Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


DWIE KAWY PO TURECKU

I znowu zaprosili mnie na pielgrzymkę. I znowu zrezygnowałam, powołując się na nie cierpiące zwłoki sprawy. I znowu na mnie się obrazili.

- Ty przecież po prostu zobowiązana jesteś jeździć do świętych miejsc, to twój obowiązek, rozumiesz? Wszystko rzucić - i jechać. I jak pani nie może zrozumieć, że chcę pani dobra...

Który już raz zaczynam tłumaczyć się, ale przerywam w półsłowa, przypomniawszy sobie, że jeszcze ani razu argumenty moje nie przekonały. Ze zmęczeniem zgadzam się:

- Tak, tak, to mój obowiązek, ale przebacz, ale - innym razem...

Moja sąsiadka Marina z przykrością macha ręką, zdecydowanie kieruje się do drzwi. Już otworzywszy je, mówi głośno i pouczająco:

- Syna mego przypilnuj parę dni, póki ja do Optiny i z powrotem. W lodówce jest barszcz, do mego przyjazdu wystarczy.

Ona nie prosi, nie. W ogóle nie pamiętam, nie znam jej proszącego tonu albo przepraszających intonacji. Ona tłoczy warunki głośno, wyraźnie i ja na kilka minut przyjmuję te warunki, jak jedyny sposób zrehabilitowania się za niemożliwość wyjazdu do Optiny. Zostajesz? Ciągle tobie nie ma kiedy? Oto i bądź dobra, przypilnuj syna, barszczem nakarm i w ogóle...

Potem szemrzę. I prowadzę w myśli długie dyskusje-monologi, które zaczynają się z banalnych słów: A z jakiego artykułu? Z jakiego artykułu powinnam tłumaczyć się za swoje zapracowanie, z jakiego artykułu powinna jechać tam, dokąd w najbliższym czasie nie zbieram się, z jakiego artykułu powinnam doglądać sąsiedzkiego chłopaka, daleko nieidealnie zachowującego się? Moje dyżurne narzekanie nie trwa długo, pomruczałam tak i poszłam do sąsiedzkiej lodówki:

- Barszcz odgrzej, matka zostawiła...

- Zjadłeś już.

- Jajecznicę usmaż, sałatkę zrób.

- Zorientujemy się.

Nadęty, nastroszony chłopak. Marina zawsze skarży się na niego: płaksa, zjadliwy, wiecznie z pretensjami. Ale najważniejsze, co niepokoi Marinę - słyszeć nic nie chce o cerkwi, nie pości, nawet na złość jej, matce, pałaszuje smażone z mięsem paszteciki, kupione przy metrze, w samą pełnię postu. Skandale u nich są stałe. Z powodu bułek, z powodu urągających chłopięcych gadek, z powodu długich pielgrzymek Mariny po świętych miejscach. Ale szczególne głośny, zły i nieładny był niedawny skandal z powodu biedaczki, którą Marina przyprowadziła do domu. Pomieszkać.

- Ona głowy nie ma gdzie schylić, u nas pobędzie - z progu oświadczyła Marina synowi. Cyryl miał na ten temat swoje zdanie.

- Tylko spróbuj! Wszy rozpleniać w mieszkaniu? A no poszła - wpadł na żebraczkę.

Marina stanęła między synem i gościem:

- Zapamiętaj - powiedziała twardym głosem - dobre uczynki są ważne dla zbawienia duszy. To nasiona, od których plon zbierzemy w Królestwie Niebieskim. Twój plon jest ubogi. Kobieta pożyje tymczasem u nas. To nie podlega dyskusji. Zrozumiałeś?

- Dobrze, niech mieszka, tylko beze mnie. Póki ona jest tu, nogi mojej w mieszkaniu nie będzie - trzasnął drzwiami, poszedł.

Uboga została. Marina umyła ją, napoiła herbatą, pościeliła jej czystą pościel. Bliżej ku nocy udała się szukać syna:

- Cyryl! - krzyczała po podwórzu - Cyryl!

Cyryl nocować nie przyszedł. Ale za to, kiedy Marina po bezskutecznych poszukiwaniach syna wróciła do domu, uboga była już wesolutka. Ona «odkryła» w barku Mariny butelkę kolekcjonerskiego kagora i opróżniła ją dla swojej przyjemności. Trzeba oddać należyte sąsiadce: ona i po tym nie wypchnęła biedaczki za drzwi, przebaczyła jej samowolę.

- Ja sama jestem winna. Trzeba było schować kagor, a ja o nim zapomniałam. Pokusa... - westchnęła głęboko i jeszcze raz powtórzyła - pokusa...

Słuchałam Mariny i przeżywałam jakieś dwoiste uczucie. Daleko jest mi do niej, chyba nie przyprowadziłabym do domu brudnej bezdomnej, nie opiekowałabym się nią, nie przebaczyłabym jej kradzieży. A Marina - przyprowadziła i opiekowała się, i przebaczyła. Oczywiście to czyn, na który zdolni są nieliczni. Ale coś uparcie drapało po sercu, nie dając mu wybuchnąć radością z powodu cnót bliźniej. Syn. Oni zamienili się miejscami. On poszedł na miejsce bezdomnej, na ulicę, w bramę, a ona władowała się na jego kanapę, na czyste prześcieradła, w jego filiżance zaparzała Marina herbatę swemu nieprzewidywalnemu gościowi. Dobro ze szczerbinką? A może, to moje słabe serce broni się od własnej niedoskonałości? Jak tam, w wieczornej modlitwie : «dobrotu czużduju widiew, i toju ujazwlen był sierdcem...»«Dobroć cudzą widziałem i tą zraniony zostałem w serce...»

Rozmawiamy z nią o tym. Marina denerwuje się:

- No jak nie rozumiesz! Jeśli zaczniemy zastanawiać się, robić nam dobro czy nie, to i grosza wtedy nam szkoda. Pan Bóg w serce patrzy, czyste ono czy też nie. Pana Boga nie oszukasz. Kobieta zapomniała, co takiego domowa przytulność, wszyscy ją wypędzają, obrażają, a czułe słowo i kotce jest przyjemnie.

- Ale przecież ona pijaczka, Marina, twarz u niej opuchnięta, ręce się trzęsą. Ty przynajmniej cenne rzeczy do mnie przynieś.

- I ty też to samo. Cyrylowi jest wybaczalne, on jeszcze przez życie nie był bity, ale ty... Jeśli człowiekowi ufasz, jeśli modlisz się za niego, on to zaufanie cenić będzie. Najbardziej skończeni kryminaliści poprawiali się, a ta nieszczęśnica...

- Kim ona jest? Czy ma dzieci?

- A oto w duszę leźć do człowieka nie w moich zasadach. Jak nas święci ojcowie uczą? Pomóż i nie zastanawiaj się. To nie moja sprawa, moja sprawa wyciągnąć do człowieka rękę.

W czasie kiedy tak z nią rozmawiałyśmy o duchowym, okrzepła na wikcie Mariny bezdomna, złapawszy srebrne łyżki, puchową chustkę, trzy puszki łososia i flaszeczkę medycznego spirytusu, wróciła do swego zwykłego życia pod płotem. A Cyryl - do swego. Matka i syn długo kłócili się, wyjaśniali stosunki, czynili rozrachunki i uspokoili się. Na jakiś czas. Do kolejnej podróży Mariny po świętych miejscach.

- Obiecałaś adidasy mi kupić! - krzyczał syn. - A sama znowu do podróży się przygotowałaś. Czego tam zapomniałaś?

- Modlić się za ciebie jadę - przycisnąwszy wargi, cicho i podniośle powiedziała matka.

- A mi twoja modlitwa niepotrzebna, ty mi lepiej adidasy kup!

Brzydka, rynsztokowa kłótnia. Dwoje bliskich ludzi - jeden z wykrzywioną przez złość twarzą, druga z podwiniętymi wargami i umyślnie pokornie opuszczonymi w dół oczyma. Nie ma zgody w ich domu. Ale przecież pamiętam, była. Mały Cyryl, chłopiec z jasnymi lokami, ulubieniec rodziny, radość mamy. Dokąd odchodzi miłość z kochających serc? Dlaczego stygną rodzinne uczucia? Marina przeżyła śmierć męża. Ona dotychczas jest okryta tajemnicą, ta zagadkowa śmierć. Lekarz, specjalista od manualnej terapii, dobry mąż i ojciec. Zadzwonił - wyjeżdżam z pracy, nakrywaj do stołu. I nie przyjechał. Znaleziono go po dwóch dniach w kostnicy: Niezrozumiałe, w jakich okolicznościach upadł z szóstego piętra mieszkalnego domu, w którym niezrozumiałe jak się znalazł. Młoda kobieta długo wychodziła z wstrząsu. Mały syn na rękach, rozpacz w sercu. W nieszczęściu właśnie znalazła ona Pana, zaczęła chodzić do cerkwi, spowiadać się. Znalazła sprawiającą radość pracę: redagowała teksty w pewnym prawosławnym wydawnictwie. Nowa, niepoznana dotychczas radość kontaktu z Bogiem, duchowe święta, tak ozdabiające życie. Marina odżywała w oczach, syn podrastał, rana po stracie bliskiego człowieka zabliźniała się. I oto już prawie dorosły syn, już przebijają się wąsiki, szlifuje się charakter:

- Nie dbam o twoją modlitwę, ty mi adidasy kup!

Kłócą się. Nie ma w domu spokoju, jest wrogość. Nie ma w sercu pokoju, jest niepokój. Ale przecież Marina w swoich pielgrzymkowych podróżach, które dla niej są tak drogie, bezustannie modli się za swojego jedynego syna. Więc dlaczego też jej modlitwa nie osiąga pożądanego celu i droga Cyryla do Pana Boga ciągle jest tak samo daleka, serce zamknięte, rozum agresywny? A oto i jeszcze jedna troska nadeszła: Cyryl zaczął popalać, wypijać, imprezki z kolegami przeciągały się do północy . On przychodził do domu w rozmyślny sposób niezależny, nawet bezczelny, kpin nie skąpił:

- Ciągle modlisz się? A ja bym kartofelków smażonych. Czy w twoje plany karmienie jedynego syna nie wchodzi?

Matka zamykała drzwi do swego pokoju, kontynuując modlitwę.

Dobrze znam szczegóły ich życia wcale nie dlatego, że interesuję się nimi. Ale jesteśmy sąsiadami. I w dodatku sąsiadami przyjaźniącymi się. A między sąsiadami zupełnie mało tajemnic. Życie jest na widoku i czasem chciałoby się coś utaić, ale czy rzeczywiście się uda? Tym bardziej, że Marina i Cyryl po kolei zachodzili do mnie by ulżyć duszy. Marina bardzo często, Cyryl - jeden raz. Podpity. Podniecony i nieszczęśliwy. Zuchwały i bezradny.

- Czyż wszyscy wierzący tacy? Ona przecież mnie nie słyszy! Ja jej, że koszul czystych już nie ma. Ona mi, że dzisiaj środa i do kotletów nie dotykać się. Oczywiście, to drobiazgi - i kotlety, i koszule, ale ja chcę żyć po ludzku! A ona to bezdomną przyprowadzi, to ostatnie pieniądze do monasteru odwiezie, a do wypłaty siedzimy o wodzie i chlebie. Ale niech siedzi, jeśli jej się podoba. A ja nie chcę...

I Cyryl nagle rozpłakał się. Wielki, niezdarny, rozmazywał łzy pięścią, a one lały się strumieniem po jego nieszczęśliwej twarzy.

- U wszystkich matki jak matki, a u mnie wierząca...

Przestraszyłam się jego słów. A co jeśli na zawsze wykiełkuje w nim wrogość do wierzącego człowieka i wzorek matczynego życia okaże się zgubnym dla jego serca, które jeszcze nie przejrzało. Ile przykładów było w pogotowiu! Dziesiątki, setki prawosławnych rodzin, w których żyją nie próżnym rozdrażnieniem przeciwko sobie, a wdzięcznością do Pana Boga za każdy przeżyty dzień. Piękny byt, napełniony głębokim duchowym sensem. Słowo miłość jest w nim kultowe. Dla miłości tam cierpią, dla miłości ustępują, dla miłości godzą się. Poważny krok ku prawosławiu, ponieważ nazwawszy się pewnego razu chrześcijaninem, spalasz za sobą mosty przeżytego życia, w którym byłeś po prostu ty. Teraz jesteś sługą Bożym i w niewolnictwie tym radosnym czerpiesz siły i dla udręk, i dla porażek, i dla ograniczonych ambicji, i dla najwyższej sztuki ofiarnej miłości.

A my nazywamy się prawosławnymi pośpiesznie, śpieszymy się do wysokości górskich, a sami i na pagórek nie jesteśmy wstanie podnieść się od grzesznej, mocno trzymającej ziemskiej twierdzy. Jaki to strach powiedzieć - jestem prawosławny. Na ciebie patrzą, co więcej, w ciebie bacznie wpatrują się, szukają pyłku w twoim oku, egzaminują na doskonałość. Czy u wszystkich nas «doskonale» w prawosławnych zaliczeniach? Czy wątłe, cherlawe trójeczki demaskują naszą istotę i aby nie ujawnić się, robimy dobrą minę do złej gry?

Jak powiedzieć o wszystkim Marinie, jakimi słowami wskazać na jej jawne błędy duchowe, nie urażając ambicji i nie obraziwszy nieostrożnym słowem? Nie potrafię. Nie zdołam. Ale oto płacze obok jej jedyny syn, rozmazując po policzkach «skąpe męskie łzy». On prosi o pomoc. Ale nie powiem przecież - nie ma racji twoja mama, masz rację ty. Skomplikowane międzyludzkie stosunki, zwłaszcza między bliskimi. W czym wina Mariny? W tym, że modli się za swojego syna, w tym, że rzuca się z pomocą cudzemu człowiekowi, nie namyślając się i nie obliczając chciwego dochodu?

I nieoczekiwanie - jak zawsze bywa to nieoczekiwanie - przypadkowo wzięta z półki książka, przypadkowo otwarta strona, przypadkowo rzucone spojrzenie. Priepodobny Symeon, Nowy Teolog: «Uważaj, nie zrujnuj swojego domu, pragnąc zbudować dom bliźniego». Oto w czym przyczyna niepomyślności Mariny! Ona śpieszy się z budową cudzego domu. Ona ratuje zbłądzone dusze znajomych, nieznajomych, przypadkowo spotkanych. A swój dom jest nie sprzątnięty, zaniedbany, brak w nim radości. I synowi w jej domu jest nieprzytulnie, i on ucieka ponarzekać do tych, którzy nie dokuczają, nie pouczają, nie tłumaczą. Którzy nie naprzykrzają się. Ten świat jest okrutny. On już pochłonął wielu i zmącił czyste dusze pomyjowymi przyjemnościami i wątpliwymi uciechami. Trudna jest powrotna droga do rodzinnego progu.

Ona odjechała do Optiny i wróciła po dwóch dniach. Przysiadła się na skraju mego kuchennego taboretu z opowiadaniem, co i jak. Nie wytrzymała, skarciła:

- A odrobiłaś wszystkie pilne sprawy? Następnym razem znów znajdziesz przyczynę zostać w domu?

Przemilczałam, ze skruchą opuściwszy głowę. Ale ja wiem to, czego jeszcze nie wie Marina. Wczoraj do późnej nocy decydowaliśmy się z Cyrylem, jak zakomunikować matce wstrząsającą nowość: dziewczyna, z którą Cyryl spotyka się, spodziewa się jego dziecka. Ale póki rozmyślałam, Marina zakomunikowała mi swoją wstrząsającą nowość:

- Chcę do monasteru pójść. Cyryl jest już dorosły, nie zaginie. Pojadę po błogosławieństwo do starca.

- Powinnaś myśleć o czym innym, wkrótce będziesz babcią.

Marina przestraszona popatrzyła na mnie. A ja, śpiesząc się, bojąc się, że ona przerwie i nie dosłucha, powiedziałam jej wszystko. O jej dobroci do bezdomnych i obojętności do syna, o jej brudnym mieszkaniu z niemytymi od dwóch lata oknami, o chęci zbawienia całego świata i nieudolności znosić własnego cierpiącego syna. Ona nie przerywała mi. Potem milcząc wstała i poszła.

Nie widziałam jej tydzień. Okazuje się, jednak pojechała do starca, ale wróciła jakaś przybita, cicha. Do mnie nie zaglądała. Ale za to przyszedł Cyryl.

- Cud - matka okna myje. Płacze, prawda, nosem chlipie, ale myje. A jeszcze u niej książkę znalazłem «Wychowanie dziecka». Na babcię się przygotowuje. Cud... Schowała wśród swoich duchownych książek, ale ja znalazłem.

- A ty czego tam szukałeś?

- Pamięta pani, pani mówiła, że jest taki Symeon Nowy Teolog, że on ma wiele mądrych poglądów. Chciałem poczytać...

Na duszy stało się lekko i radośnie. Wszystko z Bożą pomocą ułoży się, wszystko urządzi przemądry Stwórca. I zbłądzone serce natchnie mądrością i zrozumienie dobra skoryguje i nauczy najważniejszego - miłości ofiarnej i wspaniałej.

- Chcesz kawy, Cyryl? Zaparzę ci swoją ulubioną, po turecku.

Cyryl patrzy lękliwie:

- A czy można? Matka mówiła, że kawy po turecku prawosławnym pić nie można. Turcy to przecież muzułmanie.

- Ty coś poplątałeś - ledwie powstrzymuję się, żeby się nie roześmiać. - Kawa tu nie ma znaczenia.

Natalia Suchinina



Powrót