Do strony głównej

Na podstawie http://azbyka.ru/deti/detyam-o-vere tłumaczył Eliasz Marczuk


Borys Ganago

Dzieciom o wierze

 

Z błogosławieństwa
Wielce Błogosławionego
Metropolity Mińskiego i Słuckiego
Patriarszego Egzarchy całej Białorusi
FILARETA

Dla młodszego i średniego wieku szkolnego

Spis treści

  1. Przejrzenie
  2. Czyż to przyjaciel?
  3. Mój grzyb! Mój!
  4. Zabłądziła dusza.
  5. Nad wąwozem.
  6. Uśmiech
  7. Ptaszki
  8. Krzyżyk
  9. Dusza-chrześcijanka
  10. Dziecięca spowiedź
  11. Zbaw, Panie!
  12. Głos Wołającego
  13. Mig, tylko mig
  14. Jeśli uwierzymy
  15. Oczekiwanie
  16. Choćby codziennie
  17. Tarcza
  18. Ze świętością
  19. Pojedynek
  20. Powrót do życia
  21. Wznieśli
  22. W świecie niebiańskim
  23. Prezent
  24. Kontrolna
  25. Jak wszystkie

PRZEJRZENIE

W pewnej moskiewskiej szkole przestał chodzić na lekcje chłopiec. Tydzień nie chodzi, dwa...

Telefonu u Lowy nie było, i koledzy z klasy, jak poradziła nauczycielka, postanowili zajść do niego do domu.

Drzwi otworzyła mama Lowy. Jej twarz była bardzo smutna.

Chłopcy przywitali się i nieśmiało zapytali;

- Dlaczego Lowa nie chodzi do szkoły? Mama ze smutkiem odpowiedziała:

- On już nie będzie uczył się z wami. Miał operację. Nie udała się. Lowa oślepł i sam chodzić nie może...

Chłopcy pomilczeli, popatrzyli na siebie i któryś z nich zaproponował:

- A my go po kolei będziemy do szkoły prowadzać.

- I do domu odprowadzać.

- I lekcje pomożemy odrobić – przerywając jeden drugiemu, zaszczebiotali koledzy

U mamy w oczach pojawiły się łzy. Ona zaprowadziła przyjaciół do pokoju. Po chwili, wymacując drogę ręką, wyszedł do nich Lowa z opaską na oczach.

Chłopcy zamarli. Dopiero teraz naprawdę zrozumieli, jakie nieszczęście wydarzyło się z ich kolegą. Lowa z trudem powiedział:

- Witajcie.

I tu ze wszystkich stron posypało się:

- Ja jutro przyjdę po ciebie i zaprowadzę do szkoły.

- A ja opowiem, co przerabialiśmy z algebry.

- A ja z historii.

Lowa nie wiedział, kogo słuchać i tylko ze zmieszaniem kiwał głową. Po twarzy mamy jak grad spływały łzy.

Po wyjściu chłopcy ułożyli plan – kto kiedy zachodzi, kto jakie przedmioty wyjaśnia, kto będzie spacerować z Lową i prowadzać go do szkoły.

W szkole chłopiec, który siedział z Lową w jednej ławce, cichutko opowiadał mu w czasie lekcji to, co nauczyciel pisze na tablicy. A jak zamierała klasa, kiedy Lowa odpowiadał! Jak wszyscy cieszyli się z jego piątek, nawet bardziej, niż ze swoich!

Lowa uczył się wspaniale. I cała klasa zaczęła lepiej się uczyć. Po to, aby wyjaśnić lekcję koledze, któremu przydarzyło się nieszczęście, trzeba samemu lepiej ją umieć. I dzieci starały się. Mało tego, zimą oni zaczęli prowadzać Lowę na ślizgawkę. Chłopiec bardzo lubił muzykę klasyczną i koledzy z klasy chodzili z nim na koncerty symfoniczne...

Szkołę ukończył Lowa ze złotym medalem, następnie dostał się na studia. I tam znaleźli się przyjaciele, którzy zastępowali mu oczy.

Po studiach Lowa dalej się uczył i, w końcu, został znanym na świecie matematykiem (akademik Pontragin)

Niezliczona jest ilość ludzi, którzy przejrzeli dla dobrego.

Spis treści

CZYŻ TO PRZYJACIEL?

W pewnym kraju uczeni stworzyli robota, zdolnego do uczenia się. Nazwali go Saik. Saik może dowolną informację zapamiętać i na dowolne pytanie odpowiedzieć, tak więc wzorowy uczeń, tylko z metalu i plastyku.

On nawet posłuszniejszy od ciebie. Ty, im bardziej doroślejesz, tym bardziej przekorny i uparty się stajesz. A Saik tylko zgodnie z wprowadzonymi programami działa. Nawet dobrego uczynku nie uczyni, jeśli nie każą.

Stoi niewidomy na skrzyżowaniu i nie może przejść przez ulicę – sygnalizacji świetlnej nie widzi. Ty szybko zrozumiesz, co trzeba robić, prawda? A Saik nie tak. Jeśli program tego nie przewidział, będzie sam, jak sygnalizator, stać i lampkami mrugać.

Zapytano Saika:

- Kim są twoi rodzice? Odpowiedział:

- Nie mam rodziców. Jestem programem komputerowym, a nie żywą istotą.

- A co ty możesz?

- Pamiętam, to czego mnie nauczyli. Mogę przyjmować przeróżne informacje i przetwarzać je.

Zapytano komputerowego chłopca:

- Sajk, jakie masz zadania?

- Ciągle gromadzić wiedzę i dzielić się nią z ludźmi.

Wiedza – to, oczywiście, dobre... Ale czy tylko o to chodzi? Co ona jest warta bez serdeczności i dobroci?

Teraz już Saika dużo nauczono. On i czyta, i w szachy gra, i przez telefon rozmawiać umie. Nawet czasami się wydaje, że to człowiek. Ale...

Czy chciałbyś takiego przyjaciela? Chyba nie. Duszy w nim nie ma. Kochać nie może. A bez miłości – czyż to przyjaciel?!

A i w ogóle, jeśli nie kochać, to po co żyć?

Spis treści

MÓJ GRZYB! MÓJ!

Dziadek z wnukiem poszli do lasu na grzyby. Dziadek – grzybiarz doświadczony, zna leśne tajemnice. Chodzi dobrze, ale oto zgina się z trudem – plecy mogą się nie wyprostować, jeśli gwałtownie się schyli.

Wnuk zaś szybki. Zauważy, dokąd dziadek się kieruje – i już tu. Zanim dziadek skłoni się przed grzybkiem, wnuk już krzyczy spod krzaka:

- Mój grzyb! Ja znalazłem!

Pomilczy dziadek i znów idzie na poszukiwania. Tylko zobaczy zdobycz, wnuk znów:

- Mój grzyb!

Tak i wrócili do domu. Wnuczek pokazuje mamie pełen koszyk. Ta cieszy się, jakiego wspaniałego ma grzybiarza. A dziadek z pustym koszykiem wzdycha:

- Tak... Lata... Trochę stary jestem, trochę stary... Ale, może sprawa nie całkiem w latach, a i nie w grzybach? I co lepsze – pusty koszyk czy pusta dusza?

Spis treści

ZABŁĄDZIŁA DUSZA.

Płacze maluch – zgubił mamę. Nie zna ani adresu, ani nazwiska ojca swego. Dokąd iść? Nieznajomi ludzie biorą go za rękę, prowadzą. Dokąd? Po co? Teraz różnie bywa. Potem będą ogłoszenia w gazetach, w telewizji: zgubił się chłopczyk w takim-to wieku, tak-oto ubrany...

Zabłądziliśmy i my. Płacze nasza dusza, bezradna w niewidzialnym świecie duchów. Nie zna ani imienia Ojca swego Niebieskiego, ani wiecznej Ojczyzny. Nie wie, po co dane jej życie...

Spis treści

NAD WĄWOZEM.

Był bal absolwentów. Pisklęta wyfrunęły z gniazdka. Wypili w tajemnicy. Zakręciło się w głowie. I nie tylko od wina – od nadmiaru sił, pragnienia lotu. A tu jeszcze czyjś samochód z uruchomionym silnikiem. Właściciela nie widać. Więc, teraz cały świat – ich!

- Siadaj! Jedziemy! Cha-cha!

A bal trwa w najlepsze. Ktoś po raz pierwszy szepcze czułe słowa, ktoś dzieli się marzeniami... Zakręt. Jeszcze zakręt.

- Tam przecież most! Stój! Wciśnij hamulec!!! Stójże, stó...

Opłakiwało ich całe miasto. Zasypało mogiły kwiatami. Przez dzień-dwa kwiaty zwiędły...

Komu usłużyli, synkowie? Tak i nie wzbili się... Nie uwili swego gniazdka, nie wyhodowali piskląt...

Kiedy idziesz przez most, ogarnia przerażenie. Dosłownie słychać czyjś jęk. Wąwóz głęboki. Myślisz o innych wąwozach niewidzialnych.

Motor absurdalnych pragnień nabiera rozpędu... Gdzie są hamulce? Z przodu – przepaść! Boże, daj rozum!

Spis treści

UŚMIECH

Ich drzwi były naprzeciwko. Oni często spotykali się na klatce schodowej. Jeden przechodził mimo, nachmurzywszy czoło i nawet spojrzeniem nie zaszczycał sąsiada. Całym swoim wyglądem mówił: nic do was nie mam. Drugi życzliwie uśmiechał się. Z jego języka już były gotowe zerwać się życzenia zdrowia, ale, widząc chłodną nieprzystępność, opuszczał oczy, słowa grzęzły w gardle, a uśmiech gasł.

Tak mijały lata. Migały dni, podobne jeden do drugiego. Sąsiedzi starzeli się. Przy spotkaniu życzliwy już nie oczekiwał powitania i tylko grzecznie ustępował drogę. Ale pewnego razu w gościnę do niego przyjechała wnuczka. Cała promieniała, jakby słoneczko lśniło w jej oczach i uśmiechu. Kiedy mała spotkała ponurego sąsiada, radośnie zawołała:

- Dzień dobry!

Nieznajomy zatrzymał się. Tego w żadnym wypadku się nie spodziewał. Patrzyły na niego błękitne jak chaberki oczy. Było w nich tyle czułości i subtelności, że ten surowy człowiek aż się zmieszał. On nie umiał rozmawiać z sąsiadami i dziećmi. Przywykł tylko rozkazywać. Nikt nie śmiał zagadać do niego bez pozwolenia sekretarki, a tu jakaś pluskiewka… wymamrotawszy coś niezrozumiałego, pośpieszył do samochodu, który oczekiwał go przed podjazdem.

Kiedy ważna osobistość usadowiła się w „mercedesie”, dziewczynka pomachała za nim ręką. Ponury sąsiad udał, że nie zauważył tego. Mało to wszelkie szarej masy miga za szybami zagranicznego samochodu.

Spotykali się dość często. Twarz dziewczynki za każdym razem rozjaśniała się radosnym uśmiechem i od jej nieziemskiego blasku sąsiadowi robiło się cieplej na duszy. Zaczęło mu się to podobać, a pewnego razu on nawet skinął na znajome powitanie.

Nagle spotkania z dziewczynką urwały się. Surowy zauważył, że do mieszkania naprzeciwko przychodzi lekarz.

Przy spotkaniach życzliwy ciągle tak samo grzecznie przepuszczał sąsiada przodem, ale z jakiegoś powodu był bez wnuczki. I tu ponury pojął, że właśnie jej uśmiechu, jej machającej rączki teraz mu brakuje. W pracy witali go służbowo, uprzejmie uśmiechali się, ale to były całkiem inne uśmiechy.

Tak mijały jednostajne, nudne dni. Pewnego razu surowy nie wytrzymał. Zobaczywszy sąsiada, z lekka uniósł kapelusz, powściągliwie powitał go i zapytał:

- A gdzież pana wnuczka? Co-to jej dawno nie widać.

- Ona zachorowała.

- Naprawdę?.. – jego zmartwienie było całkiem szczere.

Kiedy następny raz spotkali się na schodach, ponury, przywitawszy się, otworzył „aktówkę”. Pogrzebawszy w papierach, wyjął tabliczkę czekolady i wymamrotał ze zmieszaniem:

- Proszę przekazać swojej dziewczynce. Niech zdrowieje.

I pośpiesznie podreptał do wyjścia. U delikatnego zwilgotniały oczy i grudka podeszła do gardła. On nawet nie był w stanie podziękować, zaledwie poruszył wargami.

Po tym, spotykając się, oni mówili już sobie dobre słowa i surowy pytał, jak czuje się wnuczka.

A kiedy dziewczynka wyzdrowiała i oni się spotkali, mała rzuciła się do sąsiada i objęła go. I oczy tego surowego człowieka zwilgotniały.

Spis treści

PTASZKI

Przyleciały ptaszki, poszczebiotały. Czy to przywitały się, czy to napomknęły, że chcą cokolwiek podzióbać. A ja leniłem się wstać z łóżka wyjść na balkon.

Ptaszki, poszczebiotały i odleciały. Ktoś inny pokarmi je, okaże troskę, ten, czyje serce się zbudziło.

Gdzie one są teraz? Do kogo je Bóg posłał? Do czyjego serca pukają?

Spis treści

KRZYŻYK

Mając cztery lat Denisek został bez mamy. A o ojcu w ogóle nic nie wiedział. Mama zrobiła coś strasznego – zabiła kobietę. Wszyscy odwrócili się od niej i od Denisa. Czego naoglądał się podczas swoich tułaczek po domach dziecka, wątpliwe czy potrafi ktoś opowiedzieć. A sam chłopiec wspominać o tym nie chciał.

W końcu Denis znalazł się w drugiej klasie szkoły z internatem. Raz wychowawczyni pomagając mu ubrać się, zauważyła na jego chudziutkiej piersi krzyżyk na sznureczku.

- Kto ci go podarował?

- Znalazłem.

- A ty wiesz, Kto to?

- Bóg.

- Wiesz, za co Go ukrzyżowano? Denis nic nie wiedział, ale z jakiegoś powodu chciał nosić krzyżyk przy sercu

Mamę niedawno wypuścili z wiezienia, mieszka niewiadomo gdzie, a krzyżyk – tu. Tylko czasem przychodzi się oddawać: zechciał Go ponosić i Dima, i Wowa, i inni... Jak odmówić? Chłopcom też dostało się... Mama Wowy z mieszkania zrobiła melinę. Dima choć i miał swój dom, ale żył tam, jak porzucony, często głodował. Oto i przekazują krzyżyk po kolei jeden drugiemu. Ogrzewa.

Spis treści

DUSZA-CHRZEŚCIJANKA

Rodzina była niewierząca. Jakoś przechodzili obok cerkwi. Zadzwoniły dzwony. Około sześcioletni synek nieoczekiwanie stanął na kolana wprost na ulicy i zaczął się żegnać. Nikt go tego nie uczył. Może gdzieś widział? Nagle – sam!

Otaczający ludzie zaczęli oglądać się na nich. Matka zmieszała się:

- Wstawaj natychmiast! Nie rób nam wstydu! A maluch jej:

- Co ty mamo?! Przecież to Cerkiew!

Ale ani matka, ani ojciec go nie zrozumieli. Wzięli chłopca za ręce i odprowadzili.

Chrystus zaś mówił: „Puśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przychodzić do Mnie, albowiem takich jest Królestwo Niebieskie”. Niestety, rodzice nie znali tych słów i odprowadzili dziecko od Chrystusa.

Czy na zawsze?

Spis treści

DZIECIĘCA SPOWIEDŹ

W sierocińcu batiuszka z lekkim sercem ochrzcił od razu całą grupę. Wychowawczynię, która została dla dzieci chrzestną, one zaczęły nazywać mamą. Grupa była zgodna. Oczywiście i u nich różnie bywało: mogli i pokłócić się, i pobić się. A potem opamiętają się i jedno do drugiego ręce wyciąga:

- Wybacz mi.

- I ty wybacz.

Pewnego razu pojawił się wśród nich nowy i przyniósł ze sobą jakiegoś innego, niedobrego ducha.

Zaginął jednemu chłopcu walkman. Kto wziął? Bez dowodów grzech kogokolwiek obwiniać. Przepadł i przepadł. A tu akurat nadszedł czas dziecięcej spowiedzi, do której wszyscy dawno się przygotowywali. I nagle ten nowy na spowiedzi przyznał się batiuszce:

- Ja wziąłem!

A potem dzieciom:

- To ja, ja wziąłem! Wybaczcie…

Wszyscy zamarli. Chłopiec, któremu walkman zginął powiedział:

- Zatrzymaj go sobie.

Chwila była niezwykła. A jedna dziewczyna temu chłopcu oddała swego walkmana.

Nie będziemy wymieniać ich imion. Po co? Bóg ich zna. I tego kto o przebaczenie prosił i tych, którzy innym walkmana oddawali.

Po co im walkman, jeśli usłyszeli głos Zbawiciela?

Spis treści

ZBAW, PANIE!

Pewnego razu zimą, dzieci łowiące ryby, uniosło na krze w morze. Kiedy ściemniło się, w domu spostrzegli się, że dzieci nie ma, i wszczęli alarm. Do poszukiwań włączyło się lotnictwo. Ale spróbuj znajdź w ciemnościach. Pilot może wprost nad dziećmi przelecieć i nie zauważyć ich. Ot, gdyby one latarki miały albo nadajniki radiowe. Sygnalizowałyby „SOS! Ratujcie nasze dusze…”

Był i taki przypadek: zabłądziła dziewczyna-geolog. Wokół tajga. Dokąd iść – nie wie.

Dziewczyna była wierząca i zaczęła modlić się do świętego Mikołaja Cudotwórcy, wiedząc, że on wszystkim pomaga. Z całego serca się modliła. Nagle widzi – idzie staruszek. Podchodzi do niej i pyta:

- Ty dokąd, kochana?

Ona opowiedziała, co się z nią stało i poprosiła o pokazanie drogi do jakiegokolwiek osiedla.

Staruszek wyjaśnił, że dookoła nie ma osiedli.

- A ty – mówi – wejdź na ten wzgórek, zobaczysz domek. Tam są ludzie.

Dziewczyna popatrzyła na wzgórek, odwróciła się, żeby podziękować staruszkowi, a tego już nie ma, jakby i nie było.

Za wzgórkiem ona rzeczywiście znalazła chatkę, w której ją czule przyjęli, nakarmili i ogrzali. Powiedzieli jej, że starzec miał rację – wokół na trzysta kilometrów nie ma żadnej siedziby. Co byłoby z dziewczyną, jeśliby się nie pomodliła?

A jak skończyła się historia z chłopcami? Niestety oni nie umieli się modlić, rodzice ich nie nauczyli. Ale jeden z nich miał wierzącą babcię. Ona całą noc prosiła za nich Matkę Bożą, naszą Pomocnicę i Obrończynię. Modliła się i do Pana naszego Jezusa Chrystusa, błagała Go o zbawienie dzieci…

Rano chłopców odnaleziono i zdjęto z kry. Zresztą, takie historie zdarzają się nie tylko na morzu.

Całe nasze życie jest podobne do buszującego morza grzechu, mogącego pochłonąć każdą duszę, jeśli ona nie wzywa do Boga: „Zbaw, Panie!”

Spis treści

GŁOS WOŁAJĄCEGO

Nikt jej nie wierzył. Zachodziła do domów, stukała do okien, wzywała do każdego napotkanego:

- Ratujcie się! Na reaktorze bieda! Wokół – śmierć! Uciekajcie, zamknijcie lufciki, drzwi, zabierzcie dzieci z podwórek, uciekajcie, wyjeżdżajcie!

Była niedziela. Jasno świeciło słońce. Dzieciaki bawiły się na podwórkach. Jaka bieda? Co pani?! Powiedzieliby nam, ogłosiliby przez radio… jest przecież, w końcu, kierownictwo. Nie wszczynaj pani paniki, dziewczyno! Nie przegrzała się pani na słońcu?

A ona ciągle wołała do ludzi… Wiedziała, że przebywać na ulicy niebezpiecznie, że można otrzymać śmiertelną dawkę tej zagłady, ale ciągle chodziła… Dziewczyna widziała, że nikt nie słucha jej, nie wierzy jej, ale mówiła każdemu napotkanemu:

- Ratujcie się!

- Czyż nie tak głosicieli Prawosławia witano i wita się niewiarą? Wrzucano ich do klatek z dzikimi zwierzętami, palono, zapędzano żywcem pod lód, gnojono w więzieniach, a oni stukali do każdego domu i wzywali:

- Ratujcie się! Wróg rodzaju ludzkiego nie drzemie i łowi każdą duszę. Przypadnijcie do Boga! Pokajajcie się, albowiem przybliżyło się Królestwo Niebieskie.

Głos wołającego w pustyni…

Spis treści

MIG, TYLKO MIG

Wnuk, którego uczyłem kiedyś chodzić, niezauważalnie wyrósł. Wyciągnął się, zrobił się wyższy ode mnie, ale nie chce uczyć się chodzić przed Bogiem. Powiesz mu coś, a on dumnie odpowiada:

- Dobrze, poradzimy.

On o sobie na „wy”.

Wieczorami wnuk często hulał z kolegami. My z babką nigdy nie wypuszczaliśmy go bez błogosławieństwa, które on z łaską przyjmował. W ogóle to on małomówny, ale raz wrócił podekscytowany i opowiedział taką historię.

Do domu było już niedaleko. Ulica pusta: ani ludzi, ani samochodów. Pozostało tylko przejść tory tramwajowe – i oto ono, rodzinne podwórko. I nagle – ba-bach! Przed samym jego nosem upadła butelka, rzucona przez jakiegoś pijanego z trzeciego piętra, i rozbiła się doszczętnie! Jeszcze trochę – i trafiłaby go w głowę.

Mig… Tylko mig dzielił go od śmierci, tylko pół kroku… Wnuk rozejrzał się. Na górze dalej ucztowali. Dokoła – nikogo. Kto by mu pomógł? A czy można byłoby pomóc? Ale ktoś dał kawalerowi ten zbawczy mig.

Teraz, przed tym zanim wyjdzie z domu, mówi niby przypadkiem:

- No, wychodzę!

Co oznacza, pobłogosławcie, babciu i dziadku. I stoi prościutko. Już na „wy” z błogosławieństwem.

Spis treści

JEŚLI UWIERZYMY

Domówiły się dzieciaki bawić się w „chowanego”. Jednemu zawiązali oczy ręcznikiem. Przekonali się, że podglądać nie może, zakręcili go i rozbiegli się w różne strony. Zaczęli wołać, klaskać w dłonie, żeby on na podstawie dźwięków ich łapał. Chłopak z zawiązanymi oczyma próbował ich schwycić, rzucał się na każdy szmer. A dzieci nagle ucichły – ani dźwięku, jakby nikogo nie ma. Ale chłopiec przekonany, że onę w pobliżu. Nie widzi, ale wierzy, że tu są.

Wiara jest właśnie przekonaniem o tym, czego nie widać, jak o widzialnym.

Mama ułożyła dziecko do spania, zaśpiewała mu kołysankę, przeżegnała, pocałowała i wyszła do sąsiedniego pokoju. Maluch nie widzi jej, ale wierzy, że mama obok. Wystarczy ją zawołać i ona przyjdzie.

Tak i Boga, i Obrończyni naszej Bogarodzicy my nie widzimy, ale Oni obok. Skoro tylko zawołamy – będą przy nas, chociaż my Ich i nie zobaczymy.

Spis treści

OCZEKIWANIE

Przyjdą do tych, którzy wierzą w nich. I przyjdą, i pomogą, i obronią.

Jeśli uwierzymy.

Na motywach opowiadania nieznanego autora

Wesołe towarzystwo – trzech chłopaków i trzy dziewczyny – jechali autobusem na złote plaże Florydy. Oczekiwało ich miłe słoneczko, ciepły piasek, błękitna woda i morze przyjemności. Oni kochali i byli kochani. Innych obdarzali radosnymi uśmiechami. Chcieli, żeby wszyscy dookoła byli szczęśliwi.

Obok nich siedział dość młody człowiek. Każdy przypływ radości, każdy wybuch śmiechu boleśnie odbijał się na jego posępnej twarzy. On cały kurczył się i jeszcze bardziej zamykał się w sobie.

Jedna z dziewcząt nie wytrzymała i przysiadła się do niego. Dowiedziała się, że posępny człowiek nazywa się Wingo. Okazało się, że cztery lata przesiedział w nowojorskim więzieniu, teraz jedzie do domu. To jeszcze bardziej zdziwiło towarzyszkę podróży. Dlaczegoż on taki smutny?

- Pan żonaty? – zapytała.

Na to proste pytanie padła dziwna odpowiedź:

- Nie wiem.

Dziewczyna ze zmieszaniem powtórzyła pytanie:

- Pan tego nie wie? Wingo opowiedział:

- Kiedy trafiłem do więzienia, napisałem do swojej żony, że długo mnie nie będzie. Jeśli zrobi się jej trudno mnie czekać, jeśli dzieci zaczną o mnie pytać, i zada jej to ból… Ogólnie, jeśli nie wytrzyma, niech z czystym sumieniem zapomni o mnie. Potrafię to zrozumieć. „Znajdź sobie innego męża – pisałem. Nawet możesz mnie o tym nie informować”.

- Jedzie pan do domu, nie wiedząc, co pana czeka?

- Tak – z trudem ukrywając niepokój, odpowiedział Wingo.

Spojrzenie dziewczyny pełne było współczucia. Wingo nie mógł nie podzielić się najważniejszym:

- Tydzień temu, kiedy mnie poinformowano, że za dobre sprawowanie zwalniają mnie przed terminem, znów do niej napisałem. Wjeżdżając do mego rodzinnego miasta zobaczycie przy drodze wielki dąb. Ja napisałem, że jeśli jestem jej potrzebny, to żeby powiesiła na nim żółtą chusteczkę. Wtedy wysiądę z autobusu i wrócę do domu. Ale jeśli nie chce mnie widzieć, to niech nic nie robi. Pojadę dalej.

Do miasta było całkiem blisko. Młodzi ludzie zajęli przednie siedzenia i zaczęli odliczać kilometry. Napięcie w autobusie rosło. Wingo z utraty sił zamknął oczy. Zostało dziesięć, potem pięć kilometrów… I nagle pasażerowie zerwali się ze swoich miejsc, zaczęli krzyczeć i tańczyć z radości.

Popatrzywszy w okno, Wingo skamieniał: wszystkie gałęzie dębu były szczelnie usiane żółtymi chusteczkami. Drżąc od wiatru, one witały człowieka, który wrócił do rodzinnego domu.

Jak powita nas Pan, jeśli ze skruchą wrócimy do Niego?

Z radością, albowiem On Sam obiecał: „Na niebie więcej radości będzie z powodu jednego kajającego się grzesznika, niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych”.

Spis treści

CHOĆBY CODZIENNIE

Chmurkę on dotychczas pamięta, chociaż minęło już lat prawie trzydzieści. Było to na wsi Daniłowicze, pod Homlem.

Zapomnieli ludzie o Bogu. Rzeki zaczęli zawracać, morza tworzyć. Uważali siebie za bogów. Jak ich pouczyć?

I nastała susza. W ciągu miesiąca nie upadło ani kropli deszczu. Trawy i zioła powiędły, i pożółkły, wszystkie zboża wyschły. Co będzie? Przepadną zbiory – nie unikniesz głodu. I pociągnęli kołchoźnicy do przewodniczącego z prośbą o pozwolenie odsłużyć na polu moleben z batiuszką, ikonami i cerkiewnym śpiewem. A czasy były wtedy straszne. Władze starały się resztę cerkwi zamknąć, a cudem ocalałych duchownych wypędzić, żeby i ducha prawosławnego na ziemi nie zostało.

Przewodniczący był kompletnie zrozpaczony. I plan trzeba wypełnić, i głodu się boi, i władz bezbożnych. I ludzi szkoda – jak przeżyją? Machnął ręką – służcie swój moleben!

Trzy dni wszyscy ludzie pościli, nawet bydła nie karmili. A na niebie – ani obłoczka. W końcu, z ikonami i modlitwami poszli ludzie w pole. Na przedzie – ojciec Fieodosij w pełnym obleczeniu. Wszyscy błagają Boga, wszystkie dusze dosłownie w jedną zlały się w pokajaniu: „Przebacz nam, Panie, zamyśliliśmy żyć bez Ciebie. Panie, zmiłuj się…”

I nagle widzą – na horyzoncie pojawiła się chmurka. Najpierw malutka, a potem całe niebo nad polem zaciągnęło. Jak wszyscy do Boga wzywali! I spadł deszcz. I to nie prosto deszcz, a prawdziwa ulewa! Napoił Pan ziemię.

Przewodniczący cieszył się: „Módlcie się choćby codziennie!” I co zadziwiającego – w sąsiednich rejonach ani jednej kropli nie upadło.

Pięć lat miał wtedy syn ojca Fieodosija. Teraz on sam został batiuszką. Nazywa się ojciec Fiodor. Zapytasz go o chmurkę, zatroskana twarz zaraz się rozjaśni. Czyż można zapomnieć tą ulewę Boskiej łaski? Teraz ojciec Fiodor chram Wszystkich Świętych buduje, żeby ludzie z powodu duchowego pragnienia nie zginęli.

Spis treści

TARCZA

Wyprawiał się na Krymską wojnę pułkownik Andrej Karamzin, syn znanego historyka, który napisał słynną „Historię Państwa Rosyjskiego”. Jak ochronić życie kochanego brata? Siostry wszyły mu w mundur dziewięćdziesiąty psalm, w którym są takie słowa:

Zastupnik moj jesi i Pribieżiszcze moje, Boh moj, i upowaju na Nieho. Jako Toj izbawit tia ot sieti łowczi, i ot słowiesie miatieżna, plieszczma Swoima osienit tia, i pod krilie Jeho nadiejeszisia: orużijem obydiet tia istina Jeho.

Wspomożycielem moim jesteś i ucieczką moją, Bogiem moim, i mam w Nim nadzieję. Albowiem On wybawi cię z sieci myśliwego i od zgubnego słowa. Piórami swymi okryje cię i pod skrzydłami Jego będziesz bezpieczny, jak tarcza osłoni cię prawda Jego.

Taka była wiara w prawosławnych rodzinach: święte słowa osłonią lepiej niż jakakolwiek tarcza.

Andrej Karamzin we wszystkich bitwach pozostawał nietknięty. Ale raz przed bojem polenił się przebrać w ten mundur, w którym były zbawienne słowa, i na samym początku bitwy zginął na miejscu.

Czy to przypadek?

Spis treści

ZE ŚWIĘTOŚCIĄ

Wróg celował prosto w serce. On strzelał pewnie, bez chybienia. Ale kula nie tknęła piersi oficera, ugrzęzła w miedzianej ikonie świętego Mikołaja. Oficer Borys Sawinow przeszedł z tą świętością straszne drogi wojny – od Moskwy do Kienigsberga (Królewca), wojował pod Stalingradem, na Południowym i Białoruskim Froncie. Kilka razy był ranny, leżał w szpitalach, ale jego serce na wszystkich drogach ognia chroniła ikona Mikołaja Cudotwórcy. Chroniły go też modlitwy, bowiem od dzieciństwa był wierzącym, nawet diakonem przed wojną zdążył zostać. Chroniły Borysa i modlitwy jego dziadka i ojca, rozstrzelanych po rewolucji za to, że byli duchownymi. Ale u Boga nie ma martwych. U Niego wszyscy są żywi. Czyż nie modlili się oni za swego wnuka i syna, kiedy ten szedł w bój, kiedy celował do niego wróg?

Wierząc w Boga, pokładając w Nim nadzieje, oficer był zdumiewająco odważny. Jeśliby włożył wszystkie swoje wojenne nagrody, to jego piersi by lśniły. Miał on i wyjątkowy order Aleksandra Newskiego, i ordery Czerwonego Sztandaru, Czerwonej Gwiazdy, Wojny Ojczyźnianej pierwszego i drugiego stopnia, i mnóstwo medali. Po wojnie bohaterski oficer został kapłanem. Ojciec Borys przywracał cerkiew we wsi Turki pod Bobrujskiem, potem w mieście Mstisławiu. Teraz jest duchownym w Mohylewie.

A ikona, która go uratowała, przechowywana jest w Troice-Siergijowej Ławrze.

Spis treści

POJEDYNEK

Oni próbowali się uratować. Takich ludzi nazywano uchodźcami. Ale jacy oni uchodźcy? Wielu z nich nie to że biegać – chodzić nie umiało. Trzymano ich na rękach, przyciskając do piersi. I mimo wszystko ratowali się oni ucieczką.

Walczono o każdy metr Krymu. Dzieci, bezradnych staruszków, rannych – tych, którzy nie mogli walczyć – posadzono na statki, żeby przeprawić na półwysep Tamański. Tam był ratunek. Ale trzeba było jeszcze tam dopłynąć. A nad Krymem buszowała śmierć. Dzień wcześniej statki z ciężko rannymi zostały zatopione przez faszystowskie lotnictwo. Żeby tylko minąć Cieśninę Kerczeńską…

Nagle na niebie pojawiły się niemieckie samoloty. Pogoda była jasna, widzialność – doskonała. Przelatując nad samym pokładem, mistrzowie śmierci widzieli dziecięce główki, nosze z chorymi, być może, widzieli twarze dzieci, objętych przerażeniem. I, patrząc na bezbronnych, oni obojętnie zrzucali bomby i naciskali na spusty karabinów maszynowych.

Z rykiem przemykali faszyści nad głowami dzieci, zrzucając swój śmiercionośny ładunek, a potem znów nabierali wysokość, żeby, nawróciwszy, wycelować jak należy i tym razem nie chybić.

Uchodźcy nie mogli widzieć oczu swoich zabójców, zakrytych hełmami. Co było w tych spojrzeniach? Hazard graczy, szlifujących swoje mistrzostwo? Nienawiść? Pragnienie zniszczenia właśnie dzieci, żeby ten naród nie miał przyszłości? A może oni automatycznie wykonywali nieludzki rozkaz? To takie proste – nacisnąć, jak w grze komputerowej, przycisk. Wybuchnie bomba, i kogoś już nie będzie wśród żywych. Znów i znów nabierali wysokości i nawracali samoloty…

I tu na pojedynek z latającą śmiercią wyszła maleńka dziewczynka. Stanęła na dziobie statku i… zaczęła się modlić. Faszyści zasypywali ją ołowiem. Ona odpowiadała im modlitwą. Wycie i huk rozrywających się bomb, terkot karabinów zagłuszały słowa, ale dziewczyna dalej się modliła do Boga o pomoc.

Statki wypuściły zasłonę dymną. Jak niepewna to ochrona, która może rozwiać się w każdej chwili… Ale Bóg, usłyszawszy słowa dziecięcej modlitwy, polecił wiaterkowi tak owiewać statki, żeby dym je zakrył, i faszyści na próżno rozrzucali swój śmiercionośny bagaż.

Faszystowskie samoloty zabrały się tam skąd przyleciały, nie uszkodziwszy ani jednego statku, nie czyniąc szkody modlącej się dziewczynce. One odleciały. Ale co piloci powiedzą Stwórcy, kiedy staną przed Nim?

Uchodźcy cali i nietknięci zeszli na brzeg. I każdy ze łzami dziękował małej, dawał jej coś w prezencie, albowiem wszyscy rozumieli, że wydarzył się cud: dziecięca modlitwa uratowała przed pewną śmiercią tysiące ludzi.

Nie znamy imienia tej dziewczynki. Ona była taka maleńka… Ale jaka ogromna zbawienna wiara żyła w jej sercu!

Spis treści

POWRÓT DO ŻYCIA

Na podstawie opowiadania A. Dobrowolskoho „Sierioża”

Zwykle łóżka braci stały obok siebie. Ale kiedy Sierioża zachorował na zapalenie płuc, Saszę przenieśli do drugiego pokoju i zabronili mu niepokoić małego. Tylko poprosili, aby modlił się za braciszka, któremu stawało się coraz gorzej i gorzej.

Pewnego razu Sasza zajrzał do pokoju chorego. Sierioża leżał z otwartymi, nic nie widzącymi oczyma i ledwie oddychał. Wystraszywszy się chłopczyk rzucił się do pokoju, z którego dochodziły głosy rodziców. Drzwi były uchylone i Sasza usłyszał, jak mama, płacząc, powiedziała, że Sierioża umiera. Tatuś z bólem w głosie odpowiedział:

- Co teraz płakać? Dla niego nie ma już ratunku…

Przerażony Sasza rzucił się do pokoju siostrzyczki. Tam nikogo nie było i on z płaczem padł na kolana przed wiszącą na ścianie ikoną Matki Bożej. Przez pochlipywanie przedzierały się słowa:

- Boże, Boże, uczyń tak, żeby Sierioża nie umarł!

Twarz Saszy zalana była łzami. Wokół wszystko rozpływało się, jak we mgle. Chłopczyk widział przed sobą tylko oblicze Matki Bożej. Poczucie czasu znikło.

- Boże, Ty wszystko możesz, zbaw Sieriożę!

Już całkiem ściemniało. Wyczerpany, Sasza z trudem wstał i zapalił lampkę nocną. Przed nią leżała Ewangelia. Chłopczyk przewrócił kilka kartek i nagle jego wzrok padł na wiersz: „Idź, jak uwierzyłeś, nich ci będzie…”

Jakby usłyszawszy rozkaz, poszedł do Sierioży. Przy łóżku kochanego brata milcząc siedziała mama. Ona dała znak: „Nie hałasuj, Sierioża zasnął”.

Słowa nie zostały wypowiedziane, ale ten znak był, jak promień nadziei. Zasnął – znaczy, żyje, znaczy, będzie żyć!

Po trzech dniach Sierioża już mógł siedzieć w łóżku i dzieciom pozwolili bywać u niego. One przyniosły ulubione zabawki brata, twierdzę i domki, które on przed chorobą wyciął i sklejał – wszystko, czym można było uradować małego. Siostrzyczka z dużą lalką stanęła obok Sierioży, a Sasza, triumfując, zrobił im zdjęcie.

To były chwile prawdziwego szczęścia.

Spis treści

WZNIEŚLI

Niedługo przed tym, jak to się wydarzyło, Sasza powiedział mamie:

- Widziałem we śnie dwóch świętych Aniołów. Oni wzięli mnie za ręce i ponieśli na niebo.

Po dwóch dniach został zabity. Zabiły dzieci trochę starsze, połakomili się na jego nową kurtkę. Mama długo oszczędzała na nią pieniądze, sprezentowała dla syna i oto…

Jak to mogło się wydarzyć?

Mama opowiadała, że jeszcze kiedy Sasza był całkiem malutki, lubił bywać w cerkwi. Starał się nie opuścić ani jednej niedzielnej służby. Potem zaczął chodzić do szkoły niedzielnej…

Być może, chłopczyk już był gotów na spotkanie ze Zbawicielem.

Tylko Bóg to wie.

Królestwo Niebieskie tobie, Saszeńka!

Spis treści

W ŚWIECIE NIEBIAŃSKIM

Pewien chłopiec zapragnął pozjeżdżać z górki na sankach. I sanki są, i góra niedaleko, ale rodzice nie puszczają – boją się, że zarazi się od rówieśników czymś niebezpiecznym dla duszy. Naogląda się złych przykładów albo brzydkie słowo usłyszy, a ono, jak ziarno, poleży-poleży, i wyrośnie. I zacznie dobry chłopczyk mówić wulgarnie albo postępować nie według przykazań miłości. Dusza dziecka – jak pole zaorane. I dobre ziarno, jeśli na nie upadnie, wzejdzie, i chwasty wszelkie. Wyrwać zaś oset, kiedy stanie się kłującym, niełatwo. Oto i chronili swoje dziecko rodzice, żeby z wysokości dziecięcej niewinności nie stoczył się on w przepaść grzechu.

Ale chłopczyk to chłopczyk. Pozjeżdżać tak się chce! A tu nadszedł czas Wielkiego Postu. Ludzie w tym czasie srogo postu przestrzegali. Nawet na górkę lodową dzieci nie puszczali. Pałkami ją zagradzali, żeby zjeżdżać nie było można. I zdecydował Gania (Gabryś), że teraz można, ponieważ tam – nikogo. Wziął sanki – i na górkę.

Ale czy może wyjść coś dobrego bez błogosławieństwa rodziców i ich pozwolenia? A i Bóg nie pozwala w Wielkim Poście zabawami się zajmować. Wcześniej, kiedy ludzie Boga nie zapominali, nawet teatry w te dni zamykano, ludzie gorliwie modlili się, chorych odwiedzali, biednym pomagali, Święte księgi czytali i do cerkwi chodzili.

Ale chłopak, złamawszy odwieczne obyczaje, postanowił po swojemu postąpić. Pomknął z lodowej wysokości i naleciał właśnie na tę pałkę, która górę zamykała. I to nie prosto na pałkę, a na gwóźdź z niej sterczący. I spodnie porwał, i nowe walonki rozpruł, i nogę skaleczył. Krew leci, boli… Ale najbardziej chłopiec bał się mamie przykrość zrobić. Jak tylko on coś narozrabia, mama staje na kolana przed ikoną i ze łzami się modli:

- Boże, wymodliłam u Ciebie syna, a on psoci, nie słucha się. Co mam z nim robić? I sam zginąć może, i mnie zgubi… Boże! Nie zostawiaj, oświeć go!

Gani żal było mamy. Nie mógł znieść jej łez, podchodził i szeptał:

- Mamo, mamusiu, ja więcej nie będę.

Widząc, że ona dalej prosi Boga, sam, stawał obok, zaczynał się modlić.

„Teraz mama tak będzie przeżywać! – myślał Gania. Cóż robić?” Wlazł chłopczyk na siano i zaczął modlić się do świętego Symeona, Cudotwórcy Wierchoturskiego. Czczą go w całej Syberii. Modlił się Gania ze skruchą serdeczną, płakał, obiecał poprawę. Jeszcze obiecał pójść pieszo pokłonić się przed sprawiedliwym Symeonem w Wierchoturze. A droga to niebliska. Modlił się gorąco. Zmęczył się i nie zauważył, kiedy zasnął. We śnie podszedł do niego starzec. Oblicze surowe, ale spojrzenie życzliwe.

- Po co mnie wołałeś? – pyta. Gania nie budząc się, odpowiada:

- Wylecz mnie, święty Boży.

- A do Wierchotura pójdziesz?

- Pójdę, na pewno pójdę! Tylko ty mnie uzdrów! Proszę, uzdrów!

Dotknął chorej nogi święty starec, przeciągnął ręka po ranie i zniknął. Zbudził się Gania z powodu silnego swędzenia w nodze. Popatrzył i jęknął: rana zagoiła się. wstał chłopczyk i zaczął z radością i drżeniem dziękować Cudotwórcy.

A po kilku latach poszedł Gania z pielgrzymami do Wierchotura, aby pokłonić się świętemu. Dzień wcześniej we śnie zobaczył drogę, po której mieli iść: wsie, lasy, rzeki. Tak też potem wszystko było.

Siedem dni pielgrzymi byli na świętym miejscu. Kiedy odchodzili, Gania podał nowe miedziane pięciokopiejówki tułaczowi, bardzo podobnemu do tego starca, który zjawił się we śnie i uzdrowił go. Tułacz cicho powiedział Gani:

- Mnichem będziesz.

Powiedział i skrył się w tłumie.

Minęły lata. Gania został mnichem, archimandrytą Gawriiłem. Bóg dał mu poznać wysokości Boskiego Ducha. Po duchowe porady szło do niego tysiące ludzi i wszystkim im pomagał zbawić się od zgubnej przepaści grzechu.

Jak to dobrze, że rodzice chronili go przed złem. Właśnie dlatego do ostatniego tchnienia był on czuły dla ludzi. Teraz w niebiańskim świecie modli się za nas.

Spis treści

PREZENT

Na lotnisku przed odlotem pasażerowie przepuszczani są przez specjalna bramkę. Jeśli ktokolwiek zechce wnieść do samolotu bombę lub granat, rozlegnie się ostrzegawczy sygnał. Ochrona złapie człowieka, mającego złe zamiary i nie pozwoli mu wzbić się w niebo.

Tak i do Królestwa Niebieskiego, gdzie oczekują na każdą czystą duszę, nie przepuszczą tego, kto zataił zło w swoim sercu.

Żeby nas nie zatrzymała niebiańska ochrona i nie zabroniła wzlotu naszej duszy, zajrzyjmy w nią sami i popatrzmy, jakimi pragnieniami i myślami żyjemy?

Pewnego razu jedną dziewczynkę zapytali:

- Co najbardziej lubisz robić? Nie namyślając się, odpowiedziała:

- Prezenty!

Cały czas, wolny od lekcji i prac domowych, ona stara się obdarzać ludzi radością. To jakiemukolwiek maluchowi zabawkę zmajstruje albo rękawice zrobi, to staruszce-sąsiadce zakupy ze sklepu przyniesie.

Ona i sama, jak prezent. Patrzysz na nią i świat staje się jaśniejszy. Takich ochrona do Królestwa Niebieskiego chętnie przepuści: innym radość sprawiałaś teraz leć, sama się raduj.

Prezentuj ludziom radość, miła!

Spis treści

KONTROLNA

Co teraz, przyjacielu, czasy takie: chcesz nosić krzyżyk – noś. A przecież bywało, bywało, kiedy za krzyż Chrystusowy żywcem do klatki z bestiami wrzucali. Dziesiątki tysięcy gapiów zamierało, oczekując krwawego widowiska. Dwadzieścia wieków temu każdy wybierał, dokąd mu iść – do klatki na rozszarpanie czy też na trybuny cyrku.

I cichy chłopczyk, sam idąc ku męce,
Przeżegnał się, słysząc groźny ryk,
Przycisnął do piersi skrzyżowane ręce
Na niebo podniósł rozjaśnioną twarz.
I król zwierząt wzbijając zasłonę kurzu,
Rozłożył się, rycząc, u dziecięcych nóg.
I, jakby grzmot, z trybun słychać krzyk:
- Wielki i sławny Chrześcijański Bóg!

W dwudziestym wieku już inaczej znęcali się nad wierzącymi. Zauważą u dzieciaka krzyżyk – i dawaj wygwizdywać całą klasą. I nie tylko wykpiwali, a i zsyłali razem z rodzicami w miejsca dalekie, skąd mało kto wracał. Nawet w szkołach takie sprawdziany robiono, żeby do duszy zajrzeć, w kogo ona wierzy.

Opowiadała pewna mama o synu.

- Andriusza mój w tym czasie uczył się w szkole siedmioklasowej, miał 12 lat. Nauczyciel języka rosyjskiego ogłosił, że będzie dyktando, i przeczytał tytuł: „Sąd nad Bogiem”.

Andriusza odłożył pióro i odsunął zeszyt. Nauczyciel zobaczył i pyta go:

- Ty dlaczego nie piszesz?

- Ja nie mogę i nie będę pisać takiego dyktanda.

- Jak ty śmiesz odmawiać! Siadaj i pisz!

- Nie będę.

- Zaprowadzę ciebie do dyrektora!

- Jak chcecie, wyrzucajcie mnie, ale „Sądu nad Bogiem” pisać nie będę.

Nauczyciel przeprowadził dyktando i wyszedł. Wzywają Andriuszę do dyrektora. Ten ze zdziwieniem na niego patrzy: niebywałe zjawisko, dwunastoletni chłopczyk – i taki twardy i niezachwiany. Dyrektor widocznie miał jeszcze gdzieś w głębi iskrę Bożą i nie zdecydował się ani o nim, ani o mnie, jako o matce, zameldować gdzie trzeba, tylko powiedział:

- No i odważny też ty! Idź.

Co mogłam powiedzieć memu drogiemu chłopcu?

Objęłam go i podziękowałam.

W swoim czasie przypomniano mu o tym i w 1933 roku został zesłany na pierwszą zsyłkę w wieku siedemnastu lat.

Teraz inne czasy: chcesz nosić krzyżyk – noś… Jednak czy długo te czasy przetrwają? Czy nie zmuszą wkrótce znów duszę wywracać (pokazywać) – w kogo wierzysz? I znów będą dyktować swoje.

Czy przypomnimy wtedy słowa Pana: „Wierzący we Mnie posiada życie wieczne”?

Niech umocni cię, duszo, Najwyższy,
Kiedy nastanie nasz z tobą czas.
Jedno by tylko nam wtedy usłyszeć:
- Wielki i sławny Chrześcijański Bóg. (Hieromnich Roman)

Spis treści

JAK WSZYSTKIE

Była dziewczynka Masza jak wszyscy. Wszyscy się przezywają i ona. Wszyscy przeklinają i ona. Prawda, brzydkich słów nie chciała mówić: one grzęzły jej w gardle. Ale skoro wszyscy, to…

Osiedlił się we wsi, gdzie mieszkała Maszeńka, kowal. Miał czarną ogromną brodę. Oto i wiejskie dzieciaki przezwały go Brodą. Nic, wydawałoby się, nie ma w tym obraźliwego, ale przecież każdy człowiek ma imię – ku czci świętego, żeby był mu obrońcą i przykładem.

Człowiek jest nierozerwalnie związany z imieniem. Kiedy ktoś zły chciał zniszczyć w człowieku najbardziej tajne, święte, wtedy właśnie zamiast imienia dawał albo numer, albo przezwisko. Czasem i dzieci z powodu niewiedzy tak postępują…

Idzie kowal ulicą, a dzieciaki krzykną: „Broda!”, język pokażą i uciekać. Czasami nawet kamienie za nim rzucali. Masza też rzucała, prawda kamyczek najmniejszy wybierała, ale rzucał: skoro wszyscy, znaczy i ona.

Kowala takie sprawki dzieciarni krzywdziły. Był nowym człowiekiem we wsi, z nikim jeszcze nie zdążył blisko się poznać, a tu dzieci mu w plecy kamienie rzucają, dokuczają. Oczywiście, przykro. Schowa głowę w ramionach, zgarbi się i pójdzie, zasmucony, do siebie do kuźni.

Pewnego razu Masza roztargniona stała w cerkwi. Sens Boskiej służby przelatywał koło niej, jakby ktoś zatkał jej uszy. I nagle Pan Bóg zwrócił jej słuch, do jej uwagi doleciały święte słowa: „Każdy, nienawidzący bliźniego swojego, jest mordercą”.

Zamyśliła się dziewczynka, przestraszyła się: „Przecież to o mnie! Co ja robię? Za co Brodzie język pokazuję, dlaczego kamieniami w niego rzucam? Za co nie lubię? A jeśliby tak ze mną?”

I jeszcze poraziły ją słowa Pana, powiedziane przez kapłana podczas kazania: „Mówię przecież wam, że za każde próżne słowo, jakie wypowiedzą ludzie, odpowiedzą oni w dzień sądu: albowiem słowami swoimi usprawiedliwisz się, i słowami swoimi osądzisz siebie”.

I postanowiła Masza zacząć żyć po-nowemu. Jak spotka kowala – uśmiechnie się, nazwie po imieniu i imieniu ojca, ukłoni się, zdrowia pożyczy. I kowal na widok Maszeńki uśmiechać się zaczął. Cała surowość gdzieś znikła, nawet rodzicom Maszy powiedział:

- Macie wspaniałą dziewczynkę!

Zauważyła wioskowa dzieciarnia, jak Maria z kowalem przyjaźnie rozmawia i też witać się z nim zaczęła. Pewnego razu całym tłumem do niego do kuźni zwalili się. Ten ich serdecznie przyjął, pokazał, jak pracuje i nawet pozwolił wszystkim, którzy chcieli spróbować. Na pożegnanie każde ciastkiem poczęstował. Tak się zaprzyjaźnili.

A Maszeńka od tego czasu przestała być jak wszyscy, raczej wszyscy stali się jak Maszeńka, jak Bóg ją nauczył.

Poeta Władimir Sołouchin pisał:

- Dzień dobry! –
Co szczególnego tym sobie powiedzieliśmy?
Po prostu „dzień dobry”, więcej przecież nic nie powiedzieliśmy.
Dlaczego zaś o odrobinkę słońca przybyło na świecie?
Dlaczego o odrobinkę szczęścia przybyło na świecie?
Dlaczego zaś o odrobinkę radośniej zrobiło się na świecie?


Spis treści


Do strony głównej