Powrót


Na podstawie golden-ship.ru Tłumaczenie E. Marczuk


GORĄCY WIR ZIMNEJ TURY

Kiedy serce wasze skryje się pod wsiąkliwym, zjadliwym kurzem życiowych dróg, a przygnębienie, wierny towarzysz podróży zabieganej duszy, zatrze granicę między dniami powszednimi i świętami, pojedźcie do monasteru. Pożyjcie tam, pomilczcie, pomyślcie.

Czyściutka celka z oknem na świątynię Kriestowozdwiżenską (Podniesienia Krzyża Pańskiego). Ciepło, cicho. Jak dobrze, że ihumen Filip, przeor Swiato-Nikolskiego Wierchoturskiego monasteru, dał mi błogosławieństwo zamieszkać właśnie w tej miłej celce:

- Proszę się rozgościć! Myślę, że będzie wam tu dobrze.

A mi już jest dobrze - od ciszy, która zawisła przezroczystym mroźnym powietrzem nad świętym klasztorem, od życzliwych oczu i małomówności jej mieszkańców i jeszcze od imponującego «odkrycia», którego dokonałam w pierwszym dniu swojego przyjazdu: tu zegarek chodzi wolniej. Tak-tak, nie harcuje po cyferblacie, jak elitarni biegacze na wyścigach, lecz kroczy godnie, dokładnie, ze smakiem przeżywając każdą błogosławioną przez Pana Boga minutę. Ile już zdążyłam zrobić wszystkiego  od rana: schodziłam na bracki moleben, którym klasztorna brać zaczyna każdy dzień, pomodliłam się na liturgii, postałam na akafiście do sprawiedliwego Symeona Wierchoturskiego, spotkałam się z błagoczynnym monasteru* ijeromonachem Mitrofanem i omówiłam z nim plan swojej delegacji, nawet przeszłam z wycieczką po klasztornym gospodarstwie razem z pielgrzymami, którzy przyjechali tu z Czelabińska. A wskazówki zegarka nawet jeszcze i do obiadu nie dotarły, prawda, już dochodzą, już zupełnie dochodzą...

Powiadają, i bardzo słuszne mówią, że do cudzego monasteru nie wchodzi się ze swoim regulaminem. Nam, żyjącym w świecie, niełatwo to zrozumieć, mamy nasz «regulamin ustalony, zwykły, wsiąknięty w ciało i krew wsiąknięty, i najbardziej poprawny na świecie». Więc, co wydawałoby się, jest prostsze, niż podejść do mnicha i grzecznie poprosić ,aby poświęcił kilka minut na rozmowę ze mną. Tak właśnie robię, przepraszam, grzecznie proszę. Ale... on spuszcza oczy i przechodzi obok.

- Co zrobiłam nie tak, ojcze Filipie? - pytam przeora.

- W monasterze nie jest przyjęte rozmawianie z obcymi bez błogosławieństwa. U nas wszystko robi się zgodnie z błogosławieństwem. Słowa «przebaczcie, pobłogosławcie» wypowiada się chyba najczęściej. Z ekonomem chciała pani porozmawiać? Błogosławię.

Teraz więc inaczej ma się sprawa. Ojciec Fieofił uprzejmie zaprasza, żeby się przysiąść, sam siada naprzeciw.

- Jak przyszedłem do monasteru? Dawno to było... Zrozumiałem pewnego razu, że nic mnie w świecie nie trzyma. Poprosiłem, aby przyjęto mnie na nowicjusza, na podwórku gospodarczym troszczyłem się o bydło. Nielekko było - starego się wyrzekłem, a do nowego nie doszedłem. Ale mnisze życie wspomnień nie lubi. Pamiętacie żonę Lota? Idź, nie oglądaj się za siebie. To jest dla nas, mnichów, pierwsza sprawa. Po postrzyżynach - szczególna łaska. Ale pobłogosławiono mnie na nowe posłuszeństwo - na hotelowego w domu pielgrzyma. A tam ludzie ze świata, pokus dużo. Tak i teraz, kiedy ekonomem zostałem, nie mniej. Wszyscy wszystkiego potrzebują na raz. Ale staram się nie rozdrażniać, rozdrażnienie nie prowadzi do dobrego.

- Ojcze Fieofile, mówią, że wcześniej na terenie monasteru była dziecięca kolonia karna?

- Tak, była, ale co ciekawe,  wielu dawnych kolonistów do nas przyjeżdża. Czasami podchodzi człowiek po błogosławieństwo: «Batiuszka, przecież ja tu siedziałem. Przyjechałem się pomodlić». Oto jak Pan Bóg naszymi drogimi kieruje.

Co jakiś czas otwierają się drzwi, co jakiś czas - «batiuszka, pobłogosławcie». Ktoś pilnie potrzebuje wstawić zamek, ktoś dowiedzieć się, kiedy dowiozą farbę potrzebnego koloru. Ekonom - posłuszeństwo pełne trudów, wobec ludzi, wśród ludzi.

- Staram się nie rozdrażniać, rozdrażnienie do dobra nie prowadzi.

Ojciec Fieofił jest jednym z najstarszych w monasterze. Nie, nie, nie wiekiem, lecz życiem w Wierchoturie. Większość braci żyje w monasterze od niedawna. I sam przeor też. Ihumen Filip przyjechał tu z Troice-Siergijewoj Ławry. Jest młody, zrozumiałe, że pierwsze kroki lekkimi nie bywają, ale rozmowa na temat «wypłakać się w rękaw» nie wyszła.

- Owszem, nie jest lekko, ale Pan Bóg nie zostawia bez pomocy - mówi przeor.

Ogromny sobór Kriestowozdwiżenski, tak dobrze widoczny z okienka mojej pustelni, wymaga niemałych środków. Wziąć ich praktycznie nie ma skąd. Świątynie zawsze budowano i utrzymywano za ofiary parafian. Miejscowi są biedni jak klasztorne myszy, oni i na świecę «za dusze zmarłych» nie zawsze z trudem uzbierają. Ale Pan Bóg nie opuszcza i posyła do monasteru ludzi z sumieniem i niebiednych. Jest na Uralu taki Andriej Anatoljewicz Kozicyn, generalny dyrektor spółki akcyjnej «Uralelektromiedź». On i jego zastępca Siergiej Jewgieńjewicz Jerypałow są wielkimi przyjaciółmi monasteru. Ileż modlitwy wznoszonych jest w klasztorze za ich zdrowie, ileż słów wdzięczności pod ich adresem powiedział mi przeor!

- Mamy problemy z ciepłem, energią elektryczną, a z mrozami uralskimi nie ma żartów, więc nasi dobroczyńcy wzięli się do stworzenia wspólnego autonomicznego systemu zaopatrzenia w energię, ciepło, oraz kanalizacji. Niski ukłon im za to. Jest jeszcze jeden dobroczyńca. Igor Aleksiejewicz Ałtuszkin, młody, jeszcze i trzydzieski nie ma, a serce u niego - chrześcijańskie, współczujące. Ileż razy zwracałem się do niego o pomoc!  Inny już machnąłby ręką, ale Igor Aleksiejewicz z pokorą i łagodnością pomaga...

Oto i jeszcze jeden klasztorny nabytek. Serce, zatwardziałe w świecie i straciło wiarę w szczerość i bezinteresowność, tu jest uzdrawiane. Okazuje się, nie o wszystkim w życiu decydują wszechmocne pieniądze. Okazuje się, człowiek może przyjść do monasteru, odwołać na bok namiestnika i zapytać cicho: «Jak pomóc, batiuszka?» I bicia bębnów na swoją cześć ulęknie się i zamacha rękami, jeśli zapytają o cenę. O jedną tylko «przysługę» poprosi: «Pomódlcie się za mnie, grzesznego».

Bezinteresowność tu w monasterze świętuje swoje wesołe imieniny. Obok, za ścianką mojej pustelni, usłyszałam, jak delikatny żeński głos zaciągał cichuteńko: «Caryce moja prebłahaja...» Kim ona jest, ta kobieta, co robi tu, w monasterze? Tylko zdążyłam pomyśleć - stukanie do drzwi:

- Jestem pani sąsiadką. Mam na imię Wiktoria. Zaparzyłam świeżej herbatki, zapraszam.

Zachodzę i trafiam do pokoju szczelnie obwieszonego ikonami. Oblicza świętych patrzą surowo i mądrze. Pachnie farbą. Wiktoria Dworiankina pisze ikony dla Wierchoturskiego monasteru, tu ma pracownię i celę, i stołówkę.

- A potem je pani sprzedaje? - pytam jak zwykle, po-świecku.

- Pieniądze mi niepotrzebne, mam wszystko - śmieje się Wiktoria.

Długo siedziałyśmy tego wieczora przy świeżej herbatce. Opowiedziałam o Moskwie, ona - o tym, jak jej się tu żyje, jak bardzo lubi Wierchoturie. Przyjechała tu z Czelabińskiego obwodu, kupiła mały domek, zaczęła remont, a remont coś zupełnie nie idzie, poprosiła ojca Filipa o błogosławieństwo pobyć tymczasem w monasterze. Teraz pisze ikonę sprawiedliwego Symeona Wierchoturskiego, którego święte relikwie spoczywają w Preobrażenskim chramie (świątyni Przemienienia Pańskiego). Nielekko przychodzi obraz. Jeśli już zupełnie wyczerpują się siły, idzie do relikwii sprawiedliwego Symeona:

- Pobłogosław, wzmocnij, natchnij!

A jeszcze prosi ojca Dałmata, który już osiem lat na posłuszeństwie u świętego Symeona stoi przy jego relikwiarzu:

- Ojcze Dałmacie, wam przecież święty Symeon często się śni, powiedzcie, jakie on ma oczy?

A ojciec Dałmat zmiesza się i odpowie wymijająco:

- On mi akurat różnie się śni.

Żyje w Wiktorii jakaś zadziwiająca, jasna cisza. Ona osiedla się w takich, którzy nie szukają sobie dóbr ziemskich, nie tracą siły na zawiść i wielką troskę o rzeczy doczesne. Rano Wiktoria idzie do świątyni, staje na chórze, pomaga śpiewać. Potem pisze ikony, nucąc «Caryca moja prebłahaja...», Wieczorem znowu służba. Jednostajne życie, powiecie. Ale jakże brakuje nam w świecie takiej jednostajności, uciszającej życiowe burze i ujawniającej podstawowy sens naszego bytu! Oto tylko przy herbatce posiedziałam z takim człowiekiem, a już własne serce ucichło i znaczenie wczorajszych problemów zdrobniało - miłosierny Pan Bóg wszystko urządzi.

Sprawiedliwy Symeon Wierchoturski - święty, dobrze na Uralu znany i bardzo czczony. Każdy w monasterze ma swoją własną historię, kiedy święty Symeon wyratował, uzdrowił, pomógł w złożonej sytuacji życiowej. Wiktoria Dworiankina - ma swoją.

Pojechała z przyjaciółką do miejsca odnalezienia relikwii świętego, daleko, ponad pięćdziesiąt kilometrów od Wierchoturia. Z powrotem zdecydowały skrócić drogę, poszły pieszo przez las. Zaczęło się ściemniać, idą duktem wśród lasu, potykają się. Słyszą, że z tyłu chrzęszczą gałęzie, jakby ktoś szedł w ślad za nimi ostrożnie. Zaczęły modlić się: «Sprawiedliwy Symeonie, pomóż, pomóż!» I natychmiast z tyłu pojawiły się reflektory - autobus! W nim przestraszeni rybacy:

- Szybciej, szybciej, w ślad za wami wilki idą.

Uchronił sprawiedliwy Symeon. Modlitwa świętych jest szybka, skuteczna, ponieważ krótsza jej droga do Pana Boga. To my, zanim przez zasłonę swoich ciężkich grzechów dokrzyczeć się zdołamy.

W monasterze dużo mieszkańców, uważających, że są na posłuszeństwie u sprawiedliwego Symeona. Zajrzałam jakoś do pracowni krawieckiej, a tam chudziutka, uśmiechnięta kobieta, służebnica Boża Walentyna, kroi coś, obszywa tak zręcznie i tak szybko, aż miło popatrzeć.

- Od razu widać, że to robota pani dobrze znana, prawdopodobnie w świecie wielu pani obszywała?

- Akurat ja igłę - wzięłam do ręki dopiero miesiąc temu! A już kroić... Powiedziałby kto, że kroić będę, pośmiałabym się tylko. Ale Pan Bóg według modlitw sprawiedliwego Symeona tak to urządził - podriasniki, mantie szyję...

I nagle przyszło na myśl: nic nadzwyczajnego. Przecież Symeon sprawiedliwy też krawiectwem nie gardził, pomimo szlacheckiego pochodzenia. Nawet w żywocie jego jest o tym powiedziane: «...pracą rąk jego zaś było jeszcze szyć naszywki na szaty...» Tak, czyż nie umocni on niepewnej, ale bardzo starającej się ręki, nie pobłogosławi na niezbędną i szlachetną pracę - szyć monasterskiej braci podriasniki, mantie i ciepłe bezrękawniki?

Kreśli kredą Walentyna po porządnym czarnym płótnie i opowiada, że bardzo chorowała, tak chorowała, że już i nadziei żadnej na wyzdrowienie nie było, nerkowy krwotok, słabość, bóle męczące. Dostała grupę inwalidzką. Wtedy to zwróciła się do Pana Boga, zaczęła pocichutku chodzić do cerkwi, przyjechała z Niżniego Tagiła do Wierchoturia pomodlić się i... została w monasterze. Dali jej posłuszeństwo w refektarzu, a potem pobłogosławili szyć.

- Nie umiem, nie nauczona, nie poradzę...

Tylko, skoro pobłogosławiono, co poczniesz? Poszła do grobowca z relikwiami sprawiedliwego Symeona:

- Pomóż, święty Chrystusowy.

Zręcznie kreśli kredą, posługuje się nożycami - uczta dla oczu.

- Znaczy, okazuje się, ojcze Filipie, że sprawiedliwy Symeon zbiera dookoła siebie wiernych nowicjuszy i monaster dzięki jego modlitwom cieszy się dobrym zdrowiem?

- Zapytacie dowolnego mieszkańca, od czego zaczyna dzień. Powiedzą: idą do grobowca i proszą sprawiedliwego Symeona o święte modlitwy. Oto prosfornik idzie, nowicjusz Aleksander, jego zapytajcie.

- Pobłogosławcie...

Oczywiście, prosfornia - miejsce szczególne w monasterze. To jak sala operacyjna w szpitalu: czystość, święte drżenie - tu nie każdy może się drudzić. Myślę i ja nie skorzystałabym z łaski nowicjusza Aleksandra, ale błogosławieństwo namiestnika to zielone światło sygnalizacyjne.

- Chodźmy, pokażę wam swoją gospodarkę.

Po wejści z mrozu twarz ogarnia aromatyczny żar. Zapach chleba jest szczególny, w nim tkwi uzdrawiająca siła i jakaś ukryta, genetyczna radość. Czyste chodniczki, trzaskanie drew w piecu, oślepiająca biel wszystkiego. Na środku - wielka ikona Matki Bożej «Sporucznica chlebow», po bokach Święty Mikołaj i sprawiedliwy Symeon, pomocnicy, główni «piekarze».

- Czy sprawiedliwy Symeon pomaga wypiekać prosfory dla monasteru?

- Jeśli rano do świętych relikwii jego nie przyłożę się, to dzień nijaki. Sprawiedliwy Symeon jest orędownikiem szczególnym. Przyjmuje nas z każdą potrzebą. Czasami, bywa, przewieje, przeziębię się, to wtedy biegiem do ojca Dałmata: pobłogosław, ojcze, wziąć olejku od relikwii. Posmarowałem się - i ani śladu. A niedawno drwa do pieca rąbałem i - po nodze! Co tu długo myśleć? zakuśtykałem «szybciutko» do sprawiedliwego Symeona, smarowałem olejkiem przez dwa dni - i wszystko przeszło.

- Ojcze Aleksandrze, a jak ojciec trafił tu, do tego dalekiego uralskiego monasteru?

- Dawno starałem się tu dostać. Gdy przyjechałem pierwszy raz, nie wzięli. Posmuciłem się, czas minął, znów przyjechałem. I znów nie wzięli. Dopiero za trzecim razem przyjęty zostałem.

- Dlaczego tak długo ojca egzaminowano?

- Prawdopodobnie, nie byłem gotów. Pan Bóg ma swoje egzaminy, ich sens dla nas niepojęty.

- Jakie to było przeżycie, gdy ojca wzięli wreszcie do monasteru?

- To takie uczucie, jakby ci powiedziano: tobie piekło sądzone, a tu nagle - przebaczanie...

Młody, wysoki, piękny nowicjusz. Prawdopodobnie, nie odmówiłby takiego świat, byłoby gdzie przejawić i zapał młodości, i siłę nietuzinkową. A on piecze prosfory, nie śpi po nocach, bo to praca przecież nocna, biegnie do sprawiedliwego Symeona po błogosławieństwo na zaczynający się dzień, kuśtyka «szybciutko» w niemocy, wystaje długie służby, pości, korzy się i cieszy, i triumfuje jego serce, przyjmując to życie w monasterze jak wielki dar i miłosierne przebaczanie. Jesteśmy bardzo pośpieszni w swoich ocenach. Grzeszymy patrzeniem na powierzchowność, myślimy powierzchownie, wydajemy sąd o tym, o czym mamy mgliste wyobrażenie. Jak często zdarza mi się słyszeć mylne zdanie o tym, że mnisi i nowicjusze są pechowcami nie potrafiącymi wpisać się w realia bytu, że są rozczarowani i załamani, chowają się za wysokimi monasterskimi ścianami od życiowych «przeciągów». Ale oto ile jeżdżę, ile bywam w monasterach świętych, nie spotkałam chociażby jednego takiego «strusia», chowającego głowę pod własne skrzydło. Tak, każdy ma inna drogę do monasteru, ale cel jeden: Panu Bogu poświęcić życie przez Niego przecież darowane. To największy sens. Najwyższe powołanie.

- A jak - pytam nowicjusza Aleksandra - piecze się prosfory? Tak jak zwykły chleb w piekarniach?

- Z modlitwą piecze się, trzeba stale odmawiać Jezusową modlitwę: «Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznym!» Na prosfory bierze się mąkę tylko najwyższego gatunku, wyrabia się obowiązkowo tylko z kreszczeńską wodą. Ja przecież prosfor nigdy nie piekłem, w ogóle niczego nie piekłem, a tu pobłogosławili. Na początku nic nie umiałem. Stanę przed «Sporucznicą chlebow» - pomóż, Matko Boża. I Ona kieruje. Kiedy miesisz ciasto, zawsze strach w sercu - odrzuci czy nie odrzuci mnie dzisiaj Pan Bóg? Przecież czasami chleb pieczemy, kiedy chlebem i solą ważnego człowieka powitać trzeba. I wiecie, co zauważyłem? Chleb może nie urosnąć, jeśli ten człowiek, no jak wam powiedzieć, od Boga daleki, żyje nie według przykazań. Pana Boga nie oszukasz...

Święty Wierchoturski monaster życiem żyje uporządkowanym, jasnym, modlitewnym. Nowicjusz Aleksander piecze prosfory. Mnich Dałmat stoi przy grobowcu sprawiedliwego Symeona. Wiktoria Dworiankina pisze ikony. Służebnica Boża Walentyna szyje kolejną mantię na postrzyżyny. Błagoczynny ijeromonach Mitrofan przygotowuje się do jutrzejszej liturgii. Ekonom - ojciec Fieofił obdzwania sklepy w poszukiwaniu potrzebnej farby do remontu Kriestowozdwiżenskiego soboru. Hotelowy lokuje pielgrzymów. A przeor - jak dyrygent orkiestry, musi uchwycić zbicie (dysonans) w dostrojonej melodii, ustalić rytm i ujawnić fałszujący instrument albo zmęczonego pokusami «muzyka». Oczywiście nielekko przeorowi, ale nikt nie obiecał mu, że będzie łatwo. Jego posłuszeństwo jest szczególnie odpowiedzialne, ponieważ pracuje dla Boga, Jego świętych Jego i dla ludzi, silnych, słabych, - różnych. Nie niepokoiłam niepotrzebnie namiestnika, i beze mnie ma dużo trosk. Wprawdzie jutro mam wyjeżdżać, więc trzeba by się pożegnać, ale już bardzo późno. Nagle - stukanie do drzwi. W progu namiestnik, ojciec Filip.

- Nie śpi pani? Chcę zaprosić panią na spacer. Czy zauważyła pani, jakie gwiazdy wiszą nad naszym monasterem? Zbiera się pani żywo, chodźmy na nie patrzeć.

Mroźna noc. NIeopodal monasterski wrót płynie zimna Tura, ołowianymi swoimi wodami wcale nie pieszcząca oka. Wiele widziała w swoim szarym życiu. I wspaniałość dawnego Wierchoturia, i burzące haniebne karty historii, i odrodzenie monasteru. Setki pielgrzymów przychodzi na jej stromy brzeg, za Kremlem, postać, pomilczeć i pomyśleć. Zimne wody syberyjskiej rzeki nie skłaniają do pustej rozmowy. Spokrewniona jest ona z mnichami - ascetami, przy których chce się podciągnąć i przemyśleć każde słówko. Ale każda rzeka miewa swoje wiry (kipiele), które zazwyczaj bywają zimne i niebezpieczne - zakręcą, zawiercą. Daj Bóg, żeby się w nich utrzymać i nie zginąć. Nagle przyszło mi na myśl, że i Tura ma swój wir. Ale jest on, w odróżnieniu od innych - gorący. Do niego chce się przypaść, rozgrzać duszę, nasycić ją szczególnym, uzdrawiającym ciepłym. A nasyciwszy, już nie można oderwać się od tego wiru, już nie można sobie wyobrazić życia bez niego. Święty monaster jest tym wirem. Gorącym wirem zimnej Tury... Wielka, wszechrosyjska świętość, dająca nadzieję idącym do Boga, uzdrowienie bezsilnym, wiarę ludziom małej wiary, cierpliwość pokutującym, Bożym szermierzom.

- Tu są wyjątkowe gwiazdy, ojcze Filipie. Są tak wysoko. Żeby je zobaczyć, koniecznie trzeba wysoko podnieść głowę, czy tak?

- Nie, nie tak. Trzeba po prostu pochylić się w pokornym ukłonie przed wspaniałą Tajemnicą Bożego wszechświata.


Moleben (molebien, molebnoje pienije) – krótkie nabożeństwo błagalne lub dziękczynne

Akafist (akatyst) – hymn liturgiczny ku czci Chrystusa, Matki Bożej lub świętego (świętych) śpiewany (czytany) i słuchany na stojąco

Błagoczynnyj monasteru (dziekan monasteru) - obowiązkiem Błagoczynnego monasteru jest nadzór nad zachowaniem zewnętrznego porządku i moralnym zachowaniem się braci monasteru. Podczas Nabożeństwa Błagoczynnyj pilnuje, żeby w cerkwi była zachowana pełna cisza i surowy porządek. Błagoczynnyj w każdym czasie odwiedza mnisze cele, nadzorując porządek czystość pustelni i spędzanie czasu przez mnichów, aby mnisi nie spędzali czasu w nieróbstwie, lecz pracowali przy wykonywaniu powierzonych im obowiązków, a w wolnym czasie ćwiczyli się w czytaniu książek pożytecznych dla duszy, pracy i modlitwie.

Ijeromonach (hieromnich) – mnich będący kapłanem

Podraśnik – powszednia, nieoficjalna wierzchnia szata codzienna duchowieństwa prawosławnego

Mantija (mandia) – długie, szerokie okrycie bez rękawów – część wierzchniego uroczystego stroju biskupów, archimandrytów i mnichów

Prosfornik – wypiekający prosfory (chleby liturgiczne)

Kreszczeńska woda – woda poświęcona w szczególny sposób (wielkie poświęcenie) podczas święta Chrztu Pańskiego lub jego wigilii

Natalia Suchinina


Powrót