Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


SIERGIJOWY NOWICJUSZ

Jak drżeli wrogowie, jak bali się tego imienia - Siergij! Wojsko odważne wdzierało się w chmary wrogów Ojczyzny, krzycząc głośno, do bólu w płucach:

- Siergijowy, Siergijowy!

Nawet, wydawało się, konie pod jeźdźcami z każdym nowym okrzykiem jeźdźca przyśpieszały galop, niosąc Siergijowych nowicjuszy do zwycięstwa, do sławy, do śmierci. Siergijowi ochotnicy utrzymali się i w ten Burzliwy Czas, pokrywający Rosję-matulę czarną wdowią chustą. Nie poddała się Troice-Siergijowa Ławra Polakom-obcokrajowcom, półtora roku odpierała oblężenie. I później, kiedy gnano Polaków z Moskwy, słodko było krzyczeć im w plecy:

- Siergijowy, Siergijowy!

To stało się jak hasło. Imię igumena Ziemi Rosyjskiej groźnie uprzedzało... Nawet własnych złodziei i bandytów, polujących po leśnych drogach, odpędzali, bywało, tym imieniem. I trafiło się mnichowi Dionizemu wracać późnym wieczorem z Jarosławia. Nie sam jechał, z bojarem-współpodróżnikiem. Strasznie i ciemno.

- Dawaj podamy się za Siergijowych. Gdyby co, tak i krzycz: Siergijowy, Siergijowy i módl się - pouczał Dionizy przestraszonego doszczętnie towarzysza podróży - da Bóg, dojedziemy.

On sam Siergijowym nie był, niósł mnisze posłuszeństwo w innym, Starickim monasterze. Dokładniej, już był, sam tego nie podejrzewając. Przejechali najniebezpieczniejsze, groźne miejsca, przeżegnali się. A na zakręcie szerokiego gościńca ich doganiają:

- Stójcie, kim jesteście?

- Siergijowy ja - ukłonił się nieznajomemu Dionizy.

- Siergijowy... - zakłopotał się nieznajomy - coś nie znam takich Siergijowych, sam ja z Ławry, nie ma u nas takich mnichów.

- A ty dokąd, miły człowieku, z Ławry o tak późnej godzinie?

- Do Starickiego monasteru, do archimandryty Dionizego, gramotę (pismo) do niego mam od Samowładcy i Patriarchy, że naznaczony on do nas do Troice-Siergijowego monasteru na przełożonego (przeora).

- Ja jestem Dionizy.

Oto i stał się Siergijowym. A był Dawidem Zobninowskim. W Twerskiej guberni, w Kaszyńskim powiecie była wieś taka - Zobnino. Najprawdopodobniej, stamtąd i pochodzili rodzice Dawida. Zresztą, Dawidem nie przyszło się mu być długo. Pan Bóg rozporządził tak, że ożeniwszy się i przyjąwszy kapłańską godność, Dawid w ciągu sześciu lat stracił żonę i dwoje dzieci i poszedł na mnicha, zostawszy Dionizym. W Starickim monasterze był na posłuszeństwie skarbnika, a wkrótce brać życzyła widzieć go przeorem. Zadziwiającą pokorą wyróżniał się. Pewnego razu zaszedł na jarmark, chodzi między straganami, o ceny pyta. Młody był, zadziwiająco piękny, jasnooki. Wszyscy na niego patrzą, zachwycają się. I znalazł się jeden demaskator-oskarżyciel:

- Ty mnich, a po rynkach wałęsasz się, czy to zajęcie dla mnicha?

Jarmarczna publiczność rzuciła się za mnicha się wstawić. A on ukłonił się sprawcy obrazy do ziemi:

- Dziękuję tobie, miły człowieku, że wskazałeś na moje miejsce. Masz rację, nie dla mnisich spacerów są rynkowe stragany. Moje zajęcie w celi siedzieć i modlić się. Dziękuję i wybacz mi, nieukowi.

Sprawca obrazy i sam niezadowolony, chciał dogonić mnicha, poprosić o przebaczanie. Tylko że ten jak pod ziemię się zapadł.

...Siergijowy czerniec podszedł do Swiętych wrót Troickiego monasteru. Zaraz wejdzie w nie, żeby całe swoje życie, do ostatniego błogosławionego przez Pana Boga tchnienia służyć wielkiemu imieniu igumena Ziemi Rosyjskiej. Archimandryta Dionizy. W synodach Troice-Siergijowej Ławry jest on zapisany za igumenem Iosafem, po śmierci którego został tu wyznaczony. Od czego zaczął? Od trupów, które zbierał po okolicznych drogach i chował według prawosławnego rytu, jak należy. Dużo było pracy. Historycy nazwą ten czas Licholetijem (złymi latami). W Moskwie szaleli Polacy. Zmęczeni, zaszczuci ludzie uciekali lasami do Troice-Siergijowego monasteru, gdzie chcieli znaleźć ochronę i azyl. Na drogach ich rabowali i zabijali ci sami Polacy. Głodni, chorzy, poranieni ludzie dosłownie przyczołgiwali się do Troickiego monasteru. Błagali o pomoc. A wielu nie dobierało się. Dionizy błogosławi mnichów od rana do wieczora kopać groby i chować, chować... Kronika zachowała słowa katedralnego klucznika Jana: „...chodziliśmy po okolicznych osadach i według woli Dionizego policzyliśmy, że w 30 tygodni pochowaliśmy powyżej trzech tysięcy”. Rannych, chorych, osłabionych wieźliśmy na wozach do monasteru. Zapasy artykułów, leków topniały, i oto zupełnie już nic nie zostało w monasterskich piwnicach. Kwasu zabrakło, a wozy ciągle skrzypiały po monasterskim podwórzu, a ludzie na wozach jęczeli i zgłodniałymi oczyma patrzyli na mnichów.

- Co robić, ojcze archimandryto, my i sami nie mamy co jeść?

Dionizy zbiera brać. On stanął przed mnichami, sam wychudły, wymęczony od bezsennych nocy. Kiedy wyspowiadał nieszczęśliwych i udzielił im Eucharystii, ukłonił się im, jak ukłonił się wtedy na jarmarku nieznanemu sprawcy obrazy:

- Bracia - powiedział - ku chwale Bożej pijąc tylko wodę nie umrzemy. Mamy trochę chleba i kwasu, wszystko oddać trzeba, a już sami jakoś...

Przemilczała brać monasterska. Ciaśniej zaciągnęła pasy na podriasnikach, wypiwszy lodowatej wody ze studni, szli karmić łyżeczkami dzieci, prać zapieczone od krwi opatrunki, spowiadać umierających, pocieszać wyżywających.

A Burzliwy Czas płynął po Rusi zniszczeniem moskiewskiego państwa. Dionizy znów zbiera brać. Wychudli mnisi kółkiem siadają dookoła archimandryty, przygotowują się wsłuchiwać, słuchać, zgadzać się. A on powiedział im o tym, o czym wszyscy oni dobrze wiedzieli. Żeby uwolnić Ruś od okupantów, wypada narodowi naszemu zebrać się razem. Oddzielnie nie zwyciężymy. A zwyciężyć trzeba. Inaczej Ruś nasza święta stanie się łupem niewierzących, jaki ruski ma prawo do tego dopuścić? Co robić? Pisać apele. Kiedy? Po nocach. Do wszystkich powiatów rozsyłać, prosić ludzi: „Jednoczcie się, brońcie ojczystego kraju od zniszczenia”. Ukłonili się mnisi, przyjmując błogosławieństwo archimandryty na tę sprawę pobożną. Nocą, padając od zmęczenia dziennymi wysiłkami - karmić, myć, leczyć, spowiadać, mnisi zapalali świecę i pochylali się nad papierem, starannie wypisując słowa sporządzonego przez archimandrytę Dionizego apelu: „Niech podlegający obowiązkowi wojskowemu ludzie bez jakiejkolwiek zwłoki śpieszą do Moskwy... Zmiłujcie się, spełnijcie ten obowiązek szybciej, wojennymi ludźmi i pieniędzmi pomóżcie, żeby zgromadzone teraz tu pod Moskwą wojsko od niedostatku nie rozeszło się...”

Troickie gramoty - właśnie pod taką nazwą wejdą do historii te pisane przez głodnych mnichów przy skąpym świetle świec nieduże karteczki, które gońcy monasteru pośpiesznie rozwozili po Rusi. I oto już w dalekim od Siergijowego monasteru Niżnym Nowogrodzie uważnie wczytuje się w tekst apelu niemłody sprzedawca mięsa, prostego serca człowiek. „Wojennymi ludźmi i pieniędzmi pomóżcie...”. Znamy jego imię - Kuźma Zacharowicz Minin. Właśnie on czyta apel do Nowogrodzian Poszła wokoło rosyjska czapka - pierścionek, kolczyki, złota moneta, przechowywana na czarną godzinę - wszystko do czapki. Ponieważ nie ma czarniejszego dnia, kiedy w niebezpieczeństwie jest Ojczyzna. Ponieważ ją kochać - znaczy dla niej ofiarować.

Ochotnicy szli na Moskwę. Szli przez Troice-Siergijew monaster. Dionizy przywitał ich u Świętych wrót, zaprosił na odpoczynek i pobłogosławił na bitwę. Każdy ochotnik podszedł do archimandryty i pocałował krzyż w jego rękach. Każdy podstawił swoją spierzchłą w drodze twarz pod zimne krople świętej wody. Naprzód. Na Moskwę. Umierać? Zwyciężać? Bóg wie.

Już poszli i przyleciała wiadomość o książęcej niezgodzie. Kniaź Pożarski i kniaź Trubiecki, którzy zjednoczyli się pod Moskwą, wszczęli niezgodę. Archimandryta Dionizy pisze do ich list-przekonywanie. Przypomina im o grzechu braku miłości i konieczności pogodzenia się, o tym, że każdy odpowie i sąd ten nie będzie stronniczy ze względu na osobę. Wszystko jakby obeszło się i znowu pokusa. W taborze Kozaków, na których bardzo liczyli ochotnicy, poszły zatargi. Jedni ani kopiejki nie mają, drudzy łopatą grabią złoto. Gdzie jest sprawiedliwość? Nie ma sprawiedliwości. Zabrać u bogatych wszystko, rozdzielić, rozejść się. Ochotnicy pozbawieni byliby poważnego wsparcia. I Dionizy otwiera drzwi monasterskiego ołtarza, naładowuje wozy wyszywanym, w perłach przyobleczeniem, cerkiewnym wyposażeniem. Posyła gońców do kozackiego taboru: „Bierzcie, ale Ojczyzny nie zdradzajcie, nie czas teraz dzielić dobro i złościć się na siebie!” Zawstydzili się. Odwrócili oczy od wyładowanych wozów.

- Jedźcie, zwróćcie wszystko na miejsce - tylko tyle powiedzieli posłańcom.

I oto Moskwa wyzwolona od Polaków. Młody car Michaił Romanow jedzie z Kostromy do Moskwy. Carski pociąg zatrzymuje się w Troice-Siergijowym monasterze. Michaił przypada do grobowca prepodobnego Siergija Radonieżskiego i podchodzi pod błogosławieństwo na uratowane cesarstwo do archimandryty Ławry. Dionizy błogosławi. A odprowadziwszy cara, wraca na monasterskie podwórze. Ogląda wpół zburzone ściany i wieże, cele bez dachów. Rozumie, nie przyszedł czas odpoczynku. Czy przyjdzie...

Prawdopodobnie, właśnie teraz następują dla Dionizego najcięższe czasy. Ludzie, których nazywają synami Ojczyzny, mają zawsze swoją, niepowtarzalną drogę. Im nie pisane uczyć się na cudzych pokusach, na nich hojnie sypią się swoje. Dionizego oczerniono. Tak-tak, oczernili swoi, mnisi Ławry. Co robić? Czarne podriasniki nie chronią od ludzkich słabości, jeśli człowiek sam nie przykłada wysiłków do zbawienia. Car Michaił Fiodorowicz, wiedząc, że archimandryta Ławry jest i uczony, i pobożny, polecił mu zrobić poprawki w księgach do nabożeństw. Księgi przepisywano ręcznie i wkradało się w nie mnóstwo błędów. Widocznie, jakiś błąd przy pracy dopuścił i Dionizy. Zawistni bracia, jeden Longin, drugi Filaret, zdecydowali, że ich godzina nastała. Oni powiadomili Sobór, że archimandryta jest heretykiem i milczeć więcej oni nie mogą. Sobór zareagował szybko. Dionizego pozbawiono godności i zamknięto. Zamknięto w Moskiewskim Nowospasskim monasterze. Jeśliby tylko zamknięto! Nad zacnym człowiekiem pastwili się najbardziej wyrafinowanymi sposobami. Głodzili go, męczyli w dymie łaźni, zmuszali robić po tysiąc pokłonów dziennie. Tysiąc pokłonów! Jakie plecy wytrzymają to nieludzkie obciążenie? Co robi Dionizy? Dionizy tę pokutę przyjmuje z pokorą i od siebie dodaje... jeszcze tysiąc pokłonów.

Wierny syn Ojczyzny, który oddał najlepsze lata jej ocaleniu, nie żałujący sił, zdrowia, życia „za wszystko dobre”, został więźniem, nad którym szydzili wszyscy, którzy tylko się nie lenili. Jak można przeżyć ten cios? Jak można nie złamać się, nie zachwiać się, nie stracić wiary? Swoimi siłami nie można, Bożymi - można. I właśnie Boże siły czerpał nieszczęśliwy więzień w męczących pokłonach i nocnych modlitwach. Już on dobrze wiedział o istnieniu złej, ciemnej siły. Ona nie cierpi triumfu światła, jej luba ciemność. W danym przypadku ciemność więziennej piwnicy. I dlatego nie chował Dionizy zła na swoich byłych współbiesiadników Longina i Filareta. Nie wytrwali, podstawili się ciemnym siłom, bezsilni, nieszczęśliwi...

- Wielka bieda z tobą, ojcze - mówili mu żałujący jego.

A on wesoło:

- Nie ma żadnej biedy, a łaska Boża. Korzą mnie według uczynków moich. A to ja zbyt dumny.

Nałożono na niego karę pięćset rubli, suma według tych czasów kosmiczna.

- Czym płacić będziesz, ojcze? A on wesoło:

- Pieniędzy nie mam, akurat i dawać nie ma za co. Źle temu, którego pozbawić stanu mniszego (kapłańskiego) każą, a jeśli tylko zaostrzyć ten stan - to jemu i korona, i radość. Grożą mi Syberią i Sołowkami. Ale ja cieszę się z tego - to życie dla mnie.

W święta prowadzono go do metropolity na pokorę. W metropolitalnym podwórzu stał, bywało, od rana do wieczora i upał cierpiał, i chłód, i deszcze ulewne. A ile było dookoła gwiżdżących, dyszących złością, nienawistnych. Na niego pluli, rzucali grudy brudu. Wszystko to już było. „Ukrzyżuj, ukrzyżuj go!” - Formuła znajoma, żałosna, ale zwykła. Człowiek w biedzie nie jest samotny, cały czas było niemało śpieszących się do niego, żeby ucieszyć się z jego biedy. Dionizy. Archimandryta Troice-Siergijowej Ławry - ofiara zawiści i niezaspokojonych ambicji. Złamali? Osiągnęli upragnione?

Zaczęło się to dawno. Archimandryta był o tyle pokorny, łagodny, że nawet, jeśli rozkazywał komuś z braci, to mówił tak: „Zrób to, jeśli chcesz, bracie”. Niektórzy korzystali z jego łagodności. A on inaczej nie mógł, ponieważ pokora nie była dla niego wynikiem walki z pychą, a była jego istotą, jak sam oddech, jak bicie serca, jak przepływ krwi. „Zrób, jeśli chcesz...” Pewnego razu nie wystarczało chórzystów. Dionizy sam stanął na chórze. Longin podleciał do niego, wyrwał z rąk służebnik. Milczkiem przeżegnał się Dionizy, poszedł z chóru. Więc Longin dogonił go i plunął na niego. Ale i tu (pokora - bicie serca, przepływ krwi) Dionizy cicho powiedział: „Przestań, Longin, nie przeszkadzaj śpiewowi Bożemu i braci nie mąć”. Prawdopodobnie, ta pokora archimandryty i rozwścieczyła doszczętnie zezwierzęciałego zuchwalca. On wyrwał z rąk Dionizego duszpasterski pastorał, przełamał i rzucił odłamki w przeora. I tu Dionizy zapłakał. On stanął na kolana przed ikoną Zbawiciela i płakał, i prosił: „Ty wiesz wszystko, Panie, wybacz mi, grzesznemu, bo ja zgrzeszyłem przed Tobą, a nie on”. Długo płakał, a bracia prosili rozszalałego mnicha, żeby poprosił o przebaczanie za swoje zuchwalstwo. Nie doprosili się...

Wszystko, co działo się w monasterze, przeor okrywał miłością. Oczywiście, słuchy o znęcaniu się nad nim przesączały się i dochodziły do metropolity. Ten posyłał z poleceniami zrobić porządek. Ale Dionizy wszystkiemu przeczył, wszystkiego wypierał się.

Cały rok spędził przeor Ławry w dusznej piwnicy Nowospasskiego monasteru. Wybawienie przyszło od Jerozolimskiego patriarchy Teofana. Właśnie on poświadczył niewinność archimandryty Dionizego, nie znalazłszy w poprawianych przez niego księgach żadnej herezji i żadnych odstępstw od dogmatów. Przeor został zwrócony do Troickiego monasteru. Zdarzyło się to latem 1619 roku.

Są zadziwiające strony. Napisane przez Szymona Azarina, dostojnego starca Troice-Siergijowego monasteru. On wspomina, jak Jerozolimski patriarcha odwiedził monaster priepodobnego Siergija i okazał przeorowi Dionizemu wielki honor. Stojąc przy grobowcu Priepodobnego, patriarcha zdjął swój kłobuk, położył go do grobowca z relikwiami Radonieżskiego cudotwórcy, a potem włożył na siwą głowę łagodnego archimandryty. Przy tym powiedział: „Daję ci błogosławieństwo, synu mój i wyróżniam cię w wielkiej Rosji, wśród braci twojej, abyś był pierwszym wśród naczelników według błogosławieństwa naszego...”

Zaczęło się zwykłe życie pokornego troickiego mnicha. On, jak zawsze, był łagodny i pokorny, dużo pracował, nie brzydził się najczarniejszymi pracami, noce spędzał na modlitwie i pokłonach. Założyciel monasteru priepodobny Siergij we wszystkim był mu przykładem. Zła, oczywiście, nie pamiętał. Jak starego, tak i nowego. Oszczercy i zawistnicy wynajdywali ciągle nowe i nowe „bunty”. To Dionizy zamyślił „wkopać” patriarchę, to nie chce wykonywać carskiego nakazu. A on nie bił siebie w pierś, nie przysięgał o niewinności, on milczał. Brać lubiła go. Żył w monasterze starzec Dorofiej, słaby, bardzo stary. Zupełnie już zaniemógł, przygotowywał się do śmierci, a tu wiadomość: Dionizy wyjeżdża według niecierpiących zwłoki spraw do Moskwy.

- Wyjeżdżasz, a ja umieram, tak chciałem być pochowany twoją ręką - zasmucił się starzec.

- Nie śmiej umierać do mego powrotu - pobłogosławił starec. - Doczekasz się, wtedy i pochowam cię, jak trzeba.

Odjechał. Starzec doczekał się. Wstąpił Dionizy do niego do celi, pobłogosławił, poszedł na wieczorne nabożeństwa. A za piętnaście minut przyszli powiedzieć, że Dorofiej umarł.

Sam zaś Dionizy zmarł 10 maja 1633 roku. Pan Bóg za cierpienie i łagodność nagrodził go lekką śmiercią. Rano on wystał służbę, potem poczuł słabość, zaprosił braci, pożegnał się ze wszystkimi, wybaczył wszystkim, przyjął schimę i spokojnie odszedł. Nabożeństwo pogrzebowe po nim służył sam patriarcha Fiłariet. Święte relikwie Dionizego były przewiezione do Moskwy na nabożeństwo w Bogojawleńskim monasterze, a potem zwrócone do Ławry. Jeden kapłan przyległego do Ławry osiedla Teodor nie był w stanie przybyć na jego pogrzeb. Ubolewał, martwił się, a Dionizy przyszedł do niego we śnie, objaśnił:

- Dlaczego wszyscy przyszli i błogosławieństwa u mnie proszą, ponieważ pozostają tu. A ty wkrótce pójdziesz za mną.

Za osiem dni Teodor skonał. Świętemu Bożemu odsłania się wiele, jak i wiele jest dawane.

A dane mu było rzeczywiście dużo. On dużo poniósł boleści i dużo zdążył zrobić dla Ojczyzny. On dużo wybaczał i tym przygotował swoją duszę do niebiańskiej kontemplacji. On dużo kochał i serce jego, napełnione miłością, dzwoniło wspaniałą pieśnią. Ta pieśń przykrywała i poniżenia, i kpiny, i oskarżenia, i zdrady. On po prostu nie widział ich, nie słyszał, nie pojmował.

Syn Ojczyzny, gotowy położyć na ołtarz jej wybawienia swoją przeczystą głowę. Boży sługa, nie brzydzący się niewolą, a z radością służący wszystkim, kto tego chciał. Błogosławiony. Święty. Priepodobnyj Dionisij Radonieżskij - właśnie tak nazywają go prawosławni ludzie, wysławiający jego pamięć i czczący jego wysiłki. Nieprzypadkowo, chyba, święte relikwie jego spoczywają w Troickim soborze Ławry, w południowo-zachodniej kruchcie, na tym samym miejscu, gdzie była cela priepodobnego Siergija Radonieżskiego. Nieprzypadkowo i on nazywa się Radonieżskim, jak i wszyscy uczniowie Priepodobnego.

Kiedy Ojczyzna w niebezpieczeństwie, Pan Bóg posyła dla jej uratowania wiernych synów. Dionizy Radonieżski był posłany Rosji w złe lata Wielkiego Zamętu. On wziął na siebie brzemię boleści Ojczyzny i niósł je przez życie, podobnie jak niósł i krzyż Chrystusowy. Całe życie. Do ostatniego tchnienia. A jeszcze on zawsze pamiętał, że imię jego - prawosławny i niczym nie splamił tego imienia. Służba ludziom i służba Bogu. Życiem swoim Dionizemu udało się połączyć w sobie te dwie wielkie służby. Jeszcze w Burzliwy Czas, kiedy był nieurodzajny rok, spekulanci wywindowali na moskiewskich rynkach ceny na chleb i stolicy groził głód. Co robi pokorny mnich Siergijowego monasteru? On wywozi wszystko do ziarnka ze spichrzy Ławry na moskiewskie rynki i tym zbija cenę na chleb. Uratował Moskwę.

On ratował ją i kiedy błogosławił na walkę z Polakami Koźmę Minina. I kiedy pisał przy świecach apele do ludzi i kiedy zbierał po leśnych gościńcach i chował godnie braci swoich i siostry ruskie. On ratował ją i wtedy, gdy sam cierpiał boleści nieznośnych, ciężkich oskarżeń. Dlatego, że gdyby nie wytrzymał, wielu by tym skusił. Pochodzący z Twery Dawid Zobninowski. Priepodobnyj Dionisij, Radonieżskij cudotwórca. Syn Ojczyzny i wybawca Moskwy. A jeszcze sługa Boży. Rzadkie życie zawiera w sobie tyle ważnych etapów i tyle powołań.

Natalia Suchinina


Podriasnik - powszednia, nieoficjalna wierzchnia szata codzienna duchowieństwa prawosławnego, sutanna


Powrót