Do strony głównej

Na podstawie Русское Воскресение : Родная школа : Бакалдинская кормилица tłumaczył Eliasz Marczuk


BAKAŁDYŃSKA ŻYWICIELKA

KASZCZEJOWE INSTRUKCJE

To oto jeszcze starzy ludzie opowiadali, jak rzeczka Pijana w naszych miejscach zupełnie inaczej przepływała. Narozrabia na łąkach, bywało, zatrzyma się, zastanowi się cichym swoim płynięciem, postróżuje przybrzeżną trawę i znów wybiera sobie drugi zakątek. Gdzie słoneczka więcej i gdzie łąki są przestronniejsze.

A jeszcze ludzie pamiętali, jak rzeczka niespodziewanie wiosną rozlała się swobodnie, a potem skurczyła się odrobinkę i zaczęła szukać sobie drugie koryto. Znalazła, z łąki zabrała się, tylko zatopiła całe niziny i parowy. Od tamtej pory, gdzie nie spojrzeć, wszędzie głębokie pełne wody jamy pojawiły się. Jedne trochę większe, inne mniejsze i tylko wszystkie niesłychanie radosne: gdzie woda - tam i życie.

Wyjaśniali staruszkowie, jak w tych miejscach obcy ludzie pojawili się. Z kierżenskich lasów przyszli, od raskoła uciekli całą rodziną: ojciec z matką i córeczka ich Grusza, Agrafiena po-dorosłemu. Przyszli, dobytki swoje skromne na trawę-murawę zrzucili i zdecydowali wybudować domek, bezpośrednio tu, akurat przy wodzie.

A po co szukać innego, tu i swobodnie i lasek niedaleczko i ziemia urodzajna. Na wodę wcale gniewać się nie ma za co - oto jej ile, gdzie nie spojrzysz - wszędzie sinieje.

Jak tylko domek tatuś Gruszy postawił, inni chłopi tu skierowali się. Nie według swojej woli osiadłe miejsca zostawiali - panowie rozkazywali. Jak tu nie podporządkować się, po to i jest ona - wola jaśniepańska.

Domków wzdłuż brzegu nad samym szerokim jeziorku ponastawiali, słomką dachy przykryli i zebrali się na Gruszynej ułeczce.

- Tobie, - mówią chłopi, zwracając się do ojca Gruszy, - wypada i imię naszej wiosce wymyślać. Ty pierwszy tu przyszedłeś, tobie i słowo główne mówić należy.

A do tego czasu okolica już i imię ojcu Gruszy dała - Kaszczejem jego nazwali. Było za co: wysoki, suchy-suchutki, z szeroką siwą brodą, ponury i milczący, ale pomóc każdemu chętny.

- Tak oto, - mówią chłopi do Kaszczeja, - jak ty powiesz, tak my sprzeciwiać się nie zaczniemy.

Nie zaczęli, to już prawda. Kierżenski zaś i nie milczał, a natychmiast wypowiedział:

- Czego tu długo marudzić? Obejrzyjcie się, sami wszystko zrozumiecie. My oto z Agrafieną swoją dawno imionko zauważyliśmy - Bakałdy.

- Tak nie, ojczulku, - zaświergotała dziewczynka, - Wielkie Bakałdy, ty przecież, kiedy chatę stawiać umyśliłeś, najbardziej ogromniaste jezioro wybrałeś.

Cóż więc, sprzeczać się nikt nie zaczął, sami wolę dali człowiekowi - Bakałdy tak Bakałdy.

- Czy to prawda, pogłoska idzie, jakoby ty, Kaszczejew, od nowej wiary uciekłeś i do nas przybiegłeś? Bać się ciebie trzeba, czy jak? - podsunął się sąsiad do tatusia Gruszy.

- I ty nie przejmuj się, to zięć mój, chociaż i rodzinny, a na rozum słabiuteńki, - oparł się o kijek śnieżnobiały staruszek. - Sam nie wie, czego gada. wiarę-to mamy jedną.

Grusza ręce do piersi przycisnęła, głowę nachyliła, a w oczach łzy się zakręciły. Z rozmowy nie zrozumiała nic, tylko poczuła, że w powietrzu nieszczęściem pachnęło.

Dziadek Gruszę do siebie przycisnął, przypadł do ucha i załaskotał srebrzystymi wąsami:

- Ty, panieneczko, nikogo tu się nie bój. Wśród nas złych nie ma. Ty stale przybiegnij do mnie, samotnego.

Od tej pory zgodnie wszystko w wiosce poszło. Gruszy ojciec niewód plecie, a srebrzysty dziadek Makar jemu pomaga. Na dobre, czy nie w nie Grusza sama im pomaga: To nitki surowe kręci, to w kłębki je zwija, to sprawdza dziadka i tatusia, aby nie przepuścili gdzie w niewodzie włazu szerokiego, a to ryba ucieknie.

Ojciec z dziadkiem w potężnym pniu dziuplę wyrąbują, łódź majstrują, a Grusza szczapy zbiera i w sąg składa. Tylko oto na wodę jej z sobą nie biorą. I jęczy dziewczynka i łzy leje, a wszystko na próżno.

- Mała jesteś, ptaszku i nie babska to sprawa z mężczyznami na wodę wypływać, - grozi jej ojciec.

- Ty stąpaj oto lepiej matce pomóż, - szepcze jej dziadek Makar. - Czyż nie ma w domu roboty?

Jak z jeziora na łodzi przycumują, Grusza rybkę do balii zbierze, szczapy na ognisko przygotuje i puści po wsi od domu do domu: wszystkich na uchę zwoła. Wprost boleśnie jej na duszy, jak wszyscy przy ognisku usiądą, tylko i słychać, jak łyżki drewniane o brzeg sagana postukują i wargi od nagotowanych szczupaków pomlaskują. No, całkiem dokładnie, jak na Kierżence, gdzie straciła kumpelki, gdzie już nie przebiegną po piaszczystym brzeżku jej bystre nóżki.

II. GRUSZYNE JAGODY

Tak więc ono tak, tylko przeleciała po Wielkich Bakałdch pogłoska: Kaszczej z córeczką przepadli. Trzeci dzień poszedł, a ani dziewuchy, ani jego samego nigdzie nie widać. W pole nie wychodzi. Łódź przy brzeżku odwrócona leży. Jak wetknął siekierę w pień, tak wetknięta i sterczy.

Dziadek-sąsiad poszedł było wypytać do Kaszczejowej żony, a ta tyle tylko i zrobiła, że dwoma palcami przeżegnała się. Milczy, jak gdyby wody w usta nabrała.

Ludzie staruszka potem zadręczali a on, opędziwszy się ręką, nie powiedział ani słówka. Wiedzieć, powiada, nie wiem, co się stało.

A skąd było wiedzieć staruszkowi, jak Kaszczej drogę zamyślił. Wieczorem jakoś, przygasiwszy łuczywo, dostał płócienną torbę, z którą przyszedł do Bakałdy, wsunął w nią parę onuc i łapcie nowe, postał, pomyślał i zdjął z gwoździa łapcie drugie - mniejsze.

- Dawaj-no, Agrafiena, ze mną zbieraj się.

- Na Kierżeniec? - Radośnie ocknęła się dziewuszka.

- My z tobą nie mamy tam co robić, w inną stronę udamy się.

Tak bardzo chciała Gruszeńka prawdę poznać, ale zmilczała.

- I czemu też dalej nie wypytujesz? Dróżka nasza długawa będzie, ale bać się nie warto.

- A ja i nie boję się, - Grusza cichutko pod kołdrę wkradła się, przytuliła się do matki.

- Dokąd przecież to my, mamusiu?

- Ojciec na złe nie zawoła. A dokąd - sama nie wiem.

Poszeptali, poszeptali w Wielkich Bakałdach a przecież sprawy u każdego. To na pańskich polach, to na swoich działkach. Ogórki to ziemniaki, sianokosy to drzewa, bieda każdego pokonała. Czy Kaszczeja z jego córeczką też?

Tylko dziadek-sąsiad od rana do wieczora przesiadywał na przyzbie. Wpatrywał się to w jedną, to w drugą stronę, do bakałd podchodził: nie utonęła? Nie, nie widać dziewuszki. Widzisz oto, łódź jak leżała odwrócona, tak i smaży się na słoneczku.

Rzeczywiście sporo tak czasu minęło - nad ranem śnieżek pierwszy na ziemię upadły, zauważył dziadek Makar ślady na ścieżku: jedne duże, a obok malutkie. Wyśledził ślepawymi oczyma, jak podreptały ślady przy Kaszczejowym domu i na ganku wątłych śnieżek przygniotły.

- Nic tylko wrócili? - ucieszył się staruszek. - Pójść żeby? Ale pora nieodpowiednia, dopiero z drogi. Zaczekam troszeczkę.

I siadł przy okienku. I troszeczka nawet nie minęła, jak wybiegła z domu Gruszeńka i do dziadkowego domku skręciła.

- Żywy ty, dziaduniu? - Wprost z progu krzyknęła.

Podbiegła do staruszka, objęła cieniutkimi rączkami pachnącą tytoniem dziadkową szyję i, wyprzedzając siebie samą, zaszczebiotała:

- Gdzie my tylko z tatusiem nie byli. I w Kijowie byli i do Muroma chodzili, w białym grodzie Władimirze kilka nocy spędzili. Różnych ludzi widzieliśmy i złych spotkaliśmy, a jednak więcej dobrych. Do świętych relikwii przykładaliśmy się, modliliśmy się.

Wypytywałam Ciągle u ojczulka: poco w taką dal puściliśmy się? A on wiesz co mi pewnego razu powiedział? Chcę, mówi, ziemię naszą obejrzeć i w świętych miejscach świętym ukłonić się. Byliśmy, modliliśmy się, w Kijów-gradzie do podziemi schodziliśmy. Strachu nacierpiałam się!

- No tak, co też ja ciągle o sobie? A tu jak beze mnie żyłeś? Pewnie, stęskniłeś się? - I znów do staruszka przytuliła się, a ten zakasłał, łzy pięścią po twarzy rozciera.

- Czekałem na ciebie, całe oczy wypatrzyłem, o złym narozmyślałem.

- Tak co ty, dziadku, ja wiesz, ile razy ciebie wspominałam. Akurat przecież tobie prezent przygotowałam.

Gruszeńka z kieszeni kolorowej bluzki płócienko wyjęła, rozwiązała węzełek. W płócienku leżały trzy jagódki.

- Patrz-to, dziadku, przechowałam. Od samego białego grodu Władimira przechowywałam. Jak tam przyszliśmy, aż osłupiałam - wzdłuż brzegu rzeki niebywałe drzewa rosną, a na nich duże-przeduże jagody. Zerwałam jedną, do ust włożyłam, a z jagody sok bryzgnął. A już słodki jaki! Oto zaraz, przechowałam.

Na dłoni Gruszy trzy malutkie jagódki leżą. Purpurowy kolor one dawno utraciły, zmarszczyły się. Na płócienku od jagód plamki czerwienią się, a zapach zachowały.

- Tak ty wąchnij, dziadku, wąchnij. Widzisz, jak pachną. skurczyły się, a piołunową goryczką oddają.

Przytulił się siwą głową Makar do ramienia dziewuszki, uśmiechnął się.

- Za prezent dziękuję tobie.

- Śmiejesz się? - Otrząsnęła się Gruszeńka.

- Tak oto troszeczkę. Jeśli jagody niosłaś tak daleko, znaczy, pamiętałaś o mnie, ubogim … A z powodu jagód nie smuć się. Jeśli w włodzimierskiej ziemi Pan Bóg je przyjął, pewnie i nam nie odmówi. Pójdźmy do ogrodu.

Dziadek chwycił w sionkach łopatę, do płotu przy ganku podszedł i kapnął ziemielkę:

- Śnieżek obecnie, prawda ale on nie jest zimny, zamiast deszczu jesiennego.

Do dołka Gruszyne jagódki położył, przykrył ziemią wilgotną, z ogrodzenia stary koszyk zdjął i nakrył jagody z góry.

- Oto my i wiedzieć będziemy, gdzie one u nas spoczywają. A wiosną razem będziemy je pielęgnować. Jak mówisz to drzewko nazywa się w białym grodzie?

- Wisienką nazywają.

- Wisienką, mówisz. Interesujące.

Interesujące, nie interesujące, a wiosną jagódki przez ziemię przebiły się. Pędy chociaż i rzadziutkie poszły, a mocne, kręte.

- Nie wierzbę z tobą posadziliśmy? - powątpiewał staruszek.

- Przecież wiśnia to, wiśnia. Sama przecież widziała. Identyczna taka i listeczki takie, tylko te maluśkie. Podrośnie, jak Boga kocham podrośnie.

I wszak podrosły drzewka. Jedną zimę przezimowały, drugą, trzecią, a jak czwarta wiosna na pagórki wyskoczyła i ciepłego wietrzyku zza bakałd przyniosła i żółtymi dmuchawcami wieś ozdobiła, trzy wiśnie i zakędzierzawiły się bielą.

Maj przemknął, czerwiec do schyłku zaczął zbierać się i zaczerwieniły się drzewka dużymi jagodami. Bordowe, z nocnym odcieniem, jakby chmura burzowa je malowała, a już słodkie jakie i pachnące.

- Ty pójdź-no po sąsiadach przebiegnij się, - przeciągnął dziadek dziewuszce całą garść jagód. - Poczęstuj, nie żałuj. A jeżeli spodobają się im nasze wiśnie, niech po pędy jesienią przychodzą. Widzisz, ile odrostów obok ukazało się. Widocznie, dla radości naszej ogólnej. Dobrego zawsze wszystkim starcza.


Koszczej (Kaszczej) nieśmiertelny — antagonista w rosyjskich bajkach i folklorze. Car, czarownik, czasami — jeździec na czarodziejskim mówiącym koniu. Często występuje w roli złodzieja narzeczonej głównego bohatera. W słowiańskim pogaństwie — stróż podziemnego świata (analog Aida). Przedstawiany o wyglądzie chudego wysokiego staruszka, często ukazywany jako szkaradny i skąpy («tam car Kaszczej nad złotem mizernieje» A. S . Puszkin). Oprócz imienia bohatera bajek, słowo ma jeszcze dwa przestarzałe znaczenia: «chudy (albo skąpy) człowiek» i, w staroruskich tekstach, «jeniec».

Raskoł (rozłam)oddzielenie się od Rosyjskiej prawosławnej cerkwi części wierzących, nie uznających cerkiewnej reformy patriarchy Nikona (1653-1656)

Bakałda - głucha zatoczka albo czerpak; pojemny dół; jama, która podczas wiosny napełnia się wodą i pozostaje jakby jeziorko; głęboka wyrwa w drodze wypełniona breją


Do strony głównej