Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


TRZY KOŁACZE I JEDEN OBWARZANEK

Pamiętam, w swoim czasie poszła moda na trzeźwe uczty. Zaczęto propagować wesela z sokiem pomidorowym, jubileusze z wodą mineralną. Zamigotały w telewizji bezalkoholowe święta, na których ze wszystkich sił starali się być weseli, tańczyć śpiewać i uśmiechać się bohaterowie uroczystości. Ja otrzymałam redakcyjne zadanie: odwiedzić bezalkoholowe wesele, zrobić reportaż. Pojechałam do jakiegoś domu kultury na peryferiach. Rzeczywiście: wesele. Rzeczywiście: na stołach soki, kompoty, lemoniada.

- Przyjmuje się nowa tradycja? – pytam młodych.

- Przyjmuje się. Wódka i wino – nie najważniejsze. Aby dusza śpiewała, a ona i bez wódki śpiewa…

Zaczęła cię uczta. Ja z notatnikiem, grupa telewizyjna z ciężką kamerą, dwoje z dyktafonami z redakcji radiowej. Wszystko jak trzeba: przemowy, toasty, okrzyki „gorzko!”, tańce. Notatnik zapisany, pora kończyć. Podeszłam pożegnać się, a ojciec pana młodego tak tajemniczo mi szepnął: „Proszę poczekać…” Czekam. Goście rozeszli się, zostali najbliżsi. Ojciec młodego zaprasza wszystkich za stół:

- A teraz dawajcie po naszemu – i postawił na stół butelkę dobrego ormiańskiego koniaku.

- Proszę wypić – zwróciła się do mnie mama panny młodej, przecież pani dziś tak dużo pracowała.

Wypiłam. I… już nie miałam prawa pisać tego reportażu. Zły adres podaliście – wymówiłam się wtedy w redakcji, wesele było w duchu starych tradycji – alkoholowe. Obłuda – smutny znak niedawnych czasów. Uparcie przyuczano nas jakoby wierzyć w świetlaną przyszłość, oburzać się na myślących inaczej (niż oficjalnie przyjęte), niby się smucić i niby się weselić. Przystosowaliśmy się do współistnienia dwóch prawd, jednej dla służbowego, drugiej dla prywatnego wykorzystania. Teraz inaczej. Teraz już nie mamy żadnej potrzeby udawać. Odkrywamy swoje wady w pośpiechu, zupełnie nie wstydząc się z powodu ich ilości i nieprzyzwoitości. Po co wyglądać na lepszych, niż jesteśmy, po co zostawać faryzeuszami?

Czas biegnie tak nieubłagalnie i musimy zdążyć. Zdążyć nasycić się. Na Rusi mówili: „Syty głodnego nie rozumie”. Dlatego, że syty ma swoje ideały, a głodny swoje. Nic się nie zmieniło i za naszych czasów. Ci sami głodni wyciągają ręce w metrze, zbierają po dworcach butelki, ci sami syci śpieszą się z powodu swoich licznych spraw, zapewniających im jeszcze większą sytość. Teraz dla łakomczuchów pokusy wielkie. Łamią się półki od zamorskich smakołyków: pudełka, puszki, paczuszki, buteleczki – na wasz stół z naszego stołu… I tego się chce, i tamtego, i tamtego, i tego. Ale dlaczego nazywać grzechem nieszkodliwy, urozmaicający życie kaprys? Przecież jak śpiewał poeta: „choć rano, ale za swoje”. Ale przypomnijmy jak wygląda człowiek, podnoszący dniami i nocami stupudowe ciężarki. Ma potężne bicepsy, prawie odrażające, ogromne ręce. A u człowieka, skazanego na leżenie, zupełnie zanikające, nierozwinięte nogi. To znaczy, rozwijając jedno i zupełnie nie rozwijając drugiego, nie można osiągnąć fizycznej doskonałości. A przecież żołądek – to w człowieku jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze serce, zdolne lub niezdolne współczuć i cieszyć się. Jest dusza – delikatny instrument, po strunach którego ostrożnie i delikatnie prowadza ręką Stwórca. Melodia duszy, jej czystość zależy od nastrojenia. A kto nastroi duszę, kto nastroi ją, jeśli wszystkie siły poświęcone są żołądkowi?

Na Rusi od prawieków poszczono. Cztery posty – Bożonarodzeniowy, Uspienski, Piotrowy i Wielki ustanowione na pomoc i zbawienie chrześcijanom. To jak postój, niejaki odpoczynek na drodze życia. Zatrzymaj się, opamiętaj się, obejrzyj się za siebie, odpocznij od tłustego życia. Post nazywany jest podpórką, szczudłem w duchowym życiu. Tak – to trudno, a jeśli podeprzeć się, już nieźle, jakoś wytrzymamy. I jeśli wpadłeś w grzech łakomstwa (obżarstwa), jeśli pozwolisz sobie na słabość polubić żołądek bardziej od reszty, pokajaj się i zacznij pościć. Oczywiście, poszczący poskramia nie tylko żołądek, ale poskramia swój język, nie pozwalając na sprośną mowę i osądzanie. On poskramia swoją pychę, dumę, przebaczając bliźnim ich uchybienia i pomyłki, poskramia swoją duszę, wyraźnie oprawiając ją w ramy dozwolonego przez post bytu. I oto okazuje się, że post – wielki dla nas skarb, a my z taką niechęcią nie tylko przystępujemy do niego, a nawet słuchamy o jego korzyści od niechcenia, a to i z rozdrażnieniem. To niepohamowany żołądek dyktuje nam swoje prawa: jesteś chory, potrzebujesz wzmocnionego odżywiania, jak możesz pościć. W szczycie postu masz urodziny, goście przyjdą, a ty im tartą marchewkę. No przecież nie… Bo jaka różnica – poszczę czy nie, aby zła nie czynić. Te argumenty mamy w pogotowiu. Przekonujemy sami siebie o ich sile przekonywania, chociaż na każdy z nich są inne argumenty. Nie ma takiej choroby, która jest leczona przepełnionym żołądkiem. Przeciwnie, wiele metod leczenia zakłada właśnie głodówkę. I jeśli zamiast tłustego bulionu wypijecie szklankę świeżego soku z jabłek, korzyść będzie o wiele bardziej odczuwalna. Często przychodzą do kapłana po radę:

- Mam urodziny, jubileusz. Chcę zaprosić gości, ale post.

Batiuszka zwykle radzi: „Przełóżcie poczęstunek. Wszystko będzie tak samo: i przemowy, i toasty, i prezenty. Ale nie będzie grzechu. Czy sprawia różnicę waszym gościom, kiedy ich zaprosicie?”

A co do dobrych uczynków zamiast postu… Ordynarne przysłowie, ale sprawiedliwe: „Syty brzuch do modlitwy głuch”. Obżarstwo, jeśli nie narzucić na nie w porę uzdy, może stać się namiętnością (nałogiem). A wszelka namiętność podporządkowuje sobie umysł i serce. Ona będzie gospodarzyć, dyktować swoją wolę i żądać, żądać. Dobra myśl – poprzedniczka dobrego uczynku. Nie będzie myśli, namiętność pozajmuje wszystkie wolne miejsca, a to znaczy, i uczynków nie będzie. Namiętność to swego rodzaju choroba i to choroba niebezpieczna. To jak narkotyk, przyzwyczajenie do niego jest zgubne. Szermierze pobożności rozumieli to dobrze. Oni wiedzieli, jak zgubny jest śmiertelny grzech obżarstwa. I odpowiadali na niego wstrzemięźliwością, trudem wzmożonego, czasami całe życie trwającego, postu. Wstrzemięźliwość otwierała drogę do głębokiej, pokajannej modlitwy. A oto oni – my:

- Postanowiłam trzymać się postu. Dzień nic, a na drugi wprost ciągnie do lodówki. Pokręciłam się, pokręciłam, tak i zjadłam kanapkę z kiełbaską…

Czy też oto oni, też – my:

- Ja będę pościć, stanowczo zdecydowałam. Tylko proszę, pobłogosławcie, batiuszka, sałatę nie z olejem słonecznikowym, a z majonezem, bardzo lubię majonez…

Oto jacy z nas poszczący. A w rzeczywistości obżartuchy, nie mający sił odmówić sobie łakomego kąska, wpadający w przerażenie z powodu własnych „wysiłków”: dwa dni bez ulubionej kiełbaski. Nieszkodliwy kaprys? Nie, aktywne pobłażanie namiętności obżarstwa, którą święci ojcowie dawno i zdecydowanie ujęli jako grzech śmiertelny. Grube historie chorób w poliklinikach i szpitalach wołają o poskromienie tego grzechu. Nieżyty żołądka, wrzody duże i małe, skręty jelit i inne liczne choroby wytłumaczalne są właśnie niepowściągliwością, przejedzeniem, jedzeniem bez wyjątku wszystkiego po kolei i jak najwięcej. Choroby skracają nasze życie, prowadzą do śmierci, oto i masz grzech śmiertelny…

Zupełnie nie posiadamy kultury stołu, uczty, nie znamy jej tradycji. Nie-nie, umiemy posługiwać się nożem i widelcem, wiemy, że do szampana dobre są ananasy, a do schłodzonej wódki wyjątkowo pasują grzybki. Ale nie wiemy, że bardzo często i powszechnie grzeszymy podjadaniem w tajemnicy, na przykład. Nie dziwcie się, nie śpieszcie się usprawiedliwić: „Oprócz mnie”. Grzech podjadania w tajemnicy to wcale nie spróbowanie cukierków, rozglądając się, czy schrupanie jabłka pod poduszką. Podjadania w tajemnicy – jedzenie bez modlitwy, w tajemnicy przed Bogiem, bez błogosławieństwa. Tylko błogosławiony przez Boga stół przynosi nam korzyść. Modlitwa „Ojcze nasz” – króciutka. „Chleba naszego powszedniego (dosł. niezbędnego do istnienia) daj nam dzisiaj”… Pół minuty.

Czy znajdujemy te pół minuty, zanim siądziemy do stołu z dymiącymi ziemniaczkami? Nie. Tak nie mamy czasu, szybciej już przełknąć i do zajęcia, a najczęściej do telewizora lub do telefonu. I jemy nie błogosławione, to znaczy, nie pożyteczne jedzenie. Sobie na szkodę, na swoje osądzenie. Pielgrzymi, przyjeżdżający do Troice-Siergijowej Ławry, dziwią się, jak bardzo smaczne pożywienie w monasterze. Wydawałoby się kasza na wodzie, zupa bez mięsa, a smaczne!

- Z modlitwą przygotowujemy – wyjaśniają mnisi – z modlitwą ono jest smaczne.

Tak, z modlitwą. Na świętej wodzie ze świętego źródła. A ogień pod kuchnią zapalają od łampadki nad grobem prepodobnego Siergija. Wczesnym rankiem nowicjusz z lampką idzie do grobu, zapala lampkę, niesie do kuchni. A mnie zawsze zadziwiają monasterskie prosfory. Nawet jeszcze nie poświęcone, prosto z piekarnika, są zadziwiająco smaczne, ładne równiutkie, przyrumienione… W czym sekret? Zawsze w tym samym. Z modlitwą nowicjusze mieszą ciasto, z modlitwą wykładają je na stoły. A teraz przypomnijcie skręcony, garbaty ponacinany biały chleb z piekarni. Z jakimi słowami mieszą go piekarze, ponurzy, zaspani, gniewni mężczyźni? A jeśli już ktoś pod rękę się nawinie… Tak, właśnie w tym rzecz.

A kto w nic nie wierzy, to niech uwierzy w oczywiste: dobre słowa dobrym czynom zawsze towarzyszą. Ze złymi słowami czy z męczącym milczeniem i czyny gorzej się udają.

Nasza niska kultura stołu i w nieposzanowaniu środy i piątku, dwóch postnych dni w tygodniu, jeśli nie ma większego postu. W smutne dni nikt nie rozpieszcza siebie smakołykami i radością. A środa i piątek to dni smutne. W środę Pan został sprzedany przez Judasza Iskariotę za trzydzieści srebrników, w piątek Zbawiciel został ukrzyżowany. Wielka cena została zapłacona za nasze zbawienie. A my nawet tak mało odpłacić nie możemy: odłożyć do jutra kawałek ciasta czy udko wędzonego kurczaka. Na pewno i tym jeszcze straszny jest grzech obżarstwa. On jakby nie jest przyjmowany na poważnie, jest uważany za błahostkę. A tymczasem, tylko postem i modlitwą, według słów samego Zbawiciela, jest odpędzana od nas czarna siła szatana. Postem, modlitwą…

Poszczący człowiek jest chroniony przed tą siłą, a nieposzczący podstawia się na własne życzenie. Chociaż i tu – kultura. Mam znajomego – znanego wszystkim jako poszczącego. Dlatego, że gdy tylko przyjdzie w gości, bacznie wpatruje się w stojące na stole talerze. Znaczy, tak: „Tego ja nie będę, to dla mnie, poproszę, bez śmietany. Sałatka z czym? Z mięsem? Ale dajecie, przecież dziś środa…” wokół niego biegają, krzątają się, a on, jak król na imieninach. Post – trud tajny. Jak nie przystoi chwalić się swoimi cnotami (dobrymi uczynkami), tak nie przystoi chwalić się tym, że nie jesteś skłonny do łakomstwa. Lepiej przemilczeć i nawet zjeść niepostny kawałeczek, jeśli z miłością ci go podniosą. A jeszcze lepiej – w czasie postu siedzieć w domu, jak najdalej od cudzych niepostnych garnków, jak najdalej od grzechu…

Post ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę, nie duchowego pochodzenia, a można powiedzieć, funkcjonalnego, dotyczącego, przede wszystkim, naszego ciała. Wstrzemięźliwość w jedzeniu zawsze, od prawieków, była po prostu pożyteczna. Post nie jest bezpodstawny, jest dla nas logiczny, on pozwala organizmowi oczyścić się, zrzucić zbędne „nagromadzenia”. Odetchnąć. Wielu potwierdzi własnym doświadczeniem – od postnego pokarmu więcej korzyści. Chyba nie wczoraj to odkryto, a być może, jeszcze przed Narodzeniem Chrystusa. Doświadczenie przodków jest autorytatywne. Oczywiście powstrzymanie się od niepostnych pokarmów to jeszcze nie post, ale niepowstrzymanie się to już grzech.

Obżartuchów na Rusi nigdy nie lubiano. Śmiano się z nich, w czastuszkach „wychwalano”. Pamiętam, dawno przeczytałam taką przypowieść. Pewien chłop bardzo zechciał jeść, kupił kołacz i zjadł. Ale ciągle jeszcze chciał jeść. Wtedy kupił drugi kołacz i zjadł. Ale ciągle jeszcze chciał jeść. Wtedy kupił trzeci kołacz i zjadł. Ale ciągle jeszcze chciał jeść. Wtedy kupił sobie obwarzanka, zjadł i od razu zrobił się syty. „Jaki ze mnie dureń – pomyślał chłop. – Bo po co ja nadaremnie zjadłem tyle kołaczy, trzeba mi było od razu zjeść obwarzanka”. Oczywiście, ta przypowieść raczej o chłopskim skąpstwie, niż o obżarstwie. Ale czyż nie jesteśmy czasem podobni do tego chłopa, tracąc na próżno drogie i pyszne kołacze, spożywając je w pośpiechu, bez modlitwy, bez przyjemności? Być może, mały obwarzanek, zjedzony podczas błogosławionego posiłku, okaże się bardziej pożyteczny i dla żołądka, i dla duszy? Roztrzepana i niekontrolowana namiętność. Ona zna chody, jak pokonać człowieka w rekordowo krótkim czasie. A człowiek, czy zna on chody, jak pokonać namiętność? Jeśli namiętność do alkoholu, co samo w sobie też jest łakomstwem, zauważalna szybciej, jest widoczna, niepokoi, wymaga zastosowania środków, to namiętność obżarstwa, namiętność smakowania jest bardziej podstępna. Ona ukrywa się do czasu, póki nie objawi człowiekowi: „Jesteś mój, ja tobą zawładnęłam”. Człowiek, który z przykrością przyzna się do porażki, zostanie niewolnikiem tej namiętności. Co może być gorszego i bardziej poniżającego, niż być niewolnikiem własnego żołądka? Jest dużo sposobów nie dopuszczać do śmiertelnego grzechu. W porę opamiętać się, w porę pozbawić swoją duszę możliwości czynienia zła. Opanować właśnie tą prastarą kulturę posiłków, którą doskonale władali nasi przodkowie. „Post z modlitwą serce ogrzeje”. – śpiewa się w pewnej pieśni. Dobrej pieśni, napisał ją mnich, ojciec Roman. Napisał nie na podstawie cudzych słów, a z własnego doświadczenia wstrzemięźliwości. Wsłuchajmy się w tych, którzy uczą nie na podstawie książek, a na podstawie własnego życia. I jeszcze jednym świętem przyozdobimy nasze niebogate w święta życie. Przeżywszy post godnie z wszelką surowością, siądziemy do świątecznego stołu, na którym tak upragnione i tak dawno nie próbowane potrawy, i skosztujemy ich z wielką korzyścią dla siebie i z wdzięcznością dla tych, którzy je przygotowali. I oczywiście z modlitwą do Tego, Kto go pobłogosławił. Zobaczycie, odczujecie – to będzie szczególna uczta, nieporównywalna z codzienną. Uczta, na której najmniejszy obwarzanek będzie na miejscu i wcale nie przegra z napuszonymi kołaczami, które zawsze pieczono na Rusi pod wielkie święta.

Natalia Suchinina


Powrót