Na podstawie
https://azbyka.ru/deti/tłumaczenie Eliasz Marczuk
Dziecko w cerkwi… wielu rodzicom, którzy chcieliby wychować swoje dziecko przy cerkwi, te słowa kojarzą się zazwyczaj z problemami. Ponad to wszystko gromadzi się u nich ogromna masa pytań, przecież nie wszyscy znają nawet elementarne rzeczy. Tymczasem, wszystko jest proste i oczywiście – trzeba tylko zechcieć to wiedzieć…
Irina Romanowa
Troickij listok
Autor artykułu, mama trójki dzieci, opowiada o swoim doświadczeniu…
Wielu młodych rodziców niepokoi pytanie: od jakiego wieku przyuczać dziecko do cerkiewnej służby? Kiedy i ile powinno ono przebywać w cerkwi, jakich modlitw uczyć? Czasem podczas tłumnej świątecznej służby można usłyszeć: „Po co te dzieci męczyć, i tak one nic nie rozumieją. Kiedy podrosną, wtedy…”.
Ale kiedy dzieci podrosną, pojawi się u nich masa ważnych spraw: lekcje w szkole, turnieje szachowe czy odpoczynek, w końcu, mimo wszystko, niedziela – to jedyny wolny dzień uczniów. Żeby wszystkie te „ważne” sprawy nie odciągnęły od najważniejszego w życiu, trzeba przyuczać dziecko do cerkwi od pieluch, a najlepiej jeszcze przed narodzeniem.
Do pewnego starca przyszła po radę kobieta: „Ojcze, dwa miesiące temu urodził mi się syn, od jakiego czasu powinnam go wychowywać?”. Starec odpowiedział: „Ty, matko, spóźniłaś się o jedenaście miesięcy”. To samo można powiedzieć o cerkiewnym nabożeństwie. Najlepszy wariant, kiedy mama na długo przed narodzeniem dziecka chodzi do cerkwi, przyjmuje priczastije, dlatego że z Ewangelii wiemy: „Kiedy Jelizawieta usłyszała powitanie Marii, radośnie poruszyło się dziecko w jej łonie…” (Łk. 1, 41). Myślę, że tak samo radują się dzieci w łonach swoich matek, kiedy te przyjmują priczastije.
Cerkiew – to najlepsze miejsce do wychowywania dzieci. Swiatitiel Ioann Złotousty mówi: „Jak miękki wosk łatwo przyjmuje zarysy, na nim odciskane; tak i dzieci przyjmują wrażenia bez szczególnych wysiłków”. Cerkiewny śpiew i lśniące szaty kapłanów, oblicza świętych i rzeźbione kioty (ramy, gabloty ikon), dzwonienie kadzielnicy i zapach kadzidła, wspólna modlitwa – wszystko to pozostanie w pamięci dzieci na całe życie. Kiedy dzieci uczestniczą w rocznym cyklu nabożeństw, one czują się częścią Cerkwi Chrystusowej: radują się z narodzin Chrystusa, płaczą w Wielki Piątek: „Mamo, dlaczego naszego Boga zabili?”. Triumfują na Paschę, kiedy wszyscy stają się jak dzieci i na zawołanie duchowieństwa „Chrystos Woskriesie!!!” można na całą cerkiew krzyczeć: „Woistinu Woskriesie!!!” – i nikt nie zwróci uwagi, że zbyt głośno. To wszystko jest złotym zasobem czystych dziecięcych wrażeń i przeżyć, który nie pozwoli zmarnować duchowych sił w ciągu całego życia.
Dzieciom i nie tylko im, lżej jest na służbie, kiedy mogą w niej uczestniczyć. Wszystkie dzieciaczki bardzo lubią śpiewać. Dwuletnie maleństwa z przyjemnością śpiewają „Otcze nasz”, „Bohorodice Diewo, radujsia…”, Symbol wiary, „Woskriesienije Christowo widiewsze…”. Starsze dzieci trzeba uczyć troparionów i wieliczanija świąt. Są bardzo dobre dyski „Szkoła cerkiewnego śpiewu”, na nich dobrze słyszalne są słowa i głosu nie pomylisz. Książki „Dzieciom o Boskiej Liturgii”, „Całonocne czuwanie”, są bardzo kolorowe, w przystępnej formie odkryją sens i piękno nabożeństwa. Nie martwcie się, że dziecko nie zrozumie. Nam, dorosłym, trzeba tylko się nie lenić, tłumaczyć i razem się uczyć. Nie na darmo w Piśmie powiedziano: „utaił to przed mądrymi i roztropnymi, i odkrył to dzieciom (prostaczkom)” (Mt. 11, 25).
Jakoś moja przyjaciółka wybrała na wieczorną rozmowę z dziećmi Zapowiedi błażenstwa (Przykazania błogosławieństwa). Podczas kolejnej służby jej pięcioletnia córka zachwycona, zaskoczona: „Mamusiu, oni nasze błażenstwa śpiewali!”. Prepodobny Ioann Lestwicznik pisze: „Gromadzone w młodości karmi i pociesza tych, którzy nie mają sił w starości”.
Bardzo żal jest dzieciaczków, których przyniosą tylko do Priczastija, przejdą z nimi od przedsionka do ambony i z powrotem – oto i całe nabożeństwo. Dziecko nawet pojąć nie zdąży, co z nim się wydarzyło. Maleńkie dzieciaczki bardzo lubią oglądać ikony na ścianach świątyni, wypytywać: „A to kto?”, „A to co?”. Można cichutko, na uszko, opowiedzieć. Następnym razem usłyszycie: „Mamo, chodźmy do świętego Trifona, u niego jest ptaszek”. „Chodźmy do świętego Panteleimona, u niego są lwy dobre-najlepsze”. „Kupcie mi, bardzo proszę, ognisty miecz, jak u Archanioła Michaiła”.
Pewien znajomy, zupełnie zwykły chłopczyk wychodzi raz ze służby po Pryczastiju i mówi do dorosłych: „Wiecie, czego najbardziej ja chcę?” Rodzice myślą: „Zaraz o coś poprosi”. „Chcę, żeby batiuszka pobłogosławił mi jeść tylko Priczastije, prosforę i świętą wodę”. – ?! – Niema scena. Oczywiście, nie można idealizować dzieci. Nawet małe dzieci nie są bez grzechu. Ale swą dziecięcą prostotą i ufnością one zbliżają się do świętości.
Jest i taka opinia, że dzieci przeszkadzają rodzicom w pogłębianiu swojej cerkiewności. Podczas nabożeństwa rozpraszasz się, połowy nie widzisz, nie słyszysz. Tak, ciężko. Czasem po prostu wstyd, z powodu zachowania się ukochanych dzieciaczków. Ale jak inaczej wychować cerkiewnego człowieka? Wydaje mi się, że to właśnie jest matczyny krzyż, który trzeba nieść, i nieustępliwie uczestniczyć z dziećmi w nabożeństwach, wypełniając słowa Ewangelii: „Puśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przychodzić do Mnie, albowiem takich jest Carstwo Niebiańskie” (Mt. 19, 14).
Artykuł parafianki Swiato-Troickiego soboru w Saratowie komentuje proboszcz soboru ihumen Pachomij (Bruskow):
Trudno jest niezgodzić się z autorem artykułu – dzieci na nabożeństwa przyprowadzać trzeba koniecznie. Jednak należy zauważyć, że odpowiedzialność za zachowanie się dzieci spoczywa w pierwszej kolejności na ich rodzicach. Nie można samym pogrążyć się w modlitwie i zostawić dzieciom możliwość biegać po cerkwi, hałasować. Mama w pierwszej kolejności powinna myśleć o dzieciach, a później już o sobie. Jeśli dziecko bardzo zmęczyło się podczas nabożeństwa, warto skrócić czas przebywania w cerkwi.
Ale, oprócz tego, odpowiedzialność za dzieci podczas nabożeństwa spoczywa również na wszystkich obecnych w cerkwi. Jeśli mama przyszła na służbę z dwóją czy trójką dzieci, bardzo trudno jest jej stale kontrolować ich zachowanie. Dlatego uwagę, jakieś upomnienie w delikatnej, bardzo taktownej formie może i powinien uczynić każdy dorosły.
Jelena Gaazie
…One stoją, wyciągnąwszy szyjki, ze świecami w rękach, oczy ich szeroko otwarte, one z napięciem przysłuchują się temu, co się dzieje, żegnają się, modlą… Babcie wokół ze wzruszeniem kręcą głowami – oto aniołeczki.
Kto z nas nie chciałby widzieć swoich dzieci w cerkwi właśnie takimi?
Ale, niestety, taki obraz to tylko wyjątek.
Zwykle one dużo się kręcą, z ożywieniem rozmawiają, dobrze jeśli w przedsionku, a to i wprost pośrodku cerkwi, w oczekiwaniu na Priczastije. Te, których rodzice trzymają na rękach, nie w porę coś wykrzykują, machają rękami – kompletnie nie rozumieją „szykania” i wieloznacznych spojrzeń dorosłych… Nie należy myśleć, że dotyczy to dzieci, które po raz pierwszy znalazły się na służbie. Te akurat z całych sił starają się zachowywać przyzwoicie. Zaś nasze dzieci, dla których cerkiew stała się drugim domem, zachowują się w niej również prawie jak w domu. I żadne nasze upomnienia, jak i w domu, nie przeszkadzają im cieszyć się życiem, rozwijać się, poruszać, i rozmawiać.
Wcale nie chcę powiedzieć, że trzeba zostawić je w spokoju – niech sobie dokazują, po to są dziećmi.
Ale proces wychowania dlatego właśnie jest procesem, że nie powinien zakończyć się póki dzieci nie wyrosną. Po prostu trzeba zrozumieć, dlaczego one tak się zachowują. I, zrozumiawszy, trochę się uspokoić.
Po pierwsze dlatego, że dzieci nie są w stanie długo stać na jednym miejscu, po drugie, dzieci muszą się kontaktować (rozmawiać), jeśli się widzą. Przecież większą część tygodnia one spędzają w szkołach, gdzie najczęściej prawie nie mają przyjaciół, a prawdziwi przyjaciele – są tu, w cerkwi, w niedzielnej szkole, gdzie też nie pobawisz się, i prawie nie ma możliwości porozmawiać w innym czasie.
One są beztroskie, przed nimi cudowne nieskończone życie. Kiedy przeminie u nich to odczucie, przeminie dzieciństwo… Większość z ucerkowionych dzieci rzeczywiście szczerze wierzą w Boga i są Mu za wszystko wdzięczne. One, jak nikt, odczuwają Jego bezgraniczną dobroć, i wiedzą, że On jest lepszy nawet od mamy i babci, a przecież i one tak łatwo wybaczają wszystkie figle. Wydaje mi się, dzieci nie mogą uwierzyć, że Pan Bóg może na serio na nich się obrazić. Przecież powiedział On dorosłym: „Bądźcie jak dzieci”.
My nie wiemy, na szczęście, jak i kiedy dotknie Bóg dziecięcej duszy. Inaczej wszystko byśmy zepsuli swoim moralizowaniem. A, najszybciej, On od narodzin idzie z każdym dzieckiem. I w tej chwili, kiedy to dziecko ze szklistym wzrokiem na dwie godziny obłudnie zastygnie, stojąc spokojnie (łagodnie, czule) przed zachwyconymi spojrzeniami babć w cerkwi, Pan odejdzie od niego na ten czas, nie znajdując sobie miejsca w nieczystej (nieszczerej) duszy.
Pewnego razu mój, wtedy jeszcze dziesięcioletni, syn, wszedłszy do cerkwi po remoncie i zobaczywszy nowe, teraz tak nęcąco gładkie płytki na podłodze, nie powstrzymał się i poślizgnął się po nich jak po lodowisku. W tym czasie trwała służba. U mnie, jak i u tych, którzy teraz to czytają, coś jakby oberwało się wewnątrz. Gniew, który wtedy odczułam, trudno z czymkolwiek porównać. Naturalnie, w domu syn otrzymał niezłą burę. Oczywiście, on nigdy więcej nie zrobił nic podobnego. I nie ze strachu przed karą, a dlatego, że zrozumiał, jak obrzydliwe było to, co uczynił. Rzeczywiście szczerze się pokajał – to było widać po jego oczach. A postąpił tak z powodu swojej impulsywności, tej samej, która mnie samą omal nie zmusiła dać mu klapsa wprost tam, w cerkwi, i którą syn odziedziczył ode mnie. Na kogo więc ja mogę w tym przypadku się gniewać?
Ja wcale nie dzielę się doświadczeniem, ponieważ zachowanie się moich własnych dzieci dalekie jest od idealnego, jak wszyscy już zauważyli. Po porostu zastanawiam się, próbuję sama poradzić sobie z problemem.
Pewnego razu, kiedy przedstawiłam oszołomionemu synowi całą „listę” moich pretensji do niego, on jakoś smutno powiedział: „Mamo, ja nie jestem taki, ja przecież jeszcze nie wyrosłem!”. I pomyślałam wtedy, jakież to mimo wszystko szczęście, że nie możemy uważać siebie za jedynych wychowawców swoich dzieci, i mamy możliwość przywoływać na pomoc Boga i Matkę Bożą.
Każdego niedzielnego ranka nasze dzieci, zamiast tego aby nadrabiać zaległości w spaniu, jak to robi większość ich rówieśników, a i nie tylko rówieśników, ochoczo idą na Liturgię, potem do szkoły niedzielnej. I tam jest im dobrze i przytulnie, jak w rodzinnym domu. A przecież dla większości z nich niedziela – to jedyny wolny dzień w tygodniu, kiedy mogą zająć się tym, co bardzo lubią. Znaczy, one już dokonały swego wyboru. Przypomnijmy sobie swoje pionierskie dzieciństwo i radujmy się z powodu swoich dzieci.
Olga Nowikowa
Wielu rodziców, czyniąc pierwsze kroki w cerkwi, spotyka się z trudnościami. Oni sami chcieliby wszystko zrozumieć, a zamiast modlitwy trzeba uspokajać nieposkromione dziecko, które, w odróżnieniu od mamy i taty, w cerkwi czuje się po prostu jak w domu. Ale mija czas, dzieci wyrastają i, zdarza się, kategorycznie odmawiają chodzenia do cerkwi, i rodzice znów łamią sobie głowę: „Co robić?”… Po radę zwróciliśmy się do duchownego saratowskiej cerkwi ku czci ikony Bożej Matki „Utoli moja pieczali” batiuszki Anatolija Końkowa. Ojciec Anatolij przyszedł do Cerkwi po narodzinach córki, i mamy nadzieje, że jego odpowiedzi na „dziecięce” pytania pomogą również innym rodzicom.
Do cerkwi od pieluch
Znów się nie słucha. To rwie się zdmuchiwać świece, to, rozpychając ludzi, idzie przez całą cerkiew po świętą wodę, to zaczyna „dyrygować”, wybrawszy się na soleju (ambonę, podwyższenie przed Carskimi Wrotami), a to ni z tego ni z owego rzuca się na podłogę i zaczyna czynić pokłony do ziemi… Raz próbował całkiem dostać się do ołtarza, a potem zaczął głośno rozmawiać podczas kazania. Trzeba było znów wyciągać go z cerkwi, za co otrzymałam wymówkę od przyjaciółki: „Co ty od niego chcesz, przecież on jeszcze maleńki! W ten sposób ty całkiem odbijesz mu chęć chodzić do cerkwi!”. Może, i prawda, trzeba poczekać, póki wyrośnie? Ale w naszej cerkwi tak wielu rodziców z malutkimi dziećmi…
– Od jakiego wieku i jak często trzeba przyprowadzać dzieci do cerkwi?
– Przynosić dzieci do cerkwi trzeba od razu po chrzcie, a chrzest maluszków bywa zwykle czterdziestego dnia. Można, oczywiście, chrzcić też wcześniej, zwłaszcza jeśli dziecko jest chore, w takich przypadkach kapłan zapraszany jest wprost do szpitala. Często zdarza się chrzcić dzieci, których lekarze uważają za beznadziejnie chorych, i po Sakramencie te maleństwa zdrowieją.
Wskazane jest przychodzić z dziećmi do cerkwi w każdą niedzielę i w dni świąteczne. Naturalnie, że nie każde maleńkie dziecko może spokojnie wystać całą służbę, dlatego dozwolone jest przyprowadzać maluszki tylko do Priczastija. Ale stopniowo trzeba przyuczać je do dłuższego przebywania w cerkwi.
Całkiem naturalne, że dziecko może „męczyć się” w cerkwi, dlatego można pozwolić mu czymś się zajmować, na przykład, zdmuchiwać świece, tylko żeby to zajęcie nie stało się podstawowym. Trzeba postarać się wytłumaczyć, że najważniejsze – to modlitwa, ale pełne zrozumienie tego przychodzi z czasem… I, oczywiście, koniecznie trzeba uważać, żeby dziecko nie bawiło się. Czasem dzieci biorą świecę i bez końca zapalają ją i gaszą, na co nie można pozwalać. Można pozwolić zdmuchiwać króciutkie świece i kłaść je do pudełka na ogarki, jak robią to dorośli.
W dużej cerkwi zawsze jest cichy kącik, gdzie można usadzić dziecko i zająć je czymś ciekawym. Wziąć, na przykład, z sobą do cerkwi ulubioną zabawkę malucha albo kredki, zeszyt do rysowania. Przy tym trzeba koniecznie przyuczyć dziecko zachowywać się cicho, wytłumaczyć, że ludzie przyszli do cerkwi modlić się i niedobrze jest im przeszkadzać. Można też opowiedzieć, co dzieje się w ołtarzu podczas nabożeństwa, przekartkować razem z nim książkę – teraz wydawanych jest dużo przeróżnych wydań Biblii dla dzieci z pięknymi ilustracjami. Można razem oglądać ikony, objaśniać, kto albo co na nich przedstawione – dla dorosłego to wspaniały powód samemu przypomnieć Pismo Święte albo przeczytać żywot… Pewnego razu całą rodziną byliśmy w Nowgorodzie, w Sofijskim soborze, i córka zainteresowała się freskami z biblijnymi scenami, którymi ozdobiona jest świątynia. Póki chodziłem po cerkwi, moja żona zaczęła opowiadać o nich, i potem, kiedy przyszliśmy do drugiej cerkwi, córka, zobaczywszy podobne obrazy, przypomniała: „To Bóg wygonił z Raju Adama i Ewę, i dlatego oni płaczą”.
– Co robić jeśli dziecko kaprysi w cerkwi?
– Po pierwsze, trzeba wyjaśnić przyczynę tego, przecież tak po prostu dzieci nie będą płakać. Jeśli kaprysi osesek, trzeba zobaczyć, czy nie jest mu zbyt gorąco, czy nie ma mokro. Może, po prosu głodny? Osesków przed Priczastijem można nakarmić (przyuczać przyjmować Święte Ciało i Krew na czczo trzeba od 3-4 roku, a jeśli dziecko bywa w cerkwi od urodzenia, to jeszcze wcześniej).
Jednym słowem, trzeba spróbować wyjaśnić, co mu się nie podoba. Dziecko starsze samo może to wyjaśnić. Jeśli ono zmęczyło się stać – można posadzić na ławkę albo wyjść z nim na zewnątrz, niech pobiega po podwórku (na przykład, jeśli przy cerkwi jest ogrodzony teren). Ze względu na dziecko rodzice często muszą przerywać modlitwę, ale to jest normalne, przecież obowiązki mamy i taty, przede wszystkim – wychowanie dzieci, troska o nie. W żadnym wypadku nie można się złościć, inaczej dziecko postanowi: jeśli w cerkwi na mnie krzyczą, lepiej w ogóle do cerkwi chodzić nie będę. Po co chodzić tam, gdzie jest mi źle?
Bywa, że dzieci odmawiają iść do Priczastija. Rodzice muszą postarać się wyjaśnić, co się stało. Znam maleństwo, któremu bolały ząbki, i ono odwracało się od Czaszy po prostu dlatego, że było mu nieprzyjemnie. Jednak udzielić dziecku Priczastija w każdym przypadku koniecznie trzeba. Mama może poprosić kogoś aby jej pomógł, dlatego że często bywa, że to wróg rodzaju ludzkiego próbuje przeszkodzić przyjąć Święte Ciało i Krew. Zwykle po Priczastiju maleńkie dzieci od razu przestają płakać.
Naturalnie, kapłan i diakon i, przede wszystkim, rodzice powinni uważać, aby dziecko przełknęło to wszystko, co zostało mu podane w łżycy, dać mu zapić. A po Priczastiju można też pokarmić, smoczek można dać dopiero po zapiciu. Bywa, że maleńkie dziecko ulewa od razu po Priczastiju. Jeśli nastąpiło to w ciągu godziny czy półtorej, to ubranko trzeba odnieść do cerkwi do spalenia. Jak bardzo nie byłoby szkoda, prać i ubierać tej rzeczy więcej nie można. Jeśli kapłan albo diakon uzna za możliwe, to tylko wytnie kawałeczek, na który trafiła Krew, w takim przypadku odzież można załatać i wykorzystywać.
– A od jakiego wieku trzeba tłumaczyć dzieciom, czym jest Priczastije? Czasem można usłyszeć, jak mama mówi dziecku: „Zaraz dadzą ci pychotkę”…
– Osobiście jestem przeciwny temu, żeby dzieciom nawet w życiu codziennym mówić o cukierku: „Oto tobie pychotka” albo o koniu: „Oto iha-ha idzie”. To nie iha-ha! To koń! Wszystko trzeba nazywać swoim imieniem. I Ciało i Krew Chrystusa też. Maleńkiemu dziecku tego wyjaśnienia wystarczy. Dzieciom starszym, które więcej się interesują i zadają dużo pytań, można spróbować wytłumaczyć, czym jest Sakrament Eucharystii.
W każdą niedzielę rano w domu trwa mała bitwa: syn nie chce iść do cerkwi. Najpierw długo namawiam „po dobremu”, obiecuję kupić dysk z nową grą albo zaprowadzić do parku na atrakcje. Kiedy przekonywania nie działają, idę na szantaż, mówię, że nie pozwolę oglądać telewizji albo grać na komputerze. W odpowiedzi słyszę niezadowolone: „Jak ty mnie zdobyłaś!”. Ale „zwycięstwo” jest po mojej stronie: syn mimo wszystko idzie do cerkwi, gdzie, spotkawszy swoich „współbraci w nieszczęściu”, wciska się w odległy kąt i zaczyna nad czymś burzliwie dyskutować. Może, ja robię coś nie tak? U innych dzieci jak dzieci, a mój…
– Na pewnym prawosławnym forum przeczytałam taką odpowiedź: trzeba zamieniać każde wyjście do cerkwi w święto, po Priczastiju dawać mu jakiś smakołyk (przyjemność), organizować rodzinną uroczystość…
– Jeśli dziecko chodzi do cerkwi raz do roku – to proszę bardzo. A jeśli każdej niedzieli? Otrzymując za każdym razem prezenty i cukierki, ono będzie chodzić do cerkwi tylko z ich powodu, jak tresowany piesek. My nie tresujemy dzieci, my wychowujemy je duchowo, próbujemy przyprowadzić do Boga.
Oprócz tego w prawosławnym kalendarzu jest bardzo dużo świąt, które można świętować w domu całą rodziną. Największe – Pascha i Narodzenie Chrystusa. Obowiązkowo trzeba świętować imieniny dziecka, opowiadać mu o świętym, którego imię ono nosi.
– Czy widoczna jest różnica w zachowaniu się dzieci, które często prowadzane są do cerkwi, i tych, które bywają tylko rzadko?
– Szczerze mówiąc, nie porównywałem dzieci na podstawie: „cerkiewne” one czy „niecerkiewne”. Znam dzieciaczki, które codziennie są prowadzane do cerkwi, ale one z powodu swojej ruchliwości albo z jakichś jeszcze przyczyn zachowują się niezbyt dobrze. I odwrotnie.
Zachowanie się dziecka najczęściej zależy od wychowania, od rodziców, których dzieci zawsze naśladują i którzy powinni być przykładem dla nich, w tym również przykładem duchowym. Przecież bywa, że mama maleństwo prowadza do cerkwi, do Priczastija, a sama nie przyjmuje Darów nigdy albo ledwie raz do roku. Nie wystarcza tylko rozmawiać z dzieckiem, wyjaśniać mu przykazania – trzeba samemu żyć według nich, żeby maleńki człowiek rozumiał, co białe, a co czarne. Jeśli dziecko widzi, że jego rodzice przyjmują Priczastije, znaczy, nie ma w tym nic złego, i ono będzie się starać ich naśladować, robić, jak oni.
– Ale bywa, że w rodzinie tylko mama, albo tata chodzi do cerkwi…
– W takim przypadku trzeba dojść do wspólnego zdania. Jeśli małżonek, który nie chodzi do cerkwi, nie jest przeciwny prawosławnemu wychowaniu, trzeba kontynuować przyprowadzanie dziecka do cerkwi. Jeśli zaś dojść do kompromisu nie uda się, to sprzeczać się, doprowadzać do skandali nie trzeba. Lepiej w obecności tego członka rodziny w ogóle unikać rozmów o Cerkwi. Trzeba modlić się – oprócz Boga nikt nie pomoże. I w miarę możliwości starać się jednak bywać z dzieckiem w cerkwi. Oczywiście, takim dzieciom trudniej będzie ucerkowić się (wejść w życie Cerkwi), ale, przynajmniej, będą one widzieć, że jedno z rodziców mimo wszystko tym płonie.
– Dla podrostków cerkiew najczęściej staje się klubem dla interesów, dokąd przychodzą spotkać się, czasem rozmawiają nawet podczas nabożeństwa. Co robić w takim przypadku?
– Trzeba mądrze wytłumaczyć dziecku, czym jest nabożeństwo. Nikt nie broni spotykać się w cerkwi, ale przede wszystkim przyszliśmy tu, żeby pomodlić się. Porozmawiać można po służbie. Jeśli dziecko już dorosłe, trzeba rozmawiać z nim o tym w domu.
– A czy można pomóc dziecku przygotowywać się do spowiedzi? Bywa, mamy same piszą za dzieci karteczki z grzechami…
– To jest najbardziej niepoprawna rzecz, jaka może być. W wieku siedmiu lat wszystkie dzieci zwykle umieją czytać i pisać same. Oprócz tego, teraz wydawanych jest bardzo dużo książek aby przygotować dzieci do spowiedzi. Naturalnie w wieku siedmiu lat nie może być takich grzechów, jak u nas, dorosłych. I przy tym swoje grzechy odbierane są po swojemu. Dlatego wymieniać grzechy za syna czy córkę, mówić: „Ty oto to zrobiłeś wtedy tyle razy, tyle to razy obraziłeś mamę, tatę, babcię” w żadnym wypadku nie można. Dziecko może powiedzieć to na spowiedzi, ale ono nie zdaje sobie sprawy, że to grzech. Ono nie zrozumie, że tym, co zrobiło, obraziło Boga albo próbowało Go oszukać i tym samym przejawiło brak swojej miłości do Niego. Dziecku trzeba po prostu wymienić, jakie grzechy bywają, i poradzić mu pomyśleć o tym, co z wymienionego „drapie” duszę.
I oczywiście, trzeba starać się, żeby dziecko spowiadało się częściej. Jeśli ono raz w tygodniu spowiada się zaczynając od siódmego roku, to bardzo dobrze. Dużo łatwiej przypomnieć co wydarzyło się w ciągu tygodnia, niż to, co było miesiąc temu.
– Czy obowiązkowo dziecko i mama powinni spowiadać się u jednego spowiednika?
– Nie jest to obowiązkowe, ale byłoby nieźle. Kiedy w ogóle cała rodzina ma jednego spowiednika, to wygodniej jest i dla spowiednika, i dla rodziny, dlatego że ten duchowny zna każdego z członków rodziny, wie, jakie są stosunki między nimi, komu co można poradzić, jak komu można pomóc. Dziś to wielka rzadkość. Wcześniej na Rusi było inaczej, wtedy jeden rejon był przypisany do jakiejś cerkwi i wszyscy chodzili do jednego kapłana, spowiadali się u niego, przyjmowali Priczastije, brali ślub, chrzcili dzieci. Teraz każdy wybiera sobie spowiednika według swego duchowego stanu, według swoich duchowych dążeń i potrzeb. Ale jeśli u całej rodziny – jeden spowiednik, to jest to dobre.
– A jeśli dziecko kategorycznie informuje: „Koniec, nie chcę iść do cerkwi”? Czy trzeba je zmuszać?
– Zależy ile ono ma lat. Jeśli podrostek w wieku 13-14 lat czegoś nie chce, to, prawdopodobnie, już go nie zmusisz. W tym przypadku trzeba zabierać się i iść samej, w miarę możliwości unikając wyrzutów i gróźb. W ogóle 13 lat – wiek przełomowy, kiedy dziecko zaczyna czuć się osobą, oddala się od rodziców, chce być niezależnym. Ja myślę, że przez to przechodzą wszyscy. Przypomnijcie siebie w tym wieku! Możliwe, że po jakimś czasie ono nawet zrozumie, że był to błąd, że postępowało nieprawidłowo w stosunku do swoich rodziców. Ale uczucie pokajania przyjdzie później. A tymczasem – lepiej nie wchodzić w konflikt. To najbardziej niegodna i niewdzięczna rzecz. Najważniejsze, rodzice nie mogą przestawać modlić się za swoje dziecko. Matczyna modlitwa – najsilniejsza. Przecież serce matki nie może przestać kochać swego dziecka. I tę miłość trzeba zachować, właśnie z jej pomocą można przezwyciężyć to zło, przez które wciągane jest dziecko. Ono może odejść od życia cerkiewnego, a potem, jak w ewangelicznej przypowieści, syn błudny (marnotrawny, który zbłądził), po uświadomieniu swoich nieprawości, wrócić. Ono zrozumie, że wszystko jest niszczejące i jest tylko jedno Wieczne i Niezmienne – to Bóg. Ale po to, aby wrócić do Boga, człowiek nieraz musi przejść jakąś życiową drogę, zdobyć zawód, znaleźć się w różnych tarapatach. I, możliwe, przypomniawszy sobie swoje dziecięce odczucia, to, jak było mu dobrze w cerkwi, on już nigdy nie odejdzie od Boga.
…Gdzieś przepada nocami. Nie odpowiada na telefony. Przychodzi do domu, tylko żeby odespać i zjeść. O tym, żeby razem pójść do cerkwi, boję się nawet mówić. Wszystko zapomniał. Zaczynam opowiadać jak pięknie i dobrze u nas w cerkwi, – pochmurnieje w odpowiedzi. Na wszystkie moje wypytywania milczy albo rzuca ze złością: „Odczep się ode mnie”. I mimo wszystko modlę się, modlę się, nie przestając, żeby Pan zachował (ochronił) go na wszystkich drogach. Tylko wieczorami, zabierając się wyjść dokądś, prosi nieśmiało: „Przeżegnaj mnie, mamo!”. Pośpiesznie żegnam go i szepczę: „Z Bogiem, synku!”.
eparchia-saratov.ru
Eliasz Marczuk
Od kilku lat, kiedy obserwuję dzieci w cerkwi, czytam czy tłumaczę coś o dzieciach w cerkwi, zawsze mam przed oczyma i w sercu mego bohatera Miszkę. Otóż kilaka lat temu, przyjechał do nas z Rosji chór na przegląd pieśni paraliturgicznych. Ja miałem szczęście być ich przewodnikiem. Podczas pierwszego spotkania w sobotę zaprowadziłem ich do hoteliku w którym mieli nocować i trochę porozmawialiśmy. W chórze śpiewało małżeństwo i przyjechali z niespełna czteroletnim, bardzo żywym, chłopczykiem – Miszą. Umówiliśmy się, że następnego dnia – w niedzielę, będę szedł do cerkwi na Liturgię i po drodze wstąpię po nich (nocleg był w hoteliku około stu metrów od cerkwi). Idąc rano wziąłem dla Miszki czekoladkę. Zaszedłem do pokoju, przywitałem się i daję Miszce słodycz. Chłopczyk najpierw się ucieszył, potem dziwnie na mnie spojrzał, chwilę się zawahał, spojrzał na mamę. Mama powiedziała „weź”. Miszka wziął czekoladkę i zaniósł mamie mówiąc „weź mamo”. Ja się zmieszałem, pomyślałem, że dziecko z powodów zdrowotnych nie może jeść słodyczy i zapytałem o to rodziców. Oto odpowiedź jaką usłyszałem i która zapadła mi głęboko do serca: „Miszka jest zdrowy, może jeść słodycze, ale dawno już skończył trzy latka i idzie dziś do cerkwi, przystąpi do Priczastija, więc wie że musi być na czczo i czekoladkę zje po powrocie z cerkwi”. W cerkwi Miszka zachowywał się jak normalne moim zdaniem dobrze wychowane dziecko. Najwięcej czasu spędził stojąc przy matce lub ojcu, oczywiście trochę się wiercąc, przespacerował się też kilka razy po cerkwi, porozglądał się, w końcu był tu pierwszy raz. Kiedy po Liturgii i po śniadaniu poszliśmy do cerkwi Zmartwychwstania, to jak normalne, żywe dziecko zachowywał się swobodnie. Między innymi próbował pokonać przegrodę oddzielającą od solei i przeleźć przez nią, pomogłem mu w tym i powstrzymałem aby nie wszedł za ikonostas. Ale w tym czasie nie było nabożeństwa więc dziecko czuło się swobodniej.
Od tej pory Miszka jest moim najmłodszym bohaterem i to nie z powodu pokonania bariery, a z powodu odłożonej czekoladki. Kiedy wspominam o nim serce mi się ściska i oczy często robią się mokre. Oby więcej takich dzieci.
Na pewno sporo trudu kosztowało to zarówno rodziców jak i dziecka, ale każde bohaterstwo okupione jest wysiłkiem i cierpieniem no i oczywiście najważniejszym – chęciami.
Bud’ zdarow Michaił!