Do strony głównej


Na podstawie https://azbyka.ru/deti/

 tłumaczenie Eliasz Marczuk


Jak zaszczepić dziecku miłość do Boga? – Odpowiedzi duszpasterzy

Jak wychować dziecko w miłości do Boga i Cerkwi, żeby ono, poczuwszy tę miłość jeszcze w dzieciństwie, nie straciło jej i nie zamieniło na pokusy tego świata w młodości i młodzieńczości? Czy wystarczy regularnie przychodzić z nim na nabożeństwa i/czy na zajęcia do niedzielnej szkoły? Co mają robić rodzice, żeby miłość do Boga utrwaliła się w sercu ich dziecka? I czego w żadnym wypadku nie należy robić?

Najważniejsze – przykład rodziców

Ihumen Niektarij (Morozow):

W całkiem naturalny sposób dziecko ucieleśnia to, co widzi w swoich rodzicach, co jest treścią ich życia. Ja nie jestem przekonany, że dziecku miłość do Boga można zaszczepić, ale jestem przekonany, że jeśli rodzice dziecka – są ludźmi, szczerze, z całego serca kochającymi Boga, to ich miłość do Boga obowiązkowo udzieli się dziecku. Najważniejsze, żeby ono widziało konkretne przejawy tej miłości, żeby rosło w atmosferze miłości i żeby miłość do Boga w życiu jego rodziców nie okazała się oddzielona od miłości do innych ludzi.

Protojerej Siergij Prawdolubow:

- W pytaniu jest nieścisłość. Po co zaszczepiać i co zaszczepiać? Dziecko może czuć i rozumieć więcej, niż dorosły. Najważniejsze – nie odgradzać sobą dążenia dziecka do Boga, nie stać się dla niego przeszkodą.

Miłość do Boga nie jest przekazywana słowami, jedynie tylko uczynkami i samym życiem. Jeśli ojciec i matka „nie potrzebują Boga”, to czy dziecko potrafi wtedy pokonać barierę obojętności wobec Niego i brak zwracania się do Boga w życiu codziennym? Tylko przez wiarę i modlitwę, tylko przez aktywny i codzienny kontakt z rodzicami, i z ich relacją do Boga rozwinie się i utrwali w dziecku miłość do swego Stwórcy.

Prowadzać do niedzielnej szkoły nie ma sensu, jeśli samym nie chodzić do cerkwi, nie modlić się do Boga, nie uczestniczyć w świętach i w całym cudownie przepięknym rocznym cyklu nabożeństw i pamięci. Tak więc zasada bardzo prosta: żyjcie pełnym życiem cerkiewnym, sami kochajcie Boga – wtedy i dziecko poczuje, zrozumie i pokocha Pana. Żadnych szczepionek, ani sztucznie-wymuszanego zaszczepiania nie będzie trzeba.

Protojerej Maksim Kozłow:

- Najważniejsze – przykład. Dlatego że mówić słowa, którym nie towarzyszyłby przykład życia – to wychowywać jeśli nie ateistę, to agnostyka (niedowiarka). Najlepszy sposób – to dobre pobożne chrześcijańskie życie rodziców czy nauczycieli, jeśli mowa jest o nauczycielach. Jeśli dzieci będą widzieć, że dla nas pierwsze z przykazań nie jest abstrakcją i nie formułą uprzejmości, a tym, do czego my rzeczywiście dążymy, wtedy one zechcą tego właśnie się nauczyć.

Obowiązkowo uczyć dzieci Przykazań Bożych

Protojerej Oleg Stieniajew:

- W Piśmie Świętym pojęcie „miłość” wiąże się wypełnieniem Bożego Zakonu (Prawa). Miłość – to nie jest jakieś abstrakcyjne (oderwane) uczucie przywiązania, życzliwości czy czegoś jeszcze. Kochający buduje relacje z obiektem miłości takie, które odpowiadają Bożym Przykazaniom. I Boży Zakon reguluje relacje między człowiekiem i Bogiem, człowiekiem i człowiekiem. Dlatego najlepszym sposobem zaszczepienia dziecku miłości – to uczyć je Przykazań Bożych.

Jest napisane: „I będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całą swoją mocą” (Powtórzonego Prawa 6: 5). Co to znaczy: kochać Boga całą swoją mocą? Siłą mężczyzny są jego synowie, dzieci. Dlatego dalej jest powiedziane: „A te słowa, które ja tobie dziś przykazuję, niech będą w twoim sercu. I wpajaj je dzieciom twoim i mów je, siedząc w domu twoim i idąc drogą, i kładąc się i wstając” (Powtórzonego Prawa 6: 6-7). Co znaczy „wpajaj je dzieciom twoim i mów o nich”? „Wpajaj” – to znaczy niech dzieci uczą się przykazań na pamięć; „mów o nich, siedząc w domu twoim” – wyjaśniaj sens każdego przykazania dzieciom, tłumacząc każdy dogmat wiary. Słowa „idąc drogą, i kładąc się i wstając” wzywają rodziców uczyć dzieci ścieżkami życia (idąc drogą), a słowa „kładąc się i wstając” wzywają uczyć dzieci poprzez poranne i wieczorne modlitwy.

Apostoł Paweł, pouczając młodego biskupa Tymoteusza, pisał do niego: „Dopóki nie przyjdę, zajmuj się ukierunkowywaniem, czytaniem, uczeniem” (1 Tym. 4: 13). Absolutnie koniecznym jest zaprzyjaźnić dzieci ze świętymi książkami, w których znajdują się ukierunkowania i nauczanie naszego chrześcijańskiego wyznania. W Piśmie niejednokrotnie mówi się o konieczności nauczania dzieci Zakonu Bożego. I czy mają one chęć uczyć się czy nie – my powinniśmy mimo wszystko uczyć je. Jest powiedziane: „Głoś słowo, bądź w pogotowiu w każdym czasie, dogodnym czy niedogodnym, piętnuj, zabraniaj, przekonuj z wszelką cierpliwością i pouczeniem” (2 Tym. 4: 2).

Jako że dzieciństwo – to przedsionek młodości, a młodość – najtrudniejszy okres w życiu człowieka, to bardzo ważnym jest aby już w dzieciństwie zaszczepiać dziecku, poprzez nauczanie Zakonu Bożego, pewną odporność przeciwko skłonnościom do grzechu. Kiedy w 13-14 letnim człowieku budzą się nowe odczuwania, związane z dojrzewaniem jego ciała, on nie zawsze może zrozumieć ten stan. A rozbudzone cielesne odczucia mogą dominować w życiu człowieka do 35, do 45 roku życia. Właśnie w tym okresie życia występuje nagromadzenie się grzechów. W księdze Hioba znajdujemy takie słowa: „Kości jego napełnione grzechami młodości, i z nim położą się one w proch” (Hi. 20: 11). Przemądry Salomon pisał o młodych: „Oto pewnego razu patrzyłem w okno mego domu, przez kratę moją, i zobaczyłem wśród niedoświadczonych, zauważyłem między młodymi ludźmi niemądrego młodzieńca” (Prz. 7: 6-7). Ta charakterystyka młodości jako niemądrości, braku doświadczenia – biblijna charakterystyka tego okresu w życiu człowieka. I młodzi powinni o tym wiedzieć, zdradą wobec nich jest przemilczać o podobnych problemach tego wieku. I jeśli w dzieciństwie zaszczepimy dziecku, które nie weszło jeszcze w okres młodzieńczości, szacunek do Zakonu Bożego – to znaczy, że ono z mniejszymi stratami (uszczerbkami) przejdzie najbardziej skomplikowany i najaktywniejszy okres swego życia.

Przykładem dla współczesnej młodzieży może być apostoł Tymoteusz. Ten młody sługa Chrystusa został ustanowiony apostołem w Efezie. Efez w tym czasie był wielkim handlowym i rzemieślniczym centrum, gdzie wielu młodych przedsiębiorczych ludzi robiło pomyślnie karierę, jak byśmy teraz powiedzieli. Tymoteusz, żyjąc w takim mieście, wykorzystując swoje wrodzone talenty i zdolności, mógłby osiągnąć komercyjny sukces, ale wybrał sobie drogę ważniejszą – podjął decyzję poświęcić swoje życie Bogu. Jak wiadomo, od dzieciństwa był nauczony (ukierunkowany) jeszcze przez swoją babcię, która była według przekazu, z żydów; ona włożyła w jego dziecięce serce to, co pomogło mu w okresie młodzieńczym odnaleźć etycznie moralną mądrość. W swoich listach do młodego Tymoteusza apostoł Paweł pisał: „Niegodnych zaś i babskich baśni unikaj, a ćwicz się w pobożności. Albowiem cielesne ćwiczenia są mało pożyteczne, a pobożność pożyteczna we wszystkim, zawierająca obietnicę życia teraźniejszego i przyszłego” (1 Tym. 4: 7-8). Z tego tekstu widać, że młodego Tymoteusza, być może, pociągał antyczny sport i trwożyły możliwe plotki. Pod babskimi baśniami apostoł Paweł mógł mieć na myśli te niedorzeczne i bezwstydne słuchy, które poganie rozpowszechniali o sługach Chrystusa. Poganie oskarżali Chrystusa o ofiarach z ludzi, o zatruwaniu studni i o grzech publicznych orgii. I teraz wielu młodych ludzi niepokoją te oszczerstwa, które świat wznosi na sług Chrystusa, na całą Cerkiew Bożą, zwłaszcza w przestrzeni internetu. Apostoł Paweł wzywa Tymoteusza więcej ćwiczyć się w pobożności, która jednakowo jest pożyteczna i w tym czasowym, i w przyszłym życiu.

Apostoł Paweł znał ze swego własnego doświadczenia, że duchowe bogactwo daje człowiekowi dosłownie wszystko. On pisał o sobie i o innych znanych mu chrześcijanach: „Sprawiają nam przykrość, a my zawsze się radujemy, jesteśmy ubodzy, ale wielu wzbogacamy, my nic nie mamy, ale wszystko posiadamy” (2 Kor. 6: 10). Innymi słowy: my nic bez Chrystusa i wszystko w Chrystusie. Jeśli człowiek przeżywa swoje spotkanie z Chrystusem w dziecięcym okresie życia, w młodości zachowuje wierność Mu, to życie takiego człowieka jest wartościowe we wszystkich dziedzinach.

Samą „teorią” cerkiewności dzieciom zaszczepić nie uda się

Protojerej Aleksandr Kuzin:

- Odpowiedź zawarta jest już w pytaniu: zaszczepienie. Jak zaszczepia się szlachetny pęd do dzikiej jabłoni? Miłość można zaszczepić tylko miłością. U dzieci mocno rozwinięta jest cecha naśladowania. Zewnętrzne naśladowanie przez otwarte serce wrasta do duszy, jak przez odkrytą korę pędu szlachetna łodyga do jabłoni. Żaden kurs podstaw prawosławnej kultury czy Zakonu Bożego sam z siebie tego nie uczyni.

Protojerej Pawieł Gumierow:

- Miłość do Boga – to zawsze osobiste doświadczenie. Doświadczenie żywego kontaktu z żywym Bogiem. Jakoś teoretycznie zaszczepić jej nie można. Ona przyjdzie tylko gdy dziecko samo zacznie się modlić, kiedy samo poczuje więź z Panem, kiedy pojawi się u niego swoje własne doświadczenie modlitwy. Niech maleńkie, ale – osobiste! A my możemy mu tylko pomóc.

Jak pomóc? Swoją miłością do Boga. Przecież jeśli, na przykład, chcemy, żeby u dziecka pojawiło się zamiłowanie do czytania dobrych książek, do słuchania dobrej muzyki, do sztuki, do przyrody, powinniśmy sami to lubić, dlatego że jeśli ty sam czegoś nie lubisz, to nie ma sensu mówić komuś, że to jest dobre, pożyteczne i doskonałe. To znaczy trzeba, aby w domu czytane były dobre książki, brzmiała muzyka itd.. Żeby dzieci żyły w tym wszystkim i widziały, jak rodzice wszystko to lubią. Wtedy dziecko wszystkim tym „zarazi się”. Również, jeśli chcemy, żeby dziecko kochało Boga, powinniśmy sami Boga kochać. Wtedy dziecko przesiąknie tą miłością, która nas samych przepełnia.

Powinniśmy sami żyć życiem Cerkwi, modlitwy. Nie będzie nieskromnym przytoczyć tu przykład moich rodziców – dlatego że będę mówić przede wszystkim właśnie o nich. Swoją miłością do Cerkwi oni wychowali miłość do Cerkwi i w nas, dzieciach. I ja i mój brat zostaliśmy duchownymi, siostra – człowiekiem cerkiewnym, swoich dzieci wychowującym w tymże duchu. I to, oczywiście, nie nasza zasługa, a rodziców. Ojciec i mama żyli modlitwą, żyli świątynią – to było dla nich najważniejsze. My widzieliśmy, w jakim stopniu wiara, cerkiew są dla nich ważne, i przesiąkaliśmy tą miłością. Właściwie, oni nie „naciskali” na nas, kiedy przed nami stanął problem wyboru drogi życiowej. Kapłaństwo było moim osobistym wyborem, jak i brata, ojciec nas do tego nie „popychał”.

Samą „teorią” cerkiewności dzieciom zaszczepić nie uda się. Bardzo mylą się ci rodzice, którzy idą taką drogą. A obecnie to bardzo rozpowszechnione zjawisko, kiedy dorośli członkowie rodziny, niestety, do cerkwi chodzą rzadko, są dalecy od niej, i próbują poprzez szkoły niedzielne, poprzez prawosławne gimnazja, poprzez chrzestnych – mniej czy więcej cerkiewnych ludzi, zaszczepić dzieciom wiarę. Nic z tego nie wyjdzie. Tylko przez osobiste doświadczenie. Tu konieczne są własne wysiłki rodziców w sprawie ucerkowienia, konieczna jest ich wiara i życie w tej wierze. Wtedy, całkiem prawdopodobne, że dzieci pozostaną w Cerkwi. Rodzice muszą zacząć od samych siebie. A, jak wiadomo, jabłko od jabłoni niedaleko pada.

Spotkanie z Bogiem dla dziecka – to spotkanie wolne, radosne

Protojerej Aleksij Uminskij:

- Tak, pytanie sformułowane jest bardzo prosto. Pytanie proste, a odpowiedź na nie nieskończenie trudna. Dlatego że w ogóle miłość – to trudno zaszczepiana sprawa zawsze. Słowo „zaszczepiać” (ros. „priwiwat’”) nie jest całkiem jednoznaczne, dlatego ze zaszczepia się coś takiego, co jest innorodne, obcopochodne. Jak zaszczepiana jest jakaś gałązka do obcego drzewa. Albo robiona jest szczepionka wakcyną (unieszkodliwionym mikroorganizmem) przeciwko jakiejś chorobie. Ja innymi słowami mówiłbym o miłości. Zwłaszcza o miłości do Boga.

Miłość do Boga ma tę sama naturę, co miłość w ogóle. Chociaż miłość do Boga jest wyższa w swojej istocie. Jest naturalna miłość, a jest miłość wyższa od natury, ponadnaturalna (nadprzyrodzona). Oto miłość do Boga – wyższa od natury (nadprzyrodzona). Dlatego że wszelka ludzka miłość bywa niedoskonała. Nawet tak wysokie objawy miłości, jak miłość rodziców do dzieci, i dzieci do rodziców, małżonków do siebie, przyjaciół, krewnych, są w czymś ograniczone. Ale miłość do Boga – to wypełnienie najważniejszego przykazania, które Pan nam zostawił: całym sercem, całą myślą, całą mocą swoją. I jej nijak nigdzie nie weźmiesz z zewnątrz –bardzo ważne aby wszyscy to zrozumieli. Nie można jej wykorzystać jako szczepionki, otrzymawszy gdzieś specjalną wakcynę miłości i uczyniwszy jakiś zastrzyk w serce, w umysł, w myśli, żeby ona nagle zaczęła działać na siłę. Dzieci tę miłość mogą tylko odziedziczyć. Jak wszystko najważniejsze, najdroższe, największe skarby dziedziczone są przez tych, komu one należą się według prawa dziedziczenia.

Rodzice zawsze w jakiś sposób gromadzą dziedzictwo dla swoich dzieci. Ale dziedzictwo dziedzictwu nie jest równe. Można zostawić w spadku ziemie, można zostawić w spadku domy, można zostawić w spadku pieniądze, można zostawić w spadku jakieś klejnoty. Ale bardzo często dzieci dziedziczą od rodziców też coś niematerialnego. Całkowicie nieuchwytne cechy charakteru, czasem chód, spojrzenie, uśmiech, przymrużenie oczu, śmiech, intonację głosu – to, czego nie można przekazać w żaden szczególny sposób. Czasami nawet dzieci dziedziczą po rodzicach pochylenie albo charakter pisma.

Ale bywa dziedziczenie jeszcze innego charakteru: dziedziczy się ustrój (strukturę) ludzkiej duszy. To, co jest duchowym darem. Tak tworzą się dynastie w zawodach: dynastie nauczycieli, artystów, architektów, lekarzy… Dlatego że dzieci dziedziczą od rodziców aspiracje (dążenie) do jakiejś twórczości. To też i kapłańskie dynastie, które zawsze u nas były i które, dzięki Bogu, i teraz są. Takie dziedziczne dążenie następuje w sposób całkiem niepojęty, z jednej strony, a z drugiej strony, jest to całkiem zrozumiałe. Dlatego że, kiedy rodzice chcą, żeby ich dzieci odziedziczyły jakieś rodowe zalety, powiedzmy, szlachetność, honor przodków ich męstwo i heroizm albo jakieś duchowe wartości (cechy), oni stale to podkreślają tym, że cały czas mówią jacy byli ich przodkowie, i wywyższają te obrazy; ale przy tym oni w sobie zachowują te wartości.

Dokładnie tak samo jest z wiarą w Boga. Jeśli wiara u rodziców jest na wysokim żywym poziomie, to, oczywiście że, dzieci będą uczyć się wiary w najbardziej naturalny sposób, oddychając tym duchem (powietrzem) wiary, którym napełniony jest dom i rodzina. To przykładowo jak dziedziczenie języka i kultury mowy. My przecież nie uczymy specjalnie swoich dzieci, jak mówić w języku ojczystym. One po prostu słyszą, jak my mówimy, uczą się od nas mówić w tym języku. Przy tym oczywiste, że jeśli dziecko wychowuje się w rodzinie kulturalnej, inteligentnej, gdzie dużo się czyta, gdzie przyzwyczaili się dyskutować, gdzie dużo mówi się o ważnych i poważnych sprawach, to dzieci uczą się poprawnego i pięknego języka i złożonych pojęć i wyrażeń. A tam, gdzie stale włączany jest telewizor albo radiowe programy „rozrywkowe”, a u rodziców co trzecie słowo słychać przekleństwo lub inne brzydkie słowo, to wtedy i dziecko nauczy się rozmawiać przekleństwami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I naprawić tego w szkole czasem nie jest w stanie nawet najlepszy nauczyciel.

Miłość do Boga jest przekazywana tak samo. Tam, gdzie ona istnieje, w tej rodzinie, gdzie ona jest realną treścią życia ojca i matki, gdzie ta miłość żyje, dlatego że zrodzona jest w człowieku od żywego spotkania z Bogiem, to i u dzieci ta miłość się pojawia. Tak, czasem spotkanie z Bogiem następuje w sposób cudowny. Ale u dziecka spotkanie z Bogiem następuje przez rodziców. Dlatego że rodzice, spotkawszy Boga, cenią to, żyją tym i uświęcają tym spotkaniem swój byt.

Spotkanie z Bogiem zmienia człowieka, on staje się inny, nie podobny do reszty. Ten, kto spotkał Boga, i ten, kto Boga nie spotkał, inaczej reagują na radości i smutki, na zyski i straty, na komplikacje życiowe, na nierozwiązywalne sytuacje, na zewnętrzne i wewnętrzne kryzysy... Inaczej reagują również na to, jak traktują ich inni. I te reakcje na świat, to doświadczenie spotkania z biedą, spotkania z problemami, spotkania z radością, spotkania z przybytkami, spotkania ze stratami obowiązkowo będą przekazywane dziecku, jak i rozumienie, że drudzy reagują inaczej. Dziecko wychowane w rodzinie, gdzie jest miłość do Boga, będzie widzieć, jak to dzieje się u nich i jak to dzieje się w innych miejscach. I przez to w duszy dziecka może zrodzić się pewne zadziwiające odczucie prawdy życia, jeszcze nie uświadamianej prze nie, jeszcze nie pojmowanej rozumem, ale wchłoniętej, jak wchłaniany jest język, poprawność mowy, o której mówione było wyżej. I poprawność duchowych znaczeń (sensów) obowiązkowo u dziecka będzie. I przez to dziecko będzie przyjmować świat.

Ważne jest, oczywiście, jak rodzice obcują z Bogiem w modlitwie, jak modlą się, z jaką czcią przygotowują się do modlitwy i jak są w modlitwie gorliwi. To też jest przez dziecko przyswajane.

Kolejne: sposób rozwiązywania rodzinnych konfliktów. Wszyscy przecież się kłócą, wierzący i niewierzący, ci którzy Boga spotkali i którzy nie spotkali. W rodzinie, żyjącej z Bogiem, konflikty rozwiązywane są przez pokorę, przezwyciężaniem siebie (dosł. z ros. – przechodzeniem nad sobą). Dziecko widzi, czuje to. A dzieci rażą oczywiście, burzliwe kłótnie rodziców, lecz bardziej razi, kiedy rodzice nie kłócą się, ale i nie rozmawiają z sobą, kiedy nie zauważają siebie nawzajem. Wydawałoby się, cisza i spokój, a w rzeczywistości nie ma miłości. Dziecko też to bardzo dobrze czuje. Stosunki rodziców między sobą – też lekcja miłości (lub też niemiłości) dla dziecka.

Przez to wszystko dziecko uczy się kochać Boga, dlatego że ta miłość jest mu odkryta w życiu rodziców.

A u nas, niestety, miłość przyjmowana jest przez zaszczepienie. I wielu rodziców myśli, że istnieje jakiś techniczny moment, kiedy dziecko można nauczyć miłości do Boga. Wetknąć, przypuśćmy, mu Modlitewnik i zmusić je czytać regułę modlitewną w niezrozumiałym języku od piątego roku życia. Wymagać od niego, żeby nie wierciło się na Liturgii, zmusić je pościć, kiedy jest to mu trudne i niepojęte. To znaczy włożyć na dziecko pewne ustawowe rzeczy, które, ściśle mówiąc, wymyślone są dla dorosłych. A przecież to monasterski ustaw (reguła), on niezbędny jest dla wychowania w ludziach – świadomych ludziach – pewnej duchowej dyscypliny. Dyscyplina – to dobre. Ale ona nie prowadzi do miłości. Jak oprawa istnieje dla klejnotu, tak dyscyplina dla łaski. Ale nie istnieje oprawa bez drogocennego kamienia – to manekin, ona nie jest nic warta. Drogocenny kamień dobry, ale bez oprawy nie będziesz mógł go nosić. Jest klejnot – łaska Boża, łaska Bożej miłości, i jest nasza wewnętrzna dyscyplina, żeby chronić tę łaskę. Dyscyplina jest wtórna (podrzędna) wobec łaski. A rodzice maja iluzję, że dziecko można wytresować w miłości do Boga, że można zrobić bolesny zastrzyk reguł, dyscypliny, żeby tę miłość ono zyskało. Wszystko bywa potem całkiem odwrotnie.

Dziecko, które nigdy w życiu nie modliło się, a bębniło jakieś niezrozumiałe słowa, nie odczuje miłości. Dziecko, które nie odczuwało radości podczas Liturgii, nie zrozumie miłości. Dziecko, które chodziło do niedzielnej szkoły, gdzie siedziało, jak w zwykłej szkole, gdzie zadawano mu prace domowe i stawiano oceny, gdzie były chłodne wykłady, nie nauczy się miłości. Miłość – to wielka radość i swoboda. Tam, gdzie nie ma swobody, nie może być miłości. Chciało by się, żeby rodzice to bardzo dobrze rozumieli.

Rodzice chcą, aby dzieci kochały Boga. Ale trzeba im samym najpierw Boga pokochać jak należy. I ta miłość w naturalny sposób przeleje się w nasze dzieci, jeśli my je też kochamy i nie chcemy w nich widzieć takich oto zabawek dla naszej rodzicielskiej manipulacji. Czasem nasza rodzicielska próżność (samochwalstwo), rodzicielska duma może wszystko zepsuć.

Wielu naszych rodziców stało się wierzącymi w świadomym wieku, w dzieciństwie nigdy nie modlili się, nigdy nie pościli, nigdy nie stali cierpliwie na całym nabożeństwie. Rodzą się dzieci – i oni zaczynają na nich eksperymentować. Wcale nie rozumiejąc, że dziecko pozostaje dzieckiem i spotkanie z Bogiem dla niego – to spotkanie swobodne, radosne. To przecież cud. I dla dorosłego, i dla dziecka. Spotkanie z Bogiem – to zawsze cud. Dla dziecka to w ogóle może być podobne do bajki. I ono oczekuje od swojej wiary zadziwiających bajecznych wydarzeń, żeby one w jego życiu wydarzyły się… I one u dzieci zdarzają się, w odróżnieniu od nas, dorosłych. Zasuszyć dziecka dyscypliną w żadnym przypadku nie można – inaczej my po prostu dziecko stracimy.

Trzeba pamiętać: dziecko powinno bardzo dobrze świadome tych słów modlitwy, które ono mówi Bogu, i jego modlitwa zawsze powinna być żywa, dlatego że dziecko jest żywe. I nie może dziecko skupić uwagi więcej niż 10 minut na najpiękniejszej Liturgii. Dać mu możliwość być samym sobą można i podczas Liturgii: albo przychodzić z nim później, albo pozwalać mu wychodzić czasem z cerkwi… No, czyż biedne 7-8 letnie dziecko będzie wysłuchiwać 40-minutowego kazania?! Albo słuchać, jak my 20 minut czytamy zapiski o zdrowie i o pokój dusz zmarłych w dusznej świątyni?! Dlatego trzeba jakoś mądrze i taktycznie podchodzić do tego, żeby dziecko nie męczyło się, aby dziecko nie załamywało się sprawami dyscyplinarnymi, żeby i modlitwa i post zawsze były dziecku według jego sił. Żeby nabożeństwo i Priczastije były dla niego wielką radością. I nigdy po Priczastiju nie należy dziecka nie karać, jakby źle się nie zachowywało, nie krzyczeć, nie obstawiać, być cierpliwym wobec niego…

To bardzo-bardzo delikatne (czułe) sprawy, kiedy dziecko spotyka się z Bogiem. One (te sprawy), jak każdy klejnot bardzo łatwo się tracą. Dlatego ja poradzę naszym rodzicom aby byli wobec tego skrajnie uważni (wrażliwi).

Konieczny jest rozsądek

Duchowny Aleksandr Szumskij:

- Przede wszystkim to przykład rodziców. Jeśli oni sami Boga kochają i żyją cerkiewnym życiem, to dziecko też będzie kochać Boga. To najważniejsze, to podstawa wszystkiego. Kiedy niepełne rodziny, kiedy mamy albo taty nie ma, oczywiście, pojawia się problem. Idealnie, kiedy jest i mama i tata, oboje wierzący, kochają Boga i żyją razem z Cerkwią.

Drugie – to wypracowanie nawyków domowej cerkiewnej modlitwy, przestrzeganie postów i postnych dni. To bardzo ważne, dlatego że w każdej sprawie potrzebne jest przyzwyczajenie, i im wcześniej, tym lepiej. I – konieczny rozsądek, dlatego że w uczeniu dziecka cerkiewnego życia trzeba przestrzegać zasady stopniowania. Dlatego że nie można wciskać dziecku duchowości. Nie można wciskać! Przecież jeśli wcisnąć dziecku w usta od razu dużą ilość pokarmu, ono nie będzie mogło jego przeżuć, zadławi się i potem będzie bać się jeść. To samo jest z pokarmem duchowym. Niestety, teraz wiele jest negatywnych przykładów tego, jak rodzice-neofici – a neofitom właściwa jest ostrość – chcą od swoich dzieci wszystkiego i od razu i zaczynają je męczyć – właśnie tego należy unikać.

Diakon Władimir Wasilik:

Po to, żeby zaszczepić dziecku miłość do Boga, trzeba samemu płonąć tą miłością, wtedy od ciebie zapali się i serce dziecka. Z prepodobnym prepodobny będziesz, jak się mówi. I, oczywiście, dziecko trzeba prowadzić tam, gdzie kochają Boga i kochają bliźniego. Gdzie jest dobre duchowe środowisko. Gdzie jest jakaś wspólna sprawa, jest modlitwa. Gdzie są prace nad odrodzeniem (budowaniem) i upiększaniem świątyń. Gdzie są działania artystyczne. Na przykład, moje dzieci uczęszczają do Dziecięco-Młodzieżowego Chóru prepodobnego Ioanna Damaskina, którym kieruje znakomity kompozytor i dyrygent, cudowny człowiek – Irina Walentinowna Bołdyszewa. Jej udaje się stworzyć taką atmosferę, w efekcie której dzieci same, bez wszelkiego ponaglania ze strony rodziców, na 6 godzinę rano przychodzą na nabożeństwo do cerkwi Władimirowskiej ikony Matki Bożej…

Smutno jest oglądać, jak w niektórych parafiach dzieci uważane są za element depresyjny. Dlatego że one nie stoją jak struny, czasem wydają jakieś dźwięki i poruszają się, przeszkadzają, w tak nazwijmy to, czcigodności i pobożności, nie stoją w podraśnikach (szatach liturgicznych) czy w marynarkach z krawatami-muszkami, ogólnie nie są dorosłymi i wojskowymi. Przy tym bywa, że ci, którzy od nich wymagają bycia właśnie takimi „wojskowymi”, czasem sami nie dają przykładu pobożności i strachu Bożego. Zdarza się, niektórzy czcigodni duchowni mogą gawędzić w ołtarzu podczas czytania Ewangelii– i wymagać od dzieci pełnego respektu i bezwarunkowego zdyscyplinowania.

Przygotował nowicjusz Nikita (Popow)