Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


POMOC PRZYJDZIE Z ROSJI

Mróz ponad trzydzieści zawisł nad szwedzką wsią Landenpaa szaroniebieską, przezroczystą mgiełką. Zamierzałam jechać dzisiaj na spotkanie z Bengtem Pohjanen, który żyje pięćdziesiąt kilometrów od wsi, ale w taką pogodę dobry gospodarz i psa nie wypędzi. Pozostaję w domu. Oczywiście denerwuję się, oczywiście martwię się.

- Włączyć telewizor? - proponuje gospodyni, rosyjska kobieta Anna, która przyjęła mnie do siebie na kwaterę.

- A co jeszcze robić? Włączaj...

Na ekranie niemłody mężczyzna z małą krzaczastą bródką i smutnymi oczyma.

- Bengt! - wykrzykuje Anna. – Przecież to, Bengt!

Tak, Bengt Pohjanen. Pięćdziesiąt kilometrów zostano zaoszczędzonych, a znajomość odbyła się. Przechytrzyliśmy mróz. Wpatruję się w twarz człowieka, o którym dużo słyszałam i z powodu spotkania, z którym przyjechałam do tego dalekiego północnego kraju. On coś spokojnie, nieśpieszne opowiada i wśród szwedzkich słów z radością wychwytuję trzy ruskie - Bóg, miłość, Dostojewski - Bengt Pohjanen mówi o prawosławiu.

Co wiem o tym człowieku? Były protestancki kapłan, żyjący w pomyślności, dobrobycie, szacunku i czci, pisarz, specjalista w dziedzinie kultury, bardzo pożądany w szwedzkim społeczeństwie, wydał wiele książek, mający sławę w literaturze.

I oto, wreszcie, Bengt Pohjanen powitał nas na progu swego domu, posadził bliżej przy kominku, zagrzał herbaty.

- Bóg, miłość, Dostojewski? - pytam po rosyjsku.

Bengt śmieje się.

- Znam jeszcze słowo „obraz” - z trudem wymawia rosyjskie słowa.

Mała cerkiew połączona z domem szerokimi drewnianymi schodami. Schodzę po nich i odczuwam podchodzącą do gardła grudkę. Nasi kochani, ruscy święci, „bywalcy” prawosławnych izb spoglądają z cudownych ikon. Priepodobny Siergij Radonieżski, priepodobny Sierafim Sarowski, Kazańska Matka Boża, „Wsiech skorbiaszczych Radosti”. Najbardziej czczone na Rusi ikony dookoła. Daleko jestem od Rusi, a wszystko jedno - w domu. Jak przemądrze urządzone przez Stwórcę: dom jest tam, gdzie radość twojej duszy. A już tu dla mojej duszy wielka radość.

Wszystkie ikony są napisane przez żonę Bengta Monikę. Ona uczy w szkole języka szwedzkiego i angielskiego, ale rysowała zawsze i w tym, dalekim już teraz protestanckim życiu zabawiała się portretami i martwą naturą, pejzażami. One troskliwie porozwieszane są po ścianach wielkiego domu. Chodziłam i zachwycałam się, oddawałam należne smakowi, wyczuciu koloru, przejrzystości kompozycji. Ale oto zeszłam do cerkwi i wybuchłam radością. Moja droga po domu, z pokoju do pokoju (tu pejzaż, tam portret) coraz bliżej i bliżej do cerkwi – to droga samej Moniki do ikony.

- Od czego więc zaczęła się wasza droga do prawosławia? - pytam Bengta.

- Monika pierwsza poszła po tej drodze. „Bracia Karamazowy”. Książka pojawiła się w naszym domu, kiedy jeszcze byłem kapłanem kościoła luterańskiego. „Karamazowy” Moniką wstrząsnęli. Ona pierwsza zaczęła rozmowę o prawosławnej wierze. Jako kapłan tej rozmowy serio nie przyjmowałem. Widać, nie nastała jeszcze pora...

Tak, pora jeszcze nie nastała, ale zegar luterańskiego kapłana po sekundce, po minutce już odmierzał prawosławny czas.

Skąd wziął się on, niespodziewany podróżnik, rosyjski człowiek Aleksander na progu domu luterańskiego kapłana Bengta w słotną jesienną noc? Bengt dał mu dach i oni przegadali do poranka. Aleksander, prawosławny chrześcijanin, opowiadał Bengtowi o świętej Rusi, o wielkich szermierzach pobożności, z radością umierających za prawosławną wiarę, o Sołowkach i Siergiju Radonieżskim.

- Poczułem w słowach Aleksandra niezniszczalną siłę. Tak można mówić tylko o prawdzie. On odjechał, a my z Moniką wspominaliśmy go każdego dnia. Bardzo chcieliśmy odwiedzić Sołowki, przecież to od nas nie tak już i daleko geograficznie.

- Odwiedziliście?

- Pan Bóg tak szczodry na zadziwiające prezenty. Wyobraża pani, wkrótce otrzymujemy od Aleksandra zaproszenie zwiedzić Archangielsk i Sołowki ...

„Pan Bóg dążenia wita” - mówią święci ojcowie. Kto był na Sołowkach, ten wie, jak zbawienne i czyste są łzy na miejscu okrutnych cierpień wiernych Bożych sług, którzy nie wydali Chrystusa, a wybrali śmierć w imię życia. Praca duszy zaczęła się tam. A kontynuowana była w domu, kiedy Bengt zaczął łapczywie czytać świętych ojców, a Monika robić pierwsze szkice północnych prawosławnych cerkiewek. Tichon Zadonski. Prace tego świętego szermierza okazały się błogosławioną kroplą, przepełniającą czystą duszę spragnionego prawdy luteranina-Szweda. On prawie decydował się zostawić stan duchowny i przyjąć prawosławie, serce ponaglało, rozum ostrzegał...

Już miał małą ikonkę Tichona Zadońskiego. Pewnego razu rano stanął przed nią w zwykłej zadumie i niepokoju. I jakby głos usłyszał: „Z Rosji otrzymasz pomoc...” Natychmiast zakręciły się, zamigotały w głowie pytania: „Od kogo? Kiedy? W jaki sposób?”

Wkrótce zobaczył sen. Cudowna, prawosławna cerkiew, jasna, napełniona spokojem i łaską. Nieduża. Kopułka nad nią niewielka. Przyszedł czas. Teraz on wiedział to dokładne. Luterański kapłan Bengt i żona Monika przyjmują prawosławną wiarę. Jego chrzczą z imieniem Benedykt, ją z imieniem Krystyna.

A dalej co? A dalej oni wyjeżdżają z wielkiego sytego domu w tę północną głuszę, za koło podbiegunowe, aby zacząć życie od zera. Już niemłodzi są, z pięciorgiem dzieci, niezrozumiani przez rodaków, z najgłębszym pragnieniem zbudować tu ujrzaną we śnie prawosławną cerkiew.

- Od razu zdecydowaliście, że to będzie cerkiew Przemienienia Pańskiego?

- Od razu. Z naszymi duszami wydarzył się wielki cud przemienienia. Przyszliśmy do Prawdy. Przygotowaliśmy się Prawdzie służyć.

Pieniędzy na budowę cerkwi u nich nie było. Ale, podporządkowując się jakiemuś wewnętrznemu rozkazowi, oni mimo wszystko przystępują do założenia fundamentu. A mrozy! Nawet ja, która pobyłam w północnej Szwecji za kołem podbiegunowym niedługo, poznałam, jakie tu bywają mrozy. Ale dobra sprawa zwłoki nie cierpi. Zaczęli...

- Jak jednak zaryzykowaliście?

- Na awoś* - uśmiecha się Bengt. - Tak przecież to po rosyjsku, na awoś? Przyszedł robotnik, ateista, ale wyboru nie było. Dogadaliśmy się o płacy.

- Ja w Boga nie wierzę - uczciwie oświadczył ateista.

- To nic - uspokoił Bengt.- Za to Bóg wierzy w ciebie, w to, że ty zrobisz wszystko, jak trzeba.

Swoi, luteranie, jego nie rozumieli. Delikatni ze zmieszaniem uśmiechali się, przy spotkaniu opuszczali oczy, drudzy kręcili przy skroni, ale byli i tacy, którzy otwarcie i nieprzyjaźnie wypędzali prawosławną rodzinę Pochjanów do Rosji.

- Wyjeżdżajcie, tam jest wasze miejsce.

- Nie, ja będę żyć tu - twardo odpowiadał na ataki Bengt.

I żył. I budował. Pomału doszła robota do kopuł. Bengt był na Sołowkach, w Archangielsku i dobrze wyobrażał, jaka powinna być prawosławna cerkiew na Północy. Ale jak budować namiotową kopułę, jak wykonać inżynierskie obrachunki, jak nie pomylić się? Przeżywali z ateistą-budowniczym, denerwowali się, narzekali. Ale ani ateista, ani Bengt, ani tym bardziej Monika w inżynierskich obrachunkach mocni nie byli. Siedzą i martwią się, robota stoi, wyjścia nie znajdują. I nagle „z grubą torbą na pasie” przychodzi listonosz i przynosi ciężką kopertę - list z Rosji. Bengt wzruszył ramionami, na żadne listy z Rosji on nie czekał. Otworzył kopertę i jęknął: na złożonych kilkakrotnie tęgich kartkach papieru z podpisem nieznanego mnicha Warsonofija w kopercie leżał... projekt kopuły. Z dokładnymi wyliczeniami, instrukcjami, objaśnieniami.

- Bengt przecież to po prostu cud jakiś...

- Pomoc przyjdzie z Rosji! Pamiętacie, opowiadałem, jakbym głos słyszał, stojąc przed ikoną. Oto i przyszła z Rosji pomoc... Mój biedny ateista zbladł ze wzruszenia! Jeszcze by, na jego oczach takie... „Bóg jest! - zakrzyczał. - Bóg jest!”

Pieniędzy za pracę on nie wziął. Przez zimę cerkiew Przemienienia Pańskiego była zbudowana. Przyjechał prawosławny kapłan z Finlandii, poświęcił ją. Bengt stanął na czele parafii, starostą jedynej na północy Szwecji prawosławnej cerkwi. W ogóle w Szwecji do Bengta była zaledwie jedna prawosławna cerkiew - w Sztokholmie. Teraz są dwie.

Cerkiew szybko została pokochana. Przyjeżdżają tu głównie Rosjanie, ich tu dużo. Kraj jest surowy, północny, mroźny, wielu żyjących po wsiach Szwedów jest samotnych, stworzyć rodzinę problem, mało która z kobiet odważy się wić tu rodzinne gniazdo. A rosyjskie kobiety wiją, odważne rosyjskie żony północnych Szwedów, jedna z nich - mój tłumacz Anna. Dla niej cerkiew w leśnej głuszy - prezent. Pięćdziesiąt kilometrów od domu - drobnostka, jeśli jest samochód. Tu jadą nawet z Finlandii. Na przykład, rosyjska piosenkarka Wiera Rodionowa, już wiele lat żyjąca w Finlandii. Ona to po prostu zdobycz dla Bengta, przecież mogłaby kierować cerkiewnym chórem, dyrygować.

- Mogłabyś, Wiera?

- U Bengta bardzo mi się spodobało. Dom u niego serdeczny, ciepły, rosyjski według ducha. My, Rosjanie, rozproszeni tu jesteśmy, a gdzież jeszcze nam, prawosławnym, zbierać się, jak nie pod dachem cerkwi Przemienienia?

Spotykałam się i rozmawiałam z wieloma ruskimi. Na przykład, z Heleną Nieudaczną, młodą mamą, która przyjechała tu do męża z Murmańska.

- Mamy swój rosyjski dom za kołem podbiegunowym - cerkiew Przemienienia, więc czego nam jeszcze szukać? - powiedziała Helena.

Ale cała rzecz w tym, że Bengt Pohjanen jeszcze nie jest kapłanem. On jest starostą cerkwi, a kapłana tu nie ma. Czasami przyjeżdża kapłan z Finlandii, jeszcze rzadziej ze Sztokholmu, to bardzo daleko, ponad tysiąc kilometrów. I to jeszcze jeden poważny problem, z którym zderzył się sługa Boży Bengt, w chrzcie Benedykt.

- Chcemy przyłączyć się do rosyjskiego prawosławia, w naszej parafii dużo ruskich, tam są ich korzenie, ich ojczyzna. Najbliższa od cerkwi Przemienienia rosyjska diecezja - Karelska, miasto Pietrozawodsk. Być może, można przyłączyć się do tej diecezji? Zakładam, są inne drogi, ja źle sobie je wyobrażam, być może, coś nie tak robię?

Niedawno parafianka cerkwi Anna Klippmark pojechała „pełnomocnikiem” do Pietrozawodskiej diecezji z pismem od wszystkich ruskich parafian. W liście prośba: o wyświęcenie Bengta, dać mu możliwość samemu odprawiać w cerkwi, którą on zrodził w cierpieniu, zbudował, dobrze urządził i ofiarował prawosławnym, rzuconym wolą losów do zapolarnej Szwecji. Wśród nich nie tylko Rosjanie, są i Szwedzi, Finowie, Rumuni, Serbowie, Ukraińcy. Przez zeszły rok cerkiew odwiedziło dziewięć tysięcy osób. Bengt wszystkich po przyjacielsku przyjmuje, obejmuje duchową opieką, pociesza, podtrzymuje. Oczywiście, jadą tu i z powodu egzotyki. Popatrzeć na miejscowy dziw - drewnianą namiotową cerkiew w stylu rosyjskiego północnego budownictwa. Ale częściej pomodlić się. Bengt i teraz nie traci czasu na próżno.

On uczy się rosyjskiego, cerkiewno-słowiańskiego i wierzy, święcie wierzy, że znowu, jak kiedyś, jak nie raz już, pomoc przyjdzie z Rosji. A skąd jeszcze oczekiwać ma pomocy, jeśli w cerkwi, zbudowanej przez niego, spoglądają ze ścian wielcy modlitewnicy ziemi rosyjskiej: priepodobny Siergij Radonieżski, Sierafim Sarowski, Amwrosij Optyński, Tichon Zadonski - zaufana „grupa wsparcia” z wiernych wojowników Chrystusowych i gdzie przy cichym świetle łampadek modli się stojąc na kolanach i prosi pomocy prawosławny Szwed ze smutnymi oczyma i krzaczastą brodą. Jego modlitwa jest cicha i wytrwała, i jeden w niej „interes” - miłość do Boga, do Rosji, do ruskich.

Natalia Suchinina


Awoś – pokładając nadzieje na szczęśliwy splot okoliczności (zdarzeń); może się uda.


Powrót