Do strony głównej


Po co w każdą niedzielę chodzić do cerkwi?

Kapłan Daniił Sysojew

Często duchownemu zadają pytanie, przedstawione w tytule, i zaczynają usprawiedliwiać się.

- Musimy wyspać się, pobyć z rodziną, wykonać prace domowe, a tu trzeba wstać, iść do cerkwi. Po co?

Oczywiście, po to aby uzasadnić swoje lenistwo, można znaleźć i nie takie zaprzeczenia. Ale najpierw należy zrozumieć, jaki sens jest w cotygodniowym chodzeniu do cerkwi, aby potem już zrównać z tym samousprawiedliwienia. Przecież wymóg ten nie został wymyślony przez ludzi, a jest dany jeszcze w Dziesięciu Przykazaniach: „Pamiętaj o dniu sobotnim (szabatu), aby święcić go; sześć dni pracuj i czyń w nich wszelkie prace twoje, a dzień siódmy – szabat Panu Bogu twemu: nie wykonuj w dniu tym żadnej pracy ani ty, ani syn twój, ani córka twoja, ani niewolnik twój, ani niewolnica twoja, ani wół twój, ani osioł twój, ani żadne zwierzę twoje, ani przybysz, który jest w domach twoich; albowiem w sześć dni stworzył Pan niebo i ziemię, morze i wszystko, co jest w nich, a w siódmy dzień odpoczął; dlatego pobłogosławił Pan dzień sobotni i uświęcił go (Wj.20,8-11). Za naruszenie tego przykazania w Starym Testamencie groziła kara śmierci, jak za zabójstwo. W Nowym Testamencie wielkim świętem stało się woskriesienieje (zmartwychwstanie – niedziela), dlatego że Chrystus, powstawszy z martwych, uświęcił ten dzień. Według cerkiewnych przepisów naruszający to przykazanie podlega odłączeniu – ekskomunice. Zgodnie z 80 kanonem VI Soboru Powszechnego: „Jeśli ktoś, biskup, czy kapłan, czy diakon, czy ktoś z należących do duchowieństwa, albo świecki, nie mając żadnej wymuszonej potrzeby, ani przeszkody, którą na długo oddalony był od swojej cerkwi, ale przebywając w mieście, przez trzy niedzielne dni w ciągu trzech tygodni, nie przyjdzie na cerkiewne zgromadzenie: to duchowny niech będzie wydalony ze stanu duchownego, a świecki niech będzie odłączony od wspólnoty”.

Chyba Stwórca nie dawałby nam niedorzecznych nakazów, a i reguły cerkiewne napisane są wcale nie po to, aby męczyć ludzi. Jaki więc jest sens tego przykazania?

Całe chrześcijaństwo wyrasta z samoobjawienia Boga Stwórcy, ukazanego przez Pana Jezusa Chrystusa. Wejście w Jego życie wewnętrzne, uczestnictwo w Bożej chwale – to cel naszego życia. Ale tak jak „Bóg jest miłością i przebywający w miłości – w Bogu przebywa, i Bóg w nim”, według słów apostoła Ioanna (1J.4,16), to i wejść we wspólnotę z Nim można tylko poprzez miłość.

Według słów Pana, całe prawo Boże sprowadza się do dwóch przykazań: „pokochaj Pana Boga twego całym sercem twoim i całą duszą twoją i całym umysłem twoim: to jest pierwsze i największe przykazanie; drugie zaś podobne mu: pokochaj bliźniego twego, jak sam siebie; na tych dwóch przykazaniach opiera się (utrwala się) całe prawo i prorocy” (Mt.22,37-40). Ale czyż można wypełniać te przykazania bez chodzenia do cerkwi? Jeśli kochamy człowieka, to czyż nie staramy się częściej spotykać się z nim? Czyż można wyobrazić sobie, aby zakochani unikali spotykania się z sobą? Tak, można skontaktować się i przez telefon, ale o ileż lepiej jest rozmawiać osobiście. Tak i człowiek, kochający Boga, dąży do Niego na spotkanie. Przykładem dla nas niech będzie car Dawid. On, będąc władcą narodu, prowadząc niezliczone wojny z wrogami, urzeczywistniając sprawiedliwość, mówił tak: „jak pożądane są mieszkania Twoje, Panie sił! Zmęczyła się dusza moja, pragnąc do dworów Pańskich; serce moje i ciało moje porywają się do Boga żywego. I ptaszek znajduje dom sobie, i jaskółka gniazdo sobie, gdzie położy pisklęta swoje, u ołtarzy Twoich, Panie sił, Carze mój i Boże mój! Błogosławieni i szczęśliwi są żyjący w domu Twoim: oni nieustannie będą wysławiać Ciebie. Błogosławiony i szczęśliwy człowiek, którego siła w Tobie i u którego w sercu drogi skierowane do Ciebie. Przechodząc doliną płaczu, oni odkrywają w niej źródła, i deszcz przykrywa ją błogosławieństwem; z siły w siłę, zjawiają się przed Bogiem na Syjonie. Panie, Boże sił! Usłysz modlitwę moją, wysłuchaj, Boże Jakuba! Boże, obrońco nasz! Skłoń się z góry i spójrz na twarz pomazańca Twego. Bowiem jeden dzień w dziedzińcach Twoich jest lepszy od tysiąca. Pragnę lepiej być u progu w domu Bożym, niż żyć w namiotach niegodziwości” (Ps.83,2-11).

Kiedy on był na wygnaniu, to płakał każdego dnia, że nie może wejść do domu Bożego: „Wspominając o tym, wylewam duszę moją, ponieważ chodziłem w tłumie, wchodziłem z nimi do domu Bożego z głosem radości i chwalebnymi pieśniami świętującego tłumu” (Ps.41,5).

Oto właśnie taka postawa i rodzi potrzebę odwiedzania świątyni Bożej i czyni ją wewnętrznie niezbędną.

I nie jest to zadziwiające! Przecież na świątynię Bożą nieustannie zwrócone są oczy Pana. Tu Ona Sam przebywa Swoim Ciałem i Krwią. Tu On odradza nas w Chrzcie. Tak więc cerkiew – to nasza mała niebiańska ojczyzna. Tu Bóg wybacza nam grzechy w sakramencie Spowiedzi. Tu On daje nam Sam Siebie w sakramencie Priczastija (Eucharystii). Czyż można jeszcze gdzieś znaleźć takie źródła niezniszczalnego życia? Według słów starodawnego ascety, ci, którzy w ciągu tygodnia walczą z diabłem, dążą w sobotę i w niedzielę przybiec, uciec się do źródeł wody żywej Priczastija do cerkwi, aby zaspokoić pragnienie serca i obmyć siebie z nieczystości skalanego sumienia. Według starodawnych opowieści, jelenie polują na żmije i pożerają je, ale jad zaczyna palić ich wnętrzności, i one biegną do źródła. Tak samo więc i my powinniśmy dążyć do cerkwi, aby wspólną modlitwą ochłodzić, złagodzić rozdrażnienie naszego serca. Według słów swiaszczennomuczenika (duchownego-męczennika) Ignatija Bohonosca, „starajcie się częściej zbierać się dla Eucharystii i wysławiania Boga. Bo jeśli często zbieracie się razem, to pokonywane są moce szatana, i jednomyślnością waszej wiary niszczone są zgubne czyny jego. Nie ma nic lepszego niż pokój, bo nim niszczona jest wszelka walka niebieskich i ziemskich duchów” (Swiaszczennomuczenik Ignatij Bohonosiec, Posłanie do Efezjan. 13).

Wielu teraz boi się uroku, psucia i czarów. Wielu wbija igły we wszystkie futryny, obwiesza siebie, jak noworoczne choinki, amuletami, kopcą wszystkie kąty świecami i zapominają, że cerkiewna modlitwa tylko jedna może zbawić człowieka od przemocy diabła. Przecież on drży przed siłą Boga i nie jest w stanie zaszkodzić temu, kto przebywa w Bożej miłości.

Jak śpiewał car Dawid: „Jeśli uzbroi się przeciwko mnie pułk, nie wystraszy się serce moje; jeśli powstanie przeciwko mnie woja, i wtedy będę miał nadzieję. Jednego prosiłem u Pana, tego tylko poszukuję, aby przebywać w domu Pańskim przez wszystkie dni życia mego, oglądać piękno Pańskie i odwiedzać świętą świątynię Jego, bo On ukrył by mnie w przybytku Swoim w dniu nieszczęścia, schował by mnie w tajemnym miejscu osiedla Swego, wzniósłby mnie na skałę. Wtedy wzniosłaby się głowa moja nad wrogami, okrążającymi mnie; i ja przyniósłbym w przybytku Jego ofiary pieśni chwalebnych, zacząłbym śpiewać i wysławiać w pieśniach przed Panem” (Ps.26,3-6).

Ale mało tego, że w świątyni Pan chroni nas i daje nam siły. On jeszcze i uczy nas. Przecież całe nabożeństwo – to prawdziwa szkoła Bożej miłości. Słyszymy Jego słowo, wspominamy Jego cudowne czyny, dowiadujemy się o naszej przyszłości. Zaprawdę „w świątyni Boga wszystko obwieszcza o Jego sławie” (Ps.28,9). Przed naszymi oczyma przechodzą czyny bohaterskie męczenników, zwycięstwa ascetów, męstwo carów i duchownych. Dowiadujemy się o Jego tajemniczej naturze, o tym zbawieniu, które dał nam Chrystus. Tu radujemy się z jasnego zmartwychwstania Chrystusa. Nie na darmo nazywamy niedzielne nabożeństwo „małą Paschą”. Często wydaje się nam, że wszystko dookoła jest straszne, okropne, przerażające i beznadziejne, ale niedzielne nabożeństwo mówi nam o naszej pozagranicznej (ponadzmysłowej) Nadziei. Nie na darmo Dawid mówi, że „my rozmyślaliśmy, Boże, o dobroci Twojej w środku świątyni Twojej” (Ps.47,10). Niedzielne nabożeństwo – najlepszy środek przeciwko tym niezliczonym depresjom, przygnębieniom i smutkom, które żyją w „szarym bycie”. To – połyskująca tęcza Bożego przymierza pośród mgieł powszechnej próżnej krzątaniny.

Sercem naszego świątecznego nabożeństwa jest modlitwa i rozmyślanie nad Pismem Świętym, którego czytanie w cerkwi ma szczególną moc. Tak pewien asceta widział, jak z ust diakona, czytającego na niedzielnej Liturgii słowo Boże, unosiły się języki ognia. One oczyszczały dusze modlących się i wznosiły się na niebiosa. Ci, którzy mówią, że mogą poczytać Biblię w domu, i jakoby dlatego nie ma konieczności iść do świątyni, są w błędzie. Nawet jeśli oni rzeczywiście otworzą w domu Księgę, to ich oddalenie od cerkiewnego zgromadzenia przeszkodzi im zrozumieć sens przeczytanego. Sprawdzono, że ci, którzy nie uczestniczą w świętym Priczaszczeniu, praktycznie nie są w stanie przyswoić sobie woli Bożej. I nic w tym dziwnego! Przecież Pismo jest jak „instrukcja” dla otrzymania niebiańskiej łaski. Ale jeśli po prostu czytać instrukcję, nie próbując, na przykład, zmontować szafy czy stworzyć oprogramowanie, to instrukcja ta pozostanie niezrozumiała i będzie szybko zapomniana. Przecież wiadomo, że nasza świadomość szybko odfiltrowuje niewykorzystane informacje. Dlatego Pismo nierozłączne jest od cerkiewnego zgromadzenia, albowiem i dane ono było właśnie Cerkwi.

Przeciwnie, ci, którzy byli na niedzielnej Liturgii i potem w domu wzięli Pismo, ci zobaczą w nim te znaczenia i sensy, których nie zauważyliby oni nigdy. Często zdarza się, że właśnie na święto ludzie poznają wolę Bożą o sobie. Przecież, według słów priepodobnego Ioanna Lestwicznika (Klimaka), „choć Bóg i zawsze nagradza niewolników (sług) Swoich darami, ale najbardziej w doroczne i Pańskie święta” (Słowo do Pasterza. 3,2). To nie przypadek, że ci, którzy regularnie chodzą do cerkwi są nieco inni i z wyglądu zewnętrznego, i według stanu duszy. Z jednej strony, dla nich cnoty stają się naturalne, a z drugiej – częsta spowiedź przeszkadza popełniać poważne grzechy. Tak. Często u chrześcijan namiętności i trwogi wyostrzają się, bo szatan nie chce, aby ludzie, ulepieni z prochu, wznosili się na niebiosa, skąd on został zrzucony. Dlatego szatan i atakuje nas jako swoich wrogów. Ale my jednak nie powinniśmy bać się go, a powinniśmy podjąć walkę z nim i zwyciężyć. Przecież tylko zwyciężający odziedziczy wszystko, powiedział Pan (Ap.21,7)!

Jeśli człowiek mówi, że jakoby jest on chrześcijaninem, ale nie obcuje w modlitwie ze swoimi braćmi, to jakiż on wierzący? Według słusznych słów wielkiego znawcy praw cerkiewnych, patriarchy Antiocheńskiego Fieodora Walsamona, „z tego wyjawia się jedno z dwóch – albo to, że taki nie przykłada żadnej troski o wypełnienie boskich nakazów o modlitwie do Boga i wysławiania w pieśniach, albo nie jest on wiernym. Bo, dlaczego przecież on w ciągu dwudziestu dni nie zechciał być w cerkwi z chrześcijanami i mieć kontakt z wiernym narodem Bożym?”

Nieprzypadkowo ci chrześcijanie, których uważamy za wzorce, – chrześcijanie apostolskiej Cerkwi w Jerozolimie „byli razem i mieli wszystko wspólne… I każdego dnia jednodusznie (jednomyślne) przebywali w świątyni i, przełamywali w domach chleb, przyjmowali pokarm w radości i prostocie serca, chwaląc Boga i przebywając w miłości u całego narodu” (Dz.2,44-47). Właśnie z tej jednomyślności i wypływała ich wewnętrzna siła. Oni przebywali w życiotwórczej sile Świętego Ducha, która wylewała się na nich w odpowiedzi na ich miłość.

Nieprzypadkowo dlatego Nowy Testament wprost zabrania lekceważyć cerkiewne zgromadzenia: „Nie opuszczajmy wspólnych zebrań naszych, jak niektórzy mają w zwyczaju; ale będziemy przekonywać jeden drugiego, i tym bardziej, im bardziej widzicie zbliżanie się dnia tego” (Hbr.10,25).

Wszystko to najlepsze, dzięki czemu Ruś nazywają świętą, dzięki czemu istnieją i inne chrześcijańskie narody, daje nam nabożeństwo. W cerkwi my uwalniamy się od ucisku naszej próżności i wyrywamy się z sideł kryzysów i wojen do pokoju Bożego. I jest to jedyna słuszna decyzja. Nie przekleństwa i rewolucje, nie złość i nienawiść, a cerkiewna modlitwa, dobre uczynki i cnoty mogą zmienić świat. „Kiedy zniszczone fundamenty, co zrobi prawy człowiek? Pan jest w świętej świątyni Swojej” (Ps.10,3-4), i do Niego on ucieka, aby znaleźć ochronę. To nie tchórzostwo, a mądrość, męstwo i odwaga. Tylko głupi będzie próbować sam poradzić z naciskiem wszechświatowego zła, czy to terror czy klęska żywiołowa, rewolucja czy wojny. Tylko Wszechmocny Bóg obroni Swoje stworzenie. Nieprzypadkowo świątynię zawsze uważa się za schronienie.

Zaprawdę świątynia – to niebiańska ambasada na Ziemi, gdzie my, wędrowcy, poszukujący niebiańskiego Grodu, otrzymujemy wsparcie. „Jak drogocenne jest miłosierdzie Twoje, Boże! Synowie człowieczy w cieniu skrzydeł Twoich mają spokój: nasycają się tukiem (tłuszczem, obfitością) domu Twego, i z potoku słodyczy (rozkoszy) Twoich Ty napajasz ich, bowiem u Ciebie źródło życia; w światłości Twojej widzimy światło” (Ps.35,8-10).

Myślę oczywiście, że miłość do Boga wymaga jak można częstszego przybiegania do domu Pana. Ale tego też wymaga i drugie przykazanie – miłość do bliźniego. Przecież gdzie można zwrócić się do tego co najpiękniejsze w człowieku – w sklepie, kinie, poliklinice? Oczywiście, nie. Tylko w domu naszego wspólnego Ojca możemy spotkać się z braćmi. I nasza wspólna modlitwa będzie szybciej usłyszana przez Boga, niż modlitwy dumnego samotnika. Przecież Sam Pan Jezus Chrystus powiedział: „Jeśli dwoje z was zgodzą się na ziemi prosić o wszelkie rzeczy, to, czego by nie poprosili, będzie im od Ojca Mego Niebiańskiego, bo, gdzie dwoje lub troje zgromadzeni w imię Moje, tam Ja pośród nich” (Mt.18,19-20).

Tu my podnosimy się z próżności i możemy pomodlić się i za nasze kłopoty, i o całym Wszechświecie. W świątyni prosimy Boga uzdrowić z chorób naszych bliskich, uwolnić jeńców, ochronić podróżnych, ocalić ginących. W świątyni spotykamy się (mamy kontakt) z tymi, którzy odeszli z tego świata, ale nie opuścili Cerkwi Chrystusowej. Umarli, zjawiając się, błagają aby pomodlić się za nich w cerkwi. Oni mówią, że każde modlitewne wspomnienie jest dla nich – jak dzień narodzin, a my często zaniedbujemy to. Gdzie więc wtedy nasza miłość? Wyobraźmy sobie ich stan. Oni bez ciała, przyjąć Priczastija nie mogą, zewnętrznych dobrych uczynków (na przykład jałmużny) też czynić nie mogą. Oczekują oni od swoich krewnych i przyjaciół wsparcia, a otrzymują tylko wymówki. To jest tak samo, jakby powiedzieć głodnej matce: „wybacz, przykro mi. Nie dam tobie pojeść. Chce mi się boleśnie spać”. A przecież dla umarłych cerkiewna modlitwa – to prawdziwy pokarm (a nie wódka, nalana na cmentarzu, nikomu niepotrzebna, oprócz biesów i alkoholików).

Ale i święci dostojnicy, godni naszego wysławiania, oczekują nas w świątyni. Święte obrazy pozwalają ich zobaczyć, ich słowa wygłaszane są podczas nabożeństwa, a i sami oni często odwiedzają dom Boży, zwłaszcza w swoje święta. Oni razem z nami modlą się do Boga, i ich mocne doksologie (wychwalanie Boga), jak orle skrzydła wznoszą cerkiewną modlitwę wprost do Boskiego tronu. I nie tylko ludzie, ale i bezcieleśni aniołowie uczestniczą w naszej modlitwie. Ich pieśni śpiewają ludzie (na przykład „Trójświęty” (Trysagion)) a oni przyśpiewują naszym hymnom („Dostojno jest’” (Godnym jest)). Według cerkiewnej tradycji, w każdej wyświęconej świątyni nad Priestołem (Tronem Pana) zawsze stoi Anioł, wznoszący modlitwę Cerkwi do Boga, a także przy wejściu do świątyni stoi błogosławiony duch, śledzący nad myślami wchodzących i wychodzących z cerkwi. Ta obecność odczuwalna jest w pełni namacalnie. Nie bez powodu wielu niekajającym się, zatwardziałym grzesznikom w cerkwi robi się źle – to siła Boża odrzuca ich grzeszną wolę, i aniołowie karzą ich za niegodziwości, bezprawie. Im trzeba nie ignorować cerkwi, pokajać się i otrzymać przebaczenie w sakramencie Spowiedzi i nie zapomnieć podziękować Stwórcy.

Ale wielu mówi:

- Dobrze! Trzeba chodzić do cerkwi, ale po co każdej niedzieli? Po co taki fanatyzm?

Odpowiadając krótko, można powiedzieć, że skoro Stwórca tak mówi, to stworzenie musi bezwarunkowo odpowiadać posłuszeństwem. Władca wszystkich czasów dał nam wszystkie dni naszego życia. Czyż nie może On zażądać, abyśmy my z 168 godzin tygodnia wydzielili Mu cztery? I przy tym czas poświęcony w świątyni, idzie nam na pożytek. Jeśli lekarz przypisuje nam zabiegi, to czyż nie staramy się ściśle wypełniać jego zaleceń, chcąc wyleczyć się od chorób ciała? Dlaczego więc ignorujemy słowa Wielkiego Lekarza dusz i ciał?

Czy spełnienie Najwyższej Woli jest fanatyzmem? Według słownika „fanatyzm – (od łacińskiego fanaticus – oszalały) to doprowadzony do skrajności stopień przywiązania do jakichś wierzeń albo poglądów, nietolerancja do jakichkolwiek innych poglądów (na przykład, fanatyzm religijny)”. Tu pojawia się pytanie, czym jest „skrajny (ekstremalny) stopień”. Jeśli rozumieć pod tym pierwotny termin „szaleństwo”, to mało prawdopodobne, aby większość tych, którzy cotygodniowo odwiedzają świątynię, rzucali się na wszystkich w szaleńczym zachwycie czy wściekłości. Ale często dla ludzi skrajnością jest zwykła przyzwoitość. Jeśli nie kraść i nie zabijać – fanatyzm, to my, oczywiście, jesteśmy fanatykami. Jeśli uznawać, że droga do Jedynego Boga jest tylko jedna, – fanatyzm, to my jesteśmy fanatykami. Ale przy takim pojmowaniu fanatyzmu tylko „fanatykom” dostanie się Carstwo Niebieskie. Wszystkich zaś „umiarkowanych” i „zdrowo myślących” oczekuje wieczna ciemność. Jak powiedział Bóg: „znam twoje uczynki; ty nie zimny, ani gorący: o, gdybyś ty był zimny albo gorący! Ale, ponieważ jesteś letni, to wypluję cię z ust Moich” (Ap.3.15-16).

Tu trzeba pomyśleć nad tymi słowami, które przytoczone są na początku naszych rozmyślań:

- Woskriesienije (niedziela) – to jedyny wolny dzień, trzeba wyspać się, pobyć z rodziną, wykonać prace domowe, a tu trzeba wstać, iść do cerkwi.

Ale przecież nikt nie zmusza człowieka iść koniecznie na wcześniejsze nabożeństwo. W miastach prawie zawsze odprawiana jest wcześniejsza i późniejsza Liturgia, a na wsiach nikt i w niedzielę nie śpi długo. Jeśli chodzi o wielkie miast, to nikt nie przeszkadza przyjść w sobotę z wieczornego nabożeństwa, porozmawiać z rodziną, poczytać ciekawą książkę i po wieczornych modlitwach położyć się spać około godziny 11 – 12 w nocy, a rano wstać o wpół do dziewiątej i pójść na Liturgię. Dziewięć godzin snu może przywrócić siły prawie każdemu, a jeśli tak się i nie stanie, to możemy „dobrać” brakujące snem dziennym. Wszystkie nasze problemy związane są nie z cerkwią, a z tym, że rytm naszego życia nie odpowiada Bożej woli i dlatego wycieńcza nas. A obcowanie z Bogiem – Źródłem wszystkich sił Wszechświata, – oczywiście, tylko i może dać człowiekowi i duchowe i fizyczne siły. Dawno zauważono, że jeśli do soboty wewnętrznie przepracujesz się, to niedzielne nabożeństwo napełnia wewnętrzną siłą. I siła ta – jest również i cielesna. Nieprzypadkowo asceci, żyjący w nieludzkich warunkach pustyni, dożywali do 120-130 lat, a my ledwie dociągamy do 70-80. Bóg wzmacnia pokładających nadzieje na Niego i służących Mu. Przed rewolucją była przeprowadzona analiza, która pokazała, że najdłużej żyli nie dworzanie czy kupcy, a duchowni, chociaż żyli oni w znacznie gorszych warunkach. To widoczne potwierdzenie korzyści z cotygodniowego chodzenia do domu Pańskiego.

Co zaś dotyczy kontaktów z rodziną, to kto przeszkadza nam pójść do świątyni w pełnym skałdzie? Jeśli dzieci są maleńkie, to żona może przyjść do cerkwi później, a po zakończeniu Liturgii można wszystkim razem pospacerować, pójść do kawiarni, porozmawiać. Czy można to porównać z tym „obcowaniem”, kiedy cała rodzina zgodnie tonie w czarnej skrzynce? Często ci, którzy nie chodzą do świątyni ze względu na rodzinę, nie zamieniają z bliskimi nawet dziesięciu słów w ciągu dnia.

Co dotyczy prac domowych, to słowo Boże nie pozwala wykonywać tych prac, które nie są życiowo ważnymi. Nie organizować generalnego sprzątania, dnia prania, przygotowywania przetworów na rok. Czas pokoju trwa od wieczora sobotniego do wieczora niedzielnego. Wszystkie ciężkie prace trzeba przekładać na niedzielny wieczór. Jedyny rodzaj ciężkich prac, jakie możemy i powinniśmy wykonywać w niedziele i święta, – to dzieła miłosierdzia. Zorganizować generalne sprzątanie u chorego czy staruszka, pomóc w świątyni, przygotować pożywienie dla sieroty i wielodzietnej rodziny – to prawdziwa i miła Stwórcy zasada przestrzegania święta.

Z pytaniem o domowych pracach w święta nierozerwalnie związany jest problem letniego uczęszczania do świątyń. Bardzo wielu mówi:

- My nie możemy przetrwać zimy bez tych produktów, które hodujemy na naszych działkach. Jak więc możemy chodzić do cerkwi?

Myślę, odpowiedź jest oczywista. Nikt nie przeszkadza pójść do wiejskiej świątyni na nabożeństwo, a pracę ogrodową wykonać albo w sobotę, albo w drugiej połowie niedzieli. Tak i zdrowie nasze będzie zachowane, i wola Boża będzie spełniona. Nawet jeśli nigdzie blisko nie ma świątyni, powinniśmy poświęcać sobotni wieczór i niedzielny poranek modlitwie i Pismu. Ci zaś, którzy nie chcą spełniać woli Bożej, otrzymują Jego karę. Oczekiwany urodzaj pożera szarańcza, gąsienice, choroby. Kiedy potrzebny jest deszcz – nadciąga susza, kiedy potrzebna susza – zaczyna się powódź. Tak Bóg pokazuje wszystkim, Kto jest Gospodarzem świata. Często Bóg karze i samych lekceważących Jego wolę. Znajomi lekarze opowiadali autorowi o fenomenie „niedzielnej śmierci”, kiedy człowiek wszystkie wolne dni orze, nie podnosząc oczu ku niebu, i tam właśnie, na grządce umiera na udar czy zawał serca, twarzą do ziemi.

Przeciwnie, tym, którzy wypełniają przykazanie Boże, On daje niebywałe urodzaje. Na przykład, w Optyńskiej Pustelni urodzaje przewyższały urodzaj sąsiadów czterokrotnie, choć wykorzystywana była jednakowa technika użytkowania gruntów.

Niektórzy mówią:

- Ja nie mogę pójść do świątyni, bo jest zimo albo gorąco, deszcz albo śnieg. Lepiej pomodlę się w domu.

Ale oto cud! Ten sam człowiek gotów jest jechać na stadion i pod odkrytym niebem pod deszczem kibicować swojej drużynie, do upadłego grzebać się w ogrodzie, całą noc tańczyć na dyskotece, i tylko dojść do domu Bożego nie ma on sił! Pogoda – zawsze jest tylko usprawiedliwieniem dla jego niechęci. Czyż naprawdę można uważać, że Bóg usłyszy modlitwę człowieka, który nie chce nawet nic małego poświęcić dla Niego?

Tak samo bezmyślne i bezsensowne jest inne, często spotykane zaprzeczenie, sprzeciwienie się:

- Nie pójdę do cerkwi, bo nie ma u was ławek, jest gorąco. Nie tak jak u katolików!

Oczywiście, tego sprzeciwu nie można nazwać poważnym, ale dla wielu względy komfortu ważniejsze są od kwestii wiecznego zbawienia. Jednak Bóg nie chce zguby i odrzuconego, a Chrystus nie przełamie i nadłamanego żelaza i nie ugasi dymiącego lnu. Co dotyczy ławek, to wcale nie jest sprawa zasadnicza. Prawosławni grecy mają siedziska w całej świątyni, u ruskich ich nie ma. Nawet teraz, jeśli człowiek jest chory, to nikt nie przeszkadza mu usiąść na ławkach umieszczonych przy ścianach prawie w każdej świątyni. Ponadto według Ustawu Ruskiej Cerkwi dotyczącego nabożeństw, na świątecznym wieczornym nabożeństwie parafianie mogą usiąść siedem razy. W końcu, jeśli ciężko jest wystać całe nabożeństwo, a wszystkie ławki są zajęte, to nikt nie przeszkadza przynieść z sobą rozkładanego taboretu. Jest mało prawdopodobne aby ktoś za to osądzał. Trzeba tylko wstawać na czytanie Ewangelii, na pieśń Cherubinów, kanon Eucharystyczny i jeszcze około dziesięciu ważniejszych momentów służby. Myślę, że to nikomu nie stworzy problemu. Inwalidów te zasady w ogóle nie dotyczą.

Jeszcze raz powtórzę, że wszystkie te sprzeciwiania się są kompletnie niepoważne i nie mogą być powodem łamania przykazań Bożych.

Nie usprawiedliwia również człowieka następujący sprzeciw:

- U was w cerkwi wszyscy tacy źli, gniewni. Babcie syczą i kłócą się. A jaszcze chrześcijanie! Ja takim być nie chcę i dlatego do cerkwi nie pójdę.

Ale przecież nikt nie wymaga być złym i gniewnym. Czyż ktoś w świątyni zmusza być takim? Czyż przy wejściu do świątyni żądają od ciebie włożyć rękawice bokserskie? Nie sycz i nie kłóć się sam i wtedy będziesz mógł poprawić i innych. jak mówi apostoł Paweł: „Kim jesteś ty osądzający cudzego niewolnika? Przed swoim Panem stoi on, czy pada?” (Rz.14,4).

Byłoby to sprawiedliwe, gdyby duchowni uczyli przeklinać i kłócić się. Ale przecież tak nie jest. Ani Biblia, ani Cerkiew, ani jej słudzy nigdy tego nie uczyli. Przeciwnie – na każdym kazaniu i w pieśniach przywołują nas być pokornymi, miłosiernymi. Więc nie jest to przyczyna niechodzenia do cerkwi.

Trzeba rozumieć, że do świątyni przychodzą ludzie nie z Marsa, a z otaczającego świata. A tam akurat i przyjęte jest kłócić się i przeklinać tak, że czasem u mężczyzn nie usłyszysz ani jednego słowa ruskiego. Same przekleństwa. A w świątyni tego akurat nie ma. Można powiedzieć, że cerkiew – jedyne miejsce, zamknięte dla przeklinania.

To w świecie przyjęte jest być złośliwym i swoje rozdrażnienie wylewać na otaczających, nazywając to walką o sprawiedliwość. Czyż nie tym zajmują się staruchy w poliklinikach, przemywające kości wszystkim, począwszy od prezydenta, kończąc na pielęgniarce? I czyż naprawdę ci ludzie mogą, wszedłszy do świątyni, jak po skinieniu czarodziejskiej pałeczki natychmiast zmienić się i stać się łagodnymi, jak owce? Nie, Bóg dał nam wolność woli, i bez naszego wysiłku nic nie może się zmienić.

My zawsze jesteśmy w Cerki tylko częściowo. Czasem część ta jest bardzo wielka – i wtedy człowiek nazywa się świętym, czasem mniejsza. Niekiedy człowiek trzyma się Boga tylko małym palcem. Ale wszystkiemu Sędzia i Oceniający nie my, a Pan. Póki jest czas, jest nadzieja. A jak można oceniać obraz zanim zostanie ukończony, chyba że tylko na podstawie ukończonych części. Takie części – to święci. Właśnie na podstawie nich i trzeba osądzać Cerkiew, a nie na podstawie tych, którzy jeszcze nie skończyli ziemskiej drogi. Nie na darmo mówi się, że „koniec wieńczy dzieło”.

Cerkiew sama nazywa siebie szpitalem (na Spowiedzi mówi się „ponieważ przyszedłeś do lecznicy, abyś nie odszedł nie uzdrowiony”), tak więc czy mądrym jest oczekiwać, że wypełniają Ją zdrowi? Zdrowi są, ale znajdują się oni na Niebiosach. Więc kiedy wszyscy pragnący uzdrowić się skorzystają z pomocy Cerkwi, wtedy Ona ukaże się w całym swoim pięknie. Święci – oto kto jasno pokazuje moc Boga, działającą w Cerkwi.

Tak więc w świątyni trzeba patrzeć nie na otaczających, a na Boga. Przecież i przychodzimy nie do ludzi, a do Stwórcy.

Często odmawiają chodzić do świątyni, mówiąc:

- U was w świątyni nic nie jest zrozumiałe. Służą w niepojętym języku.

Dawajcie przeformułujemy ten sprzeciw. Przychodzi pierwszoklasista do szkoły i, podsłuchawszy lekcję algebry w 11 klasie, odmawia chodzenia na zajęcia, powiedziawszy: „Tam przecież nic nie jest zrozumiałe”. Niemądrze? Ale tak samo niemądre jest wyrzekać się od uczenia się Boskiej nauki, powołując się na niezrozumiałość.

Wręcz przeciwnie, jeśli wszystko byłoby zrozumiałe, znaczy, nauka nie miła by sensu. Przecie ty i tak wiesz już wszystko, o czym mówią specjaliści. Uwierzcie, że nauka życia z Bogiem jest nie mniej złożona i wytworna, niż matematyka, więc pozwólcie jej mieć swoją terminologię i swój język.

Myślę, że nie trzeba odmawiać (wyrzekać się) świątynnej nauki, postarania się zrozumienia tego, co jest właśnie niezrozumiałe. Przy tym należy wziąć pod uwagę, że służba przeznaczona jest nie dla misjonarstwa wśród niewierzących, a dla samych wierzących. Nam, chwała Bogu, jeśli uważnie modlimy się, wszystko staje się zrozumiałym już po miesiącu-półtora stałego chodzenia do świątyni. Ale głębie nabożeństwa mogą odsłonić się po latach. To, rzeczywiście, godna podziwu tajemnica Pana. My mamy nie płaskie (trywialne) kazanie protestanckie, a, jeśli kto chce, wieczny uniwersytet, w którym teksy nabożeństw – to szkolne pomoce naukowe, a Nauczyciel – Sam Pan.

Cerkiewnosłowiański język – to nie łacina i nie sanskryt. To święta forma języka słowiańskiego i ruskiego. Trzeba tylko trochę potrudzić się: kupić słownik, parę książek, nauczyć się półsetki słów – i język odkryje swoje tajemnice. A Bóg odpłaci za ten trud stokrotnie. – Podczas modlitwy będzie łatwiej skupić myśli na Boskiej tajemnicy. Myśli nie będą według praw skojarzeń wyślizgiwać się gdzieś w dal. W ten sposób, język słowiański poprawia warunki łączności z Bogiem, a przecież właśnie dlatego przychodzimy do cerkwi. Co zaś dotyczy otrzymania wiedzy, to ona przekazywana jest w świątyni w języku narodowym. Trudno znaleźć choćby jednego kaznodzieję, który wygłaszałby kazanie w języku słowiańskim. W Cerkwi powiązane jest mądrze – i stary język modlitwy, i współczesny język kazania.

I, w końcu, dla samych prawosławnych język słowiański jest drogi tym, że on daje im możliwość maksymalnie dokładnie słyszeć Słowo Boże. My w dosłownym sensie możemy słyszeć literę Ewangelii, dlatego że gramatyka języka słowiańskiego jest prawie identyczna z gramatyką greckiego, w którym i dane nam Objawienie. Uwierzcie, że jak w poezji i prawoznawstwie, tak i w teologii, odcienie sensów często zmieniają istotę sprawy. Myślę, że każdy, interesujący się literaturą, rozumie to*. I w detektywie (kryminale) przypadkowa zapałka może zmienić przebieg śledztwa. Tak i dla nas bezcenną możliwością jest jak można najdokładniej słyszeć słowa Chrystusa.

Oczywiście język słowiański nie jest dogmatem. W Świtowej Prawosławnej Cerkwi nabożeństwo odprawiane jest w ponad osiemdziesięciu językach. I nawet w Rosji teoretycznie możliwe jest odstąpienie od języka słowiańskiego. Ale dojść do tego może jedynie wtedy, kiedy dla wierzących stanie się on tak dalekim, jak dla Włochów łacina. Myślę, że na razie takiego problemu nawet nie ma. Ale jeśli nawet i dojdzie do tego – wtedy Cerkiew stworzy nowy święty język, maksymalnie dokładnie tłumaczący Biblię i nie dający naszemu umysłowi ześlizgiwać się w daleką stronę (kraj). Cerkiew zaś do tej pory żyje i ma siły ożywić każdego wchodzącego do Niej. Tak więc zaczynajcie kurs Boskiej Największej Mądrości, i Stwórca wprowadzi w głębiny Swego umysłu, mądrości.

Inni mówią:

- Ja wierzę w Boga, ale nie wierzę popom, i dlatego nie idę do świątyni.

Ale przecież nikt nie prosi parafianina, aby wierzył on duchownemu. My wierzymy Bogu, a duchowni – jedynie Jego słudzy i narzędzia wypełnienia Jego woli. Koś powiedział: „prąd płynie i przez zardzewiały przewód”. Tak i łaska przekazywana jest i przez niegodnego. Według słusznej myśli swiatitiela Ioanna Złotoustego, „My sami siedzący na katedrze i uczący, jesteśmy spleceni z grzechami. Tym niemniej, nie wątpimy w Bożą miłość do człowieka i nie przypisujemy Mu zatwardziałości serca (nieczułości)”. Wyobraźmy sobie, że w świątyni będzie służyć nie grzeszny batiuszka, a Archanioł Michał. Po pierwszej zaraz rozmowie z nami on wybuchnąłby sprawiedliwym gniewem, i z nas zostałaby tylko kupka popiołu.

W ogóle to przekonanie porównać można z odmową od pomocy medycznej z powodu umiłowania korzyści przez współczesną medycynę. Znacznie bardziej widoczne jest finansowe zainteresowanie poszczególnych lekarzy, jak przekonują się o tym wszyscy którzy trafili do szpitala. Ale czemuś z tego powodu ludzie nie rezygnują z medycyny. A kiedy mowa dotyczy o wiele ważniejszego – zdrowia duszy, to wspominają wszystkie historie i bajki, aby tylko nie iść do cerkwi. Był taki przypadek. Pewien mnich mieszkał na pustyni, i chodził do niego kapłan udzielać mu Priczastija. I oto pewnego razu usłyszał on, że udzielający mu Priczastija kapłan cudzołoży. I odmówił wtedy on wtedy przyjąć od niego Priczastije. I tejże nocy zobaczył on objawienie, że stoi złota studnia z kryształową wodą i z niej, złotym również wiadrem czerpie wodę trędowaty. I głos Boga powiedział: „Widzisz, jak woda pozostaje czystą, chociaż i daje ją trędowaty, tak i łaska nie zależy od tego, przez kogo jest ona podawana”. I po tym pustelnik znów zaczął przyjmować Priczastije od kapłana, nie rozważając, czy jest on prawy czy grzeszny.

Ale jeśli pomyśleć, to wszystkie te wymówki są zupełnie nieistotne. Przecież czy można ignorować bezpośrednią wolę Pana Boga, powołując się na grzechy kapłana? „Kim jesteś ty, osądzający cudzego niewolnika (sługę)? Przed swoim Panem stoi on, czy pada. I będzie przywrócony (znów postawiony); bo silny jest Bóg podnieść go” (Rz.14,4).

- Cerkiew nie w balach, a w żebrach, – mówią inni, – dlatego można pomodlić się i w domu.

To powiedzenie, jakoby ruskie, tak naprawdę podchodzi do naszych rodzimych sekciarzy, którzy, wbrew słowu Bożemu, oddzielili się od Cerkwi. Bóg rzeczywiście mieszka i w ciałach chrześcijan. Ale wchodzi on w nie poprzez święte Priczastije, podawane w świątyniach. Przy tym i modlitwa w cerkwi jest wyższa, niż modlitwa w domach. Święty Ioann Złotousty mówi: „mylisz się ty, człowieku; modlić się, oczywiście, można i w domu, ale modlić się tak, jak w cerkwi, gdzie takie mnóstwo ojców, gdzie jednodusznie (jednomyślnie) wysyłana jest pieśń do Boga, w domu nie można. Nie będziesz tak szybko usłyszany, modląc się do Władyki u siebie, jak modląc się ze swymi braćmi. Tu jest coś więcej, jak to: jednomyślność i zgoda, zjednoczenie miłości i modlitwy duchownych. Dlatego i stoją przed nami (i przed Panem) kapłani, aby modlitwy ludzi, jako słabsze, łącząc się z ich modlitwami mocniejszymi, razem wznosiły się na niebo… Jeśli i Piotrowi pomogła modlitwa cerkwi i wyprowadziła z więzienia ten filar cerkwi (Dz.12,5), to jak ty, powiedz mi, lekceważysz jej siłę i jakie możesz mieć usprawiedliwienie? Posłuchaj i Samego Boga, Który mówi, że ułaskawiają Go bogobojne, pełne czci modlitwy wielu (Jon.310-11)… Nie tylko jedni ludzie sami tu wołają, ale i aniołowie przypadają do Władyki i archaniołowie modlą się. Sam czas sprzyja im, samo przynoszenie ofiar wspomaga. Jak ludzie, wziąwszy gałązki oliwne, potrząsają nimi przed carami, przypominając im tymi gałązkami o miłosierdziu i miłości do człowieka; dokładnie tak i aniołowie, przedstawiając zamiast gałązek oliwnych samo Ciało Pańskie, błagają Władykę za rodzaj ludzki, i jakby mówią: my modlimy się za tych, których Ty Sam kiedyś zaszczyciłeś taką miłością Swoją, ż oddałeś za nich duszę (życie) Swoje; my wylewamy błagania za tych, za kogo Ty przelałeś krew; my prosimy za tych, za których Ty przyniosłeś w ofierze Swoje Ciało” (Słowo 3 przeciwko Anomejczykom).

Tak więc i ten sprzeciw jest całkiem bezpodstawny. Przecież o ileż świętszy jest dom Boży od twego domu, o tyle też wyższa jest modlitwa, przynoszona w świątyni, od modlitwy domowej.

Ale niektórzy mówią:

- Ja gotów jestem każdego tygodnia chodzić do świątyni, ale żona czy mąż, rodzice czy dzieci mnie nie puszczają.

Tu warto przypomnieć straszne słowa Chrystusa, o których często się zapomina: „kto kocha ojca czy matkę bardziej, niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt.10,37). Ten straszny wybór trzeba czynić zawsze. – Wybór między Bogiem a człowiekiem. Tak, to trudne. Tak, to może być bolesne. Ale jeśli ty wybrałeś człowieka, nawet w tym, co uważasz za małe, to Bóg odrzuci ciebie w dniu Sądu. I czy bliski pomoże tobie w tej odpowiedzialnej odpowiedzi? Czy twoja miłość do rodziny usprawiedliwi ciebie, kiedy Ewangelia mówi coś przeciwnego? Czyż nie będziesz ze smutkiem i gorzkim rozczarowaniem wspominać o tym dniu, kiedy odrzuciłeś Boga ze względu na mniemaną miłość?

Bo i praktyka pokazuje, że ten, kto wybrał kogoś zamiast Stwórcy, będzie zdradzony przez niego, swego wybrańca.

Inni mówią:

- Ja nie pójdę do tej cerkwi, bo jest tam zła energia. W świątyni robi się mi niedobrze, zwłaszcza od kadzidła.

W rzeczywistości w każdej świątyni energia jest jedna – Boża łaska. Wszystkie świątynie uświęcone są Duchem Świętym. We wszystkich cerkwiach przebywa Chrystus Zbawiciel Swoim Ciałem i Krwią. Aniołowie Boży stoją u wejścia do każdej świątyni. Rzecz tylko w człowieku. Bywa, że ten efekt ma i naturalne wyjaśnienie. Na święta, kiedy „zachodzący” (okazyjnie wchodzący, odwiedzający) odwiedzają świątynie, te po brzegi wypełnione są ludźmi. Przecież tak naprawdę świętych miejsc jest skrajnie mało dla takiego mnóstwa chrześcijan. I dlatego rzeczywiście dla wielu staje się po prosu duszno. Czasem bywa, że w biednych świątyniach kadzą kadzidłem niskiej jakości. Ale te powody nie są fundamentalne. Często bywa, że ludziom staje się źle i w całkiem pustej świątyni. Chrześcijanie doskonale znają duchowe przyczyny tego zjawiska.

Złe uczynki, w których człowiek nie chce się pokajać, odpędzają łaskę Bożą. Ten właśnie sprzeciw złej woli człowieka sile Bożej i przyjmowany jest przez nich jako „zła energia”. Ale nie tylko człowiek odwraca się od Pana, ale i Sam Bóg nie przyjmuje egoisty. Przecież powiedziano, że „pysznym (hardym) Bóg sprzeciwia się” (Jk.4,6). Podobne przypadki znane są i w starożytności. Tak Maria Egipcjanka, która była nierządnicą, spróbowała wejść do Świątyni Grobu Pańskiego w Jerozolimie i pokłonić się Życiotwórczemu Krzyżowi. Ale niewidzialna siła odrzuciła ją od drzwi cerkwi. I dopiero po tym, jak ona pokajała się i obiecała więcej nigdy nie powtarzać swego grzechu, Bóg wpuścił ją w dom Swój.

Tak samo i teraz znane są przypadki, kiedy najemni zabójcy i prostytutki nie mogli znieść zapachu kadzidła i odczuwali mdłości, mdleli. Szczególnie często dzieje się tak z tymi, którzy zajmują się magią, astrologią, ekstrasensoryką i innym diabelstwem. Jakaś siła skręcała ich w najważniejszych momentach nabożeństwa, i ze świątyni zabierała ich karetka „szybkiej pomocy”. Tu ścieramy się z jeszcze jednym powodem wyparcia się świątyni.

Nie tylko człowiek, ale i ci, którzy stoją za jego grzesznymi nawykami, nie chcą spotkania ze Stwórcą. Te istoty – buntownicze anioły, biesy. Właśnie te nieczyste istoty przeszkadzają człowiekowi wejść do świątyni. One też odejmują siłę u stojących w cerkwi. Bywa, że jeden i ten sam człowiek może godzinami siedzieć w „bujaku” i nie jest w stanie spędzić dziesięciu minut w obecności Stwórcy. Tylko Bóg może pomóc temu, kto schwytany jest przez diabła. Ale pomaga On tylko temu, kto pokajał się i pragnie żyć zgodnie z wolą Pana Wszechmogącego. A tak wszystkie te rozważania są jedynie nieprzemyślanym powtórzeniem satanistycznej propagandy. To nie przypadek, że i sama terminologia tego sprzeciwu wzięta jest u ekstrasensorów, jasnowidzów (a Cerkiew wie, że wszyscy oni służą diabłu), którzy bardzo lubią rozważać o jakichś energiach, którymi można „naładować się”, jakby mowa była o akumulatorze, a nie o dziecku Bożym.

Widać tu objawy duchowej choroby. Zamiast miłości ludzie próbują manipulować Stwórcą. To jest właśnie oznaka demonizmu.

Ostatni sprzeciw, spokrewniony z poprzednimi, spotykany jest najczęściej:

- U mnie Bóg w duszy, dlatego wasze obrzędy są mi niepotrzebne. Ja i tak czynię tylko dobro. Czyż Bóg pośle mnie do piekła tylko za to, że nie chodzę do świątyni?

Ale co rozumieć pod słowem „Bóg”? Jeśli mowa jest po prostu o sumieniu, to, oczywiście, u każdego człowieka ten głos Boży dźwięczy w sercu. Nie ma tu żadnych wyjątków. Ani Hitler, ani Czikatiło nie byli go pozbawieni. Wszyscy złoczyńcy wiedzieli, że jest dobro i zło. Głos Boga próbował powstrzymać ich od bezprawia. Ale czyż tylko dlatego, że oni słyszeli ten głos, są już świętymi? A i sumienie – to nie Bóg, a tylko Jego mowa. Przecież jeśli z magnetofonu czy z radia usłyszysz głos prezydenta, to czyż to znaczy, że jest on w twoim mieszkaniu? Również i obecność sumienia nie mówi o tym, że Bóg jest w twojej duszy.

Ale jeśli zamyślić się nad tym wyrażeniem, to kim jest Bóg? To – Wszechmogący, Wieczny, Wszechwiedzący, Sprawiedliwy, Dobry Duch, Stwórca wszechświata, Którego nie mogą pomieścić niebo i niebiosa niebios. Więc jak może pomieścić Go twoja dusza – Jego, Którego Oblicze boją się zobaczyć aniołowie?

Czy mówiący tak szczerze myśli, że ta Niezmierzona Siła przebywa z nim? Pozwólcie nam zwątpić. Niech on pokaże Jej przejaw. „Bóg w duszy” jest silniejsze niż próba ukrycia w sobie wybuchu bomby atomowej. Czyż można ukryć w tajemnicy Hiroszimę czy wybuch i wylew wulkanu? Tak więc żądamy od mówiącego takich dowodów. Niech dokona on cudu (na przykład wskrzesi umarłego) albo okaże Bożą miłość, podstawiwszy drugi policzek – temu, kto uderzył go? Czy będzie w stanie kochać on swoich wrogów – chociaż w setnej części tego, jak Pan nasz, Który modlił się za nich przed ukrzyżowaniem? Przecież prawdziwie powiedzieć: „Bóg w mojej duszy”, – może tylko święty. Od mówiącego tak wymagamy świętości, a inaczej będzie to kłamstwo, którego ojcem jest – diabeł.

Mówią: „Ja czynię tylko dobro, czyż Bóg pośle mnie do piekła”? Ale pozwólcie mi zwątpić w waszą prawość, pobożność. Co uważać za kryterium dobra czy zła, według którego można określić, że ty czy ja czynimy dobro czy zło? Jeśli uważać za kryterium samego siebie (jak często mówią: „ja sam dla siebie ustalam, czym jest dobro i zło”), wtedy te pojęcia po prostu pozbawione są jakiejkolwiek wartości i sensu. Przecież i Beria, i Goebbels, i Pol Pot uważali siebie za absolutnie prawych, więc dlaczego wy sami uważacie, że ich czyny zasługują na potępienie? Jeśli my mamy prawo sami określać sobie kryterium dobra i zła, to powinniśmy pozwolić na to samo i wszystkim mordercom, zboczeńcom i gwałcicielom. Tak, nawiasem mówiąc, pozwólcie również i Bogu nie zgodzić się z waszymi kryteriami, i sądzić was nie według waszych, a według Swoich miar, standardów. W przeciwnym razie okazuje się to w jakiś sposób niesprawiedliwe – my sami sobie wybieramy standard miary, a Wszechmogącemu i Wolnemu Bogu zabraniamy sądzić siebie według własnych praw, zakonów. A przecież według nich bez pokajania przed Bogiem i świętego Priczastija człowiek trafi do piekła.

Jeśli szczerze powiedzieć – to co są warte przed obliczem Boga nasze standardy dobra i zła, jeśli my nawet prawa na działalność prawodawczą nie mamy. Przecież nie stworzyliśmy dla siebie ani ciała, ani duszy, ani umysłu, ani woli, ani zmysłów. Wszystko, co u ciebie jest – to prezent (i nawet nie prezent, a tymczasowo powierzony na przechowanie majątek), my jednak z jakiegoś powodu decydujemy, że możemy nim bezkarnie rozporządzać według własnej woli. A Temu, Kto nas stworzył, odmawiamy prawa żądania sprawozdania o tym, jak wykorzystaliśmy Jego dar. Czy nie wydaje się to żądanie trochę bezczelne? Na podstawie czego sądzimy, że Pan Wszechświata będzie wypełniać naszą zepsutą grzechem wolę? My złamaliśmy Czwarte Przykazanie i przy tym uważamy, że On jest nam w czymś zobowiązany? Czyż nie jest to głupie?

Przecież zamiast tego, aby dzień niedzieli poświęcić Bogu, jest oddawany on diabłu. Tego dnia ludzie często upijają się, przeklinają, awanturują się, łajdaczą się, spędzają na rozpuście, a jeśli nie – to zabawiają się w daleko nieprzyzwoity sposób: oglądają wątpliwe programy telewizyjne, filmy, w których przelewają się grzechy i namiętności, itd. I tylko Stwórca okazuje się zbędny w Jego Własnym Dniu. A czyż Bóg, Który dał nam wszystko, łącznie z czasem, nie ma prawa zażądać od nas kilu godzin?

Tak więc piekło oczekuje tych gardzicieli, którzy ignorują, lekceważą wolę Boga. I przyczyna tego – nie surowość czy okrucieństwo Boże, a to, że oni, zostawiwszy źródło wody Życia, zaczęli próbować kopać puste studnie swoich usprawiedliwień. Oni wyparli się świętej Czaszy Priczastija, pozbawili siebie słowa Bożego i dlatego błądzą w ciemności tego złego życia. Oddaliwszy się od Światła, oni znajdują ciemność, odszedłszy od miłości, osiągają nienawiść, porzuciwszy życie, rzucają się oni w objęcia wiecznej śmierci. Jak nie opłakiwać ich uporu i nie pożyczyć, aby powrócili oni do domu naszego niebiańskiego Ojca?

My zaś razem z carem Dawidem powiemy: „według obfitości miłosierdzia Twojego, wejdę do domu Twego, pokłonię się świętej świątyni Twojej w bojaźni Twojej” (Ps.5,8). Przecież „my weszliśmy w ogień i w wodę, i Ty wyprowadziłeś nas na swobodę. Wejdę do domu Twego z całopaleniami, wypełnię Tobie obietnice moje, które wygłosiły usta moje wypowiedział język mój w smutku moim” (Ps.65,12-14).

 

*Ja osobiście czytałem dzieła znanych rosyjskich autorów w oryginale i niektóre w tłumaczeniu na język polski. I często, w tłumaczeniu zmieniony jest sens. Przyczyna staje się skutkiem a skutek przyczyną. Dlatego nie wierzę w treść dzieł przetłumaczonych. (EM). Nawet w różnych tłumaczeniach Pisma Świętego na jeden (polski) język są różnice które zmieniają sens treści.

 

Tłumaczenie Eliasz Marczuk