Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk
Zakochani się sprzeczają, tylko się kochają. I rzeczywiście, sprzeczka bywa taka polubowna, taka sympatyczna bywa sprzeczka, że wzruszone sprzeczką serce przyjmuje ją jak prawidłowy, nawet pożądany atrybut rodzinnego życia.
- Moja córka trzeci dzień jak mieszka u mnie – mile uśmiechając się, starsza kobieta dzieli się nowiną ze znajomą na przystanku autobusowym. – posprzeczała się ze swoim, ot i trzasnęła drzwiami…
- Młodzi… Docierają się… – chętnie przytaknęła znajoma i natychmiast „wypisała” receptę. – Niech nie popuszcza, mężczyźni, oni tacy, na głowę wlezą, jeśli w porę ich nie powstrzymać.
- Właśnie tak, uczę. Kto jej, oprócz matki, podpowie?
Takie dobrze znane rozmowy. Takie codzienne recepty, takie powszechne życiowe kolizje. Rodzinna kłótnia. Słowo za słowem, wyrzut do wyrzutu i – zaiskrzyło, zakipiało, zabulgotało. Trzaskanie drzwiami jednego, chlipanie w chustkę drugiej. Kilka godzin, rzadziej dzień, napięcia i – „zakochani się sprzeczają, tylko się kochają”. Upragnione pojednanie, szybkie przeprosiny i znów bezchmurne niebo nad rodzinnym gniazdkiem, wydaje się takie wiarygodne i takie trwałe.
Ale oto znów pochmurniało. Przykre słowa bliskiego człowieka, które, wydawało się, były pogrzebane w najgłębszym zakątku naszego serca, nagle okazuje się, nie umarły. Żyją i mają się dobrze, wzbudzają przyciszoną pamięć, prowokują nas do smykałki i pomysłowości. „Ja odpowiem…” „Ja powiem tak…” „Ja przypomnę…” I już zaparło dech od podchodzącego do serca gniewu. Jak najwięcej, bardziej wyrafinowanie, bezlitośnie. Gniew jest usłużny. On posiada zadziwiającą zdolność nacisnąć na jakiś tylko jemu znany w człowieku zawór, aby wypuścić na wolność mętny potok rynsztokowych przekleństw i nieprzyzwoitych słów. Bywa, gdzieś w zakamarkach umysłu błyśnie przestraszone: jakie ja bzdury plotę, co za wstyd, przestań! Ale przypływ gniewu natychmiast zatrzaśnie drzwiami myśli i popędzi nas dalej, po wybojach, po wybojach, na razie, ten wyścig nie ma mocy, nie padamy z wyczerpania, zmęczenia i wstydu. Potem okaże się – po co wściekaliśmy się? Nie wart „wyjedzonego jajka” problem, który doprowadził nas do wściekłości, ale przecież słowo nie wróbel, już wyleciało, zawirowało nad naszym domem. Wleciało zgodnie z przeznaczeniem do duszy najbliższego, błyskawicznie przykleiwszy się do niej jak śmiertelnie niebezpieczna rdza.
Właśnie ta rdza pozwala mówić nam o gniewie, jak o grzechu śmiertelnym. Gniew nie znika bez śladu. Ani dla tego, dla kogo jest przeznaczony, ani dla tego, w czyim sercu zawrze. I jeśli na początku można nie widzieć zła i wyrozumiale się uśmiechać z tego jak sprzeczają się zakochani, to po pewnym czasie można tylko rozkładać ręce i ze smutkiem się dziwić: no, dlaczego oni nie mogą żyć? Wszystko jest, młodzi, zdrowi, a rozwodzą się.
Nie znam dokładnej statystyki, ale nie pomylę się jeśli powiem: wiele, bardzo wiele rodzin rozpada się właśnie z tego powodu. Przepełniony po brzegi puchar uraz, naniesionych sobie nawzajem w zapale gniewu, wściekłości. Podeptana godność, zniszczone uczucie, wspólne życie staje się męką, nikomu nie potrzebnymi torturami. A bywa – cierpią. Broniąc się przed swoją połową biernością i obojętnością, chwytając na boku przelotne święta, twardo wiedząc, że nigdy już nie wróci miłość. Łatają dziury w kruchej szalupie rodzinnego bytu z powodu różnych celów: dziecko bez ojca, mieszkanie nie da się podzielić, staruszkowie-rodzice nie przeżyją.
Problem życiowej mądrości jest w jej delikatności. Ona nie wydziwia na całe gardło o swoich zaletach, a ze skrępowaniem i cichutko przysiada się gdziekolwiek w kąciku na naszym święcie życia. Dostrzec ją, usłyszeć, a i usadzić bliżej są w stanie tylko bardzo uważni i dobrze wychowani ludzie. A oto chamstwo, gniew, złość, nerwowość – to bossowie (szefowie). Ci prą się do prezydium bez zaproszenia, rozsiadają się tam po swojemu, opróżniają butelki i obowiązkowo proszą o głos. Wspiąwszy się na trybunę, rozdzierającym głosem uczą nas żyć. „A ty go… nie odpuść, a poszedł on!... Nie, nie, nie wybaczaj, przypomnij, obowiązkowo przypomnij…” Naszpikowani tym paskudnym towarem, my z wykrzywionymi przez złość twarzami wstępujemy w nasz „ostatni i decydujący bój”. Szlachetna wściekłość wrze, jak fala, w naszych żyłach, niszczymy i wściekamy się zgodnie z zasadą: bij swoich, żeby obcy się bali. To walka – nie na życie, a na śmierć. Zwycięstwo za wszelką cenę oznacza śmierć za wszelką cenę tego, kogo pokonujesz. Grzech nienawistnego gniewu staje się śmiertelny właśnie dlatego: zniszczywszy naszą duszę, on rzuca się niszczyć duszę bliskiego. On odejmuje nam pamięć i zapominamy, że obok właśnie bliski, że poświęciliśmy mu tyle naszej miłości i naszej uwagi. Jeśli ktoś odważyłby się go skrzywdzić, rzucilibyśmy się na pomoc, obronilibyśmy, obowiązkowo byśmy obronili. A sami… Pusta dusza, w której żyje złośliwość. Złośliwość ludzi od razu jest widoczna. Ich twarze są nieładne. Oni zawsze w pogotowiu. Sprawiedliwie radzą mądrzy: kiedy się złościsz, popatrz na siebie w lusterko.
Ale przecież to uczucie jest znane wszystkim. Wszyscy je przeżyli. Nasze życie jest tak obfite w powody do gniewu i rozdrażnienia. A powiedzieć człowiekowi: „Nie gniewaj się, nie denerwuj się” – to tylko dodatkowo go rozgniewać. Ale przecież na każdą chorobę jest rada. Kaszel leczy się plastrami gorczycowymi, rwę kulszową – masażem, temperaturę obniża się miodem i malinami. A czym mamy leczyć się od gniewu?
Mieszkałyśmy na jednej klatce schodowej. Starsza kobieta z miłą dla wszystkich twarzą. Nigdy nie widziałam jej rozdrażnionej, nie zapamiętałam podniesionego tonu w rozmowie. Ale czasem przybiegała do mnie, czułam – szuka pretekstu: „Można, zadzwonię, u mnie coś z telefonem? Masz cebulę, barszcz zaczęłam gotować, nie przewidziałam…” Kiedy pewnego razu pozazdrościłam jej stałego dobrego nastroju, ona roześmiała się:
- Nie, nie, mam zły charakter. Ale zrozumiałam, najważniejsze, czego nie znosi gniew – milczenia. Oto on już podjechał, już i słowa się znalazły, a ty zaciśnij usta i milcz. Przykre ci powiedzieli, a ty nie odpowiadaj. Zabroń sobie. Wpój sobie: słowo wypowiesz – umrzesz. Zobaczysz, że gniew, zawstydzony, ucieknie bez oglądania się. Po pięciu minutach staram się przypomnieć, z powodu czego to ja?
Milczenie – złoto? Tak, słyszymy o tym często. Ale wtedy w prostych i szczerych słowach sąsiadki ta życiowa mądrość zabłysła szczególnie wyraziście. Po pewnym czasie przeczytałam o mędrcu. Na pytanie, czego on żałuje i czego nie żałuje w życiu, odpowiedział: „Żałuję wielu swoich grzechów, ale ani razu w ciągu swego długiego życia nie żałowałem, że… milczałem”. O masz ci, pomyślałam, jak moja sąsiadka Klaudia!
Jej męża trochę się bałam. Był on człowiekiem nieprostym, trudnym, wydawało się, zbyt prostolinijnym. Nie miód, nie prezent?
- Ma dużo zalet. Sasza jest obowiązkowy, lubi porządek, dyscyplinę. Czasem, bywa, nie dogodzę czymś, zerwie się, a ja, żeby potem za siebie się nie wstydził, niby spostrzegam się, żeby nie słuchać: „Oj, zapomniałam”. I… do ciebie po cebulkę. Wracam, on już swoje się odzłościł bez świadków. Życie trwa dalej.
Od grzechu jak najdalej. Uciec, schować się, wykręcić się sprytnie. Wszystkie środki są dobre dla osiągnięcia tego celu. Być jak najdalej, nie zbliżać się do grzechu, aby nie narażać się na ryzyko. A jeśli przegapisz i się zbliżysz? Milczeć. Daj ślub milczenia, jak dawali szermierze pobożności, aby posiąść spokój ducha. Dziesięć minut takiej „ascezy” – śmieszna cena za godne życie rodzinne. Dziś dziesięć minut, jutro piętnaście, pojutrze znów tyle – i oto już cały miesiąc bez urazy i gniewu, bez zepsutego nastroju, bez skoku ciśnienia, bez łez i histerii. Trudno bywa przemilczeć, czasem wprost nie do wytrzymania. Niezbite argumenty świerzbią na końcu języka, wydaje się, wypowiem je i one pogrążą we wstyd mego tak samo rozpalonego i czerwonego ze złości przeciwnika. Podstęp! Przeciwnik ma swoje niezbite argumenty i u niego one też na końcu języka. Niczym nie zakończy się haniebna waśń, niczym, oprócz jeszcze większego gniewu i oburzenia. Mądra Klaudia nie pozwalała mężowi wychlusnąć na nią swoich argumentów nie dlatego, że bała się prawdy, a dlatego, że chroniła męża przed jego własnym wstydem za powiedziane. Godna pozazdroszczenia zapobiegliwość!
Oto już kilka lat, jak Klaudia przeprowadziła się do innego osiedla. Dawno nie widziałyśmy się z nią, ale zawsze pamiętam jej gładko uczesane do tyłu włosy, wiecznie towarzyszący uśmiech, życzliwe, mądre oczy. Niedawno usłyszałam: u Klaudii wyjątkowy problem. Syn, dwudziestotrzyletni student, wracał późnym wieczorem do domu, napadło na niego czterech facetów, zabrali kożuch, pieniądze. Trzeba zadzwonić, okazać współczucie.
- A co ty, jakie współczucie! – w słuchawce jak zwykle zadźwięczał życzliwy głos. – Czyż to nie radość? No pomyśl sama. Przecież to nie mój syn ukradł pieniądze, a u mego ukradli. Mój właśnie z koncertu wracał, Czajkowskiego chodził słuchać…
Tak, mądrość jest wiele warta. Ona jest wara drogich kożuchów i nowiutkich szeleszczących dolców, ona jest warta poważnej luki w domowym budżecie, ona w ogóle nie ma ceny. Niektórzy ludzie uprawiają autotrening. Przyuczają siebie, zbudziwszy się rano, pomyśleć przed innymi myślami: gotowy na wszystko. Oto tak – gotowy na wszystko. Do łazienki myć zęby, do kuchni smażyć jajecznicę, odpowiadać na telefony. I na ulicę – do pracy. Ciągła gotowość przyjąć wszelkie zmienności losu – chwalebna gotowość. Ale ona wychowuje wojownika. Wojownika o prawa i zdobycze. Wojownika z kim? Z nami. Z kim okaże się w jednym trolejbusie, w jednej kolejce, w jednym gabinecie, w jednej pracy, w jednym audytorium.
Nie na darmo tyle lat słowa „walczyć”, „walka”, „bojownik”, „bojownicy” były bardzo popularne. Na wszystkie sposoby odmienialiśmy je i w najróżniejszych kontekstach wykorzystywaliśmy. A może nadmierna nasza agresja, gotowość do ataku na bliźniego, spopielić go złością i gniewem wykiełkowała z tego właśnie ziarenka, rzuconego na glebę wiele lat wstecz? Przyuczyliśmy siebie do agresji. Powinniśmy więc teraz, siebie oduczyć. Jeśli chcemy żyć zgodnie z sumieniem, według przykazań, po-bożemu żyć, bojąc się grzechu i krzywdy bliźniego. Oczywiście, mogą mi zaprzeczyć. Więc co teraz, podstawiać się? Nadskakiwać przed chamem, zaglądać w oczy obraziciela, uginać się w głębokich ukłonach przed wrogiem?
Był taki wspaniały cerkiewny działacz, teolog, współczesny Puszkinowi, Filaret (Drozdow), metropolita moskiewski. Powiedział w swoim czasie takie słowa: „Kochaj wrogów swoich, niszcz wrogów Ojczyzny i brzydź się wrogami Boga”. Wydaje się pożytecznym dla nas nad nimi się zastanowić. Kochaj wrogów swoich. Inaczej mówiąc, nie gniewaj się na nich, opuść przed nimi swoją poprzeczkę moralnej doskonałości. Przecież to teraz, w tej chwili wróg niszczy ciebie złośliwymi słowami. A wczoraj, rok temu ty też niszczyłeś bliźniego. Niech nie jego, innego, bezbronnego, zagubionego. Uważaj, że dziś wyrównane, w końcu, twoje rachunki.
Pamiętam, kiedy pokajałam się przed batiuszką, że nie mam sił znosić krzywdziciela, milczę, a wszystko się gotuje, dusza się gniewa, on ze zmęczeniem na mnie popatrzył:
- Dobrze, że milczysz. Milcz dalej. A w duszy… niech nikt o tym nie wie.
Jestem wdzięczna mu, że nie zaczął popychać mnie do miłości. Pokochaj wroga, wrogów kochać trzeba… Ja sama to wiem, że trzeba, ale oto jeszcze nie pokochałam, moja niemoc duchowa nie pozwala mi wznieść się na połyskujący szczyt doskonałości.
Niszcz wrogów Ojczyzny – drugi postulat metropolity Filareta. Właśnie tu oto przypomnijmy gniew sprawiedliwy. Właśnie ten, który stawiamy w jednym rzędzie ze świętym uczuciem miłości do Ojczyzny. Sprawiedliwy gniew w swojej istocie właśnie jest miłością. Ale miłością czynną, powstającą przeciwko temu, kto zagraża Ojczyźnie. Przykłady takiej miłości są niezliczone w naszej historii. Teraz co chwila, wykluwa się głosik domorosłego filozofa-prokuratora: „Jak tak, Siergiej Radonieżski do pokoju wzywał, a Oslabia z Piereswietem na pole walki wyprawił umierać. Nie po-chrześcijańsku to, nie po-prawosławnemu”. Po-chrześcijańsku. Po-prawosławnemu. Dlatego że umierać za Ojczyznę zawsze było sprawą godną prawosławnego człowieka. Pójść pierwszym w sprawiedliwy bój, otrzymawszy błogosławieństwo i przeżegnawszy się, to pożądane korony męczeństwa.
Oto jakie ciekawe słowa powiedział pewien historyk-teolog: „W języku słowiańskim nie ma słowa, odpowiadającego zachodnioeuropejskiemu słowu «patriota». Ale to nie dlatego, że my nie kochamy Ojczyzny, a dlatego, że kochać Ojczyznę jest dla nas tak naturalnym, jak i oddychać. Przecież nie ma u nas słowa, które oznacza człowieka, kochającego swoją matkę. Dlatego że w jakim stopniu człowiek przestaje kochać matkę, w takim stopniu on przestaje być człowiekiem”.
A oto i trzeci postulat: „Brzydź się wrogów Boga”. Jak to zrozumieć? Widocznie, sprawiedliwy gniew, z którym jesteś gotów do ataku na wrogów Boga, nie w słowach zawiera się, nie w napiętnowaniu, nie w oburzeniu, a w tym, żeby odwrócić od niego swoją twarz, wzgardzić wewnętrznie. Asceci-chrześcijanie właśnie tak robili. A nocami, kiedy wrogowie Boga odpoczywali, modlili się za nich, jako za tych, którzy błądzą. I Bóg już sam określał ich dolę. Nasze czasy są bardzo podstępne. Umiłowane kiedyś słowo „walka” łatwo zamieniliśmy na popularne teraz „tolerancja dosł. cierpliwość”. Tolerancja wobec swoich wrogów – tak. Ale tolerancja wobec Bożych… Słowo jednak boleśnie czułe. W ruskim języku, wielkim, potężnym i prawdziwym, ono ma jeden, określony sens i używane jest w konkretnym kontekście.
Gniew – śmiertelny grzech. Mianowicie nasz gniew, który łatwo i stale wylewa się z naszych dusz, i z którego łatwo, i z przyzwyczajenia lepimy swoje brudne, lepkie (przyczepne) śnieżki słów, i rzucamy nimi w bliźniego. Taki gniew och, jak niebezpieczny. I dla tego w kogo rzucamy, i dla nas samych, doskonalących swoją celność w najbardziej haniebny sposób. A tracimy, ileż tracimy… Zdolność rozumienia, zdolność współczucia, zdolności do miłości i litości.
Pożałować człowieka – wybaczyć mu jego niepohamowanie i gniew. Pożałować człowieka – wyrozumiale uśmiechnąć się na jego chęć boleśniejszego ukłucia. Uziemić w sobie, zatrzymać na sobie jego brak wychowania i brak przyzwyczajenia bycia dobrym. Opłaci się, opłaci się stokrotnie taka duchowa hojność. Zasady życia są niezmienne. One obowiązkowo zadziałają na naszą korzyść, one obowiązkowo potwierdzą mądrość życiową – być dobrym pożytecznie, mądrze, korzystnie. I obalić mądrość inną, którą sami wpuściliśmy do naszych głów, usprawiedliwiając śmiertelny grzech złośliwego gniewu. Zakochani się sprzeczają – tylko się kochają. Jeśli się sprzeczają, to już się nie kochają. Miłość nie znosi kłótni, jak nie znosi nieszczerości uczuć. Cieszyć się z powodu kłótni może tylko bardzo złośliwy, chory człowiek. Człowiek z odwróconą skalą wartości, z wybałuszonymi oczami i bardzo nieładnym obliczem.
Natalia Suchinina