Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


CZYM GŁĘBSZY SMUTEK

Tak bywa – myślę, potwierdzicie. Jakaś przypadkowa fraza uczepi się potarganej pamięci i nie można uciec od natrętnych myśli: gdzie słyszałem, skąd znam? Będziesz męczyć się, dopóki nie olśni umysłu jasny promyk zbawiennego – przypomniałem! „Czym głębszy smutek…” Co to, niedokończona linijka wiersza czy część przysłowia, którego główny sens w tej kończącej połowie? Nie mogę przypomnieć, męczę się, ale nie mogę…

Powiedziano mi o nich: przyjaciółki. Dwie młode kobiety – Jelena Romanowna Butowa i Ludmiła Władimirowna Kukanowa. Obie – mamy czarujących dzieci. Jelena ma dwóch chłopców i dziewczynkę, a Ludmiła trzech chłopców. Nic dziwnego, przyjaźnią się, dlatego że wiele wspólnych trosk, wspólnych radości i wspólnych rozmów. Syty głodnego nie rozumie tak, jak nie rozumie kobieta, która nie rodziła tej, która dała życie dziecku. Lena wysoka, postawna, łagodny uśmiech, fryzura, w której można odgadnąć naturalne nieposłuszne kędziory, spokojne spojrzenie. U Ludmiły szeroko otwarte oczy, wysokie czoło, smoliste włosy, ona cała – poryw i szybkość. Lena zaś – opanowanie i cisza.

Ludmiła przyszła pomóc przyjaciółce. Lenka sama wychowuje troje dzieci, praktycznie bez żadnej pomocy, moralnej i materialnej, bije się jak ryba na lodzie, każdą godzinę troszczy się o chleb powszedni. A żadnego narzekania na życie, przeciwnie – wdzięczność za najmniejsze. Jak sobie radzi? Postanowiłyśmy spotkać się i porozmawiać. I usłyszała o naszej rozmowie Ludmiła:

- Jeśli można, to i ja przyjdę? Lena będzie się krępować, wiele może nie opowiedzieć. A ja uzupełniać będę. Jej życie niesamowite…

Pomocnica przydała się. Wątpliwe czy opowiedziałaby o sobie Lena, że była bogatą ślicznotką, znaną tkaczką, komsomolską aktywistką. Życie – jak kolorowy, wzorzysty rusznik* pod nogi – idź, miej odwagę, twórz. I za mąż wyszła. Dla jednych ta fraza – początek szczęśliwego życia, dla innych – jego koniec. Związek okazał się nieszczęśliwy. Mąż od pierwszych dni odtrącił ją od siebie, a ona płakała, chciała życzliwości i miłości. Kto nie chce?

- Myślała, dziecko zmiękczy jego serce. Ale urodziła jedno – zmarło. Drugie – zmarło. Urodził się Gienio…

Ona dowiedziała się, życzliwi poinformowali: mąż ma przeszłość kryminalną, poważną, straszną.

Popłakała i zabroniła sobie płakać: on jej mąż, a to znaczy, będzie z nim żyć, ile trzeba. Ale sądzone było mało. Dużymi łykami, krztusząc się w pośpiechu wypiła gorzki kielich niekochanej żony. Niektórym po małym łyczku na całe życie by starczyło.

Jak straszna była ta noc! Lena próbuje opowiadać, ale jej głos drży i Luda rzuca się z pomocą:

- W ciągu jednej nocy jej mąż dokonał pięciu zabójstw. Przyszli go zabrać, a ona uwierzyć nie mogła, że to wszystko prawda.

Przecież strach nawet czytać o takim, a kiedy twój własny mąż…

Wywieźli. Orsk nieduże miasto. Pełna grozy wiadomość rozniosła się szybko. W celi aresztu tymczasowego zamknięcia solidne, one ukryły mordercę przed ludzkim gniewem. A Lenę?!

- Ona nie mogła wyjść na ulicę, ją przeklinali, pluli jej w twarz, czarnymi życzeniami nagradzali jej malutkiego Gienia.

- Panie, przebacz im! – nagle przerywa przyjaciółce Lena.

Zaszczuta przez ludzką złość, ona po raz pierwszy wchodzi do cerkwi i kupuje jedwabny paseczek „Żywyj w pomoszczy”* pierwsze doświadczenie modlitwy, pierwsze zbawienne łzy przed ikoną. Ona zasnęła głęboko po północy, tylko zbudziła się nagle dlatego, że ktoś pochylił się nad jej łóżkiem. Mąż!

- Nie bój się, ja kobiet nie zabijam. Jutro sąd, mnie wywiozą, już nigdy nie zobaczymy się.

On uciekł, żeby pożegnać się z nią, poprosić o wybaczenie. Rano go zabrali. Najwyższy wymiar. Po jakimś czasie otrzymała szarą kopertę, całą w stemplach: „Wyrok został wykonany”. Kapryśny ptaszek rodzinnego szczęścia nie wybrał jej. Jelena Butowa przymierza suknię wdowieństwa. Ona jej pasowała, staromodny fason, matowa. Nikt nie pytał, czy jej się podoba. Włożyła i zaczęła żyć. Gieniuś rósł, jej najdroższy, Gieniuś, który już zdążył nacierpieć się. Teraz coraz częściej chodziła do cerkwi i prowadzała za rączkę syna. A nocami męczyły ją koszmary, śnili się jej zabici przez męża ludzie, zwłaszcza jeden. Z nim tak wiele było związane.

Lena nie w pełni doznała matczynej miłości. Mama żyła swoim życiem, Lenę wychowywała babcia, którą ona i do tej pory nazywa mamą. Swego czasu mama zeszła się z mężczyzną, który miał malutkiego syna. Lena – od dzieciństwa za nianię.

Niańczyła młodszego brata, woziła go do przedszkola, sama – Calineczka, zaprzęgała się do sanek. Opuszczała lekcje, kiedy braciszek chorował, pielęgnowała. I oto pojawił się jeszcze jeden „braciszek”. Malutki chłopczyk kochanka jej mamy. Ona rzuciła się i tego chłopczyka opierać, karmić, wyprowadzać na spacery i czytać mu książki. Chłopczyk wyrósł. Skończył czternaście lat, kiedy ręka zezwierzęciałego zabójcy zamachnęła się na niego siekierą. On nie mógł uniknąć ciosu… Leny mąż zabił jej „braciszka”. W jakim kryminalnym serialu odważą się tak bezlitośnie zawikłać fabułę? Ona nie była w stanie nawet pójść na pogrzeb: rozwścieczony tłum rozszarpałby ją.

Minął jakiś czas, znów bardzo zapragnęła rodzinnego szczęścia. Niespożyta kobieca wrażliwość, ogrom planów – teraz, to wszystko będzie dobrze… Wychodzi za mąż z miłości, i przepełnione wysokimi uczuciami serce słodko boli od zbliżającego się macierzyństwa. Mąż nie chciał dziecka. Powoli stawali na nogi: „poczekajmy, trzeba to kupić, trzeba drugie”.

Zabijać dziecko, żeby żyć lepiej?!

Lena nie mogła zrozumieć, przyjąć tej logiki. Zabić dziecko… Zbrodniarz, były mąż, zabił „braciszka” siekierą, bestialsko. A ona? Ona zabije braciszka Gienka? W czym będzie lepsza od niego, czym on będzie gorszy od niej? Pawełek uparcie przebijał się na Boży świat. Przez niechęć ojca i straszne poranne mdłości matki. Przebił się. Teraz ma dziewięć lat.

A mąż zaczął bywać nieobecnym w domu, przywoził jakieś rzeczy, potem rzeczy znikały, potem nagle pojawiały się strasznie duże pieniądze. Skąd? Dlaczego? Pytania pozostawały bez odpowiedzi. Potem pieniądze zniknęły i mąż zabierał u niej ostatnie. Straszne życie,

zaangażowane w przestępczość. Wybuchał na dzieci. Pewnego razu wypraszał u niej ostatnie dziesięć rubli. Wstydziła go, a on nagle znalazł pewny sposób zdobywania darmowych pieniędzy:

- Jeśli nie dasz, powiem Gienkowi, że nie jestem jego ojcem.

- Tylko nie to! Tylko nie to…

Jej nowe małżeństwo zmieniło się w uciążliwe życie. Ptaszek szczęścia i tym razem nie wybrał jej. Nawet urodzenie Lizeczki, długo oczekiwanej dziewczynki, nie wniosło spokoju do ich wspólnego życia. Bicie, znieważania. Aby tylko dzieci nie zaczepiał… Na sądzie płakał, rozwodzić się nie chciał. Bał się, że sam całkiem zginie? Żałował dzieci? Docenił nagle Lenę? Pokajał się? Ale udzielono im rozwodu i on wkrótce zniknął z jej życia, „nie obciążał uwagą” dzieci. Gdzie jest teraz, nie wie. Prawdopodobnie, wszystkie te lata nie wiedziała, a teraz wie, czuje…

- On nie żyje. Nie mogę modlić się za niego, jak za żywego. Coś przeszkadza.

Ubóstwo, brak pieniędzy. Ona zaznała tego dobrobytu z nawiązką, sama, z trójką małych dzieci. Wczesnym rankiem, kiedy dzieci jeszcze śpią, idzie przed fabryczną bramę… sprzedawać pestki słonecznika. Śpieszący na zmianę robotnicy nie odmawiają sobie groszowej przyjemności kupić jedną-dwie szklaneczki. A jej – drobny zarobek.

- Czyż można zarobić na sprzedaży pestek? Pytam Lenę.

Ona opuszcza głowę, Ludmiła jak zawsze, wyręcza:

- Na bochenek chleba zarobić można.

A jeszcze Lena zszywa kawałki futra, jedna skórka – trzy ruble. Gienek i Pawlik już jej pomagają, a Liza jeszcze nie, maleńka.

„Czym głębszy smutek…” Znów przypomniało się i znów dokucza myśl: a dalej co, co dalej? Wieczorem, kiedy kończy się zmiana, Lena znów biegnie z pestkami ku bramie. Oto i jeszcze jeden bochenek chleba. Czyż trzeba mówić, że takie życie – męka. Bochenek do bochenka sumując swój kapitał, można najwyżej nasuszyć worek sucharów, a i to wątpliwe. Zgryzione zostaną te sucharki za jednym zasiadem przez młode ząbki Gienka, Pawlika i Lizy. Ale Lena nie zgadza się ze mną. Lena mówi:

- Nam dużo nie trzeba… Luda jej wtóruje:

- Nam dużo nie trzeba.

A co ja wiem o Ludzie? Poza tym, że wierna przyjaciółka, gotowa zamiast Leny opowiadać o jej strasznym życiu, aby po raz kolejny nie ranić jej serca.

- Luda, proszę, opowie pani i o sobie troszkę. Pani też ma troje dzieci. Widziałam najmłodszego, Sławka.

- Podobał się pani mój Sławek?

- Bardzo. Piękny chłopczyk.

Luda patrzy na mnie z wdzięcznością. I nagle! Nagle w ciszy wieczornego spokoju słyszę:

- Wie pani, jak urodził się Sławek? Mnie, mnie… zgwałcili.

Teraz Lena rzuca się w wir ratować przyjaciółkę:

- Mówią, że takich dzieci nie kochają, chcą się ich pozbyć. A Luda, ona zatrzymała dziecko. Bliscy wymyślali jej, przeklinali, a ona… silna.

Silna Luda dyskretnie otarła łzę. Ale łzy nie da się otrzeć dyskretnie. Alosza, Andrzej, Sławek. Jej bogactwo, jej kapitał, zbity w walce o matczyne szczęście. Trzech synów.

- A dziewczynkę pani chciała?

- Były i dziewczynki…

Jej mąż wrócił z wojny w Afganistanie. Obok niej on zmiękł, a potem zamknął się w sobie, zrobił się podejrzliwy, okrutny. Czasami mówił:

- Chcę krwi, chcę bić, bić, zabijać!

Bała się go i – żałowała, współczuła mu. A on współczucia nie znał. Jej powiedzieli: „spodziewajcie się dwojaczków”. Nie puścił jej do szpitala, urodziła w domu. Dwie słabiutkie, dziewczynki wcześniaczki. Położyła obok siebie, odleżała się. Poszła do szpitala.

- On spalił dziewczynki w piecu…

Te słowa wypowiedziała Lena. Pamiętam, jak zastygło u mnie od bólu serce i ręka konwulsyjnie zaczynała szukać w torbie walidolu. I jeszcze pamiętam, jak sama Luda popatrzyła na mnie z poczuciem winy i z litością:

- Proszę wybaczyć. Tak ciężko pani o tym słuchać.

Ciężko słuchać! A przeżyć to?! Jakimi takimi niepojętymi osłonami można było ogrodzić ze wszystkich stron serce, żeby ono nie rozerwało się na kawałeczki od koszmaru tego co się stało? Do tego czasu miała już dwóch synów – Aloszę i Andrzeja. Ona podejmuje decyzję. Wybiera dzieci, samotność i ubóstwo.

- Pani też sprzedaje pestki?

- Nie – uśmiecha się. – Pestki – biznes Leny, mój – proszki do prania.

One i poznały się na rynku. Dwie wielodzietne mamy, samotnie stawiające na nogi swoje dzieci. Dotychczas samotnie, do znajomości. Dzieci Ludy, bywało, traciły przytomność z głodu. Rano, budząc się, ona najbardziej bała się wejść do kuchni. Tam było pusto. A nocą, odwróciwszy się do ściany, błagała Boga, żeby pomógł jej nakarmić trzech maleńkich mężczyzn z dużym apetytem. Bywało, ktoś ze znajomych przynosił torbę ziemniaków, słoik kiszonej kapusty. Sławek chodził już do prawosławnego centrum i opowiedziała mi nauczycielka z centrum:

- Postanowiłam poświęcić lekcję sierotom. Nasi przecież wszyscy mają mamy. Powiedzcie mi, mówię, kto z was kiedykolwiek jadł kaszę manną na wodzie i bez cukru? Myślę, zaraz powiedzą – nikt, pokręcą głowami, a ja wtedy zacznę: „A oto sieroty…” Nagle podnosi rękę Sławek: Ja jadłem. Niesmaczne…”

Niesmaczna kasza mimo wszystko wyszła na korzyść. Sławek rośnie zdrowy i mądry. Zaraz wiosna i on z radością oczekuje, cieszy się, że teraz u wszystkich będzie dużo pieniędzy.

- Dlaczego? – zdziwiła się mama.

- A dlatego – wyjaśnia on niepojętej mamie – że wypłaty przecież zamrozili, a wiosną śnieg stopnieje i one się rozmrożą.

Wszyscy oczekują wiosny. Dzieci Leny, Ludmiły. I one same oczekują, nie mogą doczekać się pogodnych dni. Ogród. Rozmawiamy o ogrodzie.

- Ja nawet nie marzyłam o ogrodzie. Była nieduża działka, sześć arów – opowiedziała Lena. – wyszłam wiosną kopać – strach. Ale oczy boją się, a ręce pracują. Tylko szepczę: „Pomóż Boże”. Wszystko skopałam. Idzie sąsiadka. „Nie wiesz – pyta – gdzie można w sprawie pługa się dogadać?” – „Po co pani? Ma pani dwóch dorosłych synów” – „Ale im ciężko…”

Wkrótce zaproponowali Lenie kupić działkę większą, obok. Skąd wziąć pieniędzy? W cudowny sposób wszystko się układa. Znajoma wyjeżdża do Niemiec, zostawia meble: „Rzeczy sprzedawaj, kiedyś oddasz”. Sprzedała i kupiła większą działkę. A ta, komu dostała się ta? Przecież, oczywiście, że dla Ludmiły. I też cudem. Ludmiła figurowała w przedsiębiorstwie, w którym przez pół roku nie płacono poborów. Ona postanowiła zwolnić się i wziąć odprawę. Ją rozliczają i wypłacają jej kwotę równą wartości działki ogrodowej.

- Teraz nie mamy czasu nikogo osądzać. Rozmowy tylko o rozsadzie, nasionach, skrzynkach. I jeszcze – o dzieciach…

Dzieci – ich najważniejszy skarb. Tak, one wyrastają w trudzie, głodzie, ale za to cieszą się z małego, za to nie są egoistami, za to znają wartość kopiejki, za to przyzwyczajone są do pracy, za to żyją z Bogiem w sercu i mają nawyk do modlitwy. Życie dla dzieci. Właśnie dla dzieci cierpią biedę, głód, chodzą w znoszonych wyblakłych sweterkach, nakazują sobie nic nie chcieć, na nic się nie przyglądać.

- Nam dużo nie trzeba…

Dla dzieci zniosły drwiny i przekleństwa, ale sumień nie straciły. Dla dzieci orzą na swoich „przydziałach”, radują się niewypowiedziana radością z każdej jagódki, z każdego zamkniętego w porę słoiczka. Ofiarna matczyna miłość – talent. Spotkałam od razu dwie utalentowane mamy. Siedzą i błyszczą ze szczęścia:

Po worku mąki kupiłyśmy. Teraz przetrzymamy. Ludmiły Alosza ma 14 lat. On w rodzinie za starszego i rodziny Leny bez opieki nie zostawia.

- Ty powiedz cioci Lenie – prosi mamę – w tym roku my jej ogród skopiemy. Ty powiedz.

Razem noszą wodę do podlewania, zbierają stonkę z ziemniaków, palą susz. Ich przyjaźń zamieszona nie na wspólnych wieczorynkach i pustych rozmowach a na wspólnych troskach. Ja celowo nie mówię – na wspólnej biedzie. Dlatego że mieć troje dzieci to dla matki nie bieda, kobiety te są piękne właśnie szczególnym światłem macierzyńskiej majętności, które do twarzy każdej z nas, tylko akurat nie każda z nas śpieszy do tego światła. Były sprawy poważniejsze, bardziej imponujące, niż rodzić dzieci i wychowywać je po chrześcijańsku. Główny sens życia był zamieniony na drugorzędny, błahy, wydumany.

Patrzę na Jelenę i Ludmiłę i zachwycam się nimi. Mądre, ładne, wytrwałe. Kiedy słyszę frazę o tym, że naszej Rusi pora podnieść się z kolan, zawsze chcę zapytać: „A kto ją na nich postawił?” ona jest silna właśnie takimi Ludmiłami i Jelenami, które, ugiąwszy z pokorą kolana przed Bogiem, nie stanęły na nie przed życiowymi wyzwaniami. Tajemnica ruskiego charakteru: zahartowane w biedzie serce nie czerstwieje, a wysubtelnia się, nie staje się brutalne, nie zacietrzewia się, a przepełnia się miłością. „Czym głębszy smutek…” Tym bliżej Bóg! Męcząca mnie niedopowiedziana fraza dopowiedziała się nagle i uwolniła mnie w końcu od wyczerpującej pracy myśli. „Czym głębszy smutek, tym bliżej Bóg”. Właśnie smutkami doszły moje bohaterki do szczytu matczynej miłości, właśnie smutkami ociągnęły miłość Bożą.

Całą noc Gienek wystał w cerkwi na świątecznym nabożeństwie.

- Mamusiu, można usiąść?

- Można.

- A jak lepiej – stać czy siedzieć?

- Lepiej nie siadać. I on stał.

Andrzej Ludmiły przyszedł do domu zdenerwowany:

- Dziś jeden chłopiec w szkole zapytał mnie: „Twoja mama dobra?” – „Dobra”. A on wziął i wytarł o moją czystą koszulę tłuste od pierożków ręce.

- Wybacz mu – powiedziała Ludmiła – wybacz, a koszulę ja odpiorę.

W niesytych domach moich bohaterek radośnie i pogodnie. Bez telewizorów, bez wideo, bez komputerów i innych pozostałych obowiązkowych „gadżetów”, żyją ludzie tak, jak we wszystkie czasy było uważane za wielkie dobrodziejstwo. Matczyna miłość pokryje z nawiązką wszelakie życiowe braki. Dlatego, że na ile matczyna miłość jest ziemska, na tyle ona i niebiańska. Połączenie tych dwóch istot miłości czyni ją niezniszczalną.

Teraz w codziennych modlitwach wspominam Ludmiłę i Jelenę z dziećmi i proszę u Boga o łaski dla nich. I jeszcze proszę Boga: kiedy wyrosną ich dzieci i pójdą każde swoją drogą, niech nigdy nie zatwardzieją ich serca i macierzyński wysiłek nie zmaleje i nie wyblednie w ich świadomości. Wybrańcy przecież to nie tylko ci, którzy znaleźli się w tym życiu, ale ci których jeszcze bardzo kochała matka.

Natalia Suchinina


Rusznik - bogato wyszywany w tradycyjne rodzinne wzory świąteczny ręcznik stosowany najczęściej do dekoracji ikon (zawieszany nad ikonami)

Paseczek „Kto przebywa w pieczy” – lub tasiemka z treścią psalmu 90 (91) chroniącym przed widzialnymi i niewidzialnymi wrogami, od wszelkiego zła.


Powrót