zzzzzzzzzzzzzz
Do strony głównej

Na podstawie: Golden-Ship.ru tłumaczył Eliasz Marczuk


Kisilewa T.W.

Cudowna przyjaźń

Treść

Wszystko co oddycha niech chwali Pana (albo – Każdym tchnieniem chwalmy Pana)

(Psalm 150)

Mali czytelnicy!

Być może, w waszym domu żyje już jakieś zwierzątko: kot czy pies. Albo bardzo chcecie, aby rodzice podarowali wam rybek albo papugę. Jak przyjemnie jest czytać książkę, kiedy obok na kanapie śpi, zwinąwszy się w kłębuszek, kot!

Razem z ludźmi od dawna żyją krowy i kozy, króliki i gęsi. Lubimy je, dbamy o nie – i one w zamian dają nam wiele dobrego. Nazywamy je zwierzętami domowymi.

- Ale jak szkoda, – powiecie, – że nie można zaprzyjaźnić się ze zwierzętami dzikimi! Ot, pospacerować by po ulicy ze lwem czy tygrysem! Dlaczego dzikie zwierzęta nie dogadują się z człowiekiem?

Tak, teraz nie dogadują się, ale nie zawsze tak było. Kiedyś dawno temu Pan stworzył pierwszych ludzi – Adama i Ewę, oni żyli w rajskim ogrodzie wśród wspaniałych drzew, ziół i traw. Razem z nimi żyły zwierzęta. Ludzie i zwierzęta żyli zgodnie, rozumieli nawzajem swoje języki. Ale ludzie nie posłuchali się Boga, i ten porządek został naruszony. Zniknął w duszy człowieka spokój – i zwierzęta przestały kochać i słuchać się go. Pouciekały od człowieka. Silne zwierzęta są mu wrogie, a słabe – uciekają i chowają się. Tylko domowe zwierzęta po dawnemu są posłuszne ludziom.

- A w cyrku? – powiecie. Przecież w cyrku dzikie zwierzęta słuchają się tresera! Niedźwiedź tańczy i lew skacze przez pierścień!

Owszem, tak jest. Ale wszystko to zwierzęta robią nie z własnej woli. Długo je do tego tresowano, dlatego wyglądają na zmęczone. Z radością pouciekałyby do swoich nor i barłogów i nigdy nie wróciłyby do cyrku.

- Ale czyż nie było ludzi, do których dzikie zwierzęta przychodziłyby same, z własnej woli i żyłyby z nimi spokojnie, jak zwierzęta domowe?

Tacy ludzie byli. To byli święci ludzie, chrześcijanie, żyjący wiele wieków temu. Oni promieniowali miłością i dobrocią – dlatego ciągnęli się do nich nie tylko ludzie, ale i zwierzęta, nawet najbardziej drapieżne. I od tej boskiej miłości i łaski dzikie zwierzęta stawały się spokojne i potulne. Właśnie o tym i przeczytacie w naszej książce.

PRIEPODOBNY SIMIEON STOŁPNIK UZDRAWIA WĘŻA

Chrześcijanie pierwszych wieków często odchodzili żyć na pustynię, aby w oddali od światowej krzątaniny być bliżej Boga. Jeden z nich – priepodobny Simieon, żyjący w V wieku – osiadł na wysokim stołpie (słupie) i wiele lat żył tam w poście i modlitwie, za co został nazwany Stołpnikiem (Słupnikiem). Ludzie przychodzili do niego, i on nikomu nie odmawiał modlitewnej pomocy i wsparcia.

Ale oto przy ogrodzeniu słupa osiedlił się ogromy, straszny wąż, i ludzie zaczęli bać się chodzić do priepodobnego. A wąż najspokojniej żył przy świętym – dlaczego było mu odpełzać?

Pewnego razu do oka węża wpadł wielki śmieć. Wąż wił się, zwijał się z bólu, a potem podpełzł do samego słupa i całym swoim wyglądem zaczął pokazywać świętemu, że bardzo go boli i potrzebuje on pomocy.

Świętemu Simieonowi zrobiło się żal tego nieszczęsnego węża. W spojrzeniu priepodobnego było tyle dobroci i współczucia, że drzazga w cudowny sposób wypadła z oka węża. Wdzięczny wąż położył się przy ogrodzeniu słupa i trzy dni leżał pokornie, jak owca. A kiedy oko całkiem zagoiło się, wąż odpełzł do swojej poprzedniej nory, i ludzie bez strachu zaczęli przychodzić do priepodobnego Simieona, podziwiając ten cud.

PRIEPODOBNY GIERASIM I LEW JORDAN

Drugi święty V wieku, priepodobny Gierasim, żył w monasterze w pustelni Jordańskiej. Pewnego razu priepodobny modlił się w pustelni. Nagle usłyszał straszny ryk i zobaczył lwa. Lew, utykając, szedł do priepodobnego Gierasima i, podszedłszy, wyciągnął do niego chorą, ropiejącą łapę. Święty zobaczył, że w łapę wbił się duży kolec. Lew patrzył na starca cierpiącymi oczami.

- Co, przyjacielu, bardzo boli? – zapytał startec. – Pocierp, ja zaraz tobie pomogę.

On wyjął z łapy drzazgę, oczyścił ranę i zabandażował kawałkiem tkaniny. Czule pogłaskawszy zwierzę po kosmatej grzywie, starec wypuścił go. Ale lew nie odszedł. Od tej pory on zaczął wszędzie chodzić za priepodobnym, jak uczeń za nauczycielem, i we wszystkim był mu posłuszny.

Do monasteru, gdzie żył priepodobny Gierasim, wodę przywożono z rzeki Jordan na ośle. Starec powierzył lwu ochraniać osła, kiedy ten pasie się na brzegu. Lew gorliwie wypełniał to posłuszeństwo. Ale pewnego razu on zasnął w cieniu pod palmą. A w tym czasie przechodziła obok karawana wielbłądów. Właściciel karawany zobaczył, że osła nikt nie pilnuje, i, pomyślawszy, że osioł zabłądził, zabrał go.

Kiedy lew wrócił do monasteru bez osła, Gierasim powiedział mu:

- Ty zjadłeś osła? Jeśli tak, będziesz musiał wykonywać całą jego robotę! Lew z poczuciem winy opuścił głowę.

Od tej pory lew zaczął gorliwie wypełniać swoje nowe posłuszeństwo – nosić do monasteru wodę.

Po jakimś czasie ta sama karawana wracała z powrotem. Z wysokiego brzegu lew zobaczył swego osła i radośnie rzucił się do niego. Kupiec, wystraszywszy się lwa, uciekł, zostawiwszy swoją karawanę. A lew wziął wargami uzdę – tak on robił i przedtem – i przyprowadził osła do monasteru.

Lew podprowadził osła do starca. Gierasim pogłaskał lwa i, uśmiechnąwszy się, powiedział:

- Ja na próżno zbeształem ciebie. Jesteś uczciwym zwierzęciem, i ja daje tobie imię – Jordan.

Jeszcze długo żył w monasterze lew Jordan. Kiedy priepodobny Gierasim całkowicie zestarzał się i umarł, lew zatęsknił i posmutniał, przestał jeść. Potem położył się na mogiłę starca, zaryczał tak, że zadrżało powietrze, i umarł.

Od tych dawnych czasów priepodobnego Gierasima Jordańskiego na ikonach często przedstawiają z lwem.

MĄDRY KRUK I ODDANE LWY

A świętemu Antoniemu, żyjącemu w IV wieku, lwy pomogły, jak wierni przyjaciele. Pewnej nocy Pan objawił mu, że na drugim końcu pustyni Egipskiej żyje pustelnik, którego on powinien zobaczyć. I dziewięćdziesięcioletni starec wyruszył w drogę.

Droga przez pustynię jest trudna: słońce pali, wody nie ma, tylko wiatr gna rozpalony piasek. Przed starcem biegła hiena, wskazując mu drogę. Ona przyprowadziła go do pieczary, do której wejście zasłaniała palma.

Antoni wszedł do pieczary i w półmroku ledwie dostrzegł modlącego się człowieka. To był priepodobny Pawieł Fiwiejski. Starcy objęli się.

Wtedy wydarzyło się godne podziwu – do ich stóp opuścił się kruk z chlebem w dziobie.

- To Pan przygotował nam posiłek, – powiedział święty Pawieł. – Każdego dnia ja otrzymuję od niego po pół chleba, a dzisiaj, ze względu na twoją wizytę, On przysłał nam cały.

Po posiłku Pawieł powiedział przyjacielowi, że wkrótce umrze i że Antoni został posłany przez Boga aby go pochować.

Antoni zapłakał, wyszedł z pieczary, zaczął modlić się, aby Pan nie zabierał do siebie jego przyjaciela. I miał cudowne widzenie: niezwykle jasne światło, aniołowie śpiewają, zgromadzenia proroków, apostołów i… priepodobny Pawieł wśród nich. Święty Antoni wrócił do pieczary – i zobaczył, że priepodobny Pawieł już umarł…

Całą noc płakał i modlił się Antoni nad ciałem przyjaciela. Nadszedł poranek – trzeba kopać mogiłę. A łopaty nie ma, kamienista ziemia wysuszona upałem.

Nagle pojawiły się przed nim dwa lwy. Te lwy wiele lat przyjaźniły się z Pawłem. One skłoniły głowy przed zmarłym i zaczęły ryć mogiłę łapami. I święty Antoni dziękował Bogu za takich pomocników.

ŚWIĘTY WŁASIJ BŁOGOSŁAWI ZWIERZĘTA

W dawnej Rusi za opiekuna (patrona) zwierząt domowych uważano świętego Własija. Modlili się do niego jeśli nagle zachoruje koń albo zagubi się cielak. Dlaczego zaś właśnie do niego zwracali się ruscy chłopi o pomoc?

A oto dlaczego. W IV wieku, kiedy imperator Likinij prześladował chrześcijan, mieszkańcy miasta Sebastia ubłagali swego biskupa świętego Własija opuścić miasto, aby ukryć się przed prześladowaniami i mękami. Święty Własij posłuchał się kochających go ludzi i osiedlił się na górze Argeos, otoczonej lasami, w których było wiele zwierząt.

Zwierzęta często przychodziły do pieczary świętego. One cierpliwie czekały, kiedy on skończy modlić się. Starec wychodził z pieczary i błogosławił zwierzęta, a one zaczynały radośnie biegać, pełzać, skakać, lizać świętemu ręce i przymilały się do niego. Chore zwierzęta Własij uzdrawiał, kładąc na nie ręce. Pewnego razu słudzy imperatora polowali w pobliżu góry Agreos i zobaczyli mnóstwo bawiących się zwierząt. Przy czym lwy nie krzywdziły jeleni, a niedźwiedzie nie zaczepiały saren.

Święty Własij zauważył myśliwych z daleka. On pobłogosławił zwierzęta i cicho powiedział im:

- Uciekajcie szybciej, bo myśliwi zabiją was!

Kiedy myśliwi podeszli bliżej, zobaczyli, że zwierząt ani śladu, a przed nimi stoi siwowłosy starec.

- Ty jesteś czarodziejem! – powiedzieli myśliwi. – Jak oczarowałeś zwierzęta, że one słuchają się ciebie?

- Ja nie jestem czarodziejem, ja – chrześcijanin od młodych lat. Wrogowie wiary wypędzili mnie z miasta. Lepiej mi żyć z dzikimi zwierzętami, niż ze złymi ludźmi, wrogami Chrystusa…

Wiele lat przeżył na wygnaniu święty Własij. Przez wszystkie te lata on modlił się za ludzi – i za swoich krzywdzicieli też. I przez wszystkie te lata przychodziły do niego dzikie zwierzęta po dobroć, czułość i miłość.

DZIKIE ZWIERZĘTA KŁANIAJĄ SIĘ
PRZED ŚWIĘTYM MĘCZENNIKIEM NEOFITĄ

To było w IV wieku. Święty Neofita był jeszcze całkiem młody, kiedy otrzymał objawienie poświęcić swoje życie Panu. On pożegnał się z rodzicami i poszedł w góry, otaczające Niceę. W górach znalazł on pieczarę, gdzie i postanowił osiedlić się.

A w pieczarze żył lew. On wyszedł na spotkanie młodzieńca, gniewnie rycząc. Wtedy Neofita łaskawie i spokojnie powiedział do bestii:

- Pan przyprowadził mnie tu i kazał żyć w tej pieczarze. Proszę, znajdź sobie inne miejsce!

I lew odszedł. A święty osiadł w pieczarze, i anioł przynosił mu pokarm.

Ale poganie, wrogowie wiary Chrystusowej, dowiedzieli się, gdzie żyje święty Neofita. Oni złapali go i postanowili rzucić dzikim zwierzętom na rozszarpanie.

Męczennika przyprowadzili na arenę cyrkową. A muszę powiedzieć wam, że cyrk w starożytnym świecie – to całkiem nie taki cyrk, jaki my znamy. Tam nie zachwycano się zręcznością gimnastyków i nie chichotano z niezdarnego klauna. Tam poganie „rozkoszowali się” publicznymi egzekucjami i okrutnymi walkami gladiatorów. Podobało się im widowisko cierpienia i śmierci.

Na arenie świętego przywiązali do słupa i wypuścili dzikie niedźwiedzie. Zwierzęta z rykiem rzuciły się do świętego, ale nagle jakby jakaś siła zatrzymała je. Niedźwiedzie skłoniły głowy do nóg męczennika – i spokojnie odeszły. Wtedy oprawcy wypuścili z klatki lwa.

- Już ta głodna bestia rozszarpie go na kawałki! – spodziewali się poganie.

Złowieszczo rycząc, lew skoczył do świętego, ale nagle zatrzymał się i zamarł, a potem zaczął lizać męczennikowi nogi. To był ten sam lew, który odstąpił świętemu pieczarę!

- Witaj przyjacielu! – powiedział do niego święty Neofita. – Ty poznałeś mnie! A teraz idź do naszej pieczary i żyj w niej – ja już nie wrócę tam.

Ale lew nie chciał odchodzić i ze smutkiem siedział u stóp męczennika.

- Idź, idź, przyjacielu! I nie czyń krzywdy tym ludziom, – podniósł święty swoje życzliwe oczy na oprawców.

Lew, rycząc, zaczął miotać się po arenie, ale, słuchając się świętego męczennika, nikogo nie ruszył. Potem wyłamał bramę cyrku i uciekł na pustynię.

Rozwścieczeni oprawcy rzucili się na świętego Neofitę i przebili go włócznią. Oni tak i nie zrozumieli, dlaczego okrutne drapieżniki stały się łagodnymi i jaka siła przemieniła ich zwierzęcy charakter.

POSŁUSZNE JASKÓŁKI

Bardzo dużo jest w żywotach świętych przykładów, jak słowo, wypowiedziane z wiarą, rozumieją nawet dzikie zwierzęta i ptaki.

Pewnego razu święty Akakij, biskup Militino, żyjący w V wieku, mówił kazanie w świątyni. A pod sufitem świątyni krzątały się jaskółki – budowały sobie gniazda. One głośno szczebiotały i kręciły się nad swiatitielem (arcykapłanem), przeszkadzając ludziom słuchać jego kazania. Wtedy święty Akakij zwrócił się do ptaków:

- Miłe jaskółeczki! Imieniem Stwórcy, proszę was, nie przeszkadzajcie mi głosić kazanie! I, ku wielkiemu zdumieniu wszystkich, będących w świątyni, natychmiast zapanowała cisza. Posłuszne jaskółki wyleciały ze świątyni. Wróciły one do swoich gniazd dopiero wtedy, kiedy święty Akakij zakończył kazanie.

ABBA WINA I HIPOPOTAM

A świętego Wina posłuchała się ogromna bestia – hipopotam. Na brzegu rzeki, gdzie żył samotnie abba Wina, były pola miejscowych mieszkańców. I oto ktoś zaczął niszczyć ich zasiewy. Zaniepokojeni rolnicy przyszli do świętego z prośbą o pomoc.

Wtedy abba Wina stanął na brzegu rzeki i spokojnym cichym głosem powiedział:

- Imieniem Jezusa Chrystusa rozkazuję tobie nie opustoszać już tutejszych pól!

I w tym momencie z wody ukazał się ogromny hipopotam. Patrząc na świętego, on kiwnął głową, jakby na znak zgody, i popłynął w dół rzeki. Nigdy więcej nie widziano go w tych miejscach.

ŚWIĘTY MAMANT CZĘSTUJE WOJOWNIKÓW MLEKIEM DZIKICH KÓZ

To było w III wieku. Niedaleko od miasta Cezarei w Kapadocji, na górze, żył święty Mamant. Dzień i noc on modlił się za ludzi, prosił Boga, aby poganie uwierzyli w Chrystusa. Żywił się święty mlekiem dzikich kóz, z niego też robił ser. Czasem on schodził z góry i rozdawał ser biedakom.

Władca miasta nienawidził chrześcijan i brutalnie prześladował ich. On posłał wojowników, aby znaleźli świętego Mamanta i przyprowadzili do miasta. Wojownicy szybko znaleźli na górze chatkę świętego.

- Zachodźcie, dzieci moje, częstujcie się, – czule powitał wojowników starec. On nakarmił ich serem i mlekiem. Nagle do chaty zaczęły wchodzić zwierzęta. Na początku weszły jelenie i kozy, potem hieny i lwy. Wojownicy przerazili się.

- Nie bójcie się, to moi przyjaciele, – uspokoił ich Mamant.

Wojownicy byli zdziwieni taką przyjaźnią, zrobiło się im żal odprowadzać starca na nieuniknioną śmierć. Ale jeśli nie wykonają oni rozkazu, władca zabije ich. Starec jakby usłyszał myśli wojowników:

- Dzieci moje! Ja nie chcę abyście ucierpieli przeze mnie. Prowadźcie mnie do władcy.

I wojownicy poprowadzili świętego do miasta. Przez całą drogę świętemu Mamantowi towarzyszył największy jego przyjaciel – lew.

Władca Cezarei próbował zmusić świętego wyrzec się Chrystusa i pokłonić się pogańskim bogom. Ale święty nie zdradził swego Pana i przyjął męczeńską śmierć.

NIEZWYKŁA ŁÓDŹ

W IV wieku w pustyni Egipskiej żył święty o imieniu Jellij. Żył on w pieczarze, męcząc swoje ciało, ale wzmacniając ducha modlitwą i postem.

Pan posyłał mu pokarm w cudowny sposób – święty znajdował go przy swojej pieczarze. Zjadłszy całkiem niewiele, priepodobny odnosił pozostały pokarm do sąsiedniego monasteru.

Pewnego razu, niosąc pokarm braciom, Jellij zobaczył stado dzikich osłów. Zmęczywszy się ciężkim bagażem, Jellij imieniem Bożym polecił jednemu zwierzęciu przyjść do niego. Osioł podszedł do świętego i podstawił grzbiet pod bagaż. Razem ruszyli oni w drogę i wkrótce doszli do wielkiej rzeki. Nie znalazłszy na zwykłym miejscu łodzi, Jellij zamyślił się, jak przedostać się na drugi brzeg.

Wtedy z wody ukazał się ogromny krokodyl. Ten krwiożerczy krokodyl uśmiercił wielu ludzi. Ale na widok człowieka, który łagodnym głosem wzywał imię Jezusa Chrystusa, krokodyl jakby zapomniał o swojej złej naturze, podpłynął do świętego i podstawił mu grzbiet. Priepodobny usiadł na krokodyla i przepłynął na nim przez rzekę. W monasterze wszyscy zadziwieni byli takim cudem:

- Jakże ty dostałeś się? Przecież w rzece jest straszny krokodyl!

- Pan Bóg posłał mi łódź do przeprawy, – z uśmiechem odpowiedział starec.

CUDOWNA PRZYJAŹŃ

Chrześcijanie Egiptu i Palestyny uciekali od świeckiego zgiełku na pustynię, a ruscy święci budowali cele w gęstych głuchych lasach. I w goście do nich przychodzili nie lwy i krokodyle, a wilki i niedźwiedzie.

W XIV wieku żył priepodobny Siergij z Radoneża – święty asceta. Przez długi czas jego odosobnionym domem była maleńka cela w lesie. Las był pełen zwierząt i ptaków. Wszystkie one polubiły świętego i często odwiedzały go. To wilk zabiegnie na ogród, gdzie pracuje starec, to rodzina dzików odwiedzi.

A pewnego razu bezpośrednio przed chatką święty Siergij spotkał wielkiego niedźwiedzia. Był on głodny. Siergij zlitował się nad bestią i wyniósł mu swój obiad – kawałek chleba. Od tej pory niedźwiedź przywiązał się do priepodobnego. Każdego dnia on przychodził do celi i częstował się chlebem, który starec zostawiał mu na pieńku. Priepodobny dzielił się ze zwierzęciem nawet wtedy, kiedy chleba było całkiem mało. Jeśli święty Siergij modlił się, niedźwiedź cierpliwie czekał, kiedy on skończy i ugości przyjaciela.

Drugi ruski święty, Sierafim z Sarowa, też długo żył w lesie. Polankę i swoją celę na niej on nazywał „pustyńką”, na pamięć o samotnikach, żyjących na pustyni.

Cudotwórca Sierafim obdarzał swoją miłością każdą żywą istotę, zarówno człowieka jak i zwierzę. „Radości moja” – tak zwracał się on do każdego, kto przychodził do niego.

Często do leśnej „pustyńki” świętego przychodził niedźwiedź. On przychodził, przyjmował poczęstunek, podstawiał ogromną głowę dla pogłaskania i, zadowolony, kładł się u nóg starca, jak wierny pies.

- Oto posłał mi Pan zwierzę na pocieszenie, – mówił święty Sierafim, głaskając niedźwiedzia po kosmatej skórze.


Do strony głównej