Do strony głównej


Na podstawie https://azbyka.ru/deti/

 tłumaczenie Eliasz Marczuk


Jak ucerkowić dzieci – prot. Wiktor Grozowskij

Protojerej Wiktor Grozowskij jest ojcem dziewięciorga dzieci. Dlatego wszystko, o czym batiuszka mówi – zweryfikowane przez własne doświadczenie kapłana i rodzica. To dodaje szczególnej wartości znajomości proponowanych pytań i odpowiedzi.

  1. Czy nie okaże się, że dzieci zaczną przyłączać się tylko formalnie – prawdziwego przyjścia do wiary nie będzie?
  2. Czy należy chrzcić dzieci w niemowlęctwie, kiedy nie są tego świadome?
  3. Czy obowiązkowo chodzić do szkoły niedzielnej?
  4. Dziecko nie chce iść do spowiedzi czy po prostu do cerkwi, czy trzeba je zmuszać?
  5. Kiedy w wychowaniu duchowym konieczny bywa przymus?
  6. Jak zaszczepić dziecku miłość do modlitwy i czytania Świętych Ksiąg?
  7. Dziecko uparte jest w złym, nie ma ani poprawy, ani pokajania. Co robić?
  8. Teraz dużo mówi się o tak zwanym „seksualnym wychowaniu”. Jak wychowywać swoich chłopców i dziewczynki, żeby oni nie zostały wciągnięci w to błoto i właściwie uformowali swoje poglądy?
  9. Co znaczy – przyłączyć do prawosławnej kultury?
  10. Jakie są oznaki tego, że, dziecko w należytym stopniu ucerkowiło się lub z powodzeniem ucerkawia się?

Na pytania odpowiada protojerej Wiktor Grozowskij

1. PYTANIE: Zrozumiałe, że od przyłączania dzieci do Cerkwi od niemowlęcego wieku, nic, poza dobrym, nie będzie. Jednak czy nie okaże się, że dzieci zaczną przyłączać się, jak się mówi, formalnie, i prawdziwego, swobodnego przyjścia do wiary nie będzie? Ponadto przecież Pan i bez wszelkich naszych starań kocha dzieci.

Odpowiadając na to pytanie, chciałoby się zwrócić waszą uwagę na replikę (cytat): „Ponadto przecież Pan i bez wszelkich naszych starań kocha dzieci”.

Tak, to prawda! I rzeczywiście, Pan, zwracając się do nas, dorosłych, mówi: ...puśćcie dzieci przychodzić do mnie, i nie przeszkadzajcie im; bowiem takich jest Carstwo Boże (Mk. 10: 14). Bóg otwiera dla naszych dzieci Świat błogosławionej Wieczności, ale my, rodzice, nauczyciele, opiekunowie i wszelkiego rodzaju wychowawcy, bardzo często (dobrze jeśli w sposób nieświadomy, a bywa i świadomy) staramy się zatrzasnąć przed nimi wrota Wiecznego Życia, skazując je i siebie na wieczną zgubę.

Być może komuś się wyda, że ja przesadnie koloryzuję i unikam prostego i jasnego pytania: o swobodnym przyjściu, wyborze przez dzieci wiary.

To nie tak! Zastanówmy się. Co stoi za deklaracją nieformalnego, swobodnego formowania religijnej świadomości dzieci?

  1. Nieumiejętność rodziców prowadzić dziecko do wiary (z powodu swojej elementarnej religijnej niewiedzy w tej sprawie);
  2. Niechęć wychowywania w wierze (z powodu obawy przed prześladowaniami, karami i innymi problemami w karierze; co nie odeszło jeszcze w przeszłość, ale często jest ukazywane na ekranie teraźniejszości, przyszłości nie biorę się przepowiadać):
  3. Odrzucanie samej wiary (z powodu ateistycznego poglądu na duchowy i materialny świat, na pochodzenie samego człowieka – Homo sapiens).

Listę przyczyn można by kontynuować, ale, myślę, wystarczy wskazać na podstawowe, które przeszkadzają formowaniu się osobowości, kochającej Boga i ludzi. „Nie bądźmy beztroscy, wiedząc, że dzieci, dobrze nastawione do Boga, będą uczciwymi i doskonałymi w stosunku do prawdziwego życia” (św. Jan Złotousty).

Często lubimy porównywać duszę człowieka do najdelikatniejszego, czułego, żywego instrumentu. A skoro tak, to dusza-instrument powinna być po mistrzowsku nastrojona, żeby jej dźwięczenie nie wywoływało u słuchaczy uczucia gorzkiego żalu, rozdrażnienia i otwartego odrzucenia. Gdzież więc wziąć takiego stroiciela? Odpowiedź jedna: to BÓG! Przez Swoją Świętą, Soborową i Apostolską Cerkiew On formuje Osobowość, która pierwotnie została stworzona jako Obraz i podobieństwo Boże.

Ale nie tylko przez Świątynię następuje wychowanie dzieci. Droga ta prowadzi i przez rodzinę, przez tak zwaną domową Cerkiew. Kiedy maleńki i bezradny człowieczek przychodzi na ten okrutny i dudniący świat, wszelkimi sposobami staramy się zachować go przy życiu, chroniąc go od chłodu, głodu i fizycznych urazów. Niemowlę podobne jest do małego drzewka, które musi być zaszczepione, aby wyrosły na nim piękne i smaczne owoce. Nie uczyniwszy tego w porę, ryzykujemy wyhodować, być może, i ogromne drzewo, ale z owocami gorzkimi i niegodnymi do spożycia.

Wprowadzenie (przyłączenie) dziecka do Cerkwi jest absolutnie konieczne! I ono zaczyna się nie od chwili narodzin i Chrztu niemowlęcia, a znacznie wcześniej, jeszcze w łonie pobożnej i wierzącej matki, poprzez udział jej w cerkiewnych Sakramentach Pokajania i Priczaszczenija Świętych Chrystusowych Darów. Jakże można nie rozumieć tego, że Boska łaska zstępuje jak na przyszłą matkę, tak i na jej płód, znajdujący się w łonie! Prawda, samo pytanie, postawione autorowi artykułu, uznaje Cerkiew za nosicielkę dobra. A skoro tak, to chce się odpowiedzieć pytającemu ludowym powiedzeniem: „Kto ma dobrze ten dobra nie szuka!”

Teraz popatrzmy na problem inaczej, a mianowicie: załóżmy, że nie wychowujemy duszy dziecka w żaden sposób. Gdzie gwarancja, że ona nie przemieni się w „dziką oliwkę”? dawajcie będziemy beztrosko, jak mówi święty Jan Złotousty, przyglądać się na błądzenie młodej duszy po labiryntach naszego poplątanego życia, gdzie wiele fałszywych wejść i wyjść. Ryzykujemy! Dusza człowieka może w ten sposób nigdy nie wyjść na Światło Boże. Musimy jej pomóc znaleźć drogę prawdziwej Światłości, prawdziwego Dobra i prawdziwej Miłości, bez których niemożliwe jest samo istnienie człowieczeństwa.

Boska Miłość – to wieczne Życie. Zło szatańskie – to wieczna śmierć. Dawany jest wybór: Życie albo śmierć?

Więc co tu myśleć? My, wierzący, wybieramy Życie!

2. PYTANIE: Tak czy inaczej, ale mąci czasem protestancki pogląd: dzieci, niby, nie należy chrzcić w niemowlęctwie, kiedy nie są tego świadome, a wyrosną – niech decydują i wybierają same. Dlaczego my, prawosławni, uważamy, że to błąd?

Odpowiedź częściowo zawarta jest w odpowiedzi na pytanie pierwsze. Spróbujmy i tym razem wyjaśnić. Wyżej mówiliśmy już o tym, że Boża łaska dawana jest (zstępuje) od Boga poprzez cerkiewne sakramenty. Czy jest sens pozbawiać dziecko łaski Bożej, oczekując, kiedy ono wyrośnie i zdecyduje – czy cię ochrzcić czy się obrzezać? Przypomnijcie sobie: „Nie przeszkadzajcie dzieciom przychodzić do Mnie…” A jeśli człowiek w ogóle nie dokona żadnego wyboru i skaże siebie na istnienie bez łaski Ducha Świętego?

A jeśli on nie dożyje do świadomego wieku? To jak wtedy za niego się modlić? Według kanonów Prawosławnej Cerkwi imię nieochrzczonego człowieka nie jest umieszczane w zapiskach i nie jest wymawiane na ekteniach (litaniach) podczas nabożeństw. Wygląda na to, że protestanci są sceptycznie nastawieni do kwestii Boskiej Łaski. Dla nich ważny jest ludzki wybór, wydaje im się, że w centrum wszechświata stoi jakaś osoba trzymająca w rękach Deklarację praw i demokratycznych swobód człowieka. Z Ewangelii zaś wiemy, że nie Apostołowie wybrali Pana naszego Jezusa Chrystusa na swego Nauczyciela i Zbawiciela, ale On – Sam. Nie wy Mnie wybraliście, a Ja was, żebyście szli i wydawali owoc… (Jana 15: 16).

Na rzecz Chrztu niemowląt przemawia również fakt z Dziejów świętych Apostołów: święty apostoł Piotr, wygłosiwszy płomienne słowo (naukę) przed żydami, jednego dnia ochrzcił około trzech tysięcy osób, wśród których, na pewno, były też dzieci; …ochoczo przyjąwszy naukę jego ochrzciło się, i przyłączyło się tego dnia około trzech tysięcy dusz (Dz. 2: 41).

W Prawosławiu istnieje Instytucja rodziców chrzestnych, którzy przez naród uważani są na równi biologicznych, a czasem nawet wyżej. Oni nazywani są: chrzestny ojciec i chrzestna matka albo po prosu – chrzestny, chrzestna. Rodzice chrzestni mają obowiązek kontrolować duchowy rozwój swoich chrześniaków, dbając aby regularnie przyjmowali Święte Dary Chrystusa. W Prawosławiu centrum życia liturgicznego jest Eucharystia. Pod postacią chleba i wina człowiek przyjmuje (spożywa) Samo Ciało Chrystusa i Samą Jego Krew, aby mistycznie, w najcudowniejszy sposób połączyć się w tym Sakramencie z Samym Panem naszym Jezusem Chrystusem. I kiedy oni jedli. Jezus, wziąwszy chleb, pobłogosławił, przełamał, dał im, i powiedział: przyjmijcie, jedzcie; to jest Ciało Moje. I, wziąwszy czaszę, podziękowawszy, podał im: i pili z niej wszyscy. I powiedział im: to jest Krew Moja nowego przymierza, za wielu przelewana (Mk. 14: 22-23).

Według prawosławnych kanonów nieochrzczony człowiek nie może być uczestnikiem wspólnoty eucharystycznej, bez której poddawana jest wątpliwości wartościowość duchowego rozwoju osobowości. Pozbawiając dziecko Sakramentu Chrztu, tym samym nie pozwalamy na działanie Bożej łaski w dziecku. Więc czy można chrzcić człowieka w niemowlęctwie, kiedy ona sam, jak mówią protestanci, prawnie jest niekompetentny i nie rozsądny, i nie może wyznać Ewangelicznej doktryny? Prawosławni odpowiadają: nie tylko można, ale należy!

Tak, dziecko nie wie, co to Cerkiew, jakie są zasady i struktury, czym jest ona dla narodu Bożego. Jedna sprawa wiedzieć, czym jest powietrze, a druga sprawa oddychać nim. Jaki lekarz odmówi pomocy medycznej choremu przestępcy, powiedziawszy: najpierw zrozum przyczynę twojej choroby, a dopiero potem będę ciebie leczyć? Absurd! Czyż można zostawić dzieci poza Chrystusem (a Chrzest przez wszystkich chrześcijan rozumiany jest jak drzwi, wprowadzające do Cerkwi Chrystusowej) na tej podstawie, że normy rzymskiego prawa nie uznają w nich oznak „zdolności prawnej”?

Dusza człowieka, z natury swojej – chrześcijanka. Czy zgadzają się protestanci z taką opinią Tertuliana? Myślę, że – tak! Znaczy, dążenie człowieka do Chrystusa, a nie sprzeciwianie się Mu, jest naturalne dla duszy. Ale zła wola stara się odwrócić to dążenie od Źródła życia. Kto nie zrodzi się od wody i Ducha, nie może wejść do Carstwa Bożego (Jana 3, 5).

Jeśli zwrócić się ku Biblii, to można zobaczyć, że w Starym Testamencie było kilka praobrazów Nowotestamentowego Chrztu. Jeden z nich – obrzezanie. Ono było znakiem Przymierza, znakiem wejścia do narodu Bożego, w tym również dzieci. Dokonywane było w ósmym dniu po narodzinach chłopczyka. Niemowlę stawało się członkiem Cerkwi, członkiem narodu Bożego. (Rdz. 17, 9-14).

Na zmianę Staremu Testamentowi przyszedł Nowy. Przecież nie może być, żeby w rezultacie zmiany Testamentów niemowlęta pozbawione zostały możliwości zostania członkami Cerkwi. Cerkiew – lud Boży. Czyż może istnieć naród bez dzieci? Oczywiście, nie! Uznając sakrament obrzezania (u żydów) czy Sakrament chrztu (u chrześcijan), rodzice włączają swoje dzieci w stan Przymierza, w skład ludu Bożego po to, aby maluchy przebywały pod błogosławiona Bożą opieką. „Jak niegdyś żydowskie dzieci w noc najstraszniejszej Egipskiej śmiertelne plagi uratowane zostały od zguby krwią baranka, naniesioną na drzwi, tak w epoce chrześcijaństwa przed aniołem śmierci dzieci ochraniane są Krwią Prawdziwego Baranka i Jego pieczęcią – Chrztem” (Św. Grigorij Bohosłow. Dzieła. T. 2, str. 37).

Bóg jest Duchem, a Duch dyszy, gdzie chce. Dlaczego więc protestanci zakładają, że Duch nie chce działać w dzieciach?

Nawet filar protestantyzmu Marcin Luter 1522 r. osądził odrzucających Chrzest dzieci. On sam był ochrzczony w dzieciństwie i odmawiał przechrzczenia. „Tak więc mówimy, że dla nas nie najważniejsze, wierzy czy nie wierzy chrzczony; bowiem od tego nie staje się Chrzest nieprawdziwym, ale wszystko zależy od słowa i przykazania Bożego. Chrzest jest nie co innego jak woda i Słowo Pańskie, jedno przy drugim. Wiara moja nie czyni Chrztu, tylko przyjmuje go” (Luter M. Wielki Katechizm. 1996). Jak widzimy, dla Lutra, jak i dla prawosławnych chrześcijan, Chrzest jest Sakramentem, w którym działanie łaski Bożej obejmuje (przechodzi na) jak dorosłych, tak i dzieci.

3. PYTANIE: czy koniecznie trzeba uczęszczać do szkoły Niedzielnej? I jaka w tym lekcja dla życia, które stoi przed dzieckiem?

Wy pytacie o celowość uczęszczania do szkoły Niedzielnej. Jaki z tego pożytek w życiu, do którego dziecko ma wejść?

Powiedzieć, że do szkoły Niedzielnej koniecznie lub niekoniecznie uczęszczać – znaczy, nic jeszcze nie powiedzieć. I, oczywiście, jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie być nie może. Mimo wszystko nie pozbawmy siebie możliwości zastanowić się w poszukiwaniu akceptowalnej odpowiedzi.

Samo życie w które ma wejść dziecko, nie jest jednoznaczne. Ono zawiera w sobie dwa obszary bytu: duchowy i materialny. Te dwa obszary nie istnieją całkowicie oddzielnie od siebie, a są w ścisłym związku, często zależąc jeden od drugiego. Człowiek – istota nie tylko biologiczna (materialna), ale i duchowa, i jakość jego życia zależy nie tylko od fizycznego samopoczucia i dążenia do materialnego, ale i od duszy, od jej dążeń do świata duchowego: Nie chlebem tylko będzie żyć człowiek, ale i wszelkim słowem, schodzącym z ust Bożych (Mt. 4, 4).

W swoim czasie (przed pierestrojką) radzieckie społeczeństwo dzieliło się jakby na dwie warstwy: na „fizyków” i „liryków”. „Fizycy”, brutalnie mówiąc – to ci ludzie, którzy przyjmowali świat jak konstrukcję, kierowaną prawami materialnego, fizycznego istnienia wszechświata i ludzkości. Zasady duchowego bytu jakby nie były brane pod uwagę czy uwzględniane w poglądach na pochodzenie świata i człowieka.

„Lirycy” zaś, odwrotnie, uważali, że świat duchowy (jednak w określenie „duchowy” wkładano przede wszystkim znaczenie „duszewny”) jest ważniejszy od materialnego. On – jest punktem odniesienia. Ale to wcale nie oznacza, że wszyscy „lirycy” byli wierzącymi, a „fizycy” – bezbożnikami. Granicę między tymi i drugimi może ustalić tylko Bóg. Oznaki zaś tego czy innego poglądu na sposób istnienia człowieka w świecie i społeczeństwie często objawiają się w jego stosunkach do spraw polityki, ekonomiki, moralności i, w końcu, religii.

Teraz, bez względu na demokrację i pluralizm, nasze społeczeństwo nie wygląda na bazowe, stojące na twardym i właściwie założonym fundamencie. Póki co, ono – nijakie. Przyszli „majstrowie pierestrojki” – zaczęli kruszyć i łamać. Złamali! Co robić? Inni podpowiedzieli – okazało się nie to. Trzeci – przekreślili cały projekt i zaczęli wymyślać nowy, obiecując porządek i dostatek wszystkim członkom społeczeństwa w nieokreślonej przyszłości. I to „uczciwa” obietnica, w odróżnieniu od obietnic komunistów, zamierzających zbudować „świetlaną przyszłość do 1980 roku. Wśród ludu jest powiedzenie: „Człowiek planuje, a Bóg dysponuje”. Jednak nasz naród jest mądry. Jego mądrość polega na tym, że on czuje, jaka droga prowadzi do Życia, a jaka – do śmierci.

Ale nie wystarczy czuć czy rozumieć poprawność tego czy innego wyboru, koniecznym jest prawidłowo działać. A oto działanie to zależy od umiejętności walki ze złem, z diabłem, z „duchami zła podniebnego”. Cerkiew nie o tyle wyjaśnia swoje rozumienie zła, ile odwołuje się do swego nieprzerwanego doświadczenia walki z siłami zła. Dla Cerkwi zło – nie mit i nie brak czegokolwiek, a właśnie realność, obecność, z którą trzeba walczyć Imieniem Chrystusa. Wielkie są siły zła, które popchnęły kiedyś Świętą Ruś, jej naród na drogę zguby. Zło działa przez ludzi, w duszach których ono się osiedliło.

Kiedy duch nieczysty wyjdzie z człowieka, to chodzi po bezwodnych miejscach, szukając spokoju, i nie znajdując, mówi, „wrócę do domu swego, skąd wyszedłem”. I przyszedłszy, zastaje go wymiecionym i sprzątniętym (przystrojonym). Wtedy idzie, i bierze z sobą siedem innych duchów, złośliwszych od siebie, i, wszedłszy, żyją tam. I bywa dla człowieka tego ostatnie gorszym od poprzedniego (Łk, 11: 24-26).

Cerkiew wie też, że bramy piekła zostały zburzone i że inna – świetlana i dobra moc – weszła w świat i ogłosiła swoje prawo do władzy i do wygnania przywłaszczającego tę władzę księcia świata tego. Z przyjściem Chrystusa „świat ten” stał się polem walki między Bogiem i diabłem, między prawdziwym Życiem i śmiercią. I w tej walce uczestniczymy my wszyscy. Zaś rodzice czy ich dorosłe dzieci, obojętnie przyglądający się tej walce (z powodu religijnej niewiedzy (ignorancji), bezbożności albo grzechu lenistwa), ryzykują poddać się otępiającej nudzie świtowej głuszy (dziczy) sekularyzmu (świeckości).

Życie, proponowane prze „świat ten”, może stać się tragicznym wypróbowaniem lub po prostu śmiercią: duchową a nawet fizyczną.

Rodzice nie chcą śmierci dzieciom, jak i dzieci rodzicom. I oto to dążenie do Życia, jak do czegoś Świetlistego i Wiecznego, nie pozwala zatrzymać się „sercu wszechświata”, a popycha je do walki do końca.

I „fizycy”, i „lirycy” przyjmują, kto świadomie, a kto nie, udział w tej walce. Ale nie wszyscy ludzie nauczeni są sztuk prowadzenia wojny. Powiemy więcej, nie wszyscy chrześcijanie wiedzą, jak należy walczyć z wrogiem. A kto rozumie, że konieczne jest opanowanie wiedzy i metody walki ze złem, idzie tam, gdzie się tego uczą; uczą odróżniać, gdzie Dobro, a gdzie zło, widzieć, gdzie Światło, a gdzie ciemność, a, najważniejsze, pokładać nadzieje nie na „księcia świata tego”, a na Stwórcę Wszystkiego – widzialnego i niewidzialnego świata, na Świętą Współistotną, Życiotwórczą i Nierozdzielną Trójcę.

Oczywiście, i rodzice, którzy wątpią w istnienie Boga, mogą wpaść na pomysł: czy nie wysłać swego dziecka do szkoły niedzielnej? Tak na wszelki wypadek: a może On (Bóg) jest, i może dziecku w życiu bardziej się poszczęści, niż nam?

Ale i nie wątpiący w istnienie Boga rodzice mogą zadać sobie pytanie: czy koniecznym jest oddawanie dzieci do szkoły Niedzielnej? Co ona, ta szkoła, da mu dla opanowania prestiżowego zawodu i przyszłego komfortowego istnienia? W ten sposób, jednoznaczna odpowiedź nie istnieje. Wszystko zależy od najważniejszego w życiu zadania, jakie rodzice stawiają przed sobą i przed dziećmi. Ja znam przykłady, kiedy ojcowie i mamy, wysyłając maluchów do Niedzielnej szkoły, sami siadają z dziećmi w ławkach i zaczynają uczyć się podstaw Prawosławia. Są też inne przykłady, kiedy pragmatycy (chytrusi) patrzą praktycznie na życie swego dziecka, licząc, że jego zajęcia powinny zabezpieczyć mu w przyszłości prestiż i dostatek. Tacy rodzice niekoniecznie są bezbożnikami. Ich „mądrość” – doczesna, ziemska.

Na początku artykułu mówiliśmy, że jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nie ma. Ale powtórzymy: wszystko zależy od rodziców, od ich prawidłowego pojmowania tego głównego zadania, które określi obraz ich działań w wychowaniu własnych dzieci. Na koniec posłuchajmy, drodzy rodzice, rady świętego Jana Złotoustego: „Nie tak wartościowe jest wykształcenie syna, udzielając mu nauk i zewnętrznej wiedzy, dzięki którym on zacznie zarabiać pieniądze, jak – nauczyć go sztuki gardzenia pieniędzmi. Jeśli chcesz uczynić go bogatym, postępuj w ten sposób. Bogaty nie ten, kto troszczy się o większe nabywanie majątku i posiada dużo, a ten, kto niczego nie potrzebuje” (Św. Jan Złotousty. Zbiór pouczeń).

Żyjemy w społeczeństwie, które utraciło prawdziwe wartości i, w wyniku tej straty, nabyło pełny zamęt pod wieloma względami, w tym i w wychowaniu i wykształceniu dzieci. W systemie szkoły ogólnokształcącej teraz są takie poślizgi, że traci się wszelkie nadzieje na postępujący krok do przodu – do Dobrego i Światłości. Kiedyś władze pozwalały na fakultatywne nauczanie w szkołach „Zakonu Bożego”, dziś zakazane.

Ale, przecież „nie chlebem samym…” Gdzież więc usłyszeć życiotwórcze Słowo Boże, bez którego człowiek staje się wściekłą i okrutną bestią? – W Cerkwi, która, według nauki Świętych Ojców, jest szkołą pobożności, czcigodności! W pobożnej prawosławnej rodzinie! Cerkiew, rodzina i szkoła – to promienie koła, którego dośrodkowa siła skierowana jest do Centrum, do Jedynego Boga! Jaki wniosek? Wybór należy do was! Wybierajcie!

4. PYTANIE: Dziecko nie chce iść do spowiedzi albo po prostu do cerkwi, czy trzeba je przymuszać?

W Ewangelii powiedziano, że Carstwo Boże wymusza się, czyli zdobywa się wysiłkiem. Jak wytłumaczyć dziecku, że lenistwo – to grzech, i to grzech niemały? Czy rodzice są w stanie dać dziecku choć jakiekolwiek pojęcie o grzechach w ogóle? Co trzeba o nich wiedzieć, w końcu, jak uwalniać się od tego brudu, który gromadzi się w duszy człowieka?

Szatan – ojciec kłamstwa, ojciec wszelkiego zamętu i niezgody, mistrz zniszczenia i leniwego zastoju – wróg wszelkiego porządku i stworzenia. Czyż nie wrogi głos grzmiał nad zagubioną i okłamaną Rosją: „…my stary świat zburzymy do fundamentów, a potem…” Co było „potem”, starsze pokolenie wie nie tylko z książek, ale i z własnego doświadczenia, a młodemu – to będzie musiało jeszcze długo-długo dochodzić, w jakim kraju żyje ono obecnie, ponieważ jego historia dziesiątki razy zmieniana była przez polityków i ideologów różnych maści. A może i nie trzeba grzebać się w „śmietniku przeszłości?” Co to daje? – Nie, trzeba, i daje dużo! Zdobywamy zdolność analizowania przeszłości i, zostawiwszy wszystko w niej złe, zmierzać do błogosławionej przyszłości. Tego rodzice powinni uczyć dzieci. Wielka sprawa – rozbudzić w dziecku świadomość, nauczyć myśleć, dlatego że leniwa myśl nie może motywować do aktywnego działania. Znajomość historii, czerpaną przez dzieci ze szkolnego programu, koniecznie trzeba uzupełniać informacjami o historii chrześcijaństwa.

Oczywiście, nie wszystkie dzieci rodzą się jednakowe: jedne skłaniają się ku samotności, inne – do towarzystwa, ale zadanie rodziców jednakowe – zaszczepić (wychować) dążenie do Boga! Jak to uczynić? Różnie! Aby były chęci, a Pan pomoże nie zbłądzić – dlatego że „Jego drogi są niewypowiedziane”. Ale, myślę, że jedna z podstawowych dróg, którą powinni iść tatusiowie, mamy i dzieci – to droga pobożności. „Jeśli by pobożność stała się jakby zasadą i władzą, jeśli byśmy dzieci swoje przede wszystkim uczyli być przyjaciółmi Bożymi, i uczyli, więcej od innych i przed innymi naukami, duchownych, to ustałyby wszystkie udręki, teraźniejsze życie uwolniłoby się od niezliczonego zła, i, co mówi się o przyszłym życiu, mianowicie, ustąpi choroba, i smutek, i wzdychanie (Iz. 35: 10). Tym rozkoszowalibyśmy się już i tu” (Św. Jan Złotousty). Ale wybiegając do przodu, powiem: większość rodziców i wychowawców ma bardzo, bardzo niejasne pojęcie o pobożności (ros. „błahoczestii”). To słowo składa się z dwóch zrozumiałych części: „błaho” i „czest’” („dobro” i „honor, cześć” czyli „błahoczestije” rozumiane jako „pobożność” pochodzi w prostej linii od „dobrej czci”, „dobrego honoru” – przyp. E. M.). Wychowanie pobożnych (błahoczestiwych) uczuć i myśli w człowieku nie może odbywać się poza Cerkwią i, oczywiście, poza rodziną. Rodzina – domowa Cerkiew, ona jest szkołą miłości, szkołą życiowego doświadczenia, duchowego dojrzewania i poznania Słowa Bożego. Dziecko najpierw zapoznaje się tu, w rodzinie, z głoszeniem Ewangelii Carstwa Bożego, z przykazaniami, które sam Bóg nam przykazał. Nie może być żadnego „błahoczestija” u syna czy córki, którzy „dierzko” (arogancko, bezczelnie, grubiańsko, chamsko, zuchwale) zachowują się wobec rodziców i, jak się mów, mają ich za nic, naruszając tym piąte przykazanie Dekalogu: „Czcij ojca swego”.

Swiatitiel Fieofan Zatwornik radzi rodzicom przede wszystkim mieć w sobie wiarę i „błahoczestije”, jako środek o dużej mocy wychowawczej i do wzmacniania błogosławionego (zbawiennego) życia w dzieciach. My, rodzice, musimy nauczyć się strachu Bożego sami i wychować go w dzieciach, bez czego niemożliwe jest czcigodne (z szacunkiem) odnoszenie się do Cerkwi i jej błogosławionych Sakramentów. Początek mądrości – strach Boży (Prz. 1: 7) I słowa Eklezjasta, syna Dawida wtórują Przypowieściom Salomonowym: Bój się Boga i przykazań Jego przestrzegaj, dlatego że w tym wszystko dla człowieka. Bowiem wszelki uczynek Bóg postawi przed sądem, i wszystko tajne, dobre ono czy złe (Koh. 12: 13-14).

Mnóstwo cierpiących ojców i mam, żon i mężów, chłopców i dziewcząt idzie do świątyni Bożej, ale jednak idą nie wszyscy. Wielu idzie do spirytystów, psychologów i pozostałych „uzdrowicieli” – z jednym pragnieniem: znaleźć pomoc i wybawienie od fizycznej czy duchowej dolegliwości. Przy czym pytający często bywają kategoryczni i wymagający (natarczywi) w uzyskaniu odpowiedzi na to czy inne życiowo ważne pytanie.

Wiem o tym nie z domysłów ale na pewno, jako duchowny; to przypomina przyjście człowieka do apteki po lek, bez recepty, ale pragnącego nabyć najskuteczniejszy, który od razu usunąłby wszelki ból cierpiącego organizmu. Powiem otwarcie: nie we wszystkich przypadkach udaje się pomóc! Leczenie (duszy) trzeba prowadzić kompleksowo, jego elementy według składu i ilości są różne. Tak oto i teraz, odpowiadając na pytania, nie można jednoznacznie odpowiedzieć: zmuszać czy nie zmuszać dziecka po prostu (przewrotne to słowo – „po prostu”) chodzić do cerkwi, jeśli ono nie chce się spowiadać. Wszystko zależy od Boga i, oczywiście że, od samych rodziców: na ile oni są mądrzy, delikatni i pobożni. Jeśli nic z tego wszystkiego nie ma w nich samych, to koniecznym jest uzbroić się w męstwo i cierpliwość i rozpocząć własną drogę – poprzez ucerkowienie, oczyszczenie, przede wszystkim, siebie – od grzesznej nieczystości, przyzywając w gorącej modlitwie Imię Samego Pana naszego Jezusa Chrystusa, żeby On objawił Swoją łaskę na niepokorne dziecko i oświecił Światłem rozumu i pobożności. Modlitwa – pierwszy środek w sprawie wychowania dzieci w chrześcijańskim „błahoczestii”. Modlić się można i podczas Boskiej Liturgii, i na molebniu po niej, i w domu, i w drodze – dosłownie, wszędzie. My, przyzywając Imię Boże, również prosimy o wstawiennictwo Bożej Matki. Prosimy świętych, którzy spodobali się Bogu, o orędownictwo przed Tronem Pana Sławy i darowanie nam darów Ducha, o pomoc w dobrych sprawach. Na przykład, przy niedostatecznym „błahoczestii” dzieci zwracamy się do świętej męczennicy Sofii, aby wezwać ją, aby pomogła nieść nasze trudy. Trud rodziców w wychowaniu dzieci daleko nie zawsze przepełniony jest radością, ale często też łzami. Niech będą nam pocieszeniem słowa piewcy psalmów Dawida: Siejący ze łzami będą żąć z radością (PS. 125 (126): 5). Znaczy, siejmy. Co zaś dotyczy przymuszania, to zamieńmy tę metodę na metodę przekonywania i oświecenia (edukowania) naszych dzieci w duchu Miłości Boskiej Prawdy!

5. PYTANIE: Kiedy jednak w duchowym wychowaniu bywa konieczny przymus – czy wiara i duchowość zakładają pełną osobistą swobodę?

Znów przymus! Odpowiadając na poprzednie pytanie, proponowaliśmy zamienić metodę przymusu na metodę przekonywania. Do Carstwa Bożego nie można zapędzać człowieka pod lufą karabinu. Umieściwszy pierwszych ludzi (Adama i Ewę) w Raju, Stwórca pozostawił im pełną swobodę rozporządzania sobą i wszystkim, co ich otaczało. Ale przy tym uprzedził: …z każdego drzewa w sadzie będziesz jeść; a z drzewa poznania dobra i zła, nie jedz z niego; bo w dniu, w którym spożyjesz z niego, śmiercią umrzesz (Rdz. 2: 16-17).

Swoboda – największy dar Boży rozumnemu człowiekowi; człowiek bez swobody jest nie do pomyślenia, dlatego, że on stworzony jest przez Samego Boga, Który jest Nosicielem absolutnej Swobody, ponieważ nie został stworzony przez nikogo, ale Sam jest Stwórcą wszystkiego, co istnieje: widzialnego i niewidzialnego świata. I rzekł Bóg: uczyńmy człowieka na Nasz obraz (i) według podobieństwa Naszego… (Rdz. 1: 26)

Ale jednocześnie wolność ukrywa w sobie również ogromne niebezpieczeństwo jak dla tego, komu jest dana, tak i dla całego świata. Bóg pozostawił człowiekowi pełną swobodę, ale jak ludzie ją wykorzystali?

Cała historia świata – to historia walki dobra ze złem, z tym złem, które człowiek wniósł w świat, korzystając ze swojej swobody. Czasem u ludzi w duszy pojawia się zdziwienie: czyż Bóg, tworząc człowieka wolnym, nie mógł uczynić tak, żeby Jego stworzenie nie grzeszyło? Ale to już ograniczenie. Swoboda oznacza brak jakichkolwiek ograniczeń człowieka ze strony Boga, Który nic nam nie narzuca. Jeśli człowiek byłby wbrew woli zmuszony nie grzeszyć, jeśli Raj byłby z zewnątrz mu narzucony, obowiązkowy, to jakaż byłaby w tym swoboda? Taki Raj, prawdopodobnie wydałby się ludziom więzieniem. Bóg nie zobowiązuje ludzi nawet wierzyć w Swoje istnienie, pozostawiając pełną swobodę ludzkiemu sumieniu i ludzkiemu rozumowi. Apostoł Paweł w swoim liście do Galatów mówi: Do swobody jesteście powołani wy, bracia, tylko aby swoboda wasza nie była powodem dogadzania ciału… (Ga. 5: 13).

Pragnienie dogodzenia własnemu ciału, zaspokojenia swoich namiętności i pożądania pozbawia człowieka wolności, czyniąc go sługą i niewolnikiem grzechu i zepsucia (rozkładu). Każdy przymus jest sprzeczny z pojęciem wolności i może wywołać przeciwną reakcję u człowieka.

W duchowym wychowaniu dziecka rodzice nie powinni uciekać się do przymusu i nacisku, ponieważ takie wychowanie nie doprowadzi do pożądanego efektu. W wychowaniu nie jest wskazana ani zbytnia łagodność, ani surowość – wymagana jest mądrość. Apostoł Paweł radzi: I wy, ojcowie, nie rozdrażniajcie dzieci waszych, ale wychowujcie je w nauczaniu i nastawieniu Bożym. (Ef. 6: 4). Ale już od niemowlęctwa koniecznie trzeba wychowywać uczucia odpowiedzialności i obowiązku. Pierwsze do określonego wieku wychowywane jest nie tylko rozmową i pouczeniami, ale i karą, drugie – przede wszystkim przykładem rodziców. W dzieciach, jak w rodzicach, powinien być strach przed grzechem, zdolność do pokajania, co zaczyna się od prostego „wybacz” (przepraszam) za drobne dziecięce przewinienia. Wpojenie w świadomość dziecka pojęcia grzechu wymaga wielkiego taktu i mądrości rodziców. Utrudnione jest to tym, że społeczeństwo w swojej masie zatraciło pojęcie o grzechu i przytępiło poczucie wstydu i skromności w człowieku. Proroczo pisał święty apostoł Paweł w drugim liście do Tymoteusza: Wiedz zaś, że w ostatnie dni nastaną ciężkie czasy. Bowiem ludzie będą samolubni, chciwi, hardzi, nadęci, bluźnierczy, niepokorni wobec rodziców, niewdzięczni, bezbożni, nieprzyjaźni, nieprzejednani, oszczercy, niepowściągliwi, okrutni, nie miłujący tego co dobre, zdrajcy, bezczelni, napuszeni, bardziej miłujący rozkosze niż Boga, mający pozory (wygląd) pobożności a wyrzekający się jego siły (ich życie będzie jej zaprzeczeniem). Takich unikaj (2 Tm. 3: 1-5).

Trudno jest uniknąć społeczeństwa. Ono we wszystkie strony zapuściło swoje macki, zatrute jadem bezbożności i cynizmu, seksualnej rozpusty i chciwości, zdrady i szatańskiej dumy. Ale w każdym społeczeństwie istnieją wspólnoty, nie pragnące żyć według „żywiołów świata tego”. To, przede wszystkim, wspólnoty prawosławnych chrześcijan.

Żeby ochronić dziecko przed złym oddziaływaniem ulicy, trzeba urządzić je w miejscu, odpowiadającym jego duchowej orientacji. Takim miejscem może być Niedzielna szkoła, prawosławne obozy letniego wypoczynku, pielgrzymkowe wyjazdy do świętych miejsc. Zaczątki wiary i duchowego wychowania dziecko otrzymuje w rodzinie, w cerkwi domowej, jeśli tyko małżonkowie są w stanie ją stworzyć. Miłość, wiara i stała uwaga wobec dzieci, razem z modlitwą, podpowiedzą rodzicom, jak ochronić je przed szkodliwymi oddziaływaniami. Pragnienie rodziców dać dzieciom prawosławne wychowanie często spotyka się z przeszkodami otaczającego środowiska i, w szczególności, szkoły. W szkole dziecko nasiąka niegodziwymi (bezbożnymi) nie tylko myślami, ale i postępkami od swoich rówieśników a nawet od nauczycieli. Pobożni rodzice (czcigodni) rodzice powinni dostrzegać złe postępowanie dzieci i zwracać im uwagę, nie przepuszczać mimo uszu nieprzyzwoitej mowy i poszczególnych słów i wyrażeń, bezczeszczących nasz wspaniały wszechmocny ruski język.

Oto tu jest absolutnie konieczne wymuszenie (zakaz, a nie napominanie): nie stosować, nie wypowiadać brzydkich, bluźnierczych i dwuznacznych słów. Takie wymuszenie nie jest atakiem na swobodę człowieka, jest żądaniem wypełnienia elementarnych zasad publicznej (towarzyskiej) przyzwoitości. Nieprzestrzeganie tych zasad, właściwie, jest świadectwem tego poziomu duchowości, na którym znajduje się dusza młodzieńca czy dziewczyny. Albowiem nie powołał nas Bóg do nieczystości, a do świętości. Więc, odrzucający je, niepokorny jest nie człowiekowi, a Bogu, Który dał nam też Ducha Swego Świętego (1 Tes. 4: 7-8). Jeśli zaś człowiek nie ma wiary w Boga, to nie ma nadziei i na Życie Wieczne.

Ziemskie zaś staje się bezcelowe i bezsensowne. Jakież więc może on mieć szczęście? Tylko zewnętrzne, tylko czasowe, złudne i nieuchwytne. Szukajcie zaś przede wszystkim Carstwa Bożego i prawdy Jego, a to wszystko będzie wam dodane (Mt. 6: 33). Szczęście – to radość swobodnej jedności z Bogiem, a w Bogu – i ze wszystkimi ludźmi, z całym światem.

6. PYTANIE: Jak zaszczepić dziecku miłość do modlitwy i czytania Świętych Ksiąg?

Powiedzmy od razu: sprawa to bardzo trudna. Trudność polega na tym, że dobre ziarno, które upadło na żyzną glebę, może być nieoczekiwanie porwane przez szatański poryw wiatru i rzucone w objęcia kamienistej gleby i nie wydać żadnego plonu, zamieniwszy się w nikomu niepotrzebną pleśń. Dlatego każdą sprawę koniecznie trzeba zaczynać od modlitwy do Boga, żeby On Sam ochronił nas Swoją łaską od wszelkich niespodziewanych ataków złego ducha. Zazwyczaj na początku każdego zajęcia odmawiana jest modlitwa do Ducha Świętego: „Cariu niebiesnyj…” albo „Otcze nasz”, gdzie wyraźnie prosimy u Ojca o obronę nas przed złym.

O modlitwie

Niech będzie modlitwa moja, jak kadzidło przed Obliczem Twoim (PS. 140 (141): 2).

Prawdziwa modlitwa – to nie przypominanie Bogu o naszych potrzebach, i nie próba zawarcia z Bogiem transakcji – nie, w prawdziwej modlitwie my z miłością, zaufaniem, jak dzieci do Ojca, przypadamy do Niego, wiedząc, czując, że w Nim – wszystko. I On, Kochający i Wszechmocny Ojciec nasz, robi dla nas wszystko najlepsze – nie to, co nam wydaje się najlepszym, a to, co dla nas naprawdę jest najlepsze i najbardziej zbawienne niż cokolwiek innego i czego my często nie możemy i nie chcemy zrozumieć. Zaufajmy więc Mu całkowicie. Sami siebie i jeden drugiego nawzajem, i cały żywot (życie) nasz Chrystusowi Bogu powierzmy. On Sam radzi: Proście, i dane wam będzie, szukajcie, i znajdziecie, stukajcie, i otworzą wam. Albowiem każdy proszący otrzymuje, i szukający znajduje, i stukającemu otworzą (Mt. 7: 7-8). Ale trzeba, żeby nasza modlitwa i całe nasze życie było zbieżne z wolą Bożą. Niech będzie na wszystko Jego Święta wola! Prośby, modlitwy, przeczące (wbrew) woli Bożej, nie spełniają się, przecież one sprzeczne są z naszym własnym pożytkiem. Przypomnijmy sobie pewne Ewangeliczne wydarzenie, kiedy do Chrystusa podeszli synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, i poprosili Go pozwolić siąść jednemu po prawej, a drugiemu po lewej stronie w chwale Boskiego Nauczyciela. Pamiętacie, co On powiedział? – Nie wiecie, o co prosicie (Mk. 10: 38). Czasem Pan „zwleka” dlatego, żebyśmy „ochłodzili swój żar” i pomyśleli: czy na dobre prosimy. Nie można prosić Najwyższego o ukaranie naszych krzywdzicieli i tych, kto otwarcie pragnie nam zła. W Ewangelii mówi się, abyśmy przebaczali krzywdzącym nas, co więcej, abyśmy kochali wrogów naszych. (Mt. 5: 44). Mało wierzącemu i dalekiemu od Cerkwi człowiekowi przyjąć taką propozycję jest bardzo trudno, ale dla nas, chrześcijan, to jedna z możliwości przybliżenia się do Chrystusa, do Słońca Prawdy. Modlitwy koniecznie trzeba uczyć dzieci jeszcze zanim nauczą się one czytać. Daje to możliwość kontaktu z Bogiem, modlitwa – to łączność z Nim – rozmowa, od której na sercu staje się ciepło i spokojnie. I jeśli dziecko zrozumie, że wszystko czyni Bóg, i bez Niego my nic robić nie możemy, to jego stosunek do Stwórcy stanie się pełen czci, a kontakt – pożądanym. Na początku trzeba, żeby u dziecka pojawiła się potrzeba modlitwy, ono powinno otrzymać choć jakiekolwiek doświadczenie w niej, jak się mówi „przyzwyczaić się”, a czy stanie się ona umiłowanym jego zajęciem – sprawa Boża.

Wielcy szermierze wiary i pobożności, na przykład, uważali modlitwę za najtrudniejszy wyczyn. Zaszczepić miłość do modlitwy, i to jeszcze dziecku – zajęcie bardzo skomplikowane, nie każdemu rodzicowi to według sił. A i samo słowo „zaszczepić” oddaje czymś sztucznym, niezbyt łaskawym. Modlitwa – to dar Boży. Do daru miłości nie zaszczepia się. On dlatego to nazywa się „darem”, że dawany jest darmo. Jakąż jeszcze miłość trzeba zaszczepiać (przyszczepiać) do daru, kiedy daruje go człowiekowi Sama Miłość, dlatego że, według słów świętego apostoła i ewangelisty Ioanna Bohosłowa, Bóg jest miłością (1J. 4: 8). Modlitwa – sprawa osobista i bardzo intymna. Jednak indywidualna modlitwa nie zastępuje wspólnej. Wspólna modlitwa, wspólna modlitewna reguła przyucza do duchowej dyscypliny. Chodzimy do cerkwi, gdzie naszą osobistą modlitwę wspiera ogólna. Zewnętrzne odmawianie modlitwy, w domu czy w cerkwi, jest jedynie formą modlitwy. Istota zaś, dusza modlitwy – w umyśle i w sercu człowieka.

Jeśli już mówić o zaszczepianiu miłości do modlitwy (dla Boga wszystko możliwe!), to zaczynać trzeba od modlitwy domowej, która dźwięczałaby w naszej domowej cerkwi.

Trzeba wiedzieć, że Święci Ojcowie rozróżniali kilka stopni modlitwy. („Pierwszy stopień – pisze Fieofan Zatwornik – modlitwa cielesna, bardziej w czytaniu (odmawianiu), staniu, pokłonach. Uwaga rozprasza się, serce nie czuje, chęci nie ma: tu cierpienie, trud, pot. Nie patrząc, jednak, na to, ustal granice i czyń modlitwę. To modlitwa czynna. Drugi stopień – modlitwa uważna: umysł przyzwyczaja się skupiać w czasie modlitwy i całą ją odmawiać świadomie, bez rozkradania. Uwaga łączy się ze słowami pisanymi i mówi jak swoje. Trzeci stopień – modlitwa uczucia: od uwagi ogrzewa się serce, i co tam w myśli, to tu staje się uczuciem. Tam – słowo pokorne, a tu – pokora; tam – prośba, a tu – uczucie potrzeby i konieczności. Kto doszedł do uczucia, ten modli się bez słów, bowiem Bóg jest Bogiem serca (…) Przy tym czytanie (odmawianie) może ustać, również i myślenie, a niech tylko będzie przebywanie w uczuciu ze znanymi modlitewnymi znakami. Czwarty stopień – modlitwa duchowa. Ona zaczyna się wtedy, kiedy modlitewne uczucie dojdzie (wzniesie się) do ciągłości. Ono jest darem Ducha Bożego, modlącego się za nas – ostatnim stopniem modlitwy osiągalnej” (Bp. Fieofan Zatwornik. Droga do zbawienia).

Modlitwy (modlenia się) dziecko uczy się nie tylko w domu, ale i w cerkwi, do której obowiązek chodzenia określony jest przez czwarte przykazanie Dekalogu: „Czcij święta”.

Podstawa codziennej modlitwy świeckiego – to poranna i wieczorna reguła, którą odmawiają dorośli członkowie rodziny. Jeśli dzieci obecne są podczas modlitwy, to ona może być skrócona do rozsądnych granic. Jeśli zaś dzień był przesycony pracą i duchowym wysiłkiem, to regułę można zastąpić regułą prepodobnego Sierafima Sarowskiego i odmówić (przeczytać):
a) trzykrotnie „Otcze nasz”,
b) trzykrotnie „Bohorodice Diewo”,
c) Symbol Wiary (jeden raz).

* * *

…Nauczajcie dzieci
Choćby krótko, się modlić:
„Sława Bohu” czy po prostu:
„Pomiłuj mienia”,
I siebie przyuczajcie duchowej powściągliwości,
Unikając namiętności,
Zachowując pobożność…

Teraz o drugim „zaszczepianiu”: miłości do czytania Świętych Ksiąg.

Od czego zacząć? Od głośnego czytania dobrych bajek, pouczających opowiadań, od miłości i zaufania w rodzinie. Jeszcze w wieku przedszkolnym rodzice powinni zatroszczyć się o to, żeby dzieci zaczęły przyswajać podstawowe etapy Świętej Historii. Opowiadać należy tak, żeby dzieci mogły skutecznie przezwyciężać wpływ antychrześcijańskiej propagandy. Niemożliwym jest zaproponować konkretny program do zajęć z dziećmi, przydatny dla każdej rodziny.

To zależy od samych rodziców, od ogólnokulturalnego i religijno-teoretycznego przygotowania, od cerkiewno-praktycznych nawyków i pedagogicznego doświadczenia. Mimo wszystko spróbujmy wyodrębnić dla zajęć domowych cztery podstawowe działy:
1. Ogólny przegląd historii Biblijnej.
2. Systematyczne uczenie się treści Ewangelicznych.
3. Zapoznanie się z ogólnym układem i sensem nabożeństw.
4. Nauka Symbolu Wiary i zapoznanie z podstawami Chrześcijańskiej Dogmatyki.

Korzyść od takich zajęć – nie tylko dzieciom, ale i rodzicom. Wywierając korzystny wpływ na wszystkich, zajęcia wzmacniają związek międzypokoleniowy, poprawiają duchową atmosferę rodziny. Zajęcia koniecznie trzeba zaczynać i kończyć modlitwą (ona jest w „Modlitewniku”). Jeśli dzieci w rodzinie różnią się wiekiem, to pożądane prowadzić zajęcia osobno: młodsze, starsze.

Nie jest koniecznym, aby dzieci opowiadały Ewangelię, wciągajcie je w rozmowę, zadając pytania o przeczytanym. Rozmawiajcie swobodnie, radośnie, bowiem chrześcijaństwo jest radosną pełnią życia w Chrystusie. Nie okazujcie nacisku na dzieci, szanujcie osobowość maleństwa, wyrostka, młodzieńca, dziewczyny, żeby nie wywołać protestu przeciwko religii w ogóle.

Nie wszystkie książki o treści religijnej można nazwać „Świętymi”. Biblia – tak! Ona składa się ze Świętych Ksiąg Starego i Nowego Testamentu. Pozostałe książki – to dzieła Świętych Ojców, takich jak, na przykład, Wasilij Wielki, Grigorij Bohosłow, Ioann Złotousty. Oni są cerkiewnymi klasykami. Jak trudno trochę-troszeczkę wykształconemu człowiekowi nie znać naszych ruskich klasyków (Gogola, Puszkina, Dostojewskiego i innych), tak niemożliwym jest wyobrazić chrześcijanina, niezapoznanego z klasycznymi dziełami światitiela Fieofana Zatwornika, światitiela Tichona Zadonskiego, światitiela Dmitrija Rostowskiego. Istnieje wiele pożytecznych dla duszy książek, które pomagają ukształtować prawosławnego chrześcijanina jako osobowość, zdolną odnosić zwycięstwa na polach duchowej walki. Jeśli by pożyteczne dla duszy dziecięce książki były tak kolorowo ozdobione, jak modny „Harry Potter”, równie ciekawie i mistrzowsko napisane, tak samo dobrze rozreklamowane, to każde ciekawe dziecko nie mogłoby przejść obojętnie obok takiej książki. Zbawienne dla duszy książki powinni pisać najbardziej utalentowani pisarze, ilustrować najbardziej utalentowani artyści, reklamować wszystkie środki masowej informacji, kibicujące duchowemu dojrzewaniu nowego pokolenia. Podsumowując, powiedzmy: „Kochajcie książkę – źródło wiedzy. Rodzice, dążmy do wiedzy i, przede wszystkim, do duchowej”.

7. PYTANIE: Dziecko uparte jest w złym, nie ma ani poprawy, ani pokajania. Co robić?

Rodzice dla dziecka – są pierwszym, jedynym i najbardziej oczywistym przykładem. Rozmawiajcie w domu życzliwie i spokojnie; komunikujcie się z uśmiechem, pomagajcie sobie nawzajem; nie zapominajcie tłumaczyć dziecku co jest dobre a co złe; pracujcie i odpoczywajcie razem; kochajcie rodzinną regułę modlitewną i jak najczęściej zwracajcie się o pomoc do Boga.

Wszyscy rodzice chcą, żeby ich dzieci były grzeczne, cnotliwe. Rodzice-chrześcijanie chcą, aby dzieci były wierzące, uprzejme i posłuszne, żeby wyrosły na życzliwe i pożyteczne dla społeczeństwa. Jednak rodzice powinni pamiętać, że uczeń nie bywa wyżej od swego nauczyciela (Łk. 6: 40).

Dlatego religijność dzieci mierzona jest religijnością rodziców, którzy nie mogą dać dzieciom ponad to, co sami posiadają. I oni powinni myśleć o swojej odpowiedzialności, i, odpowiednio do niej, o podwyższeniu własnego poziomu duchowego. W ten sposób, chrześcijańskie wychowanie dzieci zaczyna się od pracy rodziców nad sobą. Ze wzrostem ich własnej religijnej świadomości i ze wzmocnieniem ich cerkiewności będą duchowo wzrastać również dzieci; w przeciwnym wypadku w rodzinie nie będzie warunków dla ich religijnego rozwoju.

Udzielając rady, jak szukać błogosławionego oddziaływania Cerkwi na dzieci, swiatitiel Fieofan zastrzega, że niewiara, niedbałość, niegodziwość, bezbożność i niedobre życie rodziców mogą nie dać należytych owoców wychowania. W miarę wyrastania u dziecka pojawiają się grzeszne odruchy duszy. Najpierw – nieświadome, ale jeśli nie zwracać na nie uwagi, to mogą one przejść w przyzwyczajenia. Kaprysy, zazdrość, gniew, lenistwo, zawiść, nieposłuszeństwo, upór, chciwość, chytrość (przebiegłość) a nawet łgarstwo – wszystko to może pojawić się u dziecka w młodym wieku. Trzeba cierpliwie wykorzeniać niedociągnięcia dzieci, ważne – nie złościć się na nie, a powstrzymywać grzeszne przejawy z cierpliwością, miłością i stanowczością, żeby one widziały, że ich występki martwią rodziców. Apostoł Paweł uczy rodziców nie pobudzać do gniewu dzieci (Ef. 6: 4), ale również ważnym jest i samym rodzicom nie złościć się i nie gniewać. Kara wymierzona w gniewie, traci znaczną (ważną) część, swojej siły wychowawczej i wywołuje u dzieci negatywną reakcję. Pobłażanie, obojętność wobec postępowania dzieci, odnośnie ich kontaktów poza murami domu, mówi o tym, że mało w nas miłości. My, rodzice potrzebujemy miłości dlatego, że musimy obficie podlewać swoją młodą latorośl rodzicielską miłością, żeby w życiowych próbach ona mogła przeciwstawić się licznym pokusom świata. Liczne zeznania młodych przestępców świadczą, że u 70% z 500 badanych ojcowie wyróżniali się nadmierna surowością i brakiem umiaru w karaniu, u 20% wyróżniali się pobłażaniem i tylko u 5% – surowością i miłością. Oni (ci ojcowie), widocznie, nie mogli pokonać szkodliwych wpływów na dzieci ulicy, rozrywkowo-zabawowych placówek (dyskotek, automatów i urządzeń do gier), deprawujących gazet i czasopism, rozbijających psychikę młodych, nieokrzepłych ludzi programów telewizyjnych i bezduchowych, lichych, zachodnich, a obecnie już i naszych, filmów.

Jeśli dziecko długo zapiera się (trwa) w swoich grzechach, trzeba pomagać mu poprawić się:
a) wzmóc rodzicielską modlitwę („wiele może modlitwa matki”);
b) podawać sorokousty (zapiski na czterdziestodniowe modlitwy) o zdrowie dziecka (i to nie w jednej cerkwi);
c) służyć różne modlitwy, molebny (w danym przypadku do wielkomęczennika Nikity);
d) zamawiać ektenie o zdrowie wszystkich członków rodziny;
e) może pomów rodzicielska rozmowa z upierającym się dzieckiem, przecież trzeba zrozumieć prawdziwą przyczynę nieposłuszeństwa czy zamknięcia się w sobie;
f) czasem, na jakiś czas, można wycofać się i nie zadawać natrętnych pytań, ale dalej trzymać je pod czujnym okiem rodzicielskiej uwagi.
g) wychowywać w dzieciach taką cnotę – posłuszeństwo.

Wszelki upór mówi o braku u niecka danej cnoty. Posłuszeństwo jest podporządkowaniem naszej woli woli cudzej. Kochające i szanujące rodziców dziecko na pewno skłoni swoją wolę przed nimi. Tak więc, miłość i szacunek dzieci wobec rodziców są zakorzenione w miłości rodziców do swoich biologicznych rodziców (babć i dziadków), a najważniejsze – w miłości do Ojca Niebiańskiego.

„Pragnąc przełamać dziecięcą samowolę i upór, rodzice powinni działać zgodnie między sobą: nie może jedno niszczyć tego, co buduje drugie. Nic tak nie wzmacnia dziecka w samowoli, jak jeśli jedno z rodziców daje mu to, czego odmówiło drugie. <…> Tak powinni postępować i starsi bracia, i siostry, krewni i służący, a zwłaszcza babcie i dziadkowie” (Pouczenia Irinieja, bp. Jekatierinburskiego i Irbitskiego. Jekatierinburg, 1901r. str. 21.).

Rodzice, szanujcie się nawzajem! Nie pozwalajcie sobie wypowiadać nieprzyzwoitych słów, nie potępiajcie się nawzajem w obecności dzieci. „Chcecie, aby dzieci wasze były posłuszne, okazujcie im i udowadniajcie swoją miłość, nie tę miłość małp, która rozpieszcza dziecko i gotowa bywa smakołykami przekarmić je na śmierć, ale serdeczną rozsądną miłość, ukierunkowaną na dobro dzieci. Gdzie dziecko widzi taką miłość, tam ono okazuje posłuszeństwo nie ze strachu, ale z miłości” (Tam że, str. 24).

Na zakończenie dochodzimy do wniosku, że każdy upór i nieposłuszeństwo swoje korzenie mają w pysze (hardości). Święci Ojcowie mówią, że „matką wszystkich grzechów jest pycha”. Hardy człowiek jest okrutny i nieugięty, on zawsze chce utwierdzić wolę swego pragnienia – po pierwsze.

Po drugie, wszystko dobre, które posiada, przypisuje swemu rozumowi, swoim wysiłkom, a nie Bogu.

Po trzecie – nie lubi napomnień i uważa się za czystego, choć cały jest zabrudzony.

Po czwarte – przy niepowodzeniach narzeka, oburza się i obwinia innych, często też bluźni. Gorzkie są owoce hardości. Dlatego jest powiedziane: Każdy wywyższający sam siebie, uniżony będzie, poniżający siebie zostanie wywyższony (Łk. 14: 11). Poskrommy więc najpierw siebie i nauczmy pokory dzieci nasze.

8. PYTANIE: Teraz dużo mówi się o tak zwanym „wychowaniu seksualnym”, „wolności płci” i innych „wolnościach”. Najwyraźniej zaszczepia się tolerancyjne, a to i sympatyczne podejście do grzechu. Ale jak wychowywać swoich chłopców i dziewczynki, aby nie zostali wciągnięci w to bagno i właściwie uformowali swoje poglądy? W ogóle, w jakim stopniu nasze świeckie wychowanie i edukacja są duchowo i moralnie szkodliwe?

Pytanie jest dość obszerne:
1. O wychowaniu seksualnym.
2. O „Wolności płci” i innych „wolnościach”.
3. O formowaniu u naszych chłopców i dziewczynek poprawnych poglądów.
4. Jaka szkoda może być od świeckiego wychowania w planie duchowo-moralnego rozwoju naszych dzieci?

Zwróćmy się do Pisma Świętego. Być może, dla jakiejś kategorii ludzi Ono i nie jest bezspornie autorytatywnym źródłem, ale dla każdego wierzącego chrześcijanina – to Księga, ze stronic której słyszymy (poprzez Proroków, Apostołów i Ewangelistów) Głos Samego Stwórcy, Jego Syna i Świętego Ducha – głos Świętej, Współistotnej i Nierozdzielnej Trójcy. Jedyny Bóg przez Syna, świętych wybrańców prowadzi do zbawienia zbłąkane dusze nasze, dlatego że On kocha nas i chce przyprowadzić ludzi nie do życia czasowego, ale do wiecznej szczęśliwości. Albowiem tak pokochał Bóg świat, że oddał Syna Swego Jednorodzonego, aby każdy, wierzący w Niego, nie zginął, ale miał życie wieczne (J. 3: 6).

Największe nieszczęście naszych czasów – w tym, że ludzie bardziej żyją według praw świata materialnego i jedynie niektórzy – według praw duchowego. Dokonuje się przemiana ludzi wykształconych i całych klas w bestie – tam gdzie zapominana jest wiara chrześcijańska. Chrześcijaństwo – to wielka para skrzydeł, niezbędna do tego, żeby wznieść człowieka ponad jego samego. We wszystkie czasy, kiedy te skrzydła są podcinane lub jawnie obłamywane, moralność, czystość i etyka społeczeństw upadają.

Zaplątali się, pogubili się,
Jakich trzymać się schematów?
No, a kiedy zadumali się –
zaplątali się całkiem.
Iść za Bogiem – wstyd to jaki:
Dookoła taki progres…
A na duszy smutek taki
I cudów się chce.

O przyszłość jasną
Walczył nasz lud,
A w rezultacie uczyniono –
Wszystko na odwrót:
Gdzie cmentarz – tam zagłada,
Gdzie świątynia – tam kasyno…
Jakaż straszna z nas szkarada –
Zrozumieć trzeba by już dawno…

Cóż więc widzimy na rozległym płótnie naszego życia?

Odsunięcie Boga przez społeczeństwo; nieuznawanie prymatu Cerkwi w sprawie wychowania w młodym podrastającym pokoleniu uczucia moralności i wstydu. Te pojęcia stoją w jednym szeregu z pojęciami honoru i sumienia. Wstydliwość w każdym wieku, zaczynając od najwcześniejszego, ozdabiała ludzką osobowość, pomagała oprzeć się naporowi pokus. W ruskim języku nie było, oczywiście, takich pojęć, jak „seksualna rewolucja”, „seksualna wolność”, synonimem których jest krótkie i konkretne (ścisłe) słowo: bezwstyd. Wstydliwość potrzebna była zwłaszcza w okresie fizycznego dojrzewania podrostka, dlatego że kiełznała (poskramiała) jego pożądania. I do tego ruskiemu narodowi nie były potrzebne specjalne programy. Sumienie człowieka, jego wewnętrzna samokontrola, zawsze była na Rusi regulatorem jego życia. Tysiąc lat Cerkiew duchowo przygotowuje chłopców i dziewcząt stać się ojcami i matkami, żeby oni mogli stworzyć rodzinę, jako małą Cerkiew.

Prawosławny system wychowania uczy zdrowego stylu życia, który zawiera w sobie:
a) cnotliwe życie z modlitwą, wiarą i miłością do Boga i bliźniego;
b) umiar we wszystkim;
c) spokój duszy;
d) umiarkowane wyżywienie z rozsądnym (według sił) ograniczeniem (post);

e) pracę fizyczną;
f) posłuszeństwo.

Prowadząc zajęcia z „wychowania seksualnego” (zapobieganiu wczesnej ciąży), w naszych szkołach dokonuje się obecnie przestępstwa – demoralizowanie nieletnich, kiedy w charakterze pomocy poglądowych używa się filmy, gdzie brzmi następujący tekst: „Dziewczętom i chłopcom chce się doznać przyjemności. Oni mogą ograniczyć się do swego własnego ciała, uciekając się, na przykład, do onanizmu”. Oto czego uczą naszych dzieci „inżynierowie ludzkich dusz”…

Pomimo faktu, że na polecenie Ministerstwa Edukacji Ogólnej i Zawodowej Federacji Rosyjskiej nr 781 z 22.04.97, praca nad projektem „Edukacja seksualna rosyjskich dzieci w wieku szkolnym” powinna zostać całkowicie wstrzymana, liczba szkół zaangażowanych w ten program, po tym zarządzeniu, tylko w Petersburgu zwiększyła się w ciągu roku z 585 do 683.

Kiedy prawosławna społeczność Rosji zwróciła się do Dumy z prośbą o nauczanie Zakonu Bożego w ogólnokształcącej szkole powszechnej, Duma tego nie uczyniła, zastępując sugestie wierzących przez przyjęcie poprawki dotyczącej nauczania przedmiotu „Historia religii świata”.

Pomyślcie, w klasie – 30 dzieciaczków (pierwszoklasistów), 25 z nich – słowianie (2/3 ochrzczonych), 2 tatarzynów, 2 żydów i 1 gruzin (też ochrzczony).

Pytanie, poco dla nich „religie świata”? Wcześnie, macie rację! Należałoby zaczynać, na przykład, od klasy piątej.

Co robić z pierwszoklasistami? Uczyć Zakonu Bożego czy dociągnąć jako-tako do tej klasy, gdzie zaczyna się „otwarta” rozmowa nauczycieli z uczniami o płciowym przyciąganiu podrostków, o „wolnej” miłości, o „wolności” wyboru partnera, o „wolnym” podjęciu decyzji (postąpić według sumienia, czy według pragnienia) i innych „wolnościach”?

Przypominam sobie początek pierestrojki. Jak miłymi gośćmi byliśmy z ojcem Wiktorem Jaroszenko (Carstwo mu Niebieskie!) u pierwszoklasistów, w szkole na ulicy Grochowej, gdzie prowadziliśmy zajęcia z Zakonu Bożego (religii). Nie przeszło i połowy roku szkolnego, a nauczyciele już zadawali sobie pytanie: w jaki sposób udało się nam w tak krótkim czasie odwrócić dzieci od bezczelności i biesowskiego skakania po korytarzach, któremu zawsze towarzyszyły nieludzkie krzyki. A my nic szczególnego, z punktu widzenia zwykłej pedagogiki, nie robiliśmy: my po prostu odkrywaliśmy w ich sercach obecność Boga i jego przeciwnika – diabła, ojca kłamstwa, oszczercy, burzyciela, zabójcy, ojca wszelkiego grzechu i wad, słowem, uczyliśmy odróżniać, gdzie Dobro, a gdzie zło, uczyliśmy podejmowania odpowiedzialnych decyzji za wybór, po czyjej stronie oni chcieliby być.

Euforia z powodu religijnej wolności zakończyła się telefonem „miłego” dyrektora tej szkoły, który poinformował: „W następny poniedziałek nie musicie przyjeżdżać do nas, w ogóle, nasza współpraca została odwołana”. Nie pamiętam: może, nie dosłyszałem, a, może, i zapomniałem (kajam się), czy usłyszałem zwykłe (ale nie dla wszystkich) słowo „spasibo” – dziękuję. Dla wierzących to słowo w j. rosyjskim oznacza: „Zbaw cię Boże”. Widocznie, do szkoły była „spuszczona z góry” zakazująca instrukcja. Kiedyż my zaczniemy żyć nie według instrukcji, a według najwyższego i jedynego słusznego i prawidłowego Zakonu (Prawa) – Zakonu Bożego?

2. Przewaga na imponującym płótnie naszego życia sfery biznesu i prywatnej przedsiębiorczości. Sfera ekonomiki stała się znacznie bardziej pożądana niż edukacyjna, ponieważ umożliwia ona szybsze rozwiązanie kwestii dobrobytu materialnego. Zaś sfera duchowa przyciąga niewielu, ponieważ troska o materialne (cielesne) – jest główną troską człowieka, wolącego „sikorkę w ręce niż żurawia na niebie”. Ale im bardziej człowiek troszczy się o ciało, tym bardziej słabnie jego duch, a potem, w ostatecznym końcu, i ciało. Charakterystyczna cecha współczesnego człowieka – to osiągnięcie sukcesu za wszelką cenę, nawet omijając przykazania, bez Krzyża, który zawsze był i jest dla chrześcijanina probierczym kamieniem duchowości.

W naszych czasach ogromna masa młodych specjalistów ostro odwraca swoje stopy z wybranej drogi i odchodzi w sferę przedsiębiorczości i, nie ważne jakiego biznesu, aby tylko szybciej „stać się człowiekiem”. Jakim? Przede wszystkim bogatym i „niezależnym”. Nie mamy prawa osądzać ludzi, ponieważ cele życiowe u wszystkich są różne, ale u chrześcijan jeden cel – Chrystus.

Zapytacie, co wspólnego z tym ma moralność? A to, że przy braku moralności ekonomiczne związki stają się „brudne”: wszystko sprzedaje się, wszystko kupuje się, najważniejsze – zysk. A i sama moralność staje się nieszczęśliwym atawizmem (dziedzictwem, cofnięciem się do praprzodków) na ciele społeczeństwa. Spójrzcie na główny ekran naszego kraju – telewizję. Ona teraz – generalny dyrektor moralności dla naszej młodzieży. Posłuchajcie radia – i przerazicie się tym „literacko-muzycznym błotem”, którego słuchają i wchłaniają nasze dzieci. Zajdźcie do klubu młodzieżowego rano, po zakończeniu młodzieżowej „dyskoteki”, i przerazicie się ilością rzuconych, gdzie popadło, butelek i puszek po „energetyzujących” napojach i piwie; ilością porozrzucanych, opróżnionych strzykawek…

3. Co zaś widzimy na trzeciej części ogromnego płótna współczesnego życia? A oto co! W twórczości większości działaczy i kierowników show-biznesu, wydawców współczesnej literatury, przeróżnych mediów dostrzega się, przede wszystkim, dążenie do sukcesu, wyrażonego w pieniężnym ekwiwalencie. Sztuka – spektakl, scenariusz – film, partytura – opera i inne, nie obiecujące olbrzymich zysków (jakby nie były one głębokie w swojej treści), nie przeżyją, wygasną w jednej chwili. „Artystyczna” produkcja, przepełniona seksem, gwałtem (przemocą) i supermenstwem (nadludziami), będzie wypełniać i kaleczyć nasze dusze do tej pory, póki nie usłyszymy zbawiennego stukania do drzwi naszych serc: Oto, stoję u drzwi i stukam; jeśli kto usłyszy głos Mój i otworzy drzwi, wejdę do niego i będę wieczerzać z nim i on ze Mną (Ap. 3: 20).

I powinniśmy wpuścić Tego, Jedynego, Kto może wyprowadzić nas z ciemności ku prawdziwemu Światłu. Ale czy naprawdę chcemy chodzić w Świetle? Wróg rodzaju ludzkiego chce, abyśmy przebywali w ciemności, dlatego to proponuje odrzucić wszelki fałszywy wstyd i nacieszyć się (upoić się) „wolnością”. Och, jakie to nęcące, to słodkie słowo – wolność! W bezbożnym rozumieniu to słowo oznacza zgodę na wszystko, możliwość pełnego zaspokojenia własnych namiętności i pożądliwości. Z „wolności” można korzystać w dowolnej sferze ludzkich relacji; zaczynając od „wolności słowa” i kończąc „wolnością stosunków płciowych”, zarówno dla osób w rodzinie, jak i dla samotnych mężczyzn i kobiet, dla chłopców i dziewcząt – uczniów.

„Wolna” miłość zakłada brak wzajemnej odpowiedzialności i poczucia obowiązku. Jej konsekwencje – porzucone dzieci, a zdarza się, i wyrzucone do śmietników, na wysypiska. Aborcje – to morderstwa. W szóstym przykazaniu Dekalogu zawarty jest nakaz, posłany przed wiekami przez Boga nam, ludziom XXI w.: Nie zabijaj!
O niewinności (cnocie, czystości) nikt teraz nie mówi
Nie modne, dosłownie to przeżytek głupi
I nie przeraża niemądrych nawet AIDS,
A wściekły wróg z uśmiechem zbiera trupy.

Do 90% nieplanowanych dzieci jest zabijanych. Teraz dużo mówi się o tak zwanym „wspólnym zamieszkaniu” (ślubach cywilnych). Debatują. Programy telewizyjne urządzają dyskusje. A o czym tu mówić? Samo dyskutowanie, w pewnym sensie, jest poszukiwaniem usprawiedliwienia tego grzechu. W czym grzech? A w tym, że tak bardzo wygodnie jest żyć – żadnej odpowiedzialności: ani przed Bogiem, ani przed państwem, które, niestety, wydaje się nie być zainteresowane wzmocnieniem rodziny, zwiększeniem liczby urodzeń w stosunku do postępującej śmiertelności. „Wspólne zamieszkiwanie” – to jawny nierząd, przykryty hasłami demokracji i wolności. To – odrzucenie Boga, chrześcijańskiej moralności, słowem – nieodpowiedzialność. Moralność kobiety określa moralne i fizyczne zdrowie narodu. I oto dziewczynki 13-15 letnie – na ulicach, w bramach, na dyskotekach, z papierosami, nieskrępowane i wolne od wszystkiego – to nasze przyszłe macierzyństwo. Ich miliony.

Rujnując rodzinę i ekonomicznie ścierając ją w proch, deklarując maksymalne zaspokojenie ludzkich potrzeb bez ich moralnej oceny, społeczeństwo samo „podcina gałąź na której siedzi”, zmieniając swoich członków w złośliwych cyników, egoistów, samolubów, którzy nie kochają ani swojej Ojczyzny, ani Boga, ani ludzi.

W jakim stopniu szkodliwe jest świeckie wychowanie naszych dzieci? Powiemy tak: to zależy od tego, jak bardzo duchowy i moralny stan „inżynierów ludzkich dusz” odpowiada wezwaniu naszego Pana Jezusa Chrystusa: Szukajcie najpierw Carstwa Bożego i sprawiedliwości Jego, a wszystko inne zostanie wam dodane (Mt. 6: 33).

9. PYTANIE: Niektóre dzieci, prawdopodobnie mogą zapytać: dlaczego w świątyniach nie ma zwykłych, zrozumiałych obrazów na cerkiewne tematy albo dlaczego nie ma instrumentalnej muzyki, dlaczego w ogóle tyle ograniczeń dotyczących zachowania się w cerkwi? Jak prawidłowo odpowiedzieć? I w ogóle, co znaczy – przyłączyć do prawosławnej kultury?

Ponieważ życie wielu członków naszego społeczeństwa w żaden sposób nie jest związane z myślą o Carstwie Bożym, to dla większości rodziców i dzieci świątynia jest po prostu jakąś starodawną budowlą architektoniczną, wewnątrz której nie ma nic współczesnego: ani obrazów, ani muzycznych instrumentów, ani znanego dla ucha synkopowanego śpiewu, w końcu, „normalnego” zaśmieconego zachodnim slangiem języka. Tak, muzeum! Dlatego niecerkiewnego człowieka widać od razu: po jego błądzącym po suficie i po ścianach świątyni wzroku, w którym zastygło pytanie: a po co to, a co to takie: po nogach, nie wiedzących dokąd skierować swoje stopy; po braku chustki na głowie kobiety albo po obecności nakrycia głowy u mężczyzny… A przecież przekroczyliście próg szkoły pobożności. Powinniście byli uczyć się w niej od dzieciństwa, ale ponieważ z tych czy innych przyczyn byliście pozbawieni tej łaski, to pozwólcie, dokonamy krótkiej wycieczki po „szkole”.

Świątynia (cerkiew, sobór) – Dom Boży, gdzie przez biskupów lub kapłanów dokonywane są nabożeństwa, w których udzielane i wylewane jest na nas miłosierdzie Boże (łaska).

Wewnątrz świątynia podzielona jest na trzy części: 1) pritwor (przedsionek); 2) właściwa świątynia (część środkowa); 3) ołtarz, gdzie znajduje się Święty Priestoł (Tron), na którym dokonywane jest najważniejsze nabożeństwo – Boska Liturgia, łącząca z Chrystusem wszystkich przystępujących do Sakramentu Eucharystii.

Ołtarz oddzielony jest od części środkowej świątyni ikonostasem. Ten składa się z kilku rzędów ikon i trojga drzwi: centralne, północne (z lewej) i południowe (z prawej). W ikonostasie i na ścianach świątyni znajdują się święte ikony, przed którymi modlimy się.

Ikoną czy obrazem nazywane jest przedstawienie Samego Boga, albo Bożej Matki, albo Aniołów, albo świętych wybrańców, koniecznie poświęcone specjalnym rytem. W poświęceniu obrazowi przekazywana jest łaska Ducha Świętego. Ale modlimy się nie do ikony, a do Tego, Kto na niej jest przedstawiony. Oto dlaczego w świątyni znajdują się nie obrazki (choćby i przepiękne muzealne eksponaty), a święte ikony. Naturalnie, że miejscem ikon – jest świątynia, a nie zakurzone magazyny najlepszych muzeów świata.

Katolicy, prawda, lubią dekorować ściany swoich soborów obrazkami, wśród których znajdują się dzieła największych mistrzów światowego malarstwa: Michała Anioła, Rafaela, El Greco i innych. Ale obrazy wywołują w człowieku uczucie zachwytu, emocjonalnego wybuchu czy erotycznego entuzjazmu i wiele innych emocji, ikona zaś wywołuje najważniejsze oddziaływanie na człowieka: uświęca go, przekazując mu tę Boską łaskę, która schodzi od pierwowzoru, przedstawionego na niej (takie są cudotwórcze ikony).

I Dionizy i Rublow
Nie dla muzeów je pisali,
Aby obok nich bez żadnych słów
Snuli się setkami gapowicze i ziewali.

W Cerkwi wykorzystywane są trzy rodzaje sztuki: malarstwo, muzyka, słowo (literatura). Wszystkie te sztuki są nazywane Cerkiewną twórczością.

Słowo, jako produkt twórczości, jest przedstawiane w formie posledownij (sukcesji, „scenariuszy”), według których dokonywane jest to czy inne nabożeństwo (Jutrznia, Wiecziernia, Liturgia itd.). Ale dlaczegoż Cerkiew na tyle ograniczyła siebie, że nie pozwala dźwięczeć w prawosławnych świątyniach żadnej muzyce, oprócz chóralnej; żadnemu sztucznemu dźwiękowi, tylko naturalnemu ludzkiemu głosowi?

Od czasów starożytnych muzyka weszła w życie człowieka tak bardzo, że bez niej, wydawało się, nie bije serce i umiera dusza. Z Biblii dowiadujemy się, że śpiew serafinów i cherubinów – to hymn Bogu, to wysławianie w pieśniach Jego Sławy (Iz. 6: 3-4). Żadne instrumenty nie mogą zrównać się z anielskim śpiewem.

Instrument nie ma duszy, tylko aparat głosowy człowieka jest z nią związany (dusza – w całym składzie człowieka) i, jeśli dusza zwróciła się do Boga i chce Go wychwalić, to i śpiew staje się anielskim.

Za wynalazcę instrumentalno-szarpanej i dętej muzyki uważny jest jeden z najbliższych potomków Kaina – Jubal: On był ojcem wszystkich grających na gęśli (cytrze) i fujarce (flecie) (Rdz. 4: 21).

Zgodnie z interpretacją Ojców Świętych, muzyka instrumentalna została wymyślona przez Jubala, aby zaspokoić swoją zmysłowość, namiętne impulsy – jako surogat (oszustwo), pomagając zapomnieć o Bogu i anielskim śpiewie. To znaczy kontynuowany (realizowany) był wspólny cel wszystkich potomków Kaina: urządzić Carstwo Boże na ziemi bez Boga. Skrzypce są dobre, ale nie w cerkwi, a na placu koncertowym.

Porozmawiajmy teraz o tym, jak przyłączyć do prawosławnej kultury. Otwórzmy słownik Władimira Iwanowicza Dala. Słowo „kultura” (w tłumaczeniu z francuskiego) oznacza: przetwarzanie, pielęgnacja i uprawa; drugie znaczenie – wykształcenie umysłowe i moralne. A słowa „prawosławny” czy „prawosławna” oznaczają: prawidłowo wysławiający. Kogo? Oczywiście, Boga. Połączywszy dwa słowa, otrzymujemy: umysłowe i moralne pielęgnowanie, wychowanie człowieka do prawidłowego wysławiania Boga, i do życia według Jego przewodnictwa. Dlaczego powinniśmy preferować prawosławną kulturę przed innymi: zachodnimi czy wschodnimi kulturami? – Dlatego, że ona zrodziła się w łonie (głębi) tej wiary, która głoszona była przez Świętych Ojców Pierwszego Powszechnego Soboru w 325 roku w Nicei, i nauczanie tej wiary uzupełniono w Symbolu Wiary na Drugim Światowym Soborze w 381 roku w Konstantynopolu. Pozostałe symbole uważane są za nieprawosławne (nieprawidłowo wysławiające) i przez Prawosławną Cerkiew nie są uznawane.

Znajomość twórczości prawosławnych działaczy literatury, nauki, sztuki, z takimi przedstawicielami, jak Łomonosow, Karamzin, Dierżawin, Puszkin, Gogol, Dostojewskij, Glinka, Musorgskij, Czajkowskij, Rachmaninow, Rimskij-Korsakow, Borodin, Rublow, Maksim Grek, Dionisij, Iwanow, Niestierow i wielu innych, daje podstawę przypuszczać, że dziecko, wychowane na najlepszych przykładach rosyjskiej twórczości, nie przyłączy się do zgromadzenia gwałcicieli i łajdaków, bezwstydnie burzących wspaniały gmach naszej prawosławnej kultury.

10. PYTANIE: Jakie są oznaki, wskazujące na to, że, dziecko w należytym stopniu ucerkowiło się lub pomyślnie ucerkawia się?

Prosicie wskazać oznaki i kryteria, według których można by było zrozumieć, że dziecko już ucerkowiło się lub pomyślnie ucerkawia się?

Słowo „ucerkowienie” dopiero całkiem niedawno zaczęło nabierać całkiem nowego znaczenia. W rzeczywistości ucerkowienie następuje w Sakramencie Chrztu i w praktyce sprowadza się do następującego: kapłan, wziąwszy dziecko w ręce, stojąc przed Carskimi Wrotami, nawskrzyż podnosi niemowlę i wygłasza modlitwę, która zaczyna się od takich słów: „Ucerkawia się sługa Boży, (wymienia imię) w imię Ojca i Syna i Świętego Ducha. Amiń”. I dalej według Prawosławnego Trebnika (Księgi Posług Religijnych)…

Teraz, kiedy w naszym kraju skończył się okres prześladowania Cerkwi, a ogłoszona ustawa o wolności religii wreszcie weszła w życie, ludzie rzucili się do Cerkwi, aby przyjąć chrzest, oczekując od niej natychmiastowych cudów.

Ale, nie otrzymawszy ich, ponieważ nie ma wiary nawet jak ziarnko gorczycy, człowiek zastanawia się, ja jeszcze czegoś nie zrozumiałem, niedostatecznie wniknąłem w ten potok informacji, nie przeczytałem Biblii, nie przeniknąłem sensu nabożeństw, nie czytam akatystów, nie znam na pamięć modlitw, nic nie przyswoiłem z „lestnicy” (drabiny) prowadzącej do raju, tylko na Boże Narodzenie i na Paschę chodzę do cerkwi, ja, pewnie, niedostatecznie jestem ucerkowiony. I dziecko moje przestało się słuchać, nie rozumie słów. Przynajmniej żeby Cerkiew, choć trochę, na nie wpłynęła…

Dla rodziców zawsze jest palący moment: jak zachować wiarę u dzieci, jak rozmawiać z nastolatkiem?

Metropolita Surożski Antonij (Blum) mówi: „Ja myślę, że jednym z problemów jaki pojawia się u nastolatków, polega na tym, że jego uczą czegoś, kiedy jest jeszcze maleńki, a potem, kiedy on o dziesięć czy piętnaście lat jest starszy, nagle odkrywają, że on ma i wątpliwości, i pytania, i brak zrozumienia. Ono (dziecko) przerosło wszystko to, czego uczono je w dzieciństwie, a tymczasem nic go nie nauczyliśmy, dlatego że nam nawet do głowy nie przychodziło aby śledzić jakie problemy u niego się pojawiają, i zwracać uwagę na te sprawy…” (Według publikacji: Antonij, metropolita Surożski. Dzieła. M., 2002.).

Gdzie ono teraz? Znajdźmy je i popatrzmy, jak mają się jego sprawy: zaczęło ono czy jeszcze nie zaczęło nieproste wchodzenie do Świątyni Bożej.

Dzieci nie mogą odbierać słowa „powinien, musi, posłuszeństwo, nie można” tak, jak odbierali te słowa nasi przodkowie. Wolność, otrzymana w XX wieku, ma ogromny wpływ na współczesne stosunki moralne. Współczesne dziecko w najlepszym przypadku, powierzchownie zgodzi się z pouczeniami, moralizowaniem i reprymendami, a wewnętrznie będzie buntować się i wyleje wszystkie swoje emocje w wieku dojrzewania. Jeśli zechcecie swemu „niedorostkowi” wlać (złapać za pas) za te słowa, które usłyszycie, to wiedzcie: w waszym systemie wychowawczym były niepowodzenia i poślizgi, na które w porę nie zwróciliście uwagi.

I jeśli nie starczy wam mądrości, aby wymodlić u Boga zrozumienia jak naprawić błędy, popełnione wcześniej; wiary w to, że pozytywne cechy twojego dziecka będą silniejsze niż negatywne; nadziei na wspólne pokonanie napięć, nieporozumień, sporów i miłości takiej, która stopi lód waszych serc i waszych napiętych wzajemnych stosunków, to wiedzcie: w waszej rodzinie toczy się tajna wojna domowa. Żeby przezwyciężyć wszystkie przeszkody i pokusy współczesnego satanizmu, siejącego swoje chwasty w duszach naszych dzieci, trzeba podtrzymywać w duszy dziecka jego duchową godność, jego duchową wolność, trzeba starać się wychowywać w nim wojownika Chrystusowego – przyszłego zwycięzcę nad wrogiem rodzaju ludzkiego; rozwijać, pielęgnować i na wszelkie sposoby wspierać smak do dobra i miłości.

Jeśli wy, drodzy rodzice, przeczytaliście te krótkie rozmowy od początku do końca, to, mam nadzieję, zrozumieliście (może poczuliście), na jakim etapie (stopniu) jesteście wy i wasze dziecko: czy podnieśliście się na drabinie, prowadzącej do Carstwa Niebieskiego, a może, zatrzymaliście swoje wznoszenie gdzieś pośrodku, albo w ogóle jeszcze nie podnieśliście nogi nawet na pierwszy stopień wznoszenia się, leniwie pytając siebie: „A po co nam to wszystko potrzebne?”

* * *

Tak więc, proces ucerkowiania człowieka, głównie, zależy od rodziców. Od nich on też się zaczyna! Co to znaczy?

1. Założenie rodziny – ślub cerkiewny (początek)

2. Początkowe etapy wychowania. One powinny spoczywać, głównie, na barkach matki. Modlitwa i duchowe czuwanie powinny towarzyszyć ciąży. Cały poczet pobożnych niewiast – od Anny, matki proroka Samuiła, do Anny, matki Przenajświętszej Dziewicy i do samej Bogarodzicy – może przejść przed oczyma noszącej owoc (płód) chrześcijanki. Karmiąc piersią, matka ocienia dziecko znakiem krzyża, a potem przyucza je samo żegnać się przed jedzeniem. Ona też zwykle uczy dziecko pierwszych modlitw itd. Z czasem w religijnym wychowaniu dzieci, zwłaszcza chłopców, zaczyna wzrastać rola ojca. Ojciec błogosławi dzieci na te czy inne działania, a pod jego nieobecność błogosławi mama, ocieniając dziecko znakiem krzyża. Modlitw należy uczyć dziecko od razu, jak tylko zaczyna ono opanowywać mowę.

3. W niedzielne i świąteczne dni rodzina powinna chodzić do cerkwi („czcij święta”). Żeby dziecko krzepło duszą i ciałem, koniecznie trzeba priczaszczat’ je (udzielać mu Świętej Eucharystii) jak najczęściej.

4. Po osiągnięciu przez dziecko wieku siedmiu lat, koniecznie trzeba przyprowadzić je do pierwszej spowiedzi, wstępnie objaśniwszy jej ważność w jego życiu. Ważne jest aby wyjaśnić, że dziecko powinno być odpowiedzialne za swoje działania i uczynki: złego – unikać, dobrego – trzymać się. To – początek wychowywania poczucia obowiązkowości i wstydu za uczynione. Dać pojęcie Strachu Bożego: nie straszyć, a nauczyć cenić Imię Boże, bojąc się utracić obecność Bożą w duszy.

5. Kolejny etap – to domowe zajęcia nad zgłębianiem Ewangelii i Symbolu Wiary. Tutaj można również zwrócić uwagę na znaczenie nabożeństw cerkiewnych (zajęcia bez modlitwy są niedopuszczalne).

6. W wieku przejściowym u nastolatków następuje krytyczne przemyślenie (przewartościowanie) świata: pojawiają się wątpliwości w wierze, negatywne stosunki do istniejących państwowych i publicznych instytucji, albo taka ślepa sytuacja, kiedy jakby od nowa zaczyna się poszukiwanie sensu życia, poszukiwanie dróg realizacji własnych ambicji. To najsilniejsza pokusa. I oto tu człowiek „zawisa” gdzieś na środkowym stopniu „drabiny ucerkowienia” (jeśli nie stacza się na dół). W takiej sytuacji rodzice muszą mieć cierpliwość i, wzmocniwszy modlitwy, położyć całe nadzieje na Boga, na Jego Świętą Wolę, i prosić Matkę Bożą i świętych wybrańców dać młodzieńcowi albo dziewczynie siły duchowe do kontynuacji wznoszenia się (wstępowania). Przyczyną takiego zatrzymania się może być atrakcyjne zainteresowanie osobą płci przeciwnej. Kontakty z dzieckiem powinny być spokojne, delikatne i mądre.

Ale jeśli ochrzczony człowiek zrywa z Cerkwią, jeśli wyrzeka się Chrystusa albo po prostu wstydzi się w Niego wierzyć i zapomina o Nim – a takie teraz też zdarza się widzieć – to jest to bieda! To wielki grzech, to zguba.

Rodzice, chrzestni, wy go kochacie, więc nie pozwólcie mu zginąć w bezbożności, w grzechu! I niech pomoże wam Bóg.

A oto inny przykład. Pewne dziecko z pokorą wspina się po „drabinie”, choć i na jego twarzy zauważamy ślady wątpliwości i przeżyć, ale miłość do Chrystusa zwycięża przejściowe duchowe zaburzenia. To dziecko, mamy nadzieję, wspina się (wznosi się) do świątyni Bożej i pozostanie w niej na zawsze (albo pobożnym parafianinem, albo duchownym). Daj Boże.

A kto oto stoi przed drabiną, nie decydując się nawet podnieść nogi i stanąć na pierwszy szabel? – To ten, kto nie odczuwa w sobie żadnej potrzeby aby stać się czystszym i lepszym, dlatego że to dążenie już kilkakrotnie natrafiało na bezczelne drwiny kolegów z klasy i liderów podwórkowych kompanii, kończąc się czasem nie tylko drwinami, ale i pobiciami. Nie tylko tchórzostwo zmusza dziecko nie iść do cerkwi, ale też swoje dziecięce egoistyczne zainteresowania: powiedzmy, powołując się na chorobę, zostaje z ukochanym telewizorem, albo w szkole – „ważna próba świątecznego koncertu”, albo idzie do cerkwi, ale nie modli się, a biega z rówieśnikami na cerkiewnym podwórzu, albo z klasą idzie na wycieczkę, powiedzmy, do skansenu, itp. itd.. jak długo jeszcze to dziecko będzie przebywać w duchowym paraliżu, zależy o łaski Bożej, i, oczywiście, od chęci samych rodziców okazania przykładu pobożności.

7. Możemy uważać dziecko za ucerkowione wtedy, kiedy ono z radością wstaje i idzie do cerkwi, czy to na wcześniejsze nabożeństwo, czy na późniejsze; przygotowuje się do spowiedzi i przyjmuje Święte Chrystusowe Dary; przejawia posłuszeństwo rodzicom, szanuje ich; bez przymuszania modli się w domu; czyta Ewangelię; prosi rodziców o błogosławieństwo, a najważniejsze – ma miłość do Boga i ludzi.

Drodzy rodzice! Stopień ucerkowienia człowieka w cerkiewnym rozumieniu tego słowa, zależy od tego, jak bardzo człowiek lubi dom Boży, jak miejsce przebywania Świętego Ducha, miejsce, gdzie w Sakramentach cerkiewnych otrzymuje on błogosławione (zbawienne) Dary Boże, które karmią duszę, obdarzając ją zdolnością pielęgnowania takich chrześcijańskich cnót, jak Wiara, Nadzieja i Miłość. A to najbardziej godni zaufania przewodnicy do Carstwa Bożego.