Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


ŚWIĘTA PIEŚŃ WŁODZIMIERSKIEGO TRAKTU

Przed służbą ciągła bieganina. Trzeba rozłożyć na odpowiednie stosiki świece, rozesłać chodniki, sprawdzić, czy są zaostrzone ołówki do pisania kartek i, oczywiście, rozpalić w piecu... Biegiem, biegiem... A jak biegiem, jeśli noga złamana? Oto już trzeci tydzień na piętę nie może nastąpić, niefortunnie obrócił się na schodach, upadł. Lekarze stwierdzili - złamanie. Wyleżeć się trzeba by było, zejść na jakiś czas «z odcinka», a jak przecież cerkiew? Oto i harcuje, utyka, po świątyni Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy pierwszy pomocnik batiuszki Siergiej Owczynnikow.

- A mówią, ojcze Oleg, że niezastąpionych ludzi nie bywa...

Batiuszka zgadza się. I natychmiast przyznaje się, że bez Siergieja byłoby mu nielekko. Samochodu batiuszka nie ma. Siergiej ma stareńkie «żiguli». Jak dokąd jechać, Siergiej siada za kierownicę: «Pobłogosławcie, ojcze…» I krążą oni rosyjskimi drogami i dalekimi, i bliskimi, rozwiązując dziesiątki cerkiewnych problemów. Stolarza u batiuszki na «etacie» nie ma. A deska lubi pewne i sprytne ręce, takie, jak u Siergieja. Podłogę kłaść w cerkwi, ikonostas zamontować, ganek przybudowywać - wszystko on, Siergiej. Okna wstawiać - znowu on.

A oto i służba zaczęła się. Utykając, śpieszy Siergiej na chór. Śpiewać, oczywiście, na razie jeszcze nie odważa się, ale za lektora próbuje. Czyta powoli, niepewnie, myli się, ale batiuszka jest zadowolony. Innego lektora chyba nie znajdzie, a swego poduczą, jeszcze nie wieczór.

Trzaska drwami piec, oddycha czułym ciepłem, gromadzi żar w surowych szorstkich bokach. Najpierw stałam prawie na styk, następnie, po kroczku, po kroczku coraz dalej, oto już i płaszcz zdjęłam. Zaledwie godzinę temu weszłam w wilgotny chłód świątyni, skuliłam się od przenikliwego chłodu. A piecyk - taki maleńki, taki niepokaźny, czyż taką machinę ogrzejesz? Niewiara. Oto i znowu zawstydzona została wesołym trzaskaniem drzew i żywym tchem ścielącej się po cerkiewnych chodnikach przytulności.

- Czym niewiarę pokonać, batiuszka?

Ojciec Oleg ordynuje mi starą, sprawdzaną przez życie receptę:

- Modlitwą.

Batiuszka jest młody. Wesołe oczy patrzą spod okularów otwarcie, rudawa broda nie powiedzieć że wspaniała, ale zupełnie według kapłańskiego «standardu». Umówiliśmy się na spotkanie w metrze i ja od razu go poznałam, chociaż był nie w podriasniku, a w sportowej kurtce. Jedziemy dzisiaj do jego świątyni, odległej o osiemnaście kilometrów od Pieriesławla-Zalesskiego we wsi Kabanskoje. Trochę więcej niż rok - okres króciutki - jak zapałką pstryknąć. Pierwsza parafia. Pierwsze duszpasterskie doświadczenie. Świątynia stoi na niedużym wzgórku przy szosie do Władimira. W oddali go widać - przystojniak, który przeżył pełny program zbezczeszczenia minionych dni. Świątynia pradawna. Według spisów ziemskich z połowy siedemnastego wieku wieś Kabanskoje - starodawne dobra rodowe księżnej Trubeckiej. Cerkiew Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy była najpierw drewniana, postarzała się, na jej miejscu zbudowano murowaną w 1824 roku. W cerkwi były trzy prestoły (trony). Główny - na cześć Narodzenia Bogurodzicy, jeden - na cześć proroka Ilii, drugi - na cześć prepodobnego Siergija Radonieżskiego. Historia budowy krótka. Historia zapomnienia dłuższa: monotonna, obrzydliwa i zwykła. Elegancka świątynia cieszyła spojrzenia wielu, tych, którzy jechali albo szli włodzimierskim traktem do Pieriesławla albo z Pieriesławla. Lekko pędziła pod górkę karoca, pobrzękując dzwoneczkiem. Ociężale skrzypiały furmanki, wlekli się pielgrzymi, przeczekując pod krzakiem na poboczu upalne słońce zasiedziałego lata albo upiorną niespodziewaną burzę. A nad nimi - dzwonienie! Niosło się daleko po okolicy, ciesząc się swobodą rosyjskich przestworzy. I kołysało się przeniknięte mirażem powietrze i wszelkie rośliny kłaniały się pokornie w dół i każde tchnienie sławiło Pana Boga. Święta pieśń aniołów lała się z ołtarza od świętego tronu i, łącząc się z dźwiękiem dzwonów, wzbijała się w Boże przestworza niebieskie. A potem łzy aniołów obmyły każdy kamyk porzuconej świątyni. Oni mimo wszystko śpiewali, ale pieśń ich święta była pieśnią smutku i pokornej modlitwy za zbłądzonych synów ojczyzny. Ale - nie uciekli. Aniołowie nie uciekają w odróżnieniu od ludzi. Oni pozostają nawet na odłamkach Bożej świątyni, nawet jeśli jeden kamyk od niej ocalał, nawet jeśli nie ocalał, nawet jeśli porosła trawą ostatnia kropelka wosku od zapalonej kiedyś świecy.

- Pierwsze spotkanie ze świątynią, batiuszka, oczywiście, pamiętacie?

- Jakże miałbym nie pamiętać! Było ono opatrznościowe i oczywiście, że niezwykłe.

On postąpił do Stawropolskiej Szkoły Wojskowej i pomyślnie ją skończył. Ożenił się, został przydzielony do Pieriesławla. Razem z żoną natychmiast pokochali to miasto, ciche, bardzo rosyjskie, w nim była obecna nostalgia według jakiejś duchowej pewności, niepróżności. Pomimo solidnego wieku, miasto nie oduczyło się cieszyć się ze świąt i godnie przeżywać dni powszednie. Dowódca plutonu Oleg Kołmakow włączył się w wojskowe dni powszednie, jak i powinien to uczynić młody oficer, całkowicie, bez dni wolnych i świąt. Bardzo bolała dusza: żołnierze przychodzili nieprzygotowanymi, słabi fizycznie, oni podciągnąć się nie mogli, zwisali na drążku, jak kiełbaski, byli nierozwinięci, czytali mało. On niańczył się z tymi maminsynkami, prowadził z nimi męskie rozmowy o życiu, objaśniał im, że armia, jeśli podejść do niej z rozsądkiem, to czas nie stracony, można zyskać bardzo dużo, można założyć w sobie przyzwoity fundament dla przyszłości. Przejmował się. Bał się przyznać samemu sobie, a przecież jeszcze w szkole zrozumiał, że nie zupełnie to jego zajęcie. On wypędzał od siebie te myśli, starał się myśleć o obowiązku, o tym, że jego zawód «ojczyzny bronić» zaszczytny i niezbędny. Ale czy można oszukać własne serce?

Miły sercu obrazek z dzieciństwa. On ma trzy lata, nie więcej. Bożonarodzeniowa wigilia. Rodzice WYSZLI w gości bez niego (!), a on, skrzywdzony, obrażony cichutko płacze, wtuliwszy się w poduszkę. I nagle usłyszał - modlitwę. Otworzył oczy, Babcia klęczała przed ikoną, z okienka lało się na nią cudowne srebrzyste światło. W pokoju czysto, świątecznie wystrojone.

- Nie śpisz? - zapytała babcia, - Chodź, będziemy razem się modlić.

Bose nogi szybciutko przeczłapały po czystym chodniku. I w ciszy bożonarodzeniowej nocy już dwoje sług Bożych, niepiśmienna staruszka i zapłakane maleństwo, wznosiło do Pana Boga swoje usilne modlitwy. On wielokrotnie potem przypominał tę noc i każdy raz serce odzywało się na to wspomnienie słodkim odczuwaniem ojczyzny i chciało to wspomnienie zatrzymać dłużej. Seminarium czy też szkoła wojskowa? Służba Bogu czy Ojczyźnie? Jakie wysokie słowa i jak poważny wybór. Męczący wybór. Wybrał szkołę wojskową. Ale pamięć uparcie wracała go do tej przenikniętej światłem nocy, do modlitwy. Armia czy też Cerkiew?

Jest już kapitanem, już zdobył doświadczenie w podstawach wychowania tych niezdatnych mamusinych synusiów, już okrzepł sam i osiągnął sukces w wojskowej nauce zwyciężania, ale jednak… Armia czy Cerkiew?

Pojechali z żołnierzami na wykopki. Samochód wykręcił na szeroką drogę i nabrał prędkości. A przed nimi świątynia! Zburzona prawda, ale taka zapraszająca do siebie, taka zaniedbana i taka wspaniała.

- Piękność! - westchnął ktoś z żołnierzy.

Samochód przemknął obok świątyni. I zadrżało serce u kapitana. Minie kilka lat, on zdąży dokonać wyboru, zdąży przeżyć zdumienie krewnych, zdąży przyjąć Bożą wolę i otrzymać tą samą(!) świątynię nie jako prezent, nie, a jako poważny awans na służbę. Duszpasterski krzyż i duszpasterskie pocieszenie.

Wiele lat palący, kapitan Kołmakow czynił kilka daremnych prób rzucić to grzeszne zajęcie. Nie udawało się. W przeddzień święceń kapłańskich wypalił ostatniego papierosa. Koniec. Daniił - pierworodny w rodzinie Kołmakowych. Ma trzy latka i dobrze zna modlitwy, najgłośniej śpiewa przy stole «Ojcze nasz», wystaje długie świąteczne służby i... surowo przestrzega postu.

- Tatusiu, można cukiereczek?

- Dzisiaj środa, wytrzymaj do jutra.

Daniił w dwa lata pokonał nawet Wielki Post.

- Taki mały, ciężko przecież mu.

- Dlaczego ciężko? Radośnie. Przecież my go do postu nie przymuszamy, on sam, jak wszyscy, tak i on.

Wszyscy to ojciec Oleg i matuszka Fotinija. Oni mają teraz jeszcze trzytygodniową Elżbietę, ale jej tymczasem radości postu są nieznane.

Matuszka Fotinija. Surowe oczy, gładko uczesane włosy. Obraz niejakiej gimnazjalistki, pilnej, nie pozwalającej sobie na ulgi w nauce. Jej naukowy proces teraz - dzieci. I ona, jak i należy troskliwej mamie, kręci się z nimi cały dzień, jak wiewiórka w kole.

I jak ojciec Oleg opanowuje duszpasterską naukę w długich nabożeństwach, w remoncie świątyni, w troskach o parafian, w poszukiwaniach pieniędzy na przeciekający dach, tak i matuszka opanowuje swoje nauki w umiejętności cieszyć się porannym słoneczkiem po niespokojnej nocy, w umiejętności nie rozdrażniać się z powodu drobnostek, zmilczeć w ciekawości świata, nie narzekać, kiedy nienadzwyczajnie z pieniędzmi, natychmiast, bez długiego rozkręcania się pomóc mężowi w licznych problemach. Matuszka... Nie myślała, nie wróżyła, a objęła tę posadę, teraz już czego szemrać? Ona i nie szemrze. W pierwszy dzień ich znajomości on, rozdzierany wewnętrznymi wątpliwościami, zapytał ją bezpośrednio:

- Chcesz, żeby twój mąż był kim, oficerem czy kapłanem?

Ona odpowiedziała, nie namyślając się:

- Wszystko jedno. Tylko, żeby był człowiekiem.

Teraz, kiedy maleństwo Elżbieta wymaga szczególnego doglądania i uwagi, zjechali do domu ojca Olega krewni: jego mama Walentyna Wasiljewna i młodszy brat Andrzej. Małe mieszkanko podobne do poruszonego ula. Wszyscy u Elżbiety «na posłuszeństwie». Babcia pierze pieluszki, mama spaceruje z wózkiem, Andrzej biegnie do sklepu po artykuły. Daniił uczy się cichuteńko bawić się, aby nie niepokoić siostrzyczki. A tatuś, ojciec Oleg, jak dyrygent ich zgranej orkiestry. On pobłogosławi babcię, surowo rozliczy Andrzeja, nieumiejętnie potrzyma na rękach Elżbietę, poszepcze sobie z matuszką, pocieszy Daniela. A jeszcze przebiegnie się do sąsiada Siergieja Owczynnikowa, żeby omówić plan działań na jutro.

Zauważyłam, że wszyscy w domu z jakimś szczególnym szacunkiem odnoszą się do młodego batiuszki i jego rodziny. Podchodzą do błogosławieństwa na podjeździe, rozpytują. Najlepsze kazanie kapłana - jego życie na widoku. Ani pałaców rzeźbionych, ani samochodów, ani nawet telefonu. Ale za to zawsze skory, otwarty uśmiech, gotowość pomóc, pocieszyć, podtrzymać. I oni jego podtrzymują. O «prawej ręce» z połamaną piętą już opowiadałam. Siergiej przecież jest też sąsiadem. Po sąsiedzku pomaga batiuszce. Z poranka, ledwie zaświta, jadą na służbę do Kabanskoje, po służbie pozostają stolarzyć, wynosić śmieci, rąbać drwa, malować okna. A wieczorem, skończywszy wartę w świątyni Narodzenia Bogurodzicy, wracają do domu. Sąsiedzi widzą, tu wszystko na widoku, takie życie nie jest cukrem i chyba nikomu nie wyda się kuszącym. Ale oto jeszcze jeden sąsiad podszedł do ojca Olega:

- Batiuszka, mam jutro wolne, mogę w cerkwi pomóc, jeśli, oczywiście, trzeba...

Oto już i drugi opuścił w zmieszaniu oczy:

- A można, ojcze Oleg, przyjechać jutro do Kabanskoje?

Tak, oczywiście, można. Oczywiście - trzeba. Ojciec Oleg cieszy się z każdego nowego człowieka i przede wszystkim nie jako potencjalnego cieśli, stolarza, stróża albo dacharza, a jako nowej duszy, która pociągnęła się do Pana Boga. Czyż jest większa radość dla kapłana, niż człowiek, który pierwszy raz nieśmiało wchodzi do świątyni i przeciąga rękę do cieniutkiej świeczki.

- Z ojcem Olegiem ikonostas robiliśmy, tak padaliśmy ze zmęczenia - przypomina Siergiej. - Herbatki rano napijemy się i do Kabanskoje. Cały dzień na nogach. Już nocą, około godziny trzeciej, do domu wrócimy. Jaki tu sen? Herbatki napijemy się i znowu do Kabanskoje. Jeśli by mi kto powiedział, że można tak pracować, nie uwierzyłbym. Rzeczywiście, na daczy orzesz od rana do nocy, to jest zrozumiałe, twoja dacza, własność, twoja korzyść. A cerkiew, okazuje się - to więcej niż twoje, to na tyle twoje, że słowami nie wyrazić.

Prawdopodobnie, te słowa dobrze zrozumiałe są miejscowej mieszkance Lubowi Michajłownie Głazkowej, jednej ze starszych parafianek świątyni. Kierowała miejscowym szpitalem. A teraz modli się za odrodzenie cerkwi. I Lilii Siergiejewnie Lebiediewej, byłej dyrektorce kabanowskiej szkoły i moskwiczanam, przyjeżdżającym na swoje działki z pierwszym poważnym słoneczkiem i cieszącym się niezmiernie, że mają teraz swoją cerkiew i swego wspaniałego batiuszkę. Nina Wasiliewna Nowosiełowa, na przykład, solistka Teatru Bolszoj, zasłużona artystka, przyjeżdża tu każdego lata:

- Taka radość, że świątynię odrodzili. Niedzielne dni teraz szczególnym sensem są napełnione. Bardzo dużo jeszcze pracy, tyle lat burzyli, daj, Panie Boże, sił naszemu ojcu Olegowi.

Mówiło mi tak wielu. Uczucie, że świątynia jest ogólną radością i ogólnym bólem, nie opuszczało mnie cały czas, póki byłam w Pieriesławlu. Zaszłam do cerkwi Czterdziestu Sebastyjskich Męczenników, która na brzegu jeziora Pleszczejewskiego, do ojca Ioana, a on cieszy się:

- Dobrze, że przyjechała pani. Ojcu Olegowi pomoc potrzebna, trzeba go podtrzymać, trzeba... A u samych problemów powyżej dachu. Cztery lata mieszkali z trojgiem dzieci bezpośrednio w cerkwi, nie było mieszkania, parafia nieduża, ale nie o siebie troszczy się ojciec Ioan, o brata swego. I w cerkwi Spotkania Pańskiego ojciec Wasyl też z powodu ojca Olega przejmuje się, pomóż mu Panie... Dawno nie miałam okazji widzieć tej szczerej czystej miłości między sąsiadami-kapłanami. Ojciec Oleg opowiedział, jak razem, całym światem, stroili oni świątynię w Kabanskoje. Ojciec Ioan kadzielnicę podarował, ojciec Wasyl ikonę, ojciec Siergiej z cerkwi Wielkomęczennika Jerzego Zwycięzcy, ze wsi Wieśkowo - piec-burżujkę. Trzymaj, mówili, trudno będzie, ale ty przecież nie sam. A już modlili się! Według ich świętych modlitw i zaczęły się w Kabanskoje regularne nabożeństwa. W cerkwi, co na włodzimierskim trakcie, zabrzmiała, zabrzmiała święta pieśń. I - brzmi. I modlących się nie ubywa. Batiuszka teraz ma kłopot:przecieka dach. On przyprowadził mnie pod wysokie sklepienia do wielkiej kałuży.

- Z góry płynie, deszcz zabija, śnieg, bieda, trzeba z pięćset arkuszy blachy, żeby dach pokryć, a gdzie zdobyć takie pieniądze?

On w żart nazywa siebie «prosługa Boży».

- Stoję, grzeszny, na modlitwie, a sam o dachu myślę, gdzie blachę dostać, gdzie cement, gdzie deski.

Ale są, są ofiarodawcy, dzięki Bogu, nie wyczerpuje się dobroć ludzka.

Ojciec Oleg zawsze wspomina w modlitwach swoich dobroczyńców. Teraz oto i jeszcze jedno imię wniósł do swojej książeczki. Służebnica Boża Irina. Przed moim wyjazdem do Pieriesławla zadzwoniła do mnie czytelniczka i poprosiła przyjąć pewną kwotę na cerkiew.

- Na jaką? - zapytałam...

- Nie wiem. Pani wie lepiej. Kto bardziej potrzebuje.

Potrzebuje wielu, ale ja jechałam do Pieriesławla. Przekazałam kopertę z pieniędzmi ojcu Olegowi. Przyjął z ukłonem. Modlić się będę za służebnicę Bożą Irinę.

Jak, jednakże, nietrudno nam czuć się prawosławnymi braćmi i siostrami. Irina ofiarowała na cerkiew, ojciec Oleg pomodli się za nią - już bliscy. Jeden kapłan błogosławi drugiemu, odrywając od siebie, liturgiczne książki albo świąteczne przyobleczenia - znowu bliscy. Trysnęły słowa modlitwy pod wysoką świątynną kopułę, modlitewnym obcowaniem żyje świątynia, niech małą ofiarą, ale zostaje zbawioną dusza i ucisza się od darowanej w nagrodę ciszy. Jakie wszystko proste.

Pomalutku, pomalutku odradza się z obrzydliwości opustoszenia świątynia Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy w Kabanskoje. I odrodzi się, nie może być inaczej. Ponieważ każda kopiejeczka ofiarodawców znajduje tu swoje miejsce, ponieważ każde imię dobroczyńcy wspominane jest we wspólnej modlitwie, ponieważ żyją tu według miar sumienia i według miar miłości.

Stoi, stoi na wzgórku cerkiew. Pędzą, pędzą po włodzimierskim trakcie samochody. Każdy ma swoją drogę, swoją trasę, swój końcowy cel. Ale święta pieśń, lejąca się z cerkwi ścieli się na drogę jak lekka, nieważka mgiełka. I naciśnie na hamulec śpieszący się woźnica i wyjdzie z «powozu» swojego zakręconego, i podniesie głowę w niebiański błękit, i wypędzi z serca drżący ból. Postoi i przeżegna się, i uczyni pokłon przed Bożym domem. A ktoś i do cerkwi wejdzie. I przerazi się z powodu jej biedy, jej prościutkiego ikonostasu, chodniczków samodziałowych i burżujki w kącie. I zapali świecę, i pomilczy przed świętym obliczem Władczyni Niebiańskiej.

- Świątynia wasza, ojcze Oleg, szczególna. Ona przy drodze, ona śpieszącym się daje nadzieję.

- Proszę o modlitwy, matulo, proszę o modlitwy.


Podriasnik – powszednia, nieoficjalna wierzchnia szata na co dzień duchowieństwa prawosławnego

Prestoł (tron) w prawosławnej cerkwi — kwadratowy stół, znajdujący się w środku ołtarza, poświęcony przez archijereja dla dokonania na nim Eucharystii.

Już we wczesnej Cerkwi istniała tradycja umieszczania relikwii pod tronami. Od VIII wieku (7-a Reguła Siódmego Soboru Powszechnego) włożenie relikwii stało się obowiązkową częścią rytu poświęcenia cerkwi. Relikwie układano albo w fundamencie tronu, albo w specjalny otwór pod tronem.

Przedstawia sobą miejsce tajemniczej obecności Jezusa Chrystusa. Stawać się przed tronem, podobnie jak i dotykać do niego pozwala się wyłącznie duchownym.

Tron ma następujące symboliczne znaczenie:

Cztery boki: strony świta, pory roku, okresy doby, tietramorf (istoty z objawienia Jana Teologa);

Czworokątna forma: Cztery Ewangelie;

Grób Pański.

Jeśli w soborach i dużych cerkwiach nad tronem ustawiana jest osłona (kiworij - daszek w kształcie kopuły z krzyżem), to on symbolizuje niebo, a sam tron ziemię na której ucierpiał Jezus Chrystus. Często w centrum kiworija nad tronem umieszcza się figurkę gołębia, symbolizującego zstąpienie Swiętego Ducha.

Tron wykonuje się z drzewa albo kamienia wysokością koło metra, obleka się w dwie szaty: Dolną (spodnią) — lnianą, nazywaną katasarką albo sraczycą (symbolicznie przedstawia pogrzebowe płótno Jezusa Chrystusa — płaszczanicę), owiniętą sznurem i w wierzchnią — brokatową, nazywaną inditijej (inditionem) w przypominanie o uroczystej szacie Pana jako Cara sławy.

W tron zdaje się w szczególnym relikwiarzu-arce cząstka świętych relikwii w pamięć obyczaju we wczesnej Cerkwi dokonywać Eucharistiję na grobach męczenników i w znak myśli, że Cerkiew utwierdzona jest na Krwi Chrystusowej, a przez Niego i na krwi męczenników (Obj.6:9).

Na tronie zdaje się antimins, Ewangelia, napriestolny krzyż (zwykle dwa), darochranitielnica i łampada. .

Prepodobny - dosłownie. Bardzo podobny (do Boga); 1. święty, sprawiedliwy; nazwa określająca rodzaj świętości oraz oznaczająca człowieka, który trwając w dziewictwie, w odosobnieniu od doczesnego świata, prowadząc surowe życie zakonne, osiągnął świętość; 2. wielebny: tytuł przysługujący osobom duchownym, tyle co czcigodny; 3. święty, wybrany Pański.

 

Natalia Suchinina


Powrót