się kilka kilometrów od brzegu, aby przyszli i zabrali świętą ikonę.
Wierzący ludzie nie zwlekali. Procesja z chorągwiami, krzyżami i ogromnymi świecami przyszła nad morze. Tu oczekiwał na nich Dimitrij, który to przekazał świętą ikonę.
Od razu powiał świeży wiaterek i pognał żaglowca z marynarzami prosto do miejsca przeznaczenia. To była swoista wdzięczność Przedobrej Dziewicy Marii marynarzom.
W międzyczasie od morza do wsi przemieszczała się majestatyczna procesja. Ikonę umieszczono w Kastriji, w cerkwi świętej Anny, otoczonej starymi dębami, platanami i cyprysami.
Ale następnego dnia ikona z cerkwi znikła. Szukano jej wszędzie i znaleziono na miejscu dzisiejszej osady Limni. Ikonę znów przeniesiono do cerkwi świętej Anny, i ona znów wróciła na poprzednie miejsce. Tak powtarzało się kilka razy, póki mieszkańcy wsi nie zrozumieli, że to wyrażenie Jej życzenia zostać w Limni na zawsze. W osadzie Limni dla świętej ikony wybudowano niewielką kaplicę.
Za cudotwórczą ikoną podążyli mieszkańcy wioski Kastrija. Oni porzucili swoje domy i przeprowadzili się do Limni. Potem na miejscu pierwszej cerkiewki wybudowali wspaniałą świątynię poświęconą ku czci Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy. Każdego roku 8 września odbywa się tu uroczyste świętowanie na cześć „Limnijskiej” ikony Bożej Matki.
Sama w sobie ikona niewielka, rozmiarami 95×65 cm. Na niej przedstawiona Bogarodzica „Umilenie” (wielka radość). Napisana na ciężkim twardym drewnie i oprawiona srebrną oprawą (koszulką).
Bogarodzica ratuje Limni przed Niemcami
Wzruszający serce cud wydarzył się w dni niemiecko-faszystowskiej okupacji. W czerwcu 1944 roku niemiecki oddział, który opustoszył wcześniej osiedle Distomo (10 czerwca 1944 r.) i w ciągu dwóch dni uśmiercił ponad sześćset osób, przechodził teraz obok wyspy Eubea. Jego celem było całkowite zniszczenie Limni.
Kolumna żołnierzy dotarła do wejścia do wsi. Nagle dowódca oddziału karnego zobaczył wprost po środku drogi rękę, zagradzającą żołnierzom wejście, i do jego uszu doleciał niewiadomo skąd wydobywający się głos:
- To miejsce – Moje! Nie zaczepiaj go! Przestraszony dowódca spotkał się z miejscowymi władzami i w trwodze i niepokoju zapytał: „Kto jest opiekunem ich miasta?”
- Bogarodzica „Limnija” – odpowiedziano mu. – Tu znajduje się Jej cudotwórcza ikona, w niezwykły sposób znaleziona na morzu.
- Tylko Boska siła może zmienić moje plany – przyznał się dowódca i odszedł z Limni.
Zbawienie pobożnego marynarza
Limnijski marynarz Ewangeli Pantazis opowiedział kapłanom tego osiedla o następującym wydarzeniu:
„Było 14 grudnia 1960 roku. Dokładnie o 2:30 przepływaliśmy Bosfor na statku „Światowy spokój”, należącym do Niarcha. Ja spałem w swojej kajucie, kiedy nagle usłyszałem jakiś nadprzyrodzony żeński głos, głośno rozkazujący:
- Skaczcie do morza!
Muszę przyznać, że zawsze czułem szczególny szacunek dla ikony „Limnijskiej” Bożej Matki i dniem i nocą błagałem Ją, aby chroniła nas. Nagle poczułem gwałtowne uderzenie. Cały statek zatrząsł się. Wyjrzałem przez iluminator i zobaczyłem, że nasz statek objęty jest płomieniem. Zderzyliśmy się z jugosłowiańskim tankowcem, przewożącym lotniczą benzynę i mazut. Od silnego uderzenia dziób naszego statku rozszedł się pośrodku na dwoje, w tym czasie jak w burcie jugosłowiańskiego statku pojawił się wyłom głębokością do dwudziestu metrów. Uświadomiwszy sytuację ja i moi towarzysze skoczyliśmy do morza od strony europejskiej Turcji. Póki my płynęliśmy, wokół nas zgromadziło się mnóstwo delfinów, które otaczały nas, chroniąc w ten sposób przed obfitującymi w tym rejonie rekinami. Przepłynąwszy dwie i półgodziny, ja jednak dobrałem się do tureckiego brzegu. Z czterdziestu jeden osób załogi uratowało się nas tylko jedenastu.
Zwoje zbawienie przypisujemy naszej „Limnijskiej” Bogarodzicy. Dlatego my w pierwszej kolejności pojechaliśmy do Limny, wystaliśmy w Jej cerkwi Liturgię i podziękowaliśmy Przedobrej Matce za Jej miłość i za nasze zbawienie”.
Wyspa Kithira szczyci się swoją zwierzchniczką (orędowniczką) – Bogarodzicą „Mirtidiotissą”. Ta cudotwórcza ikona, zgodnie z pradawnym przekazem, została znaleziona w niewielkim miasteczku Mirtida, położonemu w niegdyś odludnym, zarośniętym mirtowymi drzewami rejonie wyspy.
Pewien pobożny pastuch w czasie płomiennej modlitwy usłyszał tu wzywający do niego głos:
- Jeśli ty poszukasz dookoła siebie, to znajdziesz Moją ikonę. Ja już dawno tu jestem. Ja chcę pomóc temu miejscu.
I rzeczywiście, wkrótce wśród gałęzi mirtowych drzew pastuch odkrył świętą ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy. Porażony, ucałował ją i przeniósł do swojej chaty.
Rano, dziwna sprawa, ikona znikła. Pastuch znów znalazł ją tam, gdzie została odnaleziona. Wtedy na tym miejscu on zbudował kapliczkę, umieściwszy w niej świętą ikonę, dawszy jej imię „Mirtidiotissa”, ponieważ była odnaleziona w Mirtidzie w zaroślach mirtowych drzew.
Na tej cudotwórczej ikonie Przenajświętszej Bogarodzicy Boża Matka przedstawiona jest z Dzieciątkiem na rękach. Jej oblicze, jak i oblicze Pana, ciemne, otoczone czystym złotem i drogocennymi kamieniami. Zwykle rysy oblicza na ikonie nie do odróżnienia. Jednak rzadko kiedy oblicze Bogarodzicy nagle zmienia zabarwienie i staje się różowe. Na wargach pojawia się nieopisanie ujmujący uśmiech, a oczy zaczynają radośnie patrzeć na wierzącego. To trwa zaledwie kilka sekund, i następnie majestatyczny obraz Zawsze Dziewicy przybiera swój zwykły stan.
Budowa
Od momentu cudownego odnalezienia ikony minęło wiele lat. W 1841 roku aktywny hieromnich o imieniu Agafangieł Kalliger wziął się za budowę na świętym miejscu nowej wspaniałej cerkwi i zakończył swój trud w 1857 roku.
W ciągu całej budowy Bogarodzica czyniła cuda i pomagała podobającemu się Bogu przedsięwzięciu. Ledwie zaczęły się roboty, jak mężczyźni wraz z kobietami i nawet dziećmi zbiegli się, aby potrudzić się w sławnej już wtedy Mirtidzie. Charakterystyczne jest, że w okresie budowy nie doszło ani do jednego wypadku, nie zostało wypowiedziane ani jedno złe słowo.
Nie raz robotnicy musieli spać zimą pod gołym niebem, ale nikt nie zachorował, u nikogo ani głowa, ani nawet palec nie zabolał. Wszyscy pracowali z takim zapałem i chęcią, że zapominali nawet o jedzeniu i o spaniu. Jeden pracował za dziesięciu, a dziesięciu – za setkę. W przerwach między pracą urządzali tańce, śpiewali ludowe pieśni i pieli hymny Bożej Matce „Mirtidiotissie”.
Pewnego razu pracujący wysoko na budowlanych rusztowaniach majster poprosił pić. Jeden z robotników wyciągnął do niego dzban, ale stracił równowagę i upadł z rusztowania. Padając, on z całych sił zakrzyczał: „Mirtidiotissa!” I Bogarodzica dokonała cudu. Robotnik stanął na nogach! On był cały i nieuszkodzony, a w rękach trzymał napełniony po brzegi dzban z wodą.
Innym razem, żeby wysadzić ogromne bryły kamieni, robotnicy potrzebowali dynamitu. Wypełnione prochem beczki były w piwnicy, i po niezbędną ilość prochu zszedł ihumen. Wszystkie beczki okazały się zapieczętowane. Wtedy on, nie mając odpowiedniego narzędzia, żeby je otworzyć, kompletnie nie myśląc o następstwach, według swego roztargnienia, wziął kawałek żelaza, rozgrzał go na ogniu i… zabrał się otwierać beczki. W tej chwili silne uderzenie niewidzialnej ręki przewróciło go na ziemię.
Doszedłszy do siebie, on przeżegnał się i ze strachem uświadomił sobie, co mogło się zdarzyć, gdyby nie interweniowała ta niewidzialna ręka! Do kogo jak nie do Przenajświętszej Bogarodzicy, mogła ona należeć?
Mitridyjska świątynia podtrzymywana jest w środku przez dwa rzędy monolitycznych tufowych kolumn. W czasie budowy świątyni na wyspie nie było tufowych kamieniołomów. Dlatego majster postanowił wybrać się w rejsy, aby domówić się w sprawie zakupu niezbędnej ilości kolumn. Do tego wynajął on niewielki żaglowiec.
Niespodziewanie na morzu rozszalał się sztorm, który trwał bez przerwy piętnaście dni. Statek musiał wrócić z powrotem. W ciągu tego czasu syn majstra niejednokrotnie widział we śnie odzianą we wszystko czarne szacownie wyglądającą Niewiastę, Która mówiła mu:
- Pójdźcie wraz z ojcem w takie-to miejsce, niedaleko od Mitridijskiej cerkwi. Tam jest stary opuszczony kamieniołom tufowy.
Tak się taż stało. Kamieniołom został odnaleziony, i jakość tufu okazała się doskonała. Zadziwiające było też to, że ani jedna kolumna nie była uszkodzona ani podczas wydobywania kamienia, ani podczas obróbki, ani podczas umieszczaniu w świątyni.
Każdej soboty Ojciec Agafangieł wypłacał robotnikom pieniądze. Pewnej soboty okazało się, że wszystkie środki skończyły się, i on postanowił wybrać się do miasta, żeby u kogoś pożyczyć. Jednak jeszcze przed wyruszeniem powiadomiono go, że pieniądze się znalazły. On poszedł do przechowalni, w której tylko co patrzył, i ze zdziwieniem odkrył tu dwa woreczki, po brzegi wypełnione talarami.
Innym razem też zbliżał się dzień wypłaty, a pieniędzy nie było. Robotnicy domagali się zarobku, a ihumen był chory i nie mógł pójść do miasta, żeby pożyczyć. Starec trzy dni pościł i ze łzami modlił się przed ikoną Zawsze Dziewicy Marii, żeby Ona pomogła mu, jak wydawało się w beznadziejnej sytuacji.
Wieczorem trzeciego dnia on, zasmucony i całkiem już straciwszy nadzieję wyjść z trudnego położenia, siedział w swojej celi. Nagle słyszy stukanie do drzwi. Podniósłszy się otworzył drzwi, ale nikogo nie zobaczył. Uważnie wpatrując się w ciemność, w oddali zauważył zbliżającą się do niego postać człowieka. Nieznajomy odziany był w stare kreteńskie ubranie i w każdej ręce coś trzymał. Przybliżywszy się do ojca Agafangieła, on powitał go i powiedział:
- Kiedyś dawno temu ja prosiłem o pomoc Przenajświętszą „Mitridiotissę” i obiecałem przynieść do Jej świątyni dużo złotych i srebrnych monet. Bogarodzica pomogła mi, jednak ja ciągle odkładałem wypełnienie swojej obietnicy. A teraz oto już: przez trzy dni we śnie zjawia się mi czcigodna Niewiasta w czarnym i mówi „Wyruszaj jak możesz najszybciej na Kithirę do Mirtidijskiej cerkwi i wypełnij swoją obietnicę”.
Po tych słowach ihumen zaprowadził nieoczekiwanego gościa do cerkwi. Tam pobożny Kreteńczyk, pokłoniwszy się przed Świętą ikoną, opróżnił przed pełnym zdziwienia starcem dwa tęgie woreczki. Cerkiewna skarbonka wypełniła się pieniędzmi.
Kiedy pielgrzym wyszedł, ojciec Agafangieł policzył pieniądze. Ze zdziwieniem przekonał się, że pieniędzy było dokładnie tyle, ile było trzeba do rozliczenia się z robotnikami.
Rybacy
Wstawiennictwo „Mitridiotissy” rozpościerało się na całą wyspę. Ona leczy choroby, ratuje tonących, poskramia żywioły natury i śpieszy na pomoc we wszelkich wypadkach i potrzebach.
Był luty 1892 roku. W Kapsali, portowym mieście wyspy, na pokład statku weszło czterech rybaków i po niewielkich przygotowaniach udali się na pełne morze na połów.
Był wieczór, trwała cudowna pogoda. Już nie jedną godzinę oni próbowali zdobyć przynętę do połowu, ale nic nie wychodziło, a więc, oni nawet ni mogli zacząć łowić ryb. Czas mijał, i nadeszła noc. O godzinie dziesiątej wieczorem oni podpłynęli do wyspy Antikifira. Wtedy zrozpaczeni rybacy postanowili wracać do domu. Jednak niespodziewanie zaczęła psuć się pogoda. Powiał silny południowo-zachodni wiatr, a potem – południowy. Nastała nieprzenikniona ciemność, i rybacy już nie dostrzegali brzegów Kapsali. Byli przekonani, że trzymają kurs do brzegów Kapsali, podczas gdy w rzeczywistości płynęli ku Pireusowi.
Burza tymczasem nasilała się. Fale niepowstrzymanie nacierały na maleńki stateczek. Łódź zaczęła trzeszczeć, do podwodnej części zaczęła się dostawać woda.
Biedni rybacy powyrzucali do morza sieci, niewody i nawet liny, żeby choć trochę zmniejszyć ciężar statku. Jednak woda dalej przybywała ze wszystkich stron. Wtedy oni postanowili rozbić dzban ze słodką wodą, żeby odłamkami wyczerpywać wodę z łodzi. Ale naczynie rozbiło się nieudacznie, i nie można było nim się posłużyć. Potem zostały otwarte wszystkie skórzane miechy, ale otwory w nich były maleńkie, a wody w łodzi – dużo. Wkrótce odczuli pragnienie, ponieważ więcej dzbanów z wodą nie było.
Doszedłszy do rozpaczy, po wszystkich nieudanych próbach ratowania sytuacji, on zwrócili się do Błogosławionej Dziewicy „Mirtidiotissy”. Marynarze modlili się i ze łzami prosili Przenajświętszą Matkę o pomoc. I Ta nie zwlekała jej okazać: w pewnym momencie rybakom wydało się, że oni zobaczyli na dziobie statku majestatycznego wyglądu Niewiastę w czerni, Która od razu znikła. To widzenie, bez względu na to, że było ulotne, dodało im odwagi.
- Nie bójcie się chłopcy! – krzyknął kapitan – z nami „Mirtidiotissa”!
Po tym morze się uspokoiło, wiatr ucichł, i rybacy wychwalając Bogarodzicę, wzięli się za wiosła. Kiedy zaświtało, zmęczeni marynarze zrozumieli, na ile oni zeszli z kursu. Przed nimi pojawił się przylądek Tenaro. Kithira ledwie widniała daleko.
Powiał delikatny zachodni wietrzyk. Rybacy postawili żagiel i wzięli kurs na swoją wyspę. Jednak wiatr ciągle nasilał się, i łódź już nie płynęła, a jakby leciała po falach. I sternik – niespotykana sprawa – nie mógł zmienić kierunku ruchu łodzi. Jej kurs był jeden – port Mirtidijski. Po drodze oni minęli rejsowy statek, z pokładu którego na nich ze zdziwieniem i niezrozumieniem patrzyli pasażerowie. Wiatr zrobił się jeszcze silniejszy. Łódź teraz ledwie dotykała fal. Z pełną prędkością ona przybliżała się do świętej ziemi Przenajświętszej Bogarodzicy.
Wyszedłszy na ląd oni ze szczęścia zaczęli obejmować się nawzajem i całować przybrzeżne kamienie. Od razu też, bez jakichkolwiek zatrzymań, oni boso wybrali się do świętej Mirtidijskiej cerkwi. I tam, skłoniwszy kolana przed świętą ikoną, rybacy ze łzami podziękowali Bożej Matce za swoje zbawienie.
Od tego czasu marynarze każdego roku uczestniczyli w procesji ze świętą ikoną po wsiach wyspy, niosąc ją na rękach.
Błyskawice
21 stycznia 1829 roku. Głęboka noc. Mieszkańcy Kithiry rozeszli się do domów, i wszystko wokół zamarło. Nagle ciszę zastępuje wycie żywiołów natury. Otwarły się niebiosa, i potoki wody lunęły na ziemię z szumem, grożąc zniszczeniem całej wyspy. Błyskawice paliły ziemię doszczętnie, a silny grzmot, jak wulkan, wstrząsał ją do samych fundamentów. Nieprzenikniona ciemność uczyniła noc prawdziwym piekłem. I zdziczałe morze to rozstępowało się do samych wnętrz, to wznosiło się jak olbrzym, jakby chcąc pochłonąć wyspę. Widocznie grzechy i niegodziwość wyspiarzy doprowadziły Stwórcę do gniewu.
W starożytnej twierdzy, gdzie żyło wiele rodzin, znajdowała się cerkiew, wybudowana ku czci Przenajświętszej Bogarodzicy. Właśnie w niej w tym czasie przechowywana była cudotwórcza ikona Bożej Matki „Mirtidiotissa”.
Boży gniew ciągle nie ustawał, i nagle w twierdzę uderzyły jednocześnie dwie błyskawice. Jedna złamawszy maszt flagi, rozrywając się i rozpryskując się iskrami, wdarła się do świątyni, rozpruła podłogę, wybiła dziurę w ścianie przed świętą ikoną i wleciała do znajdującego się obok pokoju, wykorzystywanego jako tymczasowa przechowalnia prochu. Błyskawica, jak ognisty wąż, przewróciła i odwróciła do góry dnem otwarte beczki z prochem. Następnie wyszła ona na zewnątrz i spotkała się z drugą błyskawicą, którą na początku zostawiła do dręczenia placu twierdzy. Połączywszy się, błyskawice zwaliły się na dom zarządzającego, zostawiając na swoje drodze tylko ślady zniszczenia.
W twierdzy był jeszcze jeden, duży, skład prochu. Jedna z błyskawic skierowała się w jego kierunku, rozerwała go na części, przeszła między nogami strażnika i przewróciła go na ziemię. Strażnik zaczął usilnie wzywać Bożą pomoc, i wtedy, jak on sam później opowiadał, u samych drzwi cerkwi jego oczom ukazała się odziana we wszystko białe Niewiasta. To nie mógł być nikt inny, oprócz Przenajświętszej.
„Mirtidiotissa” Przedobra Dziewica rozkazała błyskawicy uderzyć w morze. Tak też się stało.
Po tym szum od razu ustał, i nastała pełna cisza. O świcie wszyscy mieszkańcy zebrali się razem, żeby podziękować swojej Obrończyni. Rzeczywiście, w tę mroczną noc Bogarodzica interweniowała w jawny i namacalny sposób. Błyskawice przewróciły ogromna liczbę beczek z prochem, nie wywoławszy przy tym ani jednego wybuchu! Nie było też ofiar w ludziach, a tylko materialne straty i szkody.
Nastąpiła procesja i obniesienie świętej ikony po całym mieście z wojskową paradą. Z tłumu wykrzykiwano: „Przenajświętsza Władczyni, zbaw i zmiłuj się!”
Sparaliżowany
W końcu XVI – na początku XVII wieku w Kithirskim Korsunarze żył niejaki pobożny człowiek o imieniu Fiodor Kubanios.
Według przekazu, on był, potomkiem tego właśnie pastucha, który w cudowny sposób odnalazł czczoną przez wszystkich ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy „Mitridiotissy”. Do niej Fiodor czuł szczególny szacunek.
Cnotliwy i pobożny chłop każdego roku przychodził do Mitridijskiej cerkwi na świąteczne, całonocne czuwanie ku czci odnalezienia świętej ikony. On przyjeżdżał z całą rodziną, ofiarowując wszystko niezbędne do Boskiej Liturgii i proskomidii.
Nieoczekiwanie Kubanios ciężko zachorował i na wiele lat został sparaliżowany. Jednak nie wpadł w rozpacz, a przyjął to wypróbowanie z pokorą. Nie mając możliwości jeździć sam, on każdego roku posyłał do Mitridy swoją rodzinę.
Lata mijały, i sparaliżowany poczuł, że zbliża się jego koniec. On marzył tylko o jednym: dostąpić zaszczytu po raz ostatni przed śmiercią pokłonić się ikonie Przeczystej „Mitridiotissie”. Jego marzenie spełniło się. Tegoż roku, 24 września, czterech jego krewnych przynieśli go na drewnianym łóżku do Mirtidy i postawili wprost przed Cudotwórczą ikoną. Kubanios był przepełniony jak radością, że znów dostąpił zaszczytu pokłonić się ikonie, tak i smutkiem z powodu swego opłakanego stanu.
Wkrótce rozpoczęło się całonocne czuwanie. Zakończyła się wiecziernia, litija i jutrznia. Była głęboka noc, kiedy jeden z pielgrzymów wyszedł na niedługo z cerkwi, żeby trochę odpocząć. Jednak szybko on dosłownie wleciał do świątyni i nieludzkim głosem zawołał:
- Ratujcie się, kto może – piraci! Słyszałem dochodzący od morza hałas. Już chyba wielu wylądowało.
W tę epokę pirackie najazdy na wyspę były tak częste, że pielgrzymi, jak tylko usłyszeli o strasznej wiadomości, od razu przerwali czuwanie i rzucili się ukrywać. W pośpiechu nikt nie przypomniał o sparaliżowanym nieszczęśniku. Samotny i zmartwiony swoim losem, leżał on nieruchomo na łóżku, pozostawiony na łaskę bezdusznych piratów. Podniósł oczy, uważnie popatrzył na ikonę i z jeszcze gorętszą modlitwą zaczął prosić u Przenajświętszej Dziewicy o litość. I wtedy wydarzył się cud: poprzez łzy i błagania usłyszał wychodzący od ikony głos, nakazujący mu:
- Wstań i uciekaj!
On spróbował wstać i nagle odkrył, że do tej pory nieruchome członki jego ciała zaczęły się poruszać. Wstał na nogi, wyszedł z cerkwi i pobiegł szukać swoich krewnych. Najpierw myślał, że wszystko to dzieje się we śnie. Jednak wkrótce przekonał się o realności swego uzdrowienia, i wtedy jego radość i triumfowaniu nie było granic. Na krzyki jeszcze minutę temu sparaliżowanego, z ukryć wyszli wszyscy pielgrzymi i otoczyli go ciasnym kręgiem. Usłyszawszy jego opowiadanie o wielkim cudzie, wszyscy zebrali się wewnątrz cerkwi i ze łzami wzruszenia przynieśli dziękczynienia niewyczerpanemu Źródłu łaski.
Jednak, dziwna sprawa, piraci wciąż się nie pojawiali! I wtedy ludzie domyślili się, że dochodzący z morza hałas pochodził nie od piratów, a od Boskiej Opatrzności! Wszystko wydarzyło się tak, żeby bezsilny paralityk został sam, gorąco się pomodlił i dostąpił zaszczytu cudownego uzdrowienia.
Już będąc zdrowym, Fiodor, przepełniony wdzięcznością, zaczął z jeszcze większą czcią uczestniczyć w świętowaniu 24 września. I swoim dzieciom on przykazał, żeby te rownież po jego śmierci kontynuowały ten błogosławiony obyczaj.
Kara
Według dawnej tradycji, cudotwórcza ikona Bożej Matki „Mirtidiotissa” co roku obnoszona jest po kithirskich wsiach dla błogosławienia i uświęcenia. Ta procesja zaczyna się w stolicy wyspy w poniedziałek Strastnoj Siedmicy (Wielkiego Tygodnia) i kończy się w środę Świetłej Siedmicy (Wielkanocnego Tygodnia), kiedy Ona wraca do Mirtidy.
Pewnego razu wkrótce po zjednoczeniu wysp Jońskich z Grecją (w 1864 r), w poniedziałek Tomaszowego tygodnia, ikona znajdowała się w cerkwi świętych bezsrebrników wsi Fatsadika. Sekretarz eparchialnej administracji Diomid Fandryd z zuchwalstwem przybliżył się do świętej ikony, zamyśliwszy popisać się przed obecnymi swoją niewiarą i niegodziwością. Podrapawszy paznokciem oblicze Zawsze Dziewicy, on uderzył po nim palcem i głośno powiedział do wiernych, przestraszonych tak bezbożnym postępkiem:
- Ikona „Mirtidiotissa” – to po prostu kawałek poczerniałego ze starości drewna.
Wkrótce bluźnierca był zaproszony do jednego z wiejskich domów na obiad. Usiadłszy przy stole, Fandryd wziął butelkę z winem i spróbował ja otworzyć. Kiedy wyjmował korek, z niepojętego powodu szyjka butelki odłamała się i głęboko zraniła palec, którym on drapał świętą ikonę. Z rany pociekła krew, której w żaden sposób nie udawało się zatrzymać. Na pomoc Fandrydowi zbiegło się mnóstwo ludzi, ale zatrzymać krwawienia nie udawało się.
Wtedy Fandryd, widząc bezpośrednie zagrożenie życia, porzucił swoją pychę i ze skruchą zaczął błagać Bogarodzicę o przebaczenie. I rzeczywiście, Bogarodzica chętnie mu przebaczyła i w cudowny sposób zatrzymała krwotok.
Ten cud jest jedyną karą Przenajświętszej „Mirtidiotissy”, ukierunkowaną jednak na zbawienie ludzkiej duszy.
Susza
Okrutny bicz (plaga) suszy niejednokrotnie nanosił swoje uderzenia po wyspie, na skutek czego wszystko tu się wypalało. W takich przypadkach mieszkańcy uciekali się do pomocy cudotwórczej ikony Bożej Matki „Mirtidiotissy”. Oni ze łzami i gorącymi modlitwami szli procesjami z Jej ikoną, i Ona zawsze posyłała im deszcz.
Pewnego razu w czasie przygotowywania się mieszkańców do procesji wśród nich znalazł się pewien bogaty Turek z wyspy Krety.
- Dlaczego to wokół cerkwi taki niecodzienny ruch? – zapytał zdumiony.
- Ludzie zbierają się na krestny chod – odpowiedziano mu. – Już wiele miesięcy na wyspie nie było deszczu. Zaraz dokonamy wyniesienia ikony Przenajświętszej Bogarodzicy „Mirtidiotissy”, aby według Jej świętych modlitw ustał Boży gniew i zakończyła się susza.
- Jacyż wy głupi! – powiedział Turek, spoglądając do góry. – Na niebie nie ma ani obłoczka! Jednak jeśli po waszym krestnym chodzie spadnie deszcz, ja ofiaruję „Mirtidiotissie” oto tę brylantową ozdobę.
Niewierny Turek założył się o ten niesamowitego piękna klejnot, ponieważ nie mógł sobie wyobrazić, że tego dnia może spaść deszcz. Wkrótce duchowni i ludzie dokonali z cudotwórczą ikoną procesji dookoła cerkwi. Wszyscy stanęli na kolana i z głębokim wzruszeniem i czułością wznieśli swoje modlitwy do Bożej Matki o przerwanie suszy.
Podczas procesji na niebie zaczęły pokazywać się obłoki, których liczba stale rosła. Kiedy idący wrócili do cerkwi, zaczął się ulewny deszcz, który napełnił mieszkańców radością i wesołością.
Turek stojąc, stracił dar mowy. Uznawszy porażkę, on spełnił swoją obietnicę. Do dzisiejszego dnia ten drogocenny brylantowy naszyjnik w kształcie półksiężyca ozdabia koronę Przenajświętszej „Mirtidiotissy” i przypomina wszystkim o cudzie.
Bizantyjskie miasto Monemwasija, położone na półwyspie Peloponeskim i otoczone murem obronnym (VI-VII w), miało znamienitą historię, jak świadczą o tym zachowane pamiątki średniowiecznej sztuki.
W dolnym mieście, które stanowi część bizantyjskiej Monemwasii, szczególną atrakcją jest świątynia Przenajświętszej Bogarodzicy „Chrysafitissy”, wzniesiona w XVII wieku na miejscu innej bardziej starożytnej świątyni Przenajświętszej Bogarodzicy „Odigitrii”. W niej znajduje się jednoimienna cudotwórcza ikona, która była napisana, prawdopodobnie, w XV-XVI w.
Zgodnie z przekazem, początkowo ikona znajdowała się we wsi Chrysafa w Lakonii. Do Monemwasii, gdzie przebywa do tej pory, ikona przybyła w cudowny sposób. Potem wybudowana była tu świątynia i założony monaster ku czci Przenajświętszej Bogarodzicy „Chrysafitissy”.
Ikonę znalazła pewna starsza kobieta. Znalazłszy ją, ona natychmiast zawiadomiła o tym miejscowego biskupa. Zebrali się wierni, wzięli obraz na ręce i przeszli z nim krestnym chodem do katedralnego soboru, gdzie go umieścili.
Tejże nocy ikona znikła. W cudowny sposób ona wróciła na miejsce swego odnalezienia. Po tym, wypełniając wolę Przenajświętszej Dziewicy Marii, mieszkańcy wybudowali na miejscu odnalezienia ikony świątynię. W niej umieścili święty obraz. Pod świątynią bije jedyne w Monemwasii źródło, którego cudotwórcza woda sprzyja poczęciu dzieci, szczególnie chłopców.
Tymczasem chrysafici dowiedzieli się, że ich ikona znajduje się w Monemwasii. Poszli do miejscowego biskupa i do naczelnika miasta i zażądali, aby została zwrócona. Ci odmówili, a i wtedy chrysafici złożył pozew w sądzie, domagając się zwrotu ich ikony.
Sprawę sądową oni wygrali i, zadowoleni, z ikoną, wrócili do Chrysafy. Jednak Boża Matka nie zechciała iść do Lakonii! Dlatego ikona znów wróciła do Monemwasii, i do nowo wzniesionej świątyni, gdzie Przenajświętsza Dziewica prawie codziennie dokonuje zdumiewających cudów. Później na tym miejscu został założony żeński monaster.
Widzenie ihumeni
Starożytny rękopis zachował opis następującego zjawienia się Zawsze Dziewicy w monasterze Przenajświętszej „Chrysafitissy”.
15 sierpnia mniszki czuwały w świątyni. W pewnym momencie cnotliwa Ihumeni Marfa zobaczyła Przenajświętszą Dziewicę Marię. Bogarodzica siedziała w stsydii* i z rozczuleniem patrzyła na ihumenię, a ta w przeciągu całej służby całonocnego czuwania płakała z radości.
Pod koniec wysławiania mniszki głośno zaśpiewały, i Bogarodzica znikła.
- A cóż wy narobiłyście?! Wykrzyknęła zdenerwowana staryca.
Całonocne czuwanie zakończyło się, i mniszki ze zdumieniem patrzyły na ihumenię, co się z nią stało?
- Podczas całonocnego czuwania dostąpiłam zaszczytu wielkiego błogosławieństwa widzieć Przenajświętszą Bogarodzicę. Ale jak tylko wzmogłyście głos podczas śpiewu wysławiania, Dziewica znikła. Następnym razem śpiewajcie, proszę, ciszej, z pokornym głosem i sercem skruszonym. Przed śmiertelnym carem każdy człowiek stoi, z pokorą, uwagą i strachem. Jeśli nie będzie dostatecznej pokory, car może rozgniewać się i wygonić go precz. O ile z większą uwagą powinniśmy stać przed Carem Niebiańskim, aby nie rozgniewać Go i nie ponieść kary!
*Stasydia (gr. ławka) – drewniany fotel w cerkwi ze składanym siedziskiem, wysokim oparciem i podłokietnikami. Zwykle ustawiane wzdłuż ścian. Rozpowszechnione w cerkwiach Grecji, Cypru, Egiptu, Syrii, Palestyny, Turcji, Bułgarii, Rumunii i innych. W stasydii można stać (po złożeniu siedziska) opierając się na podłokietnikach, półsiedzieć i siedzieć. Stasydie w monasterach ułatwiają mnichom długie nabożeństwa. Są grecką tradycją.
Kara
Świątynia musiała doświadczyć na sobie wszystkich okropności wojny.
Strategicznie ważne położenie Monewmasii, jej znane wszystkim wino; bogactwo i rozkwit przyciągnęły wielu zdobywców, przekształcających ją w wojskową bazę wypadową. Ona doświadczyła na sobie oblężenia, grabieże i zniszczenia od piratów, franków, Katalończyków, turko-albańczyków i wielu innych
Podczas jednego z najazdów Turków świątynia „Chrisafitissy” została ograbiona i przemieniona w magazyn pszenicy. Obok świątyni żył niejaki Turek, namiętnie pragnący rozszerzyć swoje posiadłości. Dlatego on zburzył budynek, gdzie odbywała się katechizacja pragnących przyjąć Prawosławie, a na jego miejscu wybudował banię (łaźnię). Za to przenajświętsza Bogarodzica pokarał śmiercią wszystkie jego dzieci, i każdy, kto ośmielił się wejść do tej bani wykąpać się, widział przed sobą grożącą mu Niewiastę. Również wszyscy, pozwalający sobie na bezbożne (niegodne), zachowanie się wewnątrz albo obok świątyni, odchodzili ukarani przeróżnymi chorobami. Oni nie mogli wyleczyć się do tej pory, póki nie poprosili kapłana, żeby odsłużył molebien w świątyni „Chrisafitissy”. Przenajświętsza Dziewica czyniła cuda nie tylko dla chrześcijan, ale i dla muzułmanów.
Wspinając się po zboczach góry Helikon (w Beocji), tam, gdzie w starożytności czczono mityczne Helikońskie muzy, trafiasz do monasteru Zwiastowania Przenajświętszej Bogarodzicy. Teraz tu „głosami cielesnymi” jest wznoszona i wysławiana „pieśń bezcielesnych” – Bogarodzica Dziewica.
Rosnące dookoła monasteru wiekowe platany, bardzo wysokie srebrzyste topole i sosny tworzą nieopisanie piękny widok.
Pierwsza monasterska cerkiew bizantyjskiego typu była wybudowana w XII wieku, kiedy Bizantyjskie Imperium było u szczytu swojej sławy.
Później, w XVII wieku, świątynia była odrestaurowana i monaster stał się stauropigialnym.
W niewielkim ikonostasie cerkwi umieszczona jest ikona Zwiastowania Przenajświętszej Bogarodzicy. To starożytna i cudotwórcza ikona, jak świadczy o tym zachowane podanie.
Mnóstwo przeróżnych bohaterskich legend i sławnych historii, związanych z monasterem, dotyczy okresu nacjonalnego odrodzenia (1821 r). Wtedy monaster odegrał ważna rolę w dziele odrodzenia greckiego narodu. On stał się azylem prześladowanych ojców cerkwi i dowódców wojskowych. Zgodnie z przekazem, zachodzili do niego ze swymi żołnierzami Dmitrij Ipsilantis i Karajkakis, tak samo jak i mnóstwo innych wojowników za uwolnienie Grecji od tureckiego jarzma.
Bogarodzica nie przestawała opiekować się Swoim przybytkiem. Pewien głęboko poruszający duszę cud wydarzył się w 1687 roku, kiedy Grecy podjęli jedną z prób zrzucenia z siebie tureckiego jarzma.
Między powstańcami byli też parnasowi uzbrojeni prawosławni chrześcijanie (partyzanci) Kurmas i Spanos, dowodzący grupą greckich partyzantów. Ich oddział przeprowadził atak na jeden z oddziałów turecko-albańskich wojsk i popędził go do samego szczytu Helikonu. Turcy, będąc przyparci również przez inne greckie drużyny, postanowili zająć monaster Zwiastowania i wzmocnić się w nim do przyjścia wsparcia.
Nastał zmierzch. Turecko-albańscy żołnierze znajdowali się na jednym ze wzniesień, akurat naprzeciwko monasteru. Oni skierowali się na spokojne światło jego łampady i cicho podeszli prawie pod same ściany przybytku. Seraskeris Mukada-pasza (turecki dowódca), obawiając się, że grecy przygotowali mu jakąś pułapkę, wydał rozkaz niewielkiej grupie zbadać teren. Kiedy żołnierze osiągnęli ostatni na drodze do monasteru zakręt, przed nimi nagle stanęła odziana we wszystko czarne Niewiasta. To była wszechmiłosierna Bogarodzica Dziewica.
- Odejdźcie! – rozkazała im Ona surowym głosem. – Wracajcie do siebie!
Nie skończywszy mówić, zniknęła tak samo nagle, jak się pojawiła. Najprawdopodobniej, Przenajświętsza Dziewica chciała obronić kobiety i dzieci, które setkami kryły się w tym czasie w Jej monasterze.
Trzęsący się ze strachu żołnierze wrócili do oddziału i szczegółowo opowiedzieli swemu dowódcy o tym co zaszło. Rozwścieczony tym, że oni wystraszyli się jakiejś tam kobiety, pasza rozkazał niezwłocznie przystąpić do ataku.
I oto, kiedy żołnierze Mukady dotarli do zakrętu, im po raz drugi ukazała się Bogarodzica, zagrodziwszy drogę. Przywódca, który stracił panowanie nad sobą z gniewu, nakazał ogólny atak na monaster. I tu wydarzył się wielki cud: ziemia pod nogami biegnących żołnierzy rozstąpiła się i pochłonęła całe wojsko! Liczba żołnierzy, którzy zginęli, do tej pory zostaje nieznana. Pięciuset czy tysiąc ich było – nikt nie wie. Od tej pory to miejsce nazywa się „Wuła” – od słowa „pogrążenie” (tureckiego wojska). Za każdym razem, kiedy ktoś zaczyna w tym miejscu kopać, znajduje ludzkie kości.
Z całego wojska uratowało się tylko dwóch: Mukada-pasza i jego adiutant. Przenajświętsza Bogarodzica w swoim niezmiennym wizerunku – obleczona we wszystko czarne, przeprowadziła ich do monasterskich wrót i znikła. Skruszeni tym co się wydarzyło, Turcy padli na kolana i do samej cerkwi pełzli, nie podnosząc twarzy. Oni wpatrzyli się w znajdującą się w ikonostasie ikonę Bożej Matki i w jej wzruszającym obrazie poznali znaną im Mniszkę.
Przestraszeni i kajający się niegodziwcy ubłagali mnichów, aby zostawili ich w monasterze jako prostych robotników. Później łaska Przeczystej Dziewicy dopełniła swego oddziaływania na ich dusze – niewierni przyjęli święty chrzest i, przeszedłszy należne próby, postrzygli się na mnichów, całkowicie poświęciwszy siebie służbie Przenajświętszej Bogarodzicy. Mukada stał się na tyle cnotliwym mnichem, że bracia wybrali go na ihumena. On nie tylko potrudził się w odnowieniu monasteru, ale też zapisał mu swój ogromny majątek.
Do dnia dzisiejszego w monasterze stoi „kaplica Mukady” – jako pamiątka tego, co wydarzyło się w czasach tureckiego paszy, który pokajał się i się nawrócił.
Na wyspie Salamina, na niesamowicie pięknym wybrzeżu zwanym „Wielka Sosna”, znajduje się klasztor „Faneromeni” zbudowany przez prepodobnego Ławrentija w XVII wieku na ruinach starożytnego monasteru.
Prepodobny Ławrentij, będąc jeszcze świeckim o imieniu Lambros Knellos, pewnego razu nocą zobaczył Bogarodzicę, Która mu poleciła:
- Na wyspie Salamina, w jej północnej części, znajduje się jedna moja całkiem już zniszczona cerkiew. Pójdź i odbuduj ją.
Lambros nie przyjął tego widzenia. Dlatego Przenajświętsza Dziewica drugi, a następnie trzeci raz zjawiła się mu i już z surowością i naleganiem przywołała go do posłuszeństwa.
Wtedy po naleganiu Przenajświętszej Bogarodzicy, Lambros udał się na brzeg morza, zamierzając znaleźć tam jakąś łódź, żeby przeprawić się na wyspę. Ale oczekiwało go wielkie rozczarowanie: na morzu był silny sztorm, i on nie znalazł ani jednego człowieka, który zechciałby tego dnia wypłynąć w morze. Siedząc na brzegu, pochłonięty rozmyślaniami, on nieoczekiwanie usłyszał schodzący z wysokości głos Bogarodzicy, polecający mu:
- Rzuć w morze swoją pelerynkę (narzutę), siądź na nią, i ona przeprawi ciebie na wyspę.
Tak też się stało. Bez najmniejszego wahania Lamros siadł na pelerynkę, i ona, rozcinając fale, dostarczyła go całkowicie nietkniętym na przeciwległy brzeg.
Na Salaminie, na wskazanym przez Bogarodzicę miejscu, on odnalazł ruiny Jej cerkwi, jak również jakiegoś dawnego monasteru. W cerkwi znajdowała się ikona Bożej Matki „Faneromeni” (Objawiona), czy jeszcze nazywana „Neofanissa” (Nowoobjawiona), ku czci której później nazwano monaster.
Lambros odbudował cerkiew i cele, przyjął postrzyżyny mnisie, i wkrótce, dzięki jego świętemu życiu, ten niewielki monaster stał się azylem zbawienia jak dla świeckich tak i dla mnichów.
Wcześniej dawny monaster dysponował wielkimi posiadłościami ziemskimi, które, jednak, zostały przywłaszczone przez sąsiadów. Prepodobny odzyskał je dla monasteru. Bogarodzica nieustannie zjawiała się mu w widzeniach i Sama wskazywała granice nieuczciwie odebranych własności.
Wkrótce on wystarał się, żeby wszystkie poprzednie własności zostały przekazane monasterowi. Został tylko oliwkowy gaj w Glifadzie, który nieprawnie należał do pewnego bardzo wpływowego fanatycznego muzułmanina.
Aby odwojować własność, prepodobny Ławrentij udał się do muzułmanina w imieniu samego Patriarchy, ale ten był nieugięty. Wtedy interweniował Boży sąd. Żona Turka poważnie zachorowała. Ani lekarze, ani leki nic nie mogło ulżyć jej cierpieniom. Wtedy chora kobieta z głęboka wiarą zwróciła się do prepodobnego Ławrentija, żeby on ją wyleczył, ale rozwścieczony Turek uciął tę próbę. Tymczasem jej stan nieustannie pogarszał się. I tylko wtedy, kiedy śmierć była już nieunikniona, okrutny niegodziwiec wezwał świętego starca, i ten, pomodliwszy się i przeżegnawszy głowę chorej, uzdrowił ją.
Cud wstrząsnął mahometanina, który z całego serca odwdzięczył się świętemu. On nie tylko zwrócił oliwkowy gaj z odpowiednimi dokumentami, ale też ofiarował monasterowi wielką sumę pieniędzy.
Kolumna i robotnik
Pewnego razu, kiedy święty Ławrentij odbudowywał monaster, zjawiła się mu Przenajświętsza Bogarodzica i powiedziała:
- W takiej-to części wyspy zakopana jest wielka kamienna kolumna. Idź i znajdź ją: ona będzie utwierdzeniem Mojej świątyni.
Kolumna została odnaleziona. Ale w czasie przewożenia upadła i przydusiła jednego z robotników. Wszyscy rzucili się mu na pomoc, ale „Faneromeni” uczyniła cud. Robotnik podniósł się cały i zdrowy.
Niegodziwość biskupa
Raz piętnastego sierpnia, w dniu świętowania świętej ikony, do monasteru w jakimś niewiadomym celu przyjechał biskup z Aten o imieniu Iakow. Archijerej odnosił się do starca wyniośle i, opanowany przez chciwość, ukradł z monasteru świece i niektóre ofiary, a następnie odjechał do pewnego miasteczka na Salaminie.
Nocą we śnie złoczyńcy ukazała się Bogarodzica. Dziewica groźnie nastąpiła mu na gardło i grożąc powiedziała:
- Niezwłocznie odeślij do monasteru wszystko, co ukradłeś!
Przestraszony biskup następnego dnia odesłał wszystko ukradzione w monasterze, błagając Przenajświętszą Bogarodzicę Dziewicę o wybaczenie.
„Faneromeni” podczas walki wyzwoleńczej
W okresie jarzma tureckiego, a zwłaszcza, podczas narodowowyzwoleńczej walki, monaster Przenajświętszej Bogarodzicy „Faneromeni” – był centrum oporu narodowego. Pod jego dachem było schronienie kobiet i dzieci, w nim przechowywano pokarm, amunicję i cenne rzeczy z przeróżnych monasterów, świątyń i osiedli. Tu zbierali się dowódcy dla opracowania planów i omówienia kampanii wojskowych, tu przywożono rannych i zdobyte trofea. Były dni, kiedy monaster karmił do 75000 osób!
Żołnierze wzmocnili monasterskie mury, i przybytek w ten sposób zmienił się w niedostępną twierdzę. Wszystkie tureckie ataki rozbijały się o jego fortyfikacje (wzmocnienia). Ale dzielni wojownicy przypisywali zwycięstwo nie sobie, a Przenajświętszej Bogarodzicy, „Niezwyciężonej Przywódczyni”. Ta wiara namacalnie wyrażona jest w wierszach, które naród włożył w usta zaborcy (okupanta) Attyckiej Kutahi, na próżno próbującego zdobyć monaster szturmem:
- Wioski, równiny, góry i monastery przeszedłem
rozdeptałem i zamieniłem wszystko w popiół.
Ale „Kułuryjska” Bogarodzica – wielki monaster!
Tam sześćdziesiąt strzelnic i dwadzieścia trzy dzwony.
On stoi i walczy ze mną, nie zamierzając się poddawać.
Sześćdziesiąt wypadów przedsięwziąłem
i dwadzieścia dziewięć ataków,
ale Jej ogień sparzył mnie, i odchodzę z niczym.
Respekt (pobożność, cześć) bojowników przed Bożą Matką „Faneromeni” był tak głęboki, że po każdym boju najbogatszą część trofeów oni ofiarowywali Jej obrazowi. A będąc na łożu śmierci, żołnierze poświęcali świętej ikonie najdroższą dla nich broń. Ciężko ranni w walkach żołnierze prosili zanieść ich do Kułurskiego monasteru, z niezachwianą nadzieją na to, że Bogarodzica Dziewica uzdrowi ich. Ta głęboka i gorąca wiara wyrażona jest w wierszach „Płacz Karajskakisa”:
Jeśli jestem nawet ranny, przyjaciele moi, nie płaczcie!
Wkrótce idę do Kuluri, wprost do „Faneromieni”,
Gdzie rany moje zaleczą carscy lekarze.
Nad świętym ołtarzem powieszę swoją broń.
I, kiedy pobłogosławi ją kapłan,
Wezmę ją w ręce i wrócę do was!
Minęły lata. W 1944 roku kilku niemieckich żołnierzy, możliwe, że po prostu dla rozrywki, a może i specjalnie, postanowiło ostrzelać z „Wielkiej Sosny” odłamkowymi pociskami miejsce trudów prepodobnego Ławrentija. W efekcie zburzone było wszystko, oprócz wschodniej ściany kaplicy proroka Ilji z niszą.
Niemcy rzucili się tam, żeby znaleźć wytłumaczenie tak dziwnej sprawy. I oto zobaczyli oni przedstawioną w niszy w ocalałej ścianie ikonę Bożej Matki i spokojnie płonącą przed nią łampadę. Porażeni żołnierze przyjęli to jako cud i odbudowali zburzoną przez nich kaplicę z celą.
Wśród mnóstwa Cykladzkich wysp nad niespokojnymi falami Morza Śródziemnego wznosi się wspaniała wyspa Sifnos, sławna swoimi malowniczymi pejzażami i wielką świętością, miejscem powszechnego kultu, cerkwią Bożej Matki „Złatoistocznik”.
Cerkiew wznosi się na obwiewanym przez wiatry przylądku. Ona była wybudowana dwieście lat wcześniej niż świątynie na wyspie Tinos. Całe to miejsce jest osnute legendami i podaniami. W cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy znajduje się cudotwórcza ikona, która, według podania, była odnaleziona pośrodku zatoki, bezpośrednio na falach.
W dwóch wschodnich celach przybytku „Złatoistocznik” przeżył większą część swego życia poeta Arystomen Prowelengios, tu on napisał najlepsze swoje wiersze.
Świętej ikonie Bożej Matki „Złatoistocznik” przypisywanych jest mnóstwo cudów, uczynionych jak dla poszczególnych osób, tak i dla całej wyspy.
Już nie jeden rok Sifnos była dręczona przez ataki szarańczy. Zatrute otręby, nafta, miotacze ognia, wszelkie możliwe środki do jej zniszczenia – wszystko okazywało się bezużyteczne.
Rozpacz mieszkańców wyspy doszła do granic, ale Bogarodzica miała Swój zamysł.
W 1929 roku niejaka cnotliwa wyspiarka o imieniu Marija Sawału widziała sen, o którym opowiedziała następujące:
„Pewnego wieczoru z dzianiem w rękach siedziałam u swojej sąsiadki. Między nami wywiązała się rozmowa o szarańczy, pożerające wszystko dookoła. Martwiłyśmy się: „Do czego doprowadzi to nieszczęście?!” (Dlatego że dla wielu zapłaciłyśmy wielkie pieniądze, tylko żeby oni zniszczyli tę obrzydliwość, ale nic nie wyszło.) Ja mówiłam: „To, co my robimy, nic nie da. Trzeba pokładać nadzieje na łaskę Bożej Matki”.
Po kilku dniach, we śnie zobaczyłam Przenajświętszą Bogarodzicę „Złatoistocznik”. Ona podeszła do mnie, wzięła za rękaw, szturchnęła i mówi (jak przypomnę to, mrówki biegną po skórze): „Posłuchaj Mnie uważnie, Ja teraz coś ci powiem, a ty pójdziesz i wszystko przekażesz ludziom. Szarańcza nigdy nie opuści wyspy, jeśli wy nie weźmiecie w cerkwi Mojej ikony i nie obniesiecie jej dookoła całej wyspy, a także nie odsłużycie Liturgii i oświęcenia wody”. Ona wzniosła Swoje ręce wysoko-wysoko i… cały dom i wszystko wokół mnie zalśniło”.
Sen pobożnej wyspiarki został przyjęty przez duchownych, i po kilku dniach wszyscy mieszkańcy wyspy wyszli na krestny chod. Odbyło się obniesienie ikony Bożej Matki „Złatoistocznik” po wszystkich wsiach, z wyjątkowym drżeniem i czcią (bogobojnością).
Następnego dnia po szarańczy nie zostało nawet śladu – wszystka utonęła w morzu. Całe wschodnie wybrzeże było zawalone wyrzucanymi przez fale na brzeg owadami.
Minął zaledwie rok od tego historycznego dnia, kiedy metropolita Patry German podniósł sztandar rewolucji. W śnieżnobiałym Kechrowuńskim monasterze, który jeszcze z daleka rzuca się w oczy każdemu zbliżającemu się do wyspy Tinos, po zakończeniu wieczornej modlitwy mniszka Piełagija poszła do swojej celi odpocząć i zasnęła. We śnie ona nagle poczuła niewypowiedziany aromat i usłyszała jak drzwi celi otworzyły się. Do środka weszła błyskotliwa, podobna do carycy, majestatyczna Niewiasta i zatrzymała się naprzeciwko jej łóżka.
- Natychmiast wstawaj! – rozkazała nieznajoma. – Pójdź i znajdź Stamatella Kańgadisa. Powiedz mu, że na ogrodzie Antonija Doksarasa już wiele lat, jak w ziemi leży Moja ikona. Niech on zatroszczy się o nią i wybuduje Mi dom.
Starica przebudziła się wystraszona, ale według swojej pokory nie przyjęła widzenia i nie posłuchała polecenia.
Następnego tygodnia, podczas modlitwy Bogarodzica znów odwiedziła mniszkę. Tym razem Przeczysta Dziewica, pojawiła się ze słodkim uśmiechem na ustach, jakby mówiąc:
„Znam twoje myśli i wątpliwości, ale nie bój się. Ja wybrałam ciebie, abyś ty wypełniła Moją wolę. Więc nie wątp!”
Jednak wątpliwości nie opuszczały bogobojnej mniszki. Dlatego Bogarodzica odwiedziła ją po raz trzeci 29 lipca 1822 roku, i znów podczas modlitwy. Tym razem mniszka zobaczyła Ją nieruchomo stojącą tuż przed sobą. Zawsze Dziewica promieniowała dookoła Siebie spokojne, białe światło. Bogarodzica wnikliwie popatrzyła na mniszkę i powiedziała:
- Piełagija, ty dlaczego nie posłuchałaś Mego polecenia? Ja znów powtarzam je, i to ostatni raz!
Przestraszona śmiertelnie mniszka pokonując strach, ledwie słyszalnie zapytała:
- Kim Ty jesteś, Pani? Dlaczego Ty rozkazujesz mi wypełnić to i gniewasz się na mnie? Wtedy wyraz oblicza Bogarodzicy zmienił się, ono przybrało poprzedni spokój i dobroć. Zawsze Dziewica wzniosła ręce, jakby wskazując na cały świat, i powiedziała:
- Głoś, ziemi, radość wielką.
- Chwalcie, niebiosa, Bożą sławę – dośpiewała mniszka i padła na kolana.
Dzwon wzywał wszystkich na jutrznię. Mniszka Piełagija podniosła się z pościeli, przeżegnała się i zeszła do cerkwi. O swoim widzeniu opowiedziała ihumeni. Ta wysłuchała z uwagą i strachem w oczach, a pod koniec powiedziała:
- Piełagija, twoje widzenie od Boga. Od jutrzejszego rana dołóż wszystkich starań dla wypełnienia danego ci przykazania.
Następnego dnia wybranka Bożej Matki wybrała się do miejscowości Karia, gdzie spotkała się z Stamatellem Kańgadisem. On poruszony opowiadaniem mniszki, wysłał ją do biskupa Gawriiła.
Opowiadania mniszki biskup wysłuchał ze łzami. Następnie surowym i drżącym głosem przemówił:
- Twoje widzenie, starico, bardzo ważne. Przenajświętsza Bogarodzica, Niezwyciężona Przywódczyni, zawsze pomagająca nam, wejrzała na nasze nieszczęścia. Ona zwiastuje naszemu narodowi uwolnienie od barbarzyńskiego jarzma. Zawsze Dziewica wskazuje nam Swoją świętą ikonę, aby wzmocnić nas w walce.
Dźwięk dzwonów cerkwi Czcigodnych i Sławnych Sił Bezcielesnych zwołał wszystkich ludzi. Z gorącymi słowami władyka Gawriił zwróciła się do ludzi, którzy na fali duchowego wzniesienia zaczęli przygotowywać się do odnalezienia świętej ikony.
Archijerej poprosił żony Doksarasa o pozwolenie, żeby rozpocząć poszukiwania na jego działce. Jednak ta odmówiła, tłumacząc się, że nie może decydować bez męża, który w sprawach wyjechał do Konstantynopola. Oprócz tego, działka była zadbana i we wspaniałym stanie, i jej było żal wszystko rozkopywać.
Jednak w nocy ona zobaczyła straszny sen: rozgniewany żołnierz groził jej śmiercią, jeśli nie udzieli zgody na wykopaliska. Przerażona śmiertelnie kobieta wyskoczyła z łóżka i pobiegła precz z domu; jednak, w popłochu, zamiast rzucić się do drzwi wyjściowych, rzuciła się do drzwi garderoby wypełnionej ubraniami i zatrzasnęła się w niej. Rano znaleziono ją nieprzytomną. Ledwie doszedłszy do siebie, w pierwszej kolejności ona poprosiła zawiadomić biskupa, że nie tylko pozwala na poszukiwania ikony, ale w przypadku jej odnalezienia odda całą działkę na wybudowanie świątyni.
Tak, 6 września 1822 roku na ziemi Doksarasa rozpoczęły się poszukiwania, przy których trudzili się robotnicy z całej wyspy. Ikona jednak ciągle nie pojawiała się. Gorliwość poszukiwaczy zaczęła stopniowo wygasać, i po dwóch miesiącach poszukiwania ustały.
Wtedy żeby przypomnieć mieszkańcom o ich obowiązku, Pełna Łaski Dziewica Maria interweniowała poprzez nowy cud. Żona i siostra Kańgadisa ciężko zachorowały. To nieszczęście zmusiło go pokajać się w tym, że odwrócił się od Bożej Matki. On pośpieszył do biskupa i uprosił tego zwołać ogólne zebranie mieszkańców wyspy. On był gotów nawet dać pieniędzy, aby tylko wznowiono poszukiwania.
Rzeczywiście, poszukiwana znów się zaczęły. Mieszkańcy wsi pracowali na zmiany, ale znów zaczęły opanowywać ich wątpliwości.
Jednak wielki dzień był już nie za górami. 30 stycznia 1823 roku, kiedy według swojej kolejki, na rozkopywaniu pracował członek rodziny Falatadionosów, około południa łopata Dmitrija Własisa oparła się o kawałek drewna. Od wzruszenia po ciele pobożnego chłopa przeszły dreszcze. Przepełniony radością, on podniósł znalezioną deskę. To była tylko połowa ikony, na której przedstawiony był Anioł. Wkrótce została odnaleziona i druga część. Łopata przecięła ją na dwie części, ale oblicza na szczęście nie były uszkodzone. Według Opatrzności Bożej, linia przecięcia przeszła akurat miedzy obliczami.
Świętą ikonę oczyszczono, i przed ludźmi ukazał się wzruszający obraz Przenajświętszej Dziewicy. Na ikonie było przedstawione Zwiastowanie Przenajświętszej Bogarodzicy. Jego wykonanie było tak wspaniałe, że ikona słusznie może być uważana za arcydzieło sztuki.
W pewnej rumuńskiej wsi, która nazywa się Paskani, znajduje się cudotwórcza ikona Przenajświętszej Bogarodzicy. Najpierw ona znajdowała się w przedsionku wiejskiej cerkwi, do której dla pokłonienia (oddania czci) napływało mnóstwo pielgrzymów. 15 lutego 1865 roku wydarzyło się następujące niezwykłe zdarzenie.
Rano, otwarłszy, jak zwykle, cerkiew, duchowny nie znalazł ikony na jej zwykłym miejscu. Święty obraz leżał na podłodze i… płakał. Łzy płynęły tak obficie, że nawet podłoga wokół niego była mokra. Wystraszony duchowny zamknął cerkiew i poszedł.
Następnego dnia on zauważył, że ikona opuściła przedsionek i przemieściła się do ikonostasu, dalej płacząc. Ona płakała cały tydzień, zapowiadając wypróbowania i nieszczęścia, które później spotkały kraj.
Jedna z kopii cudotwórczej ikony „Dostojno Jest’” (Godne Jest), przewieziona przez uchodźców z Małej Azji do Grecji po prześladowaniach 1922 roku, posiada następującą zadziwiającą historię.
W lata greckiej rewolucji 1821 roku, podczas chiosskiej tragedii, kiedy Turcy wycięli większość mieszkańców wyspy, dwóch Greków próbując uratować się ucieczką spotkali się z jednym Turkiem, który dał im ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy ze słowami:
-Weźcie tę Mierijem (Marię)!
Grecy zmieszali się i zwlekali z decyzją, i wtedy Turek pośpieszył im wyjaśnić:
- Ja próbowałem porąbać ją siekierą, żeby spalić. Siekiera nie raz uderzyła po ikonie, ale żadnego uszczerbku niej nie uczyniła. Wtedy uważnie wpatrzyłem się w przedstawione na niej oblicze i zobaczyłem, że ono do mnie się uśmiecha. I ja zrozumiałem, że wielka jest wasza wiara i że ta ikona nie powinna zostać zniszczona. Weźcie więc ją i umieśćcie w swojej świątyni.
Grecy wzięli obraz, schowali do worka i poszli do miasta Reisdere, w Małej Azji. Ikonę umieścili w cerkwi monasteru świętego Nikołaja, gdzie ona pocieszała cierpiących i uzdrawiała chorych. Z mnóstwa uczynionych cudów przytoczymy następujące.
Pewna chora kobieta pomodliła się do Przenajświętszej Dziewicy, prosząc aby ją uzdrowiła, i obiecała ofiarować Bogarodzicy swoje bransoletki. W krótkim czasie ona wyzdrowiała. Jednak ogromna odległość między jej domem i Reisdere utrudniała wypełnienie złożonej obietnicy. Pobożna chrześcijanka ciągle jednak nie przestawała myśleć o swoim zobowiązaniu wobec Matki Bożej.
Pewnego razu, ku swemu wielkiemu zmartwieniu, kobieta zauważyła, że jej bransolety zniknęły. Modlitewnica pomyślała, że je ukradziono. Ona od razu wybrała się i poszła do monasteru, żeby zrekompensować ich wartość pieniędzmi.
Przyszedłszy do świętego przybytku, pielgrzymująca opowiedziała o wszystkim ihumeni, i ta zaprowadziła ją do ikony, u której kobieta z wielkim zdumieniem odkryła swoje bransolety. Bogarodzica Sama spełniła gorące pragnienie wierzącej kobiety.
Rewolucja siedemnastego roku w Rosji zakończyła się sukcesem. Rok 1922. Nowy ustrój, siłą narzucony narodowi utrwalił się w kraju, okrutnie depcząc wszystkie stare obyczaje i tradycje.
W stanicy Torginskaja, niedaleko miasta Nierczinsk, zamknięto parafialną cerkiew, a jej drzwi zabito deskami. Ta cerkiew była znana na całym Zabajkalu ze swojej cudotwórczej ikony Bożej Matki „Torginskiej”, czczonej nie tylko przez kozaków, ale i przez tych o innym pochodzeniu.
Świętem świątyni (odpustem) było 8 lipca. Przed rewolucją na święto z całej guberni napływała ogromna liczba wiernych. Po molebniu wszyscy wychodzili z cerkwi i z krestnym chodem obnosili ikonę po pobliskich wsiach. Jednak teraz krestnego chodu nie było już przez wiele lat.
W te lata Zabajkale nawiedziła niebywała susza. Od spiekoty popękała ziemia, powysychały źródła, rzeki i studnie. Liście drzew pożółkły i wyschły, jakby po nich przeszedł ogień, zaschły i przepadły wszystkie zasiewy.
Zbliżało się 8 lipca, kiedy niegdyś obchodzono święto „Torginskiej” ikony Bożej Matki. W wigilię święta na zgromadzeniu narodowym w Torginskiej stanicy, ponurzy i siwobrodzi Kozacy słuchali przekonywań Stiepana Kamienszczikowa, byłego czerwonego partyzanta i obecnego sekretarza rady wiejskiej:
- Więc cóż, towarzysze – powiedział sekretarz na zakończenie – wy wierzycie jeszcze w to, że susza nastąpiła z powodu zakazu przez władzę robotniczą dokonywania krestnych chodów z ikoną?!
- Właśnie dlatego! – zgodzili się wszyscy jednogłośnie.
- Stiepan! – wykrzyknął postarzały starosta Torginskiej cerkwi. – W tym roku my chcemy przejść po naszych polach krestnym chodem z ikoną Bożej Matki. Nic złego od tego nie będzie. Weź zgodę u władz.
- Dobrze, towarzysze. Jeśli tak bardzo nalegacie, ja spełnię waszą prośbę. Tak nawet będzie lepiej, ponieważ w praktyce przekonacie się, że Bóg nie istnieje.
Sekretarz złożył wniosek i otrzymano pozytywną odpowiedź. Radosna wieść o tym, że znów będzie święto Przenajświętszej Bogarodzicy „Torginskiej” i, jak za dawnych dobrych czasów, po polach z krestnym chodem pójdą z cudotwórczą ikoną, błagając Boga o zesłanie deszczu, rozeszła się wśród ludzi jak błyskawica.
Następnego dnia, rano, mnóstwo ludzi otoczyło cerkiew. Wszyscy byli strojnie ubrani, a uderzenia dzwonu dopełniały uroczystości święta. Jedynym utrapieniem była obecność agentów GPU (Państwowego Zarządu Politycznego), na twarzach których widniała kpina.
Wkrótce siwobrodzi kozacy wyszli z cerkwi, niosąc ciężką ikonę Bożej Matki. Za nimi podążał kapłan. Ludzie padli na kolana. W oczach wszystkich błyszczały łzy. Wielka ikona, z promiennymi oczami Bogarodzicy, przechodziła przed wierzącymi. W pewnym momencie Jej oczy spotkały się z surowym wzrokiem Kamienszczikowa i dotknęły go. Ten poczuł, że one patrzą w same głębie jego duszy. Ale Stiepan przybrał obojętną powierzchowność, poprawił swoją czapkę i zapalił.
Zaczął się molebien, i siwy ojciec Ioann powoli i wyraźnie wygłosił prośbę:
- Daj deszcz ziemi spragnionej, Zbawicielu!
Jak bardzo ludzie i cała przyroda pragnęli dobroczynnego deszczu! Upał był już nieznośny. Duchowni kropili świętą wodą pożółkłą niwę i wysuszoną ziemię.
Do samego wieczoru kozacy obnosili ikonę Bogarodzicy po polach i służyli nieskończone molebny, a ludzie nieustannie podążali za nią po wzgórzach, ulicach i pochyłościach.
Kamienszczikow wlókł się na swoim koniku i z ironią uśmiechał się. W pewnym momencie rozzłościwszy się, on wyplunął niedopałek i gniewnie wymamrotał:
- Teraz ja pokażę wam, kim są Chrystus i Bogarodzica!
Krestny chod już zbliżał się do cerkwi. Akurat pośrodku ulicy znajdował się dom Kamienszczikowa. Przy bramie z uwielbieniem (bogobojnością) oczekiwała na ikonę stara matka sekretarza.
- Starucha! – krzyknął on do niej. – Nie śmiej wpuszczać na nasze podwórko tej cyganki!
- Co mówisz, Stiopa?! Ty co, zwariowałeś?! – zaprotestowała ta.
Tymczasem na niebie pojawiły się niewielkie obłoczki, które stopniowo powiększały się. W pewnym momencie kapłan zatrzymał się dla wygłoszenia modlitwy. I tu Stiepan, czerwony z wściekłości jak rak, podbiegł do niego, krzycząc z oburzeniem:
- Dość komedii! Kończcie to widowisko! Zaraz ja wam pokażę, że żadnego Boga, żadnej Bogarodzicy po prostu nie ma!
I, nie dopowiedziawszy do końca, schwycił ojca Ioanna za brodę i z gniewem odrzucił go na bok. Pobladły duchowny upadł na ziemię, a krzyż wyśliznął się z jego ręki. Kamienszczikow nastąpił nogą na krzyż, wyciągnął swoją szablę i z całych sił uderzył po ikonie.
Ludzie zamarli ze strachu. Nastąpiła cisza, a potem dały się słyszeć krzyki:
- Krew, krew!
- Cudo, cudo!
Stiepan popatrzył dookoła. „Dlaczego oni krzyczą!”
- Stiepan! – zakrzyczała rozgniewana matka. – Śmiertelny grzech! Popatrz na Władczynię!
On skierował wzrok na ikonę i… zamarł na miejscu. Z prawego policzka Bogarodzicy kapała krew. Ona ściekała w dół, zabarwiając na czerwono Jej szatę.
Nagle nieswoim głosem zakrzyczał i sam Kamienszczikow:
- Łzy, łzy!
Z wielkich oczu Bogarodzicy ciekły ogromne, przejrzyste jak brylanty, łzy. I od razu z nieba spadł błogosławiony deszcz.
Trzy dni lało bez przerwy. Ożywiający deszcz nieustannie zraszał spragnioną ziemię, a ta nienasycenie wchłaniała życiotwórczą wodę. Czwartego dnia na niebo wyszło lśniące słońce. Ono zaświeciło, pokazując ludziom cud życia i odrodzenia. Torginskaja Bogarodzica dokonała cudu. Ale władze znów opieczętowały cerkiew, a ikonę wywieziono do odległego miasta.
Jednak największy cud dokonał się ze Stiepanem Kamienszczikowym, z bolszewikiem-bezbożnikiem. Swoimi łzami i krwią Bogarodzica orosiła jego niewierzącą, ale cierpiącą duszę, i ta nie zwlekając wydała owoc wiary i pokajania.
Minęły lata. Jesiennej nocy 1930 roku w do Torginskiej wszedł niewielki konny oddział. On zatrzymał się w centrum wsi. Żołnierze zdjęli nakrycia głów i przeżegnali się. Ich dowódca łamiącym się ze wzruszenia głosem zaczął mówić:
- Na tym miejscu, przyjaciele moi, niegdyś wznosiła się sławna cerkiew Torginskiej Bożej Matki. Teraz tu nie ma nic, oprócz tego zaniedbanego ogrodu. Osiem lat temu ja byłem naocznym świadkiem ostatniego cudu, dokonanego łaską Bogarodzicy. Od tego dnia, ubolewając (przeżywając skruchę) z powodu swego niesłychanego bluźnierstwa nad Jej świętą ikoną, nigdzie nie znajdowałem uspokojenia. Te promienne oczy, ta żywa krew i łzy na Jej obliczu wszędzie prześladowały mnie, one stały się przyczyną mego nawrócenia się. Ja, Stiepan Kamienszczikow, bezbożny bolszewik, i prześladowca Prawosławia, teraz zostałem wierzącym chrześcijaninem. Teraz, umiłowani moi, jak sami wiecie, radziecka władza ogłosiła wielki okup za moją głowę, jak, zresztą, i za wasze. Teraz my wszyscy rozumiemy, co znaczy podjąć Krzyż Pański.
Stiepan zamilkł. Potem on spiął ostrogami swego konia, i wszyscy ruszyli do jego rodzinnego domu. Po ośmioletniej rozłące on bardzo pragnął spotkania ze swoją starą matką. Wszedłszy na podwórko, Stiepan od razu wszedł na ganek, nie podejrzewając, że w domu czeka na niego śmierć. On głośno zapukał.
- Kto tam? – doleciało zza drzwi.
- To ja, mamo, Stiepan! – odezwał się on cichym głosem.
- Stiopuszka, syneczek!
Otworzyły się drzwi, i matka rzuciła się w objęcia syna, ale natychmiast odepchnęła go dusząc się od szlochu.
- Zasadzka! – krzyknęła staruszka – ciebie jeszcze od wczoraj oczekują ci złoczyńcy. Ktoś z twoich zdradził ciebie.
- Ach ty, podła starucho! – doleciało z chaty – ty wydałaś nas!
Zagrzmiały trzy pistoletowe wystrzały. Zakrwawiona matka zwaliła się na ziemię, a jej syn rzucił się na podwórze.
- Granaty! – krzyknął Stiepan do przyjaciół.
Dziesiątki granatów, jeden za drugim, poleciały w otwarte drzwi i okna. Dom zatrząsł się od wybuchów, a ostatni oddział białych partyzantów już był poza wsią. W oddali słychać było tętent kopyt i wystrzały. Potem wszystko ucichło. Jeszcze była noc, i pod pełnią księżyca błyszczały i mieniły się wody Torgi.
Lato 1932 roku. Pociąg zatrzymał się na stacji Charbin w chińskiej Mandżurii. Wśród wychodzących z niego ludzi był średniego wzrostu człowiek, w szarej czapce i z torbą w rękach. To był Stiepan Kamienszczikow, któremu udało się uciec z Rosji do Chin. On twardo uwierzył, że wkrótce znów będzie potrzebny swojej ukochanej Ojczyźnie, dokąd on obowiązkowo kiedyś wróci, żeby oddać swój dług Przenajświętszej Bogarodzicy.
Wrzesień 1943 roku. Włosi, którzy weszli do Grecji, wycofują się. Mieszkańcy wsi Orchomenos regionu Beocja przyszli na przystanek kolejowy miasteczka Liwadia i zażądali u od włoskiego posterunku oddania broni, grożąc w przeciwnym razie partyzantami. Włosi odmówili oddania broni i powiadomili o tym Niemców, którzy, nie długo myśląc, postanowili doszczętnie spalić wieś Orchomenos i ukarać jej mieszkańców.
Wieczorem 9 września do Orchomenos wszedł cały pułk oprawców i zagarnął do niewoli sześćset osób. Część Niemców została w miasteczku, w tym czasie jak pozostali ruszyli w stronę Dionisa, gdzie ukrywali się partyzanci.
Niedaleko od wsi Ochromenos znajduje się najstarsza w całej Beocji cerkiew, datowana na 874 rok i oświęcona ku czci Zaśnięcia Przenajświętszej Bogarodzicy – świątynia Skrypskiego monasteru.
Była północ. Kolumna Niemców znajdowała się pięćset metrów od świątyni, kiedy nagle wprost pośrodku drogi zatrzymał się jeden z czołgów. Przed sobą Niemcy nieoczekiwanie zobaczyli majestatyczną Niewiastę z podniesioną do góry ręką, zagradzającą im drogę. Drugi czołg próbował ominąć pierwszego, ale zjechał do rowu, a trzeci ugrzązł na jednym z ogrodów, przez który próbował przejechać.
Nastał świt 10 września. Niemiecki dowódca Hoffman zażądał u mieszkańców ciągnika, żeby wyciągnąć czołgi. Wydarzyło się coś niezwykłego: ciężkie maszyny zostały przeciągnięte przez traktor jak puste pudełka po zapałkach.
- Cud, cud! – wykrzyknął niemiecki dowódca i poprosił miejscowych mieszkańców zaprowadzić go do cerkwi.
W stojącej w ikonostasie ikonie Bożej Matki Niemiec rozpoznał tarasującą ruch kolumny Niewiastę. On upadł na kolana i zawołał:
- Ta Niewiasta uratowała was! Czcijcie Ją i wysławiajcie!
Orchomenos został uratowany. Hoffman wydał rozkaz uwolnić sześciuset skazanych na śmierć jeńców i dał słowo, że do samego końca wojny z miastem nic się nie stanie. Mieszkańcy podziękowali i rozsławili Obrończynię Bogarodzicę za swoje zbawienie.
Słońce zaczęło zachodzić. Czołgi odjeżdżały z opuszczonymi lufami, będąc zwyciężonymi przez Niezwyciężoną Przywódczynię Orchomenosa.
Od tej pory 10 września stało się dniem świątecznym. Prawie każdego roku, do samej śmierci, Hoffman przyjeżdżał na to święto. Jeszcze ofiarował Bogarodzicy ogromną świecę i dał pieniądze na napisanie pierwszej ikony przedstawiającej cud.
W tak zwanym „Pieszczernym” monasterze w Agrafach znajduje się cudotwórcza ikona Bożej Matki, która była w cudowny sposób odnaleziona w 1904 roku przez braci Afanasija i Parfieniaja. W czacie tureckiego jarzma cała Tessalońska równina była pod panowaniem tureckim. Jednak do monasteru „Pieszczernej” Bożej Matki, który jak orle gniazdo ukrył się na niedostępnym szczycie Agrafonie, noga najeźdźcy okupanta nie stanęła.
Żeby dobrać się do monasteru, trzeba było iść po stromej i urwistej ścieżce, na której ledwie mieścił się jeden człowiek, w dole ziała przepaść.
Na monasterskim święcie piętnastego sierpnia niektórzy z pielgrzymów widzieli Samą Bogarodzicę. Ona była wielka i z otwartymi ramionami stała na samym brzegu ziejącej otchłani, będąc ścianą dla wszystkich, kto szedł pokłonić się Jej. Jeszcze mówią, że nikt z wspinających się tą ścieżką ani razu nie padał w przepaść.
Monaster był jak drzazga u niewiernych. On wywoływał u nich złośliwą wściekłość. Ale jak mieli tam się dobrać? Oprócz trudnego dojścia (trzeba było dwa dni dobierać się tam z Muzaki przez nieznane i niegościnne miejsca), a potem jeszcze wspinaczka po urwistej ścieżce. A jeśli ktoś upadnie w przepaść i pociągnie za sobą innych, wybuchnie panika, i zginie dużo janczarów?!
Turcy myśleli o oblężeniu monasteru. Ale ile oni będą w stanie się utrzymać? Nadejdzie zima, napada śniegu równo z człowiekiem, i wojska będą musiały wycofać się. A ci górale z sąsiednich wiosek, łażący po górach jak dzikie kozy, schowają się w monasterze. Nie problem, że cele będą przepełnione ludźmi. W dodatku przecież te psy prawie cały rok poszczą. Pluć im na nasze oblężenie!
Turcy słali do mnichów listy z prośbą aby przyszli i pokłonili się im. Jednak te listy pozostawały bez odpowiedzi. Nawet miejscowy biskup posyłał do monasteru petycje z prośbą, aby mnisi zeszli z gór i poddali się, nie odstępując od swojej wiary, ale ci odpowiedzieli:
- Święty władyko, my współczujemy tobie i rozumiemy ciebie. Twoja droga – Golgota… Wypełniaj swój obowiązek, a nas zostaw wypełniać swój.
W końcu Turcy postanowili zdobyć monaster szturmem. I oto pewnego ranka monaster został otoczony przez niewiernych.
- Otwórzcie! – krzyknęli Turcy. – Jesteśmy przyjaciółmi!
- Łaska Boża nie przyjmuje niewiernych! Odpowiedzieli mnisi.
Oni zamknęli wszystkie drzwi, i zaczęła się krwawa bitwa. Przepaście odzywały się echem wystrzałów. Ale oto w pewnym momencie ciężkie drzwi poddały się, i hagarianie (muzułmanie) z krzykiem wwalili się do środka. Kiedy u mnichów skończyły się kule i proch, oni schwycili noże, pałki i kamienie. Bitwa była ciężka, i wkrótce krew zabarwiła porwane, zakurzone sutanny.
Ihumen w tym czasie był w cerkwi i spożywał Święte Dary. Niewierni schwycili go, związali i pobili. Potem zaczęli podpalać i deptać nogami święte ikony.
Jeden Turek schwycił świętą czaszę, w której jeszcze znajdowało się Święte Priczastije, rzucił ją na ziemię.
- Pies! – ledwie słyszalnie wyszeptał święty starec, i jego oczy napełniły się łzami.
Jeden bisurmanin podskoczył i w locie odrąbał ihumenowi głowę.
Trzy dni janczarzy świętowali swoje zwycięstwo, a kiedy zmęczyli się (mieli dość) zabaw, udali się na równinę. Wiadomość o zniszczeniu monasteru spadła na ziemię jak błyskawica.
- Turcy zniszczyli monaster Przenajświętszej Bogarodzicy!
- A cud?!
- Nie było żadnego cudu.
- Nic?!
- Nic.
Martwe ciała mnichów zostały niepogrzebane. Nikt nie ośmielał się nawet zbliżyć do monasteru. Tylko duchowni po wsiach potajemnie służyli panichidy za dusze zmarłych męczenników.
Po upływie pewnego czasu najodważniejsi z mężczyzn wspięli się do monasteru. Ledwie tylko zobaczyli zabitych mnichów, ich serca ścisnął ból. Oni omyli ich, położyli w cerkwi i całą noc modlili się za dusze zabitych. Rano ich pochowali.
Monaster opustoszał. Kto wie, czy na długo?! W sercach ludzi, jednak, tliła się iskra nadziei.
Minął czas. Pewnego wieczoru syn pastucha pasł owce na górskiej równinie. Nagle w głębi parowu chłopiec zobaczył światło. Co to mogło być?! On przetarł oczy i jeszcze raz popatrzył. To było coś podobnego do wielkiej łampady.
Pastuszek natychmiast zawiadomił o tym mieszkańców swojej wsi, i następnego ranka niektórzy z nich, razem z chłopcem, w sumie około dziesięciu osób, zeszli do parowu. Razem z nimi poszedł też kapłan. Zbliżywszy się do tego miejsca, wszyscy zdrętwieli. Wokół nich rozchodził się aromat. Ludzie przeżegnali się i poszli dalej. I cóż zobaczyli?! Przed ich oczyma na równym gładkim kamieniu stały, jak wrośnięte w kamień, święta czasza i diskos (naczynia liturgiczne). To były święte naczynia z „Pieszczernego” monasteru. Wewnątrz czaszy było wydające aromat Święte Priczastije, którego ihumen tak i nie zdążył spożyć po zakończeniu Świętej Liturgii.
Wszyscy stali się świadkami wielkiego cudu. Kapłan z czcią wziął w ręce czaszę z diskosem, i wszyscy poszli z powrotem. Pastuszek, wyprzedziwszy wszystkich i wleciawszy do wsi jak na skrzydłach, migiem powiadomił wszystkich o tym co się zdarzyło. Radośnie zadzwonił dzwon. Wszyscy mieszkańcy wsi wyszli na spotkanie procesji.
Następnego dnia ludzie wybrali się do monasteru. Znaleziony święty kielich i diskos umieścili w ołtarzu monasterskiej cerkwi. Następnie odsłużyli tu Boską Liturgię i wysławili „Pieszczerną” Matkę Bożą i Jej cud.
Od tego dnia pastuszek został żyć w monasterze. On odbudował (przywrócił) go i został tu mnichem. Potem, kiedy przybytek napełnił się mnichami, on został cnotliwym ihumenem. Nigdy nie ustawał z pokorą i skromnością opowiadać o cudzie, które miał zaszczyt przeżyć.
Wysoko na okrytych sosnami górskich szczytach południowo-zachodniej Eurytanii w strome ciemno-szare skały wciął się Prusski monaster. Ten stauropigialny monaster ma sławną historię. W nim jest niezwykła, wyciosana w litej skale, pieczara, wewnątrz której zachowała się pierwsza monasterska cerkiew. W tej cerkwi przechowywana jest ikona Bożej Matki, nazywana „Prusskaja”.
Według starego przekazu, początkowo ta ikona znajdowała się w jednej z cerkwi Prusy (miasto w Małej Azji). W lata ikonoburczej herezji (829 r.) pewien państwowy dygnitarz, pragnąc uratować drogocenną ikonę, ukrył ją, zamierzając przeprawić święte oblicze do Grecji. Jednak kiedy dotarł do miasta Gallipoli, ikona znikła. Ona w cudowny sposób sama dotarła do tego miejsca, gdzie teraz znajduje się Prusski monaster.
Słuchy o pojawieniu się ikony szybciej niż wiatr rozleciały się we wszystkie strony kraju i wkrótce doszły do tego pobożnego dygnitarza. Nie zastanawiając się długo, on pospieszył tam i poznał ikonę. To zdarzenie mocno poruszyło wierzące serce. Dygnitarz przyjął mnisie postrzyżyny i został założycielem monasteru.
Ukaranie Niemca
W monasterskich zapiskach wspomina się, że w czasie tureckiego jarzma monaster niejednokrotnie podlegał zniszczeniu. Jednak ostatnie zburzenie, które zamieniło go w stertę ruin, nastąpiło w 1944 roku od Niemców.
Całkowicie zburzywszy budynki monasteru, niemiecki dowódca zechciał spalić również cerkiew. Wielokrotnie próbował to zrobić, ale wszystko było na próżno. W pouczenie dla wszystkich on został ukarany ręką Przenajświętszej Bogarodzicy.
Wydarzyło się to w następujący sposób. Nieoczekiwanie niewidzialna siła szybkim porywem podniosła nikczemnika wysoko w powietrze i rzuciła na ziemię. Uderzenie było bardzo silne, i nikczemny Niemiec nie miał siły aby powstać na nogi. Podnieśli go żołnierze i przywieźli do miejscowości Agrinio.
W ten sposób monasterska cerkiew została znów cała, jak i w przeciągu wielu wieków.
Nieznana „Mniszka”
Minęły cztery lata. W Grecji trwała wojna domowa (do 1951 r.). Mieszkańcy Eurytanii i górskiego Nafpaktos opuszczali swoje wsie i uciekali do innych rejonów Grecji. Razem z nimi „uciekła” też cudotwórcza ikona Bożej Matki. Ona podążyła za swoimi dziećmi, będąc przeniesiona przez pruskich mnichów do Nafpaktskiej metropolii. Monaster całkowicie opustoszał.
Po jakimś czasie został podjęty szereg operacji wojskowych przeciwko powstańcom. Dziewiąta dywizja wypełniała zadanie oczyszczając Eurytanię. Niektóre jej oddziały przeszły przez monaster. Niektórzy oficerowie i żołnierze zbliżyli się do ciemnej cerkiewki, która w pieczarze, i weszli do środka, żeby przyłożyć się do ikon. Tu oni zetknęli się z niezwykłym widzeniem.
Przed ikonostasem, po lewej stronie od carskich wrót, wojskowi zobaczyli zapaloną łampadkę i stojącą przed nią na kolanach mniszkę.
Żołnierze zamarli ze zdziwienia. Jak ta mniszka może tu żyć, kiedy w całej Eurytanii nie ma ani jednej duszy? Co ona je, gdzie znajduje olej do łampady? Oni zadali jej te pytania, i ona im z goryczą odpowiedziała:
- Dzieci Moje, Ja żyję tu sama już oto dwa i pół roku. Dla podtrzymania życia niepotrzebny Mi pokarm. Mi wystarczy, że zapalona jest Moja łampada.
Żołnierze zmęczeni walkami, nie nadali jej słowom szczególnego znaczenia. Jednak następnego dnia, wspomniawszy o mniszce, oni zrozumieli, że tu mowa jest o czymś nadprzyrodzonym. Później, przechodząc przez Nafpaktos, oni poprosili swego dowódcę, aby pozwolił im odwiedzić metropolię.
Miejscowy biskup władyka Christofor przyjął ich z miłością i, ze wzruszeniem wysłuchawszy ich opowieści, wylał na tajemnicę światło:
- Cerkiew, którą wy odwiedziliście – powiedział on do żołnierzy – należy do opuszczonego teraz monasteru Bożej Matki „Prusskiej”. Sama cudotwórcza ikona oto już ponad dwa lata znajduje się tu, w kaplicy naszej metropolii, w świątyni świętego Dionisija. Pójdźcie, pokłońcie się jej, i wszystko zrozumiecie…
Oni przyłożyli się do ikony, i wszyscy wszystko zrozumieli: na ikonie oni rozpoznali tę Mniszkę, Którą spotkali w cerkiewce w pieczarze.
Peloponeski Parny, otoczona zielenią góra z mnóstwem monasterów, przygarnęła na swoim północnym zboczu również monaster Przenajświętszej Bogarodzicy „Malewi”. Przechowywana w nim ikona Zaśnięcia Bożej Matki – wydziela miro i jest cudotwórcza. W ostatnie dziesięciolecia przyciągnęła ona do siebie uwagę całej Grecji.
Święta ikona wydziela aromatyczne miro. Często bywa go tak dużo, że ono ścieka na anałoj (pulpit), a potem na podłogę cerkwi.
Kobieta z mirem
Znany narodowy kaznodzieja D. Panagopulos, który bardzo przyczynił się do rozpowszechnienia chwały tej niezwykłej ikony, opowiada o swoim pierwszym kontakcie z cudem:
„Po tym, jak skończyłem jedną ze swoich rozmów, podeszła do mnie nieznajoma, odziana we wszystko czarne kobieta. W ręce trzymała białą kopertę, w której była jakaś wydzielająca aromat wata. Takiego aromatu ja nigdy wcześniej nie spotkałem. Ona dała mi tę kopertę i mówi:
- Panie Panagopulos, ta wata ze świętym mirem od cudotwórczej ikony Przenajświętszej Bogarodzicy „Malewi”, która znajduje się w miejscowości Astros. Przekazali to panu w charakterze błogosławieństwa i oczekują pana przyjazdu.
Przyjąłem kopertę, pocałowałem ją i powąchałem. Od waty wychodził niezwykły, nie dający się opisać aromat.
Po roku, tego samego dnia, po zakończeniu mego kazania do mnie znów podeszła nieznajoma, odziana we wszystko czarne kobieta, dała kopertę i powtórzyła dokładnie to samo, co za pierwszym razem.
Na trzeci rok wydarzyło się to samo. Wtedy ja, jakby przebudziwszy się z letargicznego snu, zadałem sobie pytanie, kim mogła być ta kobieta, która odwiedziła mnie trzy razy?!
W 1970 roku w końcu dostąpiłem zaszczytu udać się na pielgrzymkę do Malewijskiego monasteru. Jeszcze zanim wszedłem do monasteru, ogarnął mnie ten niezwykły zapach, ten aromat, który trzy lata temu odczuwałem od waty nieznajomej.
Wzruszeniu, które ogarnęło mnie tego wieczoru nie było granic. Potem narobiłem zdjęć, zapisałem wszystkie dane o monasterze i jego ikonie w jednym celu – pomóc świtu dowiedzieć się o tym godnym podziwu cudzie.
Uzdrowienie nowicjuszki
Wśród wielkiego mnóstwa cudów, utworzonych łaską i miłosierdziem Bożej Matki „Malewi”, jednym z najbardziej niezwykłych było uzdrowienie nowicjuszki Weroniki. Ten cud wydarzył się w monasterze świętego Ioanna Bohosłowa (Teologa) w miejscowości Papagu.
Weronika miała nowotwór. Niejednokrotnie przebywała w miejskim szpitalu w Wuły. Jednak i ostatnim razem wróciła do monasteru ze sparaliżowanymi rękami i nogami, żeby tu spokojnie umrzeć.
Mniszki postanowiły postrzyc ją w wielką schimę w środę 8 marca 1970 roku, aby odeszła do Boga jako mniszka.
Jednak lekarz nie był pewny, czy Weronika dożyje do dnia swoich postrzyżyn, i dlatego postrzyżyny postanowiono dokonać niezwłocznie, już w pierwszą niedzielę 5 marca podczas wieczierni.
Ją musiano przenieść do świątyni w fotelu. Jedna kobieta przygotowała jej mnisią schimę i przymocowała do niej zwilżoną w mirze (olejku) watkę.
Czwartek, piątek i sobotę chora przebywała w milczeniu. Wieczorem Weronika poprosiła o zrobienie jej zastrzyku przeciwbólowego, który przyniósł jej ulgę, i zasnęła.
We śnie w pewnym momencie nowicjuszka wyraźnie usłyszała pukanie do drzwi.
- Kto tam? – z nieukrywanym niezadowoleniem ledwie słyszalnie powiedziała ona. – Nie dają mi spokoju!
I nagle widzi, jak drzwi otworzyły się i do pokoju weszło trzy osoby:
Majestatycznego wyglądu Pani, władyka i jeszcze jakiś dostojny człowiek, na którym był chiton.
Póki mniszka ze zdumieniem i zmieszaniem oglądała nieoczekiwanych gości, Pani powiedziała jej:
- Ty, oczywiście, zadajesz sobie pytanie, kim jesteśmy i skąd? Ja przyszłam do ciebie z Malewijskiego monasteru. Jego Eminencja – z waszych stron i żyje na Eginie. (Być może to był święty Nektarij.) Z tych też miejsc i umiłowany uczeń Pana naszego, który jest waszym opiekunem i żyje tu. (Najprawdopodobniej to był święty Ioann Bohosłow.) Ja zamierzałam odwiedzić ciebie za kilka dni, ale pomyślałam, że lepiej przyjść dziś wieczorem, a jeśli jutro zostaniesz mniszką?! Ja pomogę tobie wstać, wzmocnię na tyle, że będziesz mogła spełnić wszystkie swoje śluby, a pomału i wielkie czyny.
- Ja, moja Pani – odpowiedziała Weronika – nie mogę stanąć na nogi i nawet poruszyć się z miejsca! Do mnie codziennie przychodzą dwie-trzy siostry, żeby mnie podnieść.
- Czy ty wierzysz w siłę Bożą? – zapytała majestatyczna Niewiasta.
- Wierzę!
- Niemożliwe dla ludzi możliwe jest dla Boga!
Ona wzięła znajdującą się w celi ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy „Malewi”, dała ją nowicjuszce i powiedziała:
- Oto, weź ją, żebyś zrozumiała, kim Ja jestem! Popatrzywszy na ikonę, chora wykrzyknęła:
- Przenajświętsza Dziewico, to Ty?!
Bogarodzica cicho uśmiechnęła się do niej i znikła wraz ze Swoimi towarzyszami. Nowicjuszka zaś wyzdrowiała.
Pierwsza o cudzie dowiedziała się matka Nektaria, która pomagała Weronice. Ona od razu też pobiegła zawiadomić o tym całą cerkiew, jako że był czas powieczerza. Smutek sióstr monasteru przemienił się w radość. Następnie rozległ się dźwięk dzwonów, pojawiły się łzy radości, pochwalne śpiewy, akatysty Bogarodzicy i litania.
Następnego dnia wieczorem, w obecności mnóstwa ludzi, do tej pory niewidzianego w monasterze, obyły się mnisie postrzyżyny. Weronika, której dano nowe imię Magdalena, już nie siedziała sparaliżowana w fotelu, a twardo stała na nogach całkowicie zdrowa.
Cud w obozie dziecięcym
Ojciec Ioann Cakos, duchowny prawosławnej greckiej eparchii miasta Pittsburgh w USA, opowiedział o współczesnym cudzie Przenajświętszej Bogarodzicy, który wydarzył się w jednym z obozów dziecięcych.
„Oto już osiem lat ja, jako parafialny duchowny, corocznie spędzam czas w przeróżnych letnich obozach naszej eparchii. Ja i jeszcze jeden duchowny zajmujemy się dziećmi od 13 do 18 lat, przeprowadzamy z nimi pogadanki na duchowe tematy, udzielamy rad, spowiadamy, służymy różne nabożeństwa.
17 lipca 1988 roku, w niedzielę, zaczął się kolejny sezon obozowy. Zjechały się dzieci i przewodnicy z różnych miejsc Pittsburskiej eparchii.
We wtorek wieczorem u nas był tak zwany „wieczór świętych”. Jedna osoba z każdej grupy opowiadała wszystkim żywot jednego ze świętych. W czwartek wieczorem odśpiewaliśmy molebien do Przenajświętszej Bogarodzicy. Molebien służyli ojcowie Tierentij Linos, Michaił Warwarelis i ja. Na koniec pomazałem wszystkie dzieci łzami od cudotwórczej ikony Przenajświętszej Bogarodzicy „Czikagskiej”. Ta ikona znajduje się w ikonostasie albańskiej prawosławnej świątyni świętego Nikołaja w Chicago. Wydzielać łzy ona zaczęła 6 grudnia 1986 toku a przestała w lipcu 1987 roku, dokonawszy mnóstwa wielkich cudów nad prawosławnymi i innowiercami.
W końcu molebna ojciec Tierentij Linos dał mi fotografię tej ikony w ramce dla błogosławienia. Ja przeciągnąłem po szkle zwilżoną łzami ikony watką, czyniąc na nim znak krzyża.
W piątek rano na ogólnym zebraniu obozu odbyła się pogadanka na temat o tym, co może dokona w nas Duch Święty. Po tej rozmowie dziewczynki z drużyny świętej Marcelli, której święto było tego dnia, połączyły swoje modlitwy i poprosiły Świętego Ducha o pokazanie im jakiegoś znaku. Jedna z dziewczynek nawet powiedziała: „Dlaczego i my nie możemy zobaczyć w swoim życiu jakiegoś cudu?”
W piątek cały dzień wszyscy przygotowywali się do przeprowadzenia wieczorem koncertu. Ponad dwustu odwiedzających zebrało się na terenie obozu (był dzień otwartych drzwi), żeby popatrzeć na występy.
Akurat w tym momencie, kiedy powinien był zacząć się program, jedna z drużynowych, Efi Hatzi, podbiegła do mnie. Jej podniecenie nie znało granic. Ze łzami w oczach opowiedziała mi, że w domku № 3 płacze ikona Przenajświętszej Bogarodzicy. Od razu pobiegłem tam i zastałem na parapecie ikonkę, którą otrzymałem po zakończeniu molebna dzień wcześniej. To było zdjęcie „Czikagskiej” Bożej Matki. Przed nią na kolanach stało kilkoro wzruszonych drużynowych.
I rzeczywiście, z oczu Bogarodzicy spływało kila łezek. Ja z czcią opadłem na kolana i zacząłem modlić się wraz ze wszystkimi. Do łez Bogarodzicy dołączyłem też swoje. Nie wiedząc jak się zachować, postanowiłem jednak wrócić do dzieci, gdzie już zaczął się pierwszy występ. Ogłosiłem odwiedzającym o cudzie i zaprosiłem ich pójść i przyłożyć się do ikony.
Podczas śpiewu molebna na miejscu pojawienia się cudu ojciec Tierentij pomazywał wszystkich zwilżoną olejem i łzami z ikony Bogarodzicy watką. Pokój napełnił się cudownym aromatem, i, co charakterystyczne, pomazani odczuwali go mocniej, dlatego że on szedł od olejku, którym byli pomazywani. Pewien chłopczyk z Lorain (stan Ohio) przyniósł do ojca Tierentija dla pobłogosławienia również swoją ikonkę.
Minęło około godziny od momentu dokonania cudu, kiedy Efi Hatzi znów przybiegła do mnie z informacją o drugim cudzie, który wydarzył się tym razem w domku № 7.
Ikona chłopca z Lorain zapłakała i wydzielała aromat. Kiedy przybiegliśmy tu, zauważyłem, że oleiste plamy pojawiły się w tym miejscu, gdzie ikona była pomazana przez ojca Tierenitija. Ta ilość cieczy, jaka pojawiła się na ikonie, w żaden sposób nie mogła być zostawiona poprzez dotyk watki.
Tę drugą ikonę, jak i pierwszą, przenieśliśmy do kaplicy, dokąd zeszło się mnóstwo dzieci z obozu na całonocne czuwanie i modlitwy. Słodki aromat, który na początku odczuwało się tylko w pokojach i przy ikonach, rozprzestrzenił się po całej świątyni. On rozszedł się tak mocno, że nawet w ustach mogłem odczuć jego smak. Niektórzy odczuwali aromat nawet pod otwartym niebem w odległości pięćdziesięciu metrów od kaplicy.
Przybywali wciąż nowi i nowi odwiedzający, którzy usłyszeli o zdumiewającej wieści. W ciągu całej nocy dzieci przynosiły różne ikony z papieru, drewna i plastyku, żeby błogosławić je. Na niektórych z nich ukazywał się ten sam fenomen: łzy i aromat.
Ojciec Michaił Rosko, kierownik dziecięcego obozu „Nazaret”, rozdał wszystkim wielką ilość broszur, na tytułowej stronie których była fotografia ikony Bożej Matki „Czikagskiej”. Po błogosławieniu niektóre z nich przejawiły te same cudowne właściwości.
Jedna z broszur zasługuje na szczególną uwagę: na jej tytułowej stronie osobiście zobaczyłem łzy. One były jak korale i pojawiły się tylko na oczach Bogarodzicy i Boskiej Dzieciny, w dość dużej odległości od miejsca, gdzie był wykonany znak krzyża. Do końca całonocnego czuwania naliczyłem dziewiętnaście ikon, które wydzielały aromatyczne łzy.
Rozumiem, że w to wszystko trudno uwierzyć. Jednak jest wielu świadków tych cudów, przynajmniej, dwieście osób: uczestnicy obozowego zlotu, drużynowi, odwiedzający, ośmiu kapłanów i dwóch biskupów. Dla nich wszystkich to prawdziwy cud, który związany jest z cudotwórczą ikoną „Czikagską”. Niektórzy, być może, nie uwierzą w to. Zaś dla nas, wierzących, aromatyczne łzy Bogarodzicy biją jak źródło z serca miłosiernej Matki, nieustannie modlącej się o uzdrowienie chorującego grzechami świata”.
Preodobny Ioann Damaskin żył w czasie panowania Lwa III Izaura (Leona III Izauryjczyka) (717-741) i jego następcy Konstantina V Kopronima (741-775). Jego miejscem rodzinnym było syryjskie miasto Damaszek, w tych czasach stolica arabskiego kalifatu. Rodzice prepodobnego Ioanna Damaskina, rodowici greko-syryjczycy, byli chrześcijanami. Ojciec świętego Ioanna, Siergij, był ministrem w kalifskim rządzie, odpowiedzialnym za chrześcijańską ludność kalifatu.
Zgodnie z przekazem, prepodobny Ioann przeszedł pełny kurs nauki u mądrego nauczyciela Koźmy, wziętego do niewoli greka, mnicha z Italii. Dzięki swoim zdolnościom i pracowitości, Ioann osiągnął wielkie sukcesy w nauce.
Po śmierci ojca Ioann poszedł na służbę do kalifa na stanowisko pierwszego doradcy. Wraz z ogłoszeniem przez Lwa Izaura ikonoburczej herezji, Ioann podjął walkę w obronie świętych ikon. „Mieczem Ducha Świętego” on piętnował niegodziwość imperatora. Wszystkie swoje poglądy on opierał i potwierdzał teologicznymi argumentami, historycznymi danymi i przykładami z życia świętych.
Rozwścieczony Lew zamyślił go skompromitować. Imperator-ikonoburca podrobił jeden z listów, jakoby napisany przez Ioanna, i wysłał go do Damaszku do samego kalifa. W tym liście prepodobny jakoby prosił u cara o uwolnienie z rąk kalifa.
Rozgniewany władca wezwał młodego doradcę i, nie dając mu możliwości usprawiedliwienia się, przykazał odciąć prawą rękę. Wkrótce świętą rękę, która tak bezlitośnie piętnowała ikonoburców, dla powszechnego oglądania wywieszono na rynku.
Wieczorem, cierpiąc z bólu, Ioann posłał do kalifa pośredników poprosić, żeby pozwolono mu zabrać odrąbaną rękę. Jak tylko prepodobnemu przyniesiono jego prawicę, on schwycił ją i natychmiast zszedł do znajdującej się w dolnej części domu cerkiewki. Podszedłszy do ikony Przenajświętszej Bogarodzicy, Ioann Damaskin padł na ziemię, przystawił odrąbaną rękę do ramienia i zaczął z płaczem upraszać Przenajświętszą Dziewicę:
Przeczyta Władczyni, Matko Boga mego
Moja prawica została odrąbana za święte Twoje ikony.
Ty Sama znasz przyczynę,
Dlaczego Lew tak wściekł się na mnie.
Więc przyjdź i ulecz moją rękę.
Prawica Stwórcy, wcielonego od Twego ciała,
Dużo czyni po Twojej modlitwie.
Więc ulecz że teraz moją rękę,
Aby ona pisała hymny,
Które daj mi ułożyć ku czci Twojej
I Twojego Syna,
A także w obronie prawosławnej wiary.
Z gorącymi łzami wylawszy swój ból, prepodobny Ioann zasnął. We śnie on zobaczył, że z ikony na niego Patrzy Matka Boża i cicho, ze współczuciem w głosie mówi:
- Popatrz, twoja prawica uleczona. Nie smuć się więcej.
Przebudziwszy się, Ioann ze zdumieniem odkrył, że jego ręka przyrosła do swego miejsca i uleczyła się. Radość męczennika była tak wielka, że całą noc na okrągło śpiewał tropariony i pieśni dziękczynienia Przenajświętszej Bogarodzicy.
Cudowne uleczenie wzruszyło go tak głęboko, że wkrótce Ioann podjął ważną dla siebie decyzję. On odprawił niewolników, rozdał cały swój majątek i, uwolniony od wszystkiego ziemskiego i czasowego (niszczejącego), poszedł do monasteru świętego Sawwy, opanowany przez pragnienie przyjąć stan mnisi.
Przyszedłszy do monasteru, prepodobny Ioann wykazał z niczym nie porównywalną pokorę i posłuszeństwo wobec starca. Młody nowicjusz nic nie robił bez jego błogosławieństwa.
Pewnego razu sąsiad mnich uprosił go napisać zaupokojny hymn (za pokój dusz zmarłych). Odezwawszy się na prośbę brata, on ułożył troparion „Wsia sujeta cziełowieczieskaja…” (Cała próżność, nicość ludzka…) i całymi nocami śpiewał go w swojej celi.
Przypadkiem Ioanna usłyszał jego starec, zabraniający mu układać i śpiewać pieśni. On nałożył na młodego ascetę epitemię: czyścić monasterskie toalety. Ioann z pokorą przyjął tę epitemię, zacząwszy od toalety mnicha żyjącego w sąsiedniej celi.
Po kilu dniach dla starca we śnie zjawiła się Przenajświętsza Bogarodzica i powiedziała:
- Dlaczego ty zamknąłeś źródło, z którego strumieniem tryska niebiański nektar?! Zostaw go, nich on tryska, aby zraszać cały świat. Ioann prześcignie lirę Dawida. On ułoży hymny, przewyższające hymny Orfeusza i pieśni Mojżesza. On będzie piętnować herezje i układać hymny wiary.
Od tej pory prepodobny Ioann Damaskin, już po błogosławieństwie starca, zaczął układać hymny i śpiewać je ku sławie Boga, Jego Przenajświętszej Matki i wszystkich świętych.
Wypełniwszy zaś czyny ascetyczne, przygotowane przez Pana, on przesiedlił się na niebo, gdzie rozkoszuje się nagrodami za swoje trudy i smutki.
W drugiej połowie XVIII stulecia obowiązki scholarchisa (kierownika szkoły lub uczelni) Atoskiej duchownej szkoły pełnił Jewgienij Bułgaris. Żyjąc w monasterze świętego Dionisija, ten sławny mąż doświadczył na sobie cudotwórczą siłę Przenajświętszej Bogarodzicy „Akafistnej”, Która uzdrowiła go od męczącego i śmiercionośnego wrzodu.
„Ja opowiem – mówi on – o uczynionym mi przez Przenajświętszą Bogarodzicę cudzie, mając tylko jeden cel: wyrazić w ten sposób Jej swoją wdzięczność. Piszę to w żadnym wypadku nie z powodu samochwalstwa czy wywyższania się tym, że miałem Boskie odwiedziny.
Tak więc, w 1758 roku byłem scholarchisem w Afoniadzie (Atoskiej, Afońskiej szkole). Wiosną u mnie pod lewą pachą pojawił się niebezpieczny wrzód. Zaczęła się gorączka, i odczuwałem silne osłabienie. Wrzód stale powiększał się i twardniał. W krótkim czasie cała pacha i lewa część piersi stwardniała, jak kamień.
Całe ciało objęte było okropnym bólem. Nie miałem sił nie tylko stać, ale i siedzieć, leżeć, spać i nawet swobodnie oddychać. Byłem w rozpaczy i już pragnąłem śmierci.
Niektórzy moi przyjaciele radzili mi zwrócić się do lekarzy na wyspie Chios, czy do Smyrny, albo Salonik. Jednak jakiekolwiek przemieszczenie się dla mnie było niebezpieczne i bardzo trudne.
Będąc w rozpaczy, przypadkiem dowiedziałem się, że pewien mnich o imieniu Nikifor z monasteru św. Dionisija umie wycinać wrzody. Postanowiłem zwrócić się do niego. Z wielkim trudem umieszczono mnie w łodzi, i, opłynąwszy Atos, dobraliśmy się do monasteru świętego Dionisija.
Ojciec Nikifor uważnie zbadał mój wrzód i powiedział:
- Bądź dzielny! Jednak uzdrowienia oczekuj od świętego Ioanna Priedtieczi (Poprzednika), patrona naszego monasteru. Ja tobie mogę posłużyć tylko jako jego pomocnik.
Żeby zmiękczyć stwardnienie, on przyłożył do chorego miejsca środek resorpcyjny (wchłaniający). Zapaliła się we mnie nadzieja, że mocą świętego Ioanna Priedtieczi mnich będzie mógł mnie uzdrowić.
Ojciec Nikifor przykładał do mego wrzodu wszelkie możliwe napary. Czego on tylko nie wymyślał: zioła, korzenie, liście, owoce, łój, ślimaki, sadło, rozgrzane kamienie i przeróżne oleje. Ale ropniak nie miękł. Przeciwnie, ciągle tylko powiększał się.
Wtedy mnich podjął decyzję wyciąć wrzód. On chciał usunąć źródło (korzeń) wrzodu, który, według jego słów, powinien być duży, rozmiarem baraniego groszku. Usunąwszy go, on miał nadzieję, że zniknie cały wrzód.
Jednak ja się wystraszyłem: niedojrzałego wrzodu nie można operować. Dlatego odmówiłem interwencji chirurgicznej. Ojciec Nikifor stracił nadzieję na to, że ja wyzdrowieję.
Będąc rozczarowany ludzką pomocą, zwróciłem się do Matki miłosierdzia i ze łzami wytrwale zacząłem błagać Ją, aby Ona Sama została moim lekarzem i uzdrowicielem.
- Skieruj Swoje oko Wszechmiłosierna Matko, nawiedź moje ubóstwo – modliłem się.
Skończywszy modlić się, poprosiłem swoich przyjaciół:
Zanieście mnie, proszę, do kaplicy Bogarodzicy „Akafistnej” i połóżcie przed Jej cudotwórczą ikoną.
Zanieśli mnie do kaplicy, gdzie kapłan odśpiewał molebien o moje wyzdrowienie, podczas którego ja nieprzerwanie płakałem. Pod koniec molebna padłem na twarz przed ikoną Przenajświętszej Dziewicy i, zmoczywszy łzami podłogę, gorąco modliłem się do Niej:
- Nie daj mi, Matko Boża, zginąć. Ulecz mój wrzód, „wszystko bowiem możesz, jako Matka Boga Wszechmogącego”.
Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, jak poczułem wewnątrz siebie siłę, wstałem na nogi i, przepełniony radością, wyszedłem z kaplicy. Z pomocą jednego mnicha i kija wspiąłem się do celi. Podcięty zmęczeniem, upadłem na pościel i przespałem do samego rana.
Rano czułem się już dobrze. Wkrótce i wrzód znikł.
Od tej pory czuję się dłużnikiem Bożej Matki i wszędzie opowiadam o Jej cudzie”.
Od czasów starożytnych Rumunia słynie ze swoich klasztorów, jaskiń wykutych w skałach Buzau, wielkich ascetów i pobożności mieszkańców. Jedną z głównych wyjątkowości kraju jest góra Ceahlau – rumuński Athos.
Oto już w przeciągu czterech wieków trudzą się tu mnisi, jak w celach samotników tak i w zaludnionych skitach (monasterach eremitów).
U podnóża pokrytych wiekowymi lasami Karpackich gór znajduje się monaster „Sichastrija”. Otaczają go czarujące oko zielone pagórki, wspaniałe kwitnące sady i bogate w ryby sztuczne jezioro.
Nazwa monasteru całkowicie odpowiada jego istocie rzeczy. Słowo „Sichastrija” pochodzi od greckiego „hesychia”, co oznacza „milczenie, cisza”. Ten rzeczywiście nieopisanego piękna monaster oto już nie jeden wiek jest schronieniem dla szukających spokoju duszy.
Jego historia zaczyna się w XVII wieku. Na początku na tym miejscu żyli hesychaści, a w 1655 został założony monaster..
W tym monasterze trudził się mnich Iłarion Ionika (1854-1934), w świecie Ioann, z miejscowości Racowa okręgu Bacau. Przed przyjściem do monasteru był on prostym cieślą i budował statki na rzece Bystrica. Tam wydarzyło się z nim następujące zadziwiające wydarzenie, które to przesądziło o jego monastycznej drodze.
Była zima, noc. Ioann zakończył swoją codzienną pracę w stoczni i wracał do domu. Przechodząc przez las, on nagle usłyszał rozdzierające duszę wycia. To były wilki. One napadły na niego, i on przez dwie godziny walczył z nimi. Jego siły się wyczerpały. Ioann zrozumiał, że z wilkami nie poradzi, i postanowił uciec się do wstawiennictwa Przenajświętszej Bogarodzicy, Którą od dzieciństwa obdarzał szczególną czcią. On stanął na kolana i z całych sił zawołał:
- Przenajświętsza Bogarodzico, jeśli Ty darujesz mi życie, ja wszystko porzucę i zostanę mnichem!
W tejże chwili dały się słyszeć głosy i rozległo się dzwonienie. To były szybko zbliżające się sanie. Wystraszone wilki uciekły, a on, uratowany, wrócił do domu.
Minęło niewiele czasu, i Ioann porzucił świat, osiadł w monasterze „Sichastrija”.
Po roku, już w monasterze, przydarzyło się mu drugie wydarzenie. Młodego nowicjusza opanowywało przygnębienie, i on zaczął zastanawiać się nad przejściem do innego monasteru.
Pewnej nocy, ogarnięty rozpaczą, której przeciwstawić się nie miał sił, Ioann opuścił celę i poszedł modlić się do cerkwi. W jakimś momencie Ioann wzniósł oczy i widzi, jak z ikony Bożej Matki wychodzi obleczona w mnisie szaty Niewiasta. To była Sama Bogarodzica! Przenajświętsza Dziewica podeszła do niego i zapytała:
- Dlaczego ty płaczesz, bracie Mój Ioannie? Co cię trapi?
- Oto ja zmęczyłem się tu żyć i chcę opuścić ten monaster.
- Dlaczego rozczarowałeś się w Moim domu? Uspokój się. Wszystko co ty robisz, rób z miłością, i nigdy nie wpadniesz w przygnębienie.
Następnie Bogarodzica znów weszła w ikonę i znikła. Pokusa natychmiast odeszła. Od tej pory Ioann stał się przykładem pokory i miłości dla innych mnichów i wkrótce został postrzyżony na mnicha z imieniem Iłarion.
Minęło dwadzieścia lat, kiedy mnicha nawiedziła trzecia pokusa (próba). Pewnego razu wiosną 1933 roku już ozdobiony siwizną mnich wybrał się do lasu po drzewo. Pracując siekierą, asceta głęboko zranił nogę. Rana była poważna, i wkrótce zapalenie przeszło w gangrenę. Ojciec Iłarion znów uciekł się do Przenajświętszej Bogarodzicy:
- Pani Bogarodzico, zmiłuj się nade mną, nie opuść! – ze łzami błagał.
Nocą, wyczerpany z bólu asceta zobaczył, jak do celi weszła jakaś Mniszka. Jej oblicze było podobne do twarzy pewnego znanego Iłarionowi lekarza.
- Dlaczego ty płaczesz – zapytała Ona.
- Pani doktor, ja skaleczyłem nogę, i bardzo mi boli. Wiem, że umrę, i płaczę dlatego, że nie zdążyłem jeszcze się pokajać.
Wtedy Mniszka obejrzała chorą nogę i, dotknąwszy do niej ręką powiedziała:
- Więcej, ojcze Iłarion, nie płacz! Twoja noga wyleczona. Ty przeżyjesz jeszcze rok i potem spoczniesz na wieki.
Mniszka odeszła, i starec zasnął. Rano on zbudził się całkowicie zdrowy! Wtedy zrozumiał że to była Sama Bogarodzica! Nie powstrzymując radości, pokorny mnich natychmiast rzucił się do cerkwi i opowiedział wszystkim mnichom o cudzie. A dokładnie po roku on oddał swoją duszę w objęcia Przenajświętszej Dziewicy.
Pewnego razu mnich Dionisiackiego monasteru o imieniu Anfim zaszedł do monasterskiego szpitala, żeby odwiedzić pewnego nowo postrzyżonego mnicha, który zachorował zaraz po postrzyżynach. Żeby pocieszyć cierpiącego, on opowiedział mu następującą historię ze swego własnego doświadczenia.
„Miej, bracie, nadzieję na Władczynię naszą Bogarodzicę, wielką Lekarkę i nieustanną Obrończynię wszystkich mnichów. Wysłuchaj co wydarzyło się ze mną, żeby zrozumieć Jej niezmierzoną obronę.
Kiedy ja byłem w twoim wieku, około dwudziestu pięciu lat, i, jak i ty, niedawno przyjąłem postrzyżyny, to też ciężko zachorowałem. Na długi czas choroba zamieniła mnie w kalekę. Nie wiem nawet, co to była za choroba: reumatyzm czy coś innego, ale całe moje ciało skuwała jakaś niemoc. Do poruszania się używałem kul. Co więcej, jakby tego było mało, zaciemniały się moje oczy, i z trudem rozróżniałem przedmioty.
Przyszli do mniej dwaj lekarze, zbadali, ale pomóc w niczym nie mogli. Im więcej czasu upływało, tym gorszy stawał się mój stan. Dzień i noc wylewałem łzy i mówiłem:
- Boże mój, cóż to na mnie naszło?! Być może jestem największym grzesznikiem?! Tylko co postrzyżony mniszek, ślepy i sparaliżowany, leżę w szpitalu, i usługują mi starcy?! Lepiej mi umrzeć!
Wielu braci radziło mi udać się w świat (opuścić monaster), żeby zbadali mnie bardziej doświadczeni lekarze. Jednak jeden z mnichów naszego monasteru, bardzo szanowany i pobożny, podszedł raz do mnie i powiedział:
- Posłuchaj, dziecko moje! Ty wiesz, że w naszym monasterze jest starożytna cudotwórcza ikona „Akafistnaja”. Ona jest darem imperatora Aleksieja III Komnina dla założyciela naszego monasteru prepodobnego Dionisija. Na jej srebrnej szacie! i na drewnie aż po dziś zachowały się napisy, świadczące o tym, że ten obraz jest tym samym, który patriarcha Siergij obnosił wokół murów grodu Konstantynopola, co też uratowało go przed persami i barbarzyńcami w 626 roku. Właśnie przed tą ikona po raz pierwszy odśpiewali Akafist, dziękując Przenajświętszej Bogarodzicy za uratowanie, nasi ojcowie i matki. Przekaz głosi, że to jedna z siedemdziesięciu ikon, napisanych przez samego ewangelistę Łukasza. Oprócz tego, ona niejednokrotnie wydzielała aromatyczne miro. Tak więc, pójdź i ty, padnij przed nią i z gorącą wiarą i łzami poproś Ją o uzdrowienie, i zobaczysz, że Zawsze Dziewica Maria, jak cierpiąca Matka, zmiłuje się i nad tobą.
Te słowa dodały mi siły, wzmocniły moją wiarę, i ja całą duszą zwróciłem się do Przenajświętszej Dziewicy Marii, błagając Ją o łaskę i wzmacniając swoje modlitwy gorącymi łzami.
W przeddzień święta ikony, w piątą sobotę Wielkiej Czterdziestnicy, poszedłem do cerkwi i przebyłem tam całą noc. O, jak długo się modliłem przed Jej świętą ikoną! Wprost na tym miejscu wyczerpany i zmęczony, zasnąłem. I, o cud! – Zobaczyłem obleczoną we wszystko złote Bogarodzicę, w promiennym świetle, całą połyskującą od blasku i sławy. Ona stała w powietrzu na wysokości dwóch łokci i spokojnym wzrokiem patrzyła na mnie. Potem Ona otworzyła wydzielające miód usta i wyrzekła:
- Dlaczego ty płaczesz, synu mój Anfimie?
- Jakże mi nie płakać, Przedobra Matko?! Czyż Ty nie widzisz mego ubóstwa, czym się stałem?
- Nie płacz, a myśl o swoim zbawieniu.
Powiedziawszy to, ona pobłogosławiła mnie i wzniosła się do góry. Ja natychmiast przebudziłem się. Przecieram oczy i… widzę płonące łampady! Wytężam się, starając się wstać i… swobodnie wstaje i idę! Tu ja od razu wszystko pojąłem. Przenajświętsza Bogarodzica uczyniła cud, Ona całkowicie mnie uzdrowiła. O, jakiej radości doświadczyłem wtedy, ileż łez wdzięczności przelałem, ileż hymnów odśpiewałem – tego nie można opisać!
Wkrótce sługa cerkiewny otworzył świątynię i, zobaczywszy mnie stojącego na nogach, nie uwierzył swoim oczom. Kiedy mnisi dowiedzieli się, że jestem zdrowy, wszyscy z głębi duszy wysławili Pana i Jego Przeczystą Matkę za Ich nieskończoną miłość i wstawiennictwo”.
Nie minęło nawet roku po tym, jak Ermina wyszła za mąż, kiedy nawiedziła ją bezlitosna choroba. Sama z zawodu lekarz, kobieta dobrze wiedziała, co znaczy słowo „rak”. Ból, na początku niewielki, stopniowo narastał, póki nie powalił młodej kobiety na łóżko. Jej mąż Eryk, zamiast tego żeby pocieszyć, złościł się i się oburzał:
- O, jakie nieszczęście na moją głowę! Niech będzie ono przeklęte!
- Miej cierpliwość, nie trać nadziei – pouczała go babcia Erminy. – Bóg jest wielki!
- Jeśli On wielki, to dlaczego w takim razie dopuszcza coś takiego?! – nie uspakajał się on.
Choroba postępowała. Eryk nie mógł patrzeć na swoją żonę w takim stanie
Ermina była okrągłą sierotą. Jedyną oporą w jej życiu była dobra babcia. Dzięki jej staraniom Ermina wyrosła na skromną, poważną i pobożną dziewczynę.
- Babciu, ja ci tylko sprawiam kłopoty, zamiast samej pomagać tobie!
- Nie denerwuj się, córeńko. Skąd wiedzieć?! Bogarodzica czasem czyni cuda. Dniami i nocami ja ze łzami błagam Ją, żeby Ona darowała tobie uzdrowienie. Proś i ty Ją o to.
W szpitalu, dokąd odwieziono Erminę, jej stan dalej się pogarszał.
- W tym stadium, co teraz jest choroba, nadziei na wyzdrowienie nie ma – mówili lekarze.
- Babciu – poprosiła pewnego razu Ermina – pójdź do szpitalnego kapłana i poproś aby odsłużył za mnie molebien do Przenajświętszej Bogarodzicy. Potem chcę wyspowiadać się przyjąć Priczastije.
Babcia z radością spełniła pragnienie wnuczki, a także przyniosła jej z cerkwi piękną ikonkę Wielcemiłosiernej, powiedziawszy:
- Obróć się no córeńko, i popatrz tu. Módl się do Bogarodzicy i uzbrajaj się w cierpliwość.
Jakoś wieczorem babcia szła korytarzem szpitala. Nagle wprost przed sobą ona widzi odzianą w biały kitel starszej siostry (pielęgniarki przełożonej) kobietę. Staruszka bardzo się zdziwiła, ponieważ to była nieznajoma pielęgniarka.
- Widzę panią pierwszy raz, pani kierowniczko – powiedziała babcia. – Teraz pani będzie tu pracować?
- Ja – odpowiedziała nieznajoma – jestem Bogarodzicą! Usłyszawszy wasze błagania, Ja przyszłam wam pomóc. Jutro rano Ermina wyzdrowieje. Tylko niech poświęci siebie Memu Synowi i Bogu.
Powiedziawszy to, Ona stała się niewidzialna.
Od ujrzanego i usłyszanego stara kobieta zastygła jak kamień. Doszedłszy do siebie, przyśpieszyła kroku i pobiegła do wnuczki. Ale ta już z jakiegoś powodu radowała się.
- Ermina, ze mną wydarzyło się to-to i to-to!
- Tak, babciu, i do nie przychodziła Przeczysta. Ona pogłaskała mnie po głowie i dała mi sił. Już mi nie boli, czuję się lekko-leciutko!
Podczas porannego obchodu lekarze nie uwierzyli własnym oczom: chora siedziała ubrana na krześle. Tylko zobaczywszy lekarzy, radosna Ermina podskoczyła, żeby ich powitać.
- Niesamowite! – wykrzyknęli oni. – Zdecydowanie mówimy tu o leczeniu autohipnozą. Wydaje się, podziałał czynnik psychologiczny czy parapsychologiczny.
- Szanowni koledzy! – powiedziała Ermina. – Informuję was i, jako lekarz, zapewniam, że nie zaszło nic wymienione przez was. Moje uzdrowienie tłumaczy się wyłącznie miłosierną interwencją Przenajświętszej Bogarodzicy.
Wiadomość doszła i do Eryka. Jednak opanowały go wątpliwości.
- Jestem pewien, że to chwilowe wyzdrowienie – powiedział on. – Takie choroby powracają znów. Ja nie wierzę w takie wyzdrowienie!
- Ale tu nie było nic naturalnego! Wydarzył się cud! – tłumaczyła mu uzdrowiona.
- Ja nie wierzę w cuda. Wystarcza ze mnie tego co przeżyłem.
- I co teraz będzie?
- Troszcz się o swoje życie sama! – powiedział on i z surową mina wyszedł.
U Erminy zakręciło się w głowie. Ale w tejże chwili ona przypomniała sobie słowa Przenajświętszej Bogarodzicy: „Poświęć siebie Memu Synowi i Bogu”.
- O, Boże! O, Przenajświętsza Dziewico! – wykrzyknęła ona. – Tylko wasza miłość jest niezachwiana, tylko ona mi potrzebna.
Tak młoda dziewczyna opuściła swoje rodzinne miasto Patras i odeszła do jednego ze znanych monasterów, gdzie, już jako mniszka Ermionija, poświęciła siebie Bogu i całą duszą oddała się Niebiańskiemu Oblubieńcowi, Chrystusowi.
Maria Kalohiru, młoda nauczycielka z wyspy Kimolos, cierpiała z powodu ostrej neurastenii, która w końcu przeszła prawie że w szaleństwo. Ona już dawno przebywała w ateńskim szpitalu psychiatrycznym, ale wyzdrowienie jednak nie następowało.
Pozbawieni wszelkiej nadziei, jej brat i matka postanowili zwrócić się po pomoc do Tinosskiej ikony Zwiastowania. Oni wybrali się na wyspę na parowcu „Samson”.
Po zejściu z pokładu, matka i brat postanowili zaprowadzić chorą do cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy. Ale ta zaprotestowała, bojąc się, że ją tam zwiążą i nie wypuszczą. Dlatego oni zatrzymali się w jakimś hotelu. Wieczorem rodzina wyszła na spacer, i w pewnym momencie chora odczuła w sobie nieprzezwyciężoną siłę, ciągnąca ją do cerkwi. Maria poprosiła aby ją tam zaprowadzić.
O tej porze dnia świątynia była już zamknięta. Ale żeby nie denerwować chorej, postanowili wejść choćby na podwórze. Weszli po marmurowych schodach i zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami. Brat Marii obszedł wokół cerkwi, zajrzał w okno i, wróciwszy powiedział:
- Udało się nam! W środku widziałem mniszkę, która zaraz nam otworzy.
Potem do okna podeszła matka Marii i też zobaczyła wysoką, odzianą we wszystko czarne niewiastę. Wróciwszy, ona z przerażeniem zastała swoją córkę w dziwnym stanie. Ta jak w transie patrzyła na wejście do świątyni, jakby podziwiając coś nadprzyrodzonego.
Nagle mniszka znikła, a z cerkwi dał się słyszeć silny szum. Powiadomiono o tym stróż a potem również proboszcz. Oni uważnie obejrzeli cerkiew i przekonali się, że wewnątrz nikogo nie ma. Tymczasem brat i matka Marii upewnili się, że chora doszła do siebie i jest całkowicie zdrowa.
Jak szybki ptak wyspę obleciała wiadomość o cudzie, i jeszcze w nocy ku cerkwi zaczęli schodzić się ludzie. Radośnie dzwoniły dzwony, i w powietrzu rozpływał się pochwalny śpiew. Ale wzruszenie wierzących osiągnęło szczyt, kiedy uzdrowiona nauczycielka podeszła do kapłana i przyjęła Przeczyste Sakramenty Chrystusowe.
Anastasij, piękny i zdrowy trzyletni chłopczyk, był jedyną pociechą swojej matki Sofii, od czasu jak opuścił ją mąż. Ale oto już drugi dzień, jak leży on martwy po nierównej walce, rozdarty bezlitosnymi pazurami nienasyconej śmierci.
Niewyczerpana matczyna miłość uczyniła wszystko, co mogła. Kobieta wpatruje się w jego pobielałą twarz i nie wierzy swoim oczom. Głaska chłodne ciałko, bierze zesztywniałe rączki, i z jej piersi wyrywa się rozdzierający duszę krzyk:
- Matko moja Przenajświętsza, jak mam w to uwierzyć?!
Zrozpaczona matka załamuje ręce, a jej myśl odlatuje w obce dalekie światy. Ona widzi przechodzące przed nią mnóstwo ludzi, wśród przechodzących poznaje zmarłych rodziców, trzymających za rękę jej nieszczęsnego synka. Kobieta próbuje wyrwać swoje dziecko z ich rąk, ale wszystkie starania są próżne. Dochodząc do siebie, nieszczęsna znów widzi okrutną realność.
- Dziewico moja Wielcemiłosierna – błaga ona – wróć mi mego syna! Oto, ja na kolanach błagam Ciebie przed Twoją ikoną!
Zmierzch ustąpił miejsca nocy, a kiedy zaświtał brzask, wydarzyło się coś nieprawdopodobnego: u martwego dziecka zaczęły różowieć usta. Martwe ciało westchnęło.
Matka zaczęła uważnie wpatrywać się, żeby się przekonać, że to nie halucynacje. Ale ostatnie wątpliwości o wskrzeszeniu Anastasija z martwych rozwiał jego słaby głosik.
Wielcemiłosierna dokonała cudu!
Przeszły lata. Sofia Madili z Awlonari, na wyspie Eubea, teraz szczęśliwa matka, żyjąca na obczyźnie w Kanadzie, w mieście Edmondzie. W jednym ze swoich listów, zwracając się do społeczności Tinosskiej ikony Bożej Matki, pisze:
„15 marca 1938 roku.
Wysyłam wam dwie fotografie: swoją i mego syna. Jego, trzyletniego, wskrzesiła Przenajświętsza Bogarodzica, kiedy on był już dwa dni martwy. Łaska Przenajświętszej Bogarodzicy wróciła go do życia”.
W innym liście ona pisze:
„Ja niejednokrotnie zamierzałam przyjechać do was, pokłonić się świętej ikonie Bożej Matki i na zawsze zostać przy niej. Ale nie mam na to siły. Kiedy proszę Bożą Matkę o cokolwiek, zawsze czuję Ją obok siebie. Ile będę żyć, z moich warg nigdy nie odejdzie Jej święte imię!”
W 1915 roku gazeta „Ateńska prasa” opublikowała na swoich stronach opowiadania o mnóstwie różnych cudów, które wydarzyły się od Tinosskiej cudotwórczej ikony Bożej Matki, która w tym roku przywieziona była do Aten. Święta ikona była przyniesiona dla uzdrowienia ciężko chorego króla Konstantyna (panował w latach 1913-1917 i 1920-1922), który został uzdrowiony w cudowny sposób.
W porannej gazecie „Błyskawica” był opisany następujący Cud, o którym opowiedział kupiec Dmitrij Burnijas, właściciel sklepu przy ulicy św. Marka, 36.
„W minioną środę, 8 lipca 1915 roku, przyjmowałem w domu pewnego bliskiego przyjaciela. W czasie obiadu powiedziałem mu:
- Chwała Tobie, Boże! Wielcemiłosierna Boża Matka Tinosska uczyniła cud, i nasz car został ocalony.
Nagle mój przyjaciel przerwał mi i powiedział:
- Słuchaj, ty poważnie?! Ta stara deska… którą przywieźli…
Nie zdążył on dopowiedzieć zdania, jak nagle schwycił się za gardło, jakby połknął rozpalony węgiel. Zaczął się krztusić, stracił dar mowy, a jego oczy patrzyły na mnie przerażone i błagające.
Wszyscy zerwaliśmy się, żeby udzielić mu pomocy. Zaproponowaliśmy wody, ale on nic nie brał.
Nagle mnie dosłownie olśniło. Rzuciłem się do domowego ikonostasu, schwyciłem ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy i przeciągnąłem do niego. Tylko zobaczywszy ikonę Bożej Matki, niegodziwiec natychmiast upadł na kolana, wyciągnął ręce i z czcią i bogobojnością pocałował ją. W tymże momencie zrobiło się mu lżej, i ze łzami w oczach on wyrzekł:
- Bóg ukarał mnie za moje bluźnierstwo. Ale Boża Matka uczyniła cud!
Święta wielkomęczennica Jekatierina, córka aleksandryjskiego władcy Konsty, przecierpiała za Chrystusa na początku IV wieku, w czasie panowania imperatora Maksymiana. Zanim została chrześcijanką, wielu dostojników prosiło o jej rękę, bowiem wyróżniała się wyjątkową mądrością i pięknem.
Jej matka, tajna chrześcijanka, wraz z innymi krewnymi prosiła ją, aby wyszła za mąż, aby jej ojciec nie wpadł w niełaskę. Jednak dziewczyna nie zgadzała się. Ale ponieważ krewni nadal błagali ją, ona odpowiedział im następujące:
- Dobrze, zgodzę się wyjść za mąż, ale chcę, żeby mój małżonek przewyższał mnie szlachetnością, pięknem bogactwem i mądrością.
Ile krewni nie szukali takiego kawalera, nie znaleźli nikogo, kto mógłby spełniać te cztery wymagania świętej dziewicy.
Za granicami miasta żył potajemnie asceta, który był duchowym ojcem matki Jekatieriny. Zrozpaczona chrześcijanka przyprowadziła do niego swoją córkę, żeby on poradził, co robić.
Zobaczywszy Jekatierinę i usłyszawszy jej mądrą mowę, pustelnik postanowił przyciągnąć ją do Chrystusa.
- Ja znam – powiedział on Jekatierinie – jednego niezwykłego Człowieka, Który wielokrotnie przewyższa ciebie wszystkimi darami. Blask Jego piękna zaćmiewa słońce. Jego mądrość kieruje całym widzialnym i niewidzialnym światem, Jego bogactwo jest rozdawane w całym świecie, przy tym nigdy nie ubożeje, ale stale mnoży się. W końcu, Jego szlachetność jest niewypowiedziana i niepoznawalna.
Zachwycona wszystkim usłyszanym, Jekatierina zapytała:
- Kim jest Jego ojciec?
- On nie ma ziemskiego ojca, ale w nadprzyrodzony sposób urodził się od pewnej Przenajświętszej Dziewicy.
- Czy mogłabym Go zobaczyć?
- Jeśli uczynisz wszystko, co ja tobie powiem, to dostąpisz zaszczytu ujrzeć Go.
- Ja widzę, jesteś mądrym człowiekiem, dlatego gotowa jestem uczynić wszystko, co mi powiesz.
Wtedy starec wziął ikonę Bogarodzicy z Dzieciątkiem na rękach, podniósł ją Jekatierinie i powiedział:
- To – Zawsze Dziewica Maria, Matka tego Człowieka, Który ma mnóstwo niezwykłych darów. Więc, weź ją z sobą, módl się do Niej całą noc i proś Ją, aby pokazała tobie Swego Syna. Ja wierzę, jeśli będziesz modlić się z gorąca wiarą, Ona z pewnością spełni twoją prośbę.
Jekatierina wzięła świętą ikonę, wróciła do domu, zamknęła się w pokoju i z nadejściem nocy zaczęła cicho się modlić. W pewnym momencie usnęła i wtedy zobaczyła we śnie Przenajświętszą Bogarodzicę z Boskim Dzieciątkiem, dokładnie tak, jak Ona była przedstawiona na ikonie. Ale oblicze Pana było zwrócone w drugą stronę.
Próbując zobaczyć Jego oblicze, Jekatierina popatrzyła na Niego z drugiej strony, lecz Pan znów odwrócił się od niej.
To powtórzyło się i po raz drugi i trzeci, gdy nagle ona usłyszała głos Bogarodzicy, zwracającej się do Dzieciątka:
- Popatrz, Synu Mój, na Swoją służebnicę Jekatierinę, tę, która przewyższa wszystkich bogactwem, mądrością i szlachetnością!
Na to Pan odpowiedział:
- Ponieważ ona przebywa w zabłądzeniu bałwochwalstwa (pogaństwa), ona jest analfabetką, biedaczką i bez korzeni! Dlatego Ja nie chcę na nią nawet patrzeć.
- Proszę Ciebie, nie gardź Swoim stworzeniem. Powiedz jej, co powinna uczynić, żeby stać się godną widzieć Twoją sławę.
- Niech pójdzie do starca, który dał jej ikonę, i uczyni wszystko, co on jej powie.
Jekatierina przebudziła się w pełnym zdumieniu. Ledwie zaświtało, wybrała się do starca i ze łzami opowiedziała mu o wszystkim, co widziała i słyszał, i zapytała, co ma robić.
Starec opowiedział jej o sakramentach prawdziwej wiary. Chrześcijańska wiara przeniknęła do samej głębi jej serca, i ona w końcu stała się godną przyjęcia sakramentu świętego chrztu. Starec poradził jej znów pomodlić się do Bogarodzicy, żeby Ta znów się jej ukazała.
Nowooświcona Jekatierina, obleczona w strój Świętego Chrztu, modliła się w swoim pokoju do głębokiej nocy. W pewnym momencie ona usnęła i… znów zobaczyła Boskie dzieciątko w objęciach Zawsze Dziewicy Marii.
- Co Ty teraz powiesz o dziewicy? – zapytała Bogarodzica Chrystusa.
- Tak, teraz ona stała się bogatą i bardzo mądrą, szlachetną i pełną łaski. Ja zgadzam się przyjąć ją jako Swoją oblubienicę.
Jekatierina, słuchając Pana, stanęła na kolana i zapłakała.
- Ja jestem niegodna, Władyko, carować wraz z Tobą. Uczyń mnie godną być zaliczoną do sług Twoich.
Po tych słowach Władczyni wzięła w ręce prawicę młodej dziewicy i zwróciła się do Chrystusa:
- Daj jej, Panie, pierścień zaręczenia, aby uczynić ją Twoją oblubienicą.
Jezus Chrystus dał jej nieopisanego piękna pierścień, powiedziawszy:
- Oto, weź! Od dnia dzisiejszego ty – Moja oblubienica. Święcie chroń nasz związek i nigdy nie łącz się ziemskim oblubieńcem.
Przebudziwszy się, Jekatierina ze zdziwieniem ujrzała na swojej prawej ręce pierścień, i jej serce przepełniło się boską miłością Władyki Chrystusa.
Święty Kiryłł (Cyryl), Patriarcha Aleksandryjski (412-444), był niestrudzonym bojownikiem przeciwko nestoriańskiej herezji i obrońcą dogmatu o tym, że Zawsze Dziewica Maria jest prawdziwą Bogarodzicą. Walcząc za prawosławne czczenie Bogarodzicy, święty Kiryłł zyskał Jej szczególną łaskę, jak widać to z następującego wydarzenia.
Na przedmieściach Chalcedonu zgromadził się tak zwany „Sobór pod dębem” (403 r.), na którym na dożywotnią zsyłkę skazany został święty Ioann Złotousty. Święty Kiryłł z niewiedzy, a nie ze złości, przyjął postanowienia tego soboru i przestał wspominać imię tego świętego w dyptykach Cerkwi wraz z imionami innych patriarchów.
Jednak później, wszystko dokładnie zbadawszy, on zmienił swój stosunek do Złotoustego. Pomógł mu następujący sen.
Kiryłł Aleksandryjski nagle zobaczył siebie w miejscu nieopisanego piękna, z powodu czego niewyrażalna radość napełniła jego duszę. Tu on zobaczył patriarchów Abrahama, Izaaka i Iakowa, a także innych sprawiedliwych Starego i Nowego Testamentu. Przed jego wzrokiem pojawiła się wspaniała świątynia, z głębi której dochodził nieziemski śpiew.
Kiryłł wszedł do środka świątyni i zobaczył pośrodku Przenajświętszą Bogarodzicę, otoczoną tłumem świętych i aniołów, promieniejącą niewypowiedzianą chwałą.
Obok Bożej Matki w otoczeniu mnóstwa uzbrojonych stał Ioann Złotousty, trzymając w rękach księgę swoich pism.
Święty Kiryłł skierował się, żeby się pokłonić, Przenajświętszej Bogarodzicy, jednak święty Ioann stanął między nimi i nie tylko przeszkodził mu przybliżyć się do Dziewicy Marii, ale zamierzał nawet przepędzić go precz. Oszołomiony, Kiryłł nie rozumiał dlaczego Ioann Złotousty tak na niego się gniewa?
Ale interweniowała Bogarodzica i powiedziała:
- Wybacz mu, Ioann, i nie przepędzaj. Wszystko, co mówił przeciwko tobie Kiryłł, on mówił nie ze złości, a z niewiedzy.
- Nie, ja nie wybaczę mu – powiedział jednak święty.
- Wybacz mu ze względu na swoją miłość do Mnie – dalej prosiła Bogarodzica – dlatego że on potrudził się, żeby bronić Moje imię, zhańbił Nestoriusza, a mnie ogłosił „Bogarodzicą”!
Po tych słowach wyraz oblicza Ioanna Złotoustego zmienił się, on objął świętego Kiryłła i z miłością ucałował go.
Od tej pory święty Kiryłł Aleksandryjski zaczął czcić świętego Ioanna Złotoustego.
W ciągu trzydziestu dwóch lat święty Kiryłł kierował Aleksandryjską Cerkwią, a kiedy nadszedł jego czas oddania swojej duszy Bogu, Przenajświętsza Bogarodzica odwiedziła go. Ona ukazała się świętemu, wzmacniając go na łożu śmierci, dlatego że on wiernie służył Jej i walczył o Jej honor i Jej dobre imię.
Prepodobny Roman był całkiem niewykształcony i nie miał głosu. Wszyscy wokół często śmiali się i żartowali z niego. Pochodził on z syryjskiego miasta Hims. Służył jako diakon w Bejrucie. W 496 roku, podczas panowania imperatora Anastasija I (491-518), prepodobny Roman przeniósł się do Konstantynopola. Tu on bardzo lubił uczestniczyć w całonocnym czuwaniu w cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy „Blacherskiej”. Ale najbardziej on lubił inną cerkiew Bogarodzicy, która nazywała się „Kiru”, gdzie spędzał dzień i noc w czuwaniu i modlitwie.
W tej cerkwi znajdowała się cudotwórcza ikona Przenajświętszej Bogarodzicy. Młody diakon często przypadał do niej i ze łzami błagał Przedobrą Dziewicę o zesłanie mu daru śpiewu.
Była bożonarodzeniowa noc, i prepodobny Roman stał na całonocnym czuwaniu. Podczas szóstej pieśni kanonu opanował go głęboki sen. I nagle wprost przed sobą Roman zobaczył Bogarodzicę, u Której w ręce był jakiś zwitek. Zwróciwszy się do niego, Ona powiedziała: – Weź to i zjedz.
Prepodobny tak też uczynił. Od tej pory otrzymał on upragniony dar śpiewu. W tejże chwili przebudził się, wszedł na ambonę i zaśpiewał kondakion święta „Diewa dnieś Priesuszczestwiennaho rażdajet” (Dziewica dziś Odwiecznego rodzi).
Prepodobny Roman Sładkopiewiec ułożył ponad tysiąc kodakionów, poświęconych świętom Pańskim i Bogarodzicy, a także wielu świętym.
Abba Kiriak (V-VI w.) był prezbiterem w Kalamońskiej ławrze, nad rzeką Jordan. Jakoś on opowiedział następującą historię. „Pewnego razu we śnie zobaczyłem przed swoją celą skromną, odzianą we wszystko czerwone Niewiastę i dwóch świętych mężów. Zrozumiałem, że to Sama Bogarodzica, a mężowie – Ioann Bohosłow i Ioann Priedtiecza (Jan Teolog i Jan Chrzciciel).
Wyszedłem z celi i zaprosiłem ich wejść do środka, żeby pobłogosławili moje mieszkanie. Ale Boża Matka odmówiła to uczynić. Ja bardzo długo błagałem Ją, póki Ona nie odpowiedziała mi surowo:
- U ciebie w celi Mój wróg. Jakże więc chcesz, żebym Ja weszła?
Powiedziawszy to, Ona znikła.
Obudziwszy się, zacząłem się zastanawiać, co może być wrogiem Zawsze Dziewicy w mojej celi? Może, zgrzeszyłem wobec Niej swoimi myślami, bowiem, oprócz mnie, w celi nikogo więcej nie było. Długo rozmyślałem nad swoimi postępkami i pomysłami, ale nic, czym mógłbym wobec Niej zawinić, nie znalazłem. Wtedy, przygnębiony ciężkim smutkiem, usiadłem poczytać książkę, aby czytaniem rozwiać smutek. To była książka świętego Isichija, prezbitra Jerozolimskiego. Przekartkowawszy ją, na samym końcu odkryłem dwa teologiczne traktaty bezbożnego Nestoriusza. I tu zrozumiałem, że właśnie jego miała na myśli Bogarodzica, kiedy mówiła o Swoim wrogu.
Nie zwlekając ani chwili, poszedłem do celi brata, który dał mi poczytać książkę, i zwróciłem ją mu ze słowami:
- Weź z powrotem swoją książkę, bracie. Ona przyniosła mi więcej szkody, niż pożytku.
Kiedy opowiedziałem mu, co mi się przydarzyło, on rozerwał kartki z bezbożnymi traktatami na strzępy i, rzuciwszy je w ogień, powiedział:
- W mojej celi nie miejsce wrogowi Przenajświętszej Bogarodzicy i Zawsze Dziewicy Marii.
Niejaka patrycjuszka o imieniu Koźmiana (VI w.) pewnego razu w nocy wybrała się pokłonić Grobowi Pańskiemu w Jerozolimie. Kiedy podeszła do świątyni, to zobaczyła Przenajświętszą Bogarodzicę w towarzystwie wielu niewiast, i Ta jej powiedziała:
- Ty nie jesteś taka, jak my, tobie nie można tu wchodzić! Przenajświętsza Władczyni powiedziała tak, dlatego że Koźmiana była zwolenniczką herezji Sewera. Jednak patrycjuszka nalegała, ze łzami prosiła pozwolić jej wejść do świątyni. Na to Bogarodzica odpowiedziała:
- Dopóki ty nie wejdziesz do wspólnoty z nami, nie możesz tu wejść. Wtedy patrycjuszka zrozumiała, że jej nie pozwalają wejść, dlatego że ona wyznaje herezję. Dlatego przede wszystkim porzuciła herezję Sewera, a potem, pokajawszy się, zaprosiła do siebie kapłana i przyjęła Święte i Życiotwórcze Sakramenty Chrystusowe. Po tym ona bez przeszkód weszła do świątyni i pokłoniła się Grobowi Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa.
Prepodobny Ioann Kukuzel, przezwany z powodu swego zaiste anielskiego głosu „aniołogłośnym”, urodził się w mieście Durres w 1270 roku. Mając wyjątkowo piękny głos, został zauważony i zapisany do imperatorskiej szkoły śpiewu. Oprócz śpiewu, Ioann wyróżniał się też swoją wiedzą z dziedziny prawoznawstwa, za co wyjątkowo lubił go i cenił sam imperator, jak, zresztą i inni dostojnicy. Jednak ciążyła mu przemijająca sława, i on szukał możliwości porzucenia świata.
Pewnego razu imperatora odwiedził ihumen Atoskiej ławry. Majestatyczny wygląd starca, a także jego pokora rozpaliły w młodym sercu pragnienie jak najszybszego przyjęcia anielskiego stanu. I Ioann, opuściwszy carskie komnaty, z laską w ręku wybrał się do Ławry.
W monasterze zapytano go:
- Czego ty chcesz i jakie posiadasz rzemiosło?
I on, ukrywając swój prawdziwy dar, żeby car nie mógł go odnaleźć, odpowiedział:
- Jestem pastuchem i chcę zostać mnichem.
Jakiś czas Ioann przebył w nowicjacie, a potem przyjął mnisie postrzyżyny. Dano mu posłuszeństwo paść w górach monasterskie bydlęta. Tak spełniło się najdroższe pragnienie Ioanna. Niczym nie rozpraszany, w spokoju czynił modlitwę.
Pewnego razu młody mnich pasł stado na odludnym przylądku. Rozejrzawszy się dookoła i przekonawszy się, że nikogo nie ma, on z rozrzewnieniem zaśpiewał niewypowiedzianie pięknym głosem. Niedaleko żył pustelnik, który, usłyszawszy nieziemskiego piękna śpiew, wyszedł z pieczary i zaczął szukać, do kogo należy tak cudowny głos. I oto przed jego oczyma ukazał się następujący widok: zwierzęta przestały żuć trawę i pokornie stały, słuchając z niczym nie porównywalnego śpiewu.
Wkrótce o talencie Ioanna dowiedział się też ihumen ławry. Od tej pory prepodobny zaczął śpiewać na prawym klirosie (chórze).
Była sobota akatystu. Podczas śpiewu samogłasnych i kanonu Przenajświętszej Bogarodzicy prepodobny Ioann z powodu wielkiego zmęczenia zasnął. I nagle widzi przed sobą Przenajświętszą Dziewicę Marię, mówiąca do niego słodkim głosem:
- Raduj się, Ioannie, dziecko Moje! Śpiewaj Mi, i Ja nigdy ciebie nie opuszczę.
Nie dopowiedziawszy tych sów, Zawsze Dziewica wyciągnęła do niego złotą monetę. Prepodobny w tej chwili przebudził się i, przepełniony radością, odkrył w prawej ręce złotą monetę. On podziękował Przenajświętszej Bogarodzicy, za Jej łaskę i ofiarował monetę cerkwi. Ta moneta posiadała cudotwórczą moc i czyniła wielkie cuda.
Od tej pory prepodobny Ioann nigdy nie opuszczał prawego klirosa, wysławiając i wychwalając Pana Boga i Jego Przeczystą Matkę.
Od ciągłego stania jedna noga Ioanna zaropiała, i zaczął płynąć z niej cuchnący płyn. Jednak Przenajświętsza Bogarodzica nie opuściła go – pewnego razu zjawiła się mu i powiedziała:
- Od tej chwili jesteś zdrowy!
Prepodobny natychmiast wyzdrowiał i do samego końca swego życia ani razu nie zachorował.
Odkryty był mu czas śmierci, i on mógł zawczasu poprosić o przebaczenie wszystkich braci. Pierwszego października zasnął świętym snem.
Święto Matki Boskiej Opiekuńczej (1/14 października) zostało ustanowione na podstawie opisu żywota prepodobnego Andrieja ze względu na Chrystusa jurodiwego (ze względu na Chrystusa udającego szaleńca, aby z tego powodu cierpieć), w którym opisane jest zjawienie się mu Bogarodzicy. Święty Andriej widział pojawienie się Bogarodzicy w Blacharskiej cerkwi w Konstantynopolu, w bocznym ołtarzu, w którym przechowywana była szata i część pasa Przenajświętszej Dziewicy.
W Cerki trwało całonocne czuwanie. Święty Andriej przyszedł na nie razem ze swoim uczniem, świętym Jepifanijem.
Była mniej więcej godzina dziesiąta wieczorem, kiedy święty Andriej zobaczył idącą od carskich wrót do świętego ołtarza (tronu) Bogarodzicę.
Towarzyszyli jej obleczeni w białe, jasno lśniące odzienia, święci. Wśród nich wyróżniał się święty Ioann Poprzednik i święty Ioann Teolog, idący po Jej prawej i lewej stronie. Niektórzy święci szli przed Bożą Matką, a niektórzy podążali za Nią, śpiewając cerkiewne hymny i umilające słuch pieśni.
Kiedy procesja zbliżyła się do podwyższenia, prepodobny Andriej powiedział do świętego Jepifanija:
- Czy widzisz ty, cud, Panią i Władczynię świata?
W tym momencie Przenajświętsza Bogarodzica opadła na kolana i przez długi czas cicho się modliła. Ona błagała Swego Świętego Syna o zbawienie świata, i Jej oblicze orosiło się łzami. Potem Zawsze Dziewica weszła do ołtarza i tam czyniła modlitwę za stojących w cerkwi chrześcijan.
Skończywszy modlić się, Ona skromnym ruchem zdjęła ze Swojej przeczystej głowy wyszywany gwiazdami omoforion i rozpostarła go nad głowami tych, którzy byli w świątyni.
Święty omoforion wydzielał obfitość łaski i był widzialny do tej pory, póki była widzialna Przenajświętsza Bogarodzica. Kiedy zaś Ona zaczęła wznosić się na niebo, to i on zaczął stopniowo znikać.
Z pocztu świętych, którzy zajaśnieli na Ruskiej ziemi wyjątkową miłość do Przenajświętszej Bogarodzicy miał prepodobny Sierafim Sarowski. Jednak i Boża Matka otaczała go szczególną troską, jak potwierdza to mnóstwo Jej ukazań się świętemu starcu.
Ze wszystkich ukazań się Bogarodzicy prepodobnemu Sierafimowi opiszemy tylko jedno, najbardziej wzruszające. Opowiada o nim mniszka Diwiejewskiego monasteru, siostra Jewpraskija. Ona też dostąpiła zaszczytu widzieć Bogarodzicę, razem ze świętym Sierafimem.
„Wczesnym rankiem 25 marca 1831 roku byłam w celi starca Sierafima, gdy nagle dał się słyszeć silny szum, po którym nastąpił czarujący duszę śpiew. Drzwi celi otworzyły się, i cały pokój zalało jasne światło i wypełnił aromat. Starec stał na kolanach ze wzniesionymi rękoma. Mnie ogarnęło drżenie. Nagle starec podniósł się i powiedział do mnie:
- Nie bój się, dziecko moje! To Władczyni nasza, Przenajświętsza Bogarodzica, idzie do nas!
I rzeczywiście, wkrótce przede mną pojawili się dwaj aniołowie, trzymający uplecione z żywych kwiatów wieńce. Za nimi szli Ioann Poprzednik i Ioann Teolog, a za wszystkimi szła Przedobra Dziewica z dwunastoma męczennicami.
Obleczona w majestatyczną mantiję i z lśniącą koroną na głowie, Bogarodzica przybliżyła się do mnie, a ja wciąż leżałam na podłodze. Przedobra Matka dotknęła mnie i mówi:
- Wstań, siostro, nie bój się. Ze Mną przyszły niewiasty, takie jak i ty.
Wstałam na nogi.
- Nie bój się. My przyszliśmy odwiedzić was, wyrzekła Caryca.
Prepodobny starec stał przed Przenajświętszą Dziewicą. Bogarodzica coś długo mu mówiła. Mimo tego, że ja wszystko widziałam, z powiedzianego prawie nic nie słyszałam. Jedyne, co usłyszałam, były następujące słowa:
- Nie opuszczaj Moich niewiast w Diwiejewo.
- O Władczyni! Ja je zbieram, ale nie jestem w stanie wykarmić sam.
- Ja pomogę tobie we wszystkim. Naucz je posłuszeństwa. Jeśli one zachowają posłuszeństwo, to będą razem z tobą i ze Mną, a inaczej nie wejdą do przybytków, które Ja im przygotowałam. Jeśli je ktokolwiek skrzywdzi, to będzie ukarany, a kto usłuży im ze względu na miłość do Chrystusa, zyska łaskę przed Bogiem.
Następnie Zawsze Dziewica obróciła się do mnie i powiedziała:
- Spójrz na te niewiasty i ich wieńce! Niektóre z nich porzuciły ziemskie carstwa i bogactwa dla Carstwa Niebieskiego. Wszystkie one pokochały dobrowolne ubóstwo. One pokochały tylko jednego Pana, i ty widzisz, jakiej sławy i godności dostąpiły. Jak dawni męczennicy cierpieli za Chrystusa, tak i teraźniejsi znoszą cierpienia. Tylko tamci cierpieli widzialnie, a teraźniejsi – tajemnie. Ale ich nagroda taka sama.
Następnie, zwróciwszy się do starca, Bogarodzica pobłogosławiła go i powiedziała:
- Wkrótce, umiłowany Mój, ty będziesz z nami! Po tych słowach prepodobny Sierafim zaczął żegnać się z Nią i ze wszystkimi świętymi. Ktoś z pocztu świętych odwróciła się do mnie i powiedział:
- Dostąpiłaś zaszczytu tego widzenia według łaski i modlitw ojców Sierafima, Marka, Nazarija i Pachomija.
Nagle wszystko znikło. Widzenie trwające ponad godzinę, skończyło się. to było dwunaste widzenie którego godnym był w swoim ziemskim życiu prepodobny Sierafim Sarowski.
U samego podnóża Atosu majestatycznie rozpostarł się monaster świętego Pawła. 1839 rok był bardzo ważny w życiu przybytku: z monasteru dla samotnie żyjących stał się on wspólnotowym. To wydarzenie wywołało mnóstwo sporów wśród mnichów.
Jednego z mnichów przybytku świętego Pawła dręczyły wątpliwości z powodu tego, czy dobrze, że monaster zmienił swój ustaw (statut), czy podoba się to Bogu? Nie podobało się mu też, że mnisi przyjmowali z otwartymi ramionami ubogich i hojnie obdarowywali ich jałmużną, podczas gdy monaster ponosił straty i cały był w długach.
Przenajświętsza Bogarodzica, jednak, Sama rozwiała jego wątpliwości i powiedziała mu, że przyjęcie przez monaster wspólnotowego ustawu jest wolą Najwyższego i że o potrzeby całego monasteru, jak i każdego z mnichów troszczy się Ona Sama. Wydarzyło się to w następujący sposób.
Tego mnicha przykuła do łóżka ciężka choroba. On długo bredził, a potem wpadł w zamroczenie, i przed nim pojawił się zgrzytający zębami szatan. On wściekał się dlatego, że monaster stał się wspólnotą, dzięki czemu mnichom było łatwiej się zbawiać. Zabójca ludzi rozstawiał wszędzie sieci i pułapki, siał pokusy i dezorganizacje, starał się rozzłościć ihumena i braci, żeby w ten sposób zniszczyć wspólnotę.
31 grudnia 1844 roku, w dniu otwarcia i wyświęcenia głównego soboru monasteru świętego Pawła, ten mnich znów leżał w łóżku z ciężką chorobą. I znów w stanie zamroczenia zobaczył, jakoby stoi na świątecznym nabożeństwie. Nagle jego oczom ukazał się następujący obraz: wewnątrz ołtarza na świętym prestole (tronie) zasiada majestatyczna Dziewica z Dzieciątkiem Jezusem na rękach, Który promieniał jaśniej niż słońce, a w rękach trzymał carskie berło i dierżawę (złotą kulę (jabłko) z krzyżem – jeden z symboli monarszej władzy).
Od czasu do czasu Bogarodzica wychodziła z Świętego Świętych i na krótki czas stawała to na prawym, to na lewym klirosie (chórze), kierując chórzystami i wzmacniając przysługujących. Innym razem Ona obchodziła cerkiew, radośnie oglądała kolumny, wzmacniając je. Potem on znów zobaczył Ją w ołtarzu. Przedobra Matka stała obok biskupa i duchownych i przygotowywała razem z nimi miro (mirrę) do poświęcenia świątyni. Ona była na czele wszystkiego.
Na miesiąc przed monasterskim świętem ten mnich znów przebywał w swojej celi, przykuty do pościeli. On znów wpadł w zamroczenie i po raz trzeci ujrzał siebie stojącego pośrodku cerkwi i uczestniczącego w całonocnym czuwaniu.
W absydzie ołtarza, na miejscu, gdzie przedstawiona „Oranta”, znów zasiadała Zawsze Dziewica Maria z Boskim Dzieciątkiem na rękach, przybrana purpurowym omoforionem, z którym Ona zwykle przedstawiana jest na ikonach.
W pewnym momencie Caryca wstała, zdjęła z siebie lśniący omoforion, położyła go na świętym priestole i wyszła do centralnej części świątyni. Tam Bogarodzica zaczęła błogosławić kapłanów i diakonów, wzmacniać chórzystów, kanonarchów i sług cerkiewnych. Ona wszystkimi kierowała i wszystkim rozkazywała.
Podczas krestnego chodu (procesji) Przenajświętsza Dziewica wyszła z cerkwi wraz ze wszystkimi, cały czas szła przed ludźmi, śpiewała z wiernymi i radowała się wraz z nimi. W czasie Liturgii większość czasu Zawsze Dziewica przebywała z biskupem i duchownymi w ołtarzu.
Później podczas posiłku, Ona obserwowała usługujących, którzy w pospiechu nakrywali do stołu, i nawet usługiwała wraz z nimi mnichom. Bogarodzica wszystko robiła starannie i wszystkich błogosławiła.
Kiedy obiad się skończył i mnisi wyszli z refektarza (jadalni), z nimi wyszła też Dziewica Maria, kierując się ku wrotom monasteru, gdzie w oczekiwaniu na jałmużnę siedzieli żebracy. Władczyni podała każdemu z nich i wszystkich błogosławiła. Kiedy Bogarodzica zbliżała się do cnotliwych mnichów, Jej oblicze stawało się spokojne ciche, a przy leniwych i niestarannych – surowe i poważne.
Tymczasem kucharze i usługujący w refektarzu usiedli do obiadu. Wśród nich zobaczył siebie i nasz mnich. Tu do nich podeszła Władczyni świata, żeby usłużyć z miłością i troską. Nasz mnich wstał, upadł przed Nią na kolana i powiedział:
- Pani Bogarodzico, nie Ty powinnaś służyć mi, ale ja Tobie! Powiedziawszy to, on schwycił talerz, położył na nim dwie smażone ryby i podszedł do Przenajświętszej Dziewicy.
- Władczyni moja Przedobra – zaczął błagać – usiądź, zjedz!
- Ja, jak i Mój Syn, nie jem takiego pokarmu. – Odpowiedziała Ona. – Wy zaprosiliście Mnie na tę uroczystość, i Ja przyszłam pomóc wam, bowiem Ja od Swego Syna nauczyłam się wysławiać tych, którzy wysławiają Mnie, czcić tych, Którzy Mnie czczą, i podawać proszącym wszystko, o co oni proszą Mnie w swoich modlitwach.
Powiedziawszy te słowa, Bogarodzica wzniosła swoje przeczyste ręce, pomodliła się i pobłogosławiła monaster, ihumena i braci. Na przybytek spłynęło nieziemskie światło. Po tym Przenajświętsza Władczyni wzniosła się na Niebo.
Modlitwa Jezusowa, albo „umysłu”, jest głównym tematem książki „Tajemnicze przeżywanie”. Jej autor – nieznany hezychasta – odkrywa przed czytelnikiem swoje osobiste doświadczenie, dając wskazówki, jak osiągnąć modlitwę umysłu.
On opisuje zjawienie się mu Pana, Przenajświętszej Bogarodzicy, świętych aniołów. Niżej przytaczamy opis jednego z takich zjawień.
„Pewien mnich – mówi hezychasta, mówiąc o sobie w trzeciej osobie – podczas modlitwy wpadł w trans i zobaczył mnóstwo demonów, których było jak piasku morskiego. Biesy były podobne do żołnierzy i z wściekłością rzucały się na mnicha, próbując go zniszczyć.
Przestraszony mnich rzucił się do ucieczki, mając nadzieję znaleźć ratunek pod dachem świątyni. Wszedłszy do cerkwi, on zobaczył zwrócone ku niemu z ikon oblicza Jezusa Chrystusa i Bogarodzicy Dziewicy. Boskie obrazy były pełne życia i lśniły carską sławą. Oblicze Chrystusa promieniało nieopisanym pięknem i świeciło jaśniej niż słońce. Od tego blasku mnich nie mógł nawet spojrzeć na Niego. On tylko pokornie zgiął przed ikoną kolana i przyłożył się do prawicy Chrystusa.
Następnie przybliżył się do Przenajświętszej Bogarodzicy, ukłonił się przed Nią, ucałował Jej dziewiczą rękę i spojrzał na Jej oblicze. Bogarodzica patrzyła na mnicha z taką łagodnością, że ten nabrał odwagi i zapytał Ją:
- Przenajświętsza Dziewico Bogarodzico i Matko Pana mego Jezusa Chrystusa, jak mam uratować się od ścigających mnie demonów?
I Władczyni świata odpowiedziała mu:
- Imieniem Syna Mego i Moim od dziś będziesz zwyciężać biesów!
Mnich nisko pokłonił się, wyszedł z cerkwi i z głębi serca zawołał:
- Hospodi Iisusie Christie, Synie Bożij, pomiłuj mia! Bohorodice Diewo, radujsia, błahodatnaja Marije. (Panie Jezusie Chrystusie, Synu Boży, zmiłuj się nade mną! Bogarodzico Dziewico, raduj się, pełna łaski Mario)
W mgnieniu oka pozbawione sił demony rozpłynęły się”.
Ojciec Ioakim urodził się w 1858 roku we wsi Kondogurata na wyspie Kefalonia. Jego dziadek, który był duchownym, przepowiedział, że z czasem dziecko zostanie kapłanem. Podczas chrztu dziecku nadano imię Ioann, i od tego czasu wszyscy zaczęli nazywać go „ojciec Ioann”.
W 1861 roku, w wieku trzech lat Ioann ciężko zachorował, i śmierć, wydawało się, była nieunikniona. Bez jakiejkolwiek zwłoki rodzice uciekli się do pomocy Przenajświętszej Bogarodzicy i złożyli obietnicę, że jeśli dziecko wyzdrowieje, to oni poświęcą je Jej. Oni zanieśli dziecko do cerkwi, padli na kolana przed cudotwórczą ikoną i przyłożyli do niej prawie nieprzytomnego chłopczyka.
- Przedobra Władczyni – modlili się – daruj zdrowie naszemu synowi. I my obiecujemy Tobie, że kiedy on osiągnie dwanaście lat, przyprowadzimy go tu i poświęcimy Tobie.
Gorączka i śmiertelna chrypka natychmiast opuściły dziecko, a kiedy przyniesiono je do domu, Ioann był całkowicie zdrowy.
W wieku piętnastu lat, Ioann wyraził pragnienie zostać mnichem. Jego rodzice, jednak, nie wypełniali swojej obietnicy, i chłopiec ciężko chorował, często będąc na granicy życia i śmierci.
Nie patrząc na to wszystko, rodzice dalej sprzeciwiali się jego dziwnemu pragnieniu odejścia do monasteru, z powodu czego w domu często dochodziło do kłótni.
Pewnego razu wieczorem, po kolejnej kłótni z ojcem, Ioann wpadł w rozpacz. Całą noc płakał i prosił Przenajświętszą Bogarodzicę o pomoc. W jakimś momencie, stojąc na kolanach, on usłyszał: „Święta Góra” – i w nim natychmiast zapłonęło pragnienie trudzić się na Atosie.
Kiedy skończył dziewiętnaście lat, on mógł w końcu wyrwać się na Świętą Górę. Uparty młodzieniec dopłynął do Salonik, a stamtąd na mule dobrał się do swego celu.
Ioann wybrał sobie Nowy Skit i osiadł w pustelni świętych bezsrebrników.
Po roku nowicjatu przyjął mnisie postrzyżyny z imieniem Ioakim. Trud ponad siły szybko nadszarpnął jego zdrowie, i on zachorował na gruźlicę. Jednak choroba była nie jedynym jego wypróbowaniem (pokusą). Jego bardzo mocno dręczyły myśli, tak, że wpadał już w rozpacz.
- Władczyni – błagał – ja chcę umrzeć, żeby swoją chorobą nie stwarzać ciężaru innym.
I Władczyni nie zwlekała z odpowiedzią.
„Pewnego ranka – opowiadał sam ojciec Ioakim – skończywszy miesić ciasto, poszedłem do swojej celi trochę odpocząć. Moją duszę szarpał smutek, i prosiłem Przeczystą Dziewicę o śmierć. Nieoczekiwanie zobaczyłem oślepiające światło.
- Przenajświętsza Dziewica! – wykrzyknąłem przestraszony.
W świetlistym słupie zobaczyłem otoczoną przez obłok Władczynię, od oblicza i od szaty Której promieniował blask. Patrząc na Nią, ja nagle okazałem się w powietrzu po prawej stronie Bogarodzicy. Dziewica wyciągnęła Swoją rękę i powiedziała do mnie:
- Widzisz?
Spojrzałem we wskazanym kierunku i zobaczyłem… swoje rozpostarte na wznak ciało. Z ust wychodziły dwie lilie, na każdym płatku których złotymi literami były wypisane słowa: - „Przenajświętsza Bogarodzica”.
- Pierwsza – to lilia duszy – kontynuowała cichym głosem Bogarodzica – a druga – ciała. Każdy pokładający na Mnie nadzieję, nie boi się niczego ani w tym życiu, ani w przyszłym.
W tejże chwili Bogarodzica znikła, a wraz z Nią i dręczące mnie myśli. Serce napełniło się radością, a oczy – łzami. Jednocześnie zrodziło się we mnie pragnienie wybrać się do Ziemi Świętej, żeby tam się trudzić i żyć.
Dni mijały bez myśli, ale ból w piersi i krwiste charkanie nie opuszczało. Znów zwróciłem się o pomoc do Przenajświętszej Bogarodzicy.
Pewnej nocy Ona zjawiła się mi i, pokazując Jerozolimę, powiedziała:
- Wybieraj się do tego miasta i znajdziesz tam sobie spokój.
Pragnienie młodego mnicha wkrótce stało się realnością. Po błogosławieństwie swego starca on wybrał się do Jerozolimy i osiadł we wspólnocie monasterskiej świętego Sawwy. Później przejechał służyć w domu gościnnym bractwa Świętego Grobu Pańskiego w Atenach. Tu on skończył szkołę teologiczną Rizarów, a potem – teologiczny fakultet Ateńskiego Uniwersytetu. Po tym był kaznodzieją w wielu metropoliach.
Opieka Przenajświętszej Bogarodzicy wszędzie towarzyszyła mu, jak to widać z następującego wydarzenia.
Kiedy on służył w Chalkidzie, zmarł kapłan greckiej wspólnoty w Marsylii. Ojciec Ioakim chciał zająć jego miejsce, ale przy głosowaniu zabrakło zaledwie jednego głosu.
„Wiadomość o niepowodzeniu mocno zmartwiła mnie, i powiedziałem swojej obrończyni Bogarodzicy:
- Władczyni, ja poprosiłem o to miejsce, dlatego że mi powierzyli opiekę nad swoimi siostrzeńcami, Konstantynem i Wasilikulem. Co mam teraz robić?
Nieoczekiwanie ogarnął mnie lekki sen. I oto widzę, że jestem w wysokiej wieży. Mój pokój był na samym szczycie, a w dole z trzaskiem rozbijały się o nią fale niezmierzonego morza.
Wystraszyłem się i, nie wiedząc, co robić, postanowiłem rzucić się z okna w morze. Jednak w tejże chwili niewidzialna ręka schwyciła mnie za ubranie i siłą wciągnęła z powrotem. Odwróciwszy się, zobaczyłem, że trzyma mnie Przenajświętsza Dziewica.
- Ty chcesz, żebym Ja pozwoliła tobie rzucić się w to morze? Ty co, nie widzisz, jakie tam fale?
Przy tych słowach przebudziłem się i od razu zrozumiałem ich znaczenie. Przecież rzeczywiście, wysokie stanowiska wiążą się z wielkimi niebezpieczeństwami.
Jednak ani tytuły, ani życie świeckie nie miało wpływu na pokornego starca. Gorliwość w życiu mnisim i tęsknota do Świętej Góry nie opuszczały go. Dlatego w 1925 roku on wrócił do swojej celi w Nowym Skicie, tym razem już na zawsze.
Do końca życia ojciec Ioakim zachował swoją cześć dla Przenajświętszej Bogarodzicy. Kiedy chciał cokolwiek zrobić, zawsze prosił Ją o błogosławieństwo. Nic bez Jej błogosławieństwa nie przedsiębrał. Pewnego razu powiedział swemu nowicjuszowi:
- Muszę dziś oddalić się. Poprosiłem o pozwolenie Przenajświętszą Dziewicę, i Ona mi pozwoliła.
A innym razem powiedział swemu nowicjuszowi:
- Fieofiłakt, przygotuj kawę. Wypijemy z błogosławieństwa naszej Przeczystej Matki.
- Starcze, dlaczego ty płaczesz? – zapytał pewnego razu nowicjusz.
- Oto, dziecko moje, przypomniałem sobie naszą Bogarodzicę.
Kiedy zbliżył się czas jego odejścia do innego świata (on umarł w 1943 roku), on czytał akatyst Przenajświętszej Bogarodzicy nawet we śnie.
Rosyjski hieromnich Tichon (1884-1968) w ciągu sześćdziesięciu lat trudził się na Świętej Górze. Z wielkiej i niewyczerpanej czci wobec Przenajświętszej Bogarodzicy on w ciągu dnia ze łzami czytał Jej po kilka akatystów.
Do przyjęcia stanu mnisiego ojca Tichona zmobilizował następujący cud.
W Syberii, gdzie on się urodził, zawsze było dużo pszenicy, dlatego ludzie jedli tam zwykle biały chleb.
Będąc młodzieńcem i podróżując po rosyjskich monasterach, ojciec Tichon pewnego razu przybył do Moskwy. Tu ludzie jedli czarny chleb, którego jeść on nie był zwyczajny, i dlatego kilka dni pozostawał głodny.
Przechodząc obok piekarni, on zobaczył pewną Niewiastę, która dała mu bochenek ciepłego białego chleba. Żeby odnaleźć Ją i podziękować, młodzieniec zaszedł do piekarni.
- Gdzie kobieta, która dała mi chleb? – zapytał piekarza.
- Tu nie ma żadnej kobiety – odpowiedział piekarz – w dodatku u nas nie ma białego chleba.
Młodzieniec popatrzył na biały chleb, który jeszcze parował, i z roztkliwienia łzy zasnuły jego oczy. On zrozumiał, że to był dar Przenajświętszej Bogarodzicy. Ten chleb ojciec Tichon jadł w czasie całej swojej pielgrzymki.
Po tym cudzie on postanowił poświęcić siebie Bogu i zostać mnichem.
Starec Giełasij urodził się w 1902 roku w Małoazjatyckiej Focji. Jeszcze będąc małym chłopcem, on pytał swoją matkę: – Mamo, a kim jest ta kobieta, którą we wszystkich cerkwiach malują z dzieckiem na rękach?
- To Pani Bogarodzica – odpowiadała mu matka – z Panem Jezusem Chrystusem.
Od młodego wieku on żywo odczuwał opiekę i orędownictwo Przenajświętszej Bogarodzicy.
W wieku piętnastu lat on, jako ochotnik poszedł na wojnę, do armii sojuszników. Jakoś podczas rozbicia okrętu trzy dni i trzy noce walczył on z falami Morza Śródziemnego i w cudowny sposób został uratowany przez Przenajświętszą Bogarodzicę i świętego Mikołaja.
Na wyspie Lesbos, dokąd trafił po małoazjatyckiej katastrofie, jego pocieszeniem była ikona Przenajświętszej Bogarodzicy „Agijasu”.
„Pewnego razu w 1928 roku – opowiadał sam starec Giełasij – my z bratem przepływaliśmy na naszej żaglówce niedaleko wyspy Tinos. Pogoda była ładna, i nasza łódź płynęła z prędkością 8 mil na godzinę.
- Posłuchaj, Antoni – powiedziałem do brata – ja chciałbym pokłonić się Przenajświętszej Bogarodzicy.
- Nie będziemy się zatrzymywać, taka pogoda długo nie utrzyma się. A tak już rano będziemy w Pireus.
Cóż mogłem powiedzieć – Antoni był starszy ode mnie. Przykładowo 300-400 metrów od portu Tinos wiatr nagle ucichł. Żagle bezradnie zawisły, a woda wokół nas stała jak olej. Ale cóż to takiego – cisza była tylko dla nas! Nieco dalej wiatr dął z poprzednią siłą. To, ja myślę, była interwencja Władczyni, abym mógł spełnić swoje pragnienie.
- Dobrze, niech będzie po twojemu! – powiedział Antoni. Był Wielkanocny tydzień. Wyszliśmy na brzeg i pokłoniliśmy się Tinosskiej Bogarodzicy”.
Wkrótce Bogarodzica w cudowny sposób przywołała ojca Giełasija do swoich przybytków.
„Pewnego razu w nocy, we śnie – opowiada starec – zobaczyłem ogromny tłum ludzi, zgromadzony, aby powitać Carycę. Oto w oddali ukazał się koń, zaprzężony w złoty powóz. Na powozie siedziała Caryca ze świtą. Nagle ktoś jakby pochwycił mnie i znalazłem się z tyłu powozu. Wkrótce znaleźliśmy się przed wspaniałym pałacem, otoczonym wieżami. Tu Caryca zeszła, jednak ja nie zdążyłem Jej dokładnie dostrzec. Zobaczyłem tylko część Jej oblicza w tym momencie, kiedy Ona wchodziła po schodach do pałacu.
Obudziwszy się, poszedłem do kawiarni, gdzie byli też inni marynarze. Moje myśli były pochłonięte nieziemskim pięknem Carycy.
Później spotkałem pewnego mnicha-swiatogorca i opowiedziałem mu swój sen. Ten wyjaśnił mi, że zjawiła się mi Przenajświętsza Bogarodzica i że Ona przyzywa mnie do Swoich przybytków – na Świętą Górę. Na początku wahałem się, ale miłość Carycy w końcu zwyciężyła. Tegoż dnia porzuciłem swój statek, brata, rodziców i wybrałem się na Atos. Końcowym punktem mojej podróży był monaster świętego Grigorija.
Przybywszy do monasteru, najpierw wszedłem do świątyni, żeby pokłonić się świętym ikonom. Trwała Liturgia. Na ikonostasie w obrazie Bożej Matki poznałem Carycę ze swego snu!”
W 1931 roku, w przeddzień święta Uspienija (Zaśnięcia), na Dalekiej Łące na wyspie Paros zebrało się razem trzy grupy rybaków, którzy łowili nocami w wodach między wyspami Paros i Naksos. Tej nocy jeszcze jedna niewielka grupa rybaków została w zatoce. Rybacy zaczęli pić. Upiwszy się, zaczęli przeklinać, znieważając imię Bożej Matki. Ich nie mogli uspokoić nawet ochroniarz portu i właściciel tawerny.
Nagle może zaczęło się burzyć. Po półgodzinie podniosła się fala wielkości góry, porwała łodzie rybaków, wyciągnęła je w morze, a potem ze straszną siłą rzuciła na ląd tak, że zostały z nich tylko drzazgi.
Kiedy morze ucichło, na horyzoncie ukazał się płynący z wyspy Naksos statek. Zszedłszy na ląd, kapitan tego statku ze zdziwieniem ogarnął wzrokiem szczątki łodzi i zapytał:
- Jak to mogło się wydarzyć? Morze było całkiem spokojne.
- To cud Przenajświętszej Bogarodzicy! – domyślił się jeden z rybaków.
Większość z nim zgodziła się, jednak dwóch-trzech niegodziwców z ironią powiedzieli:
- To była trąba powietrzna.
A rybak o imieniu Grigorij Lakur dodał nawet następujące:
- Jaki to cud! Za mało ma Bogarodzica sił żeby zmierzyć się z mami, rybakami!
Powiedziawszy to, on poszedł popatrzeć, co stało się z jego łodzią. Spojrzawszy na stertę desek, on splunął, jeszcze raz zwymyślał Przenajświętszą Dziewicę i poszedł spać.
Ledwie położył się wprost na brzegu, jak przed nim w całej postaci zjawiła się Boża Matka, czy to we śnie, czy to na jawie. Przybliżywszy się do jego pościeli, Ona powiedziała:
- Dziecko Moje, dlaczego ty Mi ubliżasz.
- O czym ty mówisz, kobieto?! – rozzłościł się on. – Ja w ogóle ciebie nie znam. Kiedy to ja tobie ubliżałem?
- Ty nie znasz Mnie?! Wiec dlaczego ty ciągle Mnie besztasz?
Przy tych słowach rozdrażniony bluźnierca zerwał się na nogi i spróbował rzucić się na Nią, ale nic nie mógł uczynić. Jego nogi po kolana ugrzęzły w piasku. Rybak przeżegnał się i znów wyraźnie zobaczył Bogarodzicę i usłyszał Jej słowa:
- Przyjdź do mego domu, do cerkwi Stowratnicy, w miejscowości Parykija na wyspie Paros. Przyjdź i pokłoń się Mi.
Prawie w tejże chwili Lakur rzucił się wypełniać polecenie Bogarodzicy. Do Stowratnicy on dotarł już po zachodzie słońca. Rzuciwszy się do obrazu Przenajświętszej Dziewicy, w Jej Boskim obliczu on poznał Niewiastę ze swego widzenia. Padł na kolana i modlił się kilka godzin z rzędu.
Dopiero następnego dnia Lakur wrócił do Dalekiej Łąki. Tam oczekiwał go nowy cud: wszystkie statki, w tym i jego łódź rybacka, stały całe i nieuszkodzone.
Na początku w rodzinie Jewtichii Aleksandru rodzili się chłopcy, ale nikt z nich nie przeżył. Potem rodziły się tylko dziewczynki. W 1939 roku ona z całą rodziną przeniosła się do Sudanu, do miasta Chartumu. Tu Jewtichija znów zaszła w ciążę, ale, będąc rozczarowana tym, że rodziły się u niej tylko dziewczynki, postanowiła popełnić aborcję. Tegoż wieczoru przyśnił się jej sen.
Był Wielki Piątek, i ona zamierzała wejść do prawosławnej cerkwi Zwiastowania w Chartumie. W tym momencie kapłan z Ewangelią w rękach powiedział jej:
- Jesteś grzeszna!
Jewtichija od razu padła na kolana i poprosiła o przebaczenie. Wtedy kapłan przeprowadził ją do wewnętrznej części świątyni, do miejsca, gdzie znajdowała się Płaszczanica, i powiedział:
- Ja nie jestem godzien wybaczać tobie. Tu poproś o przebaczenie. Kobieta obróciła się i zobaczyła, jak ikona Przenajświętszej Bogarodzicy, stojąca obok Płaszczanicy, płacze! Z boskich oczu Bogarodzicy ciekły prawdziwe łzy. W pewnym momencie Przenajświętsza Dziewica obróciła się w stronę Jewtichii i mówi:
- Popatrz! Jeden u Mnie był, i Tego Ja straciłam. Uważaj, nie strać i ty tego, co nosisz w sobie!
Następnie duchowny zdjął z siebie duży krzyż, powiesił go na szyję Jewtichii i powiedział:
- Bądź uważna, nie zgub tego krzyża!
Po przebudzeniu Jewtichija odtworzyła w swojej pamięci cudowny sen ze wszystkimi szczegółami. Sen przekonał Jewtichiję, że ona za wszelką cenę powinna zachować swoje dziecko. Po pięciu miesiącach urodziła chłopczyka. Na jego biodrze odkryła obraz Świętego Krzyża. Wtedy wdzięczna Jewtichija obiecała Przenajświętszej Bogarodzicy, że ochrzci dziecko na wyspie Tinos, przy Jej cudotwórczej ikonie. Ale, niestety, zaczęła się druga wojna światowa, i ona była zmuszona ochrzcić go w Chartumie. Tym nie mniej ona dała chłopczykowi imię Jewangieł, na cześć Tinosskiej ikony Zwiastowania. Z wiekiem chłopczyk dowiedział się od matki o historii swoich narodzin i zapragnął pokłonić się cudotwórczej ikonie. Pewnego razu na święto tej ikony przyjechali pielgrzymi z dalekiego Sudanu – maleńki Jewangieł ze swoją matką. Chłopczyk zechciał zostać w cerkwi na całą noc, ponieważ bardzo pragnął zobaczyć Bogarodzicę i wierzył, że to obowiązkowo nastąpi. Całonocne czuwanie zbliżało się do końca. Pod ogromnym panikadiłem (żyrandolem) mówił kazanie władyka. Nagle Jewangieł zobaczył oślepiające światło. Blask był jasny, jak słońce, i od czasu do czasu przybierał czerwony odcień. Jednocześnie on zobaczył zbliżającą się ku niemu majestatyczną Niewiastę. Jasny wieniec ze światła otaczał Jej głowę i wysoko podniesioną prawicą Ona błogosławiła ludzi…
W naszej epoce magia „uszlachetniła” siebie mnóstwem epitetów, aby w ten sposób łatwiej podbijać niewiedzących (nieuków). Jednak trzeba być ostrożnymi, bo pod jakąkolwiek maską nie ukrywała by się magia, ona nie przestaje być jednym ze środków diabła, aby wprowadzić człowieka w zbłądzenie, oddalić go od Boga, a następnie zgubić jego duszę, jak to widać z następującego przypadku.
Pewna zamężna kobieta w Atenach źle żyła ze swoim mężem, który stale ją zdradzał. Niektórzy „dobrodzieje” poradzili jej zwrócić się do czarownicy, która, według ich słów, bardzo prosto i szybko rozwiąże jej problem. Czarownica odmówiła nad nią kilka zaklęć i dała dziewięć baranich groszków, żeby ta stale trzymała je w domu.
Od tej pory nieszczęsną kobietę zaczęły prześladować koszmarne sny. Jej ciągle zjawiał się obrzydliwy dzikus, grożący że ją zabije.
Minął jakiś czas. Pewnego razu, przechodząc obok cerkwi Kapnikarea (bizantyjska cerkiew w centrum Aten), ona zobaczyła, że sprzedawane są ikony Przenajświętszej Bogarodzicy „Dwudziestodaktylowej”. Kobieta kupiła sobie ikonkę i zaczęła modlić się do Przenajświętszej Dziewicy, prosząc i błagając Bogarodzicę aby ochroniła ją od nocnych koszmarów. Jednak dzikus dalej zjawiał się jej we śnie.
- Przenajświętsza Bogarodzico, pomóż i uratuj! – w rozpaczy zakrzyczała nieszczęsna.
W tejże chwili ona zobaczyła, jak w drzwiach pokoju pojawiła się Niewiasta z Dzieciątkiem na rękach.
Dzikus, ledwie spostrzegłszy Ją, natychmiast znikł. Bogarodzica weszła do pokoju i powiedziała:
- Jestem Dziewica Maria. Ten potwór przychodzi i straszy ciebie z powodu twego grochu. Wyrzuć go, i on nigdy więcej do ciebie nie przyjdzie. Kiedy przebudzisz się, popatrz na ikonostas i zobaczysz Moją ikonę.
Rzeczywiście, przebudziwszy się, kobieta zobaczyła w swoim domowym ikonostasie ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy „Dwudziestodaktylowej”, w obrazie której ona rozpoznała Dziewicę przychodzącą do niej we śnie. Bez jakiejkolwiek zwłoki kobieta wyrzuciła groch czarodziejki, i od tej pory koszmary ustały.
Przyczyną jej koszmarów były nie same baranie groszki, ale ten fakt, że one były w jej domu, co wyrażało posłuszeństwo i, w ten sposób, pełne zaufanie czarownicy, działającej jak narzędzie szatana. Kobieta w ten sposób wyrzekła się Chrystusa i zaufała (oddała się) wiedźmie. To dawało szatanowi możliwość panować nad nią i trzymać ją w strachu.
Ascetyczne życie starca Iosifa Isichasta (umarł w 1959 roku), trudzącego się na Świętej Górze, wyróżniała surowa asceza, efektem czego było jak mnóstwo pokus, tak i mnóstwo Boskich pocieszeń. To doskonale widać z następującego.
„Kiedy trudziłem się w Wigli (jednej z pustelni Świętej Góry), – opowiada sam starec – nawiedziła mnie straszna pokusa. W poszukiwaniach wyjścia oddałem się modlitwie we łzach i zacząłem nawet wypominać Bogu za to, że On nie pomaga mi. Zwracałem się też do Przenajświętszej Władczyni Bogarodzicy i błagałem Ją o pomoc. Nagle zobaczyłem jasny promień światła, który wyszedł z kaplicy Bogarodzicy, zakreślił jakby tęczę i upadł na mnie. Od razu odczułem w sobie zmianę, jak cielesną tak i duchową. Moja modlitwa popłynęła spokojnie i rytmicznie. Cała moja istota napełniła się światłem, duchowym aromatem i radością. Pocieszywszy mnie, lśniący promień odszedł.
Innym razem, kiedy moje serce szarpała ciężka pokusa, nagle poczułem, jak wypełnia je Boska miłość. Cała moja istota jakby przeniosła się na zdumiewająco piękną równinę, po której moje nogi stąpały z niezwykłą lekkością. Następnie do moich uszu doniosła się jakaś rozmowa. Odwróciłem głowę i zobaczyłem przed sobą wojownika, zwracającego się do mnie z niezmierną miłością w oczach: – Witaj, ojcze Iosif! Ja czekałem na ciebie. Pójdźmy przyłóżmy się.
On wziął mnie za rękę, i zaczęliśmy schodzić po bogato przystrojonych schodach, które prowadziły do wspaniałej świątyni.
W cerkwi stały cudowne stasydie (fotele), w których siedzieli świetliści młodzieńcy, śpiewający nieziemsko piękne hymny. Młodzieńcy zaprosili mnie przyłączyć się do nich. Wszędzie panowała atmosfera spokoju i życzliwości.
- Chodźmy, ojcze Iosif, pójdziemy pokłonimy się! – powiedział mój towarzysz.
Przeprowadziwszy mnie do ikony Przenajświętszej Bogarodzicy, on przybrał czuły wygląd i powiedział:
- Władczyni Przedobra, pokaż Swoją sławę słudze Twemu, niech nie ginie ze smutku.
Wtedy przed moimi oczami pojawiła się Bogarodzica, ale już nie w obrazie ikony, a żywa, stojąca prosto i trzymająca w Swoich objęciach Zbawiciela. Nie mogłem wytrzymać Jej Boskiej sławy i padłem twarzą do ziemi.
- Władczyni, Władczyni – wyszeptałem, oblewając się łzami – nie opuszczaj mnie!
- Teraz zwróć go na poprzednie miejsce, żeby on kontynuował walkę i nigdy nie tracił nadziei na Mnie! – powiedziała pocieszającym głosem Przedobra Matka memu towarzyszowi.
Od tej pory Jej słowa były dla mnie jedynym pocieszeniem w życiu.
Jakiś czas trudziłem się w pustelni Małej świętej Anny. Kiedy nasiliły się pokusy i smutki, wszedłem do cerkwi naszej koliby, podszedłem do ikony Przenajświętszej Bogarodzicy i zacząłem ze łzami błagać Ją o pocieszenie. I nagle zobaczyłem, jak z ikony mignęła błyskawica i Bogarodzica przybrała ludzki wygląd. Widziałem Ją przed sobą żywą, w ciele, promieniującą i słoneczną. Skłoniwszy się przed Nią i nie mając sił patrzeć na Nią, usłyszałem:
- Czyż Ja nie nakazywałam ci pokładać nadzieje na Mnie?! Dlaczego ty się boisz?
Potem Ona lekko pochyliła się nade mną, Boskie Dzieciątko położył na mnie Swoją rączkę i trzykrotnie pogładziło mnie po głowie, potem po czole.
Moja dusza przepełniła się miłością, pocieszeniem i światłością. Nie maiłem sił stać więcej na nogach. Upadłem na ziemię i z czułością zacząłem całować to miejsce, gdzie tylko co stała Bogarodzica, ponieważ Ona wróciła już do Swojej ikony. To miejsce jeszcze długo wydzielało aromat, stale przypominając mi o Jej błogosławionej obietnicy”.
W Bystrzyckiej dolinie w Rumunii w XVI wieku został założony Bisierikanski monaster. W jego świątyni była niewielkich rozmiarów ikona Przenajświętszej Bogarodzicy, znana i bardzo czczona przez mieszkańców tych stron.
Od dawnych czasów w tej dolinie żyli pustelnicy i samotnicy. Wielu starych mnichów uległo pokusie, widząc, jak młodzi mnisi zaczęli budować cele i cerkwie z kamieni, a nie z drewna, jak to było dotychczas. Pustelnicy myśleli, że to może źle wpłynąć na ich monastyczne życie. Żeby uniknąć możliwego upadku, wielu z nich postanowiło odejść na Atos. Jednak Przenajświętsza Dziewica „Bisierikanska” dokonała następującego cudu.
Obleczona we wszystko białe, Ona zjawiła się mnichom, którzy wybrali się już w daleką drogę, i powiedziała:
- Wróćcie z powrotem! Wasza dolina też jest Moją dolą.
Mnisi posłuchali się i wrócili. Później na miejscu ukazania się Bogarodzicy oni wznieśli kaplicę.
Były lata niemiecko-faszystowskiej okupacji. Głód dręczył cały kraj. Wypróbowania spadły też na los mnichów Świętej Góry, jednak oni nieustannie odczuwali pomoc Przenajświętszej Bogarodzicy. Był sierpień 1942 roku. U ojca Arsienija, młynarza Nowego skitu (pustelni), skończyła się mąka. Oprócz tego, on był już winien dwadzieścia chlebów ojcom skitu. I, ponieważ nie był w stanie ich zwrócić, ze wstydu przestał pokazywać się w skicie. On tak się zasmucił, że postanowił opuścić Świętą Górę i pieszo wybrać się do swojej rodzinnej Sparty.
Przed wyjściem przygnębiony i głodny, położył się trochę odpocząć. Ledwie zasnął, jak przyszła do niego Bogarodzica w obrazie jego matki.
- Co z tobą, dziecko Moje, dlaczego ty tak bardzo się smucisz?
- Mamo, ja nie mam ani okruszka chleba. Czyż tego mało? Mamo, ja głoduję!
- I dlatego ty chcesz odejść z Atosu?
- Tak, dlatego.
- A dokąd ty zamierzasz pójść, nieszczęsne Moje dziecko? Czyż nie Ja już w ciągu wielu wieków jestem władczynią Świętej Góry?! Czyż Ja mogę złamać Swoje obietnice? Oto, Ja przyprowadziłam do waszego brzegu statek z pszenicą. Pójdź i kup sobie zboża.
- Mamo, jak ja kupię ziarna, jeśli nie mam pieniędzy?!
- Zejdź do starca Simieona, i on tobie da. On też przeżywa, dlatego że i u niego nie ma chleba. Jednak on ufa Mi. Więc, powiedz mu i wszystkim ojcom, żeby oni zeszli na brzeg i kupili sobie zboża.
Zszedłszy na nabrzeże, mnisi zastali marynarzy nie na statku, a na brzegu.
- Ojcowie święci – odpowiedzieli oni na prośbę głodnych mnichów – pszenicy na sprzedaż my nie mamy. Niemcy zmusili nas przewieźć amunicję z Kawaly do Kolindry i zapłacili każdemu z nas po trzysta ok pszenicy (1 oka = 1280 gram). Ale widząc, w jakiej biedzie wy jesteście, my ofiarujemy każdemu z was po trzydzieści ok.
Mnisi wysławili Boga za Jego zbawienne i tak na czasie (oczekiwane) dobrodziejstwo i podziękowali marynarzom. Ci na szalupie udali się na starek, odmierzyli niezbędną ilość pszenicy, wyładowali ją na brzegu i rozdzielili między mnichów.
- Ojcowie! – zwrócili się potem marynarze do mnichów. Niemcy boją się płynąć w dzień, dlatego my odbijemy dopiero przed północą. Może, zdążymy pokłonić się świętym relikwiom?
Mnisi z radością zgodzili się spełnić prośbę marynarzy, i oni wszyscy razem udali się do kiriakonu (głównej świątyni na Atosie). Po drodze kapitan zapytał:
- My nie mamy kawy. Może, wy możecie dać nam jedną-dwie oki, a my zapłacilibyśmy wam pszenicą?!
- Dobrze – odpowiedzieli swiatogorcy. – Kawę kupowaliśmy po pięćdziesiąt drahm za okę, a pszenica kosztuje dziesięć. Więc wy dacie nam pięć ok pszenicy za każdą okę kawy.
- Nie – powiedział kapitan weźcie dwadzieścia ok pszenicy.
- Ale to niesprawiedliwe – zaprotestował ojciec Iakow – Władyce Chrystusowi to się nie podoba.
- Ojcowie! Powiedział wtedy kapitan. – Ile pszenicy jest na naszym statku, tyle zostanie tu.
Potem wszyscy udali się do kiriakonu, gdzie nastąpiło gorące dziękczynienie i całonocne czuwanie ku czci Przenajświętszej Władczyni Bogarodzicy, a także modlitwa o „pokój dla całego świata”. A marynarze, pokłoniwszy się świętym relikwiom, z głębokim wzruszeniem i pokorą w sercach udali się na swój statek.
W mieście Iliupol we Fenicji w VI wieku żył aktor o imieniu Gajan. Na scenie swego teatru Gajan bezlitośnie wyśmiewał i bluźnił Przenajświętszą Dziewicę Marię. Pewnego razu we śnie zjawiła się mu Sama Bogarodzica i mówi:
- Co Ja złego tobie zrobiłam, że ty Mnie wyśmiewasz i bluźnisz przeciwko Mnie przed mnóstwem ludzi?
Jednak i po tym śnie artysta nie poprawił się, a przeciwnie, jeszcze bardziej zaczął wyśmiewać Bogarodzicę.
Przenajświętsza Dziewica zjawiła się mu jeszcze trzykrotnie. Ale nikczemnik tylko zakorzeniał się w swojej niegodziwości i coraz bardziej bluźnił, zniesławiał Zawsze Dziewicę Marię.
I wtedy Bogarodzica jawiła się mu znów i, nie mówiąc ani słowa, na rękach i nogach bluźniercy nakreśliła Swoim palcem linię. Przebudziwszy się, artysta pozostał leżąc z odciętymi rękoma i nogami.
Pouczająca kara jeszcze tu, na ziemi, mogła pomóc mu uniknąć wiecznego piekła.
W monasterze świętego Pawła na Świętej Górze na początku naszego wieku żył mnich o imieniu Foma. Jego posłuszanie było w monasterskiej piekarni, gdzie pomagał piekarzowi ojcowi Grigorijowi. Pewnego razu ojciec Grigorij wyjechał na dwa dni i zostawił zamiast siebie swego posłusznego pomocnika. Jednak ojciec Foma nigdy w życiu nie miesił ciasta sam, i dlatego pogubił się. On powinien był upiec chleb dla sześćdziesięciu mnichów i dziecięciu-dwudziestu pielgrzymów.
Zaczął gorąco modlić się do Przenajświętszej Bogarodzicy i prepodobnego Pawła, żeby oni oświecili go, dlatego że on nie wiedział nawet od czego zacząć. Tak więc, wziął drożdże i, zamierzając lać wodę i sypać mąkę, nagle zobaczył obok siebie majestatyczną Mniszkę. Mnich speszył się. Mniszka zaś weszła do środka, wzięła zakwas i zamieszała go z wodą i mąką. Po dwóch godzinach ciasto było gotowe. Ona narobiła chlebów, położyła je do pieca i po dwóch godzinach wyjęła gotowy chleb.
Ojciec Foma patrzył na Nią jak zaczarowany. On w żaden sposób nie mógł pojąć, co się dzieje. Jedyne, co on pojął – to to, że Mniszką była Sama Bogarodzica Dziewica.
Zjadłszy chleba, mnisi zapytali starca:
- Ojcze Foma, jak tobie udało się tak szybko zamiesić ciasto? Co dodałeś do niego, że chleb wyszedł tak smaczny?
Niektórzy z mnichów do dnia dzisiejszego pamiętają smak tego chleba. Tak Pani Bogarodzica jeszcze raz pokazała mnichom, że Ona troszczy się o nich jak matka o swoje dzieci.
Ponieważ Święta Góra zawsze była ostoją i twierdzą Prawosławia, nie dziwi, że wielkim pragnieniem łacinników było podporządkować ją władzy papieskiej. W 1280 roku łacinnicy weszli na Atos i zabrali się do swego niegodziwego dzieła. Czasami przy pomocy pieniędzy i obietnic, a czasami poprzez groźby, dobijali się u mnichów uznania zwierzchnictwa papieża. Wielu o słabej woli podporządkowało się im wtedy. Jednak większość mnichów nie uznała nad sobą władzy papieża, krwią zapieczętowawszy swoje wyznanie. W swoich działaniach łacinnicy, niestety, mieli wsparcie bizantyjskiego imperatora Michaiła Paleologa (1261-1282) i patriarchy Konstantynopolskiego Ioanna Bekkosa (1275-1282).
Uczyniwszy niegodziwości prawie we wszystkich atosskich monasterach, katolicy dobrali się i do bułgarskiego monasteru Zograf. Niedaleko od przybytku trudził się niejaki mnich, mający zwyczaj codziennie i wielokrotnie czytać akatyst Przenajświętszej Bogarodzicy przed jej świętą ikoną. Pewnego razu, kiedy na jego ustach było jeszcze archanielskie pozdrowienie, nagle on usłyszał od świętej ikony głos:
- Raduj się i ty, starcze Boży! – Mnich wystraszył się.
- Nie bój się! – cicho kontynuował wychodzący z ikony głos Bożej Matki. – Zaraz pośpiesz do monasteru i powiedz ihumenowi i braciom, że przybliżyli się wrogowie Moi i Mego Syna. Więc, kto bezsilny, niech oddali się do lasu i ukryje się, póki przeminie pokusa, a pragnący męczeńskiego wieńca niech pozostaną w monasterze. Pośpiesz się!
Podporządkowując się przykazaniu Bogarodzicy, starzec rzucił się do monasteru. Dotarłszy do monasterskich murów, ze zdziwieniem zobaczył na wrotach ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy, przed którą całkiem niedawno czytał akatyst. Bogobojny mnich pokłonił się i ze wzruszeniem pocałował święty obraz, wziął go w ręce i razem z nim zjawił się przed ihumenem.
Usłyszane wstrząsnęło mnichami. Niektórzy od razu uciekli i ukryli się w górach i pieczarach. A dwudziestu sześciu mnichów, wraz z ihumenem, postanowiło pozostać w monasterze, weszli na basztę i tam oczekiwali wroga i męczeńskich wieńców.
Wkrótce przybyli łacinnicy. Na początku bezbożnicy próbowali pochlebstwem przekonać mnichów, aby otworzyli wrota i uznali papieża za głowę powszechnej Cerkwi.
- Kto wam powiedział, że papież jest głową Cerkwi? – zakrzyczeli do nich mnisi. – Głową Cerkwi jest Chrystus! Wrót my nie otworzymy, a wolimy umrzeć, niż pozwolić wam zbezcześcić to święte miejsce!
- No, skoro pragniecie umrzeć, to umierajcie! – zakrzyczeli wściekli łacinnicy.
Bogoburcy (wrogowie Boga) uzbierali chrustu, obłożyli nim basztę, rozpalili ogień i spalili wszystkich mnichów żywcem.
Na całej długości linii frontu, od spokojnych wód Morza Jońskiego do ośnieżonych szczytów Prespy, żołnierze greckiej armii byli świadkami następującego niezwykłego zjawiska: w nocy oni często widzieli wysoką zgrabną kobietę z narzutą na głowie i na plecach, chodzącą w pobliżu okopów.
Oni od razu rozpoznawali Ją, dlatego że znali Ją od najmłodszych lat: o Niej śpiewały im ich matki, Ją oni widzieli w swoich młodzieńczych snach. To była ich wspólna Matka, Niezwyciężona Przywódczyni.
Anastasij Rigopulos, w 1940 roku będąc na służbie w Albani, przysłał swemu bratu z frontu następujący list:
„Drogi mój bracie Nikonie!
Piszę do ciebie z orlego gniazda, czterysta metrów wyżej Parnity. Dookoła śnieg i lód. Jednak nie zamierzam opisywać tobie uroku zaśnieżonej Morowy, ale chcę napisać, co ja przeżyłem, w co ty, gdybyś usłyszał od innych, wątpliwe czy byś uwierzył.
Kilka minut przed atakiem na fortyfikacje Morowy, w odległości jakichś dziesięciu metrów, zobaczyliśmy wysoką, nieruchomo stojącą i odzianą we wszystko czarne kobietę.
- Kim Ty jesteś? – milczenie…
Zdenerwowany wartownik znów krzyknął:
- Kim Ty jesteś?!
I wtedy, jakby prąd elektryczny przeszedł po naszych żyłach, i wszyscy wyszeptaliśmy:
„Bogarodzica”!
Jak na orlich skrzydłach, Ona rzuciła się do przodu: Żołnierze pobiegli za Nią! Czuliśmy, jak nasze mięśnie napełniają się siłą. Tylko po tygodniu okrutnych walk udało się nam zdobyć fortyfikacje Iwan-Morowy.
Chcę powiedzieć, że nasz atak nastąpił akurat w chwili, kiedy włosi zmieniali oddziały. Stare oddziały zostały wycofane, a nowe… jeszcze spały! Tego co z nimi się wydarzyło nie można opisać! Przenajświętsza Dziewica była stale przed nami. Kiedy my, już jako zwycięzcy, schodziliśmy do miasta Korica, Niezwyciężona Przywódczyni, Przenajświętsza Matka przemieniła się w lekki obłok i znikła”.
Wielki cud przeżyli żołnierze pięćdziesiątego pierwszego batalionu pod dowództwem Pietrakisa w okresie greko-italiańskiej wojny, na Rodenskim grzbiecie, po prawej stronie od Klisury.
Każdego wieczoru, począwszy od 22 stycznia 1941 roku, dokładnie o 9:20 ciężkie działa Italiańców zaczynały ostrzeliwać batalion Pietrakisa i drogę, po której przechodził wojenny transport. Zwiadowcy i lotnicy próbowali odkryć te działa, ale nie dawało to żadnych efektów. W żaden sposób ni udawało się ujawnić miejsca rozmieszczenia włoskich dział, może dlatego, że je każdego wieczoru przewożono na inne miejsce.
W chłodny styczniowy wieczór znów dało się słyszeć uderzenia włoskich armat.
- Matko Przenajświętsza! – zawołał nagle major – pomóż nam! Wybaw nas od tych demonów!
W tejże chwili na niebie pojawił się jasno świecący obłok i zaczął powoli przybierać obraz świetlistego wieńca. Niewielkie srebrne obłoczki pod nim utworzyły wizerunek Przenajświętszej Bogarodzicy, który zaczął powoli schodzić ku ziemi i zatrzymał się przy przepaści, położonej między dwoma Bubesskimi wzniesieniami. Działo się to na oczach całego zdumionego batalionu.
- Cud! – głośno krzyknął major.
- Cud! Dud! – powtórzyli żołnierze i przeżegnali się.
Do baterii pod dowództwem Tzimasa natychmiast wysłano wiadomość ze wskazaniem współrzędnych ostrzału. Za dziesięć minut zagrzmiały greckie działa, a po dwudziestu włoskie armaty zacichły, już na zawsze.
Ch. Wiegros, weteran koreańskiej wojny, opowiada następujące:
„Byłem chorążym naszego batalionu w Korei. Wtedy w nic nie wierzyłem, jedynie tylko w siłę będących pod moim dowództwem ciężkich dział. Poza tym byłem nałogowym bluźniercą. Słowa, którymi przeklinałem, miały związek z Przenajświętszą Bogarodzicą.
U słyszących moje przekleństwa włosy na głowie stawały dęba. Żeby uniknąć jakiejkolwiek biedy, moi żołnierze, kiedy ja przeklinałem, żegnali się. Starsi rangą stale zwracali mi uwagi i nawet karali. Wszystko to trwało do tej pory, póki pewnego razu w nocy ja na własne oczy nie przeżyłem następującego cudu.
Nadchodził świt siódmego kwietnia 1951 roku. Mój pluton rozlokował się na zboczu wzgórza przy 38 równoleżniku. Całą noc ze swoim żołnierzem Stawrosem Adamakosem wartowałem w okopie. Kiedy zaś zaświtało, ja spokojnie zasnąłem. I wtedy to zobaczyłem ten sen.
Niejaka kobieta, odziana we wszystko czarne, przybliżyła się do mnie i, dotknąwszy ręką mego ramienia, zapytała:
- Chcesz, żebym Ja była obok ciebie?
Od tych słów po całej mojej duszy rozprzestrzenił się spokój.
- A kim Ty jesteś? – zapytałem Ją.
Jej oblicze gwałtownie zmieniło się, i Ona zapytała mnie surowym głosem:
- Dlaczego ty ciągle besztasz Mnie?
- Przecież ja po raz pierwszy widzę ciebie! Jak mogę ciebie besztać, jeśli ciebie nie znam?!
- Nie – jeszcze bardziej surowo nalegała Ona. – Ty stale przeciwko Mnie bluźnisz. Ale Ja mimo wszystko przy tobie i przy twoich żołnierzach. Dlaczego wy nie pójdziecie do Busanu zapalić tam świecę, za swoich, którzy tam spoczywają?
Od tych słów ogarnął mnie strach, i z przerażeniem przebudziłem się. Znajdujący się przy mnie Stawros zmieszany patrzył w moje oszalałe oczy.
- Pan stękał i rozmawiał przez sen – powiedział on do mnie wystraszonym głosem.
Opowiedziałem mu swój sen, i zdecydowaliśmy, że to skutek zmęczenia i rozmów o tych którzy zginęli pod Busanem.
Jeszcze nie skończyliśmy swojej rozmowy, jak ja wprost przed sobą ujrzałem kobietę ze swego snu.
- Adamakos! – krzyknąłem. – Kobieta… Ta… Oto… Ty widzisz Ją?
Żołnierz popróbował mnie uspokoić, ale bez skutku! Odziana we wszystko czarne, Niewiasta stała wprost przede mną, i ja znów usłyszałem Jej najmilszy głos:
- Nie bój się!.. Nie bój się, dziecko Moje. Ja – Przenajświętsza Bogarodzica. Ja ochraniam was wszystkich, zawsze i wszędzie. Ale Ja chcę, żebyś ty na zawsze przestał mnie besztać, nawet w najtrudniejszych chwilach swego życia.
Przypadłem do Jej nóg, żeby ucałować je, ale Zawsze Dziewica rozpłynęła się. Wtedy z mego serca pociekły łzy, które przyniosły mi ulgę i radość”.
N. Dramudianos opowiedział zadziwiającą historię, która wydarzyła się z nim w 1940 roku.
„Nasz oddział otrzymał rozkaz zająć wzgórze, aby utworzyć bazę wypadową (przyczółek). Musieliśmy okopywać się w kamienistym gruncie. Ledwie zajęliśmy pozycję, jak zaczął padać gęsty śnieg. Śnieg sypał bez przerwy dwa dni i dwie noce, i wkrótce niektóre zaspy osiągały dwa metry wysokości. Zostaliśmy bez łączności ze sztabem i bez zaopatrzenia. Każdemu z nas zostawało żywności na jeden dzień. Opanowani przez głód i chłód, kompletnie nie pomyśleliśmy o „dniu nadchodzącym” i zjedliśmy cały prowiant naraz.
Potem zaczęły się dla nas prawdziwe męczarnie. Pragnienie gasiliśmy śniegiem, ale głód męczył nas bezlitośnie. Przeszło pięć dni. Zamieniliśmy się w szkielety. Choć byliśmy rześcy duchem, ale natura ma swoje granice.
I wtedy to uratował nas cud! Nasz sierżant, wyjąwszy zza pazuchy papierową ikonkę Przenajświętszej Bogarodzicy, wzniósł ją do góry i wezwał nas zebrać się wokół niego:
- Teraz nas może uratować tylko cud! Stańcie na kolana i proście Przenajświętszą Władczynię o zbawienie!
Wszyscy padliśmy na kolana, wznieśliśmy do góry ręce i zaczęliśmy gorąco modlić się do Zawsze Dziewicy Marii. Nie zdążyliśmy wstać z kolan, jak do naszych uszu doleciał dźwięk dzwoneczka. Złapaliśmy za broń i zajęliśmy pozycję obserwacyjną.
Nie minęło nawet minuty, jak podszedł do nas wielki, ciężko objuczony muł. Wszyscy skamienieliśmy! Zwierzę bez gospodarza przechodzi górę, która pokryta jest co najmniej metrową warstwą śniegu – wszystko to było absolutnie niewiarygodne. I tu nas olśniło: przyprowadziła go nam Przenajświętsza Bogarodzica. Wszyscy my jak jeden gorąco podziękowaliśmy naszej Zbawiciele.
Zwierzę było obładowane dużą ilością żywności: żołnierskim chlebem, serem, konserwami, koniakiem i wieloma innymi produktami.
Na wojnie przeszedłem przez mnóstwo przeróżnych nieszczęść i udręk, ale tego przypadku nigdy nie zapomnę”.
Konstantin Charopulos, stary marynarz, opowiedział następujące wydarzenie.
„W czasie amerykańsko-japońskiej wojny pracowałem jako starszy mechanik na naftowym tankowcu floty handlowej.
W indyjskim porcie nasz tankowiec załadowano naftą, którą musieliśmy dostarczyć na jedną z wysp Oceanu Spokojnego, gdzie w tym czasie była amerykańska baza lotnictwa wojskowego. Ciągle byliśmy zatrwożeni, dlatego że polowały na nas japońskie łodzie podwodne. Nasz tankowiec, rozumie się, był otoczony minami przeciwtorpedowymi, ale japończycy mogli przerwać pierścień od dołu i zasypać nas torpedami. Wtedy śmierć była nieunikniona.
Tym razem prześladował nas jeszcze silny sztorm. Fale podnosiły się ku niebu jak ogromne góry, niebezpiecznie bawiąc się minami przeciwtorpedowymi. Marynarze szeptali między sobą, że nadeszła nasza ostatnia godzina.
- Żegnajcie się! – krzyknąłem do kapitana i marynarzy. – Błagajcie Boga aby nam pomógł! Boże Wszechmocny, zbaw dusze nasze, w tym koszmarze tylko Ty możesz nam pomóc.
- Amiń! – Zakrzyczeli wszyscy pozostali.
Stopniowo morze zaczęło uspakajać się. Ale nie zdążyliśmy złapać oddechu, jak naleciał na nas silny cyklon.
- Ster w lewo i cała naprzód! – ryknął kapitan. – Wszyscy na swoje miejsca!
Od obciążenia i wibracji maszyny omal nie rozrywało. Chwała Bogu, że trafiliśmy w skrajny obszar cyklonu. Wysławiliśmy Wszechmocnego. Oblewając się potem, wyszedłem z maszynowni na górę, żeby wypić filiżankę kawy. Nie zdążyłem uczynić ani łyku, jak podbiegł do mnie trzeci mechanik, informując, że w maszynowni pożar.
Pobiegłem do ładowni, schwyciłem gaśnicę i zacząłem zalewać wodą płonące silniki.
Nagle, do tej pory nie wiem jak, wąż przeciwpożarowy owinął się wokół mnie i ścisną, jak wąż dusiciel łanię. Próbowałem uwolnić się, ale moje próby okazały się próżne. Jeszcze trochę, i umarłbym uduszony. Zebrawszy ostatnie siły, zakrzyczałem:
- Przenajświętsza Bogarodzico, uratuj nas!
Tego wystarczyło. W niewytłumaczalny sposób szlauch poluzował się. Wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem gaszenie pożaru. Kiedy pożar został zlokalizowany, do maszynowni zeszła cała załoga statku. Ze łzami w oczach marynarze obejmowali mnie i całowali. Ja powiedziałem im:
- To, co się wydarzyło, było cudem Przenajświętszej Bogarodzicy! Ja przywołałem Jej imię, i Ona uratowała od pewnej śmierci mnie i nasz statek”.
Archimandryta Afanasij, ihumen monasteru Stawrowuniu na wyspie Cypr, był nieraz obdarowany przez Przenajświętszą Bogarodzicę. Przypadek, o którym on nam opowiedział, jest przykładem Jej cudownego wstawiennictwa.
„Było 9 lutego 1960 roku. Mój starec Herman polecił mi przeprowadzić monasterski traktor z monasterskiego gospodarstwa świętego Modesta na inne gospodarstwo – świętej Warwary.
Było oddanie święta Srietienija (Gromnic), i ja, siedząc za kierownicą, cicho śpiewałem troparion święta. Na jednym stromym zjeździe traktor nagle wyszedł spod kontroli i zaczął szybko nabierać prędkości. Widocznie coś w nim się zepsuło, a i ja byłem nie dość doświadczonym kierowcą, żeby od razu podjąć niezbędne działania. W każdej chwili mogłem się rozbić. Bez wahania i zwłoki położyłem całą swoją nadzieję na Przenajświętszą Bogarodzicę.
- Matko Boża, pomóż mi! Przenajświętsza Dziewico, uratuj mnie! wykrzyknąłem.
Traktor szybko zbliżał się do brzegu rzeki. Do mojej śmierci zostawało kilka chwil. Ale wydarzył się cud – wjechawszy w krzaki, mój traktor nieruchomo zastygł na samej krawędzi rzeki.
Z głębi duszy podziękowałem Zawsze Dziewicy, Która usłyszała moją modlitwę. Zszedłszy z traktora, pieszo udałem się do gospodarstwa świętej Warwary, gdzie spotkałem swego starca.
- Starcze, ja omal się nie zabiłem! – powiedziałem i opowiedziałem mu wszystko, co mi się przydarzyło.
Posłuszeństwo wobec starca i wstawiennictwo Bogarodzicy uratowały mnie od pewnej śmierci.
Na brzegu, niedaleko od miejsca zdarzenia, rosła ogromna sosna. Później powiesiłem na niej ikonę Przenajświętszej Bogarodzicy. I za każdym razem, przechodząc przez to miejsce, zatrzymujemy się na krótko, żeby pokłonić się Jej”.
Średniogórski monaster w lata tureckiego jarzma ukryty był za wysoką górą, z dala od prowadzącej na Artę drogi (Arta – miasto na zachodzie Grecji). Do niego prowadziła stroma i niebezpieczna ścieżka, po której mogły poruszać się tylko kozy i miejscowi mieszkańcy. W starożytności monaster słynął swoją wspaniałością, ale w lata niewolnictwa, jak i wszystkie pozostałe monastery, pozostawał w biedzie.
Narodzenie Przenajświętszej Bogarodzicy było prestolnym (świątynnym) świętem monasteru. To była najjaskrawsza uroczystość w całej okolicy. Tego dnia mnisi zabijali utuczone cielę, następnie gotowali je w ogromnych monasterskich kadziach, a po Liturgii częstowali mięsem wszystkich wiernych.
Jednak w pewnym okresie mnisi przestali obchodzić święto z poprzednimi uroczystościami i nie robili tego kilka lat. W monasterze nie było ani kawałeczka mięsa, żeby częstować pielgrzymów. To wielu smuciło. Ludzie myśleli, że mnisi utracili gościnność, jak również przestali czcić święto Bożej Matki.
- Ale co my możemy zrobić?! – odpowiadał na ludzkie zarzuty ihumen. – U nas nawet koguta nie zostało!
W Monasterze w tym czasie żył pewien siwobrody mnich, w wieku około osiemdziesięciu lat. On wraz ze wszystkimi martwił się z powodu trudnej sytuacji, w jakiej znajdował się monaster.
„Przenajświętsza Bogarodzico, uczyń cud! – modlił się on dniami i nocami do Niebiańskiej Carycy. – Uczyń cud, żeby ludzie widzieli, że Ty nie opuszczasz nas, i nie utracili wiary w Ciebie”.
Była wigilia święta Zaśnięcia Przenajświętszej Bogarodzicy. Stary mnich przebywał w swojej celi, kiedy nagle zobaczył widzenie.
Jeszcze nie zadzwonili na Jutrznię, jak on wybrał się do ihumena.
- Co przyprowadziło ciebie o tak wczesnej porze, ojcze?
- Starcze, tylko co miałem Boskie widzenie! Moja cela napełniła się jasnym światłem, i nie zdążyłem oprzytomnieć, jak ujrzałem przed sobą Bogarodzicę. Ona patrzyła na mnie surowo, ale z miłością. Jej wzrok wyrażał zmartwienie i jednocześnie spokój. Ona powiedziała mi: „Przekaż ihumenowi i braciom, żeby w tym roku Moje święto świętowali uroczyście, ponieważ dla ludzi nie ma większej straty jak utracenie wiary. Niech na Moje święto zbiorą się mieszkańcy wszystkich wiosek, i Ja będę z nimi”. Powiedziawszy to, Ona znikła.
Ihumen uważnie wysłuchał starego mnicha i poszedł do cerkwi.
Na święto Zaśnięcia z pobliskiej wsi przyszło mnóstwo pielgrzymów. Widzenie mnicha przekazywane było z ust do ust, i wkrótce wiedziały już o nim wszystkie wsie w okolicy. Świętość życia starego mnicha była najlepszym dowodem jego prawdziwości. Nawet biskup stawiał tego mnicha za przykład do naśladowania.
Wielu mnichów przychodziło do ihumena i prosiło go o spełnienie woli Bogarodzicy. I oto, po tygodniu od oddania święta Zaśnięcia Przenajświętszej Bogarodzicy. W dniu Ścięcia głowy Jana Poprzednika, mnisi i mieszkańcy wsi usłyszeli z ust ihumena radosną wiadomość:
- Według błogosławieństwa i łaski Przenajświętszej Bogarodzicy, w tym roku nasz monaster będzie świętować swoje parafialne święto z uroczystościami, z jakimi nie świętowaliśmy go już od wielu lat. Wy doskonale wiecie, że dla naszego monasteru nastały teraz ciężkie czasy. Dlatego my i tym razem nie będziemy zabijać cielca. Jednak zbierzemy się, żeby uroczyście odświętować nasze święto.
Wiadomość jak szybki ptak obleciała góry i doliny i rozprzestrzeniła się po wszystkich pobliskich wsiach. W końcu u wszystkich znów będzie jasna uroczystość ku czci Przenajświętszej Dziewicy, wszyscy znów zbiorą się razem pod osłoną Jej łaski. To wydarzenie mogło być tylko zapowiedzią dobrych przemian. Być może, Pan zwiastował szybkie nadejście lepszych czasów.
Jeszcze w przeddzień święta monasterski plac zaczął zapełniać się ludźmi. Wielkimi grupami przychodzili pielgrzymi z różnych wsi, zebrali się wszyscy razem duchowni, i zaczęło się uroczyste nabożeństwo.
Morze ludzi rozlało się po zboczu góry, ponieważ mała monasterska cerkiew nie mogła wszystkich pomieścić. Nagle z pokrytego lasem pagórka rozległ się szum, i przed zdziwionymi ludźmi pojawił się… jeleń, który, wcale nie bojąc się ludzi, szybkim krokiem skierował się do monasteru. Ludzie byli tak zdumieni, że nikt nawet nie pomyślał cokolwiek przedsięwziąć.
Jeleń zaś, jakby prowadziła go niewidzialna ręka, przeszedł między ludźmi i znikł w monasterskich wrotach. Tu on podszedł wprost pod kuchnię i się zatrzymał.
Kucharz był zdezorientowany. Najpierw dał jeleniowi wody, i zwierzę z pragnieniem napiło się chłodnej wody. Zaspokoiwszy pragnienie, ono położyło się w kącie i wyciągnęło szyję, podstawiając ją pod nóż.
- To dar Bogarodzicy – powiedzieli starzy mnisi.
O wszystkim od razu został powiadomiony ihumen. On powiedział, że jelenia trzeba zarżnąć i rozdać mięso ludziom, jako błogosławieństwo Przenajświętszej Bogarodzicy.
Tak też uczyniono. Tego roku wszyscy pielgrzymi otrzymali w charakterze świątecznego poczęstunki mięso jelenia. Wiadomość o cudzie jak błyskawica obleciała pobliskie wioski.
Od tej pory każdego roku 8 września do monasterskich wrót przychodził jeleń, chociaż nikt nie widział żeby w pobliżu monasteru żyły jelenie. Jeleń pił wodę, odpoczywał, a następnie kładł się na boku i wyciągał szyję pod nóż.
Od tamtej pory minęło wiele lat. Turcy zostali wypędzeni. Umarli też mnisi, będący świadkami cudu. Na ich miejsce przyszli inni, jednak cud nie ustawał.
Ale jakoś raz zdarzyło się tak, że święto zbliżało się już do końca, a jeleń ciągle się nie pojawiał. Skończyła się Jutrznia, zbliżał się koniec Liturgii, i ludzie zaczęli niepokoić się.
- To za nasze grzechy! – mówili pielgrzymi.
- Ludzie zaczęli tracić swoją wiarę! – dodawali inni.
Jednak, kiedy już zaśpiewano Cherubińską, nagle pojawił się jeleń. Mnich, oczekujący z nożem w rękach, z ulgą odetchnął. Jeleń zaś, jakby zagubiony, z przerażeniem popatrzył na lewo, na prawo i skierował się do monasteru. Do monasterskich wrót podszedł cały zmordowany. Mnisi złapali go i od razu zarżnęli, żeby zdążyć przygotować go na obiad.
- Jeleń więcej nie przyjdzie! – powiedział pewien stuletni starec. – Zachowaliśmy się okrutnie – nie daliśmy mu ani się napić, ani odpocząć, a natychmiast oddaliśmy pod nóż. To grzech!
Na słowa starca nikt wtedy nie zwrócił uwagi. Jednak, kiedy następnego roku jeleń nie przyszedł, wszyscy zrozumieli, że winni są mnisi.
Minęło wiele lat. Na świętą ziemię przyszli inni wrogowie. Oni zburzyli monaster i rozgonili mnichów. Po majestatycznym przybytku dziś nie zostało prawie nic, oprócz maleńkiej cerkwi i zburzonej kuchni.
Jednak corocznie 8 września miejscowi mieszkańcy zbierają się razem i każdego razu czekają, że, być może, jak za dawnych czasów, nagle pojawi się jeleń – cud Przenajświętszej Bogarodzicy.
We wschodniej części Kefalonii, niedaleko od wsi Markopulo, znajduje się niewielka cerkiew ku czci Zaśnięcia Przenajświętszej Bogarodzicy. Już od wielu lat corocznie w święto Zaśnięcia zdarza się tu coś niezwykłego. Od Przemienienia wewnątrz i na zewnątrz cerkwi pojawiają się węże. Miejscowi mieszkańcy nazywają je wężami Przenajświętszej Bogarodzicy.
Z każdym dniem liczba węży rośnie, i w przeddzień Zaśnięcia one zapełniają całą okolicę. W te dni mieszkańcy Makrkopulo chodzą po parowie, na którego zboczu stoi cerkiew, i zbierają węże, żeby przynieść je Przenajświętszej Bogarodzicy. Skąd pojawiają się węże i dokąd znikają po święcie, nikt nie wie. Dla wszystkich do dziś pozostaje to wielką tajemnicą.
W czasie całonocnego czuwania węże swobodnie pełzają wśród ludzi – po stasydach, anałojach (krzesłach i pulpitach cerkiewnych), nikogo się nie bojąc.
- Jeśli wąż wlezie wam za pazuchę – uprzedzają mieszkańcy wsi pielgrzymów czy turystów – nie bójcie się! Łaską Przenajświętszej Władczyni Bogarodzicy węże żadnej szkody wam nie uczynią. Weźcie je w ręce, i one, jak kocięta, będą lizać wasze palce.
Rzeczywiście, podczas nabożeństwa dzieją się nieprawdopodobne rzeczy: węże, jak bransolety, obwijają ręce wierzących ludzi, pełzają po ikonie Przenajświętszej Bogarodzicy i Ukrzyżowaniu, po przygotowanych do litanii chlebach. Wąż może nawet zapełznąć na Ewangelię, która czytana jest na Liturgii. Węże, jako przedstawiciele królestwa zwierząt, świętują razem z chrześcijanami, przypominając nam o rajskim sadzie, w którym pierwotni ludzie żyli ze zwierzętami jak jedna rodzina. Po zakończeniu święta węże odchodzą.
Niemieccy uczeni badali te węże, ale nie mogli zakwalifikować ich do żadnego ze znanych gatunków. One są szare, cienkie. Długością nie przekraczają metra, ich skóra jest aksamitna. Na ich głowie i na koniuszku języka widnieje krzyż.
Jeśli któregoś roku węże nie pojawiały się, to zawsze było złą przepowiednią. Tak było w 1940 i 1953 roku, kiedy na wyspie wydarzyły się silne trzęsienia ziemi.
Francja była wstrząśnięta niebywałym cudem Przenajświętszej Bogarodzicy. Opowiedział nam o nim Baszam Szaf, pracujący w Paryżu u pewnego syryjskiego przedsiębiorcy o imieniu Michaił Merez.
12 sierpnia 1988 roku Mereza nie było w domu. On zadzwonił do Aszafa i dał rozporządzenie przygotować wszystko niezbędne do nadchodzącego święta Zaśnięcia Przenajświętszej Bogarodzicy. W domu bogatego przedsiębiorcy była niewielka domowa cerkiew. Wierny sługa pokadził tu kadzidłem, zapalił łampady i postawił przed ikoną Bogarodzicy kwiaty. Potem pomodlił się za swoją rodzinę, żyjącą daleko w Syrii, i za swego pana, którego kochał jak rodzonego ojca.
W tej samej chwili pobożnemu słudze jawiła się Bogarodzica i powiedziała:
- Ja chronię ciebie. Ja jestem z tobą. Przyjmij ten dar.
I w tejże chwili Aszaf poczuł, jak jego ręce zaczęła napełniać jakaś ciecz, podobna według swego składu i zapachu do czystego oleju oliwkowego.
Kiedy Merez wrócił do Paryża, sługa opowiedział mu o zdarzeniu, ale ten wolał, żeby to wszystko pozostało w tajemnicy. Jednak cud powtórzył się, i od cudownego oleju uzdrowiło się wielu Syryjczyków i Libańczyków. Dopiero po tym Merez opowiedział o tym co się wydarzyło dla Metropolity Francji Ijeremii i przedstawicielowi Antiocheńskiego patriarchatu biskupowi Gawriiłowi.
Cudowne znamię nie ustawało. Teraz ono działo się nie tylko w cerkiewce Mereza, ale i w innych miejscach, gdzie Aszaf modlił się czy nawet po prostu wypowiadał imię Jezusa czy Jego Przenajświętszej Matki.
17 września 1988 roku, podczas Boskiej Liturgii w greckiej cerkwi świętego Stefana przy ulicy Georgesa Bizeta, olej wylewał się w ciągu całej godziny, co widzieli wszyscy wierni.
Aszaf ma trzydzieści lat. To prosty człowiek z czystym sercem. Całe życie przeżył w pokorze i prostocie. On mówi, że za każdym razem, kiedy dzieje się ten cud, napełnia go niewypowiedziana radość.
Za zbadanie cudu wzięła się nauka. Powołano komisję, której członkowie trzykrotnie byli świadkami tego fenomenu. Oni wzięli ojej i poddali go analizie biochemicznej. Analiza została przeprowadzona przez profesora Z. L. de Jene w laboratorium biochemicznym szpitalu Pitie Salpetriere w Paryżu. Wnioski komisji przedstawione zostały metropolicie Ijeremii. Według wyników analizy, skład płynu odpowiada składowi oleju roślinnego. On zawiera w sobie tłuszcze, głównie fitosterol, których nie ma we krwi. Ludzki organizm nie może wytwarzać takich tłuszczy. Płyn zawiera nawet cholesterol, element zwierzęcego pochodzenia, nie spotykany w oleju oliwkowym. Na podstawie ostatniego komisja doszła do wniosku: „Dana ciecz nie ma zewnętrznego źródła”. Komisja potwierdziła również uzdrowienie dwóch osób, pomazanych wydzielonym z rąk Baszama Aszafa olejem. Raport komisji kończy się następującymi słowami: „To wydarzenie nie podlega żadnemu naukowemu i logicznemu wyjaśnieniu. Najprawdopodobniej, ono odnosi się do mnóstwa cudów Przenajświętszej Bogarodzicy, które zna cerkiewna historia i przekazy świętych ojców (tradycja patrystyczna)”.