Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


NAZYWAJCIE GO SYMEON

W odległej wsi Utiowka Samarskiej guberni żył w końcu ubiegłego wieku dziwny szermierz Chrystusowy Grigorij Żurawlow, inwalida, który urodził się bez rąk, i bez nóg i zębami pisał cudowne ikony. Opowiadałam wam o jego talencie i sile ducha w jednym z materiałów. Bardzo chciałam jak najszybciej zobaczyć jego ikony w Utiowskim chramie, ale chram był zamknięty. Pokazali mi dom batiuszki, ojca Anatola, poszłam do niego po klucze. Ale batiuszki w domu nie zastałam.

- Przyjdzie wkrótce, poczeka pani, pojechał na pogrzeb do sąsiedniej wsi – wyjaśniła matuszka.

Stoi na ganeczku i tłumaczy. Nagle ktoś niegrzecznie odepchnął mnie ramieniem i przed matuszką wyrosła sylwetka mężczyzny.

- Przywiozłem wam matuszka olejku od Symeona Wierchoturskiego, oto ikonka przyłożona do relikwii, a oto kilka kartofelków z tej świętej uralskiej ziemi. Posadźcie. Będziecie mieć kartofelki od samego Symeona.

Usłyszawszy słowo „Wierchotur”, ucieszyłam się. Kilka miesięcy temu hieromnich Filip z Troice-Siergijowej Ławry z błogosławieństwa jego Świątobliwości Patriarchy został skierowany na namiestnika Święto-Nikołajewskiego monasteru tam, gdzie spoczywają relikwie sprawiedliwego Symeona Wierchoturskiego.

- Pan z Wierchotura? – zapytałam mężczyznę.

- Nie, ja tu mieszkam, w Utiowce, przy cerkwi, a tam jeździłem pomodlić się.

- A ojca Filipa pan widział?

- A jakże, a jakże, widziałem, nawet spowiadałem się u niego. Oto ona mi, nieoczekiwana radość. Wypytywałam o ojca Filipa już w niewielkiej, ciepłej stróżówce. Mój nowy znajomy, sługa Boży Władimir, zaparzył gorącej herbatki, i oto rozmawiamy bez pośpiechu.

- Ja przecież do Wierchotura od dawna się wybierałem. Tam wcześniej była kolonia karna dla młodocianych. Siedziałem w niej, karę odbywałem. A do Boga przyszedłem, dusza nie znała miejsca, dowiedziałem się, że tam monaster się odrodził. Dusza prosi tam pojechać i tam, właśnie tam pokajać się za swoje liczne grzechy. Oto i wybrałem się. Chciałem pozostać przy monasterze, ale ojciec Filip na razie nie błogosławił, nie pora, wcześnie.

Przyjechał batiuszka. Otworzył cerkiew. Zaczął pokazywać ikony, freski, napisane przez Grigoria Żurawlowa zębami. Oto z prawej ledwie zauważalne, starte przez czas oblicze. Święty…

- Symeon Wiechoturski – wyjaśnia batiuszka. – Wielki święty Boży, na Uralu się trudził.

Wpatruję się w ledwie zauważalne kontury, kłaniam się. Pobłogosław, sprawiedliwy święty, przyjechać do namodlonych przez ciebie krajów. Oto jak wyszło, że samarska ziemia pomogła dowiedzieć się o świętym dalekiego Uralu. Cudowne sprawy Twoje, Panie!

…Kronika odległych bogoburczych lat. Dziarskim krokiem, wyraźnym szykiem idą koloniści po terenie byłego monasteru. Uśmiechają się. Widocznie, otrzymali ścisłe instrukcje – uśmiechać się. Kino mimo wszystko – historia. Wpatruję się w oblicza, nagle widzę tego samego Władimira z Utiowki, ale czy poznasz, tyle lat minęło. Za kolonistami poszarpane wysokie sklepienia, szyld „Budynek uszkodzony, niebezpiecznie”. To Krestowozdwiżeński sobór. Oglądam kronikę w maleńkiej celi, pobłogosławionej przez namiestnika igumena Filipa na tymczasowe mieszkanie dla mnie. A za oknem, tylko trochę zasłonę odchylić – sobór! Ten sam, Krestowozdwiżeński, ogromny, trzeci pod względem wielkości w Rosji. „Budynek uszkodzony”. Wczoraj zachodziłam do niego, dźwięczna cisza, zapach świeżej farby. Niedawno odwiedził monaster jego Świątobliwość Patriarcha. Patriarchalne nabożeństwo odbywało się właśnie tu. Oto ona, historia. Przez kogo jest pisana? Przez kogo kierowana? Relikwie sprawiedliwego Symeona Wierchoturskiego w innym, Preobrażeńskim chramie, po prawej stronie carskich wrót. Trzy niewysokie schodki do skromnego grobowca-relikwiarza. Robię trzy pokłony do ziemi i przypadam do relikwii, prosząc o błogosławieństwo świętego Symeona na jutrzejszą podróż do miejsc jego modlitewnych wysiłków. Dziekan monasteru hieromnich Mitrofan powiedział:

- Jutro rano wyjeżdżamy…

Wieś Mierkuszino. Nam trzeba tam. Ponad pięćdziesiąt kilometrów od Wierchotura.

Mało co wiemy o ojczyźnie Symeona, o jego rodzicach i skąd przyszedł do tych północnych krajów. Mówią, jego rodzice należeli do honorowego stanu dworzan, byli pobożni, gorliwi w wychowaniu syna. Nieznany jest nawet rok urodzenia świętego, wzięto przybliżoną datę – około 1607 roku. Ale bogactwo, tytuły, honory – czyż to zaszczyt dla bogobojnego serca? Odchodzi Symeon jak najdalej od światowych niepokojów, jak najdalej, jak najdalej, do syberyjskiej krainy, zasiedlonej wyłącznie półdzikimi obcoplemieńcami, do wzgórz pokrytych wiecznie zielonymi cedrami, skalistych gór i chłodnych rzek. We wsi Mierkuszino była cerkiew świętego arcystratega Michała, tu właśnie sprawiedliwy Symeon rozpoczął swój trud w poście i modlitwie. Ale mieszkania swego nie miał, chodził z domu do domu, nie pozostawał na czyimś utrzymaniu, nie – zajmował się krawiectwem. Wysoko urodzony był, a nie gardził chłopskimi chatami i prostym krawiectwem. „Kożuchy z naszywkami” – jego podstawowy „asortyment”. Dach i prosty pokarm – zapłata. A jeśli już kto „wielce” zadowolony z ładnie skrojonego kożuszka chciał wynagrodzić świętego ponad miarę, sprawiedliwy na to nie pozwalał: uciekał cichutko z domu i osiedlał się w nowym miejscu. A jeszcze ryby łowił. Z dziesięć wiorst od Mierkuszino, dalej od ludzkich oczu, pod rozłożystym świerkiem łowił ryby święty Symeon, ale nie o bogaty połów się modlił, dokładnie o tyle, ile wystarczy, aby przeżyć.

Krzyż na chłodnym wietrze. Brzeg Tury, bezludny, nieprzychylny.

- Wychodzimy.

Ojciec Mitrofan prowadzi mnie prawie do samej wody. Wielki kamień, wygładzony ostrymi wiatrami, widoczny z daleka. Stajemy na nim, patrzymy na srebrzysty połysk rzeki.

- Oto tu, z tego samego kamienia, sprawiedliwy Symeon łowił ryby… Z tego samego kamienia…

Do Mierkuszino już niedaleko. My jedziemy, a sprawiedliwy Symeon chodził po tej ziemi pieszo. Głosił słowo Boże. Cicho, prosto, serdecznie. Miejscowi poganie słuchali go uważnie, przyjmowali mądrość, ciągnęli ku prawdzie Chrystusowej. Ale nielicznymi latami naznaczone było życie bogobojnego człowieka. Symeon zmarł mając około trzydziestu lat. Pochowali go mierkuszińcy przy cerkwi.

Wychodzimy…

Nowiutka cerkiew. Filia Nowo-Tichwińskiego żeńskiego monasteru. W cerkwi nie ma ludzi, nabożeństwo już się zakończyło. Teraz, tak już urządziła Boża opatrzność, mogiła sprawiedliwego Symeona w samej cerkwi, pod ikonostasem, prawie pod ołtarzem. Jak tak wyszło? Minęło pięćdziesiąt lat, od śmierci mierkuszińskiego świętego. Pamięć o nim zaczęła zanikać. I oto wydarza się wielki niesłychany dotychczas cud. Trumna ze świętym Symeonem zaczęła… wychodzić z ziemi, podnosić się, oto już i ukazała się nad mogiłą. Przez szczeliny wieka trumny miejscowi mieszkańcy zobaczyli nie uległe zniszczeniu zwłoki świętego. Kto on? Jak ma na imię święty – nikt nie wiedział. Ale uzdrowień było tak dużo, że nikt nie wątpił w świętość odkrytych relikwii. Ale czyjeż to jednak relikwie? W 1695 roku wybrał się do Wierchotura tobolski metropolita Ignatij. Jego droga prowadziła przez Mierkuszino. Opowiedziano metropolicie o cudownych uzdrowieniach od niezniszczonych relikwii nieznanego świętego. metropolita błogosławił odnaleźć starego mieszkańca wioski. Przyprowadzono zgarbionego starca.

- Rodem święty z rosyjskiej ojczyzny, szlachcic, wędrował po Wierchoturskim powiecie. A oto imienia jego nie przypomnę...

Zebrał metropolita Ignatij na modlitwę prawosławnych ludzi. Modlili się gorliwie do Boga, aby ujawnił imię nowo objawionego świętego. A po drodze do Wierchotura, odjechawszy siedem wiorst od Mierkuszino, usłyszał wyraźny głos:

- Symeonem nazywa się! Symeonem nazywaj go!

Wkrótce metropolita otrzymał radosną wiadomość od mierkuszińskiego kapłana Ioana. Ten zobaczył sen, w którym on stał w cerkwi nad trumną i nie wiedział jak modlić się za bogobojnego człowieka. I usłyszał głos: „Módlcie się za Symeona!” Tak w cudowny sposób, zostało ujawnione imię świętego. W relikwie uwierzono, a cuda i uzdrowienia trwały.

Trzy schodki w dół pod ikonostas. Stoimy przy mogile sprawiedliwego Symeona. Mniszka przesuwa ciężka pokrywę, zaglądam w ciemną głębię mogiły. Lustrzana, zastygła gładź. Co to?

- Woda. Oto już kilka wieków z mogiły Symeona Wierchoturskiego sączy się woda. Czasem jej więcej, czasem mniej. Teraz całkiem niewiele, widzi pani? Wodiczka święta, uzdrawiająca, kilka lat będąc w naczyniu nie ulega zepsuciu. Wielu cierpiących ludzi przyjeżdża, modli się, i dawane im jest według wiary.

We wrześniu 1704 roku święte relikwie sprawiedliwego Symeona przybyły do Wierchotura, do Nikołajewskiego męskiego monasteru. Ze wszystkich zakątków Uralu, Syberii pociągnęli do nich cierpiący. Udało mi się porozmawiać z jedną starą mieszkanką Wierchotura, dom jej rodziców stał przy głównej drodze. Była dziewczynką, a pamięta, jak szli w kierunku monasteru chorzy – kulawi, ślepi, kalecy. Droga boleści, smutku, gorzkich łez. A z powrotem? A z powrotem szli uzdrowieni! Wysławiali Pana, Jego świętego Symeona, głośno śpiewali, chętnie opowiadali o darowanych im cudach. Tylko nastał czas, opustoszała droga, została zapomniana, a relikwie świętego sprawiedliwego odeszły na gorzką tułaczkę po niespokojnej Rosji.

Wieczorem, wróciwszy z Mierkuszino, znów zaszłam do Preobrażeńskiego chramu. Do relikwii. Po naszej podróży po miejscach jego życia i duchowych wysiłków on stał się mi bliższy i bardziej swój. Zaopatrzyłam się w świętą wodę z jego mogiły, troparionu do niego prawie nauczyłam się na pamięć: „Mirskoho Miatieża biehaja, wsio żełanije obratił jesi k Bohu…” (od zamętu świata uciekając, wszystkie pragnienia skierowałeś ku Bogu…) Teraz ze szczególną nadzieją na siłę jego modlitwy przypadam do świętego grobowca-relikwiarza.

Przy relikwiarzu mnich Dałmat.

- Batiuszka, kiedy w końcu? I on mi mówi:

- Dziś.

To my – o spotkaniu. Od rana do wieczora ojciec Dałmat na nogach. A porozmawiać tak muszę.

- Pani koniecznie porozmawia z ojcem Dałmatem – błogosławił namiestnik. – On u nas pełni szczególną służbę przy sprawiedliwym Symeonie.

Długo oczekiwana rozmowa. Błyskają płomyki świec, pokornym westchnieniem wtórują im lampki oliwne. Całkiem obok, tylko rękę wyciągnąć – grobowiec z relikwiami. Nikogo w cerkwi, skończyła się służba, zakończył się dzień.

- Święte relikwie do Niżnego Tagiłu wywieźli. Dalej od oczu, do muzeum, do magazynów. Miałem wtedy siedem lat. Remont w muzeum zaczęli, relikwie wynieśli pod schody tak i zapomnieli, widocznie. A sprawiedliwy Symeon zaczął dla wielu w Tagile objawiać się, zapraszać do siebie. Wieść szybko się rozeszła. Poszli wierzący do muzeum. Bilet kupią i prościutko do sprawiedliwego Symeona. Stoją, modlą się w myślach, a wybiorą moment to i przyłożą się (pocałują). I my z matką poszliśmy. Ja od dzieciństwa o monasterze myślałem, ale skrywałem od wszystkich, kpin bałem się. A mama do relikwii przyprowadziła i szepcze: „Proś, o co chcesz”. Więc zacząłem się modlić: „Sprawiedliwy Symeonie, pomóż mi mnichem zostać”. Mama pyta: „Poprosiłeś?” Ale czy powiem, to była nasza z Symeonem Wierchoturskim tajemnica. Mama wtedy postanowiła poprosić dozorczynię, aby relikwie otworzyła. Za trzy ruble. Otwórz, mówi, co ci zależy, zapłacę, nie za darmo. A dozorczyni ateistka zaciekła, jakie jeszcze relikwie, co za relikwie, hałasuje, burzy się, mama i sama nie zadowolona. Uciekliśmy. Następnego dnia poszliśmy na zwiady, a szatniarka nam szepnęła: „Nie ma relikwii, wywieźli je do Swierdłowska”. Oto jak szybko „do aresztu” wzięli Symeona sprawiedliwego.

Ale myśl o monasterze chłopca Wasi nie opuściła. Ledwie podrósł, powiozła go matka do Swierdłowska, chciała urządzić gdziekolwiek przy cerkwi, ciężko było jej samej z dwójką dzieci. Urządziła. I to właśnie przy tej cerkwi, sama tego nie wiedząc, gdzie przechowywane były relikwie sprawiedliwego Symeona. Znów zaczął modlić się Wasyl: „Pomóż mi święty błogosławiony, trafić do monasteru”. Cztery lata żył przy relikwiach, przy cerkwi. Bywało, przyjdzie nocą do cerkwi, stanie na kolana przed grobowcem i modli się… Osiem lat temu relikwie świętego odwożono na miejsce swego pierwszego „zameldowania” – do Święto-Nikołajewskiego monasteru. Wasyl odprowadza je ze łzami. Proponują mu jechać w ślad za relikwiami, ale on zostaje w Swierdłowsku obok ciężko chorej matki. Do czasu. Do szczególnego Bożego zrządzenia.

- Ciężko było chyba, odprowadzać sprawiedliwego Symeona?

- Tak, nielekko. Ale przecież cud się wydarzył, kiedy grobowiec z relikwiami wynoszono, grobowiec uniósł się, z pięć minut unosił się w powietrzu. Nie można było ruszyć. Żegnał się Symeon sprawiedliwy z chramem.

- Tak to odczuliście?

- A jak nie odczuć? Podnosimy je, a one ani drgną. Ja już i siłą szarpię, w żaden sposób. Pewien kapłan zrozumiał, co zaszło. „Co, Wasyl – pyta – relikwie stanęły?” A mnie ściska w gardle. Zaczęli czytać akatyst i dopiero po tym relikwie „poszły”.

Po 63 latach od zabrania one znów wróciły do Wierchotura. Ale nie było obok nich wiernego kandydata do monasteru Wasyla, na razie nie było. Drogi Pańskie prowadzały go do Diwiejewo, do Moskwy, w końcu, przyjechał pomodlić się do Wierchotura. I został. Tu, przy grobowcu. Przyjął postrzyżyny z imieniem Dałmat.

Już piąty rok mnich Dałmat stoi przy grobowcu. Tysiące ludzi przechodzą przed nim i on, jak nikt inny, widzi siłę modlitwy przed relikwiami i cuda uzdrowień. Sam też był uzdrowiony przez sprawiedliwego Symenona dwukrotnie. Zauważono, że szczególnie pomaga sprawiedliwy w chorobach oczu, a jeszcze przy niemocy rąk i nóg.

Świętego Symeona Wierchoturskiego dobrze znają na Uralu i na Syberii. Do Święto-Nikołajewskiego monasteru jadą pielgrzymi z okolic Czelabińska, z Jekatierinburga, Niżnego Tagiła, Tobolska. Ale Rosja jest duża, a ta świętość nie tylko uralska, wszechrosyjska. W monasterze gotowi są przyjąć pielgrzymów z najróżniejszych zakątków, dać schronienie, wyżywienie, przywitać przed relikwiami Symeona Wierchoturskiego z braterską przychylnością i chrześcijańską miłością. Po tym, jak monaster odwiedził Patriarcha, liczba pielgrzymów, gwałtownie wzrosła, o Wierchoturze dowiedziało się wielu prawosławnych.

Zapamiętajcie, Symeon imię jego, Symeonem go nazywajcie…

Natalia Suchinina


Powrót