Na podstawie http://www.voskres.ru/literature/prose/chehov.htm tłumaczył Eliasz Marczuk
Opowiadanie
- Idź, już dzwonią. I uważaj, nie wygłupiaj się w cerkwi, a to Bóg cię ukarze.
Matka wsuwa mi na wydatki parę miedzianych monet i natychmiast, zapomniawszy o mnie, biegnie z ostygniętym żelazkiem do kuchni. Doskonale wiem, że po spowiedzi nie dadzą mi ani jeść, ani pić, i dlatego, zanim wyjdę z domu, na siłę zjadam kawał białego chleba, piję dwie szklanki wody. Na ulicy zupełnie wiosna. Drogi pokryte burą mieszaniną, na której już zaczynają zarysowywać się przyszłe ścieżki; dachy i chodniki są suche; pod płotami przez zgniłą ubiegłoroczną trawę przedziera się delikatna, młoda zieleń. W rowach, wesoło szemrząc i pieniąc się, pędzi brudna woda, w której nie brzydzą się kąpać słoneczne promienie. Patyczki, słomki, łupiny słoneczników szybko pędzą po wodzie, kręcą się i zaczepiają za brudną pianę. Dokąd, dokąd płyną te patyczki? Bardzo możliwe, że z rowu trafią one do rzeki, z rzeki do morza, z morza do oceanu... Chcę wyobrazić sobie tę długą, okropną drogę, ale moja fantazja urywa się, nie doszedłszy do morza.
Przejeżdża dorożkarz. Cmoka, szarpie wodze i nie widzi, że na tyle jego dorożki zawiśli dwaj uliczni chłopcy. Chcę dołączyć do niech, ale przypominam o spowiedzi i chłopaki zaczynają wydać się mi wielkimi grzesznikami.
„Na Strasznym Sądzie ich zapytają: po co łobuzowali i oszukiwali biednego dorożkarza?- myślę.- Oni zaczną tłumaczyć się, ale duchy nieczyste chwycą ich i zawloką w ogień wieczny. Ale jeśli oni będą słuchać rodziców i podawać ubogim po kopiejce albo po obwarzanku, to Bóg zlituje się nad nimi i przyjmie ich do raju”.
Cerkiewna papiert' (przysionek) jest sucha i zalana słonecznym świtem. Nie ma na niej ani jednej duszy. Niezdecydowanie otwieram drzwi i wchodzę do cerkwi. Tu w półmroku, który wydaje mi się gęsty i mroczny, jak nigdy, opanowuje mnie świadomość niemoralności i marności. Przede wszystkim rzuca się w oczy wielkie ukrzyżowanie i po jego bokach Matka Boża i Jan Teolog. Panikadiła (cerkiewne żyrandole) i świeczniki przystrojone w czarne, żałobne pokrowce, łampadki (lampki oliwne) migoczą słabo i lękliwie, a słońce jakby umyślnie omija cerkiewne okna. Bogurodzica i ukochany uczeń Jezusa Chrystusa, przedstawieni w profilu, milczkiem patrzą na nieznośne cierpienia i nie zauważają mojej obecności; czuję, że dla nich jestem obcy, niepotrzebny, niewidoczny, że nie mogę pomóc im ani słowem, ani uczynkiem, że jestem odrażającym, niegodziwym chłopakiem, zdolnym tylko na psoty, szorstkości i skarżenie. Przypominam wszystkich ludzi, jakich tylko znam i wszyscy oni wydają mi się małostkowymi, głupimi, złymi i niezdolnymi przynajmniej na jedną kroplę zmniejszyć tego strasznego smutku, który teraz widzę. Cerkiewne półmroki stają się gęstsze i mroczniejsze i Matka Boża z Janem Teologiem wydają mi się samotni.
Za szafą ze świecami stoi Prokop Ignaticz, stary emerytowany żołnierz, pomocnik cerkiewnego starosty. Podniósłszy brwi i głaskając brodę, objaśnia półszeptem jakiejś staruszce:
- Utrienia (Jutrznia) będzie dzisiaj z wieczora, natychmiast po Wieczerni (wieczornym nabożeństwie). A jutro na Czasy (godzinki kanoniczne) zadzwonią o godzinie ósmej. Zrozumiałaś? O ósmej.
A między dwoma szerokimi kolumnami na prawo, tam, gdzie zaczyna się kaplica Barbary Wielkomęczennicy, obok parawanu, oczekując na swoją kolej, stoją ludzie do spowiedzi... Tu też i Mitia, obszarpany, nieładnie ostrzyżony chłopiec z odstającymi uszami i małymi, bardzo złymi oczyma. To syn wdowy wyrobnicy Nasti, zabijaka, urwis, chwytający ze straganów u handlarek jabłka i nie raz odbierający u mnie kości. On gniewnie mnie ogląda i, wydaje mi się, złośliwie cieszy się, że nie ja, a on pierwszy pójdzie za parawan. We mnie zaczyna gotować się złość, staram się nie patrzeć na niego i w duchu jest mi przykro z tego powodu, że temu chłopakowi zaraz będą przebaczone grzechy.
Przed nim stoi wspaniale ubrana piękna dama w kapeluszu z białym piórem. Ona wyraźnie denerwuje się, z napięciem czeka i jeden jej policzek z niepokoju gorączkowo zarumienił się.
Czekam pięć minut, dziesięć... Zza parawanów wychodzi przyzwoicie ubrany młody człowiek z długą, chudą szyją i w wysokich gumowych kaloszach. Zaczynam marzyć o tym, jak wyrosnę duży i jak kupię sobie takie same kalosze, na pewno kupię! Dama wzdryga się i idzie za parawany. Jej kolejka.
Przez szczelinę między dwoma połówkami parawanu widać, jak dama podchodzi do anałoju (pulpitu cerkiewnego) i robi pokłon do ziemi, potem podnosi się i, nie patrząc na kapłana, w oczekiwaniu pochyla głowę. Kapłan stoi plecami do parawanów, i dlatego widzę tylko jego siwe kręcone włosy, łańcuszek od krzyża na piersi i szerokie plecy. A twarzy nie widać. Westchnąwszy i nie patrząc na damę, on zaczyna mówić szybko, kiwając głową, to podwyższając, to obniżając swój szept. Dama słucha pokornie, jak winna, krótko odpowiada i patrzy w ziemię.
„Czym ona grzeszna? - myślę, z uwielbieniem spoglądając na jej łagodną piękną twarz. Boże, przebacz jej grzechy! Poślij jej szczęście!”
Ale oto kapłan okrywa jej głowę epitrachelionem.
- I ja, niegodny ijerej (kapłan)... - rozlega się jego głos... - władzą Jego, mi daną, przebaczam i rozwiązuję (rozgrzeszam) cię od wszystkich grzechów twoich...
Dama robi pokłon do ziemi, całuje krzyż i idzie z powrotem. Już oba jej policzki są rumiane, ale twarz jest spokojna, jasna, wesoła.
„Ona jest teraz szczęśliwa- myślę, patrząc to na nią, to na kapłana, który odpuścił jej grzechy. Ale jak powinien być szczęśliwy człowiek, któremu dane jest prawo odpuszczać”.
Teraz kolejka Miti, ale we mnie nagle wybucha uczucie nienawiści do tego urwisa, chcę przejść za parawan przed nim, chcę być pierwszym... Zauważywszy mój ruch, on bije mnie świecą po głowie, odpowiadam mu tym sam i pół minuty rozlega się sapanie i takie dźwięki, jakby ktoś łamał świece... Nas rozłączają. Mój wróg lękliwie podchodzi do anałoja, nie zginając kolan, kłania się do ziemi, ale, co dalej, nie widzę; od myśli, że zaraz po Miti będzie moja kolejka, w oczach u mnie zaczynają plątać się i rozpływać się przedmioty; odstające uszy Miti rosną i zlewają się z ciemną potylicą, kapłan chwieje się, podłoga wydaje się falista...
Rozlega się głos kapłana:
- I ja, niegodny ijeriej...
Teraz już i ja ruszam za parawany. Pod nogami nic nie czuję, jakbym szedł po powietrzu... Podchodzę do anałoja, który jest wyższy ode mnie. Na chwilę miga mi w oczach obojętna, zmęczona twarz kapłana, ale dalej widzę tylko jego rękaw z błękitnym spodem, krzyż i brzeg anałoja. Czuję bliskie sąsiedztwo kapłana, zapach jego sutanny, słyszę surowy głos i mój policzek, zwrócony do niego, zaczyna płonąć... Wiele z powodu niepokoju nie słyszę, ale odpowiadam szczerze, nie swoim, jakimś dziwnym głosem, wspominam samotnych Bogurodzicę i Jana Teologa, ukrzyżowanie, swoją matkę i chce mi się płakać, prosić o przebaczenie.
- Jak masz na imię? - pyta kapłan, okrywając moją głowę miękkim epitrachelionem.
Jak teraz lekko, jak radośnie na duszy!
Grzechów już nie ma, jestem święty, mam prawo iść do raju! Wydaje mi się, że ode mnie już pachnie podobnie, jak od sutanny, idę zza parawanów do diakona zapisywać się i wącham swoje rękawy. Cerkiewne zmierzchy już nie wydają mi się mroczne i na Mitię patrzę obojętnie, bez złości.
- Jak się nazywasz? - pyta diakon.
- Fiedia.
- A według imienia ojca?
- Nie wiem.
- Jak nazywają twojego tatusia?
- Iwan Pietrowicz.
- Nazwisko?
Milczę.
- Ile masz lat?
- Dziewiąty rok.
Przyszedłszy do domu, żeby nie widzieć, jak jedzą kolację, szybciej kładę się do łóżka i, zamknąwszy oczy, marzę o tym, jak dobrze byłoby znieść męki od jakiegoś Heroda albo Dioskora, żyć na pustyni i, podobnie jak starec Serafim, karmić niedźwiedzie, żyć w celi i odżywiać się jedną prosforą, rozdać majątek biednym, iść do Kijowa. Słyszę, jak w jadalni nakrywają do stołu - to przygotowują się do kolacji. Będą jeść sałatkę jarzynową, paszteciki z kapustą i smażonego sandacza. Jak bardzo chcę jeść! Jestem zgodny cierpieć każde męki, żyć w pustyni bez matki, karmić niedźwiedzie z własnych rąk, ale żeby tylko najpierw zjeść chociaż jeden pasztecik z kapustą!
- Boże, oczyść mnie grzesznego - modlę się, przykrywając się z głową. - Aniele-stróżu, obroń mnie od ducha nieczystego.
Na drugi dzień, w czwartek, budzę się z duszą jasną i czystą, jak ładny wiosenny dzień. Do cerkwi idę wesoło, śmiało, czując, że jestem priczastnikiem, że mam na sobie rozkoszną i drogą koszulę, uszytą z jedwabnej sukni, po babci. W cerkwi wszystko oddycha radością, szczęściem i wiosną; twarze Bogurodzicy i Jana Teologa nie są tak smutne, jak wczoraj, twarze priczastnikow rozpromienione nadzieją i, wydaje się, wszystko minione poddane jest zapomnieniu, wszystko przebaczone. Mitia też uczesany i ubrany świątecznie. Wesoło patrzę na jego odstające uszy i, żeby pokazać, że przeciwko niemu nic nie mam, mówię mu:
- Jesteś dzisiaj piękny i jeśli u ciebie nie sterczałyby włosy i jeśli nie byłbyś tak biednie ubrany, to wszyscy pomyśleliby, że twoja matka nie jest praczką, a szlachcianką. Przychodź do mnie na Wielkanoc, będziemy grać w kości.
Mitia nieufnie patrzy na mnie i pod połą grozi mi pięścią.
A wczorajsza dama wydaje mi się przepiękna. Na niej jasnoniebieska suknia i wielka lśniąca broszka w kształcie podkowy. Zachwycam się nią i myślę, że kiedy wyrosnę duży, to na pewno ożenię się z taką kobietą, ale przypomniawszy sobie, że żenić się - wstyd, przestaję o tym myśleć i idę na chór, gdzie diak już czyta Czasy (godzinki kanoniczne).
Anton Czechow
Epitrachelion (cs. jepitrachil) – część stroju liturgicznego zawieszanego w trybie obowiązkowym na szyi kapłanów podczas dokonywania przez nich czynności liturgicznych, będącego oznaką stanu kapłańskiego, symbolizującego z wysokości spływającą i dokonywującą łaskę Św. Ducha; jest to podwójnie złożony orarion diakoński, ozdobiony krzyżykami (jego odpowiednikiem w Kościele rzymskim jest stuła)
Starec, starczestwo - kierunek mnisiego życia, u którego podstaw leżą rady i pouczenia, udzielane przez doświadczonego duchowego opiekuna«starca» (w żeńskim monasterze – «starycy»); Podobne «pouczające» rozmowy mogą być czysto mnisze, jakby skierowane wewnątrz klasztoru, albo mniszo-świeckie, otwarte na zewnątrz
Priczastnik – osoba, która ma przyjąć Priczastije (przystąpić do Komunii Świętej)