Do strony głównej

Na podstawie  http://joymylife.org.ua/detskiye_rasskazy_na_rojdestvo/index.php?p=2


Dziecięce opowiadania Bożonarodzeniowe

Bożonarodzeniowa bajka dla dzieci o prezencie Jezusa

Dziś Katia zbudziła się wcześniej niż zwykle, i od razu pobiegła do choinki, rodzice jeszcze spali. Prezentów nie było, ona bardzo się zdenerwowała, zbudziła rodziców i zapytała, czy nie widzieli jej prezentów. Tatuś, zaspany, powiedział:

- Jakie prezenty? Nowy Rok już minął.

- Tatuśku, a Boże Narodzenie? Dziś przecież Boże Narodzenie!!

- Ach, no tak… ale my… my nie kupiliśmy tobie prezentów…

- Córeczko, nam nie zostało pieniędzy na prezenty. Ale dziś magiczna bożonarodzeniowa noc i ty możesz wypowiedzieć swoje najskrytsze marzenie, i ono obowiązkowo się spełni! – uspakajała córkę mama.

- Znów mnie oszukujecie. Dziadek Mróz nie istnieje, znaczy i o magicznej nocy same kłamstwa – obraziła się dziewczynka. –No cóż, Maszka mnie dzisiaj na górkę zaprosiła ślizgać się, można?

- Oczywiście, tylko ubierz się cieplej – znów zasypiając, powiedział tatuś.

Katia szybko ubrała się i poszła do domu Maszy. Otworzyła jej Maszy mama, ona weszła i zobaczyła puszyste maleńkie kociątko, bawiące się swoim ogonkiem.

- To mama z tatą dali mi w prezencie! – wybiegając do korytarza, krzyknęła Maszka. – Nazwałam go Puszkiem. On taki miękki, dawaj zostaniemy w domu i będziemy się z nim bawić? A co tobie dali w prezencie?

- Mnie? Nic… Ja pójdę, po Żeńkę zajdę, bardzo na górę się chce – prawie płacząc odpowiedziała Katia.

- Zostań, upiekłam chrupiące gofry – przekonywała mama Maszy.

- Nie, dziękuję.

Wyszedłszy z podwórka Maszy, Katia wybuchnęła płaczem. Ona dawno marzyła o kotku, ale mama z tatą mówili, że to wielka odpowiedzialność i ona jeszcze maleńka, i że później obowiązkowo jej go kupią.

- Dlaczego dziewczynka płacze w taki cudowny poranek?

Katia podniosła głowę i zobaczyła stareńką babcię, która do niej serdecznie się uśmiechała.

- Nic mi nie podaro-wa-a-li… a u Maszki pojawił się kocia-a-czek…

- No-no, nie martw się, dziś przecież Boże Narodzenie – święto ku czci Dzieciątka Jezusa Chrystusa. Dziś magiczna noc, wypowiedz swoje życzenie i ono obowiązkowo się spełni.

- Aha, mama mi też to samo powiedziała, ale ja jej już nie wierzę. O Dziadku Mrozie mi dziecięce bajki opowiadali, wszystko nieprawda i w magiczną noc nie wierzę.

- To prawosławne święto i jeśli wierzyć, to życzenie obowiązkowo się spełni. Jezus usłyszy twoje życzenie. Zapamiętaj, najważniejsze – wierzyć.

- A nie oszukujecie mnie? – zapytała Katia, ale babci już nie było widać. „Znaczy, cała sprawa w wierze – myślała Katia. – Dziś obowiązkowo wypowiem życzenie i niech tylko ono spróbuje nie spełnić się!”

Wesoło uśmiechnęła się i pobiegła do domu Żeńki.

Wieczorem, kładąc się spać, pomyślała, żeby podarowali jej kociaczka. Rano, tylko zbudziwszy się, ona obleciała całe mieszkanie w poszukiwaniu swego spełnionego marzenia, ale nic jednak nie znalazła. „Jasne, jak zawsze, dorośli tylko tyle wiedzą, jak oszukiwać, nawet takie miłe babcie”.

Kiedy przyszła na górkę, tam była Maszka, która wszystkim opowiadała o swoim Puszku, i Katia poczłapała do domu. Nagle usłyszała jakiś dziwny pisk za pojemnikami na śmieci, obeszła je i zobaczyła przy pustym pudełku małą kuleczkę. Okazał się nią długo oczekiwany kociaczek.

- Hura!!! Znalazłam ciebie! Wszystko prawda, najważniejsze – wierzyć!

Ona przybiegła do domu i radośnie krzyknęła:

- Mamusiu, tatusiu, Jezus zrobił mi prezent, On podarował mi kociaczka. Mamusiu, ja pomyślałam życzenie, jak ty mówiłaś, wybacz mi, proszę, że ci nie wierzyłam. My przecież go zostawimy, prawda?

- No, skoro już sam Jezus zrobił tobie prezent, to myślę, że możemy go zostawić. Tylko obiecaj, że będziesz o niego dbać.

- Oczywiście, mamusiu! Pójdę, do Maszki zadzwonię, teraz będziemy razem się bawić. Ja nazwę go Wisus…

Kociak i Boże Narodzenie

Maleńki kociak urodził się jesienią. Był on czwartym z kolei. Mama-kotka schowała je w pudełku dalej od ludzkich oczu.

Całe dzieciństwo kociaka upłynęło w pobliżu wysypiska śmieci. On był brudny, dziki i głodny. Kociak miał wroga – domowego kota Barona.

Baron był silniejszy i grubszy. On opowiadał, że śpi na miękkiej poduszce i je z gospodarzami przy jednym stole. Kot tak rozmalowywał przewagę życia w domu, że kociak chciał choćby przez minutkę tak pożyć.

Tego dnia na dworze było wyjątkowo zimno i kociak głośno miauknął, mając nadzieję, że jego życzenie się spełni. On jeszcze nie wiedział, że dziś nastało Boże Narodzenie, a w Boże Narodzenie, jak wiadomo, spełniają się wszystkie życzenia.

W tej właśnie chwili jego oczy spotkały się ogromnymi błękitnymi oczami. Przed nim stała dziewczynka. Ona była przepiękna, a najważniejsze – wyciągała do niego swoje ręce.

On ufnie otarł się o jej nogę. Dziewczynka podchwyciła kociaka na ręce i pobiegła do domu.

Mama dziewczynki była przerażona. Ona powtarzała, że z takiego kota żadnej korzyści, same problemy, ale dziewczynka przycisnęła kociaka do piersi i wypowiedziała magiczne zdanie: „Dziś przecież – Boże Narodzenie”.

Los kociaka został rozstrzygnięty – zostawiono go w domu. Czysty i syty, od razu wypiękniał i wkrótce został pupilkiem całej rodziny.

Dzieci, cuda zdarzają się nie tylko na Boże Narodzenie. Wy same możecie czynić je każdego dnia. Trzeba tylko bardzo zechcieć.

 

Bożonarodzeniowa bajka o szczęściu Alony

W pokoju było ciepło i cicho. Te przedmioty, które w nim były, Alona mogła jedynie dotknąć rękami i poczuć ich charakterystyczny, nie podobny do niczego, zapach. Jej ulubioną przyjaciółką było radio, ale nie mogła go włączyć, ponieważ mama jeszcze spała.

Mama ciągle przeżywała z tego powodu, że Alona nie widzi. Ona opowiadała, że stało się tak z powodu taty. Kiedy Alona była w brzuchu mamy, taty zabrakło. Dlatego ona mówiła, że to główna przyczyna, z powodu której jej oczka nie mogą widzieć jak u wszystkich.

I bardzo często w podobnych chwilach, kiedy się nie śpi i zająć się nie ma czym, kiedy zostawała sama, stale smuciła się z tego powodu.

Pewnego razu przy tym zajęciu zastała ją babcia, z którą były wzorowymi przyjaciółkami. Babcia Alony była człowiekiem wierzącym i żeby choć trochę odwlec ją od smutku, opowiadała jej biblijne historie i cerkiewne bajki dla dzieci.

Raz nawet wzięła Alonę z sobą na nabożeństwo do cerkwi. Alonę wtedy mocno poraził dźwięk, przepełniający wszystko dookoła – bogaty i intensywny głos duchownego podczas obrzędu i jego czułe, pełne ciepła i współudziału, kazanie.

Po pobycie w cerkwi ona szczerze i całym sercem uwierzyła w Boga. I już z innymi odczuciami słuchała babcinych historii o Jezusie Chrystusie.

Pewnego razu babcia opowiedziała jej historię o tym, jak Jezus Chrystus pojawił się na świat, i od tego czasu dzień ten jest obchodzony na całym świecie. Opowiedziała ona i o cudach, które zdarzają się przed Bożym Narodzeniem. Alona całym sercem wierzyła w te cuda z całą szczerością swojej dziecięcej wiary.

Mama Alony była psychologiem i zawsze chwaliła Alonę za jej wiarę, powtarzając ciągle na swój sposób słowa z Biblii: „I nawet jeśli będzie wiara twoja jak ziarno gorczycy, ty będziesz w stanie przenosić góry!” Alona zawsze z wielkim zainteresowaniem słuchała i mamy, i babci, i szczerze im wierzyła.

I właśnie dziś, w wigilię Bożego Narodzenia, nie mogła spać, prosiła Boga o cud. Najbardziej chciała zobaczyć swego tatę. Właśnie o to z całym żarem swego dziecięcego serca prosiła Boga.

Ona zawsze miała dwie najbliższe jej w świecie osoby – mamę i babcię. One często wspominały tatę ze smutkiem w głosie i szczerym żalem, że nie ma go z nimi, że tatuś był bardzo dobrym człowiekiem. Opowiadały jej, że tata jej pracował na północy, i oto pewnego razu spotkało go nieszczęście, i nie wrócił.

Niespodziewanie ciszę mieszkania przerwał ostry dźwięk dzwonka do drzwi i mama poszła otwierać, ponieważ z cerkwi miała wrócić babcia. Jednak od razu, po tym jak otworzyły się drzwi, rozległo się głuche uderzenie i czyjś męski głos wołał mamę po imieniu.

Jak potem opowiedziała babcia, mama upadła nieprzytomna. Jakiś czas później mama zawołała dziewczynkę i przez łzy powiedziała, że wrócił tatuś. Alona ze zdziwieniem, porażona tym, patrzyła na mężczyznę, którego mama nazywała tatą.

I wiara jej w bożonarodzeniowe cuda była bezgraniczna, ponieważ ona ZOBACZYŁA swego ojca.

Choinka dla chorego Iljuszy

- Kostia, dokąd ty biegniesz z tą maleńką choineczką – zapytał Dima swego szkolnego kolegę.

- A, cześć, Dima! Czy wiesz, zaprosiliśmy na naszą choinkę Iljuszę – maleńkiego synka stróża, ale on nie może do nas przyjść, ponieważ zachorował i drugi tydzień nie wstaje z łóżka. Ojciec dał mi pieniędzy na prezenty, mama jeszcze dołożyła… I oto za te pieniądze kupiłem choineczkę, sześć świeczek ze świecznikiem i dwa duże jabłka i wszystko to niosę dla chorego Iljuszy.

- Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę z tobą – powiedział Dima. – Też mam trochę pieniędzy. Powiedz, co ja mógłbym kupić małemu choremu?

- Wiesz – wykrzyknął Kostia – kup wielką błyszczącą gwiazdę i kilka słodkich pomarańczy: chorym trzeba jeść owoce.

Dima kupił gwiazdę i pomarańcze, i oni skierowali się do domu, gdzie mieszkał stróż. Jeszcze w korytarzu chłopcy powiesili na choineczce świece, zamocowali gwiazdę. Przezorny Kostia wyjął zapałki. Zapukali do drzwi po tym, jak zapalili wszystkie świece. Drzwi otworzyła im żona stróża. Z radosnego wzruszenia klasnęła rękoma. Choineczkę postawili na stolik przed chorym, który drzemał. Na widok choineczki jego twarz rozpogodziła się i oczy zabłysły. On wyciągnął do chłopców wychudzone rączki i powiedział:

- Jak się cieszę! Dziękuję!

Ojciec Iljuszy gorąco dziękował dobrym dzieciom i matka ze łzami życzyła im, żeby Sam Bóg wynagrodził ich. Chłopcy wyszli wzruszeni.

- Dziękuję tobie, Kostia, że pozwoliłeś mi pójść z tobą – powiedział Dima, wyciągając do Kosti rękę.

- I pomyśleć tylko – dziwił się Kostia – zamiast czekolady można tyle radości sprawić sobie i innym!

Ł. Sołncewa

Boże Narodzenie

Pewnego razu pobożny Józef i Maria z miasta Nazaret, gdzie oni mieszkali, wybrali się do miasta Betlejem. Tam, w tym czasie, z powodu spisu ludności, zebrało się dużo ludzi, i wszystkie domy i nawet najmniejsze chatki już były zajęte.

Co tu robić? Józef i Maria szli pieszo, zmęczyli się i chcieli odpocząć. Z trudem mogli uprosić jednego dobrego człowieka, żeby zezwolił im przenocować w jaskini, dokąd w złą pogodę zapędzano na nocleg bydlęta.

W tym kraju, gdzie to się działo, zimy nie bywa, i dlatego bydlęta i pasterze swobodnie spędzają noce w polu. Ta zaś noc była wyjątkowo pogodna i ciepła, dlatego wyryta w górze jaskinia, albo po naszemu szopa, była wolna.

Gospodarz pozwolił Józefowi i Marii przenocować w niej. I oto tu właśnie w tej jaskini na słomie urodził się maleńki Jezus Chrystus.

Popatrzcie, dzieci, Jezus, Syn Boży, Który panuje nad całym światem, u Którego w rękach wszystkie bogactwa, teraz wygląda najbiedniej ze wszystkich biednych dzieci. I rzeczywiście, u was, na przykład, jest i ciepły pokoik i ładna pościel i miękkie kołderki, a u biednego Dzieciątka Jezusa nic takiego nie ma.

On urodził się w bydlęcej zagrodzie i Przeczysta Jego Matka zmuszona była położyć Go w żłobku na słomie. Czyż nie prawda, dzieci, żal wam maleńkiego Jezusa?

Jeśli żal, jeśli chciałybyście podzielić się z Nim i waszymi kołderkami, i wszystkim, czego u was dużo, to zawsze pamiętajcie, co powiedział Jezus Chrystus, kiedy wyrósł. A On mówił tak:

- Kto odziewa i karmi biednych, ten odziewa i karmi Mnie.

Oto dlaczego, jeśli wy chcecie uczynić coś miłego Jezusowi Chrystusowi, to najlepiej pomagajcie biednym.

Jezus, Syn Boży, leżał w żłóbku, a pasterze nocowali w polu. Nagle, jak błyskawica, zleciał do nich z nieba promienisty, lśniący Anioł. Strasznie zlękli się pasterze. Ale dobry Anioł powiedział im:

- Nie bójcie się, ja przyniosłem wam radosną nowinę: idźcie do swojej jaskini, tam ujrzycie maleńkie dziecko, które to jest Jezus, Syn Boży, Zbawiciel świata. Ledwie skrył się ten Anioł, jak słyszą pasterze, z nieba polały się cudowne dźwięki, jakby zagrano tam na cudownym wielkim instrumencie. To całe chóry Aniołów zstąpiły z niebios, żeby witać Dzieciątko Jezusa, Swego Cara i Stwórcę.

Wszyscy Aniołowie śpiewali i radowali się, że miłujący Bóg posłał na ziemię Swego Syna, żeby wszystkich ludzi uczynić dobrymi i wziąć ich potem do Swego Niebieskiego Carstwa. Kiedy Aniołowie odlecieli, pasterze wybrali się do jaskini i zobaczyli tam Boską Dziecinę, pokłonili się Mu do ziemi.

Nad jaskinią, gdzie urodził się Jezus Chrystus, według polecenia Bożego, zabłysła niezwykle piękna wielka gwiazda. Widziało ją wielu ludzi, a jeden car o imieniu Herod zwołał do siebie uczonych i posłał ich, aby się dowiedzieli, co się zdarzyło. Ci uczeni nazywali się wołchwami (magami). Oni też przyszli do jaskini pokłonić się Dzieciątku i przynieśli Mu w darze złoto i drogie, aromatyczne substancje.

Kapłan P.N. Wozdwiżenskij

Święta noc

To było w Bożonarodzeniową Wigilię. Wszyscy wyjechali do cerkwi, oprócz babci i mnie. Myślę, że my we dwie byłyśmy same w tym domu (bloku); tylko my z babcią nie mogłyśmy pojechać ze wszystkimi, dlatego że ona była zbyt stara, a ja zbyt mała. Obie byłyśmy zasmucone, że nie usłyszymy Bożonarodzeniowych śpiewów i nie zobaczymy świętych ogni.

Kiedy usiadłyśmy, samotne, na babcinym tapczanie, babcia zaczęła opowiadać:

„Pewnego razu w głęboką noc człowiek poszedł szukać ognia. On chodził od jednego domu do drugiego i pukał:

- Dobrzy ludzie, pomóżcie mi – mówił. – Dajcie mi gorących węgli, żeby rozpalić ogień: muszę ogrzać tylko co urodzone Dzieciątko i Jego Matkę.

Noc była głęboka, wszyscy ludzie spali i nikt mu nie otwierał.

Człowiek szedł coraz dalej i dalej. W końcu zobaczył w oddali ogieniek. Skierował się do niego i zobaczył, że to – ognisko. Mnóstwo białych owiec leżało dookoła ogniska; owce spały, pilnował je stary pasterz.

Człowiek, szukający ognia, podszedł do stada; trzy ogromne psy, leżące u nóg pasterza, zerwały się, usłyszawszy cudze kroki; one otworzyły swoje szerokie paszcze, jakby chciały szczekać, ale dźwięk szczekania nie zakłócił nocnej ciszy. Człowiek zobaczył jak sierść zjeżyła się na grzbietach psów, jak zabłysły w ciemnościach ostre, oślepiająco białe zęby i psy rzuciły się na niego. Jeden z nich chwycił go za nogę, drugi – za rękę, trzeci – rzucił się mu do gardła; ale zęby i szczęki nie słuchały się psów, one nie mogły ugryźć nieznajomego i nie uczyniły mu najmniejszej szkody.

Człowiek chciał podejść do ogniska, aby wziąć ognia. Ale owce leżały tak blisko jedna przy drugiej, że grzbiety ich stykały się i on nie mógł iść dalej do przodu. Wtedy człowiek wspiął się na grzbiety zwierząt i poszedł po nich do ognia. I ani jedna owca nie zbudziła się, i nie poruszyła”.

Do tej pory ja, nie przerywając, słuchałam opowiadania babci, ale tu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać:

- Dlaczego owce się nie poruszyły” – zapytałam babcię.

- Dowiesz się tego, jeśli trochę poczekasz – odpowiedziała babcia i kontynuowała opowiadanie:

„Kiedy człowiek podszedł do ognia, zauważył go pastuch. To był stary, ponury człowiek, który był okrutny i surowy dla wszystkich ludzi. Zauważywszy cudzego człowieka, on schwycił długi, ostro zakończony kij, którym przeganiał swoje stado i z siłą rzucił go w nieznajomego. Kij poleciał prosto na człowieka, ale nie dotknął go, skręcił w bok i upadł gdzieś daleko w polu”.

W tym momencie znów przerwałam babci:

- Babciu, dlaczego kij nie uderzył człowieka? – zapytałam; ale babcia nic mi nie odpowiedziała i kontynuowała swoje opowiadanie.

„Człowiek podszedł do pastucha i powiedział do niego:

- Dobry przyjacielu! Pomóż mi, daj mi trochę ognia.

Tylko co urodziło się Dzieciątko; muszę rozpalić ogień, żeby ogrzać Maleństwo i Jego Matkę.

Pastuch najchętniej odmówiłby nieznajomemu. Ale kiedy przypomniał sobie, że psy nie mogły ugryźć tego człowieka, że owce nie rozbiegły się przed nim i kij nie trafił w niego, jakby nie chciał mu zaszkodzić, pastuch wystraszył się, i nie odważył się odmówić nieznajomemu w jego prośbie.

- Weź, ile ci trzeba – powiedział człowiekowi.

Ale ogień już prawie zgasł. Drzewo dawno się spaliło, pozostały tylko krwawo-czerwone węgle i człowiek z troską oraz z zakłopotaniem myślał o tym, w czym donieść mu gorące węgle.

Zauważywszy problem nieznajomego, pastuch jeszcze raz powtórzył mu:

- Weź, ile tylko ci trzeba!

On złośliwie myślał, że człowiek nie będzie mógł wziąć ognia. Ale nieznajomy zgiął się, gołymi rękoma wyjął z popiołu gorących węgli i położył je w połę swojego płaszcza, i nieznajomy poszedł spokojnie z powrotem, jakby niósł w płaszczu nie gorące węgle, a orzechy czy jabłka”.

Tu znów nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać:

- Babciu! Dlaczego węgle nie opaliły człowieka i nie przepaliły mu płaszcza?

- Wkrótce się dowiesz – odpowiedziała babcia i zaczęła opowiadać dalej.

„Stary, ponury, zły pastuch był porażony wszystkim, co przytrafiło się mu zobaczyć.

- Co to za noc – pytał sam siebie – w której psy nie gryzą, owce nie boją się, kij nie uderza i ogień nie pali?

On zawołał nieznajomego i zapytał go:

- Co to dziś za cudowna noc? I dlaczego zwierzęta, i przedmioty okazują tobie miłosierdzie?

- Ja nie mogę tobie tego powiedzieć, jeśli ty sam nie zobaczysz – odpowiedział nieznajomy i poszedł swoją drogą, śpiesząc się rozpalić ogień, żeby ogrzać Matkę i Dzieciątko.

Ale pastuch nie chciał tracić go z oczu, póki nie dowie się, co to wszystko znaczy. On wstał i poszedł za nieznajomym, i doszedł do jego mieszkania.

Tu zobaczył pastuch, że człowiek ten żył nie w domu i nawet nie w chatce, a w pieczarze pod skałą; ściany pieczary były gołe, z kamienia, i od nich szedł silny chłód. Tu leżeli Matka i Dziecię.

Chociaż pasterz był oschłym, surowym człowiekiem, ale zrobiło się mu żal niewinnego Maleństwa, które mogło zmarznąć w kamienistej jaskini i staruszek zdecydował pomóc Mu. On zdjął z ramienia worek, rozwiązał go, wyjął miękką, ciepłą puszystą owczą skórkę i przekazał ją nieznajomemu, żeby zawinąć w nią Dzieciątko.

I oto w tej chwili, kiedy pokazał pastuch, że i on może być miłosierny, otworzyły się mu oczy i uszy, zobaczył on to, czego nie mógł widzieć wcześniej, usłyszał to, czego wcześniej nie mógł słyszeć.

On zobaczył, że jaskinię otacza mnóstwo Aniołów ze srebrnymi skrzydłami i w śnieżnobiałych szatach. Wszystkie trzymają w rękach harfy i głośno śpiewają, wysławiając narodzonego tej nocy Zbawiciela Świata, Który oswobodzi ludzi od grzechu i śmierci.

Wtedy zrozumiał pasterz, dlaczego wszystkie zwierzęta i przedmioty tej nocy były tak dobre i miłosierne, że nie chciały nikomu uczynić szkody.

Aniołowie byli wszędzie; oni otaczali Dzieciątko, siedzieli na górze, unosili się pod niebiosami. Wszędzie było triumfowanie i radość, śpiew i muzyka; ciemna noc błyskała teraz mnóstwem niebiańskich ogni, świeciła jasnym światłem, schodzącym od oślepiających szat Aniołów. I wszystko to zobaczył i usłyszał pastuch w tą cudowną noc, i był taki rady, że otworzyły się oczy i uszy jego, że aż upadł na kolana i dziękował Bogu”.

Tu babcia westchnęła i powiedziała:

- To, co zobaczył wtedy pastuch, moglibyśmy i my zobaczyć, dlatego że Aniołowie każdej Bożonarodzeniowej nocy latają nad ziemią i wychwalają Zbawiciela, tylko gdybyśmy godni byli tego.

I babcia położyła mi na głowę swoją rękę i powiedziała:

- Zauważ sobie, że wszystko to taka sama prawda, jak to, że ja widzę ciebie, a ty mnie. Ani świece, ani lampy, ani słońce, ani księżyc nie pomogą człowiekowi: tylko czyste serce otwiera oczy, którymi może człowiek rozkoszować się oglądając piękno niebiańskie.

Sielma Łagierlef

Bożonarodzeniowy ranek albo prezent pod choinką

Masza stała przy okienku i uśmiechała się. Podeszła do niej mama.

- Mamo! A kiedy pojawia się prezent pod choinką? – zapytała dziewczynka.

- W bożonarodzeniowy ranek. – odpowiedziała mama na pytanie córki.

- Znaczy jutro? – uśmiechnęła się Masza.

- Tak! Właśnie jutro! Chcesz zobaczyć, jak pojawia się prezent? – zapytała mama.

- A czy to możliwe?

- Oczywiście. A ty co, nie wierzysz?

- Wierzę, ale to dziwnie brzmi! Czyż ma ktoś moc uczynić tak, abym ja jutro zobaczyła, jak w bożonarodzeniowy poranek pojawia się prezent? – zdziwiła się dziewczynka.

- Tak. Bóg ma moc tobie pokazać! On może spełnić wszystko.

- Mamusiu, opowiesz mi historię ze swego życia, o tym, jak On spełnił twoje marzenie? – zapytała córka.

- Mogę. Siądź wygodniej i zamknij oczka.

Masza usiadła obok mamy i zamknęła swoje oczy.

- Już! – poinformowała mamę o wykonanym.

- Teraz słuchaj! Pewnego razu, kiedy miałam osiem lat i chodziłam już do szkoły, bardzo zapragnęłam zobaczyć swoją siostrę mieszkającą w innym mieście. Codziennie marzyłam o tym, ale wkrótce postanowiłam poprosić Boga, żeby On spełnił moje życzenie i usiadłam modlić się. Opowiedziałam o swoim życzeniu i poprosiłam, żeby ono się spełniło. Prosiłam o to dwa dni. Potem, pewnego razu zbudziwszy się, odkryłam, że siostra przyjechała do nas w gości. Tak samo i ty możesz przedstawić Mu swoje marzenie, a potem poprosić, żeby to się spełniło.

- Znaczy, pójdę się modlić… – powiedziała Masza i poszła do swego pokoju.

Najpierw dziewczynka pomyślała, czy na pewno trzeba jej zobaczyć, jak pojawia się bożonarodzeniowy prezent. „Tak” – od razu przemknęło przez myśl. „A może i nie trzeba?” – przemknęła druga. „Nie! Trzeba!” – zdecydowała trzecia myśl. Potem Maria usiadła na łóżku, i przedstawiła Bogu swoje życzenie. Następnie Masza poprosiła Go o to, żeby to życzenie spełniło się.

- Mamusiu! Ja skończyłam! – krzyknęła z pokoju.

- Zuch! A teraz chodźmy na obiad.

Rano dziewczynka wstała jak można najwcześniej i popatrzyła pod choinkę. „Nic nie ma” – smutno stwierdziła.

Usiadła obok choinki i zaczęła oczekiwać… minęło pół godziny, i… pojawił się prezent. Maria zobaczyła, że zapakowana niespodzianka okazała się tam, ale nie mogła pojąć jak to się stało. Weszła do pokoju mamy.

- Mamusiu! Wstawaj! Patrz, tam jest prezent! Dopiero co się pojawił! Ja sama widziałam! – szepnęła Masza na ucho mamie.

- Lesz, pod choinką pojawił się Maszy prezent! – mama zbudziła Maszy tatusia.

- Akurat ja – jakbym jeszcze nie położył… podrapał się po głowie tatuś.

- A dlaczego koniecznie ty? Wczoraj Masza modliła się o to, żeby zobaczyć, jak pojawi się prezent. – Wytłumaczyła mama.

Wszyscy razem usiedli w kółku i podziękowali Bogu.

Autor: Katierina Aleksiejewa

W tym dniu przyszedł Zbawiciel

WYOBRAŹ sobie, że byłeś w Betlejem tej nocy, kiedy rodził się Jezus. Jakby to było cudownie! Oczywiście, mógłbyś być wtedy zmęczony i przespać wszystko, co się wydarzyło. Tak właśnie było tej nocy z większością ludzi.

Ale jeśli przyjmiemy, że któreś z dzieci, być może, jedno czy dwoje, nie spało tej nocy, to co one mogły zobaczyć? Co one mogły usłyszeć?

Ben i jego młodsza siostra Ruf lubili spać na płaskim dachu swego domu, oczywiście tatuś i mamusia pozwalali im na to. Dzieciom podobało się odczuwać owiewający ich chłodzący wiaterek, i leżeć na plecach, patrząc do góry na niebo oraz próbować policzyć gwiazdy.

Ta noc była całkiem taka sama, jak inne noce, z wyjątkiem tego, że była nowość, o której oni chcieli porozmawiać. A nowością był ukaz cesarza o spisie, z powodu którego w mieście pojawiło się tak dużo ludzi.

„Ja nigdy w całym swoim życiu nie widziałem tak dużo ludzi” – powiedział Ben.

„I ja – odpowiedziała Ruf – i tak dużo koni, i byków też nie widziałam. Całe miasto nimi przepełnione. Ciekawe, długo oni wszyscy tu zostaną?”

„Tylko do końca spisu, ja myślę”.

Pomilczeli.

„Ja oto cały czas myślę…” – zaczął Ben.

„ O czym myślisz? – zapytała Ruf. – Czy długo pozostaną tu ci wszyscy ludzie?”

„Nie, nie – odpowiedział Ben – nie o tym. Ja myślę o tym, co tatuś opowiadał nam niedawno. Ty przecież pamiętasz – o przyjściu Mesjasza. On powiedział, że stare proroctwa powinny wkrótce się spełnić”.

„A prawda, że Jego przyjście będzie w Betlejem?”

„Tak – odpowiedział Ben – On przyjdzie do naszego miasta. Prorok Micheasz tak mówi. Ale tylko kiedy to będzie?”

„Jak to będzie cudownie! – wyszeptała Ruf, znów kładąc się na swoje łóżko z trzciny. – Jakie mamy szczęście, że przyjście Jego będzie tu!”

„Tak, rzeczywiście szczęście – poparł Ben – mam nadzieję, że my nie prześpimy Jego pojawienia się. No, a teraz – spać”.

Znów zapanowało milczenie.

„Ben! Popatrz w górę na niebo!”

„Co tam?”

„Patrz, patrz! Widzisz – jasność! Co by to mogło być?”

„Cuda! – wykrzyknął Ben. – Cóż to takiego? Ta lśniąca gwiazda, prawie prosto nad nami? A teraz ona trochę się opuściła. Patrz, ona nad starą gospodą. Ciekawe, co tam się dzieje? Chodź, zobaczymy! Cicho! Ostrożnie! Wszyscy śpią”.

Oni cichutko przemknęli na dół po schodach i, przebigłszy przez drogę, skierowali się do gospody. Tu zatrzymali się, ponieważ źródło światła teraz, wydawało się, znajdowało się poza wsią.

„Popatrz o tam! – krzyknął Ben – To ogień?”

„Chodź, zobaczymy!” – krzyknęła Ruf.

I oni pobiegli po pustych ulicach, później przez pola, tam, dokąd pasterze przyprowadzili swoje owce ukryć się na noc. Pasterze stali, stłoczywszy się i patrzyli na przepiękne stworzenie, znajdujące się obok nich.

Być może to i jest obiecany Mesjasz, którego wszyscy oczekiwali? Nie, to nie Mesjasz, a Anioł. I on mówił: „Nie bójcie się; ja ogłaszam wam wielką radość, która będzie wszystkim ludziom: bowiem dziś narodził się wam w mieście Dawidowym Zbawiciel, Który jest Chrystus Pan” (Łuk. 2: 20-11)

Ben ścisnął rękę Rufy.

„Ty słyszałaś? – wyszeptał. – Dziś w nocy! Przyszedł Mesjasz! I Jego przyjście było w Betlejem!”

„Sz-sz-sz – wyszeptała Ruf, oczarowana. – Słuchaj! Mesjasz! I Jego przyjście było w Betlejem!”

„I oto wam znak – powiedział Anioł – znajdziecie Dzieciątko w pieluszkach, leżącego w jasełkach”.

„W pieluszkach! – wyszeptała Ruf. – Znaczy, Dzieciątko tylko co się narodziło. W pieluszki zawijają tylko nowonarodzonych. Ale jak dowiedzieć się, gdzie On?”

Ale następnej chwili oboje zamilkli ze zdziwienia: „Nagle pojawiło się z Aniołem liczne wojsko niebieskie, wysławiające Boga i wołające: sława w wysznich Bohu, i na ziemli mir, w cziełowiecech błahowolenije” (Łuk. 2: 13-14).

Całe niebo, wydawało się, było zalane światłem. I rzeczywiście, wszędzie było jasno, jak w dzień. Oni widzieli i postrzępione szczyty gór, i zamarłych z bojaźni i szacunku pasterzy, i drżące ze strachu owce, i białe ściany domów, i synagogi Betlejem. Ale co przyciągnęło ich szczególną uwagę, to niewypowiedzianie piękny widok Aniołów, i jakie ich mnóstwo! Wszyscy oni śpiewali z wielkim uniesieniem, jakby w przeciągu wielu wieków oczekiwali tego momentu, kiedy zaśpiewają tę pieśń.

„Sława Bohu! Sława Bohu! Sława w wysznich Bohu!”

Majestatyczna muzyka płynęła, wydawało się, dookoła całej ziemi i potem wznosiła się do gwiazd, w najbardziej odległe dale bezkresnego kosmosu. „Sława w wysznich Bohu!”

A potem w łagodniejszych dźwiękach: „I na ziemli mir, w czełowiecech błahowolenije”.

Z jaką miłością i nadzieją śpiewali Aniołowie te końcowe słowa swego pochwalnego hymnu. W ich głosach było pragnienie zobaczyć, jak ludzie wszędzie witają Zbawiciela, otworzywszy swoje objęcia i serca i uznając Syna Bożego Panem swego życia. I wtedy, oni wiedzieli, będzie na ziemi pokój, dobra wola i życzliwość wśród ludzi.

I tak samo nieoczekiwanie, jak się pojawili, Aniołowie znikli. Na wzgórzach i polach znów zapanowała ciemność. „Kiedy Aniołowie odeszli od nich na niebo, pasterze powiedzieli jedni do drugich: pójdźmy do Betlejem i zobaczmy co się tam zdarzyło, o czym objawił nam Pan. I, śpiesząc się, przyszli” (Łuk. 2: 15-16).

I jak oni śpieszyli! Wyobraź, jak biegli – tak szybko, jak tylko niosły ich stare nogi, potykali się o wyboje, kamienie i korzenie wrzosu, padając i znów wstając i śpiesząc dalej, przepełnieni wielką nowiną, którą poznali. I chce mi się myśleć, że z nimi była para dzieciaczków, dlatego że, jeśli gdziekolwiek cokolwiek się dzieje, tam bez dzieci nigdy się nie obejdzie. Prawdopodobnie biegły one z tyłu, płonąc z pragnienia zobaczyć cudowne Dzieciątko, którego cały Izrael oczekiwał tak długo.

Wbiegłszy do bramy, pastuchowie zadudnili wzdłuż ulicy, wyłożonej brukowcami, „Kto wie, czy jest w mieście nowonarodzony?” – „Tak, jest nowonarodzony, o tu, w chlewie za gospodą”.

Ciągle jeszcze ciemno, ale w chlewku widać światło. I – słyszycie? – dochodzi stamtąd słaby płacz malusieńkiego Dzieciątka. Znaczy, im – trzeba tam!

Jeden z pastuchów otworzył stare drzwi. Zawiasy ich skrzypnęły. Oni weszli do środka. Na początku było widać tylko bydlęta w kojcach, później w odległym kącie zauważyli stojącego mężczyznę i młodą kobietę, półleżącą na stercie słomy. Przy niej w jasłach, znajdowało się dzieciątko, niewątpliwie, noworodek. Ono było w pieluszkach, jak mówili Aniołowie.

Oczywiście, że to Zbawiciel, Chrystus, Pan!

Z czcią i wzruszeniem pastuchowie, jeden za drugim, przeszli przez chlew. Józef i Maria z niepokojem popatrzyli na nich, nie rozumiejąc, czego chcą ci dziwni ludzie. Być może przyszli, żeby wygonić ich z chlewa? Nie, oczywiście. Oni przynieśli nowinę. Wielką nowinę! Jeden z nich zaczął tłumaczyć. On opowiedział, jak wszyscy byli za wsią na polach, jak zwykle pilnując nocą swoich stad. I jak nagle pojawił się Anioł i powiedział im, że tej właśnie nocy narodził się Mesjasz i że znajdą Go leżącego w jasłach.

Oczy Marii zalśniły. Więc znaczy, Ona nie myliła się! – Bóg nie zapomniał o Niej! On wiedział, że Ona nie mogła tej nocy dostać się do gospody. On wiedział, że Jego Syn powinien był urodzić się w chlewie i zamiast kołyski powinien być położony w jasłach. Jak pocieszające było uświadamiać to! Bóg nie spuszcza z nich oczu nawet w tych momentach, kiedy, wydawało się, wszystko szło tak źle. I jeśli Aniołowie jawili się tym pastuchom, to jak blisko oni muszą być przy niej!

Znów i znów pasterze powtarzali swoje opowiadanie, co chwila przerywając jeden drugiemu, żeby uzupełnić jakimś nowym szczegółem opis tego, co zdarzyło się na wzgórzach. I, opowiadając patrzyli na Dzieciątko, zauważając jego piękno i wdzięk. Potem zstąpiła na nich bardziej głęboka świadomość tego, że to – Dziecię obietnicy i proroctw, Mesjasz, którego ludzie tak długo oczekiwali, Syn żywego Boga, i oni z uwielbieniem skłonili przed Nim kolana.

Potem pasterze odeszli. Zapłonął świt nowego dnia, nowego dnia dla Betlejem i całego świata. Ludzie budzili się i spożywali śniadanie. Niektórzy wyszli już z domów i obrządzali swoje zwierzęta. Wyobraźcie ich zdziwienie, kiedy zobaczyli pastuchów, którzy powinni byli pilnować ich owiec na polach, ale zamiast tego oni znajdowali się na głównej ulicy wsi i, „sławiąc i wychwalając Boga”, zatrzymywali przechodniów i z przejęciem opowiadali im o zadziwiających rzeczach, jakie oni widzieli i słyszeli tej nocy.

„Wy mówicie, że widzieliście Aniołów? Aniołów – tu, w Betlejem?”

„Tak, oczywiście, całe niebiańskie wojsko, wysławiające Boga i…”

„Nieprawdopodobne!”

„Ale my to widzieliśmy! I oni powiedzieli, że narodził się Mesjasz”.

„Mesjasz urodził się tu minionej nocy!? O, nie, tego być nie może”.

„Nie, to tak. To prawda! On w chlewie, oto tam, za gospodą”.

I wszyscy, którzy słyszeli to, dziwili się z tego, co opowiadali pastuchowie.

Całe miasto było oszołomione.

Jedni im wierzyli, inni – nie. Niektórzy szli do chlewa, żeby zobaczyć Dziecko. Ale byli i tacy, którzy nawet nie pofatygowali się, żeby pójść. Oni pozwolili, żeby największe wydarzenie wieków przeszło mimo, nie zauważone przez nich. Oni zajmowali się swoimi powszednimi sprawami – myli naczynia, sprzątali w domu, karmili zwierzęta, zarabiali pieniądze, a przecież w tym czasie Ten, Którego oni, według ich słów, oczekiwali z taką gorącą niecierpliwością, był już wśród nich. Jak czujni powinniśmy być, żeby nie pozwolić naszym codziennym troskom tak pochłonąć nas, że nie zauważymy, że przy nas – Jezus!

A z tych, którzy poszli do chlewa tego ranka, niektórzy zobaczyli tylko jeszcze jedno dziecko, które przyszło na świat. Ale pozostali – zobaczyli Boga! I tak to było od tamtej pory. I tak jest teraz.

Kiedy wy patrzycie na Niego dziś, kogo widzicie?

Kim jest Jezus?

Kim jest Jezus? Dzieckiem z Betlejem? Tak, Synem cieśli z Nazaretu? Tak, Dobrym człowiekiem, Który uzdrawiał chorych? Tak. To wszystko Jezus, i nawet więcej, Jezus – przyjaciel chłopczyków i dziewczynek na całym świecie. Jeszcze na długo przed Swoimi narodzinami w Betlejem Jezus żył na niebie. Faktycznie to On stworzył ten świat, w którym żyjemy. Przez niego stworzone są te drzewa i kwiaty, góry i doliny, ptaki i zwierzęta, ryby w morzach i wiele innego.

Na niebie wszyscy Aniołowie kochali Go i z radością wypełniali Jego polecenia. Tam zawsze panowało szczęście i radość.

W takim razie dlaczegoż, zapytasz, Jezus przyszedł na naszą ziemię, skoro On był tak szczęśliwy na niebie?

Dlatego, że On kochał ludzi i bardzo smuciło Go to, że wielu dobrych chłopczyków i dziewczynek, wyrastając, stawało się złymi ludźmi. Rzeczywiście, to było wielką ofiarą – zamienić niebiańską radość na ziemskie cierpienia, ale Jezus uczynił to, wiedząc, że innego sposobu pomóc ludziom żyć lepiej i zbawić maleńkie dzieci dla Swego Carstwa (Królestwa) nie ma.

Ale dlaczego w takim razie przyszedł On nie jako dorosły człowiek, a jako niemowlę?

Dlatego, żeby wyrosnąć tak, jak wszystkie chłopczyki i dziewczynki. On chciał żyć tak, jak żyją oni, żeby potem potrafić lepiej im pomóc.

Tak więc, Jezus-niemowlak wyrósł na Jezusa – maleńkiego chłopca, Który następnie stał się dorosłym mężczyzną Jezusem z Nazaretu. On przeszedł całą Palestynę, czyniąc dobre uczynki i uzdrawiając chorych, przychodzących do Niego. On udzielił ludziom dużo wspaniałych lekcji, opowiedział im, jak żyć w pokoju i szczęściu wszystkim razem. To Jezus powiedział, że powinniśmy postępować z innymi tak, jak chcemy, żeby oni postępowali z nami.

„Wy słyszeliście, że jest powiedziane: "kochaj bliźniego twego i nienawidź wroga twego". A Ja mówię wam: kochajcie wrogów waszych i módlcie się za tych, którzy was krzywdzą i prześladują” (Mat. 5: 43-44)

Sam Jezus wypełniał wszystkie te wspaniałe nauki w swoim życiu, dlatego wszyscy ludzie kochali Go. Wszyscy z wyjątkiem niektórych. Byli tacy, którzy zazdrościli Jego sławy, albo komu nie podobało się to, że On ganił ich za grzechy, albo ci, którzy po prostu nie rozumieli Go.

Niektórzy z władców utworzyli spisek, aby Go zabić. Tylko pomyśl! To był Syn Wielkiego Niebieskiego Boga, Który żył wśród ludzi, uzdrawiał ich i pomagał im jak tylko można, i mimo wszystko niektórzy chcieli pozbawić Go życia!

I ci ludzie byli w stanie zrealizować swoje plany. Oni oczernili Jezusa, nagadali bujd o Nim Piłatowi, rzymskiemu prokuratorowi, rządzącemu w Judei, Piłat okazał się tchórzem i nie był w stanie bronić Jezusa przed Jego oskarżycielami.

Rządzący polecił ukrzyżować Go. Rzymscy żołnierze bezlitośnie przybili gwoździami Jego ręce i nogi do drzewa krzyża i ustawili krzyż w pobliżu Jerozolimy, w miejscu, które nazywało się Golgota.

Tam, na krzyżu, Jezus i umarł wkrótce z bólu i cierpienia. Wtedy przyszli jego przyjaciele, zdjęli ciało Jego z krzyża i pochowali Jezusa w kamiennym grobowcu, należącym do człowieka, który nazywał się Józef z Arymatei.

Ty pytasz: „Dlaczegoż Jezus pozwolił złym ludziom zabić Siebie?”

W ten sposób On pokazał im całą siłę Swojej miłości. On mógłby wezwać na pomoc wszystkich niebiańskich Aniołów, aby razem z Nim walczyli przeciwko złym ludziom, którzy przygwoździli Go do krzyża. Ale nie, On chciał umrzeć, żeby Swoją śmiercią otworzyć drogę do Carstwa Niebieskiego wszystkim, którzy uwierzą w Niego. Mówi o tym cudowny tekst z Biblii: „Bowiem tak pokochał Bóg świat, że oddał Syna Swego jednorodzonego, aby każdy, wierzący w Niego, nie zginął, ale miał życie wieczne” (Jana 3: 16).

Tak więc, Jezus umarł i został pochowany, ale On nie pozostał martwym na wieki. Na trzeci dzień do Jego grobowca przyszli Jego uczniowie i zobaczyli, że grobowiec jest otwarty oraz pusty. Nieco później oni spotkali Jezusa i uradowali się, że ich umiłowany Pan znów był żywy.

On przebywał z nimi czterdzieści dni, opowiadając o całej tej pracy, którą oni powinni byli wykonać, mówiąc im, że powinni teraz iść w świat i opowiadać wszystkim, kogo spotkają na swojej drodze – czy to kobieta czy mężczyzna, chłopczyk czy dziewczynka – jak mocno On wszystkich ich kocha.

Pewnego razu, rozmawiając ze Swoimi uczniami w pobliży Betanii, On nagle zaczął powoli wznosić się na niebo, coraz wyżej i wyżej, kiedy w końcu wysoko „obłok wziął Go sprzed ich oczu” (Dz. 1: 9), i On zniknął.

Choć Jezus i wrócił na niebo, On nie zapomniał o tych, których zostawił na ziemi. Nie zapomniał On i o wszystkich Swoich dzieciach, które żyły na ziemi od tamtej pory aż do naszych dni.

Jego miłość nigdy nie słabła. On ten sam wczoraj i dziś, i takim On będzie wiecznie. On umarł młody i nigdy nie zestarzeje się, będąc Sam kiedyś dzieckiem, On wie, jak pomóc dziś innym dzieciom, bogatym i biednym, chorym i zdrowym, jak pokonać wszelkie trudności i pokusy.

On nigdy ciebie nie opuści, jeśli ty Mu zaufasz.

On – Przyjaciel dzieci.


Tłumaczenie E. Marczuk


Do strony głównej