Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


DWA ŻYCIA EUGENII REWKOWEJ

Na drzwiach do kuchni – luksusowa stora – makrame. Skomplikowany, zawiły deseń, supełki jak jeden, równiutkie, mocne. Czuje się, że storę plotła silna, pewna ręka, kierowana subtelnym smakiem i nieskazitelnym poczuciem piękna. Zachwycam się storą, dotykam ciężkich, chłodnawych frędzli.

- Podoba się? Oksana plotła.

Nie udaje się ukryć zdziwienia. Oksana?! Dziewczynka, z trudem poruszająca się po mieszkaniu, z gwałtownymi, nieskoordynowanymi ruchami rąk i ciała, z niespokojną głową, którą utrzymać w bezruchu nawet przez kilka minut jest problemem. Mama przyzwyczaiła się do zdziwienia i nawet trochę zmęczyła się nim.

- Tak, tak – mówi – Oksana… Jakiś czas ona pasjonowała się makrame, ja kilogramami kupowałam jej nicie, sznurki, znałam asortyment wszystkich moskiewskich sklepów. W domu jest dużo jej prac.

Rzeczywiście: sowa spogląda na mnie zaczepnie z jednej ściany, zabawny piesek ze zwisającymi uszami – z drugiej. W przedpokoju – rybka, misterne kwiaty, wspaniała gałązka czy to sakury, czy kwitnącej wiśni – wszystko nie po prostu piękne, a bardzo profesjonalne.

- Czyż Oksana?

MPD – zwykłe litery alfabetu. Lecz jeśli są one ustawione w takiej kolejności – bieda.

Zwykle rodzicom przedstawiana jest diagnoza dziecka – mózgowe porażenie dziecięce – jeszcze na oddziale położniczym, lekarze ujawniają je natychmiast. Z Oksaną zaś wszystko wyszło inaczej.

Pierwszy poród Eugenii Rewkowej. „Macie państwo dziewczynkę…” Jakie szczęście! Oni z mężem chcieli właśnie dziewczynkę, dadzą jej imię Oksana. Ale oto pora już, aby dziewczynka siedziała, a ona nie trzyma się, pada. „To nic, dziewczynki siadają później niż chłopczyki” – uspakajali lekarze. Ale serce matki wychwyciło biedę – coś tu nie tak. Dopiero w piątym miesiącu po długim chodzeniu po lekarzach została postawiona straszna diagnoza – MPD. Dzięki profesor Ksenii Aleksandrownej Siemionowej:

- Mamusiu, zaopatruj się w cierpliwość. Na całe życie…

Prawda, inni lekarze wkrótce zaproponowali jej inny wariant, w którym cierpliwość nie jest wymagana:

- Macie prawo. Wyrzeknijcie się dziecka.

Nie było bezsennych nocy rozmyślań, nawet sekundy namysłu nie było. Eugenia i Giennadij Rewkowy wstępują na wieczną wachtę rodzicielskiego trudu. Oksana znajduje rodzinny dom.

Pierwsze, co robi Eugenia: rezygnuje z wózka dla córki. Wózek inwalidzki rozwiązałby od razu wiele problemów: dziecko przyzwyczaja się do niego, uczy się poruszać po mieszkaniu, a później i po podwórku. Tak prościej, ale… Niech dziewczynka czuje, na ile może, ziemię pod nogami, niech nawet słabo, choć na sekundę, dotyka ziemi. Mama podnosi leżące dziecko i, trzymając pod pachy, sama, zgiąwszy się we troje, prowadza, dokładniej, nosi ją po mieszkaniu. Potem spacery stały się dłuższe i nawet – po ulicy. Plecy pękały, kręciły po nocach, bolały nie do wytrzymania, ale Eugenia odpędzała własny ból, ból córki przysłaniał go. Dziesięć lat przenosili Oksanę na rękach, ale nie ugięli się przed kuszącymi możliwościami wózka.

- Eugenio, przecież Oksana praktycznie nie poruszała się, leżała na plecach. Od czego państwo zaczęliście?

- Od masażu. Masowaliśmy jej ręce i nogi, podnosiliśmy je, przecież dziewczynka sama nie była w stanie. Tak, niezbędny był dobry masażysta, ale skąd mieliśmy wziąć na niego pieniędzy? Przecież z takim dzieckiem o pracy trzeba było zapomnieć, żyliśmy za jedne pobory męża. I ja zostałam masażystą. Dziesięć lat po kilka razy dziennie – masaż. Podnoszę nogi Oksanki i masuję, masuję.

- A co jeszcze?

- A jeszcze przez dziesięć lat tarłam jej jabłka. Dziewczynka nie chciała jabłek, ale tarte po łyżeczce jakoś zjadała. Ręce do krwi ścierałam, ale przyuczałam Oksanę do jabłek. Szkoda, my nie doceniamy jabłek, a one czynią cuda. Oto i moja dziewczynka nabrała energii, radości, pojawił się rumieniec.

- Ale przecież nie tylko jabłka jadła Oksanka?

- Oczywiście, nie. Ja uważam, dla dzieci, chorych na MPD, najważniejsze – pielęgnacja i żywienie. I – powietrze. My spacerowaliśmy z nią kilka razy dziennie, ciągle na rękach, bez wózka, a jeszcze ubrać-rozebrać trzeba. Ale za to ona przyzwyczaiła się do wysiłku, choć słabiutko, choć po ciut-ciut, ale nóżkami przebierała. A to już pierwsza jaskółka zwycięstwa.

Pielęgnacja i żywienie. Dwa wieloryby, na których długie lata trzymała się matczyna metodyka leczenia. Eugenia kręciła się jak wiewiórka w kole. Zacisnęła się w najbardziej surowe ramy czasowe, nie mogła nie zdążać – zdążała. Oprócz obowiązkowych jabłek, tarła córce świeżą marchew, przyzwyczajała do twarogu ze śmietaną, sto gram twarogu plus sto gram śmietany, wymiesza dokładnie i podaje łyżeczką, jeśli nawet nie naraz, ale w ciągu dnia skarmi. Hemoglobina nie po prostu wyrównała się od takiego karmienia, ona nawet podskoczyła. No, bardzo dobra hemoglobina – dziwili się lekarze i ze zdziwienia rozkładali ręce. A jeszcze odgotowane mięso. Gotowała mocne mięsne buliony, drobniutko kruszyła tam mięso, dodawała warzyw, wychodziły nasycone mięsne zupy. W żadnym wypadku nie dawała zup z brojlerów. Jeden lekarz, kiedy Oksanka leżała w sanatorium, ostrzegł surowo: brojlery dla dziecka są bardzo szkodliwe, one mają niszczący wpływ na rozwój mózgu. Latem Gienadij odwoził je na wieś. Tam dopiero Eugenia opychała córkę poziomkami prosto z krzaczka, malinami, wszelkimi świeżymi jagodami, których nie skąpi słoneczne lato. I jeszcze… gołębiami. Tak, tak, dookoła było dużo gołębi, i Oksana z przyjemnością jadła zupę z gołębi, bardzo pożywną i pożyteczną. Miejscowe staruszki, współczujące, radziły poić dziewczynkę siarą, pierwszym po ocieleniu krowim mlekiem. Wypróbowali i to. Tata zrobił w podwórku dla Oksanki specjalne poręcze i ona już mogła po troszkę między nimi stać.

Powolutku dziewczynka wzmocniła się. Poruszała się ciągle jeszcze z pomocą mamy, ale nóżki już odczuwały pod sobą ziemię i nie bały się jej, a ręce jeszcze nieposłuszne, nerwowe, już wyciągały się do kolorowej zabawki. Rodzice bardzo bali się opóźnienia rozwoju umysłowego dziecka, częstego przy takiej chorobie. Mama uczyła Oksanę rozróżniać kolory, wymawiać pierwsze słowa. Niełatwo przyszło dziewczynce pierwsze słowo „mama”. Język nie był posłuszny, poruszał się bardzo powoli, słowa były niezrozumiałe. Ale „mamusiu, zaopatruj się w cierpliwość. Na całe życie”. Widocznie, zdając sobie sprawę, że ona, cierpliwość, niezbędna jest w dużych, kosmicznych rozmiarach, Eugenia od razu robi przyzwoity jej zapas. Wszyscy podziwiali ją, litowali się nad nią, a ona nie rozumiała, nawet szemrała:

- Nie trzeba mi współczuć. Moja córka – i koniec, to co robię, to mój wobec niej obowiązek, czyż można inaczej?

Można inaczej. Eugenia Fiedosowna doskonale o tym wiedziała. Nierzadko w przypływie litości radzili jej, aby pomyślała o sobie i odesłała dziewczynkę do szkoły z internatem. A i sama ona, wożąc Oksanę po sanatoriach, napatrzyła się na porzucone dzieci. Myśleć o sobie, oczywiście, trzeba, ale pod warunkiem, jeśli nie ma o kim więcej myśleć. Ona miała o kim. Córka dorastała, już trzeba było zdecydować ze szkołą.

- Zaczęliśmy chodzić po gabinetach lekarskich, wszędzie lekarze mówią o niedorozwoju umysłowym i o skierowaniu do klasy specjalnej (dla dzieci upośledzonych umysłowo). Nawet nie badając jej, opierając się tylko na rozpoznaniu. Mówię: „Ale wy z nią porozmawiajcie”. Przyszliśmy jakoś do lekarza, a lekarz obrazki siedmioletniej Oksanie pokazuje: „Powiedz, dziewczynko, gdzie tu piesek, a gdzie kotek”. Ja nie wytrzymałam: „Doktorze – mówię – ona u nas od piątego roku czyta, pięknie rysuje, z nią można o wszystkim porozmawiać, a pan z kotkami, to dla dziecka dwuletniego odpowiednie”. Nieładnie, chyba, wyrwałam się, ale co było, to było.

Ośmioletnią szkołę z internatem Oksana Rewkowa ukończyła z wyróżnieniem. Mama, gdyby nie mama… Osiem lat z rzędu, wczesnym rankiem oni wychodzili z domu i powoli, na niestabilnych nogach, podtrzymywana przez mamę, szła Oksana Rewkowa gryźć granit nauki. A tłok, jaki tłok był każdego ranka! Wykombinowali tak: z przodu do zatłoczonego metra szedł tata – torował drogę, a tuż za nim Oksana z mamą. Szturmem zdobywali metro potem autobus, potem trolejbus. Wyczerpani, rozczochrani, przyjeżdżali do szkoły. Tata udawał się do pracy, Oksana – na zajęcia, a mama zostawała oczekiwać, nie było sensu wracać do domu. Drogę powrotną pokonywały bez taty. Na przerwach mama pomagała córce przejść z klasy do klasy, a w czasie trwania lekcji, biegała po sklepach i robiła zakupy. I z powrotem do domu – trolejbus, metro, autobus. Osiem lat, dzień po dniu.

Oksana Rewkowa kończy szkołę z wyróżnieniem. Ale tego wykształcenia było za mało. Bystrej, zdolnej dziewczynie rodzice postanawiają dać średnie wykształcenie, nauczyciele ze zwykłej najbliższej szkoły, udzielają Oksance korepetycji w domu. Współczucie, litość, jaka tam wiedza! Ale mama stawia wszystko na swoim miejscu:

- Oksanie potrzebne są nie piątki, a wiedza, proszę, abyście o tym pamiętali. I – żadnej litości, ani Oksana, ani ja tego nie lubimy.

Nauczyciele nie wiedzieli wtedy, z kim mają do czynienia. A mieli do czynienia z prymuską, która samodzielnie opanowała język angielski obok obowiązkowego niemieckiego, przepięknie malującą, umiejącą robić na drutach i pleść makrame, kochającą i rozumiejącą muzykę.

- I piszącą wiersze – dodaje mama. Wiersze teraz u nas są najważniejsze.

Tak, wiersze w życiu Oksany Rewkowej to nieprzypadkowa historia, nie chwilowe, jak makrame, zainteresowanie. Wiersze – jej życie. Jej dzieci.

- Kiedy Oksana napisała pierwszy wiersz i pokazała go mi, pogubiłam się, ja sama nie bardzo znam się na poezji. „Mamo, jak?” – „A jakby składnie”. Ale przecież ona chce mnie się poradzić, podyskutować na tematy, opinia „a jakby składnie” nie wystarczy. I zajęłam się samodokształcaniem, dużo wierszy przeczytałam, recenzji, porównywałam, zanurzyłam się w świat poezji po uszy.

Teraz mama u Oksany pierwszy doradca i sędzia. Oto one, zbiory wierszy na regale, jest ich cztery. „Spowiedź mojej duszy”, „ Trzy świece”, „Listy do nikąd” i „Jesień”. Na ukończeniu piąty. Z nim problemy czysto materialne: na wydanie potrzebne są pieniądze, a z pieniędzmi w ich rodzinie zawsze było oszczędnie, tylko na życie starczało.

Rozmawiamy z Oksaną o tych wierszach. Ona powoli wypowiada słowa, i ja łapię się na myśli, że o poważnych sprawach trzeba mówić właśnie tak, wyważając, przemyślając słowa, nie śpiesząc w zamieszaniu i nie przerywając.

- Pamiętam swój pierwszy wiersz. Jechałyśmy z mamą do lekarza w autobusie, a za oknem srebrzył się śnieg. To… było tak pięknie.

Oksana pisze z trudem, nieposłuszne ręce bazgrolą. Mama kupiła jej maszynę do pisania, wygodną, drogą, łatwiej naciskać na klawisze. Oksana drukuje swoje wiersze sama.

Do jej wierszy już piszą piosenki, odbywają się wieczory jej twórczości, na które zbierają się przyjaciele i ludzie, którzy jej nie znają, a znają tylko jej wiersze. Oni dziwią się, zobaczywszy wątłą dziewczynkę, z trudem poruszającą się. Oksana Rewkowa, oto ona jaka, okazuje się.

- Pewnego razu w telewizji był program o Oksanie. Wszystko jakby dobrze, a na zakończenie dali dlaczegoś przesuwający się tekst „Oksana szuka przyjaciół”. I – zawalenie telefonów! Zwariowani, sekciarze rzucili się rozwiązywać problemy samotności Oksany. Przecież żadnej samotności nie ma! Ona nie szuka przyjaciół, ma ich wielu. Zaufani, wypróbowani, wierni.

- Jednak chyba, najbardziej sprawdzony i wierny z nich – mama?

- Tak, oczywiście, mama. Moja kochana, moja najlepsza na świecie mama.

Oksana ma teraz dwadzieścia siedem lat. Mama – pięćdziesiąt dwa. Z tego dwadzieścia siedem lat żyje ona według zasady „muszę”. Słowo „chcę” znikło z jej słownictwa natychmiast, jak tylko postawiona została diagnoza – MPD. Mama stała się dla Oksany lekarzem, masażystą, pielęgniarką, salową, zaopatrzeniowcem, posłańcem, kucharzem, konsultantem literackim, powiernikiem, wykonawcą, i kim tylko jeszcze. Ona przeżyła i żyje nie jedno życie, a dwa. Jedno – swoje, drugie – córki. Oba życia skomplikowane, oba – godne. Oksana uważa siebie za szczęśliwego człowieka. Ma dom, gdzie kochają i rozumieją, posiada talent i jego uznanie. Jej życie urzeczywistniło się. Ale urzeczywistniło się nie samo po sobie, a dzięki katorżniczemu wysiłkowi drogiego człowieka. Eugenia Rewkowa zapomniała o sobie, zapomniała o swoich słabościach, zabroniła sobie być słabą.

Jak mało, jak niewybaczalnie mało mówimy o matkach-bohaterkach, które biorą na siebie ciężkie brzemię nieszczęść dzieci. A ta kobieta niesie brzemię dwadzieścia siedem lat, i jeszcze udało się jej w jakiś tylko jej znany sposób brzemię obrócić w radość. Przecież córka, jedyna jej córka spełniła się! Czy każdy rodzic, mający zdrowe dzieci, może wypowiedzieć te słowa?

One dużo podróżują. Mama podtrzymując córkę, pomaga jej stąpać po ziemi. Znane są już im przestrzenie Dniepru, czarnomorski Kaukaz, wybrzeże tureckie, muzea Petersburga, święte źródła i prawosławne chramy Rosji. Oto one, przechowywane w albumie zdjęcia, gdzie żaba-podróżniczka Oksana ledwie nadąża zmieniać stroje: opalacze i szorty na elegancką aksamitną bluzkę i – odwrotnie.

Dwa życia. To przecież też nie każdemu dane. Bywa, i od jednego męczymy się i ciągniemy sznur ziemskiego bytowania ponuro i z przyzwyczajenia. A dwa życia? Kto wie, może, to i nie krzyż wcale, a nagroda Stwórcy, jak to poznać?

Siedzimy z Oksaną w jej pokoju, i dobrze nam rozmawia się o życiu. Wsłuchuję się w jej powolną mowę i przyzwyczajam się do niej, wszystko jasne. Chcę zapytać ją o bardzo osobiste, ale ciągle nie decyduję się – komu podoba się, jeśli lazą do duszy?

- Pani chce o coś zapytać? Wrażliwa dziewczyna patrzy na mnie poważnie.

- Tak, tak, więc powiedz mi, proszę, kiedy, w jakim wieku ty poczułaś, że nie jesteś taka, jak wszyscy?

- A ja i teraz tego nie czuję – zaśmiała się Oksana.

Eugenia Fiedosowna krząta się w kuchni, przygotowuje herbatę.

Natalia Suchinina


Powrót