Do strony głównej

Na podstawie http://azbyka.ru/fiction/detyam-o-molitve/  tłumaczył Eliasz Marczuk


Borys Ganago

Dzieciom o modlitwie

Z błogosławieństwa
Wielce Błogosławionego
Metropolity Mińskiego i Słuckiego
Patriarszego Egzarchy całej Białorusi
FILARETA

Dla młodszego i średniego wieku szkolnego

Dziecięca dusza z natury swojej jest chrześcijanką, dąży do Boga, dopóki świat jej nie odciągnie. O doświadczeniu dziecięcej modlitwy właśnie opowiada książka prawosławnego pedagoga B.A. Ganago „Dzieciom o modlitwie”

Spis treści

  1. CZY POZNA?
  2. ODDYCHAJ! NIE ODDYCHAJ?
  3. PRZYJAZNY SZCZENIAK
  4. KAPRYŚNICA
  5. NASTROJE NADI
  6. NA ŁAWECZCE
  7. PŁOMYK WIARY
  8. O CO SIĘ MODLIĆ?
  9. TAJEMNICA MODLITWY
  10. NOWA Lubow Ganago
  11. CZYŻ TO NIE CUD?
  12. NAWET WE ŚNIE
  13. ŚLEPY CHŁOPCZYK
  14. UZDROWIENIE
  15. NAJDROŻSZE Opowiadanie o pożarze wg materiałów gazety „Cerkiewne słowo”
  16. TY W KOŃCU MNIE POKOCHAJ! Lubow Ganago
  17. SNY OLI
  18. WYBAWIENIE Z OGNIA
  19. JAK BÓG DA
  20. DRABINA DO NIEBA

CZY POZNA?

Kupiła mama synowi garniturek, z nakładanymi kieszeniami, z zamkami błyskawicznymi. Uprasowała i wyprawiła samego pospacerować: przecież trzeba człowieka przyuczać do samodzielności.

A w tym czasie na środku podwórka na malucha oczekiwała kałuża, wielka – nie przeskoczyć.

A co, jeśli spróbować?

I do tego „próbował”, że kiedy wrócił, mama tylko po głosie go poznała.

Oto i Bóg wszystkich ludzi stworzył czyściutkimi, ale tak utarzaliśmy się, że On nas tylko po głosie poznaje…

Ale czy umiemy rozmawiać z Bogiem, czy umiemy się modlić?

Spis treści

ODDYCHAJ! NIE ODDYCHAJ?

Przyszedł Sieroża do lekarza, a ten zaczął go przez słuchawkę osłuchiwać: czy dobrze oddycha, czy się nie przeziębił?

Mówi lekarz do małego:

- Oddychaj! Nie oddychaj!

A sam przez słuchawkę słucha. Potem znów:

- Oddychaj! Nie oddychaj!

I znów słucha. Lekarz doświadczony, ale już całkiem stareńki, zapomina. Powiedział chłopczykowi:

- Nie oddychaj! – i odszedł do stołu.

A Sieroża chłopczyk posłuszny. Powiedzieli mu nie oddychać, wiec nie oddycha. Pięć sekund, dziesięć, dwadzieścia… lekarz dawno recepty wypisuje, a malec ciągle nie oddycha. W końcu nie wytrzymał i westchnął. Bez oddychania co z nami będzie?

Właśnie to! Tak i dusza bez modlitwy umiera, a z nią ona rośnie, nabiera sił i wznosi się do Boga.

Modlitwa jest właśnie oddychaniem duszy, jej życiem.

Spis treści

PRZYJAZNY SZCZENIAK

Dlaczego podczas spotkania ludzie ściskają sobie ręce? To teraz są czołgi, armaty i bomby. A wcześniej ludzie walczyli kamieniami i kijami. I jeśli spotykali się miłujący pokój, to jeden z nich pokazywał drugiemu dłoń: patrz, nic w ręku nie mam. Drugi w odpowiedzi prostował palce – i ja też. Cieszyli się, że zagrożenie minęło, i ściskali sobie ręce.

Witia i Jura mieszkali w jednym podwórku i zawsze razem się bawili. Ale pewnego razu posprzeczali się i gdy się spotykali zaczęli udawać, że się nie widzą. Chłopcy już nawet nie mogli przypomnieć, z powodu czego się pokłócili, ale pierwszemu się pogodzić? Za nic!

Pogoda była wspaniała, słoneczko tak zapraszało na podwórko pohasać. Ale jaka zabawa samemu. Więc siedzieli byli przyjaciele w domach, jak więźniowie. Duma skuła ich jak łańcuchami, zwłaszcza Witię. Wydawało się mu, że jeśli pierwszy podejdzie pogodzić się, to korona z głowy mu spadnie. Fakt, prawdziwej korony on nie miał, ale zawsze bał się pokazać takim, jak inne dzieci, więc zadzierał nos jak najwyżej. Niech wszyscy myślą, że jest księciem zamorskim. Oczywiście, Witia żałował rozbitej przyjaźni, ale koronę cenił bardziej.

A Jura bardzo przeżywał i przy każdym przypadkowym spotkaniu z Witią trzymał rękę gotową do uścisku. Ale zobaczywszy zadarty nos, też się odwracał i udawał, że zapina guzik.

Dni wakacji minęły bez radości, z kamieniem pychy za pazuchą. Wkrótce niebo zaciągnęło chmurami, nastały deszcze i nastąpiły chłody. Chłodno było i na duszach chłopców. Raz Jura nawet próbował pomodlić się, ale nic mu nie wyszło. Bo i nie mogło wyjść: Bóg nie przyjmie modlitw tych, którzy nie mają pokoju w duszy.

Zaniepokoili się rodzice Witi, że syn nie bywa na podwórku, i nabyli psa. Zdecydowali, że spacerując z nim, chłopiec nie tylko świeżym powietrzem oddychać będzie, ale i zapozna się z kimś, skoro już z Jurą się pogniewali. Ale pies okazał się zły – nikogo do Witi nie dopuszczał.

Zobaczyli rodzice Jury, że Witia psa na spacer wyprowadza, i też kupili dla syna szczeniaka.

Ten okazał się życzliwym i do wszystkich ogonkiem machał, przyjaźnić się chciał.

I oto pewnego razu Witia ze swoim złym psem spotkał Jurę z radosnym szczeniakiem. Jak nie ciągnęli chłopcy psy w przeciwne strony, nic nie wyszło: potężny pies Witi postanowił zapoznać się ze szczeniakiem Jury. A ten tylko na to czekał – aż popiskiwał z radości. Zaczęły psy się bawić. Smycze splatały się i chłopcy znaleźli się obok siebie. Tu już i Witia musiał zauważyć swego byłego przyjaciela, tym bardziej, że ten pierwszy powiedział:

- Cześć!

W tym momencie Witia poczuł, że korona spadła z jego majestatycznej głowy, i ledwie słyszalnie wymówił:

- I tobie cześć.

Pomilczawszy chłopcy zaczęli rozmawiać o swoich pupilach. Pokój nieśmiało został przywrócony. A psy natychmiast zaprzyjaźniły się i nie chciały się rozstawać. Więc dogadali się chłopcy wyprowadzać je na spacer razem. A żegnając się, nawet uścisnęli sobie ręce. Na duszy było jasno i radośnie.

Przyszedł Jura do domu. Zaczął modlić się i poczuł, że Bóg go słyszy.

Spis treści

KAPRYŚNICA

Lata nad miastem Kapryśnica i rozgląda się na boki – do kogo by się zabrać. A w pewnym mieszkaniu malutka Lenka z boku na bok się przewraca, tylko-tylko się przebudzi. Kapryśnica dobrze zna tę dziewczynkę i często ją odwiedza. Oto i teraz zaczyna wokół małej krążyć, jak natarczywa mucha. Przepędzisz taką, a ona znów tu.

Kapryśnica pokrążyła, pokrążyła i, zauważywszy, że Lenka otworzyła oczy i nie przeżegnała się, przymierzyła się do dziewczynki.

Dziewczynka jeszcze leżała, a już zaczęła pochlipywać. Najpierw cichutko, a potem coraz głośniej i głośniej. Wbiegła przestraszona mama:

- Co z tobą, córeczko? Nie zachorowałaś? Nie masz temperatury, nie boli ci gardełko?

Ale Lenka jeszcze bardziej się rozeszła. Na wszystko jedna odpowiedź: „Nie chcę! Nie będę!”

- Co ty, Lenka? – mama próbowała ją ubrać, ale dziewczynka wierciła się i nie pozwalała. Do przedszkola trzeba zdążyć, mamie do pracy pora, a Lenka w żaden sposób nie chce się umyć. W mieszkaniu już nie pochlipywanie, a krzyk.

- No, co ty chcesz? Co?!

Ale Lena nawet sama nie wiedziała, czego chce. Tak całą drogę do przedszkola krzyczała. Ludzie z okien wyglądali – co tam za prosiaczka zarzynają. Widząc ogólne zainteresowanie, dziewczynka jeszcze bardziej krzykiem się zalewała, nawet na asfalt upadła:

- Nigdzie nie pójdę!

Ledwie dowlokła ją mama do przedszkola. A tam były dzieci, które umiały z kaprysami walczyć. Przebudziwszy się, one uświęcały siebie krzyżem i modlitwą, i wszystkie kaprysy od nich natychmiast odlatywały.

Weszła do nich zapłakana Lena, zobaczyła jak dzieci przed śniadaniem zgodnie się modlą, i razem z nimi przeżegnała się. Kapryśnica natychmiast dokądś odfrunęła. Poleciała szukać tych, którzy rano modlić się zapominają.

Spis treści

NASTROJE NADI

Nadia zbudziła się we wspaniałym nastroju. Jasno świeciło słonko, a z podwórka dolatywał wesoły śmiech dziatwy. Och, nabiega się ona dziś z koleżankami! Tu tatuś powiedział, że córkę pora do dentysty zaprowadzić. Jej radość natychmiast zgasła. Ale mama przypomniała, że dentysta dziś nie przyjmuje, a im trzeba… Zadzwonił telefon i mama nie dopowiedziała. Nadia cała zamieniła się w oczekiwanie. Nie wiedziała na co się nastroić: na radość czy…

Mama rozmawiała długo. Tatuś, nie doczekawszy się jej, zaproponował:

- Skoro wymarsz do dentysty przełożony, decyduj sama, co będziemy robić. Może do parku pójdziemy?

Nastrój Nadi natychmiast się poprawił.

Wyobraziła sobie karuzele, wiewiórkę, która je prosto z rąk, kaczuszki…

A tatuś w międzyczasie rozłożył gazetę:

- Może do kina pójdziemy? Co tam grają?

Nadia przełączyła się na inny nastrój. Tu weszła babcia, pocałowała wnuczkę i cicho zapytała:

- Ty nie zapomniałaś pomodlić się?

Nadia jęknęła, stanęła przed ikoną i zaczęła pośpiesznie odmawiać wyuczone słowa. Babcia ją powstrzymała:

- Taka modlitwa, kochana, nikomu nie potrzebna. Ona może tylko obrazić Boga. Oto jaki wspaniały dzień On nam podarował, a my nawet minutki nie możemy mu poświęcić. Dawaj razem. Będziemy wymawiać każde słowo z czułym drżeniem.

- A jak to - z czułym drżeniem? – zamyśliwszy się, zapytała Nadia.

- Jak gdybyś trafiła do dzikusów. Oni rozpalili ogień, chcą ciebie zjeść – wyjaśnił tatuś – a ty błagasz ich, aby puścili ciebie do domu, do mamy.

- Dzikusy, tu nie na miejscu – ostro powiedziała babcia. – A do Boga trzeba zwracać się z całego serca – tak jakbyśmy tonęli i tylko On może uratować nas z morza grzechu.

- No jakież grzechy u dzieciaka? – uśmiechnął się tatuś.

- A czyż ich nie ma? Nadieńka, ty zawsze jesteś posłuszna? Nigdy się nie lenisz? Nie oszukujesz? – babcia pogłaskała wnuczkę po głowie. Dziewczynka opuściła oczy.

- Więc dawaj razem pomodlimy się, żeby Bóg nam wybaczył.

Babcia przeżegnała się i, westchnąwszy, wypowiedziała:

- Boże, miłostiw budi nam hresznym. (Boże, bądź miłościwy nam grzesznym). Nadieńka popatrzyła w dobre oczy Zbawiciela i z poczuciem winy wyszeptała:

- Boże, miłostiw budi nam hresznym. I tu weszła mama:

- W taką pogodę pojedziemy na daczę! Szybciej się zabierajcie – spóźnimy się na pociąg.

Wszyscy radośnie zakrzątali się, a babcia nie śpiesząc się poprosiła:

- Boże, pobłogosław!

Spis treści

NA ŁAWECZCE

W parku na ławeczce siedział samotny staruszek. Obok przysiadły odpocząć mama z malutką córeczką. Staruszek poczęstował dziewczynkę cukierkiem. Ta, mądrala, od razu powiedziała mu:

- Spasibo (Dziękuję).

Staruszek zainteresował się:

- Co za słowo ty mi powiedziałaś? Dziewczynka pomyślała, że dziadek nie dosłyszał jej, i powtórzyła:

- Spasibo.

Ale ten znów zapytał:

- A co oznacza to słowo? Dziewczynka wzruszyła ramionami:

- Mnie mama uczyła tak mówić i tatuś.

- Bardzo ładnie, miła. Ale czy ty rozumiesz, co powiedziałaś?

Tu mama wyjaśniła:

- Córka podziękowała panu za cukierek. Tak robią wszyscy wychowani ludzie.

- Tak, tak, oczywiście. Ale to słowo szczególne. To nie po prostu wdzięczność. Wcześniej te słowa były modlitwą, w pełni ona brzmi tak: „Spasi tiebia Boh” (Zachowaj cię Boże). Uczyniłeś mi dobro i ja proszę Boga, aby On zachował ciebie dla życia wiecznego: „Spasi Boh”. Potem ludzie zaczęli zapominać o Bogu i zaledwie jedna litera znikła. Wszyscy przyzwyczaili się mówić „spasibo”. Co to? „Spasi” – jasne (Zachowaj), a co takiego „bo”?

Teraz już dziadek z zakłopotaniem wzruszył ramionami i westchnął:

- Ludzie często zapominają o Bogu. Żyją jak im się podoba, a tak i zginąć niedługo. Oto dlatego ci, którzy pamiętają o Stwórcy, modlą się za siebie nawzajem: „Spasi tiebia Hospodi. Spasi tiebia Boh”. (Zachowaj ciebie Panie. Zachowaj ciebie Boże). A kiedy człowiek mówi, sam nie rozumiejąc co, to nie modlitwa to wychodzi, a coś innego. Nieprawdaż?

Dziadek skłonił przed swoimi słuchaczami głowę:

- Wybaczcie mi. Całkiem was zagadałem. Ale bardzo bym chciał, żeby taka jasna dusza, jak pani córeczka, pomodliła się za mnie.

Staruszek z trudem wstał z ławeczki, jeszcze raz się ukłonił, opierając się na kijku, poszedł po pustej alejce.

- Spasi was Boh – powiedziała za nim dziewczynka.

Spis treści

PŁOMYK WIARY

Babcia uczyła Lenkę modlić się, jeszcze kiedy wnuczka była całkiem malutka. Pokazywała na płonącą świecę i mówiła:

- Oto i ty stań prościutko-prościutko, zapal w sercu płomyk wiary, wznieś myśli do Boga i módl się.

Lenka patrzyła, jak drży płomyk, i zamierała, jakby oglądała coś tajemnego. I zatrzymywał się czas, odchodziły krzywdy, zapominały się smutki, wszyscy stawali się kochani, wszystkich chciało się ogrzać swoim płomykiem.

A jeszcze babcia czytała jej bajki. Jedna z nich opowiadała, jak w Bożonarodzeniową noc na chłodnej ulicy znalazła się zamarzająca dziewczynka. Malutka jedna za drugą zapalała zapałki, żeby się ogrzać. Kiedy wszystkie zapałki spaliły się, dziewczynka zamarzła.

Ale babcia mówiła, że płomyk wiary może ogrzewać i bez zwykłego ognia. Pewnego razu w straszne stalinowskie czasy w obozie dla więźniów bandyci przegrali w karty starca Samsona. Wyprowadzili go z baraku na mróz, rozebrali i zostawili na całą noc. Jaki wstrząs przeżyli złoczyńcy, kiedy zobaczyli rano, że starec pozostał żywy. On całą noc ogrzewał się modlitwą, i ten płomień wiary okazał się silniejszy od mrozu i zamieci.

Mijały lata… Babcia zmarła. Lena dorosła, wyszła za mąż i urodziła syna. Kiedy zaczęła się wojna, mąż poszedł na front i ona sama musiała radzić z maleńkim Wanią. W trudne chwile z przyzwyczajenia, zrodzonego w niej przez babcię, mówiła:

- Boże, pomóż!

Pewnego razu na niedługo przed zdobyciem Stawropola przez faszystów, potrzebowała pójść na rynek po zakupy. Lena owinęła malucha w koc, przykazała psu domowemu Trezorowi, aby go pilnował, przeżegnała się i wypowiedziała swoje zwykłe:

- Hospodi, spasi i sochrani (Panie, zbaw i zachowaj).

Rynek był niedaleko i Lena miała nadzieję wrócić, póki jej Wania śpi. Ale nie zdążyła zrobić zakupów, jak rozległo się wycie samolotów. Zaczął się kolejny faszystowski nalot. Prawie zaczepiając skrzydłami o dachy, szturmowce rozstrzeliwały bezbronnych ludzi. Wszyscy rzucili się w rozsypkę, a Lena pobiegła do domu.

Jeszcze z daleka zobaczyła, że bomba trafiła w sklep z pieczywem. A on przecież całkiem obok! I nieszczęśliwa kobieta krzyknęła:

- Boże, uratuj Wanieczkę! Boże, uchowaj!

Wszystkie szyby w ich domu wybiła fala wybuchu, a przecież Wania śpi przy samym oknie! W pośpiechu otworzywszy drzwi, Lena wbiegła do pokoju i zamarła… Na łóżeczku dziecięcym leżał duży odłamek bomby. Ale gdzież jej synek? Wzrok pobiegł do odległego kąta. A tam… Na podłodze spokojnie spał zawinięty w koc chłopczyk, a wielki kosmaty pies przykrywał go sobą.

Lena rzuciła się ich całować. Potem, ochłonąwszy, podeszła do ikony Zbawiciela, upadła na kolana i z całego serca wyszeptała:

- Chwała Tobie, Panie! Chwała Tobie!

Spis treści

O CO SIĘ MODLIĆ?

Grisza uczył się dobrze, ale ot problem – chciał być najlepszym uczniem w klasie. A tu pojawił się nowy kolega, i, jak na złość, prymus. Kiedy on odpowiadał, Grisza nie zaznawał spokoju – tak bardzo chciał, żeby ten się pomylił.

Pewnego razu wezwano Griszę udowadniać twierdzenie z matematyki. Odpowiedział „wzorowo” i uspokoił się: wiedział, że piątek ma dużo i następnego dnia go nie zapytają. I dlatego nawet lekcji nie odrobił.

Tym razem wywołano nowego. Ten zaczął wytwornie odpowiadać. Grisza patrzył na niego i w myślach szeptał:

- No, pomyl się, pomyl się. Ale nowy mówił bez zająknięcia. Wtedy Grisza zaczął prosić Boga:

- Panie, uczyń tak, żeby ten kujon się pomylił. Panie, Ty – Wszechmocny. Niech wlepią mu tróję, a jeszcze lepiej – dwóję. (ocenę niedostateczną)

W tym momencie nowy rzeczywiście zaciął się, zdenerwował się i, w końcu, zamilkł. Nauczyciel zwrócił się do Griszy:

- No-dawaj, pomóż mu.

Nasz bohater aż dar mowy stracił.

- No cóż ty, prymusie? Chodź do tablicy! Grisza poczerwieniał i nie ruszył z miejsca.

- Co z tobą? Nie nauczyłeś się? Chłopiec opuścił głowę.

- Dawaj dzienniczek!

I po sekundzie Grisza zobaczył w dzienniczku grubą dwóję.

Szedł do domu i z wyrzutem mówił:

- Dlaczego tak wyszło, Boże? Ja przecież prosiłem Ciebie, żeby dwójkę postawili nowemu, a postawili – mi. I co teraz robić? Piątki na okres nie będzie, mama będzie przeżywać, tatuś obstawiać. Przecież Sam mówiłeś: „Proście i dane wam będzie…”

O co można prosić Zbawiciela, a o co nie można, nie rozumiał i pewien chłop w minionym wieku. Wtedy w Wiatskiej guberni zdarzył się nieurodzaj i ceny na chleb mocno podskoczyły. Chciwi ludzie nie żałując głodujących, wykorzystali to, żeby się wzbogacić. Tak i ten chłop, który miał duże zapasy ziarna, doczekał się, kiedy ceny będą całkiem wysokie, i powiózł ziarno do Wiatki sprzedawać. Otrzymawszy ogromny zysk, z radości zaszedł do soboru i zamówił dziękczynny moleben do świętego Mikołaja za pomyślny handel. Oprócz tego, zaczął prosić Boga, aby głód trwał nadal i ceny wzrosły jeszcze bardziej.

Wracając do domu, chłop dowiedział się, że w tym czasie, kiedy wypowiadał modlitwy o nieszczęście ludzi, w jego gospodarstwie wybuchł pożar. Przerzuciwszy się na magazyny z ziarnem, ogień obrócił złe marzenie w popiół.

Spis treści

TAJEMNICA MODLITWY

Na podstawie „Szczerych opowieści pielgrzyma swemu ojcu duchowemu”

Chłopczyk miał osiem lat, kiedy zostawiono go żyć z „wilkiem morskim”. Tak nazywano doświadczonych ludzi, którzy rzadziej stąpali po ziemi niż po pokładzie okrętu, prującego morza i oceany. Takim właśnie był kapitan, przyzwyczajony dowodzić mnóstwem marynarzy, a który na starość został sam ze swymi chorobami. Na pomoc mu przydzielono jego syna chrzestnego.

Chrześniak okazał się rozbrykanym złośnikiem nieustannie szumiącym. Kapitan zaś, często oddający się czytaniu i rozmyślaniom, potrzebował spokoju. I choć prace domowe chłopiec wykonywał sprawnie, jego niespokojny temperament i ruchliwość dokuczały choremu.

Na stare lata kapitan, który dużo widział w swoim życiu, chciał pojąć tajemnicę modlitwy Pańskiej. Sama modlitwa niewielka:

„Hospodi Iisusie Christie, Synie Bożij, pomiłuj mia hresznoho” („Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym”, ale owoce jej zadziwiające. Kapitan czytał książki świętych szermierzy, którym było odkryte tajemne. Oni jednogłośnie twierdzili – rozumem nie można pojąć tajemnicy modlitwy. Na początku wymawiana jest ustami, potem umysłem, i w końcu, tak przenika do serca człowieka i sama czyni się nieprzerwanie, nawet podczas snu. Czytał kapitan i o drogocennym doświadczeniu starców, odchodzących w pustynie i żyjących tą modlitwą, rozmyślał o przeczytanym…A tu ten chłopiec odciąga. Trwało tak długo i w końcu kapitan miał dość. Wziął rózgi, posadził chłopca na ławkę i zmusił odmawiać modlitwę głośno. I to nie raz, a dużo.

Beztroskiemu chrześniakowi było to uciążliwe, jednak i z rózgami zapoznać się nie chciał. Dlatego z niechęcią szeptał to, co kazano. Wystarczyło, że zamilkł, jak chory z lekka poruszał rózgami, przypominając o możliwej karze za nieposłuszeństwo. To wystarczyło, żeby chłopiec znów zaczynał wymawiać modlitwę. Kapitan wsłuchiwał się w dźwięk świętych słów, powtarzając z rzadka: „Panie, Naucz nas modlić się”.

Po jakimś czasie chłopiec zaczął chętniej wypełniać polecenie odmawiania modlitwy. Oprócz tego kapitan zauważył, że chrześniak zmienił się: stał się mniej krzykliwy, bardziej pokorny i posłuszny. Widząc, że obowiązki domowe wypełnia starannie, kapitan dał chłopcu więcej swobody i wyrzucił rózgi, domyśliwszy się, że nie one prowadzą do Boga. A pewnego razu „wilk morski” uczynił odkrycie: chrześniak sam ciągle się modli bez napomnień. Nie na darmo mówią: modlitwa dawana jest modlącemu się. Tylko odpowiedzieć, dlaczego jest tak gorliwy, chłopiec nie był w stanie. Powiedział tylko, że nieodparcie chce się mu ciągle czynić modlitwę.

- Co przy tym odczuwasz?

- Bywa mi dobrze, kiedy się modlę.

- Jak to – dobrze?

- Nawet nie wiem, jak powiedzieć.

- Radośnie, czy co?

- Tak, radośnie.

Czyż nie radośnie duszy z Bogiem? On przychodzi do nas dla radości.

Spis treści

NOWA

Wychowawczyni przedszkola Sofia Aleksandrowna wprowadziła do sali zabaw młodą kobietę z dziewczynką. Dziewczynka była miła, z rudymi włosami jakimiś wyjątkowo dobrymi oczami i życzliwym uśmiechem.

- Oto wam nowa koleżanka – ogłosiła wychowawczyni. – Ma takie wyjątkowe imię – Gafa.

- Mamo! – krzyknęła z wyrzutem dziewczynka. – Ty znów nowe imię mi wymyśliłaś. Przecież nie tak, ja nie Gafa, a po prostu Agafia!

- No co ty mówisz! – zdenerwowała się kobieta. – To wszystko mąż. Ja chciałam dać córce takie piękne imię – Dżuletta, a on roześmiał się, że będzie Dżuletta Stiepanowna, a zapisał ją Agafia, na cześć swojej matki.

Sofia Aleksandrowna z mamą nowej wyszły i dziewczynka znalazła się w kręgu dzieci, które z zaciekawieniem ją oglądały.

- No ale masz imię! – zaśmiał się Pietia, najbardziej hałaśliwy i zadziorny w grupie. Ja i nie słyszałem nigdy takiego!

- To bardzo ładne imię – sprzeciwiła się dziewczynka. – Agafia znaczy – dobra. I ja powinnam starać się być podobną do swojej świętej – zawsze być dobrą.

- Widzisz ją! – zdziwił się Pietia. – Ona jeszcze nawet swoją świętą ma!

- A jakże – ze zdziwieniem popatrzyła na niego Agafia – każdy ochrzczony człowiek ma swego świętego, na cześć którego został nazwany. Więc ty jak masz na imię?

- No, Pietia.

- Znaczy, Piotr. I ty masz ładne imię – radośnie powiedziała dziewczynka.

- A co w nim ładnego? Najprostsze imię.

- A czy ty nie wiesz? – zapytała. – Sam Jezus Chrystus dał Swemu uczniowi Piotrowi klucze do raju. Ty powinieneś starać się być jak on: silny, bronić wszystkich słabszych od siebie, zwłaszcza dziewczynki. A ty od razu zaczynasz śmiać się z mego imienia.

Pietia pogubił się.

- No dobrze – powiedział wielkodusznie – ono nawet mi się spodobało. U nas trzy Natasze, dwie Irki, a Masz nawet nie zliczysz. A ty Agafia, w dodatku jeszcze ruda – z nikim ciebie nie pomylisz.

Tak pojawiła się w przedszkolu nowa i przyniosła z sobą coś nowego.

Kiedy dzieci usiadły przy stole do obiadu, ona podniosła rękę:

- Sofio Aleksandrowna! A czyż nie będziemy się modlić?

- A wy co, w domu zawsze się modlicie?

- Oczywiście! Babcia mówi, że bez modlitwy nie można siadać do stołu.

- I ty znasz modlitwy? No więc, mów.

- Ale najpierw trzeba wstać – dodała dziewczynka.

Dzieci wstały. Wstała i Sofia Aleksandrowna.

Agafia ze wzruszeniem i uroczyście odmówiła „Ojcze nasz” i „Bogurodzico Dziewico raduj się”.

Wszystkim spodobało się. Pietia nawet wykrzyknął:

- Dawajcie będziemy zawsze się modlić! Niech Agafia nam odmawia (wygłasza).

- Ale na to trzeba otrzymać zgodę waszych rodziców.

- Poprosimy ich! Zgodnie zakrzyczały dzieci.

Sofia Aleksandrowna zauważyła, że kiedy dzieci kłóciły się, Agafia biegła do Pieti i prosiła:

- Pietia, idź, pogódź ich.

I Pietia, choć dla pozoru mamrotał, ale szedł.

On też chciał nieść ludziom pokój.

Spis treści

CZYŻ TO NIE CUD?

Dzieciaki jeździły na sankach. Zjeżdżając z górki mała Nina upadła, mocno uderzyła się głową i straciła przytomność.

Lekarze powiedzieli: wstrząs mózgu. Jeśli dziewczynka wyżyje, to będzie już nie ta Nina. Nawet mówić nie będzie mogła… Medycyna tu bezsilna…

Co robić? Kierowniczka przedszkola, w którym wszystko się zdarzyło, rzuciła się do duchownego. Ten błogosławił: wszyscy stanąć na modlitwę – dzieci Bóg obowiązkowo usłyszy.

Kiedy tylko wszyscy zebrali się i zaczęli prosić Boga, rozległ się telefon ze szpitala: Nineczka odzyskała przytomność i wkrótce będzie całkiem zdrowa!

Rozeszły się wieści o tym zdarzeniu, zwalili się dziennikarze. Zaczęli szumieć w gazetach i w radiu: cud! cud!

Skończyło się tym, że to przedszkole zamknięto. Żeby więcej cudów nie było…

Spis treści

NAWET WE ŚNIE

Ksenia zaczęła spać niespokojnie: to zagada we śnie, to zapłacze. Przebudzi się mama, przeżegna córkę – ta się uspokoi. Ale następnej nocy wszystko się powtarzało.

Choć córka była jeszcze malutka, rodzice często opowiadali jej o Bogu. Dziewczynka bez tchu słuchała. Oto tato ją i nauczył:

- Jeśli ci coś strasznego się przyśni, ty we śnie Boga wezwij.

Rano Ksenia radośnie powiedziała:

- Do mnie w nocy baba-jaga przyszła, a ja Boga wezwałam. Ona wystraszyła się i uciekła.

Jakże tak? Czy to możliwe? Dziewczynka chyba spała?

Spać to ona spała, ale jej dusza modliła się.

Pewną kobietę przed operacją lekarz zapytał:

- A ty co nam powiesz, kiedy ciebie uśpimy? Jedni u nas przeklinają, inni – krzyczą… A co ty będziesz mówić:

Kobieta wzruszyła ramionami. Samo pytanie wydało się jej dziwne: czyż może wiedzieć, jak będzie się zachowywać, kiedy uśpią jej świadomość?

Po operacji lekarz ze zdziwieniem zapytał:

- Pamiętasz, co mówiłaś?

- Nie…

- Ty, gołąbeczko, deklamowałaś pokajanny kanon. Lekarz, człowiek wierzący, sam często te słowa wymawiał:

- Pomiłuj mia, Boże, pomiłuj mia. (Zmiłuj się nade mną, Boże, zmiłuj się nade mną).

A kanon on czytał w przeddzień Eucharystii, z modlitewnika. Jest bardzo długi, trudno go zapamiętać. A chora była w dodatku uśpiona. Jak więc mogła się modlić?

Znów jednak – dusza! Kiedy trwał czas miedzy życiem i śmiercią, jej dusza prosiła:

- Zmiłuj się nade mną, Boże, zmiłuj się nade mną.

Spis treści

ŚLEPY CHŁOPCZYK

Chłopczyk-chłopczyk… Biedny chłopaczek… Za czyjeś grzechy urodził się ślepy.

Bieda. Jaka bieda! Pobądź tak choć przez pięć minut. Zamknij oczy, przejdź się, znajdź ubranie, szczoteczkę do zębów, umyj się… domyśl się po dźwiękach, kto jest obok… A wyobraź, jak on się czuje – on nie widzi nigdy.

Sasza ma babcię. Jest czuła wobec niego i wierzy, że wnuk przejrzy. Oni przychodzą do cerkwi Iowa (Hioba) Cierpiącego. Babcia stawia chłopczyka w kąciku i szepcze:

- Posłuchaj modlitwy.

Sasza słucha chóru i mówi:

- Jak ładnie się modlą. Potem sam prosi:

- Matko Boża, daj mi światło.

Babcia, żeby nie przeszkadzać modlącym się, wyprowadza go na podwórko. On i tam znów, i znów błaga: „Matko Boża, pomóż! Matko Boża, daj mi światło!”

Być może, Bóg chce, żebyś i ty pomodlił się za ślepego?

Spis treści

UZDROWIENIE

Chłopczyk od wczesnego dzieciństwa nie mógł ani wstawać, ani chodzić, ani bawić się, jak pozostałe dzieci. Paraliż przykuł go do łóżka. Lekarze mówili rodzicom, że choroba ich syna jest nieuleczalna. Ale jego rodzina, nie tracąc nadziei w Bogu, modliła się za niego. Całymi dniami modlił się też sam chłopczyk. Nie mając kolegów, ciągle myślał o Bogu, rozmawiał z Nim. Prosił o pomoc i u Matki Bożej, Którą kochał całym swym dziecięcym sercem.

Pewnego razu Ona zjawiła się mu we śnie i powiedziała, że powinien pokłonić się jej ikonie, znajdującej się w cerkwi niedaleko od miasta. Wszyscy okoliczni mieszkańcy znali tę ikonę jako cudotwórczą. W końcu dziewiętnastego wieku piorun uderzył w cerkiew, w której ona przebywała, i zniszczył wszystko, co w niej było. Ale ikona została nieuszkodzona, tylko monety, które wyleciały z cerkiewnej tacy nadtopiły się i poprzyklejały wokół wizerunku Carycy Niebieskiej. Po tym zdarzeniu wielu wierzących ludzi zostało tu uzdrowionych.

Wstrząśnięty widokiem Matki Bożej, chłopczyk uprosił rodziców, aby zawieźli go do Cudownej ikony. I co?

Podczas molebna dokonał się cud: chłopiec wstał całkiem zdrowy.

Tak właśnie było przykazane przez Pana: - Proście i dane wam będzie.

Spis treści

NAJDROŻSZE

Jeśliby zapytał ciebie Sam Bóg: „Co chcesz? Mów, Ja spełnię dowolne twoje życzenie”, o co byś poprosił? Co dla ciebie jest naj-naj?

Kiedy Stwórca zapytał tak młodego Salomona, to Salomon odpowiedział:

- Panie! Ty uczyniłeś mnie carem, a ja jestem młodym chłopcem. Daruj więc mi rozum, żebym kierował narodem Twoim.

Podobała się Panu taka prośba:

- Za to, że nie prosiłeś u Mnie ani długiego życia, ani bogactwa, ani zwycięstwa nad wrogami, a prosisz o rozum, żeby kierować narodem, Ja daję ci mądrość taką, że podobnego do ciebie nie będzie. I to, o co nie prosiłeś, Ja daję tobie – bogactwo i sławę. A jeśli będziesz wypełniać moje przykazania, dam też tobie długie życie.

A o co ty byś poprosił? Albo zapytajmy inaczej. Wyobraź, nie daj Boże, że twój dom ogarnięty płomieniami. Masz sekundy, żeby uratować najcenniejsze. Co byś wziął?

…Lato 1938 roku. Nocą mieszkańców wsi Dmitrowicze zbudził dzwon alarmowy. Buszował pożar. Domy, stodoły, stogi siana zapalały się jeden od drugiego, jak zapałki w pudełku. Ogniste wiry, rozdmuchiwane przez wiatr, jak ściana przemieszczały się po wsi.

Morze ognia bezlitośnie przemieszczało się coraz szybciej i szybciej. Co ratować? Meble, kołdry, odzież, zwierzęta? Na decyzję – sekundy. Ogień coraz bliżej i bliżej do centrum wsi. Już i wody nie ma w studniach, i ludzie padają ze zmęczenia, a ognista lawina pożera wszystko, co spotyka na swojej drodze.

I wtedy matuszka Maria, żona proboszcza cerkwi, wzięła starodawną ikonę „Niespalający się Krzew” i stanęła przed ognistą nawałnicą, broniąc swego domu. Na kolanach, wzniósłszy ikonę nad głową, zaczęła zwracać się do Obrończyni naszej Matki Bożej.

Ściany domu gorące były od żaru, ale nie zapaliły się. Pożar zaczął ustawać i do cerkwi nie doszedł.

Zaprawdę, „według wiary waszej niech wam będzie”. Postawmy sobie pytanie – cóż ja wezmę, ratując się? Co dla mnie jest najdroższe? W co ja wierzę?

Spis treści

TY W KOŃCU MNIE POKOCHAJ!

Maszeńka była długo oczekiwaną córką.

- Kochaniutka moja! – wykrzykiwał tatuś, biorąc ją na ręce, kiedy ta z radosnym krzykiem witała go po pracy. Zmęczenia jakby nie było! I Siergiej gotów był godzinami bawić się z córką, opowiadać jej bajki i czytać książki.

Pracownikiem on był wyróżniającym się, ale zdarzyło się nieszczęście – plecy zaczęły pobolewać. Oto i zaproponowano mu lżejszą pracę – magazyniera. Przyszło się Siergiejowi, oprócz narzędzi i materiałów, alkoholem dysponować.

Pierwsze miesiące wszystko szło dobrze. Siergiej ściśle doglądał wydawania tego niebezpiecznego towaru. Ale pojawili się nowi koledzy. Przychodzili do niego zwłaszcza po świętach i dniach wolnych:

- Ratuj, Siergiej, daj choć łyk na kaca.

I Siergiej z powodu miękkiego charakteru dawał.

Kolegów ciągle przybywało i przybywało. Raz, kiedy Siergiej przeziębił się, poradzili mu zamiast leków sto gram spirytusu wypić. Wypił – i rzeczywiście pomogło. Tak powoli-pomału zaczął on tę miksturę popijać. Zbierali się nowi znajomi z Siergiejem po pracy na placu i rozlewali na trzech. Żona Nina zaczęła zwracać uwagę:

- Sieroża, coś ty z pracy zacząłeś wesoły wracać, a i wódką czuć. Czy nie zacząłeś popijać na stare lata?

Zaśmieje się Siergiej, obejmie żonę:

- Nie martw się – powie – wypijaj, ale rozumu nie przepijaj!

I znów wszystko było jak dawniej…

Ale wkrótce z wesołości Siergieja nic nie zostało: przychodzi z pracy do domu rozdrażniony, zmęczony, a czasem wyrywały się mu obelżywe słowa.

Maszeńka widziała, jak zmienił się jej kochany tatuś, modliła się za niego w cerkwi, prosiła Jezusa Chrystusa i Matkę Bożą, żeby rzucił picie i stał się takim, jak wcześniej.

Pewnego razu w kazaniu duchowny powiedział, że Bogarodzica nie lubi tych, kto pije wódkę i przeklina. To całkiem wystraszyło Marusię i ona zaczęła jeszcze goręcej modlić się za ojca.

Raz Siergiej przyszedł do domu w zabrudzonej kurtce i z oderwanym rękawem.

To oburzyło Ninę:

- Popatrz, do kogo jesteś podobny? Komu taki jesteś potrzebny?

- Tobie. Jesteś moją żoną i musisz kochać swego męża – plączącym się językiem odpowiedział Siergiej.

- Kochać!? – krzyknęła Nina. – Ale jak można takiego pijaka kochać!?

- Aha! Znaczy już nie jestem ci potrzebny! Maszeńka, chodź-no tu. Siadaj obok mnie. Objął córkę. – Ty mnie kochasz?

- Oczywiście, kocham! – odpowiedziała dziewczynka.

- I takiego pijanego i brudnego?

- Tak, i takiego. Jakiegokolwiek ciebie kocham. – Ona przytuliła się do ojca i nagle gorzko zapłakała.

Siergiej zmieszał się:

- A czemu ty płaczesz córeczko?

- Tatusiu, kochaniutki – przez łzy mówiła dziewczynka – ja ciebie kocham, a oto Bogarodzica ciebie nie lubi, a ja tak chcę, żeby i Ona ciebie polubiła!

- A to dlaczego Ona mnie nie lubi?

- Ona nie lubi tych, którzy brzydko przeklinają i piją wódkę – kontynuowała córka.

- To tak! - ze zdziwieniem powiedział Siergiej. - Patrz no, nie lubi…

Słowa córki zapadły w duszę Siergieja. „Jak ona płakała – wspomniał – i jak chciała, żeby Bogarodzica mnie polubiła”.

Następnego dnia zamiast na skwer poszedł do cerkwi. Było cicho i świątecznie, płonęły świece. Służba już się skończyła i kilka osób stało, żeby podejść do ikony Matki Bożej. Siergieja coś pociągnęło właśnie tam. Podszedłszy ku ikonie i spojrzawszy na jasne oblicze Bogarodzicy, nieoczekiwanie dla siebie stanął na kolana i wyszeptał:

- Bogarodzico Dziewico, już Ty postaraj się polubić mnie, a to córka moja Maszeńka bardzo płacze. A ja obiecuję Tobie – rzucę picie i żadnego brzydkiego słowa Ty ode mnie nie usłyszysz. I do cerkwi w niedziele z Maszą chodzić będę.

Siergiej wstał i przez zasłonę łez wydało się mu, że Bogarodzica do niego się uśmiechnęła. „Znaczy, wybaczyła!” – pomyślał.

A następnego dnia poszedł do dyrekcji i poprosił, aby przywrócono go do pracy przy produkcji, a na magazyniera wyznaczono żonę.

- To nie dla mężczyzn robota – być koło spirytusu – dodał ze zmieszaniem.

Spis treści

SNY OLI

Ola wyrosła, jak się mówi, na rękach u babci, która wprost żyła wnuczką. A i Ola nie miała bliższego człowieka na ziemi niż babcia.

I oto babci zabrakło. Dziewczynka długo nie mogła pogodzić się ze stratą i bardzo tęskniła. Ale dni mijały, ból zaczął przygasać i Ola zaczęła zapominać o swojej kochanej babuni.

Pewnego razu wnuczce przyśnił się straszny sen. Babcia, którą trudno było poznać, w łachmanach, ledwie przykrywających zgarbione ciało, wyciągała do niej rękę i o coś prosiła.

Zbudziwszy się, Ola postarała się zapomnieć, co widziała. Jednak myśli o babci przychodziły ciągle. Dziewczynka włączała głośną muzykę, żeby jej rytmem wybić z duszy wszystko, co ją niepokoiło. Ale wspomnienia o śnie nie dawały spokoju. Ta drżąca wyciągnięta ręka…

Ola zaczęła chodzić ze słuchawkami, starając się oderwać, odpędzić obraz babci na zawsze.

Ale nocami ta znów zjawiała się wnuczce i smutno płakała.

Dziewczynka gotowa była oddać babci wszystko, czego ta potrzebowała, ale nie wiedziała, jak to uczynić. Tak trwało do tej pory, póki pewnego razu Ola nie spotkała sąsiadki, z którą przyjaźniła się babcia. I kiedy ta zaczęła wypytywać wnuczkę, dziewczynka rozpłakała się i wszystko opowiedziała.

Sąsiadka przeżegnała się i wyjaśniła Oli: Babcia prosi ciebie o jedno – o serdeczne modlitwy. Bez nich ona jest samotna, głodna i chłodna. Twoja modlitwa ją pocieszy, ogrzeje i nakarmi. Pomódl się z miłością: „Uczyń spokojną, Panie, duszę mojej babci. I wybacz wszystkie jej grzechy, i daruj jej Królestwo Niebieskie”.

Wnuczka wieczorem pomodliła się i po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni spała bez widzeń sennych. „Znaczy, babci rzeczywiście jest lepiej”, pomyślała dziewczynka i postanowiła modlić się za nią jeszcze rankami.

Po kilku dniach znów jej przyśniła się babcia. Była ciepło ubrana i uśmiechała się.

Spis treści

WYBAWIENIE Z OGNIA

To dawna historia. Wydarzyła się na początku XX wieku w wigilię Bożego Narodzenia.

Na chutorze, w oddali od wsi, mieszkała wielka chłopska rodzina. Tatuś jeszcze rano wyjechał konno do miasta. Mama i dzieci – mały, mała, mniejsze – zebrali się przy ognisku domowym. Mama przygotowywała się do święta. Dzieci słuchały potrzaskiwania polan w piecu i marzyły o prezentach.

Szybko ściemniło się. Domownicy zaczęli się niepokoić: tatuś obiecał wrócić przed zmrokiem, a jego ciągle nie ma i nie ma. Zimą zaś różnie bywa. Oto zawieja jak się rozhulała, a i wilki o tej porze mogą człowieka zaatakować. I oczywiście wszyscy bali się rozbójnika Miszki Pietrowa, który grabił, a czasem nawet zabijał ludzi w okolicznych lasach.

Napięcie rosło. Maleńka Liza nie wytrzymała i zapytała:

- Dlaczego taty tak długo nie ma?

Co mogła odpowiedzieć mama? Już kto jak kto, a ona wyobrażała całe niebezpieczeństwo, wiedząc, że mąż powinien był przywieźć większą sumę pieniędzy.

Wycie zamieci ucichło. W ciszy oczekiwanie stało się jeszcze bardziej męczące. I tu starszy, dwunastoletni Fiedia, zaproponował:

- Mamusiu, może ja wejdę na wzgórek. Może, usłyszę dźwięk dzwoneczków u sań tatusia.

- Idź, mój chłopczyku – przeżegnała go mama. – I niech Pan ma cię w opiece.

Fiedia wyskoczył na podwórko. Nie bał się ani ciemności, ani wilków, ani rozbójników, bo wierzył, że Chrystus zawsze ochroni go. Z wierzchołka pagórka na drodze nic nie było widać, nie dzwoniły też znajome dzwoneczki. Fiedia stanął na kolana:

- Panie, pomóż memu tatusiowi wrócić do domu. Wybaw go od wilków i od Miszki Pietrowa. Zbaw i samego Miszkę. On nieszczęśliwy, dlatego że nie poznał Ciebie. Nie wie, jak Ty wszystkich kochasz, kochasz i jego. Boże, zbaw Miszkę.

Chłopczyk wstał i poszedł do domu. On nie usłyszał czyjegoś głębokiego westchnienia, prawie jęku, który rozległ się w ślad za nim. Wkrótce wrócił tatuś i cała rodzina radośnie powitała Boże Narodzenie.

A po kilku dniach do drzwi zapukał ponury mężczyzna i poprosił o pracę. Na chutorze dodatkowe ręce zawsze są potrzebne i z zadowoleniem go przyjęto. Pracował sprawnie, ale był bardzo milczący i wieczorem po kolacji od razu szedł spać na siano.

Pewnego razu nocą rozległy się krzyki. Chutor płonął. Cała rodzina, ubierając się w biegu, wyskoczyła na podwórko. Nie było tylko Fiedi, który spał na piętrze i od razu odciął go ogień.

Wydawało się, że nie można go uratować, ale tu do domu podbiegł robotnik z drabiną. Przystawił ją do chwiejącej się ściany i, szybko wspiąwszy się, rzucił się w ogień. Ludzie jęknęli i zaczęli się modlić. Męcząco wlokły się sekundy.

I oto, w końcu, w otworze okna pojawił się człowiek, przyciskający do piersi Fiedię, zawiniętego w kołdrę. Chłopczyk był cały, ale robotnik odniósł poważne oparzenia.

Dopiero nad ranem nieszczęsny doszedł do siebie. Bez względu na cierpienia, twarz jego była spokojna. Poprosił zawołać Fiedię i, pokonując ból, powiedział mu: – Ja – Miszka Pietrow, rozbójnik. Na Boże Narodzenie chciałem ograbić twego ojca, ale usłyszałem, jak ty modliłeś się za mnie. Bóg według twojej modlitwy uczynił cud: ja pokajałem się i zacząłem nowe życie.

Odsapnął i kontynuował:

- Fiedia, daj mi rękę. Ja uratowałem ciebie z płomieni ziemskich, ty pomódl się, żeby Bóg wybawił mnie od ognia wiecznego.

Powiedziawszy to, zamknął oczy i zamilkł, a jego twarz rozjaśniała jakimś nieziemskim światłem.

Spis treści

JAK BÓG DA

Chłopiec Wasia pochodził z chłopskiej rodziny. A dawniej wszyscy chłopi byli chrześcijanami, to znaczy w Pana naszego Jezusa Chrystusa wierzyli i zgodnie z Jego przykazaniami starali się żyć. Oto i Wasia zapragnął całe swoje życie Bogu poświęcić – mnichem zostać.

Przyszedł młodzieniec do starca po radę, a ten odkrył mu wolę Bożą: powinien Wasilij najpierw posłużyć ludziom w świecie, ożenić się, wychować dzieci, a dopiero potem, za zgodą żony, zostać mnichem.

I zaczął Wasilij żyć według woli Bożej. Wszystko było tak, jak przepowiedział starec. Chłopiec odszedł do miasta i został urzędnikiem. Zapracowane pieniądze posyłał chorej matce.

Wkrótce młodzieniec poznał dziewczynę Olę ze swojej wsi, która też chciała poświęcić siebie Bogu i zostać mniszką, ale otrzymała błogosławieństwo najpierw wyjść za mąż, wychować dzieci, a dopiero potem spełnić swoje plany.

Oni pobrali się. Sprawy młodych szły dobrze i wkrótce Wasilij został bogatym człowiekiem. Ale o woli Bożej nie zapominał: szczodrze dzielił się pieniędzmi z monasterami, świątyniami i szpitalami, pomagał biednym.

Pewnego razu Wasilij jechał w karecie i zobaczył chłopa, siedzącego wprost na jezdni. Mężczyzna głośno wykrzykiwał:

- Nie jak ty chcesz, a jak Bóg da!

Tylko powie i znów:

- Nie jak ty chcesz, a jak Bóg da!

Podpowiedziało serce Wasylowi, że człowiek ma biedę, polecił woźnicy zatrzymać karetę. Przywoławszy nieszczęsnego, wypytał go. Chłop podzielił się swoim nieszczęściem: we wsi został jego stary ojciec i siedmioro dzieci. Wszyscy chorzy na tyfus. Sąsiedzi, bojąc się zarazić, omijali ich dom z daleka. Ostatnie co oni mieli, to koń, i ojciec posłał go do miasta sprzedać go i kupić krowę, w której pokładali całe nadzieje.

Zaprowadził chłop konia do miasta, sprzedał, a karmicielki nie kupił. Pieniądze u niego odebrali: Całkiem biedak osłabł z głodu i bronić się nie mógł. Co teraz robić? Jak wracać z pustymi rękami do głodnych i chorych dzieci? Oto i usiadł na drodze, ni to modląc się, ni to płacząc:

- Nie jak ty chcesz, a jak Bóg da! Wasilij posadził mężczyznę obok siebie i polecił jechać na rynek. Tam on kupił parę koni i wóz, który zapełnił różnymi produktami spożywczymi. Kupił też krowę. Przywiązał ją do wozu, oddał lejce chłopu. Ten nie uwierzył w swoje szczęście i zaczął odmawiać, ale Wasilij przypomniał mu:

- Nie jak ty chcesz, a jak Bóg da!

Po wielu latach Wasilij sam został starcem. Naród nazywał go Sierafimem Wyrickim.

Tysiące ludzi zbawił święty Sierafim, odkrywając im wolę Bożą, ucząc swoim życiem modlić się:

- Niech będzie na wszystko Twoja wola, Panie. Nie tak, jak ja chcę, a jak Ty dasz!

Spis treści

DRABINA DO NIEBA

Ludzie stali jak żywa ściana, a Zacheusz był niski. Jak on nie podskakiwał, nie udawało się mu zobaczyć przechodzącego obok Boga. Wtedy Zacheusz zaczął szukać jakiegoś schodka albo drabinki, pragnąc ciut-ciut podnieść się nad ziemią i choćby spojrzeć na Tego, Który czyni cuda. Zauważywszy stojące drzewo, wdrapał się na nie i nie tylko zobaczył Bogoczłowieka, ale i Sam Pan, spojrzawszy, zwrócił się do niego tak, jakby znał go zawsze:

- Zacheuszu, dziś Ja przyjdę do ciebie.

Każdy człowiek może podnieść się nad ziemską krzątaninę, żeby spotkać Chrystusa. I jako schodek do Boga służy modlitwa. Zwłaszcza modlitwa wspólna.

W Konstantynopolu zaczęło się straszne trzęsienie ziemi. Ziemia drżała, domy rozpadły się. Przerażeni ludzie zbiegli się na plac i złączyli się w modlitwie, w jedną duszę. Ich błaganie było tak silne, że jeden chłopczyk na oczach wszystkich ludzi wzbił się na niebo.

Ziemia trzęsła się, a ludzie się modlili. I oto chłopiec opuścił się na ziemię. W odpowiedzi na pytania opowiedział, że słyszał, jak świetlani aniołowie śpiewali:

- Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny.

Ludzie podchwycili anielskie słowa i dodali do nich:

- Zmiłuj się nad nami!

I Bóg zmiłował się: trzęsienie ziemi ustało.

Wydarzyło się to dawno temu. Ale i teraz wstrząsają nami niezliczone nieszczęścia, przed nami otwierają się niewidzialne przepaście,

Nasza dusza rwie się ku niebiosom. Pan dał nam drabinę do nieba – Cerkiew świętą. W niej modlimy się razem z aniołami i zbliżamy się do Boga.

Pewnego razu batiuszka Dmitrij Dudko i jego syn podeszli do wiejskiej cerkwi i usłyszeli śpiewający chór. Obeszli dookoła. Wszystkie drzwi zamknięte. W świątyni nikogo, a nabożeństwo trwa, dźwięczą słowa Aniołów.

Zaprawdę, Cerkiew – dom Boży, dom modlitwy, schronienie ludzi, którzy usłyszeli wezwanie Chrystusa. Tu nie tylko my przychodzimy do Boga, ale i Bóg przychodzi do nas.


Spis treści


Do strony głównej