Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


DZWONIĘ Z GÓRY TABOR

Oto już trzeci rok moja sąsiadka, młoda babcia, nie może ochrzcić wnuczki. Rodzice dziewczynki nie są przeciwni, sama babcia tego po prostu pragnie, a ciągle są jakieś sprawy i wypadki. To zaniemógł proboszcz cerkwi, którego oni upatrzyli, to bogata chrzestna odjechała «za pagórek», to zbiera się w cerkwi dużo chętnych ochrzcić się, a oni koniecznie chcą sami. Najpierw tłumaczyłam, że jej problemy są wydumane, że dla Sakramentu Chrztu absolutnie nie ma znaczenia ani cerkiew, ani to, który batiuszka zanurzy maleństwo w chrzcielnicę, ani ilość stojących obok ludzi. Słucha, zgadza się, a w końcu rozmowy - tradycyjne:

- Tak to ono tak. Ale ja swoją Daszkę chciałabym ochrzcić według pełnego programu, żebyśmy i w cerkwi sami byli i żeby batiuszka znany i krzyżyk złoty...

Natomiast druga znajoma ochrzciła. I opowiadała mi:

- Wyobrażasz, nie byle jaki tam wiejski kapłan chrzcił, a cały archimandryta, dogadaliśmy się... Nakręciliśmy film wideo, przyjdziesz, pokażemy.

Wydaje się, nic szczególnego w tej rozmowie nie ma. Rzeczywiście, jak nie zatroszczyć się o bliskiego człowieczka, postarać się mu dogodzić, przecież dla kogo i żyjemy, jak nie dla dzieci i wnuków. Im, naszym spadkobiercom, najlepszy kawałeczek, najlepszy łyk, najlepsze miejsce pod słońcem. Już i nie dziwimy się, przyzwyczailiśmy się: cerkwie prawosławne otwarte na oścież, Moskwa w niedzielne dni, jak za starych dobrych czasów, dzwoni swoimi czterdziestoma czterdziestkami*, półki w sklepikach z ikonami łamią się od grubych poważnych książek i popularnych broszurek. Jesteśmy neofitami, tak bardzo chcemy trochę więcej dowiedzieć się i o ikonach i o tym, jak pościć i o bizantyjskich tradycjach. Z chciwością czytamy, nadrabiamy i już, oczywiście, troszczymy się, żeby i dzieci nasze nauczyły się, niewierzącymi przeżyliśmy, niech już one będą miały inną drogę. I w tym maratonie do wiedzy trochę przesadziliśmy z gorliwością.

Nie wszczynałabym tej dyskusji, mając na duszy jedną, no dwie podobne historie. Ale takich historii dużo, dlatego nie uważam swojej dyskusji za przedwczesną. Osądźcie sami. Kobieta starsza, w przeszłości nauczycielka, która dopiero na emeryturze dowiedziała się, w którą stronę otwierają się drzwi w prawosławnej świątyni, nie daje przejść - pomóż. I obraża się, że nie śpieszę się spełniać jej prośby: a jeszcze prawosławna, a jeszcze dziennikarka... Jej jest potrzebny dobry batiuszka. Nie jakiś tam młodzian, a solidny, siwobrody, z doświadczeniem, żeby miał czas wysłuchać jej wyznania, zebrane w ciągu całego przeżytego życia i szczegółowo, wszystko na półeczki rozłożyć. W poszukiwaniach takiego nadzwyczajnego batiuszki ona trwa już drugi rok, trafiają się nie ci. Tego słuchać nie chce, ten ma mowę niegramotną, ten młody, drugi niechlujny, a trzeci w ogóle przerwał jej - nie o tym mówisz... I oto, w rozpaczy, wybrała się do starca*. Do znanego. Do niego z całej Rosji jadą, od nocy zapisują się. Dostała się. A starec natychmiast jej reglamentację - dwie minuty.

- Co przez dwie minuty mu powiem? - narzeka kobieta. - Tylko imię i nazwisko i jeszcze ile lat.

A dla starca więcej nic i nie trzeba. Starcy mają szczególny wzrok, duchowy, oni w duszę patrzą. I tu ujrzał starec najzwyklejszą, najbardziej rozpowszechnioną dolegliwość - duchowy snobizm. Wyniosłe życzenie zaspokoić swoje ambicje, rozpocząć drogę do Boga z tego, co nie do Niego, Pana Boga, pójść naprzeciw, a urządziwszy się wygodniej, czekać, kiedy On zbliży się do niej. Przyjechała zła, niezadowolona - nigdzie prawdy nie ma! Rzeczywiście, starcy są teraz, jak nigdy, przeładowani. Rzeczywiście, jadą do nich z ciężkimi biedami, nierozwiązalnymi problemami, boleściami. A jeszcze - z ciekawością. Wszyscy mówią, starec, przenikliwy, daj pojadę, popatrzę. I wymyślają problem, nie wart wyjedzonego jajka. I otrzymują za swoją grzeszną ciekawość bolący prztyczek po nosie - dwie minuty!

- Pomóż, załatw wizytę do starca - ile razy w odpowiedzi na tę prośbę tłumaczyłam człowiekowi, że nie załatwiają do starca, próżna to sprawa, nie ten wypadek, ze służbowego wejścia łaski nie otrzymasz. Idź, obijaj progi starczej pustelni, padaj do nóg, proś i płacz. Jeśli wygodnie będzie Panu Bogu, dopuści cię do starca, nie - nie narzekaj. Idź, proś któregokolwiek batiuszki, spowiadaj się, kajaj się, nie trać czasu w poszukiwaniach dobrodziejów po znajomości, kto przyjmie, temu i dziękuj, że nie odmówił.

Nie, najmocniejsza miłość u nas do samych siebie. I staramy się sobie dogadzać i staramy się swoje ambicje szanować. I prosimy znajomego kapłana ustawić nas na dobre miejsce w cerkwi, żeby było i widać i słychać i wynajmujemy «całego archimandrytę», żeby ochrzcił nasze dziecko i wybieramy prestiżową niedzielną szkołę dla wnuka. Niedawno, Panie przebacz, rozgniewałam się nie na żarty. Przyszedł jeden sługa Boży w gości i czuję - nie bez powodu. A on i prawda, z programem:

- Zdecydowałem się na urlop na Atos skoczyć, do Grecji. Tak chce się odpocząć w ciszy, pokąpać się, połowić ryby. Słyszałem, tam korzystnie odpoczywać, niedrogo. Mnisi za nocleg i stół nie biorą pieniędzy.

Wprost nie powstrzymałam się. Ty, mówię, nic nie pomieszałeś? Tam mnisi nocami na okrągło klęczą, modlą się, a dniem na posłuszeństwach plecy gną, a ty na lokatora do nich? A krzyż twój gdzie? Bez krzyża na Atos zabrałeś się?! Przecież tam Święta Góra, każdy kamyk Bogurodzicę pamięta, a ty kąpać się i wędkować?

Potem wstyd zrobiło się za swój gniew. No skąd wie ten sługa Boży o Atosie? Słyszał dzwon... Widocznie, przed nim już byli tam tacy bieda-pielgrzymi, którzy nie modlić się, a opalać się na Świętą Górę jeździli, oto ich i nauczyli - niedrogo, korzystnie.

- Wybacz - mówię. - Pojedź lepiej do Picundy. Tam też niedrogo».Tak, święte monastery teraz odradzają się tak szybko, że nie zdążamy dopasować do nich swego kroku. I chodem służbowym, sprężystym, zdecydowanym wchodzimy tam, dokąd trzeba z głową pełną poczucia winy, z niskim pokłonem. Z zapasem ziemskiej wiedzy idziemy tam, gdzie inne, nadziemne zakony i wymogi. Dobrze pamiętam swoją ubiegłoroczną podróż do Petersburga. W monasterze św. Jana przy grobowcu wielkiego szermierza Bożego Ioana Kronsztadzkiego zaczynał się moleben*. Dla batiuszki podawano zapiski, on zaglądał do nich i chmurzył się. Potem nie wytrzymał:

- Jest takie pojęcie - duchowa kultura. Ona nie ma nic wspólnego ani z teatrami, ani z salami koncertowymi, ani z cyrkiem. To nasze odczucie Bożej obecności w sercu, nasza umiejętność rozpoznać ją i ucieszyć się z niej. Oto przede mną kartki. Ludzie zamawiają moleben przy grobowcu Jana Kronsztadzkiego, a proszą o modlitwy Siergija Radonieżskiego, Serafima Sarowskiego, Ksienii Petersburskiej, Aleksandra Newskiego. Tak, to wielcy święci, ale przyszliście do Jana Kronsztadzkiego, stoicie przy jego grobowcu, więc i módlcie się do niego. Duchowe zakony nie cierpią plątaniny, a duchowej kultury trzeba się uczyć, moi drodzy bracia i siostry.

Dla mnie słowa batiuszki były dobrą lekcją. Mało zastanawiałam się nad tym, że w gości do świętych trzeba przychodzić tak, żeby nikogo nie obrazić. Trzeba umieć być delikatnym, uprzejmym i czułym. I jak nie wolno w gościach nieuprzejmie odzywać się o gospodarzach, w gościnie u świętych nasze maniery powinny odpowiadać «protokołowi». Prawdopodobnie, duchowa kultura to stałe spojrzenie w siebie, czy wszystko we mnie jak trzeba przed okiem Bożym i Jego świętych? Czy nie rozpięte moje ubranie, nie grube słowa, nie próżne myśli? I czy godny w ogóle jestem tego grona?

Bywając w Troice-Siergijewoj Ławrze, bez końca słyszę, jak ludzie, zamawiając wycieczki po monasterze, koniecznie domagają się żeby przewodnikiem był mnich. I obowiązkowo w sutannie, dodają szczególnie wybredni. Im objaśniają, że w monasterze każdy ma swoje posłuszeństwo, tu samowola nie cieszy się dobrym imieniem - a goście kłócą się: Zapłaciliśmy pieniądze, a wy nam cywilnego przewodnika? Chcemy mnicha! A chcą to nie tyle mnicha, ile egzotyki. Mnisi kłobuk, mantija i czotki - atrybuty ascetycznego mnisiego życia - przyjmowane są za zabawę, którą może zamówić sobie na uciechę. A przecież ludzie ci, najprawdopodobniej, znają etykietę, umieją, prawdopodobnie, zachować się w «towarzystwie», mogą podtrzymać świecką rozmowę i korzystać z noża. Więc dlaczego tu są takie niewybaczalne, prawie dziecięce wady?

Śmiałość. Nadmierna pewność siebie - zły wróg duchowej etykiety. Boli dusza, przypominając sobie niedawną podróż do Jerozolimy. Obok świątecznych uczuć były i inne, nieświąteczne, gorzkie. Jak często my, pielgrzymi, którzy marzyliśmy o tej podróży kilka lat, bywaliśmy niepoprawni, niewychowani, niewdzięczni.

Rzeka Jordan... W białych chrzcielnych koszulach wchodzimy w święte wody z kreszczeńskim troparionem na ustach. Chcemy nacieszyć się tą minutą, chcemy wstawić ją w serce na całe życie, a wyskakujemy, jak oparzeni i biegniemy, Panie, przebacz, do niedużego zbocza po... kamienie. Nam trzeba nabrać jak najwięcej kamieni, a kamieni mało, przed nami już tylu było tu pielgrzymów. Wyrywamy sobie spod rąk kamyki, śpieszymy się, denerwujemy się. Po prostu potrzebujemy wielu kamieni. Ale przecież nie po kamienie śpieszyliśmy się tu przez kilka mórz - po łaskę, która, nawiedziwszy nasze serce, uczyni je czyściejszymi i bardziej tolerancyjnymi. Jeszcze koszula nie przeschła, a już tę łaskę wyparliśmy z serca chciwą kamienną febrą. Oczywiście, wymyśliliśmy sobie usprawiedliwienie. Czym więcej przywiozę kamieni, tym więcej ludzi ucieszę prezentem. Przewrotne usprawiedliwienie. Kamieni i tak wszystkim nie wystarczy. I nawet jeśli przywieźć jeden, on byłby przechowywany w naszym domu jak wielka świętość i cieszyłby wszystkich, kto dom odwiedzi. Święci ojcowie wzywają nas myśleć o własnym zbawieniu. A my wybawimy ciągle innych. «Lekarzu, ulecz się sam...» Akurat czy wybawisz drugiego kamieniem, chociaż on i z Jordanu, olejkiem, chociaż ono i od Grobu Pańskiego, krzyżykiem, nawet jeśli on jest kupiony trzy kroki od Cerkwi Zmartwychwstania? Święte prezenty tylko na pocieszenie. A dla zbawienia - możliwość przyłożyć się do świętości, pomodlić się przed Grobem Pańskim, pokajać się i znaleźć duchowy pokój. A jaki już tu pokój, tylko nadążaj ruszać się. Jedna chudziutka, w czym dusza się trzyma, starsza uczestniczka pielgrzymki wiozła do domu 25 litrowych butelek ze świętą wodą. Ze źródła w Nazarecie, z Jordanu, z Górnego... Bagaż bardzo ciężki i ona do wszystkich przyczepiała się: Pomóż, synku, pomóż, córeczko. Jak zostawisz staruszkę? Pomagali, pozostawali w tyle od pozostałych, nie zdążali posłuchać przewodnika, nie zdążali przyłożyć się do świętości. A staruszka «złamała się» na Górze Błogosławieństw. Sił wejść i spojrzeć na wspaniały widok Dziesięciogrodu, posłuchać śpiewu ptaków, które według podania, do tej pory sławią Pana, wyryć w swoim sercu miejsca Kazania Na Górze nie było sił. Ciężkie butelki wyciągnęły ręce, nogi uginały się. Wracających do autobusu ona zapytała prawie pozbawiona sił:

- Tam nic nie dawano?

- Nic, matulo, nic.

Druga pielgrzymująca ciągle przejmowała się: za mało olejku od Grobu Pańskiego. Akurat jego nawet jeśli są trzy kropelki, i tak dużo. Nie, dwie plastikowe, 200-gramowe butelki mało. Trzeba wszystkich w cerkwi obdzielić i jeszcze świec osiemnaście pęczków, żeby wszystkim wystarczyło i jeszcze krzyżyków drewnianych trzy opakowania po sto sztuk w każdym. Mało!. Denerwuje się, na służbie stoi, a u samej z napięciem pracuje mózg: jeszcze świec dokupić, o olejek popytać.

Wykrzywieni od ciężaru walizek, pchając przed siebie załadowane do pełna wózki na kółkach, wracaliśmy, niechciwi pielgrzymi, w ojczyste strony. Wielu wręczymy pamiątki ze Świętej Ziemi, wielu ucieszymy, a sami – to zyskaliśmy, czy utraciliśmy?

Więc jak nam jednak stać się duchowo wychowanymi ludźmi? Prawdopodobnie, częściej zadawać sobie proste pytanie: czy zasłużyłem na ceremoniały przed swoją osobą. I zadowalać się małym i dziękować za małe i cieszyć się z małego. Przecież w duchowym życiu najmniejsza odrobina sposobna obrócić się w gigantyczny skarb. Tak, tego starca zna cały świat, ale ja nie będę obciążać go swoimi błahostkami, lepiej ustąpię swoje miejsce temu, kto rzeczywiście potrzebuje. Ja całe trzy razy byłam w Jerozolimie, u mnie w domu jakich tylko świętości nie ma, a czy stałam się od tego lepszą, czyściejszą, bardziej wspaniałomyślną? Oto w naszej cerkwi sprzątaczka nigdzie nie była, myje podłogę i myje, a taka miłość w oczach, wszystko promienieje. Nie będę oczekiwać prestiżowej okazji, a ochrzczę swoją ukochaną wnuczkę w prostej wiejskiej cerkwi i krzyżyk kupię jej prosty, a ten, złoty, podarowany przez bogatą chrzestną, zabiorę dalej, oddam, kiedy podrośnie. I w cerkwi nie pójdę po głowach pod Carskie Wrota, stanę z boczku i przypomnę sobie o ewangelicznej przypowieści o celniku i faryzeuszu. Mamy bardzo wiele możliwości zbawienia tych przed cerkiewnym ogrodzeniem, godnymi miarami zaznaczyć w sobie swoją prawosławną świadomość. Nie krzyczeć - czytajcie, zazdrośćcie, a szeptem współczuć - tak późno...

Nam z wysiłkiem przychodzi ta nauka. Ale, jak i każdą naukę, jest nadzieja że ją opanujemy, przecież łagodności i skromności dużo nie bywa.

...Mówią, nad górą Tabor zawsze wisi nieduży obłoczek. Na pamiątkę o wielkich zdarzeniach Przemienienia Pańskiego, kiedy Pan Bóg po raz pierwszy jawił wybranym apostołom Swoją boską istotę. Dziarski taksówkarz dowiózł nas na Tabor dość tanio, dzisiaj wielu pielgrzymów, dochód jest dobry. Stałam i wdychałam w siebie modlitewne powietrze świętej góry Tabor i ciągle w żaden sposób nie mogłam uwierzyć - naprawdę? Naprawdę Pan Bóg mnie, grzeszną, uczynił godną, odwiedzić to miejsce, skąd nawet apostołowie nie chcieli odchodzić, marząc o zbudowaniu tu sobie namiotów. Jakie zadziwiające powietrze i jaka zadziwiająca cisza! I nagle zupełnie obok:

- Z Taboru dzwonię...

Majestatyczny głos. Człowiek w białym podkoszulku i obcisłych dżinsach przystawił do ucha telefon komórkowy. Zawiadamiał kogoś o swoim miejscu pobytu. Widocznie, tam, czy to w moskiewskim Tuszynie, czy to w petersburskiej Małej Niewkie, nie rozumieli, zapytano go ponownie: skąd, skąd?

- Z Taboru! Ty co, Taboru nie znasz? Ale dziwak...


*Przed rewolucją w Moskwie było czterdzieści razy po czterdzieści cerkwi i w dni świąteczne we wszystkich naraz dzwoniono w dzwony.

Starec, starczestwo - kierunek mnisiego życia, u którego podstaw leżą rady i pouczenia, udzielane przez doświadczonego duchowego opiekuna «starca» (w żeńskim monasterze – «starycy»); Podobne «pouczające» rozmowy mogą być czysto mnisze, jakby skierowane wewnątrz klasztoru, albo mniszo-świeckie, otwarte na zewnątrz

Moleben (molebien, molebnoje pienije) – krótkie nabożeństwo błagalne lub dziękczynne

Natalia Suchinina


Powrót