Na podstawie http://www.voskres.ru/school/platonova1.htm tłumaczenie Eliasz Marczuk
I
- Co Małłuch, znajdzie się jeszcze miejsce w chanie?
- Miejsce? Nie wpuszczę już więcej ani jednej owcy! Wszystkie miejsca zajęte… zaraz zamknę bramę: cały dzień ludzie, jak rzeka… W nocy oddychać nie będzie czym: i ludzie, i wielbłądy, i owce, i osły – wszystko razem! Słyszysz jaki ryk? Teraz i do ogrodzenia się nie przedrzesz.
Tak mówił stary Małłuch, odźwierny betlejemskiej gospody (chana), znajdującej się na szczycie stromej góry, zalanej teraz spokojnymi promieniami gasnącego słońca.
Zapal no lampę nad wejściem – krzyknął starzec temuż słudze hotelowemu, który tylko co zwracał się do niego pytaniem, a sam mimo wszystko przeciskał się do bramy. – Ne można, nie można, nie ma już miejsca! Szukajcie sobie noclegu gdzieś w samym Betlejem, niech Jahwe ma was w opiece! – mówił, starając się odpędzić od ogrodzenia nowych przybyszy.
Ale na przedmieściu, oprócz tego chana, nie było ani jednego domu, w którym można byłoby przenocować; w Betlejem wszystkie domy były też przepełnione, i nawet na placu bazarowym tłoczyli się pozostający bez schronienia.
Przybysze nie odchodzili od ogrodzenia chana.
Wśród nich byli i szanowni siwowłosi żydzi, przypominający dawnych patriarchów, w długich, ciemnych odzieniach, surowi, majestatyczni, i kobiety w białych narzutach, opadających na ich smagłe twarze, młodzieńcy, panienki, dzieci.
Przybyli z powodu spisu narodowego do miasta swoich ojców z Nazaretu, Kapernaum, Jerycha i innych miejscowości Palestyny na osłach i mułach, przykrytych według obyczaju Wschodu, pstrymi kobiercami, niepokoili się teraz, szumieli u bramy gospody, rozdrażnieni odmową odźwiernego, nie wiedząc, co robić i gdzie się podziać.
Obok przechodziła jeszcze karawana Beduinów, i wokół chana szum był niewyobrażalny.
Stary Małłuch doprowadzony był do rozpaczy tym szałem tłumu i w duszy przeklinał rzymskiego imperatora, który wymyślił urządzić ten nieszczęsny spis.
- No gdzież, dokąd ja umieszczę was? – omal nie płacząc, rozkładał ręce, ale w końcu ustąpił uporczywym żądaniom tłumu.
- Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba niech zachowa was nietkniętymi, ale, jeśli się udusicie, – stary Małłuch nie będzie winien… I psy też tam… – nie próbując okazywać sprzeciwu, machnąwszy ręką, dodał, patrząc, jak na podwórze wraz z ludźmi wbiegały wałęsające się psy, też, widocznie, zbite z pantałyku całym tym zamieszaniem.
- Hej, Beniamin, powiedz Zachariaszowi, żeby przyjmował jeszcze gości, i przyjdź tu, zabierz ich osłów! – krzyknął do Beniamina.
Ten po kilku minutach podszedł do niego.
- A jednak wciąż jeszcze potrzebne jest jedno miejsce, Małłuch! Wpuściłeś tyle ludzi, a mi potrzebne było tylko jedno miejsce – ni to w zamyśleniu, ni to z wyrzutem powiedział on, zręcznie przyjmując od przybyłych noclegowiczów ich muły i osły i odprowadzając je do stajni. – Patrz, Dolina Rephaima już w cieniu, – słońce zaszło… A im potrzebny nocleg, im bardzo potrzebny jest nocleg…
- Ty, chyba, zwariowałeś, Beniaminie! – stracił panowanie stary Małłuch. – Miejsce?! A skąd ja je tobie wezmę? No tak, i w dzień chan był nabity po brzegi, a teraz ja nie wiem, jak oni będą spać! – wskazał oczami na huczących, jak na targowisku ludzi. Nawet na podwórzu wszędzie pełno…
Ogromny parterowy dom, wewnętrzne podwórko i nawet ogrodzenie chana rzeczywiście przedstawiały sobą jakieś żywe mrowisko. Beniamin widział, że teraz już nie znajdzie miejsca nowym podróżnym, i był zły na siebie, że pół godziny wcześniej nie znalazł im wygodnego kącika.
- Ale przecież ty rozumiesz… spotkałem ich jeszcze pod górą, oni byli bardzo zmęczeni i mieli nadzieję odpocząć przy źródle Dawida… Ich osioł całkiem odmawiał iść… przecież drogi teraz rozmyte… w dole, na stokach góry, błoto i ślisko, a oni, pomyśl, idą z Nazaretu! To znaczy, przez Samarię, prze całą Judeę, przez góry.
- A kim to oni są? – niecierpliwie przerwał mu Małłuch
- A kim, nie wiem, – wzruszył ramionami Beniamin. – Wiem tylko, że są z rodu cara Dawida i idą tu do Betlejem, jego rodzinnego miasta, ale ubrani są całkiem prosto, nawet biednie… starzec, z wyglądu, robotnik… On, wydaje się, powiedział o sobie, że jest – cieślą. Kobieta, całkiem młoda i przepiękna, pewnie, jego córka. Ale… powinieneś sam Ją zobaczyć! Ona straciła siły ze zmęczenia! Ja obiecałem przygotować im miejsce w domu.
- I to bardzo nierozsądne z twojej strony, – ze zdenerwowaniem znów przerwał mu odźwierny. – No, znajdź miejsce choć gdziekolwiek!
A najbardziej skrajny liwan?* – ożywił się nagle Beniamin. – Sam widziałem, przechodziłem obok, jak go sprzątano; on jeszcze wolny.
- Jego zajął rzymski setnik, ten sam który przywiózł dekret Herodowi o spisie ludności.
- Rzymski setnik zatrzymał się w tym chanie? – ze zdziwieniem wymówił Beniamin.
- Mówi, że jeździł po całej Palestynie, był za Jordanem, na Judejskiej pustyni, i teraz wraca do Rzymu.
- Rzymski, setnik, – powtórzył, nie słuchając Beniamin, – nie wystarczyłoby mu miejsca na podwórzu Heroda?! Zabiera miejsce biedakom!
Rumieniec oburzenia zalał twarz młodzieńca.
- On szczodrze zapłacił gospodarzowi – zauważył Małłuch
- Oczywiście! – gorzko uśmiechnął się Beniamin. – Ale czyż nie wpuściliby go i tak? Wystarczyło mu powiedzieć słowo, wyrazić życzenie, i cały chan byłby na jego usługi. Przeklęta służalczość, przeklęte jarzmo! Czy przypomni kiedykolwiek Bóg o Swoim narodzie, czy da mu poprzednią sławę, poprzednią wolność?..
Cień wątpliwości i lekki uśmieszek przeleciał po twarzy Małłucha.
- Bądź ostrożny – powstrzymał on młodzieńca. – Kamienne ściany czasem mają uszy, i źle może być temu, kto zamyśli obrazić rzymianina, w dodatku noszącego pierścień Augusta.**
W tym momencie ktoś z tyłu zaczepił Beniamina.
On obrócił się.
W długim białym odzieniu z wełnianej tkaniny i ciemnym płaszczu, narzuconym, według obyczaju żydów, na głowę, stał przed nim głęboki starzec, z wyglądu podobny do tych surowych pustelników (esseńczyków), jakich on spotykał na pustyni za Jordanem.
- Siedemdziesiąt siódemek Daniela zbliża się do końca. Nie może być bezsilnym prorocze słowo. W pobliżu powinien być Zbawiciel!***
Jego wyrywkowe, głuchym starczym głosem wypowiadane, frazy same były jakimś proroctwem.
- Blisko? – mimowolne drżenie przebiegło po całym ciele Beniamina, – Blisko jest Mesjasz? On przyjdzie w całym blasku Swego majestatu, przyjdzie potężny i silny, wysławi Izraela?!
Kilka chwil trwało milczenie.
I od czegoś zamarło serce Beniamina, jakby przybliżało się do niego coś tajemniczego i jednocześnie radosnego.
Skądś, z głębi chana dały się słyszeć dźwięki nabli****. Struny dźwięczały i drżały cichym smutkiem, i ostry, trochę prosty, ale silny kobiecy głos zaśpiewał chwytającą za duszę pieśń, śpiewaną niegdyś przez żydowski naród w niewoli na brzegach rzek Babilonu.
Ale i pieśń szybko ucichła albo utonęła nie nieustającym szumie wielu setek tłumu.
- On przyjdzie, On zbawi – sam do siebie dalej mówił starzec. Wodzowie skończyli się z pokolenia Judy, ale czy On będzie tym, czym ty myślisz? On przyjdzie w sławie? A prorocy mówią: „On będzie wzgardzony i poniżony między ludźmi… On wziął na siebie nasze niemoce i poniósł choroby. Wszyscy my błądziliśmy, jak owce, zwróciliśmy się każdy na swoja drogę, i Bóg włożył na Niego grzechy nas wszystkich”… Już bliski Jego czas.
Jakieś wewnętrzne światło zapalało się w oczach starca. On chciał powiedzieć jeszcze coś, ale odepchnął go tłum.
Noc szybko się zbliżała.
Słońce zgasło, i chłodne cienie popełzły po górze i dolinach.
- Niech przenocują w pieczarze (jaskini) – mówił w międzyczasie Małłuch, kontynuując przerwaną rozmowę i znów zwracał się do Beniamina. – Noc nie będzie bardzo chłodna, a i w jaskini ciepło jest i czysto.
I zmęczony zgiełkiem wyjątkowo niespokojnego dnia, on poszedł na swoje stałe miejsce przy bramie.
Smutek ścisnął serce Beniamina.
Przypomniawszy, że podróżni, których on widział z trudem wspinających się na górę, teraz mogli już dojść do chana, wybrał się im na spotkanie.
Mimochodem zajrzał do wielkiej pustej pieczary dla bydła, przylegającej do tylnej ściany chana. Było w niej ciemno i duszno, na podłodze i w kątach leżały całe sterty słomy i siana… Przypomniał się mu wystrojony, w porównaniu z tym ubogim przytułkiem, liwan, zajęty przez rzymskiego setnika: tam nawet pościelono dywany na kamienną podłogę! I Beniamina znów ogarnęła złość na rzymskiego setnika, chociaż ten, być może, w niczym nie był winien.
II
Nastała noc, bezksiężycowa, gwiaździsta, trochę chłodna… Cisza zstąpiła na Betlejem. Białe jednopiętrowe domki z płaskimi dachami, wąskie, krzywe ulice, biegnące po zielonych i skalistych stokach wzgórza, gęste, bogate winnice, drzewa oliwne, figowe, nawet zarysy sąsiednich dalekich gór utonęły w mroku. Wszystkie dźwięki zamarły. W podmiejskiej gospodzie też królował sen. We wszystkich liwanach, na ławach i wprost na podłodze spali przybysze.
Tylko w pomieszczeniu zajętym przez rzymskiego setnika, płonął ogień.
- Dlaczego nie śpi szlachetny Petroniusz? U żydów kończy się już pierwsza nocna warta… – powiedział zajrzawszy do niego zza przegrody stary wierny sługa. – A może coś jest niewygodne? Na próżno kilka wiorst nie dojechaliśmy do pałacu Heroda.
- O nie, tu nieporównywalnie lepiej… pałace zbrzydły – z uśmiechem powiedział Petroniusz, podnosząc się na łokieć na swojej ławie. Wszystko jest wspaniale; po prostu mi duszno i nie chce się spać.
I, nie chcąc wstępować w dłuższą rozmowę, Petroniusz zamknął oczy.
Ale, ledwie tylko rozległ się za przegrodą senny oddech sługi, on wstał i niespokojnie zaczął chodzić tam i z powrotem po miękkim drogim dywanie.
On myślał o tym dziwnym żydowskim narodzie, który znał trochę wcześniej, ale z którym bliżej zapoznał się teraz. On myślał o jego gorącej wierze w Jedynego Boga, Stwórcę świata, o tych oczekiwaniach Zbawiciela świata, którymi byli przeniknięci wszyscy lepsi żydzi.
Rzymianie-poganie też oczekiwali nastąpienia jakiegoś czasu, jakiegoś szczęśliwego „złotego” wieku; Egipcjanie, Babilończycy, Persowie, i wszystkie narody – oczekiwały, że przyjdzie Ktoś, Kto przyniesie ludziom pokój i szczęście… ale żaden naród nie oczekiwał Go z takim napięciem, tak gorąco jak naród żydowski.
Sam Petroniusz widział w życiu dużo nieszczęścia, stracił żonę, dziecko, i po ich śmierci smutek i cierpienie legło na jego sercu; nigdy i w niczym nie mógł znaleźć on sobie pocieszenia: w bogów rzymskich dawno już nie wierzył, i na jego sercu była pustka.
W młodości wydawało się mu, że warto żyć dla sławy Rzymu, dla wzmocnienia jego potęgi. Ale z latami on przestał wierzyć i w potęgę Rzymu: widział na przykładzie życia innych narodów, że całe państwa umierają tak samo, jak umiera oddzielny człowiek, on wiedział, że i Rzym, to wielkie sławne miasto, władca całego świata, po tysiącach lat, być może, zamieni się w sterty ruin. Tęskno i smutno mu było. Koledzy nie uznawali go. Jak wcześniej służył w legionach, brał udział w wyprawach, jak wcześniej wznosił kubek za Augusta, jak wcześniej bywał na koleżeńskich imprezach, ale jakaś obojętność do wszystkiego otaczającego, niewypowiedziany smutek rosły w jego piersi i przeświecały w każdym jego słowie, odbijały się w każdym szczególe jego twarzy.
- Jak dużo biedy, jak dużo cierpienia na ziemi… Kiedyż przyjdzie Ten, Kto przyniesie ludziom radość, uspokojenie, Kto nauczy ludzi prawdy! – z goryczą mówił on czasem swemu przyjacielowi – filozofowi.
- Kiedy? – w zamyśleniu powtarzał ten. – Ludziom nie trzeba tego wiedzieć… Ja myślę, że ludzie nie poznają prawdy, póki Sam Bóg nie nauczy ich, i nie otrzymają pocieszenia w swoich smutkach, póki też Sam Bóg nie zejdzie na ziemię, żeby pocieszyć ich…
Przydział do Judei, z poleceniem zawiezienia królowi Herodowi rozkazu o powszechnym spisie ludności, na kilka miesięcy rozerwało Petroniusza. Żydzi mieli synagogi i w samym Rzymie; Petroniusz zachodził do nich, ale chciało się zobaczyć żydowski naród w jego ojczystej ziemi, zapoznać się bliżej ze świętymi księgami starożytnych żydów.
Odwiózłszy imperatorski rozkaz Herodowi, przejechał na wskroś całą Judeę, był nawet na pustyniach, dokąd nie śmiała zachodzić ludzka noga, gdzie tylko wyły szakale i chmurami latała szarańcza; kilka razy był w Jerozolimie, w samym chramie, kiedy trąby lewitów obwieszczały o momencie porannego nabożeństwa albo wieczornej żertwy (ofiary).
Zadziwiała go niezachwiana wiara żydowskiego narodu w Boga i w obiecanego Zbawiciela świata, ale jednocześnie nie mógł pokonać w sobie pogardy do tego narodu, i ani na chwilę nie mógł uwierzyć, żeby nie ze środowiska szlachetnych rzymian, zwycięzców całego świata, a właśnie spośród tego biednego, zniewolonego żydowskiego narodu przyszedł Ten, Kogo tak długo już oczekiwała ludzkość.
Minęło kilka tygodni życia w Judei, i znów wróciła do niego smutna tęsknota. Do głowy nawet nieraz przychodziło pytanie: po co żyć? czy warto żyć?
III
Był początek drugiej warty, kiedy Petroniusz, żeby trochę się rozerwać wyszedł z chana na podwórze.
Było dość chłodno, ale ten chłód otrzeźwił setnika. Otulając się ciepłym płaszczem, on z przyjemnością wdychał nocny chłód. Pomimo miriad gwiazd, którymi świeciło niebo, było jednak ciemno, i przedmioty zauważalne były z wielkim trudem.
Petroniusz ostrożnie zaczął przeciskać się między grupami śpiących ludzi. Zwierzęta przywiązane do zagród też drzemały. Czasem w odblaskach gasnących ognisk poruszały się jakieś cienie.
Petroniusz chciał wyjść do bramy chana, gdzie było luźniej, gdy nagle dziwny szum dał się słyszeć na drugim końcu podwórza, po drugiej stronie chana, i w ślad za nim starczy głos zawołał:
- Beniamin, Beniamin, gdzie jesteś?
To krzyczał odźwierny Małłuch. Rzymski setnik od razu poznał jego głos, ale zainteresował się, dlaczego starzec nie jest przy bramie. Skąd on krzyczy? Coś się zdarzyło? Zabójstwo? Śmierć?
Krzyk powtórzył się.
Zainteresowany, Petroniusz poszedł na krzyk, ciągle potykając się to o jednego, to o drugiego śpiącego, przedzierał się między ludźmi, zwierzętami i tobołami bagaży.
Szum nie ustawał.
Wielu z gości obudziło się.
- Co to za szum? Do świtu jeszcze daleko… Co się stało? Pożar? Kłótnia?
Ktoś schwycił w ciemnościach rękę Petroniusza i pytał, co to za krzyki. On tylko wzruszył ramionami.
- Nieznośny, niespokojny naród, nawet nocy nie mogą spędzić bez krzyku i hałasu – złościł się setnik.
Dochodziły do niego jakieś oderwane wypowiedzi:
- Mówią, On z Nazaretu.
- I starzec przyszedł z Nią…
- I oboje w jaskini dla bydła… nie ma tam nawet ławy dla noclegu…
Nagle czyjaś mocna ręka legła na ramieniu Petroniusza. On się obrócił. Za nim stało dwóch jakichś dziwnych ludzi o szorstkich prostodusznych twarzach, na których leżał teraz odcisk bezgranicznego zachwytu; oni byli w prostych kozich skórach, futrem do góry.
W rękach jednego z nich była niewielka lampka, u drugiego pastusza laska i fujarka za pasem. W niepojętym podnieceniu starszy z nich zagadał do Petroniusza:
- Pomyśl tylko: to On Sam, Zbawiciel, Chrystus, Którego ludzie oczekiwali tak długo… Zbawiciel z domu Dawida… Anioł który obwieścił to, powiedział: narodził się wam Zbawiciel, Którym jest Chrystus Pan. Bóg Świadkiem, to nie był sen… On narodził się naprawdę, my sami Go widzieliśmy i Jego Matkę… tam… w jaskini… idźcie, pokłońcie się Mu wszyscy, Aniołowie śpiewali: „Chwała na wysokości Bogu!”
Pastuch mówił już nie setnikowi, a innym, wszystkim stojącym wokół nich. Wielu zbudziło się i z chciwą ciekawością człowieka wschodu przysłuchiwało się dziwnym mowom. Ognie lamp zamigotały na ogromnym podwórzu.
Dało się słyszeć pytania:
- A kto wy?
- Skąd?
- O kim mówicie? Kogo widzieliście?
- Jaki Zbawiciel?
- Oni widzieli Aniołów, słyszycie? Oni widzieli Aniołów! Z nimi rozmawiał Anioł… Chrystus się narodził!
- A co wy słuchacie ich? Kim jesteście? Kto to?
- Czyż nie widzicie? Pastuchowie ze wsi, która pod górą, ale dlaczego oni tu, kiedy powinni paść stada na Betlejemskiej równinie?
- Właśnie, właśnie na tej to równinie paśliśmy stada, – w podnieceniu opowiadał jeden z pastuchów – oni zdrzemnęli się – wskazał oczami na towarzysza i jeszcze jednego pastucha, który podszedł do tłumu – a ja stałem na straży. Było zimno, ale jasno. Niebo płonęło miriadami ogni. Nagle oślepiające światło z nieba rozbudził ich, a mnie obaliło na ziemię. Nie zdążyliśmy się ocknąć, jak w tym samym niezwykłym świetle stanął ktoś cudowny, jeszcze bardziej świetlisty, i usłyszeliśmy, my wszyscy usłyszeliśmy jego głos: „Nie bójcie się; ja obwieszczam wam radość, która będzie wszystkim ludziom; albowiem dziś narodził się wam w mieście Dawida Zbawiciel, Którym jest Chrystus Pan Bóg. I oto wam znak: znajdziecie Dzieciątko w pieluszkach, leżące w jasełkach”. Potem gwiazdy pogasły i całe niebo rozjaśniła taka sama oślepiająca światłość, i niezliczone zastępy niebieskie sławiły i wychwalały Boga: „Chwała na wysokości Bogu, i na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie!” i znowu ponownie wszystko stało się jak przedtem. W drżeniu leżeliśmy na ziemi; w końcu ocknęliśmy się i powiedzieliśmy do siebie: „Pójdźmy do Betlejem i popatrzmy, co tam się wydarzyło”. Poszliśmy; po drodze zaszliśmy tu, opowiedzieliśmy odźwiernemu o wszystkim, co widzieliśmy i słyszeliśmy, i znaleźliśmy tu, w jaskini…
Petroniusz dalej nie słuchał.
On sam już śpieszył do jaskini, dokąd poszło wielu.
Dookoła tłum dziwił się i szumiał:
- Tym dzikim, prostackim ludziom zjawili się aniołowie? Jakby nie było w Izraelu bardziej godnych aby otrzymać objawienie od Boga?.. I Zbawiciel nagle w podmiejskim chanie, w jaskini, w żłobie… czyż to może być? – z oburzeniem powiedział jakiś bogaty żyd i, z uśmieszkiem obrzuciwszy spojrzeniem pastuszków i tłoczącą się wokół nich ciemną gromadkę ludzi, odszedł do gasnącego ogniska.
- Oto Ona… – rzekł pastuch, który przyprowadził kilku ludzi i setnika do jaskini. – Najbardziej Błogosławiona z Matek, chwalebna, czysta, Bogiem wybrana, na wszystkie wieki niech będzie błogosławione imię Twoje!
I pastuch, upadłszy na ziemię, ucałował skraj odzienia Przenajświętszej Dziewicy.
Ona siedziała na słomie, koło jasełek, w których leżało zawinięte przez Nią w pieluchy Dzieciątko, i ani jednego dźwięku nikt nie słyszał od Niej.
Noc była tak święta, tak tajemnicza, że nie było słów na to żeby rozmawiać. Chciało się tylko milczeć. Petroniusza poraził jej widok: niezwykłe piękno oblicza, spokojny, nieziemski majestat, spoczywający na całej Jej postaci.
Ona siedziała od niego o kilka kroków w prostym odzieniu nazaretańskich kobiet, z białą narzutą na głowie; a on nie mógł, nie śmiał podejść do Niej i stał na progu jaskini, jak przed pierwszą (największą) zobaczoną świętością.
- To Ona, a ten starzec – cieśla Józef… Co się wydarzyło? Kto narodził się tej nocy? – podnieconym szeptem mówił młodzieniec Beniamin setnikowi, zapomniawszy o swoim poprzednim stosunku do niego i wcale nie dziwiąc się z jego przyjścia. Petroniusz milczał. On też nie mógł mówić.
Jego spojrzenie padło na Dzieciątko. Kilka lampek trwożnym migotaniem oświetlało pieczarę, i przy tym świetle Petroniusz widział, leżało zwykłe Dziecko, i wszystko wokół było tak zwyczajne, proste, ubogie. A jednocześnie… we wszystkim czuło się coś wielkiego, niepojętego.
Petroniusz w mimowolnym porywie upadł na kolana.
- Czy Ty jesteś Tym, Którego oczekują wszystkie narody? Czy to Ty przyniosłeś nam prawdę? Czy Ty dasz ucieszenie we wszystkich smutkach człowieczemu sercu? – szeptał on i sercem czuł, że to tak.
- Paczcie: noszący pierścień z pieczęcią cesarza upadł przed Dzieciątkiem! – ze stracham powiedział ktoś.
Nazajutrz, ustąpiwszy swój liwan nowonarodzonemu Dzieciątku i Jego cudownej Matce, rzymski setnik znów odjechał na judejską pustynię.
Nikomu nic nie powiedział o sobie; tylko Beniamin widział, jak on kilka razy czytał z żółtego zniszczonego pergaminu proroctwo Izajasza o tym, że od Dziewicy narodzi się Syn, i dadzą Mu imię „Emanuel”, co znaczy „z nami Bóg”!
Z tymi słowami proroka Petroniusz odszedł na pustynię, żeby z nimi już potem wrócić do Rzymu.
*Liwan – oddzielny pokój.
**Judea, jak wiadomo, w tym czasie znajdowała się pod panowaniem rzymian. Rzymski imperator, czy cesarz (Oktawian August), polecił przeprowadzić w Judei spis ludności. Pierścień z pieczęcią cesarza wręczany był osobie, która zjawiała się w kraju jakby zamiast samego imperatora.
***Prorok Daniel na 490 lat przed Narodzeniem Chrystusa przepowiedział czas przyjścia na świt Zbawiciela.
****Muzykalny instrument u dawnych żydów, w rodzaju harfy.
Męczennica mniszka Anastasija (Aleksandra Płatonowa)