Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


NIE CUDZOŁÓŻ

Oto co powiedział mi pewien mnich, który w świecie był lekarzem-psychiatrą:

- Przyjmując chorych, zawsze zwracałem uwagę na ich dzień urodzin. W ciągu kilku lat praktyki przeprowadziłem małe doświadczenie. Co się okazało? Bardzo wielu obłąkanych poczętych było w Wielkim Poście, wyobraża pani? Oto pani związek między rodzicami i dziećmi, oto pani i odpowiedzialność jednych wobec drugich.

Tak, dużo mówi się nam o odpowiedzialności. A i sami swoim dzieciom nie przestajemy powtarzać powszechnych prawd: człowiek sam powinien odpowiadać za swoje postępki, człowiek powinien myśleć nie tylko o sobie. Wszystkie te prawdy są jednego, można powiedzieć, ziemskiego poziomu. Jest w nich sprężystość piłeczki tenisowej, tak jak piłeczka, odskakują one od tego, do kogo są posyłane. Ale i ci, którzy posyłają, robią to czasem bez specjalnego wysiłku, z przyzwyczajenia. Rezultat? Ty swoje życie przeżyłeś i ja przeżyję, ty masz swój rozum, a ja swój, ty odpowiadaj za siebie, a ja jakoś za siebie odpowiem… Rozpusta słowna leje się potokiem, kompromitując niedoskonałość ziemskich prawd. Dlatego, że samo słowo „prawda” w liczbie mnogiej jest absurdem. Ja mam swoją prawdę, ty swoją, ty masz swoje zasady, ja swoje, ja mam swego Boga, ty swego. Poznajecie mędrkowanie znających swoją cenę? Poznajecie mędrkowanie ukrywających się przed tym, przed czym nikt nigdy się nie ukryje? Jest jedna prawda. Jeden Bóg. Jedne Boskie prawa. Czyż „kompromitowanie” ich nie przypomina nam wszystkim żałosnego w swojej wieloznaczności Mopsa, dumnie jazgoczącego na Słonia?

Podeptanie niezmiennych praw ziemskiego bytu jak echo przetoczyło się w dzisiejsze dni. Ogromna liczba psychicznie chorych, którzy stali się lub już urodzili się idiotami, powszednie przypadki współżycia rodziców z dziećmi, braci z siostrami, homoseksualizm na poziomie debilnej filozofii, zboczenia płciowe, pomysłowe do przerażenia, aborcje, jak pestki, samobójstwa, wczesna impotencja, domy publiczne jak ubóstwienie demokracji, «prestiżowość prostytucji», małżeńska zdrada jak symbol zdrowej rodziny. Czy trzeba kontynuować? Nie trzeba. Dlatego, że to nasz dzień dzisiejszy. Za co nam to? Za to, że uczciwie żyjemy, w dni powszednie garbaciejemy w fabrykach, a w dni wolne od pracy na swoich działkach, za to, że, nie szczędząc sił, pieścimy swoje dzieci, wkładamy w nich, jak w „solidną nieruchomość” swoje środki, otrzymując w zamian żałosny zdewaluowany cherlawy pieniążek? Za co nam to, za co?..

Wśród tego co różni wierzącego człowieka od niewierzącego jest i to. Wierzący nigdy nie zapyta: „Za co?” On wie za co. Wie i dziwi się: jak jeszcze przy czarnym smrodzie pokrywającym ziemię grzechu ludzkiego każdego ranka wstaje na horyzoncie słońce? On podziwia miłosierdzie Boże i dziękuje i pokornie przyjmuje posyłane mu cierpienia. Chwała Bogu za wszystko… Chwała Bogu, że przypomina nam cierpieniami naszymi o szybko upływającym życiu ziemskim, wzywa opamiętać się, obejrzeć się – przygotować się. Przecież wszyscy wspominamy Boga, gdy cierpimy. Gdy radujemy się, czyż do Niego? Ale oto zawisła nad naszym bezchmurnym bytem czarna chmura: „Boże, zabierz nieszczęście, Boże, zmiłuj się!” A wyprosiwszy sobie ulgę, znów w uprząż i dookoła… Znów w grzech, który gromadzi się, łączy się z grzechem bliźniego, sąsiada, mieszkańców innych miast i gryzie ziemskie ciało. Ciało gnije, śmierdzi, wydziela odór i w tej zeszpeconej przez nasz grzech atmosferze dusimy się, chorujemy, cierpimy i w końcu przepadamy. Przychodzi granica.

Tylko granica przyszła kilka tysięcy lat temu, kiedy Bóg zesłał na ziemię światowy potop dla zagłady rodzaju ludzkiego. „Zobaczył Bóg, że wielka nieprawość ludzi na ziemi…” Szansę opamiętać się, oczyścić się, przejrzeć, On dał uratowanym w arce Noego. „Każdemu stworzeniu po parze”.

Tylko żyć i żyć po tym, cieszyć się z bytu ziemskiego, ale czy bez grzechu życie? I Cham, jeden z synów Noego, wyśmiewa ojca. Cieniutka niteczka grzechu Chama kładzie fundament bujnego grzesznego deseniu przyszłym pokoleniom. Czystości nie zaszarganego jeszcze grzechem nieba dotknął podnoszący się z ziemi smog. Dalej – więcej. Oto znów – granica wielkiej cierpliwości Bożej. Dwa najbogatsze miasta Sodoma i Gomora pogrążyły się w grzechu pożądliwości. Pamiętacie, jak błagał Abraham Boga zlitować się nad tymi miastami ze względu na żyjących w nich pobożnych? „Nie zniszczę nawet z powodu dziesięciu” – powiedział Bóg. Ale nie znalazło się i dziesięciu pobożnych. Zniszczył Bóg niebezpieczną zarazę. Teraz na miejscu tych miast Morze Martwe. Nie ma w nim nic żywego. Ani ryb, ani wodorostów, ani małż. Kąpią się w nim tylko dla uciechy. Woda tak słona, że utrzymuje człowieka na powierzchni, on może, leżąc na plecach, czytać gazetę, opalać się, drzemać. Ciekawie… Dwa lata temu byłam tam. Chodziłam po brzegu, ale wykąpać się nie zdecydowałam się. Jakoś strach wchodzić do wody, która powstała w wyniku Bożego gniewu. Jak się mówi, dalej od grzechu…

Nie idą lekcje na korzyść. W żaden sposób nie możemy zrozumieć, że nie na gniew Boży narzekać, a podziwiać wielką cierpliwość Stwórcy powinniśmy, grzeszni. Teraz wszyscy rzucili się koronować (brać śluby cerkiewne). Moda nie moda, a jeśli nawet moda, na razie niech choćby tak. Koronują się zawierający związek, koronują się dojrzałe małżeństwa, koronują się babcie i dziadkowie w otoczeniu wnucząt z bukietami. Pożyli nie koronowani, teraz przejrzeli, lepiej późno, niż wcale.

Małżeństwa koronowane – pod Bożą opieką. Pod błogosławieństwem Jego, co znaczy, ochroną. I kiedy u koronowanego małżeństwa rodzi się dziecko, ono, dziecko, jest błogosławione. Jeszcze i imienia nie ma, a błogosławieństwo przyjść do tego życia jest. Zaproszono je na tą ucztę, ono na tej uczcie jest pożądane.

Koronowane małżeństwa wiedzą: są dni surowej wstrzemięźliwości od zbliżeń małżeńskich – Wielki Post, wigilie (dni poprzedzające) śród i piątków, inne posty. Małżeństwa koronowane wiedzą: począć dziecko w poście – znaczy od razu włożyć na nie ciężkie brzemię grzechu. Ono pociągnie ten grzech rodziców przez życie, jak burłak* po Wołdze, ono wprzęgnie się w niego i do krwi wymęczy swoją niespokojną, bezdomną duszę.

Pewien mój stary znajomy pociągnął się do wiary, ochrzcił się, zaczął czytać prace świętych ojców, chodził do cerkwi, przystępował do Eucharystii. A potem nagle machnął ręką i wrócił na swoją drogę.

- Dlaczego, Sasza, dlaczego?

- Wiesz, tego nie można, tamtego nie można. Czyż to grzech kochać kobietę, po coś Bóg ją stworzył. A tu nawet lekki flirt – już spowiadaj się, kajaj się. No, powiedz, jaki tu grzech, jeśli ja swoją żonę kocham, troszczę się o nią, pieniądze przynoszę, pomagam. Ale my przyzwyczailiśmy się do siebie, my chcemy urozmaicenia. Ja spotykam się z inną kobietą, ona samotna, jej ze mną dobrze. Ja jej też przydatny. Nikomu od naszych spotkań nie jest źle. Wszystkim dobrze. Więc w czym tu się kajać?

Mówię:

- Pójdź do duchownego, on wytłumaczy.

Kręci głową:

- Nie. Ja wiem, on powie – nierząd, cudzołóstwo, grzech, odpowiadać będę…

Widocznie, wiara w Boga nie dla każdego. Zdrowym, silnym, kochających życie ona nie pasuje.

Często bywam w Troice-Siergijowej Ławrze. Znam jej mieszkańców, mnichów. Zdrowi, silni, kochają życie, piękni, mądrzy, wykształceni. Prawdopodobnie dlatego, że silni, to mogli odejść ze świata, żeby w modlitwach swoich płakać, martwić się o nas, słabych, jak za słomkę chwytających się za możliwość grzechu. Rzeczywiście, komu źle, jeśli kobieta, która stęskniła się do męskiej czułości, spotka się z mężczyzną, zmęczonym monotonią małżeńskich jubileuszy. Komu oni zaszkodzą, odświętowawszy w tajemnicy, bez obcych oczu, swoje malutkie święto?

„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” – czytamy w przykazaniach Błogosławieństw. Czystość serca jest możliwa tylko w sąsiedztwie z prawdą. Tam gdzie prawda, nierząd nie żyje. I odwrotnie, gdzie jest nierząd – nie ma prawdy. To tylko nam się wydaje, że dokoła cudzołożą wszyscy, a ja nie, ja po prostu spotykam się z kobietą, z którą jest mi dobrze i że z cudzołóstwem nie ma to żadnego związku. Cudzołóstwo ma wiele twarzy i jest przebiegłe, i jeszcze bardzo sprytne przysłużyć się: uspokoić sumienie, uśpić. Grzech wiszący nad człowiekiem nie jedno tysiąclecie, stał się biegłym w podstępnych aforyzmach typu „nie ty pierwszy, nie ty ostatni”, „życie krótkie, chwytaj jego przyjemności”, „będziesz stary, będziesz pobożny”. Nie, przeżywszy w nierządzie całe życie, na starość pobożnym nie będziesz. Będziesz żałosny, nieszczęśliwy, będziesz postrzępiony przez grzech i – nieładny. Spójrzcie na twarze siwobrodych starców w monasterach. Oni są ładni, ich oczy świecą miłością i nie powie nic, a ogrzeje. A spójrzcie na staruszków, którzy przehulali swoje życie. Bezwartościowi, żałośni, znerwicowani, niezrównoważeni.

Siódme przykazanie „nie cudzołóż” – jedno z najtrudniejszych do wypełnienia. Mówią święci ojcowie, że każdy naruszał je w swoim życiu. Jeśli nie dosłownie, to choćby w myślach. Prawdopodobnie, dlatego, przechodząc mytarstwa*, dusza nasza po śmierci najczęściej potyka się na tym przykazaniu. Grzech cudzołóstwa jest nieustępliwy, jeśli dwie wielkie katastrofy (Światowy potop, jak i Sodoma i Gomora) nie zniszczyły go w ludzkich sercach. Oczekujemy trzeciej? Kroczy po ziemi AIDS. Czyż nie jest karą dla nas ten atak za grzech cudzołóstwa? Szpitale przepełnione chorymi na nowotwory, wśród których kobiety z nowotworami narządów kobiecych, piersi. Czy nie jest to złe echo po „nieszkodliwych” pięciominutowych aborcjach, niezliczonych w biografii prawie każdej kobiety? „Słuchaj, ziemio! Oto zamierzam sprowadzić na twój naród nieszczęście: będzie to owoc ich przewrotnych zamysłów. Nie zważali bowiem na moje słowa, a moim prawem wzgardzili.” – czytamy u proroka Jeremiasza. Zatrzymajmy się, przeczytawszy. Owoc ich zamysłów… Oto ono, zło, które wróciło do nas jak bumerang z beztroskiej młodości, z biografii rodziców, z hulaszczych, opalających wszystko co żywe dalekich i niedalekich dni.

Dziewczyna-prymuska marzy zostać prostytutką. Może, ona i nie zostanie, a będzie krawcową, bufetową, księgową, maszynistką. Ale pomysł wleciał do umysłu i ugrzązł tam wśród innych podobnych pomysłów. Ponosimy winę za jej pomysł. My zaszczepiliśmy jej zainteresowanie rozpustą tanimi filmami, „gdzie to piękne”, my od czwartego roku wystroiliśmy ją w skandaliczne legginsy, my podarowaliśmy jej w dwunastym roku paletę kosmetyków, my sami kupiliśmy i powiesiliśmy w przedpokoju nieprzyzwoity kalendarz…

Nie krzycz, matko, na swoja córkę: „Rozpustnica!” Nie bij po policzkach, podsłuchawszy rozmowę telefoniczną. Pójdź do cerkwi i pokajaj się przed Bogiem, że nie potrafiłaś upilnować córki od nierządu, że popchnęłaś do tego swoim niedbalstwem, ślepotą, beztroską. Cudzołóstwo jest straszne dlatego, że jest bardzo kuszące. Mój znajomy Sasza nie był w stanie wyrzec się niego, bojąc się monotonii postnego życia, od którego muchy zdychają. Ale przecież budowa domu to też zajęcie nie z wesołych. Cegła do cegły, cegła do cegły, ale za to jak miło potem w cieple, czystości, przy kominku… A barak z desek albo jeszcze lepiej, namiot w pospiechu – jakie dziwadło. Łatwo, bez wysiłku i – na hulankach prowadzić korowody. A jednak po korowodach znów do baraku. A w nim przeciągi, kurz, karaluchy.

Przypomniałam pewną przypowieść. Bogata dama żyła w swojej rozkoszy. Hulała, szyła stroje, cudzołożyła. A sługa, pokorny, to dywan czyści, to obiad przygotowywuje, to w komórce siedzi, czyta. Umiera dama i widzi bogaty dom z szerokimi schodami, werandą, wspaniały sad dookoła.

- To dla mnie? – pyta dama.

- Nie – odpowiadają – to twemu słudze, Antypasowi.

- No, jeśli Antypasowi taki, to dla mnie już pałac większy od tego!

A jej pokazano dziurawy szałas w zaroślach pokrzyw.

- Dlaczego?! – zakrztusiła się z oburzenia pani. – Dla mnie, dla damy, szałas, a Antypasowi, słudze memu, takie dwory!

- Zrozum – powiedziano damie – Antypas całe życie przesyłał tu dużo materiałów budowlanych. Oto i uzbierało się na dwory. A pani… Sama widzi.

Od narodzin do starości po cegiełce budujemy swoje dwory, w których przygotował Pan żyć w życiu wiecznym. Ta prosta prawda zatraca się w ostępach życia i, wydaje się, że ktoś, nie my, odpowiadać będzie za swoje postępki, ktoś, nie my, stanie na sądzie sprawiedliwym. Ale przecież i mieszkańcy Sodomy i Gomory myśleli, że kogoś, a nie ich, oczekuje pohybel od siarkowego deszczu. Ale nadszedł czas… I nasz przyjdzie obowiązkowo. Na razie on nie przyszedł, ale już przy drzwiach, wystraszmy się swego grzesznego życia i ucieknijmy od niego, jak uciekł z Sodomy i Gomory, pobożny Lot ze swoją rodziną.

Na pokajanie nigdy nie jest za późno, ono zawsze w porę, spóźnić się można tylko z życiem. I nie wiemy, czy mamy przed sobą 47 lat pokajania, jak Maria Egipcjanka, która ugrzęzła w nierządzie i pewnego razu wzdrygnęła się i odeszła na pustynię. A może i miesiąca nawet nie mamy, może, i tydzień to dla nas za dużo?

Nic nie wiemy. Tylko jedno. Trzeba kajać się w naruszeniu siódmego przykazania Bożego, jak i w naruszeniu wszystkich innych, zostawionych nam przez Boga dla naszego przecież zbawienia. I – nie żałować grzechu, jak pożałowała żona pobożnego Lota, która obróciła się i popatrzyła z żalem na płonące miasto. Błyskawicznie zamieniła się w słup soli. Iść wyzwoliwszy się od grzechu. I – nie oglądać się. Nie oglądać się. Inaczej – bieda…

Natalia Suchinina


Burłak, burłacy – najemni, sezonowi robotnicy, którzy idąc brzegiem rzeki Wołgi wprzęgnięci w liny ciągnęli barki pod prąd (w górę rzeki)

Aforyzm – zwięzła, lapidarna, przeważnie jednozdaniowa wypowiedź, wyrażająca ogólną prawdę filozoficzną lub moralną, w sposób zaskakujący i błyskotliwy.

Mytarstwa – biedowania; przykre doświadczenia; różne stany, jakie przechodzi dusza, po opuszczeniu ciała, w wędrówce z ziemi do nieba


Powrót