Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk
Otworzono trzecią butelkę szampana. Klaśnięcia nie było, ale Tania domyśliła się tego łatwo: jakby sople lodu naleciały na siebie, zadzwonił kryształ, stuknęły kielichy, głosy, śmiech i - ucichło.
Zagryzali. Po trzeciej butelce wiedziała dokładnie - do domu jej dzisiaj nie powiozą. A przecież była umowa: soboty i niedziele - jej prawnie wolne. Tak było określone warunkami umowy pół roku temu, kiedy ona tylko zatrudniła się do Minajewych za guwernantkę. Cały tydzień Tania z dziewczynką, a wolne dni to już życie dla siebie. Ale jeden raz ustąpiła - Lida z Andrzejem wrócili z restauracji późno: „Zostań do rana, wieźć cię teraz przez całą Moskwę, rano z powrotem - jaki sens, zostań!” Została. Oto i weszło w przyzwyczajenie, teraz jak wolne - jest przyczyna: to bankiet, gdzie koniecznie trzeba spotkać się z potrzebnymi ludźmi, to teatr, a dzisiaj oto gości zaprosili.
Tania cichutko wyprowadziła Nastieńkę z sypialni, włączyła światło w łazience. Nastieńce nic nie trzeba było objaśniać, ona już dawno domyśliła się: skoro Tania poprowadziła ją do łazienki, znaczy, zostaje. A zostaje, znaczy, one obowiązkowo przed snem porozmawiają o czymś ciekawym, Tania dużo wszelkiego wie. Nastieńka stała pod prysznicem spokojnie, a kiedy Tania otuliła ją we frotowe prześcieradło i wzięła na ręce, dziewczynka przytuliła się gorącym rozparzonym policzkiem do jej policzka:
- Mamo Taniu...
- Nie można tak mnie nazywać, ty wiesz - powiedziała Tania - ja jestem Tania, po prostu Tania, a mama twoja ma na imię Lida.
- Wiem - westchnęła Nastieńka - a oto jedna dziewczynka miała dwie mamy...
- Nie fantazjuj. Chodź spać.
- Nie chcę, najpierw opowiedz o czarodziejskiej polanie.
- O polanie sto razy słyszałaś.
- Nie, chcę o polanie.
- No, słuchaj... Na skraju lasu pod gorącym słoneczkiem kwitły na polanie ciemnoniebieskie kwiaty. A jeszcze napełniały się sokiem jagody poziomki. Ta polana była czarodziejska, tam nikt nigdy nie gniewał się, nie kłócił się, nie mówił brzydkich słów. Nawet zwierzęta na tej polanie nie ryczały, nawet komary nie kąsały...
Nastieńka zasypiała. O polanie słuchała często, ale nie nudziła jej zmyślona przez Tanię historia i wszystkie rozmowy później. A jeszcze dyżurne pytanie na koniec: „Pojedziemy z tobą na tę polanę?” Dzisiaj nie zdążyła zapytać, zmorzyło dziewczynkę.
- Tatiana, ty żyjesz jeszcze, moja staruszko? - szelest spódnicy, stuk obcasów i mdły zapach drogich papierosów na pół z francuskimi perfumami. Lida wpadła do sypialni, opadła na fotel obok łóżeczka Nasti.
- Zasnęła? - z rozczarowaniem zapytała Lida. - A chciałam, żeby ona gościom cokolwiek zaśpiewała.
- Nie ma co z dziecka Arlekina robić - surowo powiedziała Tania. - Co tobie Nastia, zabawka? Idź do gości, ja też będę się kłaść...
Poszła. Stosunki między Lidą i Tanią zupełnie nie wyglądały na stosunki między gospodynią i guwernantką. Kapryśna, narwana Lida nie obrażała się na Tanię za ostry ton i sprawiedliwe wyrzuty. Wiedziała, co już tu udawać: ona jest kiepską matką i Nastia dla niej zabawka, rozrywka. Wszystkie jej macierzyńskie instynkty łatwo zadowalały się nowymi zabawkami, sukienkami-dżinsikami, kokardkami-spinkami. A czarna robota - karmić, myć, uczyć dziewczynkę nie zniekształcać słów, cierpliwie znosić jej kaprysy - to Tatiany. Guwernantka ona. Pieniądze za to otrzymuje.
Tak, dla pieniędzy i poszła Tania na guwernantkę. W bibliotece, gdzie pracowała, płacili kopiejki. Zmęczyła się od obowiązków, od tego, że nawet małe życzenia nie spełniały się. A tu jeszcze i wielkie życzenie ulokowało się w duszy. Przeczytała w prawosławnym czasopiśmie o pielgrzymce statkiem do Jerozolimy. Sześćset dolarów. Dwa tygodnie. Święta ziemia... Dla kogoś to nie pieniądze. A ona obliczyła - nawet przez pięć lat nie uzbiera. A jej, osobie prawosławnej, Święta Ziemia dawno się śniła. Nawet wycinki z gazet zbierała. Wszystko o Jerozolimie. Sześćset dolarów...
I - zaryzykowała. Zdecydowała: „Dorobię się, uzbieram. Zrobię sobie prezent”. I oto dla tego prezentu znalazła się ona w dziwnej, przerażającej ją rodzinie.
Lida piękna. Ciemne włosy do ramion, oczy - oliwkowe. Subtelny profil. Nastieńka podobna do niej. Andrzej - ten z lekka pełnowaty, zbytnio kędzierzawy, nie przystojniak, ale jest w nim ta powaga, która nie zostawia go bez kobiecej uwagi. Był żonaty, ma syna, ale pewnego razu oto spotkał u jakichś przypadkowych gości Lidę... A Lida żyła w mieszkaniu - internacie (mieszkaniu komunalnym - kilka obcych osób w jednym pokoju), żadnych perspektyw na przyszłość. Najpierw spotykali się potajemnie, potem on wynajął jej mieszkanie, potem pojawiła się w ich życiu Nastieńka. Dotychczas tak i nie zalegalizowali związku małżeńskiego, ale kupili mieszkanie, dziewczynkę Andrzej zapisał na siebie.
Pomyślność zawaliła się na Lidę niespodziewanie i od niego, jak od nadmiaru świeżego powietrza, ona upiła się. Chciało się więcej, więcej... Ona podnosiła poprzeczkę coraz wyżej. Andrzej zdobywał ciągle nową wysokość. Zmienili mieszkanie, wyrzucili stare meble, kupili psa, na Nowy Rok polecieli do Francji, przygotowali się do morskiego rejsu po Skandynawii, kupili zagraniczne auto... Lida uwielbiała, jak wyrażała się, truć dziewczyny. To znaczy, zrobiwszy makijaż, włożywszy firmowe ubranie, kupiwszy koniak i bombonierkę, pójść do internatu do przyjaciółek. Przyjaciółki zieleniały z zawiści, ale na wszystkie głosy szczebiotały dookoła Lidy. Lida triumfowała, chociaż z całych sił starała się tego nie demonstrować. Po takim «seansie jednoczesnej gry» ona przychodziła do domu w świetnym nastroju. A Andrzej, Andrzej ciągle pracował. On kierował jakąś budową, jeździł po terenie, do domu przyjeżdżał późno. I nie bardzo wnikał w problemy Lidy. Ale kiedy ona, ledwie Nastieńka skończyła pół roku, poprosiła go wynająć guwernantkę, był zaskoczony:
- Ty co? Siedzisz w domu, nie pracujesz, jaką tobie jeszcze guwernantkę? Pokłócili się. Pogodzili się.
Tania była trzecią guwernantką w ich domu. Dwie przed nią odeszły na własne życzenie. Tania domyślała się, dlaczego. W domu żyło się ciężko i uciążliwie oddychało. Tu każdy żył dla siebie. I dźwięczny dzwonek śmiechu Nasti wydawał się tu jak nie z tej ziemi, obcy. Nastieńka jeszcze nie umiała żyć dla siebie. Nawet na poziomkową polanę ona nie chciała iść sama, a koniecznie z Tanią.
Sześćset dolarów. Święta Ziemia... Uzbierała pieniądze. Wzięła urlop. Nastia płakała i prosiła przyjeżdżać szybciej. Lida denerwowała się - jak bez ciebie poradzę? Andrzej ironizował: „Tania, wytłumacz matce, kiedy jej córka ma porę obiadową, kiedy «cichą godzinę», a to przecież wszystko poplącze”. Lida odgryzała się i nazywała Andrzeja marudą.
Odjechała. I Święta Ziemia, upragniona, widziana we śnie, setki razy przepuszczona przez serce, stała się jawą. Ale, co chwila i pojawiała się przed Tanią twarzyczka jeszcze niedawno zupełnie obcej dziewczynki, jej miękkie loczki, zabawne gaworzenie. Tęskniła, oj, jak tęskniła guwernantka Tania za swoją wychowanką.
...Tak złożyło się: zaraz po narodzeniu Tania ciężko zachorowała. Dali inwalidztwo, z nim i poszła przez życie, utykając, krokiem niepewnym, ostrożnym. A potem oswoiła się z biedą, przyjęła ją jak wierną towarzyszkę podróży, wiedziała: rodziny mieć nie może, dzieci u niej nie będzie. Skończyła instytut. Później pracowała od dziesiątej do szóstej. W dni wolne robiła na drutach, czytała, spacerowała, pomagała według sił mamie. I nagle ta dziewczynka... Serdeczne i takie niespodziewane przywiązanie. Radość z każdego nowego opanowanego słowa. Paniczny niepokój, jeśli zagorączkuje, ciche szczęście, kiedy w ręce spoczywa ciepła dziecięca dłoń.
Chodziły leczyć zęba.
- Taniu, boję się, boleć będzie...
- A ty oczka zamknij i powtarzaj: «Nie boję się, nie boję się», ból przestraszy się i ucieknie od ciebie bez oglądania się.
- Do kogo ucieknie, do ciebie?
- Do mnie. A ja też oczy zamknę i też powiem: «Nie boję się...» On dalej pobiegnie. I wszyscy go będą wypędzać.
- Taniu, mi go żal!
- Kogo żal?
- Bólu. Wszyscy go wypędzają...
Wyleczyły zęba. I urządziły święto. Posadziły lalki dookoła stołu, zająca, niedźwiedzia, trzech żołnierzyków. Uczta na cały świat. Wieczorem przyjechali rodzice. Tania z Nastią im o zębie i o odniesionym zwycięstwie. Andrzej „poochał” dla przyzwoitości, wypił herbatę i natychmiast na kuchennej kozetce zdrzemnął się - zmęczony. Lida pośmiała się i siadła do telefonu, rozmawiała długo z jakąś przyjaciółką Sonieczką, która dopiero co wróciła z Ameryki. Potem narzuciła płaszcz, wyfrunęła z domu - kosmetolog czeka. Tania westchnęła: „I dlaczego tak wychodzi?” Bóg dał dziecko, światło w okienku, a matka nic się nim nie interesuje, jak cudza kobieta, pogłaska po główce, zachichocze z jej problemów. A Tania tak pragnie oddać dziecku całą siebie, a dziecka nie ma i nie będzie. Dziwnie? Niesprawiedliwie? Kto wie...
Wróciwszy z urlopu, ona natychmiast rzuciła się do telefonu.
- Tania przyjechała, moja ukochana Tania! - to Nastieńka.
- Wymęczyłam się bez ciebie, dlaczego ty tak długo? - to Lida.
I ona została.
Andrzej i Lida po raz kolejny «ścięli się». Lida rozhisteryzowała się, Andrzej nazwał ją głupią, wyszedł.
- Wróć! - zakrzyczała do niego z balkonu. - Wróć, bo ja za siebie nie ręczę.
Trzasnęły drzwiczki samochodu - odjechał. Lida pochlipywała w łazience, Tania zwykle wkraplała jej do filiżanki krople nasercowe, Nastieńka, która przyzwyczaiła się do rodzicielskich kłótni, spokojnie kolorowała flamastrami nową «kolorowankę». Odpłakawszy i położywszy na twarz maskę, Lida położyła się.
- Posiedź ze mną - poprosiła Tanię. - Powiedz, dlaczego mi tak się nieszczęści?
- Tobie szczęści się. Masz mądre, zdrowe dziecko, bogatego męża. Jesteś młoda, piękna.
- On mnie nie kocha - znowu zaszlochała Lida. - On mnie zdradza, czuję to, czuję...
- Zdradza - co to? - dziewczynka podniosła głowę od flamastrów.
- Nie wtrącaj się w cudze rozmowy - krzyknęła Lida.
- Nastia, - poprosiła Tania - proszę, podlej w pokoju gościnnym kwiaty, przecież chciałyśmy z ranka i zapomniałyśmy.
Nastia poszła.
- Więc tak - Tania surowo spojrzała w oczy Lidy. - Jeśli chcesz zachować rodzinę, nie rozklejaj się. Andrzej tyle i widzi, co twoje histerie. Komu to spodoba się? W domu częściej bywaj, z kolacją na niego czekaj. A to ty jak cudza w domu. A Nastia? Ona przecież mnie mamą nazywa, nie robota to...
Lida jakby i nie usłyszała o Nasti:
- Tak, ja czuję, on mnie zdradza. Jeśli on mnie rzuci, nie przeżyję.
Tania jeszcze raz ze zdziwieniem popatrzył na Lidę. Dobrze rozumiała, że Andrzeja ona nie kocha. Rzuciwszy się w jego objęcia, przede wszystkim chciała wybrać się z obrzydłego internatu, z nędzy, wegetowania. Zachłannie nadrabiając przegapione lata, śpieszyła się, gnała, kupowała nieskończone ciuchy, meble, wyrywała się na uzdrowiska, ubóstwiała restauracje. Dla Andrzeja już była ciężarem. On coraz częściej po godzinach zostawał w pracy, zaczął przychodzić podpity. A jeden raz pożalił się Tani:
- No, baba nienasycona, ot związałem się...
- Andrzej - Tania przestraszyła się tych słów, powiało od nich chłodem, nieszczęściem i przede wszystkim na jej ukochaną Nastieńkę. - Andrzej, masz dziecko, ty odpowiadasz za nie, dziewczynka nie może rosnąć bez ojca.
- A mój Pawlik może? Przecież ja go dla tej histeryczki rzuciłem. Pogubiłem się, Tatiana, pogubiłem się. Z tamtą żoną nie rozwiodłem się, z tą nie zarejestrowałem związku. A teraz oto zakochałem się w kobiecie... Ona u nas w biurze tłumaczką...
- Andrzej - zaczęła błagać Tatiana - ale po co mi to wiedzieć, radźcie sami.
- My już, Tania, nie poradzimy.
Jednego z wieczorów przyszedł pijany. Oni długo wyjaśniali stosunki za zamkniętymi drzwiami. Lida pochlipywała, Andrzej brzydko się wyrażał. Potem zaczął ją bić, wypchnął z sypialni.
- Wynoś się, pędź do swego drogiego internatu!
Lida zaczęła rzucać się w histerii. Ona tarzała się po podłodze, rwała na sobie włosy. Andrzej nie wychodził. Tania postawiła jej rozkładane łóżko obok łóżeczka córki - uspokój się, kładź się spać. Ale Lida wściekała się. Ona chwyciła śpiące dziecko, uciekła do kuchni, zamknęła drzwi.
- Tania, ratuj mnie! - krzyczała nic nie rozumiejąca dziewczynka.
- Otwórz! - Tania szarpała klamkę drzwi.
- Nie otworzę!
- Pożałuj Nastieńki.
- A mnie kto pożałował?
Tania miotała się od sypialni do kuchni.
- Andrzej, wyjdź, ona przestraszy dziewczynkę.
Andrzej milczał.
- Lida, uspokój się ze względu na własne dziecko.
Lida szlochała.
Tym razem ona jednak ich pogodziła. Lepiej byle jaki pokój, niż dobra kłótnia. Tania z Nastieńką odjechały na daczę, którą wynajął Andrzej. Teraz one żyły w ciszy, spacerowały, czytały, fantazjowały. I oto pewnego razu...
- Pójdziemy jutro na poziomkową polanę - uroczyście ogłosiła Tania dziewczynce.
Ona zawczasu ją upatrzyła. Obok daczy, koło niegłębokiego parowu, z prawej strony od brzozowego zagajnika, cała obsiana kropelkami poziomek. Położywszy Nastieńkę spać, Tania przybiegała tu nie raz. Nie, jeszcze wcześnie, za tydzień. Jagody już zupełnie zaczerwieniły się, za dzionek. I oto - dzisiaj!
Dwie osoby udały się w drogę na polanę, czarodziejską, poziomkową, gdzie nikt nigdy nie oszukuje i nie mówi złych słów, gdzie wszyscy żyją i cieszą się.
- I motyle?
- I motyle.
- A te... żaby?
- A żaby na polanie są bardzo piękne, one umieją latać, jak motyle. Ich zupełnie nie odróżnisz od motyli.
Rozmawiają cicho. Dwie osoby, które wyciągnęły dwa tak różne życiowe losy. Dwie kobiety, jedna maleńka, w jaskrawych firmowych spodenkach z fioletowo-różowym plecaczkiem, kochająca cały świat i licząca na wzajemność. I druga, która wcześnie wydoroślała, poznała biedę, smutek i niedomaganie. Różne? Nie, jednakowe. Ponieważ i ta, i druga okazały się nieszczególnie potrzebne w tym życiu. Ale jedna nie wiedziała o tym, druga wiedziała bardzo dobrze. I te dwie niepotrzebne nikomu osoby okazały się teraz bardzo potrzebne sobie. Tania wiedziała, że nikogo droższego w jej życiu już nie będzie. A Nastia, Nastia, rozdzieliła z najdroższym jej człowiekiem swoją radosną drogę do poziomkowej polany.
Przyszły. Jagody pachniały aromatem, ciemnoniebieskie drobne kwiatki położyły się u nóg. Dziewczynka ostrożnie stąpała po wysokiej trawie, bojąc się niechcący rozdeptać jagódkę.
One zbierały poziomki, leżały na plecach, zachwycając się obłokami, potem urządziły królewski stół - biały chleb z serem, pomidory, herbata z termosu. I już kończyły posiłek, samochód...
Na ich czarodziejską polanę wjechał samochód. Mama, tatuś, a jeszcze kobieta w żółtych spodniach, mężczyzna w ciemnych okularach.
- Oto wy gdzie - ucieszyła się Lida - a my was szukamy, szukamy.
Rozścielili ceratę, wyjęli szampana, bombonierkę, owoce.
- Nasi przyjaciele - Lida kiwnęła na gości. - Jutro wyjeżdżają do Ameryki, oto zdecydowaliśmy pożegnać ich na łonie natury...
Wypili. Rozgadali się. Gość w ciemnych okularach zaczął opowiadać anegdoty. Lida przyniosła z bagażnika jeszcze jedną butelkę. Potem Andrzej poszedł po chrust - ognisko, szaszłyki.
- To czarodziejska polana, tu nie wolno rozpalać ogniska - drżącym głosem cicho powiedziała dziewczynka.
- No, Tatiana, głupoty będziesz wpajała dziecku, zwolnię - żartobliwie zagroził Andrzej.
- Wy odpoczywajcie, a my pójdziemy przespacerujemy się - Tania wzięła dziewczynkę za rękę.
One poszły do najbliższego brzozowego lasku. Zupełnie obok rozlegał się śmiech, powiało dymkiem. I spacerowały niedługo. A wyszły na polanę, tam już tańczyli. Wesoło wyginając się w rytm muzyki, tańczyła Lida, odrzuciwszy czarne włosy, zrzuciwszy sandałki. Andrzej niezgrabnie kołysał się z boku na bok, bardziej dla zasady, niż dla przyjemności. Kobieta w żółtych spodniach podskakiwała najwyżej i z każdym skokiem dziarsko wykrzykiwała. Mężczyzna w ciemnych okularach był już zupełnie bez okularów i podtańcowywał prawie kucanego.
- Chodźcie do nas - zawołał Andrzej - Nastieńka, patrz, jaką piękną masz mamę...
- Oszukujesz! - zawołała w odpowiedzi dziewczynka - słyszałam, jak mówiłeś Tani, że ona stara i brzydal...
Lida zatrzymała się. Szybko podbiegła do Andrzeja i wymierzyła mu policzek. Potem podeszła do Tani:
- Jeśli już kto brzydal, to ty - i ona z całej siły pchnęła Tanię.
Tania nie spodziewała się. Upadła na wznak i, zanim zachwiało się nad nią niebo, usłyszała dziecięcy rozdzierający duszę krzyk:
- Nie dotykajcie mojej Tanieczki!
Tani dali wody, pomogli wstać. Na uboczu pod samotną sosną siedziała i płakała Lida.
Koniec. Ten nerwowy, szarpany i nieładny taniec brzucha na poziomkowej polanie był ich ostatnim wspólnym tańcem. Andrzej odwiózł do internatu rzeczy Lidy, wstawił nowy zamek i odjechał w zagraniczną delegację. Lida nie chciała nikogo widzieć, szlochała, nawet próbowała popełnić samobójstwo. A Tania przywiozła Nastieńkę do swego jednopokojowego mieszkania za miastem, przekonała mamę - niech pomieszka...
- Więc niech mieszka, czyż mam żałować?
I mieszka. Andrzej nie pokazuje się. Tania sama dzwoni czasami do Lidy i mówi, że wszystko w porządku, żeby nie przejmowała się. Ona i nie przejmuje się. Przyzwyczaiła się - kiedy dziewczynka z Tanią, zawsze wszystko jest w porządku. A zupełnie niedawno, przed samym snem, kiedy Tania z przyzwyczajenia przysiadła się na brzeżku łóżka przy dziewczynce, żeby troszkę porozmawiać, Nastia smutno i bardzo po-dorosłemu zapytała:
- Ty dlaczego mnie wtedy oszukałaś? Powiedziałaś, że polana jest zaczarowana, że tam nikt nigdy nie awanturuje się, a ten pan awanturował się, brzydkie słowa mówił, a tatuś oszukał mamę, a mama krzyczała, biła się...
- Wybacz mi. Pomyliłam się. Przyprowadziłam cię na inną polanę. Dawaj wstaniemy jutro wcześniej i pójdziemy na tę, prawdziwą. To trochę daleko, ale dojdziemy, wstaniemy wcześniej...
Natalia Suchinina