Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


Z MODLITW UTKANA

Ukoronować się?* Dobrze by…uszyję sobie wspaniałą sukienkę na tą okazję. Sama wymodeluję, sama wykroję, dopracuję idealnie.

- I będziesz łowić zachwycone spojrzenia i promienieć ze szczęścia…

- I będę łowić zachwycone spojrzenia i promienieć ze szczęścia…

Ona lubiła pomarzyć o koronowaniu, a to znaczy, o sukni. Święta bardzo ozdabiają nasze życie. Tak chce się świąt! Kiedy braliśmy z mężem ślub cywilny, takiej mody nie było – koronować się. I on żył nieochrzczony, a i ona nie wiedziała, w którą stronę otwierają się drzwi w cerkwi. A kiedy w końcu mąż się ochrzcił, do koronowania odnosili się jak do czegoś dziwnego, bez czego mimo wszystko można się obejść, dwoje dzieci nażyli, gdzież teraz pod korony? Ale człowiek zamierza, a Bóg rozporządza. Przyszła pora – stanęli do koronowania Dmitrij i Swietłana Rogulinowie, artystka-projektant i ustawiacz sprzętu do szycia.

- A suknia, co z suknią?

- Przyszło się włożyć najprostszą, różową, w drobniutkie kwiatki, a i tą u sąsiadki pożyczyłam. Ukoronowaliśmy się, wyszliśmy do parku, kupiliśmy loda, jemy i milczymy. Oto takie wyszło święto. Wszystko nie tak jak myśleliśmy, a w duszy cisza i spokój. Łaska.

Słucham matuszkę Fotinię i myślę po raz któryś o niepojętych ścieżkach Bożych, które ścielą się pod nasze nogi opatrznościowo, miłosiernie i mądrze. Oto i u Rogolinów też…

Zachorowała młodsza córka Aniuta. Zamknęły się u dziewczynki oczka i to tak, że nawet rzęski schowały się pod zaropiałymi powiekami. Pobiegli po lekarzach, rzucili się do drogich leków – wszystko na nic. Dziewczynce pogarszało się, lekarze obawiali się najgorszego – ślepoty. Mamę z córką położono w szpitalu, dziewczynce zrobiono nacięcia, ale zaropienie tylko nasilało się. Gorzkie matczyne łzy w ciszy szpitalnej sali. To wtedy one były gorzkie, a teraz przydzielono im inne określenie – opatrznościowe. Tymi gorzkimi wtedy łzami wezwał Bóg do siebie poruszone w biedzie matczyne serce. Tylko boleści wybudzają nas z duchowej śpiączki. Ona zaczęła modlić się, prosić Boga. Ktoś podpowiedział – trzeba by podać dziewczynce priczastije*. Rzucili się do Kazańskiej cerkwi do ojca Walerija Pawłowa. Batiuszka przyszedł od razu. Pokropił świętą wodą salę, pomodlił się, priczastił Anitę. Całą noc przeleżała Swietłana na sprężynowej szpitalnej kozetce, bojąc się poruszyć i zbudzić po raz pierwszy spokojnie śpiącą córkę. A ledwie słońce zajrzało do okienka, na paluszkach podeszła do dziecięcego łóżeczka. I – drgnęło z radości serce: jedno oczko troszeczkę się otworzyło, jasne rzęski uwolniły się spod ciężaru opuchlizny. Słońce jeszcze nie dotarło do zenitu – otworzyło drugie oczko! Aniuta wesoło spoglądała na mamę. Chwała Tobie, Boże!

Oczywisty cud może zmienić życie. Tak też stało się w rodzinie Rogulinów. Po wyzdrowieniu córki tatuś postanawia służyć w cerkwi. Napisać „postanawia” – sprawa dwóch sekund. Ale nie ma nic bardziej odpowiedzialnego i bardziej ważnego, niż obrócić tą dwusekundową frazę w życie. Dmitrij Rogulin pracował jako ustawiacz importowanego sprzętu do szycia, czy trzeba mówić, że praca dobrze płatna, zapotrzebowanie na dobrych ustawiaczy zawsze duże. Ale w cerkwi maszyn do szycia nie ma, to znaczy…

- Na stolarce pan się zna?

- Nie.

- Na tynkowaniu?

- Nie.

- W takim razie tylko za stróża, ale sam pan wie – kopiejki.

Dmitrij zgadza się. Lecz pokora – najbardziej „wysoko opłacana” cnota (dobrodziejstwo).

Cerkiewny stróż Dmitrij Rogulin dużo czyta, rozmawia z duchownymi, rozumie istotne sprawy, czyni wstrząsające odkrycia w życiu duchowym, przeraża się własną ślepotą przeżytych lat. Tutaj znów powtórzę, jak bardzo to wszystko jest opatrznościowe: razem z otwartymi oczkami Aniuty otworzyły się oczy i jej rodziców. Boleść w radość? Tak wychodzi. Wkrótce on staje się przysługującym w ołtarzu. A po pół roku mówi żonie najważniejsze słowa:

- Będę duchownym…

A ona cieszyła się, triumfowała! I mąż, cerkiewny stróż i pomocnik w ołtarzu, pomógł dużo w życiu przemyśleć, zrozumieć po nowemu. Siedzą na skwerku i liżą lody młodzi – mężczyzna i kobieta. Milczą. Przechodzeń przeskoczy po nich wzrokiem – nic szczególnego. A oni milczą o wielkim. O tym, że dziś korony cerkiewne na wieki połączyły ich życie w jedno i to ich jedno wspólne życie od dziś poświęcone Bogu.

Wdzięczne serce Swietłany drżało. Ona chciała uczynić coś dobrego, coś takiego „przyzwoitego” podarować do cerkwi na znak wdzięczności za szczodre miłosierdzie. Ale – proste meble, zwykłe naczynia, żadnych kosztowności-brylantów. Spojrzenie pada na dywan… Swietłana zdecydowanie zwija go i niesie do Pokrowskiego soboru.

- Dlaczego, po co, z jakiego powodu?

- Z czystego serca, weźcie…

Liczba astrachańskich duchownych wkrótce powiększyła się o – ojca Dmitrija Rogulina. Od razu stało się więcej i o jedną matuszkę – Fotinię. Zwykle matuszki pomagają swoim mężom śpiewając na chórze, dyrygując. Stanęła na chór i Fotinija, ale śpiewaczka z niej się nie okazała. Dusza prosiła o szczególną służbę, w której odkryłyby się darowane przez Boga talenty, znalazły zastosowanie spragnione twórczości ręce. Wkrótce oni jadą na parafię w teren – niewielkie miasteczko Charabali.

- Powitali nas jak bliskich. Urządzić się na nowym miejscu zawsze nieprosto. A tu jak dowiedzieli się, że przyjechał kapłan z rodziną, zaczęli nieść! Kto miednicę, kto obrus, kto widelce z nożami, kto czajnik. Tylko przyjmę z wdzięcznością kolejny prezent, na progu nowy dobroczyńca. Nie wytrzymałam, stanęłam na kolana przed kolejną babcią i zapłakałam.

Organizowało się życie parafii. Do cerkwi pociągnęli wierni, matuszka zaczęła prowadzić szkółkę niedzielną dla miejscowych dzieci. Oczywiście, na jej głowie dom, gospodarstwo, dzieci. Bez pracy nie siedziała. Miastowa, chudziutka „projektantka” czyniła odkrycie za odkryciem. Teraz już ona wie, że są trzy rodzaje węgla: orzech, gwiazda i ziarno. Orzech lepszy, on grubszy, jeśli drwa razem z orzechem – spalanie równe i szybciej ciepło. Trzeba tylko wyczuć moment, póki nie przepaliły się drwa, dorzucić do pieca węgla.

A więc tak: opanowała tajemnice życia wiejskiego, a przyszło się wyjechać z Charabali. Właściwie, nie wyjechać, a dzielić siebie między Astrachaniem i parafią męża. Bóg rozporządza… Przyszła pora Aneczce iść do szkoły. Po przebytej ciężkiej chorobie jej oczka osłabły, lekarze zdecydowanie żądali, żeby ona uczyła się w szkole dla dzieci słabo widzących. Taka szkoła tylko jedna w obwodzie – w Astrachaniu. Kiedy Fotinia próbowała wyjaśnić lekarzom, że jest żoną kapłana i jej miejsce obok niego na parafii, oni nie bardzo wnikali w jej problemy, a zagrozili, że jeśli odda swoje chore dziecko do zwykłej szkoły w Charabali, oni skierują sprawę do sądu. Długo myśleli-zgadywali, jak postąpić. I ojciec Dmitrij pobłogosławił swoją matuszkę tymczasem pomieszkać w Astrachaniu, żeby córka mogła uczyć się w specjalnej szkole.

- Wszystkie wolne dni, święta jesteśmy na parafii, a już nasze dni powszednie w Astrachaniu. Oczywiście dzieci tęsknią za ojcem, ale mówię starszej córce Oli, że ze względu na Aniutę trzeba pocierpieć, pogodzić się.

Rodzina krzepnie wspólną sprawą, wspólnymi troskami, wspólną miłością. Potrafić ofiarowywać ze względu na miłość to wieczna sztuka, wyjątkowa, najcenniejsza.

Dobrze, że Rogulinowie uczą tego swoje dzieci.

Przyszła pora powiedzieć o ikonie. Kilka lat nie byłam w Astrachaniu, w drogiej mi Kazańskiej cerkwi, gdzie znam wielu parafian. Ale oto przyprowadził Pan. Weszłam pod wysokie sklepienia cerkiewne i – zamarłam. Od cudu, który zobaczyłam. Kazańska ikona ogromnych rozmiarów na lewo od ołtarza. Matka Boska z pokornie opuszczonymi oczyma, błogosławiąca prawica i wymagające spojrzenie Zbawiciela. Im bliżej podchodziłam ku ikonie, tym jaśniej i radośniej stawało się na duszy. Miałam uczucie, że ikona żyje. Jeszcze minuta – i Pan poruszy palcem wskazującym, jeszcze minuta – i zachwieje się ciemnowiśniowa szata Matki Boskiej. Już i fałdki widzę na rękawie Zbawiciela, już i gwiazdka na szacie Przeczystej Dziewicy zaświeciła realnym, niemalowanym srebrem.

- Przecież ona żywa…

- Żywa – potwierdził ojciec Walery, proboszcz Kazańskiego chramu. – Dlatego że utkana z żywej matczynej modlitwy. Mówią, modlitwa matki czyni cuda, oto i to cudo uczynione matczynym wysiłkiem.

- Kim jest, ta niezwykła matka?

- Matuszka Fotinija Rogulina. Jej córka została wybawiona od ślepoty według modlitw do Matki Boskiej.

Przyszła do mnie: „Batiuszka, chcę ikonę dla waszej cerkwi koralikami wyszyć. Pobłogosławcie”. Czyż można Bożego dzieła nie pobłogosławić?

Ikonę wyszywała potajemnie. Ale zanim zdecydować się na tak ogromną, dwa metry na metr osiemdziesiąt, pracochłonną robotę, potrzebna jest odwaga, determinacja, i oczywiście, nadzieja na pomoc Bożą. Ale było jeszcze ogromne pragnienie posłużyć Carycy Niebieskiej za uzdrowienie córki, i właśnie to pragnienie zrodziło odwagę i determinację. Kazańskie ikony na Rusi, są kochane i czczone. Właśnie przed nimi modlą się o uzdrowienie chorych oczu. Matuszka Fotinija nie zapomni, jak przybiegł ojciec Walery do szpitala do Aneczki, jak kropił świętą wodą osłabioną przez chorobę dziewczynkę, jak czytał akafist do Kazańskiej ikony, jak ona sama zaczęła modlić się nieprzyzwyczajonym jeszcze do modlitewnych westchnień sercem, prosząc o miłosierdzie Obrończyni gorliwej.

Teraz można powiedzieć, to już przeszłość. Matuszka Fotinija nigdy w życiu nie wyszywała ikon z koralików, nie władała tą techniką. Wszystkiego dochodziła na własnych, nie czyichś błędach. Najpierw myślała, że aby koraliki nie ślizgały się, trzeba przyszywać je do tkaniny gęstej, niegładkiej. Wybrała kreton. Wychodziło źle, mdło, niewyraźnie. Teraz – ona wie, że nic lepszego od jedwabiu lub brokatu nie wymyślisz. Niewielkie astrachańskie mieszkanie Rogulinów zamieniło się w pracownię. Ogromny dwu i pół metrowy tamborek zajął całe miejsce. Nie było jak przejść, nie było gdzie przysiąść. Wszędzie pudełka, pudełka, pudełka. Z koralikami, perełkami, kamykami, podłużnymi koralikami, nićmi. Nie miesiąc, nie dwa – dziewięć miesięcy. Wetknąwszy igłę, trzeba było przejść dookoła ogromnego tamborka i wyciągnąć ją z drugiej strony. Setki kilometrów przebyła w ciągu dziewięciu miesięcy. Interesuje mnie, zadziwia i do tej pory nie mogę zrozumieć, jak można odważyć się na taki trud jednej kruchej kobiecie. I ja czepiam się, i czepiam, domagając się szczegółów:

- Pewnie, trudno było łączyć obowiązki domowe z wyszywaniem?

- Łączyć? – matuszka Fotinija patrzy na mnie ze zdziwieniem. – Nie można łączyć takiej pracy z żadną inną. Można obrazić Bożą Matkę krzątaniną, pustosłowiem, małostkowością. Ja łączyłam wyszywanie tylko z modlitwą. I dlatego pracowałam nocami.

- Dziewięć miesięcy? Jęknęłam.

A Fotinija jakby z poczuciem winy, rozkłada ręce, ze zmieszaniem uśmiecha się:

- Tak się już złożyło…

Dziewięć miesięcy dzień po dniu, a dokładniej noc po nocy, rodziła się cudowna Kazańska ikona. Właśnie tyle dojrzewa w łonie matki ludzkie życie. Matuszka Fotinija wycierpiała swoje „dziecko”, wycierpiała wszystkie pomyłki, rozczarowania, odwdzięczyła się za zdrowie i jeszcze za darowanie siły modlić się codziennie, każdej godziny, każdej minuty.

- Wie pani, jak ja się dostosowałam? Nawlekam cztery koraliki na igłę i modlę się: „Przenajświętsza Bogarodzico, zbaw nas!” W sam raz cztery słowa. I liczyć nie trzeba, całą noc tak z modlitwą pracuję.

Od jedenastej wieczór do piątej rano jej roboczy dzień hafciarki. Potem troszkę się zdrzemnie, zaczyna roboczy dzień gospodyni – pranie, sprzątanie, gotowanie. Potem dzieci przychodzą ze szkoły, rozmowy, nowości, sprawdzanie lekcji, przygotowanie do szkoły.

Kiedy drugi raz podeszłam do ikony w Kazańskim chramie, ja już wiedziałam, że tylko na nimbie Bogarodzicy ponad tysiąc perełkowych płatków i że wykorzystana jest tu odkryta przez samą matuszkę technika – podwójna warstwa koralików. Właśnie trójwymiarowe paciorkowe szycie wywołuje niezwykłe wrażenie, że ikona żyje. A jeszcze wiedziałam już, że w ikonie użyto nie nici, a żyłkę wędkarską.

- Dlaczego żyłka?

- A żeby na wieki! Mówią przecież święci ojcowie, że czasy idą niełatwe. Kto wie, być może, znów będą prześladowania prawosławia. Trzeba będzie nagle ikonę ukrywać, nagle gdzieś zakopać się zdarzy. Nicie zgniją, a żyłka nie.

Umie zadziwiać, matuszka Fotinija. Oto i ta odpowiedź mnie bardzo zdziwiła i zakłopotała, i jeszcze zmusiła porozmyślać, zastanowić się. Każdą pracę trzeba wykonywać na wieki i drzewo sadzić, i dom budować, i ikonę oczywiście wyszywać. I modlić się, swoją drogą, nie o chwilowe, przemijające, czasowe, a oto, co wymierzane jest Bożą miłością i błogosławieństwem. To właśnie znaczy – na wieki.

Oblicze Matki Bożej i Zbawiciela pisał Wiktor Pawłow. O tym też chce się powiedzieć osobno. Matuszka Fitinija i Wiktor przystąpili każde do swego zajęcia i ani razu(!) nie widzieli swoich prac. Ale koralikowa szata ikony idealnie leży na ikonie, jakby ktoś długo i skrupulatnie dopasowywał jedno do drugiego. Wiktor Pawłow opowiedział mi, że dla niego praca nad Kazańską ikoną też była wielką radością. On dobrze zdawał sobie sprawę, że podobnej ikony nie ma nie tylko w Astrachaniu, ale w ogóle w prawosławnej cerkwi Rosji.

Zbliżało się parafialne święto cerkwi – Kazańska. Matuszka Fotinija mocowała do szaty Matki Bożej ostatnie koraliki, ostatnim wymagającym spojrzeniem ikonopisca Wiktor Pawłow wpatrywał się w swoje dzieło. Nikt z parafian nawet nie wyobrażał sobie, jaki prezent oczekuje ich na święto. Cały miesiąc szata była nakładana na ikonę.

- Przyjechali „wołgą” i wywieźli moją robotę. W mieszkaniu zrobiło się nieswojo przestronnie i pusto. Tylko pojedyncze koraliki rozsypane po domu. Trochę smutno, ale przecież już jutro Kazańską zobaczą astrachańscy.

A oni zobaczyli i jęknęli! Stawali na kolana przed jasnym cudotwórczym obliczem, zapalali świece, prosili, płakali, dziękowali. Wielu prawosławnych zgromadziła Matka Boża w Kazańskim chramie na święto Ikony Kazańskiej. A w tłumie wycierała łezki chudziutka blondynka w białej eleganckiej bluzce i lekkiej chustce. Obok niej stała wystrojona Calineczka w aksamitnej sukience z wykwintną falbanką, z pięknie spływającymi po ramionach włosami. W okularach. Aneczka Rogulina. Dziewczynka, która okrzepła matczyną modlitwą, matczynym wysiłkiem i matczyna wiarą.

Ojciec Walery opowiedział mi, że Kazańska koralikowa ikona przyciągnęła do cerkwi wielu nowych parafian. Ktoś zajrzał z ciekawości, usłyszawszy o cudowności i już został, ktoś, dowiedziawszy się o matczynej modlitwie, zawstydził się, że zostawił swoje dzieci bez orędownictwa Bogarodzicy i pośpieszył pokajać się, ktoś z wiarą, cierpliwością stanął przed Kazańską na trudną wachtę modlitewnego wysiłku.

A sama matusza? A matuszkę zaczęli błagać, aby nauczyła splatania, tkania i wyszywania koralikami. Ona stworzyła swój warsztat, gdzie uczy tego, co opanowała sama. Warsztat powstawał w cudowny sposób. Nie było pomieszczenia. Nagle sąsiad Rogulinów oddaje na warsztat swoje stare mieszkanie. Nie było wyposażenia. Ojciec Dmitrij sprzedaje stareńki samochód i za otrzymane pieniądze kupuje co najbardziej niezbędne. Pragnących uczyć się znalazło się wielu, ale żmudna praca oczywiście nie dla wszystkich. Utworzył się trzon z parafian Kazańskiej cerkwi, a opiekunem duchownym został ojciec Walery.

- Musieliśmy zarejestrować swoją pracownię w miejskim biurze rejestrów. A ja chciałam, żeby odbyło się to nie zwykłego dnia, a na święto Bogarodzicy. Zbliżało się Zwiastowanie. Ono wypadło w sobotę, dzień wolny od pracy. Postanowiłam zadzwonić i poprosić kierownika biura rejestrów Aleksandra Hermanowicza Nowikowa, żeby ktoś przyszedł tego dnia do pracy i nas zarejestrował. Dzwonię, wyjaśniam i słyszę: „Ze względu na tak święty dzień ja sam was zarejestruję”. Dziękuję mu, nasze mistrzynie w pełnym składzie teraz stale za niego się modlą.

„Za unikalność i Wysokoartystyczny kunszt” – napisane na jednym z licznych już teraz dyplomów, które uzyskała matuszka Fotinija Rogulinowa za swoje cudowne koralikowe dzieła. Za wiarę i ofiarną miłość dyplomów nie ma. Nagrodę za te cnoty człowiek otrzymuje w innej „walucie” Bożego miłosierdzia. Miłosierdzie to jest szczególnie obfite dla tych, którzy nie gromadzą sobie skarbów na ziemi, nie oszczędzają na miłości i dobrych uczynkach dla chwały Bożej. Matuszka Fotinija nie gromadzi, nie oszczędza i nie ma w sercu tajemnych skrytek. Ono jest otwarte, jej serce, przede wszystkim dla modlitwy otwarte. I jeszcze dla pracy, od której wszystkim radośnie i wszystkim pogodnie.

Jakoś, kolejny raz przyjechawszy do Moskwy kupować koraliki, Fotinija oddawała przepełnione towarem torby do przechowalni na Pawieleckim dworcu. Krzepki muskularny chłopak w okienku podniósł ściśle przewiązane taśmą pudła i jęknął:

- Co tam u pani, kostka brukowa czy co?

- Koraliki, najzwyklejsze koraliki…

- No dobrze, zrezygnował chłopak, koraliki – one są lekkie, one nic nie ważą, a tu wprost brukowce.

A ona, oddawszy swoje pudła do przechowalni, wybrała się po kolejną partię koralików na Arbat, gdzie największy w Moskwie wybór. Trzeba przecież przywieźć jak najwięcej, pracy przed nią bez końca.

Natalia Suchinina


Ukoronować się – cs. wienczatisia - wziąć ślub cerkiewny, podczas którego trzymane są nad głowami pary młodej lub nakładane na głowy korony (wieńce)

Priczastije – uczestnictwo, Komunia Święta, Sakrament Komunii Świętej.
Priczastit’ – podać Priczastije, uczynić uczestnikiem Królestwa Bożego, życia wiecznego.


Powrót