Powrót


Na podstawie www.golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


ANIOŁ Z PIĘKNYM CHARAKTEREM PISMA

Spotkałyśmy się na Bożonarodzeniowych Czytaniach w końcu stycznia, równo rok od ostatniego spotkania. Ona i w ubiegłym roku przyjeżdżała na Czytania i wywiozła do domu trzy bardzo ciężkie torby z poradnikami metodycznymi, dziecięcymi czasopismami, książkami pedagogicznymi, akafistami, ikonkami.

- Jak pani powiezie? Ciężko… – powiedziałam ze współczuciem.

- To nic, tu znajomi wsadzą do pociągu, a tam mąż powita.

W tym roku to samo – ciężkie torby, kasety z duchowną muzyką i dziecięcymi bajkami, książki, poradniki metodyczne. Ale jechać musi sama. Czarne piętno minionego roku – umarł mąż.

Proszę przyjąć wyrazy współczucia… Oczy pełne łez, winny uśmiech:

- Uczę się żyć sama. Wychodzi słabo…

Moja dawna czytelniczka z Orska obwodu Orenburg Natalia Jurjewna Kapalina. Zawsze cieszę się, kiedy błogosławi Pan spotkać się z tymi, dla kogo piszę. Oto i Natalia. Przyjechała do Moskwy, odnalazła, poznałyśmy się, zaczęłyśmy korespondować, a czasami i telefonować do siebie. Wiedziałam, że jej mąż, Wiktor Michajłowicz, ciężko chory. Ona nigdy nie narzekała, mało mówiła o chorobie męża, ale za to już o „Ziarenku”…

- U nas w „Ziarenku” było wspaniałe święto. Wszystkie mamusie i dzieci zjawiły się wystrojone, dzieci tak wydoroślały, one znają już na pamięć wiele modlitw, a w niedzielę spotykam się z nimi w cerkwi. To takie wzruszające: stoją statecznie, są grzeczne, żegnają się starannie.

„Ziarenko” – dziecięce centrum prawosławnej kultury w Orsku. Istnieje już trzeci rok i nieprzerwanie kieruje nim Natalia Kapalina. Dwa razy w tygodniu ciągną tu rodzice, mocno trzymający za ręce dzieci. Kto jedno, kto dwoje, a kto i troje. Uczą się razem, i Natalia Jurjewna rozwiązuje za każdym razem praktycznie niemożliwe do rozwiązania zadanie. Poprowadzić swoje zajęcia trak, żeby dzieci bardzo zaciekawić i żeby rodzice skorzystali. Udaje się. Dlaczego by się nie cieszyć, kiedy tacy dalecy od cerkwi rodzice, z roztargnieniem słuchający Natalię na pierwszych zajęciach, po miesiącu-dwóch przychodzą do cerkwi i stoją statecznie razem ze swymi dziećmi.

Zajęcia w „Ziarenku” są bezpłatne. Dzieci uczą się rysować, lepić, opowiadać przeczytane, zapamiętują wiersze i robią próby świątecznych przedstawień. Zapoznają się z żywotami świętych, z biblijną historią, przyswajają trud modlitwy, naukę wybaczania i współczucia bliźniemu. Bez jakiejkolwiek przesady powiem: „Ziarenko” – dzieło całego życia Natalii Jurjewny Kopalinej. Jechałam w delegację, a już zaocznie znałam połowę dzieci z prawosławnego centrum. Natalia pisała mi o nich, opowiadała podczas spotkań. Wiedziałam, że czteroletni Iljusza zna na pamięć wszystkie wieczorne i poranne modlitwy, sześcioletnia Liza bardzo ładnie śpiewa, Wowa Azrapkin tak lubi „Ziarenko”, że, nawet kiedy choruje, rwie się tu i grozi mamie: „Nie zaprowadzisz do „Ziarenka”, ucieknę”. Znałam zaocznie i sześcioletnią Żenię, Wanię, Tolę.

I oto spotkanie z nimi, siedzę na zajęciach, słyszę miły głos Natalii:

- No co, moi przystojni, zaczynamy zajęcia, jak zawsze, z modlitwą za naszych dobroczyńców?

Dobroczyńcy – to ci, którzy zasilają glebę, żeby „Ziarenko” rosło i nabierało sił. Wszyscy oni mieszkają w Orsku, ale dzieci znają tylko ich imiona. Prawdziwe dobro nie potrzebuje reklamy. Dzieci stają przed ikoną Zbawiciela: „Zmiłuj się Panie, nad sługami Twymi i zbaw Irynę, Olgę, Ludmiłę…” Dziecięcy czysty głosik, dziecięce czyste oczy, dziecięce czyste serca – kto jeszcze podziękuje tak szczerze życzliwym dobroczyńcom, dzięki czyim ofiarom oto już trzeci rok żyje prawosławne centrum w Orsku.

- Galinę chyba zapomnieliśmy – cicho podpowiada któreś z dzieci.

Galina! Jak przecież bez Galiny? I od nowa: „Zmiłuj się Panie, nad służebnicą Twoją i zbaw Galinę…”

Podziękowali. Teraz można zacząć zajęcia. Rozłożyli flamastry, bloki. Dzisiejszy temat zajęć – moja rodzina. Wieczorem Natalia pokaże mi dziecięce rysunki i ja po raz który zadziwię się zdolnościami dziecięcego serca do subtelnych odczuć i przeżyć. Na jednym rysunku tata, mama i on, pięcioletni autor. Trzyma za ręce swoich rodziców, usta od ucha do ucha, zadowolony. Wszystkim dobrze w tej rodzinie, żyją zgodnie, dziecko jest kochane. A oto mama trzyma za rękę dziecko, a z boku koślawie, całkiem oddalony – tata. Tu brakuje upragnionej symfonii szczęścia i jednomyślności, tata nie jest ważny w rodzinie, a gdy przychodzi z pracy to pospać i pooglądać telewizję. Dziecięce serce odczuło to wyraźnie, mała rączka, jeszcze tak niepewna, przedstawiła, jak mogła. A tu co takiego? Dwie mamy. Jedna ze złotymi lokami, druga w wielkich okularach. Kto to? Dziecko odpowiedziało bez namysłu:

- Mama i Natalia Jurjewna.

- Ale ja przecież nie mieszkam w waszej rodzinie…

Dziecko nie może zrozumieć, jak to tak? Natalia zawsze z nimi, bawi się, czyta, śpiewa i rysuje, opowiada tyle ciekawego. Oni biegną do niej na spotkanie i wtulają się w jej kolana – szczęśliwe, stęsknione. I nagle – nie mieszkam w waszej rodzinie… Nie zrozumiesz tych dorosłych, oni zawsze coś plączą. To wszystkie rysunki radosne, ale większość, niestety, innych. Na nich tylko mama. W „Ziarenku” niemało dzieci, które rosną bez taty, są rodziny wielodzietne, gdzie tata pije lub w ogóle go nie ma. Dziecięce rysunki, jak odsłonięty nerw, boli, niepokoi. Dzięki Bogu – jest „Ziarenko”, dokąd nawet najbardziej biedne mamy mogą przyprowadzić swoje dzieci. Nieodpłatnie. Tu są one uczone żyć z Bogiem w sercu, z miłością do bliźniego, uczone dobrych uczuć i łagodności duszy.

- Do naszego „Ziarenka” idą głównie ci, którzy nie mają możliwości, a po prostu pieniędzy, prowadzać dzieci do drogich sekcji, prestiżowych klubów. Tak, dzięki Bogu! Oni zdobędą tu znacznie więcej, oni Boga zdobędą. Choć czasem serce pęka, patrząc, jak moim drogim mamusiom ciężko się żyje.

A i ona sama żyje niesłodko. Lecz stara się tego nie zauważać. Ale za to jaka radość, jeśli ktoś z dobroczyńców (Olga, Galina, Ludmiła, Irina…) podrzuci „Ziarenku” kolejną ofiarę. Przy mnie dla centrum ofiarowano tysiąc rubli. Jak je podzielić, jak mądrze wydać? Ona decyduje szczególnie potrzebującym mamom po prostu sprezentować po trochę gotówki. Rozłożyła je na niewielkie gromadki – dla Ludmiły, Leny, Ingi. Ona wie, jak ciężko mamom wiązać koniec z końcem. Wszystkie one wielodzietne, bez mężów. Oczywiście to bardzo mało, ale jednak. Czekoladka, lody, nowe flamastry – maleńkie święta dla nierozpieszczonych gadżetami dzieci. A jeszcze ona uczy mamy sztuki oszczędzania.

- Ja wam taki przepis zdobyłam, grosze! Kawior z morskich wodorostów. Torebkę suchych, sproszkowanych wodorostów zalewacie wrzątkiem, żeby nasiąkły, dodajecie przypraw…

Mamy szybko zapisują. One już kiszą kapustę z burakami według przepisu Natalii, duszą warzywa, mogą upiec prościutką, ale bardzo smaczną roladę.

„Ziarenko”. Trzydzieścioro chłopczyków i dziewczynek, trzydzieści mam o różnych, ale jednocześnie jednakowych losach. Dziecięce centrum prawosławnej kultury stało się dla nich ukochanym miejscem. Ich tu rozumieją, kochają, uczą żyć. „Nie ucz mnie jak żyć” – mówimy czasem ze złością. „Naucz mnie żyć, naucz nie narzekać, naucz dostrzegać Boga w sercu” – mówią te, których przyprowadziła droga do „Ziarenka”. Właśnie po to przychodzą tu w każdy poniedziałek i piątek. Uczą się żyć.

Rozmawiam z maleńką Margaritą. Ona podekscytowana dzieli się ze mną radością:

- Wczoraj obchodziłam urodziny. Wszystkich z „Ziarenka” zaprosiłam: Nastię, Lizę, Sławka. Tylko jednego Wanieczki nie zaprosiłam, z urazą nadyma usteczka.

- Czym też zawinił Wanieczka? – pytam i otrzymuję odpowiedź pełną godności:

- Wanieczka bije mnie po pupie, a to nie po chrześcijańsku.

Biedny Wanieczka. Jedno tylko pociesza: ta okrutna nauczka będzie mu zbawienna.

Rozmawiałam z wieloma mamami i wszystkie one są wdzięczne Natalii za jej bezinteresowny trud.

Mamy teraz swoją wspólnotę. Nie jesteśmy samotne, a razem. Zaprzyjaźniłyśmy się i nasze dzieci. Ubrania wymieniamy, obuwie, jeśli trzeba, zastępujemy siebie nawzajem, dziś jedna siedzi z dziećmi, jutro druga.

- Natalia Jurjewna to zadziwiający człowiek. U niej poczucie obowiązku – ponad wszystko. Zmarł mąż, a ona na drugi dzień po pogrzebie przyszła na zajęcia, nie chciała, żeby przepadły.

- Jaką mamy radość! Przyjdziemy do cerkwi na służbę, a tam wszyscy swoi. Dzieci stają w kolejce do Priczastija, rączki na piersiach złożą, tak być powinno. A u Natalii Jurjewny twarz ze szczęścia jaśnieje, posłał nam Pan takiego człowieka.

Przypomniałam sobie, jak przed Bożym Narodzeniem Natalia ćwiczyła z dziećmi bajkę o choince, która przyszła do narodzonego Dzieciątka. Ona telefonowała do mnie do Moskwy, poruszona, bardzo zdenerwowana – jak to wszystko będzie. Dzieci zapominają słowa, mieszają role. Teraz mogę zapytać, jak minęły święta?

Zamiast odpowiedzi pokazali mi film video.

Co za święto! Śpiewają głośno, „aniołowie” solidnie machają skrzydłami, zajączki zręcznie skaczą, niedźwiedź koziołkuje po mistrzowsku, choinka oślepiająco połyskuje błyskotkami, a główny reżyser, inscenizator, organizator, dyrygent Natalia Jurjewna ciągle denerwuje się, ciągle przeżywa. Szczególnie bolała jej dusza z powodu zajączków. W żaden sposób nie mogła nauczyć ich głośno cieszyć się ze spotkanej w lesie choinki.

- Witaj, choinko – cicho, ledwie słyszalnie, bez jakiegokolwiek entuzjazmu szeptał pierwszy zajączek.

- Iljusza, ja zapomniałam ci powiedzieć – jesteś przecież najważniejszym zajączkiem, a najważniejsze zajączki mówią głośno.

- Ja najważniejszy zajączek? – otrząsnął się artysta i radośnie zakrzyczał:

- Witaj, choinko!!

- A ja wtedy jaki? – z żalem zapytał drugi zajączek.

- I ty najważniejszy – szybko zorientowała się reżyser-scenarzystka – i Wania też. Wy trzy zajączki i wszyscy przyszliście ze swoich lasów, i każdy w swoim lesie najważniejszy.

Najważniejsze zające zaczęły skakać i hałasować jak należy…

Teraz przed nimi Wielkanoc, a to znaczy, trzeba wszystko zacząć od początku – scenariusz, próby, kostiumy. W tym właśnie jest zaleta pracy z dziećmi, że wszystko się powtarza, tylko nie powtarzają się dzieci. One rosną, dorośleją, mądrzeją, na zmianę im przychodzą inne. Wir życia, on zupełnie nie męczy, w nim Boża mądrość, do niego nie można przyzwyczaić się.

- Nie przyzwyczaiła się wszak pani, Natalio Jurjewna?

Już, chyba, nie przyzwyczaję się. Byłam w Moskwie dziesięć dni. Idę do „Ziarenka”, a serce wali – stęskniłam się. Żenieczka leci, przylgnęła do kolan. Iljusza ucieszył się, a u Lizeczki oczęta zapłonęły. „Moi kochani, jak długo nie widzieliśmy się!” Sama łzy łykam, a dzieci patrzą na mnie uważnie: „A pani, Natalio Jurjewna, ma nową bluzkę, pasuje pani…”

„Ziarenko” jest lubiane i znane w Orsku. Kierownik dziecięcego centrum rozrywki i twórczości młodzieży „Iskra” Walentyna Aleksandrowa uważa Natalię Jurjewną za jednego z najlepszych pedagogów. Ma na to swoje powody. Pedagog, który nie oszczędza na dobroci, na uczuciach, na swoim czasie i zdrowiu, ceniony był zawsze. Na zajęciach w prawosławnym centrum chętnie uczestniczą i liderzy szkolnictwa Orska. Oni zgadzają się, że dzieci w „Ziarenku” sprawnie myślą, mają sprawną pamięć, nie są agresywne, łatwo nawiązują kontakty, nie są zakompleksione. Dobrze przyswajają lekcje religii, wszystko to razem wzięte – dobra podstawa rozwijającej się duszy.

Na tym mogłabym i zakończyć, ale moja opowieść nie będzie pełna bez jednej zadziwiającej historii. Natalia Jurjewna opowiadała dzieciom, jak był chrzczony Zbawiciel w wodach Jordanu, o tym, że był Głos z nieba i przyleciał gołąb…

- A teraz, moi mili, narysujcie Jordan.

Dzieci zaszeleściły blokami, zaskrobały flamastrami. Ona poszła miedzy rzędami, zatrzymując się po kolei z każdym. Podeszła do Sławka. On rysował Jordan śmiałymi, mocnymi pociągnięciami, wprost pełne morze, a nie rzeka.

- Zuch, Sławek, twój rysunek bardzo ładny. Jak nazywa się rzeka?

- Jordan – odpowiedział chłopczyk i zaraz, na oczach Natalii, pięknie, prawie kaligraficznie, napisał słowo „Jordan” pod swoim rysunkiem.

- Ty i litery znasz, ależ zuch z ciebie! – pochwaliła jeszcze raz.

Mamy Sławka na zajęciach nie było. Ona przyszła go zabierać i tu się zdziwiła:

- Natalio Jurjewna, kto to mu tak pięknie napisał?

- Sam.

- Przecież on ani jednej litery nie zna – zdumiała się matka.

- Jak to nie zna? Na moich oczach pisał, stałam obok.

Dziwne. Następnego dnia Natalia postanowiła przeprowadzić dochodzenie.

- Sławek – zapytała – a o jakiej rzece ja wam opowiadałam wczoraj?

- Jordan – z przekonaniem odpowiedział chłopczyk.

- A więc napisz, jak ona się nazywa…

- Ja nie umiem.

- Ale ty przecież poprzednim razem napisałeś.

- Ja nie umiem, ja liter nie znam.

Oto jaka historia. Dobrzy aniołowie pochylają się razem z kędzierzawymi główkami i kierują niepewnymi palcami dzieci, aby utrwalić święte słowa. Dobrzy aniołowie chronią dziecięce dusze i cieszą się ze światła z okien, za którymi uczą dzieci kochać Pana i rozumieć naukę pobożności i wiary. Ta nauka jest trudna tylko dla tych, kto idzie po niej sam, bez pomocników, potykając się w ciemnościach. Jest ona łatwa, radosna, owocna i błogosławiona dla tych, którzy mają przewodnika. U dzieci z „Ziarenka” przewodnik jest.

Natalia Suchinina


Powrót