Na podstawie http://bogoglasnik.ru/publ/26-1-2 Tłumaczenie E. Marczuk
Kiedyś abba Makary przechodził od jeziora do swojej celi. Niósł palmowe gałązki, i oto w drodze spotkał się z nim diabeł z kosą. Diabeł chciał uderzyć Makarego, ale nie mógł. I mówi do niego:
Wielka moc w tobie, Makary. Ja nie mam siły przeciwko tobie. Wszystko, co ty robisz, i ja zrobię. Ty pościsz, a ja w ogóle nie jem; ty czuwasz, a ja w ogóle nie śpię. Jednym ty mnie zwyciężasz.
- Czymże? – zapytał Makary.
- Pokorą – odpowiedział diabeł. Oto dlaczego nie mam sił przeciwko tobie.
Woda święta – zwykła według składu i pierwotnego pochodzenia woda (ze studni, źródła, jeziora, rzeki, wodociągu), cudownie nabywająca uświęcające (pełne łaski) i uzdrawiające właściwości po dokonaniu szczególnego molebna, zwanego wodooswiaszczenijem (poświęceniem wody).
Przez całe nasze życie obok nas jest wielka świętość – święta woda (po grecku „agiasma” – „świętość”).
Po raz pierwszy zanurzamy się w nią podczas Chrztu, kiedy przy przyjęciu tego Sakramentu trzykrotnie bywamy pogrążani w chrzcielnicy, napełnionej świętą wodą. Święta woda w Sakramencie Chrztu obmywa nieczystości grzechów człowieka, odnawia i odradza go do nowego życia w Chrystusie.
Święta woda obowiązkowo uczestniczy przy wyświęcaniu cerkwi i wszystkich przedmiotów, stosowanych podczas nabożeństw, przy wyświęcaniu domów mieszkalnych, budynków, wszelkich przedmiotów codziennego użytku. Okrapiają nas świętą wodą podczas procesji, przy molebnach.
Poświęcenie wody bywa małe, dokonywane w dowolnym czasie podczas „wodoświatnego” molebna, i wielkie. Wielkie poświęcenie wody dokonywane jest dwa razy w roku – w dniu Chrztu Pańskiego (Bohojawlenija), a także w wigilię Chrztu Pańskiego. W wigilię i w samym dniu święta Bohojawlenija (Chrztu Pańskiego) podczas poświęcenia wody dokonywany jest jeden i ten sam czyn (ryt). Kreszczeńska woda – to świętość, która powinna być w domu każdego prawosławnego chrześcijanina. Świętą kreszczeńską wodę przyjęto przyjmować (spożywać) na czczo razem z prosforą po porannych modlitwach ze szczególną czcią jako świętość. Po odmówieniu specjalnej modlitwy na przyjęcie prosfory i świętej wody.
„Poświęcona woda – jak pisał swiatitiel Dimitrij Chersoński – posiada moc do uświęcania dusz i ciał wszystkich, korzystających z niej”. Ona, przyjmowana z wiarą i modlitwą, leczy nasze choroby cielesne. Prepodobny Sierafim Sarowski po spowiedzi pielgrzymów zawsze dawał im spożyć z czaszy świętej bohojawleńskiej wody.
Prepodobny Sierafim Wyricki zawsze radził skrapiać produkty i sam pokarm jordańską (kreszczeńską) wodą, która, według jego słów „sama wszystko oświęca”. Kiedy ktoś jest bardzo chory, prepodobny Sierafim błogosławił przyjmować po stołowej łyżce świętej wody co godzinę. On mówił, że mocniejszych leków, niż święta woda i poświęcony olej – nie ma.
Trzeba wiedzieć, że kąpiele w poświęconych zbiornikach wodnych są tylko tradycją, żadnego oczyszczenia z grzechów one nie niosą i nie zastępują Sakramentu Pokajania (Spowiedzi). W dni cerkiewnych świąt chrześcijanie starają się uczestniczyć w nabożeństwach i głównym Sakramencie Cerkwi – Świętym Priczaszczeniju (Świętej Eucharystii).
Nie ma potrzeby robić zapasu dużej ilości świętej wody: kiedy ona będzie się kończyć, wystarczy dodać do niej zwykłej czystej wody, która oświęci się od będącej w naczyniu bohojawleńskiej.
Wielka agiasma według kanonów cerkiewnych uważana jest jak swego rodzaju niższy stopień Świętego Pryczaszczenija: w tych przypadkach, kiedy z powodu popełnionych grzechów na członka Cerkwi nakładana jest epitymia i zakaz przystępowania do Świętego Ciała i Krwi Chrystusa, jest wypowiadane zwykłe według kanonów zastrzeżenie: „Tylko agiasmę niech pije”.
***
Naiwnie wygląda twierdzenie o tym, że święta woda zyskuje swoje właściwości dzięki jonom srebra ze srebrnego krzyża, który kapłan pogrąża w wodzie podczas Czynu Poświęcenia wody. Z tego powodu jest nawet taki dowcip:
„Ile jonów srebra zawiera litr poświęconej kreszczeńskiej wody, jeśli poświęcenie dokonywane było w przerębli, wyrąbanej na rzece Wołdze (jak to bywało zwykle przed rewolucją i praktykowane jest dziś), w miejscu gdzie szerokość rzeki osiąga kilometr, głębokość – dziesięciu metrów, prędkość nurtu – 5 km/godz., a krzyż, którym wiejski batiuszka poświęcał wodę – drewniany?”.
Poświęcenie wody podczas Sakramentu Chrztu w ogóle dokonywane jest wprost ręką kapłana. I, tym niemniej, ta woda posiada wszystkie właściwości, które powinna posiadać święta woda.
***
Protoprezbiter Walerij Łukjanow:
W Prawosławnej Cerkwi święta woda ma najszersze zastosowanie, jako źródło łaski Bożej w tajemniczym uświęcenie wszystkich i wszystkiego. Tak, nowonarodzone dzieci (albo nieochrzczeni dorośli) poprzez chrzest w wodzie uwalniani są od grzechu pierworodnego jednoczą się z Chrystusem, stając się nowym stworzeniem. Umiera człowiek, prochy jego i ostatnie mieszkanie – trumnę, skrapiane są świętą wodą na pożegnanie do wieczności, jak i miejsce spoczynku – cmentarz.
Wybiera się kto w podróż, błogosławiony jest przez pokropienie świętą wodą. Przed rozpoczęciem nauki dzieci okrapia się świętą wodą. I fundamenty domu, i samo mieszkanie człowieka, koniecznie oświęca się świętą wodą. W cerkwi wszystko mające święte zastosowanie, obowiązkowo oświęca się poprzez pokropienie świętą wodą, jak i samą świątynię przy założeniu, przy dokończeniu budowy oraz stale w uroczyste dni i święta roku.
Tak, w cerkwi oświęca się świętą wodą wszystko należące do ołtarza i do służących w ołtarzu – tron (prestoł), stół ofiarny (żertwiennik), antymins, naczynia liturgiczne, krzyże, Ewangelię, szaty liturgiczne itd. Oświęcane są też wszystkie sakralne przedmioty – ikony, krzyże, chorągwie, pojemniki, dzwony i pozostałe.
Stało na poboczu dwóch ludzi i o czymś rozmawiało.
Przechodził obok nich pijak i powiedział do siebie:
- Na pewno, oni teraz umawiają się pójść razem do piwniczki, żeby wypić wina.
I pijak, zapomniawszy o wszystkich swoich sprawach pośpieszył do karczmy.
Przechodził mimo rozmawiających rozpustnik i pomyślał:
- Oto ludzie, nie bojąc się rozgłosu, umawiają się w środku białego dnia na uciechy cielesne. W czym ja jestem gorszy?
Zmieniwszy soją marszrutę, rozpustnik skierował się do meliny rozpusty.
Przeszedł mimo sprawiedliwy, bogobojny człowiek i mówił sobie:
- Oto ludzie znaleźli czas i prowadzą dobrą rozmowę, zostawiwszy krzątaninę. Ja zaś, grzeszny, już trzeci dzień nie znajdę godzinki, żeby odwiedzić chorego sąsiada.
I bogobojny, odłożywszy wszystkie troski, pośpieszył podtrzymać dobrym słowem chorego.
Tak bogobojni ludzie we wszystkim widzą dobre, a dla niewolników występków cały świat – pokusa do grzechu.
Kiedy do pewnego starca przychodził uczeń z wyznaniem grzechów, ten zawsze mówił mu:
- Wstawaj!
- Ale ja wiele razy już wstawałem i padałem.
- Znów wstawaj!
- Dokądże ja będę padać i wstawać?
- Dopóki nie dopadnie ciebie śmierć – upadłym albo podniesionym – odpowiedział mu starzec.
Zaproszono raz świętego starca na radę, żeby zdecydować, jak ukarać mnicha który zgrzeszył. Ale starec odmówił pójść na radę. Sprzeczali się, sprzeczali się bracia, ale, tak i nie wymyśliwszy godnej kary, postanowili sami pójść do starca.
Przewidział to starec, wziął na ramię dziurawy worek z piaskiem i wyszedł im na spotkanie.
- Dokąd idziesz? – pytają bracia starca.
- Do was idę na radę.
- A worek z piaskiem po co z sobą wziąłeś?
- Skąd wiecie, że w worku jest piasek?
- A spójrz do tyłu. Masz porwany worek, i z niego sypie się piasek.
- To nie piasek, to grzechy moje sypią się za mną – powiedział im starec. – Ale ja na nie nawet się nie oglądam, za to idę sądzić cudze grzechy.
Zrozumieli mnisi, co miał na myśli starec, i wybaczyli swemu bratu.
Mamusiu, no proszę, no pozwól mi – płaczliwie powtarzał Maksimka, chodząc za mamą po pokoju. Mama nosiła na rękach maleńkiego braciszka, który trochę przychorował.
- Dlaczego wszystkie dzieci oglądają telewizję, ile chcą, a ja tylko pół godziny dziennie? – przyczepił się chłopczyk do mamy.
W końcu maluch zasnął, i mama położyła go do łóżeczka, a potem przysiadła z Maksimkiem na kanapie.
- Synku, pobaw się zabawkami i nie przeszkadzaj mi wykonać wszystkie moje prace. A wieczorem pozwolę ci, jak zwykle, obejrzeć dobry program dla dzieci.
Mama czule objęła syna, ale Maksimka był niezadowolony. Westchnąwszy, poszedł do swego kącika z zabawkami. Jemu tak podobały się współczesne filmy rysunkowe! Oglądali je wszyscy koledzy i z przedszkola i z podwórka. Ale jego rodzice byli surowi, pozwalali oglądać tylko dobre programy i edukacyjne audycje dla dzieci. Chłopczyk przypomniał sobie akcje niektórych kreskówek, które oglądał w gościach u swego kolegi, i z pasją zaczął się bawić. Samochodziki wjeżdżały jeden na drugiego, delikatne zabawki przemieniły się w złe potwory, na drodze leżeli „zabici” żołnierzyki…
Pochłonięty zabawą, Maksimka nie zauważył, że w drzwiach pokoju stoi mama i smutno patrzy na niego.
Tego samego dnia po kolacji tata wszedł do pokoju syna, coś ukrywając na plecami. Maksim ucieszył się: tatuś często przynosił mu coś smakowitego.
- Chcesz soku, synku? – uśmiech taty był jak zawsze, czuły i serdeczny. On wyciągnął do synka szklankę z sokiem pomarańczowym. Maksim mając przedsmak przyjemności, schwycił szklankę z ulubionym napojem i chciał wypić go jednym haustem. Ale w szklance pływał kawałeczek brudu.
Tatusiu, ja nie mogę wypić tego soku! Tu jest brud! – twarz chłopczyka wyrażała wyraźny wstręt.
- Ale dlaczego? Soku przecież dużo, cała szklanka, a brudu tylko mały kawałeczek. Pij spokojnie.
Wydawało się, że tata nie rozumie, co tak wystraszyło syna.
- Tatusiu, przecież sam mi opowiadałeś że mikroby i bakterie są niebezpieczne, że trzeba myć ręce i owoce. Przecież mogę się zatruć…
Maksim nagle zamilkł i uważnie popatrzył na tatę.
- Ty przecież specjalnie włożyłeś brud do soku? Ale dlaczego?
- Tak specjalnie – tata smutno uśmiechnął się i objął Maksimka. – Ja chciałem poważnie porozmawiać z tobą o tym, co niepokoi nas z mamą. Twoje zachowanie zmieniło się, stałeś się nieposłusznym, nie z taką przyjemnością słuchasz opowiadań z Biblii. I ciągle prosisz o włączenie telewizora.
- Tatusiu, przecież w kreskówkach nie ma nic złego. Dobrzy zawsze tam pokonują złych.
- A zastanawiałeś się nad tym, jak oni pokonują? Zabijają, niszczą, wykorzystują magię i czary. Bogu nie jest miłe, że ty to wszystko oglądasz, tym bardziej w tajemnicy przed nami.
- Ja przecież nie przestałem wierzyć w Boga – a to najważniejsze – Maksim z uporem nie chciał przyznać się do winy. Ale i tata nie ustępował i postanowił wszystko dla syna wytłumaczyć.
- Popatrz, w szklance taki maleńki kawałeczek brudu, ale on zepsuł cały sok! Twoje serce, jak szklanka. Wszystko co ty widzisz, słyszysz, czym się zajmujesz i co lubisz, wypełnia je. I jeśli będziesz lubić choć trochę z tego, co nie podoba się Bogu, całe twoje serce napełnione będzie grzechem. I ty nawet nie zauważysz, jak najważniejszym dla ciebie stanie się nie Bóg, a wszystko co widzisz w bajkach. Będziesz lubić okrucieństwo, pieniądze, sławę, łatwe życie. Martwię się o ciebie synku.
Tata jeszcze mocniej objął Maksimka, a ten opuścił głowę i zamyślił się.
- Ja nawet nie pomyślałem, że moje serce może stać się złym z powodu kreskówek. Pomodlisz się ze mną tatusiu? Chcę poprosić Jezusa o przebaczenie.
Tata i syn stanęli na kolana i zwrócili się o pomoc do Kochającego Boga.
A potem cała rodzina piła w kuchni zdrowy smaczny sok, oprócz młodszego brata: on półsenny ssał z butelki mleko.
Pewnego razu jeden rybak przewoził łódką pewnego człowieka. Pasażer pośpieszał rybaka:
- Szybciej, spóźniam się do pracy!
Niespodziewanie on zobaczył, że na jednym wiośle łodzi było napisane „módl się”, a na drugim – „pracuj”.
- Dlaczego to? – zapytał.
- Żeby pamiętać – odpowiedział rybak. – Żeby nie zapomnieć, że trzeba modlić się i pracować.
- No, pracować, rozumiem, wszyscy muszą, a modlić się – człowiek machnął ręką – nie ma konieczności. Nikomu to nie potrzebne, po co tracić czas na modlitwę.
- Nie ma konieczności? Zapytał rybak, wyciągając z wody wiosło z napisem „módl się”. Kiedy zaczął wiosłować jednym wiosłem, łódź zakręciła się w miejscu. – Ot widzisz, co warta praca bez modlitwy. W jednym miejscu się kręcimy i żadnego ruchu do przodu.
Profesor filozofii, stojąc przed swoimi słuchaczami, wziął pięciolitrowy szklany słoik i napełnił go kamieniami, każdy nie mniej niż trzy centymetry średnicy.
W końcu zapytał studentów, czy słoik jest pełny?
Odpowiedzieli: tak, pełny.
Wtedy on otworzył słoik grochu i wsypał jego zawartość do dużego słoja, trochę go wstrząsnął. Groch zajął wolne miejsce między kamykami. Jeszcze raz profesor zapytał studentów, czy słój jest pełny?
Odpowiedzieli: tak, pełny.
Wtedy wziął pudełko, napełnione piaskiem, i nasypał go do słoja. Oczywiście, piasek całkowicie zajął istniejące wolne miejsce i wszystko zakrył.
Jeszcze raz profesor zapytał studentów, czy słój jest pełny? Odpowiedzieli: tak, i teraz on bezwarunkowo pełny.
Wtedy spod stołu wyjął on kubek z wodą i wylał ją do słoja do ostatniej kropli, rozmaczając piasek.
Studenci roześmiali się.
- A teraz ja chcę, żebyście zrozumieli, że słój – to wasze życie. Kamienie – to najważniejsze rzeczy w waszym życiu: rodzina, zdrowie, przyjaciele, swoje dzieci – to wszystko, co niezbędne, żeby wasze życie pozostawało pełne nawet w przypadku, jeśli wszystko pozostałe się straci. Groch – to rzeczy, które osobiście stały się wam ważne: praca, dom, samochód. Piasek – to wszystko pozostałe, drobnostki.
Jeśli na początku napełnić słoik piaskiem, nie zostanie miejsca, gdzie mógłby zmieścić się groch i kamyki. I tak samo w waszym życiu, jeśli tracić cały czas i całą energię na drobnostki, nie zostanie miejsca dla rzeczy ważniejszych. Zajmujcie się tym, co przynosi wam szczęście: bawcie się z waszymi dziećmi, poświęcajcie czas małżonkom, spotykajcie się z przyjaciółmi. Zawsze będzie jeszcze czas, żeby popracować, zająć się sprzątaniem domu, naprawić i umyć samochód. Zajmujcie się przede wszystkim, kamieniami, to znaczy sprawami najważniejszymi w życiu; określcie wasze priorytety: pozostałe – to tylko piasek.
Wtedy studentka podniosła rękę i zapytała profesora, jakie znaczenie ma woda?
Profesor uśmiechnął się.
- Cieszę się, że pani zapytał o to. Zrobiłem to po prostu, żeby udowodnić wam, że jakby wasze życie nie było zajęte, zawsze znajdzie się trochę miejsca dla próżnego lenistwa.
Młody zadowolony z życia człowiek przyszedł do ojca i mówi:
- Ojcze, poraduj się ze mną, dostałem się na uniwersytet. Będę prawnikiem! W końcu znalazłem swoje szczęście!
- Bardzo dobrze, synu mój – odpowiedział ojciec – znaczy, chcesz teraz solidnie się uczyć. No a co potem?
- Za cztery lata obronię na „celująco” dyplom i porzucę uniwersytet.
- I co potem? – nie odpuszczał ojciec.
- Potem będę z całych sił pracować, żeby najszybciej jak można zostać samodzielnym adwokatem.
- A potem?
- Apotem ożenię się, założę swoją rodzinę, będę hodować i wychowywać dzieci, pomogę im wyuczyć się i zdobyć dobry zawód.
- A potem?
- A potem pójdę na zasłużony odpoczynek – będę cieszyć się ze szczęścia swoich dzieci i odpoczywać w dobrej starości.
- A co będzie potem?
- Potem? Młodzieniec na chwilę zamyślił się. – Tak, wiecznie nikt na tej ziemi nie żyje. Potem trzeba mi będzie, chyba, jak i wszystkim ludziom, umrzeć.
- A co potem? – zapytał stary ojciec. – Drogi synu, co będzie potem? – drżącym głosem przemówił ojciec.
Syn jeszcze bardziej się zamyślił i powiedział:
- Dziękuję ci, ojcze. Zrozumiałem. Ja zapomniałem o najważniejszym.
„Ojciec, pogratuluj mi: studentowi
Dziś dostałem się na prawo!”
Syn oznajmił ojcu o tym,
Jak o najważniejszym w życiu.
„Cóż, zuch, jesteś już dorosły”,
Radośnie rzekł rodzic.
„Ale mam do ciebie pytanie:
Co dalej czka ciebie synku?”
„Ja będę dobrze się uczyć,
Potem skończę instytut
I zostanę, jak chcę prawnikiem.
Interesuje mnie ta praca”.
Ojciec zapytał: „A co potem?”
„Zajmę się ukochaną robotą,
Ożenię się, zostawię rodzinny dom,
Nowe pojawią się troski…
Ułożę życie rodziny swojej,
Następnie urodzą się moje dzieci,
I wychowam je w miłości,
I pewnie będę z tego rad…
Potem pójdę na emeryturę,
Stary będę niańczyć wnuki.
A potem, wybacz umrę,
Wiesz, przecież, życie to taki żart…”
„A co potem?” – ojciec spytał.
I syn zamilkł… I nagle rzekł:
„Masz rację ojcze… Zapomniałem…
Zapomniałem o najważniejszym”.
A co potem, a co potem?...
Pewien człowiek postanowił raz poradzić się starca Paisija Swiatogorca w sprawie pewnej pokusy. Kiedy on spotykał się z przyjaciółmi, prowadzącymi dumny tryb życia, to i sam zachowywał się tak samo. I jak się nie starał, w żaden sposób nie mógł się poprawić. Póki zastanawiał się jak najlepiej zadać pytanie, ktoś przyniósł dla starca w prezencie wspaniałego arbuza.
Paisij wziął go i zwrócił się do pielgrzymów ze słowami:
- Ponieważ przynieśliście arbuza, pożyczcie mi nóż, aby nim go podzielić. A potem odkryję wam tajemnicę, co zrobić, żeby arbuzy zawsze rosły słodkie i smaczne.
Potem starec zaczął rozcinać arbuz na porcje, dając każdemu po kawałku.
Kiedy przyszła kolej człowieka, oczekującego odpowiedzi na swoje pytanie, starec popatrzył na niego swoimi przenikliwymi oczami i powiedział z uśmiechem:
- Jeśli sadzić obok siebie arbuzy i tykwę, to stanie się ot co: tykwa zabierze całą słodycz od arbuzów i arbuzy zrobią się niesmaczne i niesłodkie. A oto tykwa, ile by słodkości nie przyjęła, wszystko jedno pozostanie tykwą. Dlatego, jeśli chcemy mieć słodkie i smaczne arbuzy, trzeba sadzić je dalej od tykw.
I człowiek zrozumiał, co chciał powiedzieć starec: przyjaciół tym bardziej trzeba wybierać roztropnie!
Autor: Starec Paisij Swiatogorec
Pewnego razu dziennikarza zaciekawiło, co myślą mieszkańcy o merze ich niewielkiego miasteczka.
- Nasz mer – szachraj i oszust – powiedział robotnik z najbliższej fabryki.
- Pożytku z niego żadnego – powiedział wykładowca z miejscowej szkoły.
- Kto go wybrał, nie rozumiem – powiedział biznesmen.
- On bierze łapówki i kradnie z miejskiego budżetu – powiedział kierowca taksówki.
Kiedy w końcu dziennikarz spotkał się z merem, to zapytał go, jakie pobory otrzymuje.
- Nie mam żadnych poborów, jestem bogatym człowiekiem – odpowiedział mer.
- Więc dlaczego poszedł pan do tej pracy?
- To dla sławy.
Do słynnego ascety przeszedł początkujący mnich, prosząc o wskazanie mu drogi doskonałości.
- Tej nocy – powiedział starec – idź na cmentarz i do rana wychwalaj pogrzebanych tam nieboszczyków, a potem przyjdź i powiedz mi, jak oni przyjmą twoje pochwały.
Następnego dnia mnich wraca z cmentarza:
- Wypełniłem twoje polecenie, ojcze! Całą noc głośno wychwalałem ja tych nieboszczyków, tytułowałem ich świętymi, ojcami najbardziej błogosławionymi, wielkimi sprawiedliwymi i świętymi Bożymi, kagankami wszechświata, studniami mądrości, solą ziemi, przypisałem im wszystkie cnoty, o jakich tylko czytałem w Piśmie Świętym i w greckich księgach.
- No, i co? Jak wyrazili oni tobie swoje zadowolenie?
- Nijak, ojcze: cały czas zachowywali milczenie, ani jednego słowa od nich nie usłyszałem.
- To bardzo dziwne – powiedział starec – ale oto co zrób: tej nocy idź tam znów i besztaj ich do rana, jak tylko można najmocniej. Tu już oni na pewno przemówią.
Następnego dnia mnich znów wrócił z raportem:
- Na różne sposoby potępiałem ich i wstydziłem, nazywałem psami nieczystymi, naczyniami diabelskimi, bogoodstępcami, przyrównywałem ich do wszystkich złoczyńców ze Starego i Nowego Testamentu od Kaina-bratobójcy do Judasza-zdrajcy.
- No i co? Jak uratowałeś się przed ich gniewem?
- Nijak ojcze! Oni cały czas milczeli. Nawet ucho przykładałem do mogił, ale nikt nawet się nie poruszył.
- Oto widzisz – powiedział starec – ty wstąpiłeś na pierwszy stopień anielskiego życia którym jest posłuszeństwo. Zaś szczytu tego życia na ziemi osiągniesz dopiero wtedy, kiedy będziesz tak samo obojętnym i na pochwały, i na obrazy, jak ci nieboszczycy.
Przyszedł raz ateista do starca i zaczął mu mówić, że nie wierzy w Boga. Po prostu nie mógł uwierzyć w jakiegoś „Stwórcę”, Który stworzył Wszechświat.
Parę dni później mędrzec wstąpił do ateisty z rewizytą i przyniósł z sobą wspaniały obraz. Ateista był zachwycony. On jeszcze nie widział bardziej doskonałego płótna!
- Co za wspaniały obraz. Powiedzcie, kto go namalował? Kto jest autorem?
- Jak kto? Nikt. Leżało sobie czyste płótno, a nad nim półka z farbami. One przypadkiem spadły, rozlały się – i oto wam rezultat.
- Dlaczego tak żartujesz? – zaśmiał się ateista. – Przecież to niemożliwe: wspaniała robota, dokładne linie, smugi i kombinacja odcieni. Za całą tą świetnością czuje się głębię przemyślenia. Bez autora to nie mogło powstać!
Wtedy mędrzec uśmiechnął się i powiedział:
- Pan nie jest w stanie uwierzyć, że ten niewielki obraz powstał przypadkiem, bez poprzedniego przemyślenia twórcy. I chce, żebym ja uwierzył, że nasz wspaniały świat – z lasami i górami, oceanami i dolinami, ze zmianami pór roku, czarującymi zachodami i cichymi księżycowymi nocami – powstał z woli ślepego przypadku, bez zamiaru Stwórcy?
Żył bogacz. On pomagał biednym, i wszyscy bardzo go lubili. W jego pokoju była przybita do ściany wielka żelazna skarbonka, a nad nią napisane złotymi literami: „Boża skarbonka”. Kiedy Pan posyłał bogaczowi radość – chrzciny, imieniny albo coś innego – wtedy żona zwykle mówiła mu:
- Bóg dał nam wszystkiego dowoli, zaproś pełen dom gości, niech ludzie razem z nami się radują.
- A ile osób zaprosić? – pytał on żony.
- No, chociaż ze czterdziestu – odpowiadała żona. Bogacza, czasem, pomyśli i powie:
- Wiesz, gołąbeczko moja, teraz bardzo wiele jest ludzi biednych, u wielu dzieci z głogu płaczą, nie śpią. Więc czy nie lepiej zaprosić do nas dwudziestu. A to, co poszłoby na wino i poczęstunek drugiej dwudziestki, położę do Bożej skarbonki.
I tak on zwykle robił.
Przeczyta albo usłyszy, bywało, dobry człowiek o jakimś nieszczęściu – o pożarze, powodzi – natychmiast powie w myślach: „Boże, Ty uchowałeś mnie od takiego nieszczęścia!” i znów wrzuci do skarbonki ofiarę wdzięczności.
Bywa, zajedzie do bogacza kupiec z towarem. Bogacz obejrzy jeden-drugi towar i już idzie po pieniądze. Nagle nieoczekiwanie spojrzy na skarbonkę i powie sobie: „Stój, po co tobie tyle? Możesz obejść się i połową”. I kupi o połowę mniej wszystkiego, a to, co trzeba było zapłacić za drugą połowę, wrzuci do Bożej skarbonki.
Dzień za dniem, rok za rokiem – na starość w skarbonce u bogacza zebrała się ogromna suma pieniędzy.
Przed śmiercią on zaprosił do siebie staruszków tej wsi, gdzie mieszkał, i powiedział im: „Nie zabierając dzieciom swoim ani grosza, zgromadziłem dużo dobra na Bożą sprawę. Mniej hulałem, mniej byłem rozrzutny, niż mogłem. To, co mogłem wydać niepotrzebnie, znajdziecie w tej skarbonce”.
Otworzywszy skarbonkę, staruszkowie znaleźli w niej ogromna sumę i zapłakali z radości. Kiedy bogacz oddał Bogu duszę, ludzie nazywali go swoim dobroczyńcą. Pamięć o tym dobrym człowieku nigdy nie zniknie wśród ludzi. Wieki wieczne będą wspominać o nim potomkom pochodzące ze skarbonki – przytułek dla dzieci, szkoła, szpital i nowa murowana cerkiew.
Autor: Protojerej Grigorij Diaczenko.
U pewnego gospodarza żył osiołek. Pewnego razu wpadł on do studni i zaczął strasznie krzyczeć, wołając o pomoc.
Gospodarz zastanawiał się: jak go stamtąd wyciągnąć? A potem tak w sobie rozsądził: „Osioł mój stary, niedługo żyć mu zostało. I tak zbierałem się kupić nowego, młodego, osła. A i studnia ta – prawie wyschła. Dawno planowałem ją zasypać i wykopać nową. Dlaczego by mi za jednym razem nie zakopać i osła, i starej studni?”
Chłop poprosił sąsiadów, żeby pomogli mu zasypać studnię. Ludzie zgodnie wzięli się do łopat i zaczęli rzucać do studni ziemię. Osioł z oburzeniem zakrzyczał i nagle, ku ogólnemu zaskoczeniu, ścichł.
Chłop spojrzał w dół i zdziwił się. Osiołek nie krzyczał, ponieważ zajęty był robotą: on strząsał padające mu na grzbiet grudy ziemi i szybko udeptywał je nogami.
Bardzo szybko znalazł się on na wierzchu i wyskoczył ze studni.
W życiu na każdego z nas padają coraz to nowe i nowe grudy brudu. Można głośno krzyczeć i oburzać się, ale przecież jest i inna droga. Za każdym razem, kiedy upadnie gruda ziemi, wstrząśnij się i podnoś się do góry i tylko tak będziesz w stanie wydostać się ze studni.
Jeśli nie zatrzymywać się i nie poddawać, to można wydostać się z dowolnej najgłębszej studni. Wstrząśnij się i podnoś się do góry.
Ulicą szedł kulawy. On niezdarnie kuśtykał i utykał, opierając się o laskę. Kilkoro dzieciaków szło za nim. One przedrzeźniały go, śmiały się z niego i krzyczały za nim dowcipne uwagi. Kulawy nie odpowiadał i milcząc szedł dalej; widać było, że kpiny dzieci sprawiają mu ból.
Jakiś staruszek zatrzymał wesołe towarzystwo. „Postójcie-no, zuchy, – powiedział do nich – jeśli chcecie opowiem wam historię tego kulawego. Znam ją doskonale: jesteśmy sąsiadami. Ten kulawy był wcześniej pięknym i postawnym młodzieńcem, ale wybuchł na naszej ulicy pożar. Ratując się, w jednym domu zapomnieli o dziecku. Matka krzyczała i płakała, błagała, żeby uratowano jej syna. Chłopczyk został w pokoju na piętrze, a dom był już w ogniu. I oto ten młodzieniec złapał drabinę i polazł w ogień. Po kilku minutach spuścił on na lince koszyk z maleństwem, a potem zaczął schodzić sam, ale opalona drabina załamała się. Młodzieniec upadł z wysokości i złamał sobie nogę. Od tej pory na całe życie został on kulawym. Ot i cała historia…
No, a teraz dogońcie go i pośmiejcie się z niego”. Staruszek popatrzył na wyciszonych urwisów, niektórzy z nich płakali.
Fiedia był spokojnym i skromnym chłopakiem, ale okropnym kłamczuchem. Mówił swoim małym kolegom w podwórku, że ma nie pięć lat, a sześć i jeden miesiąc. Że u niego w domu jest zabytkowa szabla, której nikomu nie można pokazywać. Że był raz na Biegunie Północnym, ale było tam tak zimno, że poprosił odwieźć go szybciej do domu.
Pewnego razu jesienią, w czasie złotego listopada, zachorowała Fiedi babcia. Przychodził kapłan, ojciec Ioan, który udzielił jej Świętej Eucharystii i pocieszył ją. Zrobiło się jej lżej, nawet wstała z pościeli i usiadła w fotelu naprzeciwko kącika z ikonami, tu ona to trochę czytała, to modliła się, ledwie poruszając ustami. Mama przynosiła jej pojeść, podawała leki, starała się dodać jej otuchy i uspokoić. Pewnego razu musiała wyjść na cały dzień. Leki i wszystko, co potrzebne, postawiła na szafeczce obok fotela. Jeśli babcia o coś poprosi – przykazała mama Fiedi – to przynieś”.
Mama wyszła, a babcia poczuła się źle. Przyjęła ona leki, posiedziała tak z zamkniętymi oczami, a potem powiedziała:
- Fiedieńka… mama zapomniała postawić mi święconej wody. Pójdź do kuchni… Ona w buteleczce po kwasie. Nalej mi trochę do filiżanki.
Fiedia poszedł do kuchni i tam się rozejrzał: butelek dużo, ale wszystkie nie to… Olej słonecznikowy… Mleko… Ocet… Keczup… Sok… „Może, w szafce? – pomyślał. – Na pewno… Ale przecież trzeba stanąć na taboret… a jeśli upadnę?”. Niedługo myśląc, wziął filiżankę i wlał do niej trochę zimnej wody z kranu.
- Oto, babciu – powiedział – święta woda.
Babcia z pobożnością wzięła filiżankę i zaczęła się żegnać. W jej oczach pojawiły się łzy:
- Niech będzie, Panie, świętość ta Twoja, mi, służebnicy Twojej, na wyzdrowienie!
Wypiła i zdrzemnęła się, zamknąwszy oczy. Kiedy przyszła mama, babcia powiedziała:
- Ty wiesz, Katiu, jest mi dużo lepiej. Fiedieńka w dzień przyniósł mi świętej wody, wypiłam i, zdaje się zasnęłam. I oto widzę Anioła jasnego. „Wierny jest Pan – powiedział on – i nie opuszcza dzieci Swoich, jeśli i oszukują ich nawet bliscy!”. Dzięki Bogu! Tylko dlaczego powiedział tak o oszustwie? Czyż jest u nas jakiś oszukaniec?
Fiedia opuścił oczy, poczerwieniał, ale nic nie powiedział i wyszedł na ganek. Całkiem blisko na sęku brzozy siedziała wrona i patrzyła na niego.
- Łgarz-rz!.. Łgarz-rz!.. – krzyknęła wrona.
Fredzia przestąpił z nogi na nogę, deska podłogi skrzypnęła: „Łgarz-rz!”. Fiedia złapał się za głowę… „Teraz ukaże mnie Bóg!” – przemknęło mu w umyśle. Bardzo się wystraszył i rzucił się do domu… Babcia szła z kuchni do pokoju z buteleczką po kwasie, do samego wierzchu pełną świętej wody… Jej brwi unosiły się ze zdziwienia.
Fiedia rzucił się ku niej, mocno objął i wcisnął nos w jej fartuch.
- Babciu, wybacz! Powiedział z płaczem. – Więcej nie będę oszukiwać i kłamać! Tylko pomódl się, żeby Bóg mnie nie ukarał.
- Znaczy, kajasz się?
- Aha.
- No, Bóg miłosierny, a zwłaszcza wobec dzieci. Nie płacz. Ale oszukiwać przestań, nieładnie… Możesz posunąć się zbyt daleko. A twoją wodę Pan i tak świętą uczynił i mi pomogła.
Cietrzew siedział na drzewie. Lis podszedł do niego i mówi:
- Witaj, cietrzewku, mój przyjacielku, jak usłyszałem twój głosik, to i przyszedłem ciebie odwiedzić.
- Dziękuje za dobre słowo – powiedział cietrzew.
Lis udał, że nie słyszy, i mówi:
- Co mówisz? Nie słyszę. Ty byś cietrzewku, mój przyjacielku, zszedłbyś na trawkę pospacerować, porozmawiać ze mną, a to ja z drzewa niedosłyszę.
Cietrzew powiedział:
- Boję się schodzić na trawę. Nam, ptakom, niebezpiecznie chodzić po ziemi.
- Czy ty mnie się boisz? Powiedział lis.
- Nie ciebie, ale innych zwierząt się boję – powiedział cietrzew. – Różne zwierzęta bywają.
- Nie, cietrzewku, mój przyjacielku, teraz zarządzenie ogłoszono, żeby na całej ziemi pokój był. Teraz już zwierzęta jedno drugiego nie zaczepiają.
- To i dobrze – powiedział cietrzew. – Bo psy tam biegną, gdyby po staremu, to uciekać byś musiał, a teraz nie masz czego się bać.
Lis usłyszał o psach, nastawił uszy i chciał uciekać.
- Dokąd że ty? – powiedział cietrzew. Przecież teraz zarządzenie, psy nie ruszą.
- A kto je wie! – powiedział lis. – Może, one zarządzenia nie słyszały.
I uciekł.
- Tak mnie chwalą – mówiło złoto. – Rozpieścić kogoś zechcą, zaraz powiedzą – ty mój złociutki! Złoty pierścień, złota korona – wszystko, co dobre, to i złote.
- Dobrze – mówiło żelazo. – Błyszcz sobie dla pocieszenia oczu w drogich przedmiotach; a mimo wszystko nie złotym pługiem pole orzą; nie złotym toporem las rąbią. Znaczy, gdzie człowiek chce żyć syto i bezpiecznie, tam żelazo dawaj. A gdzie chce popisać się i wystawić się na pokaz, tam dawaj złoto.
Przyszło się pewnego razu tchórzliwości samej przez las iść.
Oj! A w lesie drzewa, jak mroczne wielkoludy…
Oj – oj! Każdy krzak jak przerażający potwór wygląda…
Oj – oj – oj! To nietoperz przeleci, to sowa huknie…
Wyszła jakoś z lasu. A tam ktoś stoi, pyta:
- Ty kto?
- Jestem – tchórzliwość?
- Jakaż ty tchórzliwość? Ty teraz – odwaga!
- A ty kto?
- Ja? Sprawiedliwość!
Autor: mnich Warnawa
Zamyśliła kotka Murka Szarika z budy się pozbyć.
I, wydawałoby się, poco jej to: sama w wielkim domu żyje, a Szarik w maleńkiej budce.
Ale chodziło głównie o to, że dom nie jej, a buda – Szarika!
I zaczęła ona gospodarzom pomrukiwać, że niby, Szarik całkiem stary a i leniwy się zrobił, a jeszcze dobry nadmiernie, z powodu czego obcy ludzie przez ich podwórko zaczęli chodzić!
Skończyło się to wszystko tym, że wypędzili Szarika z budy. A na łańcuch zamiast jego Murkę uwiązali. Mądrzy byli gospodarze. Zrozumieli, że taka zła kotka lepiej niż dobry pies domu pilnować będzie. A Szarika, niech i tak będzie, do sieni wpuścili – dożywać spokojnie.
Autor: mnich Warnawa
Bardzo starał się Wiatr pokazać Słońcu, jak jest silny. I chmury napędzał, i gałęzie drzew łamał, i kurz z pól jak słup podnosił i wirem do góry go wykręcał, i dachy ze starych domów zrywał. Słońce słuchało go pobłażliwie, a potem uśmiechnąwszy się powiedziało:
- Uwierzę w twoją siłę, jeśli dasz radę z tego oto, idącego drogą człowieka, ubranie ściągnąć.
- Nie ma nic prostszego – wykrzyknął Wiatr. – Lekko dmuchnę, i całe jego ubranie w mig z niego zleci!
Jednak nic Wiatrowi nie wyszło: człowiek tak i nie rozstał się z ubraniem, jakby Wiatr nie starał się go zerwać. Zmęczył się Wiatr i się uspokoił. A Słońce weszło wyżej na niebo, skierowało swoje pieszczotliwe ciepłe promienie na wędrowca. Zrobiło się mu gorąco, i sam zdjął ubranie.
Sens tej skromnej przypowieści oczywisty: Dobroć i przyjacielskie ciepło mogą szybciej zmienić ludzi ku lepszemu, niż wściekłość, złość i gniew.
Zasłyszała Kura o tym, że w pobliskim lesie pojawił się Lis – wielki amator uraczyć się kogutem. Postanowiła ona koniecznie zobaczyć się z Lisem i powiedzieć mu ważną wiadomość: Jak złowić koguta, głośnego i lekkomyślnego hultaja, który często zdradzał Kurę i jeszcze przed wszystkimi swoimi licznymi kochankami chwalił się, że Lisa nie boi się i on go nigdy nie złapie. Kura wyśledziła, w którym kurniku i z kim Kogut nocuje. Odszukała norę lisa, zbudziła śpiącego gospodarza, ale jednak nic mu nie powiedziała. Nie zdążyła! Głodny amator kogutów, Lis, i kurą nie pogardził.
Pewien pastuch pasł swoje stado owiec na dalekim i zagubionym pastwisku, kiedy nagle zobaczył nowiutki ostatni model BMW, które zbliżało się, zostawiając za sobą obłok kurzu.
Młody kierowca w eleganckim garniturze od Vesace, pantoflach od Cucci, w okularach od Ray Ban i krawacie Yves Saint Laurent zwolnił prędkość, wychylił się przez okno i powiedział do pastucha:
- Jeśli ja dokładnie podam liczbę obiec w twoim stadzie, ty sprezentujesz mi jedną?
Pastuch popatrzył na człowieka, typowego dorobkiewicza, obrócił się do stada i spokojnie odpowiedział:
- Oczywiście, czemu nie?
Dorobkiewicz zatrzymuje samochód wyjmuje notebook Della i podłącza go do telefonu komórkowego AT&T, Łączy się z Internetem, wchodzi na jedną ze stron portalu NASA, klika na system satelitarnej nawigacji GPS, żeby określić dokładne współrzędne swego położenia i wysyła te dane do drugiego satelity NASA, który skanuje działkę w dużej rozdzielczości. Następnie zapisuje obraz w Adobe Photoshop i przesyła plik do laboratorium w Hamburgu, skąd po kilku sekundach przychodzi do niego e-mail na Palm Pilot, w który potwierdza się, że dane w całości wprowadzone są do pamięci.
Przez interfejs ODBC wchodzi do bazy danych MS-SQL, i swoim Blackberry przez e-mail ładuje wszystkie dane do roboczego arkusza Excel, zapełnionego dobrą setką skomplikowanych formuł.
Po kilku minutach otrzymuje odpowiedź i, w końcu, drukuje w kolorze raport na 150 stronach na najnowszej miniaturowej laserowej drukarce HP LaserJet. Po czym, zwróciwszy się do pastucha, wykrzykuje:
- Masz dokładnie 1586 owiec.
-Prawidłowo. Myślę, teraz masz prawo zabrać jedną owcę – mówi pastuch, obserwując młodego człowieka, który wybrał zwierzę i stara się upchnąć je do bagażnika swego auta.
Po czym pastuch dodaje:
- Hej, jeśli ja odgadnę twój zawód, ty zwrócisz mi owcę?
Dorobkiewicz, pomyślawszy chwilę, odpowiada: – Okay, czemu nie?
- Jesteś konsultantem – mówi pastuch.
- Zgadza się, prawda! – mówi młody człowiek – A jak ty się domyśliłeś?
- No: Tu specjalnie zgadywać nie było czego, wszystko jasne – mówi pastuch.
Po-pierwsze, zjawiłeś się wtedy, kiedy nikt ciebie nie szukał.
Po- drugie, chcesz zapłaty za odpowiedź, którą ja już znam, i na pytanie, którego nikt ci nie zadawał.
Po-trzecie, ani figi nie znasz się na specyfice mojej pracy, A po-czwarte, teraz oddaj mi z powrotem mego psa!
Żył-był majster. Całe życie budował on domy, ale zrobił się stary i postanowił odejść na emeryturę.
- Ja się zwalniam – powiedział pracodawcy. Odchodzę na emeryturę. Będę ze staruszką wnuki niańczyć.
Właściciel żałował rozstać się z tym człowiekiem, i zapytał go:
- Słuchaj, a zróbmy tak – wybuduj ostatni dom i wyślemy ciebie na emeryturę. Z dobrą premią!
Majster-sługa zgodził się. Zgodnie z nowym projektem miał wybudować dom dla małej rodziny, i zaczęło się: uzgodnienia, poszukiwania materiałów, kontrole.
Majster śpieszył się, dlatego że widział już siebie na emeryturze. Czegoś nie dorabiał, coś upraszczał, kupował tanie materiały, bo można było szybciej je dostać. Czuł, że wykonuje nie najlepszą swoją robotę, ale usprawiedliwiał się tym, że to koniec jego kariery. Po zakończeniu budowy, on zaprosił gospodarza.
Ten obejrzał dom i powiedział:
- Wiesz, a przecież to twój dom! Oto weź klucze i wprowadzaj się. Wszystkie dokumenty już załatwione. To prezent tobie od firmy za wieloletnią pracę.
Co przeżywał majster, wiedział tylko on sam! Stał czerwony ze wstydu, a wszyscy dookoła bili brawo, gratulowali mu nowego domu i myśleli, że czerwieni się on z powodu nieśmiałości, a on czerwieniał ze wstydu z powodu swojej niedbałości. Zdawał sobie sprawę, że wszystkie błędy i niedociągnięcia stały się teraz jego problemami, a wszyscy wokół myśleli, że jest zmieszany z powodu drogiego prezentu. I teraz on musi żyć w tym jedynym domu który źle zbudował.
My wszyscy jesteśmy majstrami-sługami. Budujemy swoje życia jak majster przed odejściem na emeryturę. Nie dokładamy specjalnych starań, uważając, że rezultat tej konkretnej budowy nie jest aż tak ważny. Po co zbędne starania? Ale później zdamy sobie sprawę, że żyjemy w domu, który sami zbudowaliśmy. Przecież wszystko co dziś robimy – ma znaczenie.
Pewien głosiciel spotkał człowieka, który przekonywał, że „grzeszny człowiek w nim umarł”. Zaintrygowany zaprosił go do siebie na obiad. Wysłuchawszy rozważań gościa od początku do końca, on podniósł kubek i chlusnął wodę wprost w twarz rozmówcy. Oczywiście, ten strasznie się wzburzył i w dość ostry sposób wyraził swoje niezadowolenie. Na co kaznodzieja odpowiedział: „O, jak pan widzi, poprzedni człowiek w panu całkiem nie umarł. On po prostu był w omdleniu i odzyskał przytomność od kubka wody”.
W naszym życiu dużo jest takich „kubków z wodą”, które ujawniają w nas to, co w nas jest.
Przypowieść – to zawsze mądra, inteligentna i dobra rada, rekomendacja. Zawsze jest nad czym się zastanowić, możliwość zajrzeć wewnątrz siebie. To rodzaj prozy, ale tak chce się ten styl nazwać poezją Duszy…
Przyśnił mi się sen, że trafiłem na niebo i obok mnie pojawił się Anioł, żeby towarzyszyć mi i pokazać mi wszystko, co tam jest.
Szliśmy razem do tej pory, dopóki nie przyszliśmy do dużej sali w której było mnóstwo Aniołów. Mój Anioł zatrzymał się i powiedział:
- A tu Dział Pakowania i Wysyłki. Tu ta Boża Łaska, o którą prosili ludzie, jest rozdawana i wysyłana do nich.
I znów zwróciłem uwagę, że panuje tu wielkie ożywienie. Ogromna ilość Aniołów pracowało w tym dziale, przecież ludzie tak wiele wszystkiego proszą, i odpowiednio dużo wszystkiego przygotowywano do wysyłki na ziemię.
I na koniec, w samym końcu długiego korytarza, zatrzymaliśmy się przed drzwiami, które prowadziły do maluśkiego pokoiku. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, tam siedział tylko jeden Anioł, który wyraźnie nie miał zajęcia.
- A to – Dział Wdzięczności – cicho powiedział mi mój przyjaciel Anioł, lekko posmutniawszy.
- Jak tak wyszło, że tu nie ma co robić? – zapytałem.
- To bardzo smutne – westchnął Anioł. – Po tym jak ludzie otrzymują wszystko to, o co prosili, bardzo nieliczni wysyłają Wdzięczność.
- A jak wysłać swoją wdzięczność i powiadomienie o tym, że otrzymało się Bożą Łaskę? – zapytałem.
- Bardzo prosto – odpowiedział Anioł. – Po prostu powiedz: Dzięki, Panie!
- A za co powinni ludzie wysyłać swoje powiadomienia o otrzymaniu Bożej Łaski? – zapytałem.
- Jeśli masz jedzenie w lodówce i ubranie na ciele, dach nad głową i miejsce, gdzie spać – to jesteś bogatszy, niż 75% ludzi na tym świecie!
- Jeśli masz pieniądze w banku, pieniądze w swoim portfelu, a i jeszcze drobne w skarbonce, to ty już wszedłeś do 8% bogatych ludzi tego świata!
- Jeśli ty zbudziłeś się dziś rano i poczułeś że jesteś zdrowy, a nie chory, to wyraźnie jesteś szczęśliwszy od tych wielu, którzy nawet nie przeżyją dzisiejszego dnia.
- Jeśli nigdy nie doświadczyłeś strachu w bitwie, więziennej samotności, agonii tortur ani cierpienia głodu… to ty na pewno, prześcignąłeś 700 milionów ludzi na tym świecie.
- Jeśli przyszedłeś do swojej cerkwi i możesz tam się modlić, bez strachu prześladowań, aresztowania, śmiertelnych tortur, to jesteś w sytuacji godnej pozazdroszczenia przez wielu ludzi tego świata.
- Jeśli twoi rodzice ciągle jeszcze żyją i ciągle jeszcze są małżeństwem… to jesteś bardzo wyjątkowym człowiekiem.
- Jeśli możesz iść z wysoko podniesioną głową i uśmiechać się, to ty nie odpowiadasz normie, jesteś unikatem dla wszystkich tych, którzy są w rozterce i rozpaczy…
- A jeśli ty otrzymałeś to posłanie – to trafiłeś do 1% ludzi na świecie, którym dana jest szansa
- Dobrze, a co teraz? Jak mam zacząć?
- Jeśli czytacie to posłanie, to już możecie podziękować za to, że macie możliwość czytać, ponieważ mnóstwo ludzi na świecie w ogóle nie może czytać…
***
Pewnego razu Henry Ford przyjechał do Anglii. W punkcie informacyjnym lotniska zapytał o najtańszy hotel w mieście. Pracownik spojrzał na niego – jego twarz była znajoma. Henry Ford znany był na całym świecie. Zaledwie dzień wcześniej w gazetach, w artykułach poświęconych oczekiwanemu jego przyjazdowi, zamieszczone były duże jego fotografie. I oto stoi on tu, pytając o najtańszy hotel, ubrany w płaszcz, wyglądający na starszy od niego samego. Pracownik zapytał:
- Jeśli się nie mylę, pan – mister Henry Ford. Dobrze pamiętam, widziałem pana fotografię.
- Tak – odpowiedział ten.
To doprowadziło pracownika do pełnego zakłopotania, i on wykrzyknął:
- Pan pyta o najtańszy hotel, nosi płaszcz, który, prawdopodobnie, jest nie młodszy od pana. Ja widziałem przyjeżdżającego tu pańskiego syna, on zawsze zatrzymywał się w najlepszych hotelach, i był wspaniale ubrany.
Henry Ford odpowiedział:
- Tak, mój syn zawsze zachowuje się jak ekshibicjonista, jest jeszcze bardzo nieustabilizowany. Ja nie mam potrzeby zatrzymywać się w drogim hotelu; gdzie bym się nie zatrzymał, jestem – Henry Ford. W najtańszym hotelu ja również Henry Ford, nie ma żadnej różnicy. Mój syn jest jeszcze bardzo młody, niedoświadczony, boi się, co pomyślą ludzie, jeśli zatrzyma się tanim hotelu. A ten płaszcz – tak, ten płaszcz rzeczywiście dostał mi się od ojca, ale to nie ma żadnego znaczenia; po co mi nowe szmatki? Ja jestem – Henry Ford, co bym nie włożył; nawet jeśli jestem całkiem goły, jestem – Henry Ford. A cała reszta nieważna.
***
Jeden z parafian przestał przychodzić do cerkwi, chociaż wcześniej robił to regularnie. Czas mijał, i pastor postanowił odwiedzić tego człowieka. W chłodny wieczór wybrał się do niego do domu. Drzwi były nie zamknięte, dlatego pastor, nie zwracając na siebie uwagi, wszedł do środka. Były parafianin w zupełnej samotności siedział przed kominkiem. Zobaczywszy pastora, on kiwnął mu głową na znak powitania i, wskazując na duży wygodny fotel przy kominku, zaproponował usiąść. Pastor ulokował się wygodnie przed ogniem i teraz dwóch ludzi milcząc patrzyło na pięknie igrające płomienie.
Nagle pastor wziął kominkowe szczypce, chwycił nimi płonącą głownię i położył ją w oddali od płomieni. Po czym znów odchylił się na oparcie fotela – cisza trwała dalej.
Wyjęta głownia w tym czasie już nie płonęła, a tylko się żarzyła, chociaż i to nie trwało długo. Po kilku sekundach ona leżała już czarna i ostygła.
Nie wypowiedziawszy ani słowa, pastor podniósł się z fotela, żeby wyjść, ale przed wyjściem, znów wziął szczypce i włożył wygasłą głownię z powrotem do ogniska – ta natychmiast zaczerwieniła się, a po chwili już zaczęła płonąć, jak i jej sąsiedzi.
Kiedy pastor był przy drzwiach, on usłyszał słowa gospodarza domu: „Dziękuję za odwiedziny, a za kazanie przy kominku szczególnie. W tę niedzielę przyjdę do cerkwi.”
Pewien bogaty człowiek, mający żonę, dzieci, licznych przyjaciół i niewolników, nagle stał się biedny, i od razu stracił wszystko, z czego był tak dumny, bogactwo, żonę, dzieci, niewolników i przyjaciół.
Zrozpaczony przyszedł do szanowanego starca i opowiedział mu o swoim nieszczęściu, i o tym, jak mu teraz jest źle. Na co nauczyciel odpowiedział:
- Nie przeżywaj, za piętnaście lat wszystko się zmieni i będzie ci lepiej.
- Co?! Za piętnaście lat ja znów zostanę bogatym?
- Nie. Za piętnaście lat pogodzisz się s tym, że zostałeś biednym.
- Nauczycielu, ja widziałem ludzi, którzy pokornie płynęli z prądem życia, zarówno i tych, którzy wytężając wszystkie siły, płynęli naprzeciwko. I ci, i drudzy bywają jednakowo szczęśliwi i nieszczęśliwi. Więc wychodzi, nie ma różnicy w tym, w którą stronę płynąć?
Bambusowa pałka uniosła się i spadła na plecy ucznia.
- Idiota! Trzeba wydostać się na brzeg.
Mąż z żoną przeżyli razem całe 30 lat. W dniu trzydziestolecia wspólnego życia żona, jak zwykle, upiekła bułkę – ona piekła ją każdego ranka, to była tradycja.
Przy śniadaniu rozkroiła ją, posmarowała masłem obie części, i jak zwykle, podaje mężowi górną część, ale w połowie drogi jej ręka się zatrzymała…
Ona pomyślała: „W dniu naszego trzydziestolecia ja chcę sama zjeść tą rumianą część bułeczki; marzyłam o niej 30 lat. W końcu, byłam przykładną żoną, wychowałam wspaniałych synów, prowadziłam gospodarstwo, tyle sił i zdrowia włożyłam w naszą rodzinę…”
Z tą decyzją, podaje dolną część bułeczki mężowi, a u samej ręka drży – naruszenie trzydziestoletniej tradycji!
A mąż, wziąwszy bułeczkę, wykrzyknął: „Jakiż nieoceniony prezent zrobiłaś mi, droga! 30 lat nie jadłem swojej ulubionej, dolnej części bułeczki, ponieważ uważałem, że ona prawnie należy się tobie”.