Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


W STAWIE ZAPISANY CUD

Być wierzącym człowiekiem - znaczy trudzić się stale. Ogrzani pierwszą szczodrą łaską, wdychający radość obcowania z Panem Bogiem pełnymi płucami pożądliwie i łapczywie, rozluźniamy się i tracimy czujność. Wróg rodzaju ludzkiego, świetny znawca naszych białych plam, szybciutko wyławia nas. I zręcznie, jadowitą strugą zaczyna dolewać w duszę wątpliwości. Musimy powstrzymać te prześladowania, odziać się w zbroję modlitwy, wezwać na pomoc świętych Bożych. Jak zbroimy się przeciwko chorobie? Pijemy gorzki lek, rozcieramy nogi spirytusem, stawiamy bańki. A tu - podstawiamy się. I jeszcze chętnie, bez wewnętrznego protestu, z ciekawością. Co naszepcze nam znawca naszych, nieokrzepłych w wierze dusz? A oto co. Jak można modlitwą wydać z ziemi źródło? Istnieją jednoznaczne, fizyczne zasady życia, one współdziałają wyraźnie i niezmiennie od stworzenia świata. I żeby przez człowieka (!) te zakony były podeptane?! Dość, to nie jest możliwe.

A przypomnimy sobie historię. Najpierw zamierzchłą. W VI wieku przychodzi do Gruzji święty Dawid Garedżyjski i po jego modlitwie z ziemi zaczyna bić źródło z uzdrawiającą wodą. A uczeń świętego apostoła Piotra, najwyższy kapłan Rzymu święty Klemens, aby świadczyć o Chrystusie, przychodzi do Krymu i w kopalniach Chersonezu wydaje źródło. Ale VI wieku - historia taka daleka dla nas, prawie nierealna. Ale oto XV wiek. Priepodobny Siergij Radonieżski, igumen ziemi rosyjskiej. Parę słów z jego świętego żywota: «Wiele uzdrowień dzieje się od wody tej dla przychodzących z wiarą, i z powodu różnych słabości cierpiący uzdrowienie otrzymują...» Znowu daleko? Obejrzyjmy się zupełnie niewiele wstecz, prawie do wczoraj i zdziwimy się cudownym Bożym nawiedzeniem cichego miejsca na brzegu rzeczki Ojati, dopływie Swiry. Tu był dawny monaster przy cerkwi w imię Wprowadzenia do Świątyni Przenajświętszej Bogurodzicy. To święte miejsce.

Z tym miejscem związane jest imię zadziwiającego świętego, priepodobnego Aleksandra Swirskiego, którego całkowicie niezniszczone relikwie oto już pięćset lat uzdrawiają cierpiących i wątpiących. Tak oto, brzeg rzeki Ojat' jest ojczyzną Priepodobnego. Właśnie tu, rodzice jego, wymodlili długo oczekiwanego syna. Właśnie tu, jeszcze będąc chłopięciem, modlił się on do Matki Bożej, aby osiągnąć sukces w piśmienności i cudownie tę zdolność pozyskał. Właśnie tu, kiedy syn został mnichem, według obopólnej zgody rodzice jego przyjęli mnisie postrzyżyny z imionami Stiefan i Wassa. Oni są też tu pochowani. Na niedużym klasztornym podwórzu, wśród rozmaitych traw i kwiatów, wspólny krzyż nad ich grobem. A jeszcze na tym miejscu, świętym i błogosławionym, zaczął bić uzdrawiający zdrój. Ale zniszczyli monaster bogoburcy, nie ominęła go diabelska złość komisarzy-nieuków, którzy dorwali się do swobody. Rozstrzelano mnichów razem z przeorem archimandrytą Mikołajem. A w cerkwi zatańczyli i zagwizdali komsomolcy, dzwonnicę przystosowali pod wieżę ciśnień, źródło zawalili śmieciami. Woda znikła.

A dziesięć lat temu monaster, jako pomocnicze gospodarstwo, przekazano jednej Sankt-petersburskiej cerkwi. Kilka parafianek przyjechało tu, posadziły ziemniaki i odjechały. Wszystkie, oprócz jednej. Jedna nie odjechała i została żyć w zniszczonym monasterze. Starsza. Inwalidka pierwszej grupy. Nazywała się Lidia Aleksandrowna Koniaszowa, w przeszłości spawaczka Bałtyckiego Zakładu. Ona długo i ciężko chorowała, potem uwierzyła w Pana. Po roku otrzymuje błogosławieństwo na urządzenie tu Wwiedieno-Ojatskiego żeńskiego monasteru i przyjmuje mnisie postrzyżyny z imieniem Fiekła. Pojawiły się i pierwsze mniszki. Myślicie, z tyłu zostały trudności? Myślicie, zaczęło się odliczenie dobrego czasu? Ciężko było, bardzo ciężko. Przeciwników odrodzenia monasteru znalazło się niemało. Oni to zamknęli pewnego razu rury monasterskiego wodociągu. Bez wody życia być nie może, a znaczy, zadrżą siostry Chrystusowe, nie wytrzymają, pójdą. A matuszka Fiekła poszła nie ludzką drogą, a Bożą. Zaczęła modlić się o darowaniu monasterowi źródła.

Oto jak ona o tym wspominała:

- Zaczęłyśmy się modlić, żeby Matka Boża nam wodę dała. I rzeczywiście, spełnił się cud. Źródło zaczęło oddychać, popłynęła woda.

Jakie prostoduszne i powszednie słowa. Popłynęła woda... Było to wiosną 1992 roku. I jeśli święty Klemens i Dawid Garedżyjski z powodu dawności lat nas nie przekonują, to matuszka Fiekła, współczesna nam, ona, spawaczka Bałtyckiego Zakładu, o tyle swoja, realna, dostępna nam na czasie; akurat i święty ten zdrój nie w dawnym Chersonezie i nie na przedmieściach Rzymu, a na brzegu rzeki Ojat', na północy, w Leningradzkim obwodzie. Można pojechać, zanurzyć się, można przekonać się naocznie, że miejsce to święte i zbawiennie. Oczywiście, wrogowi rodzaju ludzkiego taki układ nie spodoba się i on postara się nie puszczać nas nawet w taką niedaleką drogę. Wymyśli dziesiątki utrudnień, problemów, zastraszających okoliczności, tylko żeby nie przedarło się nasze serce do zbawiennego światła Chrystusowej prawdy. Ale tu jeszcze raz pozwólcie powtórzyć się: być wierzącym - znaczy trudzić się stale.

My według łaski Bożej przedarliśmy się. Moja delegacja do Petersburga zaczęła się nie od Petersburga, a od cichego żeńskiego monasteru, w którym, pomimo biedy, mnóstwa pracy, jest to, czym w pierwszej kolejności odznacza się święte miejsce: łaska i życzenie pokajannych łez. Nie chciało się odchodzić od mogiłki matuszki. Prościuteńkiej, wiejskiej, znowu przecież tak podobnej do mogił naszych babć, skromnie trudzących się na Chrystusowej niwie. Pięć lat była ona tu przeoryszą. Zimą 1997 roku odeszła do Pana Boga. Ostatnimi słowami matuszki Fiekły, skierowanymi do sióstr, było: «Nie zostawiajcie miejsca tego».

Jak przecież teraz je zostawisz? Duchowa lecznica przepełniona chorymi. Monaster przeżywa prawdziwy napływ pielgrzymów. Bardzo chce się usłyszeć szczegółowiej, jak odradzał się monaster. Obecna przeorysza monasteru mniszka Michaiła opowiada:

- To wydarzyło się w kwietniu 1992 roku. Modliłyśmy się, każdego dnia czytałyśmy akafist. I oto pewnego razu źródło wybiło spod ziemi. Najpierw woda szła słabo, wyczerpywałyśmy ją kubkami. Ale pomału oczyszczałyśmy zwał i woda poszła mocniej, mocniej, już zaczęłyśmy brać wiadrami. A potem pojawili się dwaj biznesmeni. Wtedy, akurat poszła moda urządzać na uzdrawiających źródłach rozlewnie, handlować wodą. Matuszka Fiekła mówiła im, że to źródło Boża Matka podarowała, nie wolno go odbierać, ale oni nie posłuchali, wystarali się o dzierżawę, zaczęli przysposabiać swoje gospodarstwo. Co mogłyśmy zrobić? Modliłyśmy się... Nagle ich dyrektor trafił do szpitala i umarł, przedsiębiorstwo rozsypało się. Jeśli nam coś darmo dane, to z tego trzeba darmo i korzystać. «Darmo otrzymaliście - darmo dawajcie» - tak Ewangelia mówi.

Kilka kroków od monasteru i oto ono - źródło. Z żelaznej rury wyrywa się równa srebrząca się strużka, uderza o ziemię, torując w niej nieduże koryto i płynie dalej wesołym strumieniem. Robię kilka łyków i ze zdziwieniem czuję smak dobrej mineralnej wody. Ma ona słaby posmak, ale on zupełnie nie psuje wody, a odwrotnie, dodaje jej swoistej pikanterii. Woda mineralna. Okazuje się, nie po prostu mineralna, a prawdziwy cud przyrody. Po-naukowemu - jodowo-radonowa. Hydrogeolodzy potwierdzają, że dla północnych okolic to wielka rzadkość. Jest i jeszcze jedna ciekawa właściwość tej wody. Zazwyczaj, święte zdroje, bijące spod ziemi, parząco zimne, plus cztery stopnie, nie więcej. Już przygotowałam się przyjąć w dłonie lodowaty strumień. A on okazał się ciepły. Oczywiście, nie taki, jak bywa czarnomorska woda w pełni sezonu kuracyjnego, ale jednak... Ciepłe źródło, bijące spod ziemi. Ale wszystko, co mi udało się dotychczas poznać, jeszcze nie charakteryzuje Ojatskiego zdroju jako świętego. Są w Rosji mineralne jodowo-radonowe źródła, są gorące, są ciepłe. Jeszcze jedno? Nie, oczywiście. Cudowne właściwości ojatskiej świętej wody są liczne.

W źródle prawie cała tabela Mendelejewa. Ale ono ma i duchową siłę. Biesy boją się tej wody, było kilka wypadków uzdrowienia od obsesji.

Matuszka opowiedziała i o takim:

- Monaster odwiedził biskup Tichwiński. Zawołał wszystkich na źródło. Jeden ipodiakon bardzo mocno przeziębił się i nie chciał iść. Ale władyka Simon go uspokoił. Ten oblał się na mrozie wodą ze źródła i odjechał zupełnie zdrowy. A dwa lata temu przyjechała do monasteru młoda kobieta Helena z pięcioletnią córeczką Daszeńką. Dziewczynka miała najcięższą chorobę dróg oddechowych z porażeniem ścianek oskrzeli. Astmie oskrzelowej towarzyszyły ataki duszności, chrypienie, system odpornościowy był bardzo osłabiony, nóżki nie chodziły, dziewczynka cały czas leżała. Matka na rękach nosiła dziewczynkę do źródła, stawiała na śniegu, oblewała wodą z wiadra. Ona zaczęła wzmacniać się na oczach, stawała się żywa i ruchliwa. Teraz diagnozy «astma» lekarze już nie stawiają, ataki duszności ustały.

A sługę Bożego Mikołaja z Pawłowska czekała operacja na serce. Znajomi poradzili pojechać na Ojatskie źródło. Wracał Mikołaj z niego absolutnie zdrowym, konieczność operacji zniknęła. Wkrótce znów przyjechał do monasteru - dziękować. A jedna dziewczynka, nastolatka Natalia, bardzo cierpiała na alergię. Twarz i ciało przykryło się czerwoną skórką, męczyła się strasznie. Póki nie przyjechała na Ojat’. Otrzymała pełne uzdrowienie po pierwszym umyciu w źródle.

Trudno pisać o cudach po przecinku. Jest w tym niewybaczalna arogancja: bez powodu mówić o ważnym.

Dlatego - stawiam kropkę. Na razie. A dalej opowiem wam o własnym doświadczeniu uzdrowienia. Dodjeżdżając do Petersburga, nie mogłam odpowiedzieć na powitanie przewodniczki: «Dzień dobry». Zaginął głos. Ostro zabolało gardło. Myślę, że nocą z przyjemnością przeszły się po mnie wagonowe przeciągi. Pod wieczór już zaległam w pościeli w zupełnym niedomaganiu. Sankt-petersburscy przyjaciele grzali mleko z sodą, karmili mnie garściami homeopatycznych groszków, nawet przekonali przyjąć uderzeniową dawkę askorbinu - aż dwadzieścia tabletek naraz. Nie pomogło. A rano mamy jechać na Ojat' - już zamówiliśmy samochód. Delegacja była zagrożona.

I zdecydowałam – niech będzie, co ma być. Rano kwaśno uśmiechałam się, dodawałam otuchy sama sobie – nic to, jakoś. Po monasterze chodziłam na nogach z waty.

Popiłam wody. Po małym łożysku strumyka woda ze źródła spływa do niedużego porośniętego stawu z jaskrawo-żółtym, wesołym piaszczystym brzegiem. Podeszłam do stawu w niezdecydowaniu. Wejść bałam się do niego i moje małowierije wzbierało na sile. Myślałam nie o błogosławionym działaniu świętej wody, a o możliwym zapaleniu płuc, trwającym urlopie, szpitalnej sali. Zmuszam siebie nie myśleć o ziemskim. Szybciej, aby nie rozmyślić się, pluskam do stawu i trzy razy ze znakiem krzyża zanurzam się. Trzeba powiedzieć, że ochłodziło się w przeddzień tak, że nie trafiał ząb na ząb. Mżył drobny, wstrętny deszczyk, wiatr spacerował jak chciał po ojatskim monasterze. Trzęsąc się, w przerażeniu od uczynionego, wyskoczyłam z wody. Ogrzałam się szybko. Wypiłam gorącej herbaty z termosu. Pojechaliśmy dalej. Po godzinie drogi już czułam się zupełnie zdrowo. Towarzysze podróży, którzy patrzyli na mnie z obawą, zaczęli patrzeć ze zdziwieniem. Ale - milczeli. Minęła jeszcze godzina drogi. Zdrowa! Kaszel zniknął, gardło nie drapie, kataru jakby i nie było, temperatura obniżyła się. Było mi bardzo wstyd z powodu swojej małoduszności i niewiary. Wstydzę się i teraz, ponieważ wiem, że Ojatski święty staw daruje uzdrowienia poważniejsze, niemal nieprawdopodobne. Jemu nie trudna nawet onkologia.

«Dwa lata temu do monasteru przyjechała z Murmańska służebnica Boża Natalia. Diagnoza - onkologiczne schorzenie kręgosłupa. Męczyły bardzo silne bóle, wypadły na głowie wszystkie włosy. Chodziła na źródło, oblewała się. Żyła w monasterze rok, niosła posłuchanie w refektarzu. Wyjeżdżała całkowicie uzdrowiona. My jej, kiedy wyjeżdżała, warkoczyki zaplatałyśmy» - wspominały mniszki monasteru. Druga kobieta, Anna, przyjechała tu z medycznym świadectwem na rękach, potwierdzającym obecność rakowego guza. Czekała operacja. Znajomi poradzili pojechać na Ojat'. Chodziła na źródło, nie żałując sił, trudziła się w monasterze. Powtórne badanie wykazało zupełne zniknięcie guza.

A niedaleko od Wwiedieno-Ojatskiego monasteru, w Podporożu, żyje nauczycielka muzyki, dla której święte ojatskie źródło dotychczas - ostatnia nadzieja. Jej czternastoletnia córka Oleńka ma ciężkie onkologiczne schorzenie. Kosmykami wypadały włosy, dziewczynka wyłysiała ostatecznie. Jeździły do Eupatori na uzdrawiające źródła - żadnego pożytku. Przyjechały tu. W ciągu miesiąca włosy u dziewczynki odrosły. Ale odjechały do domu, zaczęło się - znowu. Oto wróciły, żyją tu dotychczas, dziewczynka chodzi do miejscowej szkoły. Włosy znowu odrosły, peruka już nie jest potrzebna. Na razie przyjdzie się tu żyć.

A ja dodam - i modlić się. Modlić się o darowanie córeczce cudu pełnego uzdrowienia. Ta matka jest wzorem pokory i wiary, której tak nie wystarcza nam, których tak się boimy i przejawiamy małoduszność w tej obawie. A oto monasterskie mniszki obawy nie znają. Dla nich staw ze świętą wodą - lek od wszystkich chorób. Idą tu wszystkie ze swoimi niewydolnościami. Przeorysza, jak główny lekarz, przypisuje wszystkim jedno i to samo: «Idźcie do źródła». I pielgrzymów błogosławi. Prawda, asekuruje się: «Jeśli wierzący - wyzdrowiejecie, jeśli niewierzący - ja wam pomóc nie mogę».

Codziennie w Wwiediensko-Ojatskim monasterze odbywają się dookoła monasteru procesje. Chroniące go od wrogów, widzialnych i niewidzialnych. Idą mniszki w błocie po kolana, po zaspach, po zakurzonej gorącej ścieżce. Idą i proszą w modlitwach Matkę Bożą, aby przykryła Swoim omoforionem miejsce to, gdzie dawni szermierze Aleksander Swirski, rodzice jego, Stefan i Wassa, przekazali sztafetę modlitewnego trudu z głębokich dawnych czasów w nasze czasy.

Bardzo wymyślamy im, naszym czasom. Ale czy jesteśmy wobec ich sprawiedliwi? Według modlitw współczesnej nam pojawia się święte źródło. Jego uzdrawiające właściwości są unikalne. Źródło jest dostępne, ono nie «za górami», nie w upragnionej dla wielu Ameryce, ono nasze, ono jest blisko, ono nawet nie sprawdza naszego dawkowanego męstwa lodowatą wodą, posyłając nam w dłoń ciepły strumień i obdarowując cudami. A oto sami byśmy się zwymyślali. I to zwymyślali bezlitośnie, nie krępując się w wyrażeniach i rynsztokowym besztaniu. Ponieważ szukamy winnych, a sami... Pod leżący kamień woda nie płynie. Czyż nie o świętych to źródłach? Będziesz przebywać w lenistwie - nie zobaczysz cudu, nie doznasz jego siły, przerażającej jawną bliskością błogosławiącego Boga. Trudzić się. Tylko trudzić się i pokładać nadzieje na cudotwórczą siłę. Właśnie o tym mówiła na krótko przed śmiercią matuszka Fiekła.

- Nasze źródło cudowne. Zaprawdę Boża Matka nam je podarowała. Kto z wiarą przychodzi, ten otrzymuje proszone. Ale trzeba i potrudzić się. Nie można mówić: «Daj, a ode mnie niczego nie wymagaj». Jeśli już prosisz, sam gotowy bądź dać. Powiedz tak: «Panie, pomóż mi w mojej chorobie, a ja, co będę mógł, to ze względu na Ciebie uczynię».

Boże, poślij do Ojati wdzięcznych proszących.

Natalia Suchinina


Powrót